Opuszczony pokój
AutorWiadomość
Opuszczony pokój
Opuszczony pokój na ostatnim piętrze najpewniej jeszcze przez jakiś czas nie pozostanie zamieszkały; odrapane ściany zdradzają, że ostatni remont odbył się tu co najmniej kilkadziesiąt lat temu. Nie bez powodu, dłuższe przebywanie za zamkniętymi drzwiami sprawi, że czarodziej zacznie słyszeć miarowe dudnienie z jedynego znajdującego się w izbie mebla - dwuskrzydłowej szafy wykonanej z ciemnego drewna. W pokoju został uwięziony złośliwy poltergeist, zaklęty nie jest w stanie go opuścić i, obrażony, większość czasu spędza w w jednej z szuflad. Zniechęcony do nie-życia nie wychodzi z niej sam, ale umyślnie przebudzony i zachęcony do zabawy rozzłości się i zrobi wszystko, by przegonić ze swojego legowiska nieproszonego gościa - a o jego możliwościach świadczy wgniecenie w jednej ze ścian, wielkości rosłego mężczyzny. Pani Pappalardo praktycznie tu nie zagląda, stąd młodszym lokatorom zdarza się ukrywać tu alkohol.
głód
wieczór z drugiego na trzeci sierpnia, ostatnie piętro kamienicy
René Descartes nadał modelowi światła istotę rysunku, pociągła linia przebiegała od rogu kartki. Jeśli zakląć magię w świetle, jej kumulacja byłaby banalnie prostsza przez istnienie pryzmatu, ale wtedy pojawia się materia — materia, która zmienia kształt i nadał wewnętrznej potędze czarodziejów wrażenia zmyślności. Kumulacja czasowa, czas rozpadu w połowie, opóźniona degradacja materii — jakkolwiek pragnęłam to nazwać, za każdym razem sprowadzało się do nieścisłości w jednym z poziomów. Gdy magia przekształcała się w materię, materia w magię i magia w magię — każdy z wariantów bywał problematyczny, ledwie materia skruszona w nieoczywistość innej formy była do okiełznania, niczym woda zamarzająca z cieczy w stały grunt.
Głód był głębszy niż sądziłam, wychodził daleko poza ledwie poruszanie się żołądka; wprawiał mnie w mdłości, roznosił wenę w skrawki możliwości. Kości miedniczne podniosłam obolałe z drewnianej podłogi, męska koszula pozostawiona na rogu łóżka spełniała funkcję podomówki, acz nie chroniła leżącego w twórczym napadzie ciała. Skórę skrywały mi kolejne warstwy nieznośnego uczucia, które nawet silnymi ruchami paznokci nie byłam w stanie się pozbyć; finalnie wplotłam dłonie we włosy, starając się odnaleźć ucieczkę w spokojnym przeczesywaniu skóry głowy. Brązowe fale wędrowały wzdłuż ramion, otaczały je niemalże matczyną opieką, kiedy dłonie po raz kolejny pozostawiały nerwowe oznaki niedoboru. Pierdolone kurwy odmówiły mi kolejnego zlecenia, wściekłość sięgała tym dalej, gdy kolejne różniczki prowadziły donikąd. Frustracja karmiła mnie silniej niż dragi czy seks, niosła niemożliwe nawet dla alkoholu emocje. Brakowało mi tylko huku, który ugościł rozwarstwiony pomiędzy myślami umysł. Nie zbierałam się przez pierwsze dwa uderzenia, finalnie jednak — to trzecie, zawsze chodziło o ten trzeci raz — podniosłam ciało, w niezgrabnych ruchach podchodząc do drzwi. Skrępowanie odchodziło na boczny plan, wychłodzone ciało podkreślało swoje istnienie zarysowaniami na koszuli, oczy kryły lekkie opuchnięcie niewyspania.
— Czyżby twoje wymuskane kurewki były zajęte? — Zaczęłam na start, gdy przed oczyma sylwetka Croucha kusiła do rozkwitu wściekłości. Szarawe spojrzenie przesunęło po obleczonym w elegancję ciele; lubiłam garnitury, szczególnie gdy leżały na ziemi.
Ledwie ruch, narzuciłam na półnagie ramiona płaszcz i minęłam go, swobodnie by się mogło wydawać, wiedząc, że niczym psidwak pójdzie za zapachem. Dłoń w pełnym satyry geście, finalnie wprost, uchyliła przed nim ledwie spowity światłem świeczek pokój, którego blada łuna biła od pokładzionych wszędzie kartek, koci grzbiet zdawał się wybijać spomiędzy szczupłej postury, mord miałam w oczach silniej, niż kiedykolwiek. Kpiące wrażenie jakoby przychodził się zaspokoić, wyparłam na pierwszy plan, w tym momencie nie byłam gotowa mówić o możliwościach numerologicznych szeregów wielomianowych, chciałam więc, by i on zaprzepaścił takie chęci.
— Dawno cię nie było... — a może ledwie tydzień? Pamięć złotej rybki odziedziczyłam ponoć wraz z matczynym geniuszem, otępiały umysł złakniony przyjemności nie wspierał prozaicznych obrotów ku chwale ledwie co międzyludzkich znajomości. Na nogach gościły mi ostatnie znaki bijącego w pokoju gorąca, złaknienie potęgowało w ciele nadmierne wychłodzenie, ale żar lał się z letniego nieba. Zwykle, w moim własnym pokoju, który ledwie co opuściliśmy, gdzieś w rogu ciche pomruki sowy przypominały o jej istnieniu nie tylko odgłosami, ale także zapachem pierza wśród porozlewanego na blacie wina, które w nerwowym geście przetarłam prozaiczną, kuchenną ścierką.
Machinalnie, bez myślenia.
Od trzech dni nie miałam na to sił.
Prześlizgnęłam się po męskiej twarzy, nakarmiłam zmysły zarysowaniami szczęki, wyimaginowanym na języku smakiem warg i delikatnej skóry skrywanej w mroku niedostępności.
— Masz fajki? — Nawet gdyby mówił, nie docierały do mnie żadne słowa. Roznegliżowane pod warstwą skórzanego odzenia ciało, spoczęło na pustawym biurku, nogi podkuliwszy na skrzypiące krzesło. Bose stopy czuły wychłodzenie nawet bardziej, gdy uda dotknęły drewnianej fasady miejsca pracy. Cholernie chciało mi się jarać, jeszcze bardziej mierzwiło ciało rozdarte pomiędzy chłodem i gorącem, ochotą i wściekłością, której upust dałam w drzemiących głęboko w myślach obelgach. Bo przyszedł, po raz kolejny tutaj, a ja byłam przecież porządna i nie uśmiechało mi się, by sąsiedzi wiedzieli, że pieprzę się z księżniczką. Nie chciałam, by wiedzieli, że w ogóle istnieję, ale światu usilnie próbowałam pokazać swoje możliwości.
Po prostu chciałam. Jarać, ćpać, spać, pieprzyć się i jeść — wszystko to, czego potrzebował banalnie skonstruowany organizm wyzbyty potrzeb duchowych, hamujący mnie przed potęgą mechaniczną mózgu. Moja klatka, skryta w ledwie bawełnianej koszuli; moja klatka, której daleko było do złotej.
Larissa Macnair
Zawód : konstruktorka, przyszła naukowczyni
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
all the hate coming out from a generation
who got everything and nothing, guided by temptation
are you killing for yourself or killing for your saviour?
who got everything and nothing, guided by temptation
are you killing for yourself or killing for your saviour?
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16
CZARNA MAGIA : 8
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słabości ludzkiego umysłu, rachityczności woli, która poddawała się zbędnym uczuciom. Czemu tak źle doradza człeczym przedstawicielom? Gdzie znajdywał się rozsądek, gdy pokusa zbliżała się do zenitu? Ucichł, właśnie w tym momencie? Z dumą zwykł szczycić się determinacją i siłą własnej woli, lecz teraz zaczynał powątpiewać w swoje możliwości. Równie mocno, co w jej szanse w osiągnięcie czegokolwiek. Nie powinien był tu przychodzić, lecz jego kroki zbliżały się do obrzydliwego pomieszczenia, które nazywała swoim. Speluna i wylęgarnia największych degeneracji Londynu, jakże urokliwe i czarujące miejsce. Jeśli bieda tworzy przestępstwa, to był pewien, że niejednego przyszłego mieszkańca aresztu tu spotka. Mogło być nawet gorzej, mógł to być Nokturn, lecz nie była to zbytnio pocieszająca myśl.
Rzadko kiedy zapuszczał się w te rejony, gdzie klasy schodziły dramatycznie w dół wraz z możliwościami i szansami. Obce, nieznane i w pewnym sensie niezrozumiałe, prawie egzotyczne. Daleki od majestatu i chłody jego domu, pozbawione opieki skrzatów i gustu jego babki. Miał znajomych z klasy średniej, najpiękniejszych przedstawicieli pospolitości. Niektórzy byli przydatni, inni zabawni, ale zawsze sztuką było utrzymywanie relacji pomimo barier, które wyrosły między nimi od samego narodzenia. Nie każdy miał te same prawa, nie każdy na nie zasłużył. Odgłos jego ciężkich kroków wypełniał klatkę, nadawał jego ruchom stanowczości, choć nie odnajdywał jej w swoich zamiarach. Zbyt wiele było w nim wątpliwości, zbyt wiele powodów, by zawrócić. Gdy w końcu mu otworzyła, zdecydowanie niechętnie i utrzymując go zbyt długo w czynności, nie poczuł ulgi na jej widok. Irytacje, ciekawość, pewną skromną dozę litości, za którą by go znienawidziła.
– Lubię utrzymywać różnorodność towarzystwa, dla smakowitości życia – odpowiada jej szczerze, z niegrzeczną nutą ordynarności. Nie dążył do małżeństwa czy stabilizacji, a piękno było zbyt rozkoszne, by sobie je odmawiać. Świat młodych mężczyzn był światem testowania i próbowania, szukania i zdobywania. Same społeczeństwo nakazywało im ich sławetnej swawoli przed ślubem, choć niektórzy nigdy z niej nie zrezygnowali. W większości jednak zalecał nieinformowanie o swoich uniesieniach adorowane panny, zdecydowanie tworzyło to problemy. Larissa jednak nie należała do tych pruderyjnych, nieświadomych cyklu społecznego. Była na to zbyt genialna i to właśnie było jej największe piękno. Była zbyt chuda, wręcz koścista. Na swój sposób zaniedbana, wiecznie zmęczona i znużona kolejnymi trudami, które znajdywała na swej drodze. Urokliwa i seksowna, lecz posiniaczona przez los. Mógłby znaleźć słodsze róże nawet na ulicy, na pewno mniej problematyczne. Jednak, gdy ją spotkał wierzył, że może tworzyć rzeczy wielkie, budować pomniki ich cywilizacji. Była geniuszem, był tego pewien. Zarazem wiara w jej przyszłą wielkość słabła, w jego własną ocenę sytuacji również.
– Byłem kilka dni temu, nie zastałem nikogo – stwierdza podążając za nią. Nie przygląda się pomieszczeniu, już dawno ocenił spelunę za niedopuszczalną. Swoją uwagę poświęcał jej – oceniał, opiniował i wartościował w myślach jej osobę. Było jej zimno czy gorąco? Jego widok ją ucieszył czy zirytował? Ostatnio doszedł do wniosku, że ludzie kochają go nienawidzić. Najczęściej wynika to z zazdrości, pragnień, których nigdy nie spełnią. Był dla niej zasobem, tego był pewien. Zaspokajał potrzeby intelektualne, oferował orgazm i czasem dorzucił używki czy jedzenie. Co najważniejsze uznawał jej geniusz, a osoby charakteryzujące się wzniosłymi możliwościami intelektualnymi często posiadały ego dorównujące tym możliwością. Oparł się o ścianę i machinalnie rzucił jej paczkę papierosów.
– Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytał, choć nie zaplanował wcześniej swych słów. Wyglądała jednak gorzej niż zazwyczaj, nie było w tym nic pociągającego. Umierająca z głodu nie była już przydatna do niczego, mózg wtedy zwalniał. Nie było jego rolą matkowanie, nie nadawał się. Zaraz kwestionował czy ktokolwiek inny zada jej to pytanie. Odszedł od ściany, pozwalając sobie usiąść na jednym z wolnych krzeseł.
– Nad czym ostatnio pracujesz? –kolejne pytanie, tym razem dobrze nacelowane. Niech go ponownie oczaruje, niech da mu nadzieje, gdyż gdy on ją straci, to i ona zostanie bez szans. Jej intelekt był jej największą bronią, ale zarazem największą przeszkodą. Przez niego zawsze będzie chciała więcej, więcej niż świat gotów był jej dać.
Rzadko kiedy zapuszczał się w te rejony, gdzie klasy schodziły dramatycznie w dół wraz z możliwościami i szansami. Obce, nieznane i w pewnym sensie niezrozumiałe, prawie egzotyczne. Daleki od majestatu i chłody jego domu, pozbawione opieki skrzatów i gustu jego babki. Miał znajomych z klasy średniej, najpiękniejszych przedstawicieli pospolitości. Niektórzy byli przydatni, inni zabawni, ale zawsze sztuką było utrzymywanie relacji pomimo barier, które wyrosły między nimi od samego narodzenia. Nie każdy miał te same prawa, nie każdy na nie zasłużył. Odgłos jego ciężkich kroków wypełniał klatkę, nadawał jego ruchom stanowczości, choć nie odnajdywał jej w swoich zamiarach. Zbyt wiele było w nim wątpliwości, zbyt wiele powodów, by zawrócić. Gdy w końcu mu otworzyła, zdecydowanie niechętnie i utrzymując go zbyt długo w czynności, nie poczuł ulgi na jej widok. Irytacje, ciekawość, pewną skromną dozę litości, za którą by go znienawidziła.
– Lubię utrzymywać różnorodność towarzystwa, dla smakowitości życia – odpowiada jej szczerze, z niegrzeczną nutą ordynarności. Nie dążył do małżeństwa czy stabilizacji, a piękno było zbyt rozkoszne, by sobie je odmawiać. Świat młodych mężczyzn był światem testowania i próbowania, szukania i zdobywania. Same społeczeństwo nakazywało im ich sławetnej swawoli przed ślubem, choć niektórzy nigdy z niej nie zrezygnowali. W większości jednak zalecał nieinformowanie o swoich uniesieniach adorowane panny, zdecydowanie tworzyło to problemy. Larissa jednak nie należała do tych pruderyjnych, nieświadomych cyklu społecznego. Była na to zbyt genialna i to właśnie było jej największe piękno. Była zbyt chuda, wręcz koścista. Na swój sposób zaniedbana, wiecznie zmęczona i znużona kolejnymi trudami, które znajdywała na swej drodze. Urokliwa i seksowna, lecz posiniaczona przez los. Mógłby znaleźć słodsze róże nawet na ulicy, na pewno mniej problematyczne. Jednak, gdy ją spotkał wierzył, że może tworzyć rzeczy wielkie, budować pomniki ich cywilizacji. Była geniuszem, był tego pewien. Zarazem wiara w jej przyszłą wielkość słabła, w jego własną ocenę sytuacji również.
– Byłem kilka dni temu, nie zastałem nikogo – stwierdza podążając za nią. Nie przygląda się pomieszczeniu, już dawno ocenił spelunę za niedopuszczalną. Swoją uwagę poświęcał jej – oceniał, opiniował i wartościował w myślach jej osobę. Było jej zimno czy gorąco? Jego widok ją ucieszył czy zirytował? Ostatnio doszedł do wniosku, że ludzie kochają go nienawidzić. Najczęściej wynika to z zazdrości, pragnień, których nigdy nie spełnią. Był dla niej zasobem, tego był pewien. Zaspokajał potrzeby intelektualne, oferował orgazm i czasem dorzucił używki czy jedzenie. Co najważniejsze uznawał jej geniusz, a osoby charakteryzujące się wzniosłymi możliwościami intelektualnymi często posiadały ego dorównujące tym możliwością. Oparł się o ścianę i machinalnie rzucił jej paczkę papierosów.
– Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytał, choć nie zaplanował wcześniej swych słów. Wyglądała jednak gorzej niż zazwyczaj, nie było w tym nic pociągającego. Umierająca z głodu nie była już przydatna do niczego, mózg wtedy zwalniał. Nie było jego rolą matkowanie, nie nadawał się. Zaraz kwestionował czy ktokolwiek inny zada jej to pytanie. Odszedł od ściany, pozwalając sobie usiąść na jednym z wolnych krzeseł.
– Nad czym ostatnio pracujesz? –kolejne pytanie, tym razem dobrze nacelowane. Niech go ponownie oczaruje, niech da mu nadzieje, gdyż gdy on ją straci, to i ona zostanie bez szans. Jej intelekt był jej największą bronią, ale zarazem największą przeszkodą. Przez niego zawsze będzie chciała więcej, więcej niż świat gotów był jej dać.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Opuszczony pokój
Szybka odpowiedź