Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Jedno z bardziej reprezentatywnych pomieszczeń w domu. Jadalnia urządzona jest w stylu imitującym wiktoriański, chociaż pozbawiony jest przepychu. Na ciemnych ścianach z drewnianą boazerią nadszarpniętą już zębem czasu znajdują się obrazy znanych artystów z całej Europy. Centrum pomieszczenia stanowi stół jadalniany z przygotowanymi sześcioma miejscami. Pomieszczenie nie przytłacza ilością dekoracji, sprawia wrażenie ponurego, ale eleganckiego i schludnego miejsca. W rogu znajduje się stolik, na którym zawsze stoi butelka alkoholu z przygotowanymi naczyniami dla odwiedzających.
Kroki echem odbijały się od eleganckiej, wypolerowanej posadzki, kiedy wysoka, ciemna sylwetka długość korytarza niespiesznym krokiem. Bo i nie miał po co się śpieszyć, prawda?
Kufry jeszcze stały w sypialni oraz na końcu korytarza zaskakująco skromnego pod względem metrażu, ale schludnego mieszkania znajdującego się w jednej z nokturnowych kamienic, nietknięte przez właściciela, a przeniesione jedynie przez wynajętego woźnicę. Chłód mroźnej północy nadal osiadał na szerokim ramionach Rosjanina. I nigdy nie opuszczał spojrzenia czarnych oczu, barwą przypominających węgiel. Ten zdawał się nie opuszczać Dimy, jakby lód skuwający ziemię tundry również na dobre zaszył się w rysach jego twarzy w obojętnym spojrzeniu o nieco wyniosłym zabarwieniu.
Pomieszczenie gościnne było gotowe już do podjęcia wyjątkowego gościa. Mimo niespodziewanej śmierci seniora Karkaroff, Dima zdawał się być nieporuszony żałobą - jedynie bardziej zdeterminowany do wzięcia w swoje ręce spraw, które zbyt długo leżały odłogiem, powoli skrywając się pod narastającą warstwą kurzu. Gdyby mógł - gdyby chciał - pozwolić sobie na szczerość, z pewnością powiedziałby jak niewiele znaczyła dla niego nędzna egzystencja pana ojca, która właśnie ujrzała swój kres. Ten niefortunny splot wydarzeń rzucił mu jedynie nowe światło na pewne obszary w jego życiu, które wymagały korekty. Właśnie dlatego starannie nakreślone słowa w ojczystym języku dostarczone ręką posłańca trafiły do pozornie delikatnych dłoni panny Dolohov, wraz z oczekującym na nią powozem. To jedno z tych zaproszeń, których nie można odmówić. Doskonale wiedzieli jaki los przygotował dla nich scenariusz, oni jedynie przesuwali go w czasie. I znowu, gdyby szczerość w jakimkolwiek scenariuszu wpisywałaby się w personę jaką był, kreację jaką dla siebie stworzył, to przyznałby, że ten czas oczekiwania już go znużył. Woal żałobny panny Dolohov już dawno opadł, a on sam nie czuł obowiązku odbywania fałszywej rozpaczy po kimś, kogo nazwisko znaczyło tyle co kurz zbierający się na komodzie.
Wino uwięzione w szkle karafki kusiło swoją głęboką barwą, stojąc na stoliku między dwiema lampkami. On jednak czekał - niczym posąg nieruchomo - siedząc w fotelu o wysokim oparciu. I czekał, cierpliwie, aż w uchylonych drzwiach stanie jego narzeczona, która ten tytuł nosiła zdecydowanie za długo. I chociaż pierścionek zaręczynowy wykonany z carskiego klejnotu z pewnością budził zachwyt, czas aby tuż obok pojawił się również pozornie skromniejsza obręcz. Bliźniaczo podobna do tej, która miała zrobić jego dłoń.
- Panna Tatiana Dolohov, sir - zapowiedział ją człowiek, który w ramach zlecenia miał opiekować się przebiegiem kolacji. Dopiero wtedy wstał, prezentując się w elegancko skrojonej szacie w kolorze głębokiej czerni, która idealnie komponowała się z energią emanującą od Karkaroffa. Usta wygięły się w powściągliwym uśmiechu. W kilku krokach zmniejszył dystans między nimi, ujmując jej dłoń w swoją, znacznie większą. Uniósł ją do swych ust, składając na skrawku delikatnej skóry niby pocałunek, ledwie muśnięcie warg. - Pięknie wyglądasz, Tatiano - komplement, którego prawdziwości nie sposób było dowieść.
Kufry jeszcze stały w sypialni oraz na końcu korytarza zaskakująco skromnego pod względem metrażu, ale schludnego mieszkania znajdującego się w jednej z nokturnowych kamienic, nietknięte przez właściciela, a przeniesione jedynie przez wynajętego woźnicę. Chłód mroźnej północy nadal osiadał na szerokim ramionach Rosjanina. I nigdy nie opuszczał spojrzenia czarnych oczu, barwą przypominających węgiel. Ten zdawał się nie opuszczać Dimy, jakby lód skuwający ziemię tundry również na dobre zaszył się w rysach jego twarzy w obojętnym spojrzeniu o nieco wyniosłym zabarwieniu.
Pomieszczenie gościnne było gotowe już do podjęcia wyjątkowego gościa. Mimo niespodziewanej śmierci seniora Karkaroff, Dima zdawał się być nieporuszony żałobą - jedynie bardziej zdeterminowany do wzięcia w swoje ręce spraw, które zbyt długo leżały odłogiem, powoli skrywając się pod narastającą warstwą kurzu. Gdyby mógł - gdyby chciał - pozwolić sobie na szczerość, z pewnością powiedziałby jak niewiele znaczyła dla niego nędzna egzystencja pana ojca, która właśnie ujrzała swój kres. Ten niefortunny splot wydarzeń rzucił mu jedynie nowe światło na pewne obszary w jego życiu, które wymagały korekty. Właśnie dlatego starannie nakreślone słowa w ojczystym języku dostarczone ręką posłańca trafiły do pozornie delikatnych dłoni panny Dolohov, wraz z oczekującym na nią powozem. To jedno z tych zaproszeń, których nie można odmówić. Doskonale wiedzieli jaki los przygotował dla nich scenariusz, oni jedynie przesuwali go w czasie. I znowu, gdyby szczerość w jakimkolwiek scenariuszu wpisywałaby się w personę jaką był, kreację jaką dla siebie stworzył, to przyznałby, że ten czas oczekiwania już go znużył. Woal żałobny panny Dolohov już dawno opadł, a on sam nie czuł obowiązku odbywania fałszywej rozpaczy po kimś, kogo nazwisko znaczyło tyle co kurz zbierający się na komodzie.
Wino uwięzione w szkle karafki kusiło swoją głęboką barwą, stojąc na stoliku między dwiema lampkami. On jednak czekał - niczym posąg nieruchomo - siedząc w fotelu o wysokim oparciu. I czekał, cierpliwie, aż w uchylonych drzwiach stanie jego narzeczona, która ten tytuł nosiła zdecydowanie za długo. I chociaż pierścionek zaręczynowy wykonany z carskiego klejnotu z pewnością budził zachwyt, czas aby tuż obok pojawił się również pozornie skromniejsza obręcz. Bliźniaczo podobna do tej, która miała zrobić jego dłoń.
- Panna Tatiana Dolohov, sir - zapowiedział ją człowiek, który w ramach zlecenia miał opiekować się przebiegiem kolacji. Dopiero wtedy wstał, prezentując się w elegancko skrojonej szacie w kolorze głębokiej czerni, która idealnie komponowała się z energią emanującą od Karkaroffa. Usta wygięły się w powściągliwym uśmiechu. W kilku krokach zmniejszył dystans między nimi, ujmując jej dłoń w swoją, znacznie większą. Uniósł ją do swych ust, składając na skrawku delikatnej skóry niby pocałunek, ledwie muśnięcie warg. - Pięknie wyglądasz, Tatiano - komplement, którego prawdziwości nie sposób było dowieść.
Ostatnio zmieniony przez Dima Karkaroff dnia 26.02.23 22:02, w całości zmieniany 1 raz
Dima Karkaroff
Zawód : człowiek interesu, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Comes a tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
In a dusty black coat with
A red right hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
5 VII 1958
Dziwaczne uczucie nierealności zaczynało ją przytłaczać.
Począwszy od zgrabnie nakreślonych liter na pergaminie przemykającym pomiędzy palcami, przez moment, w którym wsuwała na siebie grafit opiętej sukni, po rzeczywiste wyjście z domu – wszystko w tym było jakieś nierealne, pozbawione logiki, a paradoksalnie z tejże właśnie stworzone. Odkładała tylko nieuchronne, cierpliwie czekała na odpowiedni moment, wciąż powtarzając samej sobie, że czas wcale się nie kończy.
Bo to nie było spotkanie takie jak wszystkie; to nie była uroczysta kolacja w drogiej restauracji, bankiet stworzony z perlistych uśmiechów i elegancji – to było coś przeznaczone tylko dla nich, coś intymnego, bez błysku reflektorów i ciekawskich spojrzeń; a mimo to, czuła się bardziej naga niż kiedykolwiek wcześniej.
Wybór miejsca wzbudzał czujność, choć nie było możliwości odmówienia – nie miała wszakże powodu, nawet jeśli zdenerwowanie wkradało się pod skórę i dyktowało automatyczne skubanie zębami dolnej wargi; powstrzymywała ją tylko myśl o ciemnej szmince, która zlewała się z półmrokiem powozu, który po nią posłano.
W tym wszystkim dało się ujrzeć teatralność, pełen zamysł, niemalże kunszt artystyczny – mogli przecież usiąść przy stole i dyskutować, miast to wybrali – wybrał – wystawność chwili, którą przedłużali miesiącami. Bo Tatiana była pewna – ten wieczór miał na zawsze przypieczętować utratę jej wolności, nawet jeśli z tą wizją miała wystarczająco dużo czasu by się pogodzić.
Zaczarowany powóz nie posiadał woźnicy – nie wiedziała czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie; nikt bowiem o nic nie pytał, ale i ona nie potrafiła zająć samej siebie rozmową, przełożyć uwagi na bezsensowne słowa, dowiedzieć się więcej o powrocie jej narzeczonego.
Był stworzony z wyobrażeń i zasłyszanych plotek, utkany z powtarzanych słów i własnej upartości – widziała go w swoich barwach, przekonana, że dzięki kilku spotkaniom przed niekończącymi się wyjazdami, zdążyła go poznać. Ale kiedy wchodziła do środka budynku, czuła się tak, jak gdyby wkraczała do niedźwiedziej jamy. Metaforycznie tym właśnie dla niej był – wielkim, pozornie znajomym bo złączonym ojczystą linią, w rzeczywistości nieprzewidywalny, niebezpieczny, obcy. Jego słowa przesyłane listami były tylko pewną ugodą, wyobrażeniem, obrazem, który sama stworzyła i którego wciąż kurczowo się trzymała.
Kim teraz był Dmitryi Karkaroff?
Kim byli oni, spleceni umową i ciężkim pierścieniem na jej palcu, wymieniający słowa na pergaminie przez ostatnie miesiące – puste, grzecznościowe, oplecione kłamstwem i słodką tęsknotą, która nigdy nie istniała? Przechodząc przez próg głównego pomieszczenia i mijając mężczyznę ze służby, prawie zaczęła wyliczać jak wiele razy życzyła mu śmierci podczas dalekich wojaży po Wschodzie.
A jednak żył nadal – i miał się dobrze, postawny i skrojony w czerni, z nutą uśmiechu tańczącą na wargach – dopiął swego? Tęsknił za nią? Nie w taki sposób, w jaki tęskni się za rodziną czy kochankiem – bardziej za ulubionym przedmiotem.
Grafitowa suknia pokryta kropionym srebrem jarzyła się w półświetle wysokiego żyrandola; włosy spięte w wysoki warkocz nie poruszyły się od momentu w którym uniosła podbródek i patrzyła – lustrowała drogę, jaką pokonywał zza stołu ku niej, pewny siebie. Zbyt pewny siebie.
- Dmitryi – wypowiedziała miękko, choć imię okraszone było zwyczajowym chłodem; zimno wpłynęło w dzielącą ich przestrzeń, zbyt zaburzoną z uwagi na różnicę wzrostu, momentalnie zdominowaną przez mieszankę ciężkich, kobiecych perfum i ostrą świeżość wody kolońskiej.
– W końcu możemy się zobaczyć – miesiące płynęły długo, choć teraz miała wrażenie, że czas jego nieobecności minął zbyt szybko. Uniosła kącik ust w odpowiedzi na jego gest, pozwalając by później poprowadził ją do stołu. Długi blat z krzesłami naprzeciwko siebie dopełniał wrażenie surrealizmu, niemalże wepchnięcia ich w scenę z dramatycznej opery – być może tak było lepiej? Bezpieczniej? Na pewno dla niej.
Na bezpieczeństwo nie było jednak czasu; zamiast zajmować swoje miejsce naprzeciwko niego, po drugiej stronie stołu, sięgnęła po krzesło, ze specyficznym łoskotem ciągnąc je przez posadzkę, aż pojawiło się tuż po prawej stronie Karkaroffa.
- Zbyt daleko. Stęskniłam się.
Dziwaczne uczucie nierealności zaczynało ją przytłaczać.
Począwszy od zgrabnie nakreślonych liter na pergaminie przemykającym pomiędzy palcami, przez moment, w którym wsuwała na siebie grafit opiętej sukni, po rzeczywiste wyjście z domu – wszystko w tym było jakieś nierealne, pozbawione logiki, a paradoksalnie z tejże właśnie stworzone. Odkładała tylko nieuchronne, cierpliwie czekała na odpowiedni moment, wciąż powtarzając samej sobie, że czas wcale się nie kończy.
Bo to nie było spotkanie takie jak wszystkie; to nie była uroczysta kolacja w drogiej restauracji, bankiet stworzony z perlistych uśmiechów i elegancji – to było coś przeznaczone tylko dla nich, coś intymnego, bez błysku reflektorów i ciekawskich spojrzeń; a mimo to, czuła się bardziej naga niż kiedykolwiek wcześniej.
Wybór miejsca wzbudzał czujność, choć nie było możliwości odmówienia – nie miała wszakże powodu, nawet jeśli zdenerwowanie wkradało się pod skórę i dyktowało automatyczne skubanie zębami dolnej wargi; powstrzymywała ją tylko myśl o ciemnej szmince, która zlewała się z półmrokiem powozu, który po nią posłano.
W tym wszystkim dało się ujrzeć teatralność, pełen zamysł, niemalże kunszt artystyczny – mogli przecież usiąść przy stole i dyskutować, miast to wybrali – wybrał – wystawność chwili, którą przedłużali miesiącami. Bo Tatiana była pewna – ten wieczór miał na zawsze przypieczętować utratę jej wolności, nawet jeśli z tą wizją miała wystarczająco dużo czasu by się pogodzić.
Zaczarowany powóz nie posiadał woźnicy – nie wiedziała czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie; nikt bowiem o nic nie pytał, ale i ona nie potrafiła zająć samej siebie rozmową, przełożyć uwagi na bezsensowne słowa, dowiedzieć się więcej o powrocie jej narzeczonego.
Był stworzony z wyobrażeń i zasłyszanych plotek, utkany z powtarzanych słów i własnej upartości – widziała go w swoich barwach, przekonana, że dzięki kilku spotkaniom przed niekończącymi się wyjazdami, zdążyła go poznać. Ale kiedy wchodziła do środka budynku, czuła się tak, jak gdyby wkraczała do niedźwiedziej jamy. Metaforycznie tym właśnie dla niej był – wielkim, pozornie znajomym bo złączonym ojczystą linią, w rzeczywistości nieprzewidywalny, niebezpieczny, obcy. Jego słowa przesyłane listami były tylko pewną ugodą, wyobrażeniem, obrazem, który sama stworzyła i którego wciąż kurczowo się trzymała.
Kim teraz był Dmitryi Karkaroff?
Kim byli oni, spleceni umową i ciężkim pierścieniem na jej palcu, wymieniający słowa na pergaminie przez ostatnie miesiące – puste, grzecznościowe, oplecione kłamstwem i słodką tęsknotą, która nigdy nie istniała? Przechodząc przez próg głównego pomieszczenia i mijając mężczyznę ze służby, prawie zaczęła wyliczać jak wiele razy życzyła mu śmierci podczas dalekich wojaży po Wschodzie.
A jednak żył nadal – i miał się dobrze, postawny i skrojony w czerni, z nutą uśmiechu tańczącą na wargach – dopiął swego? Tęsknił za nią? Nie w taki sposób, w jaki tęskni się za rodziną czy kochankiem – bardziej za ulubionym przedmiotem.
Grafitowa suknia pokryta kropionym srebrem jarzyła się w półświetle wysokiego żyrandola; włosy spięte w wysoki warkocz nie poruszyły się od momentu w którym uniosła podbródek i patrzyła – lustrowała drogę, jaką pokonywał zza stołu ku niej, pewny siebie. Zbyt pewny siebie.
- Dmitryi – wypowiedziała miękko, choć imię okraszone było zwyczajowym chłodem; zimno wpłynęło w dzielącą ich przestrzeń, zbyt zaburzoną z uwagi na różnicę wzrostu, momentalnie zdominowaną przez mieszankę ciężkich, kobiecych perfum i ostrą świeżość wody kolońskiej.
– W końcu możemy się zobaczyć – miesiące płynęły długo, choć teraz miała wrażenie, że czas jego nieobecności minął zbyt szybko. Uniosła kącik ust w odpowiedzi na jego gest, pozwalając by później poprowadził ją do stołu. Długi blat z krzesłami naprzeciwko siebie dopełniał wrażenie surrealizmu, niemalże wepchnięcia ich w scenę z dramatycznej opery – być może tak było lepiej? Bezpieczniej? Na pewno dla niej.
Na bezpieczeństwo nie było jednak czasu; zamiast zajmować swoje miejsce naprzeciwko niego, po drugiej stronie stołu, sięgnęła po krzesło, ze specyficznym łoskotem ciągnąc je przez posadzkę, aż pojawiło się tuż po prawej stronie Karkaroffa.
- Zbyt daleko. Stęskniłam się.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dość.
Oczekiwanie powoli zaczynało go nużyć. Teraz, kiedy zaczynali stawać na nowi, podnosić się z kolan, czas było dopełnić zawartych umów i odebrać co jego. Dokonać wszelkich formalności, które potwierdziłyby formalnie układu sił. Często z politowaniem patrzył na swojego brata, zastanawiając się jak bardzo naiwnym bądź zapatrzonym we własną doskonałość trzeba być, aby nie zauważyć, że berło, które trzymał zrobione było z papieru. Dlatego widok drogocennej – jak wszystko czym obdarowywał Tatianę – obrączki miała stać się już faktem, a nie widmem odległej przyszłości, majaczącej gdzieś w oddali. Ostatnim akcentem, koronnym momentem. Podpisaniem raczej intratnej umowy, która zbyt długo leżała odłogiem, ustępując swoim priorytetem innym sprawom.
Była kobietą niebezpieczną – to wiedział na pewno. Widział to, gdy zręcznie lawirowała między grzecznościami, gdzie nawet najmniejsza zmiana na twarzy mogła mieć znaczenie. Intrygowało go to – nie doszukiwał się w umowie dobitej z jej ojcem czegoś więcej niż interesu, ale Tatiana z pewnością miała być opłacalną inwestycją. Kolejną przepustką na salony, miała sprawić, że drzwi do świata arystokracji otworzą się dla rosyjskiego eleganta nieco szerzej.
Gdyby każde nabożnie składane życzenia śmierci miały go dosięgnąć, to już lata temu jego imię wyryto by na pamiątkowej tablicy w mogile Karkaroffów. Przyjąłby je z pobłażliwym uśmiechem, jakby spotkanie ze śmiercią nie robiło na nim wrażenia. On i tylko on mógł wiedzieć, ile istnień ciążyło na jego sumieniu, jak wiele razy oglądał życie ulatujące ze spojrzenia drugiego człowieka. A mimo to, mimo wielu idź do diaska, sczeźnij w piekle nadal tu był. Z pewnością siebie, przypatrując się Tatianie. Temu, jak pokryta srebrem suknia nagina światło płynące z żyrandola.
W końcu możemy się zobaczyć.
Dziewczęca tęsknota, czy wyuczone do perfekcji kłamstwo?
Niezależnie od intencji, przyjął jej słowa z delikatnym uśmiechem, który mógł znaczyć wszystko, a równie dobrze mógł nie znaczyć nic. Poprowadził ją w stronę stołu i niewzruszenie obserwował jak ciężko krzesło ciągnie się po podłodze. I znowu usta ułożyły się w odpowiedni uśmiech, do złudzenia przypominający uśmiech stęsknionego kochanka, który w końcu mógł znaleźć się u boku ukochanej. Dwóch mogło grać w tym teatrze pozbawionym widowni. – Zapewniam cię, że twoje uczucie jest odwzajemnione – odparł, a na potwierdzenie tych słów raz jeszcze uniósł jej dłoń, tą opatrzoną pierścionkiem, i ucałował ją z delikatnością tak nie pasującą do obrazu wysokiego Rosjanina o chłodnym niczym serce Syberii spojrzeniu. – Dlatego mam nadzieję, że ucieszy cię wieść, iż wszelkie sprawy zagraniczne wymagające mojej ingerencji zostały zamknięte – kontynuował, sięgając po karafkę z winem, które nalał do jej kielicha, uprzednio wstając ze swojego miejsca. Pochylił się nad nią, otulając wonią używanej przez siebie wody kolońskiej. – W Londynie czekają na mnie dużo ważniejsze sprawy, które zbyt długo były odkładane na… bardziej dogodny czas – nie musiał chyba mówić jej jakie sprawy miał na myśli. Ponownie zajął swoje miejsce, ujmując w dłoń kielich wypełniony drogim, czerwonym winem, które osadzało się ciężko na ściankach naczynia, nim spłynęło z powrotem. – Proponuję toast, za dzisiejszy wieczór, byśmy już nigdy nie musieli trwać w takiej rozłące – było to życzenie czy zapowiedź nieuniknionego? Słyszysz już weselne dzwony, Tatiano?
Oczekiwanie powoli zaczynało go nużyć. Teraz, kiedy zaczynali stawać na nowi, podnosić się z kolan, czas było dopełnić zawartych umów i odebrać co jego. Dokonać wszelkich formalności, które potwierdziłyby formalnie układu sił. Często z politowaniem patrzył na swojego brata, zastanawiając się jak bardzo naiwnym bądź zapatrzonym we własną doskonałość trzeba być, aby nie zauważyć, że berło, które trzymał zrobione było z papieru. Dlatego widok drogocennej – jak wszystko czym obdarowywał Tatianę – obrączki miała stać się już faktem, a nie widmem odległej przyszłości, majaczącej gdzieś w oddali. Ostatnim akcentem, koronnym momentem. Podpisaniem raczej intratnej umowy, która zbyt długo leżała odłogiem, ustępując swoim priorytetem innym sprawom.
Była kobietą niebezpieczną – to wiedział na pewno. Widział to, gdy zręcznie lawirowała między grzecznościami, gdzie nawet najmniejsza zmiana na twarzy mogła mieć znaczenie. Intrygowało go to – nie doszukiwał się w umowie dobitej z jej ojcem czegoś więcej niż interesu, ale Tatiana z pewnością miała być opłacalną inwestycją. Kolejną przepustką na salony, miała sprawić, że drzwi do świata arystokracji otworzą się dla rosyjskiego eleganta nieco szerzej.
Gdyby każde nabożnie składane życzenia śmierci miały go dosięgnąć, to już lata temu jego imię wyryto by na pamiątkowej tablicy w mogile Karkaroffów. Przyjąłby je z pobłażliwym uśmiechem, jakby spotkanie ze śmiercią nie robiło na nim wrażenia. On i tylko on mógł wiedzieć, ile istnień ciążyło na jego sumieniu, jak wiele razy oglądał życie ulatujące ze spojrzenia drugiego człowieka. A mimo to, mimo wielu idź do diaska, sczeźnij w piekle nadal tu był. Z pewnością siebie, przypatrując się Tatianie. Temu, jak pokryta srebrem suknia nagina światło płynące z żyrandola.
W końcu możemy się zobaczyć.
Dziewczęca tęsknota, czy wyuczone do perfekcji kłamstwo?
Niezależnie od intencji, przyjął jej słowa z delikatnym uśmiechem, który mógł znaczyć wszystko, a równie dobrze mógł nie znaczyć nic. Poprowadził ją w stronę stołu i niewzruszenie obserwował jak ciężko krzesło ciągnie się po podłodze. I znowu usta ułożyły się w odpowiedni uśmiech, do złudzenia przypominający uśmiech stęsknionego kochanka, który w końcu mógł znaleźć się u boku ukochanej. Dwóch mogło grać w tym teatrze pozbawionym widowni. – Zapewniam cię, że twoje uczucie jest odwzajemnione – odparł, a na potwierdzenie tych słów raz jeszcze uniósł jej dłoń, tą opatrzoną pierścionkiem, i ucałował ją z delikatnością tak nie pasującą do obrazu wysokiego Rosjanina o chłodnym niczym serce Syberii spojrzeniu. – Dlatego mam nadzieję, że ucieszy cię wieść, iż wszelkie sprawy zagraniczne wymagające mojej ingerencji zostały zamknięte – kontynuował, sięgając po karafkę z winem, które nalał do jej kielicha, uprzednio wstając ze swojego miejsca. Pochylił się nad nią, otulając wonią używanej przez siebie wody kolońskiej. – W Londynie czekają na mnie dużo ważniejsze sprawy, które zbyt długo były odkładane na… bardziej dogodny czas – nie musiał chyba mówić jej jakie sprawy miał na myśli. Ponownie zajął swoje miejsce, ujmując w dłoń kielich wypełniony drogim, czerwonym winem, które osadzało się ciężko na ściankach naczynia, nim spłynęło z powrotem. – Proponuję toast, za dzisiejszy wieczór, byśmy już nigdy nie musieli trwać w takiej rozłące – było to życzenie czy zapowiedź nieuniknionego? Słyszysz już weselne dzwony, Tatiano?
Dima Karkaroff
Zawód : człowiek interesu, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Comes a tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
In a dusty black coat with
A red right hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Początkowo wcale nie traktowała tego poważnie. Małżeństwa, jego, podróży do Anglii – ale wszystko przychodziło, następowało jedno po drugim, zupełnie jakby ojciec odhaczał punkty na liście prowadzącej go do poszerzania majątku. Rodzinny dom zamienił się w obce Wyspy, szare, ponure, choć należące do jej własnych korzeni, zupełnie nieprzyjazne. Długo zajęło jej przekonanie się o nieuchronności losu, o braku własnego słowa w co poniektórych kwestiach, o plotkach szemranych za plecami, w końcu do statusu – w Anglii nie znaczyła tyle, ile znaczyła w Rosji.
Nawet otoczenie ramionami rodu matki nie przynosiło satysfakcji; początkowo nie lubiła brytyjskiej socjety, salony były nużące, śmietanka towarzyska głupia i nadęta, a ona sama wrzucona w zupełnie obcy świat, gdzie pozycje musiała sobie wywalczyć, niemalże wyszarpać z rąk wpływowych Anglików.
Teraz jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej; oni wyglądali inaczej. Udając, że znają siebie wzajemnie, że wyczekiwali tego momentu, że doskonale znają układ planszy i ruchy pionków na niej. Nie była pewna, czy teraz powinien nastąpić ruch figury króla, czy królowej.
Spoglądała na niego inaczej niż na początku, zupełnie inaczej niż przed jego wyjazdem, kiedy szczebiotała fałszywe słowa mówiące o tęsknocie i życzenia bezpiecznej podróży. Kiedy stał przy niej, niemalże zabierając jej powietrze niezbędne do oddechu, żałowała, że wszystkie ciche życzenia wypowiadane nocami nie mogły się spełnić.
Charakterystyczny łoskot, nieco piskliwe przesunięcie mebla po kamiennej posadzce; zaraz później była tuż obok niego, zasiadając po prawej stronie i sięgając po obficie napełniony winem puchar. Zatrute? przeszło jej przez myśl zaledwie przez ułamek sekundy, nim umoczyła ciemne wargi w słodko-cierpkim alkoholu.
– Nie pozostaje mi więc nic innego, jak złożyć serdeczne gratulacje – że dopiął swego, czymkolwiek to nie było; chyba wolała nie wiedzieć. Nie rozgrzebywać miejsc, które ładniej wyglądały nierozkopane, zupełnie tak jak robiła z ojcem, przymykając oko na wszystkie dziwaczne sytuacje i ślady krwi na perskim dywanie.
Pierw ojciec, teraz przyszły mąż – może coś takiego jak przeznaczenie faktycznie istniało? Może była skazana na taki los, na perlisty uśmiech i dźwięczny śmiech, kiedy trupy same wypadały z głębokiej szafy?
– To musiała być wyczerpująca podróż, mój drogi. To wspaniałe, że mogę widzieć cię całego i zdrowego – kolejne puste słowa, kolejny uśmiech między łykami wina. Ale choć kiedyś życzyła mu śmierci, teraz jego widok, zasiadającego dumnie za blatem stołu, niósł ze sobą coś jeszcze prócz rozeźlenia i frustracji. Mówili jej, że mąż był przydatny – do czego miał przydać się jej, poza oczywistym sięganiem do sakiewki?
Wiedziała, że mówi o ich ślubie – nie trzeba było dopytywać czy precyzować; bardziej zastanawiał ją fakt ile; ile czasu jej zostało, ile kłamstw zdąży wypowiedzieć, ile pochopnych decyzji podjąć?
– Doskonale, oby to życzenie stało się rzeczywistością, nie zniosłabym kolejnej rozłąki… – w głosie zadrżała nuta faktycznego strachu, którą opanowała niemalże do perfekcji już dawno temu. Dłoń uniosła napitek w górę tuż za nim, później wino znów spotkało się z wargami, następnie kielich spoczął na blacie stołu.
– Jak pogoda w Rosji? – zapytała po dłuższej chwili ciszy, choć odpowiedź na to pytanie wcale jej nie interesowała; wolałaby wiedzieć ile czasu jej zostało, czy w kieszeni płaszcza leży pudełko z diamentową kolią, czy zdążył na nowo uknuć jakiś plan z jej ojcem – Upał w Anglii jest nieznośny. Słyszałam, że ten rok ma być paskudny pod względem stabilności atmosferycznej. A szkoda – bo mogliby wziąć ślub, którego wcale nie chciała, paradoksalnie znużona niekończącym się statusem quo, smrodem Nokturnu i uszczuplonym portfelem.
Nawet otoczenie ramionami rodu matki nie przynosiło satysfakcji; początkowo nie lubiła brytyjskiej socjety, salony były nużące, śmietanka towarzyska głupia i nadęta, a ona sama wrzucona w zupełnie obcy świat, gdzie pozycje musiała sobie wywalczyć, niemalże wyszarpać z rąk wpływowych Anglików.
Teraz jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej; oni wyglądali inaczej. Udając, że znają siebie wzajemnie, że wyczekiwali tego momentu, że doskonale znają układ planszy i ruchy pionków na niej. Nie była pewna, czy teraz powinien nastąpić ruch figury króla, czy królowej.
Spoglądała na niego inaczej niż na początku, zupełnie inaczej niż przed jego wyjazdem, kiedy szczebiotała fałszywe słowa mówiące o tęsknocie i życzenia bezpiecznej podróży. Kiedy stał przy niej, niemalże zabierając jej powietrze niezbędne do oddechu, żałowała, że wszystkie ciche życzenia wypowiadane nocami nie mogły się spełnić.
Charakterystyczny łoskot, nieco piskliwe przesunięcie mebla po kamiennej posadzce; zaraz później była tuż obok niego, zasiadając po prawej stronie i sięgając po obficie napełniony winem puchar. Zatrute? przeszło jej przez myśl zaledwie przez ułamek sekundy, nim umoczyła ciemne wargi w słodko-cierpkim alkoholu.
– Nie pozostaje mi więc nic innego, jak złożyć serdeczne gratulacje – że dopiął swego, czymkolwiek to nie było; chyba wolała nie wiedzieć. Nie rozgrzebywać miejsc, które ładniej wyglądały nierozkopane, zupełnie tak jak robiła z ojcem, przymykając oko na wszystkie dziwaczne sytuacje i ślady krwi na perskim dywanie.
Pierw ojciec, teraz przyszły mąż – może coś takiego jak przeznaczenie faktycznie istniało? Może była skazana na taki los, na perlisty uśmiech i dźwięczny śmiech, kiedy trupy same wypadały z głębokiej szafy?
– To musiała być wyczerpująca podróż, mój drogi. To wspaniałe, że mogę widzieć cię całego i zdrowego – kolejne puste słowa, kolejny uśmiech między łykami wina. Ale choć kiedyś życzyła mu śmierci, teraz jego widok, zasiadającego dumnie za blatem stołu, niósł ze sobą coś jeszcze prócz rozeźlenia i frustracji. Mówili jej, że mąż był przydatny – do czego miał przydać się jej, poza oczywistym sięganiem do sakiewki?
Wiedziała, że mówi o ich ślubie – nie trzeba było dopytywać czy precyzować; bardziej zastanawiał ją fakt ile; ile czasu jej zostało, ile kłamstw zdąży wypowiedzieć, ile pochopnych decyzji podjąć?
– Doskonale, oby to życzenie stało się rzeczywistością, nie zniosłabym kolejnej rozłąki… – w głosie zadrżała nuta faktycznego strachu, którą opanowała niemalże do perfekcji już dawno temu. Dłoń uniosła napitek w górę tuż za nim, później wino znów spotkało się z wargami, następnie kielich spoczął na blacie stołu.
– Jak pogoda w Rosji? – zapytała po dłuższej chwili ciszy, choć odpowiedź na to pytanie wcale jej nie interesowała; wolałaby wiedzieć ile czasu jej zostało, czy w kieszeni płaszcza leży pudełko z diamentową kolią, czy zdążył na nowo uknuć jakiś plan z jej ojcem – Upał w Anglii jest nieznośny. Słyszałam, że ten rok ma być paskudny pod względem stabilności atmosferycznej. A szkoda – bo mogliby wziąć ślub, którego wcale nie chciała, paradoksalnie znużona niekończącym się statusem quo, smrodem Nokturnu i uszczuplonym portfelem.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dima z rozwagą stawiał kolejne kroki.
Zaręczyny nie były dla niego aktem miłości, niewysłowionego zauroczenia panną Dolohov, ale wstępną umową, zapewnieniem przymierza. Czymś dużo trwalszym niż umowa spisana na skrawku pergaminu. Skrzący się bogactwem kamieni pierścionek na dłoni Tatiany - to zapewnienie dotrzymania przez starego Dolohova jego części umowy. Początkowo narzeczona była mu obojętna. Przypominała mu raczej dzieło sztuki, które miał spieniężyć - może i zachwycała swoją urodą, z pewnością miała przykuwać spojrzenie odwiedzających, ale to tyle. Kolejna ozdoba, która miała zakurzyć się w wystawnej części salonu - kiedy ta w końcu powstanie.
Jednakże obcowanie z kobietami różnej narodowości sprawiło, że poczuł znużenie. Chociaż ledwo pamięta Rosję to brytyjskie panny wciąż wydawały mu się nijakie. Tatiana - nawet jeżeli miała stać się niewygodna - mogła zacząć intrygować, miała w sobie ogień, który z pewnością miał dać o sobie znać, kiedy w końcu iluzja opadnie, a oni zostaną zamknięci w czterech ścianach z nikim oprócz siebie nawzajem. Poza tym miała być kluczem do drzwi, które jak dotąd pozostawały zamknięte. Miała wprowadzić jego nazwisko do socjety, która tak bardzo go nużyła. Tatiana miała stać się chodzącą wizytówką Dimy.
Przez chwilę rozkoszował się napięciem przeskakującym między nimi, jak rozkoszował się bukietem właśnie spożywanego przez nich wina. Nie sposób było określić, które z nich wychodzi zwycięsko z gry pozorów. I czy w ogóle mogli mówić tu o zwycięstwie?
- To prawda, ale jej skutki z pewnością zaowocują w przyszłości - chociaż nie miał w intencji stać się mężem z romantycznych powieści, ale z pewnością nie miał zamiaru pozwolić zaznać jej biedy. Bo on sam nie przewidywał scenariusza, w którym głód wżera się w każdy skrawek jego ciała. Może tak właśnie mieli na to spojrzeć, jako na układ, z którego obydwoje mogą coś wyciągnąć, który przynosi im zysk? Problem zacznie się w momencie, w którym ich interesa zaczną ze sobą kolidować. - Nie kłopocz się, najdroższa. Któż wie, może w następną podróż zabiorę cię ze sobą? - i znowu obietnica balansowała na pograniczu groźby i od niej samej zależało odczytanie intencji Dimy. Ponownie zajął swoje usta kieliszkiem wina, pozwalając ciszy wybrzmieć między nimi.
- Mroźna i niesprzyjająca obcym - odparł, co prawda on sam wychował się z dala od mateczki Rosji, ale przecież jej dziedzictwo wciąż dumnie buzowało w żyłach Dmitriya, który nie zapomniał o swoim pochodzeniu. I którego mu nie zapomniano. Dłoń opatrzona sygnetem przejechała po gładkiej powierzchni siwo-czarnych włosów. - Widocznie nawet pogoda wyczuwa nadchodzące zmiany - dodał w zadumie. Czasy były niespokojne - rewolucja pożerała kolejne istnienia - to niezbyt poruszało Karkaroffem. Naturalna selekcja sprawiała, że słabsze, niezdolne jednostki uginały się, upadały. On nie miał zamiaru upadać. Przyglądał jej się uważnie przez chwilę. Jakby w ten sposób chciał odczytać to, co kryje się w jej myślach. A później uśmiechnął się ponownie, nieco powściągliwie, może trochę tajemniczo. - Aby wynagrodzić ci tygodnie oczekiwania, mam dla ciebie prezent - odparł. W między czasie talerze wprawione w ruch zaklęciem zaczęły pojawiać się na stole. - W czasie wizyty w Rosji miałem okazję spotkać twego ojca, przesyła najszczersze pozdrowienia - powiedział. Po chwili dania zostały postawione przed nimi, ułożone na talerzach, uważnie przemyślane. - Smacznego.
Zaręczyny nie były dla niego aktem miłości, niewysłowionego zauroczenia panną Dolohov, ale wstępną umową, zapewnieniem przymierza. Czymś dużo trwalszym niż umowa spisana na skrawku pergaminu. Skrzący się bogactwem kamieni pierścionek na dłoni Tatiany - to zapewnienie dotrzymania przez starego Dolohova jego części umowy. Początkowo narzeczona była mu obojętna. Przypominała mu raczej dzieło sztuki, które miał spieniężyć - może i zachwycała swoją urodą, z pewnością miała przykuwać spojrzenie odwiedzających, ale to tyle. Kolejna ozdoba, która miała zakurzyć się w wystawnej części salonu - kiedy ta w końcu powstanie.
Jednakże obcowanie z kobietami różnej narodowości sprawiło, że poczuł znużenie. Chociaż ledwo pamięta Rosję to brytyjskie panny wciąż wydawały mu się nijakie. Tatiana - nawet jeżeli miała stać się niewygodna - mogła zacząć intrygować, miała w sobie ogień, który z pewnością miał dać o sobie znać, kiedy w końcu iluzja opadnie, a oni zostaną zamknięci w czterech ścianach z nikim oprócz siebie nawzajem. Poza tym miała być kluczem do drzwi, które jak dotąd pozostawały zamknięte. Miała wprowadzić jego nazwisko do socjety, która tak bardzo go nużyła. Tatiana miała stać się chodzącą wizytówką Dimy.
Przez chwilę rozkoszował się napięciem przeskakującym między nimi, jak rozkoszował się bukietem właśnie spożywanego przez nich wina. Nie sposób było określić, które z nich wychodzi zwycięsko z gry pozorów. I czy w ogóle mogli mówić tu o zwycięstwie?
- To prawda, ale jej skutki z pewnością zaowocują w przyszłości - chociaż nie miał w intencji stać się mężem z romantycznych powieści, ale z pewnością nie miał zamiaru pozwolić zaznać jej biedy. Bo on sam nie przewidywał scenariusza, w którym głód wżera się w każdy skrawek jego ciała. Może tak właśnie mieli na to spojrzeć, jako na układ, z którego obydwoje mogą coś wyciągnąć, który przynosi im zysk? Problem zacznie się w momencie, w którym ich interesa zaczną ze sobą kolidować. - Nie kłopocz się, najdroższa. Któż wie, może w następną podróż zabiorę cię ze sobą? - i znowu obietnica balansowała na pograniczu groźby i od niej samej zależało odczytanie intencji Dimy. Ponownie zajął swoje usta kieliszkiem wina, pozwalając ciszy wybrzmieć między nimi.
- Mroźna i niesprzyjająca obcym - odparł, co prawda on sam wychował się z dala od mateczki Rosji, ale przecież jej dziedzictwo wciąż dumnie buzowało w żyłach Dmitriya, który nie zapomniał o swoim pochodzeniu. I którego mu nie zapomniano. Dłoń opatrzona sygnetem przejechała po gładkiej powierzchni siwo-czarnych włosów. - Widocznie nawet pogoda wyczuwa nadchodzące zmiany - dodał w zadumie. Czasy były niespokojne - rewolucja pożerała kolejne istnienia - to niezbyt poruszało Karkaroffem. Naturalna selekcja sprawiała, że słabsze, niezdolne jednostki uginały się, upadały. On nie miał zamiaru upadać. Przyglądał jej się uważnie przez chwilę. Jakby w ten sposób chciał odczytać to, co kryje się w jej myślach. A później uśmiechnął się ponownie, nieco powściągliwie, może trochę tajemniczo. - Aby wynagrodzić ci tygodnie oczekiwania, mam dla ciebie prezent - odparł. W między czasie talerze wprawione w ruch zaklęciem zaczęły pojawiać się na stole. - W czasie wizyty w Rosji miałem okazję spotkać twego ojca, przesyła najszczersze pozdrowienia - powiedział. Po chwili dania zostały postawione przed nimi, ułożone na talerzach, uważnie przemyślane. - Smacznego.
Dima Karkaroff
Zawód : człowiek interesu, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Comes a tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
In a dusty black coat with
A red right hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego nieobecność pod wpływem upływającego czasu stała się przyjemną codziennością. Stan, w którym jego osoba zamykana była tylko w prędko kreślonych literach, fałszywych słowach lub pełnych sztucznej miłości listach, był wygodną pewnością dla panny Dolohov. Nawet fakt, że doskonale wiedziała, że taka farsa nie może trwać wiecznie – i nie będzie trwała – leżał gdzieś daleko, skulony w kłębku myśli, spychany na bok i traktowany z rozbawioną pobłażliwością.
Jeździł sporo – sporo, daleko i długo, momentami milknąc na tygodnie, które coraz śmielej traktowała jak zapowiedź nieoczekiwanego wypadku i przypieczętowanie wielkiej wolności. Bo choć lata temu pogodziła się z faktem małżeństwa – a wręcz korzystała z ów perspektywy ilekroć chciała – fakt, że całe przedsięwzięcie było ukartowanym przez ojca kulawym paktem, bolał ją najbardziej.
Dmitriy Karkaroff był przyjemniejszy w jej wyobrażeniach; dzieląc z nim pomieszczenie coraz dobitniej odczuwała kurczące się powietrze. Tak, jakby w wysokich, zimnych murach zaczęto odprowadzać tlen i zagarniać go do innego miejsca, zostawiając tylko duszący zapach perfum i drwa w kominku.
Nie dała tego po sobie poznać; ni dalekie miesiące temu, ni teraz, kiedy z całą szczebiotliwością słów i subtelnych uśmiechów sięgała po krzesło i brutalnie niszczyła dzielący ich dystans, choć siadając tuż przy nim, nigdy nie będąc bardziej odległą. Nawet jeśli łączyło ich tak wiele – począwszy od ojczystej ziemi, kończąc na sposobach dalekich honorowym aktywnościom, jakich podejmowali się względem brytyjskiej śmietanki towarzyskiej.
Tatiana była ich urokliwą koleżanką, partnerką rozmów i ciekawym dodatkiem do mdłego, brytyjskiego obrazka; kim był Karkaroff? Jaki obraz pojawiał się przed oczami znużonych życiem kobiet o żyłach pełnych błękitnej krwi, kiedy opowiadała o narzeczonym wzniosłymi słowami, wznosząc także smukłą dłoń z pokaźnym klejnotem na jednym z palców?
Kielich z winem spoczął w ręce, cierpkość ciemnego płynu spłynęła w dół gardła, a kącik ust powędrował ku górze, kiedy wspomniał o podróżach. Mógł mówić o wielkich wojażach, dalekich krainach i luksusach, które wszakże od zawsze leżały w polu jej zainteresowań – ale teraz, po jego prawicy, z alkoholem na języku i ciepłem kominka za plecami, odebrała to niemal jak groźbę; nakazu, polecenia, zabrania jej gdzieś daleko i skazania na jego łaskę i wolę.
– Jest miejsce, do którego chciałbyś się udać? – ciągnęła, wciąż łagodnie i miękko, nie zerkając nawet na chwilę na osoby podające posiłek, skupiona całościowo na lustrowaniu wzrokiem mężczyzny, kieliszek unosząc instynktownie, podobnie z uśmiechem czy brwiami, odpowiadającymi wyuczoną mimiką na informacje, jakich jej dostarczał.
– Prezent? – powtórzyła, niemal śpiewnie, a brwi faktycznie uniosły się w górę nadając jej twarzy łagodności, tak niespotykanej na co dzień. Kolejny grymas był już zgoła odmienny.
Niósł nutę niepokoju i konsternacji, sprawne wyrwanie z idealnej maski, które pojawiło się wraz ze słowem ojciec.
– No tak. Jesteście sobie bliscy, czyż nie? – rzuciła, tym razem nie siląc się odpowiednio mocno, by zakryć posmak kwaśności we własnym głosie. Bliscy na tyle, by knuć za jej plecami. Jak dużo wiedział Karkaroff? Jakie sekrety Nikolaja krążyły teraz w jego głowie, czy wiedział coś z przeszłości, której Tatiana nie potrafiła pamiętać?
– Aż dziw, że nie odwiedzałeś nas w Petersburgu, kiedy byłam jeszcze dzieckiem – rzuciła, odrobinę kąśliwie, kolejne pchające się na usta słowa dusząc łykiem wina. Nie pamiętała go; może to było kolejne z zamazanych wspomnień? Może nawet bywał w jej domu, już wtedy; może już wtedy ojciec zamierzał ją sprzedać za byle skarby?
Jeździł sporo – sporo, daleko i długo, momentami milknąc na tygodnie, które coraz śmielej traktowała jak zapowiedź nieoczekiwanego wypadku i przypieczętowanie wielkiej wolności. Bo choć lata temu pogodziła się z faktem małżeństwa – a wręcz korzystała z ów perspektywy ilekroć chciała – fakt, że całe przedsięwzięcie było ukartowanym przez ojca kulawym paktem, bolał ją najbardziej.
Dmitriy Karkaroff był przyjemniejszy w jej wyobrażeniach; dzieląc z nim pomieszczenie coraz dobitniej odczuwała kurczące się powietrze. Tak, jakby w wysokich, zimnych murach zaczęto odprowadzać tlen i zagarniać go do innego miejsca, zostawiając tylko duszący zapach perfum i drwa w kominku.
Nie dała tego po sobie poznać; ni dalekie miesiące temu, ni teraz, kiedy z całą szczebiotliwością słów i subtelnych uśmiechów sięgała po krzesło i brutalnie niszczyła dzielący ich dystans, choć siadając tuż przy nim, nigdy nie będąc bardziej odległą. Nawet jeśli łączyło ich tak wiele – począwszy od ojczystej ziemi, kończąc na sposobach dalekich honorowym aktywnościom, jakich podejmowali się względem brytyjskiej śmietanki towarzyskiej.
Tatiana była ich urokliwą koleżanką, partnerką rozmów i ciekawym dodatkiem do mdłego, brytyjskiego obrazka; kim był Karkaroff? Jaki obraz pojawiał się przed oczami znużonych życiem kobiet o żyłach pełnych błękitnej krwi, kiedy opowiadała o narzeczonym wzniosłymi słowami, wznosząc także smukłą dłoń z pokaźnym klejnotem na jednym z palców?
Kielich z winem spoczął w ręce, cierpkość ciemnego płynu spłynęła w dół gardła, a kącik ust powędrował ku górze, kiedy wspomniał o podróżach. Mógł mówić o wielkich wojażach, dalekich krainach i luksusach, które wszakże od zawsze leżały w polu jej zainteresowań – ale teraz, po jego prawicy, z alkoholem na języku i ciepłem kominka za plecami, odebrała to niemal jak groźbę; nakazu, polecenia, zabrania jej gdzieś daleko i skazania na jego łaskę i wolę.
– Jest miejsce, do którego chciałbyś się udać? – ciągnęła, wciąż łagodnie i miękko, nie zerkając nawet na chwilę na osoby podające posiłek, skupiona całościowo na lustrowaniu wzrokiem mężczyzny, kieliszek unosząc instynktownie, podobnie z uśmiechem czy brwiami, odpowiadającymi wyuczoną mimiką na informacje, jakich jej dostarczał.
– Prezent? – powtórzyła, niemal śpiewnie, a brwi faktycznie uniosły się w górę nadając jej twarzy łagodności, tak niespotykanej na co dzień. Kolejny grymas był już zgoła odmienny.
Niósł nutę niepokoju i konsternacji, sprawne wyrwanie z idealnej maski, które pojawiło się wraz ze słowem ojciec.
– No tak. Jesteście sobie bliscy, czyż nie? – rzuciła, tym razem nie siląc się odpowiednio mocno, by zakryć posmak kwaśności we własnym głosie. Bliscy na tyle, by knuć za jej plecami. Jak dużo wiedział Karkaroff? Jakie sekrety Nikolaja krążyły teraz w jego głowie, czy wiedział coś z przeszłości, której Tatiana nie potrafiła pamiętać?
– Aż dziw, że nie odwiedzałeś nas w Petersburgu, kiedy byłam jeszcze dzieckiem – rzuciła, odrobinę kąśliwie, kolejne pchające się na usta słowa dusząc łykiem wina. Nie pamiętała go; może to było kolejne z zamazanych wspomnień? Może nawet bywał w jej domu, już wtedy; może już wtedy ojciec zamierzał ją sprzedać za byle skarby?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wizja małżeństwa była dla niego kolejną transakcją.
Nie widział w tym niczego wzniosłego, niczego zakrawającego o wzniosłość uczuć względem kobiety, która miała stanąć obok niego na ślubnym kobiercu. Wiedział, że podobne uczucia mogły zgubić, a on potrzebował czystej głowy, wolnej od niechcianych rozproszeń.
Gdyby to od niego zależało, gdyby małżeństwo nie było kontraktem ubranym w tradycję, pewnie zakończyłby cały precedens tak, jak zawsze - podpisem złożonym na starannie przygotowanym pergaminie, kiedy już wszystkie warunki zostały wymienione słownie - bo to co najważniejsze ustalało się w cztery oczy. Czasem pewne kwestie musiały zostać zgubione na papierze.
Patrząc na Tatianę zastawiał się kim dla niego będzie; wrogiem czy przyjacielem? Zdawał sobie sprawę, że nie miała żadnej decyzyjności w sprawie swojego zamążpójścia i ta świadomość nie szarpała żadną ze strun w sercu Dmitriya. Raczej stanowiło kolejny fakt, który pozwalałby mu na zbudowanie obrazu Tatiany w jej głowie, rozłożyć pionki na planszy, zarysować scenariusze, których mógłby się spodziewać.
Łączyło ich równie wiele co dzieliło - z dozą satysfakcji patrzył jak coraz więcej rosyjskich nazwisk wkradało się w świadomość brytyjskiej socjety. I z pewnością chciał wykorzystać żywe zainteresowanie personą Tatiany, która - widział to przecież już teraz - wyuczona została pewnych wzorców zachowań. Żonglowała uśmiechami, maskując swoje myśli. Zmieniała twarze. Nie był głupcem, nie mógł jej lekceważyć - już dawno temu nauczył się, że świata nie należało dzielić względem płci, a ci, na których nie zwraca się uwagi potrafią wbić nóż w plecy. Bo w ogóle się tego nie spodziewasz.
- Zwiedziłem już wystarczająco dużo świata. Zawsze z przyjemnością wracam jednak w rodzinne strony - Rosja chociaż zacierała się w dziecięcych wspomnieniach wciąż jawiła się w oczach Dimy jako ojczyzna. Miejsce, któremu byłby wierny, gdyby w pełni rozumiał pojęcie tego słowa. - A ty, Tatiano? Gdzie chciałabyś się udać? - zdawać się mogło, że nawet tak proste pytanie nie mogło być niewinne, chociaż na jego ustach utrzymywał się delikatny uśmiech, który nie mówił nic. Nie ona jedna umiała kryć przed innymi swe intencje, powściągać rysy twarzy. Zaczął grać w tę grę na wiele lat przed tym, nim ona w ogóle zdała sobie sprawę, że może stać się figurą na tejże tablicy. Patrzył jak maska powoli zaczyna się kruszyć, chociażby w postaci czystego zainteresowania na dźwięk słowa o prezencie. Wstał z miejsca i podszedł do stoliczka, na którym ułożone były butelki z alkoholem. W dłoniach dzierżył eleganckie, czarne pudełko z podnoszonym wieczkiem. - Chciałbym wynagrodzić ci naszą rozłąkę - odparł, wręczając jej podarunek. Komplet, kolia oraz kolczyki wykonane na wzór biżuterii carycy Katarzyny Wielkiej. - Mam nadzieję, że trafiłem w twe gusta - czyż nie była carskim klejnotem w koronie Dolohovów? Usta wygiął uprzejmy uśmiech, podszyty oczekiwaniem. Była to niewinna wymiana uprzejmości, powinność, którą jako narzeczony musiał spełnić, a może badał kolejny grunt?
Powstrzymał drżenie kącika ust, słysząc kwaśność w jej ustach. - Świetnie dogadujemy się w interesach - tu nigdy nie chodziło o sympatię względem persony jej ojca. Nikolaj był mu człowiekiem obojętnym. Nie łączyła ich przyjaźń. Nie widział w nim kamrata do długich wieczorów przy szklance whisky, podczas których mógłby chociaż na chwilę zdjąć swoją maskę. Był dobrym partnerem biznesowym, wokół którego zataczał coraz ciaśniejszy krąg. Nie zwykł przywiązywać się do ludzi w interesach - bo ludzi łatwo było zastąpić. Ciężej było zmienić złoto, jeżeli już trzymał na nim rękę.
Odwiedzał. Pamiętał grymas na twarzy dziewczęcia podczas lekcji z guwernantką, kiedy przechodził sprężystym krokiem w stronę gabinetu pana domu. Wtedy był jeszcze młodzianem w oczach pana Dolohova, kimś kogo nie warto było się obawiać. Może nadal tkwił w tym przeświadczeniu? - Wielka szkoda - odparł jednak, nie wytrącając jej z przeświadczenia o tym, że nie wiedział o niej wiele. Mimo to w uśmiechu, który przecież drastycznie nie miał prawa się zmienić, zamajaczyła złowroga nuta.
Nie widział w tym niczego wzniosłego, niczego zakrawającego o wzniosłość uczuć względem kobiety, która miała stanąć obok niego na ślubnym kobiercu. Wiedział, że podobne uczucia mogły zgubić, a on potrzebował czystej głowy, wolnej od niechcianych rozproszeń.
Gdyby to od niego zależało, gdyby małżeństwo nie było kontraktem ubranym w tradycję, pewnie zakończyłby cały precedens tak, jak zawsze - podpisem złożonym na starannie przygotowanym pergaminie, kiedy już wszystkie warunki zostały wymienione słownie - bo to co najważniejsze ustalało się w cztery oczy. Czasem pewne kwestie musiały zostać zgubione na papierze.
Patrząc na Tatianę zastawiał się kim dla niego będzie; wrogiem czy przyjacielem? Zdawał sobie sprawę, że nie miała żadnej decyzyjności w sprawie swojego zamążpójścia i ta świadomość nie szarpała żadną ze strun w sercu Dmitriya. Raczej stanowiło kolejny fakt, który pozwalałby mu na zbudowanie obrazu Tatiany w jej głowie, rozłożyć pionki na planszy, zarysować scenariusze, których mógłby się spodziewać.
Łączyło ich równie wiele co dzieliło - z dozą satysfakcji patrzył jak coraz więcej rosyjskich nazwisk wkradało się w świadomość brytyjskiej socjety. I z pewnością chciał wykorzystać żywe zainteresowanie personą Tatiany, która - widział to przecież już teraz - wyuczona została pewnych wzorców zachowań. Żonglowała uśmiechami, maskując swoje myśli. Zmieniała twarze. Nie był głupcem, nie mógł jej lekceważyć - już dawno temu nauczył się, że świata nie należało dzielić względem płci, a ci, na których nie zwraca się uwagi potrafią wbić nóż w plecy. Bo w ogóle się tego nie spodziewasz.
- Zwiedziłem już wystarczająco dużo świata. Zawsze z przyjemnością wracam jednak w rodzinne strony - Rosja chociaż zacierała się w dziecięcych wspomnieniach wciąż jawiła się w oczach Dimy jako ojczyzna. Miejsce, któremu byłby wierny, gdyby w pełni rozumiał pojęcie tego słowa. - A ty, Tatiano? Gdzie chciałabyś się udać? - zdawać się mogło, że nawet tak proste pytanie nie mogło być niewinne, chociaż na jego ustach utrzymywał się delikatny uśmiech, który nie mówił nic. Nie ona jedna umiała kryć przed innymi swe intencje, powściągać rysy twarzy. Zaczął grać w tę grę na wiele lat przed tym, nim ona w ogóle zdała sobie sprawę, że może stać się figurą na tejże tablicy. Patrzył jak maska powoli zaczyna się kruszyć, chociażby w postaci czystego zainteresowania na dźwięk słowa o prezencie. Wstał z miejsca i podszedł do stoliczka, na którym ułożone były butelki z alkoholem. W dłoniach dzierżył eleganckie, czarne pudełko z podnoszonym wieczkiem. - Chciałbym wynagrodzić ci naszą rozłąkę - odparł, wręczając jej podarunek. Komplet, kolia oraz kolczyki wykonane na wzór biżuterii carycy Katarzyny Wielkiej. - Mam nadzieję, że trafiłem w twe gusta - czyż nie była carskim klejnotem w koronie Dolohovów? Usta wygiął uprzejmy uśmiech, podszyty oczekiwaniem. Była to niewinna wymiana uprzejmości, powinność, którą jako narzeczony musiał spełnić, a może badał kolejny grunt?
Powstrzymał drżenie kącika ust, słysząc kwaśność w jej ustach. - Świetnie dogadujemy się w interesach - tu nigdy nie chodziło o sympatię względem persony jej ojca. Nikolaj był mu człowiekiem obojętnym. Nie łączyła ich przyjaźń. Nie widział w nim kamrata do długich wieczorów przy szklance whisky, podczas których mógłby chociaż na chwilę zdjąć swoją maskę. Był dobrym partnerem biznesowym, wokół którego zataczał coraz ciaśniejszy krąg. Nie zwykł przywiązywać się do ludzi w interesach - bo ludzi łatwo było zastąpić. Ciężej było zmienić złoto, jeżeli już trzymał na nim rękę.
Odwiedzał. Pamiętał grymas na twarzy dziewczęcia podczas lekcji z guwernantką, kiedy przechodził sprężystym krokiem w stronę gabinetu pana domu. Wtedy był jeszcze młodzianem w oczach pana Dolohova, kimś kogo nie warto było się obawiać. Może nadal tkwił w tym przeświadczeniu? - Wielka szkoda - odparł jednak, nie wytrącając jej z przeświadczenia o tym, że nie wiedział o niej wiele. Mimo to w uśmiechu, który przecież drastycznie nie miał prawa się zmienić, zamajaczyła złowroga nuta.
Dima Karkaroff
Zawód : człowiek interesu, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Comes a tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
In a dusty black coat with
A red right hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dwadzieścia lat przeciwległych wartości, pasma doświadczeń i oczekiwań – każde z nich spoglądało na narzeczeńską umowę przez pryzmat własnego wieku i rosnących wyobrażeń; Tatiana, choć pogodzona z oczywistym faktem musu zamążpójścia, wciąż rozdrapywała zasklepiającą się ranę, wypuszczając na powierzchnię uszkodzone tkanki, które krzyczały o domniemanej zdradzie. Tej, którą miała odwagę zarzucić ojcu tylko raz, nim temat zamieciono pod zakurzony dywan.
Karkaroff wydał się zadowolony. Wywarzony, skalkulowany; spokojny w oszczędnych słowach, gestach i półuśmiechach. Nie musiał się starać, lub wcale tego nie czynił – w całej zawiłości swoich własnych starań, splecionych z doskonałego fałszu, próbowała dostrzec prawdziwą intencję czającą się gdzieś w wygłuszonym pokoju.
Kominek za plecami niósł charakterystyczne ciepło; osiadało na plecach charakterystyczną smugą, zmieniającą się niedługo w strugę chłodnego potu – zniecierpliwienia, zdenerwowania, rozczarowania i wyczekiwania zarazem.
Odbił piłeczkę, pytanie zawisło w powietrzu, malując uśmiech na pokrytych czerwienią wargach – niepozorne, krótkie i kurtuazyjne, choć i w nim doszukiwała się rzekomego zagrożenia – co mogła powiedzieć, by nie sprowokować go do podróży i zabrania jej ze sobą? Zwłaszcza teraz, kiedy jej pozycja w Anglii powoli rosła, zbliżając ją do upragnionego dobrobytu?
– Kilka miesięcy temu zasiedziałam się na dłużej w Norwegii. Póki co – chyba wystarczy mi wojaży – kolejny blef. Podróże zawsze leżały w kręgu jej zainteresowań, bo niosły możliwości; podróż u boku narzeczonego tym razem promieniowała czerwienią, jak ostrzegawcza lampka.
Stąpanie po niepewnym gruncie, kolejne kroki kładzione z pieczołowitą ostrożnością, w obawie przed runięciem w przepaść – drażniące odczucie, że to on był na wygranej pozycji przytłaczało. Irytowało i odbijało się echem w jej myślach, nie dochodząc do łagodnego uśmiechu i żywego zainteresowania w głosie, które nie było przecież prawdziwe. Nie podróże ją interesowały.
Interesowały ją jego zamiary; niewypowiedziane oczekiwania i dudniące we wnętrzu frustracje, skrywane żądania i spychane na bok świadomości fantazje – każdy mężczyzna składał się z odpowiedniego zestawu. Odkrycie tego, który miał w sobie Karkaroff było kluczowe – jej przyszłość od tego zależała.
Następne chwile leżały jednak po stronie gestu, na który się zdecydował; Dolohov zerknęła przez ramię, obserwując jak Dimitryi podchodzi do etażerki, na której leżało pudełko. Kiedy to spoczęło na stole przed nią, odłożyła sztućce, zajmując dłonie ciemnym wieczkiem.
Srebrno i ciemny fiolet, jasne łańcuszki przeplatane błyszczącym kamieniem – w półmroku pomieszczenia biżuteria jaśniała specyficznie, odbijając płomienie ustawionych na stole świec. Błyszczała też w jasnym oku Tatiany, skrząc dziko i budując uśmiech na jej ustach.
Pierwszy ze szczerych tego wieczora, odbijających się przyjemnym uciskiem w żołądku – jak sroka chwytająca ukradzioną zdobycz, tak ona ułożyła dłonie na kolii, powstrzymując się od zadowolonego westchnięcia.
– Przepiękna – wyjawiła po chwili, palce dłoni musnęły kolczyki z kamieniem. Patrzyła na ułożone w pudełeczku świecidełka przez dłuższą chwilę, w końcu odwracając głowę w bok. Spojrzenie napotkało to kontrastujące, ciemne, należące do niego – Dziękuję – słowa na granicy szeptu poprzedziły drobny uśmiech i subtelny pocałunek, jaki złożyła na chłodnym policzku mężczyzny.
Straciła zainteresowanie kolacją, w spojrzeniu drgały nuty ekscytacji – coś tak trywialnego, czystego w materializmie, prostolinijnego, kolejny dowód umowy i zakupu – to wszystko zaczynało ją ekscytować.
– Zapewne będziemy mieli okazję spotkać się w trójkę, gdy tylko wróci – dodała, zęby na moment skubnęły dolną wargę, spojrzenie odsunięte od jego twarzy na nowo spoczęło na pudełeczku z biżuterią.
Ojciec podupadał na zdrowiu psychicznym coraz bardziej; nie potrafiła znaleźć innego wyjaśnienia jego zmienności charakteru, obraz, wrzasków i niewypowiedzianych gróźb.
Miał pojawić się w Londynie w ciągu kilku następnych dni lub tygodni – tym razem nie była pewna, czy wytrzyma kolejny policzek.
Znów odwróciła wzrok w tył, a znajdując jego spojrzenie, uniosła kąciki ust. Dłoń potoczona za krzesło prędko zlokalizowała jego, z którą splotła palce, w geście niemal zakrawającym o czułość.
– Cieszę się, że jesteś.
Karkaroff wydał się zadowolony. Wywarzony, skalkulowany; spokojny w oszczędnych słowach, gestach i półuśmiechach. Nie musiał się starać, lub wcale tego nie czynił – w całej zawiłości swoich własnych starań, splecionych z doskonałego fałszu, próbowała dostrzec prawdziwą intencję czającą się gdzieś w wygłuszonym pokoju.
Kominek za plecami niósł charakterystyczne ciepło; osiadało na plecach charakterystyczną smugą, zmieniającą się niedługo w strugę chłodnego potu – zniecierpliwienia, zdenerwowania, rozczarowania i wyczekiwania zarazem.
Odbił piłeczkę, pytanie zawisło w powietrzu, malując uśmiech na pokrytych czerwienią wargach – niepozorne, krótkie i kurtuazyjne, choć i w nim doszukiwała się rzekomego zagrożenia – co mogła powiedzieć, by nie sprowokować go do podróży i zabrania jej ze sobą? Zwłaszcza teraz, kiedy jej pozycja w Anglii powoli rosła, zbliżając ją do upragnionego dobrobytu?
– Kilka miesięcy temu zasiedziałam się na dłużej w Norwegii. Póki co – chyba wystarczy mi wojaży – kolejny blef. Podróże zawsze leżały w kręgu jej zainteresowań, bo niosły możliwości; podróż u boku narzeczonego tym razem promieniowała czerwienią, jak ostrzegawcza lampka.
Stąpanie po niepewnym gruncie, kolejne kroki kładzione z pieczołowitą ostrożnością, w obawie przed runięciem w przepaść – drażniące odczucie, że to on był na wygranej pozycji przytłaczało. Irytowało i odbijało się echem w jej myślach, nie dochodząc do łagodnego uśmiechu i żywego zainteresowania w głosie, które nie było przecież prawdziwe. Nie podróże ją interesowały.
Interesowały ją jego zamiary; niewypowiedziane oczekiwania i dudniące we wnętrzu frustracje, skrywane żądania i spychane na bok świadomości fantazje – każdy mężczyzna składał się z odpowiedniego zestawu. Odkrycie tego, który miał w sobie Karkaroff było kluczowe – jej przyszłość od tego zależała.
Następne chwile leżały jednak po stronie gestu, na który się zdecydował; Dolohov zerknęła przez ramię, obserwując jak Dimitryi podchodzi do etażerki, na której leżało pudełko. Kiedy to spoczęło na stole przed nią, odłożyła sztućce, zajmując dłonie ciemnym wieczkiem.
Srebrno i ciemny fiolet, jasne łańcuszki przeplatane błyszczącym kamieniem – w półmroku pomieszczenia biżuteria jaśniała specyficznie, odbijając płomienie ustawionych na stole świec. Błyszczała też w jasnym oku Tatiany, skrząc dziko i budując uśmiech na jej ustach.
Pierwszy ze szczerych tego wieczora, odbijających się przyjemnym uciskiem w żołądku – jak sroka chwytająca ukradzioną zdobycz, tak ona ułożyła dłonie na kolii, powstrzymując się od zadowolonego westchnięcia.
– Przepiękna – wyjawiła po chwili, palce dłoni musnęły kolczyki z kamieniem. Patrzyła na ułożone w pudełeczku świecidełka przez dłuższą chwilę, w końcu odwracając głowę w bok. Spojrzenie napotkało to kontrastujące, ciemne, należące do niego – Dziękuję – słowa na granicy szeptu poprzedziły drobny uśmiech i subtelny pocałunek, jaki złożyła na chłodnym policzku mężczyzny.
Straciła zainteresowanie kolacją, w spojrzeniu drgały nuty ekscytacji – coś tak trywialnego, czystego w materializmie, prostolinijnego, kolejny dowód umowy i zakupu – to wszystko zaczynało ją ekscytować.
– Zapewne będziemy mieli okazję spotkać się w trójkę, gdy tylko wróci – dodała, zęby na moment skubnęły dolną wargę, spojrzenie odsunięte od jego twarzy na nowo spoczęło na pudełeczku z biżuterią.
Ojciec podupadał na zdrowiu psychicznym coraz bardziej; nie potrafiła znaleźć innego wyjaśnienia jego zmienności charakteru, obraz, wrzasków i niewypowiedzianych gróźb.
Miał pojawić się w Londynie w ciągu kilku następnych dni lub tygodni – tym razem nie była pewna, czy wytrzyma kolejny policzek.
Znów odwróciła wzrok w tył, a znajdując jego spojrzenie, uniosła kąciki ust. Dłoń potoczona za krzesło prędko zlokalizowała jego, z którą splotła palce, w geście niemal zakrawającym o czułość.
– Cieszę się, że jesteś.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwował jak ważyła każde słowo, jak panowała nad każdym drgnięciem mięśnia twarzy. Jakby nawet przy tak zgoła niewinnym pytaniu nie chciała dać mu jakiejkolwiek przewagi. Musiał przyznać, że z każdą chwilą intrygowała coraz bardziej. W co grasz, Tatiano? I przede wszystkim, jak długo będzie umiała utrzymać karty blisko siebie, nim któreś z nich pęknie, pozwoli opaść fasadzie formalności, za którą jeszcze oboje skrywali swoje zamiary.
- Zatem dobrze musisz czuć się w Anglii, czyż nie? - zagadnął z pozorną niewinnością w głosie, na którym zatańczyła nuta zaciekawienia. Próbował ją rozpracować w każdym, nawet najmniejszym szczególe. Chociaż była dla niego jedynie przedmiotem umowy, z uwagą przyglądał się nabywanym dziełom i z pewnością Tatiana miała być jedną z ciekawszych inwestycji, jakie miał poczynić. Mogła wieść u jego boku dostatnie, swobodne życie - pytanie czy duma i rosyjska upartość buzująca w jej krwi pozwolą na ugięcie się pod wolą przyszłego męża.
Czarne oczy z uwagą obserwowały jej reakcję, to jak sunęła wzrokiem po krawędziach kolii, jak (z zachwytem?) przyglądała się biżuterii wyeksponowanej w pudełku, spoczywając na czarnym, welurowym materiale. Oferowana biżuteria miała być pewnego rodzaju symbolem, zapowiedzią tego, co mogło ją czekać w przyszłości - a raczej jedną stroną medalu jej przyszłej roli jako pani Karkaroff.
Z uwagą przypatrywał się zmianom na jej twarzy, przyglądał się rysom twarzy otrząsającym się z pozostałości wielu masek, które przybierała podczas dzisiejszego wieczoru i po raz pierwszy pozwoliła sobie na szczerość. A wiec to tak wyglądała ona, zaskakująco prosta w swoim materializmie być może nieświadomie dorzuciła kolejną, cenna informację, która powoli dopełniała jej obraz w głowie Dimy. W ciszy rozkoszował się swoim małym triumfem. Czuł się jak łowca, który obserwował jak jego ofiara podeszła blisko przynęty, zachwycając się jej wyglądem i smakiem. A on jedynie czekał, aby złapać ją w swoje sidła. Niemalże ją miał, teraz gdy stał za nią, opierając dłonie o drewnianą framugę jej krzesła. Pochylił się nad nią, jakby sam chciał przyjrzeć się bliżej kompletowi skrzącemu się w półmroku pomieszczenia.
- Cieszę się, że ci się podoba - odparł, układając usta w nieco bardziej szczodrym uśmiechem, zupełnie jakby nastrojem dopasowywał się do niej. Pozwolił jej na muśnięcie pokrytego zarostem policzka. - Ależ nie ma za co, moja narzeczona zasługuje na najpiękniejszą biżuterię - bo czyż nie miała być jego ozdobą? Pokazowym klejnotem, który skradł z korony Dolohovów, by uczynić swoim? Czasem zastanawiał się czy Nikolaj wiedział jaki skarb wypuszczał z dłoni. Chociaż doświadczenie ponad dwudziestu lat, które tworzyły przepaść między nimi, kazało mu lekceważyć młodziutką pannę, wiedział, że to ona mogła stać się jego kluczem do salonów znudzonych arystokratek, odczuwających potrzebę zdobycia w ich oczach egotycznych i niespotykanych błyskotek z najróżniejszych zakątków świata, dzieł autorów, których imion nie znały, ale brzmiały wystarczająco dobrze. Miała być jego wizytówką w każdym calu - dlatego nawet tak trywialna rzecz jak jej garderoba musiała pozostać nienaganna, biżuteria dobrana z najwyższą starannością.
- Mam taką nadzieję - odparł. Z pewnością miał spotkać jej ojca, gdy ten tylko pojawi się na wyspach. - Będziesz mogła pokazać się w nowej kolii - dodał, ponownie w sposób delikatny, wręcz nienachalny kierując nawet taką błahostką. Wizja kolacji wydawała się odległa, podobnie jak wizyta przyszłego teścia na Wyspach. I coś pozwalało mu wierzyć, że będzie znał jej termin znacznie wcześniej niż sama Tatiana. Kiedy zacisnęła palce na jego dłoni kontrolnie spojrzał w jej kierunku, po czym stanął twarzą do jej profilu. Uniósł jej dłoń nieco wyżej, w odpowiedzi na jej wyznanie, składając subtelny pocałunek na delikatnej skórze.
- I mnie raduje twoje szczęście, Tatiano - kolejna obłuda? Ich gra przypominała taniec, w którym żadne z nich nie znało układu, improwizując każdy, następny krok. Długie palce drugiej dłoni musnęły gładką powierzchnię kamienia, po czym nieznacznie uniosły fragment ku górze. - Pozwolisz?
- Zatem dobrze musisz czuć się w Anglii, czyż nie? - zagadnął z pozorną niewinnością w głosie, na którym zatańczyła nuta zaciekawienia. Próbował ją rozpracować w każdym, nawet najmniejszym szczególe. Chociaż była dla niego jedynie przedmiotem umowy, z uwagą przyglądał się nabywanym dziełom i z pewnością Tatiana miała być jedną z ciekawszych inwestycji, jakie miał poczynić. Mogła wieść u jego boku dostatnie, swobodne życie - pytanie czy duma i rosyjska upartość buzująca w jej krwi pozwolą na ugięcie się pod wolą przyszłego męża.
Czarne oczy z uwagą obserwowały jej reakcję, to jak sunęła wzrokiem po krawędziach kolii, jak (z zachwytem?) przyglądała się biżuterii wyeksponowanej w pudełku, spoczywając na czarnym, welurowym materiale. Oferowana biżuteria miała być pewnego rodzaju symbolem, zapowiedzią tego, co mogło ją czekać w przyszłości - a raczej jedną stroną medalu jej przyszłej roli jako pani Karkaroff.
Z uwagą przypatrywał się zmianom na jej twarzy, przyglądał się rysom twarzy otrząsającym się z pozostałości wielu masek, które przybierała podczas dzisiejszego wieczoru i po raz pierwszy pozwoliła sobie na szczerość. A wiec to tak wyglądała ona, zaskakująco prosta w swoim materializmie być może nieświadomie dorzuciła kolejną, cenna informację, która powoli dopełniała jej obraz w głowie Dimy. W ciszy rozkoszował się swoim małym triumfem. Czuł się jak łowca, który obserwował jak jego ofiara podeszła blisko przynęty, zachwycając się jej wyglądem i smakiem. A on jedynie czekał, aby złapać ją w swoje sidła. Niemalże ją miał, teraz gdy stał za nią, opierając dłonie o drewnianą framugę jej krzesła. Pochylił się nad nią, jakby sam chciał przyjrzeć się bliżej kompletowi skrzącemu się w półmroku pomieszczenia.
- Cieszę się, że ci się podoba - odparł, układając usta w nieco bardziej szczodrym uśmiechem, zupełnie jakby nastrojem dopasowywał się do niej. Pozwolił jej na muśnięcie pokrytego zarostem policzka. - Ależ nie ma za co, moja narzeczona zasługuje na najpiękniejszą biżuterię - bo czyż nie miała być jego ozdobą? Pokazowym klejnotem, który skradł z korony Dolohovów, by uczynić swoim? Czasem zastanawiał się czy Nikolaj wiedział jaki skarb wypuszczał z dłoni. Chociaż doświadczenie ponad dwudziestu lat, które tworzyły przepaść między nimi, kazało mu lekceważyć młodziutką pannę, wiedział, że to ona mogła stać się jego kluczem do salonów znudzonych arystokratek, odczuwających potrzebę zdobycia w ich oczach egotycznych i niespotykanych błyskotek z najróżniejszych zakątków świata, dzieł autorów, których imion nie znały, ale brzmiały wystarczająco dobrze. Miała być jego wizytówką w każdym calu - dlatego nawet tak trywialna rzecz jak jej garderoba musiała pozostać nienaganna, biżuteria dobrana z najwyższą starannością.
- Mam taką nadzieję - odparł. Z pewnością miał spotkać jej ojca, gdy ten tylko pojawi się na wyspach. - Będziesz mogła pokazać się w nowej kolii - dodał, ponownie w sposób delikatny, wręcz nienachalny kierując nawet taką błahostką. Wizja kolacji wydawała się odległa, podobnie jak wizyta przyszłego teścia na Wyspach. I coś pozwalało mu wierzyć, że będzie znał jej termin znacznie wcześniej niż sama Tatiana. Kiedy zacisnęła palce na jego dłoni kontrolnie spojrzał w jej kierunku, po czym stanął twarzą do jej profilu. Uniósł jej dłoń nieco wyżej, w odpowiedzi na jej wyznanie, składając subtelny pocałunek na delikatnej skórze.
- I mnie raduje twoje szczęście, Tatiano - kolejna obłuda? Ich gra przypominała taniec, w którym żadne z nich nie znało układu, improwizując każdy, następny krok. Długie palce drugiej dłoni musnęły gładką powierzchnię kamienia, po czym nieznacznie uniosły fragment ku górze. - Pozwolisz?
Dima Karkaroff
Zawód : człowiek interesu, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Comes a tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
In a dusty black coat with
A red right hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Błysk odbity w oku – tylko tyle i aż tyle. Wystarczyło, by zmyć zwyczajową marudność zakrytą uśmiechem, zetrzeć na moment pozorną życzliwość i dać upust prawdziwemu zainteresowaniu.
Nie kryła się z tym.
Nie kryła z potrzebą obracania się wśród ładnych przedmiotów, pojawiania się w ładnych miejscach, tańczenia do ładnej muzyki i ładnego uśmiechu przybieranego na usta, łączącego obłudę z rzeczywistością. Kamienie i metal, srebro i fiolet – przez moment opierała uwagę tylko na tym, na komplecie biżuterii i twardej fakturze pod palcami. Realia wieczoru wróciły dopiero po chwili, razem z wyciągniętą dłonią i niewypowiedzianym pytaniem.
Mogli dać sobie wiele – czy rzeczywiście tak dużo, jak tego chciała? Korzyści, swobody, kroczenia pozornie wspólną ścieżką, rozwidloną na dwa poboczne szlaki? Dimitryi Karkaroff byłby dla niej o wiele ciekawszy, gdyby nie łączyła go nić wspólnej komitywy z Nikolajem.
Gdyby słowa, które wypowiadał nie odbijały się w jej głowie echem głosu ojca; splamionego honoru, zniszczonej miłości i wypaczonej troski, która z dnia na dzień przybierała postać obłędu. Stary Dolohov tracił rozum, a ona była tego ofiarą.
Cichą i niezauważoną, nawet dla samej siebie – o tym, co kłębiło się w głowie jej ojca nie wiedział nikt poza nią. Nikolaj maskował się doskonale, z ostrym umysłem i zmyślnym słowem wciąż robił to, w czym czuł się najlepiej, odgrodzony od rodziny budując potęgę, z której dawno temu zostały tylko zgliszcza. Tworzył domki z kart i patrzył, jak porywa je wiatr, lub kolejnym razem ktoś z lekkością burzy całą konstrukcję.
Nagradzał i karał, mówił i milczał – od miłości po nienawiść; tą, której do tej pory nie potrafiła zrozumieć, kiedy słowa sączyły głębokie rany, kiedy wypowiadał imię Grahama i przeklinał jego wspomnienie, gardząc niewypowiedzianym sekretem, którego nie potrafiła zrozumieć.
Nie potrafiła też oszacować, jak wiele mógł wiedzieć Karkaroff. Czy zdawał sobie sprawę z istnienia Grahama, z jego śmierci? Z niezgodą, która zatruwała jego serce od momentu, w którym Nikolaj oddał córkę innemu mężczyźnie?
Nie dawała tego po sobie poznać – zastanowienia, nuty niepokoju tkwiącej gdzieś pod czaszką – uśmiech spowodowany podarkiem płynnie posłała w jego stronę, kącik ust drgnął ponownie kiedy musnął ustami taflę skóry dłoni.
– Naturalnie – odparła, odwracając się znów w kierunku stołu, kiedy dłoń zawędrowała do włosów. Uniosła ich pasma, by mógł sprawnie zapiąć biżuterię.
Jej ciężar był przyjemny, choć sprowadzający na ziemię – zwłaszcza, kiedy podarek taki jak ten jasno ukazywał symbolikę gestu. Komplet biżuterii nie był przypadkowy.
– Nie zostaniesz na długo na Nokturnie, jak mniemam? To nieciekawa okolica – mówiła tak, jakby wcale nie zamieszkiwała kamienicy kawałek ulicy dalej. Jakby nie znała obrzydliwości i sekretów tworzących to miejsce, nie widywała czarnoksiężników i nie miała kontaktów z nimi.
– Pod względem możliwości, również – dodała, zajmując się swoim talerzem, choć absolutnie niezaaferowana wykwintnym jedzeniem. Możliwości na Alei Śmiertelnego Nokturnu było sporo – ale większość nie opierała się na sprzedaży dzieł sztuki i brylowaniu w wyśmienitym towarzystwie – nie na tym mu zależało?
W kurtuazyjnych słowach nie chodziło jednak o troskę o jego interes, a niewygodę, jaką sprawiała jego bliskość. Robiło się tłoczno. Nie chciała by i on był je sąsiadem.
– Słyszałam, że Warwickshire potrafi zadziwić pięknem – o ironio, ocierając się o bezczelność, której nie mógł rozpoznać, sięgnęła po wino, chwilę później mocząc w alkoholu usta – Mamy dużo czasu, by odnaleźć idealne miejsce na planie brytyjskiej mapy – beztroska w głosie nie pokrywała się z myślami, ale mimo to, wciąż uśmiechnięta, wzniosła kielich – Za nas, Dimitryi.
zt x2
Nie kryła się z tym.
Nie kryła z potrzebą obracania się wśród ładnych przedmiotów, pojawiania się w ładnych miejscach, tańczenia do ładnej muzyki i ładnego uśmiechu przybieranego na usta, łączącego obłudę z rzeczywistością. Kamienie i metal, srebro i fiolet – przez moment opierała uwagę tylko na tym, na komplecie biżuterii i twardej fakturze pod palcami. Realia wieczoru wróciły dopiero po chwili, razem z wyciągniętą dłonią i niewypowiedzianym pytaniem.
Mogli dać sobie wiele – czy rzeczywiście tak dużo, jak tego chciała? Korzyści, swobody, kroczenia pozornie wspólną ścieżką, rozwidloną na dwa poboczne szlaki? Dimitryi Karkaroff byłby dla niej o wiele ciekawszy, gdyby nie łączyła go nić wspólnej komitywy z Nikolajem.
Gdyby słowa, które wypowiadał nie odbijały się w jej głowie echem głosu ojca; splamionego honoru, zniszczonej miłości i wypaczonej troski, która z dnia na dzień przybierała postać obłędu. Stary Dolohov tracił rozum, a ona była tego ofiarą.
Cichą i niezauważoną, nawet dla samej siebie – o tym, co kłębiło się w głowie jej ojca nie wiedział nikt poza nią. Nikolaj maskował się doskonale, z ostrym umysłem i zmyślnym słowem wciąż robił to, w czym czuł się najlepiej, odgrodzony od rodziny budując potęgę, z której dawno temu zostały tylko zgliszcza. Tworzył domki z kart i patrzył, jak porywa je wiatr, lub kolejnym razem ktoś z lekkością burzy całą konstrukcję.
Nagradzał i karał, mówił i milczał – od miłości po nienawiść; tą, której do tej pory nie potrafiła zrozumieć, kiedy słowa sączyły głębokie rany, kiedy wypowiadał imię Grahama i przeklinał jego wspomnienie, gardząc niewypowiedzianym sekretem, którego nie potrafiła zrozumieć.
Nie potrafiła też oszacować, jak wiele mógł wiedzieć Karkaroff. Czy zdawał sobie sprawę z istnienia Grahama, z jego śmierci? Z niezgodą, która zatruwała jego serce od momentu, w którym Nikolaj oddał córkę innemu mężczyźnie?
Nie dawała tego po sobie poznać – zastanowienia, nuty niepokoju tkwiącej gdzieś pod czaszką – uśmiech spowodowany podarkiem płynnie posłała w jego stronę, kącik ust drgnął ponownie kiedy musnął ustami taflę skóry dłoni.
– Naturalnie – odparła, odwracając się znów w kierunku stołu, kiedy dłoń zawędrowała do włosów. Uniosła ich pasma, by mógł sprawnie zapiąć biżuterię.
Jej ciężar był przyjemny, choć sprowadzający na ziemię – zwłaszcza, kiedy podarek taki jak ten jasno ukazywał symbolikę gestu. Komplet biżuterii nie był przypadkowy.
– Nie zostaniesz na długo na Nokturnie, jak mniemam? To nieciekawa okolica – mówiła tak, jakby wcale nie zamieszkiwała kamienicy kawałek ulicy dalej. Jakby nie znała obrzydliwości i sekretów tworzących to miejsce, nie widywała czarnoksiężników i nie miała kontaktów z nimi.
– Pod względem możliwości, również – dodała, zajmując się swoim talerzem, choć absolutnie niezaaferowana wykwintnym jedzeniem. Możliwości na Alei Śmiertelnego Nokturnu było sporo – ale większość nie opierała się na sprzedaży dzieł sztuki i brylowaniu w wyśmienitym towarzystwie – nie na tym mu zależało?
W kurtuazyjnych słowach nie chodziło jednak o troskę o jego interes, a niewygodę, jaką sprawiała jego bliskość. Robiło się tłoczno. Nie chciała by i on był je sąsiadem.
– Słyszałam, że Warwickshire potrafi zadziwić pięknem – o ironio, ocierając się o bezczelność, której nie mógł rozpoznać, sięgnęła po wino, chwilę później mocząc w alkoholu usta – Mamy dużo czasu, by odnaleźć idealne miejsce na planie brytyjskiej mapy – beztroska w głosie nie pokrywała się z myślami, ale mimo to, wciąż uśmiechnięta, wzniosła kielich – Za nas, Dimitryi.
zt x2
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jadalnia
Szybka odpowiedź