Josephine Gwyneth Ollivander
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Lancashire, Lancaster Castle
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: renowatorka różdżek i badaczka sztuki różdżkarskiej
Wzrost: 168
Waga: 56
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: Znamię przy prawym uchu, blizna na wewnętrznej części lewego bicepsa.
13 cali Drzewo Entów Łuska trytona
Hogwart, Ravenclaw
Pies
Porcelanowa lalka
paczula, rozmaryn, morze i mech
Trzymanie najwyższego uznania mistrza cechu różdżkarstwa na tle lasu Entów
rysunek, badania naukowe, literatura i taniec w domowym zaciszu
Zjednoczeni z Puddlemere
badaczka sztuki różdżkarskiej, renowatorka różdżek
rock, jazz
Saoirse Ronan
Manifestacja mocy zdawała się okazywać w sposób dość tradycyjny w rodzinie Ollivanderów. Jak nie podczas ćwiczeń grania na instrumencie, tak podczas przebywania w ogrodzie czy rodowym zagajniku. W przypadku Josephine - odbyło się to właśnie w tych drugich okolicznościach. Roślinność, która była tak pieczołowicie zadbana przez skrzaty domowe rodu, w pewnym momencie pozmieniała się w fikuśne kształty, które podobne były do niczego. Jedne całkowicie zmieniły swój kształt, inne natomiast częściowo pozbyły się koloru, a ze trzy kwiaty skończyły dość marnie. Szczęście w nieszczęściu, jako że potwierdziło się istnienie mocy, ale trzeba było pozbyć się uszkodzonych roślin, które stały się w tamtym momencie zbędne.
Była kolejną z rodu Ollivanderów, która zasiliła szeregi domu Roweny Ravenclaw. Zostało to przyjęte z zadowoleniem nie tylko samej zainteresowanej, ale również jej rodziców czy starszego brata.
Josephine należała do uczennic skrupulatnych i dokładnych. Jedynie silne przeziębienie mogło ją odwieść od tego, aby wykonać zadanie domowe czy napisać pracę zleconą przez jednego z profesorów Hogwartu. Niekiedy zdarzało się nawet, że podjęła się dodatkowych zadań domowych. Nie określiłaby siebie jako prymuski - bynajmniej na tym poziomie, który wyróżniałby ją z grupy Krukonów i Krukonek - ale lubiła się uczyć. Zdobywać wiedzę, nabywać praktyki. Nie zawsze jej wychodziło to, co chciała osiągnąć, ale nie poddawała się; była zawzięta.
Quidditch wolała obserwować z trybun i dopingować domowej drużynie. Odnajdywała się jako prefekt domu, żeby w ostatnim roku nauki zostać prefektem naczelnym. Prawdę mówiąc - aż tak pieczołowicie nie wykonywała obowiązków prefekta, jeśli chodzi o przyłapanie wędrujących uczniów. Potrafiła przymknąć na to oko przy starszych rocznikach, a młodszymi interesowała się. Choćby dlatego, że pierwszo- i drugoroczniaki mieli całkiem sporą tendencję do zgubienia się w ogromnym zamczysku. Nocą zaś Hogwart zdawał się co najmniej dwukrotnie większy.
Okres wakacyjny był podzielony na zobowiązania wobec rodu, nauki zasugerowane przez rodziców i guwernantki, jak i błogi odpoczynek. To ostatnie w rozumieniu Josie było zrozumiane jako nauka dla samej siebie czy powtórzenie materiału. Była też nauka, jak to lubiła określać, bardziej życiowa. Nie tylko należało nauczyć się prezencji na salonach czy też kultury przy wypowiedziach lub zwracaniu komuś uwagi na popełnione błędy, trzeba było też nauczyć się komplementowania czy dziękowania za komplementy. Oprócz tego, Jos też szkolona była w zakresie artystycznym - poznawała techniki rysunku i rzeźbiarstwa, więc przez pierwsze tygodnie członkowie rodziny musieli być świadkami kolejnych prac, które stworzone były przez młode ręce.
Im była starsza, tym coraz częściej słyszała o zobowiązaniach młodej panny czy choćby rodzinnej tradycji, która była tak znana w czarodziejskim świecie, a której tajemnice jednak nie były tak powszechne w kręgu magicznych. Josephine niekiedy zdarzyło się wygłosić uwagę, jakoby nie zgadzała się z istniejącymi od dekad zasadami, jako że po prostu sama chciała być mistrzynią różdżkarstwa. Podczas obserwacji członków rodziny w pracy, niejednokrotnie wypytywała o tajniki. Trudno było zignorować osobę ciekawską, więc udało jej się dowiedzieć co nieco, choć wiedza ta - jak zdążyła sama spostrzec po dłuższym czasie - była wybiórcza. Nie byłaby w stanie sama wykonać różdżki, od początku do końca. Nie miała ani wystarczającej wiedzy, ani umiejętności praktycznych, które by na to pozwoliły. Ojciec, wujostwo czy rodzeństwo z męskiej linii, które już miało pojęcie - nie dzieliło się aż tak informacjami. Zasłaniali się zachowaniem tradycji i tajemnic. Tłumaczyli to wielokrotnie, dlaczego działa to w ten sposób... Mimo wszystko, Jose nie mogła się z tym pogodzić. W bardziej krnąbrnym momencie po prostu odpowiadała, że to jest - w jej ocenie - niesprawiedliwe, a tłumaczenie, że tajemnice i tajniki sztuki różdżkarskiej mogą zostać wyniesione przez damską linię rodu - zdawało się być obraźliwe. W końcu jakby tym samym chcieli potwierdzić, że nie mają zaufania do zachowania tajemnicy przez kobiety.
Nie byłaby pełnokrwistą Krukonką, gdyby nie starała się w inny sposób czuć się prawdziwą Ollivanderką, jak to lubiła żartobliwie określać. Jeśli nie mogła wytwarzać różdżek, to może przynajmniej zaczęłaby je projektować? Dotychczasowa wiedza jest wystarczająca, ale być może dowiedzielibyśmy się czegoś więcej? Może udałoby się znaleźć coś, co ułatwiłoby proces, ulepszyłoby go znacząco, aby przez kolejne dekady wszem wobec wiadomym było, że jeśli trzeba wybrać różdżkę - to zdecydowanie powinna ona pochodzić z rąk Ollivanderów?
Zdawała sobie sprawę, jak niekiedy naiwnie to mogło zabrzmieć. Ale była uparta przy swoim. Zwłaszcza w tej materii, kiedy postanowiła innym udowodnić - a przy okazji utrzeć nosa - że również może zdziałać wiele w tej sztuce, mimo takich ograniczeń jakie zostały jej narzucone przez tradycje.
Nic więc dziwnego, że w jej izbie w rodowej posiadłości coraz więcej było szkicowników, a na kolejny rok szkolny kufer miał w zapasie przynajmniej trzy. Wiele czasu poświęcała na udoskonalanie swoich umiejętności. Szlifowanie rzutu, cieniowania i uzyskania odpowiednich proporcji w rysunku, który miał stać się projektem różdżki. Jedne strony dedykowane były zdobieniom, inne z kolei odnosiły się do motywów czy choćby rękojeści, która miała być wygodna trzymaniu. Część była z nich kreślona ołówkiem, inne węglem, a inne już kolorowane były atramentami. Papier niejednokrotnie został zgnieciony i wyrzucony, a szkice były przekreślone.
Gdy jednak zaczęło jej się udawać i sama była w stanie stwierdzić, że te szkice i projekty mogą znaleźć swoje urzeczywistnienie - należało wypróbować. I liczyła się z tym, że pierwsze próby mogą skończyć się źle. Nawet tragicznie. I tak też w istocie było, ale nie czuła z tego powodu jakiegokolwiek zawodu. Może rozbawienie, gdy zamiast różdżki szybciej znalazłaby rózgę z kilku gałęzi. Albo wtedy, gdy stare, nieużywane już pióro w swoim wyglądzie przypominało zamszoną dżdżownicę. Metodą prób, błędów i powtarzania pod nosem zaklęć, coraz częściej udawało jej się wizualizować rysunki i projekty.
Dzięki temu, gdy już kształt był odpowiedni, mogła sprawdzić na ile dany projekt będzie współpracował z drewnem i rdzeniami. Nie wszystko mogło do siebie doskonale pasować; inaczej byłoby zdecydowanie za łatwo w różdżkarstwie. Tego była pewna. Czasem potrafiła spędzić całe wolne popołudnie, żeby tylko osiągnąć pożądany przez nią efekt. Perfekcjonizm wówczas potrafił jej się udzielić na tyle, że wystarczyło umiejscowić żłobienie w złym miejscu, aby zapragnęła wykonać cały proceder od początku.
W przypadku zdobywania wiedzy - z łatwością można było zauważyć jak więcej uwagi poświęca zielarstwu czy numerologii. Że czyta pozycje nadprogramowe, a które - w jej opinii i po uzyskaniu odpowiedzi od kogoś z rodziny - mogły pomóc w badaniach, które postanowiła przeprowadzić i zrealizować. Zapowiadało się na to, że ostatnie lata w Hogwarcie podyktowane będą nauce już na przyszłość. Nic więc dziwnego, że jako prefekt naczelna swojego roku, często z dyżurów korzystała i wczytywała się w woluminy. To był dodatkowy czas na nadrobienie informacji.
Wymagało to od niej dodatkowego poświęcenia, na które była gotowa. W końcu musiała zadbać o należyte przygotowanie w związku z projektami i naprawianiem różdżek, które - przynajmniej na jakiś czas - stanowiło złoty środek w problemie sztuki różdżkarskiej. Nie musiała wiedzieć wszystkiego, żeby umieć naprawić różdżkę. Mogła pracować nad zaklęciami, niemalże każdy problem omawiając z kimś, kto już miał doświadczenie w różdżkarstwie. Zebrane informacje i obserwacje były przez nią skrzętnie odnotowywane. Notes dość szybko się zapełniał wtrąceniami ze strony Josephine i tym, co udało jej się zaobserwować.
Wiele czasu spędzała w rodowym ogrodzie, zwłaszcza po stronie Entów i roślin, które były wykorzystywane do pracy w jej rodzinie. Robiła szczepy, pobierała próbki, aby je przebadać; sprawdzała wpływ astronomiczny czy choćby zmianę pogody, żeby móc wyodrębnić moment najlepszego działania, które nie straciłoby na właściwościach przy obróbkach. Wielokrotnie konsultowała się z obeznanymi i starała się przy tym włączać czy uczestniczyć w dyskusjach, jeśli te miały miejsce. Gdy tylko pojawiła się sposobność, zadawała pytania. Niekiedy nawet do znużenia czy wzbudzenia irytacji rozmówcy, ale potrafiła odsunąć się w odpowiednim momencie, aby nie rozdrażnić za bardzo. Nie chciała stracić możliwości otrzymania informacji, więc trzeba było być taktowną.
Josephine z pewnością była uszczęśliwiona, kiedy Ulysses zaproponował jej, aby wyruszyła z nim i niewielkim zespołem badawczym w podróż czy – jak to ona sama wolała określać - krótką wycieczkę. Na samym początku rodzice nie byli zbyt zadowoleni i tym bardziej niechętni, aby na coś takiego pozwolić. W końcu ich córka powinna była pobierać nauki, zdobywać większą wiedzę o tym, jak powinna zachować się na dworze i przyjęciach rodzin arystokratycznych, zamiast chodzić z pierworodnym po różnych miejscach.
Na szczęście, wyjaśnienia starszego brata – jego dojrzałość i świadomość konieczności opieki, i że nie będzie to daleko - przyczyniło się do tego, że w końcu przystanęli na propozycję. Mieli zaufanie do Ulyssesa. Tym bardziej, jeśli chodziło o opiekę nad młodszym rodzeństwem. Ulysses, który posiadał zdecydowanie większą i bardziej znaczącą wiedzę od Josie w sztuce różdżkarskiej, często wybierał się na wyprawy badawcze, podczas których sam podejmował się obserwacji i badań powiązanych z wytwarzaniem różdżek. Prędzej można by to było określić weryfikacją rozwiązań, o których była mowa, a które należało sprawdzić, niż wypatrywanie co rzadszych odmian roślin. Zazwyczaj w zespole miał osoby, które bardziej obeznane były w zielarstwie, więc przy okazji wyszedł naprzeciw młodszej siostrze, prawdopodobnie będąc głównym świadkiem i uchem w związku z jej pragnieniami i poczuciem niesprawiedliwości w tajnikach różdżkarskich.
Młoda Josie miała do towarzystwa jednego z wyznaczonych przez brata ludzi, który przez cały czas wycieczki musiał pilnować pannę Ollivander. Tym bardziej wypadało przywyknąć, skoro z rozmów między Josephine a Ulyssesem wynikało, że młodsza Ollivander chciałaby mieć więcej szans, aby od czasu do czasu wybrać się z bratem w takie wycieczki.
Josephine starała się być jak najmniej problematyczną. Obiecała, że będzie się zachowywać i słuchać wybranego opiekuna, aby Ulysses co i rusz nie musiał przerywać swojej pracy. Tym bardziej, że Jos zdawała sobie sprawę, że niedaleko było do domu i brat ją mógł odesłać czym prędzej. A nie o to jej chodziło.
Dzięki temu, najprawdopodobniej młoda kobieta miała szansę, by choć parę razy do roku wybrać się trochę dalej niż tereny przynależące do jej rodu. Warto wspomnieć, że takie wyprawy nie należały do najdłuższych i nie były w tak odległych terenach jak mogłaby sobie wymarzyć. Ale tłumaczyła to tym, że małymi kroczkami...
Tym bardziej, że Josie faktycznie planowała wyruszyć w świat, aby realizować swoje cele i marzenia. Trudno było z siedziby Ollivanderów znaleźć rozwiązania do spraw i problemów, z jakimi jako różdżkarze musieli się zmagać. W inny sposób nie byłaby w stanie pomóc czy zaspokoić swojej ciekawości. Przygotowania do takich podróży zawsze zajmowały czas i wymagały nie tylko nakładu finansowego, ale też chociażby posiadania przedmiotów, które były niezbędne dla takich eskapad, co musiała wziąć pod uwagę.
Wzbudzała troskę w rodzicach. Ci zaś coraz częściej zdawali się wspominać o zamążpójściu, o odpowiednim wieku i zobowiązaniach, które przede wszystkim dotyczyły jej osoby. Niejednokrotnie odpowiedź, jaką usłyszeli z ust Josephine, był brak czasu czy konieczność zdobycia wiedzy, gdzie później - przynajmniej w jej wyobrażeniu - nie mogłaby sobie na to pozwolić. Czy uciekała od tego? To było bardzo prawdopodobne, o czym szybciej wiedziało jej rodzeństwo, któremu też nie spieszyło się do wszystkiego. Mimo to, do czasu podróżowania i w trakcie obecności w siedzibie rodowej - Josie wypełniała swe zobowiązania; pojawiała się na przyjęciach czy balach, uczestniczyła w rozmowach i rozmaitych dyskusjach, a z czystej grzeczności i przyzwoitości (choć tak naprawdę dla własnego spokoju) przytakiwała sugestiom.
Największą przyjemność czerpała ze spotkań najbliższych. Choćby w okolicach świąt czy urodzin, gdy część czasu spędzali we własnym gronie. Nawet wtedy udawało jej się nie mówić o sztuce różdżkarskiej, nie wygłaszać zawoalowanej pretensji, która siedziała w niej głęboko. Wtedy korzystała z czasu, aby pogłębić więź z rodzicami czy rodzeństwem. Nawet nie zdawała sobie wtedy sprawy, jak często będzie wracała do takich spotkań, kiedy samotnie będzie podróżować po Wyspach Brytyjskich, aby ziścić swoje plany.
Tak naprawdę to były dwie pierwsze wyprawy, których dokonała w rodzicielskiej niewiedzy, a które jednocześnie nie należały do najdłuższych. Za pierwszym razem udało jej się uniknąć problemów, które z tego mogłyby wyniknąć. Po następnej samowolnej wycieczce jednak spędziła długie godziny na tłumaczeniu się i wysłuchiwaniu kazań w związku z nieodpowiedzialnym zachowaniem, jakie tym bardziej nie przystało młodej, niezamężnej kobiecie.
Gdy skończyła dwadzieścia lat, rodzice poinformowali ją o wybranym dla niej partnerze. Trudno było powiedzieć, żeby była zadowolona z tego powodu, jednocześnie zdawała sobie sprawę - i niejednokrotnie o tym słyszała - że w końcu do takiej sytuacji dojdzie. Z pewnością dla niej dobre było to, że o wybranku mogła się dowiedzieć i go poznać w ramach wstępnej kolacji zapoznawczej przed oficjalnym ogłoszeniem zaręczyn, jak to miało miejsce wśród rodów.
Finlay Macmillan zdawał się być osobą, z którą Josephine nie będzie w stanie się dogadać. Prawdę mówiąc, panna Ollivander w pierwszych chwilach czuła się przytłoczona. Trudno powiedzieć czy to spowodowane było otwartością, lekkością i swobodą, tak charakterystyczną dla tego rodu, czy może oburzeniem przez ich zachowanie. Nikt z Macmillanów nie miał problemu z zauważeniem pewnego przerażenia i wycofania u Josie, która próbowała nadążyć za ich energią. Albo nie dali po sobie poznać, że takie coś zauważyli.
Spotkania zapoznawcze zawsze były w towarzystwie kogoś z rodziny Josie czy też zazwyczaj poświęcenie czasu miało miejsce podczas przyjęć, kiedy zdecydowanie więcej ludzi było obecnych w okolicy i mogli porozmawiać ze sobą, nie wzbudzając podejrzeń czy też nie zachęcając do wyrażenia zniesmaczenia. I podczas tych spotkań Josie dopiero była w stanie złapać nić porozumienia z Finlayem, starszym o cztery lata mężczyzną, który nie zdawał się być tak speszony jak ona sama. Rozmowy stawały się ciekawsze i perspektywa zamążpójścia nie była już tak druzgocąca. Można by powiedzieć, że w pewnym momencie panna Ollivander zaczęła wyczekiwać nie tylko oficjalnego ogłoszenia zaręczyn, ale też samej uroczystości ślubnej i przygotowań, które były z tym powiązane.
Po dziś dzień byłaby w stanie opowiedzieć o całej uroczystości - o malowniczych terenach, o przyjemnej pogodzie i poczuciu pewności siebie, które zdawało się być najsilniejszym z dotychczasowych. Zarówno po stronie Macmillanów, jak i Ollivanderów - członkowie rodów mogli zobaczyć, że Finlay z Josie dogadywali się, znaleźli wspólny język i najzwyczajniej w świecie czuli się dobrze w swoim towarzystwie. A to zwiastowało nad wyraz dobrze, wzmacniając jednocześnie relacje między rodami.
Josephine nie czuła się ani osamotniona, ani przytłoczona Finlayem. Miał swoje zajęcia, kiedy zajmował się drużyną i organizacją treningów, oddając się temu z niemałą pasją, którą dało się zauważyć w jego oczach czy usłyszeć po rozentuzjazmowanym głosie. Mogłaby zażartować, że oprócz poślubienia Finlaya, przyszło jej też przysposobić sobie część drużyny Zjednoczonych, z którą jej partner spędzał dużo czasu. A ona jemu towarzyszyła, bo dzięki temu mogła też podróżować - jak pragnęła - i zdobywać wiedzę. Nie zawsze było to tak łatwe, bo czasem musiała wybrać się gdzieś dalej i w czyimś towarzystwie. Z czasem jednak zaskarbiła sobie trochę zaufania, żeby móc sobie na to pozwolić.
Zresztą, Finlay w wolnych chwilach równie chętnie jej towarzyszył. Właściwie to dzięki niemu, Josephine była w stanie całkowicie zapanować nad miotłą czy też jeździć konno bez obaw, że upadnie i zrobi sobie krzywdę. Między innymi przy takich aktywnościach spędzali czas, budując swoją relację przyjacielsko i wzmacniając ją każdorazowo. Trudno powiedzieć czy mężczyzna z grzeczności wypytywał ją o niektóre aspekty zielarstwa czy różdżkarstwa, czy był tym naprawdę zainteresowany. Czasem jednak odnosiła wrażenie, że niekoniecznie jej hobby pokrywało się z preferencjami Macmillanów. Mimo tych różnic, odnalazła się w ich siedzibie i w kontakcie z nimi. Zresztą, sama Josephine - zgodnie z obietnicą, która była czymś nabytym i wrodzonym u Ollivanderów - nie opowiadała wszystkiego szczegółowo. Prędzej Finlay mógł być świadkiem tego, jak jego żona tworzy projekt różdżki, a potem sprawdza w rzeczywistej formie czy jest to coś, co ciągle chodziło jej po głowie. Kobieta dotrzymała słowa i pilnowała się z informacjami, które udzielała. Wiedziała, że odpowiedzi przekazane partnerowi nie sprawią, że nagle odkryje całą tajemnicę różdżkarstwa, którym poszczycić się mogli Ollivanderowie.
Tak jak jemu towarzyszyła podczas treningów i meczy, gdzie dopingowała swojemu ulubieńcowi, tak Finlay coraz częściej decydował się na to, by wybierać się z Josephine na spacery i dłuższe wycieczki, podczas których kobieta przeprowadzała obserwacje i dzieliła uwagę między badaniami a mężem.
Jednym z pierwszych powodów, kiedy wróciła ze swojej eskapady i opuściła siedzibę rodu Macmillan - było pogarszające się samopoczucie i stan zdrowia Ophelii, najmłodszej z rodzeństwa Ollivanderów. W przeciwieństwie do pozostałych, relacja między nią a Jos osłabła. Tak jak kiedyś siostry spędzały wiele godzin w swoim towarzystwie, starając się przedyskutować kwestie modowe (i niejednokrotnie włączając w to matkę jako najbardziej obeznaną w tych tematach), tak od kiedy Josephine przygotowywała się do spełniania swoich marzeń i wyszła za mąż, odsunęła się. Nieuniknionym więc było pojawienie się wyrzutów sumienia, żal do siebie za pogorszenie stosunków i brak czasu. Był nawet moment, podczas którego zaczęła mieć pretensje do siebie, że pokierowała się swoim egoizmem i ruszyła w świat, zamiast dbać o to, aby relacje były tak mocne jak wcześniej.
To był jeden z dłuższych pobytów Josie. Starała się być wciąż obecna w domu, pomagać siostrze i spędzać z nią czas możliwie jak najwięcej. Jakby po cichu liczyła, że takie towarzystwo i poświęcenie wielu godzin byłoby godne wybaczenia wcześniejszego zaniedbania. Prawdopodobnie nie była świadoma tego, że Ophelia - choć na początku miała trochę chłodniejsze podejście - zdążyła wybaczyć i korzystała z tego. Poczucie winy wciąż było obecne. Zwłaszcza po rozbudzonej nadziei, kiedy najmłodszej z Ollivanderów poprawiło się znacząco i już zapragnęło się planować coś więcej; może nawet wspólną wycieczkę na walijskie wybrzeże?
Jedynie szkoda, że nie doszło do skutku, gdy trzeba było pożegnać się z siostrą, kiedy opuściła pogrążoną w żałobie rodzinę.
Dla samej Jos było to o tyle ciężkie, że niecałe dwa tygodnie po śmierci i pogrzebie, postanowiła wyjechać w podróż. Raczej nikt tego nie kwestionował, mogąc jedynie domyślać się, że każde z nich na swój sposób musiało przeżyć żałobę i przemyśleć to wszystko, co się wydarzyło. Każdorazowo takie wydarzenie przyczyniało się do refleksji. Wówczas nawet Finlay i Macmillanowie uszanowali prośbę Josephine, która chciała ten czas spędzić we własnym towarzystwie. Po prostu musiała - dla własnej spokoju i przeżywania. Nie poświęciła tego momentu na badania, a na wyciszenie się na kornwalijskiej ziemi.
Pamiętała zachwyt, podyktowany smutkiem, gdy pierwszy raz w życiu była w stanie zobaczyć testrale. Jak te zwierzęta zdawały się być czymś satysfakcjonującym, a jednocześnie tajemniczym i przywołującym na myśl przykre momenty. Jak dla Josephine było niepojęte wtedy, że według niektórych mogło w nich być coś odrażającego, gdzie ona sama była w stanie dostrzec piękno i ulgę.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie przemierzyła Wysp w każdą stronę. Zdążyła poznać Anglię, Walię, Szkocję, Irlandię i Irlandię Północną. W każdym kraju była przynajmniej raz obecna w związku ze swoimi postanowieniami. Początki były trudne. Prawdę mówiąc, pierwsze dwie wyprawy były nacechowane tęsknotą i chęcią rezygnacji, gdyby nie poczucie dumy, które zaraz się w niej odezwało. To były pierwsze dni i tygodnie, podczas których tak naprawdę poznawała siebie i swoje możliwości. Sprawdzała, na ile zdobyta wiedza i nabyte umiejętności pozwolą jej poruszyć się po świecie. Z jednej strony czuła pewne przerażenie, ale z drugiej - wciąż towarzyszyła jej ekscytacja i podniecenie. Przekonanie, że to, co robi, wyjdzie jej na dobre... a przynajmniej będzie miała co wspominać w momencie, kiedy nie będzie mogła sobie pozwolić na takie eskapady.
Podróże badawcze nie tylko miały na celu zdobyć jak najwięcej informacji. Dzięki temu, Josephine była także w stanie poznać różne osoby - mniej czy bardziej sympatyczne. Starała się być ostrożna i nie zapuszczała się w miejsca, które powodowały, że intuicja zaraz się odzywała i ją ostrzegała. Dzięki Ulyssesowi była w stanie zrozumieć, jak ważne jest słuchanie tego wewnętrznego głosu, żeby się ochronić.
Tym bardziej, że czasy stawały się niepewne. Nie zauważyła tego od razu, zbyt pochłonięta swoimi kaprysami, które musiała zaspokoić. Nie była całkowicie odsunięta od świata, choć więcej czasu spędzała w lasach, na polanach czy w towarzystwie męża. Czytała jednak gazety, a teleportacja do większego miasta nie stanowiła problemu; tam mogła wypocząć i nadrobić informacje ze świata, które nie były zbyt optymistyczne.
W związku z zaistniałą sytuacją w kraju, niemalże co tydzień czy dwa udawało jej się wysyłać wiadomość do siedziby rodowej. Z informacją o swoim samopoczuciu i bezpieczeństwa, jak i z zatroskanymi pytaniami dotyczącymi rodziny i najbliższych. Wolała trzymać rękę na pulsie, choć zdawała sobie sprawę, że nie byłaby osobą, która mogłaby przeciwstawić się wszystkiemu i wszystkim. Nie miała takiej mocy sprawczej. Najbardziej zainteresowana była zdrowiem członków rodziny, więc dopytywała o nich wystarczająco często. Możliwe, że - ponownie - aż do znużenia.
Wydarzenia mające miejsce w Stonehenge zdawały się być jednymi z szybciej rozchodzących się po magicznym świecie. Sama Josephine zdążyła uczestniczyć w przyjęciu nowinek, gdy zbieranina ludzi w jednym z popularniejszych barów na północy Wielkiej Brytanii, usłyszała te informacje. Było to jedno z wydarzeń, po których usłyszeniu kobieta wróciła do rodowej siedziby, aby upewnić się, że z członkami rodziny wszystko jest w porządku. Wówczas dopytywała brata - obecnego na spotkaniu - co się wydarzyło i czego można by było się spodziewać.
Anomalie dość szybko dawały o sobie znać. I równie szybko wpływały na to jak wyniki i obserwacje badań mogły się zmienić. Josie sama tego doświadczyła, zauważając odmienione działania roślin czy niepokojące zachowania fauny, która nie czuła się jakby była u siebie; nie była tym zdziwiona.
Gdy była w Zamszonym lesie, nie spodziewała się powstania anomalii niedaleko jej miejsca wypoczynku. Ból, który powiódł po jej ręce, poczucie bezradności i promieniującego gorąca był na tyle paraliżujący, że dobrą chwilę zajęło jej wykaraskanie się z problemu. Nie było to łatwe, zważywszy na samopoczucie. Po opuszczeniu lasu musiała znaleźć kogoś znającego się na magii leczniczej, żeby móc odratować ramię. Ponad dwa tygodnie zajęło jej dojście do siebie, by dzisiaj mogła sobie jedynie przypominać o bólu, gdy tylko spojrzała na zabliźnioną skórę na ramieniu. Pamiętała też, że nerwowość u obu rodzin była dość spora, a sam Finlay musiał się tłumaczyć z zaistniałej sytuacji. Nie było to dla nikogo wygodne, a sama Josephine wówczas czuła się winna wydarzeniom, które miały miejsce.
Nie starała się być bardziej obecna na froncie. Wręcz przeciwnie - Josephine czasem zapuszczała się w miejsca, których na co dzień się nie odwiedzało. Tam mogła znaleźć wyciszenie, które było jej niezbędne na poukładanie myśli. Trzymała, co prawda, rękę na pulsie, ażeby być na bieżąco w kontakcie z rodziną, ale jednocześnie była przekonana, jakoby jej udział w wydarzeniach zdawał się być niepotrzebny. Z szerszej perspektywy, bo wiadomym było, że każda różdżka do pomocy była niemalże na wagę złota
Zwłaszcza nie miała przede wszystkim chęci po tym, jak musiała pochować męża ponad półtora roku temu, prawie dwa. Gdy podczas lotu na miotle, wystąpienie anomalii przyczyniło się do upadku z wysokości. Właściwie Josephine pamięta większość jak przez mgłę. Czy to próba uratowania Finlaya, utrzymania z nim kontaktu, czy też fakt, że sama zaczęła słabnąć z nerwów i czuła krwawienie i narastający ból. Stres sięgnął swoich wyżyn, a lęk i strach o partnera zdawał się być zagłuszający na tyle, że nie czuła kolejnej straty, która miała przyczynić się do pogarszającego się samopoczucia. I choć już dawno minął czas na żałobę, to dalej - świadomie bądź nie - nie mogła się pogodzić ze stratami.
Ostatni rok zdawał się być jednym z cięższych. Bynajmniej nie chodziło o badania czy renowację, w której czuła się coraz pewniej. Nie miała problemu podjąć się naprawy, nie odmawiała pomocy. Próbowała dojść do siebie po stratach, co było - i jest - ciężkie. Starając się utrzymać dobry kontakt z rodziną męża przebywała tam dość często. Podróżowała między siedzibą rodową Ollivanderów a Macmillanów, jakby jeszcze nie mogła się pozbyć natrętnych myśli i winy, która ją obarczyła.
Liczba notesów zatrważająco rosła. A pies, którego zakupiła z Finlayem, ciągle przypominał jej o mężu.
Patronus przybiera jedną z prostszych, dość sztampowych form - psa. Czworonoga, który był obecny przy Josephine do czasu, póki nie rozpoczęła nauki w Hogwarcie. Pies przedstawia jedną z ras, które są popularne dla Szkocji, a który zawsze był wierny swojemu właścicielowi. Sięgał ponad kolano, choć może dlatego, że łeb zawsze trzymał przy ziemi w trakcie tropienia i czajenia się na obiekt zainteresowania, który następnie zaganiał.
Są dwa wspomnienia, które pozwalają Josephine na wyczarowanie patronusa.
Pierwsze wspomnienie, które umożliwia wyczarowanie patronusa jest satysfakcja i radość Josie, gdy jeden z kolejnych projektów różdżki, jaki stworzyła, został zaaprobowany przez mistrzów różdżkarstwa. Było to dla niej o tyle ważne, że już wcześniej starała się coś zaprojektować, ale każdorazowo dostała informacje zwrotne, które namawiały do poprawy poszczególnych elementów. Moment, w którym była aprobata i zgodność, zdawał się być dla niej jednym z ważniejszych. Zwłaszcza gdy potem mogła zobaczyć zrealizowany projekt, nad którym spędziła wiele czasu. Wówczas duma, ekscytacja i poczucie bycia Ollivanderem było dla niej niezmiernie ważne. Jakby wtedy poczuła się zaakceptowana w pełni.
Drugie wspomnienie jest powiązane z jej mężem.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | +2 (różdżka) |
Uroki: | 5 | +1 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 14 | +2 (różdżka) |
Alchemia: | 1 | 0 |
Sprawność: | 5 | 0 |
Zwinność: | 6 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
szkocki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | I | 2 |
Geomancja | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Starożytne Runy | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Sztuka (rysunek) | II | 7 |
Sztuka (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (lira) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Różdżkarstwo | I | 0.5 |
Rzeźbiarstwo | II | 7 |
Sztuka (projektowanie rózdżek) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Quidditch | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Jeździectwo | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Czarodziejskie szachy | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 (+0) |
Reszta: -3.5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Josephine Ollivander dnia 09.03.23 22:28, w całości zmieniany 13 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier