Wydarzenia


Ekipa forum
Biuro
AutorWiadomość
Biuro [odnośnik]18.02.23 21:55

Biuro

Centrum dowodzenia z niecodziennym wystrojem. Usytuowane po drugiej stronie sypialni, oddzielone leciwą przesłoną, niewielkie w rozmiarach, choć mieszczące zdecydowanie więcej niż można by zakładać. To tu dzieje się wszystko to, co wiąże się z finansami, nie tylko domowymi, ale i hodowlanymi, a z czasem zaczęto upychać tu też książki, które już nie mieszczą się nigdzie indziej. Gdzieś w całym tym rozgardiaszu znajduje się przysłonięte naręczem dokumentów biurko wraz z dwoma wiekowymi, ale najwygodniejszymi w świecie fotelami. Istna biblioteka i archiwum w jednym.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Biuro Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Biuro [odnośnik]07.11.23 22:18
30.07

Stosy ksiąg piętrzyły się na wysłużonym biurku, zasłaniając dostęp do światła ze strony najbliższego okna. Nikt tak naprawdę nie wiedział ile dokładnie dokumentów znajduje się we wszystkich historycznych zbiorach, jednak te tutaj stanowiły ledwie ostatnie osiem lat i nie zostały wyciągnięte przypadkowo. Musiała w końcu zabrać się za porządki, poskładać wszystko w chronologiczną całość, a nie było to takie proste. W pierwszych latach, gdy jeszcze nie do końca orientowała się w całej papierologii, a klątwa dokuczała jej najsilniej, wprowadzała w dokumentacji najprawdziwszy chaos. Teraz starała się rozdzielić wszystko, każdy świstek, umowę, kontrakt, potwierdzenia dostaw i rozliczenia, choć pewnie w życiu by się za to nie wzięła, gdyby wiedziała, że potrwa to aż tak długo, a zapowiadało się, że spędzi tu jeszcze co najmniej całą wieczność. Miała na szczęście jeden czasoumilacz w postaci gramofonu w którym od czasu do czasu wymieniała jedynie płyty, przysięgając sobie, że musi skończyć swoje zadanie nim przesłucha całą kolekcję winyli.
Do jej uszu dobiegł szczęk otwieranych drzwi i znajomy dźwięk kroków, a na stoliku obok biurka wylądowała szklanka z czymś, co zupełnie nie przypominało herbaty, kawy, ani tym bardziej wody, przeczulony nos podpowiadał, że z całą pewnością została obdarowana szklaneczką ognistej.
- Widzę, że dobrze ci idzie z tym całym pierdolnikiem, a to świetnie się składa, bo mam coś dla ciebie – zagadnął Flynn, zaglądając kruczowłosej przez ramię, filując na umowę sprzedaży w którą Szkotka tak się wpatrywała. Westchnął zaraz z teatralnym znudzeniem, po czym rzucił jej przed nos świstek papieru o bliżej nieokreślonej zawartości, prócz wielkiego napisu „UWAGA, PROBLEM”. Nie była pewna na ile można było nazwać planami to, co właśnie ujęła w palce, a co stanowiło zlepek niekształtnych kresek i oznaczeń z wieloma cyframi, krzyżykami, skreśleniami i strzałkami.
Mężczyzna przeszedł na drugą stronę biurka, siadając na jednym z krzeseł, a błysk w jego oku zdradzał, że jest niebywale podekscytowany i dumny z tego, co właśnie przyszło mu zaprezentować. Tylko, że… No właśnie, czym to było i co miało na celu?
- Jasne, świetnie, piękne to, ale… na co ja właściwie patrzę, Flynn? – Zapytała, przechylając głowę, by lepiej przypatrzeć się rysunkowi, który wyglądał jak… plan? Ściągnęła okulary, uciskając nasadę nosa w mizernej próbie rozluźnienia charakterystycznego bólu zmęczonych oczu. Miała układać dokumenty, zająć się jedną rzeczą, raz, a porządnie, a wychodziło na to, że znów przyszło jej łapać kilka srok za ogon. Dzień jak co dzień.
- To tylko szkic, Despenser, nic skomplikowanego. Ostatnio wygłosiłaś całą tyradę o tym, że jest tyle do zrobienia, więc zebrałem wszystko i umieściłem na szkicu, nie moja wina, że tyle tego jest, patrz – mruknął, zabierając jej papier z rąk, by położyć go bezpośrednio na biurku, w tym czasie Evelyn ponownie wsunęła okulary na nos. Flynn pochylił się i zaczął kreślić palcem po pierwszych liniach, tych, które ewidentnie układały się w literę T. – To budynek stajni, oznaczyłem w nim tę część dachu, która wymaga naprawy i cholera, nawet nie wiesz, jak ciężko było tam wleźć – burknął. – To należałoby zrobić w pierwszej kolejności, teraz woda skapuje na niewielką część korytarzowej posadzki, ale przy większej ulewie może sięgnąć do boksu Pepper i tego zaraz obok – cmoknął, odchylając się nieznacznie. – Może napij się zanim zacznę kontynuować – ruchem brody wskazał przyniesioną wcześniej szklankę. Nie oponowała, sięgając po nią, drżącą dłonią kierując ku ustom, by zaraz gorycz ognistej zawładnęła jej kubki smakowe.
- Kontynuuj, szkoda czasu – skwitowała, lustrując zawiłe kształty. O problemie z dachem wiedziała już przecież od kilku dni, od ostatniego gradobicia, ba, zamówiła już nawet materiały do jego naprawy i gorąco wierzyła, że zdążą połatać dach nim znów przyjdzie jej oprowadzać po nim potencjalnych klientów.
- Dach nie jest jedynym problemem, drugim jest wybieg dla Arraxa, sama mówiłaś, że jego charakter nie sprzyja stadu, najlepiej byłoby go oddzielić, sprawić, by był blisko innych, ale na tyle daleko, by nie móc wyrządzić im krzywdy, bla bla bla. Pamiętasz? Ostatnio się darłaś, że cię nie słucham i nic z tym nie robię, a więc poczyniłem obliczenia i… – przeniósł palec na pokracznie narysowany prostokąt, zahaczający o trójkątne kształty, które najpewniej miały imitować fragment lasu, a przynajmniej na to wyglądały. – Możemy dostawić płot tutaj, zagarniając niewielką połać drzew, unikniemy wtedy wycinki, a on będzie miał cień w lato, jednocześnie. Obliczyłem, że jeżeli wybierzemy to miejsce, to połączymy je z dwoma ścianami drugiego wybiegu, a wtedy mamy w składziku wystarczającą ilość belek i przęseł, są stare, ale wciąż w dobrej kondycji, nie musimy robić nowych – przyznał z dumą, bo wiedział jak bardzo liczyło się dla niej zachowanie wszelkich oszczędności na tzw. czarną godzinę, choć zupełnie nie rozumiał, co miała ona oznaczać, bowiem żadna z takowych jeszcze nigdy nie nadeszła, przynajmniej nie tu, nie w tym miejscu. Nie rozumiała jedynie skąd nagle wzięła się ta wszechobecna cisza i zaciśnięcie warg.
- Czyli mamy do zrobienia dach i płot, tak? Cóż, trudno, zawsze mogło być gorzej, prawda? Podzielimy się i…
- Nie – wtrącił, nie pozwalając jej dokończyć zdania. – Znaczy, nie do końca– zreflektował się prędko, nim chmurne tęczówki Evelyn poczęły ciskać gromy. – Jest jeszcze jeden, mały problem. W paszarni mamy myszy, pozwoliłem je sobie oznaczyć w tym mie… - Nie zdążył dokończyć, gdy dno szklanki zderzyło się z blatem biurka, a dźwięczne echo poniosło się echem.
Zdawać się mogło, że Despenser pobladła jeszcze bardziej, a jej oczy zmieniły się z nieprzyjaźnie chmurnych na w pełni burzowe. Cóż, któżby mógł się spodziewać.
- Chcesz mi powiedzieć, że jakieś gryzonie wyżerają paszę? Moją paszę? Tę, którą kupuję za drakońskie kwoty? Jakim cudem ich nie zauważyłam? i jakim, u licha, cudem nie zauważył ich ten sierściuch, Alchemik? Powzięła wdech, wstrzymując na chwilę powietrze, nim ze świstem wypuściła je spomiędzy ust, upijając prędko łyk trunku ze szklanki. To pewnie przez tę pieprzoną kometę, kto to widział, myszy w mojej hodowli. – Nic nie mów, muszę pomyśleć – skwitowała, stukając palcami w rytm piosenki, która akurat zaczynała leniwie wybrzmiewać pierwszymi nutami. Musiała mieć plan, dobry plan, tym bardziej teraz, gdy wciąż brakowało jej ludzi po tym, jak wraz z rozpoczęciem lata Edgar udał się na coroczny, dwutygodniowy spęd rodzinny. Potrzebowała więc rąk do pracy, wsparcia, a w ślad za tym już poczęła wertować w umyśle znane jej nazwiska hodowców, którzy mogli udostępnić kilku swoich pomocników. Liczyła na to, że nie wszyscy zajęli się przygotowaniami do festiwalu, który przecież miał się lada dzień rozpocząć.
- Zrobimy tak – zaczęła, wyciągając pióro, zapisując naprędce niewielkie instrukcje. – Napiszę list do Huntera, on powinien się akurat nudzić, zawsze narzekał, że w lato nie ma pracy, więc może zajmie się ze mną tym cholernym dachem – skwitowała, mając nadzieję, że to się uda, inaczej będzie musiała zająć się tym sama, bez asekuracji ze strony drugiej osoby, a to zwykle nie zapowiadało niczego dobrego. - Ty i Everett ustawicie nowe ogrodzenie, poszerz je trochę w miarę możliwości, Arrax potrzebuje dużo przestrzeni. Worki z paszą tymczasowo przeniesiemy do piwnicy w domu, powinno być tam wystarczająco sucho, a i żadna mysz się nie prześlizgnie. Zrobimy to od razu – podniosła się gwałtownie, nazbyt gwałtownie, trącając piramidę dokumentów, tę samą, którą posegregowała na rok 1956. Złapała ją oburącz, nie dając żadnemu z dokumentów umknąć, wypuszczając powietrze z ulgą, gdy okazało się, że stosik nie runął, znajdując się wciąż w tym samym miejscu. Cóż, porządki w archiwach hodowli widocznie będą musiały poczekać do wieczora. – Ach, pułapki, powinny być gdzieś na strychu – przypomniała sobie, gdy nagle rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Sięgnęła spojrzeniem ku zegarowi, była już piąta po południu, a to oznaczało, że przed jej drzwiami znajdował się dostawca z kolejnymi workami paszy. - Wygląda na to, że muszę się zająć dostawcami i rozładować przeklętą paszę. Poszukasz tych pułapek? – zapytała Flynna i nim ten zdążył odpowiedzieć, ona już pognała na dół, by zapowiedzieć nowoprzybyłym, że dziś wyjątkowo dostawa nie będzie rozładowywana do paszarni, nim ci z przyzwyczajenia zaczną ją tam - nie daj Merlinie - składować.

|zt.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Biuro Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Biuro [odnośnik]08.11.23 0:42
12.08

- Czy ona jest wystarczająco łagodna? – Zapytała kobieta, trzymając się wciąż za mężem, zupełnie tak, jakby bała się podejść do klaczy, ba, jakby bała się w ogóle przebywać w jej pobliżu. Evelyn z chęcią by to skomentowała, nie rozumiejąc zupełnie, co też wywoływało taki lęk u młódki.
- Zapewniam, że wszystkie moje klacze są wystarczająco łagodne, a Etna w szczególności – skwitowała w zamian, potakując spokojnie głową, powtarzając swoje słowa prawdopodobnie już po raz trzeci, jak nie czwarty i to przynajmniej w ciągu ostatnich dwóch godzin, które z chęcią spędziłaby jakkolwiek inaczej. Sięgnęła dłonią ku gniadej szyi, przeczesując ją aż po skrzydło, obserwując jak stworzenie pochyla pysk, pochrapując cicho w wyrazie zadowolenia z ów pieszczoty. – Proszę się nie bać i podejść, dotknąć ją, o tutaj – wskazała miejsce, kątem oka zerkając na kobietę, czekając na jej decyzję. Widziała charakterystycznie zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, gdzieś tam toczyła się walka pomiędzy tym, co chciało się zrobić, a wszelkimi obawami. – Nie zrobi krzywdy – zachęciła jeszcze, nie ruszając się z miejsca ani o krok, będąc nieruchomym wsparciem, tarczą na wszelkie zła, które mogły się kobiecie uwidzieć.
Długo nie musiała czekać. Kobieta ostrożnie zrobiła jeden krok, przy drugim się zawahała, ale następne poszły już miękko, aż damska sylwetka znalazła się tuż przy boku zwierzęcia. Stała tak kilka minut, podczas których Evelyn starała się zachować stoicki spokój – nie komentować, nie robić min, nie prychać i nie burczeć pod nosem, a to ostatnie było nad wyraz trudne, wymagając od kobiety solidnego ugryzienia się w język. Dopiero, gdy dłoń czarownicy zetknęła się z końską szyją, pozwoliła sobie przerzucić spojrzenie na mężczyznę, unosząc ku górze jedną z brwi, a w umyśle wybrzmiała myśl – wreszcie, dzięki ci Merlinie.
- Chyba mamy mały sukces, hm? – Przechyliwszy głowę, spojrzała wyczekująco na czarodzieja, który wydawał się oniemieć na moment. Tego też postanowiła nie komentować, zdawało jej się, że dzieje się tu jakiś podniosły przełom, może i by ją to ruszyło, gdyby ta dwójka nie była dla niej zwykłą parą nieznajomych, którzy z polecenia wybrali akurat jej hodowlę. Rozumiała chęć zakupu spokojnego osobnika tego gatunku, ba, cieszyła się, że według oceny Flynna, to właśnie ona takimi dysponowała, a nie ten, pożal się Merlinie, cholerny dziad, Alfred z Aviemore. Jednak o ile większość jej kontrahentów zachowywała przeważnie dość oficjalne podejście do samych wizyt, oględzin i zakupu, tak ci, cóż, byli tu już po raz trzeci – zawsze razem, jedno lepsze od drugiego, wiecznie uczepieni swoich ramion, jakby co najmniej miała ich zjeść, a teraz jeszcze ta scena, która – trzeba było przyznać – wykańczała pokłady cierpliwości kruczowłosej w zastraszającym tempie.
- Słucham? Och, tak, zdecydowanie – przytaknął, nie dodając nic więcej, a Evelyn zaczęła się zastanawiać, czy będzie zmuszona sterczeć tak z nimi do wieczora. Klient nasz pan, ten kto to wymyślił, powinien zawisnąć, mruknęła w myślach, przewracając zaraz oczami.
Nie mając wiele do powiedzenia i odstawiając rolę cierpliwej właścicielki hodowli, na powrót skupiła się na kobiecie. Śledziła drżącą dłoń, nieśmiało podążającą od gniadej szyi po skrzydła, wznoszącej się lekko i zaczynającej od nowa. Pomknąwszy ku twarzy dostrzegła zarys niewielkiego uśmiechu na bladoróżowych wargach i błysk ekscytacji w brązowych oczach. Już wiedziała, że będzie tu teraz stać aż do wieczora, bo właśnie przed nią stała kobieta, która najwyraźniej padła ofiarą uroku klaczy, tym bardziej teraz, gdy palcami sięgnęła miękkich, końskich chrap, a Etna stała niewzruszona, niczym wrośnięta w ziemię, ewidentnie wyczuwając niepokój osoby stojącej obok.
- Ona… ona… - zaczęła czarownica, Matylda, o ile Despenser prawidłowo zapamiętała jej imię. – Jest idealna – skomentowała wreszcie, zniżając głos niemal do szeptu, jakby inaczej mogła spłoszyć aetonana, czy wyrządzić mu krzywdę używając wyższej oktawy.
Pewnie, że jest, w końcu to nie byle jakie stworzenie, a jedno z moich dzieci, chciała powiedzieć, zamiast tego jednak uśmiechnęła się sztucznie, przykładając teatralnie jedną dłoń do serca w wyrazie kłamliwego poruszenia. – Bardzo piękne słowa, powiedziałabym, że to najlepszy komplement jakim można ją określić – nie udało jej się wyzbyć sztywnego tonu, jednak okraszenie słów lichym wygięciem warg usatysfakcjonowało czarownicę wystarczająco, by ta odwzajemniła uśmiech, nim przeniosła spojrzenie na męża, który aktualnie wertował dokumenty klaczy, zatrzymując spojrzenie gdzieś na kartach z rodowodem. Cóż, robił to już przynajmniej siódmy raz podczas dzisiejszej wizyty, a jednak tym razem oglądał go dłużej niż przy każdym poprzednim, a doświadczenie podpowiadało Evelyn, że jeszcze dziś podejmą satysfakcjonującą dla niej decyzję. Musiała się jeszcze tylko odrobinę bardziej wczuć, pogruchać miłe słówka i będzie mieć ich z głowy.
- Klacze w pierwszych trzech pokoleniach są z mojej linii hodowlanej, ojciec również, widzieli je państwo wcześniej. Dalsze korzenie sięgają Francji, między innymi jednej z hodowli mojej dalszej rodziny, tamtejsze aetonany przyuczane są do podniebnej woltyżerki, słyszał pan kiedyś o tym? – Zagaiła uprzejmie, wyciągając zaraz z teczki kolejną książeczkę z opisem ów dyscypliny. Rozpoznała zainteresowanie wymalowane na twarzy mężczyzny, połknął haczyk i chciał wiedzieć więcej. – To bardzo piękny, choć ryzykowny sport, oczywiście z wiadomych względów, w końcu ma miejsce w locie. Widowiskowe pokazy, jeżeli będą mieli państwo sposobność odwiedzić kiedyś Francję, to serdecznie polecam się tam udać, a tu… - podała mężczyźnie niewielką książeczkę – ma pan wszystkie informacje w tym temacie, wraz z adresami potencjalnych miejsc w których odbywają się takowe pokazy – dopowiedziała jako ciekawostkę, bo skoro sama nie będzie mieć już prawdopodobnie okazji ujrzeć tego wydarzenia raz jeszcze, to dlaczego inni mieliby go nie zobaczyć? – Z uwagi na ten sport potrzeba właśnie takich aetonanów – uważnych, delikatnych, z mocnymi, silnymi skrzydłami i przede wszystkim stabilnych emocjonalnie, by nie lękały się nieprzewidzianych ruchów swego jeźdźca. Mają to w genach, jak Etna – skończyła, przeskakując wzrokiem z mężczyzny na kobietę i z powrotem.
- To cudowne, Harry, koniecznie musimy się tam kiedyś wybrać – podekscytowany głos Matyldy wzniósł się o więcej niż oktawę, wwiercając się w uszy Szkotki niczym szczekliwy jazgot. Ach, już rozumiem dlaczego zwykle okrasza swe słowa półtonem, pomyślała kruczowłosa, próbując zachować nieprzeniknioną minę, wytrwać ów atak. Klacz zaś jak stała, tak trwała, ba, nawet ziewnęła z charakterystycznym opuszczeniem szyi, będąc najwyraźniej do cna zrelaksowaną, w przeciwieństwie do jej hodowcy.
- Ech… Cóż mam poradzić, panno Despenser, chyba wszystko zostało już powiedziane, a nawet i więcej – Harry zaśmiał się lekko, szerokim ruchem dłoni wskazując na swoją żonę i aetonana u jej boku. Widać było, że poczuł ulgę, zresztą pamiętała, że w liście opisywał jej ilość odwiedzonych już hodowli i utratę nadziei. Nie dość, że mieli ograniczony budżet, to jeszcze jego żona koniecznie musiała poczuć więź, cokolwiek to w jej mniemaniu znaczyło. Nic dziwnego, że był uradowany tym, że nastał koniec ich lawirowania między hodowlami. – Gdzie podpisać? – zażartował, a przynajmniej taką nadzieję miała Despenser, bowiem finalizowanie tej transakcji opierało się na wielu dokumentach, nie jednym, nie dwóch, a kilkunastu i zwykle zajmowało dużo czasu, choć to i tak przyjemniej spędzony czas, niż sterczenie tutaj z tą dwójką w jednym momencie.
- Najważniejsze, że wszyscy są szczęśliwi. Przejdźmy do biura, tam już dopełnimy wszelkich formalności – wskazała mężczyźnie kierunek i już miała z nim podążać, ale finalnie przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy. Wzrokiem objęła teren, odnajdując przechadzającego się pomocnika. – Edgarze, zostaniesz? Pani Hustle z pewnością chce się jeszcze nacieszyć towarzystwem swojej nowej, kopytnej towarzyszki – założyła, a mina kobiety jedynie potwierdziła słuszność jej słów, ten szeroki uśmiech w końcu nie mógł mieć negatywnego wydźwięku, tak samo jak ciało, które już nie drżało, śmiało oddając się ciągłemu głaskaniu końskiej szyi i badawczego odkrywania piór na skrzydle.
Zostawiła za sobą tę trójkę, a sama ruszyła z mężczyzną w kierunku biura, mając nadzieję, że nigdzie po drodze nie spotkają Rufusa, który zapewne z wielką chęcią okazałby swą gościnność, próbując swych kleptomańskich sił z nową, potencjalną ofiarą.

|zt.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Biuro Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Biuro
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach