Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
W powietrzu unosi się zapach świeżych kwiatów sprawujących pieczę nad sypialnią z drewnianej, białej toaletki, na której sam środek przez otwarte, białe zasłony padają promienie dziennego słońca. Naprzeciw niej znajduje się dwuosobowe łóżko przykryte wzorzystą i czystą, często zmienianą pościelą. Oprócz tego w pomieszczeniu o beżowych ścianach i ciemnej podłodze znajdują się dwie białe szafy oraz komoda, na której wierzchu stoją rodzinne fotografie oprawione w proste ramki. Na wieszaku przy drzwiach spoczywają kapelusze i wstążki przewieszone przez haczyki.
Księżyc wchodził właśnie w ostatnią kwadrę, wychylał się niemrawo zza upiornie postrzępionych chmur, srebrnym blaskiem ścierał się ze złotą aurą przeklętej komety, której bytność na nieboskłonie wciąż się nie znudziła. Victor ― rosły cień majaczący nieopodal Ula ― zadarł głowę w górę, by jeszcze raz spojrzeć na to absurdalne zjawisko. W dzień dało się to jeszcze ignorować, i tak było jasno, ale w nocy… W nocy obecność komenty stawała się upierdliwa. Jej blask wyławiał z mroków zdecydowanie zbyt dużo, zaburzał rytm naturalnych wydarzeń toczących się na Nokturnie. Dawne ciemne zaułki nie były już tak ciemne, trzeba było znaleźć inne, zejść do podziemia.
Victor nigdy nie sądził, że doczeka czasów w których na niebie równocześnie będą jaśnieć dwa punkty. Pokręcił głową, mruknął pod nosem coś o dziwce fortunie i pierdolonych anomaliach, po czym zwinnie podciągnął się na najniższą gałąź pobliskiego drzewa. (Co to w ogóle za gatunek? Dąb? Buk? Na pewno nie jarzębina). Stamtąd ostrożnie wspiął się wyżej, na kolejne gałęzie, pomiędzy liśćmi mignęło mu znajome okno sypialni. (Jak zwykle kurwa uchylone, ta kobieta chyba wcale się nie bała). Przyczaił się na grubym konarze, chwycił rozwidlonej witki tuż nad głową, tak by prościej było mu utrzymać równowagę, spojrzał do środka. Leta siedziała przy swojej toaletce, czesała włosy. Ząbki szczotki leniwie muskały kasztanowe pasma, ruchy były powolne, jakby się nad czymś zamyśliła. (Dlaczego wciąż była w sukience? Sądził, że uszykuje się normalnie do snu, nawet mimo jego zapowiedzi). Obserwował ją jeszcze chwilę ze swojej kryjówki, przyglądał się ciepłemu światłu nocnej lampki rozpalonej tuż obok toaletki, łowił wzrokiem złote refleksy tańczące we włosach. Mrugnął zdezorientowany, kiedy się podniosła, zniknęła mu z pola widzenia. Przysunął się do okna bez zbędnej zwłoki, przez uchyloną szybę wsunął dłoń i rozprawił się z zamkiem. (Kretyn, który wymyślił to rozwiązanie powinien kurwa zdechnąć). Dostał się do środka cicho i w pełni profesjonalnie, nawet z pełną kulturą zamknął za sobą to pierdolone okno i rozsiadł się przy toaletce jak wielki król i pan na włościach.
― Kiedyś ci tu jakiś kretyn wejdzie i to wcale nie po to, żeby dyskutować o chujowej poezji ― powitał ją z bandyckim uśmiechem na wargach. Chciał ją zaskoczyć - nawet mimo zapowiedzi - i chyba mu się to udało.
Soul for sale
Tej nocy powierzyłam Orpheusa przyjaciółce z Doliny.
Miły czas spędzony u boku kuzyna w domu Vale'ów, ich wspólne zabawy, brzęczącą pomysłami wyobraźnię i godziny spędzone nad pergaminem z kredkami w dłoniach - musiałby je okupić bólami żołądka i kalejdoskopem zawrotów głowy, na które zawsze tak bardzo się skarżył po każdej wycieczce świstoklikiem. Oszczędziłam mu ich, sobie natomiast niewygodnych pytań ze strony Hectora, który taką prośbę mógłby uznać za podejrzaną. Godną rozpracowania. Rzadko kiedy byłam zmuszona oddawać syna pod cudze skrzydła, zazwyczaj były to godziny, w których prowadziłam lekcje, ale noce? Nigdy. Nie pamiętam czy kiedykolwiek, odkąd zabrakło z nami Jaspera, musiałam zwracać się do brata z podobną potrzebą.
Zrelaksowana myślą, że w razie czego mój niesforny trzylatek był blisko, delektowałam się ciszą roztaczającą w Ulu miękkie, atłasowe wici. Był ze mną spokój, rozkoszny ład, wyjątkowo niezmącony odgłosami zabawek uderzających o sękate panele podłogowe ani pochmurnymi pomrukami dziecka, które obecność komety na niebie, zamiast łatwiej, znosiło coraz gorzej. Przez uchylone okna do środka wkradała się melodia późnowieczornego wiatru i nic poza tym.
Łatwo było mi zgubić w tej harmonii poczucie czasu; robiłam to, na co zwykle nie znajdowałam wolnych chwil, i korzystałam z samotności, podczas której nadgoniłam wiele miesięcy spiętrzonych zaniedbań. Uporządkowałam spiżarnię i szopę, przebrnęłam przez kilka starych, podniszczonych komód zalegających na strychu, do szafy w pokoju gościnnym wrzuciłam nowe niespodzianki dla moli, które znalazły w jej ścianach swój dom. Pomyśleć, że byłam tak głupia i nawet przygotowałam w sypialni butelkę Quintina, ślepo wierząc w kolejną czczą obietnicę mężczyzny niestawiającego się na zaordynowane przez siebie spotkanie.
Ząbki szczotki mknęły przez długie wstęgi kasztanowych włosów, a ja wpatrywałam się w etykietę alkoholu i po raz kolejny czytałam te same, wyryte w pamięci napisy. Dowód mojego bzdurnego polegania na równie bzdurnych zapowiedziach. Stało się jasne, że Victor nie przyjdzie. Wzrok opadł na skrawek pergaminu, którego zapach wciąż unosił się w powietrzu; pachniał nim, tym, który zawodził i zawiódł kolejny raz. Prychnęłam pod nosem i z odrazą odrzuciłam od siebie szczotkę, znikając na dłuższą chwilę za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Musiałam ochlapać twarz, zmyć ze skóry płonne nadzieje młodej kobiety, która powinna wiedzieć lepiej.
A kiedy wróciłam, w pierwszej kolejności przywitał mnie dźwięk jego słów. Smak jego znajomej złośliwości. Uśmiech, który zapragnęłam zetrzeć z jego ust. Jakimś cudem pojawił się w środku, tak ostro niepasujący do kobiecego mebla, przy którym siedział, odbijającego w tafli zwierciadła bok jego twarzy. Zabrakło mi rezonu i na moment stanęłam jak wryta, bo za serce szarpnął niepokój. Jeśli on mógł zawitać tu z podobną łatwością, to znaczyło, że mógł to zrobić ktokolwiek.
- Jeden kretyn już wszedł - skontrowałam uniesionym dumą fuknięciem i bez zastanowienia podeszłam do toaletki, z której chwyciłam kopertę wraz z miłosną papeterią. Wyzywającym gestem niemalże przycisnęłam je do policzka brata. - Co to miało znaczyć? Poeta się w tobie odezwał, najdroższy kwiecie? Bo jeśli komuś za to zapłaciłeś, lepiej szybko złóż reklamację, naciągnęli cię - obwieściłam, przekonana, że Victor musiał zaśmiewać się do rozpuku na myśl o mojej minie, gdy przeczytałam tę breję pseudo-romantycznych wynurzeń.
Miły czas spędzony u boku kuzyna w domu Vale'ów, ich wspólne zabawy, brzęczącą pomysłami wyobraźnię i godziny spędzone nad pergaminem z kredkami w dłoniach - musiałby je okupić bólami żołądka i kalejdoskopem zawrotów głowy, na które zawsze tak bardzo się skarżył po każdej wycieczce świstoklikiem. Oszczędziłam mu ich, sobie natomiast niewygodnych pytań ze strony Hectora, który taką prośbę mógłby uznać za podejrzaną. Godną rozpracowania. Rzadko kiedy byłam zmuszona oddawać syna pod cudze skrzydła, zazwyczaj były to godziny, w których prowadziłam lekcje, ale noce? Nigdy. Nie pamiętam czy kiedykolwiek, odkąd zabrakło z nami Jaspera, musiałam zwracać się do brata z podobną potrzebą.
Zrelaksowana myślą, że w razie czego mój niesforny trzylatek był blisko, delektowałam się ciszą roztaczającą w Ulu miękkie, atłasowe wici. Był ze mną spokój, rozkoszny ład, wyjątkowo niezmącony odgłosami zabawek uderzających o sękate panele podłogowe ani pochmurnymi pomrukami dziecka, które obecność komety na niebie, zamiast łatwiej, znosiło coraz gorzej. Przez uchylone okna do środka wkradała się melodia późnowieczornego wiatru i nic poza tym.
Łatwo było mi zgubić w tej harmonii poczucie czasu; robiłam to, na co zwykle nie znajdowałam wolnych chwil, i korzystałam z samotności, podczas której nadgoniłam wiele miesięcy spiętrzonych zaniedbań. Uporządkowałam spiżarnię i szopę, przebrnęłam przez kilka starych, podniszczonych komód zalegających na strychu, do szafy w pokoju gościnnym wrzuciłam nowe niespodzianki dla moli, które znalazły w jej ścianach swój dom. Pomyśleć, że byłam tak głupia i nawet przygotowałam w sypialni butelkę Quintina, ślepo wierząc w kolejną czczą obietnicę mężczyzny niestawiającego się na zaordynowane przez siebie spotkanie.
Ząbki szczotki mknęły przez długie wstęgi kasztanowych włosów, a ja wpatrywałam się w etykietę alkoholu i po raz kolejny czytałam te same, wyryte w pamięci napisy. Dowód mojego bzdurnego polegania na równie bzdurnych zapowiedziach. Stało się jasne, że Victor nie przyjdzie. Wzrok opadł na skrawek pergaminu, którego zapach wciąż unosił się w powietrzu; pachniał nim, tym, który zawodził i zawiódł kolejny raz. Prychnęłam pod nosem i z odrazą odrzuciłam od siebie szczotkę, znikając na dłuższą chwilę za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Musiałam ochlapać twarz, zmyć ze skóry płonne nadzieje młodej kobiety, która powinna wiedzieć lepiej.
A kiedy wróciłam, w pierwszej kolejności przywitał mnie dźwięk jego słów. Smak jego znajomej złośliwości. Uśmiech, który zapragnęłam zetrzeć z jego ust. Jakimś cudem pojawił się w środku, tak ostro niepasujący do kobiecego mebla, przy którym siedział, odbijającego w tafli zwierciadła bok jego twarzy. Zabrakło mi rezonu i na moment stanęłam jak wryta, bo za serce szarpnął niepokój. Jeśli on mógł zawitać tu z podobną łatwością, to znaczyło, że mógł to zrobić ktokolwiek.
- Jeden kretyn już wszedł - skontrowałam uniesionym dumą fuknięciem i bez zastanowienia podeszłam do toaletki, z której chwyciłam kopertę wraz z miłosną papeterią. Wyzywającym gestem niemalże przycisnęłam je do policzka brata. - Co to miało znaczyć? Poeta się w tobie odezwał, najdroższy kwiecie? Bo jeśli komuś za to zapłaciłeś, lepiej szybko złóż reklamację, naciągnęli cię - obwieściłam, przekonana, że Victor musiał zaśmiewać się do rozpuku na myśl o mojej minie, gdy przeczytałam tę breję pseudo-romantycznych wynurzeń.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
― Ohoho ― odezwał się lekko, bez urazy w głosie. Jej docinki były dla niego rozrywką, elementem stałym każdego spotkania, nigdy obelgą. ― Uważaj, bo jeszcze sobie pójdę. I kto ci wtedy powie, gdzie wypadałoby założyć zamek, żebym go nie dosięgnął? Potrzebujesz mnie, cukiereczku, czy ci się to podoba, czy nie.
Wyciągnął wygodnie nogi, nie zamierzając się wcale ruszyć ze swojego miejsca przy toaletce. Nawet teatralnym gestem ujął w dwa palce jakiś pomniejszy flakonik i obejrzał go pod światło z naukowym zaciekawieniem godnym Hectora i typową złośliwością godną starszego brata.
― Nono, proszę bardzo. Świeża buteleczka perfum. Powodzi się pani, skoro stać na takie rarytasy. ― Odłożył ją z namaszczeniem na miejsce, potem złapał szczotkę, podrzucił ją od niechcenia w dłoni. ― A dla mnie co masz, piękności?
Leta prawie wcisnęła mu list w twarz ― co, na Merlina, rozbawiło go jeszcze bardziej ― więc wziął kopertę i sam przyjrzał się dziełu, które zostało przypisane jemu. Przeleciał treść wzrokiem, raz, drugi, piąty, a jego rozbawienie tylko rosło i rosło. Parsknął w końcu śmiechem; szczerym, lekkim, takim, który rzadko wydobywał się z jego gardła i zwrócił jej list.
― “Jak nowy dzień kocha dziecko przebudzone”? O kurwa, kto to pisał. ― Otarł łzę z kącika oka i pokręcił głową. ― “Moja miłości”? Jeszcze lepiej. Może sama to sobie napisałaś, co? ― Spojrzał w końcu na nią i podniósł się z zajmowanego miejsca, sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wydobył stamtąd swój list i podsunął jej pod nos w podobnym geście. ― Zobacz ten. Jesteś w nim upolowanym kawałkiem szynki, Leta.
Dopiero teraz dostrzegł stojącą obok toaletki butelkę alkoholu, rozpoznał go i poczuł nawet lekkie ukłucie zaskoczenia. Wydawało mu się, że u Lety prędzej dostałby wiadro spirytusu z kąśliwym komentarzem, niż Quintina.
― Jak to tam leci? ― rzucił przez ramię, sięgając po butelkę. ― “Mój bohaterze”? A nie, czekaj, to się przecież zgadza.
Nie wiedział, czemu ma dziś tak dobry humor, ale wcale by się nie obraził, gdyby trwał dalej. Oboje potrzebowali takiego wytchnienia, chwili śmiechu i rozluźnienia, oderwania myśli od jebanej komety, wojny, całej tej szopki zwanej życiem.
Wyciągnął wygodnie nogi, nie zamierzając się wcale ruszyć ze swojego miejsca przy toaletce. Nawet teatralnym gestem ujął w dwa palce jakiś pomniejszy flakonik i obejrzał go pod światło z naukowym zaciekawieniem godnym Hectora i typową złośliwością godną starszego brata.
― Nono, proszę bardzo. Świeża buteleczka perfum. Powodzi się pani, skoro stać na takie rarytasy. ― Odłożył ją z namaszczeniem na miejsce, potem złapał szczotkę, podrzucił ją od niechcenia w dłoni. ― A dla mnie co masz, piękności?
Leta prawie wcisnęła mu list w twarz ― co, na Merlina, rozbawiło go jeszcze bardziej ― więc wziął kopertę i sam przyjrzał się dziełu, które zostało przypisane jemu. Przeleciał treść wzrokiem, raz, drugi, piąty, a jego rozbawienie tylko rosło i rosło. Parsknął w końcu śmiechem; szczerym, lekkim, takim, który rzadko wydobywał się z jego gardła i zwrócił jej list.
― “Jak nowy dzień kocha dziecko przebudzone”? O kurwa, kto to pisał. ― Otarł łzę z kącika oka i pokręcił głową. ― “Moja miłości”? Jeszcze lepiej. Może sama to sobie napisałaś, co? ― Spojrzał w końcu na nią i podniósł się z zajmowanego miejsca, sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wydobył stamtąd swój list i podsunął jej pod nos w podobnym geście. ― Zobacz ten. Jesteś w nim upolowanym kawałkiem szynki, Leta.
Dopiero teraz dostrzegł stojącą obok toaletki butelkę alkoholu, rozpoznał go i poczuł nawet lekkie ukłucie zaskoczenia. Wydawało mu się, że u Lety prędzej dostałby wiadro spirytusu z kąśliwym komentarzem, niż Quintina.
― Jak to tam leci? ― rzucił przez ramię, sięgając po butelkę. ― “Mój bohaterze”? A nie, czekaj, to się przecież zgadza.
Nie wiedział, czemu ma dziś tak dobry humor, ale wcale by się nie obraził, gdyby trwał dalej. Oboje potrzebowali takiego wytchnienia, chwili śmiechu i rozluźnienia, oderwania myśli od jebanej komety, wojny, całej tej szopki zwanej życiem.
Soul for sale
Zaczęłam się zastanawiać czy podczas mojej nieobecności w pokoju Victor nie zdążył opróżnić Quintina do dna. Szkło jednak wciąż wydawało się zakorkowane, kieliszki nie znały jeszcze śladów kropel niosących upojenie, nie zaczął beze mnie; uniosłam wyżej brwi i pochyliłam głowę, patrząc na niego z góry, ostro, wyzywająco. Bez złości, choć świerzbiła mnie ręka, żeby wysmarować mu twarz pudrem za sposób wtargnięcia do sypialni.
- Nie wiem, niech pomyślę. Dowolny rzemieślnik znający się na swoim fachu? Nie, przecież to byłoby zbyt proste. W porównaniu do ciebie, pączusiu, oni na pewno gówno wiedzą - podjęłam bez skrępowania. Drań doskonale wiedział, że nie trawiłam cukiereczka, jakim nazywał mnie w rytualnych przekomarzaniach, a jak dotąd nie znalazłam odpowiednio żenującego przezwiska, żeby odpłacić mu się pięknym za nadobne. Dziś miało się to zmienić. Otrzymał od losu nową tożsamość, nowy zaszczyt, na jego głowie spoczął wieniec laurowy tytułujący go pączkiem.
- Podobają ci się? To od jednego z moich wielu adoratorów, niezliczonych wręcz - wskazałam ruchem głowy na flakon ujęty przez brata i zamachnęłam się, żeby wyrwać mu go jednym płynnym ruchem. Bynajmniej dlatego, że bałam się, że go popsuje, zniszczy, upuści i roztrzaska; otworzyłam bladoróżową buteleczkę i spryskałam nim koszulę Victora, raz, jeden, ósmy. W powietrze wzbiła się woń cytrusów, ta sama, która otulała jego list. - Podzielę się z tobą, skoro domagasz się prezentów. Stać mnie na kolejne. Ty za to będziesz cuchnąć mną na całym Nokturnie. Co jeśli twoi pryszczaci, brudni koledzy pomyślą, że jesteś miłą panienką i w ciemności nie poczują różnicy? Pewnie chodzą tam takie kaprawe wiedźmy - nachyliłam się nad nim, jedną dłonią opierając się o toaletkę, ale zanim przycisnęłam usta do jego ust w powitalnym geście, do moich nozdrzy dotarł przejaskrawiony zapach wżerający się teraz w jego ubranie, i cofnęłam się skrzywiona. - Umyłbyś się - westchnęłam dramatycznie, jakby nic nie było moją winą. Bo przecież nie było.
Przyglądałam mu się uważnie, gdy pochłaniał nakreślone w liście zwroty, te dziecinne rymowanki i godne pożałowania zwroty, pewna, że zaraz przyłapię go na kłamstwie, czymś, co zdradziłoby mi, że faktycznie stał za niewygórowanym, miłosnym żartem, ale on tylko się śmiał. Śmiał szczerze.
- Nie ty? - zdumiałam się, po raz pierwszy akceptując myśl, że to nie Victor bawił się w zapijaczonego wierszokletę. - Dziwne. Sądziłam, że tylko ktoś twojego pokroju mógłby wpaść na coś takiego. Po co miałabym pisać sobie taki list, głupku? I jeszcze ci go pokazywać? - spytałam buńczucznie, po czym odebrałam od niego otrzymany przez niego egzemplarz i powiodłam po nim spojrzeniem. Każde słowo coraz bardziej otwierało mi oczy, dosłownie. Powieki rozwierały się w niedowierzaniu. - Zbóju słodki - przeczytałam na głos, czując, jak opuszczają mnie siły i wiara w poetyckie możliwości tego kraju, aż wreszcie nie wytrzymałam i sama parsknęłam śmiechem. - Gdybym to ja pisała, byłbyś moim pokraką, a Amor trafiłby sobie strzałą w dupę. I tam w środku był jakiś kryształ? - zapytałam, na białym drewnianym blacie rozkładając oba pergaminy, jeden obok drugiego. - Skoro to nie ja - wskazałam na list Victora, - a to nie ty, - palec dotknął mojego listu, - to, do ciężkiej bahanki, kto? Bo przecież nie Hector.
- Nie wiem, niech pomyślę. Dowolny rzemieślnik znający się na swoim fachu? Nie, przecież to byłoby zbyt proste. W porównaniu do ciebie, pączusiu, oni na pewno gówno wiedzą - podjęłam bez skrępowania. Drań doskonale wiedział, że nie trawiłam cukiereczka, jakim nazywał mnie w rytualnych przekomarzaniach, a jak dotąd nie znalazłam odpowiednio żenującego przezwiska, żeby odpłacić mu się pięknym za nadobne. Dziś miało się to zmienić. Otrzymał od losu nową tożsamość, nowy zaszczyt, na jego głowie spoczął wieniec laurowy tytułujący go pączkiem.
- Podobają ci się? To od jednego z moich wielu adoratorów, niezliczonych wręcz - wskazałam ruchem głowy na flakon ujęty przez brata i zamachnęłam się, żeby wyrwać mu go jednym płynnym ruchem. Bynajmniej dlatego, że bałam się, że go popsuje, zniszczy, upuści i roztrzaska; otworzyłam bladoróżową buteleczkę i spryskałam nim koszulę Victora, raz, jeden, ósmy. W powietrze wzbiła się woń cytrusów, ta sama, która otulała jego list. - Podzielę się z tobą, skoro domagasz się prezentów. Stać mnie na kolejne. Ty za to będziesz cuchnąć mną na całym Nokturnie. Co jeśli twoi pryszczaci, brudni koledzy pomyślą, że jesteś miłą panienką i w ciemności nie poczują różnicy? Pewnie chodzą tam takie kaprawe wiedźmy - nachyliłam się nad nim, jedną dłonią opierając się o toaletkę, ale zanim przycisnęłam usta do jego ust w powitalnym geście, do moich nozdrzy dotarł przejaskrawiony zapach wżerający się teraz w jego ubranie, i cofnęłam się skrzywiona. - Umyłbyś się - westchnęłam dramatycznie, jakby nic nie było moją winą. Bo przecież nie było.
Przyglądałam mu się uważnie, gdy pochłaniał nakreślone w liście zwroty, te dziecinne rymowanki i godne pożałowania zwroty, pewna, że zaraz przyłapię go na kłamstwie, czymś, co zdradziłoby mi, że faktycznie stał za niewygórowanym, miłosnym żartem, ale on tylko się śmiał. Śmiał szczerze.
- Nie ty? - zdumiałam się, po raz pierwszy akceptując myśl, że to nie Victor bawił się w zapijaczonego wierszokletę. - Dziwne. Sądziłam, że tylko ktoś twojego pokroju mógłby wpaść na coś takiego. Po co miałabym pisać sobie taki list, głupku? I jeszcze ci go pokazywać? - spytałam buńczucznie, po czym odebrałam od niego otrzymany przez niego egzemplarz i powiodłam po nim spojrzeniem. Każde słowo coraz bardziej otwierało mi oczy, dosłownie. Powieki rozwierały się w niedowierzaniu. - Zbóju słodki - przeczytałam na głos, czując, jak opuszczają mnie siły i wiara w poetyckie możliwości tego kraju, aż wreszcie nie wytrzymałam i sama parsknęłam śmiechem. - Gdybym to ja pisała, byłbyś moim pokraką, a Amor trafiłby sobie strzałą w dupę. I tam w środku był jakiś kryształ? - zapytałam, na białym drewnianym blacie rozkładając oba pergaminy, jeden obok drugiego. - Skoro to nie ja - wskazałam na list Victora, - a to nie ty, - palec dotknął mojego listu, - to, do ciężkiej bahanki, kto? Bo przecież nie Hector.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Parsknął niepohamowanym śmiechem, słysząc swoje nowe przezwisko i uznał mimochodem, że w jej ustach brzmi ono doprawdy pięknie. Nie przeszło mu nawet przez myśl, by się o tego “pączusia” boczyć, ludzie obrzucali go już o wiele gorszymi inwektywami; przywykł. Poza tym, podświadomie wiedział, że prędzej czy później coś na niego znajdzie. I tak znosiła “cukiereczka” wyjątkowo długo i potulnie, aż sam był w szoku.
― Kruszynko, ale czy ci twoi dowolni rzemieślnicy znają się na rzeczy tak prawdziwie? ― zainteresował się, rzecz jasna wątpiąc w poziom świadczonych w Dolinie usług. ― Sądząc po wykonaniu tego domu, to powiedziałbym, że nawet z Hectora lepszy budowniczy. A to już nie byle jaka obelga. ― Puścił do niej oko i stracił zainteresowanie tematem. Teraz na topie był flakonik perfum, który zaraz stał się zresztą przedmiotem walk. Victor nawet się nie bronił, zaśmiał się tylko, kiedy mu wyrwała buteleczkę i zaczął przeraźliwie kaszleć, kiedy spryskała mu koszulę. Lubił ten zapach ― nawet bardzo lubił ― ale na Merlina, co za dużo, to niezdrowo. Przez woń cytrusów i owoców przebijała się nuta alkoholu, typowa dla tego typu psikadeł. Kichnął donośnie.
― Na Nokturnie tak jebie trupem, że nawet nie poczują tych twoich słodziutkich perfum, maleńka ― stwierdził z pełną powagą, ocierając nos jakąś haftowaną chusteczką, którą wynalazł w jednej z szufladek toaletki. ― Ale jak będą pytać, co to za rarytasy, to odeślę ich do ciebie, co o tym sądzisz? Chcesz poznać moich kolegów?
― Oho, jaka wrażliwa ― parsknął na komentarz o tym, że pilnie potrzebuje odwiedzić wannę lub prysznic. ― Co, nie podobają ci się twoje własne perfumy? ― Ona może miała jakiś opór przed stosownym powitaniem, ale on nie. Podniósł się z zajmowanego miejsca i nim całkiem się wyprostował, prędko musnął jej usta wargami. Lekko, jakby na zachętę lub po to, by bardziej ją rozdrażnić.
Zanim jednak zaproponował jej wspólną wizytę w przybytku zwanym potocznie łazienką, wypłynęła sprawa listów. I wtedy zapomniał o perfumach, o wannie, o oknie i rzemieślnikach; nawet o tej jebanej komecie zapomniał.
― Może dlatego, że jesteś atencjuszką, Leta ― parsknął, nadal okropnie rozbawiony listem, jego treścią i ogólną koncepcją tego, że był głównym podejrzanym. ― Nie wiem, stęskniłaś się za mną za bardzo, albo sąsiadka dostała podobne bzdury od kogoś i też zapragnęłaś podobnych uniesień. Różnie to z tobą bywa, kwiatuszku.
Obserwował ją uważnie, kiedy przyszła jej kolej na czytanie listu. Reakcję miała podobną do tej, którą on miał, kiedy list po raz pierwszy wpadł mu w ręce. Uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do wniosku, że tak, faktycznie. To ona powinna być jego bliźniaczką, nie Hector.
― Był ― potaknął ― nie wiem jeszcze dokładnie co robi, ale zapowiada się ciekawie. A w twoim co było? Też kryształ? Czy może flakonik pefrum?
Jej pytanie na chwilę zamknęło mu usta ― było sensowne i w zasadzie całkiem logiczne. Skoro żadne z nich się nie przyznawało do tego wierszoklectwa, to kto stał za tą żenującą akcją? Zmarszczył chmurnie brwi, kiedy zasugerowała najstarszego brata, nie podobała mu się ta wizja. Ale…
― To wcale nie jest wykluczone ― uznał, biorąc oba listy do rąk i przeglądając je ponownie, dość pobieżnie. ― Oboje wiemy, że gość jest zdrowo pojebany z tym magipsychiatrycznym gównem. Może to jakiś test? Rozglądałaś się po okolicy, kiedy otwierałaś list? ― Victor rozciągnął usta w niekontrolowanym, błazeńskim uśmiechu. ― Może się gdzieś zaczaił za krzakiem i obserwował reakcje, żeby potem ci wyjechać z jakimś “chcesz o tym porozmawiać, Leta?”.
― Kruszynko, ale czy ci twoi dowolni rzemieślnicy znają się na rzeczy tak prawdziwie? ― zainteresował się, rzecz jasna wątpiąc w poziom świadczonych w Dolinie usług. ― Sądząc po wykonaniu tego domu, to powiedziałbym, że nawet z Hectora lepszy budowniczy. A to już nie byle jaka obelga. ― Puścił do niej oko i stracił zainteresowanie tematem. Teraz na topie był flakonik perfum, który zaraz stał się zresztą przedmiotem walk. Victor nawet się nie bronił, zaśmiał się tylko, kiedy mu wyrwała buteleczkę i zaczął przeraźliwie kaszleć, kiedy spryskała mu koszulę. Lubił ten zapach ― nawet bardzo lubił ― ale na Merlina, co za dużo, to niezdrowo. Przez woń cytrusów i owoców przebijała się nuta alkoholu, typowa dla tego typu psikadeł. Kichnął donośnie.
― Na Nokturnie tak jebie trupem, że nawet nie poczują tych twoich słodziutkich perfum, maleńka ― stwierdził z pełną powagą, ocierając nos jakąś haftowaną chusteczką, którą wynalazł w jednej z szufladek toaletki. ― Ale jak będą pytać, co to za rarytasy, to odeślę ich do ciebie, co o tym sądzisz? Chcesz poznać moich kolegów?
― Oho, jaka wrażliwa ― parsknął na komentarz o tym, że pilnie potrzebuje odwiedzić wannę lub prysznic. ― Co, nie podobają ci się twoje własne perfumy? ― Ona może miała jakiś opór przed stosownym powitaniem, ale on nie. Podniósł się z zajmowanego miejsca i nim całkiem się wyprostował, prędko musnął jej usta wargami. Lekko, jakby na zachętę lub po to, by bardziej ją rozdrażnić.
Zanim jednak zaproponował jej wspólną wizytę w przybytku zwanym potocznie łazienką, wypłynęła sprawa listów. I wtedy zapomniał o perfumach, o wannie, o oknie i rzemieślnikach; nawet o tej jebanej komecie zapomniał.
― Może dlatego, że jesteś atencjuszką, Leta ― parsknął, nadal okropnie rozbawiony listem, jego treścią i ogólną koncepcją tego, że był głównym podejrzanym. ― Nie wiem, stęskniłaś się za mną za bardzo, albo sąsiadka dostała podobne bzdury od kogoś i też zapragnęłaś podobnych uniesień. Różnie to z tobą bywa, kwiatuszku.
Obserwował ją uważnie, kiedy przyszła jej kolej na czytanie listu. Reakcję miała podobną do tej, którą on miał, kiedy list po raz pierwszy wpadł mu w ręce. Uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do wniosku, że tak, faktycznie. To ona powinna być jego bliźniaczką, nie Hector.
― Był ― potaknął ― nie wiem jeszcze dokładnie co robi, ale zapowiada się ciekawie. A w twoim co było? Też kryształ? Czy może flakonik pefrum?
Jej pytanie na chwilę zamknęło mu usta ― było sensowne i w zasadzie całkiem logiczne. Skoro żadne z nich się nie przyznawało do tego wierszoklectwa, to kto stał za tą żenującą akcją? Zmarszczył chmurnie brwi, kiedy zasugerowała najstarszego brata, nie podobała mu się ta wizja. Ale…
― To wcale nie jest wykluczone ― uznał, biorąc oba listy do rąk i przeglądając je ponownie, dość pobieżnie. ― Oboje wiemy, że gość jest zdrowo pojebany z tym magipsychiatrycznym gównem. Może to jakiś test? Rozglądałaś się po okolicy, kiedy otwierałaś list? ― Victor rozciągnął usta w niekontrolowanym, błazeńskim uśmiechu. ― Może się gdzieś zaczaił za krzakiem i obserwował reakcje, żeby potem ci wyjechać z jakimś “chcesz o tym porozmawiać, Leta?”.
Soul for sale
- Teraz całego domu się czepiasz? - cmoknęłam z udawaną pretensją. - Kto by pomyślał, że do swoich licznych talentów dodasz jeszcze fakultet z budownictwa, omnibusie ty. Chyba dokształcałeś się gdzieś w kącie, żeby teraz mnie zaskoczyć - bo przecież na wszystkim znał się najlepiej, wszystkiego potrafił dokonać, nic nie miało przed nim tajemnic. Pokręciłam głową z pełnym politowania, zadziornym uśmiechem; miał szczęście, że był dziś tak rozbrajająco uroczy, w innym wypadku od razu przyniosłabym mu starą walizkę z narzędziami i kazała udowodnić świeżutkie, nabyte umiejętności lepiej umiejscowionym zamkiem. Pewnie zostałabym bez okna.
Podparte na biodrach dłonie zacisnęły się niebezpiecznie na widok tego, co wyprawiał z moją ulubioną chusteczką w haftowane kwiaty. Prezent od przyjaciółki na drugą rocznicę ślubu. Wiedział, wyczuwał? Zdawał się wyłapywać cząsteczki Jaspera z powietrza i igrał z nimi, prosząc się o guza.
- Oczywiście, niech przyjdą. Opowiem im to i owo o tym, jakim uroczym dzieckiem byłeś. Miałeś wtedy takie grubiutkie policzki i koślawe nóżki. Kolana zawsze uciekały ci do wewnątrz jak małej dziewczynce - zaszczebiotałam przesłodzonym głosem, ani na moment nie odejmując od niego spojrzenia. Wtedy jeszcze nie patrzyłam na niego tak, jak robiłam to dzisiaj. Dla kilkulatki był brzydki i przypominał pokurczoną kaczkę - a raczej tak lubiłam malować go w pamięci, kiedy zakłamywałam świat o tym, że nigdy nie był mi bliski, i że los miał na nas inne plany. - A pamiętasz jak potknąłeś się i wyryłeś twarzą na wejściu do jeziora, kluseczko? Prawie połknąłeś wtedy biednego ślimaka. O tym twoi koledzy też chętnie posłuchają - obnażyłam zęby w uśmiechu, którego dłużej nie zdołałam powstrzymać, uśmiechu promiennym, wesołym. Zdecydowanie udzielał mi się jego nastrój.
- Ty mi się nie podobasz, gąsko - odgryzłam się, choć oboje wiedzieliśmy, że miało to tyle wspólnego z rzeczywistością, co jego doktorat z architektury użytkowej.
Atencjuszką, co to, to nie! Tuż po pocałunku, dotknięta do żywego, otwarłam usta w bezgłośnym sapnięciu i przycisnęłam dłonie do piersi, zupełnie jakby zszokowała mnie klątwa, którą z łatwością cisnąłby w moim kierunku; sporo było w tym przerysowanej dramaturgii, specjalnie.
- Skądże znowu, jestem symbolem skromności - zaprzeczyłam i jedną z dłoni uniosłam do czoła, opierając jej wierzch o ciepłą skórę, niczym aktorka na deskach greckiego teatru, gotowa omdleć przed publiką oczekującą na katharsis. - Chwaściku, gdybym chciała wzbudzić w tobie zazdrość, zaprosiłabym tu dżentelmena, który wyrecytowałby te peany przed nami - dodałam, a zaraz potem pochyliłam się nad listami i skanowałam je uważnym spojrzeniem w poszukiwaniu podobieństw w charakterze pisma. Niestety - nie znałam się na tym, litery wyglądały podobnie, ale czy to oznaczało, że spisano je jednym piórem, jedną ręką? - Przecież Hector nie odważyłby się wysłać mi takiego prostackiego listu. Tobie, jasne. Ale mi? Nie miałby śmiałości - stwierdziłam dumnie, by za chwilę otworzyć szeroko oczy i wyprostować plecy. - O matko... Nie. Miałby śmiałość. A to pędrak! To on! Stwierdził, że jesteśmy samotni i do wzięcia, więc najwyższa pora z kimś nas zeswatać, cholerna głowa rodziny. Chce swatów? Dobrze. Dostanie je - byłam pewna, że w moich oczach płonął ogień, schyliłam się do szuflady i wręcz wyszarpnęłam z niej czystą papeterię, oraz kałamarz nieotwartego atramentu. W nozdrza znów uderzył aromat cytrusów. - Na Merlina, Victor, śmierdzisz. Zdejmij koszulę albo zrób coś, ale nie stój jak kołek i nie tak blisko mnie. Otworzyłbyś Quintina - wskazałam na butelkę, napędzona nabuzowaniem, emocjonalną adrenaliną i przemożną chęcią zemsty. - Zaraz mu coś odpiszemy, temu panu poecie. List za list - zaproponowałam i spojrzałam na niego roziskrzonym od satysfakcji wzrokiem; mogliśmy spisać korespondencję przy toaletce, która ledwie mieściła więcej niż jedną osobę, ale w razie czego miałam też drewnianą podkładkę, którą dało się rozłożyć na łóżku.
Podparte na biodrach dłonie zacisnęły się niebezpiecznie na widok tego, co wyprawiał z moją ulubioną chusteczką w haftowane kwiaty. Prezent od przyjaciółki na drugą rocznicę ślubu. Wiedział, wyczuwał? Zdawał się wyłapywać cząsteczki Jaspera z powietrza i igrał z nimi, prosząc się o guza.
- Oczywiście, niech przyjdą. Opowiem im to i owo o tym, jakim uroczym dzieckiem byłeś. Miałeś wtedy takie grubiutkie policzki i koślawe nóżki. Kolana zawsze uciekały ci do wewnątrz jak małej dziewczynce - zaszczebiotałam przesłodzonym głosem, ani na moment nie odejmując od niego spojrzenia. Wtedy jeszcze nie patrzyłam na niego tak, jak robiłam to dzisiaj. Dla kilkulatki był brzydki i przypominał pokurczoną kaczkę - a raczej tak lubiłam malować go w pamięci, kiedy zakłamywałam świat o tym, że nigdy nie był mi bliski, i że los miał na nas inne plany. - A pamiętasz jak potknąłeś się i wyryłeś twarzą na wejściu do jeziora, kluseczko? Prawie połknąłeś wtedy biednego ślimaka. O tym twoi koledzy też chętnie posłuchają - obnażyłam zęby w uśmiechu, którego dłużej nie zdołałam powstrzymać, uśmiechu promiennym, wesołym. Zdecydowanie udzielał mi się jego nastrój.
- Ty mi się nie podobasz, gąsko - odgryzłam się, choć oboje wiedzieliśmy, że miało to tyle wspólnego z rzeczywistością, co jego doktorat z architektury użytkowej.
Atencjuszką, co to, to nie! Tuż po pocałunku, dotknięta do żywego, otwarłam usta w bezgłośnym sapnięciu i przycisnęłam dłonie do piersi, zupełnie jakby zszokowała mnie klątwa, którą z łatwością cisnąłby w moim kierunku; sporo było w tym przerysowanej dramaturgii, specjalnie.
- Skądże znowu, jestem symbolem skromności - zaprzeczyłam i jedną z dłoni uniosłam do czoła, opierając jej wierzch o ciepłą skórę, niczym aktorka na deskach greckiego teatru, gotowa omdleć przed publiką oczekującą na katharsis. - Chwaściku, gdybym chciała wzbudzić w tobie zazdrość, zaprosiłabym tu dżentelmena, który wyrecytowałby te peany przed nami - dodałam, a zaraz potem pochyliłam się nad listami i skanowałam je uważnym spojrzeniem w poszukiwaniu podobieństw w charakterze pisma. Niestety - nie znałam się na tym, litery wyglądały podobnie, ale czy to oznaczało, że spisano je jednym piórem, jedną ręką? - Przecież Hector nie odważyłby się wysłać mi takiego prostackiego listu. Tobie, jasne. Ale mi? Nie miałby śmiałości - stwierdziłam dumnie, by za chwilę otworzyć szeroko oczy i wyprostować plecy. - O matko... Nie. Miałby śmiałość. A to pędrak! To on! Stwierdził, że jesteśmy samotni i do wzięcia, więc najwyższa pora z kimś nas zeswatać, cholerna głowa rodziny. Chce swatów? Dobrze. Dostanie je - byłam pewna, że w moich oczach płonął ogień, schyliłam się do szuflady i wręcz wyszarpnęłam z niej czystą papeterię, oraz kałamarz nieotwartego atramentu. W nozdrza znów uderzył aromat cytrusów. - Na Merlina, Victor, śmierdzisz. Zdejmij koszulę albo zrób coś, ale nie stój jak kołek i nie tak blisko mnie. Otworzyłbyś Quintina - wskazałam na butelkę, napędzona nabuzowaniem, emocjonalną adrenaliną i przemożną chęcią zemsty. - Zaraz mu coś odpiszemy, temu panu poecie. List za list - zaproponowałam i spojrzałam na niego roziskrzonym od satysfakcji wzrokiem; mogliśmy spisać korespondencję przy toaletce, która ledwie mieściła więcej niż jedną osobę, ale w razie czego miałam też drewnianą podkładkę, którą dało się rozłożyć na łóżku.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
― Świetnie, opowiedz im ― potaknął z zapałem, ani trochę niezrażony. Nawet przechylił głowę i przyjrzał się jej z zaciekawieniem, próbując wyobrazić sobie scenę o której mówiła. Oprychy z Nokturnu - cała ta śmietanka towarzyska złożona z najgorszych szumowin - siedząca tutaj, w Ulu, pijąca jakieś ziołowe gówno w kolorowych kubeczkach w kropki i ona - królowa Ula - snująca z zapałem godnym lepszej sprawy historie o jego dzieciństwie.
Parsknął, zanim zdążył się powstrzymać.
― Ja miałem grube policzki, a ty byłaś w chuj kanciasta ― przypomniał jej usłużnie ― nic dziwnego, że mylili cię z chłopakiem i chcieli równo prać, jak mnie czy Hectora, patyczku ― słodził jej dalej w ten swój kpiący sposób, ciekaw, czy z równą łatwością znajdzie dla niego nowe przezwiska. Póki co, dotrzymywała mu kroku i była równie uszczypliwa. I oboje wiedzieli, że lubił ją taką; z niewyparzonym językiem, równie wypaczonym poczuciem humoru, co jego. Ostrą, jak igła i jednocześnie odpowiednio miękką, kiedy nadszedł na to czas.
― Lepszy ślimaczek tuż przy mordzie, niż ryba w gaciach. ― Mrugnął do niej zawadiacko, z prawdziwą przyjemnością przypominając jej ten fortel. Ależ go potem goniła, chyba nigdy wcześniej ani później nie widział jej tak wściekłej.
― Mhm, w chuj ― stwierdził, słysząc o symbolu skromności ― taki z ciebie symbol, jak ze mnie Minister Magii. Nawet Hectora na to nie nabierzesz, kurko. ― Ale mimo to, obserwował jej grę aktorską z zainteresowaniem; przelotnie pomyślał nawet, że mogłaby nie przestawać, bo zaczynało robić się ciekawie. Na tyle ciekawie, że prawie zapomniał o listach.
― W magipsychiatrycznym amoku jest zdolny do wszystkiego ― mruknął, już zdecydowanie mniej wesoło, niż jeszcze chwilę temu. Wciąż na świeżo miał w pamięci ich ostatnie spotkanie, to, jak usilnie Hector usiłował w nim dostrzec kogoś, kim od dawna nie był. Nawet zaryzykował tym, że wybije mu zęby. (Dlaczego właściwie mu ich nie wybił?).
Na szczęście, Leta zaraz sama doszła do podobnych wniosków, a złota łuna oświecenia jakby zaplątała się między kasztanowe pasma, nadając jej wyglądu istoty mitycznej. Victor mrugnął, bardzo szybko i skutecznie odpędzając od siebie podobne skojarzenia, spróbował skupić się na sprawie listów.
― Skoro on nam szuka miłej parki do towarzystwa, to ― olśnienie nadeszło nagle, aż mu oczy błysnęły ― my powinniśmy napisać anonima do jebanej Czarownicy. Anons towarzyski, kurwa. I niech się potem opędza od kandydatek albo zastanawia, co się do chuja stało.
Podobał mu się ten pomysł. Podobał mu się tak bardzo, że aż był gotów własnoręcznie sporządzić jedną z planowanych wiadomości.
― Spsikałaś mnie tym swoim śmierdzidłem, to masz ― odparował bez zastanowienia i sięgnął po butelkę. Rozprawił się z korkiem bez trudu, bez trudu również rozlał trunek do naczyń; jedno z nich postawił na toaletce, drugie wziął do ręki i zajrzał jej przez ramię. Jednym haustem wypił prawie połowę swojej porcji.
― Jak zaczniemy? Może “mój śmierdzielu”? Nie, to musi brzmieć autentycznie… ― przeszedł się po sypialni w tę i we w tę, przeczesał włosy palcami ― może “mój sokole chmurnooki”? ― zaproponował i zaraz złapał jej spojrzenie. ― Weź, kurwa. Nawet nie pytaj, skąd to znam.
Parsknął, zanim zdążył się powstrzymać.
― Ja miałem grube policzki, a ty byłaś w chuj kanciasta ― przypomniał jej usłużnie ― nic dziwnego, że mylili cię z chłopakiem i chcieli równo prać, jak mnie czy Hectora, patyczku ― słodził jej dalej w ten swój kpiący sposób, ciekaw, czy z równą łatwością znajdzie dla niego nowe przezwiska. Póki co, dotrzymywała mu kroku i była równie uszczypliwa. I oboje wiedzieli, że lubił ją taką; z niewyparzonym językiem, równie wypaczonym poczuciem humoru, co jego. Ostrą, jak igła i jednocześnie odpowiednio miękką, kiedy nadszedł na to czas.
― Lepszy ślimaczek tuż przy mordzie, niż ryba w gaciach. ― Mrugnął do niej zawadiacko, z prawdziwą przyjemnością przypominając jej ten fortel. Ależ go potem goniła, chyba nigdy wcześniej ani później nie widział jej tak wściekłej.
― Mhm, w chuj ― stwierdził, słysząc o symbolu skromności ― taki z ciebie symbol, jak ze mnie Minister Magii. Nawet Hectora na to nie nabierzesz, kurko. ― Ale mimo to, obserwował jej grę aktorską z zainteresowaniem; przelotnie pomyślał nawet, że mogłaby nie przestawać, bo zaczynało robić się ciekawie. Na tyle ciekawie, że prawie zapomniał o listach.
― W magipsychiatrycznym amoku jest zdolny do wszystkiego ― mruknął, już zdecydowanie mniej wesoło, niż jeszcze chwilę temu. Wciąż na świeżo miał w pamięci ich ostatnie spotkanie, to, jak usilnie Hector usiłował w nim dostrzec kogoś, kim od dawna nie był. Nawet zaryzykował tym, że wybije mu zęby. (Dlaczego właściwie mu ich nie wybił?).
Na szczęście, Leta zaraz sama doszła do podobnych wniosków, a złota łuna oświecenia jakby zaplątała się między kasztanowe pasma, nadając jej wyglądu istoty mitycznej. Victor mrugnął, bardzo szybko i skutecznie odpędzając od siebie podobne skojarzenia, spróbował skupić się na sprawie listów.
― Skoro on nam szuka miłej parki do towarzystwa, to ― olśnienie nadeszło nagle, aż mu oczy błysnęły ― my powinniśmy napisać anonima do jebanej Czarownicy. Anons towarzyski, kurwa. I niech się potem opędza od kandydatek albo zastanawia, co się do chuja stało.
Podobał mu się ten pomysł. Podobał mu się tak bardzo, że aż był gotów własnoręcznie sporządzić jedną z planowanych wiadomości.
― Spsikałaś mnie tym swoim śmierdzidłem, to masz ― odparował bez zastanowienia i sięgnął po butelkę. Rozprawił się z korkiem bez trudu, bez trudu również rozlał trunek do naczyń; jedno z nich postawił na toaletce, drugie wziął do ręki i zajrzał jej przez ramię. Jednym haustem wypił prawie połowę swojej porcji.
― Jak zaczniemy? Może “mój śmierdzielu”? Nie, to musi brzmieć autentycznie… ― przeszedł się po sypialni w tę i we w tę, przeczesał włosy palcami ― może “mój sokole chmurnooki”? ― zaproponował i zaraz złapał jej spojrzenie. ― Weź, kurwa. Nawet nie pytaj, skąd to znam.
Soul for sale
- Tylko dlatego, że ja, w porównaniu do was mięczaków, nie bałam się im oddać - przegadywałam go uparcie. Byliśmy jak przekupy w zgiełku targowiska, zbijaliśmy ceny wręcz do znużenia i prędzej padlibyśmy z wycieńczenia, niż skapitulowali, tym samym przyznając rację drugiemu. Chyba właśnie to lubiłam najbardziej w złośliwych, toczonych przez nas sprzeczkach; siłę na nie braliśmy z powietrza, z krwi mknącej przez siateczki żył, z ognia, który płonął w nas i spalał bez reszty. Były naturalne, nasze. - Całe szczęście zresztą, że tam byłam. Ledwo sobie radziłeś. To dlatego teraz bijesz się na każdym kroku, żeby rekompensować sobie dawną bitewną impotencję, flaczku? - dumnie wypięłam pierś do przodu, a w oczach błysnęło samozadowolenie. Krótkotrwałe.
Znikło spowite popiołem dogorywającej pożogi, przytłumione lodem zakradającym się do źrenic i tęczówek, policzki smagnęła czerwień zdumionej irytacji. Zamachnęłam się i spróbowałam obłożyć pięściami jego ramiona, tors, uderzałam na ślepo licząc, że go sięgnę, choć w żaden z tych ruchów nie wkładałam więcej mocy niż taka, która podkreślała teatralną furię.
- Niczego takiego sobie nie przypominam - żachnęłam się hardo, żadnej ryby, żadnych gaci, żadnego idiotycznego zachowania starszego chłopca, który doprowadził mnie do pełnego obrzydzenia płaczu, podczas gdy sam zaśmiewał się do łez.
Nie mogłam nie zgodzić się z tym, że Hector usiłujący zmieniać nasze życia na lepsze był Hectorem, którego pomysłów należało się obawiać. Łamał zakazy, ingerował w przestrzeń prywatności, a wszystko to z chlubną intencją szerzenia wizji świata, którą sam sobie wymyślił, wizji, którą jako jedyną uważał za słuszną. Westchnęłam rozgorączkowana, owładnięta szałem przygotowań do batalii, którą mieliśmy stoczyć z widmem magipsychiatry.
- Oszalałeś? Och, przepraszam: oszalał pan, panie Ministrze? - w ferworze wyławiania pergaminu nawet nie uniosłam na niego spojrzenia. - Czarownica ma już dosyć własnej grafomanii. Poza tym nie będę robić z brata większego idioty. Ty nie musiałeś użerać się z tą flądrą, Beatrice. Myślisz, że jakie kobiety czytają to pismo? Puste i głupie, kobiety jej pokroju. Nie, żadnej Czarownicy. Sami sobie z tym poradzimy - gdybym tylko wiedziała jak bardzo myliłam się w tym, co powiedziałam; całun kłamstw i niedopowiedzeń odgradzał mnie od występku, które zakończyło życie rudej wywłoki noszącej na palcu obrączkę pieczętującą przysięgę, jaka wiązała ją z Hectorem, a jakiej nigdy nie respektowała. Niewykluczone, że gdyby wyjawił mi prawdę, pogratulowałabym mu pomysłu. Lub przynajmniej - nie zganiła go za decyzję, którą wówczas podjął.
Wydobyłam z szuflady czysty pergamin i otworzyłam fiolkę atramentu, obok niej kładąc gęsie pióro zakończone stalówką; usiadłam przy toaletce, ale to po kieliszek alkoholu sięgnęłam w pierwszej kolejności. Ciężki smak trunku rozlał się po języku, sięgał w dół przełyku i rozgrzewał żołądek od wewnątrz, żołądek, który przez wzburzenie nawet nie potrzebował rozgrzania. Opróżniłam szkło szybciej niż on, a nie był to dobry pomysł. Victor miał zdecydowanie lepszą głowę i więcej doświadczenia w obchodzeniu się z substancjami podobnego pokroju, chciałoby się rzec, że był lepiej wyrobiony. W moim przypadku to było jak tykająca bombarda.
- Mój sokole chmurnooki! Tak! - przytaknęłam energicznie i wcisnęłam mu w dłoń mój kieliszek, domagając się napełnienia, po czym złapałam pióro i zaczęłam kreślić naprędce szkic wiadomości. - Najpierw na brudno, potem ładnie przepiszemy i dorysujemy serduszka, wróżki i inne romantyczne barachła - rzuciłam przez ramię, żeby nie myślał, że pismo kury skrobiącej pazurem będzie ostateczne. Musieliśmy sprawić dobre wrażenie, być zakochaną kobietą pieczołowicie przygotowującą swoje wyznanie. - Pytam. Skąd to znasz, mój zbóju słodki? Mój Ministrze z Miękkiego Ministerstwa? Moja czekoladko z wiśniowym likierem? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - To też musi być wiersz, zaraz, zaraz. Uderz laską w moje uda, twoja żona była ruda... Nie, do diabła - parsknęłam i pacnęłam lekko wolną dłonią w swoje czoło. - Uderz laską w moje uda... Nasza miłość zdziała cuda? Uderz laską w moje uda, pokaż swego małpoluda? - przez moment próbowałam być poważna, Merlin świadkiem, że próbowałam, ale już po chwili donośny, perlisty śmiech rozpłynął się w ścianach sypialni; nie wytrzymałam, wyobrażając sobie twarz Hectora, który to czyta.
Znikło spowite popiołem dogorywającej pożogi, przytłumione lodem zakradającym się do źrenic i tęczówek, policzki smagnęła czerwień zdumionej irytacji. Zamachnęłam się i spróbowałam obłożyć pięściami jego ramiona, tors, uderzałam na ślepo licząc, że go sięgnę, choć w żaden z tych ruchów nie wkładałam więcej mocy niż taka, która podkreślała teatralną furię.
- Niczego takiego sobie nie przypominam - żachnęłam się hardo, żadnej ryby, żadnych gaci, żadnego idiotycznego zachowania starszego chłopca, który doprowadził mnie do pełnego obrzydzenia płaczu, podczas gdy sam zaśmiewał się do łez.
Nie mogłam nie zgodzić się z tym, że Hector usiłujący zmieniać nasze życia na lepsze był Hectorem, którego pomysłów należało się obawiać. Łamał zakazy, ingerował w przestrzeń prywatności, a wszystko to z chlubną intencją szerzenia wizji świata, którą sam sobie wymyślił, wizji, którą jako jedyną uważał za słuszną. Westchnęłam rozgorączkowana, owładnięta szałem przygotowań do batalii, którą mieliśmy stoczyć z widmem magipsychiatry.
- Oszalałeś? Och, przepraszam: oszalał pan, panie Ministrze? - w ferworze wyławiania pergaminu nawet nie uniosłam na niego spojrzenia. - Czarownica ma już dosyć własnej grafomanii. Poza tym nie będę robić z brata większego idioty. Ty nie musiałeś użerać się z tą flądrą, Beatrice. Myślisz, że jakie kobiety czytają to pismo? Puste i głupie, kobiety jej pokroju. Nie, żadnej Czarownicy. Sami sobie z tym poradzimy - gdybym tylko wiedziała jak bardzo myliłam się w tym, co powiedziałam; całun kłamstw i niedopowiedzeń odgradzał mnie od występku, które zakończyło życie rudej wywłoki noszącej na palcu obrączkę pieczętującą przysięgę, jaka wiązała ją z Hectorem, a jakiej nigdy nie respektowała. Niewykluczone, że gdyby wyjawił mi prawdę, pogratulowałabym mu pomysłu. Lub przynajmniej - nie zganiła go za decyzję, którą wówczas podjął.
Wydobyłam z szuflady czysty pergamin i otworzyłam fiolkę atramentu, obok niej kładąc gęsie pióro zakończone stalówką; usiadłam przy toaletce, ale to po kieliszek alkoholu sięgnęłam w pierwszej kolejności. Ciężki smak trunku rozlał się po języku, sięgał w dół przełyku i rozgrzewał żołądek od wewnątrz, żołądek, który przez wzburzenie nawet nie potrzebował rozgrzania. Opróżniłam szkło szybciej niż on, a nie był to dobry pomysł. Victor miał zdecydowanie lepszą głowę i więcej doświadczenia w obchodzeniu się z substancjami podobnego pokroju, chciałoby się rzec, że był lepiej wyrobiony. W moim przypadku to było jak tykająca bombarda.
- Mój sokole chmurnooki! Tak! - przytaknęłam energicznie i wcisnęłam mu w dłoń mój kieliszek, domagając się napełnienia, po czym złapałam pióro i zaczęłam kreślić naprędce szkic wiadomości. - Najpierw na brudno, potem ładnie przepiszemy i dorysujemy serduszka, wróżki i inne romantyczne barachła - rzuciłam przez ramię, żeby nie myślał, że pismo kury skrobiącej pazurem będzie ostateczne. Musieliśmy sprawić dobre wrażenie, być zakochaną kobietą pieczołowicie przygotowującą swoje wyznanie. - Pytam. Skąd to znasz, mój zbóju słodki? Mój Ministrze z Miękkiego Ministerstwa? Moja czekoladko z wiśniowym likierem? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - To też musi być wiersz, zaraz, zaraz. Uderz laską w moje uda, twoja żona była ruda... Nie, do diabła - parsknęłam i pacnęłam lekko wolną dłonią w swoje czoło. - Uderz laską w moje uda... Nasza miłość zdziała cuda? Uderz laską w moje uda, pokaż swego małpoluda? - przez moment próbowałam być poważna, Merlin świadkiem, że próbowałam, ale już po chwili donośny, perlisty śmiech rozpłynął się w ścianach sypialni; nie wytrzymałam, wyobrażając sobie twarz Hectora, który to czyta.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
― No, no ― potaknął jej, podejrzanie spolegliwie ― tak dokładnie było właśnie, Leta. Ja rozumiem przekłamywanie przeszłości i mieszanie jej ze snami, naprawdę. ― Przybrał poważną minę, jakby mówił całkowicie poważnie i ani trochę sobie z niej nie kpił. ― To podobno popularne schorzenie na które cierpi większość kobiet. Chcesz o tym porozmawiać? ― dodał, prześmiewczo naśladując głos Hectora. W zasadzie minę i całą postawę też starał się odwzorować, co wyszło mu nader komicznie; mogli być braćmi - ba, bliźniakami nawet - ale byli tak odmienni, jak się tylko da.
Zaśmiał się, kiedy spróbowała go zaatakować, mimowolnie odhaczył kolejną rzecz, która miała miejsca na niemal każdym ich spotkaniu. Przekomarzanie się zakończone marną parodią rękoczynów. Gdyby poszła nieco dalej, może znowu by ją złapał, uniemożliwił ucieczkę i sterroryzował łaskotkami. Wydawała się sama o prosić o to okrutne rozwiązanie.
― O, no pewnie ― uśmiechnął się lisio ― kolejne wyparcie. Teraz to już musimy porozmawiać, najlepiej na kozetce. Zapraszam do gabinetu. ― Wyciągnął ramię w zapraszającym geście, ale zamiast wskazać wyjście z pokoju, wskazał jej toaletkę. Mieli pewien mściwy list do napisania.
Przelotnie uniósł brew, kiedy stwierdziła, że nie musiał się użerać z Beatrice. Przez krótki moment chciał jej powiedzieć, że jest w błędzie. Uświadomić. O tym, że próbowała go sobą zainteresować, o tym, że spotkał kiedyś ją i Hectora na Pokątnej. O tym, że mniej więcej wtedy podjął pewne decyzje, które doprowadziły do nieszczęśliwego wypadku z wilkołakiem w roli głównej. To wszystko ― wspomnienia, ponure postanowienia i przemyślenia ― na moment do niego wróciło, odbiło się w błękitnych oczach i zaraz zgasło. Victor uśmiechnął się z charakterystycznym dla siebie powątpieniem, ale nie zaprzeczył; ukrył krzywe ułożenie ust w szkle kieliszka, wargi umoczył w alkoholu.
Choć raz mógłby jej sobą nie rozczarowywać.
― Skoro “Czarownicę” czytają same elegantki pokroju Beatrice, to zawsze możesz powiesić ogłoszenie w świetlicy szkoły ― teraz już sam nie wiedział czy żartuje, czy mówi poważnie ― może zgłosi się jakaś miła nauczycielka. No nie patrz tak na mnie, przynajmniej miałabyś okazję do sprawdzenia baby zanim do czegokolwiek dojdzie. ― Victor w teatralnym geście położył dłoń na sercu, westchnął przeraźliwie. ― Przecież mam tylko na uwadze dobro mojego drogiego brata, nie chcemy, żeby całe życie był nieszczęśliwy i koniec końców ożenił się z własnym skrzatem domowym, prawda?
Oparł się barkiem o ścianę tuż obok toaletki i z przyjemnością obserwował jej kolejne ruchy. Proste, okraszone codziennością, bo przecież w sięganiu po papier i pióro nie było nic niezwykłego. Uśmiechnął się połową ust, kiedy wcisnęła mu pusty kieliszek ― przelotnie uznał, że Leta rychło pożałuje podobnego tempa ― usłużnie uzupełnił go alkoholem i odstawił na blat toaletki, zanim skończyła zapisywać pierwsze słowa.
― Czekoladko z wiśniowym likierem? ― parsknął, zamiast odpowiedzieć na jej pytanie. ― O kurwa, Leta, jeden kieliszek i chyba już masz dość, co? Lojalnie uprzedzam, że nie będę ci trzymał włosów nad kiblem, możesz zapomnieć.
Słuchał dalej, jak puszcza wodze fantazji i usiłuje skleić wiersz równie chujowy jak te, które otrzymali od (najprawdopodobniej) Hectora. Parsknął w kieliszek, słysząc to o małpoludzie, zakrztusił się solidnie, a źle przełknięty alkohol prawie wypalił mu gardło.
― O chuj ― zakasłał, ocierając oko wierzchem dłoni. ― Leta, ty jesteś pewna, że chcesz hodować pszczoły? Równie dobrze poradziłabyś sobie jako wierszokleta na pół etatu we wcześniej wspomnianym piśmie wielkiej sławy. ― Oderwał bark od ściany i przeszedł parę kroków w jedną i drugą stronę, usiłując pobudzić szare komórki do działania. Wiersze, poezja, cała ta gówniana romantyczna otoczka - to nigdy nie były jego mocne strony.
― Na mej szyi zostaw gryzy… ― zaczął. To była ta prostsza część. ― Gryzy, gryzy… Z czym ci się rymuje “gryzy”? ― spytał, ale ledwie słowo opuściło jego usta, a odpowiedź natychmiast nadeszła sama. Pstryknął triumfalnie. ― Psychoanalizy! Na mej szyi zostaw gryzy, żar twej psychoanalizy!
Zaśmiał się, kiedy spróbowała go zaatakować, mimowolnie odhaczył kolejną rzecz, która miała miejsca na niemal każdym ich spotkaniu. Przekomarzanie się zakończone marną parodią rękoczynów. Gdyby poszła nieco dalej, może znowu by ją złapał, uniemożliwił ucieczkę i sterroryzował łaskotkami. Wydawała się sama o prosić o to okrutne rozwiązanie.
― O, no pewnie ― uśmiechnął się lisio ― kolejne wyparcie. Teraz to już musimy porozmawiać, najlepiej na kozetce. Zapraszam do gabinetu. ― Wyciągnął ramię w zapraszającym geście, ale zamiast wskazać wyjście z pokoju, wskazał jej toaletkę. Mieli pewien mściwy list do napisania.
Przelotnie uniósł brew, kiedy stwierdziła, że nie musiał się użerać z Beatrice. Przez krótki moment chciał jej powiedzieć, że jest w błędzie. Uświadomić. O tym, że próbowała go sobą zainteresować, o tym, że spotkał kiedyś ją i Hectora na Pokątnej. O tym, że mniej więcej wtedy podjął pewne decyzje, które doprowadziły do nieszczęśliwego wypadku z wilkołakiem w roli głównej. To wszystko ― wspomnienia, ponure postanowienia i przemyślenia ― na moment do niego wróciło, odbiło się w błękitnych oczach i zaraz zgasło. Victor uśmiechnął się z charakterystycznym dla siebie powątpieniem, ale nie zaprzeczył; ukrył krzywe ułożenie ust w szkle kieliszka, wargi umoczył w alkoholu.
Choć raz mógłby jej sobą nie rozczarowywać.
― Skoro “Czarownicę” czytają same elegantki pokroju Beatrice, to zawsze możesz powiesić ogłoszenie w świetlicy szkoły ― teraz już sam nie wiedział czy żartuje, czy mówi poważnie ― może zgłosi się jakaś miła nauczycielka. No nie patrz tak na mnie, przynajmniej miałabyś okazję do sprawdzenia baby zanim do czegokolwiek dojdzie. ― Victor w teatralnym geście położył dłoń na sercu, westchnął przeraźliwie. ― Przecież mam tylko na uwadze dobro mojego drogiego brata, nie chcemy, żeby całe życie był nieszczęśliwy i koniec końców ożenił się z własnym skrzatem domowym, prawda?
Oparł się barkiem o ścianę tuż obok toaletki i z przyjemnością obserwował jej kolejne ruchy. Proste, okraszone codziennością, bo przecież w sięganiu po papier i pióro nie było nic niezwykłego. Uśmiechnął się połową ust, kiedy wcisnęła mu pusty kieliszek ― przelotnie uznał, że Leta rychło pożałuje podobnego tempa ― usłużnie uzupełnił go alkoholem i odstawił na blat toaletki, zanim skończyła zapisywać pierwsze słowa.
― Czekoladko z wiśniowym likierem? ― parsknął, zamiast odpowiedzieć na jej pytanie. ― O kurwa, Leta, jeden kieliszek i chyba już masz dość, co? Lojalnie uprzedzam, że nie będę ci trzymał włosów nad kiblem, możesz zapomnieć.
Słuchał dalej, jak puszcza wodze fantazji i usiłuje skleić wiersz równie chujowy jak te, które otrzymali od (najprawdopodobniej) Hectora. Parsknął w kieliszek, słysząc to o małpoludzie, zakrztusił się solidnie, a źle przełknięty alkohol prawie wypalił mu gardło.
― O chuj ― zakasłał, ocierając oko wierzchem dłoni. ― Leta, ty jesteś pewna, że chcesz hodować pszczoły? Równie dobrze poradziłabyś sobie jako wierszokleta na pół etatu we wcześniej wspomnianym piśmie wielkiej sławy. ― Oderwał bark od ściany i przeszedł parę kroków w jedną i drugą stronę, usiłując pobudzić szare komórki do działania. Wiersze, poezja, cała ta gówniana romantyczna otoczka - to nigdy nie były jego mocne strony.
― Na mej szyi zostaw gryzy… ― zaczął. To była ta prostsza część. ― Gryzy, gryzy… Z czym ci się rymuje “gryzy”? ― spytał, ale ledwie słowo opuściło jego usta, a odpowiedź natychmiast nadeszła sama. Pstryknął triumfalnie. ― Psychoanalizy! Na mej szyi zostaw gryzy, żar twej psychoanalizy!
Soul for sale
- A ty skąd wiesz na co cierpi większość kobiet? - podchwyciłam ostro, spiorunowałam go podejrzliwym wzrokiem. Poza Hectora ani trochę do niego nie pasowała; Victor posiadał w sobie urok zadziornego chochlika, frywolnego awanturnika, ba, mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że słodkiego zbója, jednak do prężnie główkującego intelektualisty było mu daleko. Jak to możliwe, że zrodzeni w tych samych okolicznościach, tego samego dnia, jeden zaraz po drugim, byli tak diametralnie od siebie różni?
- Jak ty coś powiesz, Vic - westchnęłam, pokręciwszy głową z politowaniem. - Równie dobrze mogłabym się pod tym anonsem podpisać. Dziwnym trafem ogłoszenie matrymonialne, o którym nie miałby pojęcia, znalazłoby się w Dolinie Godryka, malutkiej wsi, w której mieszka i uczy jego jedyna siostra. Bo Ariadne trudno nazywać w ten sposób. Ona jest raczej jego niefortunnie przygarniętym pupilem - bezpańskim psem uciekającym przed deszczem, schorowanym kotem, który błąkał się od drzwi do drzwi, aż wreszcie natrafił na życzliwą osobę i uwiesił się na niej tak ciasno, że niemożliwym byłoby przecięcie pępowiny. Uderzyła we mnie gorycz i mimowolnie zagryzłam zęby na myśl o kobiecie, która nosiła w żyłach tchnienie mojej magii. Zajrzała wówczas w przyszłość i odebrała mi ją przed moimi narodzinami, żeby wzmocnić własne talenty. Nie byłoby to jedynym cudem w świecie czarodziejów i nie uważałam, ze poruszałam się w sferze niemożliwości, zarzuciwszy jej podobny czyn.
Całe szczęście, to nie rozważanie na dziś.
- W Czarownicy na pewno nie poznaliby się na prawdziwym talencie, a jeśli już, to zbyt marnie by za niego zapłacili. Jestem warta więcej - stwierdziłam z rozbawieniem i odebrałam od niego kieliszek, bez wahania opróżniając nową porcję zawartości z cierpiętniczą miną. Alkohol nieprzesadnie mi smakował, z początku był wyrazem młodzieńczego buntu, rebelią wobec zasad, rodzinnych nakazów i zakazów, był wolnością i krzywo pojętą dojrzałością, a teraz pijałam go wyłącznie ze względu na miłe doznania, które potrafił zapewniać. Jasper bronił mi dostępu do swojego barku od suto zakrapianego wieczoru, kiedy zalegliśmy razem upojeni i zmęczeni, kołysani do leniwego snu niemalże jakbyśmy znajdowali się na łódce przemierzającej spokojną taflę jeziora. To wystarczyło, żołądek wywrócił się na drugą stronę i kwasota wspięła się w górę przełyku. Nie wiedziałam nawet, w którym momencie zwymiotowałam na górę jego piżamy, po czym okręciłam się na drugi bok i wymamrotałam, że to wcale nie ja, kiedy zbudził się oszołomiony. Zostawiłam go samego ze sprzątaniem i choć nie wypomniał mi tego otwarcie, zawsze uważnym spojrzeniem błądził za kieliszkami w moich dłoniach, usiłując się upewnić, że do tragedii nie dojdzie ponownie. Uśmiechnęłam się do wspomnień, stuknąwszy szklaną ścianką kieliszka o dolną wargę, po czym odstawiłam puste naczynie na toaletkę. - Poza tym jesteśmy tak dobrzy tylko w duecie - zauważyłam i wyszczerzyłam zęby, przyjemny, cichy szum stępiał złośliwość, sprawiał, że mniej miałam na nią ochotę - szczególnie gdy na horyzoncie pojawił się wspólny wróg, dzierżący laskę niczym strzałę Amora.
Obróciłam się na krzesełku i przyglądałam się Victorowi, kiedy ten krzesał z siebie liryczne pomysły, odebrałam od niego butelkę i na nowo napełniłam kieliszki. Zapowiadało się dobrze. Ugryzienia na szyi, o ile czasem problematyczne, były dowodami pasji, płomiennej miłości, wszystkiego, nad czym tak pilnie pracowaliśmy; akurat brałam łyka, kiedy dokończył. Parsknięcie, którego nie zdążyłam powstrzymać, przecięło powietrze alkoholową mgiełką błyszczących drobinek i zaniosłam się śmiechem. - Pięknie! Będzie zachwycony. Od lat marzył o kobiecie, która byłaby spragniona jego diagnoz i wręcz go o nie błagała. A kiedy już się doczekał, zależy jej tylko na jego małpoludzie - zachichotałam i przekręciłam się z powrotem w stronę pergaminu, kreśląc na nim fragment zaproponowany przez Victora. Naprawdę szło nam nieźle, o wiele lepiej niż Hectorowi, którego starania były mało imponujące. Końcówką gęsiego pióra połaskotałam swój policzek i zamruczałam w głębokim namyśle. - Jak to było? Mój sokole chmurnooki? - zerknęłam na wiersz, cofnąwszy się kilka wersów do samego początku. - To niech teraz będzie mój sokole gromowładny, tak dla odświeżenia. Mój sokole gromowładny, jesteś... Jesteś może nie za ładny, ale miłość twa podnieca... - główkowałam, notując co ślina przyniosła mi na język, drugą dłonią bębniąc palcami o biały drewniany blat. - I co z tego, że podnieca? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Victora w poszukiwaniu pomocy. - Dorzuć dziecko mi do pieca? Przecież to makabryczne. Już opada moja kieca? Choć twa męskość jest kobieca? Ołtarz razem nam obieca? Do północy będzie heca? Już... Już histerię we mnie wznieca? - zaśmiałam się głośno, poruszona absurdem, który z siebie wylewaliśmy, dłonią przysłoniwszy drżące z rozbawienia usta. Mógł wybrać najlepszy fragment. - Zapłaciłabym za możliwość zobaczenia jego miny - zakołysałam się lekko na stołku.
- Jak ty coś powiesz, Vic - westchnęłam, pokręciwszy głową z politowaniem. - Równie dobrze mogłabym się pod tym anonsem podpisać. Dziwnym trafem ogłoszenie matrymonialne, o którym nie miałby pojęcia, znalazłoby się w Dolinie Godryka, malutkiej wsi, w której mieszka i uczy jego jedyna siostra. Bo Ariadne trudno nazywać w ten sposób. Ona jest raczej jego niefortunnie przygarniętym pupilem - bezpańskim psem uciekającym przed deszczem, schorowanym kotem, który błąkał się od drzwi do drzwi, aż wreszcie natrafił na życzliwą osobę i uwiesił się na niej tak ciasno, że niemożliwym byłoby przecięcie pępowiny. Uderzyła we mnie gorycz i mimowolnie zagryzłam zęby na myśl o kobiecie, która nosiła w żyłach tchnienie mojej magii. Zajrzała wówczas w przyszłość i odebrała mi ją przed moimi narodzinami, żeby wzmocnić własne talenty. Nie byłoby to jedynym cudem w świecie czarodziejów i nie uważałam, ze poruszałam się w sferze niemożliwości, zarzuciwszy jej podobny czyn.
Całe szczęście, to nie rozważanie na dziś.
- W Czarownicy na pewno nie poznaliby się na prawdziwym talencie, a jeśli już, to zbyt marnie by za niego zapłacili. Jestem warta więcej - stwierdziłam z rozbawieniem i odebrałam od niego kieliszek, bez wahania opróżniając nową porcję zawartości z cierpiętniczą miną. Alkohol nieprzesadnie mi smakował, z początku był wyrazem młodzieńczego buntu, rebelią wobec zasad, rodzinnych nakazów i zakazów, był wolnością i krzywo pojętą dojrzałością, a teraz pijałam go wyłącznie ze względu na miłe doznania, które potrafił zapewniać. Jasper bronił mi dostępu do swojego barku od suto zakrapianego wieczoru, kiedy zalegliśmy razem upojeni i zmęczeni, kołysani do leniwego snu niemalże jakbyśmy znajdowali się na łódce przemierzającej spokojną taflę jeziora. To wystarczyło, żołądek wywrócił się na drugą stronę i kwasota wspięła się w górę przełyku. Nie wiedziałam nawet, w którym momencie zwymiotowałam na górę jego piżamy, po czym okręciłam się na drugi bok i wymamrotałam, że to wcale nie ja, kiedy zbudził się oszołomiony. Zostawiłam go samego ze sprzątaniem i choć nie wypomniał mi tego otwarcie, zawsze uważnym spojrzeniem błądził za kieliszkami w moich dłoniach, usiłując się upewnić, że do tragedii nie dojdzie ponownie. Uśmiechnęłam się do wspomnień, stuknąwszy szklaną ścianką kieliszka o dolną wargę, po czym odstawiłam puste naczynie na toaletkę. - Poza tym jesteśmy tak dobrzy tylko w duecie - zauważyłam i wyszczerzyłam zęby, przyjemny, cichy szum stępiał złośliwość, sprawiał, że mniej miałam na nią ochotę - szczególnie gdy na horyzoncie pojawił się wspólny wróg, dzierżący laskę niczym strzałę Amora.
Obróciłam się na krzesełku i przyglądałam się Victorowi, kiedy ten krzesał z siebie liryczne pomysły, odebrałam od niego butelkę i na nowo napełniłam kieliszki. Zapowiadało się dobrze. Ugryzienia na szyi, o ile czasem problematyczne, były dowodami pasji, płomiennej miłości, wszystkiego, nad czym tak pilnie pracowaliśmy; akurat brałam łyka, kiedy dokończył. Parsknięcie, którego nie zdążyłam powstrzymać, przecięło powietrze alkoholową mgiełką błyszczących drobinek i zaniosłam się śmiechem. - Pięknie! Będzie zachwycony. Od lat marzył o kobiecie, która byłaby spragniona jego diagnoz i wręcz go o nie błagała. A kiedy już się doczekał, zależy jej tylko na jego małpoludzie - zachichotałam i przekręciłam się z powrotem w stronę pergaminu, kreśląc na nim fragment zaproponowany przez Victora. Naprawdę szło nam nieźle, o wiele lepiej niż Hectorowi, którego starania były mało imponujące. Końcówką gęsiego pióra połaskotałam swój policzek i zamruczałam w głębokim namyśle. - Jak to było? Mój sokole chmurnooki? - zerknęłam na wiersz, cofnąwszy się kilka wersów do samego początku. - To niech teraz będzie mój sokole gromowładny, tak dla odświeżenia. Mój sokole gromowładny, jesteś... Jesteś może nie za ładny, ale miłość twa podnieca... - główkowałam, notując co ślina przyniosła mi na język, drugą dłonią bębniąc palcami o biały drewniany blat. - I co z tego, że podnieca? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Victora w poszukiwaniu pomocy. - Dorzuć dziecko mi do pieca? Przecież to makabryczne. Już opada moja kieca? Choć twa męskość jest kobieca? Ołtarz razem nam obieca? Do północy będzie heca? Już... Już histerię we mnie wznieca? - zaśmiałam się głośno, poruszona absurdem, który z siebie wylewaliśmy, dłonią przysłoniwszy drżące z rozbawienia usta. Mógł wybrać najlepszy fragment. - Zapłaciłabym za możliwość zobaczenia jego miny - zakołysałam się lekko na stołku.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
― Nigdy nie powiedziałem, że mój plan jest doskonały w każdym calu ― odparł, rozkładając bezradnie ręce. ― Ale przypisujesz Hectorowi o wiele więcej domyślności niż ja i nie wiem, kurczaczku, czy czasem nie robisz tego na wyrost. Nasz drogi brat może i ma trzy licencje, ale pewnych podstawowych faktów nie przyjmuje do wiadomości, odmawia zrozumienia. ― Dokończył swoją kolejkę, na raz wypijając to, co oferował mu trzymany w dłoni kieliszek. Dolał sobie, tym razem nie czekając na nią; głowę miał mocną, daleko było mu do upicia się, nie musiał się pilnować.
Kwestii Ariadne postanowił nie poruszać ― była mu obojętna, najmniej go obchodziła z całego rodzeństwa. W zasadzie, nie pamiętał już nawet jej twarzy, nie pamiętał głosu ani zapachu. Wyparcie łączących ich więzów krwi w tym przypadku udało mu się wyjątkowo dobrze.
― Oczyma wyobraźni widzę scenę w której atakujesz szanowną redakcję tymi swoimi pojebanymi kurami, a oni odpowiednio podnoszą stawkę. Wszystko jest do załatwienia, nie wierzę, że nie wykazałabyś się kreatywnością w tym temacie. ― Nie kłamał wcale, naprawdę sobie to wyobraził, a obrazek ten bardzo mu się spodobał i bawił go nieprzeciętnie; stąd pewnie brał się ten ironiczno-głupkowaty uśmiech i błyszczące wesoło oczy.
Dobrze, że nie wiedział o historii z alkoholem, głupim Evansem i pewnym incydentem ― inaczej zastanowiłby się dwa razy, zanim zdecydowałby się zasnąć obok pijanej Lety.
― No proszę, komplement ― stwierdził z uznaniem. Teraz, lekko wstawiona i zdecydowanie mniej zadziorna, nabierała pewnego niepowtarzalnego uroku, który trudno było mu nazwać. Pasował jej ― tak jak pasowało pyskowanie i przepychanki ― ale w odpowiedniej, niewysokiej dawce, która nadawała całej reszcie niepowtarzalnego charakteru.
Odwzajemnił jej uśmiech całkiem bezwiednie, kierowany odruchem wciąż bijącego serca, a wena do krzesania z siebie lirycznych pierdoletów brała się nagle jakby z powietrza.
― Nie wiem, jakim cudem wpadłaś na tego małpoluda ― zaśmiał się ― ale jest chyba najlepszym elementem tego wiersza. ― Sięgnął po uzupełniony na nowo kieliszek i kontrolnie zerknął w stronę butelki. Mieli szybkie tempo, zerowali zawartość jak profesjonaliści.
― Ta, chmurnooki ― potaknął, opierając się dłonią o toaletkę i nachylił się nieznacznie nad Letą, zaglądając na zapisaną kartkę. Przelotnie spojrzał też i na samą autorkę tego wybitnego dzieła, obecnie miziającą się piórem po policzku. Uśmiechnął się znowu, równie bezwiednie i miło, co przed chwilą, potem pokręcił głową. Ta kobieta była niemożliwa.
Musiał odejść od toaletki, bo kolejne poszukiwanie dobrego rymu po prostu go zniszczyło. Parsknął śmiechem po raz kolejny, a co najgorsze, wcale nie mógł tego uspokoić; ramiona drżały, Victor kręcił głową, jakby nie dowierzając temu, co właśnie słyszy. Ten wieczór przeistaczał się właśnie w dwuosobowy kabaret w którym to oni byli aktorami i publicznością jednocześnie.
― Kusi mnie to “do północy będzie heca”, ale pamiętajmy, że tu mowa o Hectorze i jego kiju w dupie ― przypomniał przemądrzale, bardziej samemu sobie, niż jej. ― A skoro tak kocha magipsychiatryczne gówna, to niech będzie “i histerię we mnie wznieca”, powinno mu się spodobać.
Parsknął znowu.
― Nie tylko ty, oddałbym wartość dwóch zleceń, żeby móc to zobaczyć. ― Wychylił zawartość kieliszka znów na raz i odstawił go na toaletkę; klasnął w dłonie, motywując umysł do splecenia kolejnego absurdu do ich dzieła.
― No dobra. Mój sokole gromowładny, jesteś może nie za ładny, ale miłość twa podnieca i histerię we mnie wznieca ― powtórzył na głos, potem wymruczał pod nosem parę słów, szukając dopasowania, ale nie spodobało mu się, pokręcił głową. ― Przyczłap do mnie nagi cały… ― spróbował, marszcząc brwi ― wraz z arbuzem co niemały? Pleć mi swoje dyrdymały? ― Zaryzykował spojrzenie w stronę Lety, ledwo panując nad głupim uśmiechem rozciągającym wargi. ― Udam, że nie jesteś taki mały? Pokaż mi swoje kryształy? ― Potarł brodę palcami. ― Mi się wydaje, czy jesteś niedojrzały? ― proponował dalej, śmiejąc się co drugie słowo.
Kwestii Ariadne postanowił nie poruszać ― była mu obojętna, najmniej go obchodziła z całego rodzeństwa. W zasadzie, nie pamiętał już nawet jej twarzy, nie pamiętał głosu ani zapachu. Wyparcie łączących ich więzów krwi w tym przypadku udało mu się wyjątkowo dobrze.
― Oczyma wyobraźni widzę scenę w której atakujesz szanowną redakcję tymi swoimi pojebanymi kurami, a oni odpowiednio podnoszą stawkę. Wszystko jest do załatwienia, nie wierzę, że nie wykazałabyś się kreatywnością w tym temacie. ― Nie kłamał wcale, naprawdę sobie to wyobraził, a obrazek ten bardzo mu się spodobał i bawił go nieprzeciętnie; stąd pewnie brał się ten ironiczno-głupkowaty uśmiech i błyszczące wesoło oczy.
Dobrze, że nie wiedział o historii z alkoholem, głupim Evansem i pewnym incydentem ― inaczej zastanowiłby się dwa razy, zanim zdecydowałby się zasnąć obok pijanej Lety.
― No proszę, komplement ― stwierdził z uznaniem. Teraz, lekko wstawiona i zdecydowanie mniej zadziorna, nabierała pewnego niepowtarzalnego uroku, który trudno było mu nazwać. Pasował jej ― tak jak pasowało pyskowanie i przepychanki ― ale w odpowiedniej, niewysokiej dawce, która nadawała całej reszcie niepowtarzalnego charakteru.
Odwzajemnił jej uśmiech całkiem bezwiednie, kierowany odruchem wciąż bijącego serca, a wena do krzesania z siebie lirycznych pierdoletów brała się nagle jakby z powietrza.
― Nie wiem, jakim cudem wpadłaś na tego małpoluda ― zaśmiał się ― ale jest chyba najlepszym elementem tego wiersza. ― Sięgnął po uzupełniony na nowo kieliszek i kontrolnie zerknął w stronę butelki. Mieli szybkie tempo, zerowali zawartość jak profesjonaliści.
― Ta, chmurnooki ― potaknął, opierając się dłonią o toaletkę i nachylił się nieznacznie nad Letą, zaglądając na zapisaną kartkę. Przelotnie spojrzał też i na samą autorkę tego wybitnego dzieła, obecnie miziającą się piórem po policzku. Uśmiechnął się znowu, równie bezwiednie i miło, co przed chwilą, potem pokręcił głową. Ta kobieta była niemożliwa.
Musiał odejść od toaletki, bo kolejne poszukiwanie dobrego rymu po prostu go zniszczyło. Parsknął śmiechem po raz kolejny, a co najgorsze, wcale nie mógł tego uspokoić; ramiona drżały, Victor kręcił głową, jakby nie dowierzając temu, co właśnie słyszy. Ten wieczór przeistaczał się właśnie w dwuosobowy kabaret w którym to oni byli aktorami i publicznością jednocześnie.
― Kusi mnie to “do północy będzie heca”, ale pamiętajmy, że tu mowa o Hectorze i jego kiju w dupie ― przypomniał przemądrzale, bardziej samemu sobie, niż jej. ― A skoro tak kocha magipsychiatryczne gówna, to niech będzie “i histerię we mnie wznieca”, powinno mu się spodobać.
Parsknął znowu.
― Nie tylko ty, oddałbym wartość dwóch zleceń, żeby móc to zobaczyć. ― Wychylił zawartość kieliszka znów na raz i odstawił go na toaletkę; klasnął w dłonie, motywując umysł do splecenia kolejnego absurdu do ich dzieła.
― No dobra. Mój sokole gromowładny, jesteś może nie za ładny, ale miłość twa podnieca i histerię we mnie wznieca ― powtórzył na głos, potem wymruczał pod nosem parę słów, szukając dopasowania, ale nie spodobało mu się, pokręcił głową. ― Przyczłap do mnie nagi cały… ― spróbował, marszcząc brwi ― wraz z arbuzem co niemały? Pleć mi swoje dyrdymały? ― Zaryzykował spojrzenie w stronę Lety, ledwo panując nad głupim uśmiechem rozciągającym wargi. ― Udam, że nie jesteś taki mały? Pokaż mi swoje kryształy? ― Potarł brodę palcami. ― Mi się wydaje, czy jesteś niedojrzały? ― proponował dalej, śmiejąc się co drugie słowo.
Soul for sale
- Kurczaczku - powtórzyłam po nim z pogodnym zaskoczeniem. Nie wiedziałam dlaczego eufemizmy wciąż robiły na mnie wrażenie, skoro za ich pomocą tkaliśmy rozmowę praktycznie od jej początku, aczkolwiek tym razem poczułam się prawdziwie urzeczona. - Dwie minuty temu skończyliśmy dyskusję na ten temat, ropuszko. Ale doceniam, że dalej próbujesz - obwieściłam z zadowolonym uśmiechem, tym samym definitywnie tłumiąc w zarodku pomysł z umieszczeniem anonsu gdziekolwiek w Dolinie Godryka.
Zaabsorbowana przekuwaniem lirycznych pomysłów w atramentowe linijki zdołałam tylko parsknąć pod nosem, podczas gdy wyobraźnia pognała w kierunku sceny w gabinecie redaktora naczelnego Czarownicy, pełnego piór, krwawych odbić kurzych stópek i śladów walki przetaczającej się przez pomieszczenie niczym huragan. Czasem zapominałam z jaką łatwością mnie rozbawiał, nęcąc do siebie poczuciem humoru, jak płomień nęcił ćmy.
- Mam zabrać? - spytałam miękko, z alkoholową melodyjnością, kiedy wspomniał o komplemencie. Odchyliłam wtedy głowę do tyłu, a końcówka gęsiego pióra, zamiast policzka, przesunęła się wzdłuż wyeksponowanej szyi. Patrzyłam na niego z dołu, widziałam pokracznie wyolbrzymiony nos i usta, które z tej pozycji zdawały się nieco szersze niż normalnie, znałam każdy ich cal, bo każdy ich cal należał do mnie. - Skąd, najlepszym elementem jest to, że Hector wreszcie przestanie być taki hop do przodu. Może. Jeśli zrozumie nauczkę - wyszczerzyłam zęby i ponownie pochyliłam się nad listem, dodając do górnolotnej poezji następne wersy. Wspólnymi siłami naprawdę moglibyśmy przenieść góry, za to dziś wystarczyła nam miłosna igraszka rymów.
Kto różdżką wojuje, ten od różdżki ginie, Hectorze.
Szkło kieliszka stuknęło o zęby, roztaczając w sypialni odgłos metalicznego echa; Victor udaremnił mi kolejny łyk wspomnieniem o gałęzi w szanownych czterech literach głowy naszej rodziny, a biorąc pod uwagę przyjemny szum, który tańczył z myślami, uznałam to za niezwykle zabawne i odpowiedziałam mu perlistym śmiechem. Zaskakiwał mnie, relaksował, czułam się dziś po prostu szczęśliwa. Warto było wściec się nad listem od cichego adoratora, którego omyłkowo wzięłam za Vica; warto było, tylko po to, żeby spędzać u jego boku wieczór w ten sposób.
- Też tak myślę. On teraz wszędzie widzi histerię. Nie masz wrażenia, że to z zazdrości? Że też chciałby ją mieć, a nie może? - zastanowiłam się z entuzjazmem pobudzonym Quintinem, nagle wszystko wydawało mi się prawdopodobne. Co jeśli byliśmy na tropie rozgryzienia zagadki drzemiącej głęboko na dnie serca magipsychiatry? Podczas gdy diagnozował chorobę u dziesiątek pacjentek odwiedzających go w gabinecie, tak naprawdę łkał w duszy, goniąc za tym, co nieuchwytne, co niemożliwe? Moja dłoń aż zatrzymała się na chwilę, tworząc na pergaminie atramentowy kleks, i dokończyłam zawartość kieliszka, odwrócona w kierunku Victora. Przyglądałam się mięśniom jego twarzy, kiedy poszukiwał natchnienia u samej Erato, a jego oczy jakby rozjarzyły się błyskiem triumfu na przychylną odpowiedź ze strony mitycznej muzy. Obdarowała go pomysłem, widziałam to, zanim ubrał go w słowa.
A potem mogłam już tylko zanieść się śmiechem.
I śmiałam się tak długo, aż łzy pociekły z kącików oczu i w płucach brakło mi powietrza; Victor wpadł na idealne zakończenie dla miłosnej deklaracji, która już niebawem rozgrzeje serce Hectora, byłam z niego bezbrzeżnie dumna. Słodki był z niego zbój, słodki i pomysłowy. Przechyliłam się w kierunku blatu toaletki i oparłam głowę na zgiętej ręce, podczas gdy ciałem dyrygowały konwulsje ostatnich salw chichotu niemożliwego do opanowania; wszystkie jego pomysły były wspaniale absurdalne i najchętniej wykorzystałabym każdy z nich.
- O matko - jęknęłam, otarłszy kropelki ciurkiem mknące w dół policzków. - Podoba mi się ten arbuz, ale... och - zanim zdołałam przytrzymać śmiech na wodzy, ten ponownie wylał się z gardła i dźwięczał przez kilka sekund. W międzyczasie chwyciłam za pióro i dokończyłam poemat w kilku wahliwych, nie tak precyzyjnych ruchach. - Pokaż mi swoje kryształy chwyciło mnie za serce. I jeszcze to człapanie - zarechotałam i nagle podniosłam się z krzesełka. Nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, zachwiałam się na nich, w ostatniej chwili posiłkując się barkiem Victora, który akurat doszedł z powrotem do mebla.
- Uwaga, oto oda do magipsychiatry - zapowiedziałam cicho, z powagą ledwo utrzymywaną na zarumienionej i wciąż nieco wilgotnej twarzy. - Mój sokole chmurnooki, uderz laską w moje uda, pokaż swego małpoluda. Na mej szyi zostaw gryzy, żar twej psychoanalizy. Mój sokole gromowładny, jesteś może nie za ładny, ale miłość twa podnieca, już histerię we mnie wznieca. Przyczłap do mnie nagi cały, pokaż mi swoje kryształy. Podpisano: twoja sokolica - zaintonowałam uroczyście, uwieszona na jego ramieniu; jakim cudem dotrwałam do ostatniej linijki, tego nie mogłam stwierdzić, bo jedynym marzeniem kotłującym się w trzewiach było wydać z siebie kolejną kanonadę śmiechu. Zakołysałam się, lekko zmiąwszy w dłoni kartkę. - Powinniśmy częściej pisać wiersze. Naprawdę zostaliśmy do tego stworzeni. Możemy nawet machnąć coś anonimowo dla tej Czarownicy, niech będzie - kując żelazo póki gorące nachyliłam się nad tą samą szufladą i zaczęłam szukać w jej przepastnej otchłani kolorowej papeterii, którą musiałam gdzieś tu kiedyś zostawić. Mgliście pamiętałam jej istnienie, miała lawendowy kolor kopert i pasujący pergamin z nieco ciemniejszymi, ozdobnymi liniami tekstowymi. Ha! Okazało się nawet, że posiadała także ozdobne stokrotki wokół pola adresata, choć tego już nie zapamiętałam. Ze zwycięskim pomrukiem radości wyciągnęłam brzydactwo z szuflady i zatrzasnęłam ją trochę zbyt mocno, nieświadoma własnej sprawczości.
- Patrz. To od nowej narzeczonej Hectora - wyznałam konspiracyjnie, niemal wciskając mu papeterię w policzek. W mojej wyobraźni nadawczyni listu była kimś, kto z własnej woli kupiłby takie cudo i nie wstydził się go rozsyłać. Kimś równie inteligentnym, co Beatrice. - Teraz to przepiszemy. Dolej jeszcze - poprosiłam, tym razem ze smakiem wspominając Quintina. Coraz bardziej przestawał mnie brzydzić, im więcej miałam go w sobie. - A jutro wyślę list sową z sowiej poczty, żeby nie poznał Amalthei. Och Merlinie, jak on się zdziwi. Jak on się ucieszy - w końcu był samotny, oczekujący na płomień nowej miłości.
Zaabsorbowana przekuwaniem lirycznych pomysłów w atramentowe linijki zdołałam tylko parsknąć pod nosem, podczas gdy wyobraźnia pognała w kierunku sceny w gabinecie redaktora naczelnego Czarownicy, pełnego piór, krwawych odbić kurzych stópek i śladów walki przetaczającej się przez pomieszczenie niczym huragan. Czasem zapominałam z jaką łatwością mnie rozbawiał, nęcąc do siebie poczuciem humoru, jak płomień nęcił ćmy.
- Mam zabrać? - spytałam miękko, z alkoholową melodyjnością, kiedy wspomniał o komplemencie. Odchyliłam wtedy głowę do tyłu, a końcówka gęsiego pióra, zamiast policzka, przesunęła się wzdłuż wyeksponowanej szyi. Patrzyłam na niego z dołu, widziałam pokracznie wyolbrzymiony nos i usta, które z tej pozycji zdawały się nieco szersze niż normalnie, znałam każdy ich cal, bo każdy ich cal należał do mnie. - Skąd, najlepszym elementem jest to, że Hector wreszcie przestanie być taki hop do przodu. Może. Jeśli zrozumie nauczkę - wyszczerzyłam zęby i ponownie pochyliłam się nad listem, dodając do górnolotnej poezji następne wersy. Wspólnymi siłami naprawdę moglibyśmy przenieść góry, za to dziś wystarczyła nam miłosna igraszka rymów.
Kto różdżką wojuje, ten od różdżki ginie, Hectorze.
Szkło kieliszka stuknęło o zęby, roztaczając w sypialni odgłos metalicznego echa; Victor udaremnił mi kolejny łyk wspomnieniem o gałęzi w szanownych czterech literach głowy naszej rodziny, a biorąc pod uwagę przyjemny szum, który tańczył z myślami, uznałam to za niezwykle zabawne i odpowiedziałam mu perlistym śmiechem. Zaskakiwał mnie, relaksował, czułam się dziś po prostu szczęśliwa. Warto było wściec się nad listem od cichego adoratora, którego omyłkowo wzięłam za Vica; warto było, tylko po to, żeby spędzać u jego boku wieczór w ten sposób.
- Też tak myślę. On teraz wszędzie widzi histerię. Nie masz wrażenia, że to z zazdrości? Że też chciałby ją mieć, a nie może? - zastanowiłam się z entuzjazmem pobudzonym Quintinem, nagle wszystko wydawało mi się prawdopodobne. Co jeśli byliśmy na tropie rozgryzienia zagadki drzemiącej głęboko na dnie serca magipsychiatry? Podczas gdy diagnozował chorobę u dziesiątek pacjentek odwiedzających go w gabinecie, tak naprawdę łkał w duszy, goniąc za tym, co nieuchwytne, co niemożliwe? Moja dłoń aż zatrzymała się na chwilę, tworząc na pergaminie atramentowy kleks, i dokończyłam zawartość kieliszka, odwrócona w kierunku Victora. Przyglądałam się mięśniom jego twarzy, kiedy poszukiwał natchnienia u samej Erato, a jego oczy jakby rozjarzyły się błyskiem triumfu na przychylną odpowiedź ze strony mitycznej muzy. Obdarowała go pomysłem, widziałam to, zanim ubrał go w słowa.
A potem mogłam już tylko zanieść się śmiechem.
I śmiałam się tak długo, aż łzy pociekły z kącików oczu i w płucach brakło mi powietrza; Victor wpadł na idealne zakończenie dla miłosnej deklaracji, która już niebawem rozgrzeje serce Hectora, byłam z niego bezbrzeżnie dumna. Słodki był z niego zbój, słodki i pomysłowy. Przechyliłam się w kierunku blatu toaletki i oparłam głowę na zgiętej ręce, podczas gdy ciałem dyrygowały konwulsje ostatnich salw chichotu niemożliwego do opanowania; wszystkie jego pomysły były wspaniale absurdalne i najchętniej wykorzystałabym każdy z nich.
- O matko - jęknęłam, otarłszy kropelki ciurkiem mknące w dół policzków. - Podoba mi się ten arbuz, ale... och - zanim zdołałam przytrzymać śmiech na wodzy, ten ponownie wylał się z gardła i dźwięczał przez kilka sekund. W międzyczasie chwyciłam za pióro i dokończyłam poemat w kilku wahliwych, nie tak precyzyjnych ruchach. - Pokaż mi swoje kryształy chwyciło mnie za serce. I jeszcze to człapanie - zarechotałam i nagle podniosłam się z krzesełka. Nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, zachwiałam się na nich, w ostatniej chwili posiłkując się barkiem Victora, który akurat doszedł z powrotem do mebla.
- Uwaga, oto oda do magipsychiatry - zapowiedziałam cicho, z powagą ledwo utrzymywaną na zarumienionej i wciąż nieco wilgotnej twarzy. - Mój sokole chmurnooki, uderz laską w moje uda, pokaż swego małpoluda. Na mej szyi zostaw gryzy, żar twej psychoanalizy. Mój sokole gromowładny, jesteś może nie za ładny, ale miłość twa podnieca, już histerię we mnie wznieca. Przyczłap do mnie nagi cały, pokaż mi swoje kryształy. Podpisano: twoja sokolica - zaintonowałam uroczyście, uwieszona na jego ramieniu; jakim cudem dotrwałam do ostatniej linijki, tego nie mogłam stwierdzić, bo jedynym marzeniem kotłującym się w trzewiach było wydać z siebie kolejną kanonadę śmiechu. Zakołysałam się, lekko zmiąwszy w dłoni kartkę. - Powinniśmy częściej pisać wiersze. Naprawdę zostaliśmy do tego stworzeni. Możemy nawet machnąć coś anonimowo dla tej Czarownicy, niech będzie - kując żelazo póki gorące nachyliłam się nad tą samą szufladą i zaczęłam szukać w jej przepastnej otchłani kolorowej papeterii, którą musiałam gdzieś tu kiedyś zostawić. Mgliście pamiętałam jej istnienie, miała lawendowy kolor kopert i pasujący pergamin z nieco ciemniejszymi, ozdobnymi liniami tekstowymi. Ha! Okazało się nawet, że posiadała także ozdobne stokrotki wokół pola adresata, choć tego już nie zapamiętałam. Ze zwycięskim pomrukiem radości wyciągnęłam brzydactwo z szuflady i zatrzasnęłam ją trochę zbyt mocno, nieświadoma własnej sprawczości.
- Patrz. To od nowej narzeczonej Hectora - wyznałam konspiracyjnie, niemal wciskając mu papeterię w policzek. W mojej wyobraźni nadawczyni listu była kimś, kto z własnej woli kupiłby takie cudo i nie wstydził się go rozsyłać. Kimś równie inteligentnym, co Beatrice. - Teraz to przepiszemy. Dolej jeszcze - poprosiłam, tym razem ze smakiem wspominając Quintina. Coraz bardziej przestawał mnie brzydzić, im więcej miałam go w sobie. - A jutro wyślę list sową z sowiej poczty, żeby nie poznał Amalthei. Och Merlinie, jak on się zdziwi. Jak on się ucieszy - w końcu był samotny, oczekujący na płomień nowej miłości.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
W tym wieczorze było coś dziwnego. Nie z powodu tej zjebanej komety, nie z powodu nie do końca normalnej pogody, nie, fundament tej dziwności leżał gdzie indziej i Victor przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co mu tak właściwie nie pasuje. Wnioski do których doszedł były niepokojące, zwłaszcza dla kogoś, kto od dłuższego czasu starał się odciąć od rodziny i zapomnieć o ich istnieniu, bo udowadniały, że jednak miał jakieś uczucia, że jednak dobrze mu było w towarzystwie ludzi z którymi wiązała go krew. Myślał tu przede wszystkim o Lecie, ale przez myśl przemknął także cień brata.
Zmyślnie nie dał po sobie poznać, gdzie przed chwilą błądził myślami, zresztą Leta była już tak wstawiona, że mógłby jej to powiedzieć wprost i pewnie i tak by nie zrozumiała.
― Hector przestanie być hop do przodu ― powtórzył z przekąsem i rozbawieniem. Wydawało mu się to niemożliwe, ale zawsze mogli spróbować.
― Wydaje mi się, że on po prostu lubi widzieć coś, czego nie ma ― stwierdził z nutą obojętności, a po chwilowym sentymencie do bliźniaka nie było nawet śladu. ― A czy sam chciałby, żeby zagościła w jego życiu… ― Wzruszył ramieniem. ― Może już sobie kogoś przygruchał, ale wstyd mu się pokazać, bo wie, że u ciebie poklasku nie uzyska. ― O sobie nie wspominał; wiadomym było, że jego kontakty z Hectorem ograniczały się do nie odpowiadania na korespondencję i pojawianie się w jego walijskim domu tylko wtedy, kiedy było to absolutnie kurwa konieczne.
Dalej dał się wciągnąć w te wierszokleckie bzdury i musiał to przyznać otwarcie przed samym sobą ― bawił się świetnie i w najśmielszych oczekiwaniach nie podejrzewał, że ten wieczór będzie taki przyjemny. Owszem, zakładał, że trochę się podroczą, jak to zwykle bywało, ale żeby tak otwarcie się sprzysiąc przeciwko najstarszemu, przeciwko seniorowi rodu? (Nie wiedzieć czemu, dodanie do zdania słowa senior rozbawiło go jeszcze bardziej, szczególnie w odniesieniu do Hectora).
Z uśmiechem obserwował, jak Leta wybucha śmiechem w reakcji na jego propozycje. Nie wiedział do końca, czy to przez alkohol, czy przez coś innego, ale uznał, że powinna mieć więcej takich dni w których może po prostu się pośmiać, napić, nie przejmować za bardzo niczym poza wycięciem bratu głupiego numeru. Jakby w naturalnym następstwie pierwotnej myśli ― pojawiła się kolejna, która przyniosła ze sobą pytanie: czy nie lepiej byłoby jej bez syna? Nie chciał znać na nie odpowiedzi, zgasił myśl nim na dobre rozgościła się w jego umyśle. Co się stało, to się nie odstanie, teraz musieli żyć z konsekwencjami tamtej nocy. Tak ona, jak i on, choć od obowiązków wymigiwał się elegancko.
Podtrzymał ją, kiedy straciła na moment równowagę. (Tej pani już zdecydowanie wystarczy). Wiedziony ciekawością, spojrzał na trzymaną przez nią kartkę, zmrużył oczy. Nabazgroliła tak, że cudem odczytał jedno słowo i z automatu poczuł pełen podziw dla dowolnej osoby na tej planecie, która potrafiła to rozczytać bez uprzedniej znajomości starożytnych run.
Wysłuchał pełnego poematu z błazeńskim uśmiechem na wargach, który poszerzał się z każdym kolejnym słowem. Śmiał się pod nosem przy końcówce, pokręcił głową z niedowierzaniem. Podchmieleni, zjednoczeni przeciwko jednej osobie, zdawali się nie mieć sobie równych. Byli nieobliczalni.
― Tak myślisz? ― mruknął, pochylając głowę, muskając wargami miękkie, kasztanowe włosy. ― Tylko musisz mieć dobrze zaopatrzony barek na taką okazję, inaczej może być ciężko.
Pokręcił głową, kiedy zaczęła grzebać za papeterią i skrzywił się ostentacyjnie, kiedy mu ją zaprezentowała. Najpierw chujowa szafa ― obecnie robiąca za kurnik ― teraz to. Ciekawe ile jeszcze nietrafionych prezentów związanych z głupim Evansem kryło się w tym domu.
― Tylko żebyś potem nie rzygała ― przestrzegł tylko, uzupełniając jej kieliszek. ― Nie będę ci trzymał włosów nad kiblem.
Przypomniał sobie te słowa parę godzin później, kiedy trzymał w garści kasztanowe pasma, pilnując, by nie zanurkowały w głąb muszli klozetowej i westchnął cierpiętniczo. Chyba wiedział, które to jej ziołowe gówno było dobre na kaca. Przydałaby się też woda przy łóżku, żeby jej nie suszyło…
Stał tam jak kołek, dopóki nie osunęła się na kafelki tuż obok, bezwładna niczym szmaciana lalka. Westchnął po raz kolejny, a-nie-mówiłem wyrwało się bezgłośnie spomiędzy warg, ale mimo wszystko przykucnął obok i ostrożnie wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka. Przecież by jej tak nie zostawił.
| zt x2[bylobrzydkobedzieladnie]
Zmyślnie nie dał po sobie poznać, gdzie przed chwilą błądził myślami, zresztą Leta była już tak wstawiona, że mógłby jej to powiedzieć wprost i pewnie i tak by nie zrozumiała.
― Hector przestanie być hop do przodu ― powtórzył z przekąsem i rozbawieniem. Wydawało mu się to niemożliwe, ale zawsze mogli spróbować.
― Wydaje mi się, że on po prostu lubi widzieć coś, czego nie ma ― stwierdził z nutą obojętności, a po chwilowym sentymencie do bliźniaka nie było nawet śladu. ― A czy sam chciałby, żeby zagościła w jego życiu… ― Wzruszył ramieniem. ― Może już sobie kogoś przygruchał, ale wstyd mu się pokazać, bo wie, że u ciebie poklasku nie uzyska. ― O sobie nie wspominał; wiadomym było, że jego kontakty z Hectorem ograniczały się do nie odpowiadania na korespondencję i pojawianie się w jego walijskim domu tylko wtedy, kiedy było to absolutnie kurwa konieczne.
Dalej dał się wciągnąć w te wierszokleckie bzdury i musiał to przyznać otwarcie przed samym sobą ― bawił się świetnie i w najśmielszych oczekiwaniach nie podejrzewał, że ten wieczór będzie taki przyjemny. Owszem, zakładał, że trochę się podroczą, jak to zwykle bywało, ale żeby tak otwarcie się sprzysiąc przeciwko najstarszemu, przeciwko seniorowi rodu? (Nie wiedzieć czemu, dodanie do zdania słowa senior rozbawiło go jeszcze bardziej, szczególnie w odniesieniu do Hectora).
Z uśmiechem obserwował, jak Leta wybucha śmiechem w reakcji na jego propozycje. Nie wiedział do końca, czy to przez alkohol, czy przez coś innego, ale uznał, że powinna mieć więcej takich dni w których może po prostu się pośmiać, napić, nie przejmować za bardzo niczym poza wycięciem bratu głupiego numeru. Jakby w naturalnym następstwie pierwotnej myśli ― pojawiła się kolejna, która przyniosła ze sobą pytanie: czy nie lepiej byłoby jej bez syna? Nie chciał znać na nie odpowiedzi, zgasił myśl nim na dobre rozgościła się w jego umyśle. Co się stało, to się nie odstanie, teraz musieli żyć z konsekwencjami tamtej nocy. Tak ona, jak i on, choć od obowiązków wymigiwał się elegancko.
Podtrzymał ją, kiedy straciła na moment równowagę. (Tej pani już zdecydowanie wystarczy). Wiedziony ciekawością, spojrzał na trzymaną przez nią kartkę, zmrużył oczy. Nabazgroliła tak, że cudem odczytał jedno słowo i z automatu poczuł pełen podziw dla dowolnej osoby na tej planecie, która potrafiła to rozczytać bez uprzedniej znajomości starożytnych run.
Wysłuchał pełnego poematu z błazeńskim uśmiechem na wargach, który poszerzał się z każdym kolejnym słowem. Śmiał się pod nosem przy końcówce, pokręcił głową z niedowierzaniem. Podchmieleni, zjednoczeni przeciwko jednej osobie, zdawali się nie mieć sobie równych. Byli nieobliczalni.
― Tak myślisz? ― mruknął, pochylając głowę, muskając wargami miękkie, kasztanowe włosy. ― Tylko musisz mieć dobrze zaopatrzony barek na taką okazję, inaczej może być ciężko.
Pokręcił głową, kiedy zaczęła grzebać za papeterią i skrzywił się ostentacyjnie, kiedy mu ją zaprezentowała. Najpierw chujowa szafa ― obecnie robiąca za kurnik ― teraz to. Ciekawe ile jeszcze nietrafionych prezentów związanych z głupim Evansem kryło się w tym domu.
― Tylko żebyś potem nie rzygała ― przestrzegł tylko, uzupełniając jej kieliszek. ― Nie będę ci trzymał włosów nad kiblem.
Przypomniał sobie te słowa parę godzin później, kiedy trzymał w garści kasztanowe pasma, pilnując, by nie zanurkowały w głąb muszli klozetowej i westchnął cierpiętniczo. Chyba wiedział, które to jej ziołowe gówno było dobre na kaca. Przydałaby się też woda przy łóżku, żeby jej nie suszyło…
Stał tam jak kołek, dopóki nie osunęła się na kafelki tuż obok, bezwładna niczym szmaciana lalka. Westchnął po raz kolejny, a-nie-mówiłem wyrwało się bezgłośnie spomiędzy warg, ale mimo wszystko przykucnął obok i ostrożnie wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka. Przecież by jej tak nie zostawił.
| zt x2[bylobrzydkobedzieladnie]
Soul for sale
Sypialnia
Szybka odpowiedź