Wydarzenia


Ekipa forum
Opowieść o Deirdre
AutorWiadomość
Opowieść o Deirdre [odnośnik]28.08.15 13:26
Nurzając się w łajdactwach i ohydztwach eleganckiego półświatka Wenus, Paddy pozostał nadal zaskakująco niewinny. Jeszcze starał się uciekać wzrokiem od jędrnych piersi młodziutkich dziewczątek zatrudnianych przez Caesara, choć nierzadko marzył o cieple kobiecego ciała tuż przy sobie. Czuł się przy tym zawsze odrobinę speszony, jakby te niegodne myśli plączące się w głowie stawały na przeszkodzie i burzyły jego wyimaginowany związek z piękną Evandrą. Nie mógł w nieskończoność powstrzymywać swych emocji i choć naprawdę doceniał tę platoniczną miłość, pragnął również uniesień realnych, łączących w jedność sacrum i profanum. Uświęcanie panienki Lestange winno mu wystarczyć i wiedział, iż będzie srogo żałował za każdą chwilę słabości, lecz walczenie z pokusami przychodziło mu z coraz większym trudem. Mimo wszystko próbował lekceważyć nadmiar bodźców, ograniczając przebywanie w przybytku rozkoszy Letsrange’a do absolutnego minimum i nie zapuszczać się w niebezpieczne rejony mieszczące się za portretem Wenus. Na szczęście nie miał okazji, aby chadzać tam często, jego obowiązki zamykały się do obsługiwania gości w oficjalnej części lokalu – nie mógł jednak odmawiać Caesarowi, kiedy ten wysyłał go (na pokuszenie) do strefy przeznaczonej jedynie dla nielicznych, aby w jego imieniu wykonał mniej przyjemne obowiązki. Pokoje kurtyzan jednocześnie odstraszały i nęciły Fitzgeralda, który opierał się całą swoją silną wolą przed popełnieniem głupstwa – jakby to naprawdę się liczyło, jakby mógł kiedyś rozkochać w sobie Evandrę i wyznać jej, że czekał na nią przez całe swoje życie. Mrzonki szaleńca, lecz Pata i tak dręczyły wyrzuty sumienia. Zamykał wtedy oczy i każdą kobiecą dłoń przesuwającą się po jego torsie widział jako alabastrową, drobną rączkę panienki Lestrange. Z niechęcią przyznawał, iż krzywdzi w ten sposób nie tylko siebie, ale i dziewczęta dotrzymujące mu towarzystwa – lecz nie potrafił się powstrzymać przed ucieczką. Przywyknął do bólu złamanego serca, a to cierpienie było słodkie, fantazyjne, raniące w sposób sprawiający Patowi masochistyczną przyjemność. Z rezygnacją podążył korytarzem, po którym kręciły się dwie półnagie dziewczęta, a zza licznych zamkniętych drzwi dochodziły dźwięki obwieszczające kwitnącą miłość, kompletnie nie zwracając uwagi ani na obnażone nogi, ani na głośne jęki. Prawie po omacku wkroczył do ostatniego pokoju, chcąc jak najprędzej przekonać informację i zająć myśli Evandrą miast dziweczkami, którym szczerze współczuł. Spektakularny upadek z ministerialnej drabiny doprowadził go do klęczenia przed Lestrange’em – gdyby był kobietą, pewnie skończyłby jak one.
- Caesar kazał, żebyś się przebrała i… – urwał, kiedy siedząca dotychczas tyłem do niego kobieta się odwróciła. Zaskoczony po prostu zaniemówił, wpatrując się w Deirdre, nie wierząc własnym oczom i wypierając przygnębiającą prawdę. Już kilkakrotnie ich losy się ze sobą przeplatały, lecz Padraig nigdy nie sądził, że po raz kolejny ich spotkanie nastąpi w takich okolicznościach, w takim miejscu. Milczał, lustrując wzrokiem skołtunioną pościel, świadczącą, iż jeszcze niedawno ktoś gościł w łożu Dei i zaczął odczuwać chłodną złość na nieistniejącą sprawiedliwość. Chciał spytać dlaczego, ale to przecież nie było istotne. Chciał spytać po co, ale to nie było ważne. Stał więc po prostu naprzeciwko niej i uśmiechał się smutno, z lekkim zażenowaniem, jakby to Dei przyłapała go na jakimś wstydliwym uczynku.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]30.08.15 13:56
To nie było łatwe. To nie było przyjemne. A przecież powinno; od początku świata nie istniało nic prostszego, bardziej prymitywnego, a przy tym tak rozkosznego. Łaskawa (i sprytna) Matka Natura zadbała o pewność przedłużenie gatunku ludzkiego. Najpierw w spazmach ekstazy, potem w spazmach bólu. O tym drugim jednak nikt nie myślał, dotykając dłońmi drżącego z podniecenia ciała, pragnąc zaspokoić palącą potrzebę. W ramionach oddanej żony lub wspaniałego męża: tylko takie miłosne połączenie było akceptowane przez monogamiczne społeczeństwo, sprawiedliwie ślepe na kompletną bezsensowność wierności. Która istniała tylko w umysłach naiwnych kobiet, pewnych o swojej wyjątkowości, niszczącej ewentualne nieskromne myśli partnerów o kimś innym. Deirdre nigdy nie postrzegała życia w ten sposób; nie marzyła o romantycznym pierwszym razie, nie szukała pewności siebie w ramionach mężczyzn. Uważała samczy świat za ten gorszy, kierowany najniższymi instynktami...podobnie jak świat kobiet. Mężczyźni tracili głowę dla seksu, kobiety: dla swoich dzieci i mężów. Inspiracje Tsagart sięgały wyżej, chociaż z perspektywy stereotypowej wizji życia bliżej było jej do męskiego spojrzenia. Erotyka łączyła się przecież z poczuciem władzy, nawet tej wyimaginowanej lub wręcz spychanej na dalszy plan. Dei nie wierzyła w braterskie połączenie dusz i ciał; liczyła się tylko przyjemność i fakt górowania nad drugą osobą. To faktycznie było bardzo łatwe i bardzo przyjemne. Kiedyś.
Teraz jednak, po kulminacyjnym momencie pasjonującej opowieści o drodze na ministerialny szczyt, wszystko się zmieniło. Każdy pojedynczy aspekt życia Deirdre, każda sekunda jej codziennej rutyny. Już w niczym nie przypominała siebie sprzed siedmiu miesięcy, kiedy to o tej porze pewnie siedziałaby w luksusowej restauracji z Blackiem, planując kolejne etapy czarnomagicznego wtajemniczenia. Wystarczyło jedno potknięcie, by domino nieszczęść całkowicie zasypało tamten słodki świat, grzebiąc ją żywcem w tym dusznym pokoju o krwistoczerwonej tapecie z pozłacanym wzorem. Doskonale wiedziała, w którym miejscu tapeta powoli się odklejała, gdzie pojawił się zaciek i że pół metra nad podłogą złocenia stawały się coraz bledsze. Jej ostatni klient należał do tych mało wymagających. Płacił za kompletną ciszę i bezwolność; Dei podejrzewała, że barczysty jegomość ma skłonności nekrofilskie. Powinno właściwie ją to cieszyć; w Wenus pracowała już prawie miesiąc i zazwyczaj spotykała na swojej cnotliwej drodze mężczyzn oczekujących wyrafinowanych usług. Taka praca fizyczna była szalenie męcząca, lecz nie pozwalała na nudę. Wieczna gra aktorska, zgadywanie pragnień, kuszenie bądź udawanie strachu - wszystko to zajmowało mózg Dei, nie pozwalając jej skupiać się na paraliżującym obrzydzeniu. Tabbers był jednak niechlubnym wyjątkiem; opłacał ją hojnie, ale podczas trzygodzinnej sesji stawała się tylko niemą lalką. Mężczyzna nie robił jej krzywdy, nie fascynował, nie przerażał, nie interesował, nie rozbawiał; jedyne, o czym mogła myśleć to pulsujące obrzydzenie. Największe, jakie czuła do tej pory, tłumiące ulgę, zazwyczaj pojawiającą się tuż po trzasku drzwi za opuszczającym pokój klientem. Ostatnim tego dnia. Powinna otwierać szampana, ale zamiast tego wymiotowała w łazience, powracając do sypialni po kwadransie torsji. Słodki, miły finisz szychty, z specyficznym, wilgotnym zapachem unoszącym się w powietrzu. Osiadał lepką warstwą na skołtunionej pościeli, na drewnianej ramie wielkiego łóżka, na bogato zdobionej toaletce. Wszystko w tym pokoju było skażone: nawet jedwabny, czarny szlafrok, który narzucała na nagie ciało, siadając na fotelu przed lustrem toaletki. Odbicie Dei było blade, rozedrgane w słabym świetle świec, ale poza tym wyglądała tak samo jak rano. Utrwalony zaklęciem makijaż, krwistoczerwone usta, ostre kości policzkowe muśnięte różem. Sztuczna maska, jak u jakiejś tandetnej gejszy, którą przecież odgrywała dzisiaj już kilkakrotnie. Przed tygodniem potrafiła jeszcze krzywić się do lustra lub splunąć swojemu odbiciu w twarz - teraz po prostu sięgała po muślinową chusteczkę zamoczoną w specjalnym eliksirze, pozwalającym zetrzeć z oczu warstwę tuszu. Bez żadnych teatralnych, pseudołzowych zacieków na policzkach: chirurgiczna precyzja odkopywania starannie chronionej nagości, chociaż różnica nie była porażająca. Właściwie lepiej i młodziej wyglądała bez makijażu, ale cieniutka warstwa pudru na twarzy pozostawała jej jedyną osłoną, teraz na dobre zerwaną. Wracała przecież do domu, nikt nie powinien przekraczać już progu sypialni...A przynajmniej tak miało być w perfekcyjnym świecie, w którym świetlana przeszłość nigdy nie konfrontowała się z odstręczającą teraźniejszością.
W postaci zakłopotanego Fitzgeralda, towarzyszącego Dei na wszystkich etapach jej wspaniałego życia. Na lekcjach, szlabanach, w Pokoju Wspólnym, na korytarzach Ministerstwa i w końcu tutaj, w przybytku drogiej miłości. Mogła się zdziwić, mogła przestraszyć, ale nie była w stanie skupić się na jakichkolwiek wyższych uczuciach: liczyło się tylko obrzydzenie. Jedyna emocjonalna stała w codziennej rutynie najniższego kręgu piekielnego. W którym widocznie także towarzyszył jej Padraig.
Powoli odwróciła się ponownie do lustra, przesuwając chusteczką po lewej powiece. Ciągle widziała Fitzgeralda w lustrze.
- Na dziś skończyłam - odparła obojętnym tonem spracowanej maszynistki, która właśnie odłożyła na bok milion arkuszy przepisanej właśnie książki telefonicznej. Słodka pogawędka o tym, jak minął Padraigowi dzień, nie pasowała do zatęchłej atmosfery burdelu. W tej sekundzie musiała poradzić sobie z mdłościami, demakijażem i próbą upchnięcia postaci Pada w chwiejnej konstrukcji swojego obecnego życia. Przyjaciel? Wspólnik zbrodni? Zagrożenie? Potrzebowała dłuższej chwili, by prawidłowo skategoryzować ulubionego blondynka, na nowo powracającego do centrum wszechświata Deirdre.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]30.08.15 19:03
Miłość w padraigowym wydaniu objawiała się pod dwiema postaciami. Platoniczną, która mimo tego była również idealna, wieczna i płomienna, potrafił darzyć tylko Evandrę. Dla niej zarezerwował całe spektrum wypełniających go uczuć i zaangażował serce, aby kochało ją bezpretensjonalnie, szczerze i nieustannie. Mijające lata nie osłabiły bynajmniej zauroczenia panienką Lestrange, wręcz przeciwnie, wzmocniły tę niewidzialną i jednostronną więź, czyniąc z Pata dożywotniego niewolnika kobiety, która nigdy nie doceni jego oddania. Fitzgeralda nie zaślepiło przecież jej piękno, wili czar, jaki roztaczała dookoła siebie, słodki, odurzający i uzależniający, niby nektar bogów. Nie należał do grona zdobywców, kolekcjonerów, którym zależało tylko na kwiecie jej dziewictwa, nazwisku oraz stosach złota – gdyby mógł, rozpędziłby całą zgraję jej zalotników – nie dlatego, by ją zagrabić i zatrzymać dla siebie, ale żeby podarować niezależność. Padraig uwielbił Evandrę tak bardzo, że zrzekłby się codziennego widywania jej uśmiechu, wdychania upajającej woni jaśminu i morskiej bryzy, słuchania urzekających dźwięków harfy i dotyku jedwabistego ciała, byle tylko ofiarować jej szczęście. Panienka Lestrange była sensem jego życia i nadawała mu właściwy rytm. Niewiele wprawdzie brakowało, aby postradał zmysły z nieodwzajemnionej miłości, ale płonna nadzieja utrzymywała w nim wiarę. Szczytem tych marzeń było złożenie niewinnego pocałunku na zaróżowionym policzku Evandry – karmiąc się ułudą toczył beznadziejną i coraz bardziej szaleńczą walkę z wiatrakami – obojętnością, jakiej nie potrafił przełamać oraz pochodzeniem, którego nie mógł zmienić. Paddy nad wyraz nierozważnie obrał pannę Lestrange na damę swego serca, lecz nie zamierzał się wycofywać, ani zaakceptować nieuchronnej porażki. W głębi duszy oczekiwał radosnego zakończenia, wszak miłości nawet śmierć nie stawała na drodze. Dlatego wciąż pozostawał wierny Evandrze, nie szukając emocji ani uniesień, a jedynie drobnych przyjemności dla ciała zmaltretowanego nieustannym czekaniem.
Mechanika, nic ponad to. Zwykła fizyczność, wśród której zagubiły się zmysły i uciekły myśli o właściwych emocjach. Prosta, powtarzalna czynność, wyuczone ruchy, oklepane frazesy i puste słowa, jakie szeptał gorączkowo, aby podstęp się nie wydał. Odzywał się w nim potencjał prawdziwego amanta, kiedy adorował kobiety i każdą traktował po królewsku, z prawdziwym namaszczeniem oddając się sztuce w trybie automatycznym. Nie czynił tego, aby zakpić z tych zagubionych duszyczek – może po prostu pragnął im wynagrodzić bezceremonialne zakończenie wspólnych, króciutkich przygód? Był zawsze zaskakująco delikatny, dbał o komfort swych partnerek, pragnął, aby dobrze go wspominały, kiedy po wszystkim z miłym uśmiechem składał ostatni, pożegnalny pocałunek na ich spierzchniętych wargach zdradzających profesję. Nie obiecywał nic więcej i w gruncie rzeczy nie różnił się wcale od obrzydliwych erotomanów o perwersyjnych zachciankach.
Panienki, które pozwalały zapraszać się na drinki oraz dziewczęta Caesara – mógł tak mówić; każdą przecież naznaczył sobą – były mu obce i zawsze dalekie. Nigdy nie zastanawiał się nad ich przeszłością, przyjmując za prawdziwą twarz ostry, wulgarny makijaż i zasłaniając się przed rozmowami. Wolał nie wiedzieć, nie wnikać w osobistą historię dramatu, nie poznawać pobudek oraz przyczyn przyjęcia ulicznych święceń. Z rąk Lestrange’a lub innych, tak samo lubieżnych, lecz mniej wypielęgnowanych i czułych. On przecież troszczył się o swoje pracownice, interesował się nimi i osobiście sprawdzał, czy niczego im nie brakuje – wspaniały chlebodawca, szczodrze sypiący złotem za wyzbycie się indywidualności oraz człowieczeństwa.
Taką właśnie zobaczył Deirdre: w czarnym, jedwabnym szlafroku i krwistoczerwoną szminką na ustach była kolejną uprzedmiotowioną kobietą. Jednakże mimo wszystko, różniła się od innych nie tylko za sprawą egzotycznej urody. Nadal tkwiła w niej dzikość oraz opanowanie – prawdziwy klejnot kolekcji Caesara, który miał stać się jego dzisiejszą zabaweczką. Paddy obserwował ją z oszołomieniem, ale i fascynacją. Precyzyjność Dei oraz jej chłód oraz ambiwalencja odrobinę go przerażały, jednak szybko zdał sobie sprawę, iż wypranie z uczuć jest chyba… jedyną słuszną drogą.
- Przekażę mu – wyrzucił z siebie nad podziw spokojnym tonem. Próbował dopasować Deirdre do miejsca, w jakim wylądowała i za nic nie potrafił odszukać wspólnego mianownika. Co musiało się stać, że ta ambitna dziewczyna zamiast świętowania triumfu i popijania wina w swym gabinecie szefa departamentu, przełykała porażkę, smakującą słoną spermą w jednej z sypialni Wenus? Padraig zawahał się przez chwilę, lecz zdecydował się podejść do Dei, metodycznie likwidującej mocny makijaż oczu. Zaczął ostrożnie wyjmować spinki z jej misternie ułożonej fryzury, bez słowa pomagając kobiecie w pozbyciu się wizerunku służebnicy Afrodyty.
- Tak jest dużo lepiej – powiedział, kiedy lustrzane odbicie Deirdre zostało już pozbawione całej dziwkarskiej otoczki, postarzającej ją o co najmniej kilka lat. Nienaturalnie blada, ale z dumnie uniesionym podbródkiem nareszcie wyglądała znajomo.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]30.08.15 20:11
Ciągle czuła na sobie wzrok Padraiga, zadziwiająco wyraźnego w lustrzanym odbiciu, jakby światło powoli dogasających świec o odurzająco słodkim zapachu, zamknęło go w drewnianej ramie framugi drzwi. Obraz młodzieńca o twarzy dziecka - a może to tylko Dei ciągle postrzegała go jako niesfornego uczniaka? - z zaciętym spojrzeniem i tym uśmiechem, trochę zażenowanym, zawstydzonym, zdziwionym, jak wtedy, kiedy pocałował ją na pamiętnym szlabanie. Regał z księgami, zawierającymi ukochane przez Fawley runy, nigdy już nie wydawał się jej tak samo obojętnym miejscem. Pomimo upływu czasu doskonale pamiętała tamte lata i toczone miesiącami walki z najbardziej irytującym Ślizgonem, jaki kiedykolwiek miał przekroczyć mury Hogwartu. Najpierw traktowała Fitzgeralda jako głupca, błazna, osobnika kompletnie niewartego jej uwagi, ale zmuszona przez siłę wyższą (czyli idącego na łatwiznę nauczyciela transmutacji) do bezpośredniego kontaktu z naczelnym łapserdakiem Hogwartu, zmieniła nieco opinię o Padraigu. Niezwykle powoli, co prawda, gdyż tak różne charaktery ścierały się na każdej płaszczyźnie, ale jakimś cudem, po wszystkich przepychankach słownych, zostali przyjaciółmi. Do czego nigdy Deirdre by się nie przyznała. Rzadko kiedy okazywała jakiekolwiek uczucia a już przyznanie, że śmieszą ją żarty Padraiga i że naprawdę lubi oferować mu moralizatorskie tyrady, było zdecydowanie poza jej możliwościami socjalizacyjnymi. Wyczuwała jednak, że Pad wie. Może dlatego, że w pewnym momencie przestała uderzać go w głowę grubymi podręcznikami? Albo że - po wielu protestach i wróżbach skończenia w Azkabanie - uczestniczyła w nocnych eskapadach po zamku? Fitzgerald nauczył ją odwagi i nieco złagodził ostry, wyniosły charakter, separujący ją od ludzi. Ceniła towarzystwo blondyna, chociaż nigdy nie stosowała wobec niego taryfy ulgowej, dość brutalnie oceniając jego słodkie zauroczenia czy wielkie plany. Cóż, widocznie skończyli w tym samym miejscu, chociaż wyjątkowo to ona znajdowała się w hierarchii rozpaczy dużo niżej od zaskoczonego Padraiga.
Jego obecność nieco ją rozkojarzyła. Mdłości, nasilające się przy każdym wspomnieniu ostatniego klienta, powoli się uspokajały i mogła w końcu przestać zagryzać wargi (wyjątkowo nie w firmowym kiedyś wyrazie pogardy do głupiego świata). Obrzydzenie przeobrażało się w...pewien rodzaj frustracji. Z odrobiną zakłopotania. Do tej pory nikt z dawnego świata nie wiedział o jej dalszych losach. Razem z wilczym biletem do londyńskiej socjety otrzymała swoistą pelerynę niewidkę, na szczęście chroniącą ją od przypadkowych spotkań z dawnymi znajomymi. Inna sprawa, że nie miała ich wielu; niebezpieczeństwo rozpoznania malało do zera, by teraz alarmująco wzrosnąć. Odruchowo mocniej potarła spływający z powiek tusz, próbując racjonalnie ocenić przywiązanie Padraiga. Dalej byli przyjaciółmi? Dalekimi znajomymi? Cieszy się na jej widok z nostalgicznej tęsknoty, czy cieszy się, że widzi ją w stanie skrajnej degradacji?
Deirdre nie znosiła pytań bez odpowiedzi, ale na razie milczała, całkowicie poświęcona doprowadzaniu swojej twarzy do wersji normalnej. Jednocześnie chciała, by Pad zniknął za drzwiami i...chyba gdzieś podskórnie ucieszyła się, kiedy zobaczyła jego przybliżającą się sylwetkę. Czego, oczywiście, nie okazała. Jedna, makijażowa maska powoli odsłaniała drugą. Ostre spojrzenie, usta wydęte w grymasie lekkiej kpiny i pogardy, wysoko uniesiona broda, niepokojąco czarne oczy bez wyraźnej różnicy między tęczówką a źrenicą.
- Czego ode mnie chciał? - spytała bez grama udawanego zaciekawienia, hamując drgnięcie, kiedy dłoń Padraiga dotknęła jej włosów. W pierwszej chwili była pewna, że chce ją po nich pogłaskać, w ten podły, męski sposób, okazujący dominację. Tak dotykali jej włosów klienci, traktując ją jak niesfornego psa, którego można pogardliwie poklepać po głowie. Nie zareagowała jednak instynktownie, chociaż była o krok od gwałtownego podniesienia się z fotela i sięgnięcia po różdżkę. Na szczęście niedawne mdłości osłabiły jej refleks i Padraig nie skończył marnie swojego dnia. Wyraźnie pomagał jej, co wcale nie było o wiele lepsze. Zęby Deirdre słyszalnie zazgrzytały o siebie, ale nie odtrąciła jego palców ani też nie odwróciła się w jego stronę. Odłożyła muślinową chusteczkę na blat toaletki i złapała spojrzenie blondyna w lustrze.
- Nie potrzebuję łaski, Fitzgerald - powiedziała bardzo zdecydowanie, acz dalej tym miękkim, spokojnym tonem, który często wykorzystywała podczas ministerialnych dyskusji. - I jeśli w twoim małym rozumku pojawiają się jakiekolwiek uczucia powiązane z litością, poruszeniem czy też przejęciem moim strasznym losem, to lepiej, żeby natychmiast zniknęły - kontynuowała, uroczo nawiązując do pierwszych, dziecinnych obelg, jakimi obdarzała Padraiga-gwiazdę-każdej-nudnej-lekcji. Wierzyła, że emocje roją się w umyśle, nie w sercu; była daleka od romantyzmu, nawet w sprawach tak odległych od miłości, chociaż w powietrzu dalej unosił się zatęchły, prymitywny zapach, podkreślony tylko słodką wonią dogasających powoli świec. - A najlepiej byłoby, gdybyś mnie po prostu nie znał. - dodała po dłuższej chwili milczenia, kiedy już połowa misternie ułożonej fryzury została rozpleciona. Czarne, długie włosy opadły na ramiona, praktycznie zlewając się ze szlafrokiem. Ostatnie zdanie nie brzmiało jak prośba, ale...chyba nią było. Niewypowiedzianą złotą zasadą, rozkazem, prośbą o odnowienie zaufania? Nie mogła zniżyć się jeszcze bardziej do poziomu błagania Padraiga o dyskrecję, z pewnością jednak mógł wyczytać w jej lustrzanym spojrzeniu niemą groźbę. Wszystko to w nieokreślonej, powoli powracającej konwencji ich dawnych, przyjacielskich pogawędek, wyglądających dla osób postronnych na ciągłe słowne szarpanki.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]31.08.15 14:37

Wizualnie Dei niewiele zmieniła się od czasów, kiedy mijał ją na korytarzach ministerstwa. Może zrobiła się jeszcze bardziej wyrazista – blada cera niezwykle silnie kontrastowała z czernią włosów, skóra na policzkach była niezdrowo napięta, a ciemne oczy błyszczały niepokojąco. Choć prawdopodobnie tylko mu się wydawało. Lampa osłonięta czerwonym kloszem dawała dziwne, przytłumione, drżące światło, rzucające fantazyjne cienie i krzywiące nieco obraz dusznego pokoju. W samym jego środku, pośród wymiętej pościeli, ozdobnej toaletki, w blasku unoszących się w powietrzu świec siedziała Deirdre. Nadal młoda, zaskakująca urodę i świeżością, lecz nieco zmięta i wymęczona, jakby to niechciany luksus odcisnął na niej piętno wyczerpania. Ciężka woń piżma sprowadziła wspomnienia, ponieważ w Hogwracie dziewczyna także nieustannie miała podkrążone oczy i usta zasznurowane w dumnym, nieco pogardliwym uśmiechu. Wtedy również nie spała po nocach, lecz zajmowała się zaciekłym katowaniem ciężkich ksiąg i uporczywym powtarzaniu materiału. Czasami nawet w mentalnym towarzystwie Padraiga, który drzemał w fotelu tuż obok niej, a rano skarżył się na ból pleców i nalegał, aby w ramach rekompensaty zrobiła mu masaż. Oczywiście nie miał na co liczyć. Deirdre nigdy nie okazałaby mu podobnej dobroci bez wyraźnej motywacji. Pat nie żywił do niej pretensji; oboje byli Ślizgonami, rozumieli swoje priorytety oraz pobudki i akceptowali stan sojuszu, który nieśpiesznie przeradzał się w przyjaźń. Okraszoną drobnymi czułościami, pocałunkami skradniętymi między czyszczeniem brudnych kociołków a przepisywaniem niewyraźnych manuskryptów i licznymi złośliwymi przytykami. Które były deklaracjami sympatii, choć pozornie sprawiały wrażenie broni obuchowej w toczonej nieustannie wojnie. Tworzyli osobliwą parę i większość brała ich za skazańców, zmuszonych do znoszenia siebie nawzajem. Początki ich znajomości rzeczywiście przypominały drogę krzyżową – Fitzgerald usiłował przełamać lody i wycisnąć z przemądrzałej i momentami naprawdę nieznośnej Deirdre okruchy humoru, a ona urągała mu, wymyślając od kretynów, łobuzów i imbecyli. Paddy nie wiedział, kiedy ich sztandarowe przekomarzanie zmieniło się w zaskakująco silną więź, lecz przestał odczuwać przykrość, kiedy zajmował miejsce obok niej w sali od transmutacji. Cenił jej upór, podziwiał zacięcie, chwalił urodę i cieszył się, gdy niełamiąca-szkolnego-regulamiunu-Deirdre, zapominała na chwilę o zasadach, żeby wymknąć się z nim wieczorem na błonie. Niedozwolone wycieczki nigdy nie zaprowadziły ich dalej niż na dywanik do opiekuna domu, lecz zgodnie z pesymistycznymi prognozami dziewczyny, Pata nie czekała świetlana przyszłość. Zamiast dyrygować sztabem urzędników i poświęcać się zdobyciu Evandry, biegał na zawołanie Caesara – kompromitujące i bolesne dla jego rozbujanego męskiego ego. A przy tym nieporównywalne do degradacji Dei, którą znał na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nigdy nie przyzna się do tego, że cierpi. Zepchnięta w otchłań najpewniej nie błagałby o litość – była na to zbyt dumna. Dlatego Paddy nie zamierzał naciskać, zarzucać propozycjami pomocy, czy oferować jej ramienia, aby się mogła na nim wypłakać. Nie znał kobiety, która byłaby od niej silniejsza psychicznie i dlatego miał pewność, że Dei się nie złamie. Piękna i mądra potrafiła właściwie wykorzystać swoje atuty, więc nie powinien się o nią martwić. Nie pogrzebał wszak jeszcze swych opiekuńczych odruchów, nadal miał do niej ogromną słabość i sentyment, więc z trudem powstrzymywał się przed przygarnięciem jej do piersi. Powściągał się przed kontaktem fizycznym z obawy przed… już prędzej spoliczkowaniem niż zranieniem kobiety. Słysząc jej pytanie, postawił na szczerość. Musiała wiedzieć, czego należy spodziewać się po Caesarze.
- Twojego ciała – odpowiedział cicho, jednakże bez skrępowania, które jeszcze chwilę wcześniej spowijało całą jego postawę. Kontynuował rozplatanie fryzury kobiety, skupiając się na tej prostej czynności i metodycznie rozwijając pasmo po paśmie jej kruczoczarnych włosów. Zesztywniał, kiedy Dei lekko drgnęła, lecz nie odsunął się ani o cal. Nie miał w tej chwili pojęcia, czego może potrzebować – a zgodziłby się dać jej wszystko, może za wyjątkiem samotności. Ponieważ nie oddzielał już od siebie dwóch oblicz kobiety: starego – przyjaciółki oraz nowego – prostytutki. Była po prostu Deirdre, której mu brakowało.
- Też się cieszę, że cię widzę – odparł, uśmiechając się szczerze i szeroko. Wymuszoną wesołość zastąpiła chłopięca radość z jakże miłego powitania, przeprowadzonego bardzo w jej stylu. Nie obruszył się nawet za docinek, choć zapewne wcześniej jeszcze długo darliby koty o błahą inwektywę; teraz jednak Pat był zbyt rozgorączkowany, aby wykłócać się z kobietą o słuszność swych racji.
- Jestem tylko trochę zazdrosny – mruknął, przepraszająco wzruszając ramionami. Nie potrafił nic na to poradzić, że ich szkolne perypetie kazały mu jeżyć się na myśl, że czyjeś spocone łapska dotykały Deirdre w taki sposób. Nie zastanawiał się już, ilu mężczyzn dziś przewinęło się przez jej łoże, niemo stosując się do polecenia kobiety. Która miała rację, nie warto było roztrząsać tych spraw. Ciągle milczał, gdy lekko chwycił Dei za rękę i odwrócił ją, aby móc spojrzeć jej w oczy. Lustrzana namiastka w niczym nie umywała się do ich rzeczywistego wyglądu, choć oblicze kobiety było surową maską. Skrywającą niepokój – niepotrzebnie?
- Nikomu nie powiem – obiecał. Bez żadnej szopki z uroczystymi przysięgami na wszystkie świętości. Dei mogła mu zaufać, a właściwie nie miała innego wyboru.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]01.09.15 15:16
Deirdre niespecjalnie przepadała za towarzystwem ludzi; nawet swoich najbliższych przyjaciół odwiedzała rzadko, wiodąc raczej samotniczy tryb życia. Doskonale czuła się sama ze sobą. Własny intelekt i skromna wspaniałość stawiały ewentualnym kompanom poprzeczkę nie do przeskoczenia. Może nawet specjalnie tak okazywała swoją wyższość, nie chcąc dopuścić do siebie kogokolwiek? Chociaż zdarzały się przecież wyjątki od tej aroganckiej reguły, zazwyczaj oparte na transakcji wymiennej, rzadziej - zaledwie kilka razy w jej całym życiu? - na szczerej fascynacji Deirdre kimś silniejszym. O ile w pierwszym przypadku to Tsagairt stała na wygranej pozycji, wykorzystując potencjalnych przyjaciół do cna, tak, że nawet o tym nie wiedzieli, to w opcji drugiej to Deir cierpiała. Za każdym razem obiecywała sobie, że to ostatni raz, że już nigdy nie odda komuś swojego serca i umysłu, po czym...robiła to raz jeszcze. Zawsze z premedytacją zaślepionej samobójczyni, pewnej, że po przekroczeniu ostatniej granicy spotka ją coś niesamowitego.
I właściwie przecież spotykało. Największa miłość, którą sama przekreśliła. Największa nienawiść, którą sama spopieliła. Zazwyczaj egzystencja Deirdre zasługiwała na miano stabilnej, oschłej, dokładnie wymierzonej, ale w tych krótkich momentach fascynacji chwiała się po najwyższych skrajnościach. Niesamowite szczęście, niesamowity ból, w końcu: niesamowite upokorzenie, kiedy spotykała oddanego przyjaciela a w powietrzu dalej unosił się ostry zapach zaspokojonego mężczyzny. Ostre zęby znów zazgrzytały o siebie, mięśnie miała dalej napięte, ale z każdym słowem Padraiga cięciwa łuku rozluźniała się. Prychnęła tylko cicho na wspomnienie o zachciankach Ceasara, nie komentując swojego pracodawcy w żaden sposób. Żałowała, że wtedy szkłem nie wyłupiła mu oczu. Cóż, przynajmniej ciągle posiadała jakieś plany na (rychłą) przyszłość. W którą wkroczy ramię w ramię ze swoim wiernym giermkiem.
Znów zerknęła na Fitzgeralda z ukosa, mimowolnie unosząc kąciki ust. Musiała odwzajemnić ten łobuziarski uśmiech, za którym tęskniła. Naprawdę brakowało jej tej szkolnej normalności, lekkomyślności, niefrasobliwości, których rozbrajającą personifikacją była osoba Pada.
- Och, oczywiście, że się cieszysz. Ostatnio każdy cieszy się na mój widok. Miła odmiana po byciu ślizgońską persona non grata - odparła lekko, w końcu pozwalając sobie na wplecenie do wypowiedzi odrobiny sarkazmu. Obydwoje początkowo nie byli najpopularniejszymi wychowankami Slytherinu, chociaż z czasem czystokrwisty ostracyzm osłabł. Odwrotnie proporcjonalnie do ich specyficznej więzi, bardzo elastycznej, skoro po latach rozłąki potrafiła tak szybko poczuć się przy Padraigu swobodnie. Przynajmniej na tyle, na ile mogła, siedząc przed nim w samym szlafroku, jeszcze spocona i brudna.
- Zostaw zazdrość dla kogoś, na kim naprawdę ci zależy - Jej ton brzmiał jak rozkaz, ale była to raczej czuła (jak na standardy Deirdre) rada. I jednocześnie retoryczne, niewypowiedziane pytanie, widoczne jednak w jej spojrzeniu, kiedy już mogła spojrzeć prosto w oczy Padraiga. Chciała wiedzieć, jak żyje, skąd się tutaj wziął i w jaki sposób poplątały się jego ścieżki, ale wrodzony dystans nie pozwolił na zarzucenie mężczyzny setką pytajników. Na to przyjdzie jeszcze czas; pomimo uspokojenia nie zaufała Padraigowi od razu: nauczona doświadczeniem zachowywała zdrowy dystans, chociaż przyglądała się blondynowi z niezwykłą uwagą. Podniosła dłoń i przesunęła palcami po policzku Fitzgeralda, raczej badawczo niż pieszczotliwie. - Już nie jesteś chłopcem - stwierdziła w końcu z dziwną do zrozumienia mieszaniną zawodu i miłego zaskoczenia. Pad z hogwarckich wspomnień także nie przypominał młodego mężczyzny, stojącego tuż przed nią. Źle czuła się na tej niższej pozycji, dlatego wstała z krzesła, odsuwając rękę od twarzy Fitzgeralda. Szlafrok zsuwał się z jej ramion, ale nie kłopotała się poprawianiem śliskiego materiału, rozczesując powoli palcami włosy. - Teraz jesteś giermkiem Lestrange'a? Czym się zajmujesz? - spytała, nagle przechodząc do konkretów i zmieniając wyraz twarzy z nostalgicznego na ściśle biznesowy. Jeśli dobrze rozumowała - bo przecież nie wyobrażała sobie Padraiga jako pracownika czysto fizycznego - to odnowienie kontaktu z Fitzgeraldem mogło się jej opłacić. Nie tylko emocjonalnie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]01.09.15 19:30
Pędząc żywot kelnerzyny nie miał zbyt dużych możliwości, aby świecić własnym światłem. Przy arystokratach gasnął momentalnie i tylko nieliczne sytuacje, kiedy mógł rzucić któremuś z klientów szmatą w twarz, dostarczały mu animuszu niezbędnego do przetrwania kolejnego dnia w tej niewdzięcznej robocie. Niesprzyjającej w brylowaniu w towarzystwie, do jakiego niegdyś chciał przynależeć tak bardzo, że to niemal bolało – obecnie zaś odczuwał wobec szlachciców wyłącznie pogardę. Byli małostkowi i zapatrzeni w siebie – cud, iż jeszcze nie uschli z głodu i pragnienia, podziwiając własne oblicza w gładkiej tafli lustra oprawionego w złotą ramę. Obracał się wśród ludzi, którzy go nie zauważali, więc i on po czasie opanował sztukę stawania się niewidzialnym. Przydatną, bowiem wszyscy kryli brudne tajemnice i sekreciki, jakie łowił chciwie, skrywając twarz za służalczym ukłonem, czy raczej jego ironicznej parodii. Niezauważalnej, szacunek przecież należał się szlachcicom, zatem naturalne, iż go otrzymywali. W formie drwiąco-prześmiewczej, jakiej nie potrafili rozpoznać, wychowani w klatce do której nie dopuszczali powiewów prawdziwego, angielskiego powietrza, oddychając tylko tym czystym i odpowiednio przefiltrowanym. Ambicje Pata nie topniały i tylko powoli wyniszczające go uczucie do Evandry trzymało go w pionie, nakazując nieprzerwanie babrać się w fekaliach jaśnie panów. Gnijących od samego środka, a ohydny odór maskujących perfumami bogactwa i splendoru.
Fitzgerald znosił go jednak pokornie, ignorując podobnie jak smród niekiedy buchający od strony Tamizy, kiedy silny wiatr przynosił ze sobą powiew odpadków w otwarte okna jego klitki. Dla panny Lestrange zniósłby wszelkie upokorzenia – i na Salazara – jeszcze by za to dziękował, jeśli w jakiś sposób ściągnęłoby to jej uwagę. Kompletnie nie dostrzegał swego zaślepienia, głupiutkiego i zupełnie niedorzecznego, dobrowolnie rezygnując z możliwości wyrwania się z Wenus i rozpoczęcia lepszego życia. Paddy był uwiązany na łańcuchu własnej miłości i za nic nie uciekłby od Evandry – nawet, jeśli ta kilkakrotnie podeptała jego serce i nie dawała absolutnie żadnej szansy. M u s i a ł próbować, bez względu na cenę, jaką płacił za jedno spojrzenie jej urzekających oczu. Wzrok Deirdre również był sowitą nagrodą; nareszcie stał się przychylniejszy, niemal słoneczny. Paddy mógł jedynie milcząco podziwiać hart ducha kobiety, nie wypowiadając słów, jakie w tym miejscu padać nie powinny. Uśmiech Dei nigdy jednak nie wydawał mu się tak piękny i kuszący, jak w tym momencie. Szczery, zmywający maskę aroganckiej damy z kamienia, bo przecież ona miała uczucia – nie wątpił w to nawet w szkole, kiedy wszystko wskazywało na całkowite zlodowacenie jej serca. Z deszczu pod rynnę – pomyślał. Oboje zaczynali jak wyrzutki, odmieńcy, których należało stłamsić i przycisnąć butem do ziemi, a kiedy się nie dało, skazać na wygnanie, zapomnienie i ponurą samotność. Wtedy się podnieśli, aby razem skończyć pod batutą Caesara – ironia niesprawiedliwego losu?
- Mimo tego, cieszę się bardziej niż wszyscy – odparł, spychając na boczny tor ową zawoalowaną aluzję ukrytą w wypowiedzi Dei. Przestał peszyć go wystrój pokoju, przykrótki szlafrok oraz jej mlecznobiałe uda. Cały czas wpatrywał się wyłącznie w jej twarz, ignorując inne atrybuty kobiecości, jakby zupełnie go nie rozpraszały. Nie był prymitywem, śliniącym się na widok skrawka gołego ciała; nie określiłby Deirdre mianem apetycznej, jakby nie różniła się niczym od sztuki mięsa na targowisku, nie należał do podgatunków samców, którzy myśleli kroczem – i nie chciał, aby za takiego go uważano.
Roześmiał się serdecznie, słysząc jej złotą radę – ale skąd mogła wiedzieć, że Pat cierpi na dolegliwość, na którą nie istnieje przecież lekarstwo? Poza samobójstwem, ale wątpił, aby uwolniło go to od cierpienia z miłości. Gdyby miał gwarancję, że nie powróci jako duch, żeby załatwić niedokończone sprawy… bez wahania palnąłby sobie w łeb.
- Niewiele jest takich osób – odparł wymijająco. Czy Dei wiedziała o jego zauroczeniu, które nieporadnie starał się taić przed światem? Możliwe, ale na pewno nie przypuszczała, że nadal nie śpi po nocach, myśląc o Evandrze, która niepodzielnie króluje w jego wspomnieniach i fantazjach. Zatrzymał dłoń kobiety na swoim policzku i delikatnie poprowadził ją w dół, wzdłuż żuchwy.
- Po prostu się nie ogoliłem – powiedział – czujesz? – uśmiechnął się szelmowsko, z przyjemnością przywdziewając skórę niesfornego nastolatka, która mimo upływu lat nadal pasowała na Pata zaskakująco dobrze. Nie mogąc się dłużej powstrzymywać, zrobił więc to, na co miał ochotę niemal odkąd zobaczył Deirdre: porwał ją w ramiona i serdecznie uściskał. Chwilę trwało zanim wypuścił ją z objęć; szlafrok kobiety nie zdołał jeszcze do końca zsunąć się z jej ciała, zatem Padraig ze świętoszkowatą miną poprawił okrycie na jej ramionach i osobiście zawiązał cieniutki paseczek. Przezornie odsunął się nieco, jakby w obawie przed porządnym trzepnięciem w głowę i puścił kobiecie oczko, zbyt zaaferowany, aby obruszyć się za użyte przez nią określenie. Niestety dość trafne.
- Przynieś, podaj, pozamiataj, w wolnym czasie se polataj – wyrecytował zakres swych obowiązków. Bez rumieńców wstydu, które wydawały mu się niewłaściwe, zwłaszcza w konfrontacji z sytuacją Dei. Paddy jednak nie pytał o nic, uznając temat za tabu. Uszanował wolę kobiety – kiedy (jeśli) uzna, że może go wtajemniczyć, wówczas posłucha i niezmiennie pozostanie dla niej wsparciem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]02.09.15 12:16
Autentyczna radość Padraiga z tego przypadkowego spotkania mile łechtała ego Deirdre, nieco łagodząc jej pierwszą ostrą reakcję. W głębi duszy dalej pozostawała ostrożna, ale przynajmniej na zewnątrz nie przypominała już idealnie wyciosanego posągu. Spojrzenie ciemnych oczu stało się nieco cieplejsze a kąciki ust ciągle pozostawały w lekkim uniesieniu, sprawiając, że Dei wyglądała - jak na swoje oschłe standardy - na wręcz rozczuloną. Co oznaczało okazanie słabości; bywa, teraz i tak nie mogła być bardziej odsłonięta, prezentując przyjacielowi największy sekret. Nikt przecież nie wiedział, co stało się z panną Tsagairt. Według większości plotek, już prawie martwych dzięki upływowi czasu i politycznym zmianom, rodziła właśnie dziecko Blacka lub pracowała w ministerialnej filii gdzieś na zapyziałym końcu Szkocji. Obie wersje degradowały ją boleśnie, acz nie tak bardzo jak faktyczna rzeczywistość. Wolała nie myśleć o tym, co stałoby się, gdyby wpadła tutaj na kogoś znajomego. Nie będącego uroczym, niesfornym Fitzgeraldem, z którym pierwszy raz włóczyła się w nocy na skraju Zakazanego Lasu, kompletnie przerażona wizją ujemnych punktów a nie ewentualną śmiercią z łap niebezpiecznych zwierząt. Urocze wspomnienia znów poprawiły jej humor, tak samo jak odpowiedź Pada. Nie oderwała dłoni, czując pod palcami ostry zarost, kompletnie niepasujący w jej mniemaniu do gładkiej, ślicznej buzi blondynka.
- I słusznie - pochwaliła go, gdy wspomniał o niewielkiej ilości osób, na których mu zależało. Deirdre wierzyła w twardy chów, jaki stosowała także na swoim rówieśniku, nieco równoważąc jego uczuciowe zapędy. Nigdy nie rozumiała romantycznych porywów serca, a teraz, nauczona bolesnym doświadczeniem, tym bardziej dystansowała się od świata emocji. Nawet, jeśli z dziwną ulgą przyjmowała coraz swobodniejsze towarzystwo Padraiga. Pozwoliła mu się przytulić, chociaż w jego ramionach zachowywała się nieco sztywno, wdychając powoli jeszcze obcy zapach dorosłego już przyjaciela z czasów szkolnych. Takiej bliskości nie doświadczyła od kilku miesięcy; ostatni uścisk otrzymała od licznej rodziny na pogrzebie matki. Ta niezbyt przyjemna konotacja na chwilę zaburzyła względną sielankowość spotkania po latach, ale kiedy Pad znów odsunął ją na odległość ramienia, na twarzy Dei znów zagościł lekki uśmiech. Pozwoliła mu na poprawienie materiału szlafroka, nie krępując się ewentualną nagością. Tu była tylko towarem, ładnym ciałem, o którego cnotę przestała dbać już dawno.
- Brzmi jak praca z świetlaną perspektywą rozwoju - skomentowała z uroczą powagą, coraz bardziej ciesząc się z przyszłej...kooperacji pod szyldem restauracji Wenus. Do tej pory była tutaj niezwykle wyobcowana - nigdy nie znalazła wspólnego języka z pięknymi acz głupiutkimi dziweczkami - ale teraz chyba znalazła idealnego wspólnika przyszłej zbrodni. Jaką powoli dopieszczała w swojej głowie, uśmiechając się coraz szerzej. - Musimy jak najszybciej wypić zdrowie naszego łaskawego pracodawcy - dodała z teatralnym przejęciem, odgarniając z ramion długie włosy i posyłając Padraigowi znaczące spojrzenie. Niedługo znów zacznie się czas psot.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Opowieść o Deirdre [odnośnik]02.09.15 15:47
Gdy zobaczył Deirdre w pokoju rozkosznej rozpusty, jego samcze zmysły instynktownie się wyostrzyły – szybko jednak rozmyło je zaskoczenie, melancholia, a w końcu także radość. Uczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie, jednakże niezmienne pozostało zniesmaczenie Caesarem i jego zachcianką. Nie mógł i nie chciał traktować Dei jak kolejnej dziweczki, która gdy tylko przestawała być wystarczająco atrakcyjna i ciasna lądowała na bruku. Nie zamierzał jej też prowadzić Lestrange’owi na łańcuszku, dobrowolnie pchać w jego tkliwe objęcia i zmuszać do wysłuchiwania słodko brzmiących kłamstewek – była na tyle inteligenta, iż nie uwierzyłaby w żadne słowo Caseara i na tyle dumna, że zniosłaby to z sobie tylko właściwą godnością i wymuszonym spokojem. Nie wiedział, jak zdoła się wytłumaczyć z niewykonania polecenia Lestrange’a, ale w tej chwili niezadowolenie pracodawcy wydawało mu się mało istotne. Gdy już zdołał przełamać barierę, jaką Deirdre otaczała się odkąd tylko pamiętał, musiał iść za ciosem i dla odmiany, starać się, aby jej uśmiech nie zniknął. Co wcale nie było takie proste; pamiętał jej humorki, kiedy tuż po przelotnym muśnięciu ustami jego policzka potrafiła bezwzględnie rozbić mu kałamarz na głowie, co stanowiło chyba zresztą najlepszą receptę na jej śmiech . Krzywiący się z bólu, całkowicie zaskoczony i ociekający atramentem Pat stanowił przecież nader zabawny widok. I prawdopodobnie Dei należała do grona tych nielicznych, którym za podobne zniewagi nie powyrywałby rąk.
- Nie zmieniłaś się – stwierdził, nieco nostalgicznie, nie próbując polemizować z kobietą. Ludzie potrafili tylko ranić, a krzywdzenie innych przychodziło im z naturalną lekkością. Zwłaszcza tych, którym na nich zależało… Serce Padraiga delikatnie się ścisnęło, lecz on nadal uśmiechał się dzielnie, kierując niesforne myśli na bardziej przystępne tory, odpowiadające za prostą wesołość z powrotu Deirdre. Której nie mógł powstrzymać ledwie wyczuwalny dystans kobiety, ani brak widocznego (przynajmniej gołym okiem) entuzjazmu. Pat wiedział, że posiniaczona wrażliwość i zdezelowana serdeczność nie pozwalają jej na nic więcej – doceniał naprawdę jakikolwiek przejaw uczuć ze strony Cesarzowej Obojętności. Nad podziw wylewnej, jak na jej zwykłe standardy –może wyczerpał już limit uprzejmości na kolejny miesiąc?
- Kiedy awansuję na osobistego lokaja, pierwsza się o tym dowiesz – odparł z pewną dozą goryczy. Odgrywanie roli popychadła było okropnie męczące – pal licho pracę fizyczną i bieganie na każde skinienie wypielęgnowanej dłoni Caesara. Fitzgeralda najbardziej męczył fakt, że sam podkładał mu się pod nogi i bezkarnie pozwalał po sobie deptać. Cel uświęcał środki, ale Pat nie chciał już więcej złudzeń ani złudzenia. Oczekiwał za to… jednego dnia pomsty. Za wszystkie upokorzenia nie było to wiele i niedorzeczny czyn stanowiłaby odmowa. Deirdre najwyraźniej podzielała poglądy Padraiga – brakowało im jedynie wina, aby należycie zapieczętować pakt milczącej współpracy.
- Jutro  - zdecydował, uśmiechając się szelmowsko i niewinnie, choć w jego oczach migotały łobuzerskie błyski – teraz pójdę mu powiedzieć, żeby zajął się sobą sam – dodał z cierpiętniczym wyrazem twarzy. Wymienić towarzystwo Deirdre na nabuzowanego Caesara było absurdem, lecz Pat wolał nie czekać, aż wpadnie tu osobiście i zażąda usług również do niego.

/zt
Gość
Anonymous
Gość
Opowieść o Deirdre
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach