2 IV 1958 | Przypadkowe spotkania
AutorWiadomość
Obudziła się z rytmicznie pulsującym w skroniach bólem. Westchnęła ciężko, przesłaniając oczy dłonią, chroniąc je przed blaskiem świec. Dopiero po chwili, przesuwając ręką po łóżku zorientowała się, że wśród jedwabnych pościeli leżała sama. Uniosła się na poduszkach, nieco zbyt szybko, bo zaraz znów opadła bez sił. Evandra wprost uwielbiała delikatne drinki i słodkiego szampana, lecz nigdy dotąd w takich ilościach.
Pozostawiony przy łóżku list opatrzony podpisem z Smoczych Ogrodów wzywał Tristana do rezerwatu. A więc dlatego go nie ma, znów westchnęła zrezygnowana, niechętna samotnemu powrotowi do domu. Zresztą, czy wypadało jej opuszczać takie miejsce sama? Czy w ogóle powinnaś tu być? Podnosząc się wreszcie z łóżka spostrzegła, że Deirdre, jak i cała jej garderoba zniknęły. Nie przypuszczała, że ona także ją zostawi, czyżby wstydziła się spojrzeć jej w oczy? Spierzchnięte wargi, naznaczone wciąż krwią po namiętnym pocałunku madame Mericourt przypominały o doświadczeniach minionej nocy, podobnie zresztą jak kilka nierównomiernie rozmieszczonych na ciele zasinieniach. Czy żałowała? Majaczący się na twarzy uśmiech mówił coś zupełnie innego. Stojąc naga przed lustrem oglądała się z każdej ze stron, z mieszaniną wstydu, jak i ekscytacji podziwiając specyficzne pamiątki po ogarniętych szałem pożądania Tristanie i jego (ich?) kochance. Dochodząc do wniosku, że wypadałoby wrócić do pałacu jak najprędzej, zmyła z twarzy resztki makijażu.
Sięgnęła po niedopity kieliszek z szampanem. Pozbawiony już bąbelków alkohol zroszył wyschnięte podniebienie. Kilka kolejnych łyków pozwoliło wreszcie odetchnąć i rozejrzeć się za swoją odzieżą. Aksamitna suknia w kolorze głębokiego wina rozdarta była na wysokości wyciętego w serek dekoltu. Kilkakrotnie musiała machnąć jesionową różdżką, wymawiając słowa inkantacji, nim udało jej się naprawić zepsutą suknię. Ponownie przejrzała się w lustrze, sprawdzając czy przy odsłoniętych plecach nie widać jednego z siniaków. Zebrany w talii materiał i marszczony wzdłuż tylnego szwu ściśle przylegał do szczupłej sylwetki, gładko ją opinając i rozszerzając ku dołowi dopiero na wysokości ud. Na całej długości materiału pojawiały się delikatne aplikacje z motywem róż poprzetykane złotą nicią. Naszyjnik, który wcześniej zdobił jej szyję oraz nagie plecy, zniknął schowany w torebce wraz z kolczykami. Jedna z uczynnych dziewcząt pomogła Evandrze, odnajdując ciężkie kolczyki doyenne wśród pończoch. Półwila podziękowała jej z zakłopotanym uśmiechem. Przypięte do pasa pończochy należały do Deirdre, podczas gdy ta zabrała jej bieliznę. Rozpuszczone włosy przeczesała palcami i pospiesznie upięła w kok, ozdabiając złotymi szpilkami i gustownym koczkiem. Wsunęła pantofle na niewysokim, zdobionym strasem obcasie, a blask diamencików zabłysnął w ciepłym świetle. Dłonie wsunęła w jasne, sięgające łokci rękawiczki. Z pochwyconą naprędce torebką zamknęła za sobą drzwi i odruchowo odwróciła się za siebie, słysząc nadchodzące kroki. Uniosła wzrok, by z wpół przymkniętych powiek spojrzeć na stojącego przed nią czarodzieja. W jednej chwili jasne policzki spąsowiały, zdradzając zakłopotanie. Nabrała więcej powietrza w płuca, zbierając w sobie myśli.
- Nie przypuszczałam, że się tu dziś spotkamy - przyznała nieco zmęczonym głosem, a rozcięte wargi wykrzywiły się w bladym uśmiechu. - Wierzę, że miło spędziłeś wczorajszy wieczór. - Wieczór, noc, a może i poranek; już przestała mieć wątpliwości czym Wenus naprawdę jest i jakie tajemnice skrywa. Ze słów Tristana wywnioskowała, że widywał się tu z Deirdre. Czy oboje byli tu gośćmi, poszukującymi odskoczni od codzienności? A może była ona jedną z tych urodziwych pań, które zabawiały rozmową i kusiły uśmiechem? Odgarnęła z twarzy wymykający się spod upięcia złoty kosmyk, przestąpiła z jednej nogi na drugą, czując że ciało potrzebuje odpoczynku. Narzuciła na ramiona obszytą futrem pelerynkę, nie odrywając wzroku od Ramseya. Czy kiedykolwiek widział ją w podobnym stanie? Co sobie o niej pomyśli? Nie chciała pozwalać sobie na wstyd, okazanie słabości, nie teraz, gdy do jej piersi przypięty był nadal otrzymany od ministra Order Morgany. Zadarła więc wyżej brodę, czekając słów krytyki.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Halucynogenne działanie tęgoskóra zdążyło go już zostawić w spokoju, ściągając na nieco obolałą głowę ponurą rzeczywistość. Papieros, który palił, już drugi z kolei, pozwalał oddalić widmo pulsujących skroni i stanu, w którym nie będzie mógł zebrać żadnych myśli — ale on i tak nadejdzie, wiedział o tym. Nie tu i nie teraz, ale już w domu i najprawdopodobniej wtedy kiedy zdecyduje się zabrać do pracy. Był już sam, ale nie zmrużył oka. W bezsenne noce alkohol potrafił utulić go do snu, ale nie w obcym miejscu i nie przy kobiecie, która — zarówno za to, co stało się podczas tej nocy, jak i z wielu innych powodów — mogłaby chcieć poderżnąć mu gardło. Odprawił ją, kiedy zmęczenie dniem i nocą, nocą i nadchodzącym już dniem zaczynało dawać mu się we znaki. To, co go dręczyło być może miało już swoją fachową nazwę we właściwej dyscyplinie i nawet sposoby leczenia, ale nigdy nie przyznałby się przed samym sobą, że go potrzebował. Bezsenność pozostawała więc już tylko przypadłością człowieka, który miał wiele na głowie i zbyt mało czasu by zrealizować wszystko, co zamierzał, zaś nieufność względem innych zwykłą ostrożnością, dzięki której siostra śmierć nie zamierzała prędko zapukać do jego drzwi. Regeneracja wymogła na nim odpoczynek w samotności, a bezczynność wynagradzał sobie tytoniem, od którego przesiąkło nie tylko pomieszczenie i pościel, ale nawet on sam. Ten zapach mieszał się z zapachem kobiecego ciała i wykańczających wędrówek pod wpływem halucynogennego narkotyku. Wspomnienie kruczoczarnych włosów było już tylko snem i nie był pewien, czy jego własnym czy cudzym. Czy fantazje stały się prawdą, czy może ktoś zesłał na niego przekleństwo. Skrawki wspomnień wydały mu się nierzeczywiste. Sądził, że pamiętał przebieg zdarzeń, ale wszystko rozmywało się już w chwili, gdy na basenie istota o czarnych jak krucze pióra włosach przykuła jego spojrzenie. Jej usta musiały być prawdziwe, bo był pewien, że pocałunki paliły jak przykładany do skóry rozżalony węgiel. Węgiel, którymi miała podkreślone oczy.
Nie zadbał o to, by szata, którą miał na sobie tej nocy była nałożona na niego z podobną dbałością, co wcześniej. Wierzchnie okrycie miał w ręce, pozostając w czarnej, rozpiętej pod szyją koszuli włożonej w spodnie. W kilka chwil miał znaleźć się na Pokątnej, przywdziewanie kompletnego stroju wydało mu się więc zupełną stratą czasu. Z papierosem w ustach opuścił pokój — wciąż jawiący się niczym sen i ruszył korytarzem do wyjścia, nie spodziewając się jednak natrafoieia na tak nietypowego dla tego miejsca gościa.
Nie mógł jej minąć. Zatrzymał się, wyciągając z ust papierosa, rozluźniony i nonszalancki, marszcząc brwi na jej widok. Jego obecność nie była niczym zaskakującym w miejscu takim jak Wenus. Jej — owszem. Nie odezwał się pierwszy, gotów by uprzejmie przyjąć jej wersję, w której ruszy przed nim bez słowa, jakby się nie znali, ale zamiast tego, choć z zaróżowionymi od zawstydzenia policzkami odważnie go powitała.
— Nie jestem stałym bywalcem, rozumiem zaskoczenie — odparł z lekkim rozbawieniem, ściągając ciężar nietypowego spotkania na siebie, choć dobrze wyczuł w jej tonie, że zaskoczenie dotyczyło jej obecności w tym miejscu. Nie planowała tego; była tu pierwszy raz? — Wczorajsza uroczystość była męcząca, nic dziwnego, że potrzebowała odpoczynku — mruknął, a kąciki ust drgnęły mu lekko. Zerknął na drzwi, które opuściła.— Prawdę mówiąc, też w to wierzę — odpowiedział poufale, ogniskując na niej znów miękkie od ulatującego alkoholu, ale czujne spojrzenie. — Czekasz na kogoś?— Czyżby się pomylił i Evandra skrywała w sobie mroczne tajemnice, o które dotąd jej nie posądzał? Kiedy ostatni raz poruszał jej temat z Tristanem wyglądał na zmęczonego jej temperamentem. Był w niej ogień, który odbijał się w jej oczach, ale nie ujawniał na idealnej, marmurowej twarzy. Każdy kto się dobrze przyglądał mógł dojrzeć w niej coś więcej niż tylko dobrze wychowaną, piękną damę. Czy właśnie stał się przypadkiem powiernikiem jednego z sekretów, które skrywała nieskazitelna lady doyenne? Jej sukienka była pamięta, dekolt, w który zerknął na ułamek sekundy rozdarty, włosy w nieładzie. Nie licząc urody, która sprawiała, że wszystko inne pozostawało prawie bez znaczenia, przypominała cień samej siebie. Czy gdyby drzwi się otworzyły, ujrzałby w nich Tristana? Nie uwierzyłby, że pozwoliłby na to, by spędziła tu noc z kimś innym. W trakcie tak ważnego dla niego dnia, święta podkreślającego jego zasługi. Jak przez mgłę pamiętał, że nie skorzystał z propozycji tęgoskóra, zasłaniając się małżonką, musieli skończyć tu oboje.
Nie zadbał o to, by szata, którą miał na sobie tej nocy była nałożona na niego z podobną dbałością, co wcześniej. Wierzchnie okrycie miał w ręce, pozostając w czarnej, rozpiętej pod szyją koszuli włożonej w spodnie. W kilka chwil miał znaleźć się na Pokątnej, przywdziewanie kompletnego stroju wydało mu się więc zupełną stratą czasu. Z papierosem w ustach opuścił pokój — wciąż jawiący się niczym sen i ruszył korytarzem do wyjścia, nie spodziewając się jednak natrafoieia na tak nietypowego dla tego miejsca gościa.
Nie mógł jej minąć. Zatrzymał się, wyciągając z ust papierosa, rozluźniony i nonszalancki, marszcząc brwi na jej widok. Jego obecność nie była niczym zaskakującym w miejscu takim jak Wenus. Jej — owszem. Nie odezwał się pierwszy, gotów by uprzejmie przyjąć jej wersję, w której ruszy przed nim bez słowa, jakby się nie znali, ale zamiast tego, choć z zaróżowionymi od zawstydzenia policzkami odważnie go powitała.
— Nie jestem stałym bywalcem, rozumiem zaskoczenie — odparł z lekkim rozbawieniem, ściągając ciężar nietypowego spotkania na siebie, choć dobrze wyczuł w jej tonie, że zaskoczenie dotyczyło jej obecności w tym miejscu. Nie planowała tego; była tu pierwszy raz? — Wczorajsza uroczystość była męcząca, nic dziwnego, że potrzebowała odpoczynku — mruknął, a kąciki ust drgnęły mu lekko. Zerknął na drzwi, które opuściła.— Prawdę mówiąc, też w to wierzę — odpowiedział poufale, ogniskując na niej znów miękkie od ulatującego alkoholu, ale czujne spojrzenie. — Czekasz na kogoś?— Czyżby się pomylił i Evandra skrywała w sobie mroczne tajemnice, o które dotąd jej nie posądzał? Kiedy ostatni raz poruszał jej temat z Tristanem wyglądał na zmęczonego jej temperamentem. Był w niej ogień, który odbijał się w jej oczach, ale nie ujawniał na idealnej, marmurowej twarzy. Każdy kto się dobrze przyglądał mógł dojrzeć w niej coś więcej niż tylko dobrze wychowaną, piękną damę. Czy właśnie stał się przypadkiem powiernikiem jednego z sekretów, które skrywała nieskazitelna lady doyenne? Jej sukienka była pamięta, dekolt, w który zerknął na ułamek sekundy rozdarty, włosy w nieładzie. Nie licząc urody, która sprawiała, że wszystko inne pozostawało prawie bez znaczenia, przypominała cień samej siebie. Czy gdyby drzwi się otworzyły, ujrzałby w nich Tristana? Nie uwierzyłby, że pozwoliłby na to, by spędziła tu noc z kimś innym. W trakcie tak ważnego dla niego dnia, święta podkreślającego jego zasługi. Jak przez mgłę pamiętał, że nie skorzystał z propozycji tęgoskóra, zasłaniając się małżonką, musieli skończyć tu oboje.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ileż trzeba mieć szczęścia, by stale swe ścieżki splatać z kolejnymi Śmierciożercami? Tylko raz obecna na przyjęciu Rycerzy Walpurgii miała okazję poznać ich wszystkich, nie sądziła, że przyjdzie jej natykać się z nimi na każdym kroku. Nonszalancko rozpięta koszula natrętnie przyciągała spojrzenie. Uparła się na tej odwadze i nie ugięła pod ściągniętymi w podejrzeniu brwiami, chcąc przyjąć każde z określeń, jakimi mógł ją potraktować. Jeszcze niedawno bardzo zależało jej na rozmowie z Mulciberem, autorem (nie)sławnego artykułu w Horyzontach Zaklęć. Treść jego korespondencji z Primrose wprawiała w zastanowienie co też tak naprawdę siedzi w głowie Ramseya? Intrygował i kusił, by go poznać, ale czy aby na pewno Wenus było odpowiednim ku temu miejscem?
Z pewnym zdumieniem przyjęła rozbawiony ton, doskonale za to rozumiała miękkość zmęczonego wzroku. Czy powinna była go wyminąć, patrząc w bok i odejść, zostawiając za sobą garść niedopowiedzeń? Jak miałyby wyglądać ich późniejsze spotkania, lawirowanie wśród tajemnic, ostrożne kluczenie, próba wyczucia nastroju drugiego? Nie do tego chciała dopuścić. Zerknęła przelotnie na ćmiący w jego dłoni papieros, bezwiednie przesunęła językiem po wargach, nie będąc pewną czy sama chce zapalić, czy też skończy się to dla niej fatalnie. W odpowiedzi na pytanie odwróciła się ku zamkniętym za sobą drzwiom, jakby oczekując w zaskoczeniu, że zaraz naprawdę ktoś do nich dołączy. Może i nadal była nietrzeźwa, ale podobnych halucynacji zwykle nie miewała.
- Uroczystość, jak uroczystość… - mruknęła do siebie z cichym westchnieniem. To nie samo wydarzenie, wznoszone aplauzy, błysk fleszy czy degustacja wina tak bardzo ją zmęczyła. Na co dzień zwykła kłaść się do snu o wczesnej porze, by równie wcześnie przywitać wstające słońce. Przeciągające się do późnych godzin nocnych przyjęcia odciskały swe piętno na rutynie doyenne, pozbawiając werwy czy bystrości umysłu. Tym razem powód rozproszenia był bardziej skomplikowany, angażujący troje upojonych trunkami czarodziejów, mówiących dość ograniczeniom. Pulsujący wciąż w skroniach ból skutecznie utrudniał skupienie myśli.
- Tak, masz rację - przytaknęła pospiesznie, chwytając się tej ostatniej, ofiarowanej przez Mulcibera deski ratunku, szansy na zachowanie twarzy, nawet jeśli oboje doskonale już wiedzieli jak bardzo rozmija się z prawdą. - Karta win do degustacji kusiła każdą pozycją, więc nie dziwi mnie, że zmęczenie dało się we znaki. - Dwuznaczności przychodziły mimowolnie, na te sama rumieniła się coraz pyszniej. - Pilne obowiązki odebrały mi towarzystwo - odparła dość enigmatycznie, woląc nie zagłębiać się w szczegóły, skoro nie jest o nie pytana wprost. Czy spostrzegł dzisiejszego ranka Tristana? A może Deirdre? Które z nich jako pierwsze zdecydowało się uciec, pozostawić po sobie mgliste, acz jakże przyjemne wspomnienie? Zakładała, że nie będą oni chcieli dzielić się tą tajemnicą, sama też wolała trzymać się jednej wersji. - Zresztą i na mnie czeka już Château Rose, powinnam wrócić do domu. - Powinna, lecz nie do końca chciała. Opuszczenie murów Wenus bezsprzecznie wiązało się z zamknięciem wieczoru, odłożeniem wrażeń na półkę. Te zaś wciąż były w niej żywe i pomimo zmęczenia nadal pragnęła w nich trwać, nie wracać do rzeczywistości, lecz była ona nieubłagana. Powóz pewnie nadal znajdował się nieopodal lokalu, wystarczyło doń dotrzeć, skryć za zasłoną i odetchnąć z ulgą, przez kolejną godzinę drogi powrotnej spróbować zaznać snu. Tyle że ucisk w dole brzucha i czający się z tyłu głowy głos niepokoju nalegały na poznanie myśli Śmierciożercy. Wypuścić go teraz z objęć, to jak dać za wygraną przed poznaniem zasad gry.
- A ty, czekasz na kogoś? - zagaiła, podchodząc bliżej Ramseya, śledząc na męskiej twarzy oznak zmęczenia. - Twoja partnerka przyciągała spojrzenia, wydaje się bardzo sympatyczna. - Drobna półwila u boku Mulcibera była eteryczna i bardzo młodziutka, gdzie ją znalazł i dlaczego dotąd nie słyszała o jej istnieniu? Im bardziej kruszyła się fasada, im prędzej odłupywały się kolejne odłamki konserwatywnych zasad arystokracji, tym większe stawało się grono znanych w Anglii ludzi, a do tych Evandra koniecznie chciała dotrzeć. Pytanie czy każdy zasługiwał na to, by z nim liczyć? Wspięła się na palce i spojrzała ponad ramieniem czarodzieja, jakby spodziewając się, że znajdzie pannę Lyon.
Z pewnym zdumieniem przyjęła rozbawiony ton, doskonale za to rozumiała miękkość zmęczonego wzroku. Czy powinna była go wyminąć, patrząc w bok i odejść, zostawiając za sobą garść niedopowiedzeń? Jak miałyby wyglądać ich późniejsze spotkania, lawirowanie wśród tajemnic, ostrożne kluczenie, próba wyczucia nastroju drugiego? Nie do tego chciała dopuścić. Zerknęła przelotnie na ćmiący w jego dłoni papieros, bezwiednie przesunęła językiem po wargach, nie będąc pewną czy sama chce zapalić, czy też skończy się to dla niej fatalnie. W odpowiedzi na pytanie odwróciła się ku zamkniętym za sobą drzwiom, jakby oczekując w zaskoczeniu, że zaraz naprawdę ktoś do nich dołączy. Może i nadal była nietrzeźwa, ale podobnych halucynacji zwykle nie miewała.
- Uroczystość, jak uroczystość… - mruknęła do siebie z cichym westchnieniem. To nie samo wydarzenie, wznoszone aplauzy, błysk fleszy czy degustacja wina tak bardzo ją zmęczyła. Na co dzień zwykła kłaść się do snu o wczesnej porze, by równie wcześnie przywitać wstające słońce. Przeciągające się do późnych godzin nocnych przyjęcia odciskały swe piętno na rutynie doyenne, pozbawiając werwy czy bystrości umysłu. Tym razem powód rozproszenia był bardziej skomplikowany, angażujący troje upojonych trunkami czarodziejów, mówiących dość ograniczeniom. Pulsujący wciąż w skroniach ból skutecznie utrudniał skupienie myśli.
- Tak, masz rację - przytaknęła pospiesznie, chwytając się tej ostatniej, ofiarowanej przez Mulcibera deski ratunku, szansy na zachowanie twarzy, nawet jeśli oboje doskonale już wiedzieli jak bardzo rozmija się z prawdą. - Karta win do degustacji kusiła każdą pozycją, więc nie dziwi mnie, że zmęczenie dało się we znaki. - Dwuznaczności przychodziły mimowolnie, na te sama rumieniła się coraz pyszniej. - Pilne obowiązki odebrały mi towarzystwo - odparła dość enigmatycznie, woląc nie zagłębiać się w szczegóły, skoro nie jest o nie pytana wprost. Czy spostrzegł dzisiejszego ranka Tristana? A może Deirdre? Które z nich jako pierwsze zdecydowało się uciec, pozostawić po sobie mgliste, acz jakże przyjemne wspomnienie? Zakładała, że nie będą oni chcieli dzielić się tą tajemnicą, sama też wolała trzymać się jednej wersji. - Zresztą i na mnie czeka już Château Rose, powinnam wrócić do domu. - Powinna, lecz nie do końca chciała. Opuszczenie murów Wenus bezsprzecznie wiązało się z zamknięciem wieczoru, odłożeniem wrażeń na półkę. Te zaś wciąż były w niej żywe i pomimo zmęczenia nadal pragnęła w nich trwać, nie wracać do rzeczywistości, lecz była ona nieubłagana. Powóz pewnie nadal znajdował się nieopodal lokalu, wystarczyło doń dotrzeć, skryć za zasłoną i odetchnąć z ulgą, przez kolejną godzinę drogi powrotnej spróbować zaznać snu. Tyle że ucisk w dole brzucha i czający się z tyłu głowy głos niepokoju nalegały na poznanie myśli Śmierciożercy. Wypuścić go teraz z objęć, to jak dać za wygraną przed poznaniem zasad gry.
- A ty, czekasz na kogoś? - zagaiła, podchodząc bliżej Ramseya, śledząc na męskiej twarzy oznak zmęczenia. - Twoja partnerka przyciągała spojrzenia, wydaje się bardzo sympatyczna. - Drobna półwila u boku Mulcibera była eteryczna i bardzo młodziutka, gdzie ją znalazł i dlaczego dotąd nie słyszała o jej istnieniu? Im bardziej kruszyła się fasada, im prędzej odłupywały się kolejne odłamki konserwatywnych zasad arystokracji, tym większe stawało się grono znanych w Anglii ludzi, a do tych Evandra koniecznie chciała dotrzeć. Pytanie czy każdy zasługiwał na to, by z nim liczyć? Wspięła się na palce i spojrzała ponad ramieniem czarodzieja, jakby spodziewając się, że znajdzie pannę Lyon.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Choć zmęczenie odmalowywało się wyraźnie w jej oczach, na twarzy i w postawie, nie sposób było nie przyznać, że nawet taka, z włosami w nieładzie, bez dumnie uniesionego podbródka prezentowała się wyjątkowo atrakcyjnie. Na próżno szukać niedoskonałości, każde odstępstwo od normy w jej wypadku wydawało się kusić wyobraźnię do tworzenia obrazów i interpretacji. Nie oparł się opuszczeniu spojrzenia na jej wargi, gdy bezwiednie je oblizała, zupełnie tak jakby samym gestem potrafiła odsunąć wszystko inne na bok i skupić uwagę na sobie. Była piękna. Nawet teraz. Powrócił spojrzeniem ku jej oczom, ale te umknęły za siebie, na drzwi. Nie zamierzał jej przesłuchiwać, bo przecież po wymianie uprzejmości pożegnają się i udadzą w swoje strony. Mógł na to przystać; dzielnie wiary, że nie wydarzyło się nic, po prostu się spotkali, a miejsce nie miało wcale znaczenia. Uśmiechnął się życzliwie, gotów przytaknąć i już ją pożegnać, dopóki nie przyznała, że nikogo nie było już za tymi drzwiami. Nie miał sił na teatralne westchnienie, ale brew mu drgnęła, a ciekawość błysnęła w oczach. Nie pozwolił myślom wypłynąć na wierzch, zamiast tego milcząco przyjął jej odpowiedź, zaś ruchem dłoni wskazał jej drogę wyjścia — powinna wrócić do domu, tak powiedziała. Dopiero po chwili odezwał się, wsuwając papierosa między usta.
— Odprowadzę cię do powozu — zaproponował ze swobodą, powoli kierując się we wskazanym wcześniej kierunku. Kiedy portret Wenus uchylił się przed nimi, puścił ją przodem, zatrzymując się tuż przy framudze, czy raczej ramie, która ją stanowiła. Zmarszczył brwi na moment, kiedy do głowy wpadł mu nieco absurdalny pomysł, ale kiedy konsekwencje dnia poprzedniego powoli stawały w progu, pukając do zamkniętych drzwi, wcale nie wydał mu się zły.— Nie oferują tu śniadań, ale może kuchnia nie jest jeszcze zamknięta — rzucił mimochodem z papierosem wciąż w ustach, niewinnie wzruszając ramionami. — A jeśli jest — wyjął papierosa i wypuścił powietrze wraz z siwym dymem.— Moglibyśmy ją otworzyć. Nie zachwycę cię zdolnościami kulinarnymi, ale napewno znajdziemy coś zadowalającego. — Dręczyło go pragnienie; gotów był zostać tu tylko po to, by znaleźć coś, co je ugasi, ale chętnie zaspokoiłby też głód. W mieszkaniu na Pokątnej nie czekało na niego nic szczególnego, a zdecydowanie wolał skorzystać z gościnności aktualnych opiekunów tego przybytku i wrócić do domu tylko po to, by doprowadzić się do porządku przed dniem pełnym pracy. — Chyba, że w Château Rose czeka już petit déjeuner— dodał po francusku, wyobrażając sobie jajka na miękko i chrupiącego croissanta z migdałami na ciepło. A z tym trudno było konkurować. Oczekując na jej odpowiedź przechylił lekko głowę, licząc na to, że nie dostrzeże w porannej ofercie niczego niewłaściwego — Tristan zrezygnował z kosztowania specyfików przyniesionych przez Edgara; z niego spływał ich efekt i choć obraz nie płatał mu już figla wciąż czuł to upojne odprężenie i miękkość życia. Gdy wspomniała o kobiecie, która towarzyszyła mu podczas niezwykłej ceremonii, usta wykrzywił kurtuazyjny uśmiech, którym najchętniej zakończyłby temat, ale jeśli mogła na nich czekać bardzo nieelegancka i zdecydowanie nieodpowiednia wędrówka na zaplecze to i tak prędzej czy później temat powróci. Salome. Salome Lyon, gdzie się właściwie podziała i dlaczego nie był tu właśnie z nią?
— Jest, rzeczywiście — przyznał, wracając myślami do poprzedniego wieczoru. Choć zapomniał o niej na chwilę szukając uniesień w ramionach innej, teraz sobie przypomniał — o tym, jak hipnotyzujące mu się wydawało jej szczebiotanie i za nic nie potrafił pojąć dlaczego, skoro nie miała nic mądrego do powiedzenia; jak gładko zgodził się na taniec z nią choć nie przepadał za tym, nie odnajdując przyjemności w gubionych krokach. Miała w sobie coś, co przyciągało spojrzenia, co sprawiało, że chciało się być przy niej, czuć ją obok, dotykać jej skóry. Coś takiego, jak lady Rosier.— Niestety, rozbolała ją głowa i musiała wcześniej wrócić do domu. Żałowała, że nie mogła bliżej poznać tak wspaniałych gości, jak wy — skłamał gładko, wracając spojrzeniem do Evandry. Zostawił ją w części restauracyjnej, udając się z towarzyszami na zewnętrzny basen, gdzie kompletnie o niej zapomniał — i o tym, że pokładał w niej jakiekolwiek nadzieje. — Któraś pozycja szczególnie ci przypadła do gustu? — spytał, zmieniając temat na wygodniejszy dla siebie. — Z karty win — dodał, unosząc brwi. — Jestem ciekaw, w jakich smakach odnajdujesz przyjemność. — A wina niosły ze sobą szczególny jej rodzaj. Noce z Giovanną pamiętał bardzo dobrze, podobnie jak degustację trunków, które mu proponowała.
— Odprowadzę cię do powozu — zaproponował ze swobodą, powoli kierując się we wskazanym wcześniej kierunku. Kiedy portret Wenus uchylił się przed nimi, puścił ją przodem, zatrzymując się tuż przy framudze, czy raczej ramie, która ją stanowiła. Zmarszczył brwi na moment, kiedy do głowy wpadł mu nieco absurdalny pomysł, ale kiedy konsekwencje dnia poprzedniego powoli stawały w progu, pukając do zamkniętych drzwi, wcale nie wydał mu się zły.— Nie oferują tu śniadań, ale może kuchnia nie jest jeszcze zamknięta — rzucił mimochodem z papierosem wciąż w ustach, niewinnie wzruszając ramionami. — A jeśli jest — wyjął papierosa i wypuścił powietrze wraz z siwym dymem.— Moglibyśmy ją otworzyć. Nie zachwycę cię zdolnościami kulinarnymi, ale napewno znajdziemy coś zadowalającego. — Dręczyło go pragnienie; gotów był zostać tu tylko po to, by znaleźć coś, co je ugasi, ale chętnie zaspokoiłby też głód. W mieszkaniu na Pokątnej nie czekało na niego nic szczególnego, a zdecydowanie wolał skorzystać z gościnności aktualnych opiekunów tego przybytku i wrócić do domu tylko po to, by doprowadzić się do porządku przed dniem pełnym pracy. — Chyba, że w Château Rose czeka już petit déjeuner— dodał po francusku, wyobrażając sobie jajka na miękko i chrupiącego croissanta z migdałami na ciepło. A z tym trudno było konkurować. Oczekując na jej odpowiedź przechylił lekko głowę, licząc na to, że nie dostrzeże w porannej ofercie niczego niewłaściwego — Tristan zrezygnował z kosztowania specyfików przyniesionych przez Edgara; z niego spływał ich efekt i choć obraz nie płatał mu już figla wciąż czuł to upojne odprężenie i miękkość życia. Gdy wspomniała o kobiecie, która towarzyszyła mu podczas niezwykłej ceremonii, usta wykrzywił kurtuazyjny uśmiech, którym najchętniej zakończyłby temat, ale jeśli mogła na nich czekać bardzo nieelegancka i zdecydowanie nieodpowiednia wędrówka na zaplecze to i tak prędzej czy później temat powróci. Salome. Salome Lyon, gdzie się właściwie podziała i dlaczego nie był tu właśnie z nią?
— Jest, rzeczywiście — przyznał, wracając myślami do poprzedniego wieczoru. Choć zapomniał o niej na chwilę szukając uniesień w ramionach innej, teraz sobie przypomniał — o tym, jak hipnotyzujące mu się wydawało jej szczebiotanie i za nic nie potrafił pojąć dlaczego, skoro nie miała nic mądrego do powiedzenia; jak gładko zgodził się na taniec z nią choć nie przepadał za tym, nie odnajdując przyjemności w gubionych krokach. Miała w sobie coś, co przyciągało spojrzenia, co sprawiało, że chciało się być przy niej, czuć ją obok, dotykać jej skóry. Coś takiego, jak lady Rosier.— Niestety, rozbolała ją głowa i musiała wcześniej wrócić do domu. Żałowała, że nie mogła bliżej poznać tak wspaniałych gości, jak wy — skłamał gładko, wracając spojrzeniem do Evandry. Zostawił ją w części restauracyjnej, udając się z towarzyszami na zewnętrzny basen, gdzie kompletnie o niej zapomniał — i o tym, że pokładał w niej jakiekolwiek nadzieje. — Któraś pozycja szczególnie ci przypadła do gustu? — spytał, zmieniając temat na wygodniejszy dla siebie. — Z karty win — dodał, unosząc brwi. — Jestem ciekaw, w jakich smakach odnajdujesz przyjemność. — A wina niosły ze sobą szczególny jej rodzaj. Noce z Giovanną pamiętał bardzo dobrze, podobnie jak degustację trunków, które mu proponowała.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Powrót do Kent miał przynieść spokój, oddech ulgi po ułożeniu głowy na własnej poduszce, lecz z każdym kolejnym krokiem stawianym na drodze ku wyjściu nabierała zwątpienia. Czy rzeczywiście mogli zostać w Wenus nieco dłużej? Nie widziała w propozycji niczego zdrożnego czy niewłaściwego, a przynajmniej nie pozwoliła, by związana z rozchełstaną koszulą Mulcibera myśl znalazła odbicie na twarzy. Umysł odurzony wciąż wspomnieniem poszarpanej namiętności zmuszał do bardziej przychylnego spojrzenia na spowitą srebrzystym dymem szorstkość męskiego policzka.
- Oh marzenie - uśmiechnęła się ni to do swoich myśli, ni propozycji. Była za to niemalże pewna, że bliżej im do południa, niż bladego świtu. - W Château Rose pora śniadaniowa raczej już się skończyła, spóźnienia są niedopuszczalne - wyjaśniła żartobliwie poważnym tonem. Nigdy dotąd nie opuściła posiłku, jaki zwykła jadać wspólnie z rodziną. Nie godziło się przecież, by doyenne Rosier dawała reszcie rodu zły przykład, co mogłoby skutecznie zaprzepaścić dotychczasowe próby zjednania sobie wszystkich członków. Sztywno wytyczona godzina jednaka była dla każdego, wyłącznie w czasie choroby zezwalając na odstępstwo od reguły. - Z pewnością skupię na sobie wymowne spojrzenia, niemniej i tak wypadałoby mi wrócić do Kent.
Kierowała się powinnością, zdrowym - nawet jeśli nie do końca trzeźwym - rozsądkiem. Ciało mówiło jednak inaczej, domagało dalszej rozrywki, czemu wtórowały dobijające się do świadomości myśli. Ponownie sięgnęła dłonią do włosów, kiedy nieznośny kosmyk nadal wysuwał się zza ucha i wpadał do oczu.
- Przykro mi to słyszeć. Zamierzałam pogratulować pannie Lyon wspaniałego występu. - Nawet nie skłamała, bo mimo iż pianistki słuchała jedynie jednym uchem oddając się konwersacji z madame Mericourt, tak wprost uwielbiała otaczać się artystami. Pod palcami czarownicy fortepian brzmiał niezwykle, najpewniej poruszając duszę, jak i serce - tego jednak nie było dane Evandrze doświadczyć. Oszczędnie opisujące postać półwili słowa subtelnie wskazywały na niechęć względem rozwijania tematu. Lata spędzone na salonach nauczały spostrzegawczości, wychwytywania drobnych zmian, zarówno gestach, jak i tonie głosu. Przyjęła gładko zmieniony temat, chwilę zastanawiając się nad sednem pytania. Która z pozycji szczególnie przypadła jej do gustu? Ta, w której zdarła delikatną skórę kolan, naznaczając ją czerwienią na następne kilka dni czy ta, kiedy przyparta do łoża z ręką zaciśniętą na gardle, z trudem łapała urywany oddech? Znów ta fala gorąca, zbierająca kulminację w spąsowieniu policzków. Obleczona w rękawiczkę dłoń nie powędrowała do zaznaczonej różem szyi, nadal dotąd skrytej za miękkością futrzanej pelerynki. Uśmiechnęła się do śmiałej myśli, skuszona podjęciem ryzyka i kontynuowania słownych szarad.
- Jestem wielbicielką szampana, lubię łaskoczącą podniebienie słodycz. Moscato Giallo wydawało się z początku dobrą opcją, kwiatową i lekką, idealnie trafiającą w mój gust. - przyznała po krótkim namyśle. Unosząc wzrok na Śmierciożercę przystanęła w miejscu. W błękicie spojrzenia majaczyła się zagadkowa ciekawość. - Doszłam jednak do wniosku, że ten wieczór zasługuje na coś więcej, niż znane, bezpieczne wina. Pozwoliłam się zaskoczyć degustacją pieprznych smaków o subtelnym, brzoskwiniowym wykończeniu. Wybacz, ich nazwy rozpłynęły się w mej pamięci - tu zaś skłamała gładko, tej nocy wielokrotnie wykrzykując w ekstazie imiona kochanków; tej tajemnicy nie mogła mu jednak zdradzić.
- Właściwie to… mam pewną obawę - rzuciła nagle. - Powrót do domu wiąże się przykro z zakończeniem wieczoru. Nie mam pewności czy jestem na to gotowa. - Niespodziewana szczera wylewność na poły kierowana była zażyłością Ramseya z Tristanem i poczuciem, że może mu ufać, na wpół potrzebą odpuszczenia i tak już nadszarpniętych konwenansów. Wejście do powozu oznaczałoby powrót do rzeczywistości, do codziennych obowiązków, pogawędek z ciotkami, pielęgnacją róż i rozliczeniami finansowymi planowanego serpentarium. Ta noc, mimo iż niezwykle męcząca i gwarantująca ból głowy, który motywował wyłącznie do pozostania w łóżku, wiązała się z intensywnie satysfakcjonującymi doznaniami. Gwałtowny przeskok mógł okazać się fatalny w skutkach. - Mówiłeś, że którą drogą do kuchni? - Nie czekając na odpowiedź, zwróciła swoje kroki ku zapleczu, oglądając się jeszcze przelotnie przez ramię, by uśmiechem zachęcić Mulcibera do podążenia za sobą. - Czy będziesz tak miły i poczęstujesz mnie papierosem? - Głód okazał się być silniejszy od potrzeby zachowania wizerunku dostojnej lady doyenne, której wiele nie wypada, zwłaszcza że tym porankiem musiała mocno już zaburzyć swój obraz w oczach Ramseya - co jeszcze mogłoby się stać?
- Oh marzenie - uśmiechnęła się ni to do swoich myśli, ni propozycji. Była za to niemalże pewna, że bliżej im do południa, niż bladego świtu. - W Château Rose pora śniadaniowa raczej już się skończyła, spóźnienia są niedopuszczalne - wyjaśniła żartobliwie poważnym tonem. Nigdy dotąd nie opuściła posiłku, jaki zwykła jadać wspólnie z rodziną. Nie godziło się przecież, by doyenne Rosier dawała reszcie rodu zły przykład, co mogłoby skutecznie zaprzepaścić dotychczasowe próby zjednania sobie wszystkich członków. Sztywno wytyczona godzina jednaka była dla każdego, wyłącznie w czasie choroby zezwalając na odstępstwo od reguły. - Z pewnością skupię na sobie wymowne spojrzenia, niemniej i tak wypadałoby mi wrócić do Kent.
Kierowała się powinnością, zdrowym - nawet jeśli nie do końca trzeźwym - rozsądkiem. Ciało mówiło jednak inaczej, domagało dalszej rozrywki, czemu wtórowały dobijające się do świadomości myśli. Ponownie sięgnęła dłonią do włosów, kiedy nieznośny kosmyk nadal wysuwał się zza ucha i wpadał do oczu.
- Przykro mi to słyszeć. Zamierzałam pogratulować pannie Lyon wspaniałego występu. - Nawet nie skłamała, bo mimo iż pianistki słuchała jedynie jednym uchem oddając się konwersacji z madame Mericourt, tak wprost uwielbiała otaczać się artystami. Pod palcami czarownicy fortepian brzmiał niezwykle, najpewniej poruszając duszę, jak i serce - tego jednak nie było dane Evandrze doświadczyć. Oszczędnie opisujące postać półwili słowa subtelnie wskazywały na niechęć względem rozwijania tematu. Lata spędzone na salonach nauczały spostrzegawczości, wychwytywania drobnych zmian, zarówno gestach, jak i tonie głosu. Przyjęła gładko zmieniony temat, chwilę zastanawiając się nad sednem pytania. Która z pozycji szczególnie przypadła jej do gustu? Ta, w której zdarła delikatną skórę kolan, naznaczając ją czerwienią na następne kilka dni czy ta, kiedy przyparta do łoża z ręką zaciśniętą na gardle, z trudem łapała urywany oddech? Znów ta fala gorąca, zbierająca kulminację w spąsowieniu policzków. Obleczona w rękawiczkę dłoń nie powędrowała do zaznaczonej różem szyi, nadal dotąd skrytej za miękkością futrzanej pelerynki. Uśmiechnęła się do śmiałej myśli, skuszona podjęciem ryzyka i kontynuowania słownych szarad.
- Jestem wielbicielką szampana, lubię łaskoczącą podniebienie słodycz. Moscato Giallo wydawało się z początku dobrą opcją, kwiatową i lekką, idealnie trafiającą w mój gust. - przyznała po krótkim namyśle. Unosząc wzrok na Śmierciożercę przystanęła w miejscu. W błękicie spojrzenia majaczyła się zagadkowa ciekawość. - Doszłam jednak do wniosku, że ten wieczór zasługuje na coś więcej, niż znane, bezpieczne wina. Pozwoliłam się zaskoczyć degustacją pieprznych smaków o subtelnym, brzoskwiniowym wykończeniu. Wybacz, ich nazwy rozpłynęły się w mej pamięci - tu zaś skłamała gładko, tej nocy wielokrotnie wykrzykując w ekstazie imiona kochanków; tej tajemnicy nie mogła mu jednak zdradzić.
- Właściwie to… mam pewną obawę - rzuciła nagle. - Powrót do domu wiąże się przykro z zakończeniem wieczoru. Nie mam pewności czy jestem na to gotowa. - Niespodziewana szczera wylewność na poły kierowana była zażyłością Ramseya z Tristanem i poczuciem, że może mu ufać, na wpół potrzebą odpuszczenia i tak już nadszarpniętych konwenansów. Wejście do powozu oznaczałoby powrót do rzeczywistości, do codziennych obowiązków, pogawędek z ciotkami, pielęgnacją róż i rozliczeniami finansowymi planowanego serpentarium. Ta noc, mimo iż niezwykle męcząca i gwarantująca ból głowy, który motywował wyłącznie do pozostania w łóżku, wiązała się z intensywnie satysfakcjonującymi doznaniami. Gwałtowny przeskok mógł okazać się fatalny w skutkach. - Mówiłeś, że którą drogą do kuchni? - Nie czekając na odpowiedź, zwróciła swoje kroki ku zapleczu, oglądając się jeszcze przelotnie przez ramię, by uśmiechem zachęcić Mulcibera do podążenia za sobą. - Czy będziesz tak miły i poczęstujesz mnie papierosem? - Głód okazał się być silniejszy od potrzeby zachowania wizerunku dostojnej lady doyenne, której wiele nie wypada, zwłaszcza że tym porankiem musiała mocno już zaburzyć swój obraz w oczach Ramseya - co jeszcze mogłoby się stać?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy opuści Wenus, dzień przywita go mokrymi ulicami zimnego Londynu, a dalej, na ulicy Pokątnej, zupełna pustka w mieszkaniu. Lubił ją, tak samo jak samotność, w której miał sojusznika, ale mimo najlepszych relacji nie mógł otrzymać od niej sytego śniadania. I choć przywykł zarówno do niewybrednych dań, które miały wyłącznie zaspokoić głód i bez umiejętności, jak i stołowania się poza domem w drodze do i z Ministerstwa Magii, trudno było mu odsunąć natrętną myśl o wypełnieniu żołądka pysznościami serwowanymi właśnie tu, w kuchennej restauracji. Uniósł brwi, a krótkie mruknięcie wydobyło się z gardła — no tak, zdołał już zapomnieć o twardych zasadach panujących w dworku, które mogły być też przyjemnym rytmem każdego dnia. Nigdy nie był dobry w ich przestrzeganiu (choć oczywiście podporządkować się musiał), ale nie potrafiłby świadomie skrytykować sztywnych reguł, kiedy w myślach majaczyło wspomnienie kuchni Château Rose.
— Czeka cię za to kara? Nestor zaprosi na rozmowę? — założył z rozbawieniem, ale nie dokończył swej myśli, która już odkąd ją ujrzał świtała mu przed oczyma. Miała wybrzmieć dopiero za chwilę. Nie czekał też na odpowiedź, uśmiechając się lekko, błogo, bo zmęczenie odmalowywało się na jego twarzy nie tylko pod postacią lekkich cieni, ale i łagodnymi rysami twarzy. Skinął głową, jakby godząc się na jej życzenie. Nie śmiałby jej przekonywać. Mógł jej towarzyszyć aż do powozu, który bezpiecznie zabierze ją do domu. — Przekażę jej— przyrzekł, choć nie był nawet pewien kiedy ją zobaczy. Ulotnił się nieelegancko, pozostawiając ją zupełnie samą sobie, ale nie miał ochoty dziś się nad tym zastanawiać.— Kiedy pierwszy raz usłyszałem jej grę, byłem pod wrażeniem — pochwalił ją, całkiem szczerze. Nie miało znaczenia, że uwiodła go urodą, a nie grą na fortepianu. — Chociaż mógłbym przysiąc, że słoń nadepnął mi na ucho w dzieciństwie. Ale, błagam, niech to zostanie naszą tajemnicą — zwrócił się do niej, ściszając głos. Nie czuł piękna muzyki, nie poruszała jego wrażliwych strun, ale nie mógłby nie przyznać, że nie intrygowała go w czysto naukowy sposób. Rytm był ściśle powiązany z liczbami. Przeczesał palcami opadające na czoło włosy. To spotkanie i ta rozmowa powinny wyglądać inaczej, ale zbłaźniłby się, próbując trzymać oficjalnego tonu, kiedy ona zarumieniona i wciąż nienasycona opuszczała sypialnie, a on z rozchełstaną koszulą zmierzał do domu.— Szampan— powtórzył, oswajając się z tym wyborem. Czy powinen być zaskoczony? Nie. — Atakuje nagle, niespodziewanie zabierając w intensywną, choć zdecydowanie zbyt krótką podróż — zawyrokował, zerkając na Evandrę. Prędko i niezbyt nachalnie zmierzył ją wzrokiem, pozwalając sobie na szelmowski uśmiech. — Może któryś Pinot Gris? Przyznam, że nie udało mi się na trafić, ale wierzę, że musiało być wyborne. Docenione przez takie podniebienie.— Oczy zmrużyły się lekko, ale odjął od niej wzrok — choć było to trudne — nim posądzi go o natręctwo i niegrzeczne wścibstwo. Nie dociekał, ale nie ukrywał, że myślał nad jej słowami bardziej niż powinien.
—Och — westchnął, gdy przystała na jego propozycję. Nawet nie próbował grać zaskoczonego, zamiast tego uśmiechnął się z zadowoleniem. Powoli, leniwie. — Każdemu od czasu do czasu przydaje się wyrwanie z poukładanej, z góry zaplanowanej codzienności.— Nim zdążył jej wskazać kierunek, skręciła w stronę zaplecza, oglądając się na niego. Korytarz nie był tak elegancki i szeroki jak główny. Obrócił się przez ramię, ale nikt nie pałętał się między pokojami. Ruszył za czarownicą, po chwili ruchem ręki wskazując jej dalszą drogę. Był tu już, choć nigdy dotąd nie realizował podobnych potrzeb.
— Oczywiście.— Wsunął własnego papierosa między usta. Zaciągnął się przy okazji, gdy zajął się wyciąganiem papierośnicy i poczęstował lady Rosier. — Magiczne, ale robione przeze mnie. Uprzejmie ostrzegam — dodał ciszej, a tytoń w bibule zatańczył między wargami. — To tutaj. Uprzedzając twoje pytanie, nie jestem stałym bywalcem tego miejsca, ale zdażyło mi się tu zabłądzić — wyjaśnił, nie precyzując jednak, czy miał na myśli kuchnię, czy Wenus ogółem. Przystanąwszy przy drzwiach, wyciągnął papierosa i tą samą ręką nacisnął na klamkę.— Chwila — szepnął jednak zaraz, nim puścił ją przodem. Zatrzymawszy się tuż przy niej, u jej boku; czując zapach jej perfum i ciała zmieszany z zapachem tytoniu patrzył w głąb kuchni, w której drzwi wahadłowe wciąż się ruszały. Nikt jednak nie zjawił się z powrotem w tej krótkiej chwili, więc otworzył drzwi szerzej, wpuszczając czarownice przodem. — Jakieś specjalne życzenia? — zażartował, rzucając szatę na blat, na którym przygotowywano posiłki. Swobodnie ruszył dalej, ale wyglądało na to, że pora była rzeczywiście późna, a kuchnia nie tylko nie była zamknięta, ale lada moment restauracja miała rozpocząć przygotowania do kolejnego dnia. — Tak sobie myślę — podjął, wracając do tej kwestii, która od razu zwróciła jego uwagę. — Tristan nigdy by cię tu nie zostawił samej — rzekł z pozornym wahaniem. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że mimo jej kapryśności i temperamentu dbał o nią i nie zezwolił na przedłużenie słodkiego wypoczynku kosztem samotnej podróży z burdelu, w centrum Londynu. Stolica mogła być najbezpieczniejszym miejscem w całej Wielkiej Brytanii, ale taka kobieta jak ona nigdzie nie mogła być w stu procentach bezpieczna, szczególnie jeśli była tak cenna dla Śmierciożercy. I od niej mogło zależeć jego życie.
— Czeka cię za to kara? Nestor zaprosi na rozmowę? — założył z rozbawieniem, ale nie dokończył swej myśli, która już odkąd ją ujrzał świtała mu przed oczyma. Miała wybrzmieć dopiero za chwilę. Nie czekał też na odpowiedź, uśmiechając się lekko, błogo, bo zmęczenie odmalowywało się na jego twarzy nie tylko pod postacią lekkich cieni, ale i łagodnymi rysami twarzy. Skinął głową, jakby godząc się na jej życzenie. Nie śmiałby jej przekonywać. Mógł jej towarzyszyć aż do powozu, który bezpiecznie zabierze ją do domu. — Przekażę jej— przyrzekł, choć nie był nawet pewien kiedy ją zobaczy. Ulotnił się nieelegancko, pozostawiając ją zupełnie samą sobie, ale nie miał ochoty dziś się nad tym zastanawiać.— Kiedy pierwszy raz usłyszałem jej grę, byłem pod wrażeniem — pochwalił ją, całkiem szczerze. Nie miało znaczenia, że uwiodła go urodą, a nie grą na fortepianu. — Chociaż mógłbym przysiąc, że słoń nadepnął mi na ucho w dzieciństwie. Ale, błagam, niech to zostanie naszą tajemnicą — zwrócił się do niej, ściszając głos. Nie czuł piękna muzyki, nie poruszała jego wrażliwych strun, ale nie mógłby nie przyznać, że nie intrygowała go w czysto naukowy sposób. Rytm był ściśle powiązany z liczbami. Przeczesał palcami opadające na czoło włosy. To spotkanie i ta rozmowa powinny wyglądać inaczej, ale zbłaźniłby się, próbując trzymać oficjalnego tonu, kiedy ona zarumieniona i wciąż nienasycona opuszczała sypialnie, a on z rozchełstaną koszulą zmierzał do domu.— Szampan— powtórzył, oswajając się z tym wyborem. Czy powinen być zaskoczony? Nie. — Atakuje nagle, niespodziewanie zabierając w intensywną, choć zdecydowanie zbyt krótką podróż — zawyrokował, zerkając na Evandrę. Prędko i niezbyt nachalnie zmierzył ją wzrokiem, pozwalając sobie na szelmowski uśmiech. — Może któryś Pinot Gris? Przyznam, że nie udało mi się na trafić, ale wierzę, że musiało być wyborne. Docenione przez takie podniebienie.— Oczy zmrużyły się lekko, ale odjął od niej wzrok — choć było to trudne — nim posądzi go o natręctwo i niegrzeczne wścibstwo. Nie dociekał, ale nie ukrywał, że myślał nad jej słowami bardziej niż powinien.
—Och — westchnął, gdy przystała na jego propozycję. Nawet nie próbował grać zaskoczonego, zamiast tego uśmiechnął się z zadowoleniem. Powoli, leniwie. — Każdemu od czasu do czasu przydaje się wyrwanie z poukładanej, z góry zaplanowanej codzienności.— Nim zdążył jej wskazać kierunek, skręciła w stronę zaplecza, oglądając się na niego. Korytarz nie był tak elegancki i szeroki jak główny. Obrócił się przez ramię, ale nikt nie pałętał się między pokojami. Ruszył za czarownicą, po chwili ruchem ręki wskazując jej dalszą drogę. Był tu już, choć nigdy dotąd nie realizował podobnych potrzeb.
— Oczywiście.— Wsunął własnego papierosa między usta. Zaciągnął się przy okazji, gdy zajął się wyciąganiem papierośnicy i poczęstował lady Rosier. — Magiczne, ale robione przeze mnie. Uprzejmie ostrzegam — dodał ciszej, a tytoń w bibule zatańczył między wargami. — To tutaj. Uprzedzając twoje pytanie, nie jestem stałym bywalcem tego miejsca, ale zdażyło mi się tu zabłądzić — wyjaśnił, nie precyzując jednak, czy miał na myśli kuchnię, czy Wenus ogółem. Przystanąwszy przy drzwiach, wyciągnął papierosa i tą samą ręką nacisnął na klamkę.— Chwila — szepnął jednak zaraz, nim puścił ją przodem. Zatrzymawszy się tuż przy niej, u jej boku; czując zapach jej perfum i ciała zmieszany z zapachem tytoniu patrzył w głąb kuchni, w której drzwi wahadłowe wciąż się ruszały. Nikt jednak nie zjawił się z powrotem w tej krótkiej chwili, więc otworzył drzwi szerzej, wpuszczając czarownice przodem. — Jakieś specjalne życzenia? — zażartował, rzucając szatę na blat, na którym przygotowywano posiłki. Swobodnie ruszył dalej, ale wyglądało na to, że pora była rzeczywiście późna, a kuchnia nie tylko nie była zamknięta, ale lada moment restauracja miała rozpocząć przygotowania do kolejnego dnia. — Tak sobie myślę — podjął, wracając do tej kwestii, która od razu zwróciła jego uwagę. — Tristan nigdy by cię tu nie zostawił samej — rzekł z pozornym wahaniem. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że mimo jej kapryśności i temperamentu dbał o nią i nie zezwolił na przedłużenie słodkiego wypoczynku kosztem samotnej podróży z burdelu, w centrum Londynu. Stolica mogła być najbezpieczniejszym miejscem w całej Wielkiej Brytanii, ale taka kobieta jak ona nigdzie nie mogła być w stu procentach bezpieczna, szczególnie jeśli była tak cenna dla Śmierciożercy. I od niej mogło zależeć jego życie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- To nieco bardziej skomplikowane, ale tak, mogę to przyrównać do wylądowania na dywaniku nestora - wtóruje mu rozbawieniem, nawet jeśli nie do końca się z tym zgadza. Dla Evandry zasady są oczywiste, wszak ustalone są po to, aby ich przestrzegać - doraźnie także i łamać, lecz bez ich znajomości może się to skończyć różnie. Jeśli nawet lady doyenne nie pokazuje domownikom wierności zwyczajom, dlaczego inni mieliby to robić? - Naturalnie, twoje tajemnice są ze mną bezpieczne - chwali się, bo kiedy odgórnie wie, że coś ma pozostać poufne, nie dzieli się tym nawet z najbliższymi. Wyjątek stanowią Primrose oraz Rigel, którzy naprzemiennie dostają istotne w życiu półwili informacje - oby nie zdecydowali się ich nigdy ze sobą połączyć.
- Czasem krótka podróż jest jedyną, na jaką można sobie pozwolić. A wtedy, po co w ogóle sięgać po trunek, kiedy nie czerpać z niego pełnymi garściami? - Pozwala sobie na ukradkowe wyłapywanie wlepionego w siebie wzroku. Rzadko kiedy się peszy, zwłaszcza w towarzystwie mężczyzn. Zaciąga się papierosem, udając, że wcale nie dostrzega stalowoszarego spojrzenia. Magiczny tytoń różni się w smaku od tego, który dostępny jest w palarni Château Rose, jak i różni się od psychodelicznych ziół Deirdre, a jednak gryzący podniebienie dym nie wywołuje ataku kaszlu. Przystaje obok drzwi i podtyka palec na ust na znak konspiracyjnego milczenia. Z oddechem ulgi przyjmuje fakt, że kuchnia jest akurat pusta. Przekracza próg i podziwia potężną przestrzeń zastawioną mnogością mis, noży i kociołków. Futrzaną narzutkę odkłada również na bok wraz z długimi rękawiczkami, bez skrępowania odsłaniając te kilka widocznych na szyi i przy nadgarstkach zasinień. - Pozwól, że dziś ja ci usłużę swoim popisowym daniem. - Gotująca arystokratka - pomyślałby kto! - Mam niezwykły talent do kanapek z szynką. - Puszcza mu porozumiewawczo oczko i rozgląda się za pieczywem oraz chłodnią. W tym jednym ma doświadczenie; wielokrotne nocne spacery w towarzystwie Mathieu ku rodowej kuchni każdorazowo skutkują przyrządzaniem przekąsek, jakże idealnych wobec trudnych tematów do rozmowy.
- Kto mówił, że zostawił mnie tu samą? - Na języku arystokratki tańczy rozbawienie. - Byłam w dobrych rękach, acz i te finalnie zrezygnowały z mojego towarzystwa - pozwala sobie na teatralne westchnienie, bo Deirdre nie tylko ją zostawiła, ale i okradła z pończoch. - Muszę przyznać, że to moja pierwsza okazja, podczas której mogę zwiedzić tak wiele z nieznanych mi dotąd miejsc Wenus. Chciałabym, by nie była ostatnią. - Posyła świeżo upieczonemu namiestnikowi sugestywne spojrzenie. Spędzona w tutejszych pościelach noc jest dlań niezwykłym doświadczeniem, kiedy może puścić wodze fantazji i wprowadzić je wreszcie w życie. Duszna od mieszaniny ciężkich perfum, suto zakrapiana alkoholem; sen nie przyszedł szybko, umysł chciał chłonąć wszystko, co podsuwano mu na złotej tacy, a była to niezwykła uczta dla każdego ze zmysłów. - To ciekawe urozmaicenie dla codzienności, móc poddać się głodowi, jaki od zawsze tli się gdzieś w ciele i nie potrafi znaleźć spełnienia - zdradza nieco więcej, niż by sobie tego życzyła, ale skoro i tak mają okazję spotkać się przy dość specyficznych okolicznościach, nie widzi sensu w zbędnej pruderii. - To bardzo przykre, ile osób żyje w cieniu swoich pragnień. - Jak wiele mu to mówi? Czy ma świadomość romansu Tristana z Deirdre? I czy dopuszcza do siebie myśl, by cnotliwa lady doyenne Rosier miała spędzać noc, dzieląc łoże z nimi obojga?
Przydusza papierosa, a ten gaśnie z cichym sykiem. Na jednym z blatów pojawiają się kawałek mięsa, twarożek i trochę świeżych warzyw. Bułka paryska o chrupiącej skórce zostaje równo przekrojona i skropiona dobrą oliwą, a z szynki starannie odkrawane kilka plastrów, ułożone na pajdzie w estetyczną kompozycję.
- Podano do stołu - anonsuje uroczystym tonem, szumnym tytułem nazywając kuchenny blat zaraz po tym, jak szybkim, acz mało eleganckim gestem zlizuje z palca twarożek. Głód dokucza bardziej, niż się jej dotąd zdawało, przesłaniając nawet poranne mdłości.
- Czy miałam już okazję pogratulować ci otrzymanych tytułów? Jesteś istotną częścią szybko postępującej czarodziejskiej rewolucji. - Zarówno jako nowy namiestnik, jak i autor kontrowersyjnych artykułów. - Niewątpliwie twoje zasługi zostały uznane. To wspaniałe móc mieć pewność, że odważne czyny są doceniane i odpowiednio nagradzane. - Nie zna szczegółów działań reszty Śmierciożerców, ale wierzy, że Minister Magii podjął dobrą decyzję.
- Czasem krótka podróż jest jedyną, na jaką można sobie pozwolić. A wtedy, po co w ogóle sięgać po trunek, kiedy nie czerpać z niego pełnymi garściami? - Pozwala sobie na ukradkowe wyłapywanie wlepionego w siebie wzroku. Rzadko kiedy się peszy, zwłaszcza w towarzystwie mężczyzn. Zaciąga się papierosem, udając, że wcale nie dostrzega stalowoszarego spojrzenia. Magiczny tytoń różni się w smaku od tego, który dostępny jest w palarni Château Rose, jak i różni się od psychodelicznych ziół Deirdre, a jednak gryzący podniebienie dym nie wywołuje ataku kaszlu. Przystaje obok drzwi i podtyka palec na ust na znak konspiracyjnego milczenia. Z oddechem ulgi przyjmuje fakt, że kuchnia jest akurat pusta. Przekracza próg i podziwia potężną przestrzeń zastawioną mnogością mis, noży i kociołków. Futrzaną narzutkę odkłada również na bok wraz z długimi rękawiczkami, bez skrępowania odsłaniając te kilka widocznych na szyi i przy nadgarstkach zasinień. - Pozwól, że dziś ja ci usłużę swoim popisowym daniem. - Gotująca arystokratka - pomyślałby kto! - Mam niezwykły talent do kanapek z szynką. - Puszcza mu porozumiewawczo oczko i rozgląda się za pieczywem oraz chłodnią. W tym jednym ma doświadczenie; wielokrotne nocne spacery w towarzystwie Mathieu ku rodowej kuchni każdorazowo skutkują przyrządzaniem przekąsek, jakże idealnych wobec trudnych tematów do rozmowy.
- Kto mówił, że zostawił mnie tu samą? - Na języku arystokratki tańczy rozbawienie. - Byłam w dobrych rękach, acz i te finalnie zrezygnowały z mojego towarzystwa - pozwala sobie na teatralne westchnienie, bo Deirdre nie tylko ją zostawiła, ale i okradła z pończoch. - Muszę przyznać, że to moja pierwsza okazja, podczas której mogę zwiedzić tak wiele z nieznanych mi dotąd miejsc Wenus. Chciałabym, by nie była ostatnią. - Posyła świeżo upieczonemu namiestnikowi sugestywne spojrzenie. Spędzona w tutejszych pościelach noc jest dlań niezwykłym doświadczeniem, kiedy może puścić wodze fantazji i wprowadzić je wreszcie w życie. Duszna od mieszaniny ciężkich perfum, suto zakrapiana alkoholem; sen nie przyszedł szybko, umysł chciał chłonąć wszystko, co podsuwano mu na złotej tacy, a była to niezwykła uczta dla każdego ze zmysłów. - To ciekawe urozmaicenie dla codzienności, móc poddać się głodowi, jaki od zawsze tli się gdzieś w ciele i nie potrafi znaleźć spełnienia - zdradza nieco więcej, niż by sobie tego życzyła, ale skoro i tak mają okazję spotkać się przy dość specyficznych okolicznościach, nie widzi sensu w zbędnej pruderii. - To bardzo przykre, ile osób żyje w cieniu swoich pragnień. - Jak wiele mu to mówi? Czy ma świadomość romansu Tristana z Deirdre? I czy dopuszcza do siebie myśl, by cnotliwa lady doyenne Rosier miała spędzać noc, dzieląc łoże z nimi obojga?
Przydusza papierosa, a ten gaśnie z cichym sykiem. Na jednym z blatów pojawiają się kawałek mięsa, twarożek i trochę świeżych warzyw. Bułka paryska o chrupiącej skórce zostaje równo przekrojona i skropiona dobrą oliwą, a z szynki starannie odkrawane kilka plastrów, ułożone na pajdzie w estetyczną kompozycję.
- Podano do stołu - anonsuje uroczystym tonem, szumnym tytułem nazywając kuchenny blat zaraz po tym, jak szybkim, acz mało eleganckim gestem zlizuje z palca twarożek. Głód dokucza bardziej, niż się jej dotąd zdawało, przesłaniając nawet poranne mdłości.
- Czy miałam już okazję pogratulować ci otrzymanych tytułów? Jesteś istotną częścią szybko postępującej czarodziejskiej rewolucji. - Zarówno jako nowy namiestnik, jak i autor kontrowersyjnych artykułów. - Niewątpliwie twoje zasługi zostały uznane. To wspaniałe móc mieć pewność, że odważne czyny są doceniane i odpowiednio nagradzane. - Nie zna szczegółów działań reszty Śmierciożerców, ale wierzy, że Minister Magii podjął dobrą decyzję.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
— Wybacz, nie chciałem drwić z waszych zwyczajów — podjął od razu, w jej tłumaczeniu dostrzegając uprzejme przytaknięcie; tak uprzejme jak na salonach, kiedy żenująco nieznośni mężczyźni opowiadali swoje dowcipy, ale z wagi na ich pozycję nie wypadało się nie zaśmiać. — To pozwala utrzymywać rodzinę razem, spajać ją, gdy wszystko inne się rozpada. Zmusza do utrzymywania więzi, bo kiedy wszyscy rozchodzą się w swoje strony, mogliby nie spotkać się na takiej przestrzeni tygodniami — zadumał się na chwilę, powoli spoglądając w jej stronę. — Czyżbyś była zmęczona umiarem i zamiast kosztowania pragnęła prawdziwego odurzenia? To kapryśna fanaberia, czy próba ucieczki, lady doyenne?— Przechyliwszy głowę lekko w bok przemknął po jej pięknej, absolutnie dostojnej twarzy wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na jej wargach, po chwili obejmujących papierosa. Nie znał jej nawet w połowie tak dobrze, jak mógłby przez wzgląd na relację z jej mężem, a jednak żona pozostawała postacią tajemniczą, ikoniczną, ale wciąż bardzo młodą. Czyżby nużył ją spokój, męczył ciężar obowiązków, postawy i gry, którą musiała toczyć? Wydawałoby się, że jest ledwie na początku swej drogi, a już miała wszystko czego mogła zapragnąć. Do czego więc dążyć? I jak szybko znudzenie pchnie ją w najciemniejsze zakamarki w poszukiwaniu doznań, przypominających jej o tym, że była żywą i czującą istotą, a nie tylko manekinem wystawionym obok jednego z najważniejszych ludzi w tym kraju?
Podążał za nią spojrzeniem, nie mogąc odmówić sobie w takiej chwili lepszego poznania Evandry Rosier. Pomimo narkotycznego zmęczenia, fizycznego wycieńczenia słuchał jej i obserwował ją ze świadomością, że taki poranek już nigdy więcej się nie przydarzy. Uniósł brwi szczerze zdumiony jej propozycją, rozbawiony słodkością jej głosu i młodzieńczą świeżością.
— Czuję się zaszczycony — odparł pochylając głowę i zatrzymał się przy blacie, tuż przy swoim płaszczu, jej futrzanej narzutce, którą pozostawiła, by dobrać się do lodówki. Uśmiechnął się szczerze — kanapki z szynką. Oczywiście, Tristan nie mógłby sobie na to pozwolić. — Mam nadzieję, że nie skrywasz pod pończochą fiolki z trucizną. Na mojej śmierci świat znacznie więcej by stracił niż zyskał— przekonywał ją, po chwili dopuszczając znów bibułę do ust. Ostry smak tytoniu oblepił podniebienie i język, zalęgł się w gęstym dymie, który wypłynął przez wąską szczelinę między wargami chwilę później. Patrzył jej na ręce, ale nie z powodu obawy o własne życie. Obserwowanie lady doyenne przygotowującej posiłek było zabawne, zaskakujące i niecodziennie. Warte zapamiętania, tym bardziej kiedy przygotowała zacne śniadanie dla niego.
Uniósł brew, słysząc jej wyznanie, ale nie był zaskoczony. Dążył do ujawnienia tego, chciał to usłyszeć, nawet jeśli wyobrażenie sobie takiej konfiguracji wciąż wydawało się zaskakujące. — Jak pruderyjnie — jęknął z fałszywością w głosie i przewrócił oczami. — Jednak nic się nie zmieniło, arystokraci to najwięksi lubieżnicy.— Uśmiechnął się leniwie. Pierwsza taka wizyta, założył więc, że początek eksperymentów. Spodziewałby się podobnej rozmowy z Tristanem, ale z pewnością nie z jego małżonką. Uchwycił przeciągłe spojrzenie — intensywne, pełne sugestii — uśmiechając się jeszcze szerzej. Strzepnął popiół do półmiska leżącego na blacie, na tyle niedbale, że cześciowo rozsypał się dookoła, ale nie zaprzątnął sobie głowy małym bałaganem. Nie zależało mu na utajnieniu swojej obecności tutaj. — Zechcesz zdradzić mi, która z bogini miłości i piękna tak bardzo wpłynęła na twoje dzisiejsze zadowolenie, czy powinienem trzymać się z daleka od niej? Jakbym już miał pobłądzić w te rejony, wolałbym wpaść we właściwe ramiona. — Kochanka, która tej nocy zaprosiła go do łoża spełniła oczekiwania. Był upojony, zmęczony, zadowolony i spokojny; nie był dobrym klientem, nie obchodziło go jednak to, że czarnowłosa niewiasta wolałaby już na niego nie trafić. Jej sakiewka była cięższa o przygody dzisiejszej nocy, a skoro płacił — wymagał. — Myślisz, że gdyby z niego wyszli, świat byłby lepszy? Ludzie byliby szczęśliwsi? Inni? — spytał, splatając ręce na piersi i odchylając się nieco do tyłu. Nie spuszczał z niej wzroku. — To nie jest takie przykre. Gdyby każdy mógł pozwolić sobie na spełnienie najskrytszych fantazji wokół panowałby chaos. Miło jest oddać się w miękki, wilgotny chaos raz na jakiś czas, w miejscach takich jak to, ale życie tu byłoby nie do zniesienia. A pragnienia przestałyby być pragnieniami. To, co dostępne staje się mało atrakcyjne. Wyjście z cienia oznacza prawdę. Ilu jest w stanie się z nią skonfrontować? O czym pragniesz, Evandro? Gdzie kończy się granica cienia, w którym się dotąd chowałaś? — spytał wprost, zaintrygowany jej słowami, zmianą, postawą. Wbrew temu, co o nim mówiono był zawsze ciekaw ludzi, ich pobudek, tego, co kryło się w ich głowach. Wielu rzeczy nie potrafił pojąć, wielu emocji czuć, ale nie był ignorantem. To prawdziwe zrozumienie innych, obserwacja, powtarzanie po nich uczyniło z niego dobrego aktora. Obrócił się bokiem do stołu, w ślad za nią gasząc papierosa, by ocenić kunszt młodej nestorowej. Odwrócił wzrok od bezwstydnego gestu oblizywanego palca. Nie sposób było patrzeć na nią inaczej niż przez pryzmat jej urody, wdzięki i czaru, który rozsiewała będąc po prostu sobą. Pochylił się chwytając do ręki połówkę paryskiej bułki. Przez chwilę czuł się tak, jakby nie miał trzydziestu lat, nie był śmiermioercą, a wciąż ucznie Hogwartu, który zagościł w szkolnej kuchni.
— Doskonałe. Naprawdę, wyborne. — Wyznał szczerze, dopiero w chwili, w której wziął bułkę do ręki jak bardzo jest głodny. — I wciąż to przewyższa mój poziom przygotowywania posiłku, a przypomnę, to ja nie posiadam kucharza, co powinno wymusić na mnie rozwój poprzez nieustanną praktykę — zadumał się z nieskrywanym smutkiem i westchnął, biorąc kolejny kęs. Patrzył przez chwilę przed siebie, na pokrytą kafelkami ścianę.
— Dlaczego w twoich ustach brzmi to jak obelga? — Zerknął na nią z boku. Rewolucja — to nie było dobre słowo dla określenia tego, co się działo, chyba, że chciała podkreślić jak bardzo zaskakujące jest otrzymanie ziem przez nieszlachetnie urodzonego czarodzieja. — Nie wiem, jak bardzo cię to zmartwi w takim razie, al przyznam, że poczułem prawdziwy głód i zamierzam sięgać po więcej — przywilejów, możliwości. Nigdy wcześniej tego nie pragnął, nie dążył do takiego świata. Wygodnie było żyć w cieniu, w ukryciu — będąc niepozornym i anonimowym. Wszystko si od dziś miało zmienić. Życie na świeczniku popchnie go do podjęcia decyzji, które nie były dla niego naturalne, ale będą najrozsądniejsze. Wymagało to od niego zmiany toku myślenia, zmian w działaniach, ale nie żałował niczego. Było wiele dróg do potęgi, tę też akceptował i też zamierzał czerpać z niej jak najwięcej. — Jaka prawda czai się pomiędzy tymi uprzejmymi słowami? Nie zwodź mnie. Poruszyliśmy już temat twoich fantazji, myślę, że możesz mi powiedzieć, co naprawdę o tym myślisz. Nie obnaży cię to bardziej.
Podążał za nią spojrzeniem, nie mogąc odmówić sobie w takiej chwili lepszego poznania Evandry Rosier. Pomimo narkotycznego zmęczenia, fizycznego wycieńczenia słuchał jej i obserwował ją ze świadomością, że taki poranek już nigdy więcej się nie przydarzy. Uniósł brwi szczerze zdumiony jej propozycją, rozbawiony słodkością jej głosu i młodzieńczą świeżością.
— Czuję się zaszczycony — odparł pochylając głowę i zatrzymał się przy blacie, tuż przy swoim płaszczu, jej futrzanej narzutce, którą pozostawiła, by dobrać się do lodówki. Uśmiechnął się szczerze — kanapki z szynką. Oczywiście, Tristan nie mógłby sobie na to pozwolić. — Mam nadzieję, że nie skrywasz pod pończochą fiolki z trucizną. Na mojej śmierci świat znacznie więcej by stracił niż zyskał— przekonywał ją, po chwili dopuszczając znów bibułę do ust. Ostry smak tytoniu oblepił podniebienie i język, zalęgł się w gęstym dymie, który wypłynął przez wąską szczelinę między wargami chwilę później. Patrzył jej na ręce, ale nie z powodu obawy o własne życie. Obserwowanie lady doyenne przygotowującej posiłek było zabawne, zaskakujące i niecodziennie. Warte zapamiętania, tym bardziej kiedy przygotowała zacne śniadanie dla niego.
Uniósł brew, słysząc jej wyznanie, ale nie był zaskoczony. Dążył do ujawnienia tego, chciał to usłyszeć, nawet jeśli wyobrażenie sobie takiej konfiguracji wciąż wydawało się zaskakujące. — Jak pruderyjnie — jęknął z fałszywością w głosie i przewrócił oczami. — Jednak nic się nie zmieniło, arystokraci to najwięksi lubieżnicy.— Uśmiechnął się leniwie. Pierwsza taka wizyta, założył więc, że początek eksperymentów. Spodziewałby się podobnej rozmowy z Tristanem, ale z pewnością nie z jego małżonką. Uchwycił przeciągłe spojrzenie — intensywne, pełne sugestii — uśmiechając się jeszcze szerzej. Strzepnął popiół do półmiska leżącego na blacie, na tyle niedbale, że cześciowo rozsypał się dookoła, ale nie zaprzątnął sobie głowy małym bałaganem. Nie zależało mu na utajnieniu swojej obecności tutaj. — Zechcesz zdradzić mi, która z bogini miłości i piękna tak bardzo wpłynęła na twoje dzisiejsze zadowolenie, czy powinienem trzymać się z daleka od niej? Jakbym już miał pobłądzić w te rejony, wolałbym wpaść we właściwe ramiona. — Kochanka, która tej nocy zaprosiła go do łoża spełniła oczekiwania. Był upojony, zmęczony, zadowolony i spokojny; nie był dobrym klientem, nie obchodziło go jednak to, że czarnowłosa niewiasta wolałaby już na niego nie trafić. Jej sakiewka była cięższa o przygody dzisiejszej nocy, a skoro płacił — wymagał. — Myślisz, że gdyby z niego wyszli, świat byłby lepszy? Ludzie byliby szczęśliwsi? Inni? — spytał, splatając ręce na piersi i odchylając się nieco do tyłu. Nie spuszczał z niej wzroku. — To nie jest takie przykre. Gdyby każdy mógł pozwolić sobie na spełnienie najskrytszych fantazji wokół panowałby chaos. Miło jest oddać się w miękki, wilgotny chaos raz na jakiś czas, w miejscach takich jak to, ale życie tu byłoby nie do zniesienia. A pragnienia przestałyby być pragnieniami. To, co dostępne staje się mało atrakcyjne. Wyjście z cienia oznacza prawdę. Ilu jest w stanie się z nią skonfrontować? O czym pragniesz, Evandro? Gdzie kończy się granica cienia, w którym się dotąd chowałaś? — spytał wprost, zaintrygowany jej słowami, zmianą, postawą. Wbrew temu, co o nim mówiono był zawsze ciekaw ludzi, ich pobudek, tego, co kryło się w ich głowach. Wielu rzeczy nie potrafił pojąć, wielu emocji czuć, ale nie był ignorantem. To prawdziwe zrozumienie innych, obserwacja, powtarzanie po nich uczyniło z niego dobrego aktora. Obrócił się bokiem do stołu, w ślad za nią gasząc papierosa, by ocenić kunszt młodej nestorowej. Odwrócił wzrok od bezwstydnego gestu oblizywanego palca. Nie sposób było patrzeć na nią inaczej niż przez pryzmat jej urody, wdzięki i czaru, który rozsiewała będąc po prostu sobą. Pochylił się chwytając do ręki połówkę paryskiej bułki. Przez chwilę czuł się tak, jakby nie miał trzydziestu lat, nie był śmiermioercą, a wciąż ucznie Hogwartu, który zagościł w szkolnej kuchni.
— Doskonałe. Naprawdę, wyborne. — Wyznał szczerze, dopiero w chwili, w której wziął bułkę do ręki jak bardzo jest głodny. — I wciąż to przewyższa mój poziom przygotowywania posiłku, a przypomnę, to ja nie posiadam kucharza, co powinno wymusić na mnie rozwój poprzez nieustanną praktykę — zadumał się z nieskrywanym smutkiem i westchnął, biorąc kolejny kęs. Patrzył przez chwilę przed siebie, na pokrytą kafelkami ścianę.
— Dlaczego w twoich ustach brzmi to jak obelga? — Zerknął na nią z boku. Rewolucja — to nie było dobre słowo dla określenia tego, co się działo, chyba, że chciała podkreślić jak bardzo zaskakujące jest otrzymanie ziem przez nieszlachetnie urodzonego czarodzieja. — Nie wiem, jak bardzo cię to zmartwi w takim razie, al przyznam, że poczułem prawdziwy głód i zamierzam sięgać po więcej — przywilejów, możliwości. Nigdy wcześniej tego nie pragnął, nie dążył do takiego świata. Wygodnie było żyć w cieniu, w ukryciu — będąc niepozornym i anonimowym. Wszystko si od dziś miało zmienić. Życie na świeczniku popchnie go do podjęcia decyzji, które nie były dla niego naturalne, ale będą najrozsądniejsze. Wymagało to od niego zmiany toku myślenia, zmian w działaniach, ale nie żałował niczego. Było wiele dróg do potęgi, tę też akceptował i też zamierzał czerpać z niej jak najwięcej. — Jaka prawda czai się pomiędzy tymi uprzejmymi słowami? Nie zwodź mnie. Poruszyliśmy już temat twoich fantazji, myślę, że możesz mi powiedzieć, co naprawdę o tym myślisz. Nie obnaży cię to bardziej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Unosi dłoń, machnąwszy nią w niedbałym geście.
- Nie jest łatwo mnie urazić. Może i przywykłam do otrzymywania komplementów zamiast słów krytyki, lecz możesz mi wierzyć, zniosę więcej, niż przypuszczasz. - Ramsey ma rację; nie ma pojęcia, kim jest lady doyenne Rosier i co skrywa się za ładną buzią i woalką uprzejmości. Nie wie, jakiemu cierpieniu musiała stawić czoła i z czym mierzy się obecnie, lecz Evandra nie ma zamiaru dzielić się z nim teraz historią swego życia, póki nie ma pewności, że czarodziej zechce ją prawdziwie poznać. Do tej pory nie dzielili się z Tristanem swoim towarzystwem. Nie wkładał wysiłku, by poznać Primrose, Rigela, czy Aquilę. Nie zaprzyjaźnił się z Tatianą ani Aresem, nie szanował Francisa. Ona zaś nie znała Ramseya, ani reszty Rycerzy, dopiero przed paroma miesiącami zbliżając się do Deirdre. Czyżby dziś miało się to zmienić? - Mąż inspiruje mnie, by korzystać z życia pełnymi garściami. Ma wiele do zaoferowania, a ja nie chcę, by cokolwiek mnie ominęło. Czy masz coś godnego polecenia, co sprawia, że czujesz, że warto jest żyć? - pyta ze szczerym zainteresowaniem, bo widząc go dziś w korytarzach Wenus, może mieć pewność, że należy on do tych, którzy nie powstrzymują się przed spełnianiem swoich pragnień.
Powstrzymuje się, by nie parsknąć śmiechem, bo trucizny nie są tym, co kiedykolwiek zaprzątało jej myśli. Tylko cudem i ładnym uśmiechem zaliczyła zajęcia z alchemii, mierząc się z ciągłymi mdłościami po przekroczeniu progu sali w lochach.
- Doprawdy? A co, jeśli głęboko w poważaniu mam dobro całego świata? Co sama zyskam na twoim istnieniu? - pyta zaczepnie, coraz swobodniej czując się w obecności Mulcibera. Dotąd wydawał się jej odległy, zbyt poważny, oddany rycerskiej sprawie. Nie dał się poznać, jak i ona o to nie zabiegała, a mimo to podczas tej krótkiej wymiany zdań wychodzi na to, że zmarnowali kilka lat na odnalezienie porozumienia. Lady doyenne nie należy do najbardziej przesądnych osób świata, nie zawierza też przesadnie wróżbom, ale wychodzi z założenia, że musi działać jakaś większa siła, która sprawia, że ludzie łączą się ze sobą w odpowiednim momencie swojego życia.
- Dama ta tutaj nie pracuje. - Już nie. - Wątpię więc, byś miał okazję na nią trafić. - Nie zdradzi mu przecież, że widuje się z nią na każdym spotkaniu Rycerzy, jak i zapewne współpracują ze sobą podczas działań wytyczanych przez Czarnego Pana. Czy jest świadom, jak bliską relację ma Tristan z Deirdre? Ci starali się ukrywać swój związek przez długi czas, ale czy zdołali uchronić się przed spojrzeniem Ramseya?
Odkłada nóż na blat i zamyśla się nad kolejnymi słowami czarodzieja. Ma on rację; w świecie zapanowałby chaos, a skrywane pragnienia straciłyby na wartości. Czy to nie tajemnica i odrobina ryzyka sprawiają, że realizacja marzeń jest tak ekscytująca?
- Wprost marzy mi się towarzystwo, z którym mogłabym dyskutować na rozmaite tematy. Uwielbiam filozoficzne dysputy przy kieliszku wina, gdybanie, jak mógłby wyglądać świat, gdyby do pewnych wydarzeń nigdy nie doszło. Jak długo bylibyśmy ciemiężeni, gdyby Czarny Pan się nie objawił i nie poprowadził nas ku wyzwoleniu? Czy czarodzieje utraciliby władzę nad czarodziejskim światem, gdyby w XVII wieku zezwolono goblinom na korzystanie z różdżek? Jak funkcjonowałby świat, gdyby Gellert Grindelwald przegrał walkę z Albusem Dumbledorem? - Tyle pytań i jakże mało odpowiedzi. Historia jest jej konikiem i korzysta z każdej okazji, by sięgnać do tego tematu. - Ale wiem, że nie o to pytasz - dodaje od razu, posyłając mężczyźnie ukradkowe spojrzenie. - Jestem na etapie odkrywania siebie. Nie wiem, dokąd sięgają moje granice, bo rzadko miałam okazję, by ich dotknąć. Obecnie czuję się tak, jakbym dostała pudełko z nowymi zabawkami. Są chwile, kiedy chcę zapoznać się z jedną, sprawdzić wszystkie jej możliwości, jak leży w ręce, czy ugina się pod naciskiem, sprawdzam, kiedy przestanie mnie bawić. Są jednak takie, kiedy mam ochotę wyjąć wszystkie na raz, absolutnie zapominając o umiarze - śmieje się z własnych słów, bo trudno jej opisać eleganckimi, gładkimi słowami, to, czego naprawdę pragnie. Uspokaja się zaraz i bierze głębszy oddech. - Jestem jednak otwarta na to, by zabawkami dzielić się z innymi. - Choć do tej pory miała okazję zakosztować wyłącznie Deirdre, już teraz zaczęła się zastanawiać, jak mogą smakować inni. Wyłapuje zaintrygowane spojrzenie swego towarzysza i już na języku układa się zaproszenie do wspólnej zabawy, jednak to nie wybrzmiewa między nimi, pozostając wyłącznie w wyobraźni półwiili.
Wgryzając się w kanapkę, od razu kiwa głową z uznaniem dla własnego kunsztu, jednak gdyby nie dobre składniki restauracji Wenus, jej umiejętności na niewiele by się zdały.
- Zaskoczyłbyś mnie stwierdzeniem o swojej kulinarnej praktyce. Powtarza się, że mężczyźni wprawnie posługują się nożem, jednak nie spotkałam dotąd wielu, którzy mogliby pochwalić się prawdziwymi umiejętnościami. - Na pochwałę za to zasługuje kucharz Château Rose, który we współpracy z doyenne potrafi zdziałać prawdziwe cuda. Ona dzieli się swoimi zachciankami, a on wprowadza je w życie.
Także odwraca się tyłem do blatu i opiera nań, próbując opanować w dłoniach kanapkę.
- Ależ jestem z tobą jak najbardziej szczera - odpowiada z lekkością, przesłaniając usta dłonią, gdy z rozpędu odzywa się, nie przełknąwszy jeszcze kęsa bagietki. - Wychodzę z założenia, iż należy wprowadzać zmiany, a nie powielać krzywdzące schematy. Wasza nobilitacja jest ku temu wielkim krokiem, jest potwierdzeniem, że potrzebujemy powiewu świeżości. Z niecierpliwością czekam też, by móc zobaczyć cię na salonach. Mam nadzieję, że od mojego ślubu miałeś okazję poćwiczyć taniec. - Zadziera nieznacznie brodę, by spojrzeć na Mulcibera z ukosa z czającym się na twarzy rozbawieniem. Może i podczas tamtego wydarzenia udało mu się nie podeptać jej stóp, ale radził sobie dość niemrawo, zdradzając swoją niepewność w kolejnych krokach. - Wprawdzie nie wszystkie z twoich metod pochwalam, ale rozumiem, że masz w tym jakiś szerszy zamysł. Muszę przyznać, że oburzył mnie twój artykuł na łamach Horyzontów Zaklęć. O ile zgadzam się z założeniem, że kobietom nie można odmówić odwagi i finezji, a w macierzyństwie nie mają sobie równych, to… - ściąga na moment jasne brwi, próbując przypomnieć sobie dokładny cytat. - ”Pęd, żądza i fantazja nie są domeną czarownic”? Skąd ten wniosek, skąd ten dobór słów? - W głosie Evandry nie ma jednak oburzenia, które zdążyło już z czasem ustąpić. Zamiast tego wybrzmiewa w nim rozbawienie. Jest szczerze ciekawa, co też drzemie w umyśle Ramseya i jakiż to ma cel w swojej manipulacji.
- Nie jest łatwo mnie urazić. Może i przywykłam do otrzymywania komplementów zamiast słów krytyki, lecz możesz mi wierzyć, zniosę więcej, niż przypuszczasz. - Ramsey ma rację; nie ma pojęcia, kim jest lady doyenne Rosier i co skrywa się za ładną buzią i woalką uprzejmości. Nie wie, jakiemu cierpieniu musiała stawić czoła i z czym mierzy się obecnie, lecz Evandra nie ma zamiaru dzielić się z nim teraz historią swego życia, póki nie ma pewności, że czarodziej zechce ją prawdziwie poznać. Do tej pory nie dzielili się z Tristanem swoim towarzystwem. Nie wkładał wysiłku, by poznać Primrose, Rigela, czy Aquilę. Nie zaprzyjaźnił się z Tatianą ani Aresem, nie szanował Francisa. Ona zaś nie znała Ramseya, ani reszty Rycerzy, dopiero przed paroma miesiącami zbliżając się do Deirdre. Czyżby dziś miało się to zmienić? - Mąż inspiruje mnie, by korzystać z życia pełnymi garściami. Ma wiele do zaoferowania, a ja nie chcę, by cokolwiek mnie ominęło. Czy masz coś godnego polecenia, co sprawia, że czujesz, że warto jest żyć? - pyta ze szczerym zainteresowaniem, bo widząc go dziś w korytarzach Wenus, może mieć pewność, że należy on do tych, którzy nie powstrzymują się przed spełnianiem swoich pragnień.
Powstrzymuje się, by nie parsknąć śmiechem, bo trucizny nie są tym, co kiedykolwiek zaprzątało jej myśli. Tylko cudem i ładnym uśmiechem zaliczyła zajęcia z alchemii, mierząc się z ciągłymi mdłościami po przekroczeniu progu sali w lochach.
- Doprawdy? A co, jeśli głęboko w poważaniu mam dobro całego świata? Co sama zyskam na twoim istnieniu? - pyta zaczepnie, coraz swobodniej czując się w obecności Mulcibera. Dotąd wydawał się jej odległy, zbyt poważny, oddany rycerskiej sprawie. Nie dał się poznać, jak i ona o to nie zabiegała, a mimo to podczas tej krótkiej wymiany zdań wychodzi na to, że zmarnowali kilka lat na odnalezienie porozumienia. Lady doyenne nie należy do najbardziej przesądnych osób świata, nie zawierza też przesadnie wróżbom, ale wychodzi z założenia, że musi działać jakaś większa siła, która sprawia, że ludzie łączą się ze sobą w odpowiednim momencie swojego życia.
- Dama ta tutaj nie pracuje. - Już nie. - Wątpię więc, byś miał okazję na nią trafić. - Nie zdradzi mu przecież, że widuje się z nią na każdym spotkaniu Rycerzy, jak i zapewne współpracują ze sobą podczas działań wytyczanych przez Czarnego Pana. Czy jest świadom, jak bliską relację ma Tristan z Deirdre? Ci starali się ukrywać swój związek przez długi czas, ale czy zdołali uchronić się przed spojrzeniem Ramseya?
Odkłada nóż na blat i zamyśla się nad kolejnymi słowami czarodzieja. Ma on rację; w świecie zapanowałby chaos, a skrywane pragnienia straciłyby na wartości. Czy to nie tajemnica i odrobina ryzyka sprawiają, że realizacja marzeń jest tak ekscytująca?
- Wprost marzy mi się towarzystwo, z którym mogłabym dyskutować na rozmaite tematy. Uwielbiam filozoficzne dysputy przy kieliszku wina, gdybanie, jak mógłby wyglądać świat, gdyby do pewnych wydarzeń nigdy nie doszło. Jak długo bylibyśmy ciemiężeni, gdyby Czarny Pan się nie objawił i nie poprowadził nas ku wyzwoleniu? Czy czarodzieje utraciliby władzę nad czarodziejskim światem, gdyby w XVII wieku zezwolono goblinom na korzystanie z różdżek? Jak funkcjonowałby świat, gdyby Gellert Grindelwald przegrał walkę z Albusem Dumbledorem? - Tyle pytań i jakże mało odpowiedzi. Historia jest jej konikiem i korzysta z każdej okazji, by sięgnać do tego tematu. - Ale wiem, że nie o to pytasz - dodaje od razu, posyłając mężczyźnie ukradkowe spojrzenie. - Jestem na etapie odkrywania siebie. Nie wiem, dokąd sięgają moje granice, bo rzadko miałam okazję, by ich dotknąć. Obecnie czuję się tak, jakbym dostała pudełko z nowymi zabawkami. Są chwile, kiedy chcę zapoznać się z jedną, sprawdzić wszystkie jej możliwości, jak leży w ręce, czy ugina się pod naciskiem, sprawdzam, kiedy przestanie mnie bawić. Są jednak takie, kiedy mam ochotę wyjąć wszystkie na raz, absolutnie zapominając o umiarze - śmieje się z własnych słów, bo trudno jej opisać eleganckimi, gładkimi słowami, to, czego naprawdę pragnie. Uspokaja się zaraz i bierze głębszy oddech. - Jestem jednak otwarta na to, by zabawkami dzielić się z innymi. - Choć do tej pory miała okazję zakosztować wyłącznie Deirdre, już teraz zaczęła się zastanawiać, jak mogą smakować inni. Wyłapuje zaintrygowane spojrzenie swego towarzysza i już na języku układa się zaproszenie do wspólnej zabawy, jednak to nie wybrzmiewa między nimi, pozostając wyłącznie w wyobraźni półwiili.
Wgryzając się w kanapkę, od razu kiwa głową z uznaniem dla własnego kunsztu, jednak gdyby nie dobre składniki restauracji Wenus, jej umiejętności na niewiele by się zdały.
- Zaskoczyłbyś mnie stwierdzeniem o swojej kulinarnej praktyce. Powtarza się, że mężczyźni wprawnie posługują się nożem, jednak nie spotkałam dotąd wielu, którzy mogliby pochwalić się prawdziwymi umiejętnościami. - Na pochwałę za to zasługuje kucharz Château Rose, który we współpracy z doyenne potrafi zdziałać prawdziwe cuda. Ona dzieli się swoimi zachciankami, a on wprowadza je w życie.
Także odwraca się tyłem do blatu i opiera nań, próbując opanować w dłoniach kanapkę.
- Ależ jestem z tobą jak najbardziej szczera - odpowiada z lekkością, przesłaniając usta dłonią, gdy z rozpędu odzywa się, nie przełknąwszy jeszcze kęsa bagietki. - Wychodzę z założenia, iż należy wprowadzać zmiany, a nie powielać krzywdzące schematy. Wasza nobilitacja jest ku temu wielkim krokiem, jest potwierdzeniem, że potrzebujemy powiewu świeżości. Z niecierpliwością czekam też, by móc zobaczyć cię na salonach. Mam nadzieję, że od mojego ślubu miałeś okazję poćwiczyć taniec. - Zadziera nieznacznie brodę, by spojrzeć na Mulcibera z ukosa z czającym się na twarzy rozbawieniem. Może i podczas tamtego wydarzenia udało mu się nie podeptać jej stóp, ale radził sobie dość niemrawo, zdradzając swoją niepewność w kolejnych krokach. - Wprawdzie nie wszystkie z twoich metod pochwalam, ale rozumiem, że masz w tym jakiś szerszy zamysł. Muszę przyznać, że oburzył mnie twój artykuł na łamach Horyzontów Zaklęć. O ile zgadzam się z założeniem, że kobietom nie można odmówić odwagi i finezji, a w macierzyństwie nie mają sobie równych, to… - ściąga na moment jasne brwi, próbując przypomnieć sobie dokładny cytat. - ”Pęd, żądza i fantazja nie są domeną czarownic”? Skąd ten wniosek, skąd ten dobór słów? - W głosie Evandry nie ma jednak oburzenia, które zdążyło już z czasem ustąpić. Zamiast tego wybrzmiewa w nim rozbawienie. Jest szczerze ciekawa, co też drzemie w umyśle Ramseya i jakiż to ma cel w swojej manipulacji.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
— W ten sposób mówi tylko ktoś kto wiele już zniósł lub... — urwał na moment, jakby z wahaniem, choć w jego oczach tańczyło rozbawienie, nie obawa. — Lub ktoś, kto chce zbadać swoje granice i prowokuje do ich przekraczania. — Brew uniosła się odrobinę w cierpliwym wyczekiwaniu na sugestiom, gest, a może po prostu ciszę, która nie podpowie mu, którą wersją była. Odpowiedź miała po chwili rozbrzmieć w jej ustach wraz z ekscytującą prawdą o samej Evandrze. — Niezależnie od tego jednak, nie byłoby to moją intencją. — Relacje jakie łączyły go z Rosierami i długa przeszłość ściśle związana z tą rodziną i zwyczajami dawały mu, wedle jego własnego uznania, pewne prawo do żartowania w ten sposób. Znał Tristana dobrze, w przeciwieństwie do jego żony. Evandra z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej fascynująca. Już sama jej obecność tutaj, bez towarzystwa — tak swobodna, naturalna — odsuwała ją od wizerunku, który mógł mieć przed oczami podczas krótkich spotkań, wymiany uprzejmości, krótkich wizyt w Kent. Zaskakiwała go swoją otwartością i słowami plątającymi go w sieci dwuznacznych odpowiedzi. Powinien okazać zaskoczenie, które rzeczywiście nim targnęło wewnętrznie? Czy schlebiałoby jej podkreślenie jak inna była od wszystkich innych kobiet, które dotąd spotkał? Komplement byłby jak najbardziej szczery, ale nie miał duszy pochlebcy. Był cyniczny i interesowny. — A życie samo w sobie jest wartością zbyt małą, by potrzebne były co rusz nowe kolekcje, momenty i westchnienia, które będą nieustannie temu zaprzeczać? Co właściwie dla ciebie oznacza całe to "czucie, że warto żyć"? — zagadnął. Przechylił nieco głowę, przyglądając jej się z mieszanką zadumy i zaintrygowania. Czy była tylko pustą frazą pozbawiona głębszych refleksji, czy może wstępem do historii, którą gotowa była się podzielić? Zza przymkniętych drzwi postaci lady doyenne wydobyły się szmery, gdzieś słyszane przez Mulcibera między wierszami. Czy był to tylko bezwartościowy szum, czy może zaproszenie - tego zamierzał się dowiedzieć. — Poszukiwaczka chwil. To wynik wyłącznie inspiracji mężem hedonistą, czy może początek kwestionowania dotychczasowej egzystencji? — Może była taka od urodzenia, nie wiedział. Bo czy to nie byłoby słodko-gorzkie wrażenie, że dwie istoty o podobnym podejściu do życia kroczyło razem przez najbardziej wyboiste ścieżki? Czy nie o takim podejściu wspomniała wywołując Tristana jako inspirację? Czy to ogień palił ją od środka, czy obawa przed głęboką wodą? Jaka była naprawdę Evandra Rosier? Zagubiona w meandrach dorosłego życia — była przecież wciąż niezwykle młoda, czy świadoma i zdecydowana, nauczona trudami i przeszkodami, które musiała pokonać? Błysnął uśmiechem, słysząc jej zaczepną odpowiedź. Uniósł brew, utrzymując głębie jej spojrzenia na sobie. Jak łatwo było popłynąć z nią tą rwącą rzeką?
— Wiernego fana kanapek z szynką, to na pewno — odpowiedział poważniejąc, po czym wrócił do zajadania się specjałem. Wiele mógłby się spodziewać po podobnym spotkaniu, ale z pewnością nie myszkowania w restauracyjnej kuchni. Kiedy przełknął, wsparł się dłonią o blat i znów skierował ku niej szare oczy.— Opłacę najlepszych poetów, by pisali wiersze na cześć twoich specjałów, które później zamkną w gustownym tomiku, a przyszłe żony będą czytywać je swoim mężom o poranku, przed śniadaniem, by podsycić najdzikszy głód.— Przechylił głowę i pokiwał głową dla podkreślenia niecnych planów, które zamierzał wcielić w życie, utwierdzając ją w przekonaniu, że nie warto było go tego poranka pozbawiać życia. Oblizał nieelegancko plac, kończąc kanapkę, a potem kontrastowo sięgnął po serwetkę, by wytrzeć nią całe dłonie i kąciki ust. Z uśmiechem, ale i pobłażliwością przyglądał jej się, kiedy opowiadała o swoich pragnieniach, w których zawarła filozoficzne dysputy. Nie musiała udowadniać mu, że była nie tylko piękna, ale też mądra. Podobnie jak ona chciał usłyszeć prawdę i kiedy się otworzyła, zmarszczył brwi, ale nie próbował jej oceniać ani w słowach ani nawet myślach. Z ciekawością i zainteresowaniem słuchał jej wyznania; przemile dziewiczego, ekscytującego. Jej głos wydawał się brzmieć inaczej, śmiech pieszczący głoski dodawał jej lekkości i słodkiego roztargnienia. Przypominała ledwie podlotka kosztującego nowych rozrywek, choć przecież była już zamężną kobietą i matką. — W bezpiecznym środowisku nie musisz obwiać się o umiar. — Zastanowił się chwilę, kiedy wspomniała o dzieleniu się zabawkami. W końcu jednak przerwał przeciągające się milczenie.— To coś niespodziewanego. — Czy dlatego, że Tristan wydawał się być bardziej zaborczy? — Ja się nie lubię dzielić. A może nie potrafię— dodał zraz konspiracyjnym szeptem, a wilczy uśmiech zabłąkał się nieproszony na twarzy. Nie kradł innym zabawy — szybko tracił nią zainteresowanie, kiedy wzbudzała zainteresowanie u zbyt wielu. Kiedyś czuł presję sprawdzania, czy coś co było na ustach wszystkich rzeczywiście zasługiwało na uznanie, na to by być na tylu językach. Wyrósł z tego, lubiąc w gąszczu znaleźć coś niekoniecznie zachwycająco na pierwszy rzut oka.
— Nie dość, że pruderyjna to jeszcze rewolucjonistka — osądził poważnie, łypiąc na nią wzrokiem z boku. Kwestia odznaczeń musiała budzić mniejsze kontrowersje niż nobilitacja do rangi ziemskiego namiestnika. Był to olbrzymi awans, z którego droga do szlacheckiego tytułu mogła skracać się drastycznie. Czy arystokraci mieli się czego obawiać? Nie. Jego rodzina zasługiwała na to miano, na tą pozycję, ale to on sobie zapracował na to wszystko. I on to wszystko osiągnął samodzielnie. Dalszą wędrówkę musieli odbyć wspólnie. — Przewietrzenie pomieszczenia to za mało, jeśli w środku śmierdzi stęchlizną, Evandro. Nie jesteśmy świeżością za zamkniętym dotąd oknem, tylko tymi, którzy wejdą do środka, by pozbyć się gromadzącej latami pleśni. Gdyby dbano o to prawidłowo to pewnie nigdy by do tego nie doszło, choć... Jak widać, nie powinienem narzekać. Wolałbym uznać to więc za powrót do właściwego stanu niż rewolucyjną zmianę. — Dbał o ich dobro, ich przywileje i ich tradycję jak swoją własną. Z zajadłością, zacięciem i niebywałą konsekwencją. Dla niego to nie była zmiana. To było zajęcie należnego mu miejsca. Kąciki rozciągnęły się powoli, szeroko. Zmiany były konieczne, zmiany to postęp, rozwój, ale łatwo było w tych zmianach zgubić odpowiedni kierunek i sens działań. — Zechcesz sprawdzić? — Wyciągnął ku niej dłoń. Taniec nigdy nie był czymś co sprawiało mu przyjemność, co przychodziło mu z łatwością. Podstawy opanował bo musiał, ale niechęć do tańca nie była silniejsza niż potrzeba prowokacji. Zaraz opuścił rękę, nabierając powierza w płuca, dając sobie chwilę nim odpowiedział pytaniem na pytanie:— Czujesz się osobiście dotknięta tym założeniem? Polityczną generalizacją? — Kiedy się obróciła zerknął a nią z boku, a potem spojrzał przed siebie. Spodziewał się szumu, wokół nakreślonych słów, ale przecież głęboko wierzył, że mądre kobiety mądrze potrafiły odebrać jego słowa. Evandra go nie znała, mogła nie rozumieć jego intencji i zamiarów. Pytała. Subtelnie, delikatnie — ale nawet gdyby zrobiła to z mniejszą zachowawczością nie poczułby się urażony. Był dorosłym mężczyzną, brał odpowiedzialność za własne czyny i słowa i nie wycofywał się z podjętych działań z powodu braku sympatii, czy wątpliwości. Zbyt pewnie parł do przodu, by przejmować się innymi. — Jesteś tu dziś, by brać z życia pełnymi garściami. Korzystać ze wszystkiego, co ofiaruje.— To były jej słowa. Miała w sobie i pęd i pasję i żądzę i fantazję, nie sposób było temu zaprzeczyć. — I to jest właśnie to, co zaproponowałabyś jako lady doyenne swoim poddanym? Kobietom w Kent, które poprosiłyby cię o wsparcie? — Zerknął na nią z boku. Nim odpowiedział na jej właściwe pytanie, chciał poznać jej zdanie nim to uczyni.
— Wiernego fana kanapek z szynką, to na pewno — odpowiedział poważniejąc, po czym wrócił do zajadania się specjałem. Wiele mógłby się spodziewać po podobnym spotkaniu, ale z pewnością nie myszkowania w restauracyjnej kuchni. Kiedy przełknął, wsparł się dłonią o blat i znów skierował ku niej szare oczy.— Opłacę najlepszych poetów, by pisali wiersze na cześć twoich specjałów, które później zamkną w gustownym tomiku, a przyszłe żony będą czytywać je swoim mężom o poranku, przed śniadaniem, by podsycić najdzikszy głód.— Przechylił głowę i pokiwał głową dla podkreślenia niecnych planów, które zamierzał wcielić w życie, utwierdzając ją w przekonaniu, że nie warto było go tego poranka pozbawiać życia. Oblizał nieelegancko plac, kończąc kanapkę, a potem kontrastowo sięgnął po serwetkę, by wytrzeć nią całe dłonie i kąciki ust. Z uśmiechem, ale i pobłażliwością przyglądał jej się, kiedy opowiadała o swoich pragnieniach, w których zawarła filozoficzne dysputy. Nie musiała udowadniać mu, że była nie tylko piękna, ale też mądra. Podobnie jak ona chciał usłyszeć prawdę i kiedy się otworzyła, zmarszczył brwi, ale nie próbował jej oceniać ani w słowach ani nawet myślach. Z ciekawością i zainteresowaniem słuchał jej wyznania; przemile dziewiczego, ekscytującego. Jej głos wydawał się brzmieć inaczej, śmiech pieszczący głoski dodawał jej lekkości i słodkiego roztargnienia. Przypominała ledwie podlotka kosztującego nowych rozrywek, choć przecież była już zamężną kobietą i matką. — W bezpiecznym środowisku nie musisz obwiać się o umiar. — Zastanowił się chwilę, kiedy wspomniała o dzieleniu się zabawkami. W końcu jednak przerwał przeciągające się milczenie.— To coś niespodziewanego. — Czy dlatego, że Tristan wydawał się być bardziej zaborczy? — Ja się nie lubię dzielić. A może nie potrafię— dodał zraz konspiracyjnym szeptem, a wilczy uśmiech zabłąkał się nieproszony na twarzy. Nie kradł innym zabawy — szybko tracił nią zainteresowanie, kiedy wzbudzała zainteresowanie u zbyt wielu. Kiedyś czuł presję sprawdzania, czy coś co było na ustach wszystkich rzeczywiście zasługiwało na uznanie, na to by być na tylu językach. Wyrósł z tego, lubiąc w gąszczu znaleźć coś niekoniecznie zachwycająco na pierwszy rzut oka.
— Nie dość, że pruderyjna to jeszcze rewolucjonistka — osądził poważnie, łypiąc na nią wzrokiem z boku. Kwestia odznaczeń musiała budzić mniejsze kontrowersje niż nobilitacja do rangi ziemskiego namiestnika. Był to olbrzymi awans, z którego droga do szlacheckiego tytułu mogła skracać się drastycznie. Czy arystokraci mieli się czego obawiać? Nie. Jego rodzina zasługiwała na to miano, na tą pozycję, ale to on sobie zapracował na to wszystko. I on to wszystko osiągnął samodzielnie. Dalszą wędrówkę musieli odbyć wspólnie. — Przewietrzenie pomieszczenia to za mało, jeśli w środku śmierdzi stęchlizną, Evandro. Nie jesteśmy świeżością za zamkniętym dotąd oknem, tylko tymi, którzy wejdą do środka, by pozbyć się gromadzącej latami pleśni. Gdyby dbano o to prawidłowo to pewnie nigdy by do tego nie doszło, choć... Jak widać, nie powinienem narzekać. Wolałbym uznać to więc za powrót do właściwego stanu niż rewolucyjną zmianę. — Dbał o ich dobro, ich przywileje i ich tradycję jak swoją własną. Z zajadłością, zacięciem i niebywałą konsekwencją. Dla niego to nie była zmiana. To było zajęcie należnego mu miejsca. Kąciki rozciągnęły się powoli, szeroko. Zmiany były konieczne, zmiany to postęp, rozwój, ale łatwo było w tych zmianach zgubić odpowiedni kierunek i sens działań. — Zechcesz sprawdzić? — Wyciągnął ku niej dłoń. Taniec nigdy nie był czymś co sprawiało mu przyjemność, co przychodziło mu z łatwością. Podstawy opanował bo musiał, ale niechęć do tańca nie była silniejsza niż potrzeba prowokacji. Zaraz opuścił rękę, nabierając powierza w płuca, dając sobie chwilę nim odpowiedział pytaniem na pytanie:— Czujesz się osobiście dotknięta tym założeniem? Polityczną generalizacją? — Kiedy się obróciła zerknął a nią z boku, a potem spojrzał przed siebie. Spodziewał się szumu, wokół nakreślonych słów, ale przecież głęboko wierzył, że mądre kobiety mądrze potrafiły odebrać jego słowa. Evandra go nie znała, mogła nie rozumieć jego intencji i zamiarów. Pytała. Subtelnie, delikatnie — ale nawet gdyby zrobiła to z mniejszą zachowawczością nie poczułby się urażony. Był dorosłym mężczyzną, brał odpowiedzialność za własne czyny i słowa i nie wycofywał się z podjętych działań z powodu braku sympatii, czy wątpliwości. Zbyt pewnie parł do przodu, by przejmować się innymi. — Jesteś tu dziś, by brać z życia pełnymi garściami. Korzystać ze wszystkiego, co ofiaruje.— To były jej słowa. Miała w sobie i pęd i pasję i żądzę i fantazję, nie sposób było temu zaprzeczyć. — I to jest właśnie to, co zaproponowałabyś jako lady doyenne swoim poddanym? Kobietom w Kent, które poprosiłyby cię o wsparcie? — Zerknął na nią z boku. Nim odpowiedział na jej właściwe pytanie, chciał poznać jej zdanie nim to uczyni.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
2 IV 1958 | Przypadkowe spotkania
Szybka odpowiedź