Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Moczary Queerditch Marsh
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Queerditch Marsh
Sławetne moczary, na których już w XI wieku grywano w prymitywną wersję Quidditcha. Choć minęło już tyle długich lat, utworzone na nich boisko - traktowane jako symbol, pamiątka - wciąż nadaje się do gry; wszak Macmillanowie dbają o to, by pozostawało w jak najlepszym stanie.
Queerditch Marsh trudno nazwać pełnoprawnym obiektem sportowym - wszak mimo upływu czasu nijak nie zostało ono zmodernizowane. Obręcze umieszczone zostały na gałęziach dwóch wysokich, potężnych drzew, zaś granice pola walki oznaczono większymi kamieniami i piaskiem. Wokół miejsca gry wybudowano także kilka prymitywnych trybun, gdzie może zasiadać niewielka ilość widzów czy też sprowadzony specjalnie na tę okazję komentator. Trzeba jednak pamiętać, że jego powierzchnia jest nierówna, naznaczona najróżniejszymi skałami czy pieniami przewalonych drzew, a upadek na takową może okazać się szczególnie niebezpieczny. Gdy przyjdą ulewne deszcze, boisko robi się podmokłe, grząskie, co stanowi dodatkowe utrudnienie dla grających tam śmiałków.
Queerditch Marsh trudno nazwać pełnoprawnym obiektem sportowym - wszak mimo upływu czasu nijak nie zostało ono zmodernizowane. Obręcze umieszczone zostały na gałęziach dwóch wysokich, potężnych drzew, zaś granice pola walki oznaczono większymi kamieniami i piaskiem. Wokół miejsca gry wybudowano także kilka prymitywnych trybun, gdzie może zasiadać niewielka ilość widzów czy też sprowadzony specjalnie na tę okazję komentator. Trzeba jednak pamiętać, że jego powierzchnia jest nierówna, naznaczona najróżniejszymi skałami czy pieniami przewalonych drzew, a upadek na takową może okazać się szczególnie niebezpieczny. Gdy przyjdą ulewne deszcze, boisko robi się podmokłe, grząskie, co stanowi dodatkowe utrudnienie dla grających tam śmiałków.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 10.10.16 20:35, w całości zmieniany 2 razy
Heath od razu skojarzył o czym mówiła Gwen. -Oj tam, zgapiłem się wtedy po prostu- odpowiedział i skwitował to wszystko lekkim wzruszeniem ramion. W końcu zwykle nie wpadał w żadne przeszkody. –Pewnie!- zgodził się od razu. Pytanie tylko czy pięcioletni chłopiec będzie w stanie jej cokolwiek pokazać, tak by rudowłosa w ogóle z tego skorzystała. No, ale Heath był bardzo zadowolony z perspektywy wspólnych lotów.
Heath spojrzał spode łba na Anthony’ego, z jego groźnego wzroku nic sobie nie robił. –Ale tam jest nudno- powtórzył z naciskiem na ostatnie słowo. Uwagę Gwen, która miała go przywołać do porządku, póki co puścił mimo uszu.
Przez moment przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy dwójką dorosłych czarodziejów. Trochę rozumiał, a trochę nie, ale wyglądało na to, że Antoś się uspokoił, ale znowu zaczął marudzić. Ostatnie zdanie wujka podsunęło mu pewien pomysł. W końcu nie chciał wracać do dworku.
-No, ale przecież… nie jesteśmy daleko od dworku…- mruknął, po czym skrzyżował ręce na piersi i spojrzał twardo na Anthony’ego. Tę pozę pewnie wziął od swojego taty, której ten używał gdy mu czegoś zabraniał, no albo kiedy Heath dostawał ochrzan za jakąś dziką zabawę, którą wcześniej wymyślił. –No to w takim razie świetnie się składa- zaczął mówić dalej spoglądając uważnie na Macmillana- Skoro tutaj jesteś to chyba wszystko jest w porządku, prawda?- oznajmił pewnym tonem – No bo chyba sobie nie pójdziesz i nas nie zostawisz?- spojrzał pytająco na starszego Macmillana. To ostatnie zdanie też mogło dać Tony’emu do zrozumienia, że Heath wcale nie zamierza tak łatwo dać się zagonić z powrotem do posiadłości. A trzeba przyznać, że jak czegoś nie chciał zrobić to potrafił być strasznie wkurzający. No i nie poddawał się tak łatwo.
Nie czekał w zasadzie na odpowiedź swojego wujka, a od razu wziął się z powrotem za przenoszenie brystolu na schody. –Tutaj będzie dobrze?- zapytał odwracając się do Gwen.
Heath spojrzał spode łba na Anthony’ego, z jego groźnego wzroku nic sobie nie robił. –Ale tam jest nudno- powtórzył z naciskiem na ostatnie słowo. Uwagę Gwen, która miała go przywołać do porządku, póki co puścił mimo uszu.
Przez moment przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy dwójką dorosłych czarodziejów. Trochę rozumiał, a trochę nie, ale wyglądało na to, że Antoś się uspokoił, ale znowu zaczął marudzić. Ostatnie zdanie wujka podsunęło mu pewien pomysł. W końcu nie chciał wracać do dworku.
-No, ale przecież… nie jesteśmy daleko od dworku…- mruknął, po czym skrzyżował ręce na piersi i spojrzał twardo na Anthony’ego. Tę pozę pewnie wziął od swojego taty, której ten używał gdy mu czegoś zabraniał, no albo kiedy Heath dostawał ochrzan za jakąś dziką zabawę, którą wcześniej wymyślił. –No to w takim razie świetnie się składa- zaczął mówić dalej spoglądając uważnie na Macmillana- Skoro tutaj jesteś to chyba wszystko jest w porządku, prawda?- oznajmił pewnym tonem – No bo chyba sobie nie pójdziesz i nas nie zostawisz?- spojrzał pytająco na starszego Macmillana. To ostatnie zdanie też mogło dać Tony’emu do zrozumienia, że Heath wcale nie zamierza tak łatwo dać się zagonić z powrotem do posiadłości. A trzeba przyznać, że jak czegoś nie chciał zrobić to potrafił być strasznie wkurzający. No i nie poddawał się tak łatwo.
Nie czekał w zasadzie na odpowiedź swojego wujka, a od razu wziął się z powrotem za przenoszenie brystolu na schody. –Tutaj będzie dobrze?- zapytał odwracając się do Gwen.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Gwen wprawdzie zauważyła nienajlepszy wygląd Anthony’ego, ale przecież widziała go na oczy po raz pierwszy. Starała się nie wyciągać zbyt szybko wniosków bazując tylko na cudzym wyglądzie, a szczególnie jeśli to był w gruncie rzeczy wygląd jej szefa. Nie miała też porównania do tego, jak mężczyzna wyglądał wcześniej, więc nie wprawiało ją to w zdziwienie, czy szczególne zmartwienie. Choć w dalszym ciągu pierwsza reakcja lorda na ich widok wydała jej się zdecydowanie przesadzona.
– Gwen… – machinalnie pokręciła głową czując, że nie o to Anthony’emu chodziło – …to znaczy Grey.
Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa, jednocześnie poprawiając włosy brudną od farby ręką. Nie zauważyła, że nie wytarła dłoni zbyt dokładnie i jej odrobina znalazła się na jej rudych puklach. Hej… wyrwało jej się. Zdziwił ją. Przestraszył. I na dodatek sprawił, że coś na siebie „wylała”. Poza tym mówiła cicho, wydawało jej się, że Anthony tego nie usłyszy. W każdym razie, faktycznie w takich okolicznościach były istotniejsze kwestie, niż jej „brzydkie” słownictwo.
Gdyby Antony spytał Gwen o to, czym są śmierciożercy, malarka pewnie nie wiedziałaby, co dokładnie odpowiedzieć: no jacyś… współpracownicy… złego czarodzieja? Ci od wojny? Chyba. Dlatego zdecydowanie dobrze, że tego nie zrobił, a Gwen w takich oficjalnych sytuacjach zawsze starała się (nieumiejętnie) masować swoją niewiedzę. Chyba przydałaby się jej wycieczka do biblioteki i przejrzenie czarodziejskich pism. Ostatnio za dużo czasu spędzała w czarodziejskim świecie. To było dla niej zdecydowanie nietypowe.
– Nie jestem Gandalfem – przyznała, zapominając, że tolkenowski „Hobbit”, którego jakiś czas temu czytała (i obiecała sobie, że niedługo sięgnie po kolejne książki autora), należał do niemagicznej części świata i Macmillian prawdopodobnie nie będzie miał pojęcia, o czym dziewczyna mówi. – Nie używam raczej czarów ochronnych.
Właściwie nie używała raczej żadnych czarów, chyba że akurat koniecznie musiała, lub przypomniała sobie o istnieniu różdżki i o tym, że przecież może ją wykorzystywać (wtedy zwykle spędzała cały dzień bawiąc się zaklęciami niczym dziecko).
– Ale myślę, że Heath ma dobry pomysł. Może pan zostanie z nami? Akurat mieliśmy zacząć malować… Heathowi pewnie będzie przykro, jeśli lekcja skończy się w ten sposób. Prawda, Heath? – Spojrzała na chłopca.
Zauważyła, że ten już podjął decyzje odnośnie tego, co będą teraz robić. Skinęła głową, słysząc jego pytanie.
– Jeśli tylko twój… przepraszam, jest pan jego ojcem… wujkiem? Proszę mi wybaczyć, ale nie miałam jeszcze okazji spotkać nikogo z rodziny Heatha.
– Gwen… – machinalnie pokręciła głową czując, że nie o to Anthony’emu chodziło – …to znaczy Grey.
Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa, jednocześnie poprawiając włosy brudną od farby ręką. Nie zauważyła, że nie wytarła dłoni zbyt dokładnie i jej odrobina znalazła się na jej rudych puklach. Hej… wyrwało jej się. Zdziwił ją. Przestraszył. I na dodatek sprawił, że coś na siebie „wylała”. Poza tym mówiła cicho, wydawało jej się, że Anthony tego nie usłyszy. W każdym razie, faktycznie w takich okolicznościach były istotniejsze kwestie, niż jej „brzydkie” słownictwo.
Gdyby Antony spytał Gwen o to, czym są śmierciożercy, malarka pewnie nie wiedziałaby, co dokładnie odpowiedzieć: no jacyś… współpracownicy… złego czarodzieja? Ci od wojny? Chyba. Dlatego zdecydowanie dobrze, że tego nie zrobił, a Gwen w takich oficjalnych sytuacjach zawsze starała się (nieumiejętnie) masować swoją niewiedzę. Chyba przydałaby się jej wycieczka do biblioteki i przejrzenie czarodziejskich pism. Ostatnio za dużo czasu spędzała w czarodziejskim świecie. To było dla niej zdecydowanie nietypowe.
– Nie jestem Gandalfem – przyznała, zapominając, że tolkenowski „Hobbit”, którego jakiś czas temu czytała (i obiecała sobie, że niedługo sięgnie po kolejne książki autora), należał do niemagicznej części świata i Macmillian prawdopodobnie nie będzie miał pojęcia, o czym dziewczyna mówi. – Nie używam raczej czarów ochronnych.
Właściwie nie używała raczej żadnych czarów, chyba że akurat koniecznie musiała, lub przypomniała sobie o istnieniu różdżki i o tym, że przecież może ją wykorzystywać (wtedy zwykle spędzała cały dzień bawiąc się zaklęciami niczym dziecko).
– Ale myślę, że Heath ma dobry pomysł. Może pan zostanie z nami? Akurat mieliśmy zacząć malować… Heathowi pewnie będzie przykro, jeśli lekcja skończy się w ten sposób. Prawda, Heath? – Spojrzała na chłopca.
Zauważyła, że ten już podjął decyzje odnośnie tego, co będą teraz robić. Skinęła głową, słysząc jego pytanie.
– Jeśli tylko twój… przepraszam, jest pan jego ojcem… wujkiem? Proszę mi wybaczyć, ale nie miałam jeszcze okazji spotkać nikogo z rodziny Heatha.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie podobał mu się stosunek obu bezpieczeństwa. Panna Grey powinna to wiedzieć i to od kogoś z rodziny, jeżeli opiekowała się małym Macmillanem… chyba, że była jednym z tych całych przeklętych rycerzy, którzy chcieli im wbić nóż w plecy. Nie wiedział co prawda jak miałaby to zrobić. Równie dobrze, mogła chcieć go po prostu porwać, skrzywdzić… kto wie. Czarnoksiężnicy mogli chcieć czegokolwiek. Mogło chodzić o zwykłe odebranie morali. Z drugiej strony… nie wyglądała na kogoś, kto mógłby zagrażać życiu Heathowi… może tylko przez brak jakiejkolwiek odpowiedzialności i uwagi na polecenia rodziny względem opieki młodych latorośli.
– Kim? – zapytał, gdy wspomniała o jakimś Gandalfie. Nie wiedział kim mógł być ten czarodziej. Zresztą, to nie było ważne. Jej słowa wskazywały, że naprawdę postąpiła głupio przychodząc tutaj i ściągając tym samym Heatha. Zbliżył się do niej na odległość kroku i utkwił w niej swoje srogie spojrzenie. Liczył metr osiemdziesiąt, więc mimowolnie musiał patrzeć w dół. Wyraźnie zmęczone oczy wcale nie dodawały mu uroku, wręcz przeciwnie. – Skoro nie używa pani zaklęć ochronnych, to na pewno słyszała pani od przedstawicieli rodu, żeby dzieci nie opuszczały domu bez jakiekolwiek dodatkowej ochrony – mówił trochę przez zęby, bo był wyraźnie zdenerwowany.
Znowu łypnął groźno na Heatha, gdy tym razem i ten znowu się odezwał i to wyraźnie buntując się przeciwko niemu. Naprawdę nie chciał mu niczego bronić, ale bał się o jego bezpieczeństwo. Wrogowie nie byli szlachetnymi osobami, choć pochodzili ze szlachetnych rodów. Podejrzewał, że nie baliby się zaatakować dzieci. Lubili wyjątkowo brudne zagrywki. Mały Macmillan był jednym z wielu młodych kwiatów domu. W dodatku był synem bliskiego kuzyna Anthony’ego. Musiał się o niego bać. O niego i o resztę rodziny. Nuda nie była najgorszą rzeczą, która mogła go dosięgnąć. Gorsi mogli być czarnoksiężnicy.
Heath miał jednak dobry pomysł. Całkiem. Przy czym Anthony obawiał się zwyczajnie tego, że w swoim stanie nie byłby w stanie dobrze bronić całej trójki. Miał problem, rozterkę. Chciał pozwolić Młodemu, żeby czuł się tak, jak gdyby wojny nie było… co powinien zrobić? Jak powinien się zachować. Westchnął ciężko.
– Owszem – odpowiedział mu. – Ale tam jest bezpiecznie. Ojciec na pewno ci to wszystko wytłumaczył – dodał, nieco łagodniej, ale wciąż łypał na młodzieńca. – Wystarczy chwila, żeby wróg nas zaatakował. Rozumiesz? Mamy całą masę wrogów i to tchórzliwych jak psy. Ale dobrze… niech wam będzie – spojrzał to na nauczycielkę, to na małego Macmillana. Nie uśmiechnął się.
Pytanie kobiety wyraźnie go zdziwiło i sprawiło, że zaczął intensywnie myśleć. Czyżby była nową nauczycielką i naprawdę nie kojarzyła jak wyglądają Macmillanowie? Nie wiedziała w ogóle co się stało kilka dni temu? Gdzie i dla kogo pracowała? Czyżby naprawdę w ogóle nigdy nie spotkała Aydena, ojca Heatha, ani nikogo z Macmillanów? Jak w takim razie doszła do kontaktu z Młodym? Uniósł jedną brew wyraźnie zdziwiony. Chwilę potem pojawiła się na jego twarzy złość. W jego głowie pojawiły się najgorsze myśli. Wyciągnął różdżkę i podstawił ją niemal pod czubek nosa czarownicy. Nie miał zamiaru ryzykować życia swojego ulubionego dziecka domu. Cała ta sytuacja była wyraźnie podejrzana.
– Mów prawdę, kim jesteś, dla kogo pracujesz i jakie zadanie dostałaś od tych przeklętych psów. I ani rusz różdżką, bo odlecisz na trzy metry. – Naprawdę coś mu tutaj nie pasowało. Nie potrafił jedynie zrozumieć jak Heath dał się nabrać na spacer z nieznajomą osobą. Niemożliwym było przecież wyciągnięcie panicza z rodowej posiadłości, nie znając komu się go powierzało pod opiekę. Teraz mieli całą masę wrogów.
Anthony przeszedł przez jedną z gorszych klątw niewybaczalnych i to rzuconą przez prawdopodobnie największego czarnoksiężnika w historii. Jego zmysły były wyczulone, ale jednocześnie nadszarpnięte. Wszędzie widział zagrożenie, podstęp, chęć zdrady… i nie tylko to. Na każdym kroku wyobrażał sobie, że ktoś chce zrobić krzywdę jego rodzinie. Nawet teraz zdawało mu się, że gdzieś za kobietą widzi przeklętego czarnoksiężnika, który ujawnił się podczas spotkania w Stonehenge. To tylko podpowiadało mu, że panna Grey mogła być jednym z tych podstępnych czarnoksiężników.
– Kim? – zapytał, gdy wspomniała o jakimś Gandalfie. Nie wiedział kim mógł być ten czarodziej. Zresztą, to nie było ważne. Jej słowa wskazywały, że naprawdę postąpiła głupio przychodząc tutaj i ściągając tym samym Heatha. Zbliżył się do niej na odległość kroku i utkwił w niej swoje srogie spojrzenie. Liczył metr osiemdziesiąt, więc mimowolnie musiał patrzeć w dół. Wyraźnie zmęczone oczy wcale nie dodawały mu uroku, wręcz przeciwnie. – Skoro nie używa pani zaklęć ochronnych, to na pewno słyszała pani od przedstawicieli rodu, żeby dzieci nie opuszczały domu bez jakiekolwiek dodatkowej ochrony – mówił trochę przez zęby, bo był wyraźnie zdenerwowany.
Znowu łypnął groźno na Heatha, gdy tym razem i ten znowu się odezwał i to wyraźnie buntując się przeciwko niemu. Naprawdę nie chciał mu niczego bronić, ale bał się o jego bezpieczeństwo. Wrogowie nie byli szlachetnymi osobami, choć pochodzili ze szlachetnych rodów. Podejrzewał, że nie baliby się zaatakować dzieci. Lubili wyjątkowo brudne zagrywki. Mały Macmillan był jednym z wielu młodych kwiatów domu. W dodatku był synem bliskiego kuzyna Anthony’ego. Musiał się o niego bać. O niego i o resztę rodziny. Nuda nie była najgorszą rzeczą, która mogła go dosięgnąć. Gorsi mogli być czarnoksiężnicy.
Heath miał jednak dobry pomysł. Całkiem. Przy czym Anthony obawiał się zwyczajnie tego, że w swoim stanie nie byłby w stanie dobrze bronić całej trójki. Miał problem, rozterkę. Chciał pozwolić Młodemu, żeby czuł się tak, jak gdyby wojny nie było… co powinien zrobić? Jak powinien się zachować. Westchnął ciężko.
– Owszem – odpowiedział mu. – Ale tam jest bezpiecznie. Ojciec na pewno ci to wszystko wytłumaczył – dodał, nieco łagodniej, ale wciąż łypał na młodzieńca. – Wystarczy chwila, żeby wróg nas zaatakował. Rozumiesz? Mamy całą masę wrogów i to tchórzliwych jak psy. Ale dobrze… niech wam będzie – spojrzał to na nauczycielkę, to na małego Macmillana. Nie uśmiechnął się.
Pytanie kobiety wyraźnie go zdziwiło i sprawiło, że zaczął intensywnie myśleć. Czyżby była nową nauczycielką i naprawdę nie kojarzyła jak wyglądają Macmillanowie? Nie wiedziała w ogóle co się stało kilka dni temu? Gdzie i dla kogo pracowała? Czyżby naprawdę w ogóle nigdy nie spotkała Aydena, ojca Heatha, ani nikogo z Macmillanów? Jak w takim razie doszła do kontaktu z Młodym? Uniósł jedną brew wyraźnie zdziwiony. Chwilę potem pojawiła się na jego twarzy złość. W jego głowie pojawiły się najgorsze myśli. Wyciągnął różdżkę i podstawił ją niemal pod czubek nosa czarownicy. Nie miał zamiaru ryzykować życia swojego ulubionego dziecka domu. Cała ta sytuacja była wyraźnie podejrzana.
– Mów prawdę, kim jesteś, dla kogo pracujesz i jakie zadanie dostałaś od tych przeklętych psów. I ani rusz różdżką, bo odlecisz na trzy metry. – Naprawdę coś mu tutaj nie pasowało. Nie potrafił jedynie zrozumieć jak Heath dał się nabrać na spacer z nieznajomą osobą. Niemożliwym było przecież wyciągnięcie panicza z rodowej posiadłości, nie znając komu się go powierzało pod opiekę. Teraz mieli całą masę wrogów.
Anthony przeszedł przez jedną z gorszych klątw niewybaczalnych i to rzuconą przez prawdopodobnie największego czarnoksiężnika w historii. Jego zmysły były wyczulone, ale jednocześnie nadszarpnięte. Wszędzie widział zagrożenie, podstęp, chęć zdrady… i nie tylko to. Na każdym kroku wyobrażał sobie, że ktoś chce zrobić krzywdę jego rodzinie. Nawet teraz zdawało mu się, że gdzieś za kobietą widzi przeklętego czarnoksiężnika, który ujawnił się podczas spotkania w Stonehenge. To tylko podpowiadało mu, że panna Grey mogła być jednym z tych podstępnych czarnoksiężników.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wszystko było totalnie pokręcone. Nawet Heath się domyślał, że coś jest nie tak. No i Anthony był dziwny. Nawet bardzo dziwny.
-Przecież jesteśmy blisko dworku… - burknął tylko i zajął się znoszeniem wszystkich potrzebnych rzeczy do malowania na schody. Przerwał na moment słysząc kolejne ostrzeżenia wujka.
-A czy nie chowając się w domu, bojąc się wyjść nawet na teren własnych posiadłości nie będziemy większymi tchórzami od nich?- to co prawda nie było osobiste przemyślenie Heatha. Na to był jeszcze za mały, ale usłyszał je gdzieś w posiadłości gdy dwóch w miarę krewkich wujów prowadziło ze sobą dyskusję. Heath w swoim rozumieniu spłycił nieco sens tej wypowiedzi. Nie był tchórzem, więc nie będzie siedział w dworku, proste. –Poza tym co za różnica? I tak zaraz mogę kichnąć i wylądować nie wiadomo gdzie- dorzucił jeszcze. Czkawka zdarzyła mu się już parę razy. Dwukrotnie nie przeniosło go zbyt daleko, jego opiekunki prawie dostały zawału, ale na szczęście szybko go znalazły. No ale raz trafił w środku nocy do mało przyjemnego lasu.
Heath przestał się burzyć dopiero gdy starszy Macmillan skapitulował i zdecydował, że jednak z nimi zostanie. Nawet się trochę rozchmurzył. Szkoda tylko, że to nie był koniec kłopotów. Gdy chłopiec się obrócił w stronę dorosłych zobaczył, że Anthony celuje różdżką w czarownicę. Łatwo się domyślić, że wcale mu się ten widok nie spodobał.
-Wujek!- krzyknął w stronę czarodzieja po czym podbiegł do dwójki dorosłych i stanął przed rudowłosą tak by być naprzeciwko Antosia. –O co Ci chodzi!? Gwen już od jakiegoś czasu uczy mnie malować…- oznajmił tylko. Co do samej Gwen… faktycznie poskładało się dziwacznie, ale to wcale nie takie nierealne, że nie spotkała się jeszcze z Aydenem. Malarkę zarekomendowała, któraś z opiekunek chłopca, a Ayden zgodził się ją zatrudnić. Prawdopodobnie planował się z nią spotkać, ale nieco później jak będzie miał chwilę czasu. Swoją drogą rudowłosa zanim dostała tę pracę pewnie musiała odpowiedzieć na mnóstwo pytań dotyczących swojej osoby, a i wielce prawdopodobne było to, że ktoś mniej więcej zweryfikował jej odpowiedzi. No i na wcześniejszych zajęciach towarzyszył im zawsze ktoś jeszcze.
-Przecież jesteśmy blisko dworku… - burknął tylko i zajął się znoszeniem wszystkich potrzebnych rzeczy do malowania na schody. Przerwał na moment słysząc kolejne ostrzeżenia wujka.
-A czy nie chowając się w domu, bojąc się wyjść nawet na teren własnych posiadłości nie będziemy większymi tchórzami od nich?- to co prawda nie było osobiste przemyślenie Heatha. Na to był jeszcze za mały, ale usłyszał je gdzieś w posiadłości gdy dwóch w miarę krewkich wujów prowadziło ze sobą dyskusję. Heath w swoim rozumieniu spłycił nieco sens tej wypowiedzi. Nie był tchórzem, więc nie będzie siedział w dworku, proste. –Poza tym co za różnica? I tak zaraz mogę kichnąć i wylądować nie wiadomo gdzie- dorzucił jeszcze. Czkawka zdarzyła mu się już parę razy. Dwukrotnie nie przeniosło go zbyt daleko, jego opiekunki prawie dostały zawału, ale na szczęście szybko go znalazły. No ale raz trafił w środku nocy do mało przyjemnego lasu.
Heath przestał się burzyć dopiero gdy starszy Macmillan skapitulował i zdecydował, że jednak z nimi zostanie. Nawet się trochę rozchmurzył. Szkoda tylko, że to nie był koniec kłopotów. Gdy chłopiec się obrócił w stronę dorosłych zobaczył, że Anthony celuje różdżką w czarownicę. Łatwo się domyślić, że wcale mu się ten widok nie spodobał.
-Wujek!- krzyknął w stronę czarodzieja po czym podbiegł do dwójki dorosłych i stanął przed rudowłosą tak by być naprzeciwko Antosia. –O co Ci chodzi!? Gwen już od jakiegoś czasu uczy mnie malować…- oznajmił tylko. Co do samej Gwen… faktycznie poskładało się dziwacznie, ale to wcale nie takie nierealne, że nie spotkała się jeszcze z Aydenem. Malarkę zarekomendowała, któraś z opiekunek chłopca, a Ayden zgodził się ją zatrudnić. Prawdopodobnie planował się z nią spotkać, ale nieco później jak będzie miał chwilę czasu. Swoją drogą rudowłosa zanim dostała tę pracę pewnie musiała odpowiedzieć na mnóstwo pytań dotyczących swojej osoby, a i wielce prawdopodobne było to, że ktoś mniej więcej zweryfikował jej odpowiedzi. No i na wcześniejszych zajęciach towarzyszył im zawsze ktoś jeszcze.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
– G…ga…Gandalf. Taki szary czarodziej – wyjaśniła niepewnym tonem. Z tym mężczyzną zdecydowanie coś było nie tak i Gwen stopniowo zaczynała się czuć jak złodziej, czy oszust. A przecież sami ją poprosili o to, by uczyła Heatha!
Zaczęła nerwowo bawić się swoimi palcami.
– Nikt mi o tym nie mówił… – powiedziała, spuszczając wzrok. – Pytałam się guwernantki, nie miała nic przeciwko temu, abyśmy wyszli na dwór… dopóki nie jest za zimno.
W końcu pogoda mogła zmienić się lada dzień. Wprawdzie październik zapowiadał się na ciepły, ale w listopadzie na pewno nie będzie aż tak ładnie, a Heath pewnie będzie spędzał większość dni w domu. A przecież takie zamknięcie jest dla dziecka niewiarygodną męczarnią! Sama pamiętała, jak nudziła się w jesienne wieczory nim trafiła do Hogwartu.
Wzrok Gwen wędrował to od Anthony’ego, to w stronę ziemi. Naprawdę nie chciała niczego złego!
Już myślała, że mężczyzna zgodzi się na to, by spędzili jeszcze trochę czasu na moczarach, jednak wtedy wujek Heatha wyciągnął różdżkę i przystawił ją do samej twarzy Gwen. Ta odruchowo wypuściła trzymaną w ręku torbę i podniosła ręce do góry. Chwilę później, nim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, Heath zareagował i wbiegł pomiędzy nich, ale malarka niewiele mogła zrobić.
Och, przecież to nie był jej pomysł, by uczyć młodego lorda malarstwa! W czym ona zawiniła?
– Jestem Gwen Grey, pracuje w Muzuem Brytyjskim, gdzie każą mi oprowadzać ludzi. Mam jedną sowę, mieszkam przy Aldermanbury 5/15, uczyłam się w Hogwarcie, byłam puchonką, lubię gdy na nocnym niebie nie ma chmur i karmić sowę – wyrecytowała grzecznie, nie zastanawiając się nad tym, czy o to chodziło mężczyźnie, czy nie. Mówiła nerwowo i zdecydowanie za szybko, robiąc wszystko, by jednak Anthony nie zdecydował się na wyrzucenie jej w powietrze. – Nie znam żadnych psów, ale chce mieć dalmatyńczyka.
Gdy skończyła, spoglądała na Anthony’ego niepewnie. O to mu chodziło? Opuści już różdżkę? Jeśli nie… jeszcze jakich wyznań od niej oczekiwał?
Zaczęła nerwowo bawić się swoimi palcami.
– Nikt mi o tym nie mówił… – powiedziała, spuszczając wzrok. – Pytałam się guwernantki, nie miała nic przeciwko temu, abyśmy wyszli na dwór… dopóki nie jest za zimno.
W końcu pogoda mogła zmienić się lada dzień. Wprawdzie październik zapowiadał się na ciepły, ale w listopadzie na pewno nie będzie aż tak ładnie, a Heath pewnie będzie spędzał większość dni w domu. A przecież takie zamknięcie jest dla dziecka niewiarygodną męczarnią! Sama pamiętała, jak nudziła się w jesienne wieczory nim trafiła do Hogwartu.
Wzrok Gwen wędrował to od Anthony’ego, to w stronę ziemi. Naprawdę nie chciała niczego złego!
Już myślała, że mężczyzna zgodzi się na to, by spędzili jeszcze trochę czasu na moczarach, jednak wtedy wujek Heatha wyciągnął różdżkę i przystawił ją do samej twarzy Gwen. Ta odruchowo wypuściła trzymaną w ręku torbę i podniosła ręce do góry. Chwilę później, nim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, Heath zareagował i wbiegł pomiędzy nich, ale malarka niewiele mogła zrobić.
Och, przecież to nie był jej pomysł, by uczyć młodego lorda malarstwa! W czym ona zawiniła?
– Jestem Gwen Grey, pracuje w Muzuem Brytyjskim, gdzie każą mi oprowadzać ludzi. Mam jedną sowę, mieszkam przy Aldermanbury 5/15, uczyłam się w Hogwarcie, byłam puchonką, lubię gdy na nocnym niebie nie ma chmur i karmić sowę – wyrecytowała grzecznie, nie zastanawiając się nad tym, czy o to chodziło mężczyźnie, czy nie. Mówiła nerwowo i zdecydowanie za szybko, robiąc wszystko, by jednak Anthony nie zdecydował się na wyrzucenie jej w powietrze. – Nie znam żadnych psów, ale chce mieć dalmatyńczyka.
Gdy skończyła, spoglądała na Anthony’ego niepewnie. O to mu chodziło? Opuści już różdżkę? Jeśli nie… jeszcze jakich wyznań od niej oczekiwał?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Był wyjątkowo wrażliwy na wszystkie podejrzane sformułowania. Teraz Macmillanowie musieli mieć się na baczności na każdym kroku. Tego nie wiedział ani Heath, który był za młody, żeby zrozumieć powagę sytuacji, a i zdawało się, że panna Grey nie zdawała sobie z tego sprawy… albo wiedziała i chciała wykorzystać zaistniałą sytuację. Nie wiedział dlaczego w jego głowie pojawiła się myśl, w której mógłby uznać tę niewinnie wyglądającą kobietę za kogoś, kto mógłby skrzywdzić jego rodzinę. Jej słowa brzmiały w jego uszach wyraźnie podejrzanie. Nie przypuszczał, że jego rodzina może być aż tak lekkomyślna. Przerażający głos w głowie przecież codziennie w nocy, a i w ciągu dnia, powtarzał że pozbędzie się każdego przeciwnika. Miał wrażenie, że i teraz słyszał, i wyczuwał obecność samozwańczego lorda, a to wcale nie pomagało w powstrzymaniu się od celowania różdżką w kobietę.
Stał tak naprzeciw rudowłosej kobiety i celował w nią różdżką. Ręka zaczęła mu się trząść, kto wie czy bardziej od napadu paniki, czy może od delirium tremens. Na pewno nie potrafił zapanować nad efektami ubocznymi klątwy, która została na niego wcześniej rzucona, a tym bardziej nad skutkami odstawienia alkoholu. Tym bardziej zaczęła się trząść, gdy między nimi stanął Heath. Anthony zacisnął usta. Czuł się wyjątkowo głupio. Przecież to było widoczne, że czarownica była oszustką… ale czy gdyby była zła, to pociecha Macmillanów tak bardzo by ją broniła? Nie potrafił tego zrozumieć. Patrzył to na pannę Grey, to na syna Aydena w wyraźnym zdezorientowaniu. Nadal nie potrafił połączyć wszystkich punktów i pojąć jak żadna guwernantka nie poinformowała jego kuzyna albo kogokolwiek z Macmillanów w kwestii lekcji na świeżym powietrzu. Dla niego to było wyjątkowe przekroczenie wszelkich kompetencji.
Krótka prezentacja czarownicy wyraźnie go uspokoiła. Z jednego powodu. Żaden Puchon nie mógł być złym człowiekiem. Pomijając jego samego. Kobieta była najwyraźniej tak samo przerażona jak on sam. Heath zresztą był równie przekonujący. Dzieci raczej nie kłamały. Spuścił różdżkę.
– Zarówno pani, jak i pani Allanach poniesiecie swoje konsekwencje – odpowiedział jedynie, mając przy tym na myśli główną guwernantkę. – Nie chcę się powtarzać. Trwa wojna, a my jesteśmy jednym z głównych celów. Nie powinna pani zabierać Heatha bez jakiegokolwiek uzgodnienia z jego ojcem – mówił wyjątkowo oschle, ale patrząc na młodego rozbójnika uśmiechnął się odrobinę. Różdżkę schował po wewnętrznej stronie płaszcza. Ręce jednak wciąż się trzęsły.
Z kieszeni wyciągnął fiolkę z eliksirem uspokajającym, którego nie był w stanie w ogóle otworzyć. Spojrzał jedynie w stronę rudowłosej czarownicy i westchnął ciężko. Głupio mu było prosić, szczególnie po tak niemiłym wstępie… ale najwyraźniej musiał.
– Pomoże mi pani?
Stał tak naprzeciw rudowłosej kobiety i celował w nią różdżką. Ręka zaczęła mu się trząść, kto wie czy bardziej od napadu paniki, czy może od delirium tremens. Na pewno nie potrafił zapanować nad efektami ubocznymi klątwy, która została na niego wcześniej rzucona, a tym bardziej nad skutkami odstawienia alkoholu. Tym bardziej zaczęła się trząść, gdy między nimi stanął Heath. Anthony zacisnął usta. Czuł się wyjątkowo głupio. Przecież to było widoczne, że czarownica była oszustką… ale czy gdyby była zła, to pociecha Macmillanów tak bardzo by ją broniła? Nie potrafił tego zrozumieć. Patrzył to na pannę Grey, to na syna Aydena w wyraźnym zdezorientowaniu. Nadal nie potrafił połączyć wszystkich punktów i pojąć jak żadna guwernantka nie poinformowała jego kuzyna albo kogokolwiek z Macmillanów w kwestii lekcji na świeżym powietrzu. Dla niego to było wyjątkowe przekroczenie wszelkich kompetencji.
Krótka prezentacja czarownicy wyraźnie go uspokoiła. Z jednego powodu. Żaden Puchon nie mógł być złym człowiekiem. Pomijając jego samego. Kobieta była najwyraźniej tak samo przerażona jak on sam. Heath zresztą był równie przekonujący. Dzieci raczej nie kłamały. Spuścił różdżkę.
– Zarówno pani, jak i pani Allanach poniesiecie swoje konsekwencje – odpowiedział jedynie, mając przy tym na myśli główną guwernantkę. – Nie chcę się powtarzać. Trwa wojna, a my jesteśmy jednym z głównych celów. Nie powinna pani zabierać Heatha bez jakiegokolwiek uzgodnienia z jego ojcem – mówił wyjątkowo oschle, ale patrząc na młodego rozbójnika uśmiechnął się odrobinę. Różdżkę schował po wewnętrznej stronie płaszcza. Ręce jednak wciąż się trzęsły.
Z kieszeni wyciągnął fiolkę z eliksirem uspokajającym, którego nie był w stanie w ogóle otworzyć. Spojrzał jedynie w stronę rudowłosej czarownicy i westchnął ciężko. Głupio mu było prosić, szczególnie po tak niemiłym wstępie… ale najwyraźniej musiał.
– Pomoże mi pani?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W tym akurat Gwen miała rację. Późna jesień dla Heatha była męczarnią. Nigdzie nie można wyjść, ciągle pada i w ogóle jest tak szaroburo, mokro i ponuro. W takie dni nawet mały Macmillan nie ma ochoty nigdzie wychodzić, ale wciąż pozostaje kwestia jego niespożytej energii. Gdy musi być cały dzień pod dachem to zawsze coś wymyśli.
Heath patrzył w napięciu na Anthony'ego. Ten gdyby chciał pewnie bez problemu mógłby odsunąć chłopca i rzucić jakieś zaklęcie na rudowłosą czarodziejkę, ale coś w jej słowach go przekonało, że Gwen jednak nie jest złą osobą. Sam chłopiec dopiero się uspokoił gdy na twarzy Anthony'ego pojawił się niewielki uśmiech. Teraz przypominał trochę bardziej tego fajnego wujka jakim zazwyczaj był. Młody Macmillan nie wiedział z jakiego powodu tak się stało, ale ogarnął, że Anthony generalnie nie jest sobą.
Gdy czarodziej schował różdżkę Heath odwrócił się do Gwen i zapytał od razu - Czym jest damaltyńczyk? - nie potrafił powtórzyć poprawnie nazwy, sczególnie że słyszał ją po raz pierwszy. W sumie nic dziwnego, nie była taka prosta. -I czym jest muzeum brytyjskie? - młody zdaje się, że już zapomniał o całej awanturze i wszedł w swój typowy tryb zadawania wielu pytań. Za to kwestię Anthony'ego puścił mimo uszu. Po pierwsze nie wiedział czym są te całe konsekwencje. Kwestii o wojnie i byciu celami nie zrozumiał, a tej części o uzgadnianiu wszystkiego z Aydenem... udał, że nie słyszał. Jakby nie było jemu samemu od czasu do czasu włączał się tryb wędrowniczka i szedł gdzieś samotnie. Chociaż kto wie? Może teraz znając naturę dzieciaka, część wujów będzie nieco dokładniej obserwować co porabia jeden z najmłodszych Macmillanów. Wszystko wskazywało na to, że Heath będzie się musiał nieco pogodzić z różnymi ograniczeniami. Pewnie będzie ciężko.
W międzyczasie jego wzrok znów padł na płachtę papieru rozłożoną wcześniej przez niego na schodach. W sumie to nie wiedział co dalej, chociaż miał pewne przeczucie. -Czy musimy je pomalować całe na niebiesko?- zapytał rudowłosej ręką wskazując na bristol.
Heath patrzył w napięciu na Anthony'ego. Ten gdyby chciał pewnie bez problemu mógłby odsunąć chłopca i rzucić jakieś zaklęcie na rudowłosą czarodziejkę, ale coś w jej słowach go przekonało, że Gwen jednak nie jest złą osobą. Sam chłopiec dopiero się uspokoił gdy na twarzy Anthony'ego pojawił się niewielki uśmiech. Teraz przypominał trochę bardziej tego fajnego wujka jakim zazwyczaj był. Młody Macmillan nie wiedział z jakiego powodu tak się stało, ale ogarnął, że Anthony generalnie nie jest sobą.
Gdy czarodziej schował różdżkę Heath odwrócił się do Gwen i zapytał od razu - Czym jest damaltyńczyk? - nie potrafił powtórzyć poprawnie nazwy, sczególnie że słyszał ją po raz pierwszy. W sumie nic dziwnego, nie była taka prosta. -I czym jest muzeum brytyjskie? - młody zdaje się, że już zapomniał o całej awanturze i wszedł w swój typowy tryb zadawania wielu pytań. Za to kwestię Anthony'ego puścił mimo uszu. Po pierwsze nie wiedział czym są te całe konsekwencje. Kwestii o wojnie i byciu celami nie zrozumiał, a tej części o uzgadnianiu wszystkiego z Aydenem... udał, że nie słyszał. Jakby nie było jemu samemu od czasu do czasu włączał się tryb wędrowniczka i szedł gdzieś samotnie. Chociaż kto wie? Może teraz znając naturę dzieciaka, część wujów będzie nieco dokładniej obserwować co porabia jeden z najmłodszych Macmillanów. Wszystko wskazywało na to, że Heath będzie się musiał nieco pogodzić z różnymi ograniczeniami. Pewnie będzie ciężko.
W międzyczasie jego wzrok znów padł na płachtę papieru rozłożoną wcześniej przez niego na schodach. W sumie to nie wiedział co dalej, chociaż miał pewne przeczucie. -Czy musimy je pomalować całe na niebiesko?- zapytał rudowłosej ręką wskazując na bristol.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Gwen zadrżała warga, gdy Anthony zagroził, że doniesie ojcu Heatha czego był światkiem. Serce malarki cały czas biło wyjątkowo szybko i naprawdę niewiele brakowało, aby dziewczyna się rozpłakała. Przecież ona naprawdę nie chciała źle! Pytała się o wszystko po kilka razy, właśnie po to, aby nikt nie powiedział jej, że się nie stara. Naprawdę cieszyła się z możliwości nauki Heatha a tu… coś takiego! Dla jej delikatnej, wrażliwej psychiki to był duży cios. Nie spodziewała się takiego traktowania w miejscu, w którym pozornie została tak ciepło przyjęta.
Już miała grzecznie przytaknąć, przeprosić i dać znać Heathowi, by zbierał manatki, gdy Anthony niespodziewanie wyciągnął fiolkę… i poprosił ją o pomoc. Ta jedna, drobna rzecz sprawiła, że jej poczucie odrzucenia przez rodzinę chłopca zmieniło się ze smutku w naprawdę poważne zdenerwowanie. Usta dziewczyny natychmiast zamknęły się i przekształciły w prostą kreskę. Podniosła prosto głowę, unosząc brwi.
– Heath, przepraszam, nie teraz – rzuciła do chłopca stanowczo, ale ciepło. Nie chciała go zbywać, tylko teraz… po prostu musiała zawalczyć o siebie. Zdecydowanie. Przez cały okres nauki zbywała takie traktowanie, uciekała przed nim i bała się go. Ale to było kilka lat temu. Teraz była dorosła, odpowiadała za siebie i nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek traktował ją w taki sposób, w jaki przed chwilą potraktował ją Anthony.
– Szanowny Panie – zaczęła, tylko pozornie opanowanym tonem. Naprawdę niewiele brakowało jej, aby zacząć krzyczeć – dopiero co wymachiwał mi pan różdżką przed twarzą, groził mi pan, a teraz chce pan pomocy? Przepraszam, ale nie uważa pan, że chce pan za dużo?
Skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie moją winą jest, że ojciec Heatha nie miał czasu, aby się ze mną spotkać. Pracuję w pańskiej posiadłości za jego zgodą, nawet, jeśli jeszcze się nie widzieliśmy i w związku z tym przypominam, że to, jak zgaduje pana brat, jest moim pracodawcą, nie pan. Do niego należy więc decyzja, z kim, gdzie, kiedy i co robi Heath. Skoro pytałam dokładnie, jak mogę przeprowadzić zajęcia guwernantki, która z tego co rozumiem jest za takie rzeczy odpowiedzialna, to nie czuję się w tym przypadku niczego winna. To pan przychodzi tutaj i przeszkadza nam w lekcjach. Dlatego prosiłabym, aby z łaski swojej dla dobra dziecka się pan oddalił i nie robił scen przy Heathu. Nie mogę uwierzyć, że krewny Artura może zachowywać się w ten sposób.
Wypowiadając te słowa odwróciła się na pięcie, wzięła głęboki oddech i podeszła do Heatha, starając się uśmiechać jak najbardziej naturalnie. W głębi duszy naprawdę nie potrafiła pojąć, jak ten Macmillian, będąc przecież bliskim krewnym jej dobrego znajomego, może być takim ignorantem. Jednak inteligencja nie jest w przypadku tej dwójki czymś rodzinnym.
– Heath, dalmatyńczyk to taki pies. Ładny. Krótkowłosy i cały w kropki. A Muzeum Brytyjskie to mugolsko-magiczne miejsce, w którym znajduje się olbrzymia kolekcja sztuki i elementów naszej historii. Jak będziesz grzeczny to może kiedyś uda mi się cię tam zabrać! – próbowała mówić radośnie, jednak w jej głosie przebrzemiewało zdenerwowanie i smutek. W głębi duszy miała ochotę wykrzyczeć się w poduszkę, jednak nie mogła na to pozwolić sobie przy dziecku. – I wiesz co… możesz to malować na niebiesko… ale nie tylko! Niebo potrafi też być ciemnofioletowe, albo lekko zielone. Kosmos jest olbrzymi i naprawdę nie brakuje w nim barw.
Rozłożyła swój brystol, sięgając po granatową barwę.
– Ja zacznę od tego koloru, a potem dodam kolejne – wyjaśniła i zaczęła malować po papierze nieco drżącą dłonią.
Już miała grzecznie przytaknąć, przeprosić i dać znać Heathowi, by zbierał manatki, gdy Anthony niespodziewanie wyciągnął fiolkę… i poprosił ją o pomoc. Ta jedna, drobna rzecz sprawiła, że jej poczucie odrzucenia przez rodzinę chłopca zmieniło się ze smutku w naprawdę poważne zdenerwowanie. Usta dziewczyny natychmiast zamknęły się i przekształciły w prostą kreskę. Podniosła prosto głowę, unosząc brwi.
– Heath, przepraszam, nie teraz – rzuciła do chłopca stanowczo, ale ciepło. Nie chciała go zbywać, tylko teraz… po prostu musiała zawalczyć o siebie. Zdecydowanie. Przez cały okres nauki zbywała takie traktowanie, uciekała przed nim i bała się go. Ale to było kilka lat temu. Teraz była dorosła, odpowiadała za siebie i nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek traktował ją w taki sposób, w jaki przed chwilą potraktował ją Anthony.
– Szanowny Panie – zaczęła, tylko pozornie opanowanym tonem. Naprawdę niewiele brakowało jej, aby zacząć krzyczeć – dopiero co wymachiwał mi pan różdżką przed twarzą, groził mi pan, a teraz chce pan pomocy? Przepraszam, ale nie uważa pan, że chce pan za dużo?
Skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie moją winą jest, że ojciec Heatha nie miał czasu, aby się ze mną spotkać. Pracuję w pańskiej posiadłości za jego zgodą, nawet, jeśli jeszcze się nie widzieliśmy i w związku z tym przypominam, że to, jak zgaduje pana brat, jest moim pracodawcą, nie pan. Do niego należy więc decyzja, z kim, gdzie, kiedy i co robi Heath. Skoro pytałam dokładnie, jak mogę przeprowadzić zajęcia guwernantki, która z tego co rozumiem jest za takie rzeczy odpowiedzialna, to nie czuję się w tym przypadku niczego winna. To pan przychodzi tutaj i przeszkadza nam w lekcjach. Dlatego prosiłabym, aby z łaski swojej dla dobra dziecka się pan oddalił i nie robił scen przy Heathu. Nie mogę uwierzyć, że krewny Artura może zachowywać się w ten sposób.
Wypowiadając te słowa odwróciła się na pięcie, wzięła głęboki oddech i podeszła do Heatha, starając się uśmiechać jak najbardziej naturalnie. W głębi duszy naprawdę nie potrafiła pojąć, jak ten Macmillian, będąc przecież bliskim krewnym jej dobrego znajomego, może być takim ignorantem. Jednak inteligencja nie jest w przypadku tej dwójki czymś rodzinnym.
– Heath, dalmatyńczyk to taki pies. Ładny. Krótkowłosy i cały w kropki. A Muzeum Brytyjskie to mugolsko-magiczne miejsce, w którym znajduje się olbrzymia kolekcja sztuki i elementów naszej historii. Jak będziesz grzeczny to może kiedyś uda mi się cię tam zabrać! – próbowała mówić radośnie, jednak w jej głosie przebrzemiewało zdenerwowanie i smutek. W głębi duszy miała ochotę wykrzyczeć się w poduszkę, jednak nie mogła na to pozwolić sobie przy dziecku. – I wiesz co… możesz to malować na niebiesko… ale nie tylko! Niebo potrafi też być ciemnofioletowe, albo lekko zielone. Kosmos jest olbrzymi i naprawdę nie brakuje w nim barw.
Rozłożyła swój brystol, sięgając po granatową barwę.
– Ja zacznę od tego koloru, a potem dodam kolejne – wyjaśniła i zaczęła malować po papierze nieco drżącą dłonią.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zdawało się, że sytuacja została opanowana. Jedynym problemem było jedynie to, że znowu dostawał napadu strachu i paniki, a przy tym od czasu do czasu czuł nieokreślony ból w kościach. Wykrzywił twarz, starając się zapanować nad wszystkimi problemami związanymi z jego bólami. Zamkniętą fiolkę z eliksirem ledwie trzymał.
Zerknął na pannę Grey, która także zmieniła swoje nastawienie. Spojrzał na nią srogo, nie potrafiąc zrozumieć o co jej chodziło. Skoro pracowała dla nich, to powinna doskonale wiedzieć o wszystkim i nie mieć żadnych zastrzeżeń, gdy ktoś potem zwracał jej uwagę. Szczególnie, jeżeli tym kimś był którykolwiek z Macmillanów. Mimo to, spokojnie wysłuchał kobiety, od czasu do czasu odwracając się nagle, jak gdyby gdzieś w oddali słyszał samozwańczego lorda Voldemorta. Znowu sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, choć nie wyciągnął różdżki.
– Dla Macmillanów rodzina to rodzina, nie ważne czy to syn kuzyna czy wujka. Każdy opiekuje się dzieckiem jak własnym. Powinna to pani znać. A w takiej sytuacji nie mam jak was zostawić, bez względu na to czy pani rozumie powagę sytuacji, czy też nie – wytłumaczył jedynie, a zaraz za tym przyłożył palec do ust, chcąc tym samym uciszyć kobietę. Naprawdę miał wrażenie, jak gdyby ktoś ich obserwował. Znowu wyciągnął różdżkę i powoli, ze względu na wyimaginowany ból, ruszył do przodu. Dłoń, w której trzymał różdżkę wyraźnie się trzęsła. Zaraz jednak zrozumiał, że w pobliżu nie było nikogo wrogiego, a jedynie jego sowa, która doleciała z listem.
Tak czy siak, nie powstrzymał czarownicy od mówienia. Może to i lepiej. Wzmianka o Arturze natychmiast przykuła jego uwagę, tak że przypadkiem źle rozerwał pieczęć jednego listu, a przy tym wyraźnie naruszył papier. List z kolei wypadł z jego trzęsącej się dłoni. Sowa z kolei mocno zacisnęła swoje szpony na ramieniu i utkwiła swoje spojrzenie w Heatcie.
– Artura? Lorda Longbottoma? – zapytał dla pewności. Jeżeli go znała, co było dość zaskakujące, to na pewno nie miałby wątpliwości co do tego, że można było kobiecie zaufać. Tym samym jednak poczułby się nieprzyjemnie, bo przecież z początku oskarżył ją o to, że była zagrożeniem dla młodych Macmillanów. Co mógł jednak poradzić na swoje względy bezpieczeństwa i chęć zapewnienia go także młodemu pokoleniu. Ayden przecież był ostatnio wyjątkowo zajęty swoimi sprawami.
W ciszy to czytał list, to spoglądał na lekcję malowania, którą kobieta dawała dziecku. Dłoń i nadszarpane nerwy jednak wyjątkowo mu przeszkadzały. Zaklął cicho. Powinien jak najszybciej wrócić do rezydencji, żeby zażyć eliksir. Z drugiej strony nie mógł zostawić tej dwójki ot tak. Nigdy nie wiadomo było, kto mógł czaić się w pobliżu domostwa i jakie miał zamiary.
Zerknął na pannę Grey, która także zmieniła swoje nastawienie. Spojrzał na nią srogo, nie potrafiąc zrozumieć o co jej chodziło. Skoro pracowała dla nich, to powinna doskonale wiedzieć o wszystkim i nie mieć żadnych zastrzeżeń, gdy ktoś potem zwracał jej uwagę. Szczególnie, jeżeli tym kimś był którykolwiek z Macmillanów. Mimo to, spokojnie wysłuchał kobiety, od czasu do czasu odwracając się nagle, jak gdyby gdzieś w oddali słyszał samozwańczego lorda Voldemorta. Znowu sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, choć nie wyciągnął różdżki.
– Dla Macmillanów rodzina to rodzina, nie ważne czy to syn kuzyna czy wujka. Każdy opiekuje się dzieckiem jak własnym. Powinna to pani znać. A w takiej sytuacji nie mam jak was zostawić, bez względu na to czy pani rozumie powagę sytuacji, czy też nie – wytłumaczył jedynie, a zaraz za tym przyłożył palec do ust, chcąc tym samym uciszyć kobietę. Naprawdę miał wrażenie, jak gdyby ktoś ich obserwował. Znowu wyciągnął różdżkę i powoli, ze względu na wyimaginowany ból, ruszył do przodu. Dłoń, w której trzymał różdżkę wyraźnie się trzęsła. Zaraz jednak zrozumiał, że w pobliżu nie było nikogo wrogiego, a jedynie jego sowa, która doleciała z listem.
Tak czy siak, nie powstrzymał czarownicy od mówienia. Może to i lepiej. Wzmianka o Arturze natychmiast przykuła jego uwagę, tak że przypadkiem źle rozerwał pieczęć jednego listu, a przy tym wyraźnie naruszył papier. List z kolei wypadł z jego trzęsącej się dłoni. Sowa z kolei mocno zacisnęła swoje szpony na ramieniu i utkwiła swoje spojrzenie w Heatcie.
– Artura? Lorda Longbottoma? – zapytał dla pewności. Jeżeli go znała, co było dość zaskakujące, to na pewno nie miałby wątpliwości co do tego, że można było kobiecie zaufać. Tym samym jednak poczułby się nieprzyjemnie, bo przecież z początku oskarżył ją o to, że była zagrożeniem dla młodych Macmillanów. Co mógł jednak poradzić na swoje względy bezpieczeństwa i chęć zapewnienia go także młodemu pokoleniu. Ayden przecież był ostatnio wyjątkowo zajęty swoimi sprawami.
W ciszy to czytał list, to spoglądał na lekcję malowania, którą kobieta dawała dziecku. Dłoń i nadszarpane nerwy jednak wyjątkowo mu przeszkadzały. Zaklął cicho. Powinien jak najszybciej wrócić do rezydencji, żeby zażyć eliksir. Z drugiej strony nie mógł zostawić tej dwójki ot tak. Nigdy nie wiadomo było, kto mógł czaić się w pobliżu domostwa i jakie miał zamiary.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chłopiec mruknął tylko coś niezbyt zadowolony, ale nie robił sceny. Chyba podskórnie wyczuwał, że nie powinien w tym momencie naciskać na Gwen. Można powiedzieć, że włączył mu się taki instynkt samozachowawczy, co nie było zbyt częste w jego przypadku. W ogóle nie podobała mu się cała ta sytuacja, gdy w sumie był powodem kłótni dwójki czarodziejów. I to nawet nic nie przeskrobał! Chociaż temu ostatniemu w każdej chwili można było zaradzić.
W każdym bądź razie chłopiec nie śledził wymiany zdań między Gwen a Anthony’m. Zamiast tego przyglądał się rozłożonym kartom papieru zastanawiając się co dalej z nimi będzie. No, o ile oczywiście wujek nie postawi na swoim i nie zabierze ich z powrotem do posiadłości. Z braku zajęcia dla rąk mały Macmillan sięgnął po książkę o astronomii, którą wcześniej przyniosła Gwen, i która leżała trochę porzucona z boku. Oczywiście chłopiec jej nie czytał a jedynie przeglądał obrazki. Najbardziej podobały mu się zdjęcia mgławic.
Z powrotem spojrzał w kierunku kłócących się czarodziejów dopiero gdy usłyszał łopot skrzydeł. Sowa. Wcale mu się nie podobało jak ptaszysko się w niego wgapia.
Z ulgą odwrócił od niej wzrok gdy Gwen podeszła do niego i zaczęła odpowiadać na wcześniej zadane pytania. –Taki pies w kropki musi strasznie śmiesznie wyglądać- stwierdził tylko. Za to objaśnienie czym jest muzeum wcale nie wprawiło go w zachwyt – Ale… historia przecież jest nudna…- jęknął. O sztuce się nie wypowiadał, ale generalnie oglądanie obrazów na ścianach u niego raczej również klasyfikowało się jako nudne.
W miarę skupiony wysłuchał tego co rudowłosa mówiła na temat koloru nieba. W sumie przypomniał sobie jak takie wygląda wieczorem. Ciekawe jak to zrobić.
-Uhm.. a jak zrobić tak… żeby przechodziło od takiego czarnego koloru z jednej strony do niebieskiego po drugiej? Tu nie ma aż tylu kolorów… - zapytał Gwen sięgając najpierw po wymienioną wcześniej czarną farbę i zaczął malować kawałek papieru po lewej stronie.
W każdym bądź razie chłopiec nie śledził wymiany zdań między Gwen a Anthony’m. Zamiast tego przyglądał się rozłożonym kartom papieru zastanawiając się co dalej z nimi będzie. No, o ile oczywiście wujek nie postawi na swoim i nie zabierze ich z powrotem do posiadłości. Z braku zajęcia dla rąk mały Macmillan sięgnął po książkę o astronomii, którą wcześniej przyniosła Gwen, i która leżała trochę porzucona z boku. Oczywiście chłopiec jej nie czytał a jedynie przeglądał obrazki. Najbardziej podobały mu się zdjęcia mgławic.
Z powrotem spojrzał w kierunku kłócących się czarodziejów dopiero gdy usłyszał łopot skrzydeł. Sowa. Wcale mu się nie podobało jak ptaszysko się w niego wgapia.
Z ulgą odwrócił od niej wzrok gdy Gwen podeszła do niego i zaczęła odpowiadać na wcześniej zadane pytania. –Taki pies w kropki musi strasznie śmiesznie wyglądać- stwierdził tylko. Za to objaśnienie czym jest muzeum wcale nie wprawiło go w zachwyt – Ale… historia przecież jest nudna…- jęknął. O sztuce się nie wypowiadał, ale generalnie oglądanie obrazów na ścianach u niego raczej również klasyfikowało się jako nudne.
W miarę skupiony wysłuchał tego co rudowłosa mówiła na temat koloru nieba. W sumie przypomniał sobie jak takie wygląda wieczorem. Ciekawe jak to zrobić.
-Uhm.. a jak zrobić tak… żeby przechodziło od takiego czarnego koloru z jednej strony do niebieskiego po drugiej? Tu nie ma aż tylu kolorów… - zapytał Gwen sięgając najpierw po wymienioną wcześniej czarną farbę i zaczął malować kawałek papieru po lewej stronie.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Puściła wyjaśnienia lorda Macmillana mimo uszu. Chciała się skupić na Heathu, który w tej całej sytuacji był najbardziej poszkodowany. Czy ten samozwańczy prawny opiekun chłopca naprawdę nie rozumiał, że doprowadzanie do takich sytuacji przy pięciolatku nie jest dobrym pomysłem? Że może źle wpłynąć na Heatha? Do Gwen naprawdę nie docierało, jak można być tak zaślepionym dziwnymi wymysłami swojego umysłu.
Próbowała udać, że Anthony’ego tu nie ma. Że są na moczarach tylko z Heathem, któremu ma pokazać, jak cudowne może być łączenie barw i używanie swojej wyobraźni. W stresie nie pomyślała jednak o tym, że Muzeum faktycznie może nie brzmieć zbyt fascynująco dla tak małego dziecka.
– Jak będę go już miała to na pewno ci go pokażę – obiecała. – A jeśli nie chcesz tam iść to przecież nie musimy. Ale jeśli chciałbyś zobaczyć mające trzy tysiące lat mumie faraonów, które straszą gości to się nie wahaj. – Uniosła brew.
Kiwnęła głową.
– Nie ma, ale można je zrobić. Zobacz.
Chwyciła tubki z farbą i wycisnęła na paletę dwa kolory niebieskiego, czarny i biały, po czym zaczęła je mieszać, tworząc kilka różniących się od siebie odcieni.
– Biały rozjaśnia, czarny przyciemnia. W ten sposób bardzo łatwo możesz zrobić to, co chcesz. – Znów chwyciła za swój pędzel i kontynuowała malowanie po swoim kawałku papieru. – Kosmos to naprawdę cudowne miejsce, wiesz? To dzięki niemu mamy czas, noc i dzień, to on wpływa na to kiedy budzą się wilkołaki. Właściwie to nawet będąc tu, na Ziemi, jesteśmy jego częścią – zaczęła wyjaśniać chłopcu, licząc, że dzięki temu wyciągnie z tych zajęć coś więcej, niż wspomnienie o kłótni dwójki dorosłych oraz machanie pędzlem. – Wiedziałeś, że kosmos podobno cały czas się poszerza? Nikt nie wie, gdzie mógłby się kończyć.
Cały czas drżała, jednak im dłużej mówiła, tym bardziej się uspokajała.
Gdy Anthony po chwili chyba trochę się opamiętał i wypowiedział imię jej znajomego, Gwen natychmiast odwróciła wzrok. Zmarszczyła brwi.
– Tak, tego Artura – przytaknęła, chociaż słowo „lord” w stosunku do jej znajomego nie pasowało jej najlepiej. W końcu Artur był… po prostu Arturem. Inteligentnym, wykształconym i całkiem przystojnym młodym mężczyzną, który co prawda mieszkał w (podobno) wielkiej i starej rezydencji, ale Gwen w żadnym razie nie kojarzył się z kimś aroganckim, a to z taką cechą charakteru kojarzyło się jej przede wszystkim słowo „lord”.
Ponieważ już trochę się uspokoiła, jej umysł zaczął się ponownie oczyszczać. Była w stanie zacząć swobodnie, logicznie myśleć, wyciągając wnioski i panując nad swoim głosem. Dlatego pochyliła się nad uchem Heatha i zaczęła szeptać na tyle cicho, by jej słowa nie dotarły do Anthony’ego:
– Heath, pomyśl nad tym, jaką konstelację chciałbyś umieścić na swoim obrazie, dobrze? Pójdę na chwilę spokojniej porozmawiać z twoim wujkiem. Chyba nie jest z nim najlepiej.
Powiedziawszy te słowa wstała i ruszyła w stronę wujka swojego podopiecznego. – Przepraszam, nie powinnam się tak unosić, ale pan też nie – powiedziała, wzdychając. Mówiła tak opanowanym i spokojnym tonem na jaki tylko potrafiła się zdobyć. Nie chciała ponownie zwracać uwagi Heatha. – Pomóc panu z tym eliksirem? Mam wrażenie, że jest panu naprawdę potrzebny.
Z mężczyzną naprawdę było coś nie tak. Jego zachowanie sugerowało, że czegoś się bał, ale Gwen nie miała pojęcia, co dokładnie.
– Jeśli to pana uspokoi, może powinniśmy wezwać Artura? Chyba… patronusem się da? Nigdy tego nie próbowałam szczerze mówiąc. – Zmarszczyła brwi. Nigdy nie była za dobra w te magiczne klocki, chociaż miała nadzieję, że uda jej się to niedługo zacząć zmieniać.
| jeśli Anthony się zgadza, pomagał mu zażyć eliksir uspokajający.
Próbowała udać, że Anthony’ego tu nie ma. Że są na moczarach tylko z Heathem, któremu ma pokazać, jak cudowne może być łączenie barw i używanie swojej wyobraźni. W stresie nie pomyślała jednak o tym, że Muzeum faktycznie może nie brzmieć zbyt fascynująco dla tak małego dziecka.
– Jak będę go już miała to na pewno ci go pokażę – obiecała. – A jeśli nie chcesz tam iść to przecież nie musimy. Ale jeśli chciałbyś zobaczyć mające trzy tysiące lat mumie faraonów, które straszą gości to się nie wahaj. – Uniosła brew.
Kiwnęła głową.
– Nie ma, ale można je zrobić. Zobacz.
Chwyciła tubki z farbą i wycisnęła na paletę dwa kolory niebieskiego, czarny i biały, po czym zaczęła je mieszać, tworząc kilka różniących się od siebie odcieni.
– Biały rozjaśnia, czarny przyciemnia. W ten sposób bardzo łatwo możesz zrobić to, co chcesz. – Znów chwyciła za swój pędzel i kontynuowała malowanie po swoim kawałku papieru. – Kosmos to naprawdę cudowne miejsce, wiesz? To dzięki niemu mamy czas, noc i dzień, to on wpływa na to kiedy budzą się wilkołaki. Właściwie to nawet będąc tu, na Ziemi, jesteśmy jego częścią – zaczęła wyjaśniać chłopcu, licząc, że dzięki temu wyciągnie z tych zajęć coś więcej, niż wspomnienie o kłótni dwójki dorosłych oraz machanie pędzlem. – Wiedziałeś, że kosmos podobno cały czas się poszerza? Nikt nie wie, gdzie mógłby się kończyć.
Cały czas drżała, jednak im dłużej mówiła, tym bardziej się uspokajała.
Gdy Anthony po chwili chyba trochę się opamiętał i wypowiedział imię jej znajomego, Gwen natychmiast odwróciła wzrok. Zmarszczyła brwi.
– Tak, tego Artura – przytaknęła, chociaż słowo „lord” w stosunku do jej znajomego nie pasowało jej najlepiej. W końcu Artur był… po prostu Arturem. Inteligentnym, wykształconym i całkiem przystojnym młodym mężczyzną, który co prawda mieszkał w (podobno) wielkiej i starej rezydencji, ale Gwen w żadnym razie nie kojarzył się z kimś aroganckim, a to z taką cechą charakteru kojarzyło się jej przede wszystkim słowo „lord”.
Ponieważ już trochę się uspokoiła, jej umysł zaczął się ponownie oczyszczać. Była w stanie zacząć swobodnie, logicznie myśleć, wyciągając wnioski i panując nad swoim głosem. Dlatego pochyliła się nad uchem Heatha i zaczęła szeptać na tyle cicho, by jej słowa nie dotarły do Anthony’ego:
– Heath, pomyśl nad tym, jaką konstelację chciałbyś umieścić na swoim obrazie, dobrze? Pójdę na chwilę spokojniej porozmawiać z twoim wujkiem. Chyba nie jest z nim najlepiej.
Powiedziawszy te słowa wstała i ruszyła w stronę wujka swojego podopiecznego. – Przepraszam, nie powinnam się tak unosić, ale pan też nie – powiedziała, wzdychając. Mówiła tak opanowanym i spokojnym tonem na jaki tylko potrafiła się zdobyć. Nie chciała ponownie zwracać uwagi Heatha. – Pomóc panu z tym eliksirem? Mam wrażenie, że jest panu naprawdę potrzebny.
Z mężczyzną naprawdę było coś nie tak. Jego zachowanie sugerowało, że czegoś się bał, ale Gwen nie miała pojęcia, co dokładnie.
– Jeśli to pana uspokoi, może powinniśmy wezwać Artura? Chyba… patronusem się da? Nigdy tego nie próbowałam szczerze mówiąc. – Zmarszczyła brwi. Nigdy nie była za dobra w te magiczne klocki, chociaż miała nadzieję, że uda jej się to niedługo zacząć zmieniać.
| jeśli Anthony się zgadza, pomagał mu zażyć eliksir uspokajający.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Moczary Queerditch Marsh
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia