Korytarz
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Drzwi wejściowe znajdujące się na końcu korytarza, posiadają duże, witrażowe szyby, które przepuszczają do pomieszczenia kolorowe refleksy światła. Zielone ściany są ciemne i głębokie, a ich gładka powierzchnia jest lekko połyskująca w świetle żyrandola. Belki stropowe, wykonane z ciemnego drewna mają ozdobne i skomplikowane żłobienia. Podłoga wykonana jest z surowego, ciemnego kamienia, który jest szorstki i chropowaty pod stopami. W korytarzu znajdują się również długie, drewniane ławki. Na ścianach znajdują się obrazy przedstawiające krajobrazy hrabstwa. Kwiaty w ciemnych, metalowych wazonach, są rozmieszczone w różnych miejscach, dodając pomieszczeniu koloru.
Pokręciłem głową z rozbawieniem słysząc słowa Igora. Czasami nie wiedziałem czy żartuje czy mówi śmiertelnie poważnie ubierając słowa w żartobliwy ton. Tak to już z nim było, ale po prostu nie dało się go nie lubić.
- Jasnowidz się znalazł. Daj im się pocieszyć chociaż przez chwilę, a nie już być opylił pierścionek na boku. - spojrzałem na niego ze śmiechem opróżniając swoje szkło, po czym podszedłem do karafki i pozwoliłem sobie wszystkim zgromadzonym na nowo napełnić szkło, nawet tym, którzy jeszcze nie wypili do końca.
- Ale pierścionek ładny, postarał się sknerus. - puściłem Lucindzie oczko, kiedy nalewałem jej whiskey, mając nadzieję, że pamiętała naszą rozmowę z jadalni gdzie obrobiliśmy Drew tyłek aż miło.
W końcu odstawiłem karafkę i przysiadłem na podłokietniku kanapy. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie obserwując ich wszystkich. Rodzinna atmosfera…coś czego brakowało mi przez te wszystkie lata, nawet jeśli nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pokręcona była z nas rodzina, każdy z nas był poniekąd z innej bajki, ale jednak byliśmy rodziną. Połączoną nie tylko przez więzy krwi, ale też te same poglądy i chęć dążenia w tym samym kierunku, której przyświecał ten sam cel. I chociaż jeszcze przed chwilą w jej centrum był on, sam, teraz była ich dwójka. Pan i przyszła pani Namiestnik, mieli z całą pewnością niełatwą drogę przed sobą. Byłem przekonany, że nie wszyscy od razu rzucą się z gratulacjami. Będą szepty, będą krzywe spojrzenia i krytyka płynąca z ust. Ale kiedy tak na nich teraz patrzyłem, z każdą upływającą chwilą uświadamiałem sobie, że sobie z tym poradzą. Ale to jutro, dzisiaj mogli po prostu cieszyć się chwilą, wśród tych, którzy nie posyłali im krzywych spojrzeń, którzy byli tu by wraz z nimi celebrować tę chwilę.
- Niektórych rzeczy nie da się ukryć…z resztą, tak jak powiedział Irina, nie kryliście się za bardzo. - zaśmiałem się patrząc na blondynkę z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Chociaż wyczułem spojrzenie ciotki, które spoczęło na mojej osobie, nie dałem po sobie nic poznać. Na mnie też przyjdzie pora…kiedyś, w dalekiej przyszłości. Raz, że nie czułem się gotowy, dwa, aby w ogóle o czymś takim myśleć trzeba mieć jakieś podłoże finansowe, a moje cały czas się budowało. Pracy przybywało z każdym dniem. Tak, jak już się dorobię, to wtedy zacznę się rozglądać, ale do tej pory Irina może sobie rzucać te spojrzenia jak długo chce.
- Dobrze, że uzupełniłeś piwniczkę. - rzuciłem do Drew z uśmiechem wiedząc, że te wieczór tak naprawdę dopiero się rozpoczyna.
- Jasnowidz się znalazł. Daj im się pocieszyć chociaż przez chwilę, a nie już być opylił pierścionek na boku. - spojrzałem na niego ze śmiechem opróżniając swoje szkło, po czym podszedłem do karafki i pozwoliłem sobie wszystkim zgromadzonym na nowo napełnić szkło, nawet tym, którzy jeszcze nie wypili do końca.
- Ale pierścionek ładny, postarał się sknerus. - puściłem Lucindzie oczko, kiedy nalewałem jej whiskey, mając nadzieję, że pamiętała naszą rozmowę z jadalni gdzie obrobiliśmy Drew tyłek aż miło.
W końcu odstawiłem karafkę i przysiadłem na podłokietniku kanapy. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie obserwując ich wszystkich. Rodzinna atmosfera…coś czego brakowało mi przez te wszystkie lata, nawet jeśli nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pokręcona była z nas rodzina, każdy z nas był poniekąd z innej bajki, ale jednak byliśmy rodziną. Połączoną nie tylko przez więzy krwi, ale też te same poglądy i chęć dążenia w tym samym kierunku, której przyświecał ten sam cel. I chociaż jeszcze przed chwilą w jej centrum był on, sam, teraz była ich dwójka. Pan i przyszła pani Namiestnik, mieli z całą pewnością niełatwą drogę przed sobą. Byłem przekonany, że nie wszyscy od razu rzucą się z gratulacjami. Będą szepty, będą krzywe spojrzenia i krytyka płynąca z ust. Ale kiedy tak na nich teraz patrzyłem, z każdą upływającą chwilą uświadamiałem sobie, że sobie z tym poradzą. Ale to jutro, dzisiaj mogli po prostu cieszyć się chwilą, wśród tych, którzy nie posyłali im krzywych spojrzeń, którzy byli tu by wraz z nimi celebrować tę chwilę.
- Niektórych rzeczy nie da się ukryć…z resztą, tak jak powiedział Irina, nie kryliście się za bardzo. - zaśmiałem się patrząc na blondynkę z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Chociaż wyczułem spojrzenie ciotki, które spoczęło na mojej osobie, nie dałem po sobie nic poznać. Na mnie też przyjdzie pora…kiedyś, w dalekiej przyszłości. Raz, że nie czułem się gotowy, dwa, aby w ogóle o czymś takim myśleć trzeba mieć jakieś podłoże finansowe, a moje cały czas się budowało. Pracy przybywało z każdym dniem. Tak, jak już się dorobię, to wtedy zacznę się rozglądać, ale do tej pory Irina może sobie rzucać te spojrzenia jak długo chce.
- Dobrze, że uzupełniłeś piwniczkę. - rzuciłem do Drew z uśmiechem wiedząc, że te wieczór tak naprawdę dopiero się rozpoczyna.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W obrazku rodzinnej pomyślności tkwiło coś pokrzepiająco ładnego; może to wrażenie jedności, może zaś niezachwiane poczucie, że przyszłość przynieść miała tamtym ― chwilowo uśmiechniętym, rozradowanym, wzruszonym ― momenty czegoś kojąco prawdziwego, wyczekiwanego od lat, a wzniesionego ostatecznie na piedestał drogą niechlubnej manipulacji i egoistycznego wyboru kuzyna. Pozbawiony skrupułów odarł Lucindę z niezależności, pozbawiony skrupułów wniknął w głąb jej myśli, niechlubnie mącąc nimi w postawie despotycznego niemalże bożka; i tak, z całkiem foremnej, choć naznaczonej stygmatem swoich wcześniejszych wyborów, gliny ulepił sobie całkiem niewybredną zastawę, godną pochwalenia się przed wizytującymi w domostwie gośćmi, godną uchowania w starym kredensie, z dala od niezdarnych, łapczywych i kontrolujących rąk. Nakryciem o dobrej krwi i nienagannym pochodzeniu, o niebrzydkiej twarzy i spisanych siłą run poglądach, którym niemo przytakiwała w otoczeniu, jeszcze niegdyś, potencjalnych wrogów; teraz ramię w ramię podążać miała z ukochanym o skrzywionej moralności, teraz członkami nowej rodziny nazywać miała sprzymierzeńców Czarnego Pana, teraz ich życie mienić się miało kolorami licznych zapytań i jeszcze liczniejszych zwątpień. Czy wytrzymają tę duszącą presję? Czy Drew uda się ― już wiecznie, do ostatniego tchnienia ich obydwojga ― trwać w zaaranżowanym niecnie kłamstwie, nazywając jego widma mianem bezgranicznej miłości?
Igor nawet nie pytał i nawet nie wątpił; usłyszawszy szczegóły z trzynastej nocy sierpnia potrafił jedynie milcząco kiwać głową w podłym uznaniu dla wielkości czynu kuzyna, w niemej aprobacie dla sukcesu, jaki niewątpliwie udało mu się osiągnąć. A przy tym dumał bezgłośnie, jak bardzo podłe musiało być spoglądanie w oczy tej wymarzonej kobiety, z pełną świadomością tego, że nie tliła się w nich już żadna iskra. A przy tym zastanawiał się cicho, jak wielkim kosztem dla tego niekonwencjonalnego kochania były poniesione przez Macnaira ryzyko, podjęte trudy obmyślenia nieznanego dotąd przekleństwa, sama bodaj niepewność całej procedury.
I szybko, całkiem sprytnie, oszacował, że całość warta była zachodu ― bo gdy tamten opowiadał o egoistycznym wypisywaniu plugastwa na ciele swojej wybranki, Igor chwilowo nawet doglądał w nim bezecnego zbrodniarza; zbrodniarza, za czyny którego, gdzieś w powietrzu, musiała być niegdyś wyznaczona stosowna kara. Czym miała się objawić? Jej sprzeciwem, jej zdradą, jej nieposłuszeństwem? Teraz nie dumał już więcej, uśmiechając się blado na widok dwojga narzeczonych, urokliwie dzielących się uznaniem, urokliwie spojonych obietnicą i dość ckliwym wyobrażeniem najbliższych tygodni, miesięcy, lat. I w wizji tej wreszcie nie doglądał już ani uzurpatora, ani bezbronnej ofiary, a sprzężonych symbiozą kochanków; i w wizji tej w końcu upatrywał powstałych z popiołów męczenników niefortunności przewrotnego losu, narodzonych na nowo skrzętną okazją do wzajemnego miłowania.
Wygodnie było zapomnieć o tym, że decyzję Lucindy ― wybrzmiałe niedawno temu tak ― tamten spisał niemalże pomiędzy wierszami nałożonego na nią uroku. Wygodnie było też zapomnieć, że jej lico jeszcze niedawno zdobiło pergamin listów gończych i za nic w świecie nie godziłoby się podążać za jednym z ciemięzców szerzącym ideologię reżimu, przeciw któremu tak gorliwie się przeciwstawiała.
Wygodnie było nie pamiętać.
― Nie, wcale nie ma... ― enigmatycznie skwitował tylko słowa przyszłej bratowej, unosząc kielich w geście powolnego toastu, kąciki ust zaś ― w łagodnym, wyrażającym zadowolenie uśmiechu.
Bo szczerze kibicował im jak mało komu.
Igor nawet nie pytał i nawet nie wątpił; usłyszawszy szczegóły z trzynastej nocy sierpnia potrafił jedynie milcząco kiwać głową w podłym uznaniu dla wielkości czynu kuzyna, w niemej aprobacie dla sukcesu, jaki niewątpliwie udało mu się osiągnąć. A przy tym dumał bezgłośnie, jak bardzo podłe musiało być spoglądanie w oczy tej wymarzonej kobiety, z pełną świadomością tego, że nie tliła się w nich już żadna iskra. A przy tym zastanawiał się cicho, jak wielkim kosztem dla tego niekonwencjonalnego kochania były poniesione przez Macnaira ryzyko, podjęte trudy obmyślenia nieznanego dotąd przekleństwa, sama bodaj niepewność całej procedury.
I szybko, całkiem sprytnie, oszacował, że całość warta była zachodu ― bo gdy tamten opowiadał o egoistycznym wypisywaniu plugastwa na ciele swojej wybranki, Igor chwilowo nawet doglądał w nim bezecnego zbrodniarza; zbrodniarza, za czyny którego, gdzieś w powietrzu, musiała być niegdyś wyznaczona stosowna kara. Czym miała się objawić? Jej sprzeciwem, jej zdradą, jej nieposłuszeństwem? Teraz nie dumał już więcej, uśmiechając się blado na widok dwojga narzeczonych, urokliwie dzielących się uznaniem, urokliwie spojonych obietnicą i dość ckliwym wyobrażeniem najbliższych tygodni, miesięcy, lat. I w wizji tej wreszcie nie doglądał już ani uzurpatora, ani bezbronnej ofiary, a sprzężonych symbiozą kochanków; i w wizji tej w końcu upatrywał powstałych z popiołów męczenników niefortunności przewrotnego losu, narodzonych na nowo skrzętną okazją do wzajemnego miłowania.
Wygodnie było zapomnieć o tym, że decyzję Lucindy ― wybrzmiałe niedawno temu tak ― tamten spisał niemalże pomiędzy wierszami nałożonego na nią uroku. Wygodnie było też zapomnieć, że jej lico jeszcze niedawno zdobiło pergamin listów gończych i za nic w świecie nie godziłoby się podążać za jednym z ciemięzców szerzącym ideologię reżimu, przeciw któremu tak gorliwie się przeciwstawiała.
Wygodnie było nie pamiętać.
― Nie, wcale nie ma... ― enigmatycznie skwitował tylko słowa przyszłej bratowej, unosząc kielich w geście powolnego toastu, kąciki ust zaś ― w łagodnym, wyrażającym zadowolenie uśmiechu.
Bo szczerze kibicował im jak mało komu.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Korytarz
Szybka odpowiedź