Daniel Krüger
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: były przedsiębiorca; obecnie dziennikarz „Proroka Codziennego”
Wzrost: 183 cm
Waga: 79 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: chłodne spojrzenie; rdzawa, wyraźnie jaśniejsza barwa zarostu
11 cali, dość sztywna, daglezja, łuska trytona
Instytut Magii Durmstrang
pantera
ciało samobójcy - najczęściej wisielca
pożółkłymi kartkami starych książek, piwem, powietrzem po burzy
siebie, szczęśliwego z rodziną
szeroko pojętą sztuką - a w szczególności literaturą
Sokołom z Heidelbergu
chodzę ulicami miasta, piszę lub maluję, gram w szachy czarodziejów
wybór zależy od mojego nastroju
Michaela Fassbendera
To nie będzie opowieść o dobrym człowieku.
Ani wyjątkowym, który się wyróżniał.
Ani o zwykłym, szarym obywatelu, mijanym obojętnie na ulicy.
To będzie opowieść o tym, jak okrutna potrafi być rodzina.
I jak niewiele jest nas czasem w sobie.
Jak bardzo zewnątrz może różnić się od wnętrza.
Mój świat jest światem słów.
Jest połączoną w całość, zwięzłą konstrukcją liter, trwałą budowlą nakreśloną w atramentowych szlakach, przekazem, który rozchodzi się w powietrzu; głoską, literą, zamiarem utkanym gdzieś pośród umysłu, jaki spaja mostem porozumienia część wnętrza i powierzchowności. Jest dla mnie wszystkim, jest moim murem, ochroną, moją przyjemnością, tarczą i bronią podczas walki. Otaczam się lasem słów gęstym i ociężałym od rosnących liści, momentami odchodzę, czasami się przybliżam, lecz zawsze pozostaję za ich przepastną gęstwiną. Wystarczy jedno, a sprawię, byś mnie znienawidził.
Wytrącę cię z równowagi.
Przysporzę radości.
Pochwalę.
Zranię i zmieszam z błotem.
Osądzę.
Pojęcie bezwzględnej ciszy w praktyce nie ma miejsca - jest na to zbyt delikatna, zbyt subtelna, stanowczo zbyt bardzo krucha. Okryci jej bladą, cienką peleryną, przerywamy nieświadomie ten materiał za pomocą nawet najdrobniejszego dźwięku. Nie, należy odróżnić ciszę od bezsensu, od milczenia, od zaciśniętych ust połączonych z krzyżującym się wstydliwie lub ze złością wzrokiem. Należy odróżnić zwykłą kalkulację od nieśmiałości, a skrywaną, bolesną tajemnicę od najzwyklejszej niechęci i oszustwa.
Nie lubię
mówić innym, że jestem skazany
i dlaczego zostałem skazany na to wszystko.
Od sylwetki Alfreda Krügera biła wręcz niewysłowiona powaga, dobitnie podkreślana przez lodowatość jego jasnoniebieskich oczu. Wdzierały się one w twarz rozmówcy z taką nachalnością i precyzją, jakby z góry chciały poznać towarzyszące mu w danej chwili myśli. Alfred był wysokim mężczyzną, wysportowanym i szczupłym - w miarę lat tracił na wadze, a jego chude, obdarzone pergaminową skórą palce, wydawały się złowieszczo pasować do obrabianych w nich zręcznie kosztowności; chwytał je w kościste struktury jak we szpony, podkreślając tym samym, do kogo przynależą. Kroczył dumnie i był dumny, nie przejmował się faktem gnijącego gdzieś w podróży brata - przeciwnie, cieszył się, że nie musi już sprawować nad nim pieczy. Głowa rodziny. Autorytet. Jedna z najbogatszych osób w okolicy.
Jubiler, poświęcający się magicznej biżuterii oraz funkcjonowaniu rozmieszczonych wewnątrz kraju sklepów. Cały interes spoczął na jego barkach po ojcu, który otrzymał go, idąc za zwyczajem, od swojego ojca. Rodzina Krügerów była pełna wzorców i tradycji, o czym zgoła, w oczach arystokratów, nie mówiło ich typowo mieszczańskie pochodzenie, nie do końca sprecyzowane, przyznające skazę na czysto czarodziejskiej linii. Niemal wszyscy byli zachłanni i dumni, zahartowani przez surowy klimat Durmstrangu, obdarzeni wysokim wzrostem i lodowatością zaciśniętego w obręczach tęczówek błękitu, który jedynie podkreślał łączące ich wszystkich pokrewieństwo. Niezaprzeczalnie jednak dla Krügerów najbardziej liczyły się nie krew, nie charakter, nie wygląd - tylko pieniądze, zdolne do uzyskania, dzięki jakim mogli się bogacić. Ich rodzinnym miastem jest Düsseldorf, skąpany w tumanach pyłu, pośród których uwijają się zmęczone sylwetki mugolskich robotników; w Nadrenii Północnej-Westfalii, w okręgu znanym również jako Zagłębie Ruhry. Czy to z powodu prowadzonego tutaj metalurgicznego przemysłu, czy ze względu na niezachwiane usposobienie i wyraźną dezaprobatę dla wszelkiego rodzaju kompromisów, zyskali sobie miano Żelaznych Ludzi, którzy za wszelką cenę dążyli do wyznaczonych przez siebie celów.
Żona Alfreda była Brytyjką; poznali się podczas jednego z wyjazdów, a łączący ich węzeł małżeński zdawał się być, paradoksalnie, podszyty nie - zwyczajnym praktycyzmem ku dobru rodzinnych interesów - lecz czystym, zawartym na próbach wzajemnego zrozumienia uczuciem. Miła, troskliwa i wyrozumiała kobieta, zdawała się stanowić kontrast w porównaniu do swego męża, jednocześnie topiąc wieczną zmarzlinę, która skuwała chłodem wnętrze jego serca.
Doczekali się dwoje dzieci - synów, Ernsta i Daniela, a lata, kiedy wzrastali, miast łączyć, wyłącznie pogłębiały dzielące ich różnice.
Urodził się jako drugi.
Będąc drugim, został skazany na klątwę cienia, który niknął w blasku właściwej sobie sylwetki. Miał podążać wyznaczonymi szlakami, drogami określonymi już odgórnie - oczywistymi, lecz niezauważanymi z początku przez nieświadomość i beztroskę dziecięcego umysłu. Niski, chuderlawy, zdawał się wyśmiewać sylwetkę swego brata i sylwetka brata jednocześnie wyśmiewała jego; wady rechotały z zalet, wrażliwość usiłowała być tłamszona przez konkretyzm, uczucia zabijane przez chłód własnego ojca, który nie omieszkiwał się mu prawić wytknięć, gdy tylko zdołał popełnić jakąś pomyłkę. Początkowo chłopiec był wesoły; na jego bladej twarzy często pojawiał się uśmiech, twarzy niewinnej, usiłującej korzystać z każdych strzępków szczęścia, doszukującej się na każdym kroku choć najdrobniejszej jego ilości. Główne źródło znajdywał w matce, która otaczała Daniela szczególnie troskliwą opieką, w miarę czasu oddzielając się od szkolonego przez ojca Ernsta. Starszy brat był zawsze stawiany jako wzór - uczył się ponadprzeciętnie, jego wyniki już z początku gwarantowały, że może stać się w przyszłości potężnym czarodziejem. Bywały chwile, kiedy Daniel marzył, że chciałby być swoim bratem. Takim... idealnym, spełniającym rosnące jarzmo oczekiwań. On nie umiał sobie z nimi radzić.
Zamiast tego pokochał sztukę, dość szybko nauczył się czytać i pisać, chętnie sięgał po coraz to kolejne książki. Dziecięca dłoń kreśliła na papierze rysunki, które z zadowoleniem ofiarowywał chowającej je w specjalnej szufladzie matce. Nie pragnął już być bratem, chciał zostać malarzem. Artystą. Matka cieszyła się, widząc jego talent; ojciec karcił za każdym razem, mówiąc, że zaniedbuje swoje obowiązki. W dzieciństwie zaczął uczyć się angielskiego - wiedzy o nim jak i o Wielkiej Brytanii, dostarczała mu sama rodzicielka, uznając go za niezwykle pojętnego ucznia. Zadbano również, by zjawił się nauczyciel, który przybliży mu norweski, gdyż w tym języku porozumiewano się w Durmstrangu, do jakiego miał uczęszczać.
Mimo obecności matki, surowe wychowanie Krügerów, z biegiem lat odciskało na nim widoczne bardziej z każdą chwilą piętno. Jak wypalany żelazem znak, jak mordercza maszyna; tak postępowało ono, w towarzystwie drobnych, upadłych na podłogę łez bezsilności, które zmuszały prawdziwy charakter, aby wycofał się do wnętrza. Były próby, były krzyki, była chęć doszczętnego zniszczenia - lecz on nie zniknął, tylko z czasem otaczał się grubą fortecą, wystawiając na zewnątrz pozór chłodu i wyrachowania, który współistniał z rozchwianym, niestabilnym usposobieniem zamieszkałej w samym centrum duszy. I tak powstało dwóch Danieli, którzy przenikali się nawzajem, urzeczywistniając swoje raz większe, raz mniejsze wpływy. Wrzucona do jednej osoby masa przeciwności, będących w ciągłym skłóceniu, jakie nadały mu specyficzny wydźwięk, sposób bycia, wypowiedzi - swoje korzenie zapuszczają właśnie tutaj. Wszystko zaczęło się w rodzinie, wszystko powstało przez rodzinę.
Ernst i Daniel już od samego początku zdawali się być sobie przeciwni. Nie chodziło tu o preteksty, za którymi kryła się wypowiadana niemal za każdym razem jawnie wrogość. Mimo iluzji podobieństw, byli jak dwie zwrócone ku sobie siły, które zwyczajnie nie mogły razem istnieć. Zazdrość, złość, pragnienie wyżycia się na słabszym i jawna pogarda, to wszystko było obecne w ich relacjach; wymieniane zdania przesiąkały od zawartych w nich, negatywnych emocji. Nienawidzili się, nie znosili siebie nawzajem.
Jeden nie mógł patrzeć na drugiego.
W porównaniu do starszego brata, ujawnił swoje magiczne zdolności znacznie później, jednak - z sukcesem, niweczącym wszelkie obawy dotyczące jego chorób czy charłactwa. Na swoje jedenaste urodziny czekał z niecierpliwością, licząc, że szkoła poprawi jego sytuację i zdoła jeszcze zaistnieć w oczach ojca oraz, że nie okaże się tym samym gorszy od Ernsta. Wkraczanie w świat magii zostało przezeń przyjęte z entuzjazmem; Durmstrang stał przed nim otworem - miał uczynić z chłopca mężczyznę, rozwijać nie tylko jego umysł i wiedzę z zakresu zaklęć, ale także zwiększyć sprawność fizyczną. Widział, że ojciec pokłada w nim nadzieje, nie chciał zawieść go po raz kolejny. Tymczasem matka powoli znikała z pola jego wzroku, coraz bledsza, coraz mniej zauważalna, coraz...
Mama nie pozwoli skrzywdzić cię znów
Mama zaczeka aż wrócisz do sił
Mama będzie zawsze wiedzieć gdzieś był
Mama nie pozwoli byś w brudzie tu zgnił
Och, skarbie, och, skarbie, och, skarbie
Zawsze będziesz dzieckiem mi
Mamo, za wysoki ten mur
Krzyk. Miał ochotę rozedrzeć ciszę, zetrzeć w blady pył mięśnie zaciskającego się boleśnie gardła. Miał ochotę wydostać się, lecz, zamiast tego - został owiany wiecznym milczeniem przeszklonych od łez oczu, które jawnie łamały zakaz absolutnie niemożliwego do zaistnienia płaczu. Krüger nie może płakać. Nie było wolno.
Mając dwanaście lat, pożegnał pierwszą i najważniejszą osobę, jaka zdołała pojawić się w jego życiu. Ciało, stało się zimne i zamknięte w trumnie, a wypowiadane niegdyś imię i nazwisko, uwieczniła z datami marmurowa płyta. Tym właśnie się stała, milczącym, zimnym grobem, przy którym słowa traciły swoją wartość, ulatując w powietrze, mówione jakby do nikogo, liche, niknące zaledwie po ułamku sekundy. Matka nie żyje. Komunikat był zwięzły, jasny, bez większych szczegółów czy wyrazów współczucia. I wtedy miał wrażenie, że został sam, i - że nic już nie zdoła go ochronić przed twardą ręką ojca czy pogardą w oczach brata.
Zamknięcie w sobie wyłącznie pogłębiało się; nie wiedział już, kiedy jest sobą, a kiedy wyłącznie siebie udaje.
Lata w szkole nie minęły tak źle, na jakie zwykły się zapowiadać. Jedyną motywacją dla niego do nauki, stało się widmo ciągle śledzącego postępy ojca. Nie osiągał tak dobrych wyników jak Ernst, lecz nie znaczyło to, że uczył się o wiele gorzej. W szkole z bratem podchodzili do siebie neutralnie, udając względnie dobre, rodzinne relacje; kiedy jednak wracali do domu, wszystko na nowo wracało do punktu wyjścia. Daniel był dla Ernsta uosobieniem słabości, którą - podobnie jak według ojca - należało skutecznie wyplenić. Nie spełniał oczekiwań, popełniał błędy, był jedną wielką, kroczącą z tyłu wadą, jakiej nie dało się w żadnym stopniu tolerować. Wycofany, najczęściej siadał w bibliotece, otoczony zewsząd murem książek. Aktywności fizyczne w miarę czasu wyrabiały jego mięśnie i kondycję, choć nadal wyglądał przy swoim bracie, jakby miał się zaraz przewrócić. Nie oznaczało to jednak, że definitywnie był od niego gorszy i słabszy. Na pozór, owszem, ale często wyróżniał się sprytem i za pomocą jednego, sprawnie rzuconego zdania, umiał wyprowadzić Ernsta z równowagi prześmiewczości. Dobrze radził sobie ze znajomością zaklęć, co sprawdzało się pomyślnie podczas różnych pojedynków. Quidditch lubił oglądać, lecz nie rozważał nigdy uczestnictwa w drużynie, której jednak chętnie kibicował. Czarna magia początkowo zrodziła w nim dużą fascynację, lecz później, w miarę czasu i kojarzenia się z pasją starszego brata, ustąpiła miejsca ukochanej sztuce. Nadal dużo czytał; próbował też coś pisać, szkicować - lecz tylko dla siebie. Nigdy nie był zadowolony ze swoich dzieł, większość z nich kończyła w formie całkowicie podartej lub zmiętej. Zjednał sobie własną grupę znajomych, podobnie jak natrafił na część szydzących z niego wrogów. Jego najlepszym przyjacielem był (i jest) William Havisham; ich relacje zdołały przetrwać aż do dnia dzisiejszego. Niestety, nie wszystkie skończyły się w ten sposób.
Mój przyjaciel zawsze miał pod górkę. W jego domu nie działo się dobrze, lubiano robić z niego kozła ofiarnego i wyśmiewać. Starałem się mu pomagać; w grupie trzymaliśmy się razem. On był naprawdę... w porządku. Gdy dzisiaj pomyślę, co się z nim stało, gardło zaciska mi się niemal całkowicie i popadam w przerażenie, którego nie jestem w stanie opisać. Jeśli niedawno coś zjadłem, na pewno zwrócę to w przeciągu kilku minut.
Mój przyjaciel często mówił mi, że życie nie ma sensu. W ostatnich jego chwilach niemal cały czas. Że lepiej udać się do nicości. Zaprzeczałem ciągle, ale nie brałem zbytnio tego do siebie. Zwyczajne gadanie.
Byłem w błędzie.
Pewnego dnia, gdy wracałem ze spaceru, usłyszałem krzyk w pobliżu jego domu i bez zastanowienia pobiegłem do jego źródła. Wkrótce zatrzymałem się jak rażony prądem. Odebrało mi głos, świadomość, tylko wpatrywałem się w widok, który malował mi przed oczami swoją straszliwą wizję. Mój przyjaciel się powiesił. Centralnie, na widoku, jego ciało zwisało jak porzucona przez dziecko szmaciana lalka. Blady, z twarzą wykrzywioną w nieznanym dotąd grymasie. Nigdy tego nie zapomnę. Tego nie da się wymazać, opowiedzieć jak jedną z wielu historii, które się przeżyło. Odwrócić się i zwyczajnie odejść. Prawda, która wtedy do mnie dotarła, przeszyła mnie na wskroś z precyzją naostrzonej stali. Co, jeśli ja również znajdę się w tak beznadziejnej sytuacji? Czy wtedy skończę podobnie? Ze sznurem uwiązanym u szyi? Od tej pory zacząłem się panicznie bać śmierci przez powieszenie. Nieważne czyjej, zawsze przywoływała te same myśli i wspomnienie zmarłego tragicznie przyjaciela. Panicznie boję się samobójców, którzy mogą pojawić się w moim otoczeniu; na nowo pokazać całą moją bezsilność oraz błędy.
Po ukończeniu szkoły, Daniel musiał pomagać ojcu w pracy. Uczył się dokładnie, jak zarządzać sklepem, a także nadzorować proces robienia biżuterii oraz tworzenie jej samemu. Początkowo liczył, że spełni się w tym zawodzie, chcąc wymyślać własne projekty. Te jednak szybko zostały odrzucone przez ojca, jaki kazał mu korzystać z własnych schematów.
Gdy tylko jego synowie osiągnęli odpowiedni wiek, pan Krüger podzielił między nimi swój dobytek. Każdy miał zarządzać określoną częścią, by ojciec mógł sprawdzić jego umiejętności przedsiębiorcze i zyskać spokój, że powierzył wszystko w dobre ręce. Ernst dostał większą część od Daniela, jako starszy i zarazem bardziej doświadczony (choć Daniel był przekonany, że zadecydowała tutaj przede wszystkim faworyzacja drugiego brata). Tak czy inaczej, oboje poradzili sobie z wyzwaniem dobrze. Wbrew pozorom, sklepy Daniela prosperowały bez zarzutów i poprawiło to tym samym napiętą sytuację w rodzinie. Jeśli chodzi o życie prywatne, nie umiał ułożyć go sobie z żadną kobietą. Różne relacje pojawiały się i odchodziły i choć wiedział, że prędzej czy później będzie musiał spełnić się w roli męża a następnie ojca, początkowo odkładał to w formie dalszych planów. Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, gdy realizował poszczególne handlowe założenia. Niestety, jakiś czas później, ich ojciec zmarł. Na smoczą ospę - nie wiadomo, skąd się nią zaraził, było to dla rodziny szokiem. Mimo leczenia choroba szybko wycieńczyła jego starczy organizm. Teraz zarówno Daniel jak i Ernst, stali się w pewnym sensie głowami rodziny. Początkowo stosunki między braćmi dało się uznać za pokojowe; potem jednak, w wyniku nadmiernego dążenia Ernsta do zdobycia jak największej kontroli nad całym majątkiem, często zdarzały się kłótnie a nawet większe awantury. Daniel był niewygodny, nieposłuszny, chciał wszystko robić po swojemu, zostając przy własnych przekonaniach. Twierdził, że miał rację. Jak później się przekonał, bycie upartym nie zawsze przynosi korzyści.
To wydarzyło się w pewien dzień, nie wiem już nawet dokładnie, kiedy; około 1950 roku. Przyszło niespodziewanie, z biegu, choć wierzyłem, że mój brat planował pozbyć się mnie od dawna. Brakowało mu pretekstu, szukał i szukał, aż w końcu udało mu się znaleźć jakąś nieścisłość w spisie z magazynów i finansów, że niby oszukuję, że przeze mnie wszystko zostało zadłużone - zwyczajny bełkot pseudoargumentów. Ale fakt faktem, afera się zrobiła i wyleciałem z hukiem na ulicę. Straciłem wszystkie swoje sklepy. Ośmieszony i wściekły, byłem zmuszony poszukać sobie innego zajęcia. Nie miałem zamiaru pozostać w rodzinnym mieście, zbyt bardzo denerwowały mnie te złośliwe uśmieszki, szczególnie Ernsta i jego sojuszników. Postanowiłem wyjechać do Wielkiej Brytanii. Stamtąd pochodziła moja matka, bywałem trochę w Londynie, a nuż się coś trafi. Spróbuję odnowić kontakty. Akcent mam poprawny, wolę mówić po niemiecku, ale nie powinienem mieć większych problemów z dostosowaniem się. I przynajmniej będę mógł liczyć na względną anonimowość. Jako rodzinną pamiątkę zabrałem ze sobą pierścień wykonany ze stali. Ludzie z Żelaznej Rodziny zawsze powinni trwać przy swoich przekonaniach i tradycji. Wziąłem go ze względu na sentyment i fakt, że dostałem go od ojca z chwilą osiągnięcia pełnoletniości.
Nie wszystko jednak spełniło się zgodnie z moimi założeniami. Stałem się oczywiście nikim, ale do tego doszła sprawa zarobku i ogółem zdobycia zawodu. Kolejne dni okazały się dla mnie niewysłowioną męką.
Łapał się różnych prac, niekiedy dorywczych, lecz zawsze kończył z tym samym skutkiem. Jego pieniądze (a raczej ich brak) zdawały się wskazywać na to, że lada moment nie będzie go stać nawet na wynajęcie obskurnej kawalerki. Aż z czasem przyszło na niego wybawienie.
Zaczął pisać. Jego artykuły zostały przyjęte z aprobatą, a sam mógł zacząć realizować się jako dziennikarz. Z różnym skutkiem, z różną radością - tak łatwo niszczoną przez prowadzenie wywiadów z wykreowanymi przez społeczność gwiazdkami, lecz do tego stopnia, by zagwarantować sobie stały zarobek. I tym właśnie się stał. Jako takiego zna go większość obecnych w otoczeniu ludzi. Daniel Krueger, dziennikarz „Proroka Codziennego”.
Mój świat jest moim wnętrzem.
Na zewnątrz jest tylko to, co chcę pokazać. Co mogę pokazać. Co jesteś w stanie dojrzeć.
Przeczytałem wiele książek, przeżyłem wiele zdarzeń, pożegnałem wiele osób. Chciałoby się powiedzieć - że oto stałem się mądry, wydostałem się z bolesnego procesu przeobrażenia, spijając gorzki koktajl doświadczenia życiem. Ale tak nie jest. Nie wydaje mi się, bym w jakimś stopniu się zmienił. Zmienia się moje otoczenie, ja wciąż jestem taki sam.
Zrozumiałem tylko jedno. Wczytując się w znaczenie swojego imienia, odkryłem, że może ono brzmieć dwojako: „Moim sędzią jest Bóg” albo „Sędzia Boży”. I pewnie brzmi to dziwnie, ale dotarła do mnie jedna ważna rzecz.
Żaden z tych, których mijam, nie ma prawa mnie osądzić.
I wierzę, tak, mimo przeciwności wierzę, że prędzej czy później wszystko, co zrobił Ernst, co zrobiła moja rodzina, obróci się przeciwko nim samym.
Kto wie. Być może nawet w tym pomogę.
Opowieść nadal trwa.
Nikt nie wie, jak się zakończy.
Pantera z góry, pochyłą jej ścianą,
Biegła okryta skórą cętkowaną;
Zwinna i rącza, ile pomnieć mogę
Pantera, znana również jako lampart, jest zwinnym drapieżcą o piaskowej, usłanej mapą cętek sierści - polującym nocą samotnikiem, który dużo czasu spędza na drzewie, rzadko przemieszczając się na większą odległość. Dał się poznać jako symbol dumy, pasji, piękna i wrażliwości. Jest ucieleśnieniem wewnętrznego świata; reprezentuje także zmysłowość. Zaznacza indywidualizm Daniela, który jest typowym, zamkniętym na swoje ja introwertykiem, niestabilnym i błądzącym wśród niejednoznacznych wypowiedzi oraz myśli. Aby przywołać cielesnego patronusa, wspomina on przede wszystkim swoją matkę. Minęło już wiele lat od jej śmierci i cieszy się z każdej spędzonej razem chwili - była bowiem jedyną osobą, jaka naprawdę zdołała w niego wierzyć i zawsze dodawała mu otuchy. Przywołuje jej uśmiech, który nadal wydaje mu się tak samo żywy jak przedtem.
Nie byłby w stanie kiedykolwiek go zapomnieć.
11 | |
0 | |
10 | |
0 | |
0 | |
1 | |
7 |
różdżka, sowa, teleportacja
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną