Benedicta `Bennie` Pettigrew
Nazwisko matki: Potter.
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka.
Czystość krwi: półkrwi.
Status majątkowy: ubogi.
Zawód: numerolożka i twórca świstoklików. A poza tym dorabia, gdzie tylko się da, bo na wojnie nie ma co wybrzydzać.
Wzrost: 160 cm.
Waga: 46 kg.
Kolor włosów: ciemny brąz.
Kolor oczu: mleczna czekolada.
Znaki szczególne: raczej nie ma w niej nic wyjątkowego.
10 i ½ cala; drzewo poziomkowe; rdzeń z pyłku ze skrzydeł elfa; giętka
Gryffindor; hogwart
strzęp srebrnej mgły
oficjalny list z któregokolwiek Ministerstwa Magii, obwieszczający jej śmierć kogoś z rodziny, bądź bliskich przyjaciół
malinami; rozgrzanym od słońca powietrzem; mokrymi liśćmi; atramentem
Jabłonkę przepełnioną śmiechem, do kolacji zbiera się cała rodzina oraz aktualni przyjaciele, może też dostrzec samą siebie z obrączką na palcu.
numerologia; zioła; książki romantyczne; życie uczuciowe innych; świnki morskie; dzierganie; gotowanie
jest zawsze za naszymi, kimkolwiek oni są
tańczy, ale już tylko w salonie; wysłuchuje plotek (zwłaszcza tych romantycznych!)
wszystko, co wpada w ucho i nie jest przesadnie smętne!
Shirin Altsohn
Tata wybuchł nad ranem. Chyba każdy się tego spodziewał, nikogo tym w zasadzie nie zdziwił, ale niemniej niesmak pozostał, kiedy postanowił się wysadzić w moje ósme urodziny. Ta lekka gorycz nie przeszkadzała gorącym łzom płynąć po policzkach, ani czuć się strasznie, przecież właśnie straciłam ojca. Ale pozwalała na zdziwienie, kiedy zaproszone na pogrzeb osoby — trochę zabawne, biorąc pod uwagę, że za bardzo nie było nawet czego chować — zamiast nazywać go tradycyjnie szaleńcem, nagle zaczęli określać go mianem geniusza oraz błyskotliwym umysłem, którego dorobek naukowy świat właśnie stracił. Atticus Pettigrew za życia wolał nazywać się wizjonerem, kimś, kto sprawi, że świstokliki wcale nie będą musiały być tworzone w miejscu, do którego mają dotrzeć, a będą się przenosić tam, gdzie naprowadzi je wspomnienie. Dzięki temu czarodzieje będą w stanie dostać się, gdzie tylko będą chcieli. Trochę mu się to udało, bo faktycznie dostał się wszędzie, ale to wszędzie zamykało się do czterech ścian jego pracowni. Mój brat miesiąc później znalazł pod szafką jego ucho i od tego czasu ma na ich punkcie dziwną obsesję, zawsze sprawdza, czy nasze są tam, gdzie powinny być. Przytwierdzone do głowy. Mama przyjęła jego odejście z zimną furią oraz czerwonymi od płaczu oczami, ubrana w czerń była wyprostowana dumnie, kiedy pod nos podsuwała mi babeczkę z pojedynczą świeczką urodzinową. Pamiętaj Bennie, powiedziała wtedy bardzo poważnie, nigdy nie wychodź za mąż za marzyciela. Zaskoczyło mnie to, bo przecież co może być ważniejszego od marzeń? Pieniądze i starość, odpowiedziała wtedy, gotowa do walki ze swoją teściową, której mąż też wybuchł, ale przez jedną z min zostawionych przez mugolskich żołnierzy. Usmarowana kremem jagodowym zastanawiałam się wtedy, czy podobny koniec jest jakoś zapisany w naszej krwi, bo sprzątanie po takich wypadkach to straszna udręka. A ja nie lubiłam nigdy nikogo sobą kłopotać.
List zostaje dostarczony w południe. Wyczekiwałam go z przyklejoną do szyby buzią, odkąd tylko otworzyłam oczy w swoje jedenaste urodziny (tym razem nikt nie wybuchł), ale potem byłam zbyt zajęta ganianiem młodszego brata z patelnią w ręku, bo podobno jak się przeżywa ogromny wstrząs, to się szybciej dojrzewa — a wstrząs mózgu wydawał się w tym wypadku całkiem rozsądną opcją — żeby zareagować jakoś bardziej na zaproszenie do szkoły Magii i Czarodziejstwa. W Jabłonce, naszym rodzinnym domu, który mieści się tuż na obrzeżach Doliny Godryka było zawsze głośno. Sąsiedzi, którzy czasem nas mijali, często rzucali knutem, który miał im zdradzić, czy w dwupiętrowej, niewielkiej chatce właśnie dochodzi do jakiejś pasjonującej zabawy, czy też zwykłego morderstwa. Była nas piątka. Mama, która o dziwo nie miała na imię mama, tylko Lavinia z domu Potter, mój najstarszy brat, potem była siostra, ja, aż w końcu mały gremlin, który był najmłodszą pociechą domostwa Pettigrew. Nasze dzieciństwo było całkiem w porządku, nie licząc krewnych gotowych się rozerwać, to było naprawdę sielsko. Dolina obfitowała w lasy, polany, rówieśników, do których zostawaliśmy wyrzucani na całe dnie, żeby wracać wieczorem oblepieni błotem. Mama mogła wtedy zajmować się spokojnie swoimi eliksirami — pracowała na pełen etat jako alchemik — próbując utrzymać nas wszystkich bez strachu, że następnego dnia nie będzie co do garnka włożyć. Mogła też skutecznie ignorować wojny prowadzone między nami, tak jak my ignorowaliśmy wojnę mugolską, nieświadomi jak wielkiego mamy farta, że urodziliśmy się magiczni. A magiczni byliśmy z pewnością, sama byłam tego dowodem, kiedy w wieku pięciu lat obudził się we mnie talent. Chciałabym skłamać, że to było bardzo piękne wydarzenie, że były zwierzątka, albo rozkwitające kwiaty, ale tak naprawdę moja twarz przekształciła się w świński ryjek, kiedy dzieciak z naprzeciwka nazwał mnie prosiakiem, za bycie bliską idealnej figury. Czyli kuli. Skrzek jednak jaki z siebie wydałam, był na tyle straszny, że chłopak zmoczył spodnie, więc to nie był upokarzający moment jedynie dla mnie. Może dlatego liczyłam, że otrzymanie listu odbędzie się w bardziej doniosłych okolicznościach. Nie odbyło. Ale wizyta na ulicy Pokątnej była czymś przejmującym, ogromne miasto wyglądało absolutnie wspaniale, a dzielnica poświęcona całkowicie czarodziejom ogólnie wywoływała przeciągłe ochy i achy. Podobne dźwięki wydawali pracownicy butiku Madame Malkin, kiedy musieli dopasowywać szkolne szaty pod mój rozmiar, ale tym już brakowało młodzieńczego zachwytu. Chyba dopiero wtedy zaczęłam sobie uświadamiać, że okrągłe policzki, nad którymi wzdychała babcia oraz ogólnie dosyć duża waga mogła być problemem, bo przecież dorosłych nie mogłam potraktować pięścią, tak jak naśmiewające się ze mnie dzieciaki. Hogwart, który miał być snem na jawie, miejscem gdzie pojawią się przyjaźnie na śmierć i życie, niewybredne żarty, które będę powtarzać w wakacje przy kolacji, zaczął być jedną wielką niewiadomą. Przestałam lubić pączki.
Wieczorami siedzę smętnie nad podręcznikami. Im dłużej wpatruje się w litery, tym szybciej one uciekają, w głowie rodzi się pustka i nagle odpowiedzią na wszystko jest krótkie: nie wiem. Jak ci minął dzień? Nie wiem. Co robiłaś wczoraj? Nie wiem. Jakim cudem niezauważyłaś, jak siedem lat zleciało i nagle robisz się niemal dorosła? Nie wiem, ale przestań mnie straszyć! Hogwart nagle staje się zlepkiem obrazów, mieszaniny uczuć oraz ciągłego pośpiechu. Wszędzie się spieszyłam! Do pociągu, bo oczywiście wszyscy się spóźniliśmy i to była z niezrozumiałego powodu moja wina i było bardzo trudno znaleźć przedział, gdzie nie patrzono na mnie jak na karalucha. Do tiary przydziału, bo chciałam mieć to za sobą, ale musiałam potknąć się dwa razy. Wylądowałam swoją drogą w Gryffindorze, bo jak twierdziła tiara: umysł masz bystry, głodny wiedzy, ale to odwaga i poczucie sprawiedliwości głębiej w tobie drzemią. To bardzo ładne słowa, które mogłam przetłumaczyć jako: niemal każdy Pettigrew jest Gryfonem, nie ma co rodziny rozdzielać. Na zajęcia, bo mimo wszystko daleko nie pada jabłko od jabłoni i jeśli tata zostawił po sobie coś więcej niż traumę oraz popsute urodziny do końca życia, to był to talent do zbierania oraz wchłaniania informacji w zastraszającym tempie. Oczywiście, nie we wszystkim można było być orłem, na przykład radziłam sobie bardzo dobrze na zielarstwie, w końcu hodowaliśmy w ogródku za domem własne rośliny — ale eliksiry? Do dziś jestem zdziwiona, że nie dołączyłam do dziadka i Atticusa w zaświatach. Astrologię lubiłam, wróżbiarstwo to była dla mnie totalna bzdura, z ONMS nawet jakoś szło, zaklęcia mnie nie lubiły, za to z transmutacji mogłam stroszyć piórka radośnie, bo wychodziła mi naprawdę dobrze! Lepiej niż przeciętnie wypadała jedynie Obrona Przed Czarną Magią. Natomiast prawdziwą pasją okazała się o dziwo numerologia, z nią wszystko nabierało sensu, bezsens wszechświata nagle nabierał konkretnych ram oraz to, co niezrozumiałe wydawało się nawet logiczne. Lecz nie ważne ile książek bym przeczytała z tej dziedziny, jak mocno zagłębiła się w temat oraz obliczenia, pojęła, czym są prawa magii, tak jednej prawdy nie mogłam zignorować — mój ojciec naprawdę próbował dokonać niemożliwego. Ale nie tylko do nauki tak pędziłam, bo spieszyć się prawdziwie zaczęłam w stosunku do miłości! Och, słodkie szkolne romanse! Wydawałoby się, że jako pulchna czarownica będę narażona raczej na śmieszność, jednak na roku znalazłam naprawdę miłe mojemu sercu dusze, które pozwoliły mi nie tylko poczuć się wśród nich swobodnie, ale też gotowi byli unieść różdżki w mojej obronie, tak jak kilka lat później czyniłam to ja wobec młodszych gryfonów, gdy ktokolwiek zarzucał im gorszą krew, albo krytykował mugolskie pochodzenie. Od chwili o usłyszeniu o tragedii związanej z otwarciem Komnaty Tajemnic, nie byłam w stanie zignorować żadnego osamotnionego, dręczonego lwiątka. Znajomości oraz niezgorsza spostrzegawczość, a także fakt, że osoby o tuszy większej niż ptasie piórko są raczej ogólnie lekceważone, pozwoliły mi poznać najnowsze plotki. Kto? Z kim? Dlaczego? Jak? Wiedziałam to wszystko. Powód, dla którego puchonka z trzeciego roku płacze, albo czemu świeża para krukonów przestała się dogadywać. Uwielbiałam romanse, przelotne miłostki, obserwowanie jak inni flirtują ze sobą oraz jak dziewczęta przykładają uwagę do swojego wyglądu. Też o to dbałam, w myśl, że nie ma kobiet brzydkich, tylko są źle ubrane, ale uczucia! Och! One dodawały więcej uroku niż wszystkie wstążki oraz spinki świata! Obserwowałam więc wszelkie rozstania i powroty niczym ulubioną sztukę w tanim teatrze, sama stojąc na uboczu nawet wtedy, gdy dziecięcy tłuszczyk zaczął stopniowo zanikać. Mama mówiła, żeby nie wychodzić za mąż za marzyciela, a my, tutaj w Hogwarcie przeżywający wzloty i upadki, nadzieje oraz rozczarowania, wszyscy byliśmy marzycielami.
Noce poświęcam wzdychaniu. I nie jest ono takie, jakie bym chciała. Nie jest ono przeciągłe, nie ma w nim grama tęsknoty, niczego co mogę wyczytać w licznych książkach romantycznych, na które i tak nie mam czasu. Ich smętny stosik wygląda na mnie z szafki nocnej, wyrzuty biją od każdej warstwy kurzu, jaka się na nich zgromadzi. Wydawałoby się, że po opuszczeniu szkoły życie rozkwitnie, stanie się ekscytujące, pełne wyzwań. Moje było owszem pełne, ale dalszej nauki. Skończyły się słodkie plotki szeptane na ucho, bohaterowie uczniowskich dramatów sercowych odchodzili stopniowo w zapomnienie. Mój plan na życie był bardzo prosty — znaleźć ciepłą posadę w Departamencie Transportu Magicznego, zakupić wszystkie tomy "mój kochanek półolbrzym" i wieść raczej spokojny, stateczny los. Nie przewidziałam, że anomalie, które pojawiły się w maju, nie zostaną poskromione, magia wyrywała się spod władzy, płatała figle zarówno magicznym, jak i niemagicznym, a tym samym psuła niemal wszystkie dotąd skrupulatne plany. Nie zdecydowałam się na staż w Ministerstwie, mama skontaktowała się ze starymi przyjaciółmi ojca i to pod okiem podstarzałego numerologa miałam się dalej kształcić. Wyjazd do Irlandii był koniecznością, serce rwało się do przygód, do podróży, do nowych twarzy. Rzeczywistość dosyć prędko poskromiła entuzjazm. Pan Flicke był surowy, poglądy miał sprzed epoki i należał do osób bardzo, bardzo zgryźliwych. W zamian za przekazanie wiedzy, która nie ograniczała się do rozszyfrowywania oraz przepisywania jego notatek, odpowiadałam za gotowanie, za przynoszenie sprawunków, musiałam być gotowa o każdej porze dnia oraz wieczoru, żeby móc razem z nim udać się do najbliższej wioski, aby tam przeprowadzać badania nad kolejnym mugolem, u którego rozwinęła się zdolność posługiwania się czarami nie do opanowania. Uczyłam się budowy świstoklików, od czego zależne są komponenty i jak istotne jest zgłębianie astrologicznych zagadnień. Tego, że chociaż natura rządzi się własnymi prawami, to wbrew pozorom wszystko przy odpowiednich obliczeniach jest tak naprawdę uporządkowane. Brak snu, niekończący się pośpiech, dosyć skromna dieta, ponieważ żołądek starszawego czarodzieja nie wszystko potrafił przetrawić, zaowocowało utratą zbędnych kilogramów, możliwością zmiany i tak skromnej garderoby na ubrania o wiele węższe. Choć dbałość o szczegóły nie zniknęła wraz z mijającymi miesiącami, tak nie mogłam się pochwalić niczym szczególnym jeśli chodzi o życie towarzyskie, jedyną osobę, którą mogłam zmieść z nóg, był przypadkowy przechodzień, kiedy przy stukocie obcasów mijałam go z naręczem ksiąg. Anomalie zniknęły równie niespodziewanie, jak się pojawiły. Sądziłam naiwnie, że może jest to szansa na nabranie oddechu, że teraz uda się wyłuskać kilka chwil, rzadkich momentów, gdzie wciąż można cieszyć się młodością, tańczyć oraz smakować tanie wino na języku. Kiedy Ministerstwo Magii upada, upada też cały znany mi świat. Żadne obliczenia nie potrafią wyjaśnić okrucieństwa.
O świcie uznają moją siostrę za zaginioną. Mówią, że napięcie od dawna można było wyczuć, wyrwę między poglądami głębszą, niż ta pojawiająca się w Hogwarcie. Niechęć wobec mugoli, ich zwolenników, jakby to nie byli ludzie, tylko zwierzęta, które należy chronić i teraz bez pytania zdecydowano się na ich wytępienie. Nie rozumiem. Jakaś część mnie wzbrania się przed zaakceptowaniem nowego porządku. Przypominam sobie twarze przyjaciół, wymykanie się nocą, rozmowy o przyszłości, śmiech, który nam towarzyszył. Byliśmy dziećmi, ledwo liznęliśmy dorosłości, nim przyszłość została nam odebrana. Przyszłości nie ma w przelanej krwi, w gruzach, w gazetach informujących o coraz to nowszych nekrologach, w wywyższaniu jednych przy jednoczesnym poniżaniu drugich. Chciałabym się buntować, chwycić za różdżkę i tak jak kiedyś walczyć o sprawiedliwość. Ale nie ma we mnie odwagi, jest tylko strach. Czysty, smutny, pełen zrezygnowania strach. Że jeśli wyżej uniesie się głowę, to się ją straci. Tak, jak straciliśmy starszą Pettigrew. Mieszkała w Londynie, wracała z jakiegoś przyjęcia ze znajomymi, kiedy nastąpiła Bezksiężycowa Noc. Nie znaleziono jej ciała. Wracam do domu, przerywam swoją naukę. Chcę być bliżej rodziny, chcę wrócić do Jabłonki, schować się pod grubym kocem i udawać, że to wszystko zły sen, że jeszcze będzie dobrze. Ale nic nie jest dobrze. Oszczędności topnieją, jest problem z jedzeniem. Brat decyduje się dołączyć do partyzantki, zakochał się w czarownicy mugolskiej krwi, chce bronić ją i jej rodzinę. Mama płacze, kiedy ten odchodzi. Zostajemy same. Próbuję jej pomagać, oferuję się jako korepetytorka z numerologii, otwieram warsztat taty — proszę też Merlina w duchu, aby ten zapach, który wżarł się w ściany, był po prostu smrodem zaniedbania i kurzu, a nie pozostałościami po Atticusie — i tworzę świstokliki na tyle, ile jestem w stanie. Jeśli mam okazję, to podejmuję się dorywczych prac w sklepach, ale im mniej jest w nich produktów, to tym mniej potrzebna jest moja pomoc. Kiedy mama zaczyna chorować, nie wiem, co robić. Stworzone na zapas eliksiry udaje się sprzedać, jednak nie za wystarczającą cenę, żeby zapewnić jej stałą opiekę. Sąsiedzi okazują swoje wsparcie, ale wiem, że patrzą na mnie z litością. Na złamane serce nie ma lekarstwa, odpowiedniego zaklęcia. Gdybym była lepsza, mądrzejsza, może spróbowałabym pozbawić ją pamięci. O ojcu, o zaginionej córce, o synu, który poszedł w jej ślady. Próbowała się trzymać, dla mnie, dla najmłodszej pociechy, ale zima była surowa. Odeszła w grudniu. Gremlin nie pojawił się na święta. Jabłonka opustoszała. Zapadła w niej cisza. Jestem sama. Świnki morskie adoptuje w kwietniu, kiedy puste korytarze rodzinnego domu zaczynają mnie przytłaczać. W ogródku na nowo sadzę zioła, jeśli mogę, to staram się dzielić z sąsiadami tym, co mam. Nie przestaję pracować, zaczytywana w atlasy nieba nie pozwalam sobie na oddech, bo jeśli się zatrzymam, jeśli zacznę analizować to, co się stało, tak wszystko się skruszy, połamie, a nie umiem żyć już w większym nieładzie. W bezsenne noce dziergam, poświęcę godzinę czy dwie na któryś z ulubionych romansów, założę perły mamy, kiedy pojawią się nieliczni goście. Będę nadal szukać zleceń, uczyć się, walczyć ze strachem, tylko po to, żeby ignorować fakt, że czekam. Na rodzeństwo, na normalność, na śmierć.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 7 | +1 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 17 | +4 (różdżka) |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 3 | 0 |
Zwinność: | 8 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | II | 10 |
Geomancja | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
- | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Dzierganie | I | 0.5 |
Gotowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0,5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 20 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Bennie Pettigrew dnia 27.03.23 16:20, w całości zmieniany 15 razy
me (internally): ...or prophecy...
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore
[16.04.23] Lipiec/sierpień