Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój XI (Siła)
AutorWiadomość
Pokój XI (Siła) [odnośnik]08.02.23 9:47

Pokój XI (Siła)

Na górze drzwi prowadzących do pomieszczenia wydrapany został rzymski numer XI, a pośrodku - symbol lwa. Numer pokoju nie pasuje do żadnego sąsiadującego, odpowiada za to jedenastej karcie Tarota - Sile. Koślawe żłobienia w drewnie wypełnione zostały krwią niedźwiedzia, a na wbitym w zewnętrznym górnym rogu gwoździu zawieszono suszony bukiet złożony z laurów, sosny, ruty i gałązki cedru, związane fioletową wstążką. Oprócz wygodnego łóżka zakrytego niedźwiedzim futrem w małym pomieszczeniu mieści się także nieduża szafa oraz sekretarzyk. Jest częścią sypialni małżeńskiej, jednak jej większa część - pokój VII - została zamknięta na klucz, którego nie pozostawiono w drzwiach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój XI (Siła) Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój XI (Siła) [odnośnik]18.02.23 23:39
14 lipca 1958 r.

To był jeden z pierwszych poranków w jamie niedźwiedziej – a może i nawet zupełnie pierwszy – gdy poczułam, że jestem w domu, gdy opadł kurz, gdy ucichł nieco ferwor związany z przenosinami. Gdy wszystko zaczynało układać się na właściwych miejscach. Byliśmy tutaj razem, wszyscy zjednoczeni, złączeni nie tylko więzami krwi, ale i ideami. Wypełnialiśmy ciemne korytarze życiem, zostawialiśmy ślady, naznaczaliśmy sobą ściany i podłogi. Naprawdę zaczynałam czuć dom. Wyrwanie się ze stolicy było jak pierwszy świeży oddech po długich miesiącach w zatęchłej piwnicy. Nie służyło mi powietrze w Londynie, jego ciasne uliczne przesmyki i kłębowisko wielopiętrowych domostw. W hrabstwie, pośród rozległych lasów poczułam zew wolności. Przywykłam do ciszy, bliskości natury i długich łowieckich wypraw pomiędzy rodzinnymi powinnościami. Przybyłe do nowego dworu gronko krewnych napełniało nadzieją i dumą. Wzrastało i kwitło we mnie poczucie obrania właściwiej drogi. Mogłam cierpieć z powodu nieznośnie ciepłej pogody, ale nawet ona nie potrafiła całkowicie wybić we mnie zadowolenia. Nowe możliwości wiązały się także z całą listą obowiązków. Siedziba namiestnika wymagała dodatkowej pracy od wszystkich domowników. Mijające dni były więc intensywne, ale ja nigdy nie uciekałam od obowiązku. To wszystko miało swój niepowtarzalny cel. Nasze role były określone – przynajmniej w przestrzeni tych ścian.
Tym razem zbudziła mnie bardzo konkretna myśl. Było bowiem coś, czego ani ja ani mój brat nie robiliśmy jeszcze na angielskiej ziemi. Coś bliskiego naszym duchom. Ubrana w sięgającą za kolano nocną, czarna koszulę wypełzłam z łoża. W kącie przy szafce odpoczywała kusza. Po trzech dniach bez polowania byłam niemal pewna, że niezadowolona zaczynała pokrywać się cienką warstwą kurzu. W tych dniach moją głowę zaprzątały zupełnie inne zajęcia. To jednak nie oznaczało, że  o niej zapomniałam. Nigdy. Wzięłam w dłonie ulubione narzędzie i popatrzyłam zamyślona na drzwi prowadzące do komnaty brata. Wydawało się, że po tym, jak ostatnim razem je otwieraliśmy, żadne z nas nie zadbało o to, by je zamknąć. Kłóciłam się ze sobą, nie mogąc zdecydować, czy bardziej mnie drażniło czy uspokajało to dziwne połączenie naszych sypialni. Rydwan i siła. Z kuszą w dłoniach przemknęłam po cichu, na palcach aż do tych drzwi. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam, ledwie odrobinę. W potarganym łożu spał niczym wielmożny car. Naciągnęłam kuszę i podniosłam ją w górę, celując w kawałek ramy, ledwo kilkanaście centymetrów nad jego nosem. Strzała ze świstem pomknęła, twardo zakotwiczając się w ścianie nad Arszenikową głową. Hałas musiał go zbudzić. Bezceremonialnie pchnęłam skrzydła drzwi i odstawiłam narzędzie zbrodni. Weszłam głośno do pokoju i otworzyłam drewnianą szafę. Drzwiczki żałobnie zapiszczały, drażniąc go zapewne tylko bardziej. Szybko popatrzyłam za siebie, by zorientować się, w jakim był stanie. Musiał się zbudzić, nie istniała inna możliwość. Chwyciłam to, co wydawało mi się właściwe i cisnęłam prosto w poruszające się pod okryciem ciało. Ubranie przykryło jego powyginaną sennie postać. – Ubieraj się – rozkazałam srogo, obchodząc łoże. – Konie czekają – zaakcentowałam, dobrze wiedząc, że jemu też tego brakowało. Że prószący śnieg przeobrazi się w brutalną lawinę. Że potrzebował. A ja zamierzałam tego dnia przypomnieć mu, jak bardzo. Być może właśnie po przejażdżce obydwoje naprawdę będziemy w domu.
Do swojego pokoju wróciłam tylko po to, by przelać z dzbanka zimną wodę i wrócić do niego z wypełnioną szklanką. Stanęła mocno na stoliku przy łóżku. Przyda mu się. Trwając tak nad łożem brata, ofiarowałam mu ciekawskie, ale i niecierpliwe spojrzenie. Nie miał wiele czasu. Wbity nad jego głową bełt wydawał się być wystarczającym znakiem.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój XI (Siła) [odnośnik]19.02.23 18:34
Po latach spędzonych w kolorowej i tłocznej Moskwie, perspektywa przeprowadzki do niedużego Warwick wydawała się krokiem wstecz, jednak na obcej ziemii chciałem być bliżej swoich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nowy dom był pełen ludzi obcych, a jednak dziwnie znajomych. Wszystko tutaj było inne niż to, co znałem, a jednak w jakiś sposób znajome, bliskie. Czułem to w zapachach docierających do nozdrzy, słyszałem w dźwięku pracującego drewna, widziałem w sylwetkach snujących się po dworku domowników. Choć wychowani na angielskiej ziemii, w sercach nosili schedę swoich przodków. Zaprosili nas do Anglii, przyjęli pod swój dach - potrzebowaliśmy ich, a oni potrzebowali nas, by umacniać swoją pozycję. Dom wymagał pracy wszystkich, zrozumiałem to w pierwszych dniach, i choć początkowo nie było mi to w smak, bo w rodzinnej twierdzy wszystko dostawałem na tacy, bez zająknięcia przyjąłem swoje obowiązki. Nie przybyłem do Anglii po to, by gnić wraz z rodziną, a kilka lat spędzonych w Moskwie na własnym rachunku nauczyło mnie, że sukces nie przychodził sam, że nie zaglądał w okna w poszukiwaniu swojego pana - choć odpowiednie znajomości niewątpliwie pozwalały w jego osiągnięciu.
Ledwie pamiętałem wczorajszy wieczór. Z pewnością otworzyliśmy wódkę, którą Varya przywiozła w geście hojności ojca, a ja z pewnością piłem na umór, choć głowy wcale nie miałem mocnej. Wódka szybko mieszała mi zmysły, plątała język i zmiękczała ciało, które zwykle pozostawało silne i czujne - zupełnie jak symbol, który został wyryty nad wejściem do mojej sypialni. Nie pamiętałem, że kładąc się do łóżka, niedbale rozrzuciłem ubrania po podłodze, choć było to do mnie niepodobne, bo lubiłem czystość i porządek. Kiedy Varya rozwarła drzwi łączące nasze pokoje, z pewnością uderzył sią silny zapach wydalanego przez organizm alkohol. Jęk zawiasów był niczym wołanie z zaświatów, a świst przelatującego bełta i huk rozrywanego ostrzem drewna wydarł mnie z objęć Morfeusza gwałtownie, wywołując krótki podryg ciała, które niechętnie połączyło się ze świadomością, jeszcze uśpioną, jeszcze niewystarczająco czujną. Przeciągnąłem leniwe ciało, uświadamiając sobie, że jedna noga zwisała poza krawędź łóżka, palcami stóp sięgając podłogi. Ospałym ruchem przetarłem dłonią powieki, z niemałym wysiłkiem unosząc tęczówki w kierunku skroni, rozpoznając metaliczną formę strzały wbitej w wezgłowie, niewiele ponad moim nosem. Zanim zdołałem ujarzmić własną świadomość, kłąb ubrań z impetem wylądował na mojej twarzy Odgarnąłem go gniewnym ruchem, rozpoznając głos siostry i uświadamiając sobie, że krąży wokół mnie niczym wygłodniałe zwierzę, wydając rozkazy nie cierpiące zwłoki. Rozpoznałem oddalające się kroki, na rękach unosząc się do pozycji siedzącej; pościel spłynęła z mojego ciała, odsłaniając bladą skórę okalającą wypracowane mięśnie, a ja powiodłem wzrokiem za Varyą, mocnym szarpnięciem wyciągając wbitego w łóżko bełta i odrzucając go na podłogę. Głowę miałem ciężką, jakby galopowało przez nią stado dzikich koni; dudniły kopytami, parskały i rżały, a każdy wydany przez nie dźwięk rozrywał mi czaszkę. Popełniła błąd, podchodząc do mnie za blisko. Kiedy tylko odstawiła wodę, a zanim jeszcze odwróciła się w moim kierunku, zwinnym ruchem wysunąłem rękę, przedramieniem spychając ją za biodra na łóżko. Pozbawiona siłą równowagi upadła obok mnie; złapałem siostrę za nadgarstki, a zwisająca wcześniej noga wróciła na materac, ułatwiając umocnienie pozycji. Często szarpaliśmy się, gdy byliśmy dziećmi - ale nie odkąd byliśmy dorośli. Zaciskałem dłonie na jej skórze mocno, nie zważając na delikatność - była w końcu zahartowana przez surowość syberyjskiej ziemi, ból nie był jej obcy. W tym manifeście siły przypominałem jej, że nie tylko ona miała dziką duszę; że choć ostatnie lata spędziłem w wielkim mieście, nadal pozostawałem nieujarzmiony, za pokazanie ostrych pazurów odpowiadałem tym samym. Mierzyłem ją pełnym chłodu spojrzeniem, równie srogim jak jej słowa wymierzone we mnie. Lubiłem wyzwania, ale źle znosiłem rozkazy, choć było coś intrygującego w tonie, w jakim się do mnie zwróciła. Miała jednak przypomnieć sobie, że w rywalizacji pozostawałem nieustępliwy; że nie stroniłem od podstępu, od przekraczania granic i bezwzględności. Nigdy jej nie skrzywdziłem - ale z dzikością noszoną w sercu kochałem się w skrajnościach i w sile. Sapiąc ciężko zakleszczałem jej skórę w coraz mocniejszym uścisku, gotów stłumić każde wierzgnięcie. Widziałem jak napina ciało, cienki materiał nocnej koszuli zdradzał każdy ruch, który układała w głowie.  - Konie znają cierpliwość. - Zauważyłem kąśliwie, chłodno. Były tylko zwierzętami. - Ty też powinnaś. - Znać cierpliwość. Ubrać się. Znać granice. Wprosiła się do mojej sypialni jak do siebie. Nie sądziłem, że mnie posłucha. Nie chciałem tego. Nie taką siostrą była, wiedziałem o tym. Ale wiedziałem też, że jeśli nie spotka się z żadnym odwetem, nie rozpozna zaproszenia do zabawy.  
Trwaliśmy tak przez chwilę, a odór ulatniający się z mojego ciała musiał drażnić Varyę równie mocno jak bezwładność. W końcu jednak rozluźniłem napięte mięśnie, powoli uwalniając ją z uścisku. - Wyjdź. - Nakazałem surowo, choć wcale nie musiałem. - Muszę się umyć. - Zimna woda miała pobudzić umysł i orzeźwić ciało. Cokolwiek planowała, chciałem jej towarzyszyć - nawet jeśli pulsujący nad skronią ból miął utrudniać skupienie. Tego pokazać nie chciałem.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój XI (Siła) F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Pokój XI (Siła) [odnośnik]19.02.23 20:09
Łomot, nieczułość, gwałtowność. Najlepsza forma otrzeźwienia. Zmuszone do niespodziewanej aktywności ciało musiało szybko zapomnieć o jakimkolwiek dyskomforcie i przywołać zapas składowanych gdzieś na dnie sił. A on siły miał, choć pewnie tego poranka wolałby jeszcze przez kilka chwil przeciągających się w godziny być zbyt wczorajszym, zbyt niezdolnym do czegokolwiek. Wydawało się, że z naszej dwójki to ja dużo lepiej przyjmowałam alkohol. Tylko ja nie zalewałam się nim w takiej ilości jak on. Nieważne. Chciał czy nie, musiał ruszyć przepite ciało i dotrzymać mi towarzystwa w siodle. Potem podziękuje. Na razie rozwleczony w łożu walczył z resztkami pijackiego snu i chęcią zamordowana siostry. Patrzyłam z satysfakcją, spodziewając się wybuchu za kolejne dwa wdechy. Przecież nie będzie potulny, nie będzie ciepły, nie będzie tak po prostu mi posłuszny. Nie tego go nauczono. Na mnie zaś kompletnie nie robił wrażenia ani wszechobecny odór biesiadującego cielska, ani ślad mroźnego niezadowolenia na twarzy. Wyglądał marnie, ale uznałam, że nie trzeba tego głośno podkreślać. Sam wiedział, sam czuł, że jeszcze przez chwilę jego siły będą ograniczone. Dlatego właśnie musiał się zerwać. Miał być gotowy. Poranek nie będzie wiecznie na nas czekał, a konie należało porządnie oporządzić. W końcu były nasze. Musieliśmy o nie nieustannie dbać. O siebie również.
Arsentiy! zawołałam wściekła, gdy nagłym ruchem postanowił zaprzeczyć skrytym w moich myślach osądom. Zgarnął mnie w odmęty śmierdzącej kołdry zupełnie swobodnie. Niestety. Gniew rozlał się po moich policzkach. Ciało natychmiast się spięło, próbując ukrócić jego harce. Zatrzymać więzienie, w jakim zamknął moje ręce. Nie pozwolić. Niedźwiedzi warkot wydostał się z ust. Od bólu i zakleszczenia o wiele gorszy był fakt, że nie zdołałam odpowiednio wcześnie umknąć przed jego zamiarem. Był jak konający zwierz, który łapą ściągnął mnie w krwistą otchłań, zdradzając, że jeszcze nie umiera. Zapierałam się. Dobrze wiedział, że nie będę wiotką kukłą zupełnie luźno poddającą się jego sile. Z tej pozycji jeszcze bardziej czułam ślad zatrutego powietrza. Poruszyłam niezadowolona nosem i jeszcze raz spróbowałam wyrwać się z uścisku. Oczywiście na nim nie robiło to żadnego wrażenia.Nie powinnam odpyskowałam, niemal kłując go spojrzeniem. Jeszcze jedno słowo, a gotowa byłam przysiąc, że go zagryzę. I zapewne nie byłby to pierwszy raz, gdy przelałam jego krew, balansując na granicy zabawy, rywalizacji i brutalności. Ostatecznie jednak osiągnęłam swój cel. Poranna prowokacja wytargała go z łoża. W ciele zaczynała przebudzać się energia. Moim też. Mimo to nie porzucałam srogości, nie oddawałam się biernie jego woli. Mogłam igrać. Świadomość, że to był on, a nie ktokolwiek inny na świecie, dawała mi poczucie, że mogę znacznie więcej. Korzystałam z tego, łamiąc go na swój siostrzany sposób. Szkoda tylko, że ostatecznie i tak okazywałam posłuszeństwo. Tak trzeba. Tym razem jednak, z dala od domu, który nas wychował i ojca, który na nas patrzył, czułam się inaczej. W nowej roli, w nowym życiu. Z tym samym bratem.
Uwolniona nie ruszałam się. Nawet gdy padł rozkaz jeszcze przez chwilę leżałam, obserwując go takiego surowego. Musisz przyznałam mu rację i rozluźniłam ciało jeszcze przed chwilą zmuszone do nadzwyczajnej czujności. Cuchniesz tak, że wyczują cię ogary naszego ojca Tam. Tysiące kilometrów stąd. Wreszcie usiadłam i zsunęłam się z materaca, dając mu dokładnie to czego chciał. Moje lekkie kroki zmierzające do sypialni. Spokój od młodszej siostry. Dłonią objęłam drzwi i obróciłam się, by jeszcze raz na niego spojrzeć. Tylko szybko rzuciłam jeszcze odważnie, bo popędzana przez własne pragnienia nie chciałam czekać zbyt długo. On zaś bardzo dobrze wiedział, że natura, wolność i konie stanowiły na jego niedyspozycję lepsze lekarstwo od jakiejkolwiek mikstury. Zatrzasnęły się za mną drzwi.
W sypialni robiłam dokładnie to samo co on za ścianą. Tak przynajmniej mi się wydawało. Popatrzyłam w lustro, posyłając do niesfornego brata kilka markotnych spojrzeń, których teraz nie mógł dostrzec, ale w przeszłości widział je zbyt wiele razy. Odświeżyłam się, również pozywając się resztek śladów z naszych nocnych uczt. Związane w zbyt luźny warkocz włosy zdążyły zamanifestować potrzebę wolności, a gdy tylko nadejdzie godzina galopu, wiatr rozerwie niedbałe sploty, dając im dokładnie to, czego pragnęły. Oprócz tony grubych materiałów w szafie miałam też strój właściwy na taką okazję. Z pomiędzy półek wydobywałam najważniejsze: spodnie i buty. Reszta mogła być byle jaka, luźna, dająca swobodę. Nie wybierałam się na żadną paradę ani inną oficjalną imprezę. To oznaczało znacznie mniej ograniczeń. Wszystkie czynności nie zajęły mi wiele czasu. Miałam znów go gonić, czy poczekać, aż sam łaskawie przyjdzie? Dawniej nie mieliśmy takich problemów. Byliśmy wszędzie i pojęcie dziecięcej prywatności nie istniało, dopóki ktoś dorosły nie sprowadził nas na właściwe miejsca. Do pozycji złotego chłopca i  potulnej dziewczynki. Tym razem byliśmy dorośli. Pierwszy raz od dawna razem, we wspólnych sprawach. Pchnęłam mocno skrzydła okna, wpuszczając powietrze. Jeszcze rześkie, niepalące. Musieliśmy zdążyć, nim słońce stopi nasze lodowe płaszcze. Kotary jednak zasłoniłam.
Potem jeszcze raz stanęłam przed lustrem, walcząc z wiązaniem koszuli. Mimo perspektywy upiornie gorącego dnia, ja znów wybierałam długie rękawy i materiał aż po szyję. Cienki, ale odpowiednio kryjący, chroniący mnie przed słońcem, którego nienawidziłam. Obróciłam głowę w stronę naszych drzwi. Sprawdzał, jak wiele mogłam okazać mu cierpliwości. Niewiele.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój XI (Siła) [odnośnik]05.03.23 11:01
Była silniejsza niż zapamiętałem, ale nadal słabsza ode mnie, mniej wprawiona w technice odpowiednich chwytów, by bez użycia siły wyrwać się z uścisku. Im mocniej wierzgała, trzepocąc kończynami jak ryba wyciągnięta z wody, tym silniej napierałem, wykorzystując cały ciężar własnego ciała. To nie była równa ani sprawiedliwa walka. O głowę wyższy i niemal o połowę cięższy, w starciu fizycznym byłem dla niej niesprawiedliwym przeciwnikiem, ale tego właśnie nauczyła nas Rosja. Jako matka była bezwzględna - spluwała w twarz, wymagała i karciła, nie pozostawiała nadziei. Varyę poniewierała jeszcze bardziej niż mnie, a mimo surowego wychowania żadne z nas nie było ani słabe, ani płochliwe. - A jakie masz wyjście - odwarknąłem siostrze, nie odpuszczając stalowego uścisku, przypominając surowo, że nie byłem pod jej dyktando - choć niezniósłbym, gdyby nie stawiała mi wymagań. Czułem jak krew w jej tętnicach pulsowała pod moją dłonią, a puls ten dziwnie zgrywał się z dudnieniem dochodzącym spod mojej czaszki. Mordowaliśmy się nawzajem w oczach, walcząc o swój kawałek mięsa. Bez litości, bez współczucia, w nieustającej rywalizacji. To był nasz świat, odgrodzony murem od obcych - nasza gawra, w której oddawaliśmy się sprawom niedźwiedzim, dzikim. Tutaj mogliśmy czynić wobec siebie rzeczy podłe. Gryźć się, warczeć, zostawiać trwałe blizny po pazurach. Poza nią, wśród ludzi, nigdy nie dyskredytowałem siostry. Nigdy nikomu nie dałem - i niedałbym - powodu, by jej umniejszyć.
Usiadłem na łóżku, nie patrząc już na nią i sięgając po wodę. Dochodzące z kłębów pościeli lamenty siostry skwitowałem tylko niewyraźnym, lekceważącym mhm, nie odrywając ust od szklanki. Dobrze, że ją przyniosła - dbała o mnie, równie surowo i oschle jak mateczka Rosja, ale była to jedyna miłość, jaką znaliśmy oboje. Rzucająca wymagania, oszczędna i praktyczna. Odprowadziłem Varyę wzrokiem, gdy w ognistym podrygu opuszczała mój pokój, niemal zostawiając za sobą ślad w postaci spopielonej strugi. Lubiła myśleć o sobie, że kocha się w zimnie, że tylko lód jest jej bliskim żywiołem, ale ja widziałem w niej niedźwiedzią porywczość, i rzeczy inne, których ona sama zdawała się nie dostrzegać. Przez chwilę jeszcze mój wzrok był utkwiony w drzwiach, które łączyły nasze pokoje, zastanawiając się, czego symbolem staną się w przyszłości. Dawno nie byliśmy tak blisko i być może musieliśmy nauczyć się żyć ze sobą od nowa, na innych zasadach, których żadne z nas jeszcze do końca nie było pewne.      
Szybki, zimny prysznic orzeźwił ciało; nie reagowało gwałtownie, było przyzwyczajone do ostrego chłodu, a po chwili dało się czuć, jak naczynia krwionośne na powrót rozszerzają się pod skórą, sprawiając, że płynąca krew wydawała się palić od środka. Czułem, że wczorajszy wieczór odbijał się echem na mojej sile; mięśnie były słabsze, głowa pracowała wolniej nie zamierzałem jednak odpuszczać wyzwaniu rzuconemu przez siostrę. Wysiłek był najlepszym remedium na syndrom dnia wczorajszego. Wracając do pokoju przeszedłem przez kuchnię, zabierając leżące na stole jabłka, garść czereśni i nieco suszonej wieprzowiny. Nie wiedziałem, czy Varya zdążyła już zjeść, ale cokolwiek planowała, sił potrzebowaliśmy oboje. Przeszedłem przez drzwi naznaczone rzymską jedenastką, zastanawiając się, czy liczba ta miała szczególne znaczenie w moim życiu, dwojąc się w dacie urodzenia, ścigając mnie w odległej Anglii. Podobnie jak wcześniej zrobiła to siostra, bez ostrzeżenia rozwarłem drzwi między naszymi pokojami, nie dbając o to, czy była już ubrana. - To idziesz? - Warknąłem niecierpliwie, nonszalancko, rzucając w jej kierunku zwinięte z kuchni jabłko. - Jadłaś coś? - Kierowała mną troska, ale głos zdradzał raczej władczość. - Gdzie ci tak spieszno?

zt x2
kontynuacja




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój XI (Siła) F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Pokój XI (Siła)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach