Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]18.02.23 21:54

Kuchnia

Poznaczona znakiem czasu, posiadająca wszystko to, co niezbędne. Niekiedy w biegu przyrządzane są tu posiłki, choć zazwyczaj kończą się one fiaskiem i chmurami dymu o charakterystycznym, nadpalonym zapachu. Z belek sufitowych zwisają zioła, szczególnie królująca jest tu mięta, której rześki zapach roznosi się po wszystkich pomieszczeniach. Każdy mebel odbiega kolorystycznie, próżno szukać tu pary do kompletu. Jest to również tylne wyjście z domu oraz przejście do niewielkiej, zagraconej spiżarni.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]04.06.23 19:06
Evelyn & Adriana13.08.1958
Trzynaście talerzy z brzdękiem rozbiło się o kuchenną podłogę, gdy kruczowłosa kobieta ratując się przed upadkiem, chwyciła się leciwej, kuchennej półki, która nie wytrzymała obciążenia. Chwilę wcześniej nawiedzony demimoz rzucił pod jej nogi słoik z grochem, co uznała za jawny zamach na jej życie, gdy stopy wpadły w grochowy poślizg. Nie minął nawet moment, a już wywinęła orła godnego pijanego akrobaty, witając się z podłogą już trzeci raz tego dnia. Zaraz na jej twarzy wylądował plaster baraniny, cóż, a więc złodziej dorwał się do mięsa i – co było do przewidzenia - wzgardził. – Poczekaj, niech ja cię dorwę – wyjęczała z bólem, nie podnosząc się jednak z podłogi. Tak po prawdzie chciała już na niej zostać, rzucić to wszystko w diabły, szczególnie teraz, gdy nie była pewna, czy w ogóle da radę się podnieść. Nie wiedziała jak stworzenie dostało się do jej domu, choć jej podejrzenia wędrowały w kierunku Rufusa, demonicznego niuchacza, który zazwyczaj zsyłał na Szkotkę wszystkie możliwe nieszczęścia. Tym razem przeszedł sam siebie, bo widok, który zastała po wejściu do domu odebrał jej mowę i z każdą chwilą powoli doprowadzał do szaleństwa. Biegała niespokojnie między półkami, próbując ratować swój dobytek, choć szło to dość marnie, biorąc pod uwagę ilość, którą zwierzę zdążyło już przejeść, bądź rozrzucić. Zastawa kuchenna była wszędzie i niestety w większości w kawałkach, które raniły skórę przy każdym przypadkowym kontakcie.
Jej uszu dobiegł charakterystyczny brzdęk, który momentalnie zmusił kobietę do otwarcia oczu. Uniosła głowę, czując pulsujący ból gdzieś z tyłu, jednak zignorowała go, z uporem maniaka szukając obecnej pozycji cholernej małpy. Na nieszczęście znalazła ją tam, gdzie się tego najbardziej obawiała. – O nie, nie, nie, nie! Zostaw to! – nie dała rady wstać, więc człapała na czworaka w kierunku szafki w której trzymała cały posiadany alkohol. Ślizgała się na rozlanym mleku, rozsypanej fasoli, kawałkach chleba i Merlin jeden wie czego tam jeszcze nie było. Jej duma była właśnie na tym samym poziomie, co ona sama, ba, można powiedzieć, że idąc w tej pozycji tymczasowo się z nią pożegnała. Dopadła pod blat, łapiąc z refleksem butelkę Czarnego Ale, ale w zamian dostając w głowę butelką spirytusu, która po chwili stłukła się w zetknięciu z podłogą. – Ja pieprzę, za co, na litość, za co… - złapała się jedną ręką za czoło, rozmasowując obolałe miejsce, czując rosnącego guza pod skórą. Drugą zaś przytulała uratowaną butelkę jakby to było najcenniejsze trofeum tej wojny domowej. Demimoz zdążył już zniknąć i pojawić się gdzie indziej, słyszała łobuza w oddali, a może to już jej głowa nie pracowała prawidłowo po tylu otrzymanych uderzeniach.
Za to doskonale słyszała pukanie do drzwi i mamrocząc wszystkie znane złorzeczeństwa świata, podniosła się na kolana ze zduszonym jękiem. O bok kobiety otarł się właśnie czarny kot, który nijak nie przejmował się chaosem dziejącym się dookoła. – Mógłbyś się na coś przydać, nie wiem, posprzątać, drzwi otworzyć, złapać małpę, cokolwiek – burknęła do Alchemika, choć odpowiedziało jej tylko zadowolone, głośne mruczenie swojego podopiecznego, który z zadowoleniem omiótł jej nos swoim ogonem. Na Merlina, już rozmawiam z sierściuchami i liczę, że mi odpowiedzą, pomyślała z niechęcią i na dwóch kolanach i jednej ręce (bo drugą wciąż opiekowała się butelką piwa), podeszła, a raczej podczołgała się do drzwi.
Chwyciła za klamkę, ciągnąc ją do siebie i wpuszczając zaraz światło oraz świeże powietrze od którego aż zakręciło jej się w głowie. Dostrzegając dobrze znaną jej sylwetkę, wykrzywiła usta w grymasie, który miał przypominać niewinny uśmiech. Możliwe, że nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jej pozycja, zwichrowane włosy pełne szkła i innych, równie dziwnych rzeczy, które nie powinny się tam znajdować. Rozcięta warga, guz na czole i ubranie w plamach z pewnością nie pomagało w odbiorze. – Ada, och… dobrze cię widzieć – zaczęła z dzikim obłędem w oczach, próbując wstać z pomocą futryny i odzyskać choć odrobinę utraconej godności. – To chyba nie jest najlepszy moment, wiesz, właśnie prowadzę wojnę we własnym domu i… chyba… przegrywam – powiedziała to tak lekko, jakby mówiła o robieniu prania, czy cerowaniu skarpet, a nie istnym pogromie, który przechodził właśnie przez jej dom. Czy tak właśnie wyglądało wstrząśnienie mózgu, czy to jedynie postęp szaleństwa w którym tkwiła już przeszło dwie godziny?


|wyzbywam się zapasów, które wylądowały na podłodze: mleko 4l, kasza gryczana 0,5kg, chleb suchy 3 bochenki, baranina, spirytus 1l, fasola szparagowa,


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Kuchnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Kuchnia [odnośnik]17.06.23 9:02
Niespodzianki były dobre. Niespodzianki były ekstra. Niespodzianki były… ― Adda zwinnie przeskoczyła koński placek ― no były, po prostu. Jak chociażby ta brązowa nieprzyjemność sprzed sekundy, dobrze, że w ogóle spojrzała pod nogi, bo inaczej niespodzianki byłyby… ― poderwała głowę do góry, słysząc dźwięk tłuczonego szkła i głuchy odgłos upadku ― …niebezpieczne. Nieproszone. Niechciane. Zwał jak zwał; jej tok myśli, dotyczący do tego momentu rzeczy przyjemnych i lekkich, nagle zmienił swój tor o 180 stopni. Trwało zawieszenie co prawda, więc zdławiła początkowe obawy o nieprzewidzianą wizytę przedstawicieli Czarnego Pana, ale pospolici bandyci zdawali się tym niespecjalnie przejmować. Wciąż dochodziły ją słuchy, że temu obito mordę w kanałach, że gdzieś-tam coś-tam komuś-tam zginęło, że ów ktoś ― tajemniczy Kowalski czy inny Nowak ze Smithem ― przepadł jak kamień w wodę i tyle go widzieli.
Czasy były niebezpieczne, nawet w magicznym sierpniu. Adda przyśpieszyła kroku ― trzask! siup! szczęk! ― dyskretnie dobyła różdżki, ale samą dłoń ukryła nieznacznie za plecami. Być może Evelyn po prostu dostała szału przez ― tu wstaw dowolny powód ― i nic tak naprawdę się nie działo, w każdym razie nic złego. Jeśli to bandyci albo inni nie do końca przyjemni goście ― spróbuje najpierw wyprowadzić ich w pole samymi słowami i mylącym zachowaniem, przecież to wychodziło jej najlepiej. A jeśli i to nie zadziała… cóż, wtedy w ruch pójdą czary. Może jak zamieni jednego czy drugiego w brzydką ropuchę, to odechce się zabawy w szubrawców.
Trzymając się pozorów, najpierw zapukała, z narastającym w sercu niepokojem wysłuchując kolejnych suchych trzasków, metalicznych brzdęków i kryształowego śpiewu tłuczonego szkła. Co tam się u licha działo?... W dodatku Evelyn nie otwierała ― coś zaczęło szurać ― z wnętrza doleciało do niej kocie miauknięcie pełne dezaprobaty ― szur-szur-szur ― znów coś trzasnęło w okolicy okna, a ona mogłaby przysiąc na wszystkie karmelowe krówki tego świata, że w odbiciu szyby mignął jej skrawek srebrnego futra ― szur-szur-szur-klik!
Zawiasy zajęczały ze skargą, a w progu ukazała jej się Evelyn. Cała i ― mniej więcej ― zdrowa, jeśli nie liczyć obłędu w oczach, kwitnącego siniaka na czole i ogólnej chęci mordu wypisanej na twarzy. Adda, nawykła do odnajdywania się w scenariuszach skrajnie nieprzewidywalnych, szybko odzyskała rezon i całkiem kulturalnie stłumiła cisnące się na usta parsknięcie.
Nienajlepszy moment mówisz? ― Złapała ostrożnie przyjaciółkę pod ramię i pomogła jej się podnieść z klęczek. ― Ja myślę, że właśnie idealny, w sam raz na ratowanie damy z opresji. ― Musiała użyć całej siły woli, by nie napomknąć nic o ewentualnym Everettcie w złotej zbroi (albo chociaż ze złotym plecakiem, bądźmy realistami).
W głębi domostwa potoczył się kolejny głuchy odgłos spadających opakowań, znowu mignęło coś srebrnego, a po chwili z szafki wyleciała kolejna butelka, bliźniaczo podobna do tej, którą trzymała Evelyn.
Arresto momentum! ― krzyknęła z desperacją, przypominając sobie, że to najcenniejszy schowek w tym domu. Butelka zwolniła, zgodnie z jej wolą, a Adda zwinnym pląsem wślizgnęła się do wnętrza i przejęła Ale. No dobrze. Uratowały dwie butelki “Czarnego”, ale… Adda potoczyła spojrzeniem po pobojowisku. No właśnie. Ale.
Kto cię tak urządził? ― rzuciła przez ramię, obracając różdżkę w palcach. Znowu trzask gdzieś z prawej, znowu szelest z lewej. Adda zmrużyła oczy. Na myśl przychodziło jej tylko jedno stworzenie tak szybkie, zwinne i w dodatku niewidzialne.
Demimoz? ― Podejrzenie ubrała w słowo, pozwoliła mu zawisnąć w powietrzu. Nie znała się zbytnio na magicznych stworzeniach, być może się myliła. Ale jeśli nie, to było w tym starciu coś wybitnie zabawnego. Demimoz kontra demimoz: wojna grochowa. Albo “Demimoz kontra demimoz: pojedynek o godność Despenser”. Patrząc na towarzyszkę Adda doszła do wniosku, że drugi tytuł ewentualnej książki jest zdecydowanie bardziej adekwatny.
Wiesz jak go można złapać? We dwójkę powinno być prościej… o ile nie pozabijamy się na tym grochu. Masz przy sobie różdżkę, czy została gdzieś w innym pomieszczeniu?


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Kuchnia [odnośnik]20.06.23 22:48
Musiała przyznać, że w ostatnich dniach jej życie przesiąkło niespodziewanym spokojem. Od pięciu dni nie wyśniła żadnego koszmaru, a nawet i zaczęła sypiać lepiej, co akurat było zasługą pracy do późnych godzin nocnych i odsypiania w dzień – nie żeby próbowała w ten sposób unikać któregoś ze swoich pomocników, a w życiu. Sprawiedliwie unikała ich wszystkich jednocześnie. Również kometa zaczynała powoli być dla niej łaskawsza – nie czuła już wszędzie woni krwi, nie doznawała nagłych napadów wilkołaczego gniewu, a nawet udawało jej się opanować do pewnego stopnia roztrzęsione dłonie. Nie wpakowała się również ostatnio w żadne tarapaty, Arrax nie uciekał, płoty się nie psuły, Rufus nie ukradł żadnej klamki (od przeszło trzech dni!), a nawet znalazło się kilku klientów, którzy zainteresowani byli potencjalnymi źrebiętami z jej hodowli. Bajka, żyć nie umierać i cieszyć się z każdego kolejnego dnia. Aż do dziś. Cóż, najwyraźniej naraziła się bogom, a może i samemu Merlinowi, gdy wreszcie zaznała cholernego spokoju, prawdopodobnie oszukując przeznaczenie w jakiś dziwny, nieznany jej sposób.
Wiedziała, że otwierając drzwi nie postępuje zbyt rozsądnie. Zwierzę mogłoby uciec, a to nie było w planach – musiała mu pomóc, gdy już tylko uda jej się go zamknąć na mniejszej przestrzeni. Widziała niewielką ranę gdzieś w okolicy lewego boku, pod żebrami, a wtedy jeszcze nie rozpoczęli szaleńczego pościgu po kuchni. Martwiła się o niego, nawet jeżeli właśnie przyczyniał się do całego szeregu zniszczeń w jej domu.
- Widziałam tę minę – mruknęła z rozżaleniem, wspierając się na ramieniu przyjaciółki. Stanęła na miękkich nogach, lekko się jeszcze chwiejąc. Jakże się cieszyła, że za drzwiami pojawiła się właśnie ona, a nie Everett – ten miał zdolność wpadania do jej domu w najgorszych momentach, a to wywoływało później katastrofę godną tsunami. – Wejdź prędko, bo nie możemy go wypu… - odwróciła się w stronę wnętrza, a jej spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę jeszcze wiszącego lustra na ścianie. Otworzyła usta w wyrazie niemałego zdziwienia, dostrzegając swój nieszczęsny wygląd. Oniemiała, dotykając palcami ust, chwilę później i guza na czole, który ewidentnie zabolał przy kontakcie z opuszkami. Syknęła, cofając rękę; pomyślałby kto, że to wina walki z małpą - niby nie byle jaką, bo magiczną, ale jednak wciąż małpą.
Odwróciła się zaraz, dosłownie w tym samym momencie w którym Adriana posłała zaklęcie w kierunku kolejnej butelki. Zazgrzytała zębami. Zrobiła to zaraz ponownie, bo dojrzała Alchemika, który z czułością ocierał się o nogi blondynki. Wciąż zero współpracy, świetnie, dzięki; pomyślała, rzucając kotu wymowne spojrzenie.
A potem, cóż, spojrzała na pobojowisko kuchenne. Cichy pomruk wydobył się z jej gardła, gdy poczęła gorączkowo otworzyła swoją butelkę alkoholu, zżerałyby ją wyrzuty sumienia, gdyby w późniejszej akcji straciła ją bez wcześniejszego skosztowania. Miała też wrażenie, że już tylko to uratuje jej rozkołatane nerwy i pomoże w – co zabawne – trzeźwej ocenie sytuacji. Wskazała kobiecie butelkę, którą przed chwilą zręcznie uratowała za pomocą zaklęcia, zachęcając ją do tego samego. Obecnie nic innego nie miała jej do zaoferowania, spora część zapasów leżała na podłodze, a reszta mogła im się dzisiaj nie przydać.
- Demimoz demimoz, na Merlina, to gorsze niż wilkołak – burknęła, próbując zlokalizować zwierzę spojrzeniem, zaraz wskazując kobiecie miejsce w którym się znajdował. – Patrz – skwitowała, podnosząc z ziemi ziarnko grochu z zamiarem rzucenia go w pobliże stworzenia. Demimozowi zabłysnęły oczy, jarząc się nienaturalnym błękitem i chwilę później stał się niewidzialny, a jedynie słuch i ślady pozostawione na spiżarnianym pobojowisku mogły podpowiedzieć, że się przemieścił. – Wiedział, że to zrobię – wyjaśniła, rzucając przyjaciółce bezsilne spojrzenie.
Westchnęła przeciągle, upijając sporawy łyk z butelki. Musiała się zastanowić, naprawdę zastanowić nad tym jak to teraz rozegrać, ale te stworzenia wciąż były zagadką. Chyba nie było żadnego skutecznego sposobu poskromienia ich. Wprawdzie zawsze mogła je wypuścić, ale to było ryzykowne. Jako miłośniczka magicznych stworzeń nie mogłaby sobie na to pozwolić, ba, nie wybaczyłaby sobie tego kroku.
Prychnęła. Prościej? Chciałaby żeby w jej domu pojawiło się jakiekolwiek łatwiejsze w opanowaniu stworzenie. - Rozumiem, że nie masz pod ręką żmijoptaka? – Retoryczny aspekt tego pytania był niemalże namacalny. Gdyby miała takie stworzenie, mogłaby nim przekupić nader opiekuńczego w swej naturze demimoza, a tak pozostało utkać plan, a najlepiej od razu z setkę, na wypadek nieprzewidzianego. Zaraz spojrzała w stronę drzwi do piwnicy. Gdyby udało im się go tam zwabić, zmusić jakoś do przestąpienia progu i zamknąć, to mogłaby sobie z nim później poradzić, zachowując oczywiście najwyższy stopień ostrożności. Zmarszczyła brwi, oceniając odległość na dość niewielką, to mogło się udać.  Wyciągnęła różdżkę z buta, zaciskając w palcach amboinowe drewno. – One i tak się nie przydadzą, te czorty przewidzą większość twoich ruchów – mają zdolność widzenia pobliskiej przyszłości. Potrzebowałybyśmy cudu… - jęknęła, nagle urywając zdanie. Miała taki, niewielki, już odrobinę posiwiały, niesforny cud, który zwykle był mianowany innymi określeniami. Rozejrzała się wokół, szukając niuchacza. Musiała go znaleźć – teraz, zaraz. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie to, że ostatnio strasznie się na nią boczył, zapewne za to unikanie pomocników, to oni zazwyczaj częstowali go smakołykami, bądź zabawiali rozmową, obdarzając też uwagą. Kto by pomyślał, że aż tak się tym przejmie.
- Otwórz drzwi do piwnicy i odsuń się odrobinę za nie – zarządziła, przestępując kilka kroków w głąb salonu, wydając zaraz bardzo dziwny dźwięk, ni to pisk, ni to miauk, wołając swojego niesfornego podopiecznego. Chciała udrożnić drogę do podziemnego pomieszczenia, a zarazem znaleźć jedyne stworzenie, które mogłoby jej pomóc w zwabieniu małpy. – Jeżeli znajdzie się blisko, będziemy musiały go tam prędko zagonić – powiedziała jeszcze, pochylając się przy stoliku. Gdzie jesteś draniu? Jej myśli zdawały się krzyczeć, odbijając się echem w umyśle Szkotki. Zazgrzytała zębami, ruszając nagle ku drzwiom frontowym z których w pośpiechu wykręciła klamkę, zaraz bez zastanowienia rzucając ją zaraz w kierunku demimoza, który ewidentnie złapał ją w swe łapki. Teraz cała nadzieja w łasym na błyskotki Rufusie.


|
1. Demimoz upuszcza mieniącą się klamkę i czyni się niewidzialnym, ale za to znalazł się Rufus, który zaraz zachomikował klamkę w swojej torbie - kolejne zapasy spadaja na podloge z hukiem.
2. Demimoz trzyma klamkę w łapkach, Rufus pojawia się niespodziewanie za jego plecami. Rozpoczyna się szaleńczy pościg w kierunku piwniczanych drzwi – jest nadzieja!
3. Demimoz trzyma klamkę, Rufus pojawia się obok niego. Zwierzęta zaczynają toczyć przepychankę o przedmiot, pozostając jednak w miejscu.


[bylobrzydkobedzieladnie]


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 20.06.23 23:00, w całości zmieniany 5 razy
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Kuchnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Kuchnia [odnośnik]20.06.23 22:48
The member 'Evelyn Despenser' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]12.09.23 18:43
Adda z westchnieniem spojrzała na butelkę i widok ten sam w sobie sprawił, że odechciało jej się wszystkiego. Organizm podniósł bunt, ogarnęły ją mdłości i tyle było z myślenia o alkoholu w jakiejkolwiek formie. Co zabawne, objawy narastały od ostatnich paru dni, wcześniej niespecjalnie odczuwała jakikolwiek dyskomfort związany z ciążą. Chociaż… może nagle zaczęła zwracać uwagę na rzeczy dotąd błahe i umykające w natłoku emocji i dziejących się rzeczy, bo już wiedziała czym spowodowany jest jej drzemkowy stan i nagła słabość do kołderek, kocyków i wszelakich powierzchni płaskich oferujących możliwość krótkiego snu? Niewykluczone.
Pokręciła w końcu głową, uśmiechnęła się trochę smętnie, a trochę z rozczuleniem. Nie chwaliła się chyba Evelyn. W zasadzie, niewielu osobom się pochwaliła, bo nie było ku temu okazji, a ona sama dowiedziała się ledwie trzy dni temu.
Żałuję, że nie wypiję, ale odrzuca mnie na samą myśl o alkoholu ― poskarżyła się. I normalnie zapewne bawiłaby się w domysły, sprawdziła, jak szybko Evelyn połączy fakty, ale dziś nie chciała jej dokładać; miała zbyt wiele na głowie i zdecydowanie zbyt mało w spiżarce za sprawą siwej małpy.
Jestem w ciąży ― wyjaśniła ― to pewnie dlatego. I te drzemki to też wina malucha… ― urwała, gdy czarownica uznała, że taki demimoz to gorsza franca niż wilkołak i mimowolnie zaczęła się zastanawiać gdzie w tej skali znajduje się noworodek. Po chwili jednak doszła do wniosku, że chyba nie chce wiedzieć.
Krótka prezentacja umiejętności magicznego stworzenia zrobiła na Addzie niemałe wrażenie. Słyszała rzecz jasna o siwych małpach, coś tam pamiętała ze szkoły, ale kojarzyła je głównie z niewidzialności i nieuchwytności. Zdolność przewidywania przyszłości była więc niejako nowością.
No to mamy przechlapane ― uznała, wypuszczając ciężko powietrze. Jak schwytać coś, co przewiduje twoje ruchy? Jak go podejść? Owszem, coś jej podpowiadało, że nieprzewidywalność jest tutaj kluczem; jej ulubiona zagrywka nagle stała się “być albo nie być” w kwestii demimoza, ale… no właśnie. Ale. Zwykle stosowała tę sztuczkę na ludziach, nie na skurczybykach specjalizujących się w przewidywaniu najbliższych sekund swojego życia.
Pytanie o żmijoptaka skwitowała krótkim uśmiechem. Wybrzmiało retorycznie, ale Adda i tak pokusiła się o odpowiedź:
Wybacz, akurat zostawiłam w torebce, w domu. ― Żart miał choć trochę poprawić Evelyn humor, na krótki moment wybić z ponurych rozważań o spiżarce, małpie, klamkach i całym tym hodowlanym rozgardiaszu. Jeszcze brakowało im tutaj jakiegoś aetonana zaglądającego przez szybkę w oknie.
Zrobiła to, o co poprosiła ją przyjaciółka. Otworzyła drzwi do piwnicy, stanęła nieco za nimi, tak, by wciąż mieć możliwość obserwowania sytuacji zza przysłowiowego winkla, ale wyglądało na to, że cokolwiek zaplanowała Evelyn, nie do końca się ziściło. Piwnica ziała chłodem, wilgocią i pustką, demimoz poszedł w tan, znów niewidzialny, a Rufus zgarnął trofeum do swojej magicznej torby. Adda ― mająca do niuchaczy słabość od zawsze, a już szczególnie od zabawy w labiryncie ― uśmiechnęła się z rozczuleniem na ten widok i błyskawicznie ukryła ten wyraz, nie chcąc narazić się na piorunujące spojrzenie pani tego domu. Mrugnęła za to do Rufusa, całkiem ukradkowo, zastanawiając się, czy zwierzątko żywi wobec niej taką sympatię, jaką ona żywi wobec niego. Gdyby tak było ― życie stałoby się nagle o wiele prostsze.
Pomysł numer dwa? ― zagadnęła Evelyn bezradnie, bo choć z całego serca chciałą czarownicy pomóc i ocalić choć część zapasów, tak na magicznych stworzeniach nie znała się prawie wcale, a kokieteryjne sztuczki nijak miały się do usposobienia demimoza. Choć jeśli ten wykazywał skłonności opiekuńcze…
Może to głupi pomysł, ale masz jakiegoś młodego zwierzaka? Kociak? Źrebak? Może nim demimoz chciałby się zająć, zaopiekować. Ja wiem, że to nie żmijoptak, ale sama rozumiesz…


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Kuchnia [odnośnik]28.09.23 22:23
Nie rozumiała spojrzenia przyjaciółki, ba, przez moment w którym ta nie podjęła butelki, patrzyła się na nią jak na chorą, szukając niepokojących oznak. Były przecież zmęczone – obie, w jej mniemaniu równie mocno, choć z powodu zgoła innych obowiązków. Chciała już nawet wypomnieć, że męczenie się pracą dla kogoś w takim stopniu nie ma najmniejszego sensu, gdy to Adda postanowiła wyrzucić z siebie pierwsza własne wyjaśnienie. Kruczowłosa pobladła, wyraźnie pobladła, nie starając się tego nawet kryć. Stanęła, patrząc przez moment na Tonksównę, nim podświadomość kazała jej wyśmiać ów słowa, sugerując, że się przesłyszała. Wyprostowała się niczym struna, patrząc na nienaruszony kapsel. Zmusiła się do wdechu, maskując swoją konsternację. - W porządku, nic nie szkodzi - stwierdziła z nad wyraz spokojną miną, bez ani jednego nerwowego spięcia, zupełnie jakby nie usłyszała tego, co Ada właśnie próbowała jej przekazać w możliwie najbardziej bezpośredni sposób. Odwróciła się nawet, spojrzeniem błądząc po zdemolowanej kuchni, przeskakując od leżącej nieopodal firanki chochli, przez rozlane na podłodze mleko, aż po miętę, którą dopiero co wczoraj wywiesiła do wysuszenia, a która, jak zwykła mówić, stanowiła idealne lekarstwo na wszystkie nudności, te spowodowane alkoholem i te... Nagle uderzyła dnem butelki o stół, odwracając się na pięcie w kierunku przyjaciółki z wymalowanym w rysach twarzy zdumieniem. Patrzyła na nią, na kobietę przed sobą, na jej twarz, jakby szukając potwierdzenia, że słowa, które usłyszała były jedynie przesłyszeniem. Trwała tak chwilę, a może kilka boleśnie długich chwil, bowiem płuca zaczynały ją boleć od wstrzymywanego powietrza. - W czym jesteś? Nie, czekaj, ale przecież... z kim? Nie, to raczej oczywiste, ale... jak? O nie, tego jednak szczególnie mi nie mów! Ja... – nerwowo kręciła się po pomieszczeniu, w jedną i drugą, tuż przy Addzie, jakby instynktownie broniąc ją przed ewentualnym przedmiotem, którym mógł rzucić wciąż grasujący tu demimoz. Zatrzymała się nagle, stając okoniem, łypiąc jednym okiem na Adrianę. Nigdy się tak nie czuła, nigdy przenigdy, choć nie raz i nie dwa wyobrażała sobie w latach szczenięcych moment, w którym to Soren wyjawi przed nią tego typu sekret, że powie iż jego żona spodziewa się dziecka, ale nigdy nie było jej dane tego doczekać i cóż, już nie będzie okazji, by to usłyszeć. Teraz cieszyła cię, cieszyła tak bardzo, jak siostra na wieść o szczęściu własnej siostry, ale też lękała się. Lękała się czasów, pozorowanego zawieszenia broni, wojny, niepowodzeń, ognia i popiołów. Zadrżała niekontrolowanie, zdając sobie sprawę, że ma w przyjaciółce już nie jedną, a co najmniej dwie osoby, które powinna chronić, tak nakazywał jej instynkt. Otworzyła usta, chcąc wydusić z siebie jakieś słowa, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Niewiele myśląc odstawiła butelkę, podchodząc w dwóch krokach do Adriany, obejmując ją bez zastanowienia w wilczym uścisku (bo przecież nie niedźwiedzim), wypuszczając przy tym całe wezbrane w płucach powietrze z towarzyszącym mu drżeniem. Dopiero po kilku chwilach doszło do niej to, co zrobiła, ale nie czuła bolącego ciężaru, ani tym bardziej ciężaru ów czynu na swojej skórze, zupełnie jak gdyby nie była wybrakowana. Odsunęła się ze zdziwieniem, podwójnym, biorąc pod uwagę i wieść, jak i reakcję na sam dotyk. – Proszę, nie zrozum mnie źle. Cieszę się równie mocno, jak i lękam – dokończyła, obserwując przyjaciółkę ze zmarszczonymi w wyrazie troski brwiami. Chciała ją zrugać, wygonić z domu, zapewnić bezpieczeństwo, by wystraszony demimoz nie zrobił jej krzywdy, ale wiedziała, po prostu wiedziała, że Adda jest silna, znacznie silniejsza niż jakakolwiek kobieta, którą przyszło jej poznać – przecież wycierpiała tak wiele, a mimo to stała twardo na nogach, potrafiąc uporządkować swoje życie, a nawet doprowadzić do powstania kolejnego. Szkotka odrzuciła złe myśli, nie uznając ich za przystające w obecnej sytuacji, a gdyby kiedykolwiek zwątpiła, to przecież istniał Michael, którego mogła wzywać sową do woli, przecież wystarczyłby raz, gdyby się nie pojawił, a zadziałałaby sama, według własnych przekonań, sił i chęci. Z zakłopotaniem zwróciła spojrzenie ku wciąż niewidocznemu brzuchowi świeżej pani Tonks, patrząc, lecz nie dotykając, nie postępując nawet kroku. – Trzymasz pod sercem mały księżyc, Adriano. Czerp z tych chwil, dobrych i złych, bo czas biegnie nieubłaganie – skwitowała, przenosząc swe spojrzenie z brzucha wprost na zielone tęczówki przyjaciółki. Myślała teraz o tym, o domysłach, które snuła na ostatnim spotkaniu, o lękach i dywagacjach. Nie skrzywiła się jednak, nie pozwoliła też negatywnej myśli wejść w jej przestrzeń, szczególnie teraz, gdy czuła, że powinna się cieszyć, nawet jeśli dla niej świat wokół pędził za szybko, a ona sama odczuwała, że gubi się w jego ogromie. Niemniej jej intencje były szczere i sam Merlin nie mógłby stwierdzić inaczej.
Powzięła wdech, wpatrując się na nowo w sieć zniszczeń, wiedząc teraz więcej i lękając się bardziej, choć nadal nie o siebie i już nawet nie tyle o zwierzę, co o Addę. Skrzywieniem warg wyjawiła wystarczająco nękające ją utrapienie, lecz nie poprzestała w działaniu, rozumiejąc postrzeganie przyjaciółki – nie chciała szczególnych względów i specjalnego traktowania w jej oczach, a przynajmniej miała nadzieję, że dobrze ją zrozumiała. Musiała podjąć jej chęci, wiedząc doskonale, że na jej miejscu pragnęłaby tego samego. Skinęła z wolna głową, śledząc kuchnię, próbując dojrzeć jakikolwiek ślad niewidzialnego w tej chwili demimoza.
Prychnęła na słowa przyjaciółki, spodziewając się poniekąd, że najprostsze rozwiązania oznaczać będą katastrofę na pełnej linii i mimo, że nie udało się zyskać nad demimozem przewagi przy pierwszym starciu, zwierzę okazało się nad wyraz bystre, co Szkotka przyjęła z niejakim zadowoleniem, bowiem mogła korzystać z innych, bardziej radykalnych możliwości, nie obawiając się o urażenie uczuć wrażliwszego demimoza. Przechyliła głowę, patrząc z ukosa na sylwetkę we mgle, zastanawiając się nas sensem własnych działań, nad sprowadzeniem stworzenia do awaryjnej kryjówki, odbierając sobie możliwość schronienia w razie nagłej przemiany, lecz porzuciła tę myśl, wybierając to, co było w określonym momencie ważniejsze. Przełknęła gulę w gardle, gwiżdżąc zaraz z palców i czekając, aż Rufus pojawi się w pomieszczeniu. Był jej planem B, pomysłem numer dwa, którego nie chciała wdrażać, ale i jedyną nadzieją na skłonienie opiekuna w postaci demimoza do piwnicznej pułapki. Opuściła ramiona, czekając na pojawienie się niuchacza, niemal warcząc z poirytowania wobec czasu trwania ów przywołania. Wtedy też, z zadumą, zwróciła się ku przyjaciółce, obserwując ją nad wyraz czujnie i jednocześnie próbując zamaskować swoje nad wyraz opiekuńcze postrzeganie jej osoby. – Dobrze, będzie dobrze, musi być – mruknęła, sądząc, że limit nieszczęść na ten rok już wyczerpała. Powzięła kolejny, tym razem bardziej uspokajający wdech. – Tego chciałaś, prawda?– zadała pytanie, spoglądając na Addę ledwie kątem oka. Musiała się upewnić, że przyjaciółka niczego nie żałuje i chyba naprawdę potrzebowała do tego słów, a nie jedynie domysłów, których miewała ostatnio powyżej uszu. Musiała uwierzyć, że nie będzie musiała toczyć piany z jej mężem, że wszystko jest tak, jak być powinno - mimo wszystko. Nim Adda poddała się słowom, Evelyn dostrzegła zbliżającego się wreszcie niuchacza, który z nieśmiałym zainteresowaniem zaczął zbliżać się do demimoza, kierując go do piwnicy, a przynajmniej takie złudne wrażenie miała jego opiekunka.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Kuchnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Kuchnia [odnośnik]05.11.23 17:08
Widziała, że nowina nadeszła niespodziewanie, a Evelyn usilnie walczy o utrzymanie neutralnego wyrazu twarzy. Obserwowanie przyjaciółki w takim stanie stanowiło połowiczną satysfakcję; Adda lubiła łamać fasady za którymi kryły się prawdziwe emocje i ludzkie oblicza, ale też starała się nie manipulować tymi, którzy byli dla niej cenni i pozostawali bliscy jej sercu. Widząc zaś, jak spokojnie przyjęła to do wiadomości, jak powoli rozgląda się po pobojowisku, doszła do wniosku, że właściwa reakcja dopiero nadejdzie.
I nie musiała na nią długo czekać. Evelyn rąbnęła dnem butelki o stolik, odwróciła się i dopadła do niej w paru długich krokach. Adda nie drgnęła nawet, wytrzymała spojrzenie, doszukując się w jego stalowej barwie śladu prawdziwych emocji, tego, co Evelyn ukrywała i co dusiła w sobie, w obawie przed swoją drugą, niechcianą naturą.
Uśmiech sam wykwitł na jej wargach, z początku nieśmiały, ale z każdym kolejnym pytaniem coraz szerszy i weselszy. Sięgał zielonych oczu i duszy, zdawać by się mogło, że wypełnia chochliczą aurą całe domostwo. Milczała jednak, pozwalając Evelyn przetrawić informację po swojemu, zaakceptować ją ― bądź nie ― i uczynić krok dalej. Obserwowała szamotaninę myśli, nerwowe kroki i rzucane naprędce spojrzenia i stała w bezruchu z łagodnie przechyloną głową w bok. Objęcia były jednak pewnym zaskoczeniem, zwłaszcza w zestawieniu z Despenser, która przecież stroniła od dotyku jak tylko mogła. Oferowaną bliskość przyjęła jednak bez zawahania i objęła czarownicę w pasie, czoło oparła na jej szczupłym ramieniu. Tak było dobrze. Tak było właściwie.
Wiem co chcesz powiedzieć ― odparła łagodnie, pozwalając czarownicy się wycofać z uścisku, kiedy tylko tego zapragnęła ― widzę te emocje, Evelyn. Potrafię je odczytać, nawet jeśli nie potrafisz mi ich przekazać słowem. Zresztą ― uśmiechnęła się znowu, a miękki błysk w zielonym oku zdradził obecność łzy zaskoczenia i radości ― ten uścisk mówił sam za siebie. I znaczy więcej niż wszystkie słowa, które mogłabyś mi powiedzieć.
Łza, zdradliwa, milcząca obserwatorka rozgrywającej się sceny, spłynęła szybko po policzku, umknęła po szyi w dół, wsiąknęła w ubranie, pozostawiając po sobie wilgotny ślad wzruszenia. Chyba sama nie wynalazłaby lepszego określenia, które zamknęłoby w sobie tyle troski i czułości, a jednocześnie byłoby tak prawdziwe. Odruchowo uniosła dłonie, dotknęła nimi brzucha. Mały księżyc.
Szczycę się tym, że mam komentarz na wszystko, że moja broń to słowa. Ale teraz nawet nie wiem, co mogłabym ci odpowiedzieć, Evelyn ― wyznała, a jej głos aż wibrował od emocji ― poza tym, że chyba potrzebuję chusteczki… ― parsknęła cicho i pokręciła głową, czując, jak przegrywa tę nierówną walkę. Otarła policzki dłońmi, pociągnęła nosem, próbując jakoś zgrabnie pozbierać się do kupy, ale raz rozbudzone emocje trudno było okiełznać; zwłaszcza, że w pobliżu Evelyn czuła się bezpiecznie. Nie było potrzeby się ukrywać, nie było potrzeby zaprzeczać.
Gdy wzruszenie ustąpiło, Adda wzięła głębszy wdech i spróbowała skupić myśli na cwaniackim demimozie; Evelyn dobrze się domyślała, nie wymagała od niej specjalnego traktowania i podejścia innego niż zwykle. Chciała działać. Chciała pomóc. Ta myśl przyświecała jej odkąd podjęła decyzję o samodzielnym odnalezieniu magicznego podziemia i zasilenia szeregów Demimozów i nabrała dodatkowej mocy, gdy Michael wciągnął ją w szeregi Zakonu Feniksa.
Chciała działać. Chciała pomóc. Bezczynność nigdy nie leżała w jej naturze.
Z zainteresowaniem obserwowała działania Evelyn i zapamiętywała kolejne sceny; przywołanie Rufusa, głuche warknięcie pełne irytacji, ostrożne ruchy stworzonka i mglistą sylwetkę demimoza. Nie znała się na magicznych stworzeniach tak dobrze, jak Despenser, ale wydawało jej się, że demimoz zainteresował się Rufusem na tyle, że postąpił parę kroków w jego kierunku.
Pytanie wybrzmiało niespodziewanie i wywołało bezwiedną wędrówkę dłoni do podstawy brzucha, do bezpiecznej kryjówki w której przez następnych parę miesięcy miał przebywać jej mały księżyc.
Nie sądziłam, że to się stanie tak szybko ― wyznała zduszonym szeptem, w lekkim napięciu obserwując Rufusa wchodzącego w interakcję z demimozem ― ale… tak. Ostatecznie to jest to, czego chciałam. To, co los odebrał mi trzy lata temu ― dodała, zniżając ton do szeptu, nieświadomie przywołując najczarniejszy rok jej życia. Teraz jednak wspomnienia nie smakowały tak gorzko, nie mąciły tak bardzo spokoju jej ducha.
Czuła się stabilna. Bezpieczna.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Kuchnia [odnośnik]17.11.23 1:52
Pozwoliła sobie na tę chwilę normalności, której działania wciąż nie potrafiła pojąć i może poniekąd nawet nie starała się objąć zrozumieniem. Ważne, że przez chwilę było dobrze, że coś tak prostego, a zarazem niebywale dla niej trudnego, zaczynało wydawać się naturalną czynnością. Przynajmniej na te parę chwil, ledwie moment w którym poddała zapomnieniu to z czego jej słabość została wykuta, z jakich krzywd zrodzona. Zdawać się mogło, że dodało jej to sił, że ukojenie przyniósł dotyk, którego chciała, bo przecież sama postąpiła ten krok naprzód, wywołała reakcję, zamykając Addę swymi ramionami w uścisku. To było coś innego, niż przymuszenie, którego doznała, niż wszystkie pozornie wspierające gesty, które inni chcieli jej okazywać, a których to nie była gotowa przyjąć, czując milion bodźców wyzwalających lęk. Teraz było dobrze, nawet jeśli wiedziała, że to tylko ulotne uczucie.
Odsunęła się łagodnie, stawiając krok do tyłu, a zaraz za nim drugi, tak dla pewności, że to wystarczy, by przerwać tę nić zapędzenia się w dawno zapomniane rejony emocji. Zmarszczyła brwi, patrząc w bezkresną zieleń tęczówek, słuchając słów, które obiecywały zrozumienie. Właśnie – została zrozumiana. Jej gesty, chwiejne emocje, burza kłębiąca się w umyśle, cały ten galimatias, to wszystko zostało przez Tonks uszeregowane i odebrane tak, że nie musiała niczego mówić, wyjaśniać, doprecyzowywać. Była za to wdzięczna, cholernie wdzięczna, choć przecież nigdy nie miała przyznać tego na głos, duma by jej na to nie pozwoliła.
Milczała, przyjmując w siebie słowa, obserwując twarz czarownicy, tak nagle poruszonej, wzruszonej, pojmanej w sidła wzrastających emocji i ten widok nią wstrząsnął. Oczywiście, wiedziała, że wilgoć wezbrana w oczach przyjaciółki nie oznaczała nic złego, że jest to całkiem naturalna reakcja wobec tych wszystkich słów i gestów, których zapewne się nie spodziewała, niemniej nie chciała pozwolić, by Adda jej się tu do końca rozkleiła. Nie dlatego, że ją to krępowało, tylko dlatego, że zdecydowanie nie miała w domu wystarczającego zapasu chusteczek dla nich obu.
- Ostatnio już sama do końca nad tym wszystkim nie panuję – powiedziała w końcu, pozwalając wargom zadrżeć. Miało to brzmieć tak, jakby sama usprawiedliwiała lekką ręką drżenie własnego głosu, finalnie wyszło jak wyszło. Ewidentnie kometa miała jakiś niebywały wpływ na emocje, a może chodziło o to, że całe lato było dla Szkotki burzliwe i dzisiejszy demimozowy atak w połączeniu z wielkimi wieściami przybił ostateczny gwóźdź do rozpadu jakiejś części lodowej powłoki? Upomniała się w myślach, bo były teraz rzeczy ważniejsze od kłótni z myślami i prób naprostowania własnych emocji.
No, już, już, nie będziemy się tu przecież mazać, prawda? - Z cichym westchnieniem poklepała kieszenie spódnicy, następnie kieszeń na piersi, wyciągając z niej prędko haftowaną chusteczkę, którą zaraz podała czarownicy. To musiało jej na ten moment wystarczyć, przynajmniej dopóki nie pozbędą się problemu niechcianego gościa.  Everett pewnie miałby pod ręką od razu cały tabun takowych chusteczek, to do niego należały emocjonalne rozmowy, nie do niej, ale mogła się starać. - Nie jesteś niezniszczalna, moja droga. Nikt nie jest, nawet jak bardzo się stara - uśmiechnęła się do niej kącikiem warg, nim przeniosła spojrzenie na niuchacza. Nie musiała patrzeć, by znać jej emocje, którymi dziś wyjątkowo emanowała. Postanowiła odetchnąć od ich gwarnego popłochu, skupiając się w zamian na katastrofie w jej własnej kuchni, tak dla rozróżnienia klimatu. - I właśnie dlatego masz mnie, ja słów nie potrzebuję – zapewniła z delikatnym wzniesieniem kącików warg, prostując się zaraz. Nawet nie chciała myśleć ile czeka ją sprzątania w obecnej sytuacji.
W skupieniu obserwowała Rufusa i demimoza, ich osobliwy taniec, gdzie jej podopieczny odstawiał istnie teatralne scenki. Skąd się tego nauczył przez te wszystkie lata? Zastanawiała się, wtapiając spojrzenie w grząski grunt. Jedno z nich chciało zejść do piwnicy, jak ten głupiec w kartach, a drugie, cóż, drugie udawało niedostępną opcję.
Wywróciła oczami, nie tego oczekiwała.
- Czekałam na twoje szczęście długo, Adda. Czekałam, aż powiesz mi, że to ten moment. Od zawsze. Od dziecka. Marna ze mnie przyjaciółka, skoro finalnie nie byam obok w ważnym dla ciebie dniu... Jednak jakbyście kiedyś mieli składać sobie szkockie śluby, czy coś w tym rodzaju, to pamiętaj, że muszę przy tym być, drugi raz nie zawiodę - zapowiedziała spokojnie, pośpiech nie był tu wskazany, wbrew spojrzeniom, które rzucała ku nęcącemu Rufusowi, starającemu się zwabić demimoza do piwnicy. - Już niedługo zabronią ci działania, narażania się, wiesz, przez Mały Księżyc; ja tego teraz nie zrobię, więc gdybyś była tak łaskawa... - sugestywnie wskazała brodą na główną, zwierzęcą scenę - Czyń cuda, chochliku, w razie potrzeby tu jestem, jeśli w ogóle będzie trzeba, ale mam nadzieję, że nie będziesz mnie zmuszać do znalezienia się w pobliżu tego niszczyciela kuchennej zastawy. Potrzebuję chwili żeby dojść do siebie - uśmiechnęła się półgębkiem, krzyżując spojrzenie z czarownicą, pocierając przy tym obolałą od demimozowego starcia potylicę. Nie miała zamiaru skakać wokół Addy i obchodzić się z nią jak z jajkiem, no, przynajmniej nie teraz, gdy jej głowę zaprzątał ból po dostaniu kilku dodatkowych uderzeń. Na Merlina, a za kilka godzin wyścig... Burknęła w myślach, krzywiąc się pod wpływem dotknięcia nagle zlokalizowanego na jej czole guza.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Kuchnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Kuchnia [odnośnik]27.11.23 17:58
Adda z wdzięcznym uśmiechem przyjęła chusteczkę i delikatnie otarła kąciki oczu, zważając przy tym na to, by zbytnio nie rozmazać makijażu. Znalezienie dobrego tuszu do rzęs w tym niezbyt sprzyjającym czasie było trudne, nawet dla niej, choć przecież szczyciła się swoimi wtyczkami i kontaktami zdolnymi załatwić znakomitą część dóbr.
Dziękuję ― bąknęła niewyraźnie i pociągnęła nosem. Nieśmiały uśmiech złamany nutą wzruszenia wciąż błąkał się po jej wargach, jakby sama czarownica nie była pewna, czy zdoła się opanować, czy zaliczy widowiskowe rozklejenie się z powodu… wszystkiego. Nieustającego poczucia zagrożenia, które na ogół lubiła, z powodu ryzyka, z powodu comiesięcznych pełni i strachu tak o nią, jak i o Michaela, z powodu ślubu, z powodu wojny i z powodu ciąży. Tyle się ostatnio stało, a przecież już jutro mieli wrócić do walk, do konfliktu w jego pełnym wymiarze.
Dziękuję ― powtórzyła raz jeszcze i parsknęła w chusteczkę zdławionym śmiechem, rozbawiona sama sobą. Oto ona, Adriana Tonks, kłamczucha i aktorka na zawołanie, nie potrafi wziąć się w garść po paru prostych słowach. Świetna reklama.
Odetchnęła głębiej.
Nie. Nie będziemy się mazać ― dodała, ocierając po raz ostatni wilgoć zbierającą się w kącikach i posłała jej zaczepne spojrzenie ― jedna chusteczka na nas dwie to za mało, zdecydowanie.
Evelyn ogarnęła pomieszczenie wzrokiem, Adda podążyła za jej wzorem i także się rozejrzała. Zapowiadało się na całe popołudnie sprzątania, jak nie lepiej. O ile w ogóle Rufusowi uda się zaprosić demimoza do piwnicy, ale jakoś… niespecjalnie mu to wychodziło. Uparta małpa.
Kolejne słowa przyjaciółki były niejako zaskoczeniem ― nie z powodu treści rzecz jasna, ale Adda zdążyła już skupić się na problemie demimoza. Rozwiązanie wymykało się z jej myśli, umykało, jak mokra kostka mydła z dłoni, by w końcu całkowicie zniknąć po deklaracji.
Byłaś ze mną myślami ― odparła po dłuższej chwili ciszy i uśmiechnęła się łagodnie. ― Albo duchem. Na obecność cielesną czasem nie możemy sobie pozwolić, ale zapamiętam twoje słowa. Chabrowy ślub trwa rok… ― urwała, znów zamyślona, tym razem ze spojrzeniem zwróconym w stronę okna ― …kto wie, może w sierpniu 1959 to pod osłoną Szkocji przyjdzie nam wziąć prawdziwy ślub. Albo tu, na twojej farmie ― dodała z psotnym błyskiem w oku, zupełnie jakby już miała nowy plan ― ładna okolica, blisko do zwierząt w razie czego…
Choć to nie było wszystko co miała jej do powiedzenia ― na resztę spuściła zasłonę milczenia, podejrzewając, że Evelyn o własnym szczęściu przestała marzyć dawno temu albo upatruje go w miarę spokojnym życiu, tu, na farmie. Adda jednak nie przestawała w głębi ducha życzyć jej szczęścia na innej płaszczyźnie, w innej materii i skrycie liczyła, że przyjdzie jeszcze taki czas w którym Evelyn zdecyduje się dopuścić kogoś do siebie na tyle, by stał się dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem.
I oczywiście nie miała na myśli nikogo konkretnego.
Słysząc o Małym Księżycu, odruchowo dotknęła brzucha, przesunęła po nim łagodnie dłońmi. Ciekawe ile jeszcze miała czasu, zanim zacznie być widać. Ile miała czasu, nim narażania się będzie zbyt ryzykowne. Jej mama późno odkryła samą ciążę, uzdrowiciel orzekł, że to przez specyfikę jej budowy i ułożenia dziecka ― może więc miała szanse na to samo? Gdyby zręcznie udało jej się co nieco zamaskować ubiorem…
Z błogosławieństwem Evelyn, ruszyła w stronę demimoza. Z początku spokojnie, nie chcąc zwierzęcia spłoszyć i zmusić do schronienia się w objęciach niewidzialności. Zdawała się pochłonięta sylwetką srebrnej małpy, zapatrzona w jego bursztynowe ślepia. Gdzieś z tyłu głowy kołatał jej się głos starego profesora z opieki nad magicznymi stworzeniami, który raz za razem powtarzał, że demimoz nie spogląda w przyszłość, a przewiduje ją na zasadzie rachunku prawdopodobieństwa. Z tą wiedzą i nieobliczalnym Rufusem przy boku, Adda miała pewien zalążek planu, a ten zamykał się w prostej ramie zaskoczenia, w czynieniu rzeczy bez pomyślunku i bez planowania. Skoro miała zaskoczyć demimoza, najpierw musiała zaskoczyć samą siebie.
I jakoś… właśnie nie do końca wiedziała co się stało. Zaimprowizowała, ta improwizacja ― jak iskra ― przeskoczyła na Rufusa, a biedny demimoz z początku cofnął się tylko dwa kroki, już zaczął znikać, ale wtedy niuchacz wyrwał mu parę długich włosów i uciekł do piwnicy. Demimoz, lekko poirytowany ubytkiem w futrze, ruszył żwawo za nim, ale wtedy Adda sięgnęła po wiklinowy kosz na drewno, nakryła nim demimoza i czym prędzej na nim usiadła, licząc na to, że małpa nie będzie próbowała jej zrzucić.
Pomocy?... ― jęknęła w stronę Evelyn, nie mając zielonego pojęcia co teraz zrobić.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Kuchnia [odnośnik]27.11.23 21:24
Potakiwała głową, z zadowoleniem przyjmując słowa Adriany, ciesząc się, że kwestię łzawych momentów miały już za sobą, zażegnując ów niebezpieczeństwo rozklejenia się ich obu. Wszystko zdawało się iść we właściwym kierunku, aż do czasu, w którym kobieta nie zaczęła rozważać potencjalnego miejsca ceremonii, bo choć niewinnie napomknęła o Szkocji, tak chwilę później bezpośrednio odniosła się do jej ziem. Zmarszczyła brwi, prostując się niczym struna, mknąc zaraz stalowoniebieskim spojrzeniem ku blondwłosej czarownicy. – Tu? Na mojej farmie? – powtórzyła, krzywiąc się nieznacznie, nie będąc do końca zachwyconą ów pomysłem. Wyobrażenie szybko smagnęło jej umysł, znacząc go obrazami obcych ludzi pośród jej zwierząt, ogromu obowiązków, przygotowań, sprzątania, drobnych napraw, wzmocnienia zabezpieczeń i przede wszystkim – niemożności umknięcia do domu pod byle pretekstem, gdy już nie miałaby sił i chęci na dalsze świętowanie. Płaszczem ignorancji szczelnie okryła fasadę emocjonalną, to, że właśnie tu ślubowali sobie wszyscy Despenserowie od kilku już pokoleń, potwierdzając własne przysięgi wyrytymi na korze wiekowej sosny inicjałami. Cóż, nie było jej żal, nie mogło być, bowiem ostatni raz wielkie plany weselne snuła będąc jeszcze nastolatką, zanim wszystko legło w gruzach. Czuła się dobrze z własną samotnością, gdy każdy dzień rozpoczynała wedle własnej rutyny. Nie było widoków, czasu, ani sensu rozprawiać o mrzonkach, ale Adriana jak zwykle potrafiła wyciągać karty z rękawa. – Po prawdzie dawno nie mieliśmy tu żadnego ślubu, ale czy ja wiem…? Ten cały zapach zwierząt, owady, trudne wzniesienie po drodze na górę, cóż… – wzruszyła ramionami, wystosowując możliwie najbardziej neutralną odpowiedź na jaką było ją wówczas stać. – Myślę, że jest zbyt wcześnie na takie rozmowy, musisz to dobrze przemyśleć – skwitowała z nienaturalnym spokojem, nie mając zamiaru obwieszczać wszem i wobec, że uznawała ten pomysł za wybryk szalejących emocji swej przyjaciółki. Nie, gdy ta mogła jej się tu na nowo rozbeczeć, bo wtedy Evelyn już całkowicie załamałaby ręce.
Nie była pewna, czy czarownica podejmie się wyzwania, nie byłaby zresztą rozczarowana, gdyby jej odmówiła, a jednak Adda ruszyła w stronę stworzenia. Lewa brew z powątpieniem powędrowała ku górze, gdy spojrzeniem śledziła poczynania kobiety. Rufus uciekł w popłochu z garstką demimozowego futra, a czarownica złapała za… Kosz? Osobliwe, mruknęła w myślach, powstrzymując się od przewrócenia oczu w wyrazie politowania, bo ktoś tu ewidentnie musiał odrobić lekcje z opieki nad magicznymi stworzeniami i już dobrze wiedziała, kto tych lekcji w przyszłości udzieli, najpierw Adrianie, a w przyszłości jej dziecku, w końcu ponoć mali ludzie szybciej się uczą, należało z tego skorzystać. Kosz jednak wylądował na demimozie, a Adda na koszu, utrzymując go w miejscu własnym ciężarem. – Och, tak, tak, moment! - zerwała się z miejsca, wpadając biegiem do salonu, gdzie trzymała jeden z kojców w którym zwykle trzymała zwierzęta przechodzące rekonwalescencję do czasu stabilizacji stanu zdrowia. Złapała go oburącz, zapierając się stopami o dywan, ciągnąc ustrojstwo ku sobie, powtarzając te ruchy co krok, aż do samej kuchni, po drodze łapiąc pod pachę jeden z kocy. - Już zapomniałam, że cholerstwo swoje waży – sapnęła, oddychając ciężko, wspierając się łokciem na górze prowizorycznej klatki, wolną ręką otwierając jej drzwiczki. Potrząsnęła dłońmi, próbując wyzbyć się uczucia pieczenia z wnętrza dłoni. Dopiero po chwili podeszła do Addy, przejmując od niej wiklinową pułapkę, którą wolno przesuwała po podłodze, aż do nowego, tymczasowego miejsca zamieszkania ów stworzenia. Ostrożnie objęła kosz między siebie, a drzwiczki, pochylając się tak, by zasłonić piersią też i górę. Powoli poczęła unosić część kosza, a gdy demimoz wreszcie wbiegł do klatki, zatrzasnęła za nim drzwi, ryglując je prędko. – Kto by pomyślał, że kiedyś uznam wyższość wszystkich zaklęć nałożonych na ten kojec – mruknęła, łapiąc się pod boki, oceniająco lustrując stworzenie, które nie miało jak uciec. Demimoz był spłoszony, a że ostatnim czego potrzebowała było ranne stworzenie, to ze spokojem nakryła klatkę kocem. Później pomyśli jak ją przetransportować z powrotem do salonu, wszak trzeba było to robić ręcznie, przedmiot nie reagował na zaklęcia teleportujące, czy lewitujące i do tej pory nie wiedziała, skąd jej ojciec taką wytrzasnął, ale była pewna, że wpierw przeznaczona została Rufusowi po jego pierwszych wybrykach zakończonych połamanymi kończynami. – Muszę go jeszcze później obejrzeć, nie wiem, czy sobie czegoś nie uszkodził – westchnęła, wycofując się powoli do salonu, by nie drażnić zwierzęcia dodatkowymi bodźcami. Wyglądało na to, że po powrocie z wyścigu czeka ją jeszcze niezły natłok pracy do późnych godzin, może nawet do rana. Jak zwykle.
Gwałtownie opadła w fotel, krzywiąc się zaraz, gdy ból w skroni rozniósł się promieniem. W ferworze pogoni, nagłych wieści i całego chaosu zdążyła już zapomnieć, że demimoz tak pięknie ją potraktował. Opuszkami palców lewej ręki rozmasowała obolałe miejsce, klnąc pod nosem na niefortunny zbieg wydarzeń. Zaczynała wierzyć w przesądy Wilkiego, które wszak zwykle nazywała zwykłym przewrażliwieniem, ale tym razem jednak data z kalendarza pokrywała się ze skalą nieszczęść. Spojrzała na Adrianę starając się wykrzesać choć cień uśmiechu, skąpe uniesienie kącików warg, jednak wcale nie było jej teraz po drodze do uprzejmości wyrażanych gestem. Była jednak wdzięczna, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. – Dziękuję za pomoc – skinęła nieznacznie głową, próbując jeszcze raz, tym razem bardzo powoli, oprzeć głowę o zagłówek fotela. – To jak, idziecie dzisiaj oglądać wyścig? A może Mike postanowił wziąć udział, hm? – posłała pytanie, nie musząc nawet patrzeć na zegarek, który zdawał się już nie krzyczeć, a wyć, obwieszczając jej spóźnienie. Trudno, musiała chwilę odsapnąć, najwyżej przeskoczy kilka punktów w swoim rozkładzie dnia, coś kosztem czegoś. Całe szczęście Edgar i Flynn ruszyli z aetonanami już kilka godzin temu i teraz z pewnością rozstawili wszystko tak, by móc zacząć działać, a ona ufała, że podołają tej misji bez jej wiecznie krytycznego spojrzenia i niezadowolonych komentarzy.

|zt.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Kuchnia Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Kuchnia [odnośnik]28.11.23 17:42
Ryzyko opłaciło się po raz kolejny, tym samym umacniając jej system działania kolejną nagrodą. Była znana ze swoich ryzykownych zagrań, była znana z utrzymywania chwiejnego balansu na linie nad przepaścią. Do tej pory nie stało się jednak nic, co mogłoby ją odwieść od obranej ścieżki postępowania, a prosty mechanizm wynagrodził ją po raz kolejny wyrzutem endorfin. Zachichotała jak szalona, wciąż siedząc na koszu i obserwując ruchy przyjaciółki. Ta ― ku lekkiemu zdziwieniu Addy ― przytargała ze sobą okazałą klatkę, ale nie byle jaką. Tą wielką, ciężką, obarczoną magią tak skomplikowaną i mocną, że nie było chyba mowy o tym, by ktoś ― lub coś ― się z niej wydostał.
Pomogłabym ci ― odezwała się wesoło ze swojego miejsca, zarzuciła nogę na nogę ― ale sama rozumiesz. Siedzę na czymś bardzo cennym.
Kiedy wielkie straszydło stanęło tuż obok wiklinowej pułapki, Adda podniosła się z niewymuszoną gracją i odsunęła o dwa kroki w bok, nie chcąc przeszkadzać. O ile w złapaniu jeszcze mogła jakoś pomóc, zdać się na własny instynkt, tak tutaj nie miała zielonego pojęcia jak przełożyć demimoza bezpiecznie do klatki. I to tak, by biedak przy tym nie poczuł zbytniego dyskomfortu. Evelyn została zatem sama, a Adda zajrzała do piwnicy za drugim zwierzakiem.
Rufus? ― odezwała się z nadzieją, że niuchacz zaraz sam do niej przybiegnie, ale chyba nic z tego. Przynajmniej na tę chwilę. Po chwili wahania wydobyła różdżkę, mruknęła pod nosem krótkie “Lumos” i oświetliła zejście. Na samym dole błysnęła para oczek, niuchacz schował zdobycz w postaci paru włosów do torby.
No chodź ― zachęciła go wesoło i skinęła głową w bok. ― Twoja pani na pewno nie będzie ci miała za złe, mówię ci.
Rufus nie wyglądał na przekonanego. Złączył łapki i posłał jej spojrzenie najniewinniejszego stworzenia na świecie.
Obronię cię. Obiecuję ― szepnęła miło i mrugnęła na zachętę. Niuchacz wdrapał się na pierwszy schodek, potem na drugi, na trzeci…
Adda obejrzała się przez ramię na Evelyn. Ta akurat nakryła klatkę kocem, dając biednemu demimozowi nieco oddechu i szansy na uspokojenie zszarganych nerwów. Rufus wygramolił się z piwnicy, więc cicho zamknęła za nim drzwi, zgasiła różdżkę i udała się za przyjaciółką do salonu. Tam opadła na drugi z foteli, ale daleko jej było do przygniecionej zmęczeniem Evelyn.
Nie ma sprawy. Polecam się w sytuacjach kryzysowych, biorę 3 sykle od pojmanego demimoza i 5 knutów za niuchacza. ― Rufus wydał z siebie odgłos pewien niezadowolenia na tę informację. ― No, może czasem 10 knutów, zależy od okazu… ― mruknęła, zerkając kątem oka w stronę zwierzątka.
Gdyby to był wyścig na miotle, to pewnie byłby pierwszy w kolejce do zapisów ― odparła z cichym śmiechem i pokręciła głową. ― Ale nie podejrzewałabym go o sympatię do koni, czy to na ziemi, czy w locie. Jeśli już, to pewnie pójdziemy jako gapie. Chociaż to ostatnia noc zawieszenia broni, więc kto wie co ostatecznie będziemy robić ― dodała z lisim uśmieszkiem i wzruszyła ramionami. Ciekawe, czy Evelyn zamierzała brać udział; w końcu latających koni miała pod dostatkiem…

|zt fluffy


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach