Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet
Reprezentatywny pokój znajdujący się blisko wejścia do Niedźwiedziej Jamy. W jego centralnej części stoi solidne duże dębowe biurko lakierowane na ciemny brąz, z krzesłami dostawionymi po obu jego stronach - dla osoby siedzącej przy biurku i dla ewentualnego petenta. Wzdłuż ścian piętrzą się wąskie regały z różnego rodzaju dokumentami, skrzynkami na listy i księgami obrachunkowymi, przede wszystkim związanymi z hrabstwem Warwickshire. Gabinet jest miejscem, w którym Namiestnik Warwickshire przyjmuje gości na stopie oficjalnej, ale i miejscem, w którym domownicy mogą w ciszy - i komfortowo - pracować nad dokumentami. Nad drzwiami wejściowymi, od wewnętrznej strony, wisi wiązanka z suszonych liści i kwiatów funkii miejscowej odmiany Kometa Warwick. Dzieciom mieszkającym w Niedźwiedziej Jamie nie wolno tu wchodzić. Zwierzęta nie mają wstępu do tej części domu.
Nie zwykła musieć tak długo czekać na informację zwrotną od Ramseya. Była niezadowolona z każdym mijającym dniem. Po czwartym spłynęła na nią pierwsza część irytacji - zwłaszcza, że miała wiele pytań i równie wiele wątków do poruszenia. Ich relacja zawsze była w pewien sposób specyficzna. Trwała i stała, choć nie potrzebująca równie stałych spotkań. Bardziej przypominało to nagłe wybuchy kierowane potrzebą, niż uskutecznienie przez większość pielęgnowanie relacji poprzez stałe spotkania. Melisande ich nie potrzebowała. Te reprezentatywne, których się podejmowała miały zazwyczaj swój cel. Inaczej, nie widziałaby sensu w podejmowaniu się konkretnego działa. Dla niej samej, najważniejszym wszak było to, że Ramsey nigdy jej nie zawiódł. Nie stronił też od odpowiedzi, kiedy pytała i zjawiał się kiedy o to prosiła. Aż do teraz.
W końcu tydzień później - w niedzielny poranek kiedy w końcu już zjadała śniadanie i wyszła z łóżka zawołała do siebie skrzata. Co prawda w liście wspominała o nadziei spotkania się podczas festiwalu, sądząc, że będzie w stanie zapanować nad własną ciekawością, ale teraz uznała to za niepotrzebną kurtuazję. Chciała wiedzieć, możliwie jak najwięcej i jak najszybciej. Przez chwilę siedziała w jednym z obitych miękkim materiałem foteli podwijając nogę na siedzenie, pociągając palcami za dolną wargę, zastanawiając się, czy winna dopuścić się tego, co zamierzała. Ostatecznie jednak - wraz z krótkim westchnieniem - doszła do wniosku, że dłuższe rozpatrywanie tej sprawy nie ma większego znaczenia. Opcje, były tylko dwie Ramsey ją przyjmie, lub odprawi. Posłała więc Kalbaternika przodem, nakazując mu by odnalazł namiestnika Warwick a później uprzedził go, że chciała dziś się z nim widzieć jeśli - oczywiście - posiadał chwilę czasu, którą mógłby jej sprezentować. Z ulgą przyjęła informację zwrotną zapraszającą ją na jego włości. Pozwoliła by Anitha ułożyła jej włosy, spinając je w luźny kok w który wsunęła długą spinkę. Suknia była dziś błękitna, że długimi rękawami, które falowały wraz z wiatrem i każdym jej krokiem. W uszach miała srebrne kolczyki składające się w coś na kształt gwiazd - albo morskich rozgwiazd, motyw ten towarzyszył jej też na wsuniętych na palce pierścieniach. Poza oczywiście tym, który otrzymała podczas zaręczyn i podczas ślubu. Na nadgarstku znajdowała się jedynie skromna bransoletka ofiarowana jej przez Tristana.
Dzisiaj zabrała za sobą więcej, niż pudełko. Miała też notatnik i ołówek, które przyciskała do piersi, wędrując korytarzami włości Ramseya. Spojrzenie przesuwało się z zaciekawieniem wokół aż w końcu znalazła się w gabinecie.
- Ramseyu. - powitała go kierując się w jego stronę. Rozkładając ręce na boki w wyrazie powitania. Za nią wędrował niezmiennie zapach róż, choć teraz zdawał się wzbogacony ostrzejszą nutą morskiej soli w której trwała. - Wybacz moją nachalność. - przeprosiła na wstępie uśmiechając się, próżno było jednak szukać w jej spojrzeniu skruchy. - Jednak to, co usłyszałam ostatnio od Tristana nie pozwoliło mi wstrzymać się do czasu Festiwalu. Znów, nie chciałabym zajmować ci czasu który winieneś przeznaczyć na odpoczynek. - festiwal miał być przecież chwilą oddechu, rozrywki, nie zaś skupienia na naukowych sprawach. - Szczerze liczę, że opóźnienie w twej odpowiedzi powodowane było ilością obowiązków, nie zaś obawą o tematy, które zechcę poruszyć. - nie potrafiła odmówić sobie odrobiny siostrzanej złośliwości. Mimowolnie - choć nie konkretnie - nawiązując do napisanego przez niego artykułu. Kąciki jej ust rozciągnęły się bardziej. - Pozwól że najpierw, jeszcze raz pogratuluję ci zdobytego tytułu. Jak się czujesz, jako namiestnik? Czy jest coś w czym mogłabym cię wspomóc? - zapytała przechylając odrobinę głowę.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na jego biurku często panował nieład, a korespondencja mieszała się z dokumentami. Kilka woluminów chwiało się na skraju blatu, nie zdążył ich jeszcze przejrzeć i przeanalizować, gdy okazało się, że plany spędzenia niedzieli na ciężkiej pracy musiały ulec zmianie, bo miał mieć gościa. Pamiętał o liście Melisande, ale w perspektywie ostatnich wydarzeń nie mógł znaleźć się na liście priorytetów, szczególnie kiedy rozbrzmiewał głównie ciekawością zamiast koniecznością. Spotkanie w trakcie festiwalu brzmiało rozsądnie. Wierzył, że miał jeszcze moment, by jej odpowiedzieć, ale doba okazała się za krótka by pomieścić wszystko co musiał uczynić. Była mądrą czarownicą o analitycznym, chłonnym umyśle i zawsze cenił sobie jej spostrzeżenia, ale zatracony w obowiązkach, pracy i tematach, które powinien był już dawno rozwiązać nie sięgnął po odpieczętowany list. Ten leżał otwarty po jego lewej stronie, obok woluminu o finansach i podstawach rachunków, kroniką Warwickshire i starymi odkryciami z zakresu astronomii. Stosik czystych pergaminów tkwił przed nim, gdy wertował zapiski Arsentyijego na temat możliwości pozyskania środków w Warwickshire i ich wykorzystania w regionie, w tym średniowiecznym zamku na wzgórzu, który doskonale widoczny był z górnych okien Niedźwiedziej Jamy. Posłańcowi, który przybył do pustego domu potwierdził możliwość spotkania, dając sobie jeszcze chwilę na dokończenie rozpoczętych sprawunków, nim zdecydował się na przygotowanie do odpowiedniego ugoszczenia czarownicy. Cassandra była nieobecna — zajęta sprawami lecznicy nie mogła powitać Melisande. Nie szukał pozostałych, wiedząc, że prócz gospodyni potrzebował już tylko skrzata, aby zadbać o miłe przyjęcie lady Travers w skromnych progach nowego domu.
Kiedy pojawiła się w gabinecie, odłożył pióro do kałamarza i wstał, poprawiając ciemną, prostą szatę na piersi. Yelena pragnęła urozmaicić jego garderobę i wpleść w nią powiew powagi nowej roli i pozycji jaka mu przypadła, ale bez wielkiego zainteresowania poddawał się zmianom. Większość jego ubrań niezmiennie pozostawała ciemna, choć zieleń w rozmaitych odcieniach zaczynała przemykać pomiędzy klasyczną czernią. Odchodząc od drewnianego biurka poprawił jeszcze kołnierzyk, którego końce przytrzymywała srebrna, prosta szpilka.
— Melisande.— Zbliżył się ku niej, reagując na jej powitanie, wpierw składając na jej policzku poufały choć niezbyt intymny pocałunek, by później ująć jej wolną od przedmiotów dłoń i ją obdarzyć tym samym gestem. — Siadaj, proszę. — Wskazał jej krzesło przed biurkiem. — Naiwnością, o którą bym się nie posądzał, okazało się założenie, że czas zawieszenia broni przyniesie jakikolwiek odpoczynek. Zbyt wiele wciąż jest do zrobienia, by móc pozwolić sobie na wygodę i próżnowanie. Szczególnie teraz. — Jej uszczypliwość skwitował wpierw uśmiechem. Kąciki ust zadrżały, a stalowe spojrzenie opadło na moment. — Brak mojej odpowiedzi musiał cię zaniepokoić — odparł w podobnym tonie, powracając do niej wzrokiem. — Na szczęście obawa przed tematem była tylko chwilowa i nie sparaliżowała mnie na zbyt długo. Moja żona twierdzi, że ruch to zdrowie. Właśnie miałem zabrać się za odpowiedź — dodał, pozwalając sobie na rozkwit wilczego uśmiechu. Po chwili spoważniał jednak — Zapewniam cię, Melisande, że sprawy na miejscu odciągnęły moją uwagę od twojego listu. Kilka dni temu doszło w okolicy do incydentu. Nocą rozpętała się burza, nad ranem przez ulice miasta przeszedł korowód cienistych istot — wyjaśnił, spoglądając czarownicy w oczy. Jeszcze raz zasugerował jej, by usiadła, po czym wrócił za biurko, po drodze obracając się w jej stronę. — Smętku?— rzucił w eter, w końcu ogniskując wzrok na skrzacie, który pojawił się w gabinecie. — Czego się napijesz, Melisande? — spytał, zajmując miejsce we własnym krześle. — Czuję się znakomicie, jak w domu. Miałaś okazję zobaczyć okolice? Zamek? Twój brat dokonał tu wielkich rzeczy przed paroma miesiącami. Cieszę się, że mam jego wsparcie i poparcie. Pozwoliłem sobie zasięgnąć już jego opinii w kilku sprawach, ale będę miał na uwadze twoją propozycję. — Uśmiechnął się lekko. — Ale chętnie opowiedziałbym ci o tym, co się tu wydarzyło, a jeśli zechcesz to zabiorę cię na spacer. W pobliżu ruin znajduje się kromlech, który mógłby cię zaintrygować. I w tym być może zechciałabyś mi pomóc. Czego dowiedziałaś się od Tristana?
Kiedy pojawiła się w gabinecie, odłożył pióro do kałamarza i wstał, poprawiając ciemną, prostą szatę na piersi. Yelena pragnęła urozmaicić jego garderobę i wpleść w nią powiew powagi nowej roli i pozycji jaka mu przypadła, ale bez wielkiego zainteresowania poddawał się zmianom. Większość jego ubrań niezmiennie pozostawała ciemna, choć zieleń w rozmaitych odcieniach zaczynała przemykać pomiędzy klasyczną czernią. Odchodząc od drewnianego biurka poprawił jeszcze kołnierzyk, którego końce przytrzymywała srebrna, prosta szpilka.
— Melisande.— Zbliżył się ku niej, reagując na jej powitanie, wpierw składając na jej policzku poufały choć niezbyt intymny pocałunek, by później ująć jej wolną od przedmiotów dłoń i ją obdarzyć tym samym gestem. — Siadaj, proszę. — Wskazał jej krzesło przed biurkiem. — Naiwnością, o którą bym się nie posądzał, okazało się założenie, że czas zawieszenia broni przyniesie jakikolwiek odpoczynek. Zbyt wiele wciąż jest do zrobienia, by móc pozwolić sobie na wygodę i próżnowanie. Szczególnie teraz. — Jej uszczypliwość skwitował wpierw uśmiechem. Kąciki ust zadrżały, a stalowe spojrzenie opadło na moment. — Brak mojej odpowiedzi musiał cię zaniepokoić — odparł w podobnym tonie, powracając do niej wzrokiem. — Na szczęście obawa przed tematem była tylko chwilowa i nie sparaliżowała mnie na zbyt długo. Moja żona twierdzi, że ruch to zdrowie. Właśnie miałem zabrać się za odpowiedź — dodał, pozwalając sobie na rozkwit wilczego uśmiechu. Po chwili spoważniał jednak — Zapewniam cię, Melisande, że sprawy na miejscu odciągnęły moją uwagę od twojego listu. Kilka dni temu doszło w okolicy do incydentu. Nocą rozpętała się burza, nad ranem przez ulice miasta przeszedł korowód cienistych istot — wyjaśnił, spoglądając czarownicy w oczy. Jeszcze raz zasugerował jej, by usiadła, po czym wrócił za biurko, po drodze obracając się w jej stronę. — Smętku?— rzucił w eter, w końcu ogniskując wzrok na skrzacie, który pojawił się w gabinecie. — Czego się napijesz, Melisande? — spytał, zajmując miejsce we własnym krześle. — Czuję się znakomicie, jak w domu. Miałaś okazję zobaczyć okolice? Zamek? Twój brat dokonał tu wielkich rzeczy przed paroma miesiącami. Cieszę się, że mam jego wsparcie i poparcie. Pozwoliłem sobie zasięgnąć już jego opinii w kilku sprawach, ale będę miał na uwadze twoją propozycję. — Uśmiechnął się lekko. — Ale chętnie opowiedziałbym ci o tym, co się tu wydarzyło, a jeśli zechcesz to zabiorę cię na spacer. W pobliżu ruin znajduje się kromlech, który mógłby cię zaintrygować. I w tym być może zechciałabyś mi pomóc. Czego dowiedziałaś się od Tristana?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Potrafiła być cierpliwa - ale nie dlatego, że jako cierpliwa osoba przyszła na świat. Cierpliwości w genach otrzymała niewiele i dopiero długa praca nad sobą pozwoliła jej zapanować nad sobą - zwłaszcza kiedy na końcu drogi znajdował się cel, do którego dążyła. Nie miała wątpliwości, że odpowiedź od Ramseya nadzieje, ale pojawiające się kolejne pytania, narastające od czasu spotkania z bratem nie pozwoliły jej wstrzymać się do czasu Festiwalu o którym wspominała w liście. Chwilę walczyła że sobą w końcu poddając walkę - wierząc, że znający ją od lat Ramsey, wybaczy jej nachalność, której się dopuściła. Promienny uśmiech rozciągnął się na jej twarzy na jego widok - lubiła go i ceniła.
- Nie mogłabym bardziej się z tobą zgodzić. - orzekła ze spokojem, choć ilość i rodzaj jej obowiązków w ostatnim czasie był zdecydowanie różny i daleki od tego, czym on sam się zajmował to jej dnie wypełnione były zaplanowanym działaniem. Po tym jak zawiodła Tristan ją odsunął, ku własnej frustracji i niezadowoleniu; gorzkie słowa obijały się ciężko osiadając na sercu. Była cierpliwa, czekając na nadarzającą się okazję - ta nie nadeszła nim wyszła za mąż. A po ślubie pierwszeństwo jej działań musiało dostać zadbanie o wkupienie się w łaski Traversów i przekonania ich, że była właściwym wyborem. Gdyby jak nierozsądna małolata próbowała siłą wymusić na nim zgodę uznałaby ją za niepoważną; za taką samą by ją uznał gdyby własne pragnienia wysunęła przed obowiązki względem rodu. A wraz ze zmianą nazwiska, nie tylko przychylności do działania od Tristana potrzebowała ale i własnego - przez pierwsze pół roku jedynie irytującego - męża potrzebowała. - Choć chwila lenistwa wpływa zdrowo na ducha i ciało. - dorzuciła, dźwigając kącik ust ku własnej myśli. Ostatnio odkrywając, że próżnowanie wykonywane odpowiednio potrafiło rzeczywiście być przyjemnie odprężające. Wargi jej drgnęły na odpowiedź w podobnym tonie. Zasiadła na wskazanym przez niego miejscu odprowadzając go spojrzeniem kiedy ruszał zająć własne krzesło.
- Oh, ruch to zdrowie mogę to stwierdzić z całkowitą pewnością - jestem tego chodzącym dowodem. - zapewniła go zarzucając nogę na nogę. Robiła to tylko wtedy, kiedy czuła się naprawdę swobodnie z osobami z którymi była, nie obserwowana przez oceniające spojrzenia szukając każdego jej błędów. - Cóż, dobrze więc, że przyniosłam ze sobą niewielki podarek, pozwól więc, że pogratuluję ci posiadania mądrej żony - w naszych czasach znalezienie takiej nie bywa łatwe. - wyciągnęła do niego rękę z drewnianym pudełkiem w którym znajdowała się spinka do krawata. Co prawda zabrała to ze sobą w innym celu, ale wspomnienie żony widocznie zwróciło jej uwagę. Zmrużyła mimowolnie oczy w zastanowieniu. - Ostatnie pół roku spędziłam zgłębiając teorie świstoklików, to jeden z nich. - wytłumaczyła od razu. - Powinnam się obrazić, że nie poinformowałeś mnie osobiście wcześniej o tak znaczącym wydarzeniu. Opowiesz mi o niej więcej - znamy się? - postawiła kolejne z pytań, nim przeszedł do padających zapewnień. Wysłuchała ich w milczeniu. Jej tęczówki mimowolnie rozszerzyły się w zdumieniu na padające słowa. - Nie frasuj się tym, byłam pewna że odpowiedź nadzieje - moja ciekawość nie pozwoliła mi cierpliwie na nią poczekać. - zapewniła go ze szczerością. - Ale twoje słowa wlewają we mnie niepokój - wiesz co było przyczyną ich pojawienia się? Co za sobą pociągnęła ich obecność? - jakie były straty, bo z tego, co słyszała ich obecność nie zwiastowała niczego dobrego. Wiedziała, że Tristan potrafił nad nimi w jakiś sposób zapanować a te nie stawały przeciw niego.
- Wody albo soku - obojętnie. - orzekła po krótkiej chwili zastanowienia. Uśmiech znów owinął jej wargi na padające z ust śmierciożercy słowa. Była zadowolona, że sprawy składały się dla niego dobrze, a on odnajdywał się w nowej sytuacji. - Oczywiście, że masz. - powiedziała z rozbawieniem wywracając łagodnie oczami - nie powinien w to wątpić. - Jesteś dla nas jak brat. - wychowali się razem, dorastali, znał ją niemal tak dobrze jak Tristan - a może dokładnie tak samo. Potknęła łagodnie głową - cieszyło ją miejsce do którego dotarł dzięki własnej sile i podjętym działaniom z przyjemnością przyszłaby mu z pomocą, jeśli jakiekolwiek by potrzebował choć jednocześnie jak sądziła - wszystko miał pod kontrolą. - Nie miałam ostatnio czasu, cierpię na podobną do ciebie chorobę - brak czasu. - zaśmiała się łagodnie odrzucając głowę do tyłu. - Spacer i opowieść, brzmi zachęcająco, przy okazji z pewnością zadowoli twoją żonę. - dorzuciła uszczypliwie nie przestając się uśmiechać, ciemne spojrzenie skupiając na nim. - Właśnie zyskałeś moją ciekawość - opowiesz mi o nim więcej? - zapytała go splatając dłonie ze sobą i układając je na kolanach, chwilę po tym, jak lekkim ruchem poprawiła fałdę niebieskiego materiału sukni. Ostatnie z pytań odsunęło jej spojrzenie ku górze kiedy zbierała myśl w całość. - Wielu rzeczy. - wyrzuciła z siebie najpierw, wracając tęczówkami do mężczyzny. - Wspomniałam mu, że zamierzam pochylić się nad kometą dokładniej, chciałam poszukać informacji w przeszłości i legendach licząc, że trafię na coś, co przykuje moją uwagę - to działanie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów - westchnęła lekko. - Od niej przeszliśmy do rozmowy o druidzkich duchach i możliwości ich powiązania z tym, co dzieje się teraz wokół nas. Poradził, bym porozmawiała też z wami. Wspomniał że Craig może posiadać znaczące informacje. Ponoć jeden z duchów objawił się na spotkaniu i go opętał. Nie był jednak w stanie powiedzieć na ten temat nic więcej, mówił że opuścił spotkanie. Opowiesz mi co wiesz w tym temacie? - zapytała się go, na chwilę wstrzymując oddech. Błąd który popełniła kosztował słono. Wiedziała, że zaufanie w rzeczach ważnych będzie musiała na nowo odbudować.
przekazuję: Świstoklik typu I - srebrna spinka do krawatu
- Nie mogłabym bardziej się z tobą zgodzić. - orzekła ze spokojem, choć ilość i rodzaj jej obowiązków w ostatnim czasie był zdecydowanie różny i daleki od tego, czym on sam się zajmował to jej dnie wypełnione były zaplanowanym działaniem. Po tym jak zawiodła Tristan ją odsunął, ku własnej frustracji i niezadowoleniu; gorzkie słowa obijały się ciężko osiadając na sercu. Była cierpliwa, czekając na nadarzającą się okazję - ta nie nadeszła nim wyszła za mąż. A po ślubie pierwszeństwo jej działań musiało dostać zadbanie o wkupienie się w łaski Traversów i przekonania ich, że była właściwym wyborem. Gdyby jak nierozsądna małolata próbowała siłą wymusić na nim zgodę uznałaby ją za niepoważną; za taką samą by ją uznał gdyby własne pragnienia wysunęła przed obowiązki względem rodu. A wraz ze zmianą nazwiska, nie tylko przychylności do działania od Tristana potrzebowała ale i własnego - przez pierwsze pół roku jedynie irytującego - męża potrzebowała. - Choć chwila lenistwa wpływa zdrowo na ducha i ciało. - dorzuciła, dźwigając kącik ust ku własnej myśli. Ostatnio odkrywając, że próżnowanie wykonywane odpowiednio potrafiło rzeczywiście być przyjemnie odprężające. Wargi jej drgnęły na odpowiedź w podobnym tonie. Zasiadła na wskazanym przez niego miejscu odprowadzając go spojrzeniem kiedy ruszał zająć własne krzesło.
- Oh, ruch to zdrowie mogę to stwierdzić z całkowitą pewnością - jestem tego chodzącym dowodem. - zapewniła go zarzucając nogę na nogę. Robiła to tylko wtedy, kiedy czuła się naprawdę swobodnie z osobami z którymi była, nie obserwowana przez oceniające spojrzenia szukając każdego jej błędów. - Cóż, dobrze więc, że przyniosłam ze sobą niewielki podarek, pozwól więc, że pogratuluję ci posiadania mądrej żony - w naszych czasach znalezienie takiej nie bywa łatwe. - wyciągnęła do niego rękę z drewnianym pudełkiem w którym znajdowała się spinka do krawata. Co prawda zabrała to ze sobą w innym celu, ale wspomnienie żony widocznie zwróciło jej uwagę. Zmrużyła mimowolnie oczy w zastanowieniu. - Ostatnie pół roku spędziłam zgłębiając teorie świstoklików, to jeden z nich. - wytłumaczyła od razu. - Powinnam się obrazić, że nie poinformowałeś mnie osobiście wcześniej o tak znaczącym wydarzeniu. Opowiesz mi o niej więcej - znamy się? - postawiła kolejne z pytań, nim przeszedł do padających zapewnień. Wysłuchała ich w milczeniu. Jej tęczówki mimowolnie rozszerzyły się w zdumieniu na padające słowa. - Nie frasuj się tym, byłam pewna że odpowiedź nadzieje - moja ciekawość nie pozwoliła mi cierpliwie na nią poczekać. - zapewniła go ze szczerością. - Ale twoje słowa wlewają we mnie niepokój - wiesz co było przyczyną ich pojawienia się? Co za sobą pociągnęła ich obecność? - jakie były straty, bo z tego, co słyszała ich obecność nie zwiastowała niczego dobrego. Wiedziała, że Tristan potrafił nad nimi w jakiś sposób zapanować a te nie stawały przeciw niego.
- Wody albo soku - obojętnie. - orzekła po krótkiej chwili zastanowienia. Uśmiech znów owinął jej wargi na padające z ust śmierciożercy słowa. Była zadowolona, że sprawy składały się dla niego dobrze, a on odnajdywał się w nowej sytuacji. - Oczywiście, że masz. - powiedziała z rozbawieniem wywracając łagodnie oczami - nie powinien w to wątpić. - Jesteś dla nas jak brat. - wychowali się razem, dorastali, znał ją niemal tak dobrze jak Tristan - a może dokładnie tak samo. Potknęła łagodnie głową - cieszyło ją miejsce do którego dotarł dzięki własnej sile i podjętym działaniom z przyjemnością przyszłaby mu z pomocą, jeśli jakiekolwiek by potrzebował choć jednocześnie jak sądziła - wszystko miał pod kontrolą. - Nie miałam ostatnio czasu, cierpię na podobną do ciebie chorobę - brak czasu. - zaśmiała się łagodnie odrzucając głowę do tyłu. - Spacer i opowieść, brzmi zachęcająco, przy okazji z pewnością zadowoli twoją żonę. - dorzuciła uszczypliwie nie przestając się uśmiechać, ciemne spojrzenie skupiając na nim. - Właśnie zyskałeś moją ciekawość - opowiesz mi o nim więcej? - zapytała go splatając dłonie ze sobą i układając je na kolanach, chwilę po tym, jak lekkim ruchem poprawiła fałdę niebieskiego materiału sukni. Ostatnie z pytań odsunęło jej spojrzenie ku górze kiedy zbierała myśl w całość. - Wielu rzeczy. - wyrzuciła z siebie najpierw, wracając tęczówkami do mężczyzny. - Wspomniałam mu, że zamierzam pochylić się nad kometą dokładniej, chciałam poszukać informacji w przeszłości i legendach licząc, że trafię na coś, co przykuje moją uwagę - to działanie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów - westchnęła lekko. - Od niej przeszliśmy do rozmowy o druidzkich duchach i możliwości ich powiązania z tym, co dzieje się teraz wokół nas. Poradził, bym porozmawiała też z wami. Wspomniał że Craig może posiadać znaczące informacje. Ponoć jeden z duchów objawił się na spotkaniu i go opętał. Nie był jednak w stanie powiedzieć na ten temat nic więcej, mówił że opuścił spotkanie. Opowiesz mi co wiesz w tym temacie? - zapytała się go, na chwilę wstrzymując oddech. Błąd który popełniła kosztował słono. Wiedziała, że zaufanie w rzeczach ważnych będzie musiała na nowo odbudować.
przekazuję: Świstoklik typu I - srebrna spinka do krawatu
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dostrzegł jej zaangażowanie, zawziętość, dostrzegł chęć zatarcia opieszałości, którą niedojrzale wykazała, kiedy była jeszcze panną. Prędko pojęła, że jej pozycja poprawi się kiedy założy własną rodzinę. Dziś, jeszcze nie jako matka, ale już jako żona — lady Travers — błyszczała, a on, choć znał ją tyle lat i prawdopodobnie w żaden sposób nie powinno wpłynąć to na sposób, w jaki ją postrzegał — wpływało. Patrzył na nią poważnej i uważniej słuchał jej słów, choć zakres jej wiedzy nie zmienił się diametralnie w przeciągu ostatniego roku.
— Lenistwo nigdy nikogo nie doprowadziło do celu. Mnie także nie usadowiłoby w tym domu i tym hrabstwie, gdybym sobie pobłażał. — Nie karcił jej swoimi słowami, z nutą smutku, powagą, i szczerością przyznał jednak, że nie miał czasu na odpoczynek. Kiedy był młodszy zazdrościł im tego, ale czas pokazał, że przywileje nie były przypisane do nazwiska. Łatwo było szastać czymś czego się nie posiadało — szacunkiem ojców i wujów, którzy sobie na niego zasłużyli, pozorną potęgą, która się nie należała młodym chłystkom. To wszystko było grą pozorów, bo tak naprawdę odpowiedzialność na nich wszystkich spoczywała o wiele większa, a dzieci z takich rodzin dzieciństwo spędziły na naukach i zdobywaniu wiedzy, nie przyjemnościach. Pospólstwo często wierzyło, że tacy jak Melisande, czy Tristan mogli wszystko za niewielką cenę, ale on doskonale rozumiał, że oni płacili ją już jako dzieci. Dzieci najbiedniejszych czarodziejów musiały pracować, by wspomóc rodzinę — dzieci średniozamożnych czarodziejów zwykle musiały najmniej, mając wygodne i beztroskie lata młodości. Dzieci bogaczy wychowywały się w presji i ciągłym pościgu do dorównania przodkom, tylko ci rozkapryszeni, niewychowani mogli sobie pozwolić na lenistwo. A niektórzy musieli pracować na sukces dwa razy ciężej. On był w tej grupie. Nie miał jej jednak za złe tych słów, wiedział, że płynęły z troski. Chwile swobody i luksusu, beztroskiej bezczynności poznał dopiero w małżeństwie, o dziwo. Bo nigdy wcześniej ni przypuszczałby, że stać go było luksus polegający na tkwieniu w bezruchu i wpatrywaniu się w leżącą obok kobietę. — Może pewnego dnia — zaczął z uśmiechem. — W podeszłym wieku — Bo nie sądził, by mógł pozwolić sobie na to wcześniej. — Spotkamy się zupełnie beztroskiej fecie i wzniesiemy toast za nudę i i ogrom czasu, którym przyjdzie nam szastać z łatwością, gdy wszystkie własne obowiązki przekażemy kolejnym wielkim czarodziejom.— Życzyłby sobie tego. Czasu spokoju, w którym nie musiał ciągle myśleć i głowić się nad wszystkim, a jednak wiedział od dawna, że bezsenność nie wynikała z nieznanej przypadłości. Myślał zbyt wiele, podświadomie martwił i głowił się zbyt mocno, szukając ciągle rozwiązań i działań; analizował wszystko i wszystkich, na każdym kroku dopatrując się setek możliwości i dziesiątek podstępów. Chciał być o krok przed każdym, ale czuł, że był przy nim ktoś kto go wciąż mógł zaskoczyć. — Dziękuję, ale wiesz, że nie musiałaś — wyznał szczerze i z poufałością. Sięgnął po niewielki pakunek i odpakował ją z przyjemności odnajdując w niej elegancki dodatek. Sama spinka była wiele warta i prezentowała się bardzo szykownie, a gdy wspomniała, że nasycona była dodatkową mocą, uniósł brew. — To wyjątkowy prezent — i doceniał go, szczególnie, że natchnęła go mocą z oczywistych powodów. Rzadko myślał o ewakuacji. — Wierzę, że mi wybaczysz i jestem pewien, że darujesz mi fakt, ż trwa to wiele lat. Mam córka — podjął gładko i miękko, przyjmując zatroskany ton. Nie przesadzał w tym jednak. Melisande znała go na tyle, by widzieć, że nie bywał wylewny, a z głębokimi emocjami się nie obnosił. — Ma osiem lat. Dziewięć lat temu zgłębiałem czarną magię, byłem urzędnikiem Ministerstwa Magii i miałem na karku aurorów, a moja żona prowadziła lecznicę na Alei Śmiertelnego Nokturnu, kolekcjonując przysługi od ludzi, którzy mogli dać więcej niż kilka monet. Czasy były dla nas brutalne, nie pozwalały się cieszyć bezpieczeństwem. Trzymałem to w tajemnicy przed wszystkimi, nawet Tristanem. Ale od tego zależało wszystko. Dziś mam także syna. Zdrowego i silnego chłopca. Ma na imię Calchas. I któregoś dnia zajmie moje miejsce. — Gdy będzie gotów. Wyrósł już z przeświadczenia, że musiał dbać tylko o siebie — dziś stawka była wysoka. Otrzymał ziemię, a bez rodziny i potomka jego praca i walka będzie niewiele warta. — Nie sądzę, że się znacie. Ale jestem pewien, że się polubicie. Jesteście w pewien sposób podobne — zawyrokował odważnie i uśmiechnął się lekko. Nie łączył je wygląd, nie łączył status, ale umiejętność przekuwania słabości w siłę, wykorzystywania atutów, a może nawet manipulacji. Nie był świadom tych działań zawsze, czasem umykały mu najprostsze zachowania i metody, ale czasem obserwował ich ukradkowe spojrzenia, sposób prowadzenia rozmowy, pewien, że sam dawał się zapędzić w róg. Gdy temat stoczył się na ostatnie wydarzenia, zadumał się na moment. Z wiekiem coraz baczniej zważał na własne słowa, coraz mniej chętnie dzielił się informacjami, wymijająco udzielając odpowiedzi. Powody były różne. Dziś zdradzić Melisande wszystkiego nie mógł, ale nie brak zaufania był tego powodem. Pewne sprawy nie mogły ujrzeć światła dziennego zbyt wcześnie, szczególnie, gdy sami wciąż błądzili, szukając odpowiedzi. Dziś ich rola była inna, mieli prowadzić, mieli wskazywać i wyznaczać kierunek, ale nie mogli tego czynić, gdy sami nie znali prawdy. Przyznanie się zaś do tego osłabiało ich pozycje, ich role. Nie wiem, praktycznie nie padało z jego słów i choć naprawdę nie wiedział, nie śmiał wyznać tego głośno nawet Melisande. — Badamy to wciąż — odpowiedział, nie mijając się wcale z prawdą. — Pojawia się wiele niejasności. — Kiwnął głową skrzatu, który zaraz potem zniknął. — Kilka nocy temu doszło w okolicy do zdarzenia, które mieszkańcy zapamiętali jako burzę z piorunami, ale wiem już, że w okolicach ruin pojawił się czarodziej, który był przyczyną pojawiających się błysków. Na miejscu znajduje się kromlech, który nie jest miejscem starym, a w jego wnętrzu znajduje się magia ochronna. Znaleźliśmy tam ślady krwi i walki, a także ślady pełzającego węża. Znacznie przekraczającego normalne rozmiary. Jego widmo ujawniło mi się podczas wizji na początku miesiąca. Na statku, który rozbił się najprawdopodobniej u wybrzeży Kentu. — Domyślał się, że chciałaby spojrzeć na ten kromlech i na te zabezpieczenia. Jej spojrzenie i gromadzona wiedza pozwalała jej na inne spojrzenie, z innej perspektywy. Mogła dostrzec coś, czego on już nie zauważał, a okolica była już bezpieczna — na tyle, by mógł zaprowadzić ją tam z minimalną pewnością, że nie narazi jej w żaden sposób. Historie łączyły się i miały ciąg dalszy, ale były nieistotne dla samej Melisande, dlatego skinął głową i podniósł się. Smętek pojawił przy lady Travers ofiarowując jej jabłkowy sok przed wyjściem. Sam wskazał drogę w stronę drzwi.
— W trakcie tamtego spotkania, gdy Tristana wezwały obowiązki, z cienia Craiga po raz pierwszy wyłoniły się trzy cieniste istoty o długich, ostro zakrzywionych szponach. Miały nieproporcjonalnie długie przednie kończyny, na których się podpierały, poroże, błyszczące czerwienią ślepia. Poszukiwały pośród nas ofiary, którą mogłyby się nasycić. Ich obecność źle wpływała na nas wszystkich. Sojusznicy atakowali się wzajemnie, sięgając po najbrutalniejsze zaklęcia. Mąciły w głowach. Dostarczyliśmy im to, czego chciały, pożywiły się tym, zwiastując zniszczenie i śmierć. — Zignorowali tamto ostrzeżenie. Cienie przyrzekły śmierć Zakonowi Feniksa, szlamom, ale im także. — Były mu posłuszne. Były zależne od jego woli, mógł nad nimi panować. — Mimo to, nie były ich sługami, odważając się rzucać w ich kierunku tak śmiałe groźby. Były zbyt słabe, by im się przeciwstawić i wciąż, nawet teraz, ich nie odważyły się atakować, ale posuwały się coraz dalej, pojawiały się coraz częściej.
Zadumał się na chwilę, patrząc na Melisande i skierowali się oboje w stronę wyjścia.
| kierujemy się tu
— Lenistwo nigdy nikogo nie doprowadziło do celu. Mnie także nie usadowiłoby w tym domu i tym hrabstwie, gdybym sobie pobłażał. — Nie karcił jej swoimi słowami, z nutą smutku, powagą, i szczerością przyznał jednak, że nie miał czasu na odpoczynek. Kiedy był młodszy zazdrościł im tego, ale czas pokazał, że przywileje nie były przypisane do nazwiska. Łatwo było szastać czymś czego się nie posiadało — szacunkiem ojców i wujów, którzy sobie na niego zasłużyli, pozorną potęgą, która się nie należała młodym chłystkom. To wszystko było grą pozorów, bo tak naprawdę odpowiedzialność na nich wszystkich spoczywała o wiele większa, a dzieci z takich rodzin dzieciństwo spędziły na naukach i zdobywaniu wiedzy, nie przyjemnościach. Pospólstwo często wierzyło, że tacy jak Melisande, czy Tristan mogli wszystko za niewielką cenę, ale on doskonale rozumiał, że oni płacili ją już jako dzieci. Dzieci najbiedniejszych czarodziejów musiały pracować, by wspomóc rodzinę — dzieci średniozamożnych czarodziejów zwykle musiały najmniej, mając wygodne i beztroskie lata młodości. Dzieci bogaczy wychowywały się w presji i ciągłym pościgu do dorównania przodkom, tylko ci rozkapryszeni, niewychowani mogli sobie pozwolić na lenistwo. A niektórzy musieli pracować na sukces dwa razy ciężej. On był w tej grupie. Nie miał jej jednak za złe tych słów, wiedział, że płynęły z troski. Chwile swobody i luksusu, beztroskiej bezczynności poznał dopiero w małżeństwie, o dziwo. Bo nigdy wcześniej ni przypuszczałby, że stać go było luksus polegający na tkwieniu w bezruchu i wpatrywaniu się w leżącą obok kobietę. — Może pewnego dnia — zaczął z uśmiechem. — W podeszłym wieku — Bo nie sądził, by mógł pozwolić sobie na to wcześniej. — Spotkamy się zupełnie beztroskiej fecie i wzniesiemy toast za nudę i i ogrom czasu, którym przyjdzie nam szastać z łatwością, gdy wszystkie własne obowiązki przekażemy kolejnym wielkim czarodziejom.— Życzyłby sobie tego. Czasu spokoju, w którym nie musiał ciągle myśleć i głowić się nad wszystkim, a jednak wiedział od dawna, że bezsenność nie wynikała z nieznanej przypadłości. Myślał zbyt wiele, podświadomie martwił i głowił się zbyt mocno, szukając ciągle rozwiązań i działań; analizował wszystko i wszystkich, na każdym kroku dopatrując się setek możliwości i dziesiątek podstępów. Chciał być o krok przed każdym, ale czuł, że był przy nim ktoś kto go wciąż mógł zaskoczyć. — Dziękuję, ale wiesz, że nie musiałaś — wyznał szczerze i z poufałością. Sięgnął po niewielki pakunek i odpakował ją z przyjemności odnajdując w niej elegancki dodatek. Sama spinka była wiele warta i prezentowała się bardzo szykownie, a gdy wspomniała, że nasycona była dodatkową mocą, uniósł brew. — To wyjątkowy prezent — i doceniał go, szczególnie, że natchnęła go mocą z oczywistych powodów. Rzadko myślał o ewakuacji. — Wierzę, że mi wybaczysz i jestem pewien, że darujesz mi fakt, ż trwa to wiele lat. Mam córka — podjął gładko i miękko, przyjmując zatroskany ton. Nie przesadzał w tym jednak. Melisande znała go na tyle, by widzieć, że nie bywał wylewny, a z głębokimi emocjami się nie obnosił. — Ma osiem lat. Dziewięć lat temu zgłębiałem czarną magię, byłem urzędnikiem Ministerstwa Magii i miałem na karku aurorów, a moja żona prowadziła lecznicę na Alei Śmiertelnego Nokturnu, kolekcjonując przysługi od ludzi, którzy mogli dać więcej niż kilka monet. Czasy były dla nas brutalne, nie pozwalały się cieszyć bezpieczeństwem. Trzymałem to w tajemnicy przed wszystkimi, nawet Tristanem. Ale od tego zależało wszystko. Dziś mam także syna. Zdrowego i silnego chłopca. Ma na imię Calchas. I któregoś dnia zajmie moje miejsce. — Gdy będzie gotów. Wyrósł już z przeświadczenia, że musiał dbać tylko o siebie — dziś stawka była wysoka. Otrzymał ziemię, a bez rodziny i potomka jego praca i walka będzie niewiele warta. — Nie sądzę, że się znacie. Ale jestem pewien, że się polubicie. Jesteście w pewien sposób podobne — zawyrokował odważnie i uśmiechnął się lekko. Nie łączył je wygląd, nie łączył status, ale umiejętność przekuwania słabości w siłę, wykorzystywania atutów, a może nawet manipulacji. Nie był świadom tych działań zawsze, czasem umykały mu najprostsze zachowania i metody, ale czasem obserwował ich ukradkowe spojrzenia, sposób prowadzenia rozmowy, pewien, że sam dawał się zapędzić w róg. Gdy temat stoczył się na ostatnie wydarzenia, zadumał się na moment. Z wiekiem coraz baczniej zważał na własne słowa, coraz mniej chętnie dzielił się informacjami, wymijająco udzielając odpowiedzi. Powody były różne. Dziś zdradzić Melisande wszystkiego nie mógł, ale nie brak zaufania był tego powodem. Pewne sprawy nie mogły ujrzeć światła dziennego zbyt wcześnie, szczególnie, gdy sami wciąż błądzili, szukając odpowiedzi. Dziś ich rola była inna, mieli prowadzić, mieli wskazywać i wyznaczać kierunek, ale nie mogli tego czynić, gdy sami nie znali prawdy. Przyznanie się zaś do tego osłabiało ich pozycje, ich role. Nie wiem, praktycznie nie padało z jego słów i choć naprawdę nie wiedział, nie śmiał wyznać tego głośno nawet Melisande. — Badamy to wciąż — odpowiedział, nie mijając się wcale z prawdą. — Pojawia się wiele niejasności. — Kiwnął głową skrzatu, który zaraz potem zniknął. — Kilka nocy temu doszło w okolicy do zdarzenia, które mieszkańcy zapamiętali jako burzę z piorunami, ale wiem już, że w okolicach ruin pojawił się czarodziej, który był przyczyną pojawiających się błysków. Na miejscu znajduje się kromlech, który nie jest miejscem starym, a w jego wnętrzu znajduje się magia ochronna. Znaleźliśmy tam ślady krwi i walki, a także ślady pełzającego węża. Znacznie przekraczającego normalne rozmiary. Jego widmo ujawniło mi się podczas wizji na początku miesiąca. Na statku, który rozbił się najprawdopodobniej u wybrzeży Kentu. — Domyślał się, że chciałaby spojrzeć na ten kromlech i na te zabezpieczenia. Jej spojrzenie i gromadzona wiedza pozwalała jej na inne spojrzenie, z innej perspektywy. Mogła dostrzec coś, czego on już nie zauważał, a okolica była już bezpieczna — na tyle, by mógł zaprowadzić ją tam z minimalną pewnością, że nie narazi jej w żaden sposób. Historie łączyły się i miały ciąg dalszy, ale były nieistotne dla samej Melisande, dlatego skinął głową i podniósł się. Smętek pojawił przy lady Travers ofiarowując jej jabłkowy sok przed wyjściem. Sam wskazał drogę w stronę drzwi.
— W trakcie tamtego spotkania, gdy Tristana wezwały obowiązki, z cienia Craiga po raz pierwszy wyłoniły się trzy cieniste istoty o długich, ostro zakrzywionych szponach. Miały nieproporcjonalnie długie przednie kończyny, na których się podpierały, poroże, błyszczące czerwienią ślepia. Poszukiwały pośród nas ofiary, którą mogłyby się nasycić. Ich obecność źle wpływała na nas wszystkich. Sojusznicy atakowali się wzajemnie, sięgając po najbrutalniejsze zaklęcia. Mąciły w głowach. Dostarczyliśmy im to, czego chciały, pożywiły się tym, zwiastując zniszczenie i śmierć. — Zignorowali tamto ostrzeżenie. Cienie przyrzekły śmierć Zakonowi Feniksa, szlamom, ale im także. — Były mu posłuszne. Były zależne od jego woli, mógł nad nimi panować. — Mimo to, nie były ich sługami, odważając się rzucać w ich kierunku tak śmiałe groźby. Były zbyt słabe, by im się przeciwstawić i wciąż, nawet teraz, ich nie odważyły się atakować, ale posuwały się coraz dalej, pojawiały się coraz częściej.
Zadumał się na chwilę, patrząc na Melisande i skierowali się oboje w stronę wyjścia.
| kierujemy się tu
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Sierpniowe powietrze wciąż było duszne i nieprzyjemne, a Wendelina w dalszym ciągu dochodziła do siebie po ostatnich, traumatycznych dniach. Najpierw niebo spadło na ziemię, aby następnie płatać jej figle – rozszczepienie się w czasie wracania do własnego domu, połączone z niechcianą teleportacją, nie było czymś szczególnie przyjemnym.
Nie miała jednak czasu na odpoczynek, nie tym razem. Rodzina domagała się coraz to kolejnych eliksirów leczniczych ze sprawdzonego źródła (a kto był lepszym, niż ona?), odpisywanie na listy z prośbą o pomoc zajęło jej ostatnio całe popołudnie, a do tego dochodziły kwestie naukowe. Próbowała dowiedzieć się czegoś więcej o tym, skąd wzięła się katastrofa, jednak na razie pozostawała z niczym – wszędzie panował zbyt duży chaos informacyjny, aby mogła sprawnie oddzielić ziarna od plew. Dlatego z pewną ulgą przyjęła słowa służki, gdy ta przypomniała jej o umówionej wizycie z Cassandrą Mulciber.
Gdy panna Multon podała jej nazwisko panieńskie kobiety, nic jej nie powiedziało; Cassandra jednak najwyraźniej zdążyła wyjść za mąż, i to za nie byle kogo. Wendelinie nie podobało się wprawdzie to, że jakiś ród spoza tych prawdziwie szlachetnych zarządza hrabstwem, ale nie mogła przecież na ten temat mówić głośno, zwłaszcza że Cassandra była jej jedyną nadzieją na to, aby porozmawiać z kimś, kto może pomóc jej poszerzyć zielarską wiedzę. Nie chciała przecież zawieść lady doyenne Rosier, a sama różana zagadka była w gruncie rzeczy słodką, pachnącą tajemnicą, w którą sama miała ochotę się zanurzyć.
Dlatego wraz ze służką pojawiła się na progu Niedźwiedziej Jamy w wyznaczony dzień, o wyznaczonej godzinie – ani chwili później, ani wcześniej. Czarna suknia z pomarańczowymi przeszyciami i srebrna salamandra spinająca włosy nie pozostawiały wątpliwości, kto pojawił się na progu domostwa Cassandry. Lady Selwyn stanęła przed progiem, oddając swojej służącej przyjemność zapukania do drzwi.
Kim okaże się Cassandra? Czy będzie godna zaufania, czy pomoże w rozwikłaniu tajemnicy? Wendelina miała nadzieję, że odpowiedź na te wszystkie pytania będzie co najmniej satysfakcjonująca, jednak była też przecież realistką. A przynajmniej czasami nią bywała. Dobrze wiedziała, że nie po każdym poleconym człowieku należy spodziewać się czegoś więcej. Nie dało się jednak ukryć, że panna Multon nigdy nie zawiodła jej w swojej ocenie, zawsze służąc jej dobrą radą, nawet mimo tego, że w ostatnim czasie ich relacje uległy ochłodzeniu. Jeśli więc miała zamiar ufać czyjejś opinii to Elvira była do tego dobrą pretendentką.
W oczekiwaniu na otwarcie drzwi, służka szepnęła coś w stronę swojej pani. Lady Selwyn nie dosłyszała, zmarszczyła brwi.
– Wsuwka, lady Selwyn, niech lady poprawi sobie wsuwkę – powtórzyła kobieta.
Wendelina odruchowo sięgnęła w stronę włosów. Wsuwka spinająca część fryzury faktycznie wysunęła się nieznacznie. Nie mając czasu, aby pozwolić poprawić ją służącej, wsunęła ją z powrotem, nie zauważając, że na nienagannej fryzurze pojawiła się burząca harmonię skaza. Drobna, choć widząc ją u kogoś innego, bez wątpienia stwierdziłaby, że niewybaczalna u kogoś o takiej pozycji.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skromny strój, który przywdziać została zmuszona przez noszoną po matce żałobę, nie wyróżniał się pośród starych ścian posiadłości wcale, czarną suknię przepasaną szarfą tej samej barwy cechowała prostota - stójka kołnierza zakrywała nawet szyję. Nie nosiła biżuterii, gdyż podczas żałoby nie wypadało, usta ledwie musnęła wiśniowym mazidłem - wbrew tradycji - oczy ledwie przyciemniła węgielkiem, podkreślając naturalny kształt oka. Upięcie włosów z tyłu głowy też nosiło znamiona prostoty, nie lubiła tej fryzury, ale starała jej się trzymać, odkąd wyszła za mąż i znalazła się w kręgach, dla których konwenanse znaczyły więcej niż życie. Po odejściu matki czuła dziwną pustkę, żal za tym, jaką matką być powinna, niechęć do tego, jaką była, ale nie typowy smutek charakterystyczny dla oswojenia bólu po tych, na których przyszedł już czas, a którzy pozostawali sercu bliscy. Nie darzyły się nigdy szczególną miłością, spektakl dla postronnych musiał jednak zostać odegrany. Rozumiała reguły gry, do której weszła - zrobiła to przecież świadomie, godząc się towarzyszyć Ramseyowi. Nie przygotowała na to spotkanie żadnych konkretnych ksiąg, bo po prawdzie nie wiedziała, czego oczekiwała od niej lady Selwyn, korespondencja wydawała jej się w swojej istocie dość oszczędna.
Słyszała hałasy - troll przeważnie powiadamiał o pojawieniu się intruza przy bramie, to wtedy Smętek wymykał się do ogrodu, przeprowadzając gości przez ścieżkę prowadzącą ku posiadłości - dom nie wydawał się gościnny, nie lubił przyjmować obcych i nie robił tego często. Hałasy przenikała do wnętrza domu, za próg, skrzat dostał jasne polecenie przeprowadzenia kobiety do tego pomieszczenia - co też uczynił. Stojąc pod regałem wypełnionym grzbietami starych ksiąg, złożyła ręce na podołku, witając ja oszczędnym skinieniem głowy - trzymającym dystans, ale i będącym na tyle subtelnym, by czarownicy nie mogło przejść przez myśl, by Cassandra jakkolwiek poczuwała się do niższej pozycji od szlachetnie urodzonej damy.
- Lady Selwyn - zwróciła się do niej tonem powitania, gestem wskazując na krześle przy biurku, przy którym zasiadła razem z nią. Przyjrzała się jej z uwagą, lecz na niewiele uwaga ta się zdała. Sprawiała wrażenie eleganckiej, niewiele nadto. - Raduje mnie to spotkanie. Wierzę, że będzie owocne. Róże, czy tak? Zdradzicie mi, lady, co stoi za tą nietypową prośbą? Słyszałam, że alchemia nie jest dla was obcą dziedziną i, przyznaję, ciekawi mnie wasza wiedza. Zdaje się intrygować na tle bezbarwnych ptaków tych salonów - Kiwnęła głową z uznaniem. - Czy rzeczywiście chodzi tylko o pielęgnowanie rabatki? W tym świetnie sprawdzą się skorupki kurzych jaj lub skórka po bananie, eliksiry zdają się zbędną nonszalancją. - Ale była ciekawa. Wendeliny, jej zamiarów, a może i jej samej. W istocie prezentowała sobą coś więcej niż zdecydowana większość napotykanych przez nią czarownic.
- Smętku, podaj herbatę - zarządziła, nim zajęła miejsce. Czas na herbatę wydawał jej się odpowiedni, na alkohol było za wcześnie, a ona ceniła sobie trzeźwy umysł. Nie minęła chwila - a na biurku między nimi objawił się czajniczek i dwie filiżanki, czarownica podniosła go powoli, wypełniając wpierw filiżankę Wendeliny, potem swoją.
Słyszała hałasy - troll przeważnie powiadamiał o pojawieniu się intruza przy bramie, to wtedy Smętek wymykał się do ogrodu, przeprowadzając gości przez ścieżkę prowadzącą ku posiadłości - dom nie wydawał się gościnny, nie lubił przyjmować obcych i nie robił tego często. Hałasy przenikała do wnętrza domu, za próg, skrzat dostał jasne polecenie przeprowadzenia kobiety do tego pomieszczenia - co też uczynił. Stojąc pod regałem wypełnionym grzbietami starych ksiąg, złożyła ręce na podołku, witając ja oszczędnym skinieniem głowy - trzymającym dystans, ale i będącym na tyle subtelnym, by czarownicy nie mogło przejść przez myśl, by Cassandra jakkolwiek poczuwała się do niższej pozycji od szlachetnie urodzonej damy.
- Lady Selwyn - zwróciła się do niej tonem powitania, gestem wskazując na krześle przy biurku, przy którym zasiadła razem z nią. Przyjrzała się jej z uwagą, lecz na niewiele uwaga ta się zdała. Sprawiała wrażenie eleganckiej, niewiele nadto. - Raduje mnie to spotkanie. Wierzę, że będzie owocne. Róże, czy tak? Zdradzicie mi, lady, co stoi za tą nietypową prośbą? Słyszałam, że alchemia nie jest dla was obcą dziedziną i, przyznaję, ciekawi mnie wasza wiedza. Zdaje się intrygować na tle bezbarwnych ptaków tych salonów - Kiwnęła głową z uznaniem. - Czy rzeczywiście chodzi tylko o pielęgnowanie rabatki? W tym świetnie sprawdzą się skorupki kurzych jaj lub skórka po bananie, eliksiry zdają się zbędną nonszalancją. - Ale była ciekawa. Wendeliny, jej zamiarów, a może i jej samej. W istocie prezentowała sobą coś więcej niż zdecydowana większość napotykanych przez nią czarownic.
- Smętku, podaj herbatę - zarządziła, nim zajęła miejsce. Czas na herbatę wydawał jej się odpowiedni, na alkohol było za wcześnie, a ona ceniła sobie trzeźwy umysł. Nie minęła chwila - a na biurku między nimi objawił się czajniczek i dwie filiżanki, czarownica podniosła go powoli, wypełniając wpierw filiżankę Wendeliny, potem swoją.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Gabinet
Szybka odpowiedź