Sypialnia gościnna
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia gościnna
Sypialnia gościnna utrzymana jest w tej samej estetyce co reszta pomieszczeń posiadłości. Po otwarciu drzwi dostrzega się szczegółowe detale, takie jak witraże w oknach czy dekoracyjne elementy na ścianach. Sufit jest wysoki, a ściany pokryte są farbą w ciemnym odcieniu, która dodaje pomieszczeniu jeszcze bardziej tajemniczego wyglądu. Z jednej strony sypialni stoi łóżko z wysokim, zdobionym wezgłowiem, wykonanym z ciemnego drewna i pokrytym aksamitną, szarą tkaniną. W pokoju znajduje się stara, drewniana szafa na ubrania. W rogu stoi kredens, na którym widać białe, ozdobne doniczki z kwiatami. W północnej stronie pokoju znajdują się drzwi prowadzące do łazienki utrzymanej w tym samym klimacie i barwach.
/ 14 sierpnia '58
Nie zmrużyła tej nocy oka. Właściwie miała wrażenie, że od chwili, w której przeszła przez drzwi sypialni minęło zaledwie mrugnięcie. Czy rzeczywiście upłynęło kilka godzin, czy też czas, podobnie jak jej uczucia, uległ nieprzewidywalnej deformacji? Jej zmysły były w stanie zawieszenia, a rzeczywistość stała się labiryntem, z którego nie było łatwo wyjść. Wątpiła by ktokolwiek czuł się tej nocy na tyle bezpiecznie by ułożyć głowę na poduszce, ale co ona właściwie mogła wiedzieć? Nie znała domowników wystarczająco dobrze by móc oceniać ich odporność na stres. Do wyjątków zaliczyłaby tylko jedną osobę, bo jeszcze dobę wcześniej była skora rzecz, że go zna. Teraz jednak odnosiła wrażenie, że od ich spotkania w Schronisku minęły długie miesiące, a może nawet lata. Czy tak czują się osoby wybudzone ze śpiączki? Alkoholicy doznający chwili trzeźwości? Ofiary przekleństw po interwencji klątwołamacza? Stany świadomości, jak ocean, falowały wokół niej. Czuła się jak podróżnik w nieznanych zakątkach własnej psychiki. Niby odnajdowała w tym sens, ale był on niejasny, chaotyczny jak ona cała.
Świat się kończył. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Dlaczego więc zgodziła się teleportować właśnie w to miejsce? Dlaczego tak łatwo było jej zaufać słowom wypowiedzianym przez kobietę? Znała odpowiedź na to pytanie. Jeszcze przed podjęciem decyzji pomyślała o powrocie do domu. Samo wyobrażenie napawało ją niepokojem. Tak jakby przeczuwała, że to miejsce nie jest dla niej tym bezpiecznym. Nie chciała tam wracać, przywiązanie do tych czterech ścian rozpłynęło się w powietrzu jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Własne poczucie bezpieczeństwa budowała na obecności ludzi, przy których powróciła do świadomości. Egoistycznie. Przeklęta Warownia była miejscem całkowicie jej obcym. Nigdy nie przekroczyła jej progu, nigdy nawet nie wyobrażała sobie znaleźć się pod jej dachem. W tamtej chwili nie istniała jednak bezpieczniejsza opcja. Zaufała Irinie, ufność pokładała nawet w Drew choć ta była namacalnie chwiejna. Potrzebowała ugruntowania, mocnego wbicia w ziemię.
W takich chwilach człowiek myśli o tym co po sobie pozostawia. Starała się poszukać we wspomnieniach osób, o które powinna się zamartwiać, miejsc, które chciałaby ochronić przed kataklizmem. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Umysłowa kaleka – tak właśnie się czuła. Rodzina, przyjaciele, kto właściwie był bliski jej sercu?
Niepokój i lęk przekuła w złość. Nigdy nie była tak bezradna, uzależniona od innych. Nawet przechodząc przez wewnętrzne katusze zamykała się na świat by w samotności oddać im władzę. Nie powinno jej tu być. Nie powinna być problem na głowie ludzi, którzy mieli w zaistniałej sytuacji ich wystarczająco. Bez względu na to jak bardzo była im wdzięczna za przywrócenie do życia. Gdzie jednak pójść? Nieważne. Wątpiła by jakiekolwiek miejsce na Wyspach było teraz bezpieczne. W końcu chyba wszyscy musieli oswoić się z myślą o końcu. Skłamałaby mówiąc, że nie chciałaby poznać przyczyny, zrozumieć, dlaczego to wszystko się stało, ale wątpiła by było to możliwe. Wszak czy nie ściągnęli tego na siebie sami? Pycha i próżność – to zgubiło ich wszystkich na starcie.
Wyglądała przez szybę opierając się ramieniem o framugę okna. Świat wyglądał inaczej w blasku dnia. Dzień kojarzył jej się z mobilizacją, ocenianiem strat. Tych na pewno było wiele. Nie wiedziała jednak co może w tej sytuacji zrobić. Powinna stąd wyjść? Poczekać na jakiś dźwięk lub sygnał? Nigdy nie potrzebowała by ktoś prowadził ją przez życie, aż do teraz. Niczym trwające w mgle dziecko. Obróciła się, gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Jej prośby zostały wysłuchane, ale upragniony spokój nie przyszedł. Wątpiła, że jest w stanie poczuć się w pełni bezpiecznie w jego obecności. Bez względu na ich przeszłość, bez względu na to, że mu ufała. Czuła, że coś się zmieniło, ale nie potrafiła powiedzieć co. Już wcześniej wracała wspomnieniami do poprzedniego wieczora. Ostatnie co pamiętała to wyciągnięta w jego kierunku piersiówka. Podarunek. Serce zabiło jej mocniej, ale nie odezwała się słowem. Teraz ona patrzyła na niego tak jakby wzrok mógł przekazać więcej niżeli słowa. Pozwól mi zrozumieć, albo zabierz to wszystko ode mnie.
Nie zmrużyła tej nocy oka. Właściwie miała wrażenie, że od chwili, w której przeszła przez drzwi sypialni minęło zaledwie mrugnięcie. Czy rzeczywiście upłynęło kilka godzin, czy też czas, podobnie jak jej uczucia, uległ nieprzewidywalnej deformacji? Jej zmysły były w stanie zawieszenia, a rzeczywistość stała się labiryntem, z którego nie było łatwo wyjść. Wątpiła by ktokolwiek czuł się tej nocy na tyle bezpiecznie by ułożyć głowę na poduszce, ale co ona właściwie mogła wiedzieć? Nie znała domowników wystarczająco dobrze by móc oceniać ich odporność na stres. Do wyjątków zaliczyłaby tylko jedną osobę, bo jeszcze dobę wcześniej była skora rzecz, że go zna. Teraz jednak odnosiła wrażenie, że od ich spotkania w Schronisku minęły długie miesiące, a może nawet lata. Czy tak czują się osoby wybudzone ze śpiączki? Alkoholicy doznający chwili trzeźwości? Ofiary przekleństw po interwencji klątwołamacza? Stany świadomości, jak ocean, falowały wokół niej. Czuła się jak podróżnik w nieznanych zakątkach własnej psychiki. Niby odnajdowała w tym sens, ale był on niejasny, chaotyczny jak ona cała.
Świat się kończył. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Dlaczego więc zgodziła się teleportować właśnie w to miejsce? Dlaczego tak łatwo było jej zaufać słowom wypowiedzianym przez kobietę? Znała odpowiedź na to pytanie. Jeszcze przed podjęciem decyzji pomyślała o powrocie do domu. Samo wyobrażenie napawało ją niepokojem. Tak jakby przeczuwała, że to miejsce nie jest dla niej tym bezpiecznym. Nie chciała tam wracać, przywiązanie do tych czterech ścian rozpłynęło się w powietrzu jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Własne poczucie bezpieczeństwa budowała na obecności ludzi, przy których powróciła do świadomości. Egoistycznie. Przeklęta Warownia była miejscem całkowicie jej obcym. Nigdy nie przekroczyła jej progu, nigdy nawet nie wyobrażała sobie znaleźć się pod jej dachem. W tamtej chwili nie istniała jednak bezpieczniejsza opcja. Zaufała Irinie, ufność pokładała nawet w Drew choć ta była namacalnie chwiejna. Potrzebowała ugruntowania, mocnego wbicia w ziemię.
W takich chwilach człowiek myśli o tym co po sobie pozostawia. Starała się poszukać we wspomnieniach osób, o które powinna się zamartwiać, miejsc, które chciałaby ochronić przed kataklizmem. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Umysłowa kaleka – tak właśnie się czuła. Rodzina, przyjaciele, kto właściwie był bliski jej sercu?
Niepokój i lęk przekuła w złość. Nigdy nie była tak bezradna, uzależniona od innych. Nawet przechodząc przez wewnętrzne katusze zamykała się na świat by w samotności oddać im władzę. Nie powinno jej tu być. Nie powinna być problem na głowie ludzi, którzy mieli w zaistniałej sytuacji ich wystarczająco. Bez względu na to jak bardzo była im wdzięczna za przywrócenie do życia. Gdzie jednak pójść? Nieważne. Wątpiła by jakiekolwiek miejsce na Wyspach było teraz bezpieczne. W końcu chyba wszyscy musieli oswoić się z myślą o końcu. Skłamałaby mówiąc, że nie chciałaby poznać przyczyny, zrozumieć, dlaczego to wszystko się stało, ale wątpiła by było to możliwe. Wszak czy nie ściągnęli tego na siebie sami? Pycha i próżność – to zgubiło ich wszystkich na starcie.
Wyglądała przez szybę opierając się ramieniem o framugę okna. Świat wyglądał inaczej w blasku dnia. Dzień kojarzył jej się z mobilizacją, ocenianiem strat. Tych na pewno było wiele. Nie wiedziała jednak co może w tej sytuacji zrobić. Powinna stąd wyjść? Poczekać na jakiś dźwięk lub sygnał? Nigdy nie potrzebowała by ktoś prowadził ją przez życie, aż do teraz. Niczym trwające w mgle dziecko. Obróciła się, gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Jej prośby zostały wysłuchane, ale upragniony spokój nie przyszedł. Wątpiła, że jest w stanie poczuć się w pełni bezpiecznie w jego obecności. Bez względu na ich przeszłość, bez względu na to, że mu ufała. Czuła, że coś się zmieniło, ale nie potrafiła powiedzieć co. Już wcześniej wracała wspomnieniami do poprzedniego wieczora. Ostatnie co pamiętała to wyciągnięta w jego kierunku piersiówka. Podarunek. Serce zabiło jej mocniej, ale nie odezwała się słowem. Teraz ona patrzyła na niego tak jakby wzrok mógł przekazać więcej niżeli słowa. Pozwól mi zrozumieć, albo zabierz to wszystko ode mnie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nawet nie zauważyłem, kiedy nastał świt. Rozciągające się za oknami Przeklętej Warowni łuny rozległych pożarów oraz błyski, a finalnie huki kolejnych wybuchów powodowały optyczne złudzenie, że tej nocy słońce nawet na moment nie schowało się za horyzontem. Bezcelowo przechadzając się wzdłuż jadalni, dosłownie od jednej do drugiej ściany, zastanawiałem się nad tym, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, jak wielkie przeszkody los ponownie rzucił nam pod nogi. To co działo się na zewnątrz, poza murami posiadłości, przyprawiało o dreszcze, zawrót głowy i przede wszystkim jej ból. Na tyle duże, że zdawał się parzyć skronie, promieniować od samego czoła po potylicę i nic nie mogło go uśmierzyć – żaden eliksir, zaklęcie, czy nawet wysokoprocentowy trunek. Dzierżyłem go w dłoni, chwyciłem za szkło zaraz po tym jak odetchnąłem z ulgą widząc Lucindę w naszych progach. Zaufała i choć obłudę wywołała klątwa, to zdawałem sobie, że samo przekleństwo nie do końca przyniosło zamierzony rezultat. W głębi siebie pragnąłem wierzyć, iż tyczyło się to tylko mnie, a powodami były łącząca nas przeszłość, emocje, może nawet uczucia. Widziałem jak na mnie patrzyła, czułem jak reagowała na każdy dotyk. Musiałaby być świetnym kłamcą, jeśli to wszystko było wyłącznie grą – taktyką mającą przynieść określony rezultat. Mogłem być pionkiem na planszy, lecz to dziewczyna pozostała w macie i nie zamierzała strącić własnego króla. Ja również nie zamierzałem tego uczynić, nie do czasu, gdy sytuacja zdawała się sprzyjać. Może była to ucieczka, a moje oczy tego nie spostrzegły? Może znając swoją sytuację uznała, że najlepiej było udawać? Wpajać nam, że nic nie miało znaczenia? Rozlew krwi, przejęcie ziem i otwarta, stroniąca od łaski wojna? Była łamaczem klątw, znała się na nich jak mało kto, lecz czy magia zagrała mi na tyle na nosie, by mogła zrozumieć naturę run, jakie zostały spisane na manuskrypcie? Nie widziała go, zaraz po powrocie do domu skryłem go w odmętach własnego gabinetu licząc, że sam zapomnę, gdzie znalazł swe miejsce.
Pragnąłem wierzyć, że moja zapobiegawczość płatała mi figle. Liczyłem, iż zapędziłem się we własnych myślach i zamiast skupić się na pozytywnych aspektach, to szukałem jedynie tych wątpliwych, prowadzących do najgorszych rozwiązań. Z założenia byłem optymistą, ale przy tym też realistą – lubiłem mieć plan, czułem się pewnie mogąc realizować go krok po korku i bazować na wyjściu drugim tudzież trzecim, jeśli pierwsze zawiodło. Pozostawało jedyne pytanie; czy naprawdę powaliło mnie na kolana?
Irina po długiej wymianie zdań poszła do swej sypialni. Martwiła się o Igora, który do tej pory nie pojawił się w progach domu, lecz ze wszystkich sił starałem się przemówić jej do rozsądku i wybić z głowy chęć poszukiwań. Nie teraz, nie gdy płonące warkocze uderzały w ziemię niepostrzeżenie, nie gdy pozornie naturalne katastrofy siały większe zniszczenie niżeli anomalie. Ranna lub, co gorsza martwa, nie byłaby mu w stanie pomóc, a on nie był już chłopcem tylko mężczyzną – musiał potrafić o siebie zadbać i jeśli miał szczęście oraz rozum, to podobnie jak my skrył się we względnie bezpiecznym miejscu.
Lucinda znikła za drzwiami gościnnej sypialni o wiele wcześniej i choć kilkukrotnie chciałem do niej pójść, to ciotka starała się przemówić mi do rozsądku. Zdawać się mogło, że graliśmy wet za wet – jeden abstrakcyjny pomysł za drugi. Mijały minuty, te przeradzały się w godziny, aż w końcu nie wytrzymałem i ruszyłem schodami na pierwsze piętro, gdzie już tylko kilka kroków dzieliło mnie od jej pokoju. Oparłem się dłonią o ścianę i pochyliłem głowę starając się opanować burzę myśli, mętlik, który nieustannie odciągał mnie od spraw ważniejszych, jeśli nie najważniejszych. Hrabstwo. Cóż jednak wówczas mogłem zrobić? Czas był kluczowy, podobnie jak zdrowy rozsądek. Zapukałem, a następnie nacisnąłem klamkę.
Stała oparta o framugę okna wpatrując się w niszczejący krajobraz. Obróciła się. Uniosłem na nią spojrzenie, jakoby oczekując zezwolenia na przekroczenie progu, lecz gdy te nie nadeszło zdecydowałem się zrobić dwa kroki do przodu, by nie zamknęła przede mną drzwi. Ustawiłem na drewnianej komodzie szklankę oraz butelkę ognistej, bowiem swoją własną dzierżyłem w dłoni. Nim cokolwiek powiedziałem upiłem łyk i ponownie zmniejszyłem dzielącą nas odległość. -Jak nauczyć się litości, skoro nawet los dla nas jej nie ma?- rzuciłem, choć nie oczekiwałem odpowiedzi. Brzmiało to niczym stwierdzenie, bo w zasadzie nim było. -Spytałbym czy spałaś choć chwilę, ale wiem, zmęczenie nie lubi się z idiotycznymi pytaniami- delikatnie podkrążone oczy i ta niepewność. Wewnętrze zmieszanie, które nie dawało mi spokoju.
Pragnąłem wierzyć, że moja zapobiegawczość płatała mi figle. Liczyłem, iż zapędziłem się we własnych myślach i zamiast skupić się na pozytywnych aspektach, to szukałem jedynie tych wątpliwych, prowadzących do najgorszych rozwiązań. Z założenia byłem optymistą, ale przy tym też realistą – lubiłem mieć plan, czułem się pewnie mogąc realizować go krok po korku i bazować na wyjściu drugim tudzież trzecim, jeśli pierwsze zawiodło. Pozostawało jedyne pytanie; czy naprawdę powaliło mnie na kolana?
Irina po długiej wymianie zdań poszła do swej sypialni. Martwiła się o Igora, który do tej pory nie pojawił się w progach domu, lecz ze wszystkich sił starałem się przemówić jej do rozsądku i wybić z głowy chęć poszukiwań. Nie teraz, nie gdy płonące warkocze uderzały w ziemię niepostrzeżenie, nie gdy pozornie naturalne katastrofy siały większe zniszczenie niżeli anomalie. Ranna lub, co gorsza martwa, nie byłaby mu w stanie pomóc, a on nie był już chłopcem tylko mężczyzną – musiał potrafić o siebie zadbać i jeśli miał szczęście oraz rozum, to podobnie jak my skrył się we względnie bezpiecznym miejscu.
Lucinda znikła za drzwiami gościnnej sypialni o wiele wcześniej i choć kilkukrotnie chciałem do niej pójść, to ciotka starała się przemówić mi do rozsądku. Zdawać się mogło, że graliśmy wet za wet – jeden abstrakcyjny pomysł za drugi. Mijały minuty, te przeradzały się w godziny, aż w końcu nie wytrzymałem i ruszyłem schodami na pierwsze piętro, gdzie już tylko kilka kroków dzieliło mnie od jej pokoju. Oparłem się dłonią o ścianę i pochyliłem głowę starając się opanować burzę myśli, mętlik, który nieustannie odciągał mnie od spraw ważniejszych, jeśli nie najważniejszych. Hrabstwo. Cóż jednak wówczas mogłem zrobić? Czas był kluczowy, podobnie jak zdrowy rozsądek. Zapukałem, a następnie nacisnąłem klamkę.
Stała oparta o framugę okna wpatrując się w niszczejący krajobraz. Obróciła się. Uniosłem na nią spojrzenie, jakoby oczekując zezwolenia na przekroczenie progu, lecz gdy te nie nadeszło zdecydowałem się zrobić dwa kroki do przodu, by nie zamknęła przede mną drzwi. Ustawiłem na drewnianej komodzie szklankę oraz butelkę ognistej, bowiem swoją własną dzierżyłem w dłoni. Nim cokolwiek powiedziałem upiłem łyk i ponownie zmniejszyłem dzielącą nas odległość. -Jak nauczyć się litości, skoro nawet los dla nas jej nie ma?- rzuciłem, choć nie oczekiwałem odpowiedzi. Brzmiało to niczym stwierdzenie, bo w zasadzie nim było. -Spytałbym czy spałaś choć chwilę, ale wiem, zmęczenie nie lubi się z idiotycznymi pytaniami- delikatnie podkrążone oczy i ta niepewność. Wewnętrze zmieszanie, które nie dawało mi spokoju.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W życiu czuła się pewnie jedynie z samą sobą. Pomimo podejmowanych w emocjach decyzji i poronionych zachowań potrafiła to zracjonalizować. Znaleźć we wszystkim choć okruszek własnej osobowości, niepohamowanego temperamentu. Ludzie pojawiali się i znikali. Nadawała im szczególne znaczenie by ostatecznie zostać z niczym. Dawniej pokładała wiarę w intuicje, ufała sobie i tylko samej sobie. Może brzmiało to egocentrycznie, może nawet narcystycznie, ale przecież była specjalistką o własnych myśli, doświadczeń, od własnego życia. Nie zrzuciłaby tego na garb pewności siebie, a logicznego myślenia. Posiadanie tajemnic przed samym sobą jest całkiem łatwe – o wiele trudniej jest być ze sobą szczerym. Czy to nie jest to czego ludzie powinni się uczyć od samego początku? Poznania własnej tożsamości, inności, zaakceptowanie tego czego nie potrafimy zmienić i zmienienie tego, że nie chcemy akceptować? Nie przyszło jej to z łatwością, ale po wszystkich doznanych w życiu porażkach w końcu zawierzyła samej sobie. Finalnie przecież zostajemy sami. Śmierć jest naszym ostatecznym towarzyszem, umieramy w samotności.
Teraz nie czuła, aby jej relacja z samą sobą była pewna. Nie mogła ufać własnym emocjom, nie mogła ufać wspomnieniom ani myślom, bo te należały do kogoś kogo ona nie znała. Obcej kobiety o tych samych oczach i tych samych rysach twarzy. Temperament jednak pozostawał niezmienny, bowiem nigdy szczerze nie powiedziałaby nikomu o tym jak bardzo ten stan rzeczy ją przerażał. Kim była? Jaką historię stworzyła? Przeszłość zwykle niosła ze sobą więcej krzywdy niżeli pocieszenia, ale była przede wszystkim opowieścią jej życia. Bez tego człowiek staje się niekompletny. Głuchy, ślepy, niczym puste naczynie.
Słowa, które usłyszała od Drew niedługo po tym jak przekroczyli prób Przeklętej Warowni nie wyjaśniły jej niczego. Nie była na nie gotowa w tamtym momencie, brzmiały irracjonalnie, surrealistycznie i nawet teraz miała wrażenie, że zwyczajnie źle odebrała to co starał jej się przekazać. Nieswojo czuła się z tym, że drąży, rozmyśla i analizuje, gdy tak naprawdę stoją na skraju przepaści. Nie powinna myśleć o sobie w takich momentach, ale nie wiedziała, jak się tego pozbyć lub co zrobić innego. Żołądek zaciskał jej się na samą myśl o tym co sobą reprezentowała. Nie do tego była przyzwyczajona choć nie do końca wiedziała skąd to wie. Zawsze szła za głosem serca a nie rozsądku. Słuchała wspomnianej intuicji niczym przewodnika. Traktowała to jak głosik w głowie, który zawsze wie, gdzie powinna skierować własną uwagę. Głos ucichł, jedyne co rozbrzmiewało echem w jej głowie to stukot jej serca i szum krwi płynącej w żyłach.
Tak bardzo skupiła się na wszelkich doznaniach psychicznych, że nie myślała o tym co czuje jej ciało. Widziała w kilku miejscach siniaki, bolała ją głowa, ale poza tym zdawała się być cała. Zdawała się być.
Kiedy drzwi się otworzyły, a mężczyzna przekroczył próg sypialni nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Był jedną z wielu zagadek. Musiał wyczuwać jej wahanie, niepewność, może nawet lęk. Widział wrogie nastawienie w momencie, gdy wyciągnęła przeciw niemu różdżkę. Przyszedł pomimo jej niechęci i pomimo własnych czerwonych flag. Nie musiała dłużej zastanawiać się dlaczego, bo jedno spojrzenie na jego wycieńczoną twarz mówiło jej wszystko.
Blondynka przeniosła wzrok na krajobraz za oknem, gdy wspomniał o litości. Przez chwile nic nie odpowiadała patrząc jak łuna rozchodzi się nad okolicznymi lasami. Westchnęła obracając się w jego kierunku. Oparła się plecami o chłodną szybę. – Żyjemy – zaczęła a jej głos ponownie niekontrolowanie zadrżał. – Dwie ręce, dwie nogi i głowa na karku, dla mnie to wciąż wielkie pokłady litości. – odparła. Nie musiał się z nią zgadzać, nie potrzebowała jednak wiele by wyobrazić sobie co muszą przeżywać osoby znajdujące się w samym środku tego piekła. Ilu zginęło? Ilu jeszcze umrze? Może litościwy los również skreśli ich ze swoje listy i nie przyjdzie im dożyć kolejnego poranka? Tego nie wiedziała.
Kiedyś zaufanie przychodziło jej z łatwością. Wierzyła ludziom, wierzyła w ludzi. To się zmieniło i przeszło ze skrajności w skrajność. Od pełnego zaufania po jego namiastkę. W obecności Drew czuła, że jest on osobą, którą powinna obdarzyć zaufaniem. Uratował ją, czyż nie? Z drugiej strony nie potrafiła przejść do porządku dziennego z innymi uczuciami, które w niej wzbudzał. Wspomnienia były utkane z mgły i choć wiedziała, że wiele z tych spotkań i rozmów miało miejsce, to nie była pewna czy w takiej formie w jakiej to zapamiętała.
Na kolejne słowa mężczyzny nie odpowiedziała. Nie było sensu. Jego zmęczenie było namacalne tak samo jak jej własne. Nawet gdyby chciała nie byłaby w stanie zmrużyć oka. Wystarczająco wiele zdążyła przespać. Nie byłaby zaskoczona, gdyby jej organizm postanowił odzwyczaić się od snu. Ten miał przynosić ukojenie, spokój, bezpieczeństwo. Jak mogła temu zawierzyć po tym co zastała, gdy powróciła do świadomości.
Starała się utrzymywać na nim spojrzenie, ale wzrok raz za razem uciekał jej w bok. Nie wiedzieć czemu krępowało ją nawet spoglądanie na niego. Całkowicie tak jakby byli sobie obcy, a przecież tak nie było. Własna bezradność zirytowała ją na tyle by wyrzucić z siebie to co chodziło jej po głowie, odkąd przekroczył próg sypialni. – Wytłumacz mi to, Drew – zaczęła czując jak rumieniec irytacji wypływa na jej policzek. Może też zawstydzenia. – Zniknę stąd jeszcze dziś, ale potrzebuje wiedzieć. Moje myśli są jedną wielką plątaniną, a wspomnienia zamglone, niekompletne lub… puste. Byliśmy w Schronisku, prawda? – zapytała ściszając przy tym głos do szeptu. – Co się stało? Dlaczego tak się czuje? Wyjaśnij mi to jak komuś kalekiemu, ułomnemu, najprościej jak tylko się da. – poprosiła. Chciała dodać, że nie wytrzyma tego dłużej, że nie wytrzyma dłużej z samą sobą, ale tego nie zrobiła. Nie musiały go interesować jej odczucia. Nie musiała odsłaniać się bardziej niżeli to konieczne, a przecież już teraz czuła się całkowicie naga.
Teraz nie czuła, aby jej relacja z samą sobą była pewna. Nie mogła ufać własnym emocjom, nie mogła ufać wspomnieniom ani myślom, bo te należały do kogoś kogo ona nie znała. Obcej kobiety o tych samych oczach i tych samych rysach twarzy. Temperament jednak pozostawał niezmienny, bowiem nigdy szczerze nie powiedziałaby nikomu o tym jak bardzo ten stan rzeczy ją przerażał. Kim była? Jaką historię stworzyła? Przeszłość zwykle niosła ze sobą więcej krzywdy niżeli pocieszenia, ale była przede wszystkim opowieścią jej życia. Bez tego człowiek staje się niekompletny. Głuchy, ślepy, niczym puste naczynie.
Słowa, które usłyszała od Drew niedługo po tym jak przekroczyli prób Przeklętej Warowni nie wyjaśniły jej niczego. Nie była na nie gotowa w tamtym momencie, brzmiały irracjonalnie, surrealistycznie i nawet teraz miała wrażenie, że zwyczajnie źle odebrała to co starał jej się przekazać. Nieswojo czuła się z tym, że drąży, rozmyśla i analizuje, gdy tak naprawdę stoją na skraju przepaści. Nie powinna myśleć o sobie w takich momentach, ale nie wiedziała, jak się tego pozbyć lub co zrobić innego. Żołądek zaciskał jej się na samą myśl o tym co sobą reprezentowała. Nie do tego była przyzwyczajona choć nie do końca wiedziała skąd to wie. Zawsze szła za głosem serca a nie rozsądku. Słuchała wspomnianej intuicji niczym przewodnika. Traktowała to jak głosik w głowie, który zawsze wie, gdzie powinna skierować własną uwagę. Głos ucichł, jedyne co rozbrzmiewało echem w jej głowie to stukot jej serca i szum krwi płynącej w żyłach.
Tak bardzo skupiła się na wszelkich doznaniach psychicznych, że nie myślała o tym co czuje jej ciało. Widziała w kilku miejscach siniaki, bolała ją głowa, ale poza tym zdawała się być cała. Zdawała się być.
Kiedy drzwi się otworzyły, a mężczyzna przekroczył próg sypialni nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Był jedną z wielu zagadek. Musiał wyczuwać jej wahanie, niepewność, może nawet lęk. Widział wrogie nastawienie w momencie, gdy wyciągnęła przeciw niemu różdżkę. Przyszedł pomimo jej niechęci i pomimo własnych czerwonych flag. Nie musiała dłużej zastanawiać się dlaczego, bo jedno spojrzenie na jego wycieńczoną twarz mówiło jej wszystko.
Blondynka przeniosła wzrok na krajobraz za oknem, gdy wspomniał o litości. Przez chwile nic nie odpowiadała patrząc jak łuna rozchodzi się nad okolicznymi lasami. Westchnęła obracając się w jego kierunku. Oparła się plecami o chłodną szybę. – Żyjemy – zaczęła a jej głos ponownie niekontrolowanie zadrżał. – Dwie ręce, dwie nogi i głowa na karku, dla mnie to wciąż wielkie pokłady litości. – odparła. Nie musiał się z nią zgadzać, nie potrzebowała jednak wiele by wyobrazić sobie co muszą przeżywać osoby znajdujące się w samym środku tego piekła. Ilu zginęło? Ilu jeszcze umrze? Może litościwy los również skreśli ich ze swoje listy i nie przyjdzie im dożyć kolejnego poranka? Tego nie wiedziała.
Kiedyś zaufanie przychodziło jej z łatwością. Wierzyła ludziom, wierzyła w ludzi. To się zmieniło i przeszło ze skrajności w skrajność. Od pełnego zaufania po jego namiastkę. W obecności Drew czuła, że jest on osobą, którą powinna obdarzyć zaufaniem. Uratował ją, czyż nie? Z drugiej strony nie potrafiła przejść do porządku dziennego z innymi uczuciami, które w niej wzbudzał. Wspomnienia były utkane z mgły i choć wiedziała, że wiele z tych spotkań i rozmów miało miejsce, to nie była pewna czy w takiej formie w jakiej to zapamiętała.
Na kolejne słowa mężczyzny nie odpowiedziała. Nie było sensu. Jego zmęczenie było namacalne tak samo jak jej własne. Nawet gdyby chciała nie byłaby w stanie zmrużyć oka. Wystarczająco wiele zdążyła przespać. Nie byłaby zaskoczona, gdyby jej organizm postanowił odzwyczaić się od snu. Ten miał przynosić ukojenie, spokój, bezpieczeństwo. Jak mogła temu zawierzyć po tym co zastała, gdy powróciła do świadomości.
Starała się utrzymywać na nim spojrzenie, ale wzrok raz za razem uciekał jej w bok. Nie wiedzieć czemu krępowało ją nawet spoglądanie na niego. Całkowicie tak jakby byli sobie obcy, a przecież tak nie było. Własna bezradność zirytowała ją na tyle by wyrzucić z siebie to co chodziło jej po głowie, odkąd przekroczył próg sypialni. – Wytłumacz mi to, Drew – zaczęła czując jak rumieniec irytacji wypływa na jej policzek. Może też zawstydzenia. – Zniknę stąd jeszcze dziś, ale potrzebuje wiedzieć. Moje myśli są jedną wielką plątaniną, a wspomnienia zamglone, niekompletne lub… puste. Byliśmy w Schronisku, prawda? – zapytała ściszając przy tym głos do szeptu. – Co się stało? Dlaczego tak się czuje? Wyjaśnij mi to jak komuś kalekiemu, ułomnemu, najprościej jak tylko się da. – poprosiła. Chciała dodać, że nie wytrzyma tego dłużej, że nie wytrzyma dłużej z samą sobą, ale tego nie zrobiła. Nie musiały go interesować jej odczucia. Nie musiała odsłaniać się bardziej niżeli to konieczne, a przecież już teraz czuła się całkowicie naga.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mogłem jedynie domyślać jak skrajne emocje nią targały, jeśli faktycznie klątwa odniosła sukces w swym głównym założeniu. Mętlik w głowie, zagubienie, zapewne strach i panika, której obraz można było dostrzec w pędzącym zaklęciu. Nie zaatakowałaby bez powodu – tak nagle, bez słowa wyjaśnienia, to nie był jej styl i metoda. Przyszło nam wcześniej walczyć i nawet wtem pierwsza inkantacja poprzedzona była gorzką wymianą zdań, ostrą wymianą spojrzeń nie ciosów. Widziałem w jej oczach lęk mieszany z szokiem, ospałe ruchy, swego rodzaju odrętwienie. Obudziła się w nieznanym miejscu, wśród większości obcych dla siebie ludzi i co gorsza z katastrofalnym widokiem, rozciągającym się tuż za wybitą szybą. Nie wiem czy istniał czarodziej, który zachowałby się inaczej. Jaki odnalazłby w sobie wielkie pokłady spokoju i pokonałby przytłaczające pokłady nagłej dezorientacji. Prawdopodobnie nie byłoby to możliwe. Pamiętałem jak sam obudziłem się po misji w Locus Nihil i pomimo osłabienia oraz ran zerwałem się na równe nogi niczym parzony ogniem.
Musiałem ją wyczuć. Wyciągnąć jakiekolwiek wnioski z zachowania, któremu nie towarzyszył już początkowy strach oraz uważnie przyglądać się gestom. Zaufać czujnemu spojrzeniu, własnym wspomnieniom jej osoby oraz temu, co udało mi się w ostatnim czasie dowiedzieć oraz dostrzec. Bez tego trudno było mi obrać skuteczną strategię, bowiem ta wcześniej przygotowana mogła przekreślić dalsze plany ze względu na zaistniałe komplikacje. Brałem je pod uwagę, gdzieś w głębi siebie zakładałem, że wiele kroków będę musiał uczynić spontanicznie, udzielać nieprzemyślanych odpowiedzi. Trzymanie się sztywnych ram nie miało żadnego sensu wszak klątwa nie należała do powszechnych, a przede wszystkim znanych, opisywanych i wielokrotnie testowanych. Wciąż stanowiła dla mnie swego rodzaju zagadkę i potrzebowałem czasu oraz Lucindy, aby odkryć uzyskane efekty. Lawirowałem na granicy ryzyka, zdawałem sobie z tego sprawę, lecz od samego początku szacowałem zyski i ewentualne straty – mimo sporej ilości tych drugich, możliwy sukces skłonił mnie do podjęcia drastycznych kroków.
Jedyne czego nie mogłem przewidzieć to setek odłamków uderzających w płonącą, brudną od krwi ofiar ziemię. Przyniosły zniszczenie, rozpętały chaos i swoistą zagładę. W głowie wciąż słyszałem huk uderzających o brukowe uliczki murów, trzask pękającej skorupy, szelest rozszerzających się jęzorów ognia i płynący zewsząd krzyk. W nozdrzach czułem swąd spalonych ciał, straconej nadziei. Świat zdawał się zatrzymać, a mój utkwił w miejscu z dwóch powodów.
Kiedy znów przyjdzie nam odetchnąć? Odpocząć? Choć trafniejszym pytaniem było, kiedy przyjdzie nam po prostu zasnąć?
Utrzymywałem spojrzenie na jej tęczówkach szukając w nich błysku złości tudzież gniewu. Cisza zdawała się ciążyć, osiadać na barkach i wciskać obolałe ciało w drewnianą posadzkę skażonego katastrofą domostwa. Oparłem się przedramieniem o górną część komody, po czym wolną dłonią chwyciłem butelkę i uzupełniłem zawartość szkła. Nie podałem go jej, nie chciałem jeszcze bardziej skracać dystansu i budzić w niej jakichkolwiek negatywnych emocji. Okłamywałbym sam siebie twierdząc, że nie miałem na to ochoty, jednak było o wiele więcej za niżeli przeciw. Zbadać grunt – powtarzałem sobie to w kółko, bowiem zmęczenie dawało o sobie coraz mocniej znać. Czy na pewno rozsądnym było przyjście tutaj? Może Irina miała rację i winienem wpierw zmrużyć choć na chwilę oczy? W takim stanie nietrudno było o błąd, potknięcie mogące zaważyć na tej sprawie. Wątpiłem jednak, abym w przyszłych dniach czuł się lepiej, a pozostawienie dziewczyny samej sobie lub nawet pod opieką innego domownika wiązało się z ryzykiem. Ryzyko… jak często jeszcze przyjdzie mi dzisiaj o nim pomyśleć? Prawie zaśmiałem się pod nosem na samą myśl; nie ze zrezygnowania, ale przytłoczenia, być może nawet przecenienia swoich możliwości.
Pokiwałem wolno głową na jej odpowiedź, choć nie traktowałem życia jako litości, oznaki czyjejś łaski. To była nieustanna walka – z wrogiem, z przeciwnościami, a wówczas potęgą natury. Czy magia miała w tym swój udział? Czy to co działo się za oknami było obnażeniem jej złości, dowodem bezgranicznej i niezbadanej mocy? Być może, lecz było zbyt wcześnie, aby wyciągać jakiekolwiek wnioski. To nie była moja dziedzina, zmuszony byłem zaczekać na analizy znacznie wprawniejszych w podobnych zjawiskach. Czy historia pamiętała takowe? Kolejne pytanie, ich mnogość zaczynała wchodzić w szarki z ryzykiem.
-Zatem to wyzwanie? Przetrwają najsilniejsi lub ci, którzy ze szczęściem są za pan brat?- westchnąłem pod nosem, po czym upiłem trunku. To zabawne, że nawet ulubiona ognista zdawała się mieć gorzki posmak, nie paliła już równie przyjemnie w klatce, ale mimo to pomagała. Była abstrakcyjnym, chwilowym lekiem na wszelkie bolączki.
Wychyliłem głowę i oparłem ją od ścianę. Chyba po raz pierwszy oderwałem wzrok od dziewczyny i wbiłem go w sufit starając się odnaleźć jakikolwiek punkt, na którym mogłem skupić swą uwagę. Nie chciałem pytań, nie dziś, lecz przecież było wiadome, że te padną. Potrzebowała odpowiedzi; zagubiona nie tylko w samej sobie, ale i otaczającej jej przestrzeni musiała dojść prawdy, by ruszyć dalej. Przebudzenie u Sallowa, szalejące zniszczenie za oknem i szczątkowe informacje w salonie splątały jej kostki niczym diabelskie sidła, na które sposobem był spokój, głęboki oddech, jakiego nie mogła uzyskać bez wyjaśnień.
Co jeśli po ich usłyszeniu więzy na jej nogach zacisną się jeszcze bardziej?
-Nie znikniesz Lucindo- na próżno było szukać w mych słowach kpiny. Ton był poważny, niecierpiący sprzeciwu i tym samym tak bardzo jej nieznajomy. Chyba ostatni raz słyszała go w Zamglonej Dolinie, lecz czy miała to w pamięci? -Nie pozwolę ci stąd odejść, nie kiedy w końcu udało mi się ciebie odzyskać. Wyrwać- zacisnąłem wolną dłoń w pięść i wziąłem głęboki oddech. Spojrzałem na nią. Gdzieś w oczach, w tym szalejącym obłędzie, pojawiła się cząstka troski, bo naprawdę na swój sposób troszczyłem się o nią. -Z wrogich rąk, z ich cholernych macek. Opletli cię, wciągnęli w wir kłamstw i obłudy. Twoja obecność tutaj obarczona była ryzykiem, jakiego być może nigdy nie przyjdzie mi już podjąć- nie dlatego, że celowo bym go unikał. Prawdziwej przyczyny poznać po prostu nie mogła. -Jeśli stąd uciekniesz- dodałem gwoli ścisłości.
-Tak, byliśmy w Schronisku- zacisnąłem usta w wąską linię, po czym spuściłem głowę, a tym samym wzrok z jej tęczówek. -To był podstęp. Nie było innej możliwości, abym mógł podać ci wywar i tym samym przejść do pozbycia się świństwa, które na ciebie nałożyli. Dobrowolnie byś przecież na to nie przystała. Próbowałem wielokrotnie namówić cię do powrotu, ale pamiętasz jak to się kończyło? Złością i nerwami- mogła złapać mnie na tym połowicznym kłamstwie, znała mnie już zbyt dobrze, dlatego wpatrywałem się w posadzkę. Starałem się kontrolować, ale czy na pewno brzmiałem wiarygodnie? -Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiem co czujesz, co myślisz i co gorsza nie wiem, czy chcesz o tym rozmawiać, a bez tego będzie nam trudno dojść prawdy. Obawiałem się skutków ubocznych, ale kiedy inni pogodzili się ze stratą ja wciąż miałem nadzieję. Robiłem wszystko żebyś wróciła- ponownie uniosłem głowę i skupiłem się na zielonych tęczówkach. -Do domu Lucindo- dodałem.
Musiałem ją wyczuć. Wyciągnąć jakiekolwiek wnioski z zachowania, któremu nie towarzyszył już początkowy strach oraz uważnie przyglądać się gestom. Zaufać czujnemu spojrzeniu, własnym wspomnieniom jej osoby oraz temu, co udało mi się w ostatnim czasie dowiedzieć oraz dostrzec. Bez tego trudno było mi obrać skuteczną strategię, bowiem ta wcześniej przygotowana mogła przekreślić dalsze plany ze względu na zaistniałe komplikacje. Brałem je pod uwagę, gdzieś w głębi siebie zakładałem, że wiele kroków będę musiał uczynić spontanicznie, udzielać nieprzemyślanych odpowiedzi. Trzymanie się sztywnych ram nie miało żadnego sensu wszak klątwa nie należała do powszechnych, a przede wszystkim znanych, opisywanych i wielokrotnie testowanych. Wciąż stanowiła dla mnie swego rodzaju zagadkę i potrzebowałem czasu oraz Lucindy, aby odkryć uzyskane efekty. Lawirowałem na granicy ryzyka, zdawałem sobie z tego sprawę, lecz od samego początku szacowałem zyski i ewentualne straty – mimo sporej ilości tych drugich, możliwy sukces skłonił mnie do podjęcia drastycznych kroków.
Jedyne czego nie mogłem przewidzieć to setek odłamków uderzających w płonącą, brudną od krwi ofiar ziemię. Przyniosły zniszczenie, rozpętały chaos i swoistą zagładę. W głowie wciąż słyszałem huk uderzających o brukowe uliczki murów, trzask pękającej skorupy, szelest rozszerzających się jęzorów ognia i płynący zewsząd krzyk. W nozdrzach czułem swąd spalonych ciał, straconej nadziei. Świat zdawał się zatrzymać, a mój utkwił w miejscu z dwóch powodów.
Kiedy znów przyjdzie nam odetchnąć? Odpocząć? Choć trafniejszym pytaniem było, kiedy przyjdzie nam po prostu zasnąć?
Utrzymywałem spojrzenie na jej tęczówkach szukając w nich błysku złości tudzież gniewu. Cisza zdawała się ciążyć, osiadać na barkach i wciskać obolałe ciało w drewnianą posadzkę skażonego katastrofą domostwa. Oparłem się przedramieniem o górną część komody, po czym wolną dłonią chwyciłem butelkę i uzupełniłem zawartość szkła. Nie podałem go jej, nie chciałem jeszcze bardziej skracać dystansu i budzić w niej jakichkolwiek negatywnych emocji. Okłamywałbym sam siebie twierdząc, że nie miałem na to ochoty, jednak było o wiele więcej za niżeli przeciw. Zbadać grunt – powtarzałem sobie to w kółko, bowiem zmęczenie dawało o sobie coraz mocniej znać. Czy na pewno rozsądnym było przyjście tutaj? Może Irina miała rację i winienem wpierw zmrużyć choć na chwilę oczy? W takim stanie nietrudno było o błąd, potknięcie mogące zaważyć na tej sprawie. Wątpiłem jednak, abym w przyszłych dniach czuł się lepiej, a pozostawienie dziewczyny samej sobie lub nawet pod opieką innego domownika wiązało się z ryzykiem. Ryzyko… jak często jeszcze przyjdzie mi dzisiaj o nim pomyśleć? Prawie zaśmiałem się pod nosem na samą myśl; nie ze zrezygnowania, ale przytłoczenia, być może nawet przecenienia swoich możliwości.
Pokiwałem wolno głową na jej odpowiedź, choć nie traktowałem życia jako litości, oznaki czyjejś łaski. To była nieustanna walka – z wrogiem, z przeciwnościami, a wówczas potęgą natury. Czy magia miała w tym swój udział? Czy to co działo się za oknami było obnażeniem jej złości, dowodem bezgranicznej i niezbadanej mocy? Być może, lecz było zbyt wcześnie, aby wyciągać jakiekolwiek wnioski. To nie była moja dziedzina, zmuszony byłem zaczekać na analizy znacznie wprawniejszych w podobnych zjawiskach. Czy historia pamiętała takowe? Kolejne pytanie, ich mnogość zaczynała wchodzić w szarki z ryzykiem.
-Zatem to wyzwanie? Przetrwają najsilniejsi lub ci, którzy ze szczęściem są za pan brat?- westchnąłem pod nosem, po czym upiłem trunku. To zabawne, że nawet ulubiona ognista zdawała się mieć gorzki posmak, nie paliła już równie przyjemnie w klatce, ale mimo to pomagała. Była abstrakcyjnym, chwilowym lekiem na wszelkie bolączki.
Wychyliłem głowę i oparłem ją od ścianę. Chyba po raz pierwszy oderwałem wzrok od dziewczyny i wbiłem go w sufit starając się odnaleźć jakikolwiek punkt, na którym mogłem skupić swą uwagę. Nie chciałem pytań, nie dziś, lecz przecież było wiadome, że te padną. Potrzebowała odpowiedzi; zagubiona nie tylko w samej sobie, ale i otaczającej jej przestrzeni musiała dojść prawdy, by ruszyć dalej. Przebudzenie u Sallowa, szalejące zniszczenie za oknem i szczątkowe informacje w salonie splątały jej kostki niczym diabelskie sidła, na które sposobem był spokój, głęboki oddech, jakiego nie mogła uzyskać bez wyjaśnień.
Co jeśli po ich usłyszeniu więzy na jej nogach zacisną się jeszcze bardziej?
-Nie znikniesz Lucindo- na próżno było szukać w mych słowach kpiny. Ton był poważny, niecierpiący sprzeciwu i tym samym tak bardzo jej nieznajomy. Chyba ostatni raz słyszała go w Zamglonej Dolinie, lecz czy miała to w pamięci? -Nie pozwolę ci stąd odejść, nie kiedy w końcu udało mi się ciebie odzyskać. Wyrwać- zacisnąłem wolną dłoń w pięść i wziąłem głęboki oddech. Spojrzałem na nią. Gdzieś w oczach, w tym szalejącym obłędzie, pojawiła się cząstka troski, bo naprawdę na swój sposób troszczyłem się o nią. -Z wrogich rąk, z ich cholernych macek. Opletli cię, wciągnęli w wir kłamstw i obłudy. Twoja obecność tutaj obarczona była ryzykiem, jakiego być może nigdy nie przyjdzie mi już podjąć- nie dlatego, że celowo bym go unikał. Prawdziwej przyczyny poznać po prostu nie mogła. -Jeśli stąd uciekniesz- dodałem gwoli ścisłości.
-Tak, byliśmy w Schronisku- zacisnąłem usta w wąską linię, po czym spuściłem głowę, a tym samym wzrok z jej tęczówek. -To był podstęp. Nie było innej możliwości, abym mógł podać ci wywar i tym samym przejść do pozbycia się świństwa, które na ciebie nałożyli. Dobrowolnie byś przecież na to nie przystała. Próbowałem wielokrotnie namówić cię do powrotu, ale pamiętasz jak to się kończyło? Złością i nerwami- mogła złapać mnie na tym połowicznym kłamstwie, znała mnie już zbyt dobrze, dlatego wpatrywałem się w posadzkę. Starałem się kontrolować, ale czy na pewno brzmiałem wiarygodnie? -Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiem co czujesz, co myślisz i co gorsza nie wiem, czy chcesz o tym rozmawiać, a bez tego będzie nam trudno dojść prawdy. Obawiałem się skutków ubocznych, ale kiedy inni pogodzili się ze stratą ja wciąż miałem nadzieję. Robiłem wszystko żebyś wróciła- ponownie uniosłem głowę i skupiłem się na zielonych tęczówkach. -Do domu Lucindo- dodałem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Życie było nieustającą walką. Ciągłe wypatrywanie ryzyka na horyzoncie, ciągłe oczekiwanie na zbliżające się zagrożenie. Może już dawno powinni przyzwyczaić się do tego, że katastrofa goni katastrofę i nie istnieje coś takiego jak normalność? Była zmęczona i nic nie mogło pomóc jej się zregenerować. Na ten rodzaj wycieńczenia nie pomaga sen, odpoczynek czy pełnowartościowy posiłek. Nie była w tym odosobniona. Widziała to w jego ruchach, w niepewnym spojrzeniu i słyszała w zachrypniętym głosie. Czuła, że wewnętrznie przeżywają ten sam stan drętwoty i niezrozumienia. Ile jeszcze kilometrów przyjdzie im przejść po wysypanej żarzącymi kamieniami drodze? Kiedy nadejdzie moment, w którym poczują, że życie było tego warte? Dawniej porównywała ich relacje do romantycznej powieści, książki z niekończącymi się rozdziałami. Teraz bardziej przypominała jej rozgrywany na deskach teatru dramat. Wypowiadali kwestie z przekonaniem, że kontrolują rzeczywistość, ale bez względu na to jakie decyzje by podjęli to i tak los miał dla nich inne zakończenie. Czyż istotą dramatu nie było cierpienie głównych bohaterów? Widz od początku wie, że to się nie uda, wie komu przyjdzie zginąć, komu się poświęcić, a kto postrada zmysły. Bezpowrotnie zbliżali się do definitywnej sceny, punktu kulminacyjnego. Bez sił i bez nadziei.
Była zdecydowana odejść, ale tak naprawdę myśl o byciu samej w całym tym szaleństwie dziejącym się w jej wnętrzu przerażał. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie podnieść się z tego, znaleźć siłę by stoczyć kolejny bój. Wizja poddania się była nazbyt kusząca. Nie chciała już walczyć. Miała dość wrogów, dość cierpienia, dość błagania o kolejny oddech tak jakby ten nie był jej pisany. Znów miała uczyć się samej siebie, kreować tożsamość? Jaki był tego sens, skoro jedno mrugnięcie oka mogła ponownie wszystko zaprzepaścić. Tak, poddanie się było kuszącą wizją. Mogła mieć spokój, mogła nic nie czuć. Zasnąć w końcu snem tak głębokim, że nikt nie byłby w stanie jej z niego wyrwać. Kto mając taką zachęcającą możliwość zdecydowałby się na to co przyszykował jej los? Bała się. Bała się zostać sama z tym cichym głosem w głowie mówiącym jej, że zasługuje na to by w końcu odpocząć, odpuścić. Złożyć broń i przestać walczyć o życie, które było jedynie pasmem niekończących się trudów. Gdzieś głęboko, bardzo daleko od aktualnych doświadczeń była w niej jednak iskierka życia. Ledwo się tląca. Iskierka, której głos powtarzał, że śmierć jest ucieczką, a ucieczka nie wchodziła w grę. Nie w jej przypadku.
Widziała jak trudno mu utrzymać spojrzenie na jej oczach, sama również co chwile uciekała wzrokiem. Wspomnienia ich spotkań były teraz żywe w jej głowie. Znali się, była z nim bliżej niżeli z kimkolwiek innym. To jednak nie znaczyło, że ufała mu w pełni. Dawniej dał jej wiele powodów do tego by nie czuła się przy nim całkowicie bezpiecznie. Teraz te wszystkie wątpliwości straciły na wartości. Komu innemu miałaby zawierzyć? Im dłużej się nad tym pochylała tym trudniej było jej na niego patrzeć. Wytrącony z równowagi, zmęczony, może nawet zły. Niczym bomba mogąca wybuchnąć w każdym momencie, lont spalający się szybciej niż przewidziany na niego czas. O czym myślał? Na czym mu zależało?
Wzruszyła nieznacznie ramionami, gdy z jego ust padło pytanie. Życie było wyzwaniem, jak nieokiełznana rzeka, która płynie przez malownicze, ale czasem niebezpieczne tereny. Codzienne doświadczenia stanowiły nurt, który wymagał nie tylko umiejętności pływania, ale także pokonywania przeciwności, gwałtownych zakrętów losu i głębokich basenów niepewności. Każdy dzień był kolejnym etapem podróży, pełnym nieznanych przeszkód i niewiadomych, którym trzeba było stawić czoła z determinacją. Skłamałaby mówiąc, że dawniej rozwiązywanie łamigłówek życia nie przynosiło jej satysfakcji. Widziała w tym jednak litość. Linia ich życia wciąż była naprężona. Mojry nie interesowały się ich losem. Jeszcze nie. – Do której więc grupy zaliczyłbyś siebie? – zapytała mrużąc delikatnie oczy. Był silny, ale czy mógł również liczyć na opatrzność losu? Co stanowiło dla niego ratunek?
Miała tak wiele pytań, ale potrafiła dostrzec jak bardzo ten nie chce na nie odpowiadać. Atmosferę w pomieszczeniu dało się kroić nożem. Gęstniała z każdym ruchem, słowem, spojrzeniem. Nie miała jednak zamiaru dać się zbyć. Potrzebowała tej rozmowy, potrzebowała usłyszeć z czym przychodzi jej się mierzyć. Im się mierzyć. Poważny ton jego głosu sprawił, że od razu przeniosła na niego błądzące spojrzenie. Nie pozwolę ci stąd odejść. Dawno już nie słyszała w nim takiej pewności. Zero kpiny, brak możliwości sprzeciwu. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Serce zatłukło jej w piersi mocniej. Odzyskać. Wyrwać. Bała się mu przerwać, bała się, że zmieni zdanie i zostawi ją z niczym. Patrzyła mu w oczy, gdy zaciskał dłoń w pięść, obdarowywał ją troską. Czy to było prawdziwe? Pokręciła głową, gdy wspomniał o ucieczce. – Nie chce uciekać, Drew. Sama myśl o tym, że miałabym wrócić do… domu napawa mnie niepokojem. Jednak patrząc na to z czym przyjdzie nam się mierzyć w najbliższym czasie ostatnie czego chce to stanowić dla kogokolwiek ciężar. – odparła ściszonym głosem chcąc uspokoić i siebie i jego.
Oplatające ją macki, wir kłamstw i obłudy. Co to właściwie znaczyło? Odsunęła się od przyjemnego chłodu okna i skierowała swoje kroki w stronę idealnie zaścielonego łóżka. Sięgnęła po jedną z poduszek i usiadła na samym brzegu. Ścisnęła poszewkę mocniej w dłoniach, słuchała dalej. – Jakiego świństwa? – zapytała, gdy znów uciekł od niej wzrokiem. – Kto je nałożył? Nie rozumiem. – w jej głosie dało się wyczuć nutę irytacji, ale nie była ona ukierunkowana na niego, a na samą siebie. Czuła, że pyta o oczywiste rzeczy, ale przecież sama nic nie wiedziała. – Litości, spójrz na mnie – dodała pewnym głosem. Ich cała relacja opierała się na spojrzeniach i gestach. Słów wypowiadali wiele, ale to właśnie gesty mówiły najwięcej. – Byliśmy w Schronisku i podałeś mi coś w cholernym trunku, tak? – chciała się upewnić, że dobrze go zrozumiała. – Co zrobiłeś później? – brzmiało to tak jakby prowadziła przesłuchanie, ale przecież potrzebowała jego odpowiedzi. Tylko on mógł pozbierać wszystkie zagubione elementy jej życia w całość. Głos niespokojnie drżał, a każdą przeżywaną przez nią emocje dało się wyczuć. – Kto wciągnął mnie w wir kłamstw i obłudy? – ścisnęła mocniej w dłoniach poduszkę. Czuła, że cała ta historia nie przypadnie jej do gustu i zwyczajnie nie chciała rozpaść się jeszcze mocniej w sobie, ściskanie poduszki wydawało się być lepszym wyjściem niż pieprzone łzy.
Odetchnęła głęboko i przymknęła na chwile oczy. Robiłem wszystko, żebyś wróciła. Do domu. Te słowa przywołały w jej myślach wspomnienie. Moment, gdy byli w Schronisku po raz pierwszy, a ona powiedziała mu jak bardzo boi się wrócić do rzeczywistości, która na nią czeka. Wtedy powiedział do niej te same słowa. Prosił ją by wróciła z nim do domu. Otworzyła oczy i pokręciła głową. Serce zatłukło w jej piersi po raz kolejny.
- Nie wiem o czym mówisz, bo zwyczajnie nic z tego nie pamiętam. Mówisz o tym, że ktoś rzucił na mnie przekleństwo, że musiałeś wyrwać mnie z wrogich rąk, a w mojej głowie panuje pustka. Widzę strzępki swojego życia. Zapytaj mnie co robiłam rok temu, miesiąc temu… nie wiem, bo widzę jedynie wyrwane sytuacje. – westchnęła i odrzuciła poduszkę na bok. – Jestem smutna, zła, zagubiona. Jestem przerażona, Drew. – odparła podnosząc się z łóżka i znów podchodząc do okna. – Pamiętam ciebie, nas. Czuje, że powinnam ci zaufać, bo jestem bezpieczna, ale czuje się tak obco z twoim spojrzeniem. Patrzę na ciebie i widzę jak bardzo jesteś wykończony, rozdrażniony. Znam cię, a jednak może wcale nie? To również skutek uboczny? – zapytała nie odwracając spojrzenia od jego oczu. Wczoraj wiedziała kim jest, a dziś nie wiedziała już nic. – Kim jestem dzisiaj? – wróciła do domu? Wróciła do niego? Dlaczego więc miała wrażenie, że jej życie zaczęło się dopiero teraz?
Była zdecydowana odejść, ale tak naprawdę myśl o byciu samej w całym tym szaleństwie dziejącym się w jej wnętrzu przerażał. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie podnieść się z tego, znaleźć siłę by stoczyć kolejny bój. Wizja poddania się była nazbyt kusząca. Nie chciała już walczyć. Miała dość wrogów, dość cierpienia, dość błagania o kolejny oddech tak jakby ten nie był jej pisany. Znów miała uczyć się samej siebie, kreować tożsamość? Jaki był tego sens, skoro jedno mrugnięcie oka mogła ponownie wszystko zaprzepaścić. Tak, poddanie się było kuszącą wizją. Mogła mieć spokój, mogła nic nie czuć. Zasnąć w końcu snem tak głębokim, że nikt nie byłby w stanie jej z niego wyrwać. Kto mając taką zachęcającą możliwość zdecydowałby się na to co przyszykował jej los? Bała się. Bała się zostać sama z tym cichym głosem w głowie mówiącym jej, że zasługuje na to by w końcu odpocząć, odpuścić. Złożyć broń i przestać walczyć o życie, które było jedynie pasmem niekończących się trudów. Gdzieś głęboko, bardzo daleko od aktualnych doświadczeń była w niej jednak iskierka życia. Ledwo się tląca. Iskierka, której głos powtarzał, że śmierć jest ucieczką, a ucieczka nie wchodziła w grę. Nie w jej przypadku.
Widziała jak trudno mu utrzymać spojrzenie na jej oczach, sama również co chwile uciekała wzrokiem. Wspomnienia ich spotkań były teraz żywe w jej głowie. Znali się, była z nim bliżej niżeli z kimkolwiek innym. To jednak nie znaczyło, że ufała mu w pełni. Dawniej dał jej wiele powodów do tego by nie czuła się przy nim całkowicie bezpiecznie. Teraz te wszystkie wątpliwości straciły na wartości. Komu innemu miałaby zawierzyć? Im dłużej się nad tym pochylała tym trudniej było jej na niego patrzeć. Wytrącony z równowagi, zmęczony, może nawet zły. Niczym bomba mogąca wybuchnąć w każdym momencie, lont spalający się szybciej niż przewidziany na niego czas. O czym myślał? Na czym mu zależało?
Wzruszyła nieznacznie ramionami, gdy z jego ust padło pytanie. Życie było wyzwaniem, jak nieokiełznana rzeka, która płynie przez malownicze, ale czasem niebezpieczne tereny. Codzienne doświadczenia stanowiły nurt, który wymagał nie tylko umiejętności pływania, ale także pokonywania przeciwności, gwałtownych zakrętów losu i głębokich basenów niepewności. Każdy dzień był kolejnym etapem podróży, pełnym nieznanych przeszkód i niewiadomych, którym trzeba było stawić czoła z determinacją. Skłamałaby mówiąc, że dawniej rozwiązywanie łamigłówek życia nie przynosiło jej satysfakcji. Widziała w tym jednak litość. Linia ich życia wciąż była naprężona. Mojry nie interesowały się ich losem. Jeszcze nie. – Do której więc grupy zaliczyłbyś siebie? – zapytała mrużąc delikatnie oczy. Był silny, ale czy mógł również liczyć na opatrzność losu? Co stanowiło dla niego ratunek?
Miała tak wiele pytań, ale potrafiła dostrzec jak bardzo ten nie chce na nie odpowiadać. Atmosferę w pomieszczeniu dało się kroić nożem. Gęstniała z każdym ruchem, słowem, spojrzeniem. Nie miała jednak zamiaru dać się zbyć. Potrzebowała tej rozmowy, potrzebowała usłyszeć z czym przychodzi jej się mierzyć. Im się mierzyć. Poważny ton jego głosu sprawił, że od razu przeniosła na niego błądzące spojrzenie. Nie pozwolę ci stąd odejść. Dawno już nie słyszała w nim takiej pewności. Zero kpiny, brak możliwości sprzeciwu. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Serce zatłukło jej w piersi mocniej. Odzyskać. Wyrwać. Bała się mu przerwać, bała się, że zmieni zdanie i zostawi ją z niczym. Patrzyła mu w oczy, gdy zaciskał dłoń w pięść, obdarowywał ją troską. Czy to było prawdziwe? Pokręciła głową, gdy wspomniał o ucieczce. – Nie chce uciekać, Drew. Sama myśl o tym, że miałabym wrócić do… domu napawa mnie niepokojem. Jednak patrząc na to z czym przyjdzie nam się mierzyć w najbliższym czasie ostatnie czego chce to stanowić dla kogokolwiek ciężar. – odparła ściszonym głosem chcąc uspokoić i siebie i jego.
Oplatające ją macki, wir kłamstw i obłudy. Co to właściwie znaczyło? Odsunęła się od przyjemnego chłodu okna i skierowała swoje kroki w stronę idealnie zaścielonego łóżka. Sięgnęła po jedną z poduszek i usiadła na samym brzegu. Ścisnęła poszewkę mocniej w dłoniach, słuchała dalej. – Jakiego świństwa? – zapytała, gdy znów uciekł od niej wzrokiem. – Kto je nałożył? Nie rozumiem. – w jej głosie dało się wyczuć nutę irytacji, ale nie była ona ukierunkowana na niego, a na samą siebie. Czuła, że pyta o oczywiste rzeczy, ale przecież sama nic nie wiedziała. – Litości, spójrz na mnie – dodała pewnym głosem. Ich cała relacja opierała się na spojrzeniach i gestach. Słów wypowiadali wiele, ale to właśnie gesty mówiły najwięcej. – Byliśmy w Schronisku i podałeś mi coś w cholernym trunku, tak? – chciała się upewnić, że dobrze go zrozumiała. – Co zrobiłeś później? – brzmiało to tak jakby prowadziła przesłuchanie, ale przecież potrzebowała jego odpowiedzi. Tylko on mógł pozbierać wszystkie zagubione elementy jej życia w całość. Głos niespokojnie drżał, a każdą przeżywaną przez nią emocje dało się wyczuć. – Kto wciągnął mnie w wir kłamstw i obłudy? – ścisnęła mocniej w dłoniach poduszkę. Czuła, że cała ta historia nie przypadnie jej do gustu i zwyczajnie nie chciała rozpaść się jeszcze mocniej w sobie, ściskanie poduszki wydawało się być lepszym wyjściem niż pieprzone łzy.
Odetchnęła głęboko i przymknęła na chwile oczy. Robiłem wszystko, żebyś wróciła. Do domu. Te słowa przywołały w jej myślach wspomnienie. Moment, gdy byli w Schronisku po raz pierwszy, a ona powiedziała mu jak bardzo boi się wrócić do rzeczywistości, która na nią czeka. Wtedy powiedział do niej te same słowa. Prosił ją by wróciła z nim do domu. Otworzyła oczy i pokręciła głową. Serce zatłukło w jej piersi po raz kolejny.
- Nie wiem o czym mówisz, bo zwyczajnie nic z tego nie pamiętam. Mówisz o tym, że ktoś rzucił na mnie przekleństwo, że musiałeś wyrwać mnie z wrogich rąk, a w mojej głowie panuje pustka. Widzę strzępki swojego życia. Zapytaj mnie co robiłam rok temu, miesiąc temu… nie wiem, bo widzę jedynie wyrwane sytuacje. – westchnęła i odrzuciła poduszkę na bok. – Jestem smutna, zła, zagubiona. Jestem przerażona, Drew. – odparła podnosząc się z łóżka i znów podchodząc do okna. – Pamiętam ciebie, nas. Czuje, że powinnam ci zaufać, bo jestem bezpieczna, ale czuje się tak obco z twoim spojrzeniem. Patrzę na ciebie i widzę jak bardzo jesteś wykończony, rozdrażniony. Znam cię, a jednak może wcale nie? To również skutek uboczny? – zapytała nie odwracając spojrzenia od jego oczu. Wczoraj wiedziała kim jest, a dziś nie wiedziała już nic. – Kim jestem dzisiaj? – wróciła do domu? Wróciła do niego? Dlaczego więc miała wrażenie, że jej życie zaczęło się dopiero teraz?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nasze życie należało tak definiować. Nasze świadome decyzje doprowadziły do tego, że staliśmy się aktorami, a być może nawet marionetkami na deskach teatru, który był dla nas tworem obcym, być może niechcianym, czy niewłaściwym. Nie mieliśmy wpływu na scenariusz, na poszczególne sceny, reżysera i didaskalia. Mieliśmy jedynie grać, odgrywać rolę, jaka niekoniecznie szła z nurtem naszych pragnień i możliwości. Dramat? Może zaś komediodramat? Wiele długich miesięcy trwaliśmy na granicy absurdu oszukując się, że akt dobiegł już końca, choć w rzeczywistości dopiero się rozpoczął. Może właśnie to kolejne olśnienie skłoniło mnie do podjęcia kroków? Wzięcia na barki tej odpowiedzialności i świadomego skazania nas na codzienność w swego rodzaju kłamstwie? Tylko ja znałem prawdę, przekroczyłem granicę, o jakiej przejściu nigdy wcześniej nie przyszło mi chociażby pomyśleć. Zaingerowałem w wolność, możliwość podejmowania decyzji – racjonalnych, opartych na własnych doświadczeniach i poglądach. Odebrałem jej to, zmusiłem do tego, by przejęła mój tok myślenia, moje podejście. Jeszcze nie wiedziałem jak głęboko w jej umysł wsiąknęły czarnomagczine macki, czy zawładnęły ją tak jak to zaplanowałem. Tak naprawdę mogłem jedynie gdybać, testować, badać jak elastyczne stały się jej bariery.
Zastanawiałem się ile pamiętała z naszych spotkań, wspólnych przygód. Obraz wyprawy do Gruzji był równie wyraźny jak u mnie? Czy jednak skrył się za czarną powłoką klątwy? Całonocne rozmowy na Pokątnej, czy Śmiertelnym Nokturnie, wiedziała o czym były? Była świadoma poszukiwań? Ucieczki przed duchami i pułapkami skrytymi w odmętach morskiej jaskini? Wciąż czuła zapach tęsknoty, której ulegliśmy w portowym, opuszczonym mieszkaniu, a samo wspomnienie wzbudzało w niej kolejną falę pożądania? Przyjemne kołatanie serca?
Od samego początku domyślałem się, że pierwsze dni będą najtrudniejsze, najbardziej zawiłe i zmuszające do głębszej analizy zachowania. Tylko kiedy miałem znaleźć na to czas? Poświęcić obowiązki namiestnika, którego głosu każdy będzie teraz poszukiwać na rzecz podchodów? Patrii szachów? Minęło kilka godzin od rozpętanego za oknami szaleństwa, a ja pierwszy raz od bardzo dawna wciąż nie wiedziałem gdzie się podziać, co ze sobą zrobić. Być może faktycznie zmęczenie dawało o sobie znać, jednak wewnątrz czułem, że mogłem dać z siebie więcej. Z drugiej strony za każdym razem, gdy powracała ta myśl karciłem się, bowiem cóż tak naprawdę mogłem uczynić? Podjąć ryzyko wejścia w sam środek katastrofy i szukać zmarłych? Próżne były nadzieje, że ten kto w czas nie zdołał uciec przeżył atak uderzających o ziemię odłamków. Jak wielu naszych poległo? Czy wśród nich naprawdę była Elvira? Multon od dawna wzbudzała we mnie skrajne emocje, ale nigdy nie życzyłem jej śmierci. Nie zasłużyła na nią, podobnie jak nikt z nas. Świat przestał mienić się wieloma barwami – przeważył szkarłat. Blask płomieni i płynącej kamiennymi uliczkami krwi.
-Do tej pierwszej- odparłem spoglądając w zielone tęczówki. To siła i determinacja doprowadziły mnie do tego miejsca, a nie łut szczęścia. Daleki byłem od przekonania, że fart mi sprzyjał – wręcz przeciwnie. Droga do celu była wyboista, kręta i zwężająca się z każdym pokonanym metrem. Z czasem nawet po obróceniu się przez ramię nie widziałem odwrotu, żadnej możliwości cofnięcia się o krok i choć jeszcze nie zaszła taka konieczność, to zdawałem sobie sprawę, iż było to nieuniknione. Czasem każdy musiał się zatrzymać, złapać głęboki oddech i po prostu na moment spocząć. Usiąść i przemyśleć. Ileż można było biec, na jak długi dystans starczyłoby tchu? Wkrótce miałem się przekonać o własnej wytrzymałości, bowiem właśnie takie karty odkrył przede mną los. Cały splot wydarzeń był próbą i musiałem znaleźć najlepsze rozwiązanie, aby ukończyć ją z sukcesem. Tylko tak naprawdę co nim będzie? Pozostanie w jednym kawałku? -A ty? Jaka z tych grup jest ci bliższa?- spytałem zaraz przed tym jak przemknąłem wzrokiem po suficie. Zdawałem sobie sprawę, że wyczuwała napięcie i gęstniejącą atmosferę, ale byłem zbyt rozbity, żeby udawać. Po raz kolejny obnażyłem przy niej swe słabości.
-Ciężarem byłby brak twojej obecności- odparłem nie zmieniając tonu. Nie żartowałem, nie chciałem też lawirować na granicy dobrego smaku poprzez kpiące uwagi. Postawiłem na szczerość, bo akurat w tej sytuacji nie musiałem chwytać się kłamstwa. Naprawdę pragnąłem, aby pozostała wśród nas, aby cały ten trud przyniósł tylko dobre zakończenie, którym finalnie będziemy mogli wspólnie się cieszyć. Ktoś mógłby powiedzieć, że ta radość nigdy nie będzie prawdziwa, acz utkana przez mroczną magię, zaś ja pokrętnie liczyłem, iż z czasem odnajdzie w tym wszystkim siebie. Może po drugiej stronie barykady, może z innymi ludźmi u boku – ale dosięgnie szczęścia, na jakie zasługiwała mimo wcześniejszych, błędnych wyborów.
Wróciłem do niej wzrokiem, gdy odeszła od okna i skierowała się w stronę łóżka. Musiałem przywyknąć do tego widoku, to było coś zupełnie nowego, coś co jeszcze przeszło miesiąc temu obróciłbym w kiepski dowcip. Dlaczego musiało się tak wszystko skomplikować? Dlaczego choć raz nie mogło coś pójść zgodnie z oczekiwaniami? Obawiałem się, że sytuacja w kraju mnie rozproszy, odwróci uwagę i popełnię błąd, który zaważy na całej sprawie, na skutek czego będę musiał dotrzymać złożone obietnice. Nie chciałem tego. -Rebelianci, samozwańczy Zakon Feniksa- zbyt dużo informacji, zbyt szybko. Wkładając całą energię oraz czas w klątwę nie przemyślałem dobrze historii, jaką będę zmuszony jej opowiedzieć wszak istniało wiele wariantów, nie tylko jeden wiedziony wizją powodzenia. Nienawiść, podkreślałem ją. To właśnie takową musiała kierować się w stosunku do starych przyjaciół.
-Patrzę i widzę silną kobietę- szukałem jej wzroku, chciałem, aby spojrzała mi teraz w oczy. -Nieco zagubioną, ale to nie może nikogo dziwić. Któżby nie był?- nie chciałem jej martwić, że dzisiejsza noc była dopiero początkiem trudów, jakie przyniosą kolejne tygodnie. Ciężkich rozmów, nieprzychylnych spojrzeń i być może komentarzy. Nie byłem w stanie panować nad wszystkim – mogłem nakazać, żeby trzymali języki za zębami, jednakże byłbym ostatnim idiotą sądząc, że każdy będzie przestrzegać zasad. Z pewnością znajdą się osoby, jakie nie dostrzegą w tym planie pozytywów, nie pójdą o krok dalej i nie poświęcą chwili na analizę płynących korzyści oraz szansy demotywacji, jaka być może zapanuje w obozie wroga. -Tak- odparłem upijając kolejny łyk ze szkła, po czym obróciłem się w stronę szafki i sięgnąłem po butelkę. Uzupełniwszy zawartość chwyciłem drugie szkło i ruszyłem w jej kierunku – pewnym krokiem. Gdzieś w głębi siebie czułem, że nie była w stanie znów podnieść różdżki i wypowiedzieć inkantacji. Nawet jeśli obawiała się, wypełniał ją strach i lęk to była inteligentna, potrafiła przeprowadzić szybki rachunek zysków oraz strat. Rozmowa była tym pierwszym, musiała to wiedzieć.
-Ale to tylko ognista, obiecuję- uśmiechnąłem się nieznacznie i wysunąłem w jej kierunku dłoń. -Jeśli mi nie wierzysz to- westchnąłem, po czym podałem jej własne szkło, z którego chwilę wcześniej piłem. -Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?- spytałem widząc ponaglające spojrzenie. Faktycznie zamierzałem przemilczeć kwestię tego co uczyniłem po podaniu jej eliksiru, jednakże dziewczyna zdawała się być nieugięta. Otworzyłem usta chcąc udzielić odpowiedzi, kiedy nagle odrzuciła mierzwioną poduszkę i ponownie ruszyła w kierunku okna. Padające słowa wydawały się szczere, nie potrafiłby tak starannie zagrać tych emocji, wywołać drżenia rąk i smutku przedzierającego się przez zielone tęczówki. Odstawiłem na ziemię trzymane szklanki, po czym dźwignąłem się na równe nogi i zbliżyłem do dziewczyny. Tak naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć, nie byłem dobry w pocieszaniu, nawet jeśli wewnętrznie faktycznie chciałem pomóc. Cokolwiek zrobić, coś zdziałać. -Nie wiem czy to skutek uboczny, nie mam pojęcia Lucindo. Luki w pamięci z pewnością, aczkolwiek twój dystans oraz lęk- przerwałem na moment zaciskając wargi. -Mogę tylko liczyć, że będziesz gotowa ponownie mi zaufać. Cierpliwość jest moją mocną stroną- taka była prawda. Potrafiłem czekać, odłożyć coś na półkę licząc, że nadarzy się o wiele lepsza okazja do wykorzystania tego, czego prostym przykładem była fiolka jej krwi. Przecież mogłem wykorzystać ją wiele miesięcy temu.
-Nie odpowiem ci na to pytanie, odpowiedź musisz znaleźć sama- odparłem otulając ją ramieniem i tym samym skracając dzielący nas dystans. Nie byłem pewien czy tego chciała, ale jeśli dobrze mnie pamiętała, to wiedziała, że o wiele prościej wyrażać mi cokolwiek gestem niżeli słowem.
Zastanawiałem się ile pamiętała z naszych spotkań, wspólnych przygód. Obraz wyprawy do Gruzji był równie wyraźny jak u mnie? Czy jednak skrył się za czarną powłoką klątwy? Całonocne rozmowy na Pokątnej, czy Śmiertelnym Nokturnie, wiedziała o czym były? Była świadoma poszukiwań? Ucieczki przed duchami i pułapkami skrytymi w odmętach morskiej jaskini? Wciąż czuła zapach tęsknoty, której ulegliśmy w portowym, opuszczonym mieszkaniu, a samo wspomnienie wzbudzało w niej kolejną falę pożądania? Przyjemne kołatanie serca?
Od samego początku domyślałem się, że pierwsze dni będą najtrudniejsze, najbardziej zawiłe i zmuszające do głębszej analizy zachowania. Tylko kiedy miałem znaleźć na to czas? Poświęcić obowiązki namiestnika, którego głosu każdy będzie teraz poszukiwać na rzecz podchodów? Patrii szachów? Minęło kilka godzin od rozpętanego za oknami szaleństwa, a ja pierwszy raz od bardzo dawna wciąż nie wiedziałem gdzie się podziać, co ze sobą zrobić. Być może faktycznie zmęczenie dawało o sobie znać, jednak wewnątrz czułem, że mogłem dać z siebie więcej. Z drugiej strony za każdym razem, gdy powracała ta myśl karciłem się, bowiem cóż tak naprawdę mogłem uczynić? Podjąć ryzyko wejścia w sam środek katastrofy i szukać zmarłych? Próżne były nadzieje, że ten kto w czas nie zdołał uciec przeżył atak uderzających o ziemię odłamków. Jak wielu naszych poległo? Czy wśród nich naprawdę była Elvira? Multon od dawna wzbudzała we mnie skrajne emocje, ale nigdy nie życzyłem jej śmierci. Nie zasłużyła na nią, podobnie jak nikt z nas. Świat przestał mienić się wieloma barwami – przeważył szkarłat. Blask płomieni i płynącej kamiennymi uliczkami krwi.
-Do tej pierwszej- odparłem spoglądając w zielone tęczówki. To siła i determinacja doprowadziły mnie do tego miejsca, a nie łut szczęścia. Daleki byłem od przekonania, że fart mi sprzyjał – wręcz przeciwnie. Droga do celu była wyboista, kręta i zwężająca się z każdym pokonanym metrem. Z czasem nawet po obróceniu się przez ramię nie widziałem odwrotu, żadnej możliwości cofnięcia się o krok i choć jeszcze nie zaszła taka konieczność, to zdawałem sobie sprawę, iż było to nieuniknione. Czasem każdy musiał się zatrzymać, złapać głęboki oddech i po prostu na moment spocząć. Usiąść i przemyśleć. Ileż można było biec, na jak długi dystans starczyłoby tchu? Wkrótce miałem się przekonać o własnej wytrzymałości, bowiem właśnie takie karty odkrył przede mną los. Cały splot wydarzeń był próbą i musiałem znaleźć najlepsze rozwiązanie, aby ukończyć ją z sukcesem. Tylko tak naprawdę co nim będzie? Pozostanie w jednym kawałku? -A ty? Jaka z tych grup jest ci bliższa?- spytałem zaraz przed tym jak przemknąłem wzrokiem po suficie. Zdawałem sobie sprawę, że wyczuwała napięcie i gęstniejącą atmosferę, ale byłem zbyt rozbity, żeby udawać. Po raz kolejny obnażyłem przy niej swe słabości.
-Ciężarem byłby brak twojej obecności- odparłem nie zmieniając tonu. Nie żartowałem, nie chciałem też lawirować na granicy dobrego smaku poprzez kpiące uwagi. Postawiłem na szczerość, bo akurat w tej sytuacji nie musiałem chwytać się kłamstwa. Naprawdę pragnąłem, aby pozostała wśród nas, aby cały ten trud przyniósł tylko dobre zakończenie, którym finalnie będziemy mogli wspólnie się cieszyć. Ktoś mógłby powiedzieć, że ta radość nigdy nie będzie prawdziwa, acz utkana przez mroczną magię, zaś ja pokrętnie liczyłem, iż z czasem odnajdzie w tym wszystkim siebie. Może po drugiej stronie barykady, może z innymi ludźmi u boku – ale dosięgnie szczęścia, na jakie zasługiwała mimo wcześniejszych, błędnych wyborów.
Wróciłem do niej wzrokiem, gdy odeszła od okna i skierowała się w stronę łóżka. Musiałem przywyknąć do tego widoku, to było coś zupełnie nowego, coś co jeszcze przeszło miesiąc temu obróciłbym w kiepski dowcip. Dlaczego musiało się tak wszystko skomplikować? Dlaczego choć raz nie mogło coś pójść zgodnie z oczekiwaniami? Obawiałem się, że sytuacja w kraju mnie rozproszy, odwróci uwagę i popełnię błąd, który zaważy na całej sprawie, na skutek czego będę musiał dotrzymać złożone obietnice. Nie chciałem tego. -Rebelianci, samozwańczy Zakon Feniksa- zbyt dużo informacji, zbyt szybko. Wkładając całą energię oraz czas w klątwę nie przemyślałem dobrze historii, jaką będę zmuszony jej opowiedzieć wszak istniało wiele wariantów, nie tylko jeden wiedziony wizją powodzenia. Nienawiść, podkreślałem ją. To właśnie takową musiała kierować się w stosunku do starych przyjaciół.
-Patrzę i widzę silną kobietę- szukałem jej wzroku, chciałem, aby spojrzała mi teraz w oczy. -Nieco zagubioną, ale to nie może nikogo dziwić. Któżby nie był?- nie chciałem jej martwić, że dzisiejsza noc była dopiero początkiem trudów, jakie przyniosą kolejne tygodnie. Ciężkich rozmów, nieprzychylnych spojrzeń i być może komentarzy. Nie byłem w stanie panować nad wszystkim – mogłem nakazać, żeby trzymali języki za zębami, jednakże byłbym ostatnim idiotą sądząc, że każdy będzie przestrzegać zasad. Z pewnością znajdą się osoby, jakie nie dostrzegą w tym planie pozytywów, nie pójdą o krok dalej i nie poświęcą chwili na analizę płynących korzyści oraz szansy demotywacji, jaka być może zapanuje w obozie wroga. -Tak- odparłem upijając kolejny łyk ze szkła, po czym obróciłem się w stronę szafki i sięgnąłem po butelkę. Uzupełniwszy zawartość chwyciłem drugie szkło i ruszyłem w jej kierunku – pewnym krokiem. Gdzieś w głębi siebie czułem, że nie była w stanie znów podnieść różdżki i wypowiedzieć inkantacji. Nawet jeśli obawiała się, wypełniał ją strach i lęk to była inteligentna, potrafiła przeprowadzić szybki rachunek zysków oraz strat. Rozmowa była tym pierwszym, musiała to wiedzieć.
-Ale to tylko ognista, obiecuję- uśmiechnąłem się nieznacznie i wysunąłem w jej kierunku dłoń. -Jeśli mi nie wierzysz to- westchnąłem, po czym podałem jej własne szkło, z którego chwilę wcześniej piłem. -Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?- spytałem widząc ponaglające spojrzenie. Faktycznie zamierzałem przemilczeć kwestię tego co uczyniłem po podaniu jej eliksiru, jednakże dziewczyna zdawała się być nieugięta. Otworzyłem usta chcąc udzielić odpowiedzi, kiedy nagle odrzuciła mierzwioną poduszkę i ponownie ruszyła w kierunku okna. Padające słowa wydawały się szczere, nie potrafiłby tak starannie zagrać tych emocji, wywołać drżenia rąk i smutku przedzierającego się przez zielone tęczówki. Odstawiłem na ziemię trzymane szklanki, po czym dźwignąłem się na równe nogi i zbliżyłem do dziewczyny. Tak naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć, nie byłem dobry w pocieszaniu, nawet jeśli wewnętrznie faktycznie chciałem pomóc. Cokolwiek zrobić, coś zdziałać. -Nie wiem czy to skutek uboczny, nie mam pojęcia Lucindo. Luki w pamięci z pewnością, aczkolwiek twój dystans oraz lęk- przerwałem na moment zaciskając wargi. -Mogę tylko liczyć, że będziesz gotowa ponownie mi zaufać. Cierpliwość jest moją mocną stroną- taka była prawda. Potrafiłem czekać, odłożyć coś na półkę licząc, że nadarzy się o wiele lepsza okazja do wykorzystania tego, czego prostym przykładem była fiolka jej krwi. Przecież mogłem wykorzystać ją wiele miesięcy temu.
-Nie odpowiem ci na to pytanie, odpowiedź musisz znaleźć sama- odparłem otulając ją ramieniem i tym samym skracając dzielący nas dystans. Nie byłem pewien czy tego chciała, ale jeśli dobrze mnie pamiętała, to wiedziała, że o wiele prościej wyrażać mi cokolwiek gestem niżeli słowem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kontrasty – tak wiele ich dzieliło. Nie po raz pierwszy spoglądali na jeden temat w całkowicie różny sposób. Ona zwykle emocjonalna, krytyczna, mówiąca dużo i ciągle. On ostrożny, kpiący, kontrolujący sytuacje. Zdarzało im się zamieniać rolami, wybuchać w najmniej oczekiwanym momencie lub bawić się ciszą, lecz najczęściej gryźli się wzajemnie w toku trudnych i często nieprzyjemnych rozmów. Myślała, że osoby o takich temperamentach nigdy nie zdołają odnaleźć wspólnego języka, zostawić przestrzeń na spokój, kiedy dookoła trawił ich chaos. Widocznie codzienność przypominała huragan, a chwile ciszy dyktowane były pozostawaniem w samym jego oku. Nie mogła scalić wszystkiego, przypomnieć sobie wszystkich rozmów, spotkań. Nie wiedziała, czy chce próbować. Tych luk było tak wiele, że zapełnienie ich trwałoby nieskończoność. Nawet jeśli byłaby w stanie przypomnieć sobie to co działo się z nią na przestrzeni tych wszystkich miesięcy, a może nawet i lat, to skąd miałaby wiedzieć, że jest to prawda? Powoli docierało do niej, że jej życie przestało być jej życiem. Była jak statek dryfujący na bezkresnym morzu, sterowany nie przez nią, ale przez niewidzialną rękę, która bezlitośnie pchała go we wszystkich kierunkach. Kontrolowana, manipulowana, okłamywana. Nie było w tym nic co mogłaby uznać za prawdę, skoro nie mogła zawierzyć własnym myślom. Absurdalne, że w tym momencie pragnęła by ktoś przejął nad nią kontrolę, odebrał wolną wolę, nakazał jej żyć w określony sposób. To byłoby prostsze, prawda? Jak uwięziony ptak, który przestaje marzyć o wolności, bo zbyt długo tkwi w swojej klatce.
Chciała by mówił więcej. Opowiedział o wszystkim ze szczegółami, obdarował ją prawdą albo podzielił się wspomnieniem z tych zdarzeń. Chciała mieć kontrolę nad sytuacją, zobaczyć w nim sojusznika, kogoś kto tak jak ona przede wszystkim dąży do poznania prawdy. Pomimo zmęczenia i rozdrażnienia zdawał się idealnie panować nad własnymi emocjami. Rozumiał to co przeżywała, badał jej granice w sposób tak zahamowany, że wzbudzał w niej dyskomfort. Czy to był jego sposób na poradzenie sobie z sytuacją czy niczym go nie zaskoczyła? Może spodziewał się właśnie takiej reakcji, może przewidział, że ratunek przyniesie im znacznie więcej chaosu niżeli spokoju. Nie zadawał pytań, nie szukał w niej potwierdzenia własnych założeń lub w bardzo dobry sposób się z tym kamuflował. Był ostrożny i potrafiła rozpoznać tę rozwagę. Ile tak naprawdę dzieliło ich od wybuchu?
Skinęła głową słysząc jego odpowiedź. Spodziewała się jej. Nigdy nie traktował szczęścia jako czegoś niezbędnego, bowiem wierzył, że tylko dzięki własnemu wysiłkowi jest w stanie osiągnąć cele. Pamiętała ich rozmowę o marzeniach. Te nie mieściły się w jego pojmowaniu rzeczywistości. Plan, realizacja, dążenie do celu – owszem. Marzenia już niekoniecznie. W momencie, gdy ich świat zalała fala kataklizmu była pogrążona w głębokim śnie. Nie wierzyła jednak by miał nad tym kontrolę, by miał na to plan. Potrzebował szczęścia i jak widać je otrzymał. W końcu stali tu razem godziny po tym jak pierwsza z komet uderzyła o ziemię. Musiały wzajemnie się przeplatać, jedno nie istniało bez drugiego. Ludziom często zależało na tym by siłę zastąpić właśnie szczęściem. Nosili królicze łapki, uciekali wzrokiem, gdy na horyzoncie pojawiał się czarny kot, szukali talizmanów mających przynieść im opatrzność. Hipokryzja wydostałaby się z jej myśli, gdyby stwierdziła, że to nie miało również wpływu na jej istnienie. Passa jednak się skończyła się tragicznie. – Jeszcze wczoraj powiedziałabym, że do pierwszej – zaczęła z niepewnością w głosie. – Dziś jednak stwierdzam, że mam więcej szczęścia niżeli rozumu. – dodała unosząc wyżej podbródek. Nie chciała czuć się słaba – nawet przed nim. Już niejednokrotnie widział ją taką, znał jej słabości. Dziś jednak jak nigdy wcześniej potrzebowała mocno stać na ziemi. Co do samego siebie miał racje. Wątpiła by komukolwiek pozwolił przyłożyć różdżkę do własnego sukcesu. Osiągnął wszystko sam. Nie mogła mu tego odebrać, nie chciała mu tego odbierać.
Suffolk potrzebowało teraz przede wszystkim swojego namiestnika. Sądziła jednak, że wybrał to z czym mógł sobie poradzić. Co na chwile obecną miałby tam robić? W jego działaniach nie mogło być chaosu, nie mogło być zmęczenia. Rozbity mógł przynieść swoim ludziom więcej krzywdy niżeli pożytku. W tym wirze wydarzeń, gdzie każdy gest, każde słowo mogło mieć ogromne znaczenie. Jednakże, namiestnik musiał działać ostrożnie, równoważąc na krawędzi pomiędzy pewnością siebie a troską o dobro wspólnoty. Jego decyzje mogły być jak kamienie wrzucone do stawu - wpływać na równowagę wody, nastrój ryb, i rozchodzić się falami na najbardziej nieoczekiwane strony. Jeżeli pragnął się tu skryć, zaznać spokoju, to nie mogła mu tego ofiarować. Była definicją chaosu i tym bardziej bała się być kolejnym ciężarem w jego rękach. Wypowiedziane słowa jak i szczerość w jego głosie zbiła ją z pantałyku. – Chcesz, żebym została tutaj? Jak sobie to wyobrażasz? – zapytała bez kpiny w głosie, a ze szczerą wątpliwością. Nie wiedziała, jak mieliby to poukładać, jak mieli nadać temu jakiś sens.
Czuła jak całe ciało spina jej się od oczekiwania. Odpowiedzi, których pragnęła miały przynieść jej większy chaos lub w końcu poprowadzić ją ku zrozumieniu. To było jak moment przed kulminacją, gdy świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na coś nieuchwytnego, co miało wkrótce nadejść. Prawda była niczym uderzenie. Potężna fala emocji zalała jej ciało, umysł. Czuła jak igiełki napięcia wbijają się w jej skórę całkowicie paraliżując. – Zakon Feniksa? – powtórzyła ledwo szeptem nie mogą zapanować nad rosnącą w gardle gulą. Na jej twarzy malowało się niezrozumienie, lęk i złość. – Co zrobili? Po co to zrobili? – nie rozumiała, a on niewiele wyjaśniał. Czekał na jej reakcję? Chciał dawkować informacje by nie podpalić i tak krótkiego lontu? Pokręciła głową, bo nie było to coś czego mogłaby się spodziewać. We wspomnieniach nie widziała nic co wskazywałoby na jakiekolwiek powiązanie z organizacją, o której mówił. Nie widziała ludzi, nie widziała miejsc. Nic co krzyczałoby w jej głowie, że to prawda.
Parsknęła bez krzty wesołości, gdy zatrzymał na niej spojrzenie. Silną kobietę? W tym momencie była przeciwieństwem siły. Jej postawa była sztywna, jakby pod ciężarem nie tylko własnych myśli, ale i całego świata. Choć wokół niej wirowało napięcie, to w jej oczach można było dostrzec tylko zmęczenie. – Nie oszczędzaj mnie, nie mów mi tego co pragnę usłyszeć – zaczęła z lekkim wahaniem. – Nie siła mną kieruje, a naiwność i głupota. – łamacz klątw dający się złapać w szczelną pułapkę rebelii. Czy pobrzmiewała w tym siła? Zawsze była dla siebie krytyczna, perfekcjonistyczne wymagania, które sama sobie narzucała kierowały jej życiem. Jak mogła dostrzec w sobie coś dobrego, skoro na tak długi czas została całkowicie odseparowana od prawdziwego życia?
Patrzyła, jak sięga po szklanki i zbliża się do łóżka. Potwierdzenie z jego ust jej nie zaskoczyło. W końcu wprost powiedział, że musiał posunąć się do podstępu. Czy miało to wpływ na zaufanie? Czy sięgnięcie teraz po trunek spotkałoby się oporem? Wątpiła w to. Może utopiony w alkoholu wywar przyniósłby jej ukojenie? Nie poddała pod wątpliwość jego intencji, ale ten zdawał się zakładać, że takowe mogła posiadać. Nic na to nie odpowiedziała. – A o czym wolałbyś rozmawiać? – zapytała zanim podniosła się łóżka. Poczuła, jak gorycz przelewa się w jej wnętrzu burząc osąd, mącąc zmysły. Jego oszczędność w słowach sprawiała, że czuła jeszcze większe zagubienie. Dlaczego tak trudno było mu oddać jej kawałek tego co zostało odebrane?
Wracając do okna chciała się wycofać, ale ten bardzo szybko ponownie skrócił dzielący ich dystans. Było jej trudniej skupić myśli, gdy znajdowali się tak blisko siebie. Bez względu na niepokój i obawy, które wciąż się w niej pojawiały, nie potrafiła pozostać na niego obojętna. – Myślisz, że wspomnienia wrócą? – zapytała odwracając się do niego. Nie dało się ukryć wybrzmiewającej w głosie nadziei. – A wcześniej? Jaka byłam wcześniej? Mówiąc, że inni pogodzili się ze stratą kogo miałeś na myśli? – nie rozumiała. Powtarzane jak mantra słowa: nie.rozumiem. Chwytała się jedynie urywków, drobnych wskazówek, które jej ofiarował. Zakon Feniksa nałożył na nią coś co sprawiło, że była zmanipulowana i podatna? Była z nimi? Pomagała im? Tego nie wiedziała. Drew ją uratował pozbywając się świństwa, o którym wspominał, ale skutkiem ubocznym tego był brak wspomnień? Widziała siebie oczami wyobraźni; zagubioną i pozbawioną świadomości. Co przyszło jej uczynić? Jakim człowiek być?
Poczuła, jak otacza ją ramieniem i cała się spięła. Nie mogła nad tym zapanować, bowiem instynkt podpowiadał jej coś innego niżeli podpowiadały jej wspomnienia. Nie cofnęła się jednak, nie wzdrygnęła. Po plecach przebiegł jej jedynie pojedynczy dreszcz. Uniosła na niego wzrok, nie kryła irytacji, bowiem to było ostatnie czego chciała. – Sama? Więc zostawisz mnie z tym samą? – zapytała przez chwile wpatrując się w jego tęczówki, a po chwili odwracając wzrok. Westchnęła i wypełniona rezygnacją przymknęła na moment oczy. – Z naszej dwójki tylko ty wiesz, jak było naprawdę. Sama mogę jedynie przygotować sobie stryczek. – dodała powracając do niego spojrzeniem.
Chciała by mówił więcej. Opowiedział o wszystkim ze szczegółami, obdarował ją prawdą albo podzielił się wspomnieniem z tych zdarzeń. Chciała mieć kontrolę nad sytuacją, zobaczyć w nim sojusznika, kogoś kto tak jak ona przede wszystkim dąży do poznania prawdy. Pomimo zmęczenia i rozdrażnienia zdawał się idealnie panować nad własnymi emocjami. Rozumiał to co przeżywała, badał jej granice w sposób tak zahamowany, że wzbudzał w niej dyskomfort. Czy to był jego sposób na poradzenie sobie z sytuacją czy niczym go nie zaskoczyła? Może spodziewał się właśnie takiej reakcji, może przewidział, że ratunek przyniesie im znacznie więcej chaosu niżeli spokoju. Nie zadawał pytań, nie szukał w niej potwierdzenia własnych założeń lub w bardzo dobry sposób się z tym kamuflował. Był ostrożny i potrafiła rozpoznać tę rozwagę. Ile tak naprawdę dzieliło ich od wybuchu?
Skinęła głową słysząc jego odpowiedź. Spodziewała się jej. Nigdy nie traktował szczęścia jako czegoś niezbędnego, bowiem wierzył, że tylko dzięki własnemu wysiłkowi jest w stanie osiągnąć cele. Pamiętała ich rozmowę o marzeniach. Te nie mieściły się w jego pojmowaniu rzeczywistości. Plan, realizacja, dążenie do celu – owszem. Marzenia już niekoniecznie. W momencie, gdy ich świat zalała fala kataklizmu była pogrążona w głębokim śnie. Nie wierzyła jednak by miał nad tym kontrolę, by miał na to plan. Potrzebował szczęścia i jak widać je otrzymał. W końcu stali tu razem godziny po tym jak pierwsza z komet uderzyła o ziemię. Musiały wzajemnie się przeplatać, jedno nie istniało bez drugiego. Ludziom często zależało na tym by siłę zastąpić właśnie szczęściem. Nosili królicze łapki, uciekali wzrokiem, gdy na horyzoncie pojawiał się czarny kot, szukali talizmanów mających przynieść im opatrzność. Hipokryzja wydostałaby się z jej myśli, gdyby stwierdziła, że to nie miało również wpływu na jej istnienie. Passa jednak się skończyła się tragicznie. – Jeszcze wczoraj powiedziałabym, że do pierwszej – zaczęła z niepewnością w głosie. – Dziś jednak stwierdzam, że mam więcej szczęścia niżeli rozumu. – dodała unosząc wyżej podbródek. Nie chciała czuć się słaba – nawet przed nim. Już niejednokrotnie widział ją taką, znał jej słabości. Dziś jednak jak nigdy wcześniej potrzebowała mocno stać na ziemi. Co do samego siebie miał racje. Wątpiła by komukolwiek pozwolił przyłożyć różdżkę do własnego sukcesu. Osiągnął wszystko sam. Nie mogła mu tego odebrać, nie chciała mu tego odbierać.
Suffolk potrzebowało teraz przede wszystkim swojego namiestnika. Sądziła jednak, że wybrał to z czym mógł sobie poradzić. Co na chwile obecną miałby tam robić? W jego działaniach nie mogło być chaosu, nie mogło być zmęczenia. Rozbity mógł przynieść swoim ludziom więcej krzywdy niżeli pożytku. W tym wirze wydarzeń, gdzie każdy gest, każde słowo mogło mieć ogromne znaczenie. Jednakże, namiestnik musiał działać ostrożnie, równoważąc na krawędzi pomiędzy pewnością siebie a troską o dobro wspólnoty. Jego decyzje mogły być jak kamienie wrzucone do stawu - wpływać na równowagę wody, nastrój ryb, i rozchodzić się falami na najbardziej nieoczekiwane strony. Jeżeli pragnął się tu skryć, zaznać spokoju, to nie mogła mu tego ofiarować. Była definicją chaosu i tym bardziej bała się być kolejnym ciężarem w jego rękach. Wypowiedziane słowa jak i szczerość w jego głosie zbiła ją z pantałyku. – Chcesz, żebym została tutaj? Jak sobie to wyobrażasz? – zapytała bez kpiny w głosie, a ze szczerą wątpliwością. Nie wiedziała, jak mieliby to poukładać, jak mieli nadać temu jakiś sens.
Czuła jak całe ciało spina jej się od oczekiwania. Odpowiedzi, których pragnęła miały przynieść jej większy chaos lub w końcu poprowadzić ją ku zrozumieniu. To było jak moment przed kulminacją, gdy świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na coś nieuchwytnego, co miało wkrótce nadejść. Prawda była niczym uderzenie. Potężna fala emocji zalała jej ciało, umysł. Czuła jak igiełki napięcia wbijają się w jej skórę całkowicie paraliżując. – Zakon Feniksa? – powtórzyła ledwo szeptem nie mogą zapanować nad rosnącą w gardle gulą. Na jej twarzy malowało się niezrozumienie, lęk i złość. – Co zrobili? Po co to zrobili? – nie rozumiała, a on niewiele wyjaśniał. Czekał na jej reakcję? Chciał dawkować informacje by nie podpalić i tak krótkiego lontu? Pokręciła głową, bo nie było to coś czego mogłaby się spodziewać. We wspomnieniach nie widziała nic co wskazywałoby na jakiekolwiek powiązanie z organizacją, o której mówił. Nie widziała ludzi, nie widziała miejsc. Nic co krzyczałoby w jej głowie, że to prawda.
Parsknęła bez krzty wesołości, gdy zatrzymał na niej spojrzenie. Silną kobietę? W tym momencie była przeciwieństwem siły. Jej postawa była sztywna, jakby pod ciężarem nie tylko własnych myśli, ale i całego świata. Choć wokół niej wirowało napięcie, to w jej oczach można było dostrzec tylko zmęczenie. – Nie oszczędzaj mnie, nie mów mi tego co pragnę usłyszeć – zaczęła z lekkim wahaniem. – Nie siła mną kieruje, a naiwność i głupota. – łamacz klątw dający się złapać w szczelną pułapkę rebelii. Czy pobrzmiewała w tym siła? Zawsze była dla siebie krytyczna, perfekcjonistyczne wymagania, które sama sobie narzucała kierowały jej życiem. Jak mogła dostrzec w sobie coś dobrego, skoro na tak długi czas została całkowicie odseparowana od prawdziwego życia?
Patrzyła, jak sięga po szklanki i zbliża się do łóżka. Potwierdzenie z jego ust jej nie zaskoczyło. W końcu wprost powiedział, że musiał posunąć się do podstępu. Czy miało to wpływ na zaufanie? Czy sięgnięcie teraz po trunek spotkałoby się oporem? Wątpiła w to. Może utopiony w alkoholu wywar przyniósłby jej ukojenie? Nie poddała pod wątpliwość jego intencji, ale ten zdawał się zakładać, że takowe mogła posiadać. Nic na to nie odpowiedziała. – A o czym wolałbyś rozmawiać? – zapytała zanim podniosła się łóżka. Poczuła, jak gorycz przelewa się w jej wnętrzu burząc osąd, mącąc zmysły. Jego oszczędność w słowach sprawiała, że czuła jeszcze większe zagubienie. Dlaczego tak trudno było mu oddać jej kawałek tego co zostało odebrane?
Wracając do okna chciała się wycofać, ale ten bardzo szybko ponownie skrócił dzielący ich dystans. Było jej trudniej skupić myśli, gdy znajdowali się tak blisko siebie. Bez względu na niepokój i obawy, które wciąż się w niej pojawiały, nie potrafiła pozostać na niego obojętna. – Myślisz, że wspomnienia wrócą? – zapytała odwracając się do niego. Nie dało się ukryć wybrzmiewającej w głosie nadziei. – A wcześniej? Jaka byłam wcześniej? Mówiąc, że inni pogodzili się ze stratą kogo miałeś na myśli? – nie rozumiała. Powtarzane jak mantra słowa: nie.rozumiem. Chwytała się jedynie urywków, drobnych wskazówek, które jej ofiarował. Zakon Feniksa nałożył na nią coś co sprawiło, że była zmanipulowana i podatna? Była z nimi? Pomagała im? Tego nie wiedziała. Drew ją uratował pozbywając się świństwa, o którym wspominał, ale skutkiem ubocznym tego był brak wspomnień? Widziała siebie oczami wyobraźni; zagubioną i pozbawioną świadomości. Co przyszło jej uczynić? Jakim człowiek być?
Poczuła, jak otacza ją ramieniem i cała się spięła. Nie mogła nad tym zapanować, bowiem instynkt podpowiadał jej coś innego niżeli podpowiadały jej wspomnienia. Nie cofnęła się jednak, nie wzdrygnęła. Po plecach przebiegł jej jedynie pojedynczy dreszcz. Uniosła na niego wzrok, nie kryła irytacji, bowiem to było ostatnie czego chciała. – Sama? Więc zostawisz mnie z tym samą? – zapytała przez chwile wpatrując się w jego tęczówki, a po chwili odwracając wzrok. Westchnęła i wypełniona rezygnacją przymknęła na moment oczy. – Z naszej dwójki tylko ty wiesz, jak było naprawdę. Sama mogę jedynie przygotować sobie stryczek. – dodała powracając do niego spojrzeniem.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obawiałem się pierwszych spojrzeń, rozmów, a przede wszystkim pytań. Musiałem uważać, zachować odpowiedni dystans, aby nie powiedzieć niczego, co wzbudziłoby jej obawy i zaważyło na mej rzekomej prawdomówności, która wówczas miała kluczowe znaczenie. Wszystko sprowadzało się do zaufania, do uczucia, jakim mnie darzyła i choć rozmyślając w gabinecie nad planem wydawało mi się, że byłem gotów na wszystkie ewentualności, to rzeczywistość wydała brutalny wyrok. Tak jak niemożliwym było przewidzenie katastrofy, przemknął mi przez myśl aspekt niechęci, może nawet nienawiści. Doszedłem wtem do wniosku, że najlepszym będzie zapewnienie jej przestrzeni i mozolna odbudowa tego co odebrało przekleństwo. Widziałem to w znacznie ciemniejszych barwach, może nader bardzo dałem się wciągnąć w wir skrajności – nie sądziłem, aby mogły zadziałać półśrodki. Najwyraźniej jednak tak właśnie się stało; zagubiła się nie tylko we własnej tożsamości, ale i pewności co do osób trzecich, w tym mnie.
Początkowe obawy zniknęły. Byłem już pewien, że klątwa zacisnęła w swych sidłach jej wspomnienia. Nie chciało mi się wierzyć, żeby mogła w tak autentyczny sposób odegrać konsternację, strach oraz złość. Dezorientacja emanowała z jej zielonych tęczówek, drżące dłonie zdradzały negatywne emocje, podobnie jak poważny wyraz twarzy, który nijak się miał do uśmiechu, jakim witała mnie o poranku. Podejmowała nierówną walkę, pragnęła odnaleźć siebie, prawdziwe ja i zdawałem sobie sprawę, że pytania były niczym innym jak ostatnią deską ratunku. Drogą prowadzącą do zrozumienia, akceptacji sytuacji i wiążących się z nimi zmian. Prawdziwy przewrót, życiowy obrót o sto osiemdziesiąt stopni.
Obserwowałem ją, we własnych myślach prowadziłem analizę, dzięki której klarowała się wstępna opinia. Widziałem w jej oczach zniecierpliwienie mieszane z gniewem w stosunku do mojej małomówności, wycofania. Zachowania dystansu i ograniczenia rozmowy do krótkich komentarzy. Musiałem dać jej więcej, właśnie tego oczekiwała wszak nigdy wcześniej nie uciekałem w podobny sposób nawet od najtrudniejszych konwersacji, nie zwykłem też podążać skrótami. Znała mnie, zbyt dobrze była zaznajomiona z moim charakterem oraz postępowaniem, aby wówczas dać wiarę wyłącznie zmęczeniu. Rzecz jasna takowe było ogromne, miniona noc pochłonęła masę energii i siły, ale przecież byłem tu – zjawiłem się w jej progach tym samym dając niemą zgodę na poruszenie nurtujących ją kwestii. Zaufanie Drew, pamiętaj. Powtarzałem to sobie, recytowałem niczym mantrę. Musiałem odłożyć na bok zwątpienie, zawierzyć własnej intuicji i otoczyć ją opieką nawet jeśli w jej mniemaniu takowej nie potrzebowała. Nie wiem czy jakikolwiek czarodziej znajdujący się na jej miejscu odrzucałby wszelkie pomocne dłonie. Trudno było być panem losu, o którym niewiele przyszło nam pamiętać.
-Jestem innego zdania- stwierdziłem zgodnie z prawdą. -Jestem przekonany, że gdy to wszystko stanie się jedynie niechcianym, zepchniętym w odmęty umysłu wspomnieniem, przyznasz mi rację. Postawisz się w rzędzie osób, które nie tylko charakteryzują się ogromną, wewnętrzną siłą, ale i inteligencją- nie prawiłem tego tylko po to, aby poprawić jej lichy nastrój. Nawet gdy pozostawała w szeregach wroga uważałem ją za godną rywalkę, wyjątkowo groźną przeciwniczkę. Mówiłem o tym głośno i powtarzałem, gdy podobny temat wiódł prym w dyskusji. Mimo często spotykanej ignorancji i wybujałego ego nakazującego myśleć o sobie w samych superlatywach, ja miałem szacunek do umiejętności wroga; do ich atutów oraz doświadczenia. Nie stawiałem ich w gorszej pozycji nawet jeśli toczone bitwy rzadko kończyły się dla nich z sukcesem. Wielu młodych i początkujących wojowników miewało z tym problemy, ale zwykle pierwsze starcie weryfikowało ich opinie, może nawet pewne oczekiwania.
-Tutaj, przy mnie lub ze mną- odparłem widząc targające nią wątpliwości. -Teraz to jest i twój dom, Lucindo- dodałem właściwie od razu i wygiąłem wargi w lekkim, szczerym uśmiechu. Było mi prościej, gdy nie musiałem kłamać. -Zdaję sobie sprawę, że to wnętrze może ci nie pasować, kolor ścian, czy wielkość łoża- rzuciłem półżartem chcąc nieco rozluźnić gęstą atmosferę. -Jednak te zmiany musimy zostawić sobie na później lub po prostu zajmiesz inną sypialnię- na końcu języka miałem, że mogła dzielić jedną ze mną, ale ostatecznie nie powiedziałem tego głośno. Rzecz jasna w każdej innej sytuacji bym się nie powstrzymywał, jednakże wówczas wciąż badałem grunt, sprawdzałem na ile wspomnienia ze mną były żywe, a uczucia prawdziwe. Niepokoił ten lęk, pozostawał zagwozdką, nurtującą tajemnicą, dlatego wybrałem zapobiegawczość, nawet w trywialnym żarcie. -Radzimy sobie tutaj całkiem nieźle. Jedynym problemem pozostaje umiejętność gotowania, a raczej jej kompletny brak u każdego z nas. Nie wyłamujesz się, a zatem jeśli nie chcemy żywić się tylko sałatą będziemy musieli od czasu do czasu udać się do schroniska na ten smaczny gulasz- celowo do tego nawiązałem, byłem ciekaw jej reakcji.
Nikły uśmiech ponownie zastąpiła powaga. Pokiwałem wolno głową na pytanie o Zakon Feniksa – czyli wspomnienia z nimi związane skutecznie zostały ukryte za barierą czarnomagicznego przekleństwa. Brałem tę ewentualność pod wątpliwość, zakładałem podobne następstwo i choć dla wielu mogło okazać się to skazą na klątwie, to ja miałem odmienne zdanie. Oczywiście jej rozległa wiedza na temat tworu byłaby niezwykle przydatna, ale i bez tych informacji mieliśmy ogromne szanse unicestwić ich na dobre. Większość angielskich ziem była pod naszą kontrolą, byliśmy władzą i prawem. -Trudno znaleźć jednoznaczną i trafną odpowiedź na to pytanie. Ich motywacją jest zniszczyć to co czarodzieje budowali przez lata, zaniechać naszych tradycji i zapomnieć o historii. Może okazałaś się dla nich cenna ze względu na swoje pochodzenie? Błękitną krew? Taka osoba w ich szeregach zwraca uwagę tłumu i tym samym zapewnia nowych zwolenników, bo przecież doskonale wiemy jak wielki posłuch mają szlachecko urodzeni. Może zaś znalazłaś się w złym miejscu i czasie? Zaufałaś złej osobie? Nie było mnie przy tym Lucindo, zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Od samego początku nie wierzyłem, że dobrowolnie wzięłaś ich stronę, stąd te wszystkie nasze kłótnie i nieustanne powroty do tego tematu. Przy każdym spotkaniu, każdej okazji. Zapewne zastanawiasz się teraz dlaczego od razu nie pozbyłem się tego świństwa- zacisnąłem wargi, podobnie jak dłoń na trzymanym szkle. -Trudno mówi się o własnych słabościach, braku wiedzy. Musisz mi wierzyć, że potrzebowałem czasu, aby poznać naturę tego przekleństwa, opracować sposób na jego złamanie. To była bardzo stara magia, a jak sama doskonale wiesz właśnie ona jest najbardziej nieprzewidywalna. Na szali nie leżała tylko obrana strona, ale przede wszystkim życie- westchnąłem schylając na moment głowę, po czym upiłem trunku. Nie działał rozluźniająco, ale w jakiś irracjonalny sposób pomagał zebrać myśli.
Wbiłem w nią spojrzenie, gdy po raz kolejny zakpiła ze swej siły. Wiedziona zagubieniem prawiła głupstwa i zamierzałem ją w tym utwierdzać, nawet jeśli miałbym zacząć się powtarzać. Nie była słaba, a naiwna prawdopodobnie tylko ze względu na żywione do mnie uczucia. -Obarczanie siebie winą to absurd. Widzisz co się dzieje za oknem? Jaką mamy pewność, że nie stoją za tym właśnie oni? Gotów byli zesłać katastrofę w postaci anomalii, to i te setki odłamków niosących chaos oraz śmierć mogą być ich dziełem. Dla nich życie nie ma znaczenia, liczy się tylko walka o chore idee. Przelali mnóstwo krwi, zbrukali nią uliczki każdego z hrabstw i dziś, jeśli to ich sprawka, pewnie fetują w swojej norze oczekując oklasków. To, że wpadłaś w ich sidła nie jest twoją winą, mogło to spotkać każdego z nas- odparłem nie szczędząc pewności w swym głosie. -Listów gończych nie wydaje się na honorowych i godnych ludzi, lecz zbrodniarzy- skwitowałem rozsiadając się na skraju łóżka. Obróciwszy w dłoni szkło ponownie z niego upiłem i skupiłem na niej swoje spojrzenie. Wierzyła? Oczekiwała odpowiedzi, otrzymywała je. Zaniechałem dystansu, ona też musiała. Nie sięgnęła jednak po trunek – z obawy czy braku chęci? Może zaś nie chciała stracić resztek pozostałej kontroli? Mogłem tylko domyślać się, z jak wielkim trudem utrzymywała się na granicy.
-Chciałbym wiedzieć co czujesz, co myślisz. Poza tym- przerwałem pozwalając sobie na łagodny uśmiech. -Dlaczego mnie zaatakowałaś?- niewinne pytanie niosło za sobą wyczekiwaną odpowiedź. Takowa mogła wiele wyjaśnić, rzucić nieco więcej światła na wspomnianą tajemnicę.
Wiedziałem, że wspomnienia nie wrócą. Nie kiedy klątwa pozostawała aktywna, ale rzecz jasna nie mogłem jej w tym uświadomić. -Nie wiem Lucindo, może musi minąć trochę czasu?- rozłożyłem bezradnie ramiona, po czym dźwignąłem się z miękkiego materaca. -Pamiętasz swoją przeszłość? Rodowy dworek? Szkolne czasy? Podróże?- spytałem. -Nas?- dodałem dość otwarcie, kiedy już moje ramię otuliło szczupłe ciało. -Możemy nad tym popracować, poszukać rozwiązania- zasugerowałem. Rzecz jasna planowałem ją od tego pomysłu odwieść, przekonać do korzyści płynących z takiego rozwoju sprawy.
Poczułem niechęć, ale nie odsunąłem się. Zamiast tego ułożyłem palec pod jej brodą i delikatnie zadarłem ją do góry – chciałem, aby spojrzała mi w oczy. -Oczywiście, że nie zostawię cię z tym. Źle mnie zrozumiałaś- nie mogłem powiedzieć kim wówczas była – sama musiała do tego dojść, dać sobie trochę niezbędnych dni, może nawet tygodni. -Dla mnie jesteś tą samą Lucindą, zawsze nią byłaś. Nic się nie zmieniło, poza tym, że w końcu jesteś tam, gdzie powinnaś być od dawna- wytłumaczyłem, bowiem naprawdę nie chodziło mi o pozostawienie jej w osamotnieniu. Potrzebowała wsparcia i takowe zamierzałem jej zapewnić.
Początkowe obawy zniknęły. Byłem już pewien, że klątwa zacisnęła w swych sidłach jej wspomnienia. Nie chciało mi się wierzyć, żeby mogła w tak autentyczny sposób odegrać konsternację, strach oraz złość. Dezorientacja emanowała z jej zielonych tęczówek, drżące dłonie zdradzały negatywne emocje, podobnie jak poważny wyraz twarzy, który nijak się miał do uśmiechu, jakim witała mnie o poranku. Podejmowała nierówną walkę, pragnęła odnaleźć siebie, prawdziwe ja i zdawałem sobie sprawę, że pytania były niczym innym jak ostatnią deską ratunku. Drogą prowadzącą do zrozumienia, akceptacji sytuacji i wiążących się z nimi zmian. Prawdziwy przewrót, życiowy obrót o sto osiemdziesiąt stopni.
Obserwowałem ją, we własnych myślach prowadziłem analizę, dzięki której klarowała się wstępna opinia. Widziałem w jej oczach zniecierpliwienie mieszane z gniewem w stosunku do mojej małomówności, wycofania. Zachowania dystansu i ograniczenia rozmowy do krótkich komentarzy. Musiałem dać jej więcej, właśnie tego oczekiwała wszak nigdy wcześniej nie uciekałem w podobny sposób nawet od najtrudniejszych konwersacji, nie zwykłem też podążać skrótami. Znała mnie, zbyt dobrze była zaznajomiona z moim charakterem oraz postępowaniem, aby wówczas dać wiarę wyłącznie zmęczeniu. Rzecz jasna takowe było ogromne, miniona noc pochłonęła masę energii i siły, ale przecież byłem tu – zjawiłem się w jej progach tym samym dając niemą zgodę na poruszenie nurtujących ją kwestii. Zaufanie Drew, pamiętaj. Powtarzałem to sobie, recytowałem niczym mantrę. Musiałem odłożyć na bok zwątpienie, zawierzyć własnej intuicji i otoczyć ją opieką nawet jeśli w jej mniemaniu takowej nie potrzebowała. Nie wiem czy jakikolwiek czarodziej znajdujący się na jej miejscu odrzucałby wszelkie pomocne dłonie. Trudno było być panem losu, o którym niewiele przyszło nam pamiętać.
-Jestem innego zdania- stwierdziłem zgodnie z prawdą. -Jestem przekonany, że gdy to wszystko stanie się jedynie niechcianym, zepchniętym w odmęty umysłu wspomnieniem, przyznasz mi rację. Postawisz się w rzędzie osób, które nie tylko charakteryzują się ogromną, wewnętrzną siłą, ale i inteligencją- nie prawiłem tego tylko po to, aby poprawić jej lichy nastrój. Nawet gdy pozostawała w szeregach wroga uważałem ją za godną rywalkę, wyjątkowo groźną przeciwniczkę. Mówiłem o tym głośno i powtarzałem, gdy podobny temat wiódł prym w dyskusji. Mimo często spotykanej ignorancji i wybujałego ego nakazującego myśleć o sobie w samych superlatywach, ja miałem szacunek do umiejętności wroga; do ich atutów oraz doświadczenia. Nie stawiałem ich w gorszej pozycji nawet jeśli toczone bitwy rzadko kończyły się dla nich z sukcesem. Wielu młodych i początkujących wojowników miewało z tym problemy, ale zwykle pierwsze starcie weryfikowało ich opinie, może nawet pewne oczekiwania.
-Tutaj, przy mnie lub ze mną- odparłem widząc targające nią wątpliwości. -Teraz to jest i twój dom, Lucindo- dodałem właściwie od razu i wygiąłem wargi w lekkim, szczerym uśmiechu. Było mi prościej, gdy nie musiałem kłamać. -Zdaję sobie sprawę, że to wnętrze może ci nie pasować, kolor ścian, czy wielkość łoża- rzuciłem półżartem chcąc nieco rozluźnić gęstą atmosferę. -Jednak te zmiany musimy zostawić sobie na później lub po prostu zajmiesz inną sypialnię- na końcu języka miałem, że mogła dzielić jedną ze mną, ale ostatecznie nie powiedziałem tego głośno. Rzecz jasna w każdej innej sytuacji bym się nie powstrzymywał, jednakże wówczas wciąż badałem grunt, sprawdzałem na ile wspomnienia ze mną były żywe, a uczucia prawdziwe. Niepokoił ten lęk, pozostawał zagwozdką, nurtującą tajemnicą, dlatego wybrałem zapobiegawczość, nawet w trywialnym żarcie. -Radzimy sobie tutaj całkiem nieźle. Jedynym problemem pozostaje umiejętność gotowania, a raczej jej kompletny brak u każdego z nas. Nie wyłamujesz się, a zatem jeśli nie chcemy żywić się tylko sałatą będziemy musieli od czasu do czasu udać się do schroniska na ten smaczny gulasz- celowo do tego nawiązałem, byłem ciekaw jej reakcji.
Nikły uśmiech ponownie zastąpiła powaga. Pokiwałem wolno głową na pytanie o Zakon Feniksa – czyli wspomnienia z nimi związane skutecznie zostały ukryte za barierą czarnomagicznego przekleństwa. Brałem tę ewentualność pod wątpliwość, zakładałem podobne następstwo i choć dla wielu mogło okazać się to skazą na klątwie, to ja miałem odmienne zdanie. Oczywiście jej rozległa wiedza na temat tworu byłaby niezwykle przydatna, ale i bez tych informacji mieliśmy ogromne szanse unicestwić ich na dobre. Większość angielskich ziem była pod naszą kontrolą, byliśmy władzą i prawem. -Trudno znaleźć jednoznaczną i trafną odpowiedź na to pytanie. Ich motywacją jest zniszczyć to co czarodzieje budowali przez lata, zaniechać naszych tradycji i zapomnieć o historii. Może okazałaś się dla nich cenna ze względu na swoje pochodzenie? Błękitną krew? Taka osoba w ich szeregach zwraca uwagę tłumu i tym samym zapewnia nowych zwolenników, bo przecież doskonale wiemy jak wielki posłuch mają szlachecko urodzeni. Może zaś znalazłaś się w złym miejscu i czasie? Zaufałaś złej osobie? Nie było mnie przy tym Lucindo, zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Od samego początku nie wierzyłem, że dobrowolnie wzięłaś ich stronę, stąd te wszystkie nasze kłótnie i nieustanne powroty do tego tematu. Przy każdym spotkaniu, każdej okazji. Zapewne zastanawiasz się teraz dlaczego od razu nie pozbyłem się tego świństwa- zacisnąłem wargi, podobnie jak dłoń na trzymanym szkle. -Trudno mówi się o własnych słabościach, braku wiedzy. Musisz mi wierzyć, że potrzebowałem czasu, aby poznać naturę tego przekleństwa, opracować sposób na jego złamanie. To była bardzo stara magia, a jak sama doskonale wiesz właśnie ona jest najbardziej nieprzewidywalna. Na szali nie leżała tylko obrana strona, ale przede wszystkim życie- westchnąłem schylając na moment głowę, po czym upiłem trunku. Nie działał rozluźniająco, ale w jakiś irracjonalny sposób pomagał zebrać myśli.
Wbiłem w nią spojrzenie, gdy po raz kolejny zakpiła ze swej siły. Wiedziona zagubieniem prawiła głupstwa i zamierzałem ją w tym utwierdzać, nawet jeśli miałbym zacząć się powtarzać. Nie była słaba, a naiwna prawdopodobnie tylko ze względu na żywione do mnie uczucia. -Obarczanie siebie winą to absurd. Widzisz co się dzieje za oknem? Jaką mamy pewność, że nie stoją za tym właśnie oni? Gotów byli zesłać katastrofę w postaci anomalii, to i te setki odłamków niosących chaos oraz śmierć mogą być ich dziełem. Dla nich życie nie ma znaczenia, liczy się tylko walka o chore idee. Przelali mnóstwo krwi, zbrukali nią uliczki każdego z hrabstw i dziś, jeśli to ich sprawka, pewnie fetują w swojej norze oczekując oklasków. To, że wpadłaś w ich sidła nie jest twoją winą, mogło to spotkać każdego z nas- odparłem nie szczędząc pewności w swym głosie. -Listów gończych nie wydaje się na honorowych i godnych ludzi, lecz zbrodniarzy- skwitowałem rozsiadając się na skraju łóżka. Obróciwszy w dłoni szkło ponownie z niego upiłem i skupiłem na niej swoje spojrzenie. Wierzyła? Oczekiwała odpowiedzi, otrzymywała je. Zaniechałem dystansu, ona też musiała. Nie sięgnęła jednak po trunek – z obawy czy braku chęci? Może zaś nie chciała stracić resztek pozostałej kontroli? Mogłem tylko domyślać się, z jak wielkim trudem utrzymywała się na granicy.
-Chciałbym wiedzieć co czujesz, co myślisz. Poza tym- przerwałem pozwalając sobie na łagodny uśmiech. -Dlaczego mnie zaatakowałaś?- niewinne pytanie niosło za sobą wyczekiwaną odpowiedź. Takowa mogła wiele wyjaśnić, rzucić nieco więcej światła na wspomnianą tajemnicę.
Wiedziałem, że wspomnienia nie wrócą. Nie kiedy klątwa pozostawała aktywna, ale rzecz jasna nie mogłem jej w tym uświadomić. -Nie wiem Lucindo, może musi minąć trochę czasu?- rozłożyłem bezradnie ramiona, po czym dźwignąłem się z miękkiego materaca. -Pamiętasz swoją przeszłość? Rodowy dworek? Szkolne czasy? Podróże?- spytałem. -Nas?- dodałem dość otwarcie, kiedy już moje ramię otuliło szczupłe ciało. -Możemy nad tym popracować, poszukać rozwiązania- zasugerowałem. Rzecz jasna planowałem ją od tego pomysłu odwieść, przekonać do korzyści płynących z takiego rozwoju sprawy.
Poczułem niechęć, ale nie odsunąłem się. Zamiast tego ułożyłem palec pod jej brodą i delikatnie zadarłem ją do góry – chciałem, aby spojrzała mi w oczy. -Oczywiście, że nie zostawię cię z tym. Źle mnie zrozumiałaś- nie mogłem powiedzieć kim wówczas była – sama musiała do tego dojść, dać sobie trochę niezbędnych dni, może nawet tygodni. -Dla mnie jesteś tą samą Lucindą, zawsze nią byłaś. Nic się nie zmieniło, poza tym, że w końcu jesteś tam, gdzie powinnaś być od dawna- wytłumaczyłem, bowiem naprawdę nie chodziło mi o pozostawienie jej w osamotnieniu. Potrzebowała wsparcia i takowe zamierzałem jej zapewnić.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Może w tym wszystkim wciąż chodziło o wybór? Od najmłodszych lat walczyła o własną niezależność. Wyrywała jej skrawki, pragnęła mieć ostatnie zdanie, decydować o własnym losie. Marzyła o wolności, bo krew płynąca w jej żyłach zdawała się być więzieniem, kajdanami oplatającymi jej drobne nadgarstki. Walczyła z tradycją nie chcąc jej się poddać, bo to wiązało się z porzuceniem samej siebie, a przecież w tym świecie nie miała nic prócz własnej autonomii. Tak przynajmniej jej się zdawało. Przez ten cały czas wmawiała sobie, że przynajmniej własne życie jest w stanie kontrolować. Za jej sprawą i jej decyzjami kreowało się istnienie. Teraz, gdy wspomnienia zostały jej odebrane, a tożsamość runęła w posadach, utraciła to co dla niej najważniejsze. Świadomość, którą budowała okazała się być jednym wielkim kłamstwem. Majakiem. Wszystko, co uznawała za pewnik, rozsypało się jak domek z kart. Jej dotychczasowy świat, zbudowany na wyborach i decyzjach, przestał istnieć. Teraz musiała konfrontować się z rzeczywistością, która była bardziej jak enigmatyczna zagadka niż znana jej przestrzeń. Nawet samo słowo "ja" stało się obce, tracąc swoje znaczenie w wirze utraconych wspomnień. Krucha iluzja – nic więcej, nic mniej.
Pomimo targających nią emocji bacznie go obserwowała. Widziała czujny wzrok, dobierane w zamyśleniu słowa. Nie mogła sobie przypomnieć czy tak było zawsze. Był przecież inteligentnym czarodziejem i prościej przychodziło mu odsunięcie od siebie uczuć, spoglądanie na otaczającą ich rzeczywistość w sposób racjonalny. Dziś może i nad nim emocje wzięły górę? Kłębiący się w niej niepokój nakazywał bycie ostrożną. W jego obecności zwykle czuła tęsknotę, ale też poczucie winy. Jakby patrzenie na niego, rozmawianie z nim, dotykanie jego skóry było czymś złym. Zasługiwała na karę, bo przez moment oddawała się własnym przyjemnościom. Teraz wydawało jej się to logiczne. Skoro stali po dwóch stronach barykady, skoro sama nie mogła kontrolować własnego życia, to wszystko co wychodziło od jej pragnień zdawało się być zakazane. Czasem, gdy patrzyła w jego oczy, widziała w nich odzwierciedlenie własnych wewnętrznych rozterek.
Tylko on jeden mógł dać jej odpowiedzi, których tak bardzo potrzebowała. Nieważne, że te zapewne przyniosą jej więcej bólu, nieważne, że to co usłyszy może na zawsze ją odmienić. Chciał by ruszyła dalej, by przeszłość stała się jedynie wspomnieniem, po którym będzie silniejsza. Musiał jej w tym pomóc. Proszenie o to wciąż było tak niesamowicie trudne. Wystawianie się na ocenę, odsłanianie swojej bezradności przed innymi. To cecha, którą przyszło im dzielić – okazywanie słabości nawet przed samym sobą bywało niemożliwe. Na słowa mężczyzny nie odpowiedziała. Chciała mu zaufać, wiedziała, że powinna mu ufać. Trudno było jednak wyobrazić sobie własną przyszłość. Pokładał wiele wiary w jej zdrowie psychiczne. Cóż, prawdopodobnie robiłaby to samo, gdyby sytuacja była odwrotna. Stali na dwóch różnych brzegach rwącej rzeki. On w pełni świadomości, rozumieniu otaczającego ich świata, ona w szaleństwie trzymająca się kurczowo uderzających wspomnień – jego twarzy, słów, dotyku. Dobrych i złych chwil.
To był jego dom, jego scheda. Doszedł do tego własną pracą, wysiłkiem, decyzjami, które na pewno nie były łatwe. Chciał by została przy nim, nie przyjmował innej ewentualności. Nie znikniesz Lucindo. Czy myślał o tym wcześniej? Podjął decyzje wraz wlaniem wywaru do jej kieliszka? Nie było w tym logiki, a uczucia, którymi ją darzył. Mądry by to pojął więc może była głupia? Parsknęła, gdy wspomniał o wystroju. – Drew – westchnęła kręcąc przy tym głową z rezygnacją. – Mówisz tak jakby mi na tym zależało. Na ścianach, wielkości łóżka, ilości światła. Nie dbam o to. – skąd w ogóle taki pomysł? Musiał wiedzieć, że była ostatnią osobą, która przywiązywała do tego jakąkolwiek wagę. Jej dyskomfort nie brał się niewygody. Czy po tym wszystkim nie dostała więcej niżeli zasługiwała? – Zastanawiam się jednak czy wiesz na co właściwie się decydujesz. Czyż nie będą cię oceniać przez mój pryzmat? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Nawet w takich momentach przychodziło jej rozważać wszelkie scenariusze i to nie tylko dla własnego dobra i komfortu. Mogła się nie odezwać, mogła nie pokazywać mu negatywnych stron własnych wyborów, ale tak nie potrafiła. Jeszcze nie.
Przez chwile zapomniała, że mieszkali tu też inni ludzie. Członkowie jego rodziny, najbliżsi. Co właściwie mogli sobie pomyśleć? Jak ją oceniali? Pomimo wewnętrznego spokoju jaki czuła przy Irinie podejrzewała, że ta nie jest nazbyt zachwycona jej obecnością. Dlaczego miałaby być? Nie wypowiedziała tych wątpliwości na głos, bo wiedziała co przyjdzie jej usłyszeć. Drew to nie obchodziło. Nie, był nazbyt pewny własnej decyzji.
Słowa mężczyzny ożywiły w niej wspomnienia. Beztroskie przekomarzania, którym mogli się oddawać. Sałata, gulasz – trywialne, absurdalne w obliczu tego z czym mierzą się teraz. Odwróciła spojrzenie choć po jej ustach przemknął nikły uśmiech. Był niemądry, a może wręcz przeciwnie? Widząc w jakim jest stanie bez cienia zawahania kierował jej uwagę na to co wciąż w niej tkwiło. Na wspomnienia, których nie utraciła. Nie skomentowała tego jednak choć odpowiedź cisnęła jej się na usta.
Wyczekiwała odpowiedzi chcąc w końcu zacząć układać rozsypankę myśli i przeżyć. Nie poddawała jego słów pod wątpliwość, bo była jak niechlujnie zapisana kartka, z której nic nie potrafiła rozczytać. Po prostu słuchała i obserwowała. Przychodziło mu to z trudem, bo przecież nie da się na coś takiego po prostu przygotować. Czy powodem mogła być błękitna krew? Czy to właśnie szlacheckie urodzenie wpędziło ją w ten koszmar, z którego dopiero przyszło jej się obudzić? Trudno było w to uwierzyć. Nie uchodziła za dobrego przedstawiciela swojej klasy społecznej. Wręcz przeciwnie. Uciekła z rodzinnego domu, była nieposłuszna. Dawała z siebie jedynie minimum. Jeżeli jej obecność miałaby zachęcić jakiegokolwiek szlachcica do poparcia sprawy to tylko tak samo toksycznego. Czy mogła zaufać komuś kto ją zdradził? Zmanipulował i odebrał wolność? To możliwe zważywszy na to, że była człowiekiem wciąż widzącym dobro w innych. Przy każdej możliwej okazji, podczas każdej rozmowy zasiewał w niej ziarno niepewności, pokazywał jej, że obrana przez nią droga jest błędna, pełna obłudy i manipulacji. Przychodziło im prosić się wzajemnie o spokój, brak kłótni i zaczepek, bo w pewnym momencie każda rozmowa właśnie do tego ich prowadziła. – Jak długo to trwało? – zapytała, gdy zrobił przerwę odwracając od niej spojrzenie. Jak długo pozostawała w tym stanie? Ile miesięcy, ile lat? Pokiwała głową. – Pokażesz mi to co udało ci się zgromadzić? Na czym opierało się to przekleństwo? – chyba nie myślał, że przyjdzie jej pogodzić się z tym bez zadawania kolejnych pytań, bez drążenia. Była łamaczem klątw, a pozwoliła by to właśnie klątwa spętała jej umysł, zabiła w niej duszę. – Nie umiem tego pojąć, Drew. – zaczęła a w jej głosie dało się wyczuć kiełkującą złość. Złość na stracony czas, stracone życie, na ludzi, którym tak łatwo przyszło odebranie jej wolnej woli. – Kogo mogłam tam znać? Nie pamiętam żadnych twarzy, żadnych imion. Widywałeś mnie z kimś, a może o kimś wspominałam? – mówiąc to mimowolnie zacisnęła dłoń na własnym nadgarstku. To brzmiało nieprawdopodobnie, jak życie kogoś całkowicie innego.
Kataklizm za oknem nie mógł być dziełem żadnego człowieka. Wątpiła by jakakolwiek magia była w stanie ściągnąć na świat coś tak okropnego. Może to właśnie była ta naiwność, o której myślała? Może nie wierzyła, że ludzie są w stanie zrobić coś tak okrutnego? Dla nich życie nie ma znaczenia, liczy się tylko walka o chore idee. – A ja? Ja przelewałam krew, zabijałam? Czy moją twarz też oglądałeś na listach gończych? – zapytała nie mając zamiaru pozostawiać niczego w domysłach. Nie rozumiała dlaczego miała być im potrzebna, nie rozumiała dlaczego chcieli ją wykorzystać. Serce zabiło jej mocniej, a skóra zbladła, gdy wyczekiwała odpowiedzi. Miała ochotę krzyczeć, wyć i płakać z bezsilności. Nigdy nie czuła podobnego gniewu, podobnej furii.
Z każdym słowem, z każdym puzzlem powracającym na swoje miejsce czuła, że coraz ciężej jest jej utrzymać emocje w ryzach. Czy kiedykolwiek przyjdzie jej jeszcze się rehabilitować? Naprawić wyrządzone krzywdy? Zrozumieć własne myśli? Skupiła wzrok na mężczyźnie i pokręciła głową. – Milion malutkich igieł wbijało mi się w skórę. Igieł wypełnionych lękiem, ostrzegających przed nadchodzącym zagrożeniem. Kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam obce miejsce, obce twarze, chciałam walczyć, ale dopiero, gdy dostrzegłam ciebie poczułam, że to ty jesteś zagrożeniem. To ciebie się bałam. – zaczęła nie odwracając spojrzenia od jego oczu. Chciała oddać mu szczerość, którą sama otrzymała. – Wypowiedziałam inkantacje, ale już po chwili jej żałowałam, a kiedy się obroniłeś ogarnęła mnie ulga. Z jednej strony chciałam cię zranić, a z drugiej bałam się, że mogę to zrobić. Potem usłyszałam głos Iriny i to podziałało na mnie kojąco. Nie rozumiem. Poznałyśmy się pod koniec lipca, wiedziałeś o tym? Nie wiem, dlaczego nagle poczułam się przy niej bezpiecznie. – dodała obserwując jego reakcje. Chciał wiedzieć jak się czuła, chciał wiedzieć o czym myślała. Przez długi czas ciężko jej będzie złożyć to w słowa.
Pragnęła odzyskać wspomnienia. Pragnęła wiedzieć o wszystkim nawet jeśli miało się to wiązać z nieopisanym cierpieniem. Tak nie było lepiej. Ludzie, którzy nigdy nie doświadczyli utraty pamięci nie wiedzą jak wielki ciężar to ze sobą niesie. Nie wiedzieć nic o sobie, o swojej przeszłości, o tworzonych relacjach. Nie znać własnych reakcji, nie rozumieć blizn na ciele. Bez względu na to jak trudna miała być do tego droga chciała przez nią przejść. Bo wszystko było lepsze od niewiedzy. – Pamiętam dzieciństwo, pamiętam Hogwart, może nie całkiem, ale przecież minęło tyle lat. Poszukiwania artefaktów, powrót do Londynu. Urywki z tamtych czasów, pojedyncze zdarzenia. – zaczęła starając się w głowie ułożyć sobie chronologicznie własne przeżycia. – To trochę tak jakby brakowało mi pojedynczych dni, tygodni albo konkretnych osób. – dodała spoglądając na niego z zagubieniem. Tak się właśnie czuła – zgubiona we własnym istnieniu. – Pamiętam nas, ale nie wiem czy to co obserwuje we wspomnieniach to prawda. Nie ufam już sobie, dlaczego powinnam zaufać tobie? – sam wspomniał o cierpliwości, o tym, że da jej czas na odbudowanie zaufania. Chciała wiedzieć, dlaczego powinna mu w tym zawierzyć. Skinęła głową, gdy wspomniał, że wspólnie mogą poszukać jakiegoś rozwiązania. Na pewno istniało jakieś wyjście, ten stan nie mógł trwać wiecznie.
Uniosła podbródek i utkwiła w nim spojrzenie. Może była jedną wielką niewiadomą. Może nie chciał jej z tym zostawiać, a jedynie dać jej przestrzeń do tego by poznała samą siebie. Złość wlała się w jej ciało, bo ostatnie czego teraz potrzebowała, to bycie samej z własnymi myślami. Przeczyła sama sobie i jeśli zdecydował się być tak blisko, to nie mógł się dziwić, że obrywał rykoszetem. Czuła dotyk jego dłoni na skórze, irracjonalną potrzebę ucieczki od wszystkiego i wszystkich, ale nie zrobiła nawet kroku. Nie mogła, bo wbrew pozorom to co mówił było pocieszeniem. Dawało nikłą nadzieję. – Jestem wrakiem, wiesz o tym? Pociągnę cię ze sobą na dno – nie użalała się nad sobą. Wierzyła w to i wcale nie zależało jej na tym by ją przekonywał, że jest inaczej. Musiał wiedzieć co to wszystko oznacza, musiał wiedzieć na co właściwie przystaje. Nieważne jaka była wcześniej, bo po tym wszystkim nigdy nie będzie już taka sama.
Pomimo targających nią emocji bacznie go obserwowała. Widziała czujny wzrok, dobierane w zamyśleniu słowa. Nie mogła sobie przypomnieć czy tak było zawsze. Był przecież inteligentnym czarodziejem i prościej przychodziło mu odsunięcie od siebie uczuć, spoglądanie na otaczającą ich rzeczywistość w sposób racjonalny. Dziś może i nad nim emocje wzięły górę? Kłębiący się w niej niepokój nakazywał bycie ostrożną. W jego obecności zwykle czuła tęsknotę, ale też poczucie winy. Jakby patrzenie na niego, rozmawianie z nim, dotykanie jego skóry było czymś złym. Zasługiwała na karę, bo przez moment oddawała się własnym przyjemnościom. Teraz wydawało jej się to logiczne. Skoro stali po dwóch stronach barykady, skoro sama nie mogła kontrolować własnego życia, to wszystko co wychodziło od jej pragnień zdawało się być zakazane. Czasem, gdy patrzyła w jego oczy, widziała w nich odzwierciedlenie własnych wewnętrznych rozterek.
Tylko on jeden mógł dać jej odpowiedzi, których tak bardzo potrzebowała. Nieważne, że te zapewne przyniosą jej więcej bólu, nieważne, że to co usłyszy może na zawsze ją odmienić. Chciał by ruszyła dalej, by przeszłość stała się jedynie wspomnieniem, po którym będzie silniejsza. Musiał jej w tym pomóc. Proszenie o to wciąż było tak niesamowicie trudne. Wystawianie się na ocenę, odsłanianie swojej bezradności przed innymi. To cecha, którą przyszło im dzielić – okazywanie słabości nawet przed samym sobą bywało niemożliwe. Na słowa mężczyzny nie odpowiedziała. Chciała mu zaufać, wiedziała, że powinna mu ufać. Trudno było jednak wyobrazić sobie własną przyszłość. Pokładał wiele wiary w jej zdrowie psychiczne. Cóż, prawdopodobnie robiłaby to samo, gdyby sytuacja była odwrotna. Stali na dwóch różnych brzegach rwącej rzeki. On w pełni świadomości, rozumieniu otaczającego ich świata, ona w szaleństwie trzymająca się kurczowo uderzających wspomnień – jego twarzy, słów, dotyku. Dobrych i złych chwil.
To był jego dom, jego scheda. Doszedł do tego własną pracą, wysiłkiem, decyzjami, które na pewno nie były łatwe. Chciał by została przy nim, nie przyjmował innej ewentualności. Nie znikniesz Lucindo. Czy myślał o tym wcześniej? Podjął decyzje wraz wlaniem wywaru do jej kieliszka? Nie było w tym logiki, a uczucia, którymi ją darzył. Mądry by to pojął więc może była głupia? Parsknęła, gdy wspomniał o wystroju. – Drew – westchnęła kręcąc przy tym głową z rezygnacją. – Mówisz tak jakby mi na tym zależało. Na ścianach, wielkości łóżka, ilości światła. Nie dbam o to. – skąd w ogóle taki pomysł? Musiał wiedzieć, że była ostatnią osobą, która przywiązywała do tego jakąkolwiek wagę. Jej dyskomfort nie brał się niewygody. Czy po tym wszystkim nie dostała więcej niżeli zasługiwała? – Zastanawiam się jednak czy wiesz na co właściwie się decydujesz. Czyż nie będą cię oceniać przez mój pryzmat? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Nawet w takich momentach przychodziło jej rozważać wszelkie scenariusze i to nie tylko dla własnego dobra i komfortu. Mogła się nie odezwać, mogła nie pokazywać mu negatywnych stron własnych wyborów, ale tak nie potrafiła. Jeszcze nie.
Przez chwile zapomniała, że mieszkali tu też inni ludzie. Członkowie jego rodziny, najbliżsi. Co właściwie mogli sobie pomyśleć? Jak ją oceniali? Pomimo wewnętrznego spokoju jaki czuła przy Irinie podejrzewała, że ta nie jest nazbyt zachwycona jej obecnością. Dlaczego miałaby być? Nie wypowiedziała tych wątpliwości na głos, bo wiedziała co przyjdzie jej usłyszeć. Drew to nie obchodziło. Nie, był nazbyt pewny własnej decyzji.
Słowa mężczyzny ożywiły w niej wspomnienia. Beztroskie przekomarzania, którym mogli się oddawać. Sałata, gulasz – trywialne, absurdalne w obliczu tego z czym mierzą się teraz. Odwróciła spojrzenie choć po jej ustach przemknął nikły uśmiech. Był niemądry, a może wręcz przeciwnie? Widząc w jakim jest stanie bez cienia zawahania kierował jej uwagę na to co wciąż w niej tkwiło. Na wspomnienia, których nie utraciła. Nie skomentowała tego jednak choć odpowiedź cisnęła jej się na usta.
Wyczekiwała odpowiedzi chcąc w końcu zacząć układać rozsypankę myśli i przeżyć. Nie poddawała jego słów pod wątpliwość, bo była jak niechlujnie zapisana kartka, z której nic nie potrafiła rozczytać. Po prostu słuchała i obserwowała. Przychodziło mu to z trudem, bo przecież nie da się na coś takiego po prostu przygotować. Czy powodem mogła być błękitna krew? Czy to właśnie szlacheckie urodzenie wpędziło ją w ten koszmar, z którego dopiero przyszło jej się obudzić? Trudno było w to uwierzyć. Nie uchodziła za dobrego przedstawiciela swojej klasy społecznej. Wręcz przeciwnie. Uciekła z rodzinnego domu, była nieposłuszna. Dawała z siebie jedynie minimum. Jeżeli jej obecność miałaby zachęcić jakiegokolwiek szlachcica do poparcia sprawy to tylko tak samo toksycznego. Czy mogła zaufać komuś kto ją zdradził? Zmanipulował i odebrał wolność? To możliwe zważywszy na to, że była człowiekiem wciąż widzącym dobro w innych. Przy każdej możliwej okazji, podczas każdej rozmowy zasiewał w niej ziarno niepewności, pokazywał jej, że obrana przez nią droga jest błędna, pełna obłudy i manipulacji. Przychodziło im prosić się wzajemnie o spokój, brak kłótni i zaczepek, bo w pewnym momencie każda rozmowa właśnie do tego ich prowadziła. – Jak długo to trwało? – zapytała, gdy zrobił przerwę odwracając od niej spojrzenie. Jak długo pozostawała w tym stanie? Ile miesięcy, ile lat? Pokiwała głową. – Pokażesz mi to co udało ci się zgromadzić? Na czym opierało się to przekleństwo? – chyba nie myślał, że przyjdzie jej pogodzić się z tym bez zadawania kolejnych pytań, bez drążenia. Była łamaczem klątw, a pozwoliła by to właśnie klątwa spętała jej umysł, zabiła w niej duszę. – Nie umiem tego pojąć, Drew. – zaczęła a w jej głosie dało się wyczuć kiełkującą złość. Złość na stracony czas, stracone życie, na ludzi, którym tak łatwo przyszło odebranie jej wolnej woli. – Kogo mogłam tam znać? Nie pamiętam żadnych twarzy, żadnych imion. Widywałeś mnie z kimś, a może o kimś wspominałam? – mówiąc to mimowolnie zacisnęła dłoń na własnym nadgarstku. To brzmiało nieprawdopodobnie, jak życie kogoś całkowicie innego.
Kataklizm za oknem nie mógł być dziełem żadnego człowieka. Wątpiła by jakakolwiek magia była w stanie ściągnąć na świat coś tak okropnego. Może to właśnie była ta naiwność, o której myślała? Może nie wierzyła, że ludzie są w stanie zrobić coś tak okrutnego? Dla nich życie nie ma znaczenia, liczy się tylko walka o chore idee. – A ja? Ja przelewałam krew, zabijałam? Czy moją twarz też oglądałeś na listach gończych? – zapytała nie mając zamiaru pozostawiać niczego w domysłach. Nie rozumiała dlaczego miała być im potrzebna, nie rozumiała dlaczego chcieli ją wykorzystać. Serce zabiło jej mocniej, a skóra zbladła, gdy wyczekiwała odpowiedzi. Miała ochotę krzyczeć, wyć i płakać z bezsilności. Nigdy nie czuła podobnego gniewu, podobnej furii.
Z każdym słowem, z każdym puzzlem powracającym na swoje miejsce czuła, że coraz ciężej jest jej utrzymać emocje w ryzach. Czy kiedykolwiek przyjdzie jej jeszcze się rehabilitować? Naprawić wyrządzone krzywdy? Zrozumieć własne myśli? Skupiła wzrok na mężczyźnie i pokręciła głową. – Milion malutkich igieł wbijało mi się w skórę. Igieł wypełnionych lękiem, ostrzegających przed nadchodzącym zagrożeniem. Kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam obce miejsce, obce twarze, chciałam walczyć, ale dopiero, gdy dostrzegłam ciebie poczułam, że to ty jesteś zagrożeniem. To ciebie się bałam. – zaczęła nie odwracając spojrzenia od jego oczu. Chciała oddać mu szczerość, którą sama otrzymała. – Wypowiedziałam inkantacje, ale już po chwili jej żałowałam, a kiedy się obroniłeś ogarnęła mnie ulga. Z jednej strony chciałam cię zranić, a z drugiej bałam się, że mogę to zrobić. Potem usłyszałam głos Iriny i to podziałało na mnie kojąco. Nie rozumiem. Poznałyśmy się pod koniec lipca, wiedziałeś o tym? Nie wiem, dlaczego nagle poczułam się przy niej bezpiecznie. – dodała obserwując jego reakcje. Chciał wiedzieć jak się czuła, chciał wiedzieć o czym myślała. Przez długi czas ciężko jej będzie złożyć to w słowa.
Pragnęła odzyskać wspomnienia. Pragnęła wiedzieć o wszystkim nawet jeśli miało się to wiązać z nieopisanym cierpieniem. Tak nie było lepiej. Ludzie, którzy nigdy nie doświadczyli utraty pamięci nie wiedzą jak wielki ciężar to ze sobą niesie. Nie wiedzieć nic o sobie, o swojej przeszłości, o tworzonych relacjach. Nie znać własnych reakcji, nie rozumieć blizn na ciele. Bez względu na to jak trudna miała być do tego droga chciała przez nią przejść. Bo wszystko było lepsze od niewiedzy. – Pamiętam dzieciństwo, pamiętam Hogwart, może nie całkiem, ale przecież minęło tyle lat. Poszukiwania artefaktów, powrót do Londynu. Urywki z tamtych czasów, pojedyncze zdarzenia. – zaczęła starając się w głowie ułożyć sobie chronologicznie własne przeżycia. – To trochę tak jakby brakowało mi pojedynczych dni, tygodni albo konkretnych osób. – dodała spoglądając na niego z zagubieniem. Tak się właśnie czuła – zgubiona we własnym istnieniu. – Pamiętam nas, ale nie wiem czy to co obserwuje we wspomnieniach to prawda. Nie ufam już sobie, dlaczego powinnam zaufać tobie? – sam wspomniał o cierpliwości, o tym, że da jej czas na odbudowanie zaufania. Chciała wiedzieć, dlaczego powinna mu w tym zawierzyć. Skinęła głową, gdy wspomniał, że wspólnie mogą poszukać jakiegoś rozwiązania. Na pewno istniało jakieś wyjście, ten stan nie mógł trwać wiecznie.
Uniosła podbródek i utkwiła w nim spojrzenie. Może była jedną wielką niewiadomą. Może nie chciał jej z tym zostawiać, a jedynie dać jej przestrzeń do tego by poznała samą siebie. Złość wlała się w jej ciało, bo ostatnie czego teraz potrzebowała, to bycie samej z własnymi myślami. Przeczyła sama sobie i jeśli zdecydował się być tak blisko, to nie mógł się dziwić, że obrywał rykoszetem. Czuła dotyk jego dłoni na skórze, irracjonalną potrzebę ucieczki od wszystkiego i wszystkich, ale nie zrobiła nawet kroku. Nie mogła, bo wbrew pozorom to co mówił było pocieszeniem. Dawało nikłą nadzieję. – Jestem wrakiem, wiesz o tym? Pociągnę cię ze sobą na dno – nie użalała się nad sobą. Wierzyła w to i wcale nie zależało jej na tym by ją przekonywał, że jest inaczej. Musiał wiedzieć co to wszystko oznacza, musiał wiedzieć na co właściwie przystaje. Nieważne jaka była wcześniej, bo po tym wszystkim nigdy nie będzie już taka sama.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zwykle nie myślałem długo nad odpowiedziami, bowiem te nasuwały się same. Byłem szczery, mówiłem co ślina przynosiła mi na język nie bacząc na konsekwencje. Oczywiście zdarzały się wyjątki od reguły; na salonach, w nietypowym towarzystwie tudzież gdy musiałem kłamać, dokładnie tak jak dziś. Analizowałem wszelkie zdania, formułowałem je wpierw w głowie, by dopiero po wstępnym zaakceptowaniu ujrzały światło dzienne i choć liczyłem się z ryzykiem wykrycia, to nie mogłem postawić wszystkiego na jedną kartę. Wolałem tłumaczyć się zmęczeniem, przesytem wydarzeń minionej nocy, niżeli zabłądzić w wirze fałszu spowodowanym absurdalnym wytłumaczeniem. Znałem ją na tyle, aby zyskać pewność, iż żadna przekazana informacja nie umknie jej uwadze, a tym bardziej nie zostanie zaniechana – szczególnie ta, której po prostu nie rozumiała. Była szczegółowa, lubiła pociągnąć za język i drążyć niewygodny temat, zwłaszcza że tyczył się głównie jej samej. Ponadto towarzyszące uczucie zagubienia tylko pogłębiało to pragnienie; musiałem być ostrożny i rozważny. Inaczej domek z kart – bo w pierwszym etapie właśnie do niego można by to wszystko porównać – runie, ignorując włożony w budowę wysiłek.
-Wiem- odparłem, gdy zawetowała wszelkie zmiany. -Żartowałem- dodałem chcąc ją upewnić, że wcale nie postrzegałem jej jako osoby, dla której priorytetem był kolor ścian, czy rodzaj wspomnianych mebli. -Jeśli jednak będziesz chciała urządzić go inaczej, tak żebyś czuła się bardziej komfortowo, to nie widzę żadnego problemu- taka była prawda. Każdy miał jakiś gust, dla każdego walorami były zupełnie inne aspekty, dlatego nie czułbym się urażony, gdyby zapragnęła wprowadzić swoje porządki wszak nie miała być tu gościem, a domownikiem. -Naprawdę sądzisz, że interesuje mnie zdanie innych?- spytałem wyginając wargi w ironicznym wyrazie, po czym pokręciłem przecząco głową. -Dobrze wiesz, że to ostatnie co brałbym do siebie. To mój dom i wyłącznie ja będę decydować, kto może w nim przebywać- pewność w głosie musiała rozwiać jej wątpliwości. Ludzie mogli plotkować, z pewnością będą, ale zupełnie mnie to nie interesowało. Nie znali prawdy, mieli się z nią zmierzyć dopiero po czasie i jeśli okaże się dla nich policzkiem, to niestety – pozostało im nadstawić drugi.
Znane były mi powody sceptycyzmu Iriny, ale nie mogłem powiedzieć o nich głośno. Nie dzisiaj ani w kolejnych tygodniach czy miesiącach. Ciotka martwiła się o dobro rodziny, o jej bezpieczeństwo i dobre imię, ale z drugiej strony rozumiała płynące z tego przedsięwzięcia korzyści. Tak naprawdę po jednej rozmowie była w stanie skalkulować, ile w tym wszystkim było mego wyrachowania, a wewnętrznych pragnień, obok których nie potrafiłem dłużej przechodzić z założonymi rękoma. Próbowałem na wiele sposobów, jednak żadne z nich nie przynosiły owoców oraz korzyści, dlatego ten wydał mi się jedyny możliwy i przy tym rozsądny. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, to Lucinda nigdy mi nie wybaczy; gorzej, z pewnością skończy się to walką, z jakiej tylko jedno z nas będzie mogło wyjść cało. Wyłożyłem wszystkie karty na stół, odkryłem się, lecz nie żałowałem.
-Myślę, że stało się to kilka tygodni przez naszym spotkaniem w Zamglonej Dolinie- celowo wspomniałem tamtą rozmowę, bowiem właśnie wtedy padły gorzkie słowa i nastąpiła pierwsza próba przeciągnięcia jej na naszą stronę. Opowiedziała się za rebeliantami, jasno przedstawiła swoje poglądy i była pewna moich – same sprzeczności, kolejna bariera, jakiej nie byliśmy w stanie wspólnie pokonać. Utworzyła się pomiędzy nami przepaść, jakiej pokonanie wiązało się z rychłym upadkiem.
Spodziewałem się, że będzie chciała zobaczyć notatki wszak była cholernym łamaczem klątw. Skłamałbym przyznając, że byłem na to gotowy – bo nie, nie byłem. W toku przygotowań i rozważań nie miałem czasu na tworzenie fikcyjnych manuskryptów, aczkolwiek najwyraźniej będę zmuszony je wykonać. Pozostało mi blefować, przeciągać to możliwie długo w czasie, ale czy nie większa część dzisiejszego poranka była kłamstwem? Musiałem uważać, nie mogłem się w tym wszystkim pogubić. -Tak, gdy przyjdzie odpowiednia pora- odparłem z lekkim uśmiechem nie spuszczając spojrzenia z jej twarzy, musiałem być pewny swego. Musiałem grać, a aktorem byłem miernym; przemawiała za mną jedynie jej wiara w moją osobę i tkwiące gdzieś głęboko emocje, uśpione uczucia. -Na szczęście nie miałem okazji spotkać się z tobą na polu bitwy, ale inni… owszem- spoważniałem zdając sobie sprawę, że weźmie to do siebie, jednak nie było innego wyjścia. Poczucie winy, gorycz były czymś, z czym należało się zmierzyć i już przy tworzeniu pierwszych run zdawałem sobie z tego sprawę. Jeśli przekleństwo zadziałało zgodnie z założeniami to w jej mniemaniu stanęła naprzeciw swoich, sprzeciwiła się własnej stronie.
-Wiem sporo o ich ugrupowaniu, znam wiele nazwisk. Nie chce jednak przytłoczyć cię informacjami, tych padło i tak nader wiele jak na jeden poranek, nie sądzisz?- uniosłem pytająco brew zachowując spokojny ton głosu. Poniekąd martwiłem się o nią, nie mogłem doprowadzić do załamania, nawet jeśli wszystko co się działo było moją wyłączną winą. Pragnąłem tego, uczyniłbym to jeszcze raz, ale nawet jeśli miała się na mnie gniewać, to musiałem powiedzieć pas, kiedy wyraźnie przekraczaliśmy granice. Nie wątpiłem w siłę jej psychiki, ale należało mieć na uwadze przekleństwo, które z pewnością zbierało własne żniwo.
-Nie doszły mnie słuchy, abyś kogoś zabiła- uspokoiłem ją. -Natomiast na listach gończych prezentowałaś się wybornie- odparłem pół żartem, pół serio. Była na nich, to fakt, nie mogłem blefować w tak absurdalnej sprawie, bowiem przecież takowy mógł wpaść w jej dłonie, nawet jeśli już dawno wszystkie zniknęły z angielskich ulic.
Widziałem, że coraz trudniej było jej się opanować. Drżące dłonie, zaciśnięte wargi, czerwone okolice oczu – była na skraju wybuchu lub szlochu. Wypuściłem wolno powietrze z ust, po czym upiłem trunku sugerując jej wzrokiem, aby uczyniła to samo. Alkohol nie był wyjściem z sytuacji, ale wbrew pozorom niewielka dawka uspokajała, zagłuszała krzyczące emocje.
Wsłuchałem się w jej słowa, starałem się niczego nie pominąć, nie zlekceważyć. Jej myśli oraz podświadome decyzje mogły zapewnić mi odpowiedzi na podstawowe pytanie – jak i czy na pewno klątwa okazała się sukcesem. Kolejne wypowiadane słowa przyjmowałem z ulgą, choć wyraz twarzy pozostawał niezmienny. Jeśli nie łgała, a raczej nie było możliwości, aby z równie wielką precyzją trafiła w główne założenia przekleństwa, to oznaczało, iż byliśmy na dobrej drodze. -Wiedziałem- skinąłem lekko głową na pytanie o Irinę. -Dalej się mnie boisz?- właściwie byłem przekonany, że nie wszak nie trzymała w dłoni różdżki, ale wolałem się upewnić. -Obudziłaś się, nie wiedziałaś co się dzieje. Zaatakowałaś instynktownie i zapewne też instynkt sprawił, że przy znajomej twarzy poczułaś się bezpiecznie. Oszołomienie zrobiło swoje, po czymś takim trudno o racjonalne zachowanie, dlatego nikt za nic cię nie wini. Ja też nie mam żalu, jeśli cię to ciekawi- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -Dobrze, że nie zabrakło mi refleksu- dodałem wzruszając lekko ramionami.
Pamięć. Następny ważny aspekt, zatem zamieniłem się w słuch; nie przerywałem, nie dodawałem nic od siebie. -Wydaje mi się, że twoje wspomnienia są prawdziwe, a brakuje jedynie tych powstałych w trakcie działania przekleństwa. Jeśli chcesz się upewnić możemy zweryfikować, czy pamiętamy wspólne wyprawy, a przede wszystkim siebie tak samo- pokiwałem wolno głową. -Jednak teraz powinnaś odpocząć. W tym czasie przygotuje fascynujący monolog o tym, dlaczego powinnaś mi zaufać- kolejny, lekki uśmiech pojawił się na moich wargach. Niekiedy absurdalnymi komentarzami chciałem rozluźniać napiętą sytuację oraz udowodnić jej, że byłem dokładnie takim, jakim mnie zapamiętała. Jeśli oczywiście przekleństwo nie zdeformowało tego obrazu.
-W takim razie będziemy we dwoje szukać z tego dna ucieczki- przesunąłem kciukiem wzdłuż jej policzka, po czym nieznacznie skróciłem dzielącą nas odległość. Otuliłem ją ramieniem, zaś brodę oparłem o czubek głowy. -Poradzimy sobie, jesteśmy w tym razem- dodałem pragnąc upewnić ją, że miała we mnie wsparcie.
Otuchę w sytuacji, jakiej byłem bezpośrednim twórcą.
/ zt x2
-Wiem- odparłem, gdy zawetowała wszelkie zmiany. -Żartowałem- dodałem chcąc ją upewnić, że wcale nie postrzegałem jej jako osoby, dla której priorytetem był kolor ścian, czy rodzaj wspomnianych mebli. -Jeśli jednak będziesz chciała urządzić go inaczej, tak żebyś czuła się bardziej komfortowo, to nie widzę żadnego problemu- taka była prawda. Każdy miał jakiś gust, dla każdego walorami były zupełnie inne aspekty, dlatego nie czułbym się urażony, gdyby zapragnęła wprowadzić swoje porządki wszak nie miała być tu gościem, a domownikiem. -Naprawdę sądzisz, że interesuje mnie zdanie innych?- spytałem wyginając wargi w ironicznym wyrazie, po czym pokręciłem przecząco głową. -Dobrze wiesz, że to ostatnie co brałbym do siebie. To mój dom i wyłącznie ja będę decydować, kto może w nim przebywać- pewność w głosie musiała rozwiać jej wątpliwości. Ludzie mogli plotkować, z pewnością będą, ale zupełnie mnie to nie interesowało. Nie znali prawdy, mieli się z nią zmierzyć dopiero po czasie i jeśli okaże się dla nich policzkiem, to niestety – pozostało im nadstawić drugi.
Znane były mi powody sceptycyzmu Iriny, ale nie mogłem powiedzieć o nich głośno. Nie dzisiaj ani w kolejnych tygodniach czy miesiącach. Ciotka martwiła się o dobro rodziny, o jej bezpieczeństwo i dobre imię, ale z drugiej strony rozumiała płynące z tego przedsięwzięcia korzyści. Tak naprawdę po jednej rozmowie była w stanie skalkulować, ile w tym wszystkim było mego wyrachowania, a wewnętrznych pragnień, obok których nie potrafiłem dłużej przechodzić z założonymi rękoma. Próbowałem na wiele sposobów, jednak żadne z nich nie przynosiły owoców oraz korzyści, dlatego ten wydał mi się jedyny możliwy i przy tym rozsądny. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, to Lucinda nigdy mi nie wybaczy; gorzej, z pewnością skończy się to walką, z jakiej tylko jedno z nas będzie mogło wyjść cało. Wyłożyłem wszystkie karty na stół, odkryłem się, lecz nie żałowałem.
-Myślę, że stało się to kilka tygodni przez naszym spotkaniem w Zamglonej Dolinie- celowo wspomniałem tamtą rozmowę, bowiem właśnie wtedy padły gorzkie słowa i nastąpiła pierwsza próba przeciągnięcia jej na naszą stronę. Opowiedziała się za rebeliantami, jasno przedstawiła swoje poglądy i była pewna moich – same sprzeczności, kolejna bariera, jakiej nie byliśmy w stanie wspólnie pokonać. Utworzyła się pomiędzy nami przepaść, jakiej pokonanie wiązało się z rychłym upadkiem.
Spodziewałem się, że będzie chciała zobaczyć notatki wszak była cholernym łamaczem klątw. Skłamałbym przyznając, że byłem na to gotowy – bo nie, nie byłem. W toku przygotowań i rozważań nie miałem czasu na tworzenie fikcyjnych manuskryptów, aczkolwiek najwyraźniej będę zmuszony je wykonać. Pozostało mi blefować, przeciągać to możliwie długo w czasie, ale czy nie większa część dzisiejszego poranka była kłamstwem? Musiałem uważać, nie mogłem się w tym wszystkim pogubić. -Tak, gdy przyjdzie odpowiednia pora- odparłem z lekkim uśmiechem nie spuszczając spojrzenia z jej twarzy, musiałem być pewny swego. Musiałem grać, a aktorem byłem miernym; przemawiała za mną jedynie jej wiara w moją osobę i tkwiące gdzieś głęboko emocje, uśpione uczucia. -Na szczęście nie miałem okazji spotkać się z tobą na polu bitwy, ale inni… owszem- spoważniałem zdając sobie sprawę, że weźmie to do siebie, jednak nie było innego wyjścia. Poczucie winy, gorycz były czymś, z czym należało się zmierzyć i już przy tworzeniu pierwszych run zdawałem sobie z tego sprawę. Jeśli przekleństwo zadziałało zgodnie z założeniami to w jej mniemaniu stanęła naprzeciw swoich, sprzeciwiła się własnej stronie.
-Wiem sporo o ich ugrupowaniu, znam wiele nazwisk. Nie chce jednak przytłoczyć cię informacjami, tych padło i tak nader wiele jak na jeden poranek, nie sądzisz?- uniosłem pytająco brew zachowując spokojny ton głosu. Poniekąd martwiłem się o nią, nie mogłem doprowadzić do załamania, nawet jeśli wszystko co się działo było moją wyłączną winą. Pragnąłem tego, uczyniłbym to jeszcze raz, ale nawet jeśli miała się na mnie gniewać, to musiałem powiedzieć pas, kiedy wyraźnie przekraczaliśmy granice. Nie wątpiłem w siłę jej psychiki, ale należało mieć na uwadze przekleństwo, które z pewnością zbierało własne żniwo.
-Nie doszły mnie słuchy, abyś kogoś zabiła- uspokoiłem ją. -Natomiast na listach gończych prezentowałaś się wybornie- odparłem pół żartem, pół serio. Była na nich, to fakt, nie mogłem blefować w tak absurdalnej sprawie, bowiem przecież takowy mógł wpaść w jej dłonie, nawet jeśli już dawno wszystkie zniknęły z angielskich ulic.
Widziałem, że coraz trudniej było jej się opanować. Drżące dłonie, zaciśnięte wargi, czerwone okolice oczu – była na skraju wybuchu lub szlochu. Wypuściłem wolno powietrze z ust, po czym upiłem trunku sugerując jej wzrokiem, aby uczyniła to samo. Alkohol nie był wyjściem z sytuacji, ale wbrew pozorom niewielka dawka uspokajała, zagłuszała krzyczące emocje.
Wsłuchałem się w jej słowa, starałem się niczego nie pominąć, nie zlekceważyć. Jej myśli oraz podświadome decyzje mogły zapewnić mi odpowiedzi na podstawowe pytanie – jak i czy na pewno klątwa okazała się sukcesem. Kolejne wypowiadane słowa przyjmowałem z ulgą, choć wyraz twarzy pozostawał niezmienny. Jeśli nie łgała, a raczej nie było możliwości, aby z równie wielką precyzją trafiła w główne założenia przekleństwa, to oznaczało, iż byliśmy na dobrej drodze. -Wiedziałem- skinąłem lekko głową na pytanie o Irinę. -Dalej się mnie boisz?- właściwie byłem przekonany, że nie wszak nie trzymała w dłoni różdżki, ale wolałem się upewnić. -Obudziłaś się, nie wiedziałaś co się dzieje. Zaatakowałaś instynktownie i zapewne też instynkt sprawił, że przy znajomej twarzy poczułaś się bezpiecznie. Oszołomienie zrobiło swoje, po czymś takim trudno o racjonalne zachowanie, dlatego nikt za nic cię nie wini. Ja też nie mam żalu, jeśli cię to ciekawi- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -Dobrze, że nie zabrakło mi refleksu- dodałem wzruszając lekko ramionami.
Pamięć. Następny ważny aspekt, zatem zamieniłem się w słuch; nie przerywałem, nie dodawałem nic od siebie. -Wydaje mi się, że twoje wspomnienia są prawdziwe, a brakuje jedynie tych powstałych w trakcie działania przekleństwa. Jeśli chcesz się upewnić możemy zweryfikować, czy pamiętamy wspólne wyprawy, a przede wszystkim siebie tak samo- pokiwałem wolno głową. -Jednak teraz powinnaś odpocząć. W tym czasie przygotuje fascynujący monolog o tym, dlaczego powinnaś mi zaufać- kolejny, lekki uśmiech pojawił się na moich wargach. Niekiedy absurdalnymi komentarzami chciałem rozluźniać napiętą sytuację oraz udowodnić jej, że byłem dokładnie takim, jakim mnie zapamiętała. Jeśli oczywiście przekleństwo nie zdeformowało tego obrazu.
-W takim razie będziemy we dwoje szukać z tego dna ucieczki- przesunąłem kciukiem wzdłuż jej policzka, po czym nieznacznie skróciłem dzielącą nas odległość. Otuliłem ją ramieniem, zaś brodę oparłem o czubek głowy. -Poradzimy sobie, jesteśmy w tym razem- dodałem pragnąc upewnić ją, że miała we mnie wsparcie.
Otuchę w sytuacji, jakiej byłem bezpośrednim twórcą.
/ zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Emocje zdawały się już nieco opaść, ilość padających pytań ograniczyć, ale nie wpłynęło to na moją czujność. Zdarzało mi się ukradkiem obserwować dziewczynę, wypytywać rodzinę o tematy rozmów tudzież treść odpowiedzi, jakie padały na nawet najbardziej błahe kwestie, bowiem wciąż balansowaliśmy na granicy ryzyka nie mając żadnego asa w rękawie. Żadnej blokady mogącej odwieść ją od instynktownych lub myśląc nieco skrajniej, irracjonalnych decyzji. Nie była zamknięta, mogła dobrowolnie odpuścić domostwo, choć za wszelką cenę starałem się jej to wyperswadować zrzucając wszystko na karb czyhającego niebezpieczeństwa. Wroga, jaki mógł czaić się na każdym kroku i oczekiwać na nasz najmniejszy błąd. Już wcześniej wspomniałem o celu enigmatycznych listów z miejscem pamiętnego spotkania, co uniemożliwiało im wędrówkę po nitce do kłębka, lecz nie dawało to stu procentowej pewności, iż nie wpadną na jej trop. Była to kwestia czasu, ale chciałem sam odkryć karty, nim oni uczynią to przede mną. Komplikacje – to właśnie tego pragnąłem uniknąć, szczególnie, gdy zajęta pracą w hrabstwie, głowa mogła pominąć istotne szczegóły, nie zarejestrować ich i w dziecinny sposób pozwolić się ograć. Nie umiałem przegrywać i nie zamierzałem czuć smaku porażki, nie kiedy dzisiejszy wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Uczyniliśmy już tak wiele, poświęciliśmy jeszcze więcej. Zegar odmierzał minuty, a ja z niecierpliwością obserwowałem słońce licząc, że czym prędzej schowa się za horyzontem i tym samym otworzy przed nami nową drogę. Szlak, który w końcu przemierzyć będziemy mogli wspólnie.
Nie zmrużyłem oka, ale w ostatnich dniach nie było to żadną nowością. Mógłbym na palcach obu dłoni zliczyć przespane godziny od trzynastego sierpnia, czego dowodem były podkrążone oczy i ogólne rozdrażnienie. Wcześniej nie miałem ze snem większego problemu, zdarzało mi się zarywać noce, wszak byłem nocnym markiem, lecz nigdy nie odmawiałem sobie regeneracji zdając sobie sprawę z roli jaką odgrywała. Jeszcze przed świtem zjawiłem się w kuchni, gdzie z ognistą w dłoni zacząłem przebierać w spożywczych produktach pragnąc przygotować na śniadanie coś bardziej pożywnego niżeli zazwyczaj. Nie miałem tego w zwyczaju, nie potrafiłem przecież gotować i choć nigdy nie odważyłbym się tego przed sobą przyznać, to po prostu zabijałem czas. Minuty, jakie najpewniej spędziłbym na wertowaniu kolejnych doniesień, listów oraz planów obudowy hrabstwa. Te znałem już na pamięć.
Jedną z dłoni podtrzymywałem srebrną tacę, drugą zaś zapukałem cicho do gościnnej sypialni. Spojrzałem jeszcze raz na coś, co miało w zamyśle przypominać gulasz, ale daleko mu było do smakowanego w schronisku pierwowzoru. Słysząc zaproszenie nacisnąłem klamkę i wślizgnąłem się do środka z szelmowskim uśmieszkiem malującym się na twarzy. -Dzień dobry- powiedziałem zamykając za sobą stopą drzwi, po czym ruszyłem w kierunku łóżka i postawiłem naczynie na drewnianym blacie szafki nocnej. -Nie oszukasz mnie, że spałaś gorzej niż wczoraj- zaśmiałem się pod nosem spoglądając na zaspaną twarz Lucindy. -Kociołek nie wybuchnął, powinnaś być dumna- rzuciłem wymowne spojrzenie na talerz. -Chciałbym powiedzieć smacznego, ale- wzruszyłem ramionami rozsiadając się na skraju łóżka. -Powiem tylko, że na pewno nie jest trujące. Próbowałem- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Prowadziła bardzo nierówną walkę ze zmęczeniem. Sen pomógłby jej odpocząć, zregenerować siły, których przecież teraz tak bardzo potrzebowała. W zamkniętym pokoju, w miękkości poduszek i cieple kołdry mogła odnaleźć ucieczkę od natrętnych myśli, ciągłych wątpliwości i emocji wybuchających raz za razem. Zmęczenie przesiąkło jej każdą komórkę ciała, a mięśnie pulsowały bólem. Sen był jej sprzymierzeńcem, ale uparcie nie chciała mu oddać władzy. Ze wszystkich sił starała się pozostać przytomna w obawie, że kiedy uśnie przeoczy coś co znów bezpowrotnie wpłynie na jej istnienie. Bała się zasnąć, utracić kontrolę, a może pokrętnie nie chciała mierzyć się ze snami, w których snów byłaby słaba i bezbronna. Wyrywała jedynie krótkie momenty, gdy jej oczy opadały bezwiednie, a utrzymanie ich stawało się całkowicie niemożliwe. Budziła się z lękiem, pełna niepokoju, ponownie zderzając się z rzeczywistością. Wiedziała, że to błędne koło. Paranoja zwiększała się wraz ze zmęczeniem, a właśnie przez paranoje bała się zmrużyć oczy. Nie wiedzieć, dlaczego w końcu odpuściła. Przestała zmuszać się do ciągłej świadomości, nie rozbudzała się celowo, nie ponawiała samotnych wędrówek po Przeklętej Warowni. Po prostu położyła się do łóżka i pozwoliła snu zabrać ją ze sobą. Skłamałaby mówiąc, że nie był to dobry sen.
Obudziło ją śmiałe pukanie do drzwi. Otworzyła niepewnie oczy i przewracając się na drugi bok mruknęła coś pod nosem. Widocznie stojący za drzwiami gość przyjął jej majaczenie jako pozwolenie, bo już po chwili drzwi się otworzyły. Potrzebowała chwili by na dobre rozbudzić umysł. Donośne dzień dobry wyrwało ją z letargu i pozwoliło ocenić sytuacje. Na początku pojawił się niepokój, delikatny dyskomfort związany z własnym położeniem, ale widok znanego jej mężczyzny prędko rozwiał kłębiące się emocje – zanim rozgościły się na dobre. Jego obecność nie wzbudzała w niej krępacji, wręcz przeciwnie. – Musimy ustalić hasło – zaczęła siadając na łóżku. – Wyszłoby niezręcznie jakby ktoś inny stał za drzwiami. – dodała zakrywając się szczelniej kołdrą. Nie interesowało ją to, jak się prezentuje, nie myślała o tym czy mężczyzna czuł się niekomfortowo zastając ją wciąż na wpół śpiącą. Sen dodał lekkości jej umysłowi i choć wiedziała, że ten stan niedługo przeminie to jednak dobrze było poczuć go choć przez chwile. W końcu ze świadomością spojrzała na mężczyznę i uniosła brew zaciekawiona tym co trzymał w dłoniach. – Sam to przygotowałeś? – zapytała w zaskoczeniu i dość dużym niedowierzaniu. Wciąż w pewnym stopniu napawał ją niepokojem, ale prowadzone niemal codziennie rozmowy pozwoliły jej zbudować w umyśle pewien światopogląd. Lęk, który odczuwała był wynikiem skutków ubocznych, a na nich przecież się znała. Każde przekleństwo pozostawiało po sobie ślad. Skoro nosiłam je w sobie tak długo to nic dziwnego, że nie poznawała własnych emocji, nie rozumiała relacji lub wciąż gubiła się we własnej tożsamości. – Nie wiem czy to, że ty się nie otrułeś jest jakimś potwierdzeniem. Podobno alkohol zwalcza inne toksyny. – odparła z lekki przekąsem i wyswobodziła się z pościeli by choć powąchać to co przygotował. – Czy w Gruzji czasem nie zarzekałeś się, że nigdy nic nie ugotujesz? – była zaskoczona. Ostatnie czego się po nim spodziewała to przygotowanie dla niej posiłku i może powinna widzieć w tym same pozytywy, bo przecież było to przyjemne zaskoczenie, to jednak podejrzewała, że czai się za tym coś więcej. – Nie możesz spać? – zapytała przyglądając się jego twarzy. Podkrążone oczy, sińce pod oczami, zmęczenie skrywane pod szerokim uśmiechem. – Ile dziś spałeś? – uniosła brew chcąc skonfrontować go z własną nieodpowiedzialnością. Teraz, gdy sama przestała walczyć ze zmęczeniem mogła to zrobić, bo w innym przypadku byłaby skończoną hipokrytką.
Obudziło ją śmiałe pukanie do drzwi. Otworzyła niepewnie oczy i przewracając się na drugi bok mruknęła coś pod nosem. Widocznie stojący za drzwiami gość przyjął jej majaczenie jako pozwolenie, bo już po chwili drzwi się otworzyły. Potrzebowała chwili by na dobre rozbudzić umysł. Donośne dzień dobry wyrwało ją z letargu i pozwoliło ocenić sytuacje. Na początku pojawił się niepokój, delikatny dyskomfort związany z własnym położeniem, ale widok znanego jej mężczyzny prędko rozwiał kłębiące się emocje – zanim rozgościły się na dobre. Jego obecność nie wzbudzała w niej krępacji, wręcz przeciwnie. – Musimy ustalić hasło – zaczęła siadając na łóżku. – Wyszłoby niezręcznie jakby ktoś inny stał za drzwiami. – dodała zakrywając się szczelniej kołdrą. Nie interesowało ją to, jak się prezentuje, nie myślała o tym czy mężczyzna czuł się niekomfortowo zastając ją wciąż na wpół śpiącą. Sen dodał lekkości jej umysłowi i choć wiedziała, że ten stan niedługo przeminie to jednak dobrze było poczuć go choć przez chwile. W końcu ze świadomością spojrzała na mężczyznę i uniosła brew zaciekawiona tym co trzymał w dłoniach. – Sam to przygotowałeś? – zapytała w zaskoczeniu i dość dużym niedowierzaniu. Wciąż w pewnym stopniu napawał ją niepokojem, ale prowadzone niemal codziennie rozmowy pozwoliły jej zbudować w umyśle pewien światopogląd. Lęk, który odczuwała był wynikiem skutków ubocznych, a na nich przecież się znała. Każde przekleństwo pozostawiało po sobie ślad. Skoro nosiłam je w sobie tak długo to nic dziwnego, że nie poznawała własnych emocji, nie rozumiała relacji lub wciąż gubiła się we własnej tożsamości. – Nie wiem czy to, że ty się nie otrułeś jest jakimś potwierdzeniem. Podobno alkohol zwalcza inne toksyny. – odparła z lekki przekąsem i wyswobodziła się z pościeli by choć powąchać to co przygotował. – Czy w Gruzji czasem nie zarzekałeś się, że nigdy nic nie ugotujesz? – była zaskoczona. Ostatnie czego się po nim spodziewała to przygotowanie dla niej posiłku i może powinna widzieć w tym same pozytywy, bo przecież było to przyjemne zaskoczenie, to jednak podejrzewała, że czai się za tym coś więcej. – Nie możesz spać? – zapytała przyglądając się jego twarzy. Podkrążone oczy, sińce pod oczami, zmęczenie skrywane pod szerokim uśmiechem. – Ile dziś spałeś? – uniosła brew chcąc skonfrontować go z własną nieodpowiedzialnością. Teraz, gdy sama przestała walczyć ze zmęczeniem mogła to zrobić, bo w innym przypadku byłaby skończoną hipokrytką.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie nagabywałem jej, nie zajmowałem każdej godziny dnia. Unikałem zakazów, nadmiernej kontroli oraz przede wszystkim zbędnych rozmów na temat samego przekleństwa i przeszłości bez wyraźnego zainicjowania takowych przez nią samą. Pragnąłem, aby odnalazła utracony komfort i poczuła się bezpiecznie nie tylko w moim towarzystwie, ale ścianach Przeklętej Warowni, a także wśród jej domowników. Liczyłem, że czas przekuje moje słowa w rzeczywistość i faktycznie będzie traktować te mury jak własny dom, bowiem do wcześniejszego nie zamierzałem pozwolić jej powrócić. Przekroczyłem najwrażliwszą z granic, najtrudniejszą i najcięższą do zrozumienia oraz wyrażenia aprobaty, jednakże gdybym mógł cofnąć się o te kilkanaście dni i stanąć przed tym samym wyborem, nie wahałbym się. Uczyniłbym to ponownie. Bez zastanowienia, ze świadomością hipokryzji, stawiłbym czoła własnym przekonaniom, szacunkowi do możliwości podejmowania decyzji zgodnych z wyznawanymi poglądami. Dziewczyna była wyjątkiem, była nim w wielu kwestiach.
-Chcesz mi powiedzieć, że ktoś inny również przynosi ci śniadania?- uniosłem kącik ust. -Oby nie po kolacji- zaśmiałem się pod nosem, nawet nie udając, że mówiłem na poważnie wszak była to kompletna abstrakcja. Po pierwsze nikt z nas nie potrafił gotować, po drugie nie miałem wątpliwości w lojalność Igora oraz Mitcha. -Cieszy mnie jednak fakt, iż przy mnie nie czujesz wspomnianej niezręczności- uniosłem spojrzenie na jej oczy i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Byłem przekonany, że takowa pojawiłaby się pierwszego, może nawet drugiego czy trzeciego poranka, bowiem kluczową rolę odgrywał czas. Nie minęło wiele dni, ale powstała trzynastego sierpnia bariera zdawała się słabnąć i tracić na swym znaczeniu, podobnie jak dystans. Odnosiłem wrażenie, iż z każdą rozmową pokrętna normalność była coraz bliżej, coraz bardziej w zasięgu mych dłoni. Cierpliwość była moją mocną stroną, nie zamierzałem się spieszyć, choć skłamałbym twierdząc, że przy niej, szczególnie w takich sytuacjach, w pełni się kontrolowałem.
-Tak- wzruszyłem ramionami, po czym wcisnąłem poduszkę pod głowę i wyciągnąłem się wygodnie na wolnej części materaca. -Aż tak trudno w to uwierzyć?- sam zapewne nie dałbym temu wiary wszak z kociołkiem nigdy nie było mi po drodze. Bez znaczenia czy chodziło o przyrządzanie eliksirów, czy potraw – po prostu się do tego nie nadawałem. Bazowałem na gotowych produktach, czasem miałem okazję spróbować czegoś wybornego na salonach, ale nic poza tym.
-Czy to sugestia, że powinniśmy zacząć dzień od Ognistej? Właściwie- przeciągnąłem ostatnie słowo i rozejrzałem się po pokoju. -Dlaczego nie. Nie ukryłaś gdzieś jakiejś butelki? Może pod łóżkiem?- zaśmiałem się pod nosem wracając spojrzeniem do jej profilu. Uwielbiałem ten widok; otulona miękkim materiałem, zaspana i z malującym się na twarzy uśmiechem. Mimowolnie obróciłem się na bok i wsparłem policzek na zgiętej w łokciu ręce. -Powiedzmy, że to był wyjątek, a raczej zachęta, żebyś jutro sama mi coś przygotowała w ramach rewanżu- rzuciłem nie mogąc powstrzymać ironicznej nuty w głosie. -Wiesz gdzie mam sypialnię- dodałem z błyskiem w oku.
Spoważniałem dopiero na pytanie o sen. Odpoczynek, z którym ostatnio było mi zupełnie nie po drodze i trudno było znaleźć tego przyczynę. Rzecz jasna to co działo się obecnie na angielskich ziemiach, a przede wszystkim w samym Suffolk przyprawiało o zawrót głowy, jednakże w swoim życiu zmagałem się już z różnymi problemami, które nierzadko wiązały się bezpośrednio ze mną i mimo to nie zaznałem bezsenności. Nie doświadczyłem jej nawet po Locus Nihil, kiedy to każdy dzień wiązał się z wewnętrzną walką oraz niezrozumieniem.
-Próbowałem- odparłem powracając do poprzedniej pozycji. Wcisnąłem dłonie pod głowę i wbiłem spojrzenie w sufit. -Jedz, bo wystygnie i będzie jeszcze bardziej ohydne- dodałem właściwie od razu chcąc pominąć zaczęty temat.
-Chcesz mi powiedzieć, że ktoś inny również przynosi ci śniadania?- uniosłem kącik ust. -Oby nie po kolacji- zaśmiałem się pod nosem, nawet nie udając, że mówiłem na poważnie wszak była to kompletna abstrakcja. Po pierwsze nikt z nas nie potrafił gotować, po drugie nie miałem wątpliwości w lojalność Igora oraz Mitcha. -Cieszy mnie jednak fakt, iż przy mnie nie czujesz wspomnianej niezręczności- uniosłem spojrzenie na jej oczy i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Byłem przekonany, że takowa pojawiłaby się pierwszego, może nawet drugiego czy trzeciego poranka, bowiem kluczową rolę odgrywał czas. Nie minęło wiele dni, ale powstała trzynastego sierpnia bariera zdawała się słabnąć i tracić na swym znaczeniu, podobnie jak dystans. Odnosiłem wrażenie, iż z każdą rozmową pokrętna normalność była coraz bliżej, coraz bardziej w zasięgu mych dłoni. Cierpliwość była moją mocną stroną, nie zamierzałem się spieszyć, choć skłamałbym twierdząc, że przy niej, szczególnie w takich sytuacjach, w pełni się kontrolowałem.
-Tak- wzruszyłem ramionami, po czym wcisnąłem poduszkę pod głowę i wyciągnąłem się wygodnie na wolnej części materaca. -Aż tak trudno w to uwierzyć?- sam zapewne nie dałbym temu wiary wszak z kociołkiem nigdy nie było mi po drodze. Bez znaczenia czy chodziło o przyrządzanie eliksirów, czy potraw – po prostu się do tego nie nadawałem. Bazowałem na gotowych produktach, czasem miałem okazję spróbować czegoś wybornego na salonach, ale nic poza tym.
-Czy to sugestia, że powinniśmy zacząć dzień od Ognistej? Właściwie- przeciągnąłem ostatnie słowo i rozejrzałem się po pokoju. -Dlaczego nie. Nie ukryłaś gdzieś jakiejś butelki? Może pod łóżkiem?- zaśmiałem się pod nosem wracając spojrzeniem do jej profilu. Uwielbiałem ten widok; otulona miękkim materiałem, zaspana i z malującym się na twarzy uśmiechem. Mimowolnie obróciłem się na bok i wsparłem policzek na zgiętej w łokciu ręce. -Powiedzmy, że to był wyjątek, a raczej zachęta, żebyś jutro sama mi coś przygotowała w ramach rewanżu- rzuciłem nie mogąc powstrzymać ironicznej nuty w głosie. -Wiesz gdzie mam sypialnię- dodałem z błyskiem w oku.
Spoważniałem dopiero na pytanie o sen. Odpoczynek, z którym ostatnio było mi zupełnie nie po drodze i trudno było znaleźć tego przyczynę. Rzecz jasna to co działo się obecnie na angielskich ziemiach, a przede wszystkim w samym Suffolk przyprawiało o zawrót głowy, jednakże w swoim życiu zmagałem się już z różnymi problemami, które nierzadko wiązały się bezpośrednio ze mną i mimo to nie zaznałem bezsenności. Nie doświadczyłem jej nawet po Locus Nihil, kiedy to każdy dzień wiązał się z wewnętrzną walką oraz niezrozumieniem.
-Próbowałem- odparłem powracając do poprzedniej pozycji. Wcisnąłem dłonie pod głowę i wbiłem spojrzenie w sufit. -Jedz, bo wystygnie i będzie jeszcze bardziej ohydne- dodałem właściwie od razu chcąc pominąć zaczęty temat.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Normalność? Czym właściwie była normalność? Świat zdawał się zmienić bezpowrotnie i nie myślała tu jedynie o własnym położeniu, a o wszystkich ludziach, którzy w nocy z trzynastego na czternastego sierpnia doświadczyli tragedii. Apokalipsa, nowy początek. Nawet jeśli pragnęła powrócić wspomnieniami do przeszłości to nie było to możliwe. Musiała zacząć układać z fragmentów całość. Nowy dom, nowe twarze, nowe życie. Normalność wydawała się być tu pojęciem bardzo względnym, jakby przekształcała się w zależności od otaczającej rzeczywistości, wymagając od nas ciągłego dostosowywania się i przedefiniowania. Ale może właśnie w tym tkwiła jej istota - elastyczność, zdolność do adaptacji, nieustanne przeobrażanie się wraz z naszymi doświadczeniami. Może tkwili w starociach wspomnień pielęgnując w sobie dawne waśnie, spory, krytyczny obraz samych siebie. Lżej jej było z wizją przystosowania choć nie umiała tak żyć. Znała siebie wystarczająco dobrze by wiedzieć, że będzie dążyć do prawdy, zrozumienia, konfrontacji. Jak mogła tak po prostu pogodzić się z cierpieniem, którego doświadczyła? Czy obdarzy siebie szacunkiem, jeśli odpuści?
Minęła zaledwie chwila od nocy spadających gwiazd, ale nie poruszała swych niepewność przy każdej rozmowie. Wiedziała, że tego typu zachowanie prędzej przyprawi ją o obłęd niżeli przyniesie odpowiedzi. W końcu udało jej się zasnąć, na chwile odsunąć się od ciągłego poczucia winy, piętrzącej się w niej złości. Odpuściła. Obudziło ją pukanie do drzwi, obudził ją znajomy głos w wciąż obcym dla niej miejscu. Nie zdążyła nawet wrócić do analizowania i gonitwy myśli. Skupiła się na tym co tu i teraz. Choć na chwile.
Pokręciła głową na jego pytanie, a na jej ustach pojawił się przelotny uśmiech. – Bo nikt z domowników nie ma lepszych rzeczy do roboty niż usługiwanie księżniczce. – odparła z nutą kpiny w głosie. Nie chciała tego. Przynoszonych na tacy posiłków, litości, głaskania jej po głowie tak jakby ziemia osunęła się jej spod nóg. Może i tak było, ale nigdy głośno by się do tego nie przyznała. Kryła się pod maską spokoju i perfekcji. Przynajmniej przy nim nie musiała udawać – co nie znaczyło, że tego nie robiła. – Przy tobie niezręczność zdaje się być hipokryzją – widział ją w każdej możliwej odsłonie, nie musiała się przed nim skrywać, ujmowałaby to jej własnej dumie. Tak jakby to co między nimi się zdarzyło było efektem przekleństwa, a nie prawdziwego uczucia. Czuła się pewniej z jego wzrokiem i obecnością. Wszak czas działał na nią kojąco. Nie naciskał, nie inicjował nadmiernych spotkań, nie był w swym zachowaniu nachalny, a to pomagało. Sprawiało, że częściej zmierzała do niego myślami, wracała do wspomnień. Po części to pomagało jej budować zaufanie.
Blondynka przypatrywała mu się z jawnym zdumieniem, bo choć w jej myślach panował mętlik, to nigdy nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie podejrzewałaby, że Drew przygotuje dla niej tak rozbudowany posiłek. Dla kogokolwiek właściwie. Czuła, że to jego sposób na ucieczkę. Od natrętnych analiz, obowiązków, z którymi przyszło mu się mierzyć. Poznała go jako poszukiwacza artefaktów, szalonego, ciągle głodnego wrażeń. Żył własnym życiem, napawał się każdym oddechem biorąc od świata wszystko co ten miał mu do zaoferowania. Wiedziała, że nie patrzył w przyszłość z lękiem, ale nikt nie spodziewał się tego co spadło na ich kraj. Każdy potrzebował ucieczki. – Tak – potwierdziła, a w jej głosie dało się wyczuć nutę udawanego niepokoju. – Czuje, że zaskoczyłeś sam siebie. – dodała.
Alkohol towarzyszył mu od zawsze. Nigdy tego nie kwestionowała. Rzadko widywała go pijanego, ale zdawała sobie sprawę z tego, że ten pełnił ważną rolę w jego życiu. Nie w jej gestii było szukać ku temu przyczyny. Trudno wykorzenić z człowieka złe nawyki, a w szczególności wtedy, gdy ten sam ich nie dostrzega. Czy nie byłoby w niej hipokryzji skoro sama sięgała po alkohol za każdym razem, gdy czuła, że stabilizacja wyślizguje jej się przez palce? – Czyli jeszcze nie zacząłeś? – zapytała kąśliwie unosząc brew w pytającym geście, gdy zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Parsknęła, gdy wspomniał o rewanżu i jeszcze mocniej nachyliła się nad przygotowaną potrawą. Czuła przyprawy, wiele przypraw, których nazw na ten moment nie potrafiła przytoczyć. Może mieszały się wszystkie w jeden zapach, a może zwyczajnie odzwyczaiła się od ich stosowania. Usiadła ponownie przenosząc spojrzenie na jego twarz. – Po co ci sypialnia, skoro nie śpisz? – zapytała całkowicie celowo powracając do tematu. Chciał ją zbyć? Niedoczekanie.
Wierzyła, że nie jest mu łatwo ułożyć w spokoju głowę na poduszce, odpocząć. Zdziwiłaby się, gdyby było inaczej. Odwrócił spojrzenie i to nie umknęło jej uwadze. Westchnęła i stopą szturchnęła go w łydkę. – Zamartwiasz się – stwierdziła bez ogródek. – Wiesz, że mogę pomóc. – odparła odwracając się w jego stronę. Zje, oczywiście, że zje, bo do końca życia wypominałby jej to, że nawet nie spróbowała, ale teraz bardziej skupiła się na tym od czego próbował ją odwieść. – Jak mogę ci pomóc?
Minęła zaledwie chwila od nocy spadających gwiazd, ale nie poruszała swych niepewność przy każdej rozmowie. Wiedziała, że tego typu zachowanie prędzej przyprawi ją o obłęd niżeli przyniesie odpowiedzi. W końcu udało jej się zasnąć, na chwile odsunąć się od ciągłego poczucia winy, piętrzącej się w niej złości. Odpuściła. Obudziło ją pukanie do drzwi, obudził ją znajomy głos w wciąż obcym dla niej miejscu. Nie zdążyła nawet wrócić do analizowania i gonitwy myśli. Skupiła się na tym co tu i teraz. Choć na chwile.
Pokręciła głową na jego pytanie, a na jej ustach pojawił się przelotny uśmiech. – Bo nikt z domowników nie ma lepszych rzeczy do roboty niż usługiwanie księżniczce. – odparła z nutą kpiny w głosie. Nie chciała tego. Przynoszonych na tacy posiłków, litości, głaskania jej po głowie tak jakby ziemia osunęła się jej spod nóg. Może i tak było, ale nigdy głośno by się do tego nie przyznała. Kryła się pod maską spokoju i perfekcji. Przynajmniej przy nim nie musiała udawać – co nie znaczyło, że tego nie robiła. – Przy tobie niezręczność zdaje się być hipokryzją – widział ją w każdej możliwej odsłonie, nie musiała się przed nim skrywać, ujmowałaby to jej własnej dumie. Tak jakby to co między nimi się zdarzyło było efektem przekleństwa, a nie prawdziwego uczucia. Czuła się pewniej z jego wzrokiem i obecnością. Wszak czas działał na nią kojąco. Nie naciskał, nie inicjował nadmiernych spotkań, nie był w swym zachowaniu nachalny, a to pomagało. Sprawiało, że częściej zmierzała do niego myślami, wracała do wspomnień. Po części to pomagało jej budować zaufanie.
Blondynka przypatrywała mu się z jawnym zdumieniem, bo choć w jej myślach panował mętlik, to nigdy nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie podejrzewałaby, że Drew przygotuje dla niej tak rozbudowany posiłek. Dla kogokolwiek właściwie. Czuła, że to jego sposób na ucieczkę. Od natrętnych analiz, obowiązków, z którymi przyszło mu się mierzyć. Poznała go jako poszukiwacza artefaktów, szalonego, ciągle głodnego wrażeń. Żył własnym życiem, napawał się każdym oddechem biorąc od świata wszystko co ten miał mu do zaoferowania. Wiedziała, że nie patrzył w przyszłość z lękiem, ale nikt nie spodziewał się tego co spadło na ich kraj. Każdy potrzebował ucieczki. – Tak – potwierdziła, a w jej głosie dało się wyczuć nutę udawanego niepokoju. – Czuje, że zaskoczyłeś sam siebie. – dodała.
Alkohol towarzyszył mu od zawsze. Nigdy tego nie kwestionowała. Rzadko widywała go pijanego, ale zdawała sobie sprawę z tego, że ten pełnił ważną rolę w jego życiu. Nie w jej gestii było szukać ku temu przyczyny. Trudno wykorzenić z człowieka złe nawyki, a w szczególności wtedy, gdy ten sam ich nie dostrzega. Czy nie byłoby w niej hipokryzji skoro sama sięgała po alkohol za każdym razem, gdy czuła, że stabilizacja wyślizguje jej się przez palce? – Czyli jeszcze nie zacząłeś? – zapytała kąśliwie unosząc brew w pytającym geście, gdy zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Parsknęła, gdy wspomniał o rewanżu i jeszcze mocniej nachyliła się nad przygotowaną potrawą. Czuła przyprawy, wiele przypraw, których nazw na ten moment nie potrafiła przytoczyć. Może mieszały się wszystkie w jeden zapach, a może zwyczajnie odzwyczaiła się od ich stosowania. Usiadła ponownie przenosząc spojrzenie na jego twarz. – Po co ci sypialnia, skoro nie śpisz? – zapytała całkowicie celowo powracając do tematu. Chciał ją zbyć? Niedoczekanie.
Wierzyła, że nie jest mu łatwo ułożyć w spokoju głowę na poduszce, odpocząć. Zdziwiłaby się, gdyby było inaczej. Odwrócił spojrzenie i to nie umknęło jej uwadze. Westchnęła i stopą szturchnęła go w łydkę. – Zamartwiasz się – stwierdziła bez ogródek. – Wiesz, że mogę pomóc. – odparła odwracając się w jego stronę. Zje, oczywiście, że zje, bo do końca życia wypominałby jej to, że nawet nie spróbowała, ale teraz bardziej skupiła się na tym od czego próbował ją odwieść. – Jak mogę ci pomóc?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia gościnna
Szybka odpowiedź