Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Przestronny pokój, którego centralną część stanowi długi na kilkanaście osób drewniany stół wraz z eleganckimi krzesłami, usytuowany tuż obok kuchni. W jadalni spożywane są posiłki, domownicy niekiedy spędzają tu wolny czas w trakcie dnia. Haftowany bieżnik ozdabiają dwa ciężkie mosiężne świeczniki. Wzdłuż dwuskrzydłowych okien zwisają ciężkie ciemne kotary, przysłaniając światło nieznacznie tylko rozjaśniające liczne myśliwskie jelenia trofea. W jadalni znajduje się duży kominek, którego ogień symbolizujący domowe ognisko jesienią i zimą - w myśl syberyjskich tradycji - nigdy nie gaśnie, a wiosną i latem tli się w nim żar, co łączy ten zwyczaj z łagodniejszą angielską pogodą. Jego kafle malowane są runami znakującymi bezpieczeństwo. Nad kominkiem zawieszono obraz przedstawiający północnorosyjską zimę. Zwierzęta nie mają wstępu do tej części domu.
|10.07.1958
Popołudnie było rześkie, pachnące letnim deszczem, który zrosił rozpaloną ziemię. Delikatny wiatr szarpnął wstążką o kapelusza, który przytrzymała dłonią unosząc wzrok w górę, na czyste niebo; nie nosiło śladu ani jednej chmury, z której przed chwilą spadły krople życiodajnego deszczu.
Rok temu, nie było upałów, było przyjemne lato, które świętowała w siodle, urządzając wyścigi. Dając się ponieść chwili, beztrosce i radości.
Patrząc wstecz, uświadomiła sobie, że rok temu nigdy by nie pomyślała o tym, jak bardzo się zmieni. Rok temu była najmłodszą córką roku Burke, panną na wydaniu, która choć wychowana na damę, uciekała przed obowiązkami, wolała być dzika, tak jak dzikie potrafią być wzgórza Durham.
Dzisiaj, dzikość tliła się gdzieś głęboko, kształtowana, formowana na nowo, przekuwana w działanie, a nie zwykły bunt. Choć ten, czasami się przejawiał. Nadal była młoda, nadal się uczyła i poznawała świat. Starała się go zrozumieć. Tak jak tego dnia, kiedy napisała list do Cassandry, upatrując w niej, jedną z nielicznych osób, mogących powiedzieć prawdę, wyłożyć fakty na stół, a tych właśnie młoda lady Burke potrzebowała.
Kierowana przez okolicznych mieszkańców dotarła do Niedźwiedziej Jamy, a stamtąd skierowano ją do jadalni, gdzie miała spotkać się z gospodynią. Już nie Cassandrą Vablatsky, a panią Mulciber, żoną Namiestnika Warwickshire.
Wiele się zmieniło.
Zdejmując kapelusz z głowy podeszła do kominka, w którym cały czas był żar, a nad nim wisiał obraz przedstawiający srogą zimę.
Było w tym coś nostalgicznego, jakby mieszkańcy nie chcieli zapomnieć o tym kim są. Uśmiechnęła się pod nosem, doskonale bowiem wiedziała, jak bardzo ważna była tożsamość i przynależność. Ona była z rodu Burke i choć, być może, pewnego dnia nazwisko się zmieni, tak nie zmieni się to, jak została ukształtowana. Wchodząc do czyjejś rodziny, wielu oczekiwało, że kobieta zatraci własne jestestwo, porzuci połowę swojego życia i pozwoli kształtować się na nowo. Nie dostrzegali, że na rzeźbie już ukończonej pozostawiają jedynie swój ślad, rys, ale nie tworzą niczego nowego.
Ubrana w luźne, jedwabne spódnico-spodnie w kolorze czerwonego wina i do tego granatową koszulę wiązaną pod szyją w ozdobną kokardę, stała dłuższą chwilę, a z myśli wyrwało ją pojawienie się gospodyni.
-Cassandro, pani Mulciber. - Zwróciła się do czarownicy. -Dziękuję za możliwość spotkania.
Wypowiadając te słowa uśmiechnęła się uprzejmie. -Brat prosił mnie, abym przekazała jego pozdrowienie oraz podziękowanie za wytrwałą opiekę. Na razie czuje się całkiem dobrze.
Choć choroba sprawiała, że nie udzielał się towarzysko, zadanie to przekazując innym członkom rodziny. Szarozielone spojrzenie spoczęło na pełnym spokoju obliczu Cassandry, przeczucie jej mówiło, że zawsze i wszędzie mogła jej zaufać. Niezależnie z jakim pytaniem by się zjawiła w jej progach.
Popołudnie było rześkie, pachnące letnim deszczem, który zrosił rozpaloną ziemię. Delikatny wiatr szarpnął wstążką o kapelusza, który przytrzymała dłonią unosząc wzrok w górę, na czyste niebo; nie nosiło śladu ani jednej chmury, z której przed chwilą spadły krople życiodajnego deszczu.
Rok temu, nie było upałów, było przyjemne lato, które świętowała w siodle, urządzając wyścigi. Dając się ponieść chwili, beztrosce i radości.
Patrząc wstecz, uświadomiła sobie, że rok temu nigdy by nie pomyślała o tym, jak bardzo się zmieni. Rok temu była najmłodszą córką roku Burke, panną na wydaniu, która choć wychowana na damę, uciekała przed obowiązkami, wolała być dzika, tak jak dzikie potrafią być wzgórza Durham.
Dzisiaj, dzikość tliła się gdzieś głęboko, kształtowana, formowana na nowo, przekuwana w działanie, a nie zwykły bunt. Choć ten, czasami się przejawiał. Nadal była młoda, nadal się uczyła i poznawała świat. Starała się go zrozumieć. Tak jak tego dnia, kiedy napisała list do Cassandry, upatrując w niej, jedną z nielicznych osób, mogących powiedzieć prawdę, wyłożyć fakty na stół, a tych właśnie młoda lady Burke potrzebowała.
Kierowana przez okolicznych mieszkańców dotarła do Niedźwiedziej Jamy, a stamtąd skierowano ją do jadalni, gdzie miała spotkać się z gospodynią. Już nie Cassandrą Vablatsky, a panią Mulciber, żoną Namiestnika Warwickshire.
Wiele się zmieniło.
Zdejmując kapelusz z głowy podeszła do kominka, w którym cały czas był żar, a nad nim wisiał obraz przedstawiający srogą zimę.
Było w tym coś nostalgicznego, jakby mieszkańcy nie chcieli zapomnieć o tym kim są. Uśmiechnęła się pod nosem, doskonale bowiem wiedziała, jak bardzo ważna była tożsamość i przynależność. Ona była z rodu Burke i choć, być może, pewnego dnia nazwisko się zmieni, tak nie zmieni się to, jak została ukształtowana. Wchodząc do czyjejś rodziny, wielu oczekiwało, że kobieta zatraci własne jestestwo, porzuci połowę swojego życia i pozwoli kształtować się na nowo. Nie dostrzegali, że na rzeźbie już ukończonej pozostawiają jedynie swój ślad, rys, ale nie tworzą niczego nowego.
Ubrana w luźne, jedwabne spódnico-spodnie w kolorze czerwonego wina i do tego granatową koszulę wiązaną pod szyją w ozdobną kokardę, stała dłuższą chwilę, a z myśli wyrwało ją pojawienie się gospodyni.
-Cassandro, pani Mulciber. - Zwróciła się do czarownicy. -Dziękuję za możliwość spotkania.
Wypowiadając te słowa uśmiechnęła się uprzejmie. -Brat prosił mnie, abym przekazała jego pozdrowienie oraz podziękowanie za wytrwałą opiekę. Na razie czuje się całkiem dobrze.
Choć choroba sprawiała, że nie udzielał się towarzysko, zadanie to przekazując innym członkom rodziny. Szarozielone spojrzenie spoczęło na pełnym spokoju obliczu Cassandry, przeczucie jej mówiło, że zawsze i wszędzie mogła jej zaufać. Niezależnie z jakim pytaniem by się zjawiła w jej progach.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wciąż trudno jej było odnaleźć się w nowej roli. Całe życie uciekała i ukrywała się przed własnym cieniem, skryta w niewielkiej lecznicy na Nokturnie, w bezpiecznym kręgu Rycerzy, w ponurym i mało przyjaznym zamczysku Durham, nigdy dotąd nie ściągała ku sobie większej uwagi. Nie potrzebowała ceremoniału, by stać u boku Ramesya, przygłupia ale śliczna żona spełniłaby się w tej roli znacznie lepiej od niej, z miejsca zdobywając sympatię okolicznych ludzi. Ale Cassandra miała też syna, który zasługiwał na swoje dziedzictwo i to dla niego została nową panią tych ziem. Prowadzenie dużego domu było czymś znacznie bardziej wymagającym, niż troska o dawną lecznicę na nokturnie; była nerwowa w szczególności wtedy, gdy gościła kobiety takie jak Primrose - przyzwyczajone do standardów świata, w który rodzina Ramesya miała dopiero wejść. Nie było w tym dla niej nic nadto zaskakującego, dostrzeżenie i docenienie jego wojennych zasług było w obecnej sytuacji tylko kwestią czasu. Zaszczyty, jakimi został obdarowany, przekroczyły jednak znacznie jej oczekiwania. Ostatnim razem tak niepewnie czuła się na początku nauki w Hogwarcie, gdy zastanawiała się, czy Rowena Ravenclaw będzie dumna z jej osiągnięć. Dziś dumna chciała być sama z siebie, dlatego jeszcze chwilę przed pojawieniem się lady Burke, upewniła się, że skrzat wysprzątał z kurzu każdy zakamarek pomieszczenia. Stół zdobiła srebrna patera z pociętymi na ćwiartki morelami przysłoniętymi kiścią dojrzałych czerwonych winogron.
- Lady Burke, Primrose - powtórzyła jej powitanie jak echo, ledwie zauważalnie naśladując tę manierę. Nie wiedziała, jaką tytulaturę powinna przyjąć, ani jakim gestem należało powitać gościnię taką jak ona - odbierało jej to dużo pewności siebie - obserwowała jednak otaczających ją czarodziejów z nienachalną uwagą, nie dając po sobie poznać zawahania, za usprawiedliwienie biorąc dzielący je stół. Miała na sobie dopasowaną ciemnoszarą suknię, skromną w kroju, która odsłaniała pełny blady dekolt i której jedyną ozdobą były krucze pióra na ramionach. Długie czarne loki splotła w gruby warkocz, który niby korona okalał jej skronie. Wciąż nie była pewna, jakie uczesanie winna przyjąć przy aktualnej pozycji, próbowała różnych - ten odwoływał się do tradycji przodków. A to krew, dawna i czysta, była dziś dla świata najważniejsza. - Cieszy mnie, że przybyłaś w gościnę. Jako jedna z pierwszych w naszym nowym domu - przyznała, przenieśli się tu ledwie przed paroma dniami, a ona wciąż dużo czasu spędzała w Londynie. Musiała domknąć tam swoje sprawy, przenieść ostatnie rzeczy. - Przyjęłam podziękowania, przekaż mu, proszę, również moje pozdrowienia. Wiedz, że z całego serca życzę mu zdrowia i pozostaję w gotowości, gdyby jego stan uległ nagłej zmianie - zapewniła, nie tylko z grzeczności. Dobrze znała stan Edgara, długo miała go pod swoją opieką. Mogła zainterweniować skuteczniej, niż inni uzdrowiciele, lecz z oczywistych powodów nie mogła już pełnić stałej posługi.
- Usiądź, proszę. Czego się napijesz? Herbaty, kawy, wina? - spytała, samej zajmując miejsce przy stole, obok niej, nie naprzeciw.
- Lady Burke, Primrose - powtórzyła jej powitanie jak echo, ledwie zauważalnie naśladując tę manierę. Nie wiedziała, jaką tytulaturę powinna przyjąć, ani jakim gestem należało powitać gościnię taką jak ona - odbierało jej to dużo pewności siebie - obserwowała jednak otaczających ją czarodziejów z nienachalną uwagą, nie dając po sobie poznać zawahania, za usprawiedliwienie biorąc dzielący je stół. Miała na sobie dopasowaną ciemnoszarą suknię, skromną w kroju, która odsłaniała pełny blady dekolt i której jedyną ozdobą były krucze pióra na ramionach. Długie czarne loki splotła w gruby warkocz, który niby korona okalał jej skronie. Wciąż nie była pewna, jakie uczesanie winna przyjąć przy aktualnej pozycji, próbowała różnych - ten odwoływał się do tradycji przodków. A to krew, dawna i czysta, była dziś dla świata najważniejsza. - Cieszy mnie, że przybyłaś w gościnę. Jako jedna z pierwszych w naszym nowym domu - przyznała, przenieśli się tu ledwie przed paroma dniami, a ona wciąż dużo czasu spędzała w Londynie. Musiała domknąć tam swoje sprawy, przenieść ostatnie rzeczy. - Przyjęłam podziękowania, przekaż mu, proszę, również moje pozdrowienia. Wiedz, że z całego serca życzę mu zdrowia i pozostaję w gotowości, gdyby jego stan uległ nagłej zmianie - zapewniła, nie tylko z grzeczności. Dobrze znała stan Edgara, długo miała go pod swoją opieką. Mogła zainterweniować skuteczniej, niż inni uzdrowiciele, lecz z oczywistych powodów nie mogła już pełnić stałej posługi.
- Usiądź, proszę. Czego się napijesz? Herbaty, kawy, wina? - spytała, samej zajmując miejsce przy stole, obok niej, nie naprzeciw.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Gdyby tylko wiedziała jakie myśli krążą w głowie Cassandry. Gdyby tylko mogła je poznać, bez wahania przegnałaby je zapewniając czarownicę, że nie ma powodów do niepokoju. Nie należała do tych, co zaglądając w każdy kąt szukają pretekstu do bycia złośliwym lub poczucia się kimś lepszym i ważniejszym. Niedźwiedzia Jama była królestwem pani Mulciber i mogła nim zarządzać jak jej się podobało, choć oczywiście wypadało, aby jednak gość miał gdzie usiąść. Lady Burke nie miała powodów do tego, aby wywoływać niepotrzebny stres u czarownicy, ponieważ nie mogła niczego jej zarzucić.
Przedziwny był to los, że czarownica, którą bardzo szanowała za jej wiedzę oraz spokój jakim się charakteryzowała związała się węzłem małżeńskim z człowiekiem, z którym przedziwnym splotem wydarzeń ostatnio miała coraz więcej do czynienia. Najpierw był tajemniczą figurą, osobą, której się lękała, później stał się postacią intrygującą, pełną sprzeczności. Starała się z nim w rozmowie, która nie należała do łatwy, w której sądziła, że ją zmiecie z powierzchni ziemi i nadal do końca nie wiedziała co Ramsey Mulciber o niej sądzi. W jej przypadku zyskał uznanie i szacunek, choć nadal z pewnymi poglądami nie miała zamiaru się zgadzać, ale też nie miała już powodu, aby wytaczać przeciwko niemu najcięższe działa. Jeżeli związał się z taką kobietą jak Cassandra musiał w kobietach widzieć coś więcej niż tylko piękną ozdobę, która miała zajmować się domem. Stojąca przed nią czarownica posiadała własny rozum, wiedzę i emanowała charyzmą, bok której nie dało się przejść obojętnie. Gdyby Niewymowny rzeczywiście myślał o kobietach w taki sposób jak je przedstawił w swoim artykule, nie stanąłby u boku Cassandry Vablatsky. A ta teraz prezentowała się dumnie jako pani na włościach namiestnictwa Warwickshire.
-Doprawdy? - Zapytała szczerze zaskoczona tym wyznaniem. -W takim razie cieszę się, że mogę doświadczyć tego przywileju. - Na wspomnienie brata skinęła w podziękowaniu głową. -Wiele to dla nas znaczy, zwłaszcza w obliczu obowiązków jakie teraz na ciebie spadły. - Jako pani Mulciber nie była tylko uzdrowicielką, stała się kimś znacznie więcej, była odpowiedzialna nie tylko za siebie i swoją rodzinę, ale również za mieszkańców hrabstwa. Ten zaś rodzaj pracy Primrose znała aż za dobrze. -Herbaty, dziękuję. - Odpowiedziała na zadane pytanie i zajęła miejsce jak tylko gospodyni usiadła. -Jak odnajdujesz się w nowej roli, jeżeli mogę wiedzieć?- Nie chciała być impertynencja, jednak zdawała sobie sprawę, że to musi być spora zmiana. Ona się w tym wychowała, była kształtowana od samego początku na to kim była teraz. Zupełnie inaczej się sprawa miała, gdy jako dorosła osoba wchodziło się w całkowicie odmienny świat. Kiedy herbata była już rozlana i mogła napić się naparu, nie mogła dłużej ukrywać w jakiej sprawie przyszła. W liście swoim naznaczyła, że miała nadzieję na pomoc czarownicy w dość ważnej dla niej sprawie.
-W wiadomości jaką do ciebie wysłałam, nadmieniłam, że chciałam porozmawiać z tobą o pewnych wydarzeniach jakie mają miejsce w Anglii. - Odstawiła filiżankę wraz ze spodeczkiem na blat stolika i skupiła uważne spojrzenie na Cassandrze. -Od jakiegoś czasu staram się zrozumieć, czy też w ogóle pojąć, czym są cieniste istoty jakie od pewnego czasu sieją chaos i spustoszenie. Mam podejrzenia, że wszystko zaczęło się do wydarzeń w Locus Nihil i teraz się ciągną. Zastanawiałam się czy może jesteś w posiadaniu jakiś informacji albo masz swoje podejrzenia w tej sprawie. - Nie chciała od razu mówić wprost o tym co widziała na konferencji naukowej, kiedy w Ramseya coś wstąpiło, kiedy w Beamish Town cienie przejęły jej umysł i zamiast czarodzieja wiedziała postać utkaną cieni w jego miejsce.
Przedziwny był to los, że czarownica, którą bardzo szanowała za jej wiedzę oraz spokój jakim się charakteryzowała związała się węzłem małżeńskim z człowiekiem, z którym przedziwnym splotem wydarzeń ostatnio miała coraz więcej do czynienia. Najpierw był tajemniczą figurą, osobą, której się lękała, później stał się postacią intrygującą, pełną sprzeczności. Starała się z nim w rozmowie, która nie należała do łatwy, w której sądziła, że ją zmiecie z powierzchni ziemi i nadal do końca nie wiedziała co Ramsey Mulciber o niej sądzi. W jej przypadku zyskał uznanie i szacunek, choć nadal z pewnymi poglądami nie miała zamiaru się zgadzać, ale też nie miała już powodu, aby wytaczać przeciwko niemu najcięższe działa. Jeżeli związał się z taką kobietą jak Cassandra musiał w kobietach widzieć coś więcej niż tylko piękną ozdobę, która miała zajmować się domem. Stojąca przed nią czarownica posiadała własny rozum, wiedzę i emanowała charyzmą, bok której nie dało się przejść obojętnie. Gdyby Niewymowny rzeczywiście myślał o kobietach w taki sposób jak je przedstawił w swoim artykule, nie stanąłby u boku Cassandry Vablatsky. A ta teraz prezentowała się dumnie jako pani na włościach namiestnictwa Warwickshire.
-Doprawdy? - Zapytała szczerze zaskoczona tym wyznaniem. -W takim razie cieszę się, że mogę doświadczyć tego przywileju. - Na wspomnienie brata skinęła w podziękowaniu głową. -Wiele to dla nas znaczy, zwłaszcza w obliczu obowiązków jakie teraz na ciebie spadły. - Jako pani Mulciber nie była tylko uzdrowicielką, stała się kimś znacznie więcej, była odpowiedzialna nie tylko za siebie i swoją rodzinę, ale również za mieszkańców hrabstwa. Ten zaś rodzaj pracy Primrose znała aż za dobrze. -Herbaty, dziękuję. - Odpowiedziała na zadane pytanie i zajęła miejsce jak tylko gospodyni usiadła. -Jak odnajdujesz się w nowej roli, jeżeli mogę wiedzieć?- Nie chciała być impertynencja, jednak zdawała sobie sprawę, że to musi być spora zmiana. Ona się w tym wychowała, była kształtowana od samego początku na to kim była teraz. Zupełnie inaczej się sprawa miała, gdy jako dorosła osoba wchodziło się w całkowicie odmienny świat. Kiedy herbata była już rozlana i mogła napić się naparu, nie mogła dłużej ukrywać w jakiej sprawie przyszła. W liście swoim naznaczyła, że miała nadzieję na pomoc czarownicy w dość ważnej dla niej sprawie.
-W wiadomości jaką do ciebie wysłałam, nadmieniłam, że chciałam porozmawiać z tobą o pewnych wydarzeniach jakie mają miejsce w Anglii. - Odstawiła filiżankę wraz ze spodeczkiem na blat stolika i skupiła uważne spojrzenie na Cassandrze. -Od jakiegoś czasu staram się zrozumieć, czy też w ogóle pojąć, czym są cieniste istoty jakie od pewnego czasu sieją chaos i spustoszenie. Mam podejrzenia, że wszystko zaczęło się do wydarzeń w Locus Nihil i teraz się ciągną. Zastanawiałam się czy może jesteś w posiadaniu jakiś informacji albo masz swoje podejrzenia w tej sprawie. - Nie chciała od razu mówić wprost o tym co widziała na konferencji naukowej, kiedy w Ramseya coś wstąpiło, kiedy w Beamish Town cienie przejęły jej umysł i zamiast czarodzieja wiedziała postać utkaną cieni w jego miejsce.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Skinęła łagodnie głową na wstępne grzeczności, Primrose zawsze sprawiała na niej wrażenie młodej kobiety cechującej się uprzejmością i wysoką kulturą. Nie wahała się tez proponować swojej pomocy dla Edgara, była wdzięczna jej rodzinie za wiele - to dzięki nim znacząco poprawiła się jej sytuacja materialna. Udawanie czegokolwiek przed młodą lady Burke nie miało większego sensu, ona doskonale wiedziała, jak wyglądało jej życie przed pojawieniem się w Warwick - i w jak głębokiej żyła niegdyś biedzie. Może nie było w tym wstydu, nie za pochodzenie, a za odważne czyny Ramsey został doceniony.
- Smętku, podaj herbatę - zwróciła się do niewidocznego dla gościa skrzata, wciąż nie potrafiąc przyzwyczaić się do jego obecności. Ostatnim razem do czynienia ze skrzatami miała jeszcze w Hogwarcie, ale i tam nie odpowiadały przecież na jej rozkazy. Imbryczek, wraz z dwiema filiżankami ciepłej herbaty prędko pojawił się na stole, tuż obok spoczął talerzyk z plasterkami cytryny i srebrna cukiernica, którą znalazła w dobytku dawnego właściciela tego domu. - Wciąż zagubiona, jeśli wolno mi na to pytanie odpowiedzieć szczerze - odparła zatem, nie przybrawszy na twarz wyniosłej maski, która przyniosłaby jej chyba tylko śmieszność. Mogła kłamać tym, którzy od znajomości prawdy byli znacznie bardziej oddaleni. - Nie powinny mnie dziwić zaszczyty, jakie zyskał mój mąż, a jednak nikt nie przygotował nas wcześniej na tę wiadomość. - Jego zasługi dla kraju były bardziej niż oczywiste. Wielu arystokratów gnuśniało w pałacach, przerażeni otwartym ogniem na froncie, kiedy on narażał własne życie i ciągnął postępy na własnych barkach. To dzięki niemu wciąż mieli swoje pałace, a mugole nie przedarli się przez ich wrota i nie wywlekli ich za włosy na rozstawione stosy jak w czasach polowań na czarownice. - Niecałe dwa tygodnie temu przenieśliśmy się tutaj, do Warwick, wciąż oswajam się z otoczeniem, ale muszę przyznać, że to miasteczko już zdobyło moje serce. Cieszę się, że moje dzieci mogą wychowywać się w takim otoczeniu. I że wreszcie nie musimy się już ukrywać. Czeka na nas jednak wiele nowych wyzwań, którym będziemy musieli sprostać. Mój mąż prowadzi ciężką walkę. Wolałabym, żeby nie musiał jej ciągnąć również w towarzystwie, wśród ludzi, którzy winni mu być sojusznikami. - Uśmiechnęła się do Primrose łagodnie, bez radości, ze spojrzeniem naznaczonym naturalnym dla niej smutkiem. Nie łudziła się, doskonale wiedziała, że wielu nie zrozumie, jak ważnym był dziś Ramsey. Dla polityki, dla nich samych. Że ich zaszczyty też miały kiedyś swój początek, a wiele z nich z pewnością przyznanych zostało za zasługi bardziej błahe niż te, których dokonał jej mąż. Fakt, że zdanie sceptyków mogło znaczyć coraz mniej wobec postępujących wpływów Lorda Voldemorta zdawał się być bezpieczną opoką, niedostateczną jednak, by spocząć na laurach. Jak podjąć tę walkę - tego jeszcze nie wiedziała, socjeta była jej bardziej obca niż chowanemu na dworze arystokratów Ramseyowi. Z zainteresowaniem jednak odbiegła od tematu, wsłuchując się w sprawę, z którą przyszła do niej Primrose. Była ambitną młodą czarownicą, fakt, że pochyliła się nad tematem tak trudnym, nie zdumiał jej wcale.
- Niewątpliwie to w tamtym czasie zaczęły być widywane po raz pierwszy - przytaknęła jej słowom, chwytając filiżankę herbaty, by z uwagą przyjrzeć się jej barwie. - Pogłoskom wpierw chyba niewielu dowierzało, lecz im więcej mija czasu, tym częściej pojawiają się te... istoty? stworzenia? Nie wiem nawet, czym są. Nikt przecież nie wie - przyznała z westchnieniem, wahając się nad czymś, co w jej oku naznaczone zostało wielką ostrożnością. - Tamte... wydarzenia - podjęła ostrożnie, zastanawiając się nad relacjami tych, których wysłuchała. - Uwolniły coś, czego nikt nie pojmuje. Może kogoś... - Pokręciła głową. - Oczywiście, że mam swoje podejrzenia, ale... Powiedz, czy powierzyłabyś swój los wróżbom, Primrose? - spytała, nim wyznała, co kryło się za jej myślami, kierując zieleń tęczówek prosto ku jej źrenicom.
- Smętku, podaj herbatę - zwróciła się do niewidocznego dla gościa skrzata, wciąż nie potrafiąc przyzwyczaić się do jego obecności. Ostatnim razem do czynienia ze skrzatami miała jeszcze w Hogwarcie, ale i tam nie odpowiadały przecież na jej rozkazy. Imbryczek, wraz z dwiema filiżankami ciepłej herbaty prędko pojawił się na stole, tuż obok spoczął talerzyk z plasterkami cytryny i srebrna cukiernica, którą znalazła w dobytku dawnego właściciela tego domu. - Wciąż zagubiona, jeśli wolno mi na to pytanie odpowiedzieć szczerze - odparła zatem, nie przybrawszy na twarz wyniosłej maski, która przyniosłaby jej chyba tylko śmieszność. Mogła kłamać tym, którzy od znajomości prawdy byli znacznie bardziej oddaleni. - Nie powinny mnie dziwić zaszczyty, jakie zyskał mój mąż, a jednak nikt nie przygotował nas wcześniej na tę wiadomość. - Jego zasługi dla kraju były bardziej niż oczywiste. Wielu arystokratów gnuśniało w pałacach, przerażeni otwartym ogniem na froncie, kiedy on narażał własne życie i ciągnął postępy na własnych barkach. To dzięki niemu wciąż mieli swoje pałace, a mugole nie przedarli się przez ich wrota i nie wywlekli ich za włosy na rozstawione stosy jak w czasach polowań na czarownice. - Niecałe dwa tygodnie temu przenieśliśmy się tutaj, do Warwick, wciąż oswajam się z otoczeniem, ale muszę przyznać, że to miasteczko już zdobyło moje serce. Cieszę się, że moje dzieci mogą wychowywać się w takim otoczeniu. I że wreszcie nie musimy się już ukrywać. Czeka na nas jednak wiele nowych wyzwań, którym będziemy musieli sprostać. Mój mąż prowadzi ciężką walkę. Wolałabym, żeby nie musiał jej ciągnąć również w towarzystwie, wśród ludzi, którzy winni mu być sojusznikami. - Uśmiechnęła się do Primrose łagodnie, bez radości, ze spojrzeniem naznaczonym naturalnym dla niej smutkiem. Nie łudziła się, doskonale wiedziała, że wielu nie zrozumie, jak ważnym był dziś Ramsey. Dla polityki, dla nich samych. Że ich zaszczyty też miały kiedyś swój początek, a wiele z nich z pewnością przyznanych zostało za zasługi bardziej błahe niż te, których dokonał jej mąż. Fakt, że zdanie sceptyków mogło znaczyć coraz mniej wobec postępujących wpływów Lorda Voldemorta zdawał się być bezpieczną opoką, niedostateczną jednak, by spocząć na laurach. Jak podjąć tę walkę - tego jeszcze nie wiedziała, socjeta była jej bardziej obca niż chowanemu na dworze arystokratów Ramseyowi. Z zainteresowaniem jednak odbiegła od tematu, wsłuchując się w sprawę, z którą przyszła do niej Primrose. Była ambitną młodą czarownicą, fakt, że pochyliła się nad tematem tak trudnym, nie zdumiał jej wcale.
- Niewątpliwie to w tamtym czasie zaczęły być widywane po raz pierwszy - przytaknęła jej słowom, chwytając filiżankę herbaty, by z uwagą przyjrzeć się jej barwie. - Pogłoskom wpierw chyba niewielu dowierzało, lecz im więcej mija czasu, tym częściej pojawiają się te... istoty? stworzenia? Nie wiem nawet, czym są. Nikt przecież nie wie - przyznała z westchnieniem, wahając się nad czymś, co w jej oku naznaczone zostało wielką ostrożnością. - Tamte... wydarzenia - podjęła ostrożnie, zastanawiając się nad relacjami tych, których wysłuchała. - Uwolniły coś, czego nikt nie pojmuje. Może kogoś... - Pokręciła głową. - Oczywiście, że mam swoje podejrzenia, ale... Powiedz, czy powierzyłabyś swój los wróżbom, Primrose? - spytała, nim wyznała, co kryło się za jej myślami, kierując zieleń tęczówek prosto ku jej źrenicom.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Czekała na podaną herbatę i uważnie słuchała słów Cassandry nie oczekując od niej kłamstwa, ale uprzejmego obejścia tematu. Zamiast tego czarownica zdecydowała się na otwartą szczerość, obok której nie mogła przejść obojętnie. Nie każdy miał odwagę powiedzieć, że nadal jest niepewny w nowej roli. Nie podejrzewała też Cassandry o obłudę i specjalne manipulowanie słowami, aby uzyskać przychylność czy też wsparcie ze strony lady Burke, bowiem to już miała zapewnione bardzo dawno temu. Ogrom oddania dla rodu Burke był znaczny i rodzina nie miała zamiaru nigdy o tym zapomnieć.
-Mogę jedynie sobie wyobrazić, że jest sytuacja, do której należy przywyknąć. - Ujęła filiżankę wraz ze spodeczkiem upijając łyk herbaty. -Zaszczyty jak najbardziej zasłużone i słusznie wynagrodzone. - Nie było to pochlebstwo, które wymagało od niej kłamania. Nie dało się ukryć, że Ramsey Mulciber był bardzo oddany sprawie i szczerze w nią wierzył. Działał z pasją i zapalczywością, z której inni powinni brać przykład, z której, zapewne, czerpali też swoją siłę. Uważne spojrzenie lady Burke spoczęło na twarzy Cassandry, odstawiła filiżankę na blat stołu i złożyła dłonie swobodnie na kolanach. -Ze swojej strony zapewniam o pomocy i wszelkim wsparciu. Współpraca jest czymś na co patrzę z nadzieją w przyszłości. - Zarządzanie ziemią nigdy nie było proste, nawet dla tych, którzy od maleńkości byli do tego przygotowywani. Pomimo tego otaczali się ludźmi i doradcami, którzy wspierali swoją wiedzą i doświadczeniem. Bardzo pożądanym zaś było wspólne działanie między hrabstwami, aby tym samym pomóc całemu kraju. -Właśnie mając na względzie sojusze i wzajemne działania, pozwoliłam sobie na wystosowanie prośby o spotkanie. - Dodała kiedy wybrzmiało ostatnie zdanie Cassandry. Czuła, że pewne informacje nie były przekazywane, nie chciała zakładać złej woli, choć czasami tak czuła. Uznała jednak, że lepiej jest sprawdzić niż zakładać, dlatego teraz siedziała na przeciwko panu Mulciber. Posiadała wiele kawałków układanki, ze słów Cassandry wynikało, że ona również. W tym momencie ciekawość lady Burke wzrosła; czy uda im się razem stworzyć jakiś spójny obraz?
-Zdają się być utkane z cieni, z czegoś na wzór mgły. Podejrzewam, że swoją siłę czerpią ze źródeł czarnej magii, a dokładniej… pierwotnej magii. Tego co istniało nim udało się kierować magią w sposób jaki robimy to dzisiaj. - Snuła dalej swoje domysły, starając się dopasować elementy wielkiego obrazu, jaki podjęła się odtworzyć. -Przyzywane silniejszą magią, jeżeli mogę tak to nazwać. Może powiem co już wiem. Wróżbom? - Zapytała zaskoczona tak postawionym pytaniem. Nie spodziewała się go, więc przez chwilę wpatrywała się w Cassandrę starając się zrozumieć, o co ta właściwie ją pyta. -Przyznam, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Nigdy nie poznałam żadnej wróżby na swój temat. Jednak zdaję sobie sprawę, że bardzo nierozważne jest ich ignorowanie czy zaprzeczanie ich znaczeniu. Z tego co słyszałam potrafią być niejednoznaczne, nie zrozumiałe dla odbiorcy na samym początku. Gdybym jakąś usłyszała, na pewno, pochyliłabym się na jej treścią, celem zrozumienia tego co ma mi do przekazania. - Nie była sceptykiem, była zwyczajnie ostrożna uważając, że ślepa wiara może zaszkodzić. -Czy bym ślepo podążyła za wróżbą, wątpię. Czy bym ją przeanalizowała i postarała się zrozumieć, owszem. - Z tymi słowami ponownie umoczyła wargi z ciepłym napoju w delikatnej filiżance.
-Mogę jedynie sobie wyobrazić, że jest sytuacja, do której należy przywyknąć. - Ujęła filiżankę wraz ze spodeczkiem upijając łyk herbaty. -Zaszczyty jak najbardziej zasłużone i słusznie wynagrodzone. - Nie było to pochlebstwo, które wymagało od niej kłamania. Nie dało się ukryć, że Ramsey Mulciber był bardzo oddany sprawie i szczerze w nią wierzył. Działał z pasją i zapalczywością, z której inni powinni brać przykład, z której, zapewne, czerpali też swoją siłę. Uważne spojrzenie lady Burke spoczęło na twarzy Cassandry, odstawiła filiżankę na blat stołu i złożyła dłonie swobodnie na kolanach. -Ze swojej strony zapewniam o pomocy i wszelkim wsparciu. Współpraca jest czymś na co patrzę z nadzieją w przyszłości. - Zarządzanie ziemią nigdy nie było proste, nawet dla tych, którzy od maleńkości byli do tego przygotowywani. Pomimo tego otaczali się ludźmi i doradcami, którzy wspierali swoją wiedzą i doświadczeniem. Bardzo pożądanym zaś było wspólne działanie między hrabstwami, aby tym samym pomóc całemu kraju. -Właśnie mając na względzie sojusze i wzajemne działania, pozwoliłam sobie na wystosowanie prośby o spotkanie. - Dodała kiedy wybrzmiało ostatnie zdanie Cassandry. Czuła, że pewne informacje nie były przekazywane, nie chciała zakładać złej woli, choć czasami tak czuła. Uznała jednak, że lepiej jest sprawdzić niż zakładać, dlatego teraz siedziała na przeciwko panu Mulciber. Posiadała wiele kawałków układanki, ze słów Cassandry wynikało, że ona również. W tym momencie ciekawość lady Burke wzrosła; czy uda im się razem stworzyć jakiś spójny obraz?
-Zdają się być utkane z cieni, z czegoś na wzór mgły. Podejrzewam, że swoją siłę czerpią ze źródeł czarnej magii, a dokładniej… pierwotnej magii. Tego co istniało nim udało się kierować magią w sposób jaki robimy to dzisiaj. - Snuła dalej swoje domysły, starając się dopasować elementy wielkiego obrazu, jaki podjęła się odtworzyć. -Przyzywane silniejszą magią, jeżeli mogę tak to nazwać. Może powiem co już wiem. Wróżbom? - Zapytała zaskoczona tak postawionym pytaniem. Nie spodziewała się go, więc przez chwilę wpatrywała się w Cassandrę starając się zrozumieć, o co ta właściwie ją pyta. -Przyznam, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Nigdy nie poznałam żadnej wróżby na swój temat. Jednak zdaję sobie sprawę, że bardzo nierozważne jest ich ignorowanie czy zaprzeczanie ich znaczeniu. Z tego co słyszałam potrafią być niejednoznaczne, nie zrozumiałe dla odbiorcy na samym początku. Gdybym jakąś usłyszała, na pewno, pochyliłabym się na jej treścią, celem zrozumienia tego co ma mi do przekazania. - Nie była sceptykiem, była zwyczajnie ostrożna uważając, że ślepa wiara może zaszkodzić. -Czy bym ślepo podążyła za wróżbą, wątpię. Czy bym ją przeanalizowała i postarała się zrozumieć, owszem. - Z tymi słowami ponownie umoczyła wargi z ciepłym napoju w delikatnej filiżance.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Skinęła głową, przyjmując komplementy w imieniu męża, choć w rzeczywistości były tylko grzecznością - Primrose jasno opowiedziała się po stronie Czarnego Pana, obie wiedziały, że nie miała powodów wątpić w słuszność poświęcenia Ramseya. Wiele dla tej wojny oddał, jego zasługi, wszystko, co uczynił dla Lorda Voldemorta, zostało nagrodzone. Tytuł Śmiercożercy wynosił go ponad pozostałych oddanych sprawie, lecz teraz miał stać się jasnym komunikatem również dla tych, którzy o sprawie wiedzieli niewiele. Czarny Pan stał się najważniejszą siłą w kraju i to jego ludzie mieli rozkładać karty. A ona sama - mimo niepewności - nie zamierzała odmawiać przywilejów ani wygód, jakie mogła dzięki temu zyskać. Żyła lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej - przecież to dlatego zdecydowała się stanąć u boku Ramseya bardziej oficjalnie. - Nie zamierzam zapomnieć o tych, którzy byli mi przychylni - zapewniła ją, gdy Primrose odniosła się do współpracy. Silną było w niej dawne porzekadło - że przyjaciół należało trzymać blisko, wrogów zaś jeszcze bliżej. Ród Burke był potężnym sprzymierzeńcem, który potraktował ją z łaskawością, gdy tego potrzebowała. Nie chciała z nimi zwady, w dawnym życiu przysługa była istotną walutą - a ponieważ fortuna toczyła się kołem nie zamierzała z niej rezygnować. Miała u rodziny Primrose dług wdzięczności niezależnie od tego, kim była dzisiaj.
Pierwotna magia, wierzyła, że istniała, że dało się ją dostrzec w sile natury, w grzmotach błyskawic, morskich tajfunach i niszczących wichurach. Wierzyła, że było nią jej trzecie oko. Wierzyła, że rzeczywiście mogła utkać te złowieszcze istoty, zrodzone z czerni ciemniejszej od nocy. Kiwnęła głową na znak zgody. Nie pojawiło się na jej twarzy zaskoczenie, gdy słuchała Primrose, w milczeniu upiła łyk ciepłej herbaty, ważąc wypowiedziane przez nią słowa - odnośnie wróżb.
- Pytam, ponieważ posiadam rzadki dar - odparła, unosząc spojrzenie wprost ku źrenicom lady Burke. Na twarzy Cassandry malowała się powaga, mówienie o wizjach, których doświadczała wciąż sprawiało jej wiele trudności i z pewnością nie otworzyłaby się przed obcym ani przypadkowym czarodziejem. Primrose jednak taką nie była, udowodniła swoją wartość w szeregach Czarnego Pana i zdobyła zaufanie Rycerzy na tym polu, była córką rodziny, której Cassandra zawdzięczała tak wiele. Była też kobietą bystrą i zdeterminowaną w poszukiwaniu prawdy, niedoświadczoną i czasem naiwną, prawda, ale jak na swoje niedoświadczenie zaskakująco mądrą. Doświadczała w życiu zwątpienia, a kpina towarzyszyła jej całe dzieciństwo, była już na nie odporna, i choć na nią gotowa, uwierzyła, że Primrose nie wykaże się ignorancją. - Mam dwoje oczu jak każdy, widzą to, co wszyscy. I mam jeszcze jedno, trzecie. Nie widać ani jego ani tego, co dostrzec potrafi tylko ono. - Zarysowała półokrągły kształt na swoim czole. - A moje trzecie oko dostrzegło te cienie na długo nim się pojawiły - westchnęła, wspierając się na krzesło, zmarszczona brew szukała wspomnień, by wypowiedziane słowa dobrać ostrożnie. - Czasem się myli, owszem, można to porównać do krajobrazu spowitego mgłą. We mgle znaczenie kształtów rozmywa się i traci. Mgła zwodzi, może omamić, mylić wzrok. Lecz tamtej wizji nie towarzyszyła mgła. Widziałam ją tak klarownie, jak klarownie widzę teraz ciebie, siedzącą naprzeciw mnie. - Wzięła głębszy oddech, zbierając myśli. - Czarną i lepką jak smoła - wypowiedziała powoli, umilknąwszy na dłużej niż kilka chwil. - Widziałam kształty przedziwnych stworów. Długich szkieletów o powyginanych kończynach, nie znam istoty o podobnej budowie. Mnożyły się, jeden po drugim, otaczały mnie, pojawiało się ich coraz więcej. Szeptały do mnie. Mówiły. W języku, którego nie znam i nigdy nie słyszałam. Widziałam angielskie miasta z lotu ptaka. Wszystko, od ślepych zaułków uliczek, aż po przestronne polany, wszystko zalewało się ciemnością. Te... istoty poruszały się na czworaka jak zwierzęta. Atakowały. Zabijały. Widziałam, jak pojawiało się ich więcej, z czasem zaczęły pojawiać się bardziej zezwierzęcone. Niektóre miały rogi, jak jelenie, inne skrzydła, jak nietoperze. I wciąż atakowały, a ich magia... Ich magia była pierwotna - przytaknęła słowom Primrose w pełni świadomie i z pewnością tego, co czuła i co widziała. - Obca, niezrozumiała. Pełna chaosu. Potężna, ale nieopanowana. Ta ciemność nadejdzie. Nadejdzie do nas wszystkich. Znajdzie nas wszystkich. - Miała świadomość tego, że jej wizja w głównej mierze już zdążyła się ziścić. Była w stanie potwierdzić słowa czarownicy.
Pierwotna magia, wierzyła, że istniała, że dało się ją dostrzec w sile natury, w grzmotach błyskawic, morskich tajfunach i niszczących wichurach. Wierzyła, że było nią jej trzecie oko. Wierzyła, że rzeczywiście mogła utkać te złowieszcze istoty, zrodzone z czerni ciemniejszej od nocy. Kiwnęła głową na znak zgody. Nie pojawiło się na jej twarzy zaskoczenie, gdy słuchała Primrose, w milczeniu upiła łyk ciepłej herbaty, ważąc wypowiedziane przez nią słowa - odnośnie wróżb.
- Pytam, ponieważ posiadam rzadki dar - odparła, unosząc spojrzenie wprost ku źrenicom lady Burke. Na twarzy Cassandry malowała się powaga, mówienie o wizjach, których doświadczała wciąż sprawiało jej wiele trudności i z pewnością nie otworzyłaby się przed obcym ani przypadkowym czarodziejem. Primrose jednak taką nie była, udowodniła swoją wartość w szeregach Czarnego Pana i zdobyła zaufanie Rycerzy na tym polu, była córką rodziny, której Cassandra zawdzięczała tak wiele. Była też kobietą bystrą i zdeterminowaną w poszukiwaniu prawdy, niedoświadczoną i czasem naiwną, prawda, ale jak na swoje niedoświadczenie zaskakująco mądrą. Doświadczała w życiu zwątpienia, a kpina towarzyszyła jej całe dzieciństwo, była już na nie odporna, i choć na nią gotowa, uwierzyła, że Primrose nie wykaże się ignorancją. - Mam dwoje oczu jak każdy, widzą to, co wszyscy. I mam jeszcze jedno, trzecie. Nie widać ani jego ani tego, co dostrzec potrafi tylko ono. - Zarysowała półokrągły kształt na swoim czole. - A moje trzecie oko dostrzegło te cienie na długo nim się pojawiły - westchnęła, wspierając się na krzesło, zmarszczona brew szukała wspomnień, by wypowiedziane słowa dobrać ostrożnie. - Czasem się myli, owszem, można to porównać do krajobrazu spowitego mgłą. We mgle znaczenie kształtów rozmywa się i traci. Mgła zwodzi, może omamić, mylić wzrok. Lecz tamtej wizji nie towarzyszyła mgła. Widziałam ją tak klarownie, jak klarownie widzę teraz ciebie, siedzącą naprzeciw mnie. - Wzięła głębszy oddech, zbierając myśli. - Czarną i lepką jak smoła - wypowiedziała powoli, umilknąwszy na dłużej niż kilka chwil. - Widziałam kształty przedziwnych stworów. Długich szkieletów o powyginanych kończynach, nie znam istoty o podobnej budowie. Mnożyły się, jeden po drugim, otaczały mnie, pojawiało się ich coraz więcej. Szeptały do mnie. Mówiły. W języku, którego nie znam i nigdy nie słyszałam. Widziałam angielskie miasta z lotu ptaka. Wszystko, od ślepych zaułków uliczek, aż po przestronne polany, wszystko zalewało się ciemnością. Te... istoty poruszały się na czworaka jak zwierzęta. Atakowały. Zabijały. Widziałam, jak pojawiało się ich więcej, z czasem zaczęły pojawiać się bardziej zezwierzęcone. Niektóre miały rogi, jak jelenie, inne skrzydła, jak nietoperze. I wciąż atakowały, a ich magia... Ich magia była pierwotna - przytaknęła słowom Primrose w pełni świadomie i z pewnością tego, co czuła i co widziała. - Obca, niezrozumiała. Pełna chaosu. Potężna, ale nieopanowana. Ta ciemność nadejdzie. Nadejdzie do nas wszystkich. Znajdzie nas wszystkich. - Miała świadomość tego, że jej wizja w głównej mierze już zdążyła się ziścić. Była w stanie potwierdzić słowa czarownicy.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Urodzenie sprawiło, że od samego początku miała łatwiej i prościej w życiu niż inni. Obarczona obowiązkami swojej klasy nie zaznał nigdy głodu czy zimna. Nie musiała walczyć o przetrwanie swoje oraz bliskich. Zawsze jednak było powtarzane, że nie są sami, wokół siebie mają wiele osób, które potrzebują wsparcia, a skoro urodziła się w takiej rodzinie nigdy nie powinna na innego czarodzieja patrzeć z góry.
Cassandra zawsze jawiła się jej jako przyjaciółka rodu. Kobieta oddana swojej roli, posiadająca wiedzę i pewien mistycyzm. Trochę nieobecna, a prawdziwie namacalna. Teraz, gdy oznajmiła, że posiada dar patrzenia w przyszłość, wszystko zaczęło nabierać ostrości. To poczucie, że wie więcej i rozumie więcej niż inni, miało teraz sens. Nie miała zamiaru zmieniać zdania, nigdy nie zignorowałby przepowiedni, ale też poświęciłaby czas na jej analizę i dokładne zrozumienie. Czytając wiele ksiąg, zdobywając wiedzę w czasie wolnym, jak również w domu po zakończeniu Hogwartu dostrzegła pewną analogię. Strach przed nieznanym, niezrozumienie słów wieszczki, nadinterpretacja prowadziła do nieuniknionego, niezależnie co ktoś zrobił, lecz przez pochopne działania, droga ta była bardziej okrutna i bolesna.
Uważnie słuchała tego co mówiła czarownica, podążała wzrokiem za jej dłonią, gdy rysowała niewidoczne oko na swoim czole. Jak bardzo musiało wpływać na jej życie to, że widzi więcej, nie raz, tak zakładała jedynie, to czego nie chciała widzieć.
Informacja, że Cassandra wiedziała wcześniej o cieniach trochę ją zaniepokoił, ale czy posiadając taką wiedzę mogli by coś zdziałać? Czy istniała szansa, że mogli się przygotować na ich pojawienie? Jak się zastanowić raczej mało prawdopodobne, w końcu do tej pory nie wiedzieli czym są i skąd się wzięły, a panoszyły się po kraju już od jakiegoś czasu.
-Widziałam jedną taką istotę. Choć nie wiem czy istniała naprawdę czy tylko była przewidzeniem. - Wspomnienie z Beamish Town powróciło jasno i klarownie, jakby wydarzyło się ledwie wczoraj, choć przecież nie minęło tak wiele dni. Nadal trwało odizolowanie miasteczka od reszty hrabstwa. Kolejne słowa kobiety wcale jej nie uspokajały, ale też sprawiały, że zaczynała rozumieć iż najgorsze jeszcze przed nim. Tylko czy mieli się przed tym bronić czy wręcz przeciwnie - ulec. Odstawiła filiżankę herbaty, z której łyk przed chwilą wzięła, na blat stolika. Zamyśliła się przez dłuższą chwilę. Spokój Cassandry sprawił, że jej samej było łatwiej zebrać myśli. -Ta ciemność już nas otacza, ale mówisz, że dopiero nadejdzie i nas pochłonie. Zabijać… już zabija. Pytanie jakie mi towarzyszy od jakiegoś czasu brzmi, czy jesteśmy w stanie w jakiś sposób ją… ujarzmić. Jest potężna więc wymaga też potężnej energii. Jak nie większej. - Czym była, kto mógł nią sterować. -W Durham odkryta została grota. Jej ściany zdobione są runami, sięgającymi jeszcze czasów arturiańskich. - Jeżeli chciała się czegoś dowiedzieć, nie mogła niczego ukrywać. Miała pełne zaufanie w Cassandrze, a być może jej trzecie oko, było potrzebne do zrozumienia tego, co się właśnie dzieje. Umysł Primrose nie zamykał się na inne rozwiązania i możliwości.-Odkryte zostało zabezpieczenie, coś na wzór klatki, w której ktoś lub coś mogło być trzymane latami. Jednak zabezpieczenia opadły lub zostały przełamane i po tej istocie nie ma śladu. Również słyszałam nie zrozumiały dla mnie śpiew oraz dziwną chęć zanurzenia się w wodzie. Co interesujące, nie tylko ja. Mieszkańcy Durham mówili o tym jak ludzie wchodzili do wody w przedziwnym otępieniu. Namiestnik Mulciber, również wspominał o statku, którego załoga rzuciła się w morskie głębiny. Wszystko o czym do tej pory wiem, skupia się wokół wody. - Ponownie przerwała, aby sięgnąć myślami ku kolejnej wiedzy jaką zdobyła. -Ponad to, niektórzy którzy przebywali w Locus Nihil, powrócili z bytami, duchami, prawdopodobnie prastarymi, które na pewno mają połączenie z tymi cieniami. Są z nimi w jakiś sposób związane. Jeden, jest towarzyszem twojego męża. Miałam okazję widzieć go raz. Drugi, gości w umyśle Madame Mericourt, trzeci zaś w nestorze rodu Rosier - Morgana, jeżeli się nie mylę. Mój kuzyn, Craig, miał możliwość jakieś kontroli nad cieniami, niestety, tej wiedzy nie posiadam, jak ją zdobył i czy cienie mu coś powiedziały. Nie wiem, czy tych bytów jest więcej. Nie znam ich imion. Jeden zaś ustami namiestnik Londynu, powtarzał słowo: “Fuamnach”. Przyznam, że gdzieś o tym czytałam, rozumiem, że dotyczy to czasów, prawdopodobnie celtyckich i muszę poszukać w wielu bibliotekach informacji, ale być może coś z tego jakoś łączy się z tym co sama widziałaś? A może twoja wizja sugeruje, że nie ma sensu walczyć, tylko się temu wszystkiemu poddać?
Cassandra zawsze jawiła się jej jako przyjaciółka rodu. Kobieta oddana swojej roli, posiadająca wiedzę i pewien mistycyzm. Trochę nieobecna, a prawdziwie namacalna. Teraz, gdy oznajmiła, że posiada dar patrzenia w przyszłość, wszystko zaczęło nabierać ostrości. To poczucie, że wie więcej i rozumie więcej niż inni, miało teraz sens. Nie miała zamiaru zmieniać zdania, nigdy nie zignorowałby przepowiedni, ale też poświęciłaby czas na jej analizę i dokładne zrozumienie. Czytając wiele ksiąg, zdobywając wiedzę w czasie wolnym, jak również w domu po zakończeniu Hogwartu dostrzegła pewną analogię. Strach przed nieznanym, niezrozumienie słów wieszczki, nadinterpretacja prowadziła do nieuniknionego, niezależnie co ktoś zrobił, lecz przez pochopne działania, droga ta była bardziej okrutna i bolesna.
Uważnie słuchała tego co mówiła czarownica, podążała wzrokiem za jej dłonią, gdy rysowała niewidoczne oko na swoim czole. Jak bardzo musiało wpływać na jej życie to, że widzi więcej, nie raz, tak zakładała jedynie, to czego nie chciała widzieć.
Informacja, że Cassandra wiedziała wcześniej o cieniach trochę ją zaniepokoił, ale czy posiadając taką wiedzę mogli by coś zdziałać? Czy istniała szansa, że mogli się przygotować na ich pojawienie? Jak się zastanowić raczej mało prawdopodobne, w końcu do tej pory nie wiedzieli czym są i skąd się wzięły, a panoszyły się po kraju już od jakiegoś czasu.
-Widziałam jedną taką istotę. Choć nie wiem czy istniała naprawdę czy tylko była przewidzeniem. - Wspomnienie z Beamish Town powróciło jasno i klarownie, jakby wydarzyło się ledwie wczoraj, choć przecież nie minęło tak wiele dni. Nadal trwało odizolowanie miasteczka od reszty hrabstwa. Kolejne słowa kobiety wcale jej nie uspokajały, ale też sprawiały, że zaczynała rozumieć iż najgorsze jeszcze przed nim. Tylko czy mieli się przed tym bronić czy wręcz przeciwnie - ulec. Odstawiła filiżankę herbaty, z której łyk przed chwilą wzięła, na blat stolika. Zamyśliła się przez dłuższą chwilę. Spokój Cassandry sprawił, że jej samej było łatwiej zebrać myśli. -Ta ciemność już nas otacza, ale mówisz, że dopiero nadejdzie i nas pochłonie. Zabijać… już zabija. Pytanie jakie mi towarzyszy od jakiegoś czasu brzmi, czy jesteśmy w stanie w jakiś sposób ją… ujarzmić. Jest potężna więc wymaga też potężnej energii. Jak nie większej. - Czym była, kto mógł nią sterować. -W Durham odkryta została grota. Jej ściany zdobione są runami, sięgającymi jeszcze czasów arturiańskich. - Jeżeli chciała się czegoś dowiedzieć, nie mogła niczego ukrywać. Miała pełne zaufanie w Cassandrze, a być może jej trzecie oko, było potrzebne do zrozumienia tego, co się właśnie dzieje. Umysł Primrose nie zamykał się na inne rozwiązania i możliwości.-Odkryte zostało zabezpieczenie, coś na wzór klatki, w której ktoś lub coś mogło być trzymane latami. Jednak zabezpieczenia opadły lub zostały przełamane i po tej istocie nie ma śladu. Również słyszałam nie zrozumiały dla mnie śpiew oraz dziwną chęć zanurzenia się w wodzie. Co interesujące, nie tylko ja. Mieszkańcy Durham mówili o tym jak ludzie wchodzili do wody w przedziwnym otępieniu. Namiestnik Mulciber, również wspominał o statku, którego załoga rzuciła się w morskie głębiny. Wszystko o czym do tej pory wiem, skupia się wokół wody. - Ponownie przerwała, aby sięgnąć myślami ku kolejnej wiedzy jaką zdobyła. -Ponad to, niektórzy którzy przebywali w Locus Nihil, powrócili z bytami, duchami, prawdopodobnie prastarymi, które na pewno mają połączenie z tymi cieniami. Są z nimi w jakiś sposób związane. Jeden, jest towarzyszem twojego męża. Miałam okazję widzieć go raz. Drugi, gości w umyśle Madame Mericourt, trzeci zaś w nestorze rodu Rosier - Morgana, jeżeli się nie mylę. Mój kuzyn, Craig, miał możliwość jakieś kontroli nad cieniami, niestety, tej wiedzy nie posiadam, jak ją zdobył i czy cienie mu coś powiedziały. Nie wiem, czy tych bytów jest więcej. Nie znam ich imion. Jeden zaś ustami namiestnik Londynu, powtarzał słowo: “Fuamnach”. Przyznam, że gdzieś o tym czytałam, rozumiem, że dotyczy to czasów, prawdopodobnie celtyckich i muszę poszukać w wielu bibliotekach informacji, ale być może coś z tego jakoś łączy się z tym co sama widziałaś? A może twoja wizja sugeruje, że nie ma sensu walczyć, tylko się temu wszystkiemu poddać?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Taka jest ich natura - odparła, gdy Primrose wspomniała o cieniu, który napotkała. Ona też je widziała. Pojawiły się, zniknęły, lecz to, co po nich pozostało, było tak samo realne, jak siedząca naprzeciw niej Primrose. - Płyną jak burzowe chmury. Są rzadkie jak senne marzenia. Ostre jak brzytwa skierowanego w twoją stronę ostrza. Nie mogą być ułudą, gdy niosą zniszczenie. Nie są realne, bo cień rzuca światło, które im nie towarzyszy. - Nigdy pewnie nie dowiedzą się, które z nich były realne, a które mignęły tylko złudzeniem. Pierwotna magia nie była jej zdaniem żywiołem, który dało się zamknąć w ramy i encyklopedycznie opisać jej możliwości, choć uprościłoby to wiele rzeczy. Była nieznana. Dzika. Nieokiełzana. I nieobliczalna.
- Mówię, że widziałam, jak nadejdzie - poprawiła ją, bo to, że dziś ich już otaczała, było przecież oczywiste. - Lecz czy nadeszła już z całą mocą - wątpliwe. To, co widziałam, niosło grozę większą, niż dzisiejsza. Na niebie lśni zwiastun nieszczęścia, co się stanie, kiedy spadnie? - Ta myśl ją przerażała. Towarzyszyła jej od dawna. W jej blasku działy się rzeczy straszne i dziwne. A takie omeny nie niosły zdarzeń błahych.
- To zdarzyło się w Durham? - spytała, nie dało się po niej poznać zaskoczenia. Jej trzecie oko otworzyło się na cienie więcej niż raz, nie znała jednak lokalizacji. Dopiero wobec słów Primrose jej wizja nabierała większego sensu. - Grota była skąpana w blasku dwóch świateł, bursztynu i krwi. Widziałam te znaki. Widziałam, że nie były zwykłym pismem runicznym. - Nie rozpoznała ich jako pisma dawnego, jej wiedza była powierzchowna. - Te znaki, jak woda, hipnotyzowały tak samo. Wszystkie owiane jest tą samą mocą. To kolejny cień wyszedł z tych więzów, ciemniejszy od nocy, lecz lżejszy od powietrza. Jeśli jego śpiew jest tak wyraźny, ta istota jest potężniejsza od pozostałych, które znamy. Opuściła i więzy i spłynęła do wody. Dlatego woda woła. To ta istota. Ona woła. Czego pragnie? - Śmierci. Potwierdzała to więcej niż jedna opowieść. Ofiary. Czy można to było oswoić? Wykorzystać? Czy Rycerze zdolni byli nad tym zapanować?
- Cienie czarniejsze od mocy czerpać muszą z magii czarniejszej od nocy. Spytaj tych, którzy znają ją najlepiej - Ona sama była wobec nich bezbronna. - Skoro uwięziono je wcześniej, musi istnieć sposób, by uczynić to ponownie. - Lecz czy tego rzeczywiście chcieli? Na to odpowiedzi już nie znała. Na jej dalsze słowa w pierwszym, dobrze zamaskowanym odruchu na krótko ściągnęła brew, zaraz mimika jej twarzy stała się obojętna jak wcześniej.
- Zwierzyli ci się? - spytała, dbając, by głos jej nie drgnął. Wiedziała, ile Ramseya kosztowało wyznanie, które przed nią uczynił. Widziała też tę istotę, stając oko w oko naprzeciw niej, bez pewności, czy to tej istocie, czy mężowi, świadomie oddała się po rytuale płodności. Myśl, że zwierzył się z tego innej kobiecie, ubodła ją upokorzeniem, którego nie zamierzała dać po sobie poznać. Fuamnach, powtórzyła za nią w myślach, nic jej to nie mówiło. - Cieniste istoty okazały posłuszeństwo Craigowi? - Nie wiedziała o tym. Wiedziała jednak, że Craig nie był najpotężniejszym pośród nich. Wiedziała też, że utracił łaskę Czarnego Pana. - Może to kwestia jego potęgi, może łaski. Jeśli jednak on mógł zostać nią obdarzony, to mogą zostać nią obdarzeni również inni. - Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Wiedziała o opętanych więcej - miała jednak opory, czy winien to być temat tej rozmowy. - Gdyby tylko dało się poskromić tę siłę, Rycerze staliby się zapewne niezwyciężeni - mruknęła, i choć powinno dodawać jej to otuchy, to poczuła grozę, do której nie miała prawa się przyznać.
- Mówię, że widziałam, jak nadejdzie - poprawiła ją, bo to, że dziś ich już otaczała, było przecież oczywiste. - Lecz czy nadeszła już z całą mocą - wątpliwe. To, co widziałam, niosło grozę większą, niż dzisiejsza. Na niebie lśni zwiastun nieszczęścia, co się stanie, kiedy spadnie? - Ta myśl ją przerażała. Towarzyszyła jej od dawna. W jej blasku działy się rzeczy straszne i dziwne. A takie omeny nie niosły zdarzeń błahych.
- To zdarzyło się w Durham? - spytała, nie dało się po niej poznać zaskoczenia. Jej trzecie oko otworzyło się na cienie więcej niż raz, nie znała jednak lokalizacji. Dopiero wobec słów Primrose jej wizja nabierała większego sensu. - Grota była skąpana w blasku dwóch świateł, bursztynu i krwi. Widziałam te znaki. Widziałam, że nie były zwykłym pismem runicznym. - Nie rozpoznała ich jako pisma dawnego, jej wiedza była powierzchowna. - Te znaki, jak woda, hipnotyzowały tak samo. Wszystkie owiane jest tą samą mocą. To kolejny cień wyszedł z tych więzów, ciemniejszy od nocy, lecz lżejszy od powietrza. Jeśli jego śpiew jest tak wyraźny, ta istota jest potężniejsza od pozostałych, które znamy. Opuściła i więzy i spłynęła do wody. Dlatego woda woła. To ta istota. Ona woła. Czego pragnie? - Śmierci. Potwierdzała to więcej niż jedna opowieść. Ofiary. Czy można to było oswoić? Wykorzystać? Czy Rycerze zdolni byli nad tym zapanować?
- Cienie czarniejsze od mocy czerpać muszą z magii czarniejszej od nocy. Spytaj tych, którzy znają ją najlepiej - Ona sama była wobec nich bezbronna. - Skoro uwięziono je wcześniej, musi istnieć sposób, by uczynić to ponownie. - Lecz czy tego rzeczywiście chcieli? Na to odpowiedzi już nie znała. Na jej dalsze słowa w pierwszym, dobrze zamaskowanym odruchu na krótko ściągnęła brew, zaraz mimika jej twarzy stała się obojętna jak wcześniej.
- Zwierzyli ci się? - spytała, dbając, by głos jej nie drgnął. Wiedziała, ile Ramseya kosztowało wyznanie, które przed nią uczynił. Widziała też tę istotę, stając oko w oko naprzeciw niej, bez pewności, czy to tej istocie, czy mężowi, świadomie oddała się po rytuale płodności. Myśl, że zwierzył się z tego innej kobiecie, ubodła ją upokorzeniem, którego nie zamierzała dać po sobie poznać. Fuamnach, powtórzyła za nią w myślach, nic jej to nie mówiło. - Cieniste istoty okazały posłuszeństwo Craigowi? - Nie wiedziała o tym. Wiedziała jednak, że Craig nie był najpotężniejszym pośród nich. Wiedziała też, że utracił łaskę Czarnego Pana. - Może to kwestia jego potęgi, może łaski. Jeśli jednak on mógł zostać nią obdarzony, to mogą zostać nią obdarzeni również inni. - Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Wiedziała o opętanych więcej - miała jednak opory, czy winien to być temat tej rozmowy. - Gdyby tylko dało się poskromić tę siłę, Rycerze staliby się zapewne niezwyciężeni - mruknęła, i choć powinno dodawać jej to otuchy, to poczuła grozę, do której nie miała prawa się przyznać.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Cassandra zdawała się mówić zagadkami. Zrozumiała przekaz, ale nie pojmowała go dosłownie, a tego pragnął umysł Primrose, twardych danych. Na to jednak dopiero przyjdzie czas, na razie powinna skupić się na pozyskaniu informacji, które przekuje w rzeczone dane, na jakich będzie mogła opierać swoje teorie, albo nawet działania. Mrok miał ich spowić, ale jaki? Namacalny czy metaforyczny?
Wspomnienie komety, która jaśniała na niebie przyprawiało o lekkie dreszcze niepokoju. Nie znała odpowiedzi na pytanie jakie zadała czarownica, ale czy ktokolwiek je znał? Przyzwyczaiła się do widoku ciała niebieskiego, przywykła, że tam widnieje niczym zły omen, ale czy mogła mieć na niego jakiś wpływ?
Sięgając ponownie po filiżankę z herbatą kiwnęła głową. -Tak, w Beamish Town, aby być dokładną. - Odpowiedziała, a potem zamarła kiedy kobieta opisała to co sama widziała. Czego doświadczyła w grocie będąc w niej już dwa razy. Śpiew, wołanie i istota skryta w wodzie - zbyt wiele wskazówek kierowało ją właśnie ku temu rozwiązaniu. Jednak czyli potrafili odkryć czym jest. Utkane w pradawnej mocy, musiałby być też nią spętane. Możliwe, że studiowanie znaków w grocie da więcej informacji. Czarna magia była sztuką niezbadaną, im bardziej zagłębiała się w ten temat, tym bardziej rozumiała, że oni wykorzystują ją w płytki, ledwo poznany sposób. Nie zgłębili jej jeszcze, a co dopiero zrozumieli. Sztuka, która wymagała cierpliwego i pełnego oddania ucznia, nie zaś wyrywanych i zbyt pewnych siebie, gdzie to ostatnie mogło ich ostatecznie zgubić. Pokora mogła być kluczem do otwarcia kolejnych drzwi wyjaśniających wiele tajemnic. Upijając łyk herbaty starała się układać kolejne elementy tej przedziwnej układanki.
Na zadane pytanie pokręciła głową.
-Byli dalecy od tego. - To dopiero by było, gdyby lord Rosier i namiestnik Mulciber, z własnej, nieprzymuszonej woli, zwierzyli się młodej lady Burke ze swoich lęków i obaw. -O sytuacji lorda nestora poinformowała mnie jego żona, wiedząc, że badam ten temat i staram się zebrać wszelkie informacje z tym związane. - Zaczęła wykładać skąd daną wiedzę pozyskała. Nie miała sobie nic do zarzucenia, nie zachowała się wobec żadnego z mężczyzn nieodpowiednio. -Pierwszy raz, istotę jaka towarzyszy panu Mulciberowi, zobaczyłam w trakcie zimowego zjazdu naukowego. Widoczna była zmiana w zachowaniu, w sposobie mówienia oraz poruszaniu się. Stał się zupełnie inną osobą. - Odstawiła opróżnioną filiżankę na stół. -Następnie sama poruszyłam ten temat parę dni temu, poniekąd zmuszając namiestnika, aby wyjawił coś więcej. Nie był chętny i nie winię go za to ani nie mam pretensji, że wolał w pewnych kwestiach milczeć. Nie podał mi jego imienia. - Spojrzała uważnie na Cassandrę. -Wyjawił, że czasem istoty te dochodzą do głosu, próbują przejąć kontrolę w zamian będąc w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich jedną, pojedynczą nawet myślą, ale ta magia ma ogromną cenę. - Niemal zacytowała samego Ramseya, słowa te mocno wryły się w jej świadomość, gdyż niosły zapowiedź wszelkiego zniszczenia. -Nie ukrywam, że napawa mnie to niepokojem. Obawiam się, że nie posiadamy wystarczająco wiedzy i umiejętności, aby nad tym zapanować, a cena może być zbyt wielka do poniesienia. - Nie lękała się mówić otwarcie o swoich obawach. Sądziła, że szczerość i otwartość jest tu bardziej potrzebna niż zamykanie się w sobie i udawanie, że mają wszystko pod kontrolą. Kiedy nie mieli niczego. Ramsey twierdził, że mogą narzucić im swoją wolę, ale sytuacja z Madame Mericourt jasno jej wskazała, że są dalecy od tego. Możliwe, że od czasu do czasu, potrafili się im przeciwstawić, ale istoty takie, jawiły się jej jako choroba trawiąca ciało; uderzająca ze zdwojoną siłą kiedy byli słabsi. -Nie było mnie na tym spotkaniu, wiem tylko, że przez krótką chwilę, usłuchały go, ale wątpię, aby miał nad nimi władzę. - Wiedziała, że kuzyn utracił łaskę Czarnego Pana, to go mocno ubodło, sprawiło, że wyjechał, uciekł nawet przed własną rodziną. Pojedyncze listy miały nieść pociechę, ale bardziej jemu niż jej samej. -Jeżeli istoty te zostały zamknięte, zapieczętowane, wysuwam wnioski, być może błędne, że takiej siły nie da się poskromić. To jak próbować złapać dym gołymi rękoma.
Wspomnienie komety, która jaśniała na niebie przyprawiało o lekkie dreszcze niepokoju. Nie znała odpowiedzi na pytanie jakie zadała czarownica, ale czy ktokolwiek je znał? Przyzwyczaiła się do widoku ciała niebieskiego, przywykła, że tam widnieje niczym zły omen, ale czy mogła mieć na niego jakiś wpływ?
Sięgając ponownie po filiżankę z herbatą kiwnęła głową. -Tak, w Beamish Town, aby być dokładną. - Odpowiedziała, a potem zamarła kiedy kobieta opisała to co sama widziała. Czego doświadczyła w grocie będąc w niej już dwa razy. Śpiew, wołanie i istota skryta w wodzie - zbyt wiele wskazówek kierowało ją właśnie ku temu rozwiązaniu. Jednak czyli potrafili odkryć czym jest. Utkane w pradawnej mocy, musiałby być też nią spętane. Możliwe, że studiowanie znaków w grocie da więcej informacji. Czarna magia była sztuką niezbadaną, im bardziej zagłębiała się w ten temat, tym bardziej rozumiała, że oni wykorzystują ją w płytki, ledwo poznany sposób. Nie zgłębili jej jeszcze, a co dopiero zrozumieli. Sztuka, która wymagała cierpliwego i pełnego oddania ucznia, nie zaś wyrywanych i zbyt pewnych siebie, gdzie to ostatnie mogło ich ostatecznie zgubić. Pokora mogła być kluczem do otwarcia kolejnych drzwi wyjaśniających wiele tajemnic. Upijając łyk herbaty starała się układać kolejne elementy tej przedziwnej układanki.
Na zadane pytanie pokręciła głową.
-Byli dalecy od tego. - To dopiero by było, gdyby lord Rosier i namiestnik Mulciber, z własnej, nieprzymuszonej woli, zwierzyli się młodej lady Burke ze swoich lęków i obaw. -O sytuacji lorda nestora poinformowała mnie jego żona, wiedząc, że badam ten temat i staram się zebrać wszelkie informacje z tym związane. - Zaczęła wykładać skąd daną wiedzę pozyskała. Nie miała sobie nic do zarzucenia, nie zachowała się wobec żadnego z mężczyzn nieodpowiednio. -Pierwszy raz, istotę jaka towarzyszy panu Mulciberowi, zobaczyłam w trakcie zimowego zjazdu naukowego. Widoczna była zmiana w zachowaniu, w sposobie mówienia oraz poruszaniu się. Stał się zupełnie inną osobą. - Odstawiła opróżnioną filiżankę na stół. -Następnie sama poruszyłam ten temat parę dni temu, poniekąd zmuszając namiestnika, aby wyjawił coś więcej. Nie był chętny i nie winię go za to ani nie mam pretensji, że wolał w pewnych kwestiach milczeć. Nie podał mi jego imienia. - Spojrzała uważnie na Cassandrę. -Wyjawił, że czasem istoty te dochodzą do głosu, próbują przejąć kontrolę w zamian będąc w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich jedną, pojedynczą nawet myślą, ale ta magia ma ogromną cenę. - Niemal zacytowała samego Ramseya, słowa te mocno wryły się w jej świadomość, gdyż niosły zapowiedź wszelkiego zniszczenia. -Nie ukrywam, że napawa mnie to niepokojem. Obawiam się, że nie posiadamy wystarczająco wiedzy i umiejętności, aby nad tym zapanować, a cena może być zbyt wielka do poniesienia. - Nie lękała się mówić otwarcie o swoich obawach. Sądziła, że szczerość i otwartość jest tu bardziej potrzebna niż zamykanie się w sobie i udawanie, że mają wszystko pod kontrolą. Kiedy nie mieli niczego. Ramsey twierdził, że mogą narzucić im swoją wolę, ale sytuacja z Madame Mericourt jasno jej wskazała, że są dalecy od tego. Możliwe, że od czasu do czasu, potrafili się im przeciwstawić, ale istoty takie, jawiły się jej jako choroba trawiąca ciało; uderzająca ze zdwojoną siłą kiedy byli słabsi. -Nie było mnie na tym spotkaniu, wiem tylko, że przez krótką chwilę, usłuchały go, ale wątpię, aby miał nad nimi władzę. - Wiedziała, że kuzyn utracił łaskę Czarnego Pana, to go mocno ubodło, sprawiło, że wyjechał, uciekł nawet przed własną rodziną. Pojedyncze listy miały nieść pociechę, ale bardziej jemu niż jej samej. -Jeżeli istoty te zostały zamknięte, zapieczętowane, wysuwam wnioski, być może błędne, że takiej siły nie da się poskromić. To jak próbować złapać dym gołymi rękoma.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Cassandra wierzyła, że w sprawach tak delikatnych, mętnych, trudnych do pojęcia, twarde fakty nie istniały; kto nigdy nie słyszał to się nie uda, ten mógł zwyciężyć, kto nie wiedział, że należy się bać, ten wykazywał się odwagą. Nie kategoryzowała świata w czarnych i białych barwach, poruszała się między nimi. Rozumiała frustrację Primrose, ale życie zaskoczy ją jeszcze niejeden raz, stawiając przed nią wyzwania, które nie będą proste, oczywiste ani jednoznaczne. Wygodnie byłoby móc otrzymać efekty tu i teraz, któż ich nie oczekiwał? Ale czasem - czasem to nie wystarczało. Cierpliwość i determinacja były cnotami, które przychodziły z wiekiem.
Zamilkła, z uwaga obserwując twarz Primrose, gdy wyznała jej, jak powzięła informacje o problemach Śmierciożerców. Nie wydawało jej się roztropne knucie za ich plecami.
- Czy da się prowadzić badania, omijając sedno problemu? - Po chwili zawahania zwróciła się do niej wprost. Mogła prowadzić swoje obserwacje, lecz póki nie pomówi z nimi szczerze, nie zyska nawet połowy istotnych informacji. Wiedziała, dlaczego tego nie zrobiła, bo Śmierciożercy tego nie oczekiwali i nie chcieli. Ramsey zwierzył się jej samej, osobie, której ufał. Nie podobało jej się, że dało się wychwycić poszlaki, które prowadziły do jego słabości. To była taka sama wskazówka dla ich sojusznika, jak i dla wroga. Nie zamierzała jednak opowiedzieć o swoim mężu więcej, niż ten sam zdecydował się powiedzieć.
- Wielka magia posiada ogromną cenę. Sądzisz, że to przypadek, że trafiła w ręce osób tak potężnych? - Przyjrzała się jej z uwagą, nie wątpiłaby w kompetencje Ramseya. Znała go. Wiedziała, jak ogromną posiadał wiedzę, talent, możliwości. Obejrzała się przez ramię, upewniając się, że drzwi jadalni pozostawały zamknięte - i że nikt nie mógł ich teraz usłyszeć. - Co chcesz z tym zrobić? Oznajmić tym dumnym czarodziejom, że obawiasz się, że zyskali moc zbyt wielką? Jesteś jeszcze bardzo młoda, Primrose, wiedz jednak, że są rzeczy, których męska duma nie zniesie. Jestem przekonana, że nie zamierzałaś podważać tego, czy Śmierciożercy panują nad tym, co robią - Żadne z nich nie posiadało mocy takiej jak oni, żadne z nich nie zostało obdarzone łaską Czarnego Pana, pozwalająca na tak wiele. Żadne z nich nie chciało odczuć na sobie gniewu za podważanie ich kompetencji. Ramsey był świadom tego, co się z nim działo. Był też wybitnie uzdolnionym czarodziejem o potężnych możliwościach, który sam rozumiał, czy stanowił zagrożenie, czy też nie. Panował nad tym, przecież wiedziała, żyła z nim. Nie zawsze znał wolę Czarnego Pana. Nie zawsze wiedział, czego będzie od niego oczekiwał - czasem bał się jak wszyscy. Lecz wielce niesłusznym byłoby zarzucać mu lekkomyślność postępowania. - My czy oni? - spytała, z nieco pobłażliwym uśmiechem. Widziała na własne oczy, do czego zdolny był Ramsey - Primrose mogła go nie doceniać, ale nie powinna mówić o tym publicznie. Kiwnęła głową.
- Craig był pośród nich najsłabszy i zawiódł - przytaknęła. - Zasadne powinno okazać się pytanie, czy dziś nie istnieje nikt, kto zdolny jest nad tym zapanować. W historii czarodziejskiego świata nie objawił się dotąd nikt tak potężny, jak Czarny Pan, który nad nami czuwa. - To nie tak, że nie przerażały jej te potężne duchy na usługach Czarnego Pana, ale nie ośmieliłaby się nigdy wygłosić tych wątpliwości na głos. Podważanie woli Lorda Voldemorta mogło kosztować więcej niż życie. - Powinnaś pomówić z tymi, którzy dzierżą moc największą. Jeśli jednak zasugerujesz im, że nie jesteś przekonana, czy podołają, możesz ponieść tego konsekwencje - przestrzegła ją lojalnie, bo zapałała do niej sympatią. Jeśli chciała, żeby Rycerze traktowali ją poważnie, ona sama też nie mogła lekceważyć Rycerzy, ich pozycji ani ich umiejętności. - Nie zrozum mnie źle. Najbliżsi Czarnemu Panu nie zostali wybrani z przypadku - westchnęła, dochodząc do wniosku, że być może była dla niej zbyt ostra. Że być może Primrose nie rozumiała jeszcze wszystkiego. - A zyskawszy jego łaskę, zyskali też część jego potęgi. To czarodzieje, którzy wykazali się już ostrością myśli i odpowiedzialnością w podejmowanych decyzjach. To nasi przywódcy. Jeśli chcesz, by twoi przywódcy słuchali twojej krytyki, najpierw zdobądź ich szacunek - poradziła, spoglądając Primrose prosto w oczy. Ramsey słuchał rad Cassandry. Słuchał, gdy go krytykowała i podważała jego decyzje. Nie ślepo, był gotów na rozmowę, ale nie wyobrażała sobie, by z podobnym zrozumieniem podszedł do Primrose. - Skup swoje myśli na tym, co dotyczy wszystkich. Być może jesteś w stanie odnaleźć klucz do pieczęci tamtej groty - podsunęła ostrożnie. Nie chciała podcinać jej skrzydeł, ale wydawało się, że ten kierunek myśli prowadził ją donikąd.
Zamilkła, z uwaga obserwując twarz Primrose, gdy wyznała jej, jak powzięła informacje o problemach Śmierciożerców. Nie wydawało jej się roztropne knucie za ich plecami.
- Czy da się prowadzić badania, omijając sedno problemu? - Po chwili zawahania zwróciła się do niej wprost. Mogła prowadzić swoje obserwacje, lecz póki nie pomówi z nimi szczerze, nie zyska nawet połowy istotnych informacji. Wiedziała, dlaczego tego nie zrobiła, bo Śmierciożercy tego nie oczekiwali i nie chcieli. Ramsey zwierzył się jej samej, osobie, której ufał. Nie podobało jej się, że dało się wychwycić poszlaki, które prowadziły do jego słabości. To była taka sama wskazówka dla ich sojusznika, jak i dla wroga. Nie zamierzała jednak opowiedzieć o swoim mężu więcej, niż ten sam zdecydował się powiedzieć.
- Wielka magia posiada ogromną cenę. Sądzisz, że to przypadek, że trafiła w ręce osób tak potężnych? - Przyjrzała się jej z uwagą, nie wątpiłaby w kompetencje Ramseya. Znała go. Wiedziała, jak ogromną posiadał wiedzę, talent, możliwości. Obejrzała się przez ramię, upewniając się, że drzwi jadalni pozostawały zamknięte - i że nikt nie mógł ich teraz usłyszeć. - Co chcesz z tym zrobić? Oznajmić tym dumnym czarodziejom, że obawiasz się, że zyskali moc zbyt wielką? Jesteś jeszcze bardzo młoda, Primrose, wiedz jednak, że są rzeczy, których męska duma nie zniesie. Jestem przekonana, że nie zamierzałaś podważać tego, czy Śmierciożercy panują nad tym, co robią - Żadne z nich nie posiadało mocy takiej jak oni, żadne z nich nie zostało obdarzone łaską Czarnego Pana, pozwalająca na tak wiele. Żadne z nich nie chciało odczuć na sobie gniewu za podważanie ich kompetencji. Ramsey był świadom tego, co się z nim działo. Był też wybitnie uzdolnionym czarodziejem o potężnych możliwościach, który sam rozumiał, czy stanowił zagrożenie, czy też nie. Panował nad tym, przecież wiedziała, żyła z nim. Nie zawsze znał wolę Czarnego Pana. Nie zawsze wiedział, czego będzie od niego oczekiwał - czasem bał się jak wszyscy. Lecz wielce niesłusznym byłoby zarzucać mu lekkomyślność postępowania. - My czy oni? - spytała, z nieco pobłażliwym uśmiechem. Widziała na własne oczy, do czego zdolny był Ramsey - Primrose mogła go nie doceniać, ale nie powinna mówić o tym publicznie. Kiwnęła głową.
- Craig był pośród nich najsłabszy i zawiódł - przytaknęła. - Zasadne powinno okazać się pytanie, czy dziś nie istnieje nikt, kto zdolny jest nad tym zapanować. W historii czarodziejskiego świata nie objawił się dotąd nikt tak potężny, jak Czarny Pan, który nad nami czuwa. - To nie tak, że nie przerażały jej te potężne duchy na usługach Czarnego Pana, ale nie ośmieliłaby się nigdy wygłosić tych wątpliwości na głos. Podważanie woli Lorda Voldemorta mogło kosztować więcej niż życie. - Powinnaś pomówić z tymi, którzy dzierżą moc największą. Jeśli jednak zasugerujesz im, że nie jesteś przekonana, czy podołają, możesz ponieść tego konsekwencje - przestrzegła ją lojalnie, bo zapałała do niej sympatią. Jeśli chciała, żeby Rycerze traktowali ją poważnie, ona sama też nie mogła lekceważyć Rycerzy, ich pozycji ani ich umiejętności. - Nie zrozum mnie źle. Najbliżsi Czarnemu Panu nie zostali wybrani z przypadku - westchnęła, dochodząc do wniosku, że być może była dla niej zbyt ostra. Że być może Primrose nie rozumiała jeszcze wszystkiego. - A zyskawszy jego łaskę, zyskali też część jego potęgi. To czarodzieje, którzy wykazali się już ostrością myśli i odpowiedzialnością w podejmowanych decyzjach. To nasi przywódcy. Jeśli chcesz, by twoi przywódcy słuchali twojej krytyki, najpierw zdobądź ich szacunek - poradziła, spoglądając Primrose prosto w oczy. Ramsey słuchał rad Cassandry. Słuchał, gdy go krytykowała i podważała jego decyzje. Nie ślepo, był gotów na rozmowę, ale nie wyobrażała sobie, by z podobnym zrozumieniem podszedł do Primrose. - Skup swoje myśli na tym, co dotyczy wszystkich. Być może jesteś w stanie odnaleźć klucz do pieczęci tamtej groty - podsunęła ostrożnie. Nie chciała podcinać jej skrzydeł, ale wydawało się, że ten kierunek myśli prowadził ją donikąd.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Młodość rządzi się swoimi prawami i choć pewne tezy nie były czarownicy obce, tak nadal pozostawały tezami. Nie miała jeszcze świadomości, nie przeżyła wystarczająco wiele, choć i tak, jak na swój wiek była nad wyraz poważna, spokojna i całkiem rozsądna. Ten ostatni momentami zawodził, kiedy zbyt zachłyśnięta odkryciem, czymś nowym, ślepo podążała za odkryciem nie zwracając uwagi na otoczenie. Tym właśnie były cienie, istotami, które pojawiły się, siały spustoszenie, a ona czuła narastająca frustrację, że nic nie jest z tym robione. Informacje zaś musi wyciskać jak z twardej cytryny, która nie chce już puszczać soków.
Pytania Cassandry były w punkt. Trafiała w samo sendo, idealnie wymierzonym ostrzem, w cel, który na ten moment był dla Primrose nieosiągalny. Im dłużej słuchała czarownicy tym bardziej między wierszami wyczuwała, że nie powinna dotykać tej sprawy. To jedynie wzmogło w niej złość. Jak miała pomóc? Jak mieli cokolwiek osiągnąć jeżeli ich przywódcy nie potrafili rozmawiać. Ukrywali i unikali pewnych tematów. Jak mieli budować potęgę jeżeli nie ufali tym, którzy podążali za nimi. Nie chciała być jedynie marionetką, powolną na polecenia. Chciała działać, chciała realizować cele i wiedziała, że wśród Rycerzy jest to możliwe, ale czasami czuła, że jest tam tylko dlatego, że muszą mieć ją na oku.
-Nigdy nie podważałam ich kompetencji. - Nie uniosła się gniewem, nie miała powodu. Zaczynała przyzwyczajać się, że jej akcje czy działania są opacznie rozumiane. -Nigdy nie wątpiłam w ich moc, doświadczenie i umiejętności. - Gdzie sama przychodziła i prosiła o poradę nie po to, aby pokazać, że nie zgadza się z ich zdaniem, a wręcz przeciwnie. Zawsze ciekawa spojrzenia innych na dane zagadnienie, tych, którzy mieli większe doświadczenie, szukała ich opinii oraz wiedzy. Nie bała się zadawać pytań kiedy dany temat ją interesował. Być może to był jej problem. Zawsze zadawała pytania. Opadła bardziej zrezygnowana w fotelu. Nadal skupiona na rozmowie, lecz przygasła. Iskra z jaką przyszła szukając odpowiedzi albo ukierunkowania, właśnie zgasła w jej oczach. -Nie. - Pokręciła głową. -Chciałam jedynie zadać pytanie, co z tym chcą zrobić. Czy mogą panować nad cieniami, które panoszą się po Anglii zadając tyle szkody. Czy mają pomysł jak wykorzystać tę moc. - Jednak Cassandra jasno wskazywała, że jakiekolwiek pytania mogą zostać odebrane jako atak, jako dowód, że nie jest po ich stronie. Zacisnęła mocniej dłonie na kolanach tłumiąc emocje jakie w niej buzowały. Pod maską spokoju bulgotały niczym substancja w kociołku nad paleniskiem. Wzięła głębszy wdech. -Wierzę w jedność. Byłam przekonana, że skoro jesteśmy Rycerzami, że skoro przyświeca nam wspólny cel, to należy rozmawiać. Nie ukrywać… - Poluzowała napięcie mięśni. Najwidoczniej myliła się. Być może Śmierciożercy nie powinni nic wspominać tym, którzy są niżej, o pewnych sprawach, a tacy jak Primrose nie powinni poruszać tych tematów. W swej pewności siebie założyła, że otrzymała dostęp tam gdzie nie miała prawa wchodzić. Uśmiechnęła się smutno na słowa czarownicy, które miały nieść jej nadzieje czy też otuchę. Stanowiły wskazówkę jak również ostrzeżenie. -Rozumiem. - Kiwnęła głową. Szacunek. Szczerze wątpiła, aby zdobyła kiedyś ich szacunek, niezależnie co będzie robić. Była kobietą i choć dopuścili ją do organizacji, podejrzewała, że nigdy nie zmieni pewnych przekonań. Może kiedyś, ale raczej nie za swojego życia. -Dziękuję. - Zwróciła się do czarownicy powoli wstając ze swojego miejsca. -Zajęłam już dość twojego czasu. Bardzo mi pomogłaś, jestem zobowiązana. - Być może musiała usłyszeć to co właśnie wybrzmiało w jadalni. -Miłego dnia.
Skinęła głową, sięgnęła po kapelusz i opuściła Niedźwiedzią jamę czując gorycz porażki w ustach.
|zt
Pytania Cassandry były w punkt. Trafiała w samo sendo, idealnie wymierzonym ostrzem, w cel, który na ten moment był dla Primrose nieosiągalny. Im dłużej słuchała czarownicy tym bardziej między wierszami wyczuwała, że nie powinna dotykać tej sprawy. To jedynie wzmogło w niej złość. Jak miała pomóc? Jak mieli cokolwiek osiągnąć jeżeli ich przywódcy nie potrafili rozmawiać. Ukrywali i unikali pewnych tematów. Jak mieli budować potęgę jeżeli nie ufali tym, którzy podążali za nimi. Nie chciała być jedynie marionetką, powolną na polecenia. Chciała działać, chciała realizować cele i wiedziała, że wśród Rycerzy jest to możliwe, ale czasami czuła, że jest tam tylko dlatego, że muszą mieć ją na oku.
-Nigdy nie podważałam ich kompetencji. - Nie uniosła się gniewem, nie miała powodu. Zaczynała przyzwyczajać się, że jej akcje czy działania są opacznie rozumiane. -Nigdy nie wątpiłam w ich moc, doświadczenie i umiejętności. - Gdzie sama przychodziła i prosiła o poradę nie po to, aby pokazać, że nie zgadza się z ich zdaniem, a wręcz przeciwnie. Zawsze ciekawa spojrzenia innych na dane zagadnienie, tych, którzy mieli większe doświadczenie, szukała ich opinii oraz wiedzy. Nie bała się zadawać pytań kiedy dany temat ją interesował. Być może to był jej problem. Zawsze zadawała pytania. Opadła bardziej zrezygnowana w fotelu. Nadal skupiona na rozmowie, lecz przygasła. Iskra z jaką przyszła szukając odpowiedzi albo ukierunkowania, właśnie zgasła w jej oczach. -Nie. - Pokręciła głową. -Chciałam jedynie zadać pytanie, co z tym chcą zrobić. Czy mogą panować nad cieniami, które panoszą się po Anglii zadając tyle szkody. Czy mają pomysł jak wykorzystać tę moc. - Jednak Cassandra jasno wskazywała, że jakiekolwiek pytania mogą zostać odebrane jako atak, jako dowód, że nie jest po ich stronie. Zacisnęła mocniej dłonie na kolanach tłumiąc emocje jakie w niej buzowały. Pod maską spokoju bulgotały niczym substancja w kociołku nad paleniskiem. Wzięła głębszy wdech. -Wierzę w jedność. Byłam przekonana, że skoro jesteśmy Rycerzami, że skoro przyświeca nam wspólny cel, to należy rozmawiać. Nie ukrywać… - Poluzowała napięcie mięśni. Najwidoczniej myliła się. Być może Śmierciożercy nie powinni nic wspominać tym, którzy są niżej, o pewnych sprawach, a tacy jak Primrose nie powinni poruszać tych tematów. W swej pewności siebie założyła, że otrzymała dostęp tam gdzie nie miała prawa wchodzić. Uśmiechnęła się smutno na słowa czarownicy, które miały nieść jej nadzieje czy też otuchę. Stanowiły wskazówkę jak również ostrzeżenie. -Rozumiem. - Kiwnęła głową. Szacunek. Szczerze wątpiła, aby zdobyła kiedyś ich szacunek, niezależnie co będzie robić. Była kobietą i choć dopuścili ją do organizacji, podejrzewała, że nigdy nie zmieni pewnych przekonań. Może kiedyś, ale raczej nie za swojego życia. -Dziękuję. - Zwróciła się do czarownicy powoli wstając ze swojego miejsca. -Zajęłam już dość twojego czasu. Bardzo mi pomogłaś, jestem zobowiązana. - Być może musiała usłyszeć to co właśnie wybrzmiało w jadalni. -Miłego dnia.
Skinęła głową, sięgnęła po kapelusz i opuściła Niedźwiedzią jamę czując gorycz porażki w ustach.
|zt
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Obserwowała Primrose, zastanawiając się, na ile mylnie odebrała jej słowa. Nie zarzucała wszak młodej arystokratce, że to robiła, a że wydźwięk jej słów - i zachowanie, badania nad Śmierciożercami prowadzone bez wiedzy, zgody i udziału samych Śmierciożerców - zapewne zostaną tak odczytane. Kiwnęła głową, kiedy sprecyzowała swoje myśli. Słowa, które wypowiedziała przed momentem, brzmiały zgoła odmiennie, a Cassandra nie była w stanie domyśleć się, do czego Primrose zmierzała, ani co było jej faktycznym celem. Jej nieostrożność zrzucała na karb młodego wieku, wiedziała, że dziewczyna była bardzo bystra. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, na ile Ramseya obchodziły szkody, jakie wyrządził w drodze do osiągnięcia celu, ale te myśli zostawiła już dla siebie. Sprawy Rycerzy przebiegały pomyślnie, opanowany był już niemal cały kraj. Prędzej czy później dojdzie do aneksji półwyspu.
- Wojna niesie za sobą szkody, Primrose - zaczęła ostrożnie. Jej też żal był ofiar. Nie popierała nonsensownie rozlanej krwi, śmierci, która była zbędna. Dla niej zawieszenie broni mogło już trwać wiecznie, nie musieli wznawiać walk, kontynuować ich, żeby wyplewić z kraju ostatniego żyjącego mugola i ostatniego żyjącego rebelianta. To nie było potrzebne. Ale była też realistką i wiedziała, które myśli powinna zachować dla siebie, a które rościć wobec przywódców czystokrwistej rewolucji, krwawych i brutalnych. Nie mydliła sobie oczu, Ramsey był człowiekiem okrutnym i bezkompromisowym. Cel, to o nim myślał. Empatia była dla niego kobiecą słabością. - Dobór słów ma znaczenie - oznajmiła, choć była przekonana, że zdawała sobie z tego sprawę. Te, którymi zwróciła się do niej teraz, diametralnie różniły się wydźwiękiem od tych, które przedstawiła przed momentem. - Nie sądzę, by uciekali przed odpowiedziami, to nie są dzieci. - Wbrew pozorom. - Bacz jednak na sposób, w jaki zadasz pytanie. Każde jedno, które zasugeruje poddawanie wątpliwościom sens działań, zwróci na ciebie uwagę, której nie chcesz - Musiała zrozumieć, że Rycerze nie byli młodzieżową grupą naukową, która zastanawiała się nad rozpoczęciem rewolucji w kraju i tylko dumali nad wielkimi ideami. Byli grupą doświadczonych wojowników, którzy z sukcesem prowadzili wojnę. Jeśli chciała nakierować ich na inny tok myślenia, musiała uczynić to subtelniej. Była arystokratką, córką wielkiego lorda, ni pokora ni szacunek nie były tym, czego jej uczono, ale i lordowie oddawali cześć tym, którzy zwyciężali wielkie i ważne bitwy. Walka była również ich obowiązkiem. Głównym obowiązkiem, przed którym wielu umykało.
- Nie ukrywać... czego? Czegoś, czego i tak nie jesteśmy w stanie pojąć? - spytała łagodnie, przyglądając się jej z uwagą. Była sfrustrowana, że nie potrafiła znaleźć rozwiązania. Gdyby to znajdowało się na wyciągnięcie ręki, zapewne wiedzieliby o problemie po to, żeby móc na niego zaradzić. Być może ukrycie tej wiedzy miało nie odciągać uwagi pozostałych od faktycznej rzeczywistości, wielość cieni zalęgających się w kraju istniała niezależnie od delikatnych problemów Śmierciożerców. Jedno z drugim było powiązane, to oczywiste, lecz gdyby powiązanie jednego z drugim było konieczne do przyjrzenia się problemowi, otrzymaliby więcej informacji. Decyzyjność Śmierciożerców nie polegała na tym, by pokazać jej jej miejsce. Była oparta na ich odpowiedzialności, którą niepotrzebnie podważała. A przez to, że je podważała, szukała rozwiązania problemów, które dziś znajdowały się poza ich rozumieniem, zamiast skupić się na tych, które pozostawały realne.
Obserwowała reakcję młodej czarownicy, miała wrażenie, że dostrzega na jej twarzy zmieszanie. Było dla niej oczywiste, że nei była zachwycona słowami, które usłyszała. Lecz czy Primrose szukała u niej rady po to, by Cassandra przytaknęła jej wewnętrznym przekonaniom, czy po to, by faktycznie pomogła odnaleźć jej się w ciemności? Była mądra, wierzyła, że Primrose pragnęła tego drugiego. I wierzyła też, że z czasem zrozumie sens jej słów. Że potrzebowała czasu. Bystry umysł potrafił być również krytyczny - nie tylko wobec innych, ale przede wszystkim wobec siebie.
- Miło było cię gościć, Primrose. Mój dom jest dla ciebie otwarty - zapewniła ją, kiedy wychodziła, żegnając ją w progu, z zamyśleniem obserwując odchodzącą sylwetkę.
/zt
- Wojna niesie za sobą szkody, Primrose - zaczęła ostrożnie. Jej też żal był ofiar. Nie popierała nonsensownie rozlanej krwi, śmierci, która była zbędna. Dla niej zawieszenie broni mogło już trwać wiecznie, nie musieli wznawiać walk, kontynuować ich, żeby wyplewić z kraju ostatniego żyjącego mugola i ostatniego żyjącego rebelianta. To nie było potrzebne. Ale była też realistką i wiedziała, które myśli powinna zachować dla siebie, a które rościć wobec przywódców czystokrwistej rewolucji, krwawych i brutalnych. Nie mydliła sobie oczu, Ramsey był człowiekiem okrutnym i bezkompromisowym. Cel, to o nim myślał. Empatia była dla niego kobiecą słabością. - Dobór słów ma znaczenie - oznajmiła, choć była przekonana, że zdawała sobie z tego sprawę. Te, którymi zwróciła się do niej teraz, diametralnie różniły się wydźwiękiem od tych, które przedstawiła przed momentem. - Nie sądzę, by uciekali przed odpowiedziami, to nie są dzieci. - Wbrew pozorom. - Bacz jednak na sposób, w jaki zadasz pytanie. Każde jedno, które zasugeruje poddawanie wątpliwościom sens działań, zwróci na ciebie uwagę, której nie chcesz - Musiała zrozumieć, że Rycerze nie byli młodzieżową grupą naukową, która zastanawiała się nad rozpoczęciem rewolucji w kraju i tylko dumali nad wielkimi ideami. Byli grupą doświadczonych wojowników, którzy z sukcesem prowadzili wojnę. Jeśli chciała nakierować ich na inny tok myślenia, musiała uczynić to subtelniej. Była arystokratką, córką wielkiego lorda, ni pokora ni szacunek nie były tym, czego jej uczono, ale i lordowie oddawali cześć tym, którzy zwyciężali wielkie i ważne bitwy. Walka była również ich obowiązkiem. Głównym obowiązkiem, przed którym wielu umykało.
- Nie ukrywać... czego? Czegoś, czego i tak nie jesteśmy w stanie pojąć? - spytała łagodnie, przyglądając się jej z uwagą. Była sfrustrowana, że nie potrafiła znaleźć rozwiązania. Gdyby to znajdowało się na wyciągnięcie ręki, zapewne wiedzieliby o problemie po to, żeby móc na niego zaradzić. Być może ukrycie tej wiedzy miało nie odciągać uwagi pozostałych od faktycznej rzeczywistości, wielość cieni zalęgających się w kraju istniała niezależnie od delikatnych problemów Śmierciożerców. Jedno z drugim było powiązane, to oczywiste, lecz gdyby powiązanie jednego z drugim było konieczne do przyjrzenia się problemowi, otrzymaliby więcej informacji. Decyzyjność Śmierciożerców nie polegała na tym, by pokazać jej jej miejsce. Była oparta na ich odpowiedzialności, którą niepotrzebnie podważała. A przez to, że je podważała, szukała rozwiązania problemów, które dziś znajdowały się poza ich rozumieniem, zamiast skupić się na tych, które pozostawały realne.
Obserwowała reakcję młodej czarownicy, miała wrażenie, że dostrzega na jej twarzy zmieszanie. Było dla niej oczywiste, że nei była zachwycona słowami, które usłyszała. Lecz czy Primrose szukała u niej rady po to, by Cassandra przytaknęła jej wewnętrznym przekonaniom, czy po to, by faktycznie pomogła odnaleźć jej się w ciemności? Była mądra, wierzyła, że Primrose pragnęła tego drugiego. I wierzyła też, że z czasem zrozumie sens jej słów. Że potrzebowała czasu. Bystry umysł potrafił być również krytyczny - nie tylko wobec innych, ale przede wszystkim wobec siebie.
- Miło było cię gościć, Primrose. Mój dom jest dla ciebie otwarty - zapewniła ją, kiedy wychodziła, żegnając ją w progu, z zamyśleniem obserwując odchodzącą sylwetkę.
/zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
- Oh. - wypadło z różanych warg, kiedy po pojawieniu się w Niedźwiedziej Jamie pozostawiona przez Klabaternika z Fallanisem u boku słuchała tłumaczeń sługi Ramseya spoglądając na kłaniającego się jej skrzata z góry. Pan musiał wyjść - mówił kłaniając się w pas. Pani nie było. Przez chwilę milczała w zastanowieniu. Spotkanie z Ramseyem z pewnością byłoby by ożywcze lubiła i ceniła czas, który spędzali wspólnie choć nigdy nie było go w nadmiarze - ich spotkania bardziej przypominała spontaniczne wybuchy zrodzone z potrzeb jednego czy drugiego (choć podejrzewała, że bardziej jej, niż jego) niż systematyczne i ustalone wcześniej ścieżki. Dzisiaj liczyła że uda im się skraść dla siebie choć chwilę, ale ostatecznie cel jej wizyty był z goła inny. Znalazła się tutaj żeby przygotować świstoklik dla mężczyzny. Skłamałaby mówiąc, że nie liczyła na możliwość rozmowy - ale istniała szansa, że zdąży powrócić nim zakonczy. Zaklinanie przedmiotów trwalo długo. Wiedziała że skupienie, które będzie musiała na to poświęcić nie pozwoli jej na kontynuuowanie rozmowy na poziomie choćby dostatecznym. Ze słów skrzata wnioskowała, że śmierciożerca nie odsyłał do domu pozwalając na podjęcie własnej decyzji, informował jedynie o własnej nieobecności. Nie widziała powodów by przekładać wcześniej powzięty plan mogła wykorzystać ten czas dokładnie na to, co znajdowało się w jej planie. Dokąd powinien przenosić przedmiot? To było pytanie nad którym musiała zastanowić się w pierwszej kolejności. Ogród byłby odpowiedni ale pogoda - zerknęła na okno - zdecydowanie sugerowała że powinna pozostać pod dachem. Ostateczenie, nader wszystko musiała dbać o własne zdrowie, nie potrzebowała teraz czegoś tak trywialnego jak przeziębiania. Zwłaszcza że nadchodzący okres miał być wymagający w zajęcia i zadania co do których się zobowiązała.
- Zaprowadź mnie do jadalni. - wypowiedziała do skrzata ostatecznie uznając to miejsce za dostatecznie odpowiednie - nie ustaliła wcześniej z Ramseyem punktu docelowego, ale liczyła, że nie będzie miał jej tego za złe. Jadalnia zdawała się dość centralnym i neutralnym punktem każdego z domów, na tyle dużym by mogło przenieść się do niego kilka osób. Zasiadła przy stole rozkładając potrzebne przedmioty w tym i notes w którym znajdowały się jej wszstkie notatki. Zrozumiała już większość podstawowego zaklinania - ale dla niego chciała podjąć się trudniejszej sprawy. Jeśli wiatry zawieją dziś dla niej z pewnością się uda. Jako nośnik i przedmiot, ktory miał temu towarzyszyć wybrała prosty srebrny pierścień - obrączkę może nawet którą może nosić ze sobą zarówno Cassandra jak i Ramsey. Idealnie.
Poprosiła o sok z jabłek i zabrała się do pracy, matagot ułożył się przy jej stopach, skupiona nie zauważając wiele wokół dokonywała kolejnych precyzyjnych pociągnięć różdżką zaklinając przedmiot podług własnej woli i dla potrzeb które mogły przynieść coś komuś kogo ceniła. Szczerze wierzyła że jej umiejętności mogą się przydać. Sięgnęła po srebrny gwiezdny pył który wraz z kolejnymi splotami zaczęła dokładnie łączyć z przedmiotem. Lubiła ten moment kiedy coś pozornie zwyczajnego nabierało ukrytej mocy. Stawało się narzędziem które można było wykorzystać. Miała nadzieję iż nie popełniła błędu. Wszystko miało się okazać wraz z ostatnim pociągnięciem różdżki.
| świstoklik II typu - srebrna obrączka, srebrny gwiezdny pył, ST 65
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Jadalnia
Szybka odpowiedź