Mieliśmy okazję kiedyś na siebie wpaść
AutorWiadomość
1936?
Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Chwilę stał z nosem przyklejonym do okna, wypatrując pod bramą domu brata. Konie były już osiodłane, a Vic bawił się z myśliwskim psem i śmiał w głos, gdy suka aportowała kij. Powinieneś być ciszej, ojciec powiedział, że psy nie są do zabawy, zwłaszcza przed polowaniem. Nawet nie jeździł z nimi na polowania, a pamiętał takie rzeczy, czemu Victor o nich zapominał? Zupełnie, jakby chciał sprowokować ojca. A przecież na pewno nie chciał, bo obydwaj wiedzieli, czym to się kończyło.
Znów wyjeżdżali na cały dzień, znów bez niego. Bał się, że na polowaniu ojciec znowu rozgniewa się na Victora, a jego nie będzie obok żeby ostrzec brata. Dziwne, że Vic zawsze tłumaczył mu żarty innych dzieci, że szybciej wychwytywał ich nastroje, ale jakoś nie mógł dostrzec gniewu ojca zanim ten eskalował. Nie mógł albo nie chciał, ale tego Hector nie rozumiał.
Nie rozumiał też, czemu ojciec jeszcze nie wyszedł z domu, bo zawsze był punktualny (ale zarazem czuł ulgę, bo póki nie wyszedł z domu, póty nie mógł zobaczyć jak Vic znów rzuca suce kij do aportowania). Odpowiedź przyszła prędko – głosy za drzwiami, najpierw przyciszone, potem głośniejsze. Chciał podejść bliżej, ale z powodu laski nie mógł chodzić cicho. Odsunął się ostrożnie od okna i wytężył słuch. Głos mamy był łagodny, zbyt cichy, by mógł rozróżnić pojedyncze słowa. Ojciec też zwykle mówił cicho, ale nagle odezwał się głośniej, dobitnie – kazał jej nie być głupią. Posag córki Borginów nie da nam wiele, a nie zaoferujemy im kaleki ani… nie dosłyszał kolejnych słów. Chcemy ich wpływów, nie pieniędzy, więc dbaj o przyjaźń i przyszłe… – ojciec nie musiał używać słowa „głupia”, by Hector wiedział, że właśnie chce udowodnić mamie jaka jest głupia. Może naprawdę była głupia, może gdyby była mądrzejsza, ich dom wyglądałby inaczej?
Potem w korytarzu rozbrzmiał płacz Lety i zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
Ojciec bardzo nie lubił, gdy płakała.
…dopilnuj żeby była dziś cicho, skoro… Einara…
Co płacz Lety mógł mieć do Einara?
Zmarszczył lekko brwi, próbując skupić się na tej zagadce…
…a nie na upartej myśli, że mama znowu rozczarowała ojca i jutro (nie dziś, dziś wybierała się do pani Borgin, wtedy ojciec chciał żeby była elegancka i uśmiechnięta) będzie blada i smutna i…
…ani na upartej myśli, że ojciec i Victor znowu spędzą cały dzień sami i brat wróci milczący i nieskory do zabawy i…
Próbował, naprawdę próbował skupić się na wizycie u Borginów, ale nie był w stanie odegnać smutku, nadciągającego nieubłaganie niczym burzowe chmury. Tym razem, na szczęście (ojciec nie byłby zadowolony z kałuży w pokoju) nad jego głową nie zawisła deszczowa chmura, ale gdy mama wróciła z uśmiechem do pokoju – czuł jej smutek. Czuł też jej strach.
I czuł jak ten strach mija z każdą chwilą, gdy ojciec schodził po schodach i wyjeżdżał konno zza bramy.
Gdy wkoło więdły rośliny, panikował – ale ten przejaw magii lubił. Czując emocje innych, czuł się bezpieczny i równie mądry, jak Victor.
Wiedział, że powinien się rozchmurzyć, ale zarazem nie chciał, by ten stan kiedykolwiek minął.
Czuł też ciepło bijące od pani Borgin – lubił ją, bo wydawała się szczerze cieszyć na spotkania z jego mamą – i nerwowość małej siostrzyczki Einara (często się bała, ale nie poświęcał temu zbyt wiele uwagi, przejąwszy od przyjaciela lekko pogardliwy sposób w jaki wyrażał się o siostrze). Miał nadzieję na wyczucie dobrego humoru przyjaciela, ale nawet Einar wydawał się dziś jakiś zestresowany. Napięcie nieco osłabło, gdy pan Borgin wymienił kurtuazje z mamą i wyszedł z domu, a Hector posłał koledze blady uśmiech.
Rozumiał.
Też czuł się lepiej, gdy ojciec wychodził z domu, o ile nie jechali na polowanie z bratem – zostawiając jego całkiem samego. W babskim gronie.
Dobrze, że przynajmniej mógł się pobawić z Einarem. Kiedyś nawet to uznawał za afront, Einar był młodszy, a on był już dużym chłopcem, ale szybko przekonał się, że można się z nim dobrze bawić. Najpierw za sobą nie przepadali, ale już nie pamiętał tych czasów. Pamiętał, jak Einar ograł go w szachy, a potem Hector pokazał mu jak uwięzić muchę w odwróconej szklance i od tej pory bardzo dobrze się bawili. Dziś też na pewno wymyślą coś fajnego!
Mama i pani Borgin siedziały w salonie, a Lettie spała w wózku.
- Leta prawie nigdy nie płacze, nie to co twoja siostra. – pochwalił się, właściwie nie czując wyrzutów sumienia z powoduznacznego lekkiego nagięcia prawdy. Malutka Leta płakała (jego zdaniem, bo sam nie płakał prawie nigdy) sporo, ale akurat teraz nie płakała, a ojciec z niewiadomych przyczyn kazał mamie przypilnować żeby była u Borginów cicho, więc Hector chciał pomóc. A poza tym, lubił się chwalić i nie chciał, żeby Leta wyrosła na równie irytujące dziecko jak siostra Einara. (Kiedyś wyczuł, że Einar chyba nie przepada za małą i solidarnie przejął od niego to podejście).
-W co się pobawimy? – Einar pewnie zagra na fortepianie, jego mama czasem go o to prosiła i potem patrzyła na mamę Hectora trochę wymownie, a mama Hectora wspominała raz potem tacie, że oni też mogliby posłać dzieci na lekcję gry na fortepianie, ale tata uznał to za głupie i już więcej nie poruszała tematu; ale zanim zagra na fortepianie, będą mieli część popołudnia dla siebie! -Może w chowanego? – to jedyna gra, w którą mógł się bawić prawie na równi z innymi dziećmi o ile udało mu się iść względnie cicho. -Mam też nową książkę o mitach i mama pozwoliła mi ją wziąć! – pochwalił się, w głębi ducha licząc, że Einar wybierze właśnie to rozwiązanie. Victora mity powoli nudziły, ale młodszemu przyjacielowi wciąż mógł nimi zaimponować.
Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Chwilę stał z nosem przyklejonym do okna, wypatrując pod bramą domu brata. Konie były już osiodłane, a Vic bawił się z myśliwskim psem i śmiał w głos, gdy suka aportowała kij. Powinieneś być ciszej, ojciec powiedział, że psy nie są do zabawy, zwłaszcza przed polowaniem. Nawet nie jeździł z nimi na polowania, a pamiętał takie rzeczy, czemu Victor o nich zapominał? Zupełnie, jakby chciał sprowokować ojca. A przecież na pewno nie chciał, bo obydwaj wiedzieli, czym to się kończyło.
Znów wyjeżdżali na cały dzień, znów bez niego. Bał się, że na polowaniu ojciec znowu rozgniewa się na Victora, a jego nie będzie obok żeby ostrzec brata. Dziwne, że Vic zawsze tłumaczył mu żarty innych dzieci, że szybciej wychwytywał ich nastroje, ale jakoś nie mógł dostrzec gniewu ojca zanim ten eskalował. Nie mógł albo nie chciał, ale tego Hector nie rozumiał.
Nie rozumiał też, czemu ojciec jeszcze nie wyszedł z domu, bo zawsze był punktualny (ale zarazem czuł ulgę, bo póki nie wyszedł z domu, póty nie mógł zobaczyć jak Vic znów rzuca suce kij do aportowania). Odpowiedź przyszła prędko – głosy za drzwiami, najpierw przyciszone, potem głośniejsze. Chciał podejść bliżej, ale z powodu laski nie mógł chodzić cicho. Odsunął się ostrożnie od okna i wytężył słuch. Głos mamy był łagodny, zbyt cichy, by mógł rozróżnić pojedyncze słowa. Ojciec też zwykle mówił cicho, ale nagle odezwał się głośniej, dobitnie – kazał jej nie być głupią. Posag córki Borginów nie da nam wiele, a nie zaoferujemy im kaleki ani… nie dosłyszał kolejnych słów. Chcemy ich wpływów, nie pieniędzy, więc dbaj o przyjaźń i przyszłe… – ojciec nie musiał używać słowa „głupia”, by Hector wiedział, że właśnie chce udowodnić mamie jaka jest głupia. Może naprawdę była głupia, może gdyby była mądrzejsza, ich dom wyglądałby inaczej?
Potem w korytarzu rozbrzmiał płacz Lety i zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
Ojciec bardzo nie lubił, gdy płakała.
…dopilnuj żeby była dziś cicho, skoro… Einara…
Co płacz Lety mógł mieć do Einara?
Zmarszczył lekko brwi, próbując skupić się na tej zagadce…
…a nie na upartej myśli, że mama znowu rozczarowała ojca i jutro (nie dziś, dziś wybierała się do pani Borgin, wtedy ojciec chciał żeby była elegancka i uśmiechnięta) będzie blada i smutna i…
…ani na upartej myśli, że ojciec i Victor znowu spędzą cały dzień sami i brat wróci milczący i nieskory do zabawy i…
Próbował, naprawdę próbował skupić się na wizycie u Borginów, ale nie był w stanie odegnać smutku, nadciągającego nieubłaganie niczym burzowe chmury. Tym razem, na szczęście (ojciec nie byłby zadowolony z kałuży w pokoju) nad jego głową nie zawisła deszczowa chmura, ale gdy mama wróciła z uśmiechem do pokoju – czuł jej smutek. Czuł też jej strach.
I czuł jak ten strach mija z każdą chwilą, gdy ojciec schodził po schodach i wyjeżdżał konno zza bramy.
Gdy wkoło więdły rośliny, panikował – ale ten przejaw magii lubił. Czując emocje innych, czuł się bezpieczny i równie mądry, jak Victor.
Wiedział, że powinien się rozchmurzyć, ale zarazem nie chciał, by ten stan kiedykolwiek minął.
Czuł też ciepło bijące od pani Borgin – lubił ją, bo wydawała się szczerze cieszyć na spotkania z jego mamą – i nerwowość małej siostrzyczki Einara (często się bała, ale nie poświęcał temu zbyt wiele uwagi, przejąwszy od przyjaciela lekko pogardliwy sposób w jaki wyrażał się o siostrze). Miał nadzieję na wyczucie dobrego humoru przyjaciela, ale nawet Einar wydawał się dziś jakiś zestresowany. Napięcie nieco osłabło, gdy pan Borgin wymienił kurtuazje z mamą i wyszedł z domu, a Hector posłał koledze blady uśmiech.
Rozumiał.
Też czuł się lepiej, gdy ojciec wychodził z domu, o ile nie jechali na polowanie z bratem – zostawiając jego całkiem samego. W babskim gronie.
Dobrze, że przynajmniej mógł się pobawić z Einarem. Kiedyś nawet to uznawał za afront, Einar był młodszy, a on był już dużym chłopcem, ale szybko przekonał się, że można się z nim dobrze bawić. Najpierw za sobą nie przepadali, ale już nie pamiętał tych czasów. Pamiętał, jak Einar ograł go w szachy, a potem Hector pokazał mu jak uwięzić muchę w odwróconej szklance i od tej pory bardzo dobrze się bawili. Dziś też na pewno wymyślą coś fajnego!
Mama i pani Borgin siedziały w salonie, a Lettie spała w wózku.
- Leta prawie nigdy nie płacze, nie to co twoja siostra. – pochwalił się, właściwie nie czując wyrzutów sumienia z powodu
-W co się pobawimy? – Einar pewnie zagra na fortepianie, jego mama czasem go o to prosiła i potem patrzyła na mamę Hectora trochę wymownie, a mama Hectora wspominała raz potem tacie, że oni też mogliby posłać dzieci na lekcję gry na fortepianie, ale tata uznał to za głupie i już więcej nie poruszała tematu; ale zanim zagra na fortepianie, będą mieli część popołudnia dla siebie! -Może w chowanego? – to jedyna gra, w którą mógł się bawić prawie na równi z innymi dziećmi o ile udało mu się iść względnie cicho. -Mam też nową książkę o mitach i mama pozwoliła mi ją wziąć! – pochwalił się, w głębi ducha licząc, że Einar wybierze właśnie to rozwiązanie. Victora mity powoli nudziły, ale młodszemu przyjacielowi wciąż mógł nimi zaimponować.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Surowe oblicze witało niepokojącym błyskiem kryształowych oczu - dzikie, przeszywające ostrzeżenie zmroziło mięśnie skurczem strachu, gdy ojciec wtargnął do pokoju z gwałtownym trzaskiem. Wyrywanemu ze snu Einarowi zdawało się, że to nie drzwi, a łamana kość, jakby budził się w ponurym warsztacie, a nie własnym łóżku, choć nie pachniało tu woskiem, atramentem ani krwią. Ciało mimowolnie skuliło się pod pierzyną, lecz spojrzenie wychyliło się spod niej prędko; spał źle, niepewnie, podświadomie musiał rozpoznać ciężkie kroki Vidara, a może jego obecność była tak oczywista i tak przytłaczająca, że nie dało się jej pomylić z niczym innym. Słońce ledwo wzeszło, prześlizgiwało się już na zasłony, ale ciepło wydawało się obce, wywoływało emocje, których chłopiec nie potrafił rozpoznać i nazwać, ginęły zresztą pod lękiem, a z niego musiał rychło wybrnąć, by nie drażnić ojca. Jego wymagania rosły w dni, w które odwiedzał go pan Flume - lekcja gry mogła zostać odwołana, jeśli się nie spisze, a każda godzina pianina równała się dwóm godzinom rodzinnych tradycji, teraz ubieranych w pytania. Burkliwy głos domagał się trafnych odpowiedzi, im szybciej tym lepiej - zanim zawahanie wzburzy gniewne groźby. Tata nie miał czasu na jego błędy, spieszył się gdzieś, dzisiaj bardziej niż zwykle - dlatego nie poczekał nawet do śniadania i mówił po angielsku, po norwesku mimo postępów zawsze szło oporniej, obaj to wiedzieli. Poza tym miał na sobie leśne buty. To znaczy, że nie będzie go długo. Ulga rozpływała się powoli, prześcigając nawet dumę z poprawnie udzielanych odpowiedzi - wkrótce wyszedł, zniknął, a dom stał się dziesięć razy lżejszy.
Nie było czasu do stracenia, musiał wykorzystać każdą chwilę. Pędem ruszył do salonu, do znajomego drewna i dźwięków, już ustawionych w rzędach, tuż przed nim, nareszcie. Mama musiała odciągać go od pianina siłą, gdy buntował się, że na jedzenie absolutnie nie ma teraz czasu (dlaczego nie chciała go słuchać, skoro tata tak mówił i nigdy nie nalegała?), poza tym wspomniała coś o gościach, czy mu się zdawało? Był tak zdeterminowany, by zagrać skalę do końca, że nie słyszał nic poza nią, ale kiedy kobieta zagroziła, że odprawi nauczyciela zanim zaczną lekcję, nie miał wyjścia - zjadł z nadętą miną i ściągniętymi w złości brwiami. Absurd, myślał sobie, marnotrawstwo czasu! Musiał się przygotować, musiał przypomnieć sobie ostatnie zajęcia, musiał wprawić pianistę w zachwyt, łasy na jego pochwały i spojrzenia pełne zdumienia, jakie wymieniał z matką. Z pełnymi ustami (s z y b k o), dopytywał, czy przyjdzie Hector (spodziewał się, że tak, w końcu tata założył leśne buty) i czy pan Flume zdąży przed gośćmi.
Na szczęście zdążył, na nieszczęście wszystko minęło zbyt szybko i ani się obejrzał, a już żegnali nauczyciela. Nie lubił tego momentu, mężczyzna był jego ulubionym dorosłym, prawdziwym wzorem; najchętniej zamieniłby te wszystkie godziny spędzone nad runicznymi znakami na odkrywanie muzycznych zawiłości, lecz nie mógł i ta myśl zawsze nieprzyjemnie zaciskała się na gardle. Byłoby prościej, gdyby nie niespodziewany powrót taty - obudził siostrę, która wyła coraz głośniej i zagłuszała pianino. Jej płacz od razu postawił Einara na baczność, jeszcze chwila i magia wymknie się spod dziecięcej wodzy, musiał być obok, a ojciec był jakiś zły, tak potwornie zły - mocno ciągnął za rękę, psioczył coś na Burke'a i chyba wrócił z Nokturnu (...ale czemu te leśne buty?), miał ze sobą dwa woreczki ze skóry widłowęża - czyli będą klątwy. Zajmą się tym wieczorem, tak mówił, kazał się przygotować i nie marnować czasu na bzdury; cała euforia i lekkość uleciały w moment, tak szybko, za szybko - już byli goście.
Witał kolegę nieobecnym spojrzeniem, wytrącony z równowagi perspektywą wieczornych lekcji, jednak wizja paru najbliższych godzin w towarzystwie Hectora poprawiała marną sytuację i dawała trochę nadziei na uratowanie tego dnia - może jeszcze uda się zagrać na pianinie? Niechętnie zerknął do wózka, wyciągając szyję - policzki otulone ciemnymi włosami, Leta wyglądała inaczej niż jego siostra, ale pewnie była tak samo irytująca. Jak wszystkie dziewczyny - założyłby się, że one mogłyby grać na pianinie do woli i nikt nie zwróciłby na to uwagi, a on musiał zająć się ważniejszymi sprawami, też coś! Zmrużył oczy, przypatrując się czujnie śpiącej dziewczynce. Poddawał ją milczącej analizie - czy te dwie zaprzyjaźnią się, tak jak on z Hectorem i Victorem? To mógłby być problem, ale wierzył, że do tego czasu uda mu się obudzić w sobie magię i nie będzie musiał kryć się za wybuchami siostry. Oby. Zerknął z ukosa na starszego kolegę.
- Mhm, a czaruje już? - przecież to było najważniejsze, tym się powinien chwalić! - Siostry są do bani, też chciałbym brata - najlepiej starszego, skupiłby na sobie uwagę ojca i po sprawie. - Macie szczęście z Victorem - orzekł, czując ukłucie zazdrości - poza sobą mieli też magię, najbardziej upragnioną drobinę rzeczywistości. Przekrzywił głowę na pytanie o zabawę w chowanego, krytycznie zerkając na laskę u boku Hectora.
- Niedoczekanie - odparł wyniośle, dziecięcym głosem całkiem dobrze naśladując ojca - poza tym, że pan Borgin sprawniej oceniał kontekst, wypowiadał słowo podobną nutą. Tata zabronił tej zabawy w domu, po tym jak Einar schował się do szafy i zrobił w niej bałagan - zresztą, sam niekoniecznie miał ochotę kolejny raz oberwać ludzką czaszką w głowę. Poza guzem dostał wtedy lanie i głośny wywód, że goście nie powinni tego oglądać. Teraz szafa była już zamknięta zaklęciem, ale po co ryzykować; poza tym musiałby liczyć dwa razy dłużej zanim Hector się schowa, czego nie chciał mu mówić. Druga propozycja wydawała się ciekawsza, tylko... miał trochę dość mitów, musiał kuć je na pamięć żeby zapewnić ojca, że wie wszystko o Odynie, ich protoplaście. - O mitach? Masz Eddę? Wiem wszystko o Odynie - pochwalił się, chociaż wcale nie wiedział. - Gdyby był Victor, to moglibyśmy pobawić się w Odyna i jego kruki. Ty to chyba bardziej Muninn, a Victor Huginn - stwierdził w zastanowieniu. Sam wolałby być Lokim, a najbardziej Baldurem, ale przecież się nie przyzna, bo jak się ojciec dowie, że nie chciał być Odynem... - Albo odwrotnie, ty Huginn - sam już nie wiedział. A może... może gdyby zaskoczył ojca, mógłby liczyć na jego przychylność? - Możemy zobaczyć, co tam masz, najwyżej sami będziemy krukami - a Odyn pewnie nadal wisi na drzewie. Jakby się uprzeć, dąb w ogrodzie to trochę Yggdrasil.
Nie było czasu do stracenia, musiał wykorzystać każdą chwilę. Pędem ruszył do salonu, do znajomego drewna i dźwięków, już ustawionych w rzędach, tuż przed nim, nareszcie. Mama musiała odciągać go od pianina siłą, gdy buntował się, że na jedzenie absolutnie nie ma teraz czasu (dlaczego nie chciała go słuchać, skoro tata tak mówił i nigdy nie nalegała?), poza tym wspomniała coś o gościach, czy mu się zdawało? Był tak zdeterminowany, by zagrać skalę do końca, że nie słyszał nic poza nią, ale kiedy kobieta zagroziła, że odprawi nauczyciela zanim zaczną lekcję, nie miał wyjścia - zjadł z nadętą miną i ściągniętymi w złości brwiami. Absurd, myślał sobie, marnotrawstwo czasu! Musiał się przygotować, musiał przypomnieć sobie ostatnie zajęcia, musiał wprawić pianistę w zachwyt, łasy na jego pochwały i spojrzenia pełne zdumienia, jakie wymieniał z matką. Z pełnymi ustami (s z y b k o), dopytywał, czy przyjdzie Hector (spodziewał się, że tak, w końcu tata założył leśne buty) i czy pan Flume zdąży przed gośćmi.
Na szczęście zdążył, na nieszczęście wszystko minęło zbyt szybko i ani się obejrzał, a już żegnali nauczyciela. Nie lubił tego momentu, mężczyzna był jego ulubionym dorosłym, prawdziwym wzorem; najchętniej zamieniłby te wszystkie godziny spędzone nad runicznymi znakami na odkrywanie muzycznych zawiłości, lecz nie mógł i ta myśl zawsze nieprzyjemnie zaciskała się na gardle. Byłoby prościej, gdyby nie niespodziewany powrót taty - obudził siostrę, która wyła coraz głośniej i zagłuszała pianino. Jej płacz od razu postawił Einara na baczność, jeszcze chwila i magia wymknie się spod dziecięcej wodzy, musiał być obok, a ojciec był jakiś zły, tak potwornie zły - mocno ciągnął za rękę, psioczył coś na Burke'a i chyba wrócił z Nokturnu (...ale czemu te leśne buty?), miał ze sobą dwa woreczki ze skóry widłowęża - czyli będą klątwy. Zajmą się tym wieczorem, tak mówił, kazał się przygotować i nie marnować czasu na bzdury; cała euforia i lekkość uleciały w moment, tak szybko, za szybko - już byli goście.
Witał kolegę nieobecnym spojrzeniem, wytrącony z równowagi perspektywą wieczornych lekcji, jednak wizja paru najbliższych godzin w towarzystwie Hectora poprawiała marną sytuację i dawała trochę nadziei na uratowanie tego dnia - może jeszcze uda się zagrać na pianinie? Niechętnie zerknął do wózka, wyciągając szyję - policzki otulone ciemnymi włosami, Leta wyglądała inaczej niż jego siostra, ale pewnie była tak samo irytująca. Jak wszystkie dziewczyny - założyłby się, że one mogłyby grać na pianinie do woli i nikt nie zwróciłby na to uwagi, a on musiał zająć się ważniejszymi sprawami, też coś! Zmrużył oczy, przypatrując się czujnie śpiącej dziewczynce. Poddawał ją milczącej analizie - czy te dwie zaprzyjaźnią się, tak jak on z Hectorem i Victorem? To mógłby być problem, ale wierzył, że do tego czasu uda mu się obudzić w sobie magię i nie będzie musiał kryć się za wybuchami siostry. Oby. Zerknął z ukosa na starszego kolegę.
- Mhm, a czaruje już? - przecież to było najważniejsze, tym się powinien chwalić! - Siostry są do bani, też chciałbym brata - najlepiej starszego, skupiłby na sobie uwagę ojca i po sprawie. - Macie szczęście z Victorem - orzekł, czując ukłucie zazdrości - poza sobą mieli też magię, najbardziej upragnioną drobinę rzeczywistości. Przekrzywił głowę na pytanie o zabawę w chowanego, krytycznie zerkając na laskę u boku Hectora.
- Niedoczekanie - odparł wyniośle, dziecięcym głosem całkiem dobrze naśladując ojca - poza tym, że pan Borgin sprawniej oceniał kontekst, wypowiadał słowo podobną nutą. Tata zabronił tej zabawy w domu, po tym jak Einar schował się do szafy i zrobił w niej bałagan - zresztą, sam niekoniecznie miał ochotę kolejny raz oberwać ludzką czaszką w głowę. Poza guzem dostał wtedy lanie i głośny wywód, że goście nie powinni tego oglądać. Teraz szafa była już zamknięta zaklęciem, ale po co ryzykować; poza tym musiałby liczyć dwa razy dłużej zanim Hector się schowa, czego nie chciał mu mówić. Druga propozycja wydawała się ciekawsza, tylko... miał trochę dość mitów, musiał kuć je na pamięć żeby zapewnić ojca, że wie wszystko o Odynie, ich protoplaście. - O mitach? Masz Eddę? Wiem wszystko o Odynie - pochwalił się, chociaż wcale nie wiedział. - Gdyby był Victor, to moglibyśmy pobawić się w Odyna i jego kruki. Ty to chyba bardziej Muninn, a Victor Huginn - stwierdził w zastanowieniu. Sam wolałby być Lokim, a najbardziej Baldurem, ale przecież się nie przyzna, bo jak się ojciec dowie, że nie chciał być Odynem... - Albo odwrotnie, ty Huginn - sam już nie wiedział. A może... może gdyby zaskoczył ojca, mógłby liczyć na jego przychylność? - Możemy zobaczyć, co tam masz, najwyżej sami będziemy krukami - a Odyn pewnie nadal wisi na drzewie. Jakby się uprzeć, dąb w ogrodzie to trochę Yggdrasil.
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
-Leta jest za mała, żeby czarować! - roześmiał się, zdziwiony pytaniem Einara. -Twoja siostra też przecież nie czaruje. - wytknął dla własnego uspokojenia. Gdyby czarowała, skłamałby pewnie, że Lettie też. Ojciec zaszczepił w nim poczucie, że rodzina nie mogła wypaść źle w cudzych oczach, nigdy, że nie mogą być od nikogo gorsi. Nie lubił okłamywać przyjaciół (miał ich niewielu, co nieco minimalizowało tą przykrą konieczność) i na szczęście nie musiał, bo przecież Borginówna była za mała na magię. Wybuchy magii samego Einara były za to spektakularne! Hector spytałby go o nie, to znacznie ciekawszy temat, ale nie mógł być gorszy, a jego własna magia była o wiele nudniejsza. Niewątpliwie pomocna, jak wtedy gdy ukrył siebie i Victora w wielkim schronie z poduszek, w którym ojciec nie mógł ich znaleźć (nie powinien już tak robić, bo następnym razem będą konsekwencje), ale to talent brata bywał naprawdę spektakularny. Jak wtedy kiedy dłonie Victora żarzyły się ciepłym światłem albo gdy zwinnie wspinał się na najwyższe drzewa (skoro dla magii nie ma nic niemożliwego, to czemu magia nigdy nie pomogła Hectorowi wspiąć się na drzewo?). Urwał temat, bo może i przegrywał niewerbalną rywalizację z Einarem, ale za to Victor ją wygrywał, a że byli bliźniakami, to sukcesy brata były sukcesami rodziny i trochę jakby jego własnymi.
-Myślisz, że w jakim wieku zaczną czarować? Podobno dziewczyny rozwijają się wolniej. - stwierdził z przekonaniem. - I w ogóle są głupsze, bo kobiety są głupie. Chłopcy są mądrzejsi i zaczynają czarować szybciej, jak my. - sparafrazował ojca, który wyraził podobne poglądy na temat talentów płci żeńskiej trudniejszymi i mądrzejszymi słowami.
Nie wiedział jeszcze, jak głęboko zakorzeni się w nim ta wiara—że za wiele lat będzie wierzył, święcie wierzył, że Leta potrzebuje jeszcze roku albo jeszcze dwóch, że dziewiąte urodziny wcale niczego nie przekreślają, że wszystko się ułoży. Że przypomni sobie te wszystkie trudniejsze słowa i napisze ojcu kilka wersji pełnego pasji listu—w bezpiecznych murach zamku Hogwart, za tarczą papieru i pióra, będzie mu łatwiej przedstawić argumenty niż osobiście. Argumenty, które nie zadziałają, bo wróci na wakacje do pustego domu: domu bez Lety i bez ulubionych książek w swoim dziecięcym pokoju, bo sprzeciw rodzi konsekwencje, a jako nastolatek był już na tyle roztropny, by nie przywiązywać się do zwierząt domowych.
-Mamy z Victorem szczęście. - przytaknął, ale choć chciał zachować odpowiednio skromną minę, to nie mógł pohamować wyraźnej dumy. Uwielbiał być bliźniakiem, miało to milion dobrych stron i żadnych wad. Z Victorem zawsze się świetnie bawili, pomagali sobie i nigdy nie stało im się nic złego gdy byli w dwójkę z jednym, znacznym wyjątkiem. Ale historia złamanej nogi Hectora była wstydliwą sprawą o której pod żadnym, żadnym pozorem nie mógł mówić nikomu spoza rodziny (ojciec nie wyjaśnił mu, jak zbywać ich pytania, więc musiał się uczyć sam. Czasami, gdy dopytywały o nią inne, złośliwe dzieci, w odpowiedziach wyręczał go Victor, a Hector uwielbiał patrzeć jak używa argumentu siłowego). Tak wstydliwą, że usiłował o wszystkim zapomnieć i w dobre dni, takie jak dzisiejszy, prawie mu się udawało. -Ale z ciebie równy kolega- choć nie brat. Czy gdyby mieli młodszego brata, mogliby skuteczniej uciekać przed tatą, jak trzech muszkieterów? -więc zawsze możesz na nas liczyć. - obiecał z dziecięcą powagą, nieświadom, że takie słowa będą mogły prześladować go po latach. Nie nauczył się jeszcze ważyć słów ani obietnic (choć powinien, bo akcje niosą konsekwencje) - Einar wydawał się być jakiś smutny albo może rozgorączkowany, więc po prostu chciał go pocieszyć.
Zamrugał, odrobinę zakłopotany tym "niedoczekanie" - zawsze niosło ze sobą jakąś szczególną powagę, więc był na nie wyczulony. Nie lubił krytyki, a słowo zwiastowało krytykę, ale Einar używał go jakoś... jakoś inaczej, jak w teatrze. Speszenie minęło, gdy kolega wybrał ciekawszą z zabaw, a Hector cały się rozpromienił.
-O greckich mitach! - sprostował. Ojciec kazał mu czytać greckie mity, ale Hector nie czynił tego z poczucia obowiązku. Naprawdę kochał te historie. Naprawdę wierzył w te historie. -Nie mam, mam księgę o bóstwach snu i o herosach. - przyznał. Edda była całkiem ciekawa, ale nie była tak fajna jak śródziemnomorskie historie - fajniejsze były w końcu rzeczy, na których się znał.
Przechylił lekko głowę, jak ciekawski ptak.
-A czym różnią się te kruki? - imiona przywołane przez Einara nic mu nie mówiły i nie rozumiał wahania kolegi. Zresztą, właściwie skąd to wahanie? Dwa czarne ptaszyska były niemal identyczne, a on i Victor też byli identyczni. -Ojciec mówi, że pójdziemy do Domu Kruka. - właściwie, powiedział, że Hector musi tam iść, ale dziecięcy umysł rozciągnął to stwierdzenie na brata. Robili przecież wszystko razem. Prawie wszystko, Vic był dzisiaj na polowaniu, ale Hector usiłował o tym nie myśleć. -A ty? Też chciałbyś być w Ravenclaw? - zadał pytanie nieco tendencyjnym tonem. Oczywiście, że Einar musiał tego chcieć, mogliby się wtedy bawić wszyscy razem. Poza tym na pewno się tam nadawał, był bardzo mądry. Potrafił ograć Hectora w szachy i wymyślił nowy, szybszy sposób na przypalanie lupą mrówek.
(Tak mądry, że Hector z przejęcia nie zauważył, że miał być Odynem, a oni jego krukami).
-Może poczytajmy w ogrodzie? - tam są mrówki! -A, ja zawsze chciałem być tym Hei...dlll...m - udał, że potrafi to wymówić. -a nie krukiem. Tym, który wszystko widzi i słyszy! - mógłby wtedy widzieć i słyszeć myśli ojca i w porę ostrzec brata i matkę. -A w greckiej mitologii Hermesem, bo on jest najszybszy. - rozmowa o mitach wprawiła go w dobry humor, więc nie zauważył, jak żałośnie to brzmi. -A ty, kim chciałbyś być? - zagaił, ciekaw, kto z Eddy jest ulubionym bóstwem Einara, bo jakoś nie zauważył, żeby było to Odyn. -W mojej książce jest olbrzym, który nigdy nie śpi i jest bóg, który jest panem snów. To znaczy, że ten bóg nie jest panem tego olbrzyma, prawda? A włada snami innych bogów! - pochwalił się dylematem logicznym jeszcze zanim przeczytał Einarowi cały mit. Zawsze myślał, że bogowie są najpotężniejsi. Nowe odkrycie, czyli olbrzym pozostający poza kontrolą jednego z nich, było fascynujące, nawet jeśli nie zrozumiał jeszcze do końca tego mitu.
-Myślisz, że w jakim wieku zaczną czarować? Podobno dziewczyny rozwijają się wolniej. - stwierdził z przekonaniem. - I w ogóle są głupsze, bo kobiety są głupie. Chłopcy są mądrzejsi i zaczynają czarować szybciej, jak my. - sparafrazował ojca, który wyraził podobne poglądy na temat talentów płci żeńskiej trudniejszymi i mądrzejszymi słowami.
Nie wiedział jeszcze, jak głęboko zakorzeni się w nim ta wiara—że za wiele lat będzie wierzył, święcie wierzył, że Leta potrzebuje jeszcze roku albo jeszcze dwóch, że dziewiąte urodziny wcale niczego nie przekreślają, że wszystko się ułoży. Że przypomni sobie te wszystkie trudniejsze słowa i napisze ojcu kilka wersji pełnego pasji listu—w bezpiecznych murach zamku Hogwart, za tarczą papieru i pióra, będzie mu łatwiej przedstawić argumenty niż osobiście. Argumenty, które nie zadziałają, bo wróci na wakacje do pustego domu: domu bez Lety i bez ulubionych książek w swoim dziecięcym pokoju, bo sprzeciw rodzi konsekwencje, a jako nastolatek był już na tyle roztropny, by nie przywiązywać się do zwierząt domowych.
-Mamy z Victorem szczęście. - przytaknął, ale choć chciał zachować odpowiednio skromną minę, to nie mógł pohamować wyraźnej dumy. Uwielbiał być bliźniakiem, miało to milion dobrych stron i żadnych wad. Z Victorem zawsze się świetnie bawili, pomagali sobie i nigdy nie stało im się nic złego gdy byli w dwójkę z jednym, znacznym wyjątkiem. Ale historia złamanej nogi Hectora była wstydliwą sprawą o której pod żadnym, żadnym pozorem nie mógł mówić nikomu spoza rodziny (ojciec nie wyjaśnił mu, jak zbywać ich pytania, więc musiał się uczyć sam. Czasami, gdy dopytywały o nią inne, złośliwe dzieci, w odpowiedziach wyręczał go Victor, a Hector uwielbiał patrzeć jak używa argumentu siłowego). Tak wstydliwą, że usiłował o wszystkim zapomnieć i w dobre dni, takie jak dzisiejszy, prawie mu się udawało. -Ale z ciebie równy kolega- choć nie brat. Czy gdyby mieli młodszego brata, mogliby skuteczniej uciekać przed tatą, jak trzech muszkieterów? -więc zawsze możesz na nas liczyć. - obiecał z dziecięcą powagą, nieświadom, że takie słowa będą mogły prześladować go po latach. Nie nauczył się jeszcze ważyć słów ani obietnic (choć powinien, bo akcje niosą konsekwencje) - Einar wydawał się być jakiś smutny albo może rozgorączkowany, więc po prostu chciał go pocieszyć.
Zamrugał, odrobinę zakłopotany tym "niedoczekanie" - zawsze niosło ze sobą jakąś szczególną powagę, więc był na nie wyczulony. Nie lubił krytyki, a słowo zwiastowało krytykę, ale Einar używał go jakoś... jakoś inaczej, jak w teatrze. Speszenie minęło, gdy kolega wybrał ciekawszą z zabaw, a Hector cały się rozpromienił.
-O greckich mitach! - sprostował. Ojciec kazał mu czytać greckie mity, ale Hector nie czynił tego z poczucia obowiązku. Naprawdę kochał te historie. Naprawdę wierzył w te historie. -Nie mam, mam księgę o bóstwach snu i o herosach. - przyznał. Edda była całkiem ciekawa, ale nie była tak fajna jak śródziemnomorskie historie - fajniejsze były w końcu rzeczy, na których się znał.
Przechylił lekko głowę, jak ciekawski ptak.
-A czym różnią się te kruki? - imiona przywołane przez Einara nic mu nie mówiły i nie rozumiał wahania kolegi. Zresztą, właściwie skąd to wahanie? Dwa czarne ptaszyska były niemal identyczne, a on i Victor też byli identyczni. -Ojciec mówi, że pójdziemy do Domu Kruka. - właściwie, powiedział, że Hector musi tam iść, ale dziecięcy umysł rozciągnął to stwierdzenie na brata. Robili przecież wszystko razem. Prawie wszystko, Vic był dzisiaj na polowaniu, ale Hector usiłował o tym nie myśleć. -A ty? Też chciałbyś być w Ravenclaw? - zadał pytanie nieco tendencyjnym tonem. Oczywiście, że Einar musiał tego chcieć, mogliby się wtedy bawić wszyscy razem. Poza tym na pewno się tam nadawał, był bardzo mądry. Potrafił ograć Hectora w szachy i wymyślił nowy, szybszy sposób na przypalanie lupą mrówek.
(Tak mądry, że Hector z przejęcia nie zauważył, że miał być Odynem, a oni jego krukami).
-Może poczytajmy w ogrodzie? - tam są mrówki! -A, ja zawsze chciałem być tym Hei...dlll...m - udał, że potrafi to wymówić. -a nie krukiem. Tym, który wszystko widzi i słyszy! - mógłby wtedy widzieć i słyszeć myśli ojca i w porę ostrzec brata i matkę. -A w greckiej mitologii Hermesem, bo on jest najszybszy. - rozmowa o mitach wprawiła go w dobry humor, więc nie zauważył, jak żałośnie to brzmi. -A ty, kim chciałbyś być? - zagaił, ciekaw, kto z Eddy jest ulubionym bóstwem Einara, bo jakoś nie zauważył, żeby było to Odyn. -W mojej książce jest olbrzym, który nigdy nie śpi i jest bóg, który jest panem snów. To znaczy, że ten bóg nie jest panem tego olbrzyma, prawda? A włada snami innych bogów! - pochwalił się dylematem logicznym jeszcze zanim przeczytał Einarowi cały mit. Zawsze myślał, że bogowie są najpotężniejsi. Nowe odkrycie, czyli olbrzym pozostający poza kontrolą jednego z nich, było fascynujące, nawet jeśli nie zrozumiał jeszcze do końca tego mitu.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leta nie była za mała. Tak bardzo nie była, że chłopięce pięści zacisnęły się z całą mocą - paznokcie zostawiły ślady na delikatnej skórze, a knykcie pobielały. Miał przed sobą żywy przykład, własną siostrę, leżącą niedaleko i śpiącą niewinnie, jakby wcale nie była tą małą łajzą, która zabierała mu całą magię. Spojrzał jeszcze raz na młodą latorośl Vale'ów, mając nadzieję, że jej moc nie objawi się szybko, inaczej mogłaby rzucić niepotrzebne światło na sprytny spisek Einara, pokazać jego rodzinie, że tak młoda dziewczynka jest w stanie wprawić magię w ruch. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Dlatego musiał wziąć się w garść, już i teraz, przed Hectorem, choć wściekłość grała donośnie w tle. Zamrugał, zmarszczył brwi i rozluźnił palce, poruszając nimi niespokojnie. Pan Flume mówił, że musi o nie dbać, ćwiczyć regularnie, by zwinnie podążały po klawiszach. Wolałby teraz usiąść przy pianinie, zamiast myśleć o tym, jak uparta była jego moc, jak bardzo nie chciała się wybudzić.
- No właśnie - odpowiedział szybko, z pogardliwą wyniosłością i dumą. - Jest za mała, więc to bez różnicy, ile płacze, skoro i tak nie czaruje - można było odnieść wrażenie, że broni Gudrun, ale niewiele było w tym prawdy. Zauważył już, że jeśli zmusi ją do płaczu, łatwiej było o magię - dzięki czemu mógł zbierać za nią laury. Przeniósł spojrzenie na Hectora dopiero przy kolejnym pytaniu, na które wzruszył ramionami, unosząc brodę do góry. Leta mogła zacząć czarować w każdym momencie, choćby zaraz. Musiał podsycić te przekonania, pokazać przyjacielowi, że nawet jeśli zacznie, to będzie bez znaczenia. Musiał, od tego zależało jego życie, prawda? - To też bez różnicy, pewnie będą robić jakieś głupie sztuczki zamiast zająć się porządną magią - nikt nie mógłby zaprzeczyć, że ojca naśladował coraz lepiej - do matki dotarły tylko strzępki wypowiadanego zdania, sama intonacja, ale Einar dostrzegł kątem oka, jak kobieta obraca się w jego stronę, elegancko trzymając filiżankę w dłoni. Musiał uważać na słowa, pilnować się, a co jeśli powie za dużo, wrobi sam siebie? Udał, że nie widzi, przecież był skupiony na poważnych rozmowach z kolegą, miał ważniejsze sprawy na głowie niż ukradkowe spojrzenia rodzicielek, choć wiedział, że prędko powinni od nich uciec, by swobodnie rozmawiać. Tata też tak robił - unikał mamy, kiedy miał coś ważnego do omówienia. On co prawda wolałby umknąć ojcu, ale teraz żadne z nich nie mogło słuchać.
Nie chciał ciągnąć tematu Victora. W rodzinnym porównaniu Vale'owie wydawali się Einarowi idealni, musieli mieć wszystko, tak wynikało z opowieści Hectora, tak ich widział podczas wizyt, nie mogąc wiedzieć ani pojąć, jak zakrzywioną rzeczywistość podawano mu na tacy. Zazdrość potęgowała się po każdym spotkaniu z którymkolwiek z chłopców i choć jednakowo lubił obu, wyczuwał, że więź między braćmi zawsze będzie silniejsza, że on nie mógł takiej mieć. Zawsze czegoś mu brakowało. Słowa Hectora były miłe, niosły ze sobą nieznane odczucie, które z łatwością złagodziło wzburzone serce. Okazały się wystarczająco silne do zduszenia wyniosłego tonu, gdy chłopiec kiwał z powagą głową. - Dzięki - słowo wybrzmiało niemrawo, ale z jakiegoś powodu wolał wierzyć koledze. Może kiedyś mógłby stać się ich bratem - ta myśl była przyjemna, inna, złudna i może przez to tak wygodna. Niektóre prawdy były jeszcze zbyt abstrakcyjne dla dziecięcego umysłu, dlatego postanowił uczepić się zapewniania kurczowo. Chciał wierzyć w nie tak mocno, jak wierzył we własną moc. Musiał po prostu jeszcze trochę poczekać. Na magię. Na braterską więź. Na ojcowską dumę.
- Greckich? - zmrużył jasne oczy z wyraźną podejrzliwością. Nic o nich nie słyszał, ojciec wspominał tylko o krajach północy, o Durmstrangu, o rodzinnych zobowiązaniach, klątwach, Odynie... czym niby były te greckie mity? Uniósł brwi z wyraźnym zainteresowaniem, słysząc o bóstwach snu - jak to? Czemu nikt mu nie powiedział? Chcieli coś przed nim ukryć? Teraz już musiał zobaczyć tę książkę. Dyskretnie zerknął na matkę, ale zdawała się pochłonięta rozmową z panią Vale, stały teraz przy dziewczynkach, mówiąc coś cicho. Chude palce zacisnęły się na łokciu Hectora, gdy Einar ciągnął go w głąb korytarza - dla odmiany powoli, żeby kolega nadążył.
- Hm, kruki? Huginn jest myślą, a Muninn pamięcią, donoszą Odynowi co się dzieje w Midgardzie - odpowiedział po drodze bez większego zaangażowania, zbyt pochłonięty wizją zakazanej lektury. Coś mu podpowiadało, że Vidar Borgin nie byłby zadowolony z poznawania tych historii. Na wspomnienie Hogwartu zrobiło mu się jakoś smutno i niewygodnie. Wiedział oczywiście, że najlepszą szkołą była ta położona na ziemiach przodków, ale zdecydowanie wolałby móc widywać tam swoich kolegów, nie tylko kuzynów, którym zazdrościł magii jeszcze bardziej niż kolegom. - Ja idę do innej szkoły - wyjaśnił, starając się brzmieć pewnie i dumnie. Tym razem wyszło marnie. Odchrząknął więc, zbierając w sobie wszelkie rodzinne prawdy. - Do Durmstrangu - kiwnął głową na potwierdzenie, z mocą podkreślając, że to zaszczyt.
- Dobry pomysł - stwierdził, nie zdradzając koledze, że właśnie tam chciał go zaprowadzić. Zdążył już zauważyć, jak bardzo opłacało się udawać, że pewne pomysły albo sytuacje wychodziły z głów rozmówców. - Zaczekaj, wezmę lupę - zaproponował przez ramię, już gnając do pokoju po niezbędną pomoc naukową. Przypalanie mrówek i innych owadów wyjątkowo przypadło Hectorowi do gustu, bardziej niż samemu Einarowi - przecież nie odmówi swojemu gościowi dobrej zabawy. Wrócił prędko i już musiał skoncentrować się na mamrotaniu kolegi, próbując coś zrozumieć z niewyraźnego imienia. - Heimdallem? - upewnił się, wzorowo przyjmując akcent, o który ojciec walczył długo i zaciekle. Hermesa zignorował, bo nic o nim nie wiedział i czuł się tym faktem trochę upokorzony - przez co nie zauważył, że Hector nigdy nie mógłby być najszybszy. Przy pytaniu zawahał się wyraźnie. - Najpierw obiecaj, że nie powiesz nic mojemu tacie. Ani swojemu. Ani nikomu. Tak jak o lupie - wymusił, mierząc kolegę czujnym spojrzeniem, zanim otworzył przed nim drzwi prowadzące do ogrodu. Dopiero mając pewność, że Hector na pewno nie powie, zdecydował się zdradzić mu jedną ze swoich największych tajemnic. - Baldurem. Gdybym nie mógł być Odynem, oczywiście - dodał z czystego lęku - może ojciec jakimś cudem mógł go usłyszeć nawet w ogrodzie, nawet gdy nie było go w domu? Na pewno nie, ale lepiej Glacius na zimne. Ciekawość rosła z każdym słowem, Hector doskonale wyłuskiwał z mitów kluczowe informacje.
- Pokaż - poprosił, choć z tonu prędzej wybrzmiewało żądanie, niecierpliwe i ponaglające. - Chodź tam - w najdalszy zakątek ogrodu, odsunięty od salonu. - Tylko uważaj żeby nie podpalić książki - ostrzegł, przekazując przyjacielowi lupę. Właśnie w ten sposób odkrył, że może coś podpalić - skierowane na papier promienie słoneczne zajęły go ogniem i wszyscy zgodnie uznali, że to jego magia. Był z siebie tak dumny, że prawie uwierzył w ich słowa, chowając lupę za plecami.
Mając książkę w rękach, obrócił ją najpierw, oglądając uważnie, zanim otworzył na losowej stronie, ilustrowanej ryciną o cienkich liniach. Węże zaplątane wokół kobiecej głowy wzbudziły w Einarze niepokój, lecz nie był tak silny jak ciekawość. W jego książce nie było obrazków, tylko nudny tekst i surowy głos ojca, odczytujący kolejne wersy Eddy. - A to kto? - zapytał cicho, wodząc palcem po tekście. - Meduza? - wyłapał prędko, lecz już wertował strony dalej, nie dochodząc nawet do zmiany w kamień. Szukał czegoś innego. - Pokaż mi tego olbrzyma.
- No właśnie - odpowiedział szybko, z pogardliwą wyniosłością i dumą. - Jest za mała, więc to bez różnicy, ile płacze, skoro i tak nie czaruje - można było odnieść wrażenie, że broni Gudrun, ale niewiele było w tym prawdy. Zauważył już, że jeśli zmusi ją do płaczu, łatwiej było o magię - dzięki czemu mógł zbierać za nią laury. Przeniósł spojrzenie na Hectora dopiero przy kolejnym pytaniu, na które wzruszył ramionami, unosząc brodę do góry. Leta mogła zacząć czarować w każdym momencie, choćby zaraz. Musiał podsycić te przekonania, pokazać przyjacielowi, że nawet jeśli zacznie, to będzie bez znaczenia. Musiał, od tego zależało jego życie, prawda? - To też bez różnicy, pewnie będą robić jakieś głupie sztuczki zamiast zająć się porządną magią - nikt nie mógłby zaprzeczyć, że ojca naśladował coraz lepiej - do matki dotarły tylko strzępki wypowiadanego zdania, sama intonacja, ale Einar dostrzegł kątem oka, jak kobieta obraca się w jego stronę, elegancko trzymając filiżankę w dłoni. Musiał uważać na słowa, pilnować się, a co jeśli powie za dużo, wrobi sam siebie? Udał, że nie widzi, przecież był skupiony na poważnych rozmowach z kolegą, miał ważniejsze sprawy na głowie niż ukradkowe spojrzenia rodzicielek, choć wiedział, że prędko powinni od nich uciec, by swobodnie rozmawiać. Tata też tak robił - unikał mamy, kiedy miał coś ważnego do omówienia. On co prawda wolałby umknąć ojcu, ale teraz żadne z nich nie mogło słuchać.
Nie chciał ciągnąć tematu Victora. W rodzinnym porównaniu Vale'owie wydawali się Einarowi idealni, musieli mieć wszystko, tak wynikało z opowieści Hectora, tak ich widział podczas wizyt, nie mogąc wiedzieć ani pojąć, jak zakrzywioną rzeczywistość podawano mu na tacy. Zazdrość potęgowała się po każdym spotkaniu z którymkolwiek z chłopców i choć jednakowo lubił obu, wyczuwał, że więź między braćmi zawsze będzie silniejsza, że on nie mógł takiej mieć. Zawsze czegoś mu brakowało. Słowa Hectora były miłe, niosły ze sobą nieznane odczucie, które z łatwością złagodziło wzburzone serce. Okazały się wystarczająco silne do zduszenia wyniosłego tonu, gdy chłopiec kiwał z powagą głową. - Dzięki - słowo wybrzmiało niemrawo, ale z jakiegoś powodu wolał wierzyć koledze. Może kiedyś mógłby stać się ich bratem - ta myśl była przyjemna, inna, złudna i może przez to tak wygodna. Niektóre prawdy były jeszcze zbyt abstrakcyjne dla dziecięcego umysłu, dlatego postanowił uczepić się zapewniania kurczowo. Chciał wierzyć w nie tak mocno, jak wierzył we własną moc. Musiał po prostu jeszcze trochę poczekać. Na magię. Na braterską więź. Na ojcowską dumę.
- Greckich? - zmrużył jasne oczy z wyraźną podejrzliwością. Nic o nich nie słyszał, ojciec wspominał tylko o krajach północy, o Durmstrangu, o rodzinnych zobowiązaniach, klątwach, Odynie... czym niby były te greckie mity? Uniósł brwi z wyraźnym zainteresowaniem, słysząc o bóstwach snu - jak to? Czemu nikt mu nie powiedział? Chcieli coś przed nim ukryć? Teraz już musiał zobaczyć tę książkę. Dyskretnie zerknął na matkę, ale zdawała się pochłonięta rozmową z panią Vale, stały teraz przy dziewczynkach, mówiąc coś cicho. Chude palce zacisnęły się na łokciu Hectora, gdy Einar ciągnął go w głąb korytarza - dla odmiany powoli, żeby kolega nadążył.
- Hm, kruki? Huginn jest myślą, a Muninn pamięcią, donoszą Odynowi co się dzieje w Midgardzie - odpowiedział po drodze bez większego zaangażowania, zbyt pochłonięty wizją zakazanej lektury. Coś mu podpowiadało, że Vidar Borgin nie byłby zadowolony z poznawania tych historii. Na wspomnienie Hogwartu zrobiło mu się jakoś smutno i niewygodnie. Wiedział oczywiście, że najlepszą szkołą była ta położona na ziemiach przodków, ale zdecydowanie wolałby móc widywać tam swoich kolegów, nie tylko kuzynów, którym zazdrościł magii jeszcze bardziej niż kolegom. - Ja idę do innej szkoły - wyjaśnił, starając się brzmieć pewnie i dumnie. Tym razem wyszło marnie. Odchrząknął więc, zbierając w sobie wszelkie rodzinne prawdy. - Do Durmstrangu - kiwnął głową na potwierdzenie, z mocą podkreślając, że to zaszczyt.
- Dobry pomysł - stwierdził, nie zdradzając koledze, że właśnie tam chciał go zaprowadzić. Zdążył już zauważyć, jak bardzo opłacało się udawać, że pewne pomysły albo sytuacje wychodziły z głów rozmówców. - Zaczekaj, wezmę lupę - zaproponował przez ramię, już gnając do pokoju po niezbędną pomoc naukową. Przypalanie mrówek i innych owadów wyjątkowo przypadło Hectorowi do gustu, bardziej niż samemu Einarowi - przecież nie odmówi swojemu gościowi dobrej zabawy. Wrócił prędko i już musiał skoncentrować się na mamrotaniu kolegi, próbując coś zrozumieć z niewyraźnego imienia. - Heimdallem? - upewnił się, wzorowo przyjmując akcent, o który ojciec walczył długo i zaciekle. Hermesa zignorował, bo nic o nim nie wiedział i czuł się tym faktem trochę upokorzony - przez co nie zauważył, że Hector nigdy nie mógłby być najszybszy. Przy pytaniu zawahał się wyraźnie. - Najpierw obiecaj, że nie powiesz nic mojemu tacie. Ani swojemu. Ani nikomu. Tak jak o lupie - wymusił, mierząc kolegę czujnym spojrzeniem, zanim otworzył przed nim drzwi prowadzące do ogrodu. Dopiero mając pewność, że Hector na pewno nie powie, zdecydował się zdradzić mu jedną ze swoich największych tajemnic. - Baldurem. Gdybym nie mógł być Odynem, oczywiście - dodał z czystego lęku - może ojciec jakimś cudem mógł go usłyszeć nawet w ogrodzie, nawet gdy nie było go w domu? Na pewno nie, ale lepiej Glacius na zimne. Ciekawość rosła z każdym słowem, Hector doskonale wyłuskiwał z mitów kluczowe informacje.
- Pokaż - poprosił, choć z tonu prędzej wybrzmiewało żądanie, niecierpliwe i ponaglające. - Chodź tam - w najdalszy zakątek ogrodu, odsunięty od salonu. - Tylko uważaj żeby nie podpalić książki - ostrzegł, przekazując przyjacielowi lupę. Właśnie w ten sposób odkrył, że może coś podpalić - skierowane na papier promienie słoneczne zajęły go ogniem i wszyscy zgodnie uznali, że to jego magia. Był z siebie tak dumny, że prawie uwierzył w ich słowa, chowając lupę za plecami.
Mając książkę w rękach, obrócił ją najpierw, oglądając uważnie, zanim otworzył na losowej stronie, ilustrowanej ryciną o cienkich liniach. Węże zaplątane wokół kobiecej głowy wzbudziły w Einarze niepokój, lecz nie był tak silny jak ciekawość. W jego książce nie było obrazków, tylko nudny tekst i surowy głos ojca, odczytujący kolejne wersy Eddy. - A to kto? - zapytał cicho, wodząc palcem po tekście. - Meduza? - wyłapał prędko, lecz już wertował strony dalej, nie dochodząc nawet do zmiany w kamień. Szukał czegoś innego. - Pokaż mi tego olbrzyma.
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Nie zauważył, że spojrzenie, które Einar posłał Lecie mogłoby zabijać — albo przeklinać. Czy dziecięce złorzeczenie byłoby w stanie wyssać z kogoś magię? Albo czy dzieci mogły kraść magię sobie nawzajem? Nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo nie musiał. Byli prawdziwymi czarodziejami, ojciec nie objaśnił mu nawet definicji charłaka, a on i Victor zaczęli czarować w stosunkowo niewielkim odstępie czasu. Brat pierwszy - jak we wszystkim, poza kolejnością wydostania się z łona matki - ale nie zazdrościł mu długo, bo po pierwsze rzadko mu czegokolwiek zazdrościł, po drugie leżał wtedy ze złamaną nogą, a po trzecie samemu wkrótce poderwał książki do lotu samą siłą woli.
Zamiast na magii i spojrzeniach, skupił się na słowach i tonie Einara. Choć kolega był od niego młodszy, wypowiadał się czasem z autorytarną łatwością i pewnością, której Hector trochę mu zazdrościł. Leta jest jeszcze mała, więc nie ma znaczenia, ile płacze. - powtórzył po nim w myślach, modyfikując nieco te słowa na kolejną okazję, gdy ojciec zezłości się na matkę i siostrę. Miło było udawać przez chwilę przed samym sobą, że zdołałby stanąć w ich obronie.
Victor by zdołał. Mógłby mu podpowiedzieć ten argument, ale z dwojga złego wolał lęk matki niż cierpienie brata, więc będzie milczał, milczał, milczał.
-Pewnie tak. - zgodził się z przyjacielem. Autorytarny rys własnej osobowości odkryje dopiero, gdy Einara i Victora zabraknie w jego otoczeniu. -Ciekawe, kim kobiety zostają w przyszłości? - zastanowił się nagle. On zostanie uzdrowicielem - wiedział to już z całą pewnością, ale nie powiedział tego na głos, bo bałby się to wyznać ojcu i, co ważniejsze, Victorowi. Victor na pewno nie chciał zostać uzdrowicielem, a przecież wszystko poza bieganiem, wspinaniem się i grą w piłkę i polowaniami robili razem, więc same aspiracje wydawały się zdradą. W każdym razie, teraz jego głowę zaprzątnęło to, że mama nie miała żadnych... pasji, a ojciec miał swój gabinet. Ojciec Einara też miał ważną pracę, ale jego mama miała tylko pianino, ale grał na nim Einar.
Z naiwnym uśmiechem odwzajemnił podziękowania Einara. Brakowało mu doświadczenia, dzięki któremu mógłby mieć nadzieję na proste "wy też możecie na mnie liczyć" albo jakąkolwiek inną deklarację wzajemności. Z bratem nie potrzebowali takich zapewnień, a kontaktu z innymi dziećmi ogółem mu brakowało, w ich okolicy mieszkało ich niewiele, a z mugolską tłuszczą nie mógł się bawić (kiedyś spytał mamę, czemu tata tak o nich mówi, skoro te dzieci są chude, a nie tłuste, ale mama nie umiała odpowiedzieć. Mama często nie miała odpowiedzi na jego pytania, co zdawało się potwierdzać tezę o głupocie kobiet. Ojciec zawsze miał odpowiedź na wszystko, ale jego Hector bał się pytać). Te, które poznawał, przeważnie go drażniły albo on drażnił je, więc Einar był miłym wyjątkiem i Hector z wdzięcznością przyjmował każde przejawy porozumienia i sympatii (jak to, że mógł nadążyć za Einarem, bardzo to doceniał!), nie licząc na więcej, bo nie wiedział na co mógłby liczyć.
-Greckich, no wiesz, z półwyspu piękna i dobra. - przeczytał w jednej z książek, że Grecy szanowali piękno i dobro, a potem zobaczył w British Museum rzeźby z Aten i zachwycił się nimi tak bardzo, że zamiast spytać skąd Anglicy mają posągi z Akropolu, prostolinijnie uznał starożytną Grecję za najpiękniejsze miejsce na ziemi. Każdy mężczyzna był tam Dyskobolem, nikt nie łamał sobie nóg (poza spartańskimi dziećmi - chwilę miał koszmary o tym, że ojciec zostawia go na pożarcie orłom, ale potem doczytał, że szlachetni Ateńczycy zwyciężyli w wojnie z okrutnymi Spartanami i się uspokoił), a kobiety, w odróżnieniu od mamy, nosiły krótkie rękawy w lecie i w ogóle zawsze. -To ja wolałbym być Huginnem. - większość myśli była pożyteczna, ale o niektórych wspomnieniach wolałby zapomnieć. Niedługo będzie chciał zapomnieć o tym, jak okrutnie zabrzmi śmiech ojca gdy zbierze się na odwagę i spyta, czy mógłby iść do Durmstrangu. Dowie się wtedy, że po pierwsze tylko głupi chłopiec chciałby iść do gorszej szkoły i że po drugie nie przyjmują tam kalek.
-Jak to do innej? Ale w Anglii jest jedna szkoła. - na razie jeszcze o tym nie wiedział, na razie poczuł dziecięce rozczarowanie i nieokreślony niepokój. -Czemu miałbyś iść do innej? - on zamieniłby Hogwart tylko na szkołę w Grecji, ale tam podobno nie było magicznych szkół. -Wtedy widywalibyśmy się tylko w wakacje. - stwierdził ponuro, wcale nieprzekonany dumnym tonem Einara. Zresztą, poczuł ukłucie nieokreślonego gniewu i zazdrości, a wtedy z przekory uznałby nawet Arkadię za najgorsze miejsce na ziemi. Głupi Durmstrang. Einar na pewno zdobędzie tam wielu kolegów, bo chłopcy tacy jak on i Victor łatwo zdobywali kolegów. -Patronką Domu Kruka jest najmądrzejsza czarownica - hmmm, Rowena była kobietą, ale była mądra, dziwne. Miał nadzieję, że nie wszedł w logiczną pułapkę i że patronem Durnego Strangu nie jest najmądrzejszy czarodziej -więc nie ma lepszej szkoły. A poza tym, sam mówiłeś, że dla Odyna pracują kruki. - bąknął wojowniczo, ale Einar obiecał, że przyniesie lupę, a na myśl o paleniu mrówek żal szybko minął. Przypomniała mu się pozytywna informacja, którą miał się podzielić - iskierka nadziei w tych żałosnych wieściach o innej szkole:
-Ostatnio wyrwałem skrzydełka musze i żyła jeszcze całą minutę. Liczyłem. - pochwalił się z dumą. Dusił to w sobie tak długo (bo nikt inny by nie zrozumiał), że prawie zapomniał! -Masz szklankę? Możemy sprawdzić, ile wytrzyma tam mrówka - ostatnio przywołał do siebie magią jedną z książek ojca i czytał o tym, ile dusi się człowiek, to fascynujące. Od tamtej pory nie potrafił zapomnieć o koncepcie powietrza w kontekście organizmów istot pomniejszych, a żadna książka nie mówiła o tym, ile dusiły się mrówki. -a w międzyczasie poczytamy. - to powolniejsze niż palenie jej lupą, ale lubił eksperymenty.
-Tak! - przytaknął, z podziwem słuchając akcentu Einara. Z powagą zaczął kiwać głową, gdy Einar poprosił o trzymanie sekretu - nie powie jego tacie, ani swojemu, przy "nikim" na sekundę się zawahał, bo nie miał sekretów przed Victorem. Ale z drugiej strony nie powiedział Victorowi o lupie, więc rozgrzeszył samego siebie i obiecał -Na pewno nikomu nie powiem.
Zmrużył lekko oczy, słysząc nieznane sobie imię.
-Dlaczego Baldurem? Ma fajniejsze moce niż słyszenie i widzenie wszystkiego? - zainteresował się, bo w jego rankingu Heimdall wciąż wygrywał. Odyn nie widział wszystkiego, robiły to za niego kruki, a one nie mają chyba wglądu w ludzkie myśli.
-Nie no, książki nigdy bym nie skrzywdził. Mrówki to co innego. - żachnął się, ale żartobliwie. -Widzisz tu jakieś mrówki? - znał tą książkę, więc to one były bardziej ekscytujące, ale posłusznie usiadł i ją otworzył. -To Meduza, którą bogowie pokarali za uwiedzenie - nie miał pojęcia, co to znaczy, ale oprócz ilustrowanych mitów, które teraz wertowali, kiedyś dorwał się do tych dla dorosłych. Tam też były ilustracje, ale bardzo dziwne. -Posejdona i od tej pory nie mogła się do nikogo zbliżyć, bo zamieniała wszystkich w kamień. A jej włosy zmieniły się w jadowite węża żądne krwi, ale pozostały wiecznie nienasycone, bo nie można wyssać krwi z kamienia. - wyrecytował z emfazą, bo w tej karze (karze, nie klątwie, bał się samego słowa klątwa) było coś poetyckiego. Chciałby kiedyś mieć moc wymierzania takich kar. Jedna z sąsiadek wyśmiała kiedyś jego laskę, ją zmieniłby w węża jako pierwszą. Albo zamurował w wieży i zagłodził, jak w micie o Antygonie. Einar dalej wertował strony, aż Hector, skończywszy opowiadać, nakierował go na właściwy rozdział. Na ilustracji ukazały się oczy, oczy, pięćdziesiąt par oczu. -To on, Argus. Śpią na zmianę, jego oczy, ale on nigdy nie śpi. Wiecznie czuwa, jest najlepszym strażnikiem bogów. A zanim nim został, heroicznie zabił Echidnę, jeszcze gorszego potwora niż Meduza. - opowiedział, zamiast czytać, bo wszystkie historie znał już praktycznie na pamięć.
Zamiast na magii i spojrzeniach, skupił się na słowach i tonie Einara. Choć kolega był od niego młodszy, wypowiadał się czasem z autorytarną łatwością i pewnością, której Hector trochę mu zazdrościł. Leta jest jeszcze mała, więc nie ma znaczenia, ile płacze. - powtórzył po nim w myślach, modyfikując nieco te słowa na kolejną okazję, gdy ojciec zezłości się na matkę i siostrę. Miło było udawać przez chwilę przed samym sobą, że zdołałby stanąć w ich obronie.
Victor by zdołał. Mógłby mu podpowiedzieć ten argument, ale z dwojga złego wolał lęk matki niż cierpienie brata, więc będzie milczał, milczał, milczał.
-Pewnie tak. - zgodził się z przyjacielem. Autorytarny rys własnej osobowości odkryje dopiero, gdy Einara i Victora zabraknie w jego otoczeniu. -Ciekawe, kim kobiety zostają w przyszłości? - zastanowił się nagle. On zostanie uzdrowicielem - wiedział to już z całą pewnością, ale nie powiedział tego na głos, bo bałby się to wyznać ojcu i, co ważniejsze, Victorowi. Victor na pewno nie chciał zostać uzdrowicielem, a przecież wszystko poza bieganiem, wspinaniem się i grą w piłkę i polowaniami robili razem, więc same aspiracje wydawały się zdradą. W każdym razie, teraz jego głowę zaprzątnęło to, że mama nie miała żadnych... pasji, a ojciec miał swój gabinet. Ojciec Einara też miał ważną pracę, ale jego mama miała tylko pianino, ale grał na nim Einar.
Z naiwnym uśmiechem odwzajemnił podziękowania Einara. Brakowało mu doświadczenia, dzięki któremu mógłby mieć nadzieję na proste "wy też możecie na mnie liczyć" albo jakąkolwiek inną deklarację wzajemności. Z bratem nie potrzebowali takich zapewnień, a kontaktu z innymi dziećmi ogółem mu brakowało, w ich okolicy mieszkało ich niewiele, a z mugolską tłuszczą nie mógł się bawić (kiedyś spytał mamę, czemu tata tak o nich mówi, skoro te dzieci są chude, a nie tłuste, ale mama nie umiała odpowiedzieć. Mama często nie miała odpowiedzi na jego pytania, co zdawało się potwierdzać tezę o głupocie kobiet. Ojciec zawsze miał odpowiedź na wszystko, ale jego Hector bał się pytać). Te, które poznawał, przeważnie go drażniły albo on drażnił je, więc Einar był miłym wyjątkiem i Hector z wdzięcznością przyjmował każde przejawy porozumienia i sympatii (jak to, że mógł nadążyć za Einarem, bardzo to doceniał!), nie licząc na więcej, bo nie wiedział na co mógłby liczyć.
-Greckich, no wiesz, z półwyspu piękna i dobra. - przeczytał w jednej z książek, że Grecy szanowali piękno i dobro, a potem zobaczył w British Museum rzeźby z Aten i zachwycił się nimi tak bardzo, że zamiast spytać skąd Anglicy mają posągi z Akropolu, prostolinijnie uznał starożytną Grecję za najpiękniejsze miejsce na ziemi. Każdy mężczyzna był tam Dyskobolem, nikt nie łamał sobie nóg (poza spartańskimi dziećmi - chwilę miał koszmary o tym, że ojciec zostawia go na pożarcie orłom, ale potem doczytał, że szlachetni Ateńczycy zwyciężyli w wojnie z okrutnymi Spartanami i się uspokoił), a kobiety, w odróżnieniu od mamy, nosiły krótkie rękawy w lecie i w ogóle zawsze. -To ja wolałbym być Huginnem. - większość myśli była pożyteczna, ale o niektórych wspomnieniach wolałby zapomnieć. Niedługo będzie chciał zapomnieć o tym, jak okrutnie zabrzmi śmiech ojca gdy zbierze się na odwagę i spyta, czy mógłby iść do Durmstrangu. Dowie się wtedy, że po pierwsze tylko głupi chłopiec chciałby iść do gorszej szkoły i że po drugie nie przyjmują tam kalek.
-Jak to do innej? Ale w Anglii jest jedna szkoła. - na razie jeszcze o tym nie wiedział, na razie poczuł dziecięce rozczarowanie i nieokreślony niepokój. -Czemu miałbyś iść do innej? - on zamieniłby Hogwart tylko na szkołę w Grecji, ale tam podobno nie było magicznych szkół. -Wtedy widywalibyśmy się tylko w wakacje. - stwierdził ponuro, wcale nieprzekonany dumnym tonem Einara. Zresztą, poczuł ukłucie nieokreślonego gniewu i zazdrości, a wtedy z przekory uznałby nawet Arkadię za najgorsze miejsce na ziemi. Głupi Durmstrang. Einar na pewno zdobędzie tam wielu kolegów, bo chłopcy tacy jak on i Victor łatwo zdobywali kolegów. -Patronką Domu Kruka jest najmądrzejsza czarownica - hmmm, Rowena była kobietą, ale była mądra, dziwne. Miał nadzieję, że nie wszedł w logiczną pułapkę i że patronem Durnego Strangu nie jest najmądrzejszy czarodziej -więc nie ma lepszej szkoły. A poza tym, sam mówiłeś, że dla Odyna pracują kruki. - bąknął wojowniczo, ale Einar obiecał, że przyniesie lupę, a na myśl o paleniu mrówek żal szybko minął. Przypomniała mu się pozytywna informacja, którą miał się podzielić - iskierka nadziei w tych żałosnych wieściach o innej szkole:
-Ostatnio wyrwałem skrzydełka musze i żyła jeszcze całą minutę. Liczyłem. - pochwalił się z dumą. Dusił to w sobie tak długo (bo nikt inny by nie zrozumiał), że prawie zapomniał! -Masz szklankę? Możemy sprawdzić, ile wytrzyma tam mrówka - ostatnio przywołał do siebie magią jedną z książek ojca i czytał o tym, ile dusi się człowiek, to fascynujące. Od tamtej pory nie potrafił zapomnieć o koncepcie powietrza w kontekście organizmów istot pomniejszych, a żadna książka nie mówiła o tym, ile dusiły się mrówki. -a w międzyczasie poczytamy. - to powolniejsze niż palenie jej lupą, ale lubił eksperymenty.
-Tak! - przytaknął, z podziwem słuchając akcentu Einara. Z powagą zaczął kiwać głową, gdy Einar poprosił o trzymanie sekretu - nie powie jego tacie, ani swojemu, przy "nikim" na sekundę się zawahał, bo nie miał sekretów przed Victorem. Ale z drugiej strony nie powiedział Victorowi o lupie, więc rozgrzeszył samego siebie i obiecał -Na pewno nikomu nie powiem.
Zmrużył lekko oczy, słysząc nieznane sobie imię.
-Dlaczego Baldurem? Ma fajniejsze moce niż słyszenie i widzenie wszystkiego? - zainteresował się, bo w jego rankingu Heimdall wciąż wygrywał. Odyn nie widział wszystkiego, robiły to za niego kruki, a one nie mają chyba wglądu w ludzkie myśli.
-Nie no, książki nigdy bym nie skrzywdził. Mrówki to co innego. - żachnął się, ale żartobliwie. -Widzisz tu jakieś mrówki? - znał tą książkę, więc to one były bardziej ekscytujące, ale posłusznie usiadł i ją otworzył. -To Meduza, którą bogowie pokarali za uwiedzenie - nie miał pojęcia, co to znaczy, ale oprócz ilustrowanych mitów, które teraz wertowali, kiedyś dorwał się do tych dla dorosłych. Tam też były ilustracje, ale bardzo dziwne. -Posejdona i od tej pory nie mogła się do nikogo zbliżyć, bo zamieniała wszystkich w kamień. A jej włosy zmieniły się w jadowite węża żądne krwi, ale pozostały wiecznie nienasycone, bo nie można wyssać krwi z kamienia. - wyrecytował z emfazą, bo w tej karze (karze, nie klątwie, bał się samego słowa klątwa) było coś poetyckiego. Chciałby kiedyś mieć moc wymierzania takich kar. Jedna z sąsiadek wyśmiała kiedyś jego laskę, ją zmieniłby w węża jako pierwszą. Albo zamurował w wieży i zagłodził, jak w micie o Antygonie. Einar dalej wertował strony, aż Hector, skończywszy opowiadać, nakierował go na właściwy rozdział. Na ilustracji ukazały się oczy, oczy, pięćdziesiąt par oczu. -To on, Argus. Śpią na zmianę, jego oczy, ale on nigdy nie śpi. Wiecznie czuwa, jest najlepszym strażnikiem bogów. A zanim nim został, heroicznie zabił Echidnę, jeszcze gorszego potwora niż Meduza. - opowiedział, zamiast czytać, bo wszystkie historie znał już praktycznie na pamięć.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W ich domu, dla odmiany, definicja charłaka została objaśniona nad wyraz obrazowo, dosadnymi słowami skierowanymi prosto w dorastającego Borgina. Groźby i szyderstwa w istocie okazały się idealną motywacją, lecz zamiast rozbudzić pokłady magicznej mocy, pobudziły chłopięcą wyobraźnię, wykrzesały spryt i wzmocniły tkane kłamstwa. Nie pozostawiono mu złudzeń - jeśli nie nosił w sobie wystarczająco wiele sił na sprostanie wyzwaniom rodzinnych zobowiązań, powinien się wstydzić, nie był wart więcej od mugola. Dopóki nie uczynił z magii siostry głównej podpory konspiracji, usłyszał pod swoim adresem tyle oszczerstw, że zdążył w nie głęboko uwierzyć, choć nadzieja wytrwale pozostawała silniejsza od zwątpienia. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że ktokolwiek na tym świecie nie zna pojęcia charłactwa, było jaśniejsze niż Słońce, a równocześnie tak zatrważające, że bał się wypowiedzieć przeklęte słowo na głos, jakby tym samym mógł ściągnąć na siebie los, przed którym go przestrzegano. Przecież, jeśli moc się nie obudzi, wina musiała leżeć po jego stronie. Słowa ubierane w pewność i twardy (jak na dziecko) ton miały być potwierdzeniem drzemiącej w nim magii - już dawno zauważył, że tata lepiej znosi butne odzywki i zdecydowanie niż pokorę. Nieśmiałość, bojaźliwość i uległość układały znajome rysy w specyficzny rodzaj grymasu, zapowiadającego najgorsze. Vidar Borgin życzył sobie silnego potomka, bezwzględnego, nie wrażliwca pochylonego nad eleganckimi szlakami nut.
Einar potrzebował chwili zastanowienia przed odpowiedzią na pytanie przyjaciela - zamilkł, uspokajając się nieco, gdy Hector nie pociągnął tematu sióstr, nie w tak dosłowny sposób. Jasnym spojrzeniem powiódł po matczynej postaci, odpowiedź stała tuż przed nim.
- Szwaczkami - odparł, znów z niezłomną pewnością, bo zawsze musiał mieć odpowiedź. - Moja mama szyje magiczne szaty - dodał, bo na pierwszy rzut oka nie było tego widać i wcale nie był pewien, czy Hector o tym wie. Nie skupiał się na innych przykładach, w obawie, że zaraz wdadzą się w rozważania o przyszłości Lety i Gudrun, chciał jak najprędzej uciec od tego tematu, coraz silniej odczuwał zdenerwowanie. Z tego samego powodu nie zdobył się na zapewnienia o swojej lojalności wobec przyjaciół, choć i bez dyszącego nad karkiem stresu miałby z tym ogromny problem - wysiłki matki wkładane w wychowanie Einara niknęły przy ojcowskim despotyzmie, przekazywane przez kobietę wartości uginały się pod jarzmem strachu.
Półwysep piękna i dobra nie mówił mu wiele, ale podsumował go poważnym skinieniem głowy, jakby doskonale wiedział, o czym mowa - zamierzał znaleźć odpowiedź w książkach, kiedy tylko nadarzy się okazja, ale teraz nie mógł wydać się z niezrozumieniem. - Możesz być Huginnem - postanowił za to, uznając to za decyzję ostateczną i nieodwołalną - Victor nie miał już prawa głosu, ale Einarowi wydawało się, że bez problemu przyjąłby rolę Muninna. A jeśli nie, na pewno jakoś by go przekonał, że doskonale się do niej nadaje. Tak, jak przekonywał siebie, że doskonale odnajdzie się w sklepie na Nokturnie, sztuce nakładania klątw i Durmstrangu.
- Bo nie jest w Anglii, leży na ziemiach moich przodków - przecież to oczywiste, dlaczego Hector nie wiedział? Był mądry, a nie posiadał takich informacji? Może - przemknęło Einarowi przez myśl - to tak samo, jak z półwyspem dobra i piękna. Inny dom, inne informacje. To tylko sprawiło, że chciał dowiedzieć się więcej, odkryć, co jeszcze przed nim ukrywano. Słowa kolegi wywarły na nim mocny wpływ, pogłębiły smutek - na głos wypowiedział dokładnie to, czego się obawiał, czego bardzo nie chciał; ani się obejrzał, a już rosła w nim złość, przesłaniająca niewygody. Nie rozumiał? Nie było wyjścia. Wszystko było postanowione! Z trudem powstrzymał się żeby nie tupnąć nogą i nie krzyknąć, zamiast tego oznajmił krótko - To tradycja - i nie podjął wątku wakacji, bo był zbyt trudny. Na szczęście przyjaciel mówił sporo, dzięki temu całkiem sprawnie udawało się uniknąć niektórych odpowiedzi, topiąc je w potoku słów. Aż się zatrzymał w pół kroku na bezeceństwa, które wygadywał - najmądrzejsza czarownica, tak? Akurat! - Nonsens - odparł dumnie, wznosząc się na wyżyny dziecięcej charyzmy - z Durmstrangu wyszli najpotężniejsi i najsilniejsi czarodzieje, a poza tym skąd wiesz, że nie ma tam kruków? Są zamiast sów i każdemu przynoszą informacje, tak jak Huginn i Muninn, więc wszyscy szybko mądrzeją - skłamał gładko, w połowie wypowiedzi zauważając, że podniósł głos. Rozejrzał się nieco płochliwie, drugie ze zdań wypowiadając już ciszej. To by dopiero było, gdyby obudził siostrę - musiałby lecieć do niej migiem i tłumaczyć się koledze, dlaczego trzeba zmienić plany w pół kroku. Na szczęście płaczu nie było słychać, mogli iść dalej.
- Całą minutę? - zapytał na wdechu, otwierając szerzej oczy. - Musiała przylecieć z Durmstrangu, skoro była taka silna - uznał w zastanowieniu, ale nie dał koledze odpowiedzieć, szybko reagując na jego pytanie. - Zaraz przyniosę - obiecał, myśląc sobie, że Hector nie powinien oglądać, jak wspina się na blat usiłując zachować ciszę - doskonale wiedział, że szklanka zmaterializowałaby się w dłoni przyjaciela, gdy tylko uznałby ją za potrzebną, ale on nie miał takiego szczęścia. Musiał ułożyć szybki plan - jak zwykle.
Obietnica przyjaciela znaczyła wiele i gorąco chciał w nią wierzyć, dlatego ugryzł się w język zanim wypalił coś o zdychaniu w męczarniach, jeśli ją złamie - tata czasem rzucał podobne hasła, ale Einar, mimo konieczności dbania o własny interes, wcale nie życzył Hectorowi tego, co widywał w książkowych rycinach. Już i tak miał ciężko z tą swoją nogą.
- Baldur jest symbolem światła, mądrości i wielu innych rzeczy, wszyscy go lubią, a poza tym panuje nad światem po Ragnaröku - co prawda najpierw umiera, ale to wolał pominąć, to było niewygodne - i jest synem Odyna, więc gdybym nie mógł być Odynem, to byłbym Baldurem - może to by przekonało ojca, chociaż Baldur raczej nie sprawdziłby się przy klątwach, prędzej był ich przeciwieństwem - tego właśnie się obawiał.
- Zaraz znajdę mrówki, najpierw szklanka - stwierdził, kiedy zyskał pewność, że Hector nie powlecze się za nim do kuchni. Sprawę załatwił w miarę szybko; puścił się biegiem, w domu zwolnił na ostrożne skradanie, a gdy zacisnął palce na szklanej pułapce, pomknął z powrotem do ogrodu, by energicznie podać zdobycz przyjacielowi, razem z kawałkiem jabłka. - Tylko go nie jedz, zostaw mrówkom, zejdą się do niego. Najlepsze mrowisko jest tu - wskazał, decydując się rozłożyć z książką tuż obok i zostawić owady w rękach Hectora. O wynikach eksperymentu i tak miał się dowiedzieć.
Uwiedzenie? Brwi zmarszczyły się na nieznane określenie, ale konsekwentnie udawał, że je rozumie - już sama książka zawierała mnóstwo informacji, które musiał nadrobić zanim zabiorą Hectora (i lekturę) do domu, dodatkowe mądre słowa nadrobi później - dodał uwiedzenie do półwyspu i Grecji. - W kamień? Taki kamień? - zapytał, pozwalając koledze szukać odpowiedniej strony, gdy sam wygrzebał z ziemi pierwszy lepszy kamyk i obejrzał go bez przekonania. Trochę super, w końcu taka zamiana to nie byle co, a trochę bez sensu, bo - może krwi z niego nie wyssały, ale połknąć mogły - dopiero mówiąc zorientował się, że o to mogło chodzić, że kara w ten sposób mogła być tym dotkliwsza, ale już nie przejmował się Meduzą, zaaferowany ruchomą ilustracją. Oczy, wszędzie oczy - olbrzym wydawał mu się tak potężny! Powiódł palcem po liniach ryciny, zauważając, że gdy zakrywa jedno z oczu, natychmiast otwiera się inne.
- Ciekawe, czy zazdrościł bogom - przecież nim nie był, mimo potęgi i pięćdziesięciu par oczu był olbrzymem, a w świecie magicznym olbrzym, choć potężny, nie był czarodziejem. Zawahał się na chwilę, próbując zdecydować, czy chce teraz przeczytać cały rozdział, czy szukać dalej - mieli ograniczony czas, a on chciał wiedzieć jak najwięcej. W końcu, po chwili dźgania Argusa w każde możliwe oko, przerzucił strony książki, nie dowiadując się o jego śmierci. - O, Hector - zauważył, nie wołając jednak kolegi, a wyłapując jego imię z tekstu, zupełnym przypadkiem. - Macie greckie imiona? Victor też tu jest? - o Letę nie pytał, bo jeszcze by się okazało, że Hector zechce wrócić do tematu magii ich sióstr. - Ha, a twoje jest po księciu - zauważył, wskazując nawet palcem odpowiedni fragment.
Einar potrzebował chwili zastanowienia przed odpowiedzią na pytanie przyjaciela - zamilkł, uspokajając się nieco, gdy Hector nie pociągnął tematu sióstr, nie w tak dosłowny sposób. Jasnym spojrzeniem powiódł po matczynej postaci, odpowiedź stała tuż przed nim.
- Szwaczkami - odparł, znów z niezłomną pewnością, bo zawsze musiał mieć odpowiedź. - Moja mama szyje magiczne szaty - dodał, bo na pierwszy rzut oka nie było tego widać i wcale nie był pewien, czy Hector o tym wie. Nie skupiał się na innych przykładach, w obawie, że zaraz wdadzą się w rozważania o przyszłości Lety i Gudrun, chciał jak najprędzej uciec od tego tematu, coraz silniej odczuwał zdenerwowanie. Z tego samego powodu nie zdobył się na zapewnienia o swojej lojalności wobec przyjaciół, choć i bez dyszącego nad karkiem stresu miałby z tym ogromny problem - wysiłki matki wkładane w wychowanie Einara niknęły przy ojcowskim despotyzmie, przekazywane przez kobietę wartości uginały się pod jarzmem strachu.
Półwysep piękna i dobra nie mówił mu wiele, ale podsumował go poważnym skinieniem głowy, jakby doskonale wiedział, o czym mowa - zamierzał znaleźć odpowiedź w książkach, kiedy tylko nadarzy się okazja, ale teraz nie mógł wydać się z niezrozumieniem. - Możesz być Huginnem - postanowił za to, uznając to za decyzję ostateczną i nieodwołalną - Victor nie miał już prawa głosu, ale Einarowi wydawało się, że bez problemu przyjąłby rolę Muninna. A jeśli nie, na pewno jakoś by go przekonał, że doskonale się do niej nadaje. Tak, jak przekonywał siebie, że doskonale odnajdzie się w sklepie na Nokturnie, sztuce nakładania klątw i Durmstrangu.
- Bo nie jest w Anglii, leży na ziemiach moich przodków - przecież to oczywiste, dlaczego Hector nie wiedział? Był mądry, a nie posiadał takich informacji? Może - przemknęło Einarowi przez myśl - to tak samo, jak z półwyspem dobra i piękna. Inny dom, inne informacje. To tylko sprawiło, że chciał dowiedzieć się więcej, odkryć, co jeszcze przed nim ukrywano. Słowa kolegi wywarły na nim mocny wpływ, pogłębiły smutek - na głos wypowiedział dokładnie to, czego się obawiał, czego bardzo nie chciał; ani się obejrzał, a już rosła w nim złość, przesłaniająca niewygody. Nie rozumiał? Nie było wyjścia. Wszystko było postanowione! Z trudem powstrzymał się żeby nie tupnąć nogą i nie krzyknąć, zamiast tego oznajmił krótko - To tradycja - i nie podjął wątku wakacji, bo był zbyt trudny. Na szczęście przyjaciel mówił sporo, dzięki temu całkiem sprawnie udawało się uniknąć niektórych odpowiedzi, topiąc je w potoku słów. Aż się zatrzymał w pół kroku na bezeceństwa, które wygadywał - najmądrzejsza czarownica, tak? Akurat! - Nonsens - odparł dumnie, wznosząc się na wyżyny dziecięcej charyzmy - z Durmstrangu wyszli najpotężniejsi i najsilniejsi czarodzieje, a poza tym skąd wiesz, że nie ma tam kruków? Są zamiast sów i każdemu przynoszą informacje, tak jak Huginn i Muninn, więc wszyscy szybko mądrzeją - skłamał gładko, w połowie wypowiedzi zauważając, że podniósł głos. Rozejrzał się nieco płochliwie, drugie ze zdań wypowiadając już ciszej. To by dopiero było, gdyby obudził siostrę - musiałby lecieć do niej migiem i tłumaczyć się koledze, dlaczego trzeba zmienić plany w pół kroku. Na szczęście płaczu nie było słychać, mogli iść dalej.
- Całą minutę? - zapytał na wdechu, otwierając szerzej oczy. - Musiała przylecieć z Durmstrangu, skoro była taka silna - uznał w zastanowieniu, ale nie dał koledze odpowiedzieć, szybko reagując na jego pytanie. - Zaraz przyniosę - obiecał, myśląc sobie, że Hector nie powinien oglądać, jak wspina się na blat usiłując zachować ciszę - doskonale wiedział, że szklanka zmaterializowałaby się w dłoni przyjaciela, gdy tylko uznałby ją za potrzebną, ale on nie miał takiego szczęścia. Musiał ułożyć szybki plan - jak zwykle.
Obietnica przyjaciela znaczyła wiele i gorąco chciał w nią wierzyć, dlatego ugryzł się w język zanim wypalił coś o zdychaniu w męczarniach, jeśli ją złamie - tata czasem rzucał podobne hasła, ale Einar, mimo konieczności dbania o własny interes, wcale nie życzył Hectorowi tego, co widywał w książkowych rycinach. Już i tak miał ciężko z tą swoją nogą.
- Baldur jest symbolem światła, mądrości i wielu innych rzeczy, wszyscy go lubią, a poza tym panuje nad światem po Ragnaröku - co prawda najpierw umiera, ale to wolał pominąć, to było niewygodne - i jest synem Odyna, więc gdybym nie mógł być Odynem, to byłbym Baldurem - może to by przekonało ojca, chociaż Baldur raczej nie sprawdziłby się przy klątwach, prędzej był ich przeciwieństwem - tego właśnie się obawiał.
- Zaraz znajdę mrówki, najpierw szklanka - stwierdził, kiedy zyskał pewność, że Hector nie powlecze się za nim do kuchni. Sprawę załatwił w miarę szybko; puścił się biegiem, w domu zwolnił na ostrożne skradanie, a gdy zacisnął palce na szklanej pułapce, pomknął z powrotem do ogrodu, by energicznie podać zdobycz przyjacielowi, razem z kawałkiem jabłka. - Tylko go nie jedz, zostaw mrówkom, zejdą się do niego. Najlepsze mrowisko jest tu - wskazał, decydując się rozłożyć z książką tuż obok i zostawić owady w rękach Hectora. O wynikach eksperymentu i tak miał się dowiedzieć.
Uwiedzenie? Brwi zmarszczyły się na nieznane określenie, ale konsekwentnie udawał, że je rozumie - już sama książka zawierała mnóstwo informacji, które musiał nadrobić zanim zabiorą Hectora (i lekturę) do domu, dodatkowe mądre słowa nadrobi później - dodał uwiedzenie do półwyspu i Grecji. - W kamień? Taki kamień? - zapytał, pozwalając koledze szukać odpowiedniej strony, gdy sam wygrzebał z ziemi pierwszy lepszy kamyk i obejrzał go bez przekonania. Trochę super, w końcu taka zamiana to nie byle co, a trochę bez sensu, bo - może krwi z niego nie wyssały, ale połknąć mogły - dopiero mówiąc zorientował się, że o to mogło chodzić, że kara w ten sposób mogła być tym dotkliwsza, ale już nie przejmował się Meduzą, zaaferowany ruchomą ilustracją. Oczy, wszędzie oczy - olbrzym wydawał mu się tak potężny! Powiódł palcem po liniach ryciny, zauważając, że gdy zakrywa jedno z oczu, natychmiast otwiera się inne.
- Ciekawe, czy zazdrościł bogom - przecież nim nie był, mimo potęgi i pięćdziesięciu par oczu był olbrzymem, a w świecie magicznym olbrzym, choć potężny, nie był czarodziejem. Zawahał się na chwilę, próbując zdecydować, czy chce teraz przeczytać cały rozdział, czy szukać dalej - mieli ograniczony czas, a on chciał wiedzieć jak najwięcej. W końcu, po chwili dźgania Argusa w każde możliwe oko, przerzucił strony książki, nie dowiadując się o jego śmierci. - O, Hector - zauważył, nie wołając jednak kolegi, a wyłapując jego imię z tekstu, zupełnym przypadkiem. - Macie greckie imiona? Victor też tu jest? - o Letę nie pytał, bo jeszcze by się okazało, że Hector zechce wrócić do tematu magii ich sióstr. - Ha, a twoje jest po księciu - zauważył, wskazując nawet palcem odpowiedni fragment.
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Hector nie miał już żadnych złudzeń, ale doświadczył ich aż nazbyt boleśnie kilka lat tamu. Może i był wtedy mały (teraz był już we własnym mniemaniu duży), ale wszystko pamiętał. Jeszcze tylko jedna kuracja szkielewzro, jeszcze tylko miesiąc w łóżku, jeszcze tylko jedno złamanie i nastawienie nogi. Cierpiał i czekał, czekał i cierpiał, przyjmując każdą kurację bez słowa sprzeciwu i z lękiem w oczach, bo był przecież dobrym synem i nie chciał jeszcze bardziej martwić mamy. Ojciec postawił granicę dopiero gdy doktor Hopkirk zaproponował amputację i ryzykowny eksperyment z eliksirem odtworzenia. Dopiero wtedy (być może za sprawą sugestii pana Borgina przy drinku? Kiedyś dorosłemu Hectorowi przemknie to przez myśl) zawezwał łamacza klątw. Hector domyślał się, jak bardzo musi boleć jego ojca poddanie się - potrafił przecież wszystko naprawić - i sądził, że nie dał odciąć mu nogi, bo na pewno bardzo go kochał. Dopiero po latach zrozumie, że byłoby to po prostu zbyt upokarzające, jeszcze bardziej od kalekiego dziecka.
Przynajmniej ojciec miał jeszcze drugiego syna, zdrowego i lepszego.
Nie chciał o tym myśleć, a w towarzystwie Einara - nie musiał. Był jednym z nielicznych chłopców, z którym dobrze bawił się bez Victora, przed którego złośliwością brat nie musiał go chronić, który zwalniał przy nim kroku w korytarzu. Dopóki nie bawili się w berka, było całkiem normalnie.
-Twoja szata jest magiczna? - zdziwił się, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem. Wyglądała dość zwyczajnie. -A co robi?
Przytaknął z satysfakcją, gdy Einar przydzielił mu rolę kruka. Nie pomyślał nawet, że mógłby w zamian być bogiem.
-Jestem Huginnem i poznam myśli wszystkich! - zakrzyknął radośnie, ale nie nazbyt głośno, bo ojciec skutecznie nauczył go by był w gościach grzeczny i cichy. O jego lekcjach trudno było zapomnieć, nawet w szampańskim towarzystwie Einara i (już niedługo) mrówek. Zanim oddali się wspólnemu hobby, widmo jakiejś Durnej Szkoły zmąciło idylliczną sielankę. Zripostował Einarowi od razu, również nie znosząc nie mieć ostatniego słowa:
-A Grecja leży na ziemiach przodków nas wszystkich. - bo z niej wywodzi się europejska kultura. Kiedyś spytał ojca czy z niej wywodzą się Vale'owie, ale nie otrzymał odpowiedzi.
-Jesteśmy w Anglii i szkoła w Anglii też ma tradycje. - uparł się, omijając kwestię tego, że w Grecji nie ma szkoły. -A jacy czarodzieje? - zapytał łagodniej, ale chytrze, bo nazwisko Roweny Ravenclaw przynajmniej znał. Bezimienne kruki, albo nawet takie imienne, jakoś wcale nie przekonały go do wyższości Durnego Strangu. -Mądrzeje się od ciężkiej pracy a nie od rozmów ze zwierzętami. - zacytował własnego ojca, ale bez przekonania. Usłyszał takie słowa, gdy chcieli z Victorem porozmawiać z psem i nauczyć go sztuczek, a ojciec kazał im zająć się czymś pożytecznym - nie były miłym wspomnieniem. Umknął wzrokiem i zamilkł, z pozoru oddając Einarowi pola. Miał nadzieję, że zostawią ten temat za sobą i już nigdy więcej nie będą o nim myśleć i Einar pójdzie jednak do Hogwartu, ale zapalił się ponownie gdy nazwa obcej szkoły wtargnęła w jego miłe wspomnienie:
-Jeśli przyleciała z Durmstrangu to nie ma tam mądrych dzieci, bo inne dziecko zrobiłoby na niej mój eksperyment. - zaprotestował, ale nie chciał się kłócić, więc dodał ugodowo: -To pewnie była silna, angielska mucha. W Shropshire często wieje, dlatego rosną silniejsze niż w Londynie. Jak nas odwiedzicie to ci pokażę! - pogratulował sobie w myślach, że na poczekaniu wysnuł tak mądre wnioski z eksperymentu ze szklanką. Musiał eksperymentować częściej, to zmądrzeje i nie będzie potrzebował do tego żadnych kruków.
-Pasuje, ciebie też wszyscy lubią. - przytaknął prostolinijnie, słuchając o Baldurze. Wszyscy, którzy się na tym świecie liczyli, czyli on i Victor (Hector uznawał, że Victor lubi każdego, kogo lubi on sam).
Poczekał na przyjaciela, gdy ten szedł do kuchni i z wdzięcznością przyjął rekwizyty potrzebne do eksperymentów oraz wskazówki w kwestii mrowiska.
-Jak je ugryzę to wyczują je szybciej. Próbowałem już z całymi jabłkami. - wyjaśnił i ugryzł, a potem zostawił owoc przed mrowiskiem, a szklankę wziął w dłonie.
-W kamień w kształcie człowieka! Takie jak w Muzeum Brytyjskim. Byłeś tam kiedyś z rodzicami? Mnie już wzięli, widzieliśmy Apolla - posąg, który był bardzo piękny -i Wenus - która była nawet ładna -i inne rzeźby. Gdyby Meduza na ciebie spojrzała, zostałbyś posągiem w kształcie chłopca, ale nie mogłaby cię zjeść, bo byłbyś za duży. - wytłumaczył obrazowo. -Ciekawe, czy niektóre czarownice mogą tak spojrzeć na mężczyznę... może wile? To też są potwory, ale podobno trudno się zorientować. Najprawdziwsze potwory wcale nie wyglądają jak potwory. - stwierdził filozoficznie, mieszając mitologię z baśniami i powiedzonkami ojca, ale mówiąc ostatnie zdanie wcale nie myślał o pięknych kobietach.
Myślał o ojcu.
Myśl była niewygodna, więc skupił się na książce.
-Służył boginii Herze, pewnie nie mógł im zazdrościć. A może ją kochał? - Zeus miał dzieci ze śmiertelniczkami, czy Hera mogłaby mieć dzieci z olbrzymem? -Myślisz, że mogłaby kochać olbrzyma? Tak czy siak, kiepsko na tym wyszedł, bo zabił go inny bóg żeby go okraść. - Hermes, ale nie powiedział o tym Einarowi, bo przed chwilą uznał tego boga za najfajniejszego. Morderstwo i kradzież zdawały się nieco psuć jego szlachetność, ale Hector i tak lubił Hermesa. Oprócz skrzydeł, miał śmiertelną i słabą mamę, którą całe życie chronił - skutecznie. Na pewno był zatem dobrym bogiem.
Einar bawił się książką, a Hector zwrócił uwagę na mrowisko, bacznie obserwując mrówki wypełzające do jabłka.
-Victor znaczy zwycięzca, a każdy bóg jest zwycięzcą. - mruknął niechętnie, mając nadzieję, że...
...ugh, dlaczego Einar musiał znaleźć opowieść o Hectorze?
-Mhm, po bardzo odważnym księciu, ale to nudne. Tam dalej jest - piękna Helena powracająca do Menelaosa, jakoś bardzo go to ujmowało, bardziej niż głupi książę Parys. Ale nie, to wciąż zbyt blisko śmierci Hectora, a poza tym dla Einara będzie to nudne. -historia o Scylli, nimfie, która zmieniła się w potwora zjadającego statki. - zaproponował. -Oo, patrz! - zwinnie, jak na siebie, przygwoździł szklanką kilka mrówek idących do jabłka. Słońce padło na jabłko pod odpowiednim kątem, to czas na lupę!
jaki eksperyment wybieramy?
1. Sprawdzamy kiedy mrówki się uduszą w szklance
2. Przypalamy lupą mrówki siedzące na jabłku
3. Kierujemy lupę na szklankę i sprawdzamy jak gorąco wpłynie na eksperyment
Przynajmniej ojciec miał jeszcze drugiego syna, zdrowego i lepszego.
Nie chciał o tym myśleć, a w towarzystwie Einara - nie musiał. Był jednym z nielicznych chłopców, z którym dobrze bawił się bez Victora, przed którego złośliwością brat nie musiał go chronić, który zwalniał przy nim kroku w korytarzu. Dopóki nie bawili się w berka, było całkiem normalnie.
-Twoja szata jest magiczna? - zdziwił się, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem. Wyglądała dość zwyczajnie. -A co robi?
Przytaknął z satysfakcją, gdy Einar przydzielił mu rolę kruka. Nie pomyślał nawet, że mógłby w zamian być bogiem.
-Jestem Huginnem i poznam myśli wszystkich! - zakrzyknął radośnie, ale nie nazbyt głośno, bo ojciec skutecznie nauczył go by był w gościach grzeczny i cichy. O jego lekcjach trudno było zapomnieć, nawet w szampańskim towarzystwie Einara i (już niedługo) mrówek. Zanim oddali się wspólnemu hobby, widmo jakiejś Durnej Szkoły zmąciło idylliczną sielankę. Zripostował Einarowi od razu, również nie znosząc nie mieć ostatniego słowa:
-A Grecja leży na ziemiach przodków nas wszystkich. - bo z niej wywodzi się europejska kultura. Kiedyś spytał ojca czy z niej wywodzą się Vale'owie, ale nie otrzymał odpowiedzi.
-Jesteśmy w Anglii i szkoła w Anglii też ma tradycje. - uparł się, omijając kwestię tego, że w Grecji nie ma szkoły. -A jacy czarodzieje? - zapytał łagodniej, ale chytrze, bo nazwisko Roweny Ravenclaw przynajmniej znał. Bezimienne kruki, albo nawet takie imienne, jakoś wcale nie przekonały go do wyższości Durnego Strangu. -Mądrzeje się od ciężkiej pracy a nie od rozmów ze zwierzętami. - zacytował własnego ojca, ale bez przekonania. Usłyszał takie słowa, gdy chcieli z Victorem porozmawiać z psem i nauczyć go sztuczek, a ojciec kazał im zająć się czymś pożytecznym - nie były miłym wspomnieniem. Umknął wzrokiem i zamilkł, z pozoru oddając Einarowi pola. Miał nadzieję, że zostawią ten temat za sobą i już nigdy więcej nie będą o nim myśleć i Einar pójdzie jednak do Hogwartu, ale zapalił się ponownie gdy nazwa obcej szkoły wtargnęła w jego miłe wspomnienie:
-Jeśli przyleciała z Durmstrangu to nie ma tam mądrych dzieci, bo inne dziecko zrobiłoby na niej mój eksperyment. - zaprotestował, ale nie chciał się kłócić, więc dodał ugodowo: -To pewnie była silna, angielska mucha. W Shropshire często wieje, dlatego rosną silniejsze niż w Londynie. Jak nas odwiedzicie to ci pokażę! - pogratulował sobie w myślach, że na poczekaniu wysnuł tak mądre wnioski z eksperymentu ze szklanką. Musiał eksperymentować częściej, to zmądrzeje i nie będzie potrzebował do tego żadnych kruków.
-Pasuje, ciebie też wszyscy lubią. - przytaknął prostolinijnie, słuchając o Baldurze. Wszyscy, którzy się na tym świecie liczyli, czyli on i Victor (Hector uznawał, że Victor lubi każdego, kogo lubi on sam).
Poczekał na przyjaciela, gdy ten szedł do kuchni i z wdzięcznością przyjął rekwizyty potrzebne do eksperymentów oraz wskazówki w kwestii mrowiska.
-Jak je ugryzę to wyczują je szybciej. Próbowałem już z całymi jabłkami. - wyjaśnił i ugryzł, a potem zostawił owoc przed mrowiskiem, a szklankę wziął w dłonie.
-W kamień w kształcie człowieka! Takie jak w Muzeum Brytyjskim. Byłeś tam kiedyś z rodzicami? Mnie już wzięli, widzieliśmy Apolla - posąg, który był bardzo piękny -i Wenus - która była nawet ładna -i inne rzeźby. Gdyby Meduza na ciebie spojrzała, zostałbyś posągiem w kształcie chłopca, ale nie mogłaby cię zjeść, bo byłbyś za duży. - wytłumaczył obrazowo. -Ciekawe, czy niektóre czarownice mogą tak spojrzeć na mężczyznę... może wile? To też są potwory, ale podobno trudno się zorientować. Najprawdziwsze potwory wcale nie wyglądają jak potwory. - stwierdził filozoficznie, mieszając mitologię z baśniami i powiedzonkami ojca, ale mówiąc ostatnie zdanie wcale nie myślał o pięknych kobietach.
Myślał o ojcu.
Myśl była niewygodna, więc skupił się na książce.
-Służył boginii Herze, pewnie nie mógł im zazdrościć. A może ją kochał? - Zeus miał dzieci ze śmiertelniczkami, czy Hera mogłaby mieć dzieci z olbrzymem? -Myślisz, że mogłaby kochać olbrzyma? Tak czy siak, kiepsko na tym wyszedł, bo zabił go inny bóg żeby go okraść. - Hermes, ale nie powiedział o tym Einarowi, bo przed chwilą uznał tego boga za najfajniejszego. Morderstwo i kradzież zdawały się nieco psuć jego szlachetność, ale Hector i tak lubił Hermesa. Oprócz skrzydeł, miał śmiertelną i słabą mamę, którą całe życie chronił - skutecznie. Na pewno był zatem dobrym bogiem.
Einar bawił się książką, a Hector zwrócił uwagę na mrowisko, bacznie obserwując mrówki wypełzające do jabłka.
-Victor znaczy zwycięzca, a każdy bóg jest zwycięzcą. - mruknął niechętnie, mając nadzieję, że...
...ugh, dlaczego Einar musiał znaleźć opowieść o Hectorze?
-Mhm, po bardzo odważnym księciu, ale to nudne. Tam dalej jest - piękna Helena powracająca do Menelaosa, jakoś bardzo go to ujmowało, bardziej niż głupi książę Parys. Ale nie, to wciąż zbyt blisko śmierci Hectora, a poza tym dla Einara będzie to nudne. -historia o Scylli, nimfie, która zmieniła się w potwora zjadającego statki. - zaproponował. -Oo, patrz! - zwinnie, jak na siebie, przygwoździł szklanką kilka mrówek idących do jabłka. Słońce padło na jabłko pod odpowiednim kątem, to czas na lupę!
jaki eksperyment wybieramy?
1. Sprawdzamy kiedy mrówki się uduszą w szklance
2. Przypalamy lupą mrówki siedzące na jabłku
3. Kierujemy lupę na szklankę i sprawdzamy jak gorąco wpłynie na eksperyment
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Chłopięce brwi zmarszczyły się mocno, gdy tylko Einar dostrzegł krytyczne spojrzenie przyjaciela - odwdzięczył się tym samym, momentalnie i mimowolnie czując, że musi rzucić Hectorowi wyzwanie, zanim przyjaciel zacznie go oceniać i, co gorsza, jak ojciec wyzywać od charłaków. Nie był żadnym charłakiem, nikt nie będzie tak patrzył na niego ani jego szaty! Zmrużył oczy, przysłuchując się pytaniom, na które prychnął krótko.
- Ta? No co ty, to zwykłe ubranie, magiczne są na specjalne okazje. Ja mam taką, która grzeje zimą, ale tata ma całą szafę różnych. Jak się tak interesujesz ciuchami, to pytaj moją matkę - fuknął, trochę obrażony, bo Hector zdawał się bardziej interesować babskimi sprawami niż ważniejszymi tematami, a czas uciekał, jak to zawsze powtarzał ojciec. Nie co dzień mieli okazję ze sobą przebywać, więc trzeba było wykorzystać każdą minutę - wkrótce kolega opamiętał się i skupił na tym, co istotne - na krukach - choć jego wnioski mocno zaniepokoiły Einara. Wolałby żeby jego myśli nie poznał nikt. Nigdy.
- Wszystkich poza Odynem - poprawił go dumnie, kiwnąwszy głową na potwierdzenie własnych słów, bo musiał przekonać samego siebie, że tak właśnie było. Było przecież.
- Nas wszystkich? - zapytał podejrzliwie, przypatrując się z uwagą koledze. Przypuszczał, że coś kręci w sprawie przodków. Ojciec wyraźnie powtarzał, skąd się wywodzą, kogo szanują - rzadko w ogóle mówił o Anglii i tutejszych tradycjach, a co dopiero o jakiejś Grecji. - Niech sobie ma tradycje w Anglii, ale to nie nasze tradycje. Tata nic nigdy nie mówił o Grecji, tylko o Skandynawii, więc wątpię i myślę, że strasznie zmyślasz - wygłosił jeszcze dumniej, zadzierając podbródek. Potem wcale nie było lepiej, bo Hector nadal drążył, ale nie z nim te numery - nie zamierzał dać się przegadać we własnym domu. - Jak to - jacy? Borginowie na przykład - odpowiedział z lekkim rozdrażnieniem, zniecierpliwiony dociekliwością przyjaciela i faktem, że nie mogli sobie po prostu wybrać szkoły - najlepiej tej samej. Ciekawe, o jakich nie wiedzieli, ile ich było i gdzie. Pamiętał, że matka uczyła się w jeszcze innej, francuskiej o dziwnej nazwie, której nigdy nie potrafił wymówić. Bebazon? Jakoś tak. Tam na pewno nie mieli kruków. Ojciec obiecywał, że do Francji na pewno nie trafi, może to była szkoła dla kobiet? Pewnie nie pracowały tam zbyt ciężko. - Niedoczekanie - powtórzył znów swoje ulubione słowo, tym razem kompletnie nie potrafiąc dopasować go do kontekstu. - Przed chwilą zgodziłeś się, że będziesz mądrym krukiem, Hectorze, a teraz mówisz, że nie da się zmądrzeć od rozmów z nimi. A poza tym kto powiedział, że tam się ciężko nie pracuje? Tam się pracuje najciężej na całym świecie - nie potrafił odpuścić, przekonany głęboko, że musi bronić honoru Durmstrangu i Borginów, tata z pewnością by to pochwalił i byłby dumny z jego postawy. Ale, prawdę mówiąc, ta kłótnia zaczynała go trochę męczyć. O ile nie wątpił wojcowskie swoje przekonania, niezgoda była okropnie nieprzyjemna, robiło mu się trochę niedobrze, a do tego wolał słuchać od Hectora o nowych rzeczach, o których nikt mu w domu nie mówił. W ten sposób słuchać się nie dało, bo bez końca był zmuszony do stawania w obronie miejsca, którego nigdy nie widział na oczy.
Temat muchy był Einarowi trochę mniej bliski, więc względnie szybko zniechęcił się do ocen owadów pod kątami ich siły - mimo początkowego buntu, już tlącego się w sercu na myśl, że on kiedyś też będzie postrzegany przez Hectora jako głupek z Durmstrangu - doszedł tylko do jednego, kluczowego wniosku. - W sumie to muchy i tak są głupie - stwierdził, wzruszając ramionami, gotów zostawić ten temat za sobą. I dobrze, bo później mieli więcej ciekawszych spraw, bardzo zaprzątających głowę. Einarowi zrobiło się bardzo miło, gdy usłyszał, że wszyscy go lubią - z jakiegoś powodu ciężko było mu w to stwierdzenie uwierzyć, ale uśmiechnął się niepewnie do przyjaciela, postanawiając mu wierzyć. - Ciebie też, więc też byś się nadawał - uznał, chociaż wolałby nie oddawać nikomu roli Baldura. Powstrzymał się nawet przed poinformowaniem Hectora, że jabłko właściwie jest już kawałkiem, więc nie musiał go wcale gryźć, ale może miał ochotę? Przecież nie będzie mu jedzenia zabraniał, nie byli jacyś biedni, zawsze mógł iść po kolejne jabłka, gdyby przyjacielowi zamarzyło się całe.
- Tam nie byłem - przyznał, od razu zastanawiając się, dlaczego rodzice nie zabierali go do Muzeum Brytyjskiego, tak jak Hectora. Rzeźby? Ojciec uważał że lepiej gapić się na runy niż jakieś ozdobne kamienie, rzeźby Einar widywał tylko na ulicach albo w wystawniejszych miejscach, ale muzeum? Nawet nie wiedział, że trzyma się tam rzeźby. - Huh - zareagował krótko w zamyśleniu, wyobrażając sobie siebie w formie posągu. Dziwne. Spojrzał też na Hectora, przekrzywiwszy głowę - łatwiej było wyobrazić sobie jego zaklętego w kamień, bo miał go przed oczyma, a siebie - nie, musiałby stanąć przed lustrem. - Wile? - dopytał, bo nigdy o tych potworach nie słyszał i nie zdążył ugryźć się w język - obiecywał nie zdradzać się przed mądrym przyjacielem z własną niewiedzą, a tymczasem wszystko trzeba było mu tłumaczyć. Żałosne.
Nie mógł powstrzymać miny pełnej koncentracji, gdy tak rozprawiali o olbrzymie. Służąc bogom musiał być od nich gorszy, tak jak charłaki służące czarodziejom, bo tylko do tego się nadawały, tylko dlatego trzymano je w świecie magicznych, zamiast odesłać natychmiast do najgorszej możliwej rasy - mugoli. Einar przygryzł wargę, myśląc sobie, że Argus mimo wszystko musiał być zazdrosny, ale nie miał odwagi podzielić się z przyjacielem tą pewnością. Wątek miłości jakoś przemknął obok istotniejszych spraw, zupełnie niezauważony przez młodego Borgina.
- Zabił go? - zapytał, nie potrafiąc ukryć szoku. Szeroko otwarte oczy utkwił w rycinie - jak to? Przecież widział każde zagrożenie, Einar sprawdził to nawet na obrazku, zakrywając co rusz któreś z oczu - jak mógł umrzeć? - Szkoda - stwierdził, tak skupiony na podsuniętej informacji, że nawet nie myślał wnikać w szczegóły morderstwa. Tym chętniej zmienił temat na imiona kolegów.
- O? Pasuje mu - przyznał krótko, nie wnikając zanadto w pochodzenie imienia Victor, bo całą koncentrację przejęło drugie z nich. Podejrzane zachowanie Hectora od razu zwracało uwagę, ale początkowo nic z tym nie zrobił, słuchając o Scylli - to brzmiało całkiem ciekawie, jednak teraz bardziej obchodziło go, co o Hectorze mówi książka. - Statki wikingów? - dopytał dla pewności, zrywając się z miejsca, by móc wygodnie obserwować eksperyment ze szklanką. Mrówki wpadły w pułapkę, zupełnie jak statki w sidła przemienionej nimfy. Usadzeni po obu stronach szkła, chłopcy utkwili spojrzenia w małych, czarnych przecinkach poruszających się po nadgryzionym owocu, a promień słońca, skupiony lupą na jednej z nieświadomych ofiar, prędko zmusił mrówkę do odwrotu. Przyjaciel musiał się trochę namęczyć, by nakierować go odpowiednio, śledząc chaotyczny ruch ucieczki. - A co znaczy Hector? - wypalił znienacka Einar, na chwilę podnosząc wzrok na skupionego przyjaciela. - Jak mówisz, że był odważny, to na pewno nie nudne - pewnie z czymś walczył? Nie da się być odważnym bez przeciwności - uznał trafnie, powstrzymując grymas, bo koledze udało się zmusić jedną z mrówek do niespokojnych podrygów. Wiła się, wymachując odnóżami, zaś reszta krążyła niespokojnie wokół. Borgin musiał zmuszać się, by patrzeć na nie wszystkie, a zwłaszcza tą w centrum zainteresowania Hectora - nie był tchórzem i przyjaciel nawet przez chwilę nie mógł tak pomyśleć, a co jak zauważy, że unika patrzenia na eksperyment? Skoro był tak zafascynowany zjawiskiem, Einar musiał zachować się tak samo. - Ale się skręca - skomentował, całkiem nieźle imitując entuzjazm, choć marzył tylko i wyłącznie o znalezieniu się przy rzędzie zimnych klawiszy, zniecierpliwionych ciszą. - Spróbuj z tą obok!
- Ta? No co ty, to zwykłe ubranie, magiczne są na specjalne okazje. Ja mam taką, która grzeje zimą, ale tata ma całą szafę różnych. Jak się tak interesujesz ciuchami, to pytaj moją matkę - fuknął, trochę obrażony, bo Hector zdawał się bardziej interesować babskimi sprawami niż ważniejszymi tematami, a czas uciekał, jak to zawsze powtarzał ojciec. Nie co dzień mieli okazję ze sobą przebywać, więc trzeba było wykorzystać każdą minutę - wkrótce kolega opamiętał się i skupił na tym, co istotne - na krukach - choć jego wnioski mocno zaniepokoiły Einara. Wolałby żeby jego myśli nie poznał nikt. Nigdy.
- Wszystkich poza Odynem - poprawił go dumnie, kiwnąwszy głową na potwierdzenie własnych słów, bo musiał przekonać samego siebie, że tak właśnie było. Było przecież.
- Nas wszystkich? - zapytał podejrzliwie, przypatrując się z uwagą koledze. Przypuszczał, że coś kręci w sprawie przodków. Ojciec wyraźnie powtarzał, skąd się wywodzą, kogo szanują - rzadko w ogóle mówił o Anglii i tutejszych tradycjach, a co dopiero o jakiejś Grecji. - Niech sobie ma tradycje w Anglii, ale to nie nasze tradycje. Tata nic nigdy nie mówił o Grecji, tylko o Skandynawii, więc wątpię i myślę, że strasznie zmyślasz - wygłosił jeszcze dumniej, zadzierając podbródek. Potem wcale nie było lepiej, bo Hector nadal drążył, ale nie z nim te numery - nie zamierzał dać się przegadać we własnym domu. - Jak to - jacy? Borginowie na przykład - odpowiedział z lekkim rozdrażnieniem, zniecierpliwiony dociekliwością przyjaciela i faktem, że nie mogli sobie po prostu wybrać szkoły - najlepiej tej samej. Ciekawe, o jakich nie wiedzieli, ile ich było i gdzie. Pamiętał, że matka uczyła się w jeszcze innej, francuskiej o dziwnej nazwie, której nigdy nie potrafił wymówić. Bebazon? Jakoś tak. Tam na pewno nie mieli kruków. Ojciec obiecywał, że do Francji na pewno nie trafi, może to była szkoła dla kobiet? Pewnie nie pracowały tam zbyt ciężko. - Niedoczekanie - powtórzył znów swoje ulubione słowo, tym razem kompletnie nie potrafiąc dopasować go do kontekstu. - Przed chwilą zgodziłeś się, że będziesz mądrym krukiem, Hectorze, a teraz mówisz, że nie da się zmądrzeć od rozmów z nimi. A poza tym kto powiedział, że tam się ciężko nie pracuje? Tam się pracuje najciężej na całym świecie - nie potrafił odpuścić, przekonany głęboko, że musi bronić honoru Durmstrangu i Borginów, tata z pewnością by to pochwalił i byłby dumny z jego postawy. Ale, prawdę mówiąc, ta kłótnia zaczynała go trochę męczyć. O ile nie wątpił w
Temat muchy był Einarowi trochę mniej bliski, więc względnie szybko zniechęcił się do ocen owadów pod kątami ich siły - mimo początkowego buntu, już tlącego się w sercu na myśl, że on kiedyś też będzie postrzegany przez Hectora jako głupek z Durmstrangu - doszedł tylko do jednego, kluczowego wniosku. - W sumie to muchy i tak są głupie - stwierdził, wzruszając ramionami, gotów zostawić ten temat za sobą. I dobrze, bo później mieli więcej ciekawszych spraw, bardzo zaprzątających głowę. Einarowi zrobiło się bardzo miło, gdy usłyszał, że wszyscy go lubią - z jakiegoś powodu ciężko było mu w to stwierdzenie uwierzyć, ale uśmiechnął się niepewnie do przyjaciela, postanawiając mu wierzyć. - Ciebie też, więc też byś się nadawał - uznał, chociaż wolałby nie oddawać nikomu roli Baldura. Powstrzymał się nawet przed poinformowaniem Hectora, że jabłko właściwie jest już kawałkiem, więc nie musiał go wcale gryźć, ale może miał ochotę? Przecież nie będzie mu jedzenia zabraniał, nie byli jacyś biedni, zawsze mógł iść po kolejne jabłka, gdyby przyjacielowi zamarzyło się całe.
- Tam nie byłem - przyznał, od razu zastanawiając się, dlaczego rodzice nie zabierali go do Muzeum Brytyjskiego, tak jak Hectora. Rzeźby? Ojciec uważał że lepiej gapić się na runy niż jakieś ozdobne kamienie, rzeźby Einar widywał tylko na ulicach albo w wystawniejszych miejscach, ale muzeum? Nawet nie wiedział, że trzyma się tam rzeźby. - Huh - zareagował krótko w zamyśleniu, wyobrażając sobie siebie w formie posągu. Dziwne. Spojrzał też na Hectora, przekrzywiwszy głowę - łatwiej było wyobrazić sobie jego zaklętego w kamień, bo miał go przed oczyma, a siebie - nie, musiałby stanąć przed lustrem. - Wile? - dopytał, bo nigdy o tych potworach nie słyszał i nie zdążył ugryźć się w język - obiecywał nie zdradzać się przed mądrym przyjacielem z własną niewiedzą, a tymczasem wszystko trzeba było mu tłumaczyć. Żałosne.
Nie mógł powstrzymać miny pełnej koncentracji, gdy tak rozprawiali o olbrzymie. Służąc bogom musiał być od nich gorszy, tak jak charłaki służące czarodziejom, bo tylko do tego się nadawały, tylko dlatego trzymano je w świecie magicznych, zamiast odesłać natychmiast do najgorszej możliwej rasy - mugoli. Einar przygryzł wargę, myśląc sobie, że Argus mimo wszystko musiał być zazdrosny, ale nie miał odwagi podzielić się z przyjacielem tą pewnością. Wątek miłości jakoś przemknął obok istotniejszych spraw, zupełnie niezauważony przez młodego Borgina.
- Zabił go? - zapytał, nie potrafiąc ukryć szoku. Szeroko otwarte oczy utkwił w rycinie - jak to? Przecież widział każde zagrożenie, Einar sprawdził to nawet na obrazku, zakrywając co rusz któreś z oczu - jak mógł umrzeć? - Szkoda - stwierdził, tak skupiony na podsuniętej informacji, że nawet nie myślał wnikać w szczegóły morderstwa. Tym chętniej zmienił temat na imiona kolegów.
- O? Pasuje mu - przyznał krótko, nie wnikając zanadto w pochodzenie imienia Victor, bo całą koncentrację przejęło drugie z nich. Podejrzane zachowanie Hectora od razu zwracało uwagę, ale początkowo nic z tym nie zrobił, słuchając o Scylli - to brzmiało całkiem ciekawie, jednak teraz bardziej obchodziło go, co o Hectorze mówi książka. - Statki wikingów? - dopytał dla pewności, zrywając się z miejsca, by móc wygodnie obserwować eksperyment ze szklanką. Mrówki wpadły w pułapkę, zupełnie jak statki w sidła przemienionej nimfy. Usadzeni po obu stronach szkła, chłopcy utkwili spojrzenia w małych, czarnych przecinkach poruszających się po nadgryzionym owocu, a promień słońca, skupiony lupą na jednej z nieświadomych ofiar, prędko zmusił mrówkę do odwrotu. Przyjaciel musiał się trochę namęczyć, by nakierować go odpowiednio, śledząc chaotyczny ruch ucieczki. - A co znaczy Hector? - wypalił znienacka Einar, na chwilę podnosząc wzrok na skupionego przyjaciela. - Jak mówisz, że był odważny, to na pewno nie nudne - pewnie z czymś walczył? Nie da się być odważnym bez przeciwności - uznał trafnie, powstrzymując grymas, bo koledze udało się zmusić jedną z mrówek do niespokojnych podrygów. Wiła się, wymachując odnóżami, zaś reszta krążyła niespokojnie wokół. Borgin musiał zmuszać się, by patrzeć na nie wszystkie, a zwłaszcza tą w centrum zainteresowania Hectora - nie był tchórzem i przyjaciel nawet przez chwilę nie mógł tak pomyśleć, a co jak zauważy, że unika patrzenia na eksperyment? Skoro był tak zafascynowany zjawiskiem, Einar musiał zachować się tak samo. - Ale się skręca - skomentował, całkiem nieźle imitując entuzjazm, choć marzył tylko i wyłącznie o znalezieniu się przy rzędzie zimnych klawiszy, zniecierpliwionych ciszą. - Spróbuj z tą obok!
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Solidarność względem (magicznych lub nie) dzieł własnej matki odezwała się w Einarze niespodziewanie. Przyjaciel prychnął jak rozjuszony kot, a Hector - nieświadom, że poruszył w nim zupełnie inną czułą stronę - wzruszył lekko ramionami z udawaną nonszalancją. Wyobraził sobie panią Borgin i jej elegancję i łagodny uśmiech. Była bardzo piękna i miła i nic dziwnego, że Einar tak jej bronił, ale jakoś go to zirytowało, bo samemu już nie bronił swojej mamy tak zażarcie. Zabolała go też świadomość, że jego mama nie szyła magicznych ubrań - czy gdyby podarowała ojcu szafę szat, ten zostawiłby ją i ich w spokoju? A jeśli tak, to czemu nigdy tego nie zrobiła? Mogłaby się przecież nauczyć!
-W zimie można rozpalić w kominku, a ciuchy są nudne. - nadąsał się, obrażony nie tyle na Einara, co na mamę, ale szybko zmienili temat. Niekoniecznie na mniej kontrowersyjny.
-Nie wiem, czemu Odyn miałby być wyjątkiem. Powinny komunikować się z nim telepatycznie, żeby szybciej przekazywać mu informacje. - sprzeciwił się, choć myśli interesowały go tak średnio. Myśli były logiczne i dokądś prowadziły, dało się je odgadnąć. To uczucia i emocje i humorki intrygowały go bardziej - na przykład teraz Einar chyba miał zły humor, a on nie wiedział dlaczego, a pomocna magia nie nadchodziła z wyjaśnieniem.
Niedoczekanie.
-W takim razie twój tata jest...niedokształcony z historii magii. - wypalił niespodziewanie dla siebie, bo nigdy w życiu nie mógłby powiedzieć czegoś takiego o swoim ojcu. Co innego o cudzym. -Historia magii wywodzi się z Grecji, tam mieszkali najpotężniejsi czarodzieje i przejęliśmy ich dziewictwo. Dziedzictwo. - poprawił się, słowa z książek były trudne.
-To w Durmstrangu są sami Borginowie? Z kim będziesz się bawił? - zdziwił się, bo do Hogwartu szły przynajmniej dzieci sąsiadów. Cornelius, wyniosły nastolatek widywany czasem w Ludlow już się tam uczył i choć Hector znał go tylko z widzenia, to wydawał się bardzonadęty zadowolony.
-Nie da się zmądrzeć, bo czemu kruki miałyby się dzielić wiedzą? To jedno - być krukiem, a co innego z nim gadać. - nie zamierzał dać się zagiąć. -A ja będę - Krukonem, w Domu Kruka. - uśmiechnął się z dumą. -Jakie domy są w Durmstrangu? - spytał chytrze. Na pewno jakieś głupie. Much, mrówek i ślimaków. Ślimaki fajnie się wiły, gdy zdjęło się z nich skorupkę. -Sztuka to pracować mądrze, a nie ciężko. - powtórzył jeden z frazesów ojca, choć nie był pewien różnicy. Nauka zawsze przychodziła mu zresztą lekko, więc prawdziwie ciężkie mogło być chyba tylko latanie na miotle. Czasami miał koszmary o tym, że w Hogwarcie każą mu wsiadać na miotłę, i że spada i spada i spada i spada i łamie drugą nogę, ale przenigdy nie przyzna się Einarowi.
-Są. - choć atmosfera zgęstniała, pogodzili się podczas krytyki intelektu much. Lubił Einara, bo łatwo było się z nim godzić i ciekawie się z nim rozmawiało, nawet gdy emocje zaczynały wrzeć. I bo prawił bardzo... nieoczekiwane komplementy, choć Hector obawiał się, że chyba nieprawdziwe. -Mnie? - zamrugał, bezgranicznie zdziwiony, ale nie miał odwagi zaprotestować. Lubisz mnie tylko ty i Vic i może mama. I Melancholy, ale Melancholy już nie było. Momentalnie posmutniał, zawieszając wzrok gdzieś daleko - ponad głową Einara, ponad jabłkiem i mrowiskiem, ponad trawą i sadzonkami fiołków, które...
...zaczęły więdnąć - najpierw blednąć, potem wysychać, na oczach obydwu chłopców.
-O nie! - zbladł, zauważając kątem oka niepożądany efekt i czując jak magia, przyzwana jego smutnymi wspomnieniami, wymknęła się spod kontroli. Zagryzł mocno dolną wargę, prawie do krwi, usiłując przestać myśleć o tym jak tata katował Melancholy i zastąpić te emocje zwykłym bólem.
-Myślisz, że ktoś to zauważy? - próbował pomyśleć o mrówkach, wijących się w agonii i o mitycznych wilach, przypalanych żywcem przez okrutnego cesarza. Nie próbował udawać przed Einarem, że nic się nie stało ani że nie miał z tym nic wspólnego, bo - niestety! - przyjaciel widział już podobne sceny. Rośliny naprawdę nie lubiły Hectora. Miał jednak nadzieję, że zdołają to ukryć przed jego rodzicami.
-Wile wyglądają jak piękne kobiety o długich, srebrnych włosach i czarującym uśmiechu... - rozgadał się, nie okazując w żaden sposób pogardy dla niewiedzy Einara, a za to szczerze ciesząc się, że może się z nim podzielić tą opowieścią. Radość rozproszyła niedawne smutki, a kolejne grządki były już bezpieczne. -...ale tak naprawdę są krwiożerczymi potworami o długich szponach, ostrych zębach i apetycie na... - zapomniał na co, bo książka mówiła coś o męskiej potencji i cnocie, ale nie rozumiał o co chodzi. Postanowił zmyślić ciąg dalszy, bo czemu nie. -...na ludzkie mózgi. Smażą je w kulach ognia, które przywołują na zawołanie. - to akurat była prawda, te kule w sensie. -Nie ma się z nimi szans, jak mrówka z nami. Są jak syreny, tylko gorsze.
Los Argusa był równie okrutny, a Hector promieniał wobec zainteresowania kolegi. Zwykle opowiadał o mitologii Victorowi, ale entuzjazm brata był trochę mniejszy.
-Zabił, na polecenie Zeusa. Zeus to król greckich bogów, jak ten Odyn. - przytaknął ponuro. -Miał ukraść coś olbrzymowi, ale tak by nikt się nie dowiedział, więc postanowił go uśpić, a potem zabić. - w sumie nie musiał go zabijać, ale na razie Hector nie kwestionował tej narracji. -Zagrał mu na flecie, tak pięknie, że uśpił muzyką każdą parę oczu. - ta muzyka musiała mieć ogromną moc. -I wtedy Argus był bezbronny. - dokończył z teatralnym namaszczeniem.
-Mhm, pasuje. - przytaknął nieobecnie i odrobinę ponuro. Victor zwycięzca, Hector wielki przegrany - znaczenia imion nie pozostawiały co do tego wątpliwości. Z podwójnym zażarciem nakierował szkło na uciekającą mrówkę, jakby licząc, że ta wyrafinowana rozrywka rozkojarzy Einara od kolejnych pytań. Na moment zadziałało, obydwaj z fascynacją obserwowali okrutny spektakl - ale potem w powietrzu rozbrzmiało równie okrutne (dla Hectora) pytanie.
-To znaczy mocno trzymać. - wymamrotał, niezdolny przekonująco skłamać. Nie wiedział, czego w życiu miałby się mocno trzymać, bycie zwycięzcą byłoby przyjemniejsze. Umiał utrzymać tylko końskie wodze, ale teraz nawet to się nie liczyło, bo tata zabił jego konia, a inne nie miały do kalekiego chłopca tyle cierpliwości.
-Z kimś. Z herosem Achillesem, który był nieśmiertelny. Da się być odważnym w tak nierównej walce? - westchnął z jakimś rozgoryczeniem. Wyobraził sobie siebie na miejscu Hectora, a na miejscu Achillesa tych wszystkich silnych chłopców, którzy mogli wspinać się na drzewa i robić wszystko o czym zamarzą. Victora i Einara.
Przynajmniej mrówka zaczęła śmiesznie podrygiwać, co sprawiło mu pewną satysfakcję i odegnało smętne porównania.
-Myślisz, że się dusi? - zapytał z bezbrzeżną fascynacją. Za sugestią przyjaciela skierował lupę na drugą z uwięzionych istot, chcąc sprawdzić, czy przyśpieszy to proces agonii.
-W zimie można rozpalić w kominku, a ciuchy są nudne. - nadąsał się, obrażony nie tyle na Einara, co na mamę, ale szybko zmienili temat. Niekoniecznie na mniej kontrowersyjny.
-Nie wiem, czemu Odyn miałby być wyjątkiem. Powinny komunikować się z nim telepatycznie, żeby szybciej przekazywać mu informacje. - sprzeciwił się, choć myśli interesowały go tak średnio. Myśli były logiczne i dokądś prowadziły, dało się je odgadnąć. To uczucia i emocje i humorki intrygowały go bardziej - na przykład teraz Einar chyba miał zły humor, a on nie wiedział dlaczego, a pomocna magia nie nadchodziła z wyjaśnieniem.
Niedoczekanie.
-W takim razie twój tata jest...niedokształcony z historii magii. - wypalił niespodziewanie dla siebie, bo nigdy w życiu nie mógłby powiedzieć czegoś takiego o swoim ojcu. Co innego o cudzym. -Historia magii wywodzi się z Grecji, tam mieszkali najpotężniejsi czarodzieje i przejęliśmy ich dziewictwo. Dziedzictwo. - poprawił się, słowa z książek były trudne.
-To w Durmstrangu są sami Borginowie? Z kim będziesz się bawił? - zdziwił się, bo do Hogwartu szły przynajmniej dzieci sąsiadów. Cornelius, wyniosły nastolatek widywany czasem w Ludlow już się tam uczył i choć Hector znał go tylko z widzenia, to wydawał się bardzo
-Nie da się zmądrzeć, bo czemu kruki miałyby się dzielić wiedzą? To jedno - być krukiem, a co innego z nim gadać. - nie zamierzał dać się zagiąć. -A ja będę - Krukonem, w Domu Kruka. - uśmiechnął się z dumą. -Jakie domy są w Durmstrangu? - spytał chytrze. Na pewno jakieś głupie. Much, mrówek i ślimaków. Ślimaki fajnie się wiły, gdy zdjęło się z nich skorupkę. -Sztuka to pracować mądrze, a nie ciężko. - powtórzył jeden z frazesów ojca, choć nie był pewien różnicy. Nauka zawsze przychodziła mu zresztą lekko, więc prawdziwie ciężkie mogło być chyba tylko latanie na miotle. Czasami miał koszmary o tym, że w Hogwarcie każą mu wsiadać na miotłę, i że spada i spada i spada i spada i łamie drugą nogę, ale przenigdy nie przyzna się Einarowi.
-Są. - choć atmosfera zgęstniała, pogodzili się podczas krytyki intelektu much. Lubił Einara, bo łatwo było się z nim godzić i ciekawie się z nim rozmawiało, nawet gdy emocje zaczynały wrzeć. I bo prawił bardzo... nieoczekiwane komplementy, choć Hector obawiał się, że chyba nieprawdziwe. -Mnie? - zamrugał, bezgranicznie zdziwiony, ale nie miał odwagi zaprotestować. Lubisz mnie tylko ty i Vic i może mama. I Melancholy, ale Melancholy już nie było. Momentalnie posmutniał, zawieszając wzrok gdzieś daleko - ponad głową Einara, ponad jabłkiem i mrowiskiem, ponad trawą i sadzonkami fiołków, które...
...zaczęły więdnąć - najpierw blednąć, potem wysychać, na oczach obydwu chłopców.
-O nie! - zbladł, zauważając kątem oka niepożądany efekt i czując jak magia, przyzwana jego smutnymi wspomnieniami, wymknęła się spod kontroli. Zagryzł mocno dolną wargę, prawie do krwi, usiłując przestać myśleć o tym jak tata katował Melancholy i zastąpić te emocje zwykłym bólem.
-Myślisz, że ktoś to zauważy? - próbował pomyśleć o mrówkach, wijących się w agonii i o mitycznych wilach, przypalanych żywcem przez okrutnego cesarza. Nie próbował udawać przed Einarem, że nic się nie stało ani że nie miał z tym nic wspólnego, bo - niestety! - przyjaciel widział już podobne sceny. Rośliny naprawdę nie lubiły Hectora. Miał jednak nadzieję, że zdołają to ukryć przed jego rodzicami.
-Wile wyglądają jak piękne kobiety o długich, srebrnych włosach i czarującym uśmiechu... - rozgadał się, nie okazując w żaden sposób pogardy dla niewiedzy Einara, a za to szczerze ciesząc się, że może się z nim podzielić tą opowieścią. Radość rozproszyła niedawne smutki, a kolejne grządki były już bezpieczne. -...ale tak naprawdę są krwiożerczymi potworami o długich szponach, ostrych zębach i apetycie na... - zapomniał na co, bo książka mówiła coś o męskiej potencji i cnocie, ale nie rozumiał o co chodzi. Postanowił zmyślić ciąg dalszy, bo czemu nie. -...na ludzkie mózgi. Smażą je w kulach ognia, które przywołują na zawołanie. - to akurat była prawda, te kule w sensie. -Nie ma się z nimi szans, jak mrówka z nami. Są jak syreny, tylko gorsze.
Los Argusa był równie okrutny, a Hector promieniał wobec zainteresowania kolegi. Zwykle opowiadał o mitologii Victorowi, ale entuzjazm brata był trochę mniejszy.
-Zabił, na polecenie Zeusa. Zeus to król greckich bogów, jak ten Odyn. - przytaknął ponuro. -Miał ukraść coś olbrzymowi, ale tak by nikt się nie dowiedział, więc postanowił go uśpić, a potem zabić. - w sumie nie musiał go zabijać, ale na razie Hector nie kwestionował tej narracji. -Zagrał mu na flecie, tak pięknie, że uśpił muzyką każdą parę oczu. - ta muzyka musiała mieć ogromną moc. -I wtedy Argus był bezbronny. - dokończył z teatralnym namaszczeniem.
-Mhm, pasuje. - przytaknął nieobecnie i odrobinę ponuro. Victor zwycięzca, Hector wielki przegrany - znaczenia imion nie pozostawiały co do tego wątpliwości. Z podwójnym zażarciem nakierował szkło na uciekającą mrówkę, jakby licząc, że ta wyrafinowana rozrywka rozkojarzy Einara od kolejnych pytań. Na moment zadziałało, obydwaj z fascynacją obserwowali okrutny spektakl - ale potem w powietrzu rozbrzmiało równie okrutne (dla Hectora) pytanie.
-To znaczy mocno trzymać. - wymamrotał, niezdolny przekonująco skłamać. Nie wiedział, czego w życiu miałby się mocno trzymać, bycie zwycięzcą byłoby przyjemniejsze. Umiał utrzymać tylko końskie wodze, ale teraz nawet to się nie liczyło, bo tata zabił jego konia, a inne nie miały do kalekiego chłopca tyle cierpliwości.
-Z kimś. Z herosem Achillesem, który był nieśmiertelny. Da się być odważnym w tak nierównej walce? - westchnął z jakimś rozgoryczeniem. Wyobraził sobie siebie na miejscu Hectora, a na miejscu Achillesa tych wszystkich silnych chłopców, którzy mogli wspinać się na drzewa i robić wszystko o czym zamarzą. Victora i Einara.
Przynajmniej mrówka zaczęła śmiesznie podrygiwać, co sprawiło mu pewną satysfakcję i odegnało smętne porównania.
-Myślisz, że się dusi? - zapytał z bezbrzeżną fascynacją. Za sugestią przyjaciela skierował lupę na drugą z uwięzionych istot, chcąc sprawdzić, czy przyśpieszy to proces agonii.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Einar nie był świadomy silnego przywiązania do matki - ojca zawsze stawiano jako wzór, to za nim miał podążać, jego wolę wypełniać. Calliope zrzucono na drugi plan, nie miała prawa głosu, a jednak odkrywała w chłopcu wrażliwość i dzielnie walczyła o lekcje pianina, sprytnie argumentując przed panem Borginem zasadność muzycznych zajęć. Podsłuchiwał czasem ich burzliwe rozmowy, może dzięki tym przechwyconym informacjom nić sympatii szczodrze związała go z kobietą - nad tym jednak, jako młodzieniec, nie zastanawiał się wcale - podążał tylko i wyłącznie za instynktem.
- Tego się nie nosi przy kominku, w domu, a na zewnątrz - odpowiedział w irytacji, przewracając oczyma, jak rasowa kopia własnego ojca, gdy matka mówiła coś, co mu się nie podobało. Miał przodków z zimnych krain, nie był jakimś tam byle zmarzluchem, nie potrzebował żadnych dodatkowych peleryn, ale tę bardzo lubił, była przyjemna i wspaniale grzała, kiedy ręce odmarzały od lepienia Odyna w śniegu. Nie zająknął się jednak na ten temat, żeby Hector przypadkiem nie zauważył, że po przodkach powinien świetnie znosić zimę. Przyjaciel chyba niewiele wiedział o jego przodkach - dziwne, bo sądził, że skoro byli tacy wspaniali, to powinni wiedzieć wszyscy.
- I myślisz, że Odyn byłby tak głupi żeby dać sobie czytać w myślach? - zapytał zdenerwowany rozumowaniem Hectora. - Może i się tak porozumiewają, skąd niby wiesz? Ale tylko w jedną stronę, jeśli już - zarządził z niezmąconą pewnością, choć zaczynał się trochę gubić w tych krukach - idealnie pamiętał własne kłamstwa na ich temat, prędko nauczył się, że należy pamiętać każde słowo, które się wypowiada żeby nie zostać przyłapanym na zmyślaniu, ale rozumowanie przyjaciela plątało mu szyki, wprowadzało dużo wątków i męczyło świadomością nadchodzącej rozłąki.
- Wypluj te słowa! - oburzył się natychmiast, czując gwałtowną wściekłość, wyrywającą się na łagodne rysy twarzy, okolonej jasnymi włosami - brwi zmarszczyły się, usta ściągnęły, a piąstki zacisnęły mimowolnie. Nie mógł wiedzieć, że przez wiele lat nic się w tej kwestii nie zmieni, może poza powodami przywołującymi wściekłość. Teraz bronił honoru ojca i trudno mu było uwierzyć, że mądry Hector tak paskudnie kalał dobre imię pana Borgina w jego własnym domu! - Bo cię sam za drzwi wyprowadzę i będziesz tam stal i czekał na swoich greckich przodków, odwołaj to wszystko - warknął, kręcąc głową, gdy wystawił ostrzegawczo palec w stronę rzekomego przyjaciela, coraz bardziej skłaniając się ku pchnięciu go, gdy emocje brały górę. - Przestań zmyślać, Hector! A jak jesteś taki pewny, to czekam, aż powiesz te kłamstwa mojemu tacie - albo ja mu powiem i on ci wszystko od razu wyjaśni, to może zmądrzejesz - wygłosił zaciekle, z wyraźną dumą i pewnością, a potem odgarnął z czoła włosy szybkim ruchem. - Możesz sobie gadać, ale nasze dziewictwo - ups - i tak będzie najlepsze i jest ze Skandynawii, od Odyna, nie moja sprawa, jak ty masz jakieś inne - fuknął, mrużąc oczy, przez które przemawiała coraz bardziej niekontrolowana złość.
- Bawił? - powtórzył wyniośle, przywołując pogardliwy grymas. - Może Hogwart jest dla zabawy, ale nie Durmstrang, nie idę tam żeby się bawić, tylko podtrzymywać rodzinne tradycje i przynieść nam chwałę. I będę się z Borginami zadawał, a co? Tak nas nie lubisz nagle? - zapytał niezadowolony i dogłębnie tą wizją urażony. Naprawdę go lubił i naprawdę myślał, że dobrze się dogadują, ale teraz zaczynał w to wątpić, atakowany oszczerstwami wobec przodków i ojca - ojca, którym on miał się stać. O nim też miał tak mówić? - Są tam same szanowane rodziny, żadnych szumowin, a jak trafi się ktoś zbyt słaby, to szybko się mu pokazuje, gdzie jego miejsce i się z nim nie zadaje, bo nie ma po co. Tam się nie wysyła wszystkich i byle kogo - wyjaśnił szorstko, znów naśladując pana Borgina.
- Może dlatego, że z niektórymi warto się dzielić wiedzą i kruki to dobrze wiedzą, znając Odyna. Nie ma domów, Hector, a wiesz dlaczego? Bo każdy w Durmstrangu jest mądry i silny, i wcale nie potrzeba żadnych domów żeby się o tym przekonać - opowiedział sprytnie, mrużąc oczy w ciągniętej zaciekłości. - Pfff, co to niby znaczy? - zapytał bez ogródek, nie rozumiejąc przytoczonego zdania, że niby co, trzeba było pracować lekko, wbrew temu co zawsze mówił ojciec? On wracał do domu zmęczony, ale odnosił sukcesy. - Magia to nasza chwała, ale siła też jest potrzebna i leniąc się nic nie osiągniesz - odpowiedział w kontrataku, również posługując się ojcowskimi prawdami.
Trochę ciężko było się uspokoić po całej tej emocjonalnej przeprawie, ale temat głupoty mrówek przyszedł z odsieczą. Einar próbował nie pamiętać tej rozmowy, w tym nabył troszkę wprawy przy słoikach o podejrzanej zawartości, które też spychał na skraj świadomości, ale potem śniły się po nocach i miał nadzieję, że przeciągająca się kłótnia nie podzieli identycznego losu. Z Victorem było jakoś prościej, jasno rozdzielali zadania, wcielali się w role i nie wnikali w historie przodków, nawet jeśli angażowali ich w zabawy. Mimo tego, cenił Hectora i jego dociekliwość - gdyby nie on, pewnie nie miałby okazji do poznania tych całych greckich historii, niesamowicie wzbudzających zaciekawienie. Zdenerwowanie jeszcze trochę tliło się w sercu małego Borgina, gdy kwiatki zaczęły chylić się ku ziemi, zmarnowane i stopniowo pozbawione życia - w pierwszym odruchu Einar pobladł znacznie, rozglądając się w stresie. Czy to możliwe, że Gudrun się obudziła i zaczynała swoje popisy? Dopiero po chwili dotarł do niego okrzyk kolegi, ale serce już biło w panice, a myśli gorączkowo szukały rozwiązania.
- Coś ty, nie damy im zobaczyć - zarządził cicho, wyraźnie poddenerwowany. Lekko trzęsącymi się dłońmi wyrwał poszarzałe kwiaty, zerkając kontrolnie w stronę salonu, byle nikt go nie przyłapał. Zerknął na naręcze chwastów, rozejrzał się i postanowił wyrzucić rośliny do ogrodu sąsiadów. Rodzice i tak za nimi nie przepadali, a on wybrał sprytne miejsce, za krzakiem, przy odrobinie szczęścia nie zauważy tego nikt. - Po sprawie, nie wydałbym cię przecież - zapewnił, starając się brzmieć spokojnie, choć tak naprawdę zżerała go zazdrość i rozpacz. Dlaczego jego magia milczała? Dlaczego dwuletnia siostra radziła sobie lepiej niż on, dlaczego Hector zawstydzał go w jego własnym domu? Ile to jeszcze mogło trwać? Czas uciekał, pamiętał doskonale nerwowe podrygiwanie ojcowskiej nogi i wskazówki zegara o dźwięku ostrym, jak nóż. Musiał wziąć się w garść, przywołać do siebie moc, zniszczyć jakieś rabaty, zupełnie jak Hector, albo zmusić książki do zrobienia fortu... dlaczego nie potrafił? Był tak pochłonięty swoimi przemyśleniami, że nie zwrócił uwagi na to, co mogło wywołać magię Hectora. A później nadeszły inne tematy, jednak lęk pozostał, trochę dławiąc, trochę tłumiąc barwną ekspresję chłopca.
- Wow - wypowiedział, zafascynowany historią o wilach, rzeczywiście wydawały się przerażające. - A gdzie mieszkają? - dopytał na wszelki wypadek, chwilę później kontemplując historię Argusa. Nie dziwił mu się, gdyby mógł, sam pozwalałby muzyce wypełnić każdy moment, każdą ciszę i zastąpić każdą wątpliwość. Płynęła w jego myślach tak gładko - tak jak powinna płynąć magia - i nie przypominał sobie, by kiedykolwiek nie chciał gościć dźwięków, bez nich wszystko wydawało się mniej interesujące, ubogie i marne. Nie było lepszych opisów niż nuty, zamknąłby w nich każdą opowieść - tak, jak teraz widział w nich krwiożercze wile i pokonanego olbrzyma. Przynajmniej ostatnim, co słyszał, była muzyka. Nie wiedział nawet, co odpowiedzieć, więc odpuścił temat. Był tylko ciekaw, czy gdyby książka usłyszała, jak gra na pianinie, Argus z obrazka zamknąłby wszystkie oczy? Wygodniej było wierzyć, że miał takie zdolności, że mały Einar Borgin mógł dokonać chociaż tego, skoro nie mógł rozprawić się nawet z lichymi fiołkami w ogrodzie.
Zerknął z uwagą na przyjaciela, kiedy markotnie odpowiadał na wnioski odnośnie imienia Victora. Parę pytań pojawiło się w głowie, ale nie zadał ich, postanawiając skoncentrować się na książce, zanim uwaga całkowicie rozproszy się przez te przeklęte mrówki.
- Mocno trzymać? - zapytał za to skołowany, nie rozumiejąc. - Ale co miałbyś mocno trzymać? - jedyne, co na ten moment przyszło mu do głowy to - laskę - jednak nie powiedział tego na głos, podświadomie wyczuwając, że mógłby zrobić tym przykrość Hectorowi. Nie chciał, mimo sprzeczek. Już dawno zauważył, że chłopiec unika tego tematu i nie próbował mu tego utrudniać, choć kiedyś zdarzyło mu się zasypać go pytaniami o drewnianą podporę.
- Skoro Hector był, to chyba się da - wzruszył ramionami, odpowiadając na kwestię o odwadze. - I nie pokonał go? Achillesa? - drążył, zupełnie nieświadomy przemyśleń przyjaciela i nastroju, w jaki wpędzała go ta dyskusja. - Zresztą, to w sumie nieważne. Pewnie miał o co walczyć i nawet jeśli za to zginął, to był bohaterem - stwierdził cicho, nie do końca wiedząc, skąd wzięło mu się to przekonanie, czy gdzieś je wyczytał, czy gdzieś się go nauczył - wierzył jednak, że było prawdziwe.
- Pewnie tak - wymamrotał, zmuszając się, by spojrzeć na mrówki beznamiętnym spojrzeniem. Nie było to wiele gorsze od tego, co widywał na Nokturnie, z tą różnicą, że tam większość rzeczy była już martwa, a mrówki wierciły się okrutnie podczas tortur. - Zdechła - ocenił w końcu, przekrzywiając głowę i wskazując palcem na dogorywającego owada. - Nawet nie zdążyła zabrać nic z jabłka, szybko. Chcesz posłuchać, jak gram? - wtrącił niby od niechcenia, przerzucając strony książki. - Któryś z nich, z greckich bogów, grał na pianinie?
- Tego się nie nosi przy kominku, w domu, a na zewnątrz - odpowiedział w irytacji, przewracając oczyma, jak rasowa kopia własnego ojca, gdy matka mówiła coś, co mu się nie podobało. Miał przodków z zimnych krain, nie był jakimś tam byle zmarzluchem, nie potrzebował żadnych dodatkowych peleryn, ale tę bardzo lubił, była przyjemna i wspaniale grzała, kiedy ręce odmarzały od lepienia Odyna w śniegu. Nie zająknął się jednak na ten temat, żeby Hector przypadkiem nie zauważył, że po przodkach powinien świetnie znosić zimę. Przyjaciel chyba niewiele wiedział o jego przodkach - dziwne, bo sądził, że skoro byli tacy wspaniali, to powinni wiedzieć wszyscy.
- I myślisz, że Odyn byłby tak głupi żeby dać sobie czytać w myślach? - zapytał zdenerwowany rozumowaniem Hectora. - Może i się tak porozumiewają, skąd niby wiesz? Ale tylko w jedną stronę, jeśli już - zarządził z niezmąconą pewnością, choć zaczynał się trochę gubić w tych krukach - idealnie pamiętał własne kłamstwa na ich temat, prędko nauczył się, że należy pamiętać każde słowo, które się wypowiada żeby nie zostać przyłapanym na zmyślaniu, ale rozumowanie przyjaciela plątało mu szyki, wprowadzało dużo wątków i męczyło świadomością nadchodzącej rozłąki.
- Wypluj te słowa! - oburzył się natychmiast, czując gwałtowną wściekłość, wyrywającą się na łagodne rysy twarzy, okolonej jasnymi włosami - brwi zmarszczyły się, usta ściągnęły, a piąstki zacisnęły mimowolnie. Nie mógł wiedzieć, że przez wiele lat nic się w tej kwestii nie zmieni, może poza powodami przywołującymi wściekłość. Teraz bronił honoru ojca i trudno mu było uwierzyć, że mądry Hector tak paskudnie kalał dobre imię pana Borgina w jego własnym domu! - Bo cię sam za drzwi wyprowadzę i będziesz tam stal i czekał na swoich greckich przodków, odwołaj to wszystko - warknął, kręcąc głową, gdy wystawił ostrzegawczo palec w stronę rzekomego przyjaciela, coraz bardziej skłaniając się ku pchnięciu go, gdy emocje brały górę. - Przestań zmyślać, Hector! A jak jesteś taki pewny, to czekam, aż powiesz te kłamstwa mojemu tacie - albo ja mu powiem i on ci wszystko od razu wyjaśni, to może zmądrzejesz - wygłosił zaciekle, z wyraźną dumą i pewnością, a potem odgarnął z czoła włosy szybkim ruchem. - Możesz sobie gadać, ale nasze dziewictwo - ups - i tak będzie najlepsze i jest ze Skandynawii, od Odyna, nie moja sprawa, jak ty masz jakieś inne - fuknął, mrużąc oczy, przez które przemawiała coraz bardziej niekontrolowana złość.
- Bawił? - powtórzył wyniośle, przywołując pogardliwy grymas. - Może Hogwart jest dla zabawy, ale nie Durmstrang, nie idę tam żeby się bawić, tylko podtrzymywać rodzinne tradycje i przynieść nam chwałę. I będę się z Borginami zadawał, a co? Tak nas nie lubisz nagle? - zapytał niezadowolony i dogłębnie tą wizją urażony. Naprawdę go lubił i naprawdę myślał, że dobrze się dogadują, ale teraz zaczynał w to wątpić, atakowany oszczerstwami wobec przodków i ojca - ojca, którym on miał się stać. O nim też miał tak mówić? - Są tam same szanowane rodziny, żadnych szumowin, a jak trafi się ktoś zbyt słaby, to szybko się mu pokazuje, gdzie jego miejsce i się z nim nie zadaje, bo nie ma po co. Tam się nie wysyła wszystkich i byle kogo - wyjaśnił szorstko, znów naśladując pana Borgina.
- Może dlatego, że z niektórymi warto się dzielić wiedzą i kruki to dobrze wiedzą, znając Odyna. Nie ma domów, Hector, a wiesz dlaczego? Bo każdy w Durmstrangu jest mądry i silny, i wcale nie potrzeba żadnych domów żeby się o tym przekonać - opowiedział sprytnie, mrużąc oczy w ciągniętej zaciekłości. - Pfff, co to niby znaczy? - zapytał bez ogródek, nie rozumiejąc przytoczonego zdania, że niby co, trzeba było pracować lekko, wbrew temu co zawsze mówił ojciec? On wracał do domu zmęczony, ale odnosił sukcesy. - Magia to nasza chwała, ale siła też jest potrzebna i leniąc się nic nie osiągniesz - odpowiedział w kontrataku, również posługując się ojcowskimi prawdami.
Trochę ciężko było się uspokoić po całej tej emocjonalnej przeprawie, ale temat głupoty mrówek przyszedł z odsieczą. Einar próbował nie pamiętać tej rozmowy, w tym nabył troszkę wprawy przy słoikach o podejrzanej zawartości, które też spychał na skraj świadomości, ale potem śniły się po nocach i miał nadzieję, że przeciągająca się kłótnia nie podzieli identycznego losu. Z Victorem było jakoś prościej, jasno rozdzielali zadania, wcielali się w role i nie wnikali w historie przodków, nawet jeśli angażowali ich w zabawy. Mimo tego, cenił Hectora i jego dociekliwość - gdyby nie on, pewnie nie miałby okazji do poznania tych całych greckich historii, niesamowicie wzbudzających zaciekawienie. Zdenerwowanie jeszcze trochę tliło się w sercu małego Borgina, gdy kwiatki zaczęły chylić się ku ziemi, zmarnowane i stopniowo pozbawione życia - w pierwszym odruchu Einar pobladł znacznie, rozglądając się w stresie. Czy to możliwe, że Gudrun się obudziła i zaczynała swoje popisy? Dopiero po chwili dotarł do niego okrzyk kolegi, ale serce już biło w panice, a myśli gorączkowo szukały rozwiązania.
- Coś ty, nie damy im zobaczyć - zarządził cicho, wyraźnie poddenerwowany. Lekko trzęsącymi się dłońmi wyrwał poszarzałe kwiaty, zerkając kontrolnie w stronę salonu, byle nikt go nie przyłapał. Zerknął na naręcze chwastów, rozejrzał się i postanowił wyrzucić rośliny do ogrodu sąsiadów. Rodzice i tak za nimi nie przepadali, a on wybrał sprytne miejsce, za krzakiem, przy odrobinie szczęścia nie zauważy tego nikt. - Po sprawie, nie wydałbym cię przecież - zapewnił, starając się brzmieć spokojnie, choć tak naprawdę zżerała go zazdrość i rozpacz. Dlaczego jego magia milczała? Dlaczego dwuletnia siostra radziła sobie lepiej niż on, dlaczego Hector zawstydzał go w jego własnym domu? Ile to jeszcze mogło trwać? Czas uciekał, pamiętał doskonale nerwowe podrygiwanie ojcowskiej nogi i wskazówki zegara o dźwięku ostrym, jak nóż. Musiał wziąć się w garść, przywołać do siebie moc, zniszczyć jakieś rabaty, zupełnie jak Hector, albo zmusić książki do zrobienia fortu... dlaczego nie potrafił? Był tak pochłonięty swoimi przemyśleniami, że nie zwrócił uwagi na to, co mogło wywołać magię Hectora. A później nadeszły inne tematy, jednak lęk pozostał, trochę dławiąc, trochę tłumiąc barwną ekspresję chłopca.
- Wow - wypowiedział, zafascynowany historią o wilach, rzeczywiście wydawały się przerażające. - A gdzie mieszkają? - dopytał na wszelki wypadek, chwilę później kontemplując historię Argusa. Nie dziwił mu się, gdyby mógł, sam pozwalałby muzyce wypełnić każdy moment, każdą ciszę i zastąpić każdą wątpliwość. Płynęła w jego myślach tak gładko - tak jak powinna płynąć magia - i nie przypominał sobie, by kiedykolwiek nie chciał gościć dźwięków, bez nich wszystko wydawało się mniej interesujące, ubogie i marne. Nie było lepszych opisów niż nuty, zamknąłby w nich każdą opowieść - tak, jak teraz widział w nich krwiożercze wile i pokonanego olbrzyma. Przynajmniej ostatnim, co słyszał, była muzyka. Nie wiedział nawet, co odpowiedzieć, więc odpuścił temat. Był tylko ciekaw, czy gdyby książka usłyszała, jak gra na pianinie, Argus z obrazka zamknąłby wszystkie oczy? Wygodniej było wierzyć, że miał takie zdolności, że mały Einar Borgin mógł dokonać chociaż tego, skoro nie mógł rozprawić się nawet z lichymi fiołkami w ogrodzie.
Zerknął z uwagą na przyjaciela, kiedy markotnie odpowiadał na wnioski odnośnie imienia Victora. Parę pytań pojawiło się w głowie, ale nie zadał ich, postanawiając skoncentrować się na książce, zanim uwaga całkowicie rozproszy się przez te przeklęte mrówki.
- Mocno trzymać? - zapytał za to skołowany, nie rozumiejąc. - Ale co miałbyś mocno trzymać? - jedyne, co na ten moment przyszło mu do głowy to - laskę - jednak nie powiedział tego na głos, podświadomie wyczuwając, że mógłby zrobić tym przykrość Hectorowi. Nie chciał, mimo sprzeczek. Już dawno zauważył, że chłopiec unika tego tematu i nie próbował mu tego utrudniać, choć kiedyś zdarzyło mu się zasypać go pytaniami o drewnianą podporę.
- Skoro Hector był, to chyba się da - wzruszył ramionami, odpowiadając na kwestię o odwadze. - I nie pokonał go? Achillesa? - drążył, zupełnie nieświadomy przemyśleń przyjaciela i nastroju, w jaki wpędzała go ta dyskusja. - Zresztą, to w sumie nieważne. Pewnie miał o co walczyć i nawet jeśli za to zginął, to był bohaterem - stwierdził cicho, nie do końca wiedząc, skąd wzięło mu się to przekonanie, czy gdzieś je wyczytał, czy gdzieś się go nauczył - wierzył jednak, że było prawdziwe.
- Pewnie tak - wymamrotał, zmuszając się, by spojrzeć na mrówki beznamiętnym spojrzeniem. Nie było to wiele gorsze od tego, co widywał na Nokturnie, z tą różnicą, że tam większość rzeczy była już martwa, a mrówki wierciły się okrutnie podczas tortur. - Zdechła - ocenił w końcu, przekrzywiając głowę i wskazując palcem na dogorywającego owada. - Nawet nie zdążyła zabrać nic z jabłka, szybko. Chcesz posłuchać, jak gram? - wtrącił niby od niechcenia, przerzucając strony książki. - Któryś z nich, z greckich bogów, grał na pianinie?
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Hector nie był z kolei pogardy do matki, zasiewanej w nim przez ojca i własne obserwacje. Współczuł jej, bał się o nią, ale rzucane niby mimochodem uwagi o niższości kobiet zakorzeniały się w dziecięcej psychice. Jeszcze głębiej kiełkowało wspomnienie jej bierności. Tego, jak milczała gdy lekarz łamał mu nogę i jak dopiero ojcowski głos powstrzymał pomysł amputacji. Tego, jak spuszczała wzrok gdy ojciec wyprowadzał z pokoju Victora. Nie odzywała się wtedy, ale odzywała się nieproszona, na przykład gdy Hector chciał po prostu pobawić się z kolegami albo wyjść do ogrodu. Uważaj na siebie, Hector, s a m, na siebie, bo na nią liczyć nie mógł. Mógł liczyć tylko na brata.
Nie wiedział jeszcze, że nigdy nie zdoła przetrawić tych emocji, że łagodność i dystans spływające na relacje dorosłych dzieci z rodzicami nie będą im dane. Matka odejdzie przedwcześnie, zostawiając za sobą sprzeczne emocje i niezrozumienie i nieokreślone poczucie winy i poczucie, że wśród mężczyzn jest bezpieczniej.
-Na zewnątrz można rzucić Caelum. - wtrącił złośliwie, bo lubił mieć ostatnie słowo. -Może by był, Zeus był tak głupi żeby dać Herze porwać swoją kucharkę. - kochankę, ups. Wychowany na mitach o bogach okrutnych i złośliwych, ale i przerażająco ludzkich, nie miał w sobie wyrozumiałości dla Odyna.
-Tfu, ale to coś zmienia? - wybuch Einara przyjął z niepokojącym spokojem, a wyplucie i pozorne przeprosiny brzmiały co najmniej nieszczerze. Wlepił w przyjaciela nieruchome spojrzenie, niezmiennie zaintrygowany tymi społecznymi konwenansami - czy naprawdę można (niechcący) kogoś obrazić, a potem to wszystko wypluć albo odwołać i zmywa to wcześniejszą winę? Fascynujące.
-Greccy bogowie schodzą tylko do herosów na wojnie, a nie żeby niańczyć dzieci w Durnymstrangu. - mruknął jeszcze pod nosem, niepewny, czy Einar do usłyszy. Zniżył głos celowo, może jednak emocje przyjaciela zbiły go z tropu. Podobnie jak perspektywa rozmowy ze starym Borginem - zacisnął usta, przez twarz przemknął grymas strachu, wzruszył ramionami.
-No dobrze, bądź sobie w Durnymstrangu z kuzynami, a ja będę w Hogwarcie z Victorem i znajdę czas i na naukę i na zabawę, bo jesteśmy zdolni i to pogodzimy. - skwitował, bo irytacja przyćmiła strach związany z faktem, że Einara nie będzie z nimi i nie będzie ani mrówek ani nordyckich mitów ani fortepianu, aż do wakacji. Mina zrzedła mu jeszcze bardziej, gdy Einar wspomniał o tępieniu słabych. Przestał mrugać, spoglądając na przyjaciela zupełnie bez wyrazu.
-No cóż, w takim razie to nie miejsce dla mnie. - stwierdził martwo, a w głowie dudniły mu słowa ojca, słaby, słaby, słaby. -Baw się dobrze, znaczy ucz się dobrze. Albo bij szumowiny dobrze i pokaż im gdzie ich miejsce, mam to gdzieś. - powiedział zbyt prędko, by Einar mógł uwierzyć, że naprawdę ma to gdzieś.
-To znaczy, że półgłówki pracują w czarodziejskich kopalniach ciężko i długo, a prawdziwi naukowcy i intelektualiści maksymalizują swój czas. - wymamrotał bez entuzjazmu ojcowską formułkę, bo nie był aż tak urażony żeby pozostawiać przyjaciela bez odpowiedzi. -Poróbmy coś innego, co? - zapytał z rezygnacją, nie chciał się sprzeczać póki jeszcze mieli czas dla siebie. I porobili coś innego, ale smutek pozostał - podobnie jak poczucie uciekającego czasu, być może niewłaściwe dla kogoś w wieku Hectora. Słaby, słaby, słaby, dudniło mu w głowie i przeraził się, że Einar też uważa go za takiego. Co, jeśli bawi się z nim z litości, bo mama mu kazała? Co znaczyły słowa rodziców o tym, że nie przedstawią Gudrun słabego kaleki, ale że Leta i Einar cośtamcośtam? Dlaczego ojciec nigdy nie zaproponował mu Durmstrangu i co jeśli wyśle tam Victora? Żal, że zostanie zupełnie sam, rozlał się wkoło, niszcząc niewinne rośliny. Magia dziecięca wygasła, gdy smutek zmienił się w przerażenie, a potem wdzięczność - spojrzał na przyjaciela z bladym uśmiechem, nieco zawstydzony. -Dziękuję. - nie potrafił dziękować ani przepraszać, ale dzisiaj miał do tego dobry powód.
Obydwoje byli jeszcze trochę rozstrojeni, ale mity pomogły.
-Mieszkają w ciemnych lasach, gdzie zapraszają wędrowców do morderczego tańca. Musisz z nimi tańczyć dopóki nie padniesz trupem, a wcześniej wysysają z ciebie cn..otę - trudne słowo. -i tak się rodzą nowe wile. - samemu nie lubił ani nie umiał tańczyć, więc zastanawiał się, czy dałyby mu spokój czy też zabiły na miejscu. -Ale - oczy rozbłysły mu, gdy wspominał ojcowskie opowieści i wymówki, które ojciec przedstawiał matce gdy ktoś mówił że był gdzieś z jakąś blondynką. -córki wil są wśród nas, żyją w miastach, jak potwory w ludzkiej skórze. Mogą być twoją znajomą, czy to w Londynie czy w Durnymstrangu i nagle...puff! Nie masz mózgu! Albo innej części siebie! - nie wpadł na to, czy wile mogą wysysać z kogoś magię czy nie, ale jego słowa wyraźnie sugerowały, że mogą odebrać coś ważnego.
-Nie wiem, to taka przenośnia. - odwrócił rozpalony myślą o wilach wzrok, skrępowany tematem własnego, dziwnego imienia. Imię Victora było prostsze do wyjaśnienia i w ogóle Victorowi wszystko przychodziło łatwiej.
-Nie. - przyznał gorzko, choć za kilka lat pojmie, że być może Hector pokonał coś w Achillesie, odbierając herosowi (niczym półwila) sumienie i zdecydowanie i zapał w oddawaniu zwłok zrozpaczonemu ojcu. Nie lubił historii Priama, kochająca ojcowska figura zdawała mu się na razie obca i niezrozumiała. Pojmie tą postać dopiero gdy sam zostanie rodzicem. -Ale pokonał przyjaciela Achillesa, najlepszego. - dodał, żeby się rozchmurzyć. Skuteczniej rozchmurzyły go jednak słowa Einara - podniósł pojaśniały wzrok i uśmiechnął się, szeroko i szczerze.
-Masz rację. - przyznał z cichą wdzięcznością, czując się o wiele lepiej.
-Krótko zdychała. - skwitował zimno, spoglądając na mrówkę. Tamta mucha była fajniejsza. -Jak się jest zbyt powolnym to nie zdąży się nawet skosztować słodyczy przed śmiercią. - westchnął, czując niepokojące pokrewieństwo między sobą a mrówka. -Ostatnio widzieliśmy rannego pisklaka, złamał skrzydło. Ojciec złamał mu kark. - pochwalił się Einarowi, udając, że samemu też miałby tyle zdecydowania i siły co własny ojciec. Tak naprawdę, myślał o tym, czy i jak dałoby się uleczyć skrzydło tego ptaka.
Ptaki były inne od mrówek.
-Chcę! - ożywił się, bo Einar grał ładnie, a jego własny dom był boleśnie cichy. -Hmm, myślę, że Apollo - jasnowłosy, pewny siebie, dumny i okrutny i piękny; Hector jeszcze nie wiedział, że w dorosłości będzie zbyt długo zawieszał wzrok na pomnikach Apolla i na apollińskich młodzieńcach widzianych w Wenus lub w innych ciemnych miejscach. -grał na każdym instrumencie. To bóg muzyki i sztuki. - skonkludował z uśmiechem.
/zt x 2
Nie wiedział jeszcze, że nigdy nie zdoła przetrawić tych emocji, że łagodność i dystans spływające na relacje dorosłych dzieci z rodzicami nie będą im dane. Matka odejdzie przedwcześnie, zostawiając za sobą sprzeczne emocje i niezrozumienie i nieokreślone poczucie winy i poczucie, że wśród mężczyzn jest bezpieczniej.
-Na zewnątrz można rzucić Caelum. - wtrącił złośliwie, bo lubił mieć ostatnie słowo. -Może by był, Zeus był tak głupi żeby dać Herze porwać swoją kucharkę. - kochankę, ups. Wychowany na mitach o bogach okrutnych i złośliwych, ale i przerażająco ludzkich, nie miał w sobie wyrozumiałości dla Odyna.
-Tfu, ale to coś zmienia? - wybuch Einara przyjął z niepokojącym spokojem, a wyplucie i pozorne przeprosiny brzmiały co najmniej nieszczerze. Wlepił w przyjaciela nieruchome spojrzenie, niezmiennie zaintrygowany tymi społecznymi konwenansami - czy naprawdę można (niechcący) kogoś obrazić, a potem to wszystko wypluć albo odwołać i zmywa to wcześniejszą winę? Fascynujące.
-Greccy bogowie schodzą tylko do herosów na wojnie, a nie żeby niańczyć dzieci w Durnymstrangu. - mruknął jeszcze pod nosem, niepewny, czy Einar do usłyszy. Zniżył głos celowo, może jednak emocje przyjaciela zbiły go z tropu. Podobnie jak perspektywa rozmowy ze starym Borginem - zacisnął usta, przez twarz przemknął grymas strachu, wzruszył ramionami.
-No dobrze, bądź sobie w Durnymstrangu z kuzynami, a ja będę w Hogwarcie z Victorem i znajdę czas i na naukę i na zabawę, bo jesteśmy zdolni i to pogodzimy. - skwitował, bo irytacja przyćmiła strach związany z faktem, że Einara nie będzie z nimi i nie będzie ani mrówek ani nordyckich mitów ani fortepianu, aż do wakacji. Mina zrzedła mu jeszcze bardziej, gdy Einar wspomniał o tępieniu słabych. Przestał mrugać, spoglądając na przyjaciela zupełnie bez wyrazu.
-No cóż, w takim razie to nie miejsce dla mnie. - stwierdził martwo, a w głowie dudniły mu słowa ojca, słaby, słaby, słaby. -Baw się dobrze, znaczy ucz się dobrze. Albo bij szumowiny dobrze i pokaż im gdzie ich miejsce, mam to gdzieś. - powiedział zbyt prędko, by Einar mógł uwierzyć, że naprawdę ma to gdzieś.
-To znaczy, że półgłówki pracują w czarodziejskich kopalniach ciężko i długo, a prawdziwi naukowcy i intelektualiści maksymalizują swój czas. - wymamrotał bez entuzjazmu ojcowską formułkę, bo nie był aż tak urażony żeby pozostawiać przyjaciela bez odpowiedzi. -Poróbmy coś innego, co? - zapytał z rezygnacją, nie chciał się sprzeczać póki jeszcze mieli czas dla siebie. I porobili coś innego, ale smutek pozostał - podobnie jak poczucie uciekającego czasu, być może niewłaściwe dla kogoś w wieku Hectora. Słaby, słaby, słaby, dudniło mu w głowie i przeraził się, że Einar też uważa go za takiego. Co, jeśli bawi się z nim z litości, bo mama mu kazała? Co znaczyły słowa rodziców o tym, że nie przedstawią Gudrun słabego kaleki, ale że Leta i Einar cośtamcośtam? Dlaczego ojciec nigdy nie zaproponował mu Durmstrangu i co jeśli wyśle tam Victora? Żal, że zostanie zupełnie sam, rozlał się wkoło, niszcząc niewinne rośliny. Magia dziecięca wygasła, gdy smutek zmienił się w przerażenie, a potem wdzięczność - spojrzał na przyjaciela z bladym uśmiechem, nieco zawstydzony. -Dziękuję. - nie potrafił dziękować ani przepraszać, ale dzisiaj miał do tego dobry powód.
Obydwoje byli jeszcze trochę rozstrojeni, ale mity pomogły.
-Mieszkają w ciemnych lasach, gdzie zapraszają wędrowców do morderczego tańca. Musisz z nimi tańczyć dopóki nie padniesz trupem, a wcześniej wysysają z ciebie cn..otę - trudne słowo. -i tak się rodzą nowe wile. - samemu nie lubił ani nie umiał tańczyć, więc zastanawiał się, czy dałyby mu spokój czy też zabiły na miejscu. -Ale - oczy rozbłysły mu, gdy wspominał ojcowskie opowieści i wymówki, które ojciec przedstawiał matce gdy ktoś mówił że był gdzieś z jakąś blondynką. -córki wil są wśród nas, żyją w miastach, jak potwory w ludzkiej skórze. Mogą być twoją znajomą, czy to w Londynie czy w Durnymstrangu i nagle...puff! Nie masz mózgu! Albo innej części siebie! - nie wpadł na to, czy wile mogą wysysać z kogoś magię czy nie, ale jego słowa wyraźnie sugerowały, że mogą odebrać coś ważnego.
-Nie wiem, to taka przenośnia. - odwrócił rozpalony myślą o wilach wzrok, skrępowany tematem własnego, dziwnego imienia. Imię Victora było prostsze do wyjaśnienia i w ogóle Victorowi wszystko przychodziło łatwiej.
-Nie. - przyznał gorzko, choć za kilka lat pojmie, że być może Hector pokonał coś w Achillesie, odbierając herosowi (niczym półwila) sumienie i zdecydowanie i zapał w oddawaniu zwłok zrozpaczonemu ojcu. Nie lubił historii Priama, kochająca ojcowska figura zdawała mu się na razie obca i niezrozumiała. Pojmie tą postać dopiero gdy sam zostanie rodzicem. -Ale pokonał przyjaciela Achillesa, najlepszego. - dodał, żeby się rozchmurzyć. Skuteczniej rozchmurzyły go jednak słowa Einara - podniósł pojaśniały wzrok i uśmiechnął się, szeroko i szczerze.
-Masz rację. - przyznał z cichą wdzięcznością, czując się o wiele lepiej.
-Krótko zdychała. - skwitował zimno, spoglądając na mrówkę. Tamta mucha była fajniejsza. -Jak się jest zbyt powolnym to nie zdąży się nawet skosztować słodyczy przed śmiercią. - westchnął, czując niepokojące pokrewieństwo między sobą a mrówka. -Ostatnio widzieliśmy rannego pisklaka, złamał skrzydło. Ojciec złamał mu kark. - pochwalił się Einarowi, udając, że samemu też miałby tyle zdecydowania i siły co własny ojciec. Tak naprawdę, myślał o tym, czy i jak dałoby się uleczyć skrzydło tego ptaka.
Ptaki były inne od mrówek.
-Chcę! - ożywił się, bo Einar grał ładnie, a jego własny dom był boleśnie cichy. -Hmm, myślę, że Apollo - jasnowłosy, pewny siebie, dumny i okrutny i piękny; Hector jeszcze nie wiedział, że w dorosłości będzie zbyt długo zawieszał wzrok na pomnikach Apolla i na apollińskich młodzieńcach widzianych w Wenus lub w innych ciemnych miejscach. -grał na każdym instrumencie. To bóg muzyki i sztuki. - skonkludował z uśmiechem.
/zt x 2
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mieliśmy okazję kiedyś na siebie wpaść
Szybka odpowiedź