Gajówka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gajówka
Umiejscowiony na jednym z brzegów Stock Reservoir, niewielki schowany między drzewami budynek, umyka niektórym spojrzeniem. Jego fasada jest z drewna. Wygląda na trochę zapuszczony, mech pnie się po jednej z jego ścian. Z jednej strony roztacza się widok na rozciągającą się wodę. Do domu nie prowadzi żadna, gotowa ścieżka.
Choć pora była późna, a Adda wyraźnie zmęczona pracą na dwa fronty i późniejszym szpiegowaniem w łaźniach – zasłyszane tam rewelacje skutecznie postawiły ją w najwyższy stan czujności i gotowości. Ile wiedział wróg? Czy Lucinda naprawdę ich zdradziła? Ilu agentów, ilu Zakonników, ilu sympatyków było teraz narażonych na atak z ciemności, kompletnie nieprzewidziany i niemożliwy do skontrowania? Myśli przemykały przez jej umysł z prędkością błyskawicy, a im dłużej poświęcała temu uwagę, tym bardziej dochodził do niej rozmiar tej katastrofy, rozmiar powstałej dziury informacyjnej i przecieku. Sympatycy Rycerzy mieli miesiąc na zasadzenie się i przyczajenie na dowolnej pozycji, zbadanie odpowiednich tropów i naszykowanie pułapki.
Adda nerwowo potarła dłonią kark, zagryzła wargi, jeszcze raz przeszła się po gajówce. Cholera jasna. Kurwa mać.
Widziała, dostrzegała wyraźnie po minie i zachowaniu Justine, że i ona nie spodziewała się takich informacji. Że jest równie rozbita i niedowierzająca jak ona sama. Wiedziała, że darzyły się koleżeńską sympatią i znały od dawna – podobnie zresztą, jak Lucinda i Vincent. Czy pozyskane wiadomości nie zetną go z nóg? Jeszcze przecież ledwo parę dni temu rozmawiali na temat zaginionej, wypytywała go o sposoby działania Lucindy, o jej ulubione miejsca, o wzorzec zachowań. Rineheart znał ją jak mało kto, zdawał się przywiązany. Co za bagno…
Na pytanie Justine odpowiedziała milczeniem i pełnym zagubienia spojrzeniem. Nie miała pojęcia co się dzieje i to w tym wszystkim przerażało ją najbardziej. Była szpiegiem, jej zadanie polegało na tym, by być krok przed wrogiem, a tymczasem czuła się jak dziecko we mgle.
Bez słowa wydobyła z eleganckiej torebki niewielką papierośnicę i podała ją Justine. W środku znajdowały się wiśniowe cygaretki o wiele bardziej pasujące do kreacji poważnej wdowy niż zwykłe papierosy z taniego suszu i równie taniego papieru.
– To samo mówił mi Vincent – mruknęła, odrzucając torebkę na stolik. Jeszcze raz przetarła twarz dłońmi, ale poszukiwane desperacko odpowiedzi nie pojawiły się magicznie w jej głowie. – Że sama nas wybrała, że ma serce po właściwej stronie. Że wspierała Zakon od dawna i porzuciła dawne życie. Była na plakatach, ryzykowała życiem… a teraz nagle widziano ją w Londynie.
Pokręciła głową; kolejna runda pomiędzy ścianami niewielkiej chatki nie pomogła jej ukoić nerwów, więc oparła dłonie na blacie stolika, tuż przy Justine i wbiła wzrok w przeciwległe okienko. Jeszcze raz odtworzyła w myślach rozmowę pracownic łaźni, ale nie, wszystko, co tam padło musiało odnosić się do Lucindy. Niedowierzanie w ich głosach wskazywało na to, że także nie spodziewały się jej tam spotkać.
– Nie widziałam, ale podsłuchałam rozmowę pracownic. Obie były zdziwione faktem jej obecności, tak samo jak tym, że jeszcze nie wisi na suchej gałęzi – urwała na moment, przymknęła oczy. Spokój. Tylko spokój mógł ich teraz uratować. – Mamy dwie kobiety pochodzące z Selwynów: Isabellę i Lucindę. Bella była wczoraj wieczorem w Dolinie Godryka, to wiem od własnego informatora, zatem niemożliwym jest, by w łaźni widziano właśnie ją. Lucindy nie ma od miesiąca, nie odpowiada na listy, nie daje znaku życia… – Adda powoli odwróciła głowę, złapała spojrzenie Justine – to musiała być ona. Nie mamy innej możliwości.
Adda oderwała dłonie od blatu i splotła ramiona na piersi. Rysujące się przed nimi zadanie wyglądało na piekielnie trudne; prócz śladu w łaźni nie miała innych poszlak, a węszenie w Londynie wydawało się przedsięwzięciem zajebiście ryzykownym.
– Grozi nam absurdalnie wielki przeciek informacyjny – odezwała się powoli, wciąż śmiertelnie poważna – Lucinda wie za dużo. Za dużo o ludziach związanych ze sprawą, za dużo o planowanych akcjach. O kryjówkach, sposobach działania, o osobach, które jedynie nam sprzyjają. Wisi nad nami widmo kryzysu i bezpośredniego zagrożenia… Sytuacja jest na tyle poważna, że według mnie powinnyśmy powiadomić także samego Ministra. Koniecznym wydaje mi się odwołanie ludzi z planowanych akcji, ale to jego decyzja. Musimy zbadać szczelność organizacji i jednocześnie… – kolejne ciężkie spojrzenie zatrzymało się na twarzy Just – …musimy się dowiedzieć czemu tam jest. Z kim. I od jak dawna.
Skinęła krótko głową.
– Tak, prosto z Londynu. Nie byłam nawet w domu, nie było czasu. Czemu pytasz?
Adda nerwowo potarła dłonią kark, zagryzła wargi, jeszcze raz przeszła się po gajówce. Cholera jasna. Kurwa mać.
Widziała, dostrzegała wyraźnie po minie i zachowaniu Justine, że i ona nie spodziewała się takich informacji. Że jest równie rozbita i niedowierzająca jak ona sama. Wiedziała, że darzyły się koleżeńską sympatią i znały od dawna – podobnie zresztą, jak Lucinda i Vincent. Czy pozyskane wiadomości nie zetną go z nóg? Jeszcze przecież ledwo parę dni temu rozmawiali na temat zaginionej, wypytywała go o sposoby działania Lucindy, o jej ulubione miejsca, o wzorzec zachowań. Rineheart znał ją jak mało kto, zdawał się przywiązany. Co za bagno…
Na pytanie Justine odpowiedziała milczeniem i pełnym zagubienia spojrzeniem. Nie miała pojęcia co się dzieje i to w tym wszystkim przerażało ją najbardziej. Była szpiegiem, jej zadanie polegało na tym, by być krok przed wrogiem, a tymczasem czuła się jak dziecko we mgle.
Bez słowa wydobyła z eleganckiej torebki niewielką papierośnicę i podała ją Justine. W środku znajdowały się wiśniowe cygaretki o wiele bardziej pasujące do kreacji poważnej wdowy niż zwykłe papierosy z taniego suszu i równie taniego papieru.
– To samo mówił mi Vincent – mruknęła, odrzucając torebkę na stolik. Jeszcze raz przetarła twarz dłońmi, ale poszukiwane desperacko odpowiedzi nie pojawiły się magicznie w jej głowie. – Że sama nas wybrała, że ma serce po właściwej stronie. Że wspierała Zakon od dawna i porzuciła dawne życie. Była na plakatach, ryzykowała życiem… a teraz nagle widziano ją w Londynie.
Pokręciła głową; kolejna runda pomiędzy ścianami niewielkiej chatki nie pomogła jej ukoić nerwów, więc oparła dłonie na blacie stolika, tuż przy Justine i wbiła wzrok w przeciwległe okienko. Jeszcze raz odtworzyła w myślach rozmowę pracownic łaźni, ale nie, wszystko, co tam padło musiało odnosić się do Lucindy. Niedowierzanie w ich głosach wskazywało na to, że także nie spodziewały się jej tam spotkać.
– Nie widziałam, ale podsłuchałam rozmowę pracownic. Obie były zdziwione faktem jej obecności, tak samo jak tym, że jeszcze nie wisi na suchej gałęzi – urwała na moment, przymknęła oczy. Spokój. Tylko spokój mógł ich teraz uratować. – Mamy dwie kobiety pochodzące z Selwynów: Isabellę i Lucindę. Bella była wczoraj wieczorem w Dolinie Godryka, to wiem od własnego informatora, zatem niemożliwym jest, by w łaźni widziano właśnie ją. Lucindy nie ma od miesiąca, nie odpowiada na listy, nie daje znaku życia… – Adda powoli odwróciła głowę, złapała spojrzenie Justine – to musiała być ona. Nie mamy innej możliwości.
Adda oderwała dłonie od blatu i splotła ramiona na piersi. Rysujące się przed nimi zadanie wyglądało na piekielnie trudne; prócz śladu w łaźni nie miała innych poszlak, a węszenie w Londynie wydawało się przedsięwzięciem zajebiście ryzykownym.
– Grozi nam absurdalnie wielki przeciek informacyjny – odezwała się powoli, wciąż śmiertelnie poważna – Lucinda wie za dużo. Za dużo o ludziach związanych ze sprawą, za dużo o planowanych akcjach. O kryjówkach, sposobach działania, o osobach, które jedynie nam sprzyjają. Wisi nad nami widmo kryzysu i bezpośredniego zagrożenia… Sytuacja jest na tyle poważna, że według mnie powinnyśmy powiadomić także samego Ministra. Koniecznym wydaje mi się odwołanie ludzi z planowanych akcji, ale to jego decyzja. Musimy zbadać szczelność organizacji i jednocześnie… – kolejne ciężkie spojrzenie zatrzymało się na twarzy Just – …musimy się dowiedzieć czemu tam jest. Z kim. I od jak dawna.
Skinęła krótko głową.
– Tak, prosto z Londynu. Nie byłam nawet w domu, nie było czasu. Czemu pytasz?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nie dostrzegła odpowiedzi w oczach Adriany, ale zadała je z rozsadzającego ją niedowierzenia, potrzeby zaprzeczenia, znalezienia właściwiej odpowiedzi, kiedy najbardziej ponure wnioski zaczynały wypływać na wierzch jej wnętrze nadal okazywało znaku buntu. Znała ją, znała ją zbyt dobrze, zbyt długo by mogła w to uwierzyć. Sięgnęła po papierośnice wyciągając jeden z papierosów, gdyby nie temat, pewnie rzuciłaby żartem na temat ich jakości takich rarytasów nie miała okazji często palić. Ale teraz miała ściśnięte gardło, myśli rozbiegane, dłonie drżące. Podniosła się, podchodząc do szafki, wyciągając popielniczkę, a potem podchodząc do krany gdzie napełniła dwie szklanki wodą. Odpaliła w końcu wetkniętą fajkę w usta, zaciągając się i ujmując go drżącą dłonią. Nie zdziwiło jej, że Rineheart mówił to samo. Pokręciła głową. Nie mogła zrozumieć, a może nie chciała po prostu zaakceptować ponurej rzeczywistości. Raz za razem ponosili się z kolan, raz za razem wstawali by walczyć, raz za razem upadając. Czy to miało się skończyć? Strzepnęła popiół do naczynia, patrząc na żar na końcu papierosa. Każdy kiedy się kończył, co jeśli oni spalali się tak samo - jak feniks, czy szlug? Teraz nie była pewna. Wiedziała, że nie miały. To albo była Lucinda, albo ktoś kogo postanowili jako ją wykorzystać. Czy byli aż tak sprytni i zmyślni, czy wybaczyliby wrogowi? Ludzie, którzy zabijali za mniejsze przewiny niż to co w ich oczach zrobiła Lucinda. Może kończyła im się ta ich ulubiona krew czysta i dlatego postanowili jej nie zabijać, tylko więzić do końca życia.
- Mówiły coś więcej? Z kim rozmawiała, była? - na takie wydarzenia chodziło się samemu? W parach? Jak się tam znalazła? Nie miała pojęcia jak dokładnie wyglądały takie spędy, ale przecież nie spędziła go sama. Po tym z kim obcowała mogły wytyczyć pierwsze szlaki - przynajmniej tak myślała.
- Lucinda wie niemal wszystko. - weszła jej w słowo kręcąc z prawdziwym przerażeniem głową. Była w Zakonie od dawna i była jego ważnym członkiem, znała wiele tajemnic, niemal wszystkie. Jedyne co było poza zasięgiem jej wiedzy - co wykalkulowała na szybko - to to, co działo się na Próbach, ale one były sekretem dla każdego poza tymi, którzy przez nie przeszli. Wszystko się sypało. Alex zniknął, tak samo Sakamnder, Wright stracił pamięć nie wiedział kim był i co robił, Kieran też zaginął. Wróciła Jackie i Brendan ale bilans nadal nie wychodził nawet na zero. - O tobie też? - zapytała jej, unosząc tęczówki. Ada była dla nich nie tylko dużym wsparciem - miała możliwości by wejść głębiej. Ale jeśli Lucinda wiedziała, jeśli naprawdę zdradziła (choć Justine nadal nie umiała w to uwierzyć; nie chciała było bardziej zasadne) to właśnie tracili najlepszą kartę z ręki. Wszystko zaczynało trząść się w posadach. - To się nie trzyma kupy, Ada. Powinna wisieć. Jeśli… - jeśli by nas zdradziła - Jeśli coś by im powiedziała wszyscy bylibyśmy już martwi. Przepuściliby skoordynowany atak zaskakując nas w ciągu tego miesiąca. Wiedziała gdzie mieszkałam, gdzie mieszkam, gdzie znaleźć prawie wszystkich. Nie czekaliby przecież. Ze mną nie czekali, wpełzli do głowy, wyciągnęli ze mnie co mogli, spętali nie tylko kajdanami i łańcuchami ale i imperiusem a ją puścili do łaźni pozwalając wolno chodzić? Pomoczyć się w wodzie z bąbelkami, napić szampana? - co za abstrakcja - Szlag. - powtórzyła kolejny raz, przestając nerwowo uderzać palcem o stół. Pokręciła raz jeszcze głową w niedowierzaniu chociaż to nie pytanie ją zaskoczyło.
- Wymieniłaś je. - powiedziała do niej. - Powody mojego pytania. - uzupełniła. Statyczne, pewne przeważnie dłonie teraz się trzęsły, kiedy unosiła papierosa wsadzając go w usta. Podniosła się do szafki znajdującej się przy ścianie. Sięgnęła po pergamin i kałamarz które położyła na stole przesuwając w stronę Ady. - Trzeba też zabezpieczyć wejście do Oazy. - dodała do listy wymienianych przez Adriane rzeczy, które wymagały natychmiastowej reakcji, zapobiegawczego działania. Czy poplecznicy Voldermota obrośli w piórka i pewność swojego zwycięstwa tak bardzo, że nie skorzystali z wiedzy Lucindy? Czy stawiała im opór, dlatego jeszcze żyli? Co jeśli nie? Była skonfundowana, nic nie rozumiała - wiedziała jeszcze mniej. - Mogę przesłać wiadomość moim patronusem, jest szybszy niż sowa, ale poniesie mniej słów. Longbottom musi dostać te informacje od razu. - zgodziła się z nią. - Potrzebujemy pełnej mobilizacji, jest za dużo punktów którymi trzeba się zająć byśmy mogły zrobić to we dwie. Ale i możliwej dyskrecji, to bomba z opóźnionym lontem, wiadomość o tym - zdrada nie umiała przejść jej przez gardło, myśl mroziła, ściskała poranione serce - może wywołać chaos i panikę. - zwłaszcza wśród ludzi, obywateli, którzy pokładali w Zakon wiarę. Wiarę, którą mozolnie budowali mając mniejsze fundusze i możliwości. - Ty do Ministra - powiedziała do niej - Ja do Bagnolda, jest moim przełożonym. Możliwie jak najdokładniej. - radziła sobie, czy jej. Sobie samej, wiedziała, że emocje nad którymi panowała przeważnie teraz wylewały jej się małymi pęknięciami. - Żeby mogli od razu podjąć działania w tej sprawie. Potem przeniesiemy się do Plymouth. Sądzę że będzie chciał się spotkać - nie było innego wyjścia, jak podjąć się działania od razu licząc, że obrane przez nie ścieżki pokryją się z decyzjami Longbottoma. Czekanie w tym momencie, mogło oznaczać śmierć wielu osób. - Musimy też przeszukać też jej dom. - powiedziała pozornie chłodno, choć w zgłoskach dźwięczała wyraźna niemal rozpacz. Ale wiedziała, że musiały. - Napiszę do Rineharta kiedy Baron wróci, niech już zacznie, a może już to zrobił. Może coś znajdzie. Jakieś listy, notatki, cokolwiek. Tym razem pociągniemy za ogon całą srokę licząc że nie wydłubie nam oczu. - musieli zająć się wszystkim i od razu. Wielotorowo, jednocześnie - nie mieli czasu. Akcjami, ludźmi w terenie, sprawdzeniem kryjówek i zredagowaniem planów. Zatrzymaniem tych które się dało. Zawiesiła tęczówki na bratowej oczekując jej zgody, albo ewentualnych zmian, różdżka zawisła gotowa do rzucenia zaklęcia.
- Mówiły coś więcej? Z kim rozmawiała, była? - na takie wydarzenia chodziło się samemu? W parach? Jak się tam znalazła? Nie miała pojęcia jak dokładnie wyglądały takie spędy, ale przecież nie spędziła go sama. Po tym z kim obcowała mogły wytyczyć pierwsze szlaki - przynajmniej tak myślała.
- Lucinda wie niemal wszystko. - weszła jej w słowo kręcąc z prawdziwym przerażeniem głową. Była w Zakonie od dawna i była jego ważnym członkiem, znała wiele tajemnic, niemal wszystkie. Jedyne co było poza zasięgiem jej wiedzy - co wykalkulowała na szybko - to to, co działo się na Próbach, ale one były sekretem dla każdego poza tymi, którzy przez nie przeszli. Wszystko się sypało. Alex zniknął, tak samo Sakamnder, Wright stracił pamięć nie wiedział kim był i co robił, Kieran też zaginął. Wróciła Jackie i Brendan ale bilans nadal nie wychodził nawet na zero. - O tobie też? - zapytała jej, unosząc tęczówki. Ada była dla nich nie tylko dużym wsparciem - miała możliwości by wejść głębiej. Ale jeśli Lucinda wiedziała, jeśli naprawdę zdradziła (choć Justine nadal nie umiała w to uwierzyć; nie chciała było bardziej zasadne) to właśnie tracili najlepszą kartę z ręki. Wszystko zaczynało trząść się w posadach. - To się nie trzyma kupy, Ada. Powinna wisieć. Jeśli… - jeśli by nas zdradziła - Jeśli coś by im powiedziała wszyscy bylibyśmy już martwi. Przepuściliby skoordynowany atak zaskakując nas w ciągu tego miesiąca. Wiedziała gdzie mieszkałam, gdzie mieszkam, gdzie znaleźć prawie wszystkich. Nie czekaliby przecież. Ze mną nie czekali, wpełzli do głowy, wyciągnęli ze mnie co mogli, spętali nie tylko kajdanami i łańcuchami ale i imperiusem a ją puścili do łaźni pozwalając wolno chodzić? Pomoczyć się w wodzie z bąbelkami, napić szampana? - co za abstrakcja - Szlag. - powtórzyła kolejny raz, przestając nerwowo uderzać palcem o stół. Pokręciła raz jeszcze głową w niedowierzaniu chociaż to nie pytanie ją zaskoczyło.
- Wymieniłaś je. - powiedziała do niej. - Powody mojego pytania. - uzupełniła. Statyczne, pewne przeważnie dłonie teraz się trzęsły, kiedy unosiła papierosa wsadzając go w usta. Podniosła się do szafki znajdującej się przy ścianie. Sięgnęła po pergamin i kałamarz które położyła na stole przesuwając w stronę Ady. - Trzeba też zabezpieczyć wejście do Oazy. - dodała do listy wymienianych przez Adriane rzeczy, które wymagały natychmiastowej reakcji, zapobiegawczego działania. Czy poplecznicy Voldermota obrośli w piórka i pewność swojego zwycięstwa tak bardzo, że nie skorzystali z wiedzy Lucindy? Czy stawiała im opór, dlatego jeszcze żyli? Co jeśli nie? Była skonfundowana, nic nie rozumiała - wiedziała jeszcze mniej. - Mogę przesłać wiadomość moim patronusem, jest szybszy niż sowa, ale poniesie mniej słów. Longbottom musi dostać te informacje od razu. - zgodziła się z nią. - Potrzebujemy pełnej mobilizacji, jest za dużo punktów którymi trzeba się zająć byśmy mogły zrobić to we dwie. Ale i możliwej dyskrecji, to bomba z opóźnionym lontem, wiadomość o tym - zdrada nie umiała przejść jej przez gardło, myśl mroziła, ściskała poranione serce - może wywołać chaos i panikę. - zwłaszcza wśród ludzi, obywateli, którzy pokładali w Zakon wiarę. Wiarę, którą mozolnie budowali mając mniejsze fundusze i możliwości. - Ty do Ministra - powiedziała do niej - Ja do Bagnolda, jest moim przełożonym. Możliwie jak najdokładniej. - radziła sobie, czy jej. Sobie samej, wiedziała, że emocje nad którymi panowała przeważnie teraz wylewały jej się małymi pęknięciami. - Żeby mogli od razu podjąć działania w tej sprawie. Potem przeniesiemy się do Plymouth. Sądzę że będzie chciał się spotkać - nie było innego wyjścia, jak podjąć się działania od razu licząc, że obrane przez nie ścieżki pokryją się z decyzjami Longbottoma. Czekanie w tym momencie, mogło oznaczać śmierć wielu osób. - Musimy też przeszukać też jej dom. - powiedziała pozornie chłodno, choć w zgłoskach dźwięczała wyraźna niemal rozpacz. Ale wiedziała, że musiały. - Napiszę do Rineharta kiedy Baron wróci, niech już zacznie, a może już to zrobił. Może coś znajdzie. Jakieś listy, notatki, cokolwiek. Tym razem pociągniemy za ogon całą srokę licząc że nie wydłubie nam oczu. - musieli zająć się wszystkim i od razu. Wielotorowo, jednocześnie - nie mieli czasu. Akcjami, ludźmi w terenie, sprawdzeniem kryjówek i zredagowaniem planów. Zatrzymaniem tych które się dało. Zawiesiła tęczówki na bratowej oczekując jej zgody, albo ewentualnych zmian, różdżka zawisła gotowa do rzucenia zaklęcia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Adda szybko przywołała z pamięci wspomnienie dialogu okraszonego zapachem soli i lawendowego olejku.
– Niewiele – mruknęła po chwili analizy – nie padło wprost z kim przyszła i z kim rozmawiała, ale wspomniana została namiestniczka Londynu, pani Warwickshire i ogół bliżej nieokreślonych dam. Basen jest jeden, dość spory, wychodzi więc na to, że musiała przebywać z nimi w jednej wodzie, w jednym czasie. – Adda zabębniła palcami o blat stolika i spochmurniała jeszcze bardziej. Żadnych solidnych konkretów, żadnego dobrego tropu. Przecież nie mogła obserwować każdej szlachetnej damy w Anglii, trzeba było zacieśnić krąg potencjalnych powiązań.
– Utrzymywała z kimś kontakty? – zwróciła się do Just. – Z tamtej strony? Brat, kuzyn, przyjaciel, siostra, pies? Ktokolwiek?
Uśmiechnęła się, ale uśmiech ten nie sięgnął oczu, ranił wargi. Chociaż tyle, że nie zdążyła poznać Lucindy osobiście. Chociaż tyle, że nigdy nie przyszło im razem pochylić się nad jakąś sprawą Zakonu.
– Nie, nie wie o mnie niczego. Nie spotkałyśmy się nigdy, dlatego tak mocno przewałkowałam Vincenta, więc to jeden plus w całym morzu beznadziejnych wiadomości.
Odeszła od stolika, wciąż z ramionami splecionymi na piersi i przeszła się wzdłuż krótkiej ścianki. Jej krok nie był już tak szybki i nerwowy, z ciała uleciał strach pierwszej chwili, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne napięcie w okolicach barków. Musiała zachować spokój i absolutną trzeźwość myśli, musiała doszukać się wskazówek i śladowych tropów w tym, co miały do dyspozycji.
– Przypuściliby skoordynowany atak od razu – zgodziła się z nią powoli – albo zaczekali, gdyby gra toczyła się o większą stawkę. Z jej wiedzą i jej pomocą mogliby rozesłać ludzi po całej Anglii i zakończyć tę wojnę w jedną noc. Jedyne co musieli zrobić, to poczekać na najlepszą okazję – mruknęła, opierając się barkiem o framugę – na to, aż każdy z nas, całkiem nieświadomie, poda się na złotym talerzu.
Zabębniła palcami o przedramię, przygryzła policzek od środka.
– A co, jeśli ona też jest pod wpływem Imperiusa? Dlatego tam była? Podobno była doskonałą operatorką uroków; z taką znajomością zaklęć rzucenie na siebie paru Obliviate w krytycznym momencie nie powinno przysporzyć jej problemów… – urwała i zamyśliła się. Może wróg nie posiadł jeszcze całości informacji, może pracował nad ich wyekstrahowaniem? Nie zmieniało to co prawda powagi ich sytuacji, nadal znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i nadal lord Minister jak najszybciej powinien się o tym wszystkim dowiedzieć. Opcja z Imperiusem rzucała jednak nieco cieplejsze światło na sprawę i choć Adda nie pozwoliła sobie na chwycenie się tej myśli jak tonący brzytwy, tak wizja alternatywy nieznacznie poprawiła jej humor.
– Wejścia do Oazy nie zdradzi – przypomniała trzeźwo – przecież to sam Longbottom jest strażnikiem sekretu Fideliusa nałożonego na przejście. O to jedno nie musimy się martwić.
Skinęła krótko głową, zgadzajac się z Just w kolejnych kwestiach. Tak, ta sprawa była zdecydowanie zbyt duża na nie dwie, zagrożone były wszystkie sprawy Plymouth i Zakonu. W kwestii paniki także miała rację, a chaos i nieufność były ostatnim na co mogli sobie teraz pozwolić.
Wróciła do stolika i zajęła miejsce, palce chwyciły pióro.
– Wyślij patronusa do Bagnolda, powiedz, że mamy sytuację kryzysową i spotkamy się z nim w Plymouth za pół godziny – zdecydowała po chwili. – I do Michaela, niech uważa podwójnie albo i potrójnie. I dodaj... – chwila zawahania. Pewnie będzie się o nią martwił. – Dodaj, że jest z tobą Kicia. Nie chcę żeby niepotrzebnie zaprzątał sobie głowę tym, gdzie teraz jestem. – Nie miała pewności gdzie właściwie teraz był i z kim; lepiej było nie podawać imienia, ani nie tytułować jej jego żoną. Im mniej informacji na jej temat w obiegu, tym lepiej. – Ja zakreślę pełną sytuację Ministrowi, potem mogę skoczyć szybko do domu i wysłać list do Vincenta Rodzynką, nie będziemy musiały czekać na powrót Barona.
Czas, czas, czas. Skrobanie stalówki o papier przeplatało się ze słowami rozmowy; Adda dzieliła uwagę pomiędzy dalsze omawianie spraw z Justine, a jednoczesne pisanie raportu.
– Przeszukanie to dobry pomysł – podłapała, śledząc wzrokiem kreślone litery. – A czy… – urwała, spojrzała krótko na Justine – a czy patronus by ją odszukał? Czy byłby w stanie nam potem wskazać drogę? Czy jego magia nie działa w ten sposób?
Lucinda była spalona, powszechna wiedzą było to, że należy do Zakonu, tak jak Just. Pojawienie się feniksa utkanego z białej magii nie zdemaskowałoby jej, ale być może mogłoby im pomóc. Jakkolwiek.
Wróciła do pisania, przelewając na papier wszystko to, co w jej przekonaniu powinno trafić do Ministra. Trzymała się konkretów, ozdobniki pozostawiając na bardziej sprzyjający moment. Gdy skończyła, zapieczętowany list przekazała Baronowi.
– Niewiele – mruknęła po chwili analizy – nie padło wprost z kim przyszła i z kim rozmawiała, ale wspomniana została namiestniczka Londynu, pani Warwickshire i ogół bliżej nieokreślonych dam. Basen jest jeden, dość spory, wychodzi więc na to, że musiała przebywać z nimi w jednej wodzie, w jednym czasie. – Adda zabębniła palcami o blat stolika i spochmurniała jeszcze bardziej. Żadnych solidnych konkretów, żadnego dobrego tropu. Przecież nie mogła obserwować każdej szlachetnej damy w Anglii, trzeba było zacieśnić krąg potencjalnych powiązań.
– Utrzymywała z kimś kontakty? – zwróciła się do Just. – Z tamtej strony? Brat, kuzyn, przyjaciel, siostra, pies? Ktokolwiek?
Uśmiechnęła się, ale uśmiech ten nie sięgnął oczu, ranił wargi. Chociaż tyle, że nie zdążyła poznać Lucindy osobiście. Chociaż tyle, że nigdy nie przyszło im razem pochylić się nad jakąś sprawą Zakonu.
– Nie, nie wie o mnie niczego. Nie spotkałyśmy się nigdy, dlatego tak mocno przewałkowałam Vincenta, więc to jeden plus w całym morzu beznadziejnych wiadomości.
Odeszła od stolika, wciąż z ramionami splecionymi na piersi i przeszła się wzdłuż krótkiej ścianki. Jej krok nie był już tak szybki i nerwowy, z ciała uleciał strach pierwszej chwili, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne napięcie w okolicach barków. Musiała zachować spokój i absolutną trzeźwość myśli, musiała doszukać się wskazówek i śladowych tropów w tym, co miały do dyspozycji.
– Przypuściliby skoordynowany atak od razu – zgodziła się z nią powoli – albo zaczekali, gdyby gra toczyła się o większą stawkę. Z jej wiedzą i jej pomocą mogliby rozesłać ludzi po całej Anglii i zakończyć tę wojnę w jedną noc. Jedyne co musieli zrobić, to poczekać na najlepszą okazję – mruknęła, opierając się barkiem o framugę – na to, aż każdy z nas, całkiem nieświadomie, poda się na złotym talerzu.
Zabębniła palcami o przedramię, przygryzła policzek od środka.
– A co, jeśli ona też jest pod wpływem Imperiusa? Dlatego tam była? Podobno była doskonałą operatorką uroków; z taką znajomością zaklęć rzucenie na siebie paru Obliviate w krytycznym momencie nie powinno przysporzyć jej problemów… – urwała i zamyśliła się. Może wróg nie posiadł jeszcze całości informacji, może pracował nad ich wyekstrahowaniem? Nie zmieniało to co prawda powagi ich sytuacji, nadal znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i nadal lord Minister jak najszybciej powinien się o tym wszystkim dowiedzieć. Opcja z Imperiusem rzucała jednak nieco cieplejsze światło na sprawę i choć Adda nie pozwoliła sobie na chwycenie się tej myśli jak tonący brzytwy, tak wizja alternatywy nieznacznie poprawiła jej humor.
– Wejścia do Oazy nie zdradzi – przypomniała trzeźwo – przecież to sam Longbottom jest strażnikiem sekretu Fideliusa nałożonego na przejście. O to jedno nie musimy się martwić.
Skinęła krótko głową, zgadzajac się z Just w kolejnych kwestiach. Tak, ta sprawa była zdecydowanie zbyt duża na nie dwie, zagrożone były wszystkie sprawy Plymouth i Zakonu. W kwestii paniki także miała rację, a chaos i nieufność były ostatnim na co mogli sobie teraz pozwolić.
Wróciła do stolika i zajęła miejsce, palce chwyciły pióro.
– Wyślij patronusa do Bagnolda, powiedz, że mamy sytuację kryzysową i spotkamy się z nim w Plymouth za pół godziny – zdecydowała po chwili. – I do Michaela, niech uważa podwójnie albo i potrójnie. I dodaj... – chwila zawahania. Pewnie będzie się o nią martwił. – Dodaj, że jest z tobą Kicia. Nie chcę żeby niepotrzebnie zaprzątał sobie głowę tym, gdzie teraz jestem. – Nie miała pewności gdzie właściwie teraz był i z kim; lepiej było nie podawać imienia, ani nie tytułować jej jego żoną. Im mniej informacji na jej temat w obiegu, tym lepiej. – Ja zakreślę pełną sytuację Ministrowi, potem mogę skoczyć szybko do domu i wysłać list do Vincenta Rodzynką, nie będziemy musiały czekać na powrót Barona.
Czas, czas, czas. Skrobanie stalówki o papier przeplatało się ze słowami rozmowy; Adda dzieliła uwagę pomiędzy dalsze omawianie spraw z Justine, a jednoczesne pisanie raportu.
– Przeszukanie to dobry pomysł – podłapała, śledząc wzrokiem kreślone litery. – A czy… – urwała, spojrzała krótko na Justine – a czy patronus by ją odszukał? Czy byłby w stanie nam potem wskazać drogę? Czy jego magia nie działa w ten sposób?
Lucinda była spalona, powszechna wiedzą było to, że należy do Zakonu, tak jak Just. Pojawienie się feniksa utkanego z białej magii nie zdemaskowałoby jej, ale być może mogłoby im pomóc. Jakkolwiek.
Wróciła do pisania, przelewając na papier wszystko to, co w jej przekonaniu powinno trafić do Ministra. Trzymała się konkretów, ozdobniki pozostawiając na bardziej sprzyjający moment. Gdy skończyła, zapieczętowany list przekazała Baronowi.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Z każdą mijającą minutą w nędznej drewnianej chatce czuła jak coraz mocniej przytłacza ją rzeczywistość. Potrafiła się temu oprzeć, umiała działać odsuwając na bok emocje, ale ta informacja nie była czymś, czego się spodziewała. Zacisnęła wargi. I te damy tak po prostu ją zaakceptowały? Przyjęły ciepło w swoje ramiona? Zdrajczynię z plakatów? Ta abstrakcja jej nie pasowała, wykrzywiała się w głowie, mimowolnie się przeciwstawiała absurdowi który się wyłaniał, ale powaga Ady trudna była do uznania za mało udany żart. Pokręciła przecząco głową zamierając po chwili, by wzruszyć ramionami. Nie wiedziała na pewno, podejrzewała, że nie.
- Była zdrajczynią, przyniosła hańbę Selwynom - przynajmniej od czasu kiedy Morgana przejęła władzę nad rodem. Była pokłócona ze swoją siostrą właśnie dlatego, że poszła swoją drogą. - to bolało jeszcze mocniej, jeśli nic z tego to nie była prawda. Ale czy Lucinda mogła być tak wyrachowana? By latami śmiać się im w twarz? Nie mogła. Nie potrafiła inaczej na to spojrzeć. Czym więc ją mogli przekonać? Czym zagrozić? Kiedy to się stało? CO właściwie zaszło. Pytanie wypadało za pytaniem. Odetchnęła lekko, na chwilę milknąć. Potaknęła głową jakby do samej siebie. Tyle dobrze. Naprawdę. Uniosła dłonie zaciskając palce przy oczodołach. Pokręciła głową przecząco.
- Czy znaleźli by lepszy czas niż trochę po upadku komety? Nikt się go nie spodziewał, mogła pokrzyżować im na chwilę plany. Na chwilę, ale nie tyle. - wykrzywiła usta unosząc papierosa zaciągając się nim. - Rineheart mówił, że nie wróciła od tego czasu. Wiedzieli, że spadnie? Czy to niezabawne zrządzenie losu, że akurat wtedy zniknęła? - myślała na głos, ale podskórnie wiedziała, że tak naprawdę w tym momencie nie ma to znaczenia. Wiedzieli czy nie, porwali ją czy zdradziła, musieli najpierw zabezpieczyć swoje siły póki wróg się do nich nie dobrał - czy dlatego że czekali, czy dlatego że Lucinda nic im nie powiedziała również nie miało znaczenia. Mogli zapukać do jej drzwi w każdej chwili. Uniosła tęczówki na Adę odwracajac je od ciemnej nicości za oknem. Też o nim myślała, o Imperiusie, ale Imperiusowi można było próbować się przeciwstawić, zmuszony do zrobienia czegoś… ktoś mógłby to zobaczyć, zrozumieć, wzięliby ją w takim stanie na łaźnie? - Jest. - poprawiła ją. - Jest, a to jeszcze gorsze jeśli… - zacisnęła usta ponownie. Lucinda była silna, magicznie bardzo zaawansowana, posiadanie jej po swojej stronie było atutem - po przeciwnej przeszkodą, osłabieniem ich sił mocnym i wsunięciem tej karty na stronę przeciwnika było rzeczą bardzo niekorzystną. - Nie powinna, jeśli miała choć chwilę by to zrobić. - przypomniała ponuro. Mogła jej nie mieć, to jak się tam znalazła i dlaczego nadal było niewiadome. Jeśli przeszła sama - rzucanie tego nie było konieczne, jeśli zmuszona, zaatakowana mogła nie mieć czasu by rzucać na siebie cokolwiek więcej. Pokręciła ponownie głową. - Wejścia. - zgodziła się z nią, ale okolice, miejsce, mogła ich tam zaprowadzić. Sam fakt, że powiedziała co znajdowało się w Zakaznym Lesie przyniosło centaurom żeź tylko za to, że się za nimi opowiedziały. Do dziś nosiła na dłoniach ich krew, ta nie miała nigdy z zejść. Spojrzała na nie zaciskając jedną z nich w pięści. Była zmęczona, ale nie na ciele, jej dusza wydawała się ciężka. Nabrała powietrza w płuca zastanawiając się czy fortuna rzeczywiście toczyła się kołem bo ta ich, zdawała się bardziej przypominać pod wozem z innego przysłowia. Wiedziała co powiedzieć Bagnoldowi, ale nie uniosła brwi ani spojrzenia, zaciągając się jeszcze raz papierosem. Ostatni. Zgasiła go w popielniczce podchodząc do okna, otwierając je żeby gwizdnąć krótko, Baron zleciał chwilę później gotowy do drogi. Potaknęła raz jeszcze głową a potem pokręciła głową. - Nie wyślę dwóch patronusów jednocześnie. Zawrócę tego z drogi. Powiesz Michaelowi, że… - zawiesiła głos unosząc jedną z brwi do góry - …Kicia jest bezpieczna jak dotrzesz do domu. Albo udajmy się od razu do Plymouth tam znajdziemy na pewno sowy należące do Biura i stamtąd do nich napiszemy. Do nich i do reszty. - zaproponowałam dwa rozwiązania, nie miało znaczenia, ona stąd ruszy od razu do Biura, Ada będzie chwile po niej, jeśli zdecyduje się teleportować na chwilę do domu.
Uniosła różdżkę, skupiając się na znajomej melodii, dzięku, który prowadził ją od dawna, kształcie który napełniał serca nadziejom - dzisiaj potrzebowała jej bardzi niż w ciągu ostatnich dni. - Expecto Patronum. - wypadło pewnie z jej ust. Sylwetka patronusa pojawiła się w niewielkiej chatce emanując ciepłą, dobrą energią. Spojrzała na Feniksa. - Szefie, sprawa jest nagła. Wszystko jest zagrożone. - zaczęła krótko i zwięźle, patronusy choć szybsze, były w stanie przenieść niewiele informacji. - Hensley jest u wroga, na ten moment nie wiemy czy z własnej woli czy za sprawą jego działań ale sprawa jest poważna. Za pół godziny zjawię się w Plymouth z - zerknęła na Adę, mrużąc na chwilę oczy. Nie było pewności kto usłyszy wiadomość. - naszym informatorem. Powiadomiliśmy Ministra. - zakończyła, potakując głową. Feniks wzbił się wylatując w ciemną, ponurą noc. Ponurą jak przyniesione informację.
- Powinien. - potwierdziła jej przypuszczenia potaknięciem głową. - Problem polega na tym, że można go przepędzić, możemy lecieć też za nim, ale nie będziemy do samego końca wiedzieć gdzie wylądujemy i jak daleko nas poprowadzi. Może się to okazać naszą jedyną opcją z której będziemy musieli skorzystać. Ale jeśli zaplanowali to wszystko to z wiedzą Lucindy mogą się tego spodziewać. - przyznała zgodnie z prawdą. - Mam jeden świstoklik na dwie osoby, będzie zabezpieczaniem, możliwością dla grupy, która za nim pójdzie. Mogę się też teleportować, ale skutki takiej teleportacji - tej w czasie zagrożenia - trudno jest przewidzieć. - nie zastanawiała się, jak sprawa mogła wyglądać z perspektywy Ady i jej umiejętności, mówiła ze swojej i tego co potrafiła.
- Była zdrajczynią, przyniosła hańbę Selwynom - przynajmniej od czasu kiedy Morgana przejęła władzę nad rodem. Była pokłócona ze swoją siostrą właśnie dlatego, że poszła swoją drogą. - to bolało jeszcze mocniej, jeśli nic z tego to nie była prawda. Ale czy Lucinda mogła być tak wyrachowana? By latami śmiać się im w twarz? Nie mogła. Nie potrafiła inaczej na to spojrzeć. Czym więc ją mogli przekonać? Czym zagrozić? Kiedy to się stało? CO właściwie zaszło. Pytanie wypadało za pytaniem. Odetchnęła lekko, na chwilę milknąć. Potaknęła głową jakby do samej siebie. Tyle dobrze. Naprawdę. Uniosła dłonie zaciskając palce przy oczodołach. Pokręciła głową przecząco.
- Czy znaleźli by lepszy czas niż trochę po upadku komety? Nikt się go nie spodziewał, mogła pokrzyżować im na chwilę plany. Na chwilę, ale nie tyle. - wykrzywiła usta unosząc papierosa zaciągając się nim. - Rineheart mówił, że nie wróciła od tego czasu. Wiedzieli, że spadnie? Czy to niezabawne zrządzenie losu, że akurat wtedy zniknęła? - myślała na głos, ale podskórnie wiedziała, że tak naprawdę w tym momencie nie ma to znaczenia. Wiedzieli czy nie, porwali ją czy zdradziła, musieli najpierw zabezpieczyć swoje siły póki wróg się do nich nie dobrał - czy dlatego że czekali, czy dlatego że Lucinda nic im nie powiedziała również nie miało znaczenia. Mogli zapukać do jej drzwi w każdej chwili. Uniosła tęczówki na Adę odwracajac je od ciemnej nicości za oknem. Też o nim myślała, o Imperiusie, ale Imperiusowi można było próbować się przeciwstawić, zmuszony do zrobienia czegoś… ktoś mógłby to zobaczyć, zrozumieć, wzięliby ją w takim stanie na łaźnie? - Jest. - poprawiła ją. - Jest, a to jeszcze gorsze jeśli… - zacisnęła usta ponownie. Lucinda była silna, magicznie bardzo zaawansowana, posiadanie jej po swojej stronie było atutem - po przeciwnej przeszkodą, osłabieniem ich sił mocnym i wsunięciem tej karty na stronę przeciwnika było rzeczą bardzo niekorzystną. - Nie powinna, jeśli miała choć chwilę by to zrobić. - przypomniała ponuro. Mogła jej nie mieć, to jak się tam znalazła i dlaczego nadal było niewiadome. Jeśli przeszła sama - rzucanie tego nie było konieczne, jeśli zmuszona, zaatakowana mogła nie mieć czasu by rzucać na siebie cokolwiek więcej. Pokręciła ponownie głową. - Wejścia. - zgodziła się z nią, ale okolice, miejsce, mogła ich tam zaprowadzić. Sam fakt, że powiedziała co znajdowało się w Zakaznym Lesie przyniosło centaurom żeź tylko za to, że się za nimi opowiedziały. Do dziś nosiła na dłoniach ich krew, ta nie miała nigdy z zejść. Spojrzała na nie zaciskając jedną z nich w pięści. Była zmęczona, ale nie na ciele, jej dusza wydawała się ciężka. Nabrała powietrza w płuca zastanawiając się czy fortuna rzeczywiście toczyła się kołem bo ta ich, zdawała się bardziej przypominać pod wozem z innego przysłowia. Wiedziała co powiedzieć Bagnoldowi, ale nie uniosła brwi ani spojrzenia, zaciągając się jeszcze raz papierosem. Ostatni. Zgasiła go w popielniczce podchodząc do okna, otwierając je żeby gwizdnąć krótko, Baron zleciał chwilę później gotowy do drogi. Potaknęła raz jeszcze głową a potem pokręciła głową. - Nie wyślę dwóch patronusów jednocześnie. Zawrócę tego z drogi. Powiesz Michaelowi, że… - zawiesiła głos unosząc jedną z brwi do góry - …Kicia jest bezpieczna jak dotrzesz do domu. Albo udajmy się od razu do Plymouth tam znajdziemy na pewno sowy należące do Biura i stamtąd do nich napiszemy. Do nich i do reszty. - zaproponowałam dwa rozwiązania, nie miało znaczenia, ona stąd ruszy od razu do Biura, Ada będzie chwile po niej, jeśli zdecyduje się teleportować na chwilę do domu.
Uniosła różdżkę, skupiając się na znajomej melodii, dzięku, który prowadził ją od dawna, kształcie który napełniał serca nadziejom - dzisiaj potrzebowała jej bardzi niż w ciągu ostatnich dni. - Expecto Patronum. - wypadło pewnie z jej ust. Sylwetka patronusa pojawiła się w niewielkiej chatce emanując ciepłą, dobrą energią. Spojrzała na Feniksa. - Szefie, sprawa jest nagła. Wszystko jest zagrożone. - zaczęła krótko i zwięźle, patronusy choć szybsze, były w stanie przenieść niewiele informacji. - Hensley jest u wroga, na ten moment nie wiemy czy z własnej woli czy za sprawą jego działań ale sprawa jest poważna. Za pół godziny zjawię się w Plymouth z - zerknęła na Adę, mrużąc na chwilę oczy. Nie było pewności kto usłyszy wiadomość. - naszym informatorem. Powiadomiliśmy Ministra. - zakończyła, potakując głową. Feniks wzbił się wylatując w ciemną, ponurą noc. Ponurą jak przyniesione informację.
- Powinien. - potwierdziła jej przypuszczenia potaknięciem głową. - Problem polega na tym, że można go przepędzić, możemy lecieć też za nim, ale nie będziemy do samego końca wiedzieć gdzie wylądujemy i jak daleko nas poprowadzi. Może się to okazać naszą jedyną opcją z której będziemy musieli skorzystać. Ale jeśli zaplanowali to wszystko to z wiedzą Lucindy mogą się tego spodziewać. - przyznała zgodnie z prawdą. - Mam jeden świstoklik na dwie osoby, będzie zabezpieczaniem, możliwością dla grupy, która za nim pójdzie. Mogę się też teleportować, ale skutki takiej teleportacji - tej w czasie zagrożenia - trudno jest przewidzieć. - nie zastanawiała się, jak sprawa mogła wyglądać z perspektywy Ady i jej umiejętności, mówiła ze swojej i tego co potrafiła.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Skinęła głową w milczeniu; ród stanowił jakiś ulotny pomysł na ciąg dalszy, ale skoro Lucinda nie bała się skreślenia z kart historii własnej rodziny, to dlaczego teraz, po takim czasie, decydowałaby się na powrót? Musiała mieć powód, musiało istnieć coś, co napędzało ją do działania. Adda przez moment próbowała dopasować tę sytuację do jej własnych wyborów, do ścieżki podwójnego szpiega, ale nie, to nie było to samo. Fakt, że Lucinda należała do najbardziej zaufanych ludzi Zakonu świadczyło bezpośrednio o tym, że musiał jej ufać także sam Minister, a Adda wychodziła z założenia, że wielu ludzi można oszukać i wywieść w pole, ale nie jego. Nie Harolda Longbottoma.
– Kometa uderzyła w nich tak samo – mruknęła, pocierając policzek palcami. – Surrey to pasmo ruiny i wypalonych do ziemi pól, nawet Londyn solidnie oberwał, ich nowa, wspaniała stolica magicznego świata. – Pokręciła głową. – Myślę, że kometa pokrzyżowała im plany. Jakiekolwiek by nie były.
Tematu jednak nie kontynuowała, teraz musiały skupić się na tym, co tu i teraz. Na kryzysie, który rozlewał się głębokim cieniem na całą organizację, pochłaniając ze sobą także struktury podziemia. Adda w ponurej ciszy wysłuchała potwierdzenia co do zdolności Luciny; jej strata bolała, ale Adda odczuwała ten ból w inny sposób. Jak wbity w bok cierń, jak zablokowany w bucie kamień. Nie znała jej osobiście, nie była przywiązana, zatem przejęcie Hensley przez wroga rozpatrywała jedynie na płaszczyźnie potencjalnych strat. Jedna Zakonniczka mniej. Jedna świetna czarownica mniej. Jeden wróg więcej.
Zacisnęła wargi, ale pełen niepokoju grymas ustąpił ponuremu uśmiechowi czającemu się w kąciku warg. Jeden z jej pseudonimów operacyjnych zawsze budził rozbawienie, niezależnie od okazji.
– Dobrze – zgodziła się; jej zdolności w zakresie OPCM nie były imponujące, a specyficzną magię patronusów poznawała dopiero od niedawna, wcześniej nie mając pojęcia o ich potencjale. W głębi ducha poczuła ukłucie rozczarowania – gdyby mogła, gdyby potrafiła, sama ostrzegłaby Michaela w sposób bezsprzecznie szybszy i pewniejszy niż sowa.
To musiało jednak poczekać. Wszystko musiało poczekać.
– Tak będzie lepiej – potaknęła, akceptując pomysł z wysyłaniem listów z Plymouth. Lista osób, które powinna powiadomić zaraz po Ministrze rozrastała się w jej głowie, tworząc proste drzewo powiązań. Wywiad. Najpierw musiała zebrać ludzi z wywiadu, a zaraz po nich aurorów. Przydałoby się także powiadomić Billy’ego; jeśli chodziło o lotników, wierzyła, że będzie najbardziej zorientowany w sytuacji. I Vincent. Nie mogła zapomnieć o Vincencie.
Gdy półmrok ciasnej chatki rozświetliło znajome światło, Adda pozwoliła sobie na głębszy oddech. Obecność patronusa napełniała dobrą energią, ciepłem, nadzieją na to, że dadzą sobie z tym radę. Że znajdą sposób.
– Muszę nauczyć się je rzucać – szepnęła, obserwując majestatyczną sylwetkę feniksa. Magiczny ptak miał w sobie coś z nieskończonej dumy jego żywego odpowiednika, zupełnie inaczej niż wilk Michaela. Świetlisty basior zdawał się przede wszystkim przyjazny i silny, tak jakby można było się o niego oprzeć, poszukać wsparcia. Uśmiechnęła się bezwiednie, przypominając sobie to, jak zabawnie osobliwa była w dotyku jego sierść.
Patronus odleciał wraz z wiadomością. Adda jeszcze chwilę śledziła go wzrokiem, jaśniejący punk niknący w mrokach nocy, nim wróciła wzrokiem do Just. Uśmiech zniknął, jak zdmuchnięty wiatrem, ciężar wiadomości ponownie osiadł na barkach.
– Zatem plan, jakikolwiek by nie był, będzie musiał zawierać w sobie element zaskoczenia, którego nawet Lucinda nie zdoła przewidzieć – mruknęła, pocierając dłonią kark. Trudne, ale wykonalne. Przynajmniej tak jej się wydawało, w końcu nie zamierzały działać we dwie, miały do dyspozycji zaufanych ludzi rebelii i pozostałych Zakonników, a także ewentualne wsparcie ze strony Ministra. Adda wierzyła, że jeśli tylko będzie w stanie im jakkolwiek pomóc, to właśnie to uczyni. Podzieli się informacjami, bądź naprowadzi na najlepszy możliwy plan.
– Musimy to przemyśleć. Wysłanie patronusa w roli przewodnika to dobry pomysł, ale to będzie nasza pierwsza i ostatnia szansa. Jeśli plan, jakikolwiek by nie był, nie powiedzie się, to zapewne znajdą jakieś zabezpieczenie, wymyślą coś co uniemożliwi nam kolejną próbę. Powinniśmy też mieć jakiekolwiek poszlaki w postaci terenu – stwierdziła zamyślona. – Jeśli będziecie musieli za nim gonić przez pół Anglii to też nie wyjdziemy na tym najlepiej. Musimy się dowiedzieć gdzie bywa, z kim. Gdzie teraz się chowa… – Ściągnęła brwi. Do działania potrzebowali informacji, nie mogli szukać jej na ślepo.
– Najpierw Plymouth – przypomniała, głównie sama sobie. – Porozmawiamy z Bagnoldem i poczekamy na wiadomość od Ministra, a potem… – sięgnęła po rzuconą na stolik torebkę i przewiesiła ją przez ramię. Była gotowa do drogi – …potem postawimy na nogi kogo trzeba.
– Kometa uderzyła w nich tak samo – mruknęła, pocierając policzek palcami. – Surrey to pasmo ruiny i wypalonych do ziemi pól, nawet Londyn solidnie oberwał, ich nowa, wspaniała stolica magicznego świata. – Pokręciła głową. – Myślę, że kometa pokrzyżowała im plany. Jakiekolwiek by nie były.
Tematu jednak nie kontynuowała, teraz musiały skupić się na tym, co tu i teraz. Na kryzysie, który rozlewał się głębokim cieniem na całą organizację, pochłaniając ze sobą także struktury podziemia. Adda w ponurej ciszy wysłuchała potwierdzenia co do zdolności Luciny; jej strata bolała, ale Adda odczuwała ten ból w inny sposób. Jak wbity w bok cierń, jak zablokowany w bucie kamień. Nie znała jej osobiście, nie była przywiązana, zatem przejęcie Hensley przez wroga rozpatrywała jedynie na płaszczyźnie potencjalnych strat. Jedna Zakonniczka mniej. Jedna świetna czarownica mniej. Jeden wróg więcej.
Zacisnęła wargi, ale pełen niepokoju grymas ustąpił ponuremu uśmiechowi czającemu się w kąciku warg. Jeden z jej pseudonimów operacyjnych zawsze budził rozbawienie, niezależnie od okazji.
– Dobrze – zgodziła się; jej zdolności w zakresie OPCM nie były imponujące, a specyficzną magię patronusów poznawała dopiero od niedawna, wcześniej nie mając pojęcia o ich potencjale. W głębi ducha poczuła ukłucie rozczarowania – gdyby mogła, gdyby potrafiła, sama ostrzegłaby Michaela w sposób bezsprzecznie szybszy i pewniejszy niż sowa.
To musiało jednak poczekać. Wszystko musiało poczekać.
– Tak będzie lepiej – potaknęła, akceptując pomysł z wysyłaniem listów z Plymouth. Lista osób, które powinna powiadomić zaraz po Ministrze rozrastała się w jej głowie, tworząc proste drzewo powiązań. Wywiad. Najpierw musiała zebrać ludzi z wywiadu, a zaraz po nich aurorów. Przydałoby się także powiadomić Billy’ego; jeśli chodziło o lotników, wierzyła, że będzie najbardziej zorientowany w sytuacji. I Vincent. Nie mogła zapomnieć o Vincencie.
Gdy półmrok ciasnej chatki rozświetliło znajome światło, Adda pozwoliła sobie na głębszy oddech. Obecność patronusa napełniała dobrą energią, ciepłem, nadzieją na to, że dadzą sobie z tym radę. Że znajdą sposób.
– Muszę nauczyć się je rzucać – szepnęła, obserwując majestatyczną sylwetkę feniksa. Magiczny ptak miał w sobie coś z nieskończonej dumy jego żywego odpowiednika, zupełnie inaczej niż wilk Michaela. Świetlisty basior zdawał się przede wszystkim przyjazny i silny, tak jakby można było się o niego oprzeć, poszukać wsparcia. Uśmiechnęła się bezwiednie, przypominając sobie to, jak zabawnie osobliwa była w dotyku jego sierść.
Patronus odleciał wraz z wiadomością. Adda jeszcze chwilę śledziła go wzrokiem, jaśniejący punk niknący w mrokach nocy, nim wróciła wzrokiem do Just. Uśmiech zniknął, jak zdmuchnięty wiatrem, ciężar wiadomości ponownie osiadł na barkach.
– Zatem plan, jakikolwiek by nie był, będzie musiał zawierać w sobie element zaskoczenia, którego nawet Lucinda nie zdoła przewidzieć – mruknęła, pocierając dłonią kark. Trudne, ale wykonalne. Przynajmniej tak jej się wydawało, w końcu nie zamierzały działać we dwie, miały do dyspozycji zaufanych ludzi rebelii i pozostałych Zakonników, a także ewentualne wsparcie ze strony Ministra. Adda wierzyła, że jeśli tylko będzie w stanie im jakkolwiek pomóc, to właśnie to uczyni. Podzieli się informacjami, bądź naprowadzi na najlepszy możliwy plan.
– Musimy to przemyśleć. Wysłanie patronusa w roli przewodnika to dobry pomysł, ale to będzie nasza pierwsza i ostatnia szansa. Jeśli plan, jakikolwiek by nie był, nie powiedzie się, to zapewne znajdą jakieś zabezpieczenie, wymyślą coś co uniemożliwi nam kolejną próbę. Powinniśmy też mieć jakiekolwiek poszlaki w postaci terenu – stwierdziła zamyślona. – Jeśli będziecie musieli za nim gonić przez pół Anglii to też nie wyjdziemy na tym najlepiej. Musimy się dowiedzieć gdzie bywa, z kim. Gdzie teraz się chowa… – Ściągnęła brwi. Do działania potrzebowali informacji, nie mogli szukać jej na ślepo.
– Najpierw Plymouth – przypomniała, głównie sama sobie. – Porozmawiamy z Bagnoldem i poczekamy na wiadomość od Ministra, a potem… – sięgnęła po rzuconą na stolik torebkę i przewiesiła ją przez ramię. Była gotowa do drogi – …potem postawimy na nogi kogo trzeba.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Westchnęła jakby na potwierdzenie słów Adriany o komecie - wiedziała, że tak, że w ataku komety ucierpieli nie tylko oni, ale ich wrogowie też. Nieciekawe wieści, ogrom strat odnotowywany był w całym kraju. Gdyby umieli wycelować miejsce w które spadnie, zadbaliby o to, żeby nie spustoszyła ich terenów, tylko te, których nie posiadali pod kontrolą.
- Więc może paradoksalnie, tylko dzięki niej nadal żyjemy. - odwróciła monetę na drugą stronę nie kwestionując jej słów - była w nich logika i racja którym nie było potrzeby się stawiać. Ale mimowolnie poszukiwała go dalej - rozwiązania, odpowiedzi, powodu, czegokolwiek. Nadziei - może najzwyczajniej, czegoś co zburzyłoby coraz mocniej budujący się obraz tego, czego jeszcze nie wypowiadały. Jej własne uczucia, myśli sprzeciwiały się temu głośno i wyraźnie. Przecież znała Lucindę, znała ją od lat i myślała, że znała ją dobrze. Ufała jej. Razem walczyły przeciwko Rycerzom Walpurgi, razem wypełniały stawiane przed nimi zadania ramię w ramię, raz za razem dla świata w którym liczyło się coś więcej niż dobre nazwisko i krew. Dlatego jej serce nie umiało uwierzyć, że ich zdradziła, odeszła, skazała na śmierć. Ale Tonks od dawna już go nie słuchała - wątłego organu obijającego się w klatce z żeber. Był wadliwy w ocenie, kierujące się emocjami, prowadzące po niepewnych ścieżkach. Wierzyła, że jest jakieś wytłumaczenie, musiały je znaleźć, ale na razie… na razie musiały skupić się z Adą na faktach. Milcząco zastanawiała się, czy Rycerze próbowaliby zwabić ich rozsiewając plotkę, zabierając do tego miejsca kogoś podobnego do niej. Tylko… czy próbowaliby czegoś takiego? I musieliby mieć pewność, że prawdziwa Lucinda nie pojawi się gdzieś dalej. Mogła być pod imperiusem, ale czy wtedy pozwalaliby jej mieszać się ze sobą? Z kimś kim gardzili? Dla zdrajców krwi przecież czekała tylko śmierć. Zdrajców i terrorystów. Nic się nie składało. Niewiele miało sensu.
Mięsnie znały ruch, wykonywały go bezbłędnie niemal za każdym razem. To było coś, co wpisało się nie tylko w jej ciało ale i dusze. Znajomy kształt i znajoma melodia, hymn, który ją prowadził, cel dla którego zostawiła za sobą wszystko. Przekazała wiadomość patronusowi, przez chwilę za nim patrząc. Przez chwilę wierząc, że dadzą radę okiełznać to całe bagno. Że wszystko się jeszcze ułoży. Słowa Ady ściągnęły ku niej jasne tęczówki, uniosła kąciki ust ku górze.
- Zacznij od wybrania wspomnienia. Najszczęśliwszego bo to ono jest podwaliną tej magii. - dla większości, nie dla niej, dla niej było to coś innego, ale Ada nie kierowała się ku Próbie. - Oswój je całkiem, otul, przywołuj w pamięci, bo po nie będziesz sięgać wypowiadając inkantacje. - poradziła. - A potem walnij Michaela, niech poprowadzi cię dalej. - dorzuciła unosząc znacząco brwi ku górze. Wyciągnęła rękę sięgając po kolejny tytoniowy zwitek. Tytoń Adriany smakował lepiej niż ten, który jej udawało się czasem dostać. Ale teraz w chwili takiej jak ta nie umiała naprawdę się nim cieszyć. Wsadziła go w wargi unosząc obie ręce jednocześnie, zakładając za uszy jasne, proste kosmyki opalając papierosa, zaciągając się nim milcząc kiedy Adda mówiła. Patrząc za okno, sylwetka feniksa zniknęła, pozostawiając mrok niezmącony niczym więcej. Wróciła do niej.
- Najprawdopodobniej, ale by to móc cokolwiek zrobić, musimy potwierdzić te informacje i ją znaleźć. - gdzie była? I dlaczego? Te pytania powracały do Justine, jak dobrze znana piosenka, ale nie umiała nakreślić konkretnego miejsca. Drgnęła. - Lucinda mieszkała kiedyś w Londynie, na Pokątnej. - przypomniała sobie, jeszcze zanim przejęto miasto, zanim konflikt stał się tak otwarty. Czy istniała szansa by tam coś znaleźć - ją znaleźć. Zaciągnęła się, cicho potakując. Podążanie za patronusem bez zawężenia chociaż miejsca poszukiwań stawiało ich w niekorzystnej sytuacji. Zawsze naprawiając, jeśli chcieli ją pochwycić, musieli wyjść kilka kroków na przód, tak, by ich działanie było zaskoczeniem. Potaknęła głową raz jeszcze zerkając na stary zegar, ile minęło ledwie parę minut od kiedy w nocnym powietrzu zniknął patronus i Baron, ale nie miało znaczenia czy na odpowiedzi poczekają tutaj czy na miejscu. Najpierw Plymouth, podniosła się, ale pierwsza odpowiedź przyszła szybko. Nie była długa, ale wraz z kolejnymi słowami czuła ciężar, który opadał na jej ramiona, jej wargi wykrzywiły się mimowolnie kiedy tęczówki przesunęły po gratulacjach. Serce zbuntowało szybko, przez twarz przemknął cień, opadła na krzesło na powrót przesuwając spojrzeniem po liście, który podała Addzie, ledwie zerknęła na list gończy nim i jego przekazała w jej ręce. Najdłużej patrzyła na notatkę z rozkazami. Przeczytawszy ją trzeci raz uznała, że nic się w niej nie ziemi. Nie mieli ani wyjścia, ani czasu - musieli założyć najgorszy z możliwych scenariuszy, pomimo buntu, który mimowolnie wygrywały zduszone wewnątrz emocje. Czas na chwilę stanął, a może zwolnił na tyle, że drgnęła kiedy miała wrażenie że dotarł do niej dźwięk przesuwanej wskazówki. Zamrugała kilka razy, echo emocji które wymknęły się na ulotną chwilę zniknęły kiedy podniosła się na nogi łapiąc za nakładkę na pas. - Chyba jest w Biurze, pójdźmy do niego od razu. - zdecydowała, spoglądając na Addę, jeśli Bagnold oczekiwał ich przybycia nie było sensu na kurtuazyjne pojawienie się o czasie - tego i tak nie było nadmiernie wiele, a i niewiele więcej miała do powiedzenia w tym momencie. Milczące oczekiwanie w niewielkiej gajówce było zbędne.
- Więc może paradoksalnie, tylko dzięki niej nadal żyjemy. - odwróciła monetę na drugą stronę nie kwestionując jej słów - była w nich logika i racja którym nie było potrzeby się stawiać. Ale mimowolnie poszukiwała go dalej - rozwiązania, odpowiedzi, powodu, czegokolwiek. Nadziei - może najzwyczajniej, czegoś co zburzyłoby coraz mocniej budujący się obraz tego, czego jeszcze nie wypowiadały. Jej własne uczucia, myśli sprzeciwiały się temu głośno i wyraźnie. Przecież znała Lucindę, znała ją od lat i myślała, że znała ją dobrze. Ufała jej. Razem walczyły przeciwko Rycerzom Walpurgi, razem wypełniały stawiane przed nimi zadania ramię w ramię, raz za razem dla świata w którym liczyło się coś więcej niż dobre nazwisko i krew. Dlatego jej serce nie umiało uwierzyć, że ich zdradziła, odeszła, skazała na śmierć. Ale Tonks od dawna już go nie słuchała - wątłego organu obijającego się w klatce z żeber. Był wadliwy w ocenie, kierujące się emocjami, prowadzące po niepewnych ścieżkach. Wierzyła, że jest jakieś wytłumaczenie, musiały je znaleźć, ale na razie… na razie musiały skupić się z Adą na faktach. Milcząco zastanawiała się, czy Rycerze próbowaliby zwabić ich rozsiewając plotkę, zabierając do tego miejsca kogoś podobnego do niej. Tylko… czy próbowaliby czegoś takiego? I musieliby mieć pewność, że prawdziwa Lucinda nie pojawi się gdzieś dalej. Mogła być pod imperiusem, ale czy wtedy pozwalaliby jej mieszać się ze sobą? Z kimś kim gardzili? Dla zdrajców krwi przecież czekała tylko śmierć. Zdrajców i terrorystów. Nic się nie składało. Niewiele miało sensu.
Mięsnie znały ruch, wykonywały go bezbłędnie niemal za każdym razem. To było coś, co wpisało się nie tylko w jej ciało ale i dusze. Znajomy kształt i znajoma melodia, hymn, który ją prowadził, cel dla którego zostawiła za sobą wszystko. Przekazała wiadomość patronusowi, przez chwilę za nim patrząc. Przez chwilę wierząc, że dadzą radę okiełznać to całe bagno. Że wszystko się jeszcze ułoży. Słowa Ady ściągnęły ku niej jasne tęczówki, uniosła kąciki ust ku górze.
- Zacznij od wybrania wspomnienia. Najszczęśliwszego bo to ono jest podwaliną tej magii. - dla większości, nie dla niej, dla niej było to coś innego, ale Ada nie kierowała się ku Próbie. - Oswój je całkiem, otul, przywołuj w pamięci, bo po nie będziesz sięgać wypowiadając inkantacje. - poradziła. - A potem walnij Michaela, niech poprowadzi cię dalej. - dorzuciła unosząc znacząco brwi ku górze. Wyciągnęła rękę sięgając po kolejny tytoniowy zwitek. Tytoń Adriany smakował lepiej niż ten, który jej udawało się czasem dostać. Ale teraz w chwili takiej jak ta nie umiała naprawdę się nim cieszyć. Wsadziła go w wargi unosząc obie ręce jednocześnie, zakładając za uszy jasne, proste kosmyki opalając papierosa, zaciągając się nim milcząc kiedy Adda mówiła. Patrząc za okno, sylwetka feniksa zniknęła, pozostawiając mrok niezmącony niczym więcej. Wróciła do niej.
- Najprawdopodobniej, ale by to móc cokolwiek zrobić, musimy potwierdzić te informacje i ją znaleźć. - gdzie była? I dlaczego? Te pytania powracały do Justine, jak dobrze znana piosenka, ale nie umiała nakreślić konkretnego miejsca. Drgnęła. - Lucinda mieszkała kiedyś w Londynie, na Pokątnej. - przypomniała sobie, jeszcze zanim przejęto miasto, zanim konflikt stał się tak otwarty. Czy istniała szansa by tam coś znaleźć - ją znaleźć. Zaciągnęła się, cicho potakując. Podążanie za patronusem bez zawężenia chociaż miejsca poszukiwań stawiało ich w niekorzystnej sytuacji. Zawsze naprawiając, jeśli chcieli ją pochwycić, musieli wyjść kilka kroków na przód, tak, by ich działanie było zaskoczeniem. Potaknęła głową raz jeszcze zerkając na stary zegar, ile minęło ledwie parę minut od kiedy w nocnym powietrzu zniknął patronus i Baron, ale nie miało znaczenia czy na odpowiedzi poczekają tutaj czy na miejscu. Najpierw Plymouth, podniosła się, ale pierwsza odpowiedź przyszła szybko. Nie była długa, ale wraz z kolejnymi słowami czuła ciężar, który opadał na jej ramiona, jej wargi wykrzywiły się mimowolnie kiedy tęczówki przesunęły po gratulacjach. Serce zbuntowało szybko, przez twarz przemknął cień, opadła na krzesło na powrót przesuwając spojrzeniem po liście, który podała Addzie, ledwie zerknęła na list gończy nim i jego przekazała w jej ręce. Najdłużej patrzyła na notatkę z rozkazami. Przeczytawszy ją trzeci raz uznała, że nic się w niej nie ziemi. Nie mieli ani wyjścia, ani czasu - musieli założyć najgorszy z możliwych scenariuszy, pomimo buntu, który mimowolnie wygrywały zduszone wewnątrz emocje. Czas na chwilę stanął, a może zwolnił na tyle, że drgnęła kiedy miała wrażenie że dotarł do niej dźwięk przesuwanej wskazówki. Zamrugała kilka razy, echo emocji które wymknęły się na ulotną chwilę zniknęły kiedy podniosła się na nogi łapiąc za nakładkę na pas. - Chyba jest w Biurze, pójdźmy do niego od razu. - zdecydowała, spoglądając na Addę, jeśli Bagnold oczekiwał ich przybycia nie było sensu na kurtuazyjne pojawienie się o czasie - tego i tak nie było nadmiernie wiele, a i niewiele więcej miała do powiedzenia w tym momencie. Milczące oczekiwanie w niewielkiej gajówce było zbędne.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Paradoks komety potencjalnie ratującej ich zakonne tyłki wydawał jej się dość zabawny. Emocja, choć lekka, zabarwiona była jednak ponurą świadomością ogromu pozostałych tragedii, które wywołała Noc Tysiąca Gwiazd. Być może jednak istniały jeszcze jakieś siły, które im sprzyjały. Być może…
Wysłuchała teorii patronusów w ciszy; fakty te były jej już znane, choć do tej pory nie docierało do niej, że cała moc tego czaru opiera się na pozytywnym wspomnieniu, że pamięć o czymś wspaniałym może naprawdę przejść w potężną moc zdolną odpędzić nawet tak koszmarne zjawy jak dementor. Adda uśmiechnęła się kątem warg, gdy Just wspomniała Michaela – to nie było przecież tak, że nie poświęcał jej w tym temacie uwagi i czasu, ale momentów na wspólny trening czy choćby naukę teorii mieli niewiele. I jeśli miała wybierać pomiędzy krótką chwilą świętego spokoju spędzoną w ramionach męża, a doskonaleniem sztuki białej magii, to wybór był dość oczywisty. Nie grzeszyli wolnym czasem, ani ona, ani on.
Poza tym, istniał też przecież jej niechlubny sekret w postaci znajomości czarnej magii. Adda czasami zastanawiała się, czy to własnie okruchy plugawej mocy nie utrudniają jej nauki zaklęć z przeciwnej dziedziny.
– Czy… – zawahała się wyraźnie; nikt prócz Michaela o tym nie wiedział – czy znajomość czarnej magii może utrudniać naukę zaklęć z opcm? – zapytała cicho, a rzucone Justine spojrzenie sugerowało aż za dużo. Wcześniej nie przyszło jej do głowy, by zadać to pytanie Michaelowi, od jej wyznania w szkockiej gajówce nie poruszali tego tematu.
– Pamiętasz w którym dokładnie mieszkaniu? – zagadnęła. To był już jakiś ślad, marny, bo przecież od Bezksiężycowej Nocy minęło sporo czasu i teraz mógł mieszkać tam ktoś inny, ale być może zdoła tam znaleźć cokolwiek. A jeśli nie bezpośrednio w mieszkaniu, to może w okolicy? Skoro widziano Lucindę w Zaciszu, to istniała szansa na to, że zobaczą ją także w innym miejscu.
Przez dłuższą chwilę nurtowało ją to, co Just wskazała wcześniej – możliwą atrapę, być może kogoś pod wpływem jakiejś iluzji albo eliksiru wielosokowego. Druga możliwość wydawała jej się mniej prawdopodobna; napój działał przecież przez określoną ilość czasu, by utrzymać obcy kształt konieczne było uzupełnianie dawki co jakiś czas. Może w szampanie?... Chociaż nie, musieliby spreparować drinki specjalnie pod kolejność podawania, a jeśli wszystkie kieliszki wychodziły na zbiorczej tacy, to było to prawie niemożliwe do utrzymania w tajemnicy; zbyt wysokie ryzyko, że inna dama pochwyci kielich z eliksirem. No i ten smak…
Co wróg zyskiwał na pokazaniu jej publicznie? Dlaczego teraz, a nie tydzień wcześniej? Dlaczego nie próbowali ich zwabić na publiczną egzekucję? Czy sądzili, że Zakon pozostawiłby Lucindę samą sobie?...
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się sowy. Adda drgnęła, zaskoczona szybkością ptaka i w napięciu odczekała aż Just przeczyta wiadomość. Sądząc po jej minie, treść musiała być ciężka. Co Bagnold mógł jej przekazać?
Odpowiedź na to pytanie nadeszła sama, nim jeszcze szwagierka podała jej list do przeczytania. Specyficzny papier listu gończego nie dało się pomylić z niczym innym. Zatem wyrok.
– Przykro mi – powiedziała cicho, gdy sama poznała treść wiadomości. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć coś jeszcze, pocieszyć ją, ale ostatecznie odrzuciła ten zamiar; Justine była twarda, a w obecnej sytuacji nie istniały słowa, które mogłyby ukoić ból po wydaniu rozkazu schwytania przyjaciółki.
Just podniosła się, Adda zarzuciła torebkę na ramię i skierowała się do wyjścia. Poczekała na czarownicę na zewnątrz, w głębokim cieniu drzew, próbując wypatrzeć gwiazdy migające między gałęziami. Gdyby nie okoliczności, mogłaby powiedzieć, że to naprawdę ładna noc.
– Gdy będziemy w Plymouth i zdamy raport Bagnoldowi, wezmę się za rozprowadzanie informacji wśród Demimozów. O tej porze biuro pewnie jest pewnie dość puste, ale… – przerwała nagle i umilkła. Za plecami usłyszała szelest skrzydeł i ostry odgłos nadlatującego jastrzębia, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Posłaniec lorda Ministra. Czy Harold Longbottom był niedaleko, skoro wiadomośc nadeszła tak szybko? A może jastrzębia przyspieszyła jakaś magia? Sprawa w końcu była najwyższej wagi.
Ptak przysiadł na jednej z niższych gałęzi. Adda wyciągnęła różdżkę, mruknęła krótkie “lumos” i przyświeciła sobie, by odebrać list. Szybko przebiegła treść wzrokiem, jej mina znów stała się poważna, prawie nieprzenikniona. Uniosła spojrzenie na Just w chwili, gdy jastrząb ponownie wzbił się do lotu.
– Wydaje mi się, że myślimy o tym samym już od pewnego czasu… – zaczęła powoli; blade światło różdżki oświetlało upiornie ich twarze, wiatr poruszał jasnymi włosami – …i wygląda na to, że myśli Ministra błądzą podobnymi torami – wysunęła w jej stronę list, by Justine także mogła się z nim zapoznać – pora zwołać spotkanie Zakonu Feniksa.
|zt?
Wysłuchała teorii patronusów w ciszy; fakty te były jej już znane, choć do tej pory nie docierało do niej, że cała moc tego czaru opiera się na pozytywnym wspomnieniu, że pamięć o czymś wspaniałym może naprawdę przejść w potężną moc zdolną odpędzić nawet tak koszmarne zjawy jak dementor. Adda uśmiechnęła się kątem warg, gdy Just wspomniała Michaela – to nie było przecież tak, że nie poświęcał jej w tym temacie uwagi i czasu, ale momentów na wspólny trening czy choćby naukę teorii mieli niewiele. I jeśli miała wybierać pomiędzy krótką chwilą świętego spokoju spędzoną w ramionach męża, a doskonaleniem sztuki białej magii, to wybór był dość oczywisty. Nie grzeszyli wolnym czasem, ani ona, ani on.
Poza tym, istniał też przecież jej niechlubny sekret w postaci znajomości czarnej magii. Adda czasami zastanawiała się, czy to własnie okruchy plugawej mocy nie utrudniają jej nauki zaklęć z przeciwnej dziedziny.
– Czy… – zawahała się wyraźnie; nikt prócz Michaela o tym nie wiedział – czy znajomość czarnej magii może utrudniać naukę zaklęć z opcm? – zapytała cicho, a rzucone Justine spojrzenie sugerowało aż za dużo. Wcześniej nie przyszło jej do głowy, by zadać to pytanie Michaelowi, od jej wyznania w szkockiej gajówce nie poruszali tego tematu.
– Pamiętasz w którym dokładnie mieszkaniu? – zagadnęła. To był już jakiś ślad, marny, bo przecież od Bezksiężycowej Nocy minęło sporo czasu i teraz mógł mieszkać tam ktoś inny, ale być może zdoła tam znaleźć cokolwiek. A jeśli nie bezpośrednio w mieszkaniu, to może w okolicy? Skoro widziano Lucindę w Zaciszu, to istniała szansa na to, że zobaczą ją także w innym miejscu.
Przez dłuższą chwilę nurtowało ją to, co Just wskazała wcześniej – możliwą atrapę, być może kogoś pod wpływem jakiejś iluzji albo eliksiru wielosokowego. Druga możliwość wydawała jej się mniej prawdopodobna; napój działał przecież przez określoną ilość czasu, by utrzymać obcy kształt konieczne było uzupełnianie dawki co jakiś czas. Może w szampanie?... Chociaż nie, musieliby spreparować drinki specjalnie pod kolejność podawania, a jeśli wszystkie kieliszki wychodziły na zbiorczej tacy, to było to prawie niemożliwe do utrzymania w tajemnicy; zbyt wysokie ryzyko, że inna dama pochwyci kielich z eliksirem. No i ten smak…
Co wróg zyskiwał na pokazaniu jej publicznie? Dlaczego teraz, a nie tydzień wcześniej? Dlaczego nie próbowali ich zwabić na publiczną egzekucję? Czy sądzili, że Zakon pozostawiłby Lucindę samą sobie?...
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się sowy. Adda drgnęła, zaskoczona szybkością ptaka i w napięciu odczekała aż Just przeczyta wiadomość. Sądząc po jej minie, treść musiała być ciężka. Co Bagnold mógł jej przekazać?
Odpowiedź na to pytanie nadeszła sama, nim jeszcze szwagierka podała jej list do przeczytania. Specyficzny papier listu gończego nie dało się pomylić z niczym innym. Zatem wyrok.
– Przykro mi – powiedziała cicho, gdy sama poznała treść wiadomości. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć coś jeszcze, pocieszyć ją, ale ostatecznie odrzuciła ten zamiar; Justine była twarda, a w obecnej sytuacji nie istniały słowa, które mogłyby ukoić ból po wydaniu rozkazu schwytania przyjaciółki.
Just podniosła się, Adda zarzuciła torebkę na ramię i skierowała się do wyjścia. Poczekała na czarownicę na zewnątrz, w głębokim cieniu drzew, próbując wypatrzeć gwiazdy migające między gałęziami. Gdyby nie okoliczności, mogłaby powiedzieć, że to naprawdę ładna noc.
– Gdy będziemy w Plymouth i zdamy raport Bagnoldowi, wezmę się za rozprowadzanie informacji wśród Demimozów. O tej porze biuro pewnie jest pewnie dość puste, ale… – przerwała nagle i umilkła. Za plecami usłyszała szelest skrzydeł i ostry odgłos nadlatującego jastrzębia, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Posłaniec lorda Ministra. Czy Harold Longbottom był niedaleko, skoro wiadomośc nadeszła tak szybko? A może jastrzębia przyspieszyła jakaś magia? Sprawa w końcu była najwyższej wagi.
Ptak przysiadł na jednej z niższych gałęzi. Adda wyciągnęła różdżkę, mruknęła krótkie “lumos” i przyświeciła sobie, by odebrać list. Szybko przebiegła treść wzrokiem, jej mina znów stała się poważna, prawie nieprzenikniona. Uniosła spojrzenie na Just w chwili, gdy jastrząb ponownie wzbił się do lotu.
– Wydaje mi się, że myślimy o tym samym już od pewnego czasu… – zaczęła powoli; blade światło różdżki oświetlało upiornie ich twarze, wiatr poruszał jasnymi włosami – …i wygląda na to, że myśli Ministra błądzą podobnymi torami – wysunęła w jej stronę list, by Justine także mogła się z nim zapoznać – pora zwołać spotkanie Zakonu Feniksa.
|zt?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Strona 2 z 2 • 1, 2
Gajówka
Szybka odpowiedź