Sklep „U Moribunda”
AutorWiadomość
Sklep „U Moribunda”
Niepozorny, wciśnięty między inne budynki ulicy Śmiertelnego Nokturnu sklep, nad którym rodzina Moribundów sprawuje pieczę od wielu długich lat. Choć sam wymalowany wyblakłymi literami szyld nie mówi wiele o jego asortymencie, to już rzut oka na wystawę pozwala rozeznać się w oferowanych towarach – zakurzonych księgach, roztaczających wokół siebie aurę czarnej magii artefaktach czy bibelotach niewiadomego pochodzenia. By jednak zrozumieć pełen zakres prowadzonej przez nich działalności, należy przekroczyć próg przybytku i odbyć wędrówkę wzdłuż strzelistych, poustawianych pod ścianami regałów. Kolekcja magicznych przedmiotów, która wiecznie to powiększa się, to zmniejsza, stanowi dumę starego Moribunda. Woluminy o najróżniejszej tematyce poprzetykane są szklanymi kulami, taliami wysłużonych kart, szczurzymi czaszkami, zaklętymi piórami. Wszystko to pochodzi z drugiej ręki – właściciele nie tylko sprzedają, ale i skupują interesujące dobra od odwiedzających ich klientów.
Wieść głosi, że pomagająca w sklepie Heather zaoferować może również swą ekspertyzę w zakresie wróżbiarstwa czy przeprowadzić seans spirytystyczny.
Wieść głosi, że pomagająca w sklepie Heather zaoferować może również swą ekspertyzę w zakresie wróżbiarstwa czy przeprowadzić seans spirytystyczny.
Nieludzko wczesne godziny tuż przed nastaniem świtu były na ogół czasem, w którym Nokturn zasypiał – krótkim okresem pomiędzy, gdy umilkły już nocne awantury, ostatnie lokale zatrzasnęły swoje drzwi, a te otwierające się jako pierwsze – jeszcze ich nie odryglowały. Milczącą, brudną uliczką nie snuło się nic poza lepką, sięgająca kolan mgłą, która miała rozproszyć się wraz z pierwszymi promieniami wciskającego się pomiędzy kamienice słońca; póki co z wątpliwej osłony korzystały jednak tylko nieliczne, bezpańskie koty, liczące na schwytanie zaspanego szczura kryjącego się wokół ulicznych rynsztoków. I to właśnie one zareagowały jako pierwsze, gdy ciężką ciszę rozdarł trzask, a później dźwięk tłuczonego szkła, dobiegający z wnętrza jednego z budynków.
W środku ruchliwego dnia, huk wydobywający się ze sklepu „U Moribunda” prawdopodobnie zginąłby pośród stukotu kociołków i szmeru podejrzanych dyskusji – na uśpionej ulicy zabrzmiał jednak jak uderzenie dzwonu; z dachu pobliskiej kamienicy poderwała się chmara ptaków, przyczajone koty czmychnęły, chowając się w wąskich alejkach. Przez parę sekund na alei Śmiertelnego Nokturnu zapanował zupełny bezruch – a później, jakby na zawołanie, kilka rzeczy stało się jednocześnie. Na drugim piętrze na oścież otworzyło się okno, zza którego wyjrzała starsza, bezzębna czarownica; zza sterty oblepionych bliżej nieokreśloną substancją kociołków wychyliła się sylwetka bladego, wychudzonego czarodzieja, o spojrzeniu tak nieprzytomnym, że prawie niewidzącym. Za drzwiami sklepu prowadzonego przez Moribundów znów coś zagrzechotało, w powietrzu rozległo się stłumione przekleństwo – na ulicy zaczęły pojawiać się kolejne postacie. – Co tam się, u licha, dzieje?! – wrzasnął zarośnięty mężczyzna, wychodząc na próg sąsiedniego lokalu. Nie odpowiedział mu nikt, jednak zaraz potem otworem stanęły drzwi prowadzące do Moribunda, a z wnętrza wybiegł niski, przygarbiony, ubrany w zbyt szeroki płaszcz mężczyzna. Skryta pod kapturem twarz była trudna do dojrzenia, jednak osoba, z którą zderzył się w wejściu, mogła przez moment skrzyżować z nim spojrzenie – i dostrzec, że wzrok miał rozbiegany, oczy wytrzeszczone, a źrenice powiększone tak nienaturalnie, że czarodziej wyglądał na zupełnie pozbawionego tęczówek. Jego twarz przecinała blizna wyglądająca na świeżą, różowa i poszarpana, biegła od skroni przez policzek do kącika ust. Mężczyzna zdawał się nie zauważyć czarodzieja lub czarownicy, na którego wpadł; mamrotał coś do siebie, po czym biegiem ruszył w dół ulicy, po drodze popychając jeszcze dwie osoby.
Ktokolwiek wszedłby do sklepu, który stał się centrum zamieszania, ujrzałby zupełny chaos; czarodziej, czy to szaleniec czy włamywacz, najwidoczniej czegoś szukał – bo niemal wszystkie gabloty i szafki stały otworem, a ich zawartość walała się po posadzce, jakby odrzucona w pośpiechu. Jeden z regałów przewrócił się, prawdopodobnie powodując huk, który zwrócił uwagę mieszkańców Śmiertelnego Nokturnu – zgromadzone na nim księgi pospadały z półek, teraz leżąc na podłodze grzbietami okładek do góry. Jedna z fiolek, rozbita, wybuchła, rozpryskując wokół szkło i czarną, oblepiającą wszystko substancję; szklane odłamki z rozbitej gabloty chrupały pod butami, wyglądało na to, że zniszczeniu uległa też jedna z kryształowych, przeznaczonych do wróżenia kul – spoglądając w jej kierunku, przez ułamek sekundy można było dostrzec przesuwający się po roztrzaskanym fragmencie, czarny kształt.
Na pierwszy rzut oka niemożliwym było stwierdzenie, czy czegoś w sklepie brakowało, tajemnicą pozostawało też, czego szukał nieznajomy mężczyzna – oraz czy pozostawił po sobie jakieś ślady.
Mistrz gry nie prowadzi rozgrywki, ale się nią opiekuje i może zainterweniować w trakcie (na prośbę graczy - lub jeśli uzna to za potrzebne). Wątek nie zagraża życiu i zdrowiu biorących w nim udział postaci, może jednak zmienić rangę na skutek podjętych przez nie działań.
Wszelkie pytania lub wątpliwości należy kierować do Williama.
14 lipca
Nie mogła spać. W jej sypialni było za gorąco. Za duszno. I zbyt lepko.
Początek lipca przyniósł ze sobą przeraźliwie wysokie temperatury, a wraz z nimi podskórny lęk przed zaostrzeniem objawów choroby – Śmiertelna Bladość, jeden z nielicznych prezentów od zmarłej wieki temu matki, raz po raz wystawiała ją na próbę, odbierając kontrolę nad własnym ciałem, przykuwając do łóżka na całe dni, jeśli nie tygodnie. Robiła więc wszystko, co tylko w jej mocy, by odłożyć nadejście kolejnego ataku w czasie. Posłusznie poiła się eliksirami wzmacniającymi krew, dawkując je zgodnie z zaleceniami Cassandry, jednocześnie próbując unikać sytuacji stresowych, nie nadwyrężać swych wątłych sił. Wszak działo się teraz wiele, zbyt wiele, by mogła bez cienia zawodu pozwolić usunąć się z szachownicy.
Noc powoli przechodziła w dzień, ona zaś wciąż siedziała na miękkiej, atłasowej poduszce, w przyjemnie chłodnej piwnicy sklepu, w której zwykła odprawiać swe rytuały. Otulał ją zapach odprężającego kadzidła, pomagając spowolnić oddech, a także zapomnieć o klatce ciała, ciężkich członkach czy wiecznie obecnym na granicy świadomości zgorzknieniu. Oczy miała zamknięte, a chorobliwie blada, naznaczona piegami twarz nie wyrażała żadnych emocji; pozwalała myślom błądzić, za wszelką cenę chcąc sięgnąć nimi dalej, poza tu i teraz. Nim jej uszy zaatakował huk, bez wątpienia dobiegający z izby powyżej, nie zaś świata wyobraźni, roztrząsała znaczenie sokoła, który nawiedził jej sny ledwie kilka dni temu. Nie kruka, nie orła, a sokoła. Była pewna ujrzanego znaku, tak samo jak tego, że słońce rozpoczyna swą wędrówkę na wschodzie, a kończy na zachodzie. Tylko dlaczego akurat jego? Co jej umykało...?
Trans został przerwany, z trudem osiągniętą równowagę szlag jasny trafił, a w piersi zakiełkowała w pełni uzasadniona irytacja – nie mogła zignorować tamtego hałasu. Zaklęła pod nosem, szpetnie i ulicznie, zrywając się z podłogi na tyle szybko, na ile była w stanie. Jeszcze nie podejrzewała, że do sklepu zawitał jakowyś intruz, o nie. Wszak wszyscy zapuszczający się na Nokturn musieli słyszeć o Moribundach, przynajmniej w to ślepo wierzyła wiedźma, zaś gdyby ich nazwisko nie stanowiło gwaranta nietykalności, to Familia sprawowała pieczę nad ich bezpieczeństwem. Podejrzewała więc, że źródłem rumoru był Stary; może zasłabł i padł na podłogę jak długi, osłabiony zdradliwą sinicą? Nie byłby to pierwszy raz, ani nie ostatni. Bosymi stopami pokonywała kolejne kamienne schody, odziana jedynie w koszulę nocną, z różdżką kurczowo ściskaną w lewej dłoni. A im bliżej znajdowała się drzwi prowadzących do wnętrza sklepu, tym więcej słyszała.
Szuranie. Krzyk. Dźwięk zawieszonego przy wejściu głównym dzwoneczka.
W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć w to, co ukazało się jej oczom. Istny chaos. Choć wnętrze rodzinnego interesu nigdy nie było wzorem estetyki, to do niedawna panował w nim porządek, który wypracowali na przestrzeni lat i doskonale rozumieli. Każdy przedmiot, każda księga czy niepozorny bibelot, miały swoje miejsce. A teraz – teraz wszystko walało się po podłodze, rozrzucone w pośpiechu, bez krztyny poszanowania dla wartości składowanych „U Moribunda” skarbów... Zaklęła znowu, tym razem na głos, gdy już, po kilku przeciągających się w nieskończoność sekundach, odzyskała kontrolę nad swym gardłem. Odczuwana do tej pory irytacja zmieszała się z paniką, zaś z połączenia tych dwóch emocji powstał palący gniew. Kto śmiał?
Kimkolwiek był złodziej, ten skończony głupiec, musiał już wybiec na ulicę; za rozświetloną światłem latarni szybą ujrzała tylko twarz jednego z tutejszych pijaczków, z pewnością zwabionego zamieszaniem. Czy mógł coś widzieć? Cokolwiek?
Odprawiła Starego, gdy w końcu pojawił się na dole, jeszcze tego brakowało, by kręcił się teraz pod nogami, złorzeczył, zrzędził. Postąpiła do przodu, ostrożnie, by nie nadepnąć na żaden z odłamków szklanej gabloty, które zaściełały sklepową posadzkę; nie chciała sprzątać w obawie przed zatarciem śladów włamania. Czekała, aż na miejscu pojawi się ten, który oznaczał protekcję. – Chcę, żeby ta gnida zdechła w męczarniach – przywitała się z Victorem, kiedy tylko ujrzała jego postawną, znajomą sylwetkę w sklepowych odrzwiach. Spojrzeniem ciskała błyskawice, drżąc na całym ciele od dojmującego oburzenia. – Chcę, żebyś sprawił mu ból, żeby kwilił i błagał o litość, której nie otrzyma, a w końcu żeby zwierzęta posiliły się jego wciąż parującym truchłem. Najpierw jednak muszę dowiedzieć się, czego tutaj, do cholery jasnej, szukał.
Bo przecież nie wątpiła, że łowca zdoła go wytropić.
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
Odkąd Mary zajęła się budowaniem siatki wpływów w Warwickshire ― roboty w Londynie było tylko coraz więcej. Część ludzi z Familii została przerzucona z Nokturnu i Crimson właśnie tam; mieli stanowić bazę nowej komórki, korzystać z intratnych zleceń, zadbać o odpowiednią renomę, o to, by ci, którzy tego nie chcą, nie musieli brudzić sobie niepotrzebnie rąk.
Ci zaufani, odpowiednio wrośnięci w struktury Nokturnu, zostali na miejscu, zabezpieczali aktywne kontrakty. Prima ogarniała doki i zbierała klientelę na pyłki, Tom brał na siebie dzienną robotę, Morag kontrolowała terminowość wpływów z haraczy, Victor zadowolił się nocną zmianą. Mieli jeszcze paru ludzi do pomocy, do drobniejszych zleceń; nikt nie mógł wiedzieć, że Familia jest w tej chwili osłabiona, że nie ma całej bandy w jednym miejscu. Ostatnie, czego im obecnie brakowało, to bezsensownej wojenki o wpływy.
Wracał właśnie z nocnego patrolu, kiedy potrącił go jakiś przygarbiony facet; gość spierdalał ile sił w nogach, postrzępiony kaptur dobrze osłaniał facjatę, ale wschodzące słońce wyzłociło świeżą, paskudną bliznę na jego twarzy; od razu rzuciła się Victorowi w oczy. Pech chciał jednak, że nie zainteresował się nim bardziej ― na Nokturnie ciągle ktoś przed kimś spierdalał, nie było to ani dziwne, ani specjalnie interesujące.
Interesujące ― i zgoła niepokojące ― było za to poruszenie przed sklepem Moribundów. Victor odruchowo przyśpieszył kroku, zgrzytnął zębami na widok otwartych na oścież drzwi. (Ledwo świtało, do otwarcia zostało jeszcze sporo czasu). Przepchnął się bezceremonialnie przez niewielki tłumek gapiów, odruchowo ocenił naruszenie elewacji. (Okna całe, drzwi mniej-więcej też, tylko klamka jakaś nadwyrężona). Stanął w progu. Środek sklepu wyglądał tak, jakby przeszedł przez niego huragan, a i to być może było zbyt łagodne określenie. Szuflady były powywalane lub pootwierane, zawartość zalegała na ziemi, porozrzucana bez ładu i składu. Jeden z regałów runął, wszędzie było pełno szkła. (Ktokolwiek tu był, nie miał pojęcia, gdzie szukać. Amator? Może natrafił na niespodziewane komplikacje?). Kątem oka zauważył czarny cień prześlizgujący się po strzaskanej kuli do wróżenia, ale w tym samym momencie odezwała się do niego Heather. Spojrzał na nią krótko, kontrolnie, potem wrócił do kuli.
Cień zniknął.
― Będzie, jak sobie życzysz, księżniczko ― mruknął w odpowiedzi, nadal rozglądając się po sklepie. Jej śmiertelnie blada skóra zawsze kojarzyła mu się z tymi wszystkimi odjebanymi jak na Brón Trogain arystokratkami; czasem lubił ją tak nazywać, niezależnie od tego, co sądziła w tej kwestii.
― Widziałaś coś, czy przyszłaś po wszystkim? ― przeszedł od razu do rzeczy, zagłębił się nieco dalej w sklep. Kawałki szkła chrupały pod butami, drewno powalonego regału zajęczało z pretensją, kiedy przesunął je nogą. Przykucnął, odgarnął dłonią bibeloty i księgi ― doszukiwał się śladów, ale nie dostrzegał nic wartego uwagi. Stare rysy na deskach podłogi od przesuwania mebli, wytarte butami klientów ścieżki pośród regałów i szafek, trochę kurzu migoczącego w blasku pierwszych promieni.
Czy to ten chuj, który na niego wpadł chwilę temu? Ten dziwny, przygarbiony? Nie miał ze sobą żadnej torby ― a przynajmniej jej nie zauważył ― więc przedmiot, który zwinął musiał być niewielki, mieszczący się w dłoni czy kieszeni. Nie sądził, by złodziej miał czas na pomniejszenie czegoś większych gabarytów ― poza tym, sama Heather zdawała się nie orientować w tym, co dokładnie zaginęło, a wierzył, że brak czegoś wielkiego i oczywistego zauważyłaby od razu.
Zgrzytnął zębami z irytacją.
― Nie ma śladów ― orzekł przez ramię i wrócił do niej, splótł ramiona na piersi. ― Jakby to był jakiś jebany duch, albo nie wiem, uciekinier z obrazu. Groził wam ktoś ostatnio? Niezadowolony klient? Chujowa wizja?
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby od razu ruszyć w pogoń za tamtym gościem, ale szybko zrezygnował. Biegł w dół ulicy, tam dalej było przecież skrzyżowanie, potem odnoga, dwa ślepe zaułki… Nie, nie miał już szans na złapanie go na (prawie) gorącym uczynku.
― Nie wiem, czy go widziałaś, ale typ miał świeżą bliznę na twarzy, dość rozległą. Potrącił mnie zanim tu dotarłem.
Mieli jedną poszlakę. Chociaż, kurwa, tyle.
Ci zaufani, odpowiednio wrośnięci w struktury Nokturnu, zostali na miejscu, zabezpieczali aktywne kontrakty. Prima ogarniała doki i zbierała klientelę na pyłki, Tom brał na siebie dzienną robotę, Morag kontrolowała terminowość wpływów z haraczy, Victor zadowolił się nocną zmianą. Mieli jeszcze paru ludzi do pomocy, do drobniejszych zleceń; nikt nie mógł wiedzieć, że Familia jest w tej chwili osłabiona, że nie ma całej bandy w jednym miejscu. Ostatnie, czego im obecnie brakowało, to bezsensownej wojenki o wpływy.
Wracał właśnie z nocnego patrolu, kiedy potrącił go jakiś przygarbiony facet; gość spierdalał ile sił w nogach, postrzępiony kaptur dobrze osłaniał facjatę, ale wschodzące słońce wyzłociło świeżą, paskudną bliznę na jego twarzy; od razu rzuciła się Victorowi w oczy. Pech chciał jednak, że nie zainteresował się nim bardziej ― na Nokturnie ciągle ktoś przed kimś spierdalał, nie było to ani dziwne, ani specjalnie interesujące.
Interesujące ― i zgoła niepokojące ― było za to poruszenie przed sklepem Moribundów. Victor odruchowo przyśpieszył kroku, zgrzytnął zębami na widok otwartych na oścież drzwi. (Ledwo świtało, do otwarcia zostało jeszcze sporo czasu). Przepchnął się bezceremonialnie przez niewielki tłumek gapiów, odruchowo ocenił naruszenie elewacji. (Okna całe, drzwi mniej-więcej też, tylko klamka jakaś nadwyrężona). Stanął w progu. Środek sklepu wyglądał tak, jakby przeszedł przez niego huragan, a i to być może było zbyt łagodne określenie. Szuflady były powywalane lub pootwierane, zawartość zalegała na ziemi, porozrzucana bez ładu i składu. Jeden z regałów runął, wszędzie było pełno szkła. (Ktokolwiek tu był, nie miał pojęcia, gdzie szukać. Amator? Może natrafił na niespodziewane komplikacje?). Kątem oka zauważył czarny cień prześlizgujący się po strzaskanej kuli do wróżenia, ale w tym samym momencie odezwała się do niego Heather. Spojrzał na nią krótko, kontrolnie, potem wrócił do kuli.
Cień zniknął.
― Będzie, jak sobie życzysz, księżniczko ― mruknął w odpowiedzi, nadal rozglądając się po sklepie. Jej śmiertelnie blada skóra zawsze kojarzyła mu się z tymi wszystkimi odjebanymi jak na Brón Trogain arystokratkami; czasem lubił ją tak nazywać, niezależnie od tego, co sądziła w tej kwestii.
― Widziałaś coś, czy przyszłaś po wszystkim? ― przeszedł od razu do rzeczy, zagłębił się nieco dalej w sklep. Kawałki szkła chrupały pod butami, drewno powalonego regału zajęczało z pretensją, kiedy przesunął je nogą. Przykucnął, odgarnął dłonią bibeloty i księgi ― doszukiwał się śladów, ale nie dostrzegał nic wartego uwagi. Stare rysy na deskach podłogi od przesuwania mebli, wytarte butami klientów ścieżki pośród regałów i szafek, trochę kurzu migoczącego w blasku pierwszych promieni.
Czy to ten chuj, który na niego wpadł chwilę temu? Ten dziwny, przygarbiony? Nie miał ze sobą żadnej torby ― a przynajmniej jej nie zauważył ― więc przedmiot, który zwinął musiał być niewielki, mieszczący się w dłoni czy kieszeni. Nie sądził, by złodziej miał czas na pomniejszenie czegoś większych gabarytów ― poza tym, sama Heather zdawała się nie orientować w tym, co dokładnie zaginęło, a wierzył, że brak czegoś wielkiego i oczywistego zauważyłaby od razu.
Zgrzytnął zębami z irytacją.
― Nie ma śladów ― orzekł przez ramię i wrócił do niej, splótł ramiona na piersi. ― Jakby to był jakiś jebany duch, albo nie wiem, uciekinier z obrazu. Groził wam ktoś ostatnio? Niezadowolony klient? Chujowa wizja?
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby od razu ruszyć w pogoń za tamtym gościem, ale szybko zrezygnował. Biegł w dół ulicy, tam dalej było przecież skrzyżowanie, potem odnoga, dwa ślepe zaułki… Nie, nie miał już szans na złapanie go na (prawie) gorącym uczynku.
― Nie wiem, czy go widziałaś, ale typ miał świeżą bliznę na twarzy, dość rozległą. Potrącił mnie zanim tu dotarłem.
Mieli jedną poszlakę. Chociaż, kurwa, tyle.
Soul for sale
Potrącony przez nieznajomego mężczyznę Victor nie doczekał się przeprosin; niski czarodziej, odbiwszy się od jego postawnej sylwetki, zatoczył się niezgrabnie, prawie tracąc równowagę, uniósł jednak wzrok zaledwie na chwilę, a gdy spojrzał na Victora – ten mógł odnieść wrażenie, że jegomość wcale nie patrzył na niego. Spojrzenie miał nieprzytomne, rozbiegane, jakby zamglone. – Czego ty ode mnie chcesz? Jak... – wymamrotał, trudno było stwierdzić, do kogo właściwie się zwraca; potrząsnął głową. – Powiedz mi, gdzie jesteś, a przyjdę... – wymruczał znów, po czym szarpnął głową, kierując ją ku wylotowi uliczki – i nie zwracając już uwagi na nikogo, pomknął dalej w tamtą stronę, za parę chwil mając zniknąć za zakrętem.
Victor mógł – bez większego trudu – zapamiętać jego twarz.
Pobieżne oględziny zniszczonego wnętrza nie prowadziły – póki co – do żadnych oczywistych wniosków, które mogłyby wskazać na tożsamość czy motywy włamywacza. Heather, rozglądając się, na pierwszy rzut oka mogła odnieść wrażenie, że ze sklepu nic nie zginęło – co mogło oznaczać, że złodziej albo nie odnalazł tego, czego szukał, albo sięgnął po przedmiot niewielki, nie do końca oczywisty. Porozrzucane księgi i przedmioty sugerowały też, że przeglądał je w pośpiechu, niektóre miały naderwane strony, jakby ktoś prędko je przerzucał. Gdy Victor przesunął wywrócony regał, coś na zakurzonej podłodze zamigotało, odbijając światło: pośród odłamków rozbitej szklanej kuli leżał stary, rzeźbiony, mosiężny klucz, który mógł otwierać zarówno drzwi, jak i sporych rozmiarów kufer. Heather mogła być pewna, że nie należał do niej. Klucz przytwierdzony był do metalowego koła, na którym wisiał również okrągły, nieco zmatowiały, krążek – przyglądając mu się dało się odczytać zamknięte w szkarłatnym okręgu inicjały: T. T. Symbol był dla Heather obcy, Victorowi mógł jednak wydać się znajomy – choć nie był w stanie w pierwszej chwili przypomnieć sobie, gdzie widział go wcześniej.
Oprócz klucza, pośród szpargałów mogliście odnaleźć zmięty w kulkę, oderwany fragment gazety, która po oględzinach okazała się być stroną z lokalnego dziennika wydawanego w Durham – wydanie z pewnością nie było aktualne, nosiło datę z zeszłego tygodnia.
Mistrz gry BARDZO przeprasza za poślizg i obiecuje poprawę, nie zauważyłam Waszego wpisu w temacie z wydarzeniem. :<
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale ją obserwuje i pojawi się w razie w potrzeby.
W razie pytań – zapraszam. <3
Victor mógł – bez większego trudu – zapamiętać jego twarz.
Pobieżne oględziny zniszczonego wnętrza nie prowadziły – póki co – do żadnych oczywistych wniosków, które mogłyby wskazać na tożsamość czy motywy włamywacza. Heather, rozglądając się, na pierwszy rzut oka mogła odnieść wrażenie, że ze sklepu nic nie zginęło – co mogło oznaczać, że złodziej albo nie odnalazł tego, czego szukał, albo sięgnął po przedmiot niewielki, nie do końca oczywisty. Porozrzucane księgi i przedmioty sugerowały też, że przeglądał je w pośpiechu, niektóre miały naderwane strony, jakby ktoś prędko je przerzucał. Gdy Victor przesunął wywrócony regał, coś na zakurzonej podłodze zamigotało, odbijając światło: pośród odłamków rozbitej szklanej kuli leżał stary, rzeźbiony, mosiężny klucz, który mógł otwierać zarówno drzwi, jak i sporych rozmiarów kufer. Heather mogła być pewna, że nie należał do niej. Klucz przytwierdzony był do metalowego koła, na którym wisiał również okrągły, nieco zmatowiały, krążek – przyglądając mu się dało się odczytać zamknięte w szkarłatnym okręgu inicjały: T. T. Symbol był dla Heather obcy, Victorowi mógł jednak wydać się znajomy – choć nie był w stanie w pierwszej chwili przypomnieć sobie, gdzie widział go wcześniej.
Oprócz klucza, pośród szpargałów mogliście odnaleźć zmięty w kulkę, oderwany fragment gazety, która po oględzinach okazała się być stroną z lokalnego dziennika wydawanego w Durham – wydanie z pewnością nie było aktualne, nosiło datę z zeszłego tygodnia.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale ją obserwuje i pojawi się w razie w potrzeby.
W razie pytań – zapraszam. <3
– Nie księżniczkuj mi tu teraz, bo już całkiem mnie coś trafi... – wyartykułowała chłodno, z palcem ostrzegawczo wzniesionym w górę, choć zdawała sobie sprawę z faktu, że im bardziej będzie się zaperzać, tym łatwiej sprowokuje Victora do dalszych zaczepek. Choć kto wie, może zamierzał okazać jej litość, biorąc pod uwagę okoliczności? – ... olbrzymie – dodała na zakończenie, po krótkiej pauzie, a kącik ust drgnął w przelotnej parodii uśmiechu; do tej pory nie sprecyzowała, czy korzystając z tego przydomku pije do ponadprzeciętnego wzrostu czarodzieja, czy raczej czegoś zgoła innego, ironicznie i z przytykiem. Prędko jednak spoważniała, na powrót skupiając uwagę na tragedii, która wyrwała ją z transu i zmusiła do opuszczenia bezpiecznej piwnicy. Nie była w nastroju do przepychanek; zwykle odnajdowała w nich rozrywkę, lecz teraz, teraz górę brały zgoła inne emocje. Wzburzenie. Strach. – Siedziałam na dole, kiedy dotarł do mnie jakiś huk. Zanim zdołałam tu dotrzeć, ten żywy trup już uciekł. – Bo przecież dni włamywacza były policzone; wydał na siebie wyrok wraz z wtargnięciem do jej sklepu, ich sklepu. – Ale ledwo co. Usłyszałam jeszcze dzwonek przy drzwiach, musiałam się z nim minąć w ostatniej chwili. – Z powodu czego pluła sobie w brodę. Gdyby tylko dorwała go w swoje ręce, gdyby zdołała wycelować w niego tamaryszkową różdżkę, pożałowałby podjętej decyzji tu i teraz. A tak, kara musiała poczekać, aż łowca nie podejmie tropu, nie wyśledzi swej zwierzyny – gdziekolwiek ten idiota miałby się skryć. Wiedziała, do czego Victor jest zdolny. Widziała już efekty jego działań. I nie odnajdywała w sobie choćby krztyny współczucia względem głupca, który postanowił naruszyć mir tego miejsca.
Obserwowała poczynania towarzysza z pewnego dystansu, wspierając biodra o ladę; wtedy też krótkim ruchem różdżki zatrzasnęła drzwi wejściowe, tuż przed nosami zaalarmowanych hałasami gapiów. Niech lepiej zajmą się swoimi sprawami, nie utrudniają, nie dolewają oliwy do ognia. Dokładniejsze oględziny irytującego chaosu pozostawiała Victorowi; był spostrzegawczy, z łatwością powinien oddzielić ziarno od plew, nic nie znaczące ślady od istotnych poszlak. Mimo to przez jej bladą, jeszcze bledszą niż zwykle twarz przemykał co jakiś czas grymas niezadowolenia, gdy zauważała kolejne zniszczone artefakty, naderwane księgi, oblepione smolistą substancją bibeloty... Krzyżowała ramiona na falującej z nerwów piersi, wzburzona, rozedrgana, żądna krwi. Nie potrafiła wytrzymać tej bezczynności długo; musiała dowiedzieć się, czy coś, cokolwiek, zginęło. Czy mieli do czynienia nie tylko z włamywaczem, ale i złodziejem.
Mrużyła właśnie ślepia nad rzuconą w kąt srebrną czarką, wciąż całą, gdy do jej uszu dobiegły te przeklęte słowa: że niby nie ma śladów. – To niemożliwe – warknęła z oburzeniem. Odmawiała uwierzenia w tę tezę, bo oznaczałaby ona, że szanse na odnalezienie winnego są równe zeru. Wyprostowała się niczym struna i wymruczała pod nosem inkantację Reparo, by pozbyć się chociaż części zaściełających deski okruchów szkła; dopiero wtedy skróciła odległość, która dzieliła ją od towarzysza, chcąc ujrzeć dokładnie to, co i on. – Może pod tą mazią? – zaproponowała z nutą nadziei; tonący brzytwy się chwytał. Domyślała się przy tym, że doprowadzenie lokalu do porządku, pozbycie się dziwnej substancji, zajmie całe godziny. Nawet przy użyciu magii. – Nikt nam nie groził. Nie bardziej niż zwykle. – Niedbale wzruszyła okrytym jedynie koszulą nocną ramieniem; zawsze trafiał się jakiś idiota, który wpierw życzył sobie wróżby, później – złorzeczył na jej wynik. Zbyt niejasne, nieprecyzyjne, nieszczęśliwe. A klientela samego sklepu? – Tydzień temu przyszedł jakiś obcy, podobno Rowston... Próbował nam opchnąć bezużyteczny szmelc. Odprawiliśmy go z kwitkiem, oczywiście. Nie był zadowolony, ale nie wiem, czy aż tak. – Powiodła dłonią po zdemolowanym wnętrzu, dla wyjaśnienia swych słów. – Widziałeś go? Świeżą bliznę? – Wwierciła w Victora nachalne, podszyte zadumą spojrzenie. Może jednak mieli szczęście, choć odrobinę. Czy kojarzyła kogoś takiego? Widziała go tu wcześniej? Nie. Chyba nie.
Przetarła twarz dłonią, jak gdyby próbowała zetrzeć z niej zmęczenie. I wtedy coś zobaczyła, kątem oka, całkowitym przypadkiem.
– A to? Co to? – Wskazała brodą pobłyskujący w pierwszych promieniach słońca przedmiot. Na pierwszy rzut oka przypominał klucz. Nie miała jednak zamiaru podchodzić bliżej, nie na boso.
Obserwowała poczynania towarzysza z pewnego dystansu, wspierając biodra o ladę; wtedy też krótkim ruchem różdżki zatrzasnęła drzwi wejściowe, tuż przed nosami zaalarmowanych hałasami gapiów. Niech lepiej zajmą się swoimi sprawami, nie utrudniają, nie dolewają oliwy do ognia. Dokładniejsze oględziny irytującego chaosu pozostawiała Victorowi; był spostrzegawczy, z łatwością powinien oddzielić ziarno od plew, nic nie znaczące ślady od istotnych poszlak. Mimo to przez jej bladą, jeszcze bledszą niż zwykle twarz przemykał co jakiś czas grymas niezadowolenia, gdy zauważała kolejne zniszczone artefakty, naderwane księgi, oblepione smolistą substancją bibeloty... Krzyżowała ramiona na falującej z nerwów piersi, wzburzona, rozedrgana, żądna krwi. Nie potrafiła wytrzymać tej bezczynności długo; musiała dowiedzieć się, czy coś, cokolwiek, zginęło. Czy mieli do czynienia nie tylko z włamywaczem, ale i złodziejem.
Mrużyła właśnie ślepia nad rzuconą w kąt srebrną czarką, wciąż całą, gdy do jej uszu dobiegły te przeklęte słowa: że niby nie ma śladów. – To niemożliwe – warknęła z oburzeniem. Odmawiała uwierzenia w tę tezę, bo oznaczałaby ona, że szanse na odnalezienie winnego są równe zeru. Wyprostowała się niczym struna i wymruczała pod nosem inkantację Reparo, by pozbyć się chociaż części zaściełających deski okruchów szkła; dopiero wtedy skróciła odległość, która dzieliła ją od towarzysza, chcąc ujrzeć dokładnie to, co i on. – Może pod tą mazią? – zaproponowała z nutą nadziei; tonący brzytwy się chwytał. Domyślała się przy tym, że doprowadzenie lokalu do porządku, pozbycie się dziwnej substancji, zajmie całe godziny. Nawet przy użyciu magii. – Nikt nam nie groził. Nie bardziej niż zwykle. – Niedbale wzruszyła okrytym jedynie koszulą nocną ramieniem; zawsze trafiał się jakiś idiota, który wpierw życzył sobie wróżby, później – złorzeczył na jej wynik. Zbyt niejasne, nieprecyzyjne, nieszczęśliwe. A klientela samego sklepu? – Tydzień temu przyszedł jakiś obcy, podobno Rowston... Próbował nam opchnąć bezużyteczny szmelc. Odprawiliśmy go z kwitkiem, oczywiście. Nie był zadowolony, ale nie wiem, czy aż tak. – Powiodła dłonią po zdemolowanym wnętrzu, dla wyjaśnienia swych słów. – Widziałeś go? Świeżą bliznę? – Wwierciła w Victora nachalne, podszyte zadumą spojrzenie. Może jednak mieli szczęście, choć odrobinę. Czy kojarzyła kogoś takiego? Widziała go tu wcześniej? Nie. Chyba nie.
Przetarła twarz dłonią, jak gdyby próbowała zetrzeć z niej zmęczenie. I wtedy coś zobaczyła, kątem oka, całkowitym przypadkiem.
– A to? Co to? – Wskazała brodą pobłyskujący w pierwszych promieniach słońca przedmiot. Na pierwszy rzut oka przypominał klucz. Nie miała jednak zamiaru podchodzić bliżej, nie na boso.
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
Uśmiechnął się pod nosem słysząc nowy przydomek, ale dalszej przepychanki nie podjął. Mimo tego, że w zawiłych sprawach dotyczących emocji i cudzego samopoczucia był kompletnym kaleką, wiedział, kiedy należy porzucić lekki ton, błazeński uśmiech i wziąć się za robotę. To był jeden z tych momentów, pozornie lekki, ale podszyty irytacją i niepokojem, tak Heather, jak i jego. Musiał znaleźć tego skurwysyna, najlepiej odzyskać to, co ukradł i jeszcze go pokazowo ukarać, tak by każdemu chętnemu na złodziejski żer odeszła ochota na to ochota. Familia była skuteczna, dbała o tych, którzy oddali się pod jej opiekę. Nie mógł pozwolić na to, by reputacja bandy ucierpiała; w miejscu takim jak Nokturn to niekiedy właśnie ta reputacja ratowała dupę, ratowała od wątpliwej przyjemności skończenia w rowie.
Skinął głową, wysłuchując jej słów. Skurwiel spierdolił tuż przed tym jak się pojawił i gdyby tylko dziwka fortuna była dla niego tej nocy łaskawsza ― wybrałby inną ścieżkę na zakończenie patrolu. Wtedy może złapałby gnoja, zorientował się szybciej.
― Świta ― mruknął, przeczesując włosy dłonią. ― Typ miał tupet, by pojawić się tu o takiej godzinie, powiedziałbym, że zawodowiec, ale burdel jaki po sobie zostawił przeczy temu słowu. ― Znał przecież złodziei, tych dobrych i tych trochę mniej dobrych. W tym fachu liczyła się dyskrecja, umiejętność zabrania rzeczy tak, by nikt się nie zorientował. Nie rozpierdolenie całego sklepu w trzy dupy.
Wiedział, że to, co miał do przekazania jej się nie spodoba i nie dziwił się temu ― sam był wkurwiony brakiem śladów. Zwykle polegał na tym, co materialne, namacalne. Ślad cudzej obecności taki był, mógł go wtedy zanalizować, podążyć za nim, dojść do celu. Bez śladów…
Brak śladów oznaczał mniej więcej tyle, że dziwka fortuna uwzięła się na niego bardziej niż zwykle i sprawa ma podłoże magiczne. A to oznaczało komplikacje. Kłopoty. Przeszkodę, której zdecydowanie nie potrzebował i na którą nie miał specjalnie ochoty.
― Może ― mruknął, ogarniając spojrzeniem czarną maź, ale bez specjalnego przekonania. Amator zbiegł w pośpiechu, wydawało mu się, że nie miałby na tyle czasu by zadbać o zatarcie śladów i tym samym rozlanie jakiejś dziwnej mazi, czymkolwiek była.
― Wkurwiłaś ostatnio jakieś duchy? ― kontynuował swoje przesłuchanie, obrzucając ją przelotnym spojrzeniem. Może w tym powinni upatrywać rozwiązania; wkurwiony duch mógł kogoś opętać, stąd nieracjonalne zachowanie i dziwne, puste spojrzenie złodzieja. Teraz, jak się nad tym zastanowił, to twarz tamtego typa zapisała mu się w pamięci całkiem wyraźnie, mógłby go rozpoznać. ― Typ miał strasznie mętne i rozbiegane spojrzenie, może coś go opętało ― zasugerował, pokrętnie dając jej odpowiedź także na pytanie o to, czy go widział. Nie znał się na duchach, nie tak, jak ona, więc liczył na ewentualne wyprowadzenie z błędu. Być może opętaniec wyglądał inaczej, cechowało go co innego.
― Hm? ― Odwrócił głowę, spojrzał we wskazanym przez nią kierunku i bez wahania podszedł bliżej; odłamki szkła znów zachrupały pod butami, a stara, zluzowana deska podłogi jęknęła oskarżycielsko, kiedy się na niej zatrzymał. Przykucnął nad błyskotką, chwilę oglądał ją w milczeniu, nim ujął ją w dłoń. Klucz był mosiężny i dość ciężki, metalowa zawieszka tylko pogłębiała to wrażenie. Victor przetarł inicjały kciukiem, zmarszczył nieznacznie brwi, czując, że z czymś mu się to kojarzy, że już wcześniej musiał widzieć coś podobnego. Co to dokładnie było ― nie pamiętał i co gorsza, nie potrafił teraz wyłowić obrazu ze studni wspomnień.
Burknął pod nosem coś o dziwce fortunie.
― Klucz ― powiadomił Heather; po chwili zgarnął z ziemi także pomięty papier i rozwinął go, przebiegł linijki tekstu spojrzeniem. ― I strona wyrwana z gazety. O ile nie stałaś się ostatnio amatorką lokalnego dziennika Durham, to chyba mamy pierwszą sensowną poszlakę. ― Wrócił się i podsunął jej kartkę, by także mogła przyjrzeć się treści.
― Może typa nie opętał duch, którego wkurwiłaś ― mruknął, ważąc klucz w dłoni ― tylko jakieś gówno z Durham.
Skinął głową, wysłuchując jej słów. Skurwiel spierdolił tuż przed tym jak się pojawił i gdyby tylko dziwka fortuna była dla niego tej nocy łaskawsza ― wybrałby inną ścieżkę na zakończenie patrolu. Wtedy może złapałby gnoja, zorientował się szybciej.
― Świta ― mruknął, przeczesując włosy dłonią. ― Typ miał tupet, by pojawić się tu o takiej godzinie, powiedziałbym, że zawodowiec, ale burdel jaki po sobie zostawił przeczy temu słowu. ― Znał przecież złodziei, tych dobrych i tych trochę mniej dobrych. W tym fachu liczyła się dyskrecja, umiejętność zabrania rzeczy tak, by nikt się nie zorientował. Nie rozpierdolenie całego sklepu w trzy dupy.
Wiedział, że to, co miał do przekazania jej się nie spodoba i nie dziwił się temu ― sam był wkurwiony brakiem śladów. Zwykle polegał na tym, co materialne, namacalne. Ślad cudzej obecności taki był, mógł go wtedy zanalizować, podążyć za nim, dojść do celu. Bez śladów…
Brak śladów oznaczał mniej więcej tyle, że dziwka fortuna uwzięła się na niego bardziej niż zwykle i sprawa ma podłoże magiczne. A to oznaczało komplikacje. Kłopoty. Przeszkodę, której zdecydowanie nie potrzebował i na którą nie miał specjalnie ochoty.
― Może ― mruknął, ogarniając spojrzeniem czarną maź, ale bez specjalnego przekonania. Amator zbiegł w pośpiechu, wydawało mu się, że nie miałby na tyle czasu by zadbać o zatarcie śladów i tym samym rozlanie jakiejś dziwnej mazi, czymkolwiek była.
― Wkurwiłaś ostatnio jakieś duchy? ― kontynuował swoje przesłuchanie, obrzucając ją przelotnym spojrzeniem. Może w tym powinni upatrywać rozwiązania; wkurwiony duch mógł kogoś opętać, stąd nieracjonalne zachowanie i dziwne, puste spojrzenie złodzieja. Teraz, jak się nad tym zastanowił, to twarz tamtego typa zapisała mu się w pamięci całkiem wyraźnie, mógłby go rozpoznać. ― Typ miał strasznie mętne i rozbiegane spojrzenie, może coś go opętało ― zasugerował, pokrętnie dając jej odpowiedź także na pytanie o to, czy go widział. Nie znał się na duchach, nie tak, jak ona, więc liczył na ewentualne wyprowadzenie z błędu. Być może opętaniec wyglądał inaczej, cechowało go co innego.
― Hm? ― Odwrócił głowę, spojrzał we wskazanym przez nią kierunku i bez wahania podszedł bliżej; odłamki szkła znów zachrupały pod butami, a stara, zluzowana deska podłogi jęknęła oskarżycielsko, kiedy się na niej zatrzymał. Przykucnął nad błyskotką, chwilę oglądał ją w milczeniu, nim ujął ją w dłoń. Klucz był mosiężny i dość ciężki, metalowa zawieszka tylko pogłębiała to wrażenie. Victor przetarł inicjały kciukiem, zmarszczył nieznacznie brwi, czując, że z czymś mu się to kojarzy, że już wcześniej musiał widzieć coś podobnego. Co to dokładnie było ― nie pamiętał i co gorsza, nie potrafił teraz wyłowić obrazu ze studni wspomnień.
Burknął pod nosem coś o dziwce fortunie.
― Klucz ― powiadomił Heather; po chwili zgarnął z ziemi także pomięty papier i rozwinął go, przebiegł linijki tekstu spojrzeniem. ― I strona wyrwana z gazety. O ile nie stałaś się ostatnio amatorką lokalnego dziennika Durham, to chyba mamy pierwszą sensowną poszlakę. ― Wrócił się i podsunął jej kartkę, by także mogła przyjrzeć się treści.
― Może typa nie opętał duch, którego wkurwiłaś ― mruknął, ważąc klucz w dłoni ― tylko jakieś gówno z Durham.
Soul for sale
– Typ miał tupet, że w ogóle się tutaj pojawił – wtrąciła jadowicie, gdy towarzysz zwrócił uwagę na to, o jak wczesnej godzinie doszło do włamu. I choć to nie Victor leżał u źródła palącej trzewia złości, to miał nieszczęście być jedynym, który mógł teraz wysłuchiwać podobnych komentarzy; ona zaś nie zamierzała gryźć się w język, zbyt poruszona zaistniałą sytuacją i wszelkimi jej następstwami. Doskonale rozumiała, co stało za poczynionym przez czarodzieja spostrzeżeniem, wciąż jednak trwała w oburzeniu dotyczącym nie tyle pory, nie tyle zostawionego rozgardiaszu czy poczynionego hałasu, co niebywałej zuchwałości nieznajomego. Aż po dziś dzień wierzyła, że jest tutaj bezpieczna, a włos jej z głowy nie spadnie; że jeśli nie ochroni jej nazwisko, to protekcja cieszącej się renomą Familii. Bez cienia strachu przechadzała się wśród typów spod ciemnej gwiazdy, twarzy znanych od lat, niektórych jeszcze z czasów dziecięctwa, choć żadnego z nich nie obdarzała przecież kredytem zaufania. Dopóki jednak stosowali się do niepisanych zasad, które wyznaczały porządek ich przeklętego zakątka stolicy, nie miała powodów do niepokoju.
Jak więc powinna to rozumieć? Czyżby złodziej porzucił wszelki rozsądek, za nic miał karę, która musiała nadejść? Czy był raczej przybyszem z zewnątrz, spoza Nokturnu, spoza Londynu nawet...?
Skrzywiła się, marszcząc przy tym okraszony piegami nos, kiedy usłyszała o braku śladów. Z trudem przełknęła gorycz, która pojawiła się na języku, po czym sięgnęła po Reparo, by pozbyć się części szklanych, zaściełających podłogę odłamków. – Wiesz, że musimy coś znaleźć – dodała, kiedy już stanęła u jego boku, wznosząc wzrok w górę, na pozbawione choćby śladu wesołości lico Victora. Nie wyglądał na przekonanego, jakoby ta przedziwna, lepka maź mogła skrywać przed ich wzrokiem jakiekolwiek obiecujące tropy. I nie dziwiła mu się zbytnio. Sytuacja wyglądała tak sobie, by nie powiedzieć, że beznadziejnie. Fakt jednak pozostawał faktem; potrzebowali ukarać winnego, oboje. On – by reputacja reprezentowanej organizacji, ich klientów, nie została nadszarpnięta. A ona, by posiąść wiedzę, dzięki której miała nadzieję odzyskać poczucie nietykalności. – Duchy zwykle są wkurwione, kiedy nakazuję im porzucić swe dotychczasowe zajęcia i przybyć na me wezwanie – mruknęła z przekąsem, nie wahając się przed powtórzeniem niewybrednego, rynsztokowego słowa. Nie bez powodu spirytyzm cieszył się złą sławą, uchodząc za zajęcie nikczemne i karygodne. Victor jednak nigdy nie wydawał się szczególnie zainteresowany arkanami jej profesji, wprost przeciwnie, temat wyraźnie go nużył, o ile nawet nie zasługiwał w jego oczach na lekceważenie. – Ostatnio jednak nie miałam do czynienia z żadnym na tyle gniewnym, potężnym bytem, by musieć obawiać się jego zemsty – dodała już nieco poważniej; może była zbyt pewna siebie, zbyt pyszna, nie sądziła jednak, by za wtargnięciem do sklepu stała umęczona czy zirytowana odprawionym przez nią rytuałem dusza. Z drugiej strony, to tłumaczyłoby brak instynktu samozachowawczego; martwy nie musiałby lękać się, że znów umrze. – W teorii taki objaw mógłby towarzyszyć opętaniu, choć jest to temat-rzeka... Równie dobrze ten obwieś mógł być po prostu napruty. – Niedbale poprawiła ramiączko koszuli, drżąc pod wpływem nieistniejącego powiewu wiatru; nie spała, zmęczenie dawało się jej we znaki, a nerwy robiły swoje.
Wtedy też ujrzała ten dziwny błysk, którego bliższym oględzinom oddał się obuty, nie muszący obawiać się walających to tu, to tam odłamków czy śmieci Victor. W napięciu oczekiwała, aż mężczyzna obejrzy nieoczekiwane znalezisko, oceni, czy do czegokolwiek mogło się ono przydać, czy był to jedynie element jednego ze zniszczonych w trakcie włamu artefaktów. – Klucz? – zdziwiła się na głos, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Bardziej zaskoczyła ją jednak dalsza część wypowiedzi. – Pokaż go – zażądała, nawet nie próbując skryć swej ekscytacji; musiała obejrzeć mosiężny przedmiot, już i teraz. – To nie nasz. Jestem tego pewna. T. T... Hm. – Nie kojarzyła tych inicjałów, co podsycało tylko odczuwaną stale irytację. – Będę musiała sprawdzić księgi rachunkowe. Listy. Może to ktoś, kto najpierw postanowił zostawić nam coś pod zastaw, a później zmienił zdanie. – Nie żeby brzmiało to szczególnie obiecująco, ale nie zaszkodzi rzucić okiem na spisy, albo zagonić do tego zajęcia Starego. – A to... – Wskazała zakończonym długim, wypielęgnowanym paznokciem palcem na fragment lokalnej gazety. – ... to również widzę na oczy po raz pierwszy. Wątpię, by Stary zaczytywał się w dziennikach z Durham, dopytam jednak, na wszelki wypadek. – Zmrużyła ślepia, wodząc wzrokiem po rozprostowanym nie bez trudu papierze. – Numer sprzed kilku dni. Ciekawe, co tam jeszcze pisali... I czy Borginowie i Burke'owie mogliby rzucić nowe światło na to, co się tutaj, u licha, stało. – Podchwyciła spojrzenie Victora, bez słów próbując zapytać go o zdanie na ten temat. Darzyła konkurencję szacunkiem, nie bez powodu utrzymywali się tutaj od wielu długich lat, choć ku przemykającej brudnymi uliczkami Nokturnu szlachcie spoglądała z niedowierzaniem. Czyżby złodziej był kimś od nich? A może jakimś cudem pomylił sklepy?
Jak więc powinna to rozumieć? Czyżby złodziej porzucił wszelki rozsądek, za nic miał karę, która musiała nadejść? Czy był raczej przybyszem z zewnątrz, spoza Nokturnu, spoza Londynu nawet...?
Skrzywiła się, marszcząc przy tym okraszony piegami nos, kiedy usłyszała o braku śladów. Z trudem przełknęła gorycz, która pojawiła się na języku, po czym sięgnęła po Reparo, by pozbyć się części szklanych, zaściełających podłogę odłamków. – Wiesz, że musimy coś znaleźć – dodała, kiedy już stanęła u jego boku, wznosząc wzrok w górę, na pozbawione choćby śladu wesołości lico Victora. Nie wyglądał na przekonanego, jakoby ta przedziwna, lepka maź mogła skrywać przed ich wzrokiem jakiekolwiek obiecujące tropy. I nie dziwiła mu się zbytnio. Sytuacja wyglądała tak sobie, by nie powiedzieć, że beznadziejnie. Fakt jednak pozostawał faktem; potrzebowali ukarać winnego, oboje. On – by reputacja reprezentowanej organizacji, ich klientów, nie została nadszarpnięta. A ona, by posiąść wiedzę, dzięki której miała nadzieję odzyskać poczucie nietykalności. – Duchy zwykle są wkurwione, kiedy nakazuję im porzucić swe dotychczasowe zajęcia i przybyć na me wezwanie – mruknęła z przekąsem, nie wahając się przed powtórzeniem niewybrednego, rynsztokowego słowa. Nie bez powodu spirytyzm cieszył się złą sławą, uchodząc za zajęcie nikczemne i karygodne. Victor jednak nigdy nie wydawał się szczególnie zainteresowany arkanami jej profesji, wprost przeciwnie, temat wyraźnie go nużył, o ile nawet nie zasługiwał w jego oczach na lekceważenie. – Ostatnio jednak nie miałam do czynienia z żadnym na tyle gniewnym, potężnym bytem, by musieć obawiać się jego zemsty – dodała już nieco poważniej; może była zbyt pewna siebie, zbyt pyszna, nie sądziła jednak, by za wtargnięciem do sklepu stała umęczona czy zirytowana odprawionym przez nią rytuałem dusza. Z drugiej strony, to tłumaczyłoby brak instynktu samozachowawczego; martwy nie musiałby lękać się, że znów umrze. – W teorii taki objaw mógłby towarzyszyć opętaniu, choć jest to temat-rzeka... Równie dobrze ten obwieś mógł być po prostu napruty. – Niedbale poprawiła ramiączko koszuli, drżąc pod wpływem nieistniejącego powiewu wiatru; nie spała, zmęczenie dawało się jej we znaki, a nerwy robiły swoje.
Wtedy też ujrzała ten dziwny błysk, którego bliższym oględzinom oddał się obuty, nie muszący obawiać się walających to tu, to tam odłamków czy śmieci Victor. W napięciu oczekiwała, aż mężczyzna obejrzy nieoczekiwane znalezisko, oceni, czy do czegokolwiek mogło się ono przydać, czy był to jedynie element jednego ze zniszczonych w trakcie włamu artefaktów. – Klucz? – zdziwiła się na głos, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Bardziej zaskoczyła ją jednak dalsza część wypowiedzi. – Pokaż go – zażądała, nawet nie próbując skryć swej ekscytacji; musiała obejrzeć mosiężny przedmiot, już i teraz. – To nie nasz. Jestem tego pewna. T. T... Hm. – Nie kojarzyła tych inicjałów, co podsycało tylko odczuwaną stale irytację. – Będę musiała sprawdzić księgi rachunkowe. Listy. Może to ktoś, kto najpierw postanowił zostawić nam coś pod zastaw, a później zmienił zdanie. – Nie żeby brzmiało to szczególnie obiecująco, ale nie zaszkodzi rzucić okiem na spisy, albo zagonić do tego zajęcia Starego. – A to... – Wskazała zakończonym długim, wypielęgnowanym paznokciem palcem na fragment lokalnej gazety. – ... to również widzę na oczy po raz pierwszy. Wątpię, by Stary zaczytywał się w dziennikach z Durham, dopytam jednak, na wszelki wypadek. – Zmrużyła ślepia, wodząc wzrokiem po rozprostowanym nie bez trudu papierze. – Numer sprzed kilku dni. Ciekawe, co tam jeszcze pisali... I czy Borginowie i Burke'owie mogliby rzucić nowe światło na to, co się tutaj, u licha, stało. – Podchwyciła spojrzenie Victora, bez słów próbując zapytać go o zdanie na ten temat. Darzyła konkurencję szacunkiem, nie bez powodu utrzymywali się tutaj od wielu długich lat, choć ku przemykającej brudnymi uliczkami Nokturnu szlachcie spoglądała z niedowierzaniem. Czyżby złodziej był kimś od nich? A może jakimś cudem pomylił sklepy?
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
Skinął głową, przyjmując wyjaśnienia Heather bez cienia zwątpienia i podejrzliwości. Spirytyzm, duchy, całe to bagno nie było jego domeną. Nie znał się, zaufał ocenie specjalistki, dobrze wiedząc, że Moribund prędzej wytarza się w tej mazi sama, niż sprzeda mu fałszywe informacje w temacie włamania. Oboje mieli coś do udowodnienia, oboje musieli jakoś poradzić sobie ze sprawą, która z minuty na minutę robiła się coraz bardziej śmierdząca.
― Napruty, najarany… ― mruknął, trącając butem szklane szczątki po jakiejś wazie ― może ktoś go zaszantażował. Są w Londynie siły, których wpływ bywa zbyt mocny ― dodał równie ponurym głosem, ale nie pośpieszył z wyjaśnieniami. Może ktoś łupnął w niego jakimś imperiusem i kazał zrabować… ale nie, to nie miałoby sensu. Przeszedł się parę razy wzdłuż ściany, kroki były powolne i wyważone, a sam zabójca sprawiał wrażenie pogrążonego w zadumie. Kto miał w tym interes? Konkurencja? Może prócz B&B był ktoś jeszcze, ktoś nieoczywisty? I o chuj chodziło z tym kluczem?
― Sprawdź ― potaknął, choć nie kipiał entuzjazmem. Dziwka fortuna na pewno zadbała o to, by w księgach, rachunkach i innych gównianych papierach nie było nawet wzmianki o jakimś T.T, kimkolwiek ten skurwysyn był.
― Masz jakiś kontakt w B&B? ― spytał, jeszcze raz rozglądając się po zdemolowanym sklepie. ― Taki znaczący, jakiś lord, lady, jeden pies. Burke’owie panują na tych ziemiach, może pod patronatem tej pojebanej komety wydarzyło się tam coś jeszcze. Albo chociaż będą kojarzyć kim jest ten T.T.
Nie za bardzo widziało mu się przekazanie śledztwa dalej, oddanie kontroli, ale wyglądało na to, że nie miał za bardzo innego wyjścia. Nie śledził doniesień z gazet, Durham i jego panów miał w głębokim poważaniu, choć nie kręcił nosem, kiedy ktoś z B&B zwracał się do Familii ze zleceniem. Nie nadawał się do odnalezienia tamtego typa, miał za małą wiedzę, zbyt mało poszlak.
Westchnął ciężko, potarł twarz dłonią. Był zajebiście zmęczony, a najbliższe godziny odarte były z wizji odpoczynku.
― Gdyby udało nam się skontaktować z kimś sensownym… ― zaczął myśleć na głos ― moglibyśmy mu pokazać klucz. Rysopis typa też nie będzie problemem, znam jedną dziewczynę, która machnie taki portret na bazie samych słów, że hoho. Zresztą, gdyby to było za mało, zawsze mogę oddać wspomnienie tego, jak mnie szturchnął. Te rozwodnione oczy zapadają w pamięć.
― Napruty, najarany… ― mruknął, trącając butem szklane szczątki po jakiejś wazie ― może ktoś go zaszantażował. Są w Londynie siły, których wpływ bywa zbyt mocny ― dodał równie ponurym głosem, ale nie pośpieszył z wyjaśnieniami. Może ktoś łupnął w niego jakimś imperiusem i kazał zrabować… ale nie, to nie miałoby sensu. Przeszedł się parę razy wzdłuż ściany, kroki były powolne i wyważone, a sam zabójca sprawiał wrażenie pogrążonego w zadumie. Kto miał w tym interes? Konkurencja? Może prócz B&B był ktoś jeszcze, ktoś nieoczywisty? I o chuj chodziło z tym kluczem?
― Sprawdź ― potaknął, choć nie kipiał entuzjazmem. Dziwka fortuna na pewno zadbała o to, by w księgach, rachunkach i innych gównianych papierach nie było nawet wzmianki o jakimś T.T, kimkolwiek ten skurwysyn był.
― Masz jakiś kontakt w B&B? ― spytał, jeszcze raz rozglądając się po zdemolowanym sklepie. ― Taki znaczący, jakiś lord, lady, jeden pies. Burke’owie panują na tych ziemiach, może pod patronatem tej pojebanej komety wydarzyło się tam coś jeszcze. Albo chociaż będą kojarzyć kim jest ten T.T.
Nie za bardzo widziało mu się przekazanie śledztwa dalej, oddanie kontroli, ale wyglądało na to, że nie miał za bardzo innego wyjścia. Nie śledził doniesień z gazet, Durham i jego panów miał w głębokim poważaniu, choć nie kręcił nosem, kiedy ktoś z B&B zwracał się do Familii ze zleceniem. Nie nadawał się do odnalezienia tamtego typa, miał za małą wiedzę, zbyt mało poszlak.
Westchnął ciężko, potarł twarz dłonią. Był zajebiście zmęczony, a najbliższe godziny odarte były z wizji odpoczynku.
― Gdyby udało nam się skontaktować z kimś sensownym… ― zaczął myśleć na głos ― moglibyśmy mu pokazać klucz. Rysopis typa też nie będzie problemem, znam jedną dziewczynę, która machnie taki portret na bazie samych słów, że hoho. Zresztą, gdyby to było za mało, zawsze mogę oddać wspomnienie tego, jak mnie szturchnął. Te rozwodnione oczy zapadają w pamięć.
Soul for sale
Nie podobało jej się, dokąd to wszystko zmierza. Czyli do koziego rogu, z którego najpewniej nie uda im się wydostać, o ile nie zasięgną języka, nie zaczną rozpytywać po Nokturnie – i nie tylko – mając nadzieję, że w ten sposób natrafią na solidniejszą poszlakę. Sama ta myśl sprawiała, że wiedźma wyginała usta w niechętnych grymasach, strzelała oczami, jak gdyby nagle mogła ujrzeć coś jeszcze, zaginiony element układanki, który pozwoliłby im zrozumieć, do kogo należał tajemniczy klucz i gdzie powinni tej osoby szukać. Wciąż jednak widziała dokładnie to samo: istne pobojowisko, nic więcej.
Jej brew znalazła się wyżej, gdy Victor wspomniał o siłach, których wpływ bywa zbyt mocny, którym nie można się przeciwstawić. Tylko czy naprawdę tak mogło być w tym wypadku? Londynem rządzili czarodzieje oddani tradycjom; nie bali się oni swej magii i nie zamierzali uginać dłużej karków przed mugolską zarazą. A co ważniejsze, nie mieli powodu, by żywić urazę względem niej, czy względem Starego. Wszak magia była z nimi od pokoleń, do tego wyznawali wartości zgodne z tymi, które zaczynały panować i w stolicy, i poza nią. – Jeśli ktoś miałby go do tego zmusić, w taki czy inny sposób, tym bardziej musiałabym wiedzieć, kto za tym stoi... – Czoło przecięła zmarszczka; gorączkowo przetrząsała pamięć w poszukiwaniu osoby, której mogłaby zajść za skórę, do tego osoby, która miałaby pieniądze lub władzę, by móc sterować innymi niczym laleczkami. – Oraz dlaczego. – Lustrowała profil towarzysza uważnym, wciąż zabarwionym nerwami wzrokiem, próbując wyczytać z jego twarzy coś więcej, gdy tak przechadzał się wzdłuż ściany, a okruchy artefaktów chrzęściły pod jego podeszwami. Chyba się nie poddawał? Nawet o tym nie myślał? Familia była gwarantem bezpieczeństwa, obietnicą spokoju i nieuchronnej zemsty; zamierzała trzymać ich za słowo, domagać się akcji, wszak zobowiązywał ich do tego zawarty lata temu układ. Przede wszystkim jednak – to on, Victor, nie raz i nie dwa zdołał już udowodnić, że jest wart swego słowa i że żadne zadanie nie jest dla niego zbyt trudne czy niewygodne. Pokładała wiarę w jego umiejętności. I ufała mu, przynajmniej w tej kwestii.
– Nie – odparła lakonicznie, gdy zapytał o kontakty w sklepie konkurencji. Nie żeby nikogo tam nie znała, lecz temat ten wydawał się zbyt poważny, by poruszać go z byle kim; wielkolud miał rację, najlepiej byłoby rozmówić się z lordowską częścią interesu, oni mogliby oświecić ich również w temacie sytuacji w Durham. Ich zaś nie znała, nie na tyle, by mieliby marnować na nią swój jakże cenny czas. – Ale może uda mi się uzyskać audiencję – dodała po chwili, zabarwiając ostatnie słowo odpowiednią dawką ironii. Zamierzała porozmawiać z Cassandrą; kto wie, może ona sama kojarzyła te dziwne inicjały, albo byłaby w stanie wykorzystać swe kontakty – lub kontakty małżonka – by ród Burke'ów potraktowałby ją poważniej niż zwykłego interesanta.
– Oba pomysły brzmią sensownie – mruknęła pod nosem, robiąc ostrożny krok w jego stronę; musiała uważać na wciąż walające się to tu, to tam szkło; na kanciaste, grożące drzazgami odłamki regałów. – Jak szybko mógłbyś skontaktować się z tą dziewczyną? Myślisz, że mogłaby stworzyć portret jeszcze dzisiaj? – zaczęła wypytywać, a niecierpliwość wyraźnie pobrzmiewała w jej głosie. – Im szybciej tym lepiej. I ja dowiem się, co jestem w stanie zdziałać z B&B... Towarzyszyłbyś mi? W trakcie takiej rozmowy? – Wwierciła w niego badawczy, nieustępliwy wzrok, bezwiednie splatając przy tym ręce na piersi, jakby dla wzmocnienia swej postawy.
Jej brew znalazła się wyżej, gdy Victor wspomniał o siłach, których wpływ bywa zbyt mocny, którym nie można się przeciwstawić. Tylko czy naprawdę tak mogło być w tym wypadku? Londynem rządzili czarodzieje oddani tradycjom; nie bali się oni swej magii i nie zamierzali uginać dłużej karków przed mugolską zarazą. A co ważniejsze, nie mieli powodu, by żywić urazę względem niej, czy względem Starego. Wszak magia była z nimi od pokoleń, do tego wyznawali wartości zgodne z tymi, które zaczynały panować i w stolicy, i poza nią. – Jeśli ktoś miałby go do tego zmusić, w taki czy inny sposób, tym bardziej musiałabym wiedzieć, kto za tym stoi... – Czoło przecięła zmarszczka; gorączkowo przetrząsała pamięć w poszukiwaniu osoby, której mogłaby zajść za skórę, do tego osoby, która miałaby pieniądze lub władzę, by móc sterować innymi niczym laleczkami. – Oraz dlaczego. – Lustrowała profil towarzysza uważnym, wciąż zabarwionym nerwami wzrokiem, próbując wyczytać z jego twarzy coś więcej, gdy tak przechadzał się wzdłuż ściany, a okruchy artefaktów chrzęściły pod jego podeszwami. Chyba się nie poddawał? Nawet o tym nie myślał? Familia była gwarantem bezpieczeństwa, obietnicą spokoju i nieuchronnej zemsty; zamierzała trzymać ich za słowo, domagać się akcji, wszak zobowiązywał ich do tego zawarty lata temu układ. Przede wszystkim jednak – to on, Victor, nie raz i nie dwa zdołał już udowodnić, że jest wart swego słowa i że żadne zadanie nie jest dla niego zbyt trudne czy niewygodne. Pokładała wiarę w jego umiejętności. I ufała mu, przynajmniej w tej kwestii.
– Nie – odparła lakonicznie, gdy zapytał o kontakty w sklepie konkurencji. Nie żeby nikogo tam nie znała, lecz temat ten wydawał się zbyt poważny, by poruszać go z byle kim; wielkolud miał rację, najlepiej byłoby rozmówić się z lordowską częścią interesu, oni mogliby oświecić ich również w temacie sytuacji w Durham. Ich zaś nie znała, nie na tyle, by mieliby marnować na nią swój jakże cenny czas. – Ale może uda mi się uzyskać audiencję – dodała po chwili, zabarwiając ostatnie słowo odpowiednią dawką ironii. Zamierzała porozmawiać z Cassandrą; kto wie, może ona sama kojarzyła te dziwne inicjały, albo byłaby w stanie wykorzystać swe kontakty – lub kontakty małżonka – by ród Burke'ów potraktowałby ją poważniej niż zwykłego interesanta.
– Oba pomysły brzmią sensownie – mruknęła pod nosem, robiąc ostrożny krok w jego stronę; musiała uważać na wciąż walające się to tu, to tam szkło; na kanciaste, grożące drzazgami odłamki regałów. – Jak szybko mógłbyś skontaktować się z tą dziewczyną? Myślisz, że mogłaby stworzyć portret jeszcze dzisiaj? – zaczęła wypytywać, a niecierpliwość wyraźnie pobrzmiewała w jej głosie. – Im szybciej tym lepiej. I ja dowiem się, co jestem w stanie zdziałać z B&B... Towarzyszyłbyś mi? W trakcie takiej rozmowy? – Wwierciła w niego badawczy, nieustępliwy wzrok, bezwiednie splatając przy tym ręce na piersi, jakby dla wzmocnienia swej postawy.
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
Skinął głową w milczeniu, bez cienia protestu akceptując jej wolę. Tego też będzie się musiał dowiedzieć, wypytać właściwych ludzi, puścić w obieg parę plotek i zobaczyć z której dziury uciekną myszy. Nie zamierzał rezygnować, choć ilość spraw do załatwienia w związku z tym włamaniem piętrzyła się coraz bardziej i bardziej ― tu jakiś klucz, tu dziennik, tu jakiś pajac przemykający ulicami Londynu i jego niejasne motywacje. Śledztwo nabrało komplikacji, a Victor komplikacji nie lubił; zazgrzytał więc zębami, burknął coś pod nosem, przeklął dziwkę fortunę, ale nie zamierzał zostawiać Moribundów samym sobie. Do interwencji zobowiązywał go kontrakt, ale i cień sympatii jaki żywił wobec pobladłej wiedźmy. Może nie byłaby jego towarzystwem pierwszego wyboru, ale nie miał jej nic do zarzucenia.
Uniósł nieznacznie brwi i prychnął pod nosem słysząc termin “audiencja”; brzmiał bardzo adekwatnie do statusu właścicieli sklepu. Nie przepadał za arystokracją, rzadko miał z nimi kontakt i zawsze, ale to zawsze, coś musiało się popierdolić w komunikacji.
― Dobrze by było ― mruknął, wsuwając zziębnięte dłonie w kieszenie kurtki; był ledwie poranek, świt, słońce nadal nie podniosło się dobrze zza ciężkiej kotary chmur i nie oblało ich porażającym, palącym blaskiem.
― Choćby zaraz ― odparł, spoglądając w jej stronę. ― Należy do Familii, więc jeśli Mary nie wyjebała jej na drugi koniec Anglii w ramach jakiegoś kontraktu, to załatwię tę sprawę od ręki. ― Nad kolejną kwestią musiał się chwilę zastanowić, sięgnąć do wspomnień z Myrlą, jako-tako określić czas jaki poświęcała portretom.
― Świta ― mruknął ― jak dopisze nam szczęście, to na popołudnie będzie gotowy, zwłaszcza jak znajdziemy gdzieś myślodsiewnie. ― Nie miał zielonego pojęcia co prawda gdzie mogliby to ustrojstwo znaleźć; przedmiot nie należał do powszechnych na tyle, by miał go każdy dziadyga w rogu za umywalką. Kontakty Familii były jednak szerokie, kto wie, może sama Mary wplącze się w sprawę i pociągnie za sznurki. Jeśli nie wspomnienie, pozostawały słowa ― gorsza opcja, szczególnie z jego zasobem słownictwa, ale na pewno wykonalna.
Skrzywił się wyraźnie na propozycję towarzystwa, ale błękitne oczy przecięła także iskra rozbawienia. To może być dobry cyrk.
― Aha. Towarzyszyłbym. Z góry zaznaczam jednak, że raczej chujowy ze mnie dyplomata i rozmówca jako-taki ― dodał, barwiąc wypowiedź kwaśnym uśmiechem. ― A co, potrzebujesz osiłka do wizyty w B&B, kruszyno?
Uniósł nieznacznie brwi i prychnął pod nosem słysząc termin “audiencja”; brzmiał bardzo adekwatnie do statusu właścicieli sklepu. Nie przepadał za arystokracją, rzadko miał z nimi kontakt i zawsze, ale to zawsze, coś musiało się popierdolić w komunikacji.
― Dobrze by było ― mruknął, wsuwając zziębnięte dłonie w kieszenie kurtki; był ledwie poranek, świt, słońce nadal nie podniosło się dobrze zza ciężkiej kotary chmur i nie oblało ich porażającym, palącym blaskiem.
― Choćby zaraz ― odparł, spoglądając w jej stronę. ― Należy do Familii, więc jeśli Mary nie wyjebała jej na drugi koniec Anglii w ramach jakiegoś kontraktu, to załatwię tę sprawę od ręki. ― Nad kolejną kwestią musiał się chwilę zastanowić, sięgnąć do wspomnień z Myrlą, jako-tako określić czas jaki poświęcała portretom.
― Świta ― mruknął ― jak dopisze nam szczęście, to na popołudnie będzie gotowy, zwłaszcza jak znajdziemy gdzieś myślodsiewnie. ― Nie miał zielonego pojęcia co prawda gdzie mogliby to ustrojstwo znaleźć; przedmiot nie należał do powszechnych na tyle, by miał go każdy dziadyga w rogu za umywalką. Kontakty Familii były jednak szerokie, kto wie, może sama Mary wplącze się w sprawę i pociągnie za sznurki. Jeśli nie wspomnienie, pozostawały słowa ― gorsza opcja, szczególnie z jego zasobem słownictwa, ale na pewno wykonalna.
Skrzywił się wyraźnie na propozycję towarzystwa, ale błękitne oczy przecięła także iskra rozbawienia. To może być dobry cyrk.
― Aha. Towarzyszyłbym. Z góry zaznaczam jednak, że raczej chujowy ze mnie dyplomata i rozmówca jako-taki ― dodał, barwiąc wypowiedź kwaśnym uśmiechem. ― A co, potrzebujesz osiłka do wizyty w B&B, kruszyno?
Soul for sale
Miała ochotę kopnąć coś, ewentualnie kogoś, lecz wybór był dość ograniczony, a i wciąż była na bosaka – oraz jedynie w koszuli nocnej – toteż prędko zrezygnowała z tego pomysłu, utrzymując podstępne pragnienia na wodzy. Zadrżała raz i drugi, wciąż uparcie krzyżując ramiona na piersi, mrużąc podkrążone od zarwanej nocy ślepia; sama nie wiedziała, czy dreszcze nawiedzały ją z powodu porannego chłodu, czy raczej silnych emocji, wciąż gotującego krew oburzenia. Spokój jej domu, jej świątyni, został bezpowrotnie zaburzony. Bezcenne, walające się po podłodze artefakty wymagały inspekcji, a później opieki, by doprowadzić je do dawnej świetności; część jednak na pewno została naruszona w takim stopniu, że nie dało się ich już naprawić. To tylko kolejny powód, dla którego ten zidiociały włamywacz musiał zostać odnaleziony i osądzony. Osądzony, oczywiście, według ich miar i niepisanych praw. Na szczęście w egzekwowaniu takowych Victor nie miał sobie równych.
– Zaraz się tym zajmę – zapowiedziała cicho, mrukliwie, z uśmiechem wciąż przyczajonym w kąciku ust. Nie żeby mieli wiele powodów do radości, tak po prawdzie to dosłownie żadnego, lecz wspomnienie audiencji nakłoniło ją do takiej właśnie reakcji; drapieżnej, złośliwej. Cóż, marne to pocieszenie w obliczu tragedii, zawsze jednak mogła próbować poprawiać sobie nastrój uszczypliwościami. Trwało to jednak ledwie chwilę. W mgnieniu oka powróciła niecierpliwość w asyście gniewu, gniew ten z kolei tylko przybierał na sile, wszak swe podłoże miał w dojmującym poczuciu bezradności. Ktoś śmiał wejść tu, niczym do siebie, narobić rumoru i uciec. Jeśli zrobił to raz, równie dobrze mógł przekroczyć tę granicę znowu, w dowolnym momencie. – Będziesz mieć patrol? Kolejnej nocy? – zapytała nagle, niby to względnie obojętnym tonem głosu, choć nie potrafiła zamaskować swego poruszenia w pełni. Ulokowała spojrzenie na jego twarzy, próbując stłumić kiełkujące gdzieś z tyłu głowy przeświadczenie, że znów jest żałośnie słaba, krucha, bezbronna. A przecież obiecała sobie, że już nigdy więcej. – Oby wciąż była w stolicy – mruknęła cicho, pod nosem, pocierając ramię w pokrzepiającym geście; w teorii wykonanie portretu nie wydawało się aż tak nieosiągalne, mogli go mieć w swych rękach jeszcze dziś. Jednak co jeśli sam opis, zapewne dość ubogi w epitety, nie wystarczy? Gdzie mogliby znaleźć myślodsiewnię? Nie posiadała własnej, nie posądzała również Starego, by trzymał jakąś w swych pokojach. A zatem i o nią będzie musiała zapytać Cassandry. Jeśli szczęście jej dopisze, Mulciberowie okażą się posiadaczami takowego przedmiotu. – Cholera. Popytam, ale nie wiem, czy uda mi się jakąś znaleźć na już. – Skrzywiła się, zirytowana kolejnymi trudnościami. – Dlatego spróbuj wspiąć się na wyżyny elokwencji, dobrze? – Przelotnie podchwyciła wzrok towarzysza, głównie jednak błądząc nim między czarną mazią a tym cholernym bałaganem, w którego skład wchodziła znaczna część oferowanych przez sklep towarów. Psidwacza jego mać; nie przesadzała, gdy mówiła, że życzy złodziejowi męczarni. – Nie przesadzaj, olbrzymie. Rozmówca jak cię mogę, dyplomata – cóż, nie zależy mi na tym, żebyś ich tam urabiał czy właził im w tyłek. Masz słuchać. Obserwować. I sprawiać takie wrażenie, żeby przypadkiem nikomu nie przeszło przez myśl wyrzucić mnie stamtąd za impertynencję – wyjaśniła powoli, odpowiadając Victorowi bliźniaczym uśmiechem; nieco kwaśnym, nieco zaczepnym. Merlin jeden wiedział, w jakiej atmosferze miała odbyć się ta hipotetyczna rozmowa.
– Zaraz się tym zajmę – zapowiedziała cicho, mrukliwie, z uśmiechem wciąż przyczajonym w kąciku ust. Nie żeby mieli wiele powodów do radości, tak po prawdzie to dosłownie żadnego, lecz wspomnienie audiencji nakłoniło ją do takiej właśnie reakcji; drapieżnej, złośliwej. Cóż, marne to pocieszenie w obliczu tragedii, zawsze jednak mogła próbować poprawiać sobie nastrój uszczypliwościami. Trwało to jednak ledwie chwilę. W mgnieniu oka powróciła niecierpliwość w asyście gniewu, gniew ten z kolei tylko przybierał na sile, wszak swe podłoże miał w dojmującym poczuciu bezradności. Ktoś śmiał wejść tu, niczym do siebie, narobić rumoru i uciec. Jeśli zrobił to raz, równie dobrze mógł przekroczyć tę granicę znowu, w dowolnym momencie. – Będziesz mieć patrol? Kolejnej nocy? – zapytała nagle, niby to względnie obojętnym tonem głosu, choć nie potrafiła zamaskować swego poruszenia w pełni. Ulokowała spojrzenie na jego twarzy, próbując stłumić kiełkujące gdzieś z tyłu głowy przeświadczenie, że znów jest żałośnie słaba, krucha, bezbronna. A przecież obiecała sobie, że już nigdy więcej. – Oby wciąż była w stolicy – mruknęła cicho, pod nosem, pocierając ramię w pokrzepiającym geście; w teorii wykonanie portretu nie wydawało się aż tak nieosiągalne, mogli go mieć w swych rękach jeszcze dziś. Jednak co jeśli sam opis, zapewne dość ubogi w epitety, nie wystarczy? Gdzie mogliby znaleźć myślodsiewnię? Nie posiadała własnej, nie posądzała również Starego, by trzymał jakąś w swych pokojach. A zatem i o nią będzie musiała zapytać Cassandry. Jeśli szczęście jej dopisze, Mulciberowie okażą się posiadaczami takowego przedmiotu. – Cholera. Popytam, ale nie wiem, czy uda mi się jakąś znaleźć na już. – Skrzywiła się, zirytowana kolejnymi trudnościami. – Dlatego spróbuj wspiąć się na wyżyny elokwencji, dobrze? – Przelotnie podchwyciła wzrok towarzysza, głównie jednak błądząc nim między czarną mazią a tym cholernym bałaganem, w którego skład wchodziła znaczna część oferowanych przez sklep towarów. Psidwacza jego mać; nie przesadzała, gdy mówiła, że życzy złodziejowi męczarni. – Nie przesadzaj, olbrzymie. Rozmówca jak cię mogę, dyplomata – cóż, nie zależy mi na tym, żebyś ich tam urabiał czy właził im w tyłek. Masz słuchać. Obserwować. I sprawiać takie wrażenie, żeby przypadkiem nikomu nie przeszło przez myśl wyrzucić mnie stamtąd za impertynencję – wyjaśniła powoli, odpowiadając Victorowi bliźniaczym uśmiechem; nieco kwaśnym, nieco zaczepnym. Merlin jeden wiedział, w jakiej atmosferze miała odbyć się ta hipotetyczna rozmowa.
If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.
your other senses weaken.
Heather była twarda, Nokturn nie był dla niej miejscem nowym, a sklep Moribundów wrósł w krajobraz dzielnicy jak jedna z tych chujowych kamienic w których działy się rzeczy o których oficjalnie mówić nie było można, a o których wiedzieli ci co bardziej zorientowani w terenie bandyci. Sama Familia przecież ― całkiem niedaleko ― miała swoją tajemniczą piwnicę w której dochodziło do morderstw, tortur i wszelkich nieprzyjemności. Wiedźma twardo stąpała po ziemi, nie dała sobie w kaszę dmuchać, ale jednak w tym pytaniu było coś bezbronnego. Nie wywlekł tego jednak na światło dzienne, taktycznie udając, że wcale tego tak nie odebrał, że chodzi tylko o czyste zainteresowanie, a nie podbudowanie poczucia bezpieczeństwa.
― Nie, kolejną noc brał Omyk ― mruknął, trącając butem kawałki szklanej kuli. ― Powiem mu, żeby tu zajrzał i miał oko na okolicę ― dodał po krótkiej chwili milczenia, jakby chcąc ją pocieszyć w swój nieporadny sposób. Omyk był dobrym bandziorem, o ile można było zestawiać te dwa słowa ze sobą; skurwysyn jakich mało, bezwzględny i trochę pierdolnięty na punkcie czarnej magii, ale nie były to przecież wady, raczej zalety. Zresztą, kojarzył, że Heather miała już z nim chyba do czynienia.
― Wyrecytuję jej jebany poemat, może być? ― burknął. Oczywiście, że się postara ogarnąć temat bez fikuśnej myślodsiewni; był gotów oddać wspomnienie typa o mętnych oczach, ale ogólna wizja grzebania w głowie zaczynała mu się kojarzyć z jakimiś magipsychiatrycznymi bzdurami, a to była prosta droga do zepsucia sobie humoru.
― Skoro tak stawiasz sprawę ― przeciągnął jeszcze raz spojrzeniem po pobojowisku i przetarł dłonią twarz, odpędzając zmęczenie ― to jasne, mogę robić za milczącego gargulca. Jak dogadasz termin to wyślij mi sowę, albo po prostu przyjdź. Adres znasz. ― Victor przyjrzał się swojej rozmówczyni raz jeszcze, a potem odwrócił wzrok w kierunku drzwi. Więcej nie mógł zrobić, nie tutaj. ― Będę czekał ― dodał na odchodne, skinął jej jeszcze głową i skierował się do wyjścia. Musiał znaleźć Myrlę i dogadać ten portret, musiał rozpuścić wici o tym typie. A potem w końcu odespać.
|zt x2
― Nie, kolejną noc brał Omyk ― mruknął, trącając butem kawałki szklanej kuli. ― Powiem mu, żeby tu zajrzał i miał oko na okolicę ― dodał po krótkiej chwili milczenia, jakby chcąc ją pocieszyć w swój nieporadny sposób. Omyk był dobrym bandziorem, o ile można było zestawiać te dwa słowa ze sobą; skurwysyn jakich mało, bezwzględny i trochę pierdolnięty na punkcie czarnej magii, ale nie były to przecież wady, raczej zalety. Zresztą, kojarzył, że Heather miała już z nim chyba do czynienia.
― Wyrecytuję jej jebany poemat, może być? ― burknął. Oczywiście, że się postara ogarnąć temat bez fikuśnej myślodsiewni; był gotów oddać wspomnienie typa o mętnych oczach, ale ogólna wizja grzebania w głowie zaczynała mu się kojarzyć z jakimiś magipsychiatrycznymi bzdurami, a to była prosta droga do zepsucia sobie humoru.
― Skoro tak stawiasz sprawę ― przeciągnął jeszcze raz spojrzeniem po pobojowisku i przetarł dłonią twarz, odpędzając zmęczenie ― to jasne, mogę robić za milczącego gargulca. Jak dogadasz termin to wyślij mi sowę, albo po prostu przyjdź. Adres znasz. ― Victor przyjrzał się swojej rozmówczyni raz jeszcze, a potem odwrócił wzrok w kierunku drzwi. Więcej nie mógł zrobić, nie tutaj. ― Będę czekał ― dodał na odchodne, skinął jej jeszcze głową i skierował się do wyjścia. Musiał znaleźć Myrlę i dogadać ten portret, musiał rozpuścić wici o tym typie. A potem w końcu odespać.
|zt x2
Soul for sale
Sklep „U Moribunda”
Szybka odpowiedź