Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Menażeria Woolmanów
Świetlica
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Świetlica
Świetlica, tuż obok głównej izby, jest drugim największym pomieszczeniem wspólnym Menażerii. Latem 1958 r. to miejsce odwiedził anonimowy artysta, który złotą farbą na jednej ze ścian namalował dwa feniksy w charakterystycznym godowym tańcu, symbol zwycięstwa, symbol nowego, symbol nadziei, wreszcie symbol życia i odrodzenia. Wieczorami pomieszczenie rozświetlają lewitujące pod sufitem jasne lampiony.
Nie bez powodu akurat tutaj, na świetlicy można odpocząć na miękkiej choć wysłużonej kanapie, a starą drewnianą posadzkę przysłania obszerny dywan tkany w roślinne ornamenty. Solidny kufer pod ścianą zawiera zabawki, Woolmanowie niekiedy sprawują tu czasową opieką nad dziećmi, które straciły rodziców, jeszcze zanim te trafią w nowe miejsca. Przeważnie nie przebywają tu dłużej, niż kilka godzin, z rzadka parę dni.
Nie bez powodu akurat tutaj, na świetlicy można odpocząć na miękkiej choć wysłużonej kanapie, a starą drewnianą posadzkę przysłania obszerny dywan tkany w roślinne ornamenty. Solidny kufer pod ścianą zawiera zabawki, Woolmanowie niekiedy sprawują tu czasową opieką nad dziećmi, które straciły rodziców, jeszcze zanim te trafią w nowe miejsca. Przeważnie nie przebywają tu dłużej, niż kilka godzin, z rzadka parę dni.
Merja nie miała styczności z podobnymi sytuacjami, ale była dobrze wyszkolona i miała wiedzę, którą po raz pierwszy musiała wykorzystać w praktyce. Ukończone z wybitnymi wynikami szkolenia w Mungu obejmowały położnictwo, a także wszelakie trudności i patologie. Być może stres, a może przemęczenie sprawiły, że Merja nie zdecydowała się sprawdzić ani rozwarcia ani ułożenia dziecka w macicy — ośmiomiesięczna ciąża sugerowała jednak, że dziecko mogło nie zdążyć się jeszcze obrócić w łonie matki, a poród pośladkowy jest najtrudniejszym, najdłuższym i najbardziej zagrażającym życiu dziecka.
Pani Woolman spojrzała na Aishę kiedy spytała o zioła.
— Mam — odpowiedziała twierdząco, choć zmarszczyła brwi. — Przygotować? — spytała niepewnie, spoglądając na Eve. Będąc przy niej przez ostatni godziny wiedziała, że męczyła się z tym od dłuższego czasu, ale odkąd uzdrowiciel pojawił się u jej boku nie zamierzała się wtrącać. Skinęła głową, nim padła odpowiedź i opuściła umieszczenie razem z Aishą. Jej zaklęcie sprawiło, że okład na czole młodziutkiej czarownicy pozostał w miejscu.
Zaklęcie uspokajające przynosiło efekty, pozwalając się skoncentrować rodzącej. W przeciwieństwie do wszelakiego rodzaju znieczulania, nie działało spowalniająco, a akcja porodowa była w toku od wieku godzin, o czym jednak nie wiedziała sama Zabini. Decyzja o rozpoczęciu właściwego porodu nie była łatwa, ale była jedyną możliwością, na jaką w takich warunkach mogła sobie pozwolić Merja — choć bez sprawdzenia gotowości ciała, rozwarcia i odległości dziecka pozostawała wyłącznie planem, którego realizacja wciąż mogła trwa bardzo długo — parcie w nieodpowiednim momencie mogło nieść zagrożenie dla zdrowia lub życia obojga. Zabini wiedziała, że sytuacja, w której znalazła się biedna dziewczyna wymagała hospitalizacji, a dziecko najprawdopodobniej operacji i wydostania na świat na sali szpitalnej przy pomocy specjalistów i narzędzi. Nie mogła pozwolić sobie na luksus. Bez tego pozostało już liczyć tylko na łut szczęścia i uśmiech losu, bo tu, w świetlicy i polowych warunkach, wszystko zależało już wyłącznie od pomyślności. Decyzja o podstawieniu krzesła z pewnością mogła poprawić krążenie i wspomóc sam poród, a przede wszystkim komfort rodzącej, choć istniały inne, wygodniejsze pozycje.
W chwili, gdy Merja ułożyła się obok, by naprzeć na brzuch Eve poczuła, że ruchy dziecka wydają się nietypowe. Powinna czuć kopnięcia, będące naturalną reakcją na ucisk, tymczasem pod dłońmi delikatnie była w stanie wyczuć dziecko, ale nieodwrócone — główkę. W tej samej chwili młoda Doe zaczęła przeć. Nacisk mięśni był olbrzymi, a ból, jaki rozszedł się po jej ciele niewyobrażalny i nieporównywalny do niczego, co w życiu przeżyła. Miała wrażenie, że wszystko poniżej linii jej pępka w niej pęka, rozrywa się, paląc żywym ogniem. Kiedy skończyła przeć, skurcz minął, gorąc w podbrzuszu na chwilę ustał, a czas przyspieszył. Eve straciła zupełnie jego rachubę. Serce biło w piersi jak oszalałe, a oddech naturalnie się spłycał jak w ciągłym napięciu. Kilkadziesiąt sekund minęło jak z bicza strzelił, aż w końcu ból pojawił się znowu, a wraz z nim uczucie ucisku, rozrywania, ognia — łzy napłynęły dziewczynie do oczu. Nie wiedziała, że to nie musiało tak wyglądać. Nie wiedziała, że gdyby wszystko szło zgodnie z planem trwałoby to krócej i bez koszmaru, przez który przechodziła. Nie wiedziała, że ból mógł nie być tak wielki, a chwile zwątpienia mogła przyćmiewać pełna mobilizacja. Pragnęła końca, końca wszystkiego. Końca porodu, siebie, całego świata. Ból przyćmiewał i ogłuszał, blokując słowa, które kierowane były do niej podczas skurczu. A maleńka stópka pojawiła się na świecie jako pierwsza.
Pani Woolman spojrzała na Aishę kiedy spytała o zioła.
— Mam — odpowiedziała twierdząco, choć zmarszczyła brwi. — Przygotować? — spytała niepewnie, spoglądając na Eve. Będąc przy niej przez ostatni godziny wiedziała, że męczyła się z tym od dłuższego czasu, ale odkąd uzdrowiciel pojawił się u jej boku nie zamierzała się wtrącać. Skinęła głową, nim padła odpowiedź i opuściła umieszczenie razem z Aishą. Jej zaklęcie sprawiło, że okład na czole młodziutkiej czarownicy pozostał w miejscu.
Zaklęcie uspokajające przynosiło efekty, pozwalając się skoncentrować rodzącej. W przeciwieństwie do wszelakiego rodzaju znieczulania, nie działało spowalniająco, a akcja porodowa była w toku od wieku godzin, o czym jednak nie wiedziała sama Zabini. Decyzja o rozpoczęciu właściwego porodu nie była łatwa, ale była jedyną możliwością, na jaką w takich warunkach mogła sobie pozwolić Merja — choć bez sprawdzenia gotowości ciała, rozwarcia i odległości dziecka pozostawała wyłącznie planem, którego realizacja wciąż mogła trwa bardzo długo — parcie w nieodpowiednim momencie mogło nieść zagrożenie dla zdrowia lub życia obojga. Zabini wiedziała, że sytuacja, w której znalazła się biedna dziewczyna wymagała hospitalizacji, a dziecko najprawdopodobniej operacji i wydostania na świat na sali szpitalnej przy pomocy specjalistów i narzędzi. Nie mogła pozwolić sobie na luksus. Bez tego pozostało już liczyć tylko na łut szczęścia i uśmiech losu, bo tu, w świetlicy i polowych warunkach, wszystko zależało już wyłącznie od pomyślności. Decyzja o podstawieniu krzesła z pewnością mogła poprawić krążenie i wspomóc sam poród, a przede wszystkim komfort rodzącej, choć istniały inne, wygodniejsze pozycje.
W chwili, gdy Merja ułożyła się obok, by naprzeć na brzuch Eve poczuła, że ruchy dziecka wydają się nietypowe. Powinna czuć kopnięcia, będące naturalną reakcją na ucisk, tymczasem pod dłońmi delikatnie była w stanie wyczuć dziecko, ale nieodwrócone — główkę. W tej samej chwili młoda Doe zaczęła przeć. Nacisk mięśni był olbrzymi, a ból, jaki rozszedł się po jej ciele niewyobrażalny i nieporównywalny do niczego, co w życiu przeżyła. Miała wrażenie, że wszystko poniżej linii jej pępka w niej pęka, rozrywa się, paląc żywym ogniem. Kiedy skończyła przeć, skurcz minął, gorąc w podbrzuszu na chwilę ustał, a czas przyspieszył. Eve straciła zupełnie jego rachubę. Serce biło w piersi jak oszalałe, a oddech naturalnie się spłycał jak w ciągłym napięciu. Kilkadziesiąt sekund minęło jak z bicza strzelił, aż w końcu ból pojawił się znowu, a wraz z nim uczucie ucisku, rozrywania, ognia — łzy napłynęły dziewczynie do oczu. Nie wiedziała, że to nie musiało tak wyglądać. Nie wiedziała, że gdyby wszystko szło zgodnie z planem trwałoby to krócej i bez koszmaru, przez który przechodziła. Nie wiedziała, że ból mógł nie być tak wielki, a chwile zwątpienia mogła przyćmiewać pełna mobilizacja. Pragnęła końca, końca wszystkiego. Końca porodu, siebie, całego świata. Ból przyćmiewał i ogłuszał, blokując słowa, które kierowane były do niej podczas skurczu. A maleńka stópka pojawiła się na świecie jako pierwsza.
Nawet na chwilę nie zaczyna żałować, że podjęła się tej misji. Gdyby nie ona, młoda kobieta zmarłaby od razu, zwyczajnie wykrwawiając się na śmierć. Kieruje się misją pomocy innym, nawet jeśli pochodzą ze strony przeciwnika. Powstałe z tego powodu wyrzuty sumienia mogą przyjść za kilka lat, kiedy okaże się, że narodzone dziecko okaże się tym, który przyniesie na nich wszystkich zagładę. Uśmiechnęłaby się w duchu do tych ironicznych myśli, gdyby nie rozdzierający się po pomieszczeniu krzyk Eve, który mrozi krew w żyłach.
- Stop, stop! - woła do cyganki, kiedy widzi, jak ta pomimo silnego zaklęcia znieczulającego, nadal zwija się z bólu. Co się dzieje, co jest nie tak?!, pyta samą siebie, nie zdradzając tych wątpliwości na głos. Układa znów dłoń na twardym brzuchu, orientując się wreszcie na oczywistościach. Mocniej podciąga zadartą spódnicę kobiety, by przyjrzeć się rozwarciu. Na widok maleńkiej stópki momentalnie oblewa ją zimny pot, zdenerwowanie sięga zenitu. Jak mogła być tak nierozważna? Sięga jeszcze przelotnym spojrzeniem w kierunku przejścia, gdzie zniknęły staruszka z Aishą. Ich obecność nie zdałaby się teraz już na nic, za późno na eliksiry i napary.
Pluje sobie w brodę, bo to przez jej własny błąd oboje mogą teraz nie przeżyć. Czy jej jedyną zasługą jest to, że pozwoliła tym dwojgu żyć dodatkowy kwadrans? Czy nie lepiej, by cierpienie ukrócić, a nie zmuszać ludzi do jego trwania? Soczyste przekleństwo tym razem nie opuszcza ust ratowniczki. Wszechobecna krew każdego mogłaby wprowadzić w stan omdlenia. Merja jest tego daleka, lecz musi przyznać, że obrazek wcale nie napawa optymizmem.
- Dziecko już tu jest. Niestety w nieprawidłowej pozycji, a nie mamy czasu, aby je obrócić. - Jest już zdecydowanie zbyt późno, aby dokonać tego zwykłymi uciśnięciami brzucha. Powracają liźnięte na zajęciach przygotowawczych z położnictwa tajniki, jakie miała okazję poznać kilka lat wcześniej, ale absolutnie nigdy nie użyć w praktyce. Zasiada między nogami pacjentki i odkłada różdżkę na bok, biorąc kilka głębszych oddechów. Teraz bardziej, niż wcześniej, będzie potrzebować swojego spokoju. Na szczęście Eve nie zobaczy jej drżących dłoni. Wolną ręką sięga po jedną ze szmat, zwija ją w rulon i dodatkowo podkłada pod pośladki cyganki, kiedy sącząca się krew zaczęła przesiąkać i na jej spódnicę.
- Potrzebuję teraz twojego skupienia. - Byłaby znacznie łatwiej, gdyby mogła się do niej zwracać imieniem, jednak do tej pory go nie poznała. Wlepia wzrok w jej wilgotną od potu i łez twarz, pozwalając sobie odepchnąć wszelkie sympatie na bok. Nie może sobie pozwolić na dodatkową empatię czy wzruszenia, te wyłącznie doprowadziłyby do rozproszenia. Pstryka kilkukrotnie palcami, żeby zwrócić uwagę Eve i ściągnąć na siebie jej wzrok. - Musimy się zsynchronizować. Będziesz przeć na mój znak. Policzę do trzech. Raz, przerwa, drugi raz, przerwa, jasne? - wydaje kolejne instrukcje, chcąc, aby przekaz był jasny i zrozumiały. Ma nadzieję, że rzucone wcześniej zaklęcie pozwoli jej na lżejsze przeżycie porodu. - Widzę, że jesteś silna, więc wierzę, że damy radę - dodaje jeszcze, próbując obdarować ją bladym uśmiechem.
Ciągnięcie tak drobnego ciałka może skutkować nadwyrężeniem jego kończyn, a przecież nie chce ich już od początku złamać, nawet jeśli byłaby w stanie je prędko poskładać prostym zaklęciem. Z drugiej jednak strony, jeśli miałoby to sprawić, że matka i dziecko oboje przeżyją… Decyduje póki co nie ryzykować. Ostrożnie wsuwa jedną z dłoni do rozwartej pochwy, by ująć niemowlę od strony pośladków. Wśród lepkości nie jest to najłatwiejsze z zadań, ale Merja stara się, aby chwyt był jednocześnie stabilny, co lekki i niesprawiający dodatkowych szkód. Próbuje także upewnić się, że druga z nóżek nie zaprze się o ściankę, dodatkowo sprawiając pacjentce ból i przedłużając cały ten proces.
- Gotowa? Raz, dwa, trzy, teraz! - zgodnie z zapowiedzią pada pierwsza komenda, a trzymająca dziecko ręka delikatnie ciągnie je ku sobie.
- Stop, stop! - woła do cyganki, kiedy widzi, jak ta pomimo silnego zaklęcia znieczulającego, nadal zwija się z bólu. Co się dzieje, co jest nie tak?!, pyta samą siebie, nie zdradzając tych wątpliwości na głos. Układa znów dłoń na twardym brzuchu, orientując się wreszcie na oczywistościach. Mocniej podciąga zadartą spódnicę kobiety, by przyjrzeć się rozwarciu. Na widok maleńkiej stópki momentalnie oblewa ją zimny pot, zdenerwowanie sięga zenitu. Jak mogła być tak nierozważna? Sięga jeszcze przelotnym spojrzeniem w kierunku przejścia, gdzie zniknęły staruszka z Aishą. Ich obecność nie zdałaby się teraz już na nic, za późno na eliksiry i napary.
Pluje sobie w brodę, bo to przez jej własny błąd oboje mogą teraz nie przeżyć. Czy jej jedyną zasługą jest to, że pozwoliła tym dwojgu żyć dodatkowy kwadrans? Czy nie lepiej, by cierpienie ukrócić, a nie zmuszać ludzi do jego trwania? Soczyste przekleństwo tym razem nie opuszcza ust ratowniczki. Wszechobecna krew każdego mogłaby wprowadzić w stan omdlenia. Merja jest tego daleka, lecz musi przyznać, że obrazek wcale nie napawa optymizmem.
- Dziecko już tu jest. Niestety w nieprawidłowej pozycji, a nie mamy czasu, aby je obrócić. - Jest już zdecydowanie zbyt późno, aby dokonać tego zwykłymi uciśnięciami brzucha. Powracają liźnięte na zajęciach przygotowawczych z położnictwa tajniki, jakie miała okazję poznać kilka lat wcześniej, ale absolutnie nigdy nie użyć w praktyce. Zasiada między nogami pacjentki i odkłada różdżkę na bok, biorąc kilka głębszych oddechów. Teraz bardziej, niż wcześniej, będzie potrzebować swojego spokoju. Na szczęście Eve nie zobaczy jej drżących dłoni. Wolną ręką sięga po jedną ze szmat, zwija ją w rulon i dodatkowo podkłada pod pośladki cyganki, kiedy sącząca się krew zaczęła przesiąkać i na jej spódnicę.
- Potrzebuję teraz twojego skupienia. - Byłaby znacznie łatwiej, gdyby mogła się do niej zwracać imieniem, jednak do tej pory go nie poznała. Wlepia wzrok w jej wilgotną od potu i łez twarz, pozwalając sobie odepchnąć wszelkie sympatie na bok. Nie może sobie pozwolić na dodatkową empatię czy wzruszenia, te wyłącznie doprowadziłyby do rozproszenia. Pstryka kilkukrotnie palcami, żeby zwrócić uwagę Eve i ściągnąć na siebie jej wzrok. - Musimy się zsynchronizować. Będziesz przeć na mój znak. Policzę do trzech. Raz, przerwa, drugi raz, przerwa, jasne? - wydaje kolejne instrukcje, chcąc, aby przekaz był jasny i zrozumiały. Ma nadzieję, że rzucone wcześniej zaklęcie pozwoli jej na lżejsze przeżycie porodu. - Widzę, że jesteś silna, więc wierzę, że damy radę - dodaje jeszcze, próbując obdarować ją bladym uśmiechem.
Ciągnięcie tak drobnego ciałka może skutkować nadwyrężeniem jego kończyn, a przecież nie chce ich już od początku złamać, nawet jeśli byłaby w stanie je prędko poskładać prostym zaklęciem. Z drugiej jednak strony, jeśli miałoby to sprawić, że matka i dziecko oboje przeżyją… Decyduje póki co nie ryzykować. Ostrożnie wsuwa jedną z dłoni do rozwartej pochwy, by ująć niemowlę od strony pośladków. Wśród lepkości nie jest to najłatwiejsze z zadań, ale Merja stara się, aby chwyt był jednocześnie stabilny, co lekki i niesprawiający dodatkowych szkód. Próbuje także upewnić się, że druga z nóżek nie zaprze się o ściankę, dodatkowo sprawiając pacjentce ból i przedłużając cały ten proces.
- Gotowa? Raz, dwa, trzy, teraz! - zgodnie z zapowiedzią pada pierwsza komenda, a trzymająca dziecko ręka delikatnie ciągnie je ku sobie.
Myślała, że znała już ból i większość jego skali. Ciało, które nosiło na sobie blizny, nie mogło przecież nie doświadczyć momentu, kiedy coś z zewnątrz naruszało nerwy i niszczyło gładką strukturę skóry. Żyła w błędnym przeświadczeniu, że to, co odczuwała przez ostatnie godziny to wszystko, czym miał zaskoczyć ją poród. To, jak bardzo się pomyliła, przyszło niespodziewanie, wraz z naciskiem i decyzją, by przeć, aby wszystko już się skończyło. Ból przerósł jednak wszystko, co czuła dotychczas w swoim życiu. Ostrze noża, który wbija się w ciało i tnie głęboko czy zaklęcie, które bez oporu zagłębia się w ciele, sięgając żeber, okazały się niczym. Były, jak chwila dyskomfortu, drobne skaleczenia, którymi nie wypadało się przejmować przy tym, co działo się teraz. Prawdziwym bólem, okazało się dopiero to, co przyszło dziś. Rozrywające cierpienie, które wyszarpnęło z gardła krzyk, wręcz wrzask. Świat zwolnił, zatrzymał się i w końcu zdawał zniknąć, topiąc ją w tym, co czuła. Nie słuchała tego, co mówiła uzdrowicielka, nie docierała do niej informacja, że dziecko było ułożone inaczej, niż powinno. Kiedy minął skurcz, prawie zachłysnęła się powietrzem, które wydawało się na moment swobodniej dopływać do płuc. Nie miała pojęcia czy tak faktycznie jest, czy to jedynie błędne odczucie. Nie miała nawet chwili, by się nad tym zastanowić. Uniosła załzawione spojrzenie na kobietę, gdy dopiero, któreś pstrykniecie palcami, przyciągnęło jej uwagę. Z niezrozumieniem i niewypowiedzianą prośbą, spoglądała na nią. Pełne usta rozchyliły się nieco i dopiero teraz poczuła posmak krwi na języku, gdy najwyraźniej w którymś momencie, musiała przygryźć policzek od środka. Czuła, jak drży jej broda, kiedy próbowała cokolwiek powiedzieć, ale żadne słowo nie padło. Pociągnęła lekko nosem, chcąc wziąć się w garść, ale wątpiła, aby cokolwiek jej to dało. Pokiwała powoli głową, chociaż nie miała pewności czy wszystkie słowa uzdrowicielki naprawdę do niej trafiły. Miała przeć na jej znak. Zafundować sobie raz jeszcze to samo cierpienie, ale czy miała inne wyjście? Nie było już odwrotu, nie wiedziała zbyt wiele, ale zdecydowanie tego nie dało się już przerwać. Musiała dać radę, musiała to przetrwać. Ostatnie lata nie były dla niej łaskawe, nikt się nad nią nie litował, nikt na kogo liczyła, nie pomagał jej. Dlaczego teraz myślała, że będzie inaczej? Zamknęła na moment oczy, czując, że drżenie, które dotąd poruszyło jej brodą, powoli rozchodzi się na całe ciało. Uniosła powieki ponownie, a po policzkach popłynęły łzy, które znów zbierały się w kącikach oczu.
Gotowa? Nie była ani trochę, nie była gotowa na powtórkę. Chciała pokręcić głową, ale co to mogło dać. To nie miejsce i czas na nawet sekundę buntu. Zacisnęła zęby, by na komendę zacząć przeć znów i ponownie poczuć to samo. Usłyszała swój własny krzyk, chociaż w pierwszym momencie nie była nawet świadoma, że z bólu zdziera gardło.
Gotowa? Nie była ani trochę, nie była gotowa na powtórkę. Chciała pokręcić głową, ale co to mogło dać. To nie miejsce i czas na nawet sekundę buntu. Zacisnęła zęby, by na komendę zacząć przeć znów i ponownie poczuć to samo. Usłyszała swój własny krzyk, chociaż w pierwszym momencie nie była nawet świadoma, że z bólu zdziera gardło.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kręciło jej się w głowie z wrażeń. I przerażał ją sam fakt, co mogła czuć Eve. Starała się działać racjonalnie, odsunąć na bok drgający pod skórą strach, ale zdawało się, ze wszystko co robiła było niepotrzebne, za późno. Ale, nie znała się, nie miała pojęcia jak mogłaby jeszcze pomóc, a jej obecność zdawała się coraz bardziej niepotrzebna. Pokręciła głową na pytanie starszej czarownicy - napar uspokajający wystarczy - zwarła usta na koniec. Całą wiarę mogła teraz pokładać w umiejętnościach uzdrowicielki, wytrzymałości Eve i... szczęścia, które było im tak bardzo potrzebne. Im.
Nim wyszła z pomieszczenia, ostatni raz, delikatnie, by nie rozproszyć, musnęła bladą dłoń bratowej i podążyła do kuchni, zajmując się drobiazgami jak nagrzanie wody. Miała być teraz w tle, ale - była jedna rzecz, o której zapomnieć nie mogła. I nie zamierzała. A jeśli nie mogła pomóc przy samej Eve, musiała pomyśleć o czymś innym. O wdzięczności. O pracy. Nigdy nie było nic za darmo przecież. A ona, mogła chociaż... - proszę... Pani - zatrzymała starszą kobietę, gdy zniknęły już za drzwiami. Odetchnęła i schyliła się z szacunkiem - dziękuję, że nas Paniu nie wyrzuciła i... ja to odpracuję wszystko. Zostanę tak długo, by odpłacić za... za wszystko - opuściła spojrzenie w dół, na stopy, palce splotła przed sobą, zaciskając knykcie do białości - napisałam do brata, pojawi się. Na pewno - jeśli tylko żyje, jeśli tylko nic mu się nie stało - będę pomocna. Nie straszna mi żadna praca. Gotuję, sprzątam, mogę warzyć proste eliksiry jeśli byłoby trzeba, mogę się też zająć zwierzętami i... goście nie muszą mnie widzieć - dodała prędko, na urwanym wydechu, doskonale zdając sobie sprawę, że nie każdy życzyłby sobie w pobliżu brudnej cyganki. Z każdym słowem czuła, jak łzy podchodzą do powiek, a zmęczenie wdziera się siłą na ramiona. Paskudnie mocno chciała odpocząć. Ale nie mogła tego zrobić. Nie, kiedy tuż obok dwie ukochane istoty walczyły o życie.
Nim wyszła z pomieszczenia, ostatni raz, delikatnie, by nie rozproszyć, musnęła bladą dłoń bratowej i podążyła do kuchni, zajmując się drobiazgami jak nagrzanie wody. Miała być teraz w tle, ale - była jedna rzecz, o której zapomnieć nie mogła. I nie zamierzała. A jeśli nie mogła pomóc przy samej Eve, musiała pomyśleć o czymś innym. O wdzięczności. O pracy. Nigdy nie było nic za darmo przecież. A ona, mogła chociaż... - proszę... Pani - zatrzymała starszą kobietę, gdy zniknęły już za drzwiami. Odetchnęła i schyliła się z szacunkiem - dziękuję, że nas Paniu nie wyrzuciła i... ja to odpracuję wszystko. Zostanę tak długo, by odpłacić za... za wszystko - opuściła spojrzenie w dół, na stopy, palce splotła przed sobą, zaciskając knykcie do białości - napisałam do brata, pojawi się. Na pewno - jeśli tylko żyje, jeśli tylko nic mu się nie stało - będę pomocna. Nie straszna mi żadna praca. Gotuję, sprzątam, mogę warzyć proste eliksiry jeśli byłoby trzeba, mogę się też zająć zwierzętami i... goście nie muszą mnie widzieć - dodała prędko, na urwanym wydechu, doskonale zdając sobie sprawę, że nie każdy życzyłby sobie w pobliżu brudnej cyganki. Z każdym słowem czuła, jak łzy podchodzą do powiek, a zmęczenie wdziera się siłą na ramiona. Paskudnie mocno chciała odpocząć. Ale nie mogła tego zrobić. Nie, kiedy tuż obok dwie ukochane istoty walczyły o życie.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pani Woolman zatrzymała się, kiedy Aisha wyszła za nią, prosząc ją na słowo. Z troskliwym, czułym uśmiechem spojrzała na Aishę i skinęła głową, milcząco przyjmując jej obietnicę.
— Chodź, dziecko, zaparzymy ziół. Przydadzą się — zaprosiła ją do kuchni. — To twoja siostra? — spytała, spoglądając na Aishę. — Jest taka młoda. Dziś dziewczęta robią wszystko później. Byłam w jej wieku, kiedy urodziłam pierwszego syna — powiedziała do Aishy głosem pełnym ciepła i nostalgii. — Poród był bardzo długi i trudny, skurczybyk nie chciał się wyjść, ale w końcu się udało. A dwa lata późnij przyszła na świat moja córka. A potem to już — machnęła ręką z szerokim uśmiechem i westchnęła. — Dzieci wszystko zmieniają. Wywracają świat do góry nogami. Wydaje się, że wszystko jest normalnie, po staremu, dopóki nie pojawia się dzień, w którym myślimy, że możemy je stracić. Wtedy człowiek wszystko przewartościowuje — szepnęła bardziej do siebie niż do Aishy, a po chwili spojrzała na nią i uśmiechnęła się szerzej. — Mieszkała tu kobieta z małym dzieckiem. Wyprowadziła się w pośpiechu. Zobacz, czy na strychu w skrzyni nie znajdziesz jakiś rzeczy, które zostawiła. Mogą się przydać. Jeśli nie, zrobimy mu jakiś becik.
Pojawienie się Merji w Menażerii Woolmanów uratowało dwójkę potrzebujących. Czy był to bilans dodatni, biorąc pod uwagę kataklizm i potworne zdarzenia — Zabini musiała ocenić sama. Miała jednak pewność i z czasem będzie ją miała także Aisha i Eve, że bez niej zarówno ciężarna cyganka jak i jej dziecko prawdopodobnie by umarli. Eve nie była wieloródką, to była jej pierwsza ciąża. Była młoda i pozostawiona bez środowiska kobiet, które mogłyby pomóc jej w tym trudnym okresie. Instynkt mógł podpowiadać jej, co robić, ale wobec biologii i natury była całkiem bezradna. Z pomocą przyszła obecność Zabini, która myślała trzeźwo, zdecydowanie, działała rzeczowo od razu powstrzymując źródło krwotoku, czym z pewnością zwiększyła szansę na przeżycie młodej dziewczyny. Sama Merja wiedziała, że teraz liczyło się już tylko szczęście, choć zapewne doświadczenie mogło pozwolić na więcej świadomej woli uzdrowiciela.
Skurcz wraz z parciem w wpychał dziecko z kanału rodnego. Pojawienie się drugiej nóżki w efekcie było dobrym znakiem, szczególnie, że obie ruszały paluszkami, ale Merja wiedziała, że pozostaje ten jeden raz i jedno parcie — musiała pociągnąć dziecko, pomóc, mu wyjść na świat, bo jeśli utknie w drogach rodnych, najprawdopodobniej nie przeżyją tego oboje. Eve dzielnie znosiła męki — bez względu co myślała o bólu dotąd, ten, który przeżywała był największym jaki tylko mógł ją spotkać. Miał jednak to do siebie, że mijał, a pamięć o nim zatrze się w przeciągu kilku miesiącu, a po kilku latach zostanie zupełnie zapomniany. To, co Eve będzie pamiętać to płacz dziecka, które przy pomocy uzdrowicielki, sprowadziła na świat. Mała istota wrzasnęła desperacko i gniewnie, domagając się znajomego ciepła i ciasnoty, którą znała. To wszystko wokół, było dla niej obce i niezrozumiałe. Tkwiący na rękach Merji noworodek kichnął jednak niemalże od razu, co było rzeczą niespodziewaną i nietypową, a wtedy z maleńkiego noska popłynęła stróżka krwi. Dziecko od razu się rozpłakało, krew przestała się sączyć mocniej, powoli zasychając na różowej, pomarszczonej od wód płodowych buzi.
Noworodek mieścił się na jednej, rozłożonej ręce Merji. Największa była głowa, ciałko wydawało się nieproporcjonalnie małe, ale na pierwszy rzut oka wydawało się prawidłowo zbudowane. Zabini dostrzegła od razu, że miało zwichnięty bark, co było wynikiem pociągnięcia dziecka przez kanał rodny. Noworodek był maleńki — masa zwiększała si najszybciej w ostatnim miesiącu ciąży, którego nie doczekało. Będzie wymagało szczególnej troski, opieki uzdrowiciela, eliksirów wzmacniających, mleka matki. Pierwszy miesiąc będzie trudny. Noworodkowi przyjdzie nadrabiać czas, który miało spędzić wciąż w łonie matki i najszybciej będzie się rozwijać kiedy zapewnione będą mu podobne warunki — ciepło, obecność, pokarm.
Dziecko przyszło na świat z niską wagą i w niewielkich rozmiarach.
Z powodu porodu pośladkowego urodziło się także ze zwichniętym barkiem.
Nieustabilizowana magia wynikająca z przedwczesnego, trudnego prorodu będzie nieprzerwanie przejawiać się u dziecka pod postacią nagłych napadów gorączki i kichania. Każde kichnięcie przyczyni się do rozmaitych krwotoków - z nosa, z uszu lub gardła (kaszel z krwią), dziecko z ich powodu będzie słabło, dużo wolniej się rozwijało, a w okresie przejawiania dziecięcej magii - traciło przytomność.
Jedynym lekarstwem okaże się być Auxilik przyjmowany regularnie. Mechanicznie musi być podany raz na miesiąc (nie okres). Podawanie mikstury od narodzin wyciszy magiczny katar ściśle związany z destabilizacją wewnętrznej magii dziecka, chroniąc je od postępujących powikłań i zaburzeń rozwoju, ale jednocześnie stłumi magiczne odruchy organizmu, przez co magia nigdy nie przejawi się w stopniu wystarczającym i dziecko zostanie charłakiem.
Eve, płeć dziecka możesz wybrać sama.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
— Chodź, dziecko, zaparzymy ziół. Przydadzą się — zaprosiła ją do kuchni. — To twoja siostra? — spytała, spoglądając na Aishę. — Jest taka młoda. Dziś dziewczęta robią wszystko później. Byłam w jej wieku, kiedy urodziłam pierwszego syna — powiedziała do Aishy głosem pełnym ciepła i nostalgii. — Poród był bardzo długi i trudny, skurczybyk nie chciał się wyjść, ale w końcu się udało. A dwa lata późnij przyszła na świat moja córka. A potem to już — machnęła ręką z szerokim uśmiechem i westchnęła. — Dzieci wszystko zmieniają. Wywracają świat do góry nogami. Wydaje się, że wszystko jest normalnie, po staremu, dopóki nie pojawia się dzień, w którym myślimy, że możemy je stracić. Wtedy człowiek wszystko przewartościowuje — szepnęła bardziej do siebie niż do Aishy, a po chwili spojrzała na nią i uśmiechnęła się szerzej. — Mieszkała tu kobieta z małym dzieckiem. Wyprowadziła się w pośpiechu. Zobacz, czy na strychu w skrzyni nie znajdziesz jakiś rzeczy, które zostawiła. Mogą się przydać. Jeśli nie, zrobimy mu jakiś becik.
Pojawienie się Merji w Menażerii Woolmanów uratowało dwójkę potrzebujących. Czy był to bilans dodatni, biorąc pod uwagę kataklizm i potworne zdarzenia — Zabini musiała ocenić sama. Miała jednak pewność i z czasem będzie ją miała także Aisha i Eve, że bez niej zarówno ciężarna cyganka jak i jej dziecko prawdopodobnie by umarli. Eve nie była wieloródką, to była jej pierwsza ciąża. Była młoda i pozostawiona bez środowiska kobiet, które mogłyby pomóc jej w tym trudnym okresie. Instynkt mógł podpowiadać jej, co robić, ale wobec biologii i natury była całkiem bezradna. Z pomocą przyszła obecność Zabini, która myślała trzeźwo, zdecydowanie, działała rzeczowo od razu powstrzymując źródło krwotoku, czym z pewnością zwiększyła szansę na przeżycie młodej dziewczyny. Sama Merja wiedziała, że teraz liczyło się już tylko szczęście, choć zapewne doświadczenie mogło pozwolić na więcej świadomej woli uzdrowiciela.
Skurcz wraz z parciem w wpychał dziecko z kanału rodnego. Pojawienie się drugiej nóżki w efekcie było dobrym znakiem, szczególnie, że obie ruszały paluszkami, ale Merja wiedziała, że pozostaje ten jeden raz i jedno parcie — musiała pociągnąć dziecko, pomóc, mu wyjść na świat, bo jeśli utknie w drogach rodnych, najprawdopodobniej nie przeżyją tego oboje. Eve dzielnie znosiła męki — bez względu co myślała o bólu dotąd, ten, który przeżywała był największym jaki tylko mógł ją spotkać. Miał jednak to do siebie, że mijał, a pamięć o nim zatrze się w przeciągu kilku miesiącu, a po kilku latach zostanie zupełnie zapomniany. To, co Eve będzie pamiętać to płacz dziecka, które przy pomocy uzdrowicielki, sprowadziła na świat. Mała istota wrzasnęła desperacko i gniewnie, domagając się znajomego ciepła i ciasnoty, którą znała. To wszystko wokół, było dla niej obce i niezrozumiałe. Tkwiący na rękach Merji noworodek kichnął jednak niemalże od razu, co było rzeczą niespodziewaną i nietypową, a wtedy z maleńkiego noska popłynęła stróżka krwi. Dziecko od razu się rozpłakało, krew przestała się sączyć mocniej, powoli zasychając na różowej, pomarszczonej od wód płodowych buzi.
Noworodek mieścił się na jednej, rozłożonej ręce Merji. Największa była głowa, ciałko wydawało się nieproporcjonalnie małe, ale na pierwszy rzut oka wydawało się prawidłowo zbudowane. Zabini dostrzegła od razu, że miało zwichnięty bark, co było wynikiem pociągnięcia dziecka przez kanał rodny. Noworodek był maleńki — masa zwiększała si najszybciej w ostatnim miesiącu ciąży, którego nie doczekało. Będzie wymagało szczególnej troski, opieki uzdrowiciela, eliksirów wzmacniających, mleka matki. Pierwszy miesiąc będzie trudny. Noworodkowi przyjdzie nadrabiać czas, który miało spędzić wciąż w łonie matki i najszybciej będzie się rozwijać kiedy zapewnione będą mu podobne warunki — ciepło, obecność, pokarm.
Z powodu porodu pośladkowego urodziło się także ze zwichniętym barkiem.
Nieustabilizowana magia wynikająca z przedwczesnego, trudnego prorodu będzie nieprzerwanie przejawiać się u dziecka pod postacią nagłych napadów gorączki i kichania. Każde kichnięcie przyczyni się do rozmaitych krwotoków - z nosa, z uszu lub gardła (kaszel z krwią), dziecko z ich powodu będzie słabło, dużo wolniej się rozwijało, a w okresie przejawiania dziecięcej magii - traciło przytomność.
Jedynym lekarstwem okaże się być Auxilik przyjmowany regularnie. Mechanicznie musi być podany raz na miesiąc (nie okres). Podawanie mikstury od narodzin wyciszy magiczny katar ściśle związany z destabilizacją wewnętrznej magii dziecka, chroniąc je od postępujących powikłań i zaburzeń rozwoju, ale jednocześnie stłumi magiczne odruchy organizmu, przez co magia nigdy nie przejawi się w stopniu wystarczającym i dziecko zostanie charłakiem.
Eve, płeć dziecka możesz wybrać sama.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Ramsey Mulciber
Nie obawia się zwykle plam krwi i wyciągniętych na wierzch kończyn. Nie czuje wstrętu do wydzielin i zdeformowanej skóry. Na poszarzałej od przemęczenia cerze pojawia się zwątpienie. Jasne brwi ściągają się, a dolna warga zaczyna drżeć. To wtedy błękitne tęczówki Merji zaczynają się szklić. Wykańcza ją zmęczenie, ale to nie jego wina, że po policzku niemal spływa łza. Czarownica prędko wyciera ją ramieniem, w razie potrzeby zrzuca na doświadczony wysiłek. W tej pracy daleka powinna być od wzruszeń i zamierza dotrzymać złożonej samej sobie obietnicy.
Przyjmując dziecię na ręce, wstrzymuje oddech. To nie pierwszy raz w jej życiu, kiedy może trzymać podobne na rękach, jednak nigdy dotąd tak drobne. Ma okazję przyjrzeć się maleństwu, obejrzeć je z każdej ze stron i ocenić, czy nie doznało żadnego uszczerbku. Wyczuwa zwichnięty maleńki bark i kojarzy go sobie z komplikacjami, jakie mogą wyniknąć w podobnych sytuacjach. Należy działać szybko, aby nie wywołać u dziecka dalszych powikłań. Wciąż siedząc na podłodze, przesuwa dłonią po podłożu w poszukiwaniu swojej różdżki.
- Jeszcze moment - mówi ni to do siebie, ni do matki dziecka, kiedy mierzy różdżką w kierunku drobnego ciałka. - Feniterio - pada zaklęcie, a dziecięcy wrzask rozdziera się po całej świetlicy, niegotowe na podobną krzywdę. Merja zaciska mocno zęby, zadziwiająco wzruszona podobnym lamentem. Daleka jest przecież od podobnych westchnień i słabości charakteru, a jednak spotkanie z istotą tak niewinną budzi w niej coś, czego dotąd nie potrafiła w sobie odkryć. - Fractura texta - mówi drżącym głosem, co sprawia, że zaklęcie nie udaje się. Odchrząkuje i ponawia inkantację, gdzie tym razem błyszczą strzelające z różdżki iskry i dziecięcy bark, osadzony już na swoim miejscu, zasklepia się i leczy.
- Aisha, podaj materiał - zwraca się do młodej cyganki, słysząc krzątające się w okolicy kroki i dość niewprawnie układa na nim niemowlę, przekazując je na ręce pani Woolman, której wyspecjalizowana już ręką powinna zająć się tym lepiej. - Gratuluję, byłaś naprawdę dzielna - mówi ze słabym, nieco wymuszonym uśmiechem, zwracając się do Eve. Nie było to nic łatwego, okrutny, rozrywający ciało ból musiał przejmować wszelkie myśli, nie pozostawiając wiele przestrzeni na dodatkowe rozważania. - Dziecko miało zwichnięty bark, ale wszystko już jest w porządku, to częste powikłania. Jest osłabione, potrzebuje ciepła, spokoju, pokarmu - wymienia oczywistości, które paść jednak z jej ust muszą, nawet jeśli w ich obecności znajduje się starsza pani, z pewnością z niemowlętami w pewien sposób obyta. - Powinnaś wkrótce spotkać się z uzdrowicielem, monitorować rozwój dziecka, ale także i swoje zdrowie. - Nie ma przecież pewności, czy nie złapią jej jakieś dalsze powikłania. To już sprawa dla lekarzy, nie zaś ratowników.
- J-ja… Powinnam się już zbierać. - W ogóle nie powinno mnie tu być.
Kobieta podnosi się z klęczków w ubraniu suto splamionym krwią. Całe szczęście, że może się teleportować w miarę blisko domu, bo podobne ślady z trudem usuwa się nawet najlepszym zaklęciem. Chce wycofać się, jeszcze nim zacznie się rzewny płacz i puszczanie napięcia emocji, zwłaszcza swoich. Wyciera różdżkę w materiał spódnicy i chowa ją do pochwy przy szelkach.
- Życzę wszelkich pomyślności. A z tobą jeszcze sobie porozmawiam. - Wskazuje palcem na Aishę. Wprawdzie nie ma teraz głowy do wyciągania zasad przysług, ale chce, by cyganka miała świadomość, że wystawiła ich wszystkich na poważne ryzyko. Obarcza ją niejako własną decyzją znalezienia się w Devon, jakie wedle map politycznych pozostaje pod panowaniem sympatyków mugoli. Z tymi nie może mieć nic do czynienia, jeśli nie chce zostać oskarżona o zdradę. Czarownica wycofuje się o kilka kroków i nie obrzuca nikogo żadnym ostatnim spojrzeniem. Wychodzi za drzwi, opierając się o nie całym ciężarem ciała. Dopiero tu pozwala sobie na cięższy oddech i coraz gęściej napływające do oczu łzy. Do domu, przemyka trzeźwa myśl i już po chwili znika z cichym trzaskiem.
| udane - Feniterio, Fractura texta
nieudane - Fractura texta
zt dla Merji
Przyjmując dziecię na ręce, wstrzymuje oddech. To nie pierwszy raz w jej życiu, kiedy może trzymać podobne na rękach, jednak nigdy dotąd tak drobne. Ma okazję przyjrzeć się maleństwu, obejrzeć je z każdej ze stron i ocenić, czy nie doznało żadnego uszczerbku. Wyczuwa zwichnięty maleńki bark i kojarzy go sobie z komplikacjami, jakie mogą wyniknąć w podobnych sytuacjach. Należy działać szybko, aby nie wywołać u dziecka dalszych powikłań. Wciąż siedząc na podłodze, przesuwa dłonią po podłożu w poszukiwaniu swojej różdżki.
- Jeszcze moment - mówi ni to do siebie, ni do matki dziecka, kiedy mierzy różdżką w kierunku drobnego ciałka. - Feniterio - pada zaklęcie, a dziecięcy wrzask rozdziera się po całej świetlicy, niegotowe na podobną krzywdę. Merja zaciska mocno zęby, zadziwiająco wzruszona podobnym lamentem. Daleka jest przecież od podobnych westchnień i słabości charakteru, a jednak spotkanie z istotą tak niewinną budzi w niej coś, czego dotąd nie potrafiła w sobie odkryć. - Fractura texta - mówi drżącym głosem, co sprawia, że zaklęcie nie udaje się. Odchrząkuje i ponawia inkantację, gdzie tym razem błyszczą strzelające z różdżki iskry i dziecięcy bark, osadzony już na swoim miejscu, zasklepia się i leczy.
- Aisha, podaj materiał - zwraca się do młodej cyganki, słysząc krzątające się w okolicy kroki i dość niewprawnie układa na nim niemowlę, przekazując je na ręce pani Woolman, której wyspecjalizowana już ręką powinna zająć się tym lepiej. - Gratuluję, byłaś naprawdę dzielna - mówi ze słabym, nieco wymuszonym uśmiechem, zwracając się do Eve. Nie było to nic łatwego, okrutny, rozrywający ciało ból musiał przejmować wszelkie myśli, nie pozostawiając wiele przestrzeni na dodatkowe rozważania. - Dziecko miało zwichnięty bark, ale wszystko już jest w porządku, to częste powikłania. Jest osłabione, potrzebuje ciepła, spokoju, pokarmu - wymienia oczywistości, które paść jednak z jej ust muszą, nawet jeśli w ich obecności znajduje się starsza pani, z pewnością z niemowlętami w pewien sposób obyta. - Powinnaś wkrótce spotkać się z uzdrowicielem, monitorować rozwój dziecka, ale także i swoje zdrowie. - Nie ma przecież pewności, czy nie złapią jej jakieś dalsze powikłania. To już sprawa dla lekarzy, nie zaś ratowników.
- J-ja… Powinnam się już zbierać. - W ogóle nie powinno mnie tu być.
Kobieta podnosi się z klęczków w ubraniu suto splamionym krwią. Całe szczęście, że może się teleportować w miarę blisko domu, bo podobne ślady z trudem usuwa się nawet najlepszym zaklęciem. Chce wycofać się, jeszcze nim zacznie się rzewny płacz i puszczanie napięcia emocji, zwłaszcza swoich. Wyciera różdżkę w materiał spódnicy i chowa ją do pochwy przy szelkach.
- Życzę wszelkich pomyślności. A z tobą jeszcze sobie porozmawiam. - Wskazuje palcem na Aishę. Wprawdzie nie ma teraz głowy do wyciągania zasad przysług, ale chce, by cyganka miała świadomość, że wystawiła ich wszystkich na poważne ryzyko. Obarcza ją niejako własną decyzją znalezienia się w Devon, jakie wedle map politycznych pozostaje pod panowaniem sympatyków mugoli. Z tymi nie może mieć nic do czynienia, jeśli nie chce zostać oskarżona o zdradę. Czarownica wycofuje się o kilka kroków i nie obrzuca nikogo żadnym ostatnim spojrzeniem. Wychodzi za drzwi, opierając się o nie całym ciężarem ciała. Dopiero tu pozwala sobie na cięższy oddech i coraz gęściej napływające do oczu łzy. Do domu, przemyka trzeźwa myśl i już po chwili znika z cichym trzaskiem.
| udane - Feniterio, Fractura texta
nieudane - Fractura texta
zt dla Merji
Czas uciekał, mijał niezauważenie pośród bólu, który płynął każdym nerwem w ciele. Przynajmniej tak to odczuwała, dzieląc minuty na skurcz i parcie, moment odpoczynku i powrót do bólu. Chciała, żeby to się skończyło, obojętnie już jak. Traciła wolę walki o siebie i dziecko, zaciskając powieki, by powstrzymać cisnące się łzy. Czuła, jakby się dusiła, gdy zatrzymywała powietrze w płucach i z trudem czerpała kolejny oddech. Jednak w końcu to minęło, gdy ponownie pomogła jej uzdrowicielka. Nie wiedziała, co się dzieje, co tak naprawdę miało miejsce, ale pośród dziwnej ciszy, jaka dźwięczała jej w uszach, gdy stała się głucha na dźwięki otoczenia, dotarł do niej dziecięcy płacz. Krzyk rozdzierający powietrze, wydźwięk niezadowolenia, kiedy obce bodźce otoczyły maleńkie istnienie. Spojrzała na drobnego noworodka, którego na rękach trzymała Merja. Była taka maleńka, zdawała się taka delikatna. Z niedowierzaniem spoglądała na dziecko, milcząco obserwując, co robiła Zabini. Ufała jej, po dzisiejszym dniu, zwyczajnie zaufała bezgranicznie. Wypuściła powoli powietrze z płuc, ostatni oddech, który w bólu napełnił płuca. Dotąd wsparta na łokciach ze zwykłej wygody, położyła się całkiem. Dłonią przysłoniła usta, dokładając zaraz drugą, kiedy zmęczonym ciałem szarpnął szloch. Ulga zalała ją bardziej, niż się spodziewała. Już po wszystkim, żyła... ona i maleństwo.
Zamknęła powieki, słuchając jeszcze przez moment dziecięcego płaczu. Kiedy dotarły do niej słowa uzdrowicielki, spojrzała w jej kierunku. Skinęła lekko głową.
- Dziękuję, dziękuję, że nam pomogłaś.- odparła, a zdarte gardło sprawiło, że zwykle miękki i melodyjny głos, był schrypnięty. Nie przeżyłaby tego bez niej, nie poradziłaby sobie zdana tylko na samą siebie. Nie miała doświadczenia, nie wiedziała do końca, co się dzieje i jak powinno być.
Kiedy uzdrowicielka zniknęła, zapadła względna cisza. Czas zdawał się znów przestać mieć znaczenie, chociaż teraz z całkowicie innego powodu. Milczała, czując się zbyt słaba, by szukać jakichkolwiek słów. Nie zauważyła upływu godzin, pochłonięta słabością i tym, co stało się dla niej nowe. Porozumiewawcze spojrzenia między nią, a Aishą wystarczyły. Rozumiały się bez słów. Spojrzenie ciemnych oczu zawiesza na malutkiej istotce, owiniętej w materiał, który chwilowo musi zapewnić dość ciepła. Dziwnie jest trzymać ją w ramionach, oswajać się z myślą, że to jej córeczka. Jej maleństwo, które będzie chronić przed całym złem świata.
- Jesteś moim szczęściem. Obiecałam pokazać ci świat piękniejszy, niż jest i dotrzymam słowa. Otoczę cię ludźmi, którzy pokochają cię i staną się twoją rodziną, Marcii.- szeptała po romsku, a opuszki palców musnęły delikatną rączkę dziecka.
| zt
Zamknęła powieki, słuchając jeszcze przez moment dziecięcego płaczu. Kiedy dotarły do niej słowa uzdrowicielki, spojrzała w jej kierunku. Skinęła lekko głową.
- Dziękuję, dziękuję, że nam pomogłaś.- odparła, a zdarte gardło sprawiło, że zwykle miękki i melodyjny głos, był schrypnięty. Nie przeżyłaby tego bez niej, nie poradziłaby sobie zdana tylko na samą siebie. Nie miała doświadczenia, nie wiedziała do końca, co się dzieje i jak powinno być.
Kiedy uzdrowicielka zniknęła, zapadła względna cisza. Czas zdawał się znów przestać mieć znaczenie, chociaż teraz z całkowicie innego powodu. Milczała, czując się zbyt słaba, by szukać jakichkolwiek słów. Nie zauważyła upływu godzin, pochłonięta słabością i tym, co stało się dla niej nowe. Porozumiewawcze spojrzenia między nią, a Aishą wystarczyły. Rozumiały się bez słów. Spojrzenie ciemnych oczu zawiesza na malutkiej istotce, owiniętej w materiał, który chwilowo musi zapewnić dość ciepła. Dziwnie jest trzymać ją w ramionach, oswajać się z myślą, że to jej córeczka. Jej maleństwo, które będzie chronić przed całym złem świata.
- Jesteś moim szczęściem. Obiecałam pokazać ci świat piękniejszy, niż jest i dotrzymam słowa. Otoczę cię ludźmi, którzy pokochają cię i staną się twoją rodziną, Marcii.- szeptała po romsku, a opuszki palców musnęły delikatną rączkę dziecka.
| zt
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Walczyła ze sobą, by nie wracać ciągle do pomieszczenia, gdzie walczyła Eve. Jak zaklęcie, powtarzała w głowie, że teraz - wszystko było w rękach Merji, w jej chłodnych wytycznych, w umiejętnościach, które - przecież już zdążyła poznać. Trzymała się kurczowo nadziei, wcześniej zdradziecko topniejącej, gdy niebo upadło na ziemię, gdy wielka woda runęła na plażę, gdy ona sama z przerażeniem zrozumiała, że bratowa wcale nie była w rękach Freddego. Zapewne zapłakałby się, gdyby nie upartość poszukiwań i ciepłota aetonowego wierzchowca, który tyle czasu pozwolił się jej prowadzić. Dopiero później miała się przekonać, że wierzchowiec zdążył umknąć, gdy tylko pozostawiła go pod budynkiem Menażerii. Zbyt wiele jednak czasu upłynęło, zbyt wiele krzyku, łez i tłumionego zawodzenia,. by mogła opaść w ramiona zmęczenia. Podążała więc za starszą kobietą, tak jak robiła to kiedyś w taborze. Była mądrzejsza, rozumiała świat tak, jak ona jeszcze nie potrafiła.
- B-bratowa - zajęło jej chwilę zrozumienie, jak bardzo drżał jej głos. Przełykała ślinę przez ściśnięte strachem gardło, jak gorzkie lekarstwo. A Pni Woolman, zdawała się to rozumieć, snując znacząca opowieść, tłumacząc, i odciągając rozedrganie od młodej cyganki. Widząc Eve... widząc krew i przerażenie, miała wrażenie, że sama - nigdy nie zechce przeżywać tego sama. Coś wywracało się jej w żołądku, czując fantomowy ból w podbrzuszu. Łzy cisnęły się do oczu, ale uparcie zamykała powieki, powtarzając w kółko "nie teraz", jakby "teraz" mogło w ogóle nadejść.
- Sprawdzę, znajdę. Dziękuję, bardzo dziękuję. Odwdzięczę się za wszystko - pochyliła głowę, unosząc i dłonie, jakby chciała chwycić dłoń kobiety i ucałować. Nim to jednak uczyniła, orzeźwiająco ostry głos Merji, wyrwał ją z kuchni, by znaleźć się przy kobietach i.... maleńkiej, okrwawionej i łkającej istotce. Podała materiał bez słowa, z głosem zamarłym na języku. Z łzami, które dopiero teraz popłynęły przez policzki, znacząc ścieżkę ich upadku, jak deszczowe strugi na szybie - Dziękuję - wydusiła ledwie, gdy czarownica wskazała ja palcem. Wiedziała doskonale na co je naraziła, ale - była jedyną decyzją, jaką mogła podjąć. Cokolwiek miała zrobić, nie żałowała.
Zgodnie ze słowami gospodyni Menażerii - pognała na strych, odnajdując w jednej ze skrzyń materiały, które musiały służyć kiedyś dziecku. I te, przyciskając do piersi, zniosła na dół i ułożyła - jak cenny skarb - obok Eve. Nie rozmawiały właściwie. Za słowa służyły wymieniane spojrzenia i dotyk, wplatający się przy ramieniu, gdy po raz pierwszy musnęła opuszkami zaczerwienioną, pomarszczoną wciąż, niemowlęcą rączkę.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło, nim słona linia wysuszyła źródła. Powiek napuchły - nie tylko od łez, ale mieszani wyrywającego się zmęczenia i rzeczywistej ulgi. Jeszcze chwilę, moment, by dać ciału zrozumieć, że dla nich - to osobiste najgorsze, minęło. Przynajmniej dziś.
| zt
- B-bratowa - zajęło jej chwilę zrozumienie, jak bardzo drżał jej głos. Przełykała ślinę przez ściśnięte strachem gardło, jak gorzkie lekarstwo. A Pni Woolman, zdawała się to rozumieć, snując znacząca opowieść, tłumacząc, i odciągając rozedrganie od młodej cyganki. Widząc Eve... widząc krew i przerażenie, miała wrażenie, że sama - nigdy nie zechce przeżywać tego sama. Coś wywracało się jej w żołądku, czując fantomowy ból w podbrzuszu. Łzy cisnęły się do oczu, ale uparcie zamykała powieki, powtarzając w kółko "nie teraz", jakby "teraz" mogło w ogóle nadejść.
- Sprawdzę, znajdę. Dziękuję, bardzo dziękuję. Odwdzięczę się za wszystko - pochyliła głowę, unosząc i dłonie, jakby chciała chwycić dłoń kobiety i ucałować. Nim to jednak uczyniła, orzeźwiająco ostry głos Merji, wyrwał ją z kuchni, by znaleźć się przy kobietach i.... maleńkiej, okrwawionej i łkającej istotce. Podała materiał bez słowa, z głosem zamarłym na języku. Z łzami, które dopiero teraz popłynęły przez policzki, znacząc ścieżkę ich upadku, jak deszczowe strugi na szybie - Dziękuję - wydusiła ledwie, gdy czarownica wskazała ja palcem. Wiedziała doskonale na co je naraziła, ale - była jedyną decyzją, jaką mogła podjąć. Cokolwiek miała zrobić, nie żałowała.
Zgodnie ze słowami gospodyni Menażerii - pognała na strych, odnajdując w jednej ze skrzyń materiały, które musiały służyć kiedyś dziecku. I te, przyciskając do piersi, zniosła na dół i ułożyła - jak cenny skarb - obok Eve. Nie rozmawiały właściwie. Za słowa służyły wymieniane spojrzenia i dotyk, wplatający się przy ramieniu, gdy po raz pierwszy musnęła opuszkami zaczerwienioną, pomarszczoną wciąż, niemowlęcą rączkę.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło, nim słona linia wysuszyła źródła. Powiek napuchły - nie tylko od łez, ale mieszani wyrywającego się zmęczenia i rzeczywistej ulgi. Jeszcze chwilę, moment, by dać ciału zrozumieć, że dla nich - to osobiste najgorsze, minęło. Przynajmniej dziś.
| zt
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Świetlica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Menażeria Woolmanów