Studnia
AutorWiadomość
Studnia
Po przejęciu kontroli nad okolicą przez czarodziejów w murowanej studni głębinowej porośniętej gęstym bluszczem i mchem odnaleziono topielca, którego odłowiono. Oczyszczenie wody trwało kilka długich tygodni, w trakcie których do tunelu wrzucane były wiązanki zaklętych ziół i oczyszczających wywarów, aż w końcu woda została calkowicie uzdatniona i nadawała się znów do spożycia. Pozostaje jej głównym źródłem zaopatrzenia w Niedźwiedziej Jamie. Okolica jest mocno zakrzewiona i zachwaszczona, ustronna, przysłonięta gęstym listowiem. Od posiadłości do studni prowadzi udeptana ścieżka, która rozmaka i zachodzi błotem ilekroć opadają silniejsze deszcze.
|4.07.1958
Niedźwiedź był teraz jej symbolem, choć Mała Sroka nadal nie wiedziała co to oznacza. Jej świat nagle się zmienił, dowiedziała się kim ma się stać, kim miała być od samego początku. Krew ojca, człowieka, który je zdradził, a jednak była jego częścią. Dziedzictwo musiało zostać zachowane, choć na razie nic z tego nie rozumiała.
Ucieczka w świat snów ułatwiała pojęcie tego co się dzieje. To właśnie tam się czuła bezpiecznie, to tam mogła powierzyć swoje lęki trójokiemu lisowi śledząc ślady niedźwiedzich łap na śniegu. Odwagę miała, aby podejść do skraju lasu, nie postąpiła kroku między drzewa.
Dzisiaj zaś śmiało zmierzała w kierunku studni, wydeptana ścieżka sucha na wiór od dawna nie była zaznaczona deszczem. Trawy chrzęściły pod stopami, ale wyższe krzewy dawały ukojenie w swoim cieniu. Litery alfabetu, jaki miał stać się drugim językiem zaczęły się ze sobą zlewać, nie układały się w dźwięczne słowa więc dziewczynka uznała, że musi wyjść na zewnątrz.
Unosząc w górę głowę patrzyła na nierówną fakturę zielonych liści. Jak promienie słońca przedzierają się między gałęziami i smugą światła padają na ziemię. Spojrzała na te plamy, na początku nie kojarzące się z niczym. Po chwili dostrzegła zwierzęta i budowle, chwiejne i niepewne kiedy zawiał delikatny wiatr.
Studnia była już blisko.
Kontynuowała swoją wyprawę, choć przecież nie wiedziała co się wydarzy po drodze i co powinna zrobić ku jej końcu. Nie to było teraz ważne.
Studnia zamajaczyła w oddali więc przyspieszyła kroku.
Krok i skok. Krok i skok.
Ciemne włosy zebrane w dwa warkocze podrygiwały na drobnych ramionach przy każdym podskoku.
W końcu dotarła do studni i zajrzała do jej wnętrza.
-Hop hop! - Zawołała, a echo zaraz odpowiedziało. -Hooop! -Ponowiła rozmowę z echem i zaśmiała się cicho. -Jestem Lysandra! Lysandra Vabl… - Urwała nagle, tak samo jak echo, które jakby było człowiekiem od razu wyczuło wahanie w głosie dziecka. -Lysandra Mulciber! - Zawołała ponownie, a nazwisko tak inaczej brzmiało. Odbiło się od ścian studni, zaginęło w jej głębinie. Czy już była niedźwiedziem? Czy mogła pozostać Małą Sroką? -Medved' - mruknęła pod nosem. Niepewna tego kim się teraz ma stać. Echo nie mogło na razie tego usłyszeć.
Wujek R miał być teraz ojcem. Matula mówiła, że zawsze nim był, czuwający nad ich losem. Obrońca i opiekun, ten który stał się ojcem z czynu i działania. Westchnęła cicho, bo nadal nie odważyła się do niego inaczej powiedzieć jak “wujku”, ale Matula prosiła, aby zaprzestała tego. Należało się tylko przełamać.
Niedźwiedź był teraz jej symbolem, choć Mała Sroka nadal nie wiedziała co to oznacza. Jej świat nagle się zmienił, dowiedziała się kim ma się stać, kim miała być od samego początku. Krew ojca, człowieka, który je zdradził, a jednak była jego częścią. Dziedzictwo musiało zostać zachowane, choć na razie nic z tego nie rozumiała.
Ucieczka w świat snów ułatwiała pojęcie tego co się dzieje. To właśnie tam się czuła bezpiecznie, to tam mogła powierzyć swoje lęki trójokiemu lisowi śledząc ślady niedźwiedzich łap na śniegu. Odwagę miała, aby podejść do skraju lasu, nie postąpiła kroku między drzewa.
Dzisiaj zaś śmiało zmierzała w kierunku studni, wydeptana ścieżka sucha na wiór od dawna nie była zaznaczona deszczem. Trawy chrzęściły pod stopami, ale wyższe krzewy dawały ukojenie w swoim cieniu. Litery alfabetu, jaki miał stać się drugim językiem zaczęły się ze sobą zlewać, nie układały się w dźwięczne słowa więc dziewczynka uznała, że musi wyjść na zewnątrz.
Unosząc w górę głowę patrzyła na nierówną fakturę zielonych liści. Jak promienie słońca przedzierają się między gałęziami i smugą światła padają na ziemię. Spojrzała na te plamy, na początku nie kojarzące się z niczym. Po chwili dostrzegła zwierzęta i budowle, chwiejne i niepewne kiedy zawiał delikatny wiatr.
Studnia była już blisko.
Kontynuowała swoją wyprawę, choć przecież nie wiedziała co się wydarzy po drodze i co powinna zrobić ku jej końcu. Nie to było teraz ważne.
Studnia zamajaczyła w oddali więc przyspieszyła kroku.
Krok i skok. Krok i skok.
Ciemne włosy zebrane w dwa warkocze podrygiwały na drobnych ramionach przy każdym podskoku.
W końcu dotarła do studni i zajrzała do jej wnętrza.
-Hop hop! - Zawołała, a echo zaraz odpowiedziało. -Hooop! -Ponowiła rozmowę z echem i zaśmiała się cicho. -Jestem Lysandra! Lysandra Vabl… - Urwała nagle, tak samo jak echo, które jakby było człowiekiem od razu wyczuło wahanie w głosie dziecka. -Lysandra Mulciber! - Zawołała ponownie, a nazwisko tak inaczej brzmiało. Odbiło się od ścian studni, zaginęło w jej głębinie. Czy już była niedźwiedziem? Czy mogła pozostać Małą Sroką? -Medved' - mruknęła pod nosem. Niepewna tego kim się teraz ma stać. Echo nie mogło na razie tego usłyszeć.
Wujek R miał być teraz ojcem. Matula mówiła, że zawsze nim był, czuwający nad ich losem. Obrońca i opiekun, ten który stał się ojcem z czynu i działania. Westchnęła cicho, bo nadal nie odważyła się do niego inaczej powiedzieć jak “wujku”, ale Matula prosiła, aby zaprzestała tego. Należało się tylko przełamać.
The girl...
... who lost things
Przeprowadzka do nowego miejsca nie niosła w sobie znamion życiowej rewolucji, bo mieszkania na ulicy Pokątnej, które zajmował odkąd tylko zostawił za sobą dwór w Dover nie nazywał domem. Udawał, że nomenklatura nie miała dla niego żadnego znaczenia — udawał przed sobą najlepiej — a jednak nie korzystał z tego określenia. Czy dom w Warwick miał być domem, który miał znaczenie mogło okazać się wkrótce, a może i później, w przeciągu kilku lat. Nie tracił czasu na zastanawianie się, czy dla innych miało to jakiekolwiek znacznie. Zakładał, że zaczynało się tam, gdzie własne izby. Kuzynki miały swoje pokoje i pracownie, miała ją także Cassandra wraz z szeregiem innych pomieszczeń — gdyby tylko chciała go unikać, udałoby jej się to bez trudu w tak dużym domu. A on dalej mógł pogrążać się we własnych myślach w samotności. Spędził tu ledwie noc, a i ta nie okazała się łaskawa, gdy na niebie rozjaśniała świetlista kometa. Nie mógł ani spać, ani myślec o sprawach, które dotąd spędzały mu sen z powiek. Wizja, której bohaterką była Varya nie dawała mu spokoju, podobnie jak połyskujący złowrogo — i równie pięknie — ciągnący się warkocz. Temperatura dodatkowo dawała się we znaki, dlatego nim słońce wstało ruszył na spacer po mieście. Kąpiele w rzece nie należały do szczególnych rozrywek, ale to właśnie nad rzeką Avon zakończył wędrówkę i w jej nurcie odnalazł ciszę i spokój podczas pierwszych i późniejszych promieni słońca. Jak młodzik korzystający z chwili wolnego chłodził się w szerokiej rzece, próbując zebrać myśli po kolejnej nieprzespanej nocy. I gdyby nie złowrogie światło na głową, przypomniałby sobie o surowej naturze, białych klifach w Kent. Tak odmiennej przestrzeni od ciasnych, wilgotnych i parnych uliczek Londynu. Przemierzanie rzeki wpław ściągnęło jego uwagę na nie tory. Uspokoiło. Nie odbierając mu doświadczenia i wiedzy, cofnęło kilka lat.
Do Niedźwiedziej Jamy wrócił przed południem. Zwarty, gotowy do działania mimo kłopotów ze snem — z wciąż mokrymi włosami zaczesanymi do tyłu i opadającymi niesfornie na czoło w pojedynczych kosmkach. Szatę trzymał w ręce, na sobie mając tylko rozpiętą koszulę, wilgotną, bo przecież kąpieli w rzece nie planował wychodząc z domu. Gdy przeszedł przez furtkę z tyłu, jego oczom szybko ukazała się mała sylwetka sroki — wiernej kopii jego żony. Jakież to było dziwne, myśleć o sobie i o niej w ten sposób. Patrzeć na skaczącą dziewczynkę, jak członka swojej rodziny. Zatrzymał się w miejscu, przy pokrytym bluszczu niewielkim drzewie. Była skoncentrowana na własnej zabawie, myślach — zamknięta w swoim świecie, ale nie był w stanie stwierdzić jak bardzo przypominała w tym Cassandrę. Nie pamiętał jej. Budował wspomnienia na nowo, wciąż udając, że nie stracił ani chwili z ich wspólnego życia. Patrzył, jak się bawi i słuchał, jak powtarza rosyjskie słowo.
— Hop hop — odparł ujawniając swoją obecność, ruszywszy w końcu przed siebie, w kierunku studni, nie myśląc nawet o tym by schowawszy się w zaroślach bawić się z ośmiolatka w powtarzające echo. — Mówi się niedźwiedź— poprawił ją, starannie akcentując rosyjską wymowę. Sam ostatnio intensywnie szlifował język przodków. Nie dlatego, że chciał — urodził się tu, w Anglii i Anglia była miejscem, które będzie pisało jego historię, ale pochodzenie nie miało być zapomniane, nawet jeśli nie napawało go wielką dumą. Wzloty i upadki przodków nie miały znaczenia, tamtych duchów nie będą przywoływać. — Mam na imię Lysandra. Powtórz — powiedział po rosyjsku, przystając przy studni. Zerknął na nią tak, jak patrzył na czarodziejów, których potencjał osądzał, ale w końcu odwrócił wzrok. Przysiadł na skraju studni, spoglądając w jej głąb. — Wysoko — zawyrokował. Gdyby wpadła przypadkiem do środka miałaby marne szanse, by przeżyć, ale miała mądre oczy. — Nie chciałbym tam wpaść do środka. A ty? — Spojrzał na nią jeszcze raz. Powinien spytać ją o przeszłość, która utracił? Nic nie wiedział o tej małej Sroce. — Podoba ci się pokój? To miejsce?— Rozejrzał się dookoła. — Masz wszystko czego potrzebujesz?— pytał dalej, na chwilę zapominając, że rozmawia z małą dziewczynką. Czego mogło jej brakować? Lalek? Ułożył ręce i zwinie szatę przed sobą, na udach, raz jeszcze obracając się przez ramię do ciemnej studni.
Do Niedźwiedziej Jamy wrócił przed południem. Zwarty, gotowy do działania mimo kłopotów ze snem — z wciąż mokrymi włosami zaczesanymi do tyłu i opadającymi niesfornie na czoło w pojedynczych kosmkach. Szatę trzymał w ręce, na sobie mając tylko rozpiętą koszulę, wilgotną, bo przecież kąpieli w rzece nie planował wychodząc z domu. Gdy przeszedł przez furtkę z tyłu, jego oczom szybko ukazała się mała sylwetka sroki — wiernej kopii jego żony. Jakież to było dziwne, myśleć o sobie i o niej w ten sposób. Patrzeć na skaczącą dziewczynkę, jak członka swojej rodziny. Zatrzymał się w miejscu, przy pokrytym bluszczu niewielkim drzewie. Była skoncentrowana na własnej zabawie, myślach — zamknięta w swoim świecie, ale nie był w stanie stwierdzić jak bardzo przypominała w tym Cassandrę. Nie pamiętał jej. Budował wspomnienia na nowo, wciąż udając, że nie stracił ani chwili z ich wspólnego życia. Patrzył, jak się bawi i słuchał, jak powtarza rosyjskie słowo.
— Hop hop — odparł ujawniając swoją obecność, ruszywszy w końcu przed siebie, w kierunku studni, nie myśląc nawet o tym by schowawszy się w zaroślach bawić się z ośmiolatka w powtarzające echo. — Mówi się niedźwiedź— poprawił ją, starannie akcentując rosyjską wymowę. Sam ostatnio intensywnie szlifował język przodków. Nie dlatego, że chciał — urodził się tu, w Anglii i Anglia była miejscem, które będzie pisało jego historię, ale pochodzenie nie miało być zapomniane, nawet jeśli nie napawało go wielką dumą. Wzloty i upadki przodków nie miały znaczenia, tamtych duchów nie będą przywoływać. — Mam na imię Lysandra. Powtórz — powiedział po rosyjsku, przystając przy studni. Zerknął na nią tak, jak patrzył na czarodziejów, których potencjał osądzał, ale w końcu odwrócił wzrok. Przysiadł na skraju studni, spoglądając w jej głąb. — Wysoko — zawyrokował. Gdyby wpadła przypadkiem do środka miałaby marne szanse, by przeżyć, ale miała mądre oczy. — Nie chciałbym tam wpaść do środka. A ty? — Spojrzał na nią jeszcze raz. Powinien spytać ją o przeszłość, która utracił? Nic nie wiedział o tej małej Sroce. — Podoba ci się pokój? To miejsce?— Rozejrzał się dookoła. — Masz wszystko czego potrzebujesz?— pytał dalej, na chwilę zapominając, że rozmawia z małą dziewczynką. Czego mogło jej brakować? Lalek? Ułożył ręce i zwinie szatę przed sobą, na udach, raz jeszcze obracając się przez ramię do ciemnej studni.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Odrywała nowy dom, tworzyła w głowie mapę pomieszczeń, wyznaczała ścieżki którymi przemieszczała się po nowym królestwie. Zaglądając w każdy kąt, sprawdzając wszystkie miejsca oswajała się z przestrzenią, z życiem jakie miała teraz wieść. Czasami siadając w pokoju jaki został jej przeznaczony, zanurzała się w myślach, wyobrażała sobie dalsze życie, jak będą wyglądać kolejne dni i lata. Wiele obaw rodziło się w głowie dziewczynki, ale starała się nie dopuszczać ich do siebie za często. Ufała Matuli, nie miała podstaw, aby w jej słowa wątpić. Dlatego też przyjmowała świat taki jaki był, nie zastanawiała się dlaczego tak działa, a nie inaczej, to była domena dorosłych. Ona chciała poznawać, a nie zmieniać.
Studnia była też elementem przygody, odkrywania tego co jeszcze nie znane. Drgnęła słysząc głos i odwróciła się od razu. Szmaragdowe spojrzenia czujnie przyjrzało się mężczyźnie, którego miała nazywać teraz ojcem.
-Hop, hop. - odpowiedziała zdecydowanie ciszej, a poprawiona skinęła głową. -Niedźwiedź - Powtórzyła, wolno i dokładnie. Skupiając się na brzmieniu każdej sylaby i głoski. To było jak uczenie się piosenki na pamięć, wystarczyło zapamiętać rytmikę słowa. Otrzymała zadanie nauczenia się języka, który mówił o tym kim jest. Czy pewnego dnia będzie miała możliwość podróży do tego owianego tajemnicą kraju? -Mam.. na.. imię Lysandra. - Powtórzyła za Ramseyem bardzo dokładnie czując na sobie pilny i uważny wzrok. Nie mogła się pomylić. Kiedy udało się wypowiedzieć wszystkie słowa bezbłędnie, odetchnęła z ulgą. Nadal brzmiały obco na języku, nadal były czymś nowym, z czym nie zdążyła się jeszcze oswoić. Przyglądała się jak zasiada na krawędzi studni, jak zagląda w jej czeluść. Podeszła na powrót do niej i również zajrzała w jej ciemność. -Długo się spada w dół? - Zapytała nagle ze spokojem w głosie. -Czy zaklęcia pomogą w wydostaniu się z niej? - Padło kolejne, bo wciąż była ciekawa świata, nie znała wszystkich mechanizmów jakie nim rządziły. Przechyliła nieznacznie głowę ku ramieniu, wskazała na mokre ubrania. - Czy byłeś nad rzeką wu… - Urwała gwałtownie i odwróciła wzrok lekko speszona. Kolejne pytania sprawiły, że mogła skupić się na czymś innym. Pokręciła głową. -Niczego mi nie brakuje. - Zapewniła. Miała farby i prawdziwe sztalugi, liczne książki i zwierzęta oraz ogromną przestrzeń, ale mimo to trochę tęskniła za małym pokojem na poddaszu tuż nad lecznicą. Za dźwiękami starych podłóg, za śpiewem wiatru w szczelinach muru. Rano nie słyszała okrzyków mleczarzy, charakterystycznego dźwięku otwieranych okien i okrzyku gazeciarzy biegających z Walczącym Magiem. -Tylko… czasami tęsknię za Londynem. - Dodała po chwili obawiając się, że tymi słowami sprawia przykrość wszystkim tym, którzy się nią opiekują.
|Rzucam k10 na magię dziecięcą
Studnia była też elementem przygody, odkrywania tego co jeszcze nie znane. Drgnęła słysząc głos i odwróciła się od razu. Szmaragdowe spojrzenia czujnie przyjrzało się mężczyźnie, którego miała nazywać teraz ojcem.
-Hop, hop. - odpowiedziała zdecydowanie ciszej, a poprawiona skinęła głową. -Niedźwiedź - Powtórzyła, wolno i dokładnie. Skupiając się na brzmieniu każdej sylaby i głoski. To było jak uczenie się piosenki na pamięć, wystarczyło zapamiętać rytmikę słowa. Otrzymała zadanie nauczenia się języka, który mówił o tym kim jest. Czy pewnego dnia będzie miała możliwość podróży do tego owianego tajemnicą kraju? -Mam.. na.. imię Lysandra. - Powtórzyła za Ramseyem bardzo dokładnie czując na sobie pilny i uważny wzrok. Nie mogła się pomylić. Kiedy udało się wypowiedzieć wszystkie słowa bezbłędnie, odetchnęła z ulgą. Nadal brzmiały obco na języku, nadal były czymś nowym, z czym nie zdążyła się jeszcze oswoić. Przyglądała się jak zasiada na krawędzi studni, jak zagląda w jej czeluść. Podeszła na powrót do niej i również zajrzała w jej ciemność. -Długo się spada w dół? - Zapytała nagle ze spokojem w głosie. -Czy zaklęcia pomogą w wydostaniu się z niej? - Padło kolejne, bo wciąż była ciekawa świata, nie znała wszystkich mechanizmów jakie nim rządziły. Przechyliła nieznacznie głowę ku ramieniu, wskazała na mokre ubrania. - Czy byłeś nad rzeką wu… - Urwała gwałtownie i odwróciła wzrok lekko speszona. Kolejne pytania sprawiły, że mogła skupić się na czymś innym. Pokręciła głową. -Niczego mi nie brakuje. - Zapewniła. Miała farby i prawdziwe sztalugi, liczne książki i zwierzęta oraz ogromną przestrzeń, ale mimo to trochę tęskniła za małym pokojem na poddaszu tuż nad lecznicą. Za dźwiękami starych podłóg, za śpiewem wiatru w szczelinach muru. Rano nie słyszała okrzyków mleczarzy, charakterystycznego dźwięku otwieranych okien i okrzyku gazeciarzy biegających z Walczącym Magiem. -Tylko… czasami tęsknię za Londynem. - Dodała po chwili obawiając się, że tymi słowami sprawia przykrość wszystkim tym, którzy się nią opiekują.
|Rzucam k10 na magię dziecięcą
The girl...
... who lost things
The member 'Lysandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Pokiwał głową lekko zauważalnie na znak, że wykonała zadanie poprawnie. Język rosyjski nie był łatwy ani w wymowie ani tym bardziej pisowni. Cyrylica sprawiała problemy, zupełnie jakby była kolejnym, osobnym językiem. Głoski nie miały odzwierciedlenia w pisowni, przynajmniej długi czas dla niego, ale odkąd jego kuzynostwo pojawiło się w pobliżu, nie tylko sam ćwiczył wymowę, akcent, który trudno mu było uzyskać, ale też w samotności pisanie, które miało mu się przydać. Z Varyą rozmawiał głównie po rosyjsku, często w prostych słowach, ucząc się kontekstu i słów, którymi ona dzieliła się z nim, a kiedy tego potrzebowała, on pomagał jej w rodzimym języku. Z kuzynem starał się mówić po angielsku, podpierając się rosyjskim w słowach, które mogły mu sprawiać trudność. Musiał dobrze nauczyć się angielskiego, by zająć stanowisko w Ministerstwie Magii, a on zamierzał mu to ułatwić, wszak zgodził się mu pomóc. Lysandra stawiała pierwsze kroki — w tej rodzinie, w tej rzeczywistości, w tym domu i obcym świecie. Rozumiał to lepiej niż mogła przypuszczać. Dla niego to było tak samo nowe.
Długie, przeciągłe mruknięcie zwiastowało zastanowienie, kiedy spytała o studnię zaglądając w jej czeluści. On także tam patrzył. W ciemność, która nie była mu ani trochę obca i ani trochę przerażająca. Walka o życie towarzyszyła mu od dawna.
—Chwilkę— powiedział po rosyjsku, po czym spojrzał na dziewczynkę. — Jedno mrugnięcie okiem. Ale to wystarczy, by wypuścić z dłoni różdżkę. Drewno, z którego jest wykonana różdżka — sięgnął po własną, by mogła sama zobaczyć. Najłatwiej pojmowało się nowości, kiedy można było ich doświadczyć. Empiria była bardzo ważna, nie tylko w życiu badaczy. To, co dla mugoli było kawałkiem patyka było przewodnikiem czarodziejskiej mocy. Ten jego był wykonany z wężowego drewna. Innego niż dawniej, tamtą stracił w szatańskiej pożodze. Wybrała go na bazie innych doświadczeń, wypracowanego charakteru. — ma większą gęstość niż woda, więc z pewnością zatonie. Jeśli nie zdążysz go złapać, żadne zaklęcia ci się nie przydadzą, ale... Jeśli wypracujesz sobie nawyk trzymania jej zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, co się dzieje — bo przecież często od tego będzie zależeć twoje życie — jest kilka zaklęć. Orbis wyczaruje magiczne lasso, które może opleść się wokół czego, ale tu nie ma ani dachu, ani drzewa, o które mogłoby się zaplątać. Gdyby jednak było, mogłabyś się wspiąć. Ascendio pociągnie cię do góry. Trzeba różdżkę trzymać mocno i liczyć się z tym, że później, gdy zacznie się spadać, trzeba będzie zareagować równie szybko, by nie wpaść z powrotem lub nie rozbić głowy przy upadku. Abesio deportuje cię w inne miejsce, ale jest niebezpieczne. Każda pomyłka może kosztować cię wiele zdrowia, a jeśli się będziesz denerwować, nawet i życie.
Czy była przygotowana? Nie wątpił, że Cassandra wielu rzeczy jej nauczyła, a wychowana na Nokturnie potrafiła kryć się i uciekać przed kłopotami. Przed wojną musiał ją chronić on — teraz to był jego obowiązek. Miał rodzinę i jako jej głowa musiał jej strzec, niezależnie od innych priorytetów i planów na przyszłość. Mógłby ją uczyć, mógłby jej pokazać wiele, ale jak mogła rozpocząć naukę bez różdżki? — W bibliotece mam kilka pozycji. Przyniosę ci je wieczorem, przed snem. Książki, które powinnaś poznać. Nie brzmią jak baśnie, ale dobrze byłoby, gdybyś je poznała zanim pójdziesz do szkoły. Poradnik samoobrony, O trollach, wilkołakach i wampirach. — Później, gdy trafi do szkoły będzie mogła skupić się na innych umiejętnościach Pojedynkach, magii ofensywnej, a jeśli wszystko pójdzie w dobrą stronę to może śladami Durmstrangu, czarnej magii. Nim jednak sięgnie po taki rodzaj zaklęć musiała znać podstawy. Chociaż z teorii.
Zerknął w stronę czeluści i zmarszczył brwi. Rozmawiali o studni — co to byłaby za ironia, gdyby pośród tylu niebezpieczeństw właśnie ona okazała się niebezpieczna dla dziewczynki. Odrzucił tę myśl, gdy spytała o rzekę. Urwała w połowie, z przyzwyczajenia. Czy rozmawiała o tym z Cassandrą? Nie chciał podejmować tego tematu. Był trudny, niewygodny. Nie nadawał się do tego, dlatego puścił to mimo uszu, udając, że nic się nie stało — nawet jeśli był to błąd, który przy jego kuzynostwie mógłby wzbudzić niepotrzebną ciekawość.
— Tak. Woda jest przyjemnie chłodna, prąd słaby, nie jest bardzo głęboka. Potrafisz pływać? — spytał mimochodem. A może już to wiedział? tylko skąd, nie potrafił sobie wyobrazić siebie i córki Cassandry na wspólnym pikniku nad brzegiem Tamizy. — Byłaś już tam z mamą? Nad rzeką Avon? — Zmarszczył brwi, gdy wspomniała o Londynie. Wychowała się tam. Spędziła tam całe życie, była przywiązana do stolicy. — Czego ci brakuje więc tutaj, co miałaś w Londynie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Długie, przeciągłe mruknięcie zwiastowało zastanowienie, kiedy spytała o studnię zaglądając w jej czeluści. On także tam patrzył. W ciemność, która nie była mu ani trochę obca i ani trochę przerażająca. Walka o życie towarzyszyła mu od dawna.
—Chwilkę— powiedział po rosyjsku, po czym spojrzał na dziewczynkę. — Jedno mrugnięcie okiem. Ale to wystarczy, by wypuścić z dłoni różdżkę. Drewno, z którego jest wykonana różdżka — sięgnął po własną, by mogła sama zobaczyć. Najłatwiej pojmowało się nowości, kiedy można było ich doświadczyć. Empiria była bardzo ważna, nie tylko w życiu badaczy. To, co dla mugoli było kawałkiem patyka było przewodnikiem czarodziejskiej mocy. Ten jego był wykonany z wężowego drewna. Innego niż dawniej, tamtą stracił w szatańskiej pożodze. Wybrała go na bazie innych doświadczeń, wypracowanego charakteru. — ma większą gęstość niż woda, więc z pewnością zatonie. Jeśli nie zdążysz go złapać, żadne zaklęcia ci się nie przydadzą, ale... Jeśli wypracujesz sobie nawyk trzymania jej zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, co się dzieje — bo przecież często od tego będzie zależeć twoje życie — jest kilka zaklęć. Orbis wyczaruje magiczne lasso, które może opleść się wokół czego, ale tu nie ma ani dachu, ani drzewa, o które mogłoby się zaplątać. Gdyby jednak było, mogłabyś się wspiąć. Ascendio pociągnie cię do góry. Trzeba różdżkę trzymać mocno i liczyć się z tym, że później, gdy zacznie się spadać, trzeba będzie zareagować równie szybko, by nie wpaść z powrotem lub nie rozbić głowy przy upadku. Abesio deportuje cię w inne miejsce, ale jest niebezpieczne. Każda pomyłka może kosztować cię wiele zdrowia, a jeśli się będziesz denerwować, nawet i życie.
Czy była przygotowana? Nie wątpił, że Cassandra wielu rzeczy jej nauczyła, a wychowana na Nokturnie potrafiła kryć się i uciekać przed kłopotami. Przed wojną musiał ją chronić on — teraz to był jego obowiązek. Miał rodzinę i jako jej głowa musiał jej strzec, niezależnie od innych priorytetów i planów na przyszłość. Mógłby ją uczyć, mógłby jej pokazać wiele, ale jak mogła rozpocząć naukę bez różdżki? — W bibliotece mam kilka pozycji. Przyniosę ci je wieczorem, przed snem. Książki, które powinnaś poznać. Nie brzmią jak baśnie, ale dobrze byłoby, gdybyś je poznała zanim pójdziesz do szkoły. Poradnik samoobrony, O trollach, wilkołakach i wampirach. — Później, gdy trafi do szkoły będzie mogła skupić się na innych umiejętnościach Pojedynkach, magii ofensywnej, a jeśli wszystko pójdzie w dobrą stronę to może śladami Durmstrangu, czarnej magii. Nim jednak sięgnie po taki rodzaj zaklęć musiała znać podstawy. Chociaż z teorii.
Zerknął w stronę czeluści i zmarszczył brwi. Rozmawiali o studni — co to byłaby za ironia, gdyby pośród tylu niebezpieczeństw właśnie ona okazała się niebezpieczna dla dziewczynki. Odrzucił tę myśl, gdy spytała o rzekę. Urwała w połowie, z przyzwyczajenia. Czy rozmawiała o tym z Cassandrą? Nie chciał podejmować tego tematu. Był trudny, niewygodny. Nie nadawał się do tego, dlatego puścił to mimo uszu, udając, że nic się nie stało — nawet jeśli był to błąd, który przy jego kuzynostwie mógłby wzbudzić niepotrzebną ciekawość.
— Tak. Woda jest przyjemnie chłodna, prąd słaby, nie jest bardzo głęboka. Potrafisz pływać? — spytał mimochodem. A może już to wiedział? tylko skąd, nie potrafił sobie wyobrazić siebie i córki Cassandry na wspólnym pikniku nad brzegiem Tamizy. — Byłaś już tam z mamą? Nad rzeką Avon? — Zmarszczył brwi, gdy wspomniała o Londynie. Wychowała się tam. Spędziła tam całe życie, była przywiązana do stolicy. — Czego ci brakuje więc tutaj, co miałaś w Londynie?
[bylobrzydkobedzieladnie]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 01.09.23 20:56, w całości zmieniany 1 raz
Nowy dom rozbrzmiewał innym językiem, słyszała go na korytarzu i salonie. Słyszała pod jabłonią oraz kiedy szła spać. Słuchała i wyłapywała poszczególne słowa, z każdym dniem coraz więcej. Melodyjność wiele ułatwiała, sprawiała, że mogła zapamiętać więcej nucąc je pod nosem.
Choć ciekawska była i chętnie poznawała wszystko co nowe, zadawała wiele pytań to pod skórą pojawiało się nieprzyjemne mrowienie niepokoju. I tylko czasami, gdy myślami zapędziła się zbyt daleko w swoje sny.
Czekała cierpliwie na odpowiedź, chwila dłużej ciszy zwiastowała bardziej rozbudowaną wypowiedź. Znała już na tyle czarodzieja, że potrafiła rozpoznać kiedy będzie odbijał szybko jej pytania, a kiedy wyłoży jej wszystko bardzo dokładnie.
Chwilkę.
Ułamek oddechu, jeden okrzyk zdziwienia, jeden ruch ptasich skrzydeł by wpaść w ciemną, zimną i niepokojącą czeluść, z której, wydawało się, że nie ma ucieczki. Skupiła całą swoja uwagę na różdżce jaką wyciągnął. W świetle słońca wężowe drewno zdawało się być zrobione z łusek. Nie miała swojej różdżki, choć czasami wyobrażała sobie jak to będzie ją posiadać, nosić cały czas przy sobie, pamiętać, że należy jej użyć. U dorosłych zdawała się być przedłużeniem ich ręki, czymś co zawsze było w ich dłoni, nawet jak trzymali ją schowaną w połach swoich szat. Jeszcze musi minąć parę lat nim będzie mogła pójść do Hogwartu, nim uda się z Matulą do sklepu, a może też i z … tatą?
Słuchała z zafascynowaniem jak można na różne sposoby się uratować z głębin studni.
Nie wiedziała.
Miała świadomość, że jest wiele zaklęć, ale jak je wszystkie spamiętać? Jak wiedzieć, jakie użyć? Ile musieli znać dorośli zaklęć na pamięć?
Ona sama parę znała, słyszała jak je Matula wypowiada, ale nie było ich dużo. I to takich, które były użyteczne w domu albo na spacerze.
-Teraz wiem jak wydostać się ze studni. - Stwierdziła ze spokojem w głosie, jakby rozmawiała o tym jak Umhra codziennie pije herbatkę wraz z nią zaraz po śniadaniu. Na Nokturnie nie było studni, ale teraz musiała pamiętać, że jeżeli kiedykolwiek ma wpaść do studni, to tylko wtedy jak będzie mieć różdżkę. Słysząc o kolejnych książkach jakie będą się piętrzyć w jej pokoju zmarkotniała na chwilę. Właśnie dlatego wyszła z domu, chciała oderwać się od książek na chwilę, ostatnie dni spędzała głównie nad nimi. Lubiła ich zapach oraz szelest kartek kiedy je przekładała, ale miała już lekki przesyt. -Jak to jest książka “Ciemne moce: Poradnik samoobrony” to już czytałam. - Odpowiedziała od razu, co nie było kłamstwem. Znalazła wysłużony egzemplarz jeszcze w domu na Nokturnie i kiedy nie chciała rysować ani malować, siedziała z Umhrą i czytała na głos. W ten sposób mijał jej czas, a jej jakość czytania bardzo szybko się poprawiła. Później, co jakiś czas wracała do tej przedziwnej lektury, ponieważ pobudzała jej wyobraźnię. Oparła się plecami o ściankę studni skubiąc wystającą nitkę z ubrania. Nigdy nie miała ojca, zawsze był wujek R, ojcowska figura, a jednak nosił zupełnie inny tytuł. Matula prosiła, aby zaprzestała mówić do niego wujku, aby zaczęła mówić tato. Czy była dla niego córką? Czy sam mówił o niej jako o swojej córce? Była zawsze Cassandry, czy stała się już Cassandry i Ramseya?
-Nie umiem pływać, ale brodziłam w rzece. Nie w tej. - Nie raz z bratem, a ten głośno się śmiał kiedy krople wody osadzały się na jego policzkach i zmierzwionych przez wiatr włosach. Wzruszyła lekko ramionami. -Tak jakoś… chyba… to się nazywa, że dźwięków miasta mi brakuje… czasami. - Nie powinna marudzić. Jeszcze bardziej zaczęła skubać nieznośną nitkę na ubraniu. -Ale to mi przejdzie. - Mówiąc to uśmiechnęła się nieznacznie, bo przecież tak mówili dorośli. Mówili, że każda tęsknota z czasem mija, że zostaje uciszona, więc pewnie i ona potrzebowała jeszcze paru dni, aby się oswoić ze wszystkim. -Zabierzesz mnie nad rzekę Avon? - Zapytała chcąc skupić swoje myśli na czymś innym. -Czy mogłabym nazbierać kwiatów? Matula lubi ich zapach, na pewno się ucieszy.
Choć ciekawska była i chętnie poznawała wszystko co nowe, zadawała wiele pytań to pod skórą pojawiało się nieprzyjemne mrowienie niepokoju. I tylko czasami, gdy myślami zapędziła się zbyt daleko w swoje sny.
Czekała cierpliwie na odpowiedź, chwila dłużej ciszy zwiastowała bardziej rozbudowaną wypowiedź. Znała już na tyle czarodzieja, że potrafiła rozpoznać kiedy będzie odbijał szybko jej pytania, a kiedy wyłoży jej wszystko bardzo dokładnie.
Chwilkę.
Ułamek oddechu, jeden okrzyk zdziwienia, jeden ruch ptasich skrzydeł by wpaść w ciemną, zimną i niepokojącą czeluść, z której, wydawało się, że nie ma ucieczki. Skupiła całą swoja uwagę na różdżce jaką wyciągnął. W świetle słońca wężowe drewno zdawało się być zrobione z łusek. Nie miała swojej różdżki, choć czasami wyobrażała sobie jak to będzie ją posiadać, nosić cały czas przy sobie, pamiętać, że należy jej użyć. U dorosłych zdawała się być przedłużeniem ich ręki, czymś co zawsze było w ich dłoni, nawet jak trzymali ją schowaną w połach swoich szat. Jeszcze musi minąć parę lat nim będzie mogła pójść do Hogwartu, nim uda się z Matulą do sklepu, a może też i z … tatą?
Słuchała z zafascynowaniem jak można na różne sposoby się uratować z głębin studni.
Nie wiedziała.
Miała świadomość, że jest wiele zaklęć, ale jak je wszystkie spamiętać? Jak wiedzieć, jakie użyć? Ile musieli znać dorośli zaklęć na pamięć?
Ona sama parę znała, słyszała jak je Matula wypowiada, ale nie było ich dużo. I to takich, które były użyteczne w domu albo na spacerze.
-Teraz wiem jak wydostać się ze studni. - Stwierdziła ze spokojem w głosie, jakby rozmawiała o tym jak Umhra codziennie pije herbatkę wraz z nią zaraz po śniadaniu. Na Nokturnie nie było studni, ale teraz musiała pamiętać, że jeżeli kiedykolwiek ma wpaść do studni, to tylko wtedy jak będzie mieć różdżkę. Słysząc o kolejnych książkach jakie będą się piętrzyć w jej pokoju zmarkotniała na chwilę. Właśnie dlatego wyszła z domu, chciała oderwać się od książek na chwilę, ostatnie dni spędzała głównie nad nimi. Lubiła ich zapach oraz szelest kartek kiedy je przekładała, ale miała już lekki przesyt. -Jak to jest książka “Ciemne moce: Poradnik samoobrony” to już czytałam. - Odpowiedziała od razu, co nie było kłamstwem. Znalazła wysłużony egzemplarz jeszcze w domu na Nokturnie i kiedy nie chciała rysować ani malować, siedziała z Umhrą i czytała na głos. W ten sposób mijał jej czas, a jej jakość czytania bardzo szybko się poprawiła. Później, co jakiś czas wracała do tej przedziwnej lektury, ponieważ pobudzała jej wyobraźnię. Oparła się plecami o ściankę studni skubiąc wystającą nitkę z ubrania. Nigdy nie miała ojca, zawsze był wujek R, ojcowska figura, a jednak nosił zupełnie inny tytuł. Matula prosiła, aby zaprzestała mówić do niego wujku, aby zaczęła mówić tato. Czy była dla niego córką? Czy sam mówił o niej jako o swojej córce? Była zawsze Cassandry, czy stała się już Cassandry i Ramseya?
-Nie umiem pływać, ale brodziłam w rzece. Nie w tej. - Nie raz z bratem, a ten głośno się śmiał kiedy krople wody osadzały się na jego policzkach i zmierzwionych przez wiatr włosach. Wzruszyła lekko ramionami. -Tak jakoś… chyba… to się nazywa, że dźwięków miasta mi brakuje… czasami. - Nie powinna marudzić. Jeszcze bardziej zaczęła skubać nieznośną nitkę na ubraniu. -Ale to mi przejdzie. - Mówiąc to uśmiechnęła się nieznacznie, bo przecież tak mówili dorośli. Mówili, że każda tęsknota z czasem mija, że zostaje uciszona, więc pewnie i ona potrzebowała jeszcze paru dni, aby się oswoić ze wszystkim. -Zabierzesz mnie nad rzekę Avon? - Zapytała chcąc skupić swoje myśli na czymś innym. -Czy mogłabym nazbierać kwiatów? Matula lubi ich zapach, na pewno się ucieszy.
The girl...
... who lost things
— Będziesz z czasem wiedzieć znacznie więcej.
Znała te wszystkie zagrożenia, które czekały na nią na Nokturnie. Wiedziała, w którą dziurę się schować i którą piwniczką przejdzie do budynku obok. Być może wiedziała także, których twarzy należy unikać, a do których można zwrócić się z pytaniem lub prośbą o ewentualną ochronę. Zabrała ją stamtąd — na jego prośbę, życzenie, propozycję mariażu zabrała ją z miejsca, w którym się urodziła, w którym się wychowała, i w którym paradoksalnie mogła czuć się bezpiecznie. Tu czekała ją przyszłość. Tu mogła rozkwitać, żyć, uczyć się i doświadczać. Najważniejsze lekcje być może miała już za sobą, nie wnikał, czego nauczyła jej matka i co powtarzała jej za zamkniętymi drzwiami pokoju dziewczynki. Będzie mądra, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Będzie sprytna, bo już była. Czy miał jej cokolwiek do zaoferowania? Przekazania? Nauczenia? Nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tym, nie stawiał w tej roli i nie wyobrażał siebie jako nauczyciela dla dzieci, których nie miał. A może jednak — może kiedy pamiętał. Może teraz czynił to zwyczajnie raz jeszcze? Kiedy wyznała mu, że lekturę, którą chciał jej zlecić miała już dawni przeczytaną, uśmiechnął się powoli — szczerze i wyraźnie. Był to pierwszy krok do odnalezienia swojego miejsca w świecie nauki, wśród ważnych i mądrych; wśród czarodziejów poważnie traktujących zaklęcia, a nie trzaskającymi nimi na oślep, bez większego zrozumienia. Przez chwilę jej się przyglądał, ciekaw tego, co ją czeka. Czy Cassandra już wiedziała?
— To dobrze— odpowiedział. Nie od razu uznał za dobry pomysł zabranie jej nad rzekę, nie od razu zrodził się pomysł, by nauczyć ją pływać. Dopiero kiedy poprosiła go o zabranie nad rzekę — na Alei Śmiertelnego Nokturny to czarnoksiężnicy, szemrane tępy i trucicielki były jej zagrożeniem. Autorzy, którzy mogliby próbować ją śledzić, by dotrzeć do wspierającej Rycerzy Walpurgii matki. Tu mogła cieszyć się dzieciństwem, beztroska. Wykorzystywać swój czas na naukę, która pozwoli jej prześcignąć rówieśników. Nowy teren stwarzał nowe wyzwania. Dzika zwierzyna, lasy, zabłąkani rebelianci w te rejony, ale i rzeki były potencjalnymi niebezpieczeństwami. — Chodź ze mną — zaproponował, prostując się. — Chodź teraz — nim matka będzie jej potrzebować do pomocy, nim wezwie ją do siebie. Ruszył przed siebie, zatrzymując się dopiero po kilku krokach. Umhra pojawił się obok mrucząc coś pod nosem. Uczył się i jego — zachowań, reakcji, nieartykułowanych dźwięków, które wydawał, a także czegoś na kształt słów — wszelakich sposobów komunikowania się z Lysandrą i Cassandrą. Minęło niewiele czasu, od sprowadzenia tu trolla, niewiele rozumiał i nic nie potrafił powiedzieć— Idziemy nad rzekę — obwieścił więc po angielsku, nie oczekując reakcji zwrotnej. Zaczekał na dziewczynkę, aż do niego dołączy. — W mieście jest gwarno, bruk tętni życiem. W Londynie spędziłem całe swoje dorosłe życie, ale wychowywałem się w miejscu takim jak to. Piękniejszym, bardziej zadbanym. W pobliżu rezerwatu smoków — zdradził dziewczynce. Nie sądził, by ją to szczerze interesowało, ale nie mówił tego bez powodu. — Przywykniesz. — Nie wiedział, czy to minie, ale wiedział, że można było zmienić preferencje i priorytety.— Mamy niebywałą zdolność do adaptacji. Odgłosy miasta w końcu zastąpi ci śpiew ptaków, szum wysokich traw. Skowyt wilków, dzików. A może i do ciszy zapałasz sympatią. — On lubił ją najbardziej. Była najpiękniejszą ze wszystkich znanych mu symfonii. — Lubi jakieś konkretne? — Nie planował wznosić się na wyżyny romantyzmu, ale to mogła by w przyszłości istotna informacja, by załagodzić konflikt, udobruchać serce.
Znała te wszystkie zagrożenia, które czekały na nią na Nokturnie. Wiedziała, w którą dziurę się schować i którą piwniczką przejdzie do budynku obok. Być może wiedziała także, których twarzy należy unikać, a do których można zwrócić się z pytaniem lub prośbą o ewentualną ochronę. Zabrała ją stamtąd — na jego prośbę, życzenie, propozycję mariażu zabrała ją z miejsca, w którym się urodziła, w którym się wychowała, i w którym paradoksalnie mogła czuć się bezpiecznie. Tu czekała ją przyszłość. Tu mogła rozkwitać, żyć, uczyć się i doświadczać. Najważniejsze lekcje być może miała już za sobą, nie wnikał, czego nauczyła jej matka i co powtarzała jej za zamkniętymi drzwiami pokoju dziewczynki. Będzie mądra, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Będzie sprytna, bo już była. Czy miał jej cokolwiek do zaoferowania? Przekazania? Nauczenia? Nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tym, nie stawiał w tej roli i nie wyobrażał siebie jako nauczyciela dla dzieci, których nie miał. A może jednak — może kiedy pamiętał. Może teraz czynił to zwyczajnie raz jeszcze? Kiedy wyznała mu, że lekturę, którą chciał jej zlecić miała już dawni przeczytaną, uśmiechnął się powoli — szczerze i wyraźnie. Był to pierwszy krok do odnalezienia swojego miejsca w świecie nauki, wśród ważnych i mądrych; wśród czarodziejów poważnie traktujących zaklęcia, a nie trzaskającymi nimi na oślep, bez większego zrozumienia. Przez chwilę jej się przyglądał, ciekaw tego, co ją czeka. Czy Cassandra już wiedziała?
— To dobrze— odpowiedział. Nie od razu uznał za dobry pomysł zabranie jej nad rzekę, nie od razu zrodził się pomysł, by nauczyć ją pływać. Dopiero kiedy poprosiła go o zabranie nad rzekę — na Alei Śmiertelnego Nokturny to czarnoksiężnicy, szemrane tępy i trucicielki były jej zagrożeniem. Autorzy, którzy mogliby próbować ją śledzić, by dotrzeć do wspierającej Rycerzy Walpurgii matki. Tu mogła cieszyć się dzieciństwem, beztroska. Wykorzystywać swój czas na naukę, która pozwoli jej prześcignąć rówieśników. Nowy teren stwarzał nowe wyzwania. Dzika zwierzyna, lasy, zabłąkani rebelianci w te rejony, ale i rzeki były potencjalnymi niebezpieczeństwami. — Chodź ze mną — zaproponował, prostując się. — Chodź teraz — nim matka będzie jej potrzebować do pomocy, nim wezwie ją do siebie. Ruszył przed siebie, zatrzymując się dopiero po kilku krokach. Umhra pojawił się obok mrucząc coś pod nosem. Uczył się i jego — zachowań, reakcji, nieartykułowanych dźwięków, które wydawał, a także czegoś na kształt słów — wszelakich sposobów komunikowania się z Lysandrą i Cassandrą. Minęło niewiele czasu, od sprowadzenia tu trolla, niewiele rozumiał i nic nie potrafił powiedzieć— Idziemy nad rzekę — obwieścił więc po angielsku, nie oczekując reakcji zwrotnej. Zaczekał na dziewczynkę, aż do niego dołączy. — W mieście jest gwarno, bruk tętni życiem. W Londynie spędziłem całe swoje dorosłe życie, ale wychowywałem się w miejscu takim jak to. Piękniejszym, bardziej zadbanym. W pobliżu rezerwatu smoków — zdradził dziewczynce. Nie sądził, by ją to szczerze interesowało, ale nie mówił tego bez powodu. — Przywykniesz. — Nie wiedział, czy to minie, ale wiedział, że można było zmienić preferencje i priorytety.— Mamy niebywałą zdolność do adaptacji. Odgłosy miasta w końcu zastąpi ci śpiew ptaków, szum wysokich traw. Skowyt wilków, dzików. A może i do ciszy zapałasz sympatią. — On lubił ją najbardziej. Była najpiękniejszą ze wszystkich znanych mu symfonii. — Lubi jakieś konkretne? — Nie planował wznosić się na wyżyny romantyzmu, ale to mogła by w przyszłości istotna informacja, by załagodzić konflikt, udobruchać serce.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Dorośli zawsze tak mówili, że z czasem wszystko będzie łatwiejsze, ale im dłużej im się przyglądała tym bardziej widziała, że mają swoje problemy, tak duże jak oni sami. Nie wydawało się, że będzie łatwiej. A może to mała Sroka rozumiała jeszcze za mało? Świat przecież był ogromny i pełen zagadek, miejsc, których jeszcze nie odkryła. Tak jak tutaj, w tych ogrodach wokół nowego domu, wśród ścieżek, które nie wiedziała gdzie prowadzą, ale na pewno je odkryje. Sam dom wciąż miał tyle zakątków jakie musiała odkryć, codziennie znajdowała coś innego. Znalazła dwie kryjówki, gdzie mogła się zaszyć i nikt nie wiedział, że tam się znajduje. Miejsca ucieczki, gdy potrzebowała aby nikt na nią nie patrzył, nikt nie mówił, nikt niczego nie oczekiwał. Książki stanowiły świat, w który chętnie wchodziła i zanurzała się z każdą stroną. Jedne były trudne, napisane ciężkim językiem, słowami, których nie rozumiała, ale je czytała, bo tego oczekiwano. Nie mogła nikogo zawieść. Jednak to świat natury bardziej ją przyciągał, to ona na razie kusiła swoimi barwami i zapachami, do których biegła z radością.
Wizja udania się nad rzekę ożywiła jej spojrzenie. Pobiegła za Ramseyem zrównując się z nim, a zaraz dołączyła Umhra. Dziewczyna obejrzała się przez ramię na trolla.
-Nie, nie musisz się kąpać. - Odpowiedziała na mruczenie istoty, a na jasnej buzi pojawił się ciepły uśmiech i rozbawienie, kiedy troll zamruczał ponownie. -Znajdziemy najładniejszy kamień dla ciebie. - Zadarła głowę by móc spojrzeć na czarodzieja zanurzonego we własnych myślach. -Prawda, tato? - Wypaliła szybko, na jednym wydechu. Słowo zabrzmiało innym smakiem, zawibrowało w powietrzu, jakby odczarowywało rzeczywistość, osadzało się w niej niczym stały element, który od samego początku powinien tam być. -Czy tutaj ci się nie podoba, jak tam było ładniej?- Zapytała od razu. Czy jak nazbiera więcej kwiatów i ozdobi cały dom to będzie on równie piękny? Dorośli lubią znikać z różnych powodów, czy on mógł odejść bo dom nie będzie ładny? -Opiekowałeś się smokami? - Jak dziecko mogło się tym nie zainteresować? Nie piszczała z ekscytacji, ale chciała posłuchać, to było coś nowego i nieznanego dla Małej Sroki, coś co chciała bardzo poznać. -Matula lubi naturę, więc jak kwiaty są zebrane samodzielnie to wystarczy. - Odpowiedziała rezolutnie rozglądając się wokół siebie chcąc znaleźć te najładniejsze. -Te co pasują do jej oczu. - Wskazała na rosnące kwiaty niedaleko rzeki. -Niebieskie i fioletowe. - Dodała jeszcze.
Wizja udania się nad rzekę ożywiła jej spojrzenie. Pobiegła za Ramseyem zrównując się z nim, a zaraz dołączyła Umhra. Dziewczyna obejrzała się przez ramię na trolla.
-Nie, nie musisz się kąpać. - Odpowiedziała na mruczenie istoty, a na jasnej buzi pojawił się ciepły uśmiech i rozbawienie, kiedy troll zamruczał ponownie. -Znajdziemy najładniejszy kamień dla ciebie. - Zadarła głowę by móc spojrzeć na czarodzieja zanurzonego we własnych myślach. -Prawda, tato? - Wypaliła szybko, na jednym wydechu. Słowo zabrzmiało innym smakiem, zawibrowało w powietrzu, jakby odczarowywało rzeczywistość, osadzało się w niej niczym stały element, który od samego początku powinien tam być. -Czy tutaj ci się nie podoba, jak tam było ładniej?- Zapytała od razu. Czy jak nazbiera więcej kwiatów i ozdobi cały dom to będzie on równie piękny? Dorośli lubią znikać z różnych powodów, czy on mógł odejść bo dom nie będzie ładny? -Opiekowałeś się smokami? - Jak dziecko mogło się tym nie zainteresować? Nie piszczała z ekscytacji, ale chciała posłuchać, to było coś nowego i nieznanego dla Małej Sroki, coś co chciała bardzo poznać. -Matula lubi naturę, więc jak kwiaty są zebrane samodzielnie to wystarczy. - Odpowiedziała rezolutnie rozglądając się wokół siebie chcąc znaleźć te najładniejsze. -Te co pasują do jej oczu. - Wskazała na rosnące kwiaty niedaleko rzeki. -Niebieskie i fioletowe. - Dodała jeszcze.
The girl...
... who lost things
Studnia
Szybka odpowiedź