Namiot Traversów
AutorWiadomość
Namiot Traversów
W głębi lasu, specjalnie dla zamożniejszych lub zasłużonych gości Festiwalu Miłości przygotowano luksusowe namioty. Ukryte między drzewami pozwalają na zachowanie intymności i zasłużony odpoczynek w trakcie dwutygodniowych obchodów Brón Trogain. Namiot z jasnego płótna z zewnątrz jest niewielki, ulokowany na miękkim mchu, wyciszony, tak by ze środka na zewnątrz nie wydostawały się żadne dźwięki, a zagubieni czarodzieje nie podsłuchali prywatnych rozmów jego mieszkańców. W środku wnętrze jest znacznie większe niż można przypuszczać. Podłogę zdobią kolorowe, plecione dywany, dziesiątki jedwabnych i satynowych poduszek. Nie brak także kielichów i dzbana ze świeżą wodą.
I show not your face but your heart's desire
| po rytuale
Namioty - ku jej własnej uldze, nie znajdowały się daleko. A może nie uldze - a bezpieczeństwu. Rozbudzony podczas rytuału głód nie słabł wcale, a kiedy nie zaspokoił go taniec, wiedziała - podejrzewała bardziej - że tylko jedno będzie w stanie. Ale… chciała nowego. Chciała odkrywać i badać, zdobywać i poddawać się. Dawać i brać. A jednocześnie jej własne myśli budziły w niej niepewności. Czy rzeczywiście powinna sięgać tak bezwstydnie po to, czego chciała? Może była spaczona wiecznie niezaspokojonym pragnieniem. Potrzebą badania i odkrywania - poszukiwania możliwych ścieżek. Milczała, kiedy wędrowali między drzewami, choć nie potrafiła poradzić nic na przyśpieszające bicie w klatce piersiowej, na chwilowy, mars który przeciął jej czoło, na kciuk, który mimowolnie przesuwał się po trzymanej dłoni kiedy - zamiast oplatać jego ramię, po prostu trzymała go za rękę. Niepewność przychodziła falami, odganiana trwającym odurzeniem, które odpychało je dalej i dalej. I może dlatego kiedy przekroczyli w końcu próg ich rodowego namiotu, a jej spojrzenie nie dostrzegło Imogen, ostatkiem sił zmusiła siebie żeby położyć dłoń na klatce Manannana i zatrzymać go, nim sięgnął jej ust.
- Usiądź. - poprosiła go - a może polieciła? - popychając, zmuszając do kilku kroków w tył, by mógł opaść na miękkie poduszki, którymi wyłożona była podłoga. - Mam pewien plan - zaczęła, nie siadając od razu przy nim, oddalając stawiając kilka kroków do tyłu, nie spuszczając z niego ciemnych tęczówek, obracając się dopiero przy niewielkim barku na którym znajdowała się woda i alkohole. Plan, który zdawał się kotłować się w jej głowie od momentu pewnego stwierdzenia, które wypuścił między nich dwoje. Kwestia wyprawy o której wspomniała wcześniej, miała pozostać dziś dalej, nie ruszona więcej. Uniosła dłoń, przesuwając wysuniętym palcem wskazującym nad kolejnymi butelkami, w końcu stukając palcem wskazując w rum który wyciągnęła i wraz ze szklanką wróciła do swojego męża, któremu podała jedno i drugie.
- Ta wiedźma - zaczęła odbiegając od tematu, pozostając zwrócona do niego plecami kiedy wracała do barku. Między kolejnymi słowami zawisła na chwilę cisza, kiedy zastanawiała się jak właściwie chciała uformować to zdanie. - była zaskakująca. - orzekła w końcu, nie potrafiąc się zdecydować czego bardziej chciała. Zadać pytanie, które zawisło gdzieś między jej myślami, czy uznać je jedynie za figiel, który spłatała jej własna wyobraźnia. W końcu zrezygnowała z jednego i drugiego, wybierając neutralne stwierdzenie najpierw. Dla ciebie zdecydowała się na wino. - Jesteś ze mnie zadowolony? - postawiła kolejne pytanie z kieliszkiem i butelką skierowała się do miejsca w którym siedział. A właściwie pierwsze, bo to oblekające słowa i zachowanie wiedźmy pozostało niewypowiedziane. Zsunęła ze stóp buty. - Wspaniale było móc poznać rodzinę Ramseya. I Drew. - dodała zbliżając się w kilku kolejnych krokach. Spokojnie, choć jej ciało rwało ją całkiem i dalej. Powoli, Melisande. Powtarzała sobie. W końcu, miała plan. A jakże. Opadła najpierw łagodnie na kolana, a potem przesunęła ciało w bok, nie siadając na nogach tylko obok nich. Z jego boku - prawego, zawsze prawego - tak by znajdować się prawie naprzeciw, na nie więcej niż wyciągnięcie dłoni, czy niewielki ruch. - Będą zasady. - zapowiedziała mu, unosząc jedną z brwi do góry. Nalała sobie alkoholu do kieliszka. Okręciła płynem w naczyniu, zanurzając w nim wargi, odkładając go na bok, dalej. Zamiast tego nachyliła się w kierunku Manannana, zabierając od niego butelkę rumu, wręczając zamiast tego wino, którego sobie nalała chwilę wcześniej.
- Myśl, mój miły, jest właściwie prosta i prawie twoja. - oznajmiła mu na początek, na chwilę odłożyła butelkę rumu. Przesunęła nogi do przodu, podpierając się rękami, przysunęła ciało jeszcze bliżej. Jedną z nich podwinęła bliżej siebie, tak że wierzchnia część nogi dotykała jego uda. Drugą, przeniosła nad jego nogami, zginając w kolanie, pozwalając jej nadal się skrywać pod tkaniną sukienki. Wyprostowała się, odrzucając jedną ręką ciemne kosmyki na plecy. Odchyliła lekko plecy opierając się dłonią, sięgnęła po butelkę z rumem. - Ręce są tylko - zawiesiła głos, odwracając na chwilę spojrzenie w zastanowienie. - pomocą. - wybrała w końcu. - Możesz ich używać, żeby coś przesunąć. - oznajmiła wracając tęczówkami do męża, palec wskazujący zawiesiła na wardze w którą uderzyła kilka razy. - Usta podążają wytyczoną ścieżką. - oznajmiła unosząc do góry trzymaną butelkę rumu. Odstawiła ją obok siebie, nachylając się bliżej Manannana. - A ścieżkę - sięgnęła po jego jego rękę zginając palce tak, by pozostał jedynie palec wskazujący, który zanurzyła we własnym kieliszku wina, a później kierowała go tak, by przesunął nim po własnej wardze. Kiedy skończyła wyciągnęła rękę, by objąć palcami jego podbródek i przysunąć do siebie, ustami przesunąć po naznaczonym, odsunęła się kawałek. - wyznacza alkohol. - uzupełniła błądząc tęczówkami po jego twarzy, sprawdzając reakcję, zastanawiając się, czy już uznał ją za całkowicie szaloną. Co właściwie myślał o przedstawionym niepoprawnym pomyśle. - Co o tym sądzisz? - zapytała, nie zabierając ręki, nie odsuwając się wiele dalej. Chciała próbować i sięgać dalej. Ale… gdyby tego nie chciał może byłaby w stanie się dopasować? Podążyć wyznaczonym torem, zdusić w sobie chęć odkrywania i poznawania, zaspokajania pragnień i spełniania dziwacznych pomysłów.
Namioty - ku jej własnej uldze, nie znajdowały się daleko. A może nie uldze - a bezpieczeństwu. Rozbudzony podczas rytuału głód nie słabł wcale, a kiedy nie zaspokoił go taniec, wiedziała - podejrzewała bardziej - że tylko jedno będzie w stanie. Ale… chciała nowego. Chciała odkrywać i badać, zdobywać i poddawać się. Dawać i brać. A jednocześnie jej własne myśli budziły w niej niepewności. Czy rzeczywiście powinna sięgać tak bezwstydnie po to, czego chciała? Może była spaczona wiecznie niezaspokojonym pragnieniem. Potrzebą badania i odkrywania - poszukiwania możliwych ścieżek. Milczała, kiedy wędrowali między drzewami, choć nie potrafiła poradzić nic na przyśpieszające bicie w klatce piersiowej, na chwilowy, mars który przeciął jej czoło, na kciuk, który mimowolnie przesuwał się po trzymanej dłoni kiedy - zamiast oplatać jego ramię, po prostu trzymała go za rękę. Niepewność przychodziła falami, odganiana trwającym odurzeniem, które odpychało je dalej i dalej. I może dlatego kiedy przekroczyli w końcu próg ich rodowego namiotu, a jej spojrzenie nie dostrzegło Imogen, ostatkiem sił zmusiła siebie żeby położyć dłoń na klatce Manannana i zatrzymać go, nim sięgnął jej ust.
- Usiądź. - poprosiła go - a może polieciła? - popychając, zmuszając do kilku kroków w tył, by mógł opaść na miękkie poduszki, którymi wyłożona była podłoga. - Mam pewien plan - zaczęła, nie siadając od razu przy nim, oddalając stawiając kilka kroków do tyłu, nie spuszczając z niego ciemnych tęczówek, obracając się dopiero przy niewielkim barku na którym znajdowała się woda i alkohole. Plan, który zdawał się kotłować się w jej głowie od momentu pewnego stwierdzenia, które wypuścił między nich dwoje. Kwestia wyprawy o której wspomniała wcześniej, miała pozostać dziś dalej, nie ruszona więcej. Uniosła dłoń, przesuwając wysuniętym palcem wskazującym nad kolejnymi butelkami, w końcu stukając palcem wskazując w rum który wyciągnęła i wraz ze szklanką wróciła do swojego męża, któremu podała jedno i drugie.
- Ta wiedźma - zaczęła odbiegając od tematu, pozostając zwrócona do niego plecami kiedy wracała do barku. Między kolejnymi słowami zawisła na chwilę cisza, kiedy zastanawiała się jak właściwie chciała uformować to zdanie. - była zaskakująca. - orzekła w końcu, nie potrafiąc się zdecydować czego bardziej chciała. Zadać pytanie, które zawisło gdzieś między jej myślami, czy uznać je jedynie za figiel, który spłatała jej własna wyobraźnia. W końcu zrezygnowała z jednego i drugiego, wybierając neutralne stwierdzenie najpierw. Dla ciebie zdecydowała się na wino. - Jesteś ze mnie zadowolony? - postawiła kolejne pytanie z kieliszkiem i butelką skierowała się do miejsca w którym siedział. A właściwie pierwsze, bo to oblekające słowa i zachowanie wiedźmy pozostało niewypowiedziane. Zsunęła ze stóp buty. - Wspaniale było móc poznać rodzinę Ramseya. I Drew. - dodała zbliżając się w kilku kolejnych krokach. Spokojnie, choć jej ciało rwało ją całkiem i dalej. Powoli, Melisande. Powtarzała sobie. W końcu, miała plan. A jakże. Opadła najpierw łagodnie na kolana, a potem przesunęła ciało w bok, nie siadając na nogach tylko obok nich. Z jego boku - prawego, zawsze prawego - tak by znajdować się prawie naprzeciw, na nie więcej niż wyciągnięcie dłoni, czy niewielki ruch. - Będą zasady. - zapowiedziała mu, unosząc jedną z brwi do góry. Nalała sobie alkoholu do kieliszka. Okręciła płynem w naczyniu, zanurzając w nim wargi, odkładając go na bok, dalej. Zamiast tego nachyliła się w kierunku Manannana, zabierając od niego butelkę rumu, wręczając zamiast tego wino, którego sobie nalała chwilę wcześniej.
- Myśl, mój miły, jest właściwie prosta i prawie twoja. - oznajmiła mu na początek, na chwilę odłożyła butelkę rumu. Przesunęła nogi do przodu, podpierając się rękami, przysunęła ciało jeszcze bliżej. Jedną z nich podwinęła bliżej siebie, tak że wierzchnia część nogi dotykała jego uda. Drugą, przeniosła nad jego nogami, zginając w kolanie, pozwalając jej nadal się skrywać pod tkaniną sukienki. Wyprostowała się, odrzucając jedną ręką ciemne kosmyki na plecy. Odchyliła lekko plecy opierając się dłonią, sięgnęła po butelkę z rumem. - Ręce są tylko - zawiesiła głos, odwracając na chwilę spojrzenie w zastanowienie. - pomocą. - wybrała w końcu. - Możesz ich używać, żeby coś przesunąć. - oznajmiła wracając tęczówkami do męża, palec wskazujący zawiesiła na wardze w którą uderzyła kilka razy. - Usta podążają wytyczoną ścieżką. - oznajmiła unosząc do góry trzymaną butelkę rumu. Odstawiła ją obok siebie, nachylając się bliżej Manannana. - A ścieżkę - sięgnęła po jego jego rękę zginając palce tak, by pozostał jedynie palec wskazujący, który zanurzyła we własnym kieliszku wina, a później kierowała go tak, by przesunął nim po własnej wardze. Kiedy skończyła wyciągnęła rękę, by objąć palcami jego podbródek i przysunąć do siebie, ustami przesunąć po naznaczonym, odsunęła się kawałek. - wyznacza alkohol. - uzupełniła błądząc tęczówkami po jego twarzy, sprawdzając reakcję, zastanawiając się, czy już uznał ją za całkowicie szaloną. Co właściwie myślał o przedstawionym niepoprawnym pomyśle. - Co o tym sądzisz? - zapytała, nie zabierając ręki, nie odsuwając się wiele dalej. Chciała próbować i sięgać dalej. Ale… gdyby tego nie chciał może byłaby w stanie się dopasować? Podążyć wyznaczonym torem, zdusić w sobie chęć odkrywania i poznawania, zaspokajania pragnień i spełniania dziwacznych pomysłów.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wciąż czuł smak jej ust na własnych wargach, kiedy zaszeleściły za nimi kotary rodowego namiotu, a ciepła dłoń wysunęła się spomiędzy jego palców, bez odpowiedzi pozostawiając pytanie o to, kto właściwie prowadził kogo – czy to on ich tu przywiódł, czy może zrobiła to Melisande? Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, w ostateczności: nie miało to znaczenia, kiedy oboje zdawali się pragnąć tego samego. Był tego dziwnie pewien, widział to w jej oczach – gdy pochylał się nad nią przy szorstkim pniu drzewa, wdychając zapach kory, rozgrzanego promieniami słońca igliwia, róży, bergamotki oraz słodkawo-rdzawą woń znaczącej skórę krwi. Chciał posmakować jej już teraz, od razu, miał wrażenie, że i tak czekał zbyt długo – powstrzymywany spojrzeniami otaczających ich ludzi, zachęcany gorącem ocierającego się o niego w tańcu ciała – ale nim zdążyłby nachylić się i sięgnąć warg Melisande, oparta o klatkę piersiową dłoń zatrzymała go w miejscu.
Spojrzał na nią zaskoczony, z dezorientacją malującą się w jasnych, przysłoniętych rozszerzonymi źrenicami tęczówkach; brwi ściągnęły się w niemym proteście, nie chciał siadać ani czekać, chciał przyciągnąć ją do siebie i zedrzeć z ramion okrywającą je sukienkę, sprawdzić, jak daleko sięgały ślady wytyczone przez krzepnącą powoli krew. Rozpalone na polanie kadzidło pobudzało zmysły, a jeszcze bardziej – rozpalało je niedawne wspomnienie otoczonej świetlistą poświatą Melisande, napełniony krwią puchar lśniący w dłoni, francuskie słowa spływające z zabarwionych karminem ust. Prawie się jej sprzeciwił, przełamując narzucony dystans, ale zaintrygowanie wygrało na chwilę z narastającym w żyłach pragnieniem – więc poddał się popychającym go w tył opuszkom palców, posłusznie opadając na miękkie poduszki, ale ani na sekundę nie spuszczając wzroku z odcinającej się od namiotowych ścian sylwetki żony. – Oczywiście, że masz – skomentował jej słowa, plany i jasne zasady zdawały się być jej nieodłączną częścią. Frustrowało go to częściej niż rzadziej, a teraz – szczególnie mocno, gdy zamiast położyć się obok niego, przystanęła przy oddalonym nieznośnie stoliku, niespiesznie przesuwając dłonią po rozstawionych na nim butelkach.
Zabrał od niej rum, kiedy na krótko wróciła do niego, póki co nie pokładał jednak zainteresowania w zawartości ciężkiego naczynia, szybko odkładając je na bok, a wolną dłonią chwytając Melisande za nadgarstek. Nie idź, zdawało się mówić jego spojrzenie, ale słowa, które wypadły spomiędzy jej warg, nie były tymi, których się spodziewał. Naprawdę chciała teraz rozmawiać? – Zaskakująca? – powtórzył, niezbyt przykładając wagę do tego, co mówiła. Pamiętał wiedźmę, i to, jak do nich podeszła – ale niewiele więcej, jej postać nie mogłaby teraz obchodzić go mniej. – Powiedziała coś do ciebie? – zapytał jednak, niechętnie rozluźniając uścisk na jej nadgarstku. Pozwolił jej odejść, samemu w tym czasie biorąc znów do ręki butelkę rumu, żeby przelać go do przyniesionej przez Melisande szklanki. Uniósł ją wyżej, zakołysał w palcach, po czym upił szczodry łyk – mimo że tak naprawdę chciał czegoś zupełnie innego, niż odurzające działanie alkoholu.
Na kolejne pytanie nie odpowiedział od razu, nieco zbity z tropu jego bezpośredniością. Czy był zadowolony? Przekrzywił głowę, odstawiając szklankę tuż obok siebie, żeby móc wygodniej oprzeć się na zgiętym łokciu. O co pytała go tak naprawdę? I co chciała usłyszeć? – Jestem dużo więcej niż to – odpowiedział zachrypniętym głosem, zniżając go prawie do szeptu. Nie kłamał, Melisande zaskakiwała go wraz z każdym upływającym tygodniem, udowadniając mu, że nie była tym, za kim początkowo ją wziął. Była mądra, ale nie nudna; odważna, ale nie lekkomyślna; piękna, dumna, świadoma swojej wartości. Fascynowała go i budziła u niego szacunek, czasami doprowadzała do szału, innym razem – do białej gorączki, a w inne dni do jednego i drugiego jednocześnie. Tak jak teraz, gdy była blisko i daleko, kiedy zbliżyła się do niego – ale nie na tyle, by mógł stanowczo przyciągnąć ją do siebie. – A ty? – odbił piłeczkę, przyglądając się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Nie wybrałaś tego. Jesteś zadowolona? – zapytał. W ostatecznym rozrachunku nie miało to znaczenia, a jednak: był ciekaw. Tego, co – i czy cokolwiek – zmieniło się od tamtego wieczoru na plaży. – Yhm – mruknął, nie chciał rozmawiać teraz o Ramseyu, ani o Drew, chociaż mglista wizja tego drugiego, składającego pocałunek na wargach jego żony, jeszcze nie rozmyła się zupełnie w jego pamięci.
Prawie przewrócił oczami na wspomnienie o zasadach, ale nagła zmiana pozycji Melisande skutecznie starła słowa komentarza z jego warg. Wyprostował się odruchowo, instynktownie, z jednej strony chcąc się zbliżyć, z drugiej – oprzeć dłonie na jej talii, nieznośnie świadomy dotyku przyciśniętych do materiału jego spodni nóg. – Moja? – zapytał z niedowierzaniem; co takiego powiedział, co skłoniło ją do podjęcia podobnej gry? Nie był w stanie sobie przypomnieć, w głowie miał pustkę, tym przepastniejszą, im mocniej w jego nozdrza uderzał zapach Melisande. Naczynie napełnione winem objął palcami zupełnie bezwiednie, nie zwracając na nie uwagi nawet przez sekundę – skupiony wyłącznie na zaróżowionych policzkach i cieple ciała przy ciele. Nie rozumiał ani słowa z tego, co próbowała mu przekazać, ale nie protestował, gdy wzięła w dłonie jego dłoń, ani gdy opuszek palca zanurzył się w chłodnym napoju. Smak wina na ustach okazał się cierpki i słodki jednocześnie, znacznie słodsze były jednak usta Melisande – którym nie pozwolił odsunąć się od razu, tym razem nachylając się mocniej, żeby pogłębić powierzchowny pocałunek, uchwycić jej wargę pomiędzy własnymi chociaż na moment. Mruknął z niezadowoleniem, gdy się odsunęła, zdawało mu się jednak, że pojął zasady gry – zaskakującej i ekscytującej na tyle, że bez trudu odsunął od siebie ciche niedowierzanie.
Co o tym sądził? Nie był pewien, czy potrafiłby na to odpowiedzieć, nie, kiedy zakończenia nerwowe atakowały go setką bodźców, więc zwyczajnie przysunął do siebie napełniony winem kieliszek, żeby ponownie zanurzyć w nim palec – a później nakreślić ciemnoczerwoną ścieżkę, zaczynającą się u podstawy szyi i przemykającą wzdłuż załamania szczęki, wreszcie – raz jeszcze – trafiającą do ust, ale tym razem niezatrzymującą się na wargach, a przesuwającą wzdłuż języka; smakującego gorzką słodycz wina, podczas gdy jego oczy ani na moment nie oderwały się od ciemnych tęczówek Melisande. – Tak? – zapytał, zupełnie jakby upewniał się, czy właściwie zrozumiał reguły magicznego pokera. Odstawił kieliszek na podłogę, żeby obiema dłońmi oprzeć się na poduszkach, ciało odchylając nieco do tyłu. Co teraz, Melisande?
Spojrzał na nią zaskoczony, z dezorientacją malującą się w jasnych, przysłoniętych rozszerzonymi źrenicami tęczówkach; brwi ściągnęły się w niemym proteście, nie chciał siadać ani czekać, chciał przyciągnąć ją do siebie i zedrzeć z ramion okrywającą je sukienkę, sprawdzić, jak daleko sięgały ślady wytyczone przez krzepnącą powoli krew. Rozpalone na polanie kadzidło pobudzało zmysły, a jeszcze bardziej – rozpalało je niedawne wspomnienie otoczonej świetlistą poświatą Melisande, napełniony krwią puchar lśniący w dłoni, francuskie słowa spływające z zabarwionych karminem ust. Prawie się jej sprzeciwił, przełamując narzucony dystans, ale zaintrygowanie wygrało na chwilę z narastającym w żyłach pragnieniem – więc poddał się popychającym go w tył opuszkom palców, posłusznie opadając na miękkie poduszki, ale ani na sekundę nie spuszczając wzroku z odcinającej się od namiotowych ścian sylwetki żony. – Oczywiście, że masz – skomentował jej słowa, plany i jasne zasady zdawały się być jej nieodłączną częścią. Frustrowało go to częściej niż rzadziej, a teraz – szczególnie mocno, gdy zamiast położyć się obok niego, przystanęła przy oddalonym nieznośnie stoliku, niespiesznie przesuwając dłonią po rozstawionych na nim butelkach.
Zabrał od niej rum, kiedy na krótko wróciła do niego, póki co nie pokładał jednak zainteresowania w zawartości ciężkiego naczynia, szybko odkładając je na bok, a wolną dłonią chwytając Melisande za nadgarstek. Nie idź, zdawało się mówić jego spojrzenie, ale słowa, które wypadły spomiędzy jej warg, nie były tymi, których się spodziewał. Naprawdę chciała teraz rozmawiać? – Zaskakująca? – powtórzył, niezbyt przykładając wagę do tego, co mówiła. Pamiętał wiedźmę, i to, jak do nich podeszła – ale niewiele więcej, jej postać nie mogłaby teraz obchodzić go mniej. – Powiedziała coś do ciebie? – zapytał jednak, niechętnie rozluźniając uścisk na jej nadgarstku. Pozwolił jej odejść, samemu w tym czasie biorąc znów do ręki butelkę rumu, żeby przelać go do przyniesionej przez Melisande szklanki. Uniósł ją wyżej, zakołysał w palcach, po czym upił szczodry łyk – mimo że tak naprawdę chciał czegoś zupełnie innego, niż odurzające działanie alkoholu.
Na kolejne pytanie nie odpowiedział od razu, nieco zbity z tropu jego bezpośredniością. Czy był zadowolony? Przekrzywił głowę, odstawiając szklankę tuż obok siebie, żeby móc wygodniej oprzeć się na zgiętym łokciu. O co pytała go tak naprawdę? I co chciała usłyszeć? – Jestem dużo więcej niż to – odpowiedział zachrypniętym głosem, zniżając go prawie do szeptu. Nie kłamał, Melisande zaskakiwała go wraz z każdym upływającym tygodniem, udowadniając mu, że nie była tym, za kim początkowo ją wziął. Była mądra, ale nie nudna; odważna, ale nie lekkomyślna; piękna, dumna, świadoma swojej wartości. Fascynowała go i budziła u niego szacunek, czasami doprowadzała do szału, innym razem – do białej gorączki, a w inne dni do jednego i drugiego jednocześnie. Tak jak teraz, gdy była blisko i daleko, kiedy zbliżyła się do niego – ale nie na tyle, by mógł stanowczo przyciągnąć ją do siebie. – A ty? – odbił piłeczkę, przyglądając się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Nie wybrałaś tego. Jesteś zadowolona? – zapytał. W ostatecznym rozrachunku nie miało to znaczenia, a jednak: był ciekaw. Tego, co – i czy cokolwiek – zmieniło się od tamtego wieczoru na plaży. – Yhm – mruknął, nie chciał rozmawiać teraz o Ramseyu, ani o Drew, chociaż mglista wizja tego drugiego, składającego pocałunek na wargach jego żony, jeszcze nie rozmyła się zupełnie w jego pamięci.
Prawie przewrócił oczami na wspomnienie o zasadach, ale nagła zmiana pozycji Melisande skutecznie starła słowa komentarza z jego warg. Wyprostował się odruchowo, instynktownie, z jednej strony chcąc się zbliżyć, z drugiej – oprzeć dłonie na jej talii, nieznośnie świadomy dotyku przyciśniętych do materiału jego spodni nóg. – Moja? – zapytał z niedowierzaniem; co takiego powiedział, co skłoniło ją do podjęcia podobnej gry? Nie był w stanie sobie przypomnieć, w głowie miał pustkę, tym przepastniejszą, im mocniej w jego nozdrza uderzał zapach Melisande. Naczynie napełnione winem objął palcami zupełnie bezwiednie, nie zwracając na nie uwagi nawet przez sekundę – skupiony wyłącznie na zaróżowionych policzkach i cieple ciała przy ciele. Nie rozumiał ani słowa z tego, co próbowała mu przekazać, ale nie protestował, gdy wzięła w dłonie jego dłoń, ani gdy opuszek palca zanurzył się w chłodnym napoju. Smak wina na ustach okazał się cierpki i słodki jednocześnie, znacznie słodsze były jednak usta Melisande – którym nie pozwolił odsunąć się od razu, tym razem nachylając się mocniej, żeby pogłębić powierzchowny pocałunek, uchwycić jej wargę pomiędzy własnymi chociaż na moment. Mruknął z niezadowoleniem, gdy się odsunęła, zdawało mu się jednak, że pojął zasady gry – zaskakującej i ekscytującej na tyle, że bez trudu odsunął od siebie ciche niedowierzanie.
Co o tym sądził? Nie był pewien, czy potrafiłby na to odpowiedzieć, nie, kiedy zakończenia nerwowe atakowały go setką bodźców, więc zwyczajnie przysunął do siebie napełniony winem kieliszek, żeby ponownie zanurzyć w nim palec – a później nakreślić ciemnoczerwoną ścieżkę, zaczynającą się u podstawy szyi i przemykającą wzdłuż załamania szczęki, wreszcie – raz jeszcze – trafiającą do ust, ale tym razem niezatrzymującą się na wargach, a przesuwającą wzdłuż języka; smakującego gorzką słodycz wina, podczas gdy jego oczy ani na moment nie oderwały się od ciemnych tęczówek Melisande. – Tak? – zapytał, zupełnie jakby upewniał się, czy właściwie zrozumiał reguły magicznego pokera. Odstawił kieliszek na podłogę, żeby obiema dłońmi oprzeć się na poduszkach, ciało odchylając nieco do tyłu. Co teraz, Melisande?
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
- Oczywiście, że mam. - powtórzyła za nim, widocznie zadowolona. Splatając dłonie za plecami, rozciągając wargi w rozbawionym uśmiechu. Pochylając się na krótki moment w którym wypowiadała słowa. Stawiając zaraz potem kilka kroków tyłem w kierunku niewielkiego barku, spoglądając ku niemu z figlarnymi iskrami w spojrzeniu. Składała się z planów i zasad. Dobrze czuła się w określonych jasno ramach, ale to nie znaczyło, że nie ciągnęło ją dalej, że nie lubiła czasem balansować na krawędzi przyjętych norm. Że… z ciekawości i z rozmysłem nie wyciągała za nie dłoni, by spróbować nowego. Odwróciła się, urywając kontakt wzrokowy dopiero na ostatnie dwa kroki, czując dokładnie, że nadal się jej przygląda. Ale nie pośpieszała ruchów, sięgając najpierw po rum z którym do niego powróciła. Nie spodziewała się - nie przewidziała go - ciepłego uścisku na nadgarstku, który sprawił, że zatrzymała ruch, odnajdując jego spojrzenie, odrobinę zaskoczona. Dlatego padające pytanie, na wypuszczone wcześniej słowa początkowo pozostały bez odpowiedzi. Przez chwilę nie potrafiła oderwać tęczówek od spojrzenia, które wraz z gestem zdawało się składać jasną prośbę. W końcu potknęła krótko głową, niezmiennie utrzymując na nim wzrok. Na kolejne pokręciła przecząco głową. - Nie. Ale… - zastanowiła się, prostując się powoli, splatając na chwilę dłonie. - ...przez chwilę miałam wrażenie, jakby zwracała się konkretnie do mnie. To pewnie przez te kadziła. - orzekła w końcu, decydując się porzucić ten temat. Przecież, to było za wcześnie - za wcześnie dla kogokolwiek by wiedzieć, mieć pewność. Opuściła ręce, choć jej dłoń mimowolnie gdy się odwracała na krótką chwilę - ledwie ułamek sekundy - dotknęła jej brzucha. Szczęśliwie dla niej samej, nadal działające kadzidła i głód, który oczekiwał, przesunęły ją dalej pozwalając w międzyczasie przygotowań wpuścić kolejne pytanie.
Ruszyła w jego stronę stawiając kroki na wytyczonej drodze. Nie śpieszyła się, udając, że nie dostrzega świecącego w jego oczach ponaglenia. Może sprawdzając jak wiele miał cierpliwości - ogólnie, czy też tylko dla niej - nie była pewna. A kiedy odpowiedź wypełniła kurczącą się między nimi przestrzeń, jej broda mimowolnie uniosła się w zadowoleniu, nieświadomie, zadarła też odrobinę górną wargę.
- Opowiedz mi, o tym więcej - prośba - a może kolejne polecenie - wypadło z jej ust, kiedy opadała obok niego z niesłabnącym uśmiechem rozciągającym jej wargi. Kiedy odbił ku niej, jej własne słowa odsunęła spojrzenie na bok, wracając nim do męża wraz z kolejnymi zdaniami, które owinęły się w przestrzeni między nimi. Nalała wina, odkładając butelkę na bok. Unosząc rękę, by pozwolić palcom zatańczyć pod brodą, ostatecznie uderzając w nią kilka razy palcem wskazującym. - Jestem zadowolona. - przyznała, w zastanowieniu zerkając gdzieś ponad nim. Pozwalając, by jej brwi zmarszczyły się odrobinę. - Bardziej niż wcześniej. - zawyrokowała po krótkiej chwili milczenia. - ale jeszcze nie kompletnie. Chcę więcej. To po pierwsze. - orzekła, przesuwając ciało bardziej na bok, tak, by nie siedzieć na własnych stopach. Odpowiedziała mu szczerze. Nie ukrywała teraz myśli i nie zamierzała się chować, dochodząc też do wniosku, że łatwiej im będzie, jeśli swoje potrzeby i myśli będzie jasno komunikować. Tego zdążyła się nauczyć i wypróbować w ciągu mijającego czasu. - Po drugie - nigdy nie nastawiałam się na to, że wybór w tej kwestii będzie mój. Istniały oczywiście pewne zmienne które w jakimś stopniu mogły go takim uczynić. - zdecydowała poddając się krótkim rozważaniom. - W tej sprawie, postawiłam na złą kartę. - dodała wzruszając łagodnie ramionami. Cóż w jednym musiała przyznać Deirdre rację - Manannan był żywy i to, była zdecydowanie zaleta. Mimowolnie dźwignęła kącik ust do góry. - Znów ty, gdybyś zdecydował się powziąć żonę wcześniej, miałbyś wybór nieograniczony do jednej. - uniosła łagodnie jedną z brwi do góry.
- Yhm? - powtórzyła po nim, przekrzywiając głowę. Zmrużyła odrobinę oczy. Z dźwięku samego dało się wyczuć niechęć do kontynuowania. Odłożyła na bok butelkę, by przesunąć się bliżej. Choć rozmowa w tej chwili pozornie nie miała sensu - każda komórka jej ciała zdawała się ciągnąć ją ku niemu - to jednocześnie, w jakiejś abstrakcyjnej przestrzeni własnego umysłu potrzebowała czasu, by upewnić się, co do powziętych planów, które mimowolnie osiadały różem na jej policzkach.
Nie była pewna. Jak nieczęsto zawierzając przeczuciu - w jakiś sposób błądząc po omacku. Co wlewało w nią jednocześnie dyskomfort, jak i niezdrową euforię. Przesunęła się z rozwagą i wcześniejszym planem, uznając tą pozycję za jednocześnie niecodzienną i bezpieczną.
- Twoja. - potwierdziła zadowolonym spojrzeniem ściągając niedowierzanie, które zawisło w jego tęczówkach - a które, rozciągnęło jeszcze mocniej jej usta. - Czyżbyś zapomniał już, co najsmaczniejsze przyszło ci spróbować? - zawiesiła między nimi pytanie, wyciągając rękę, po jego dłoń, kiedy tłumaczyła dalej zasady, które miały im towarzyszyć. Przynajmniej na razie.
- Hy-my. - zaprotestowała mruknięciem, kiedy - próbując odsunąć głowę, podążył za nią nie pozwalając jej się odsunąć od razu. Jej serce obiło się mocniej, oddech mimowolnie przyśpieszył. - Zapomniałam wspomnieć, że na więcej potrzebna jest zgoda. - dodała jeszcze jedną zasadę, choć w jej wzroku próżno było doszukiwać złości. Chwilę później, wypuściła między nich pytanie. Nadal nie wiedząc, co właśnie sądził o przedstawionym pomyśle. Od kiedy zaczęła wprowadzać to, co przyszło jej na myśl nie odezwał się nawet słowem. Ciemne spojrzenie przesuwało się więc po znajomej twarzy w poszukiwaniu oznak - zadowolenia, niechęci, a może zaskoczenia. Milczał, jednak odsunął się, przysuwając do siebie jej kieliszek - co, gdzieś w coraz bardziej zapadającej się trzeźwej myśli, uznała za rozsądniejsze, niż wylewanie na siebie alkoholu z butelki, jak planowała z początku. Podążyła spojrzeniem za jego dłonią niczym zahipnotyzowana, czując jej serce zaczyna jej niebezpiecznie galopować. Nabrała powietrza w usta, które mimowolnie zadrżały, bo kiedy podciągnęła tęczówki wyżej, natrafiła prosto na jasne niebo, skupione całkowicie na niej. Nie zareagowała w pierwszej chwili, kiedy w końcu wypuścił między nich pytanie. Mrugnęła raz w zaskoczeniu na krótką chwilę unosząc brwi. Bo nagle - w panice - uświadomiła sobie, że to nie on - a ona miała zacząć. Nie wiedzieć dlaczego, jej plan - kompletnie nierozsądnie, a może całkowicie absurdalnie zakładał, że ona będzie tą, która pierwsza wytyczy drogę. Że w ten sposób oceni, czy ten pomysł był dobry w ogóle. A nagle… całkowicie niespodziewanie - przynajmniej dla niej. Odwrócił założone na start role. Jej pierś zafalowała, co jeśli, wygłupi się całkiem? Ale ta myśl, pojawiła się i zniknęła szybko, bo ślad który pozostawił, razem z kadzidłami, nadal ciasno owijającymi jej umysł zdawały się już postanowić. Poza tym - nieświadomie przygryzła wargę - chciała zaspokoić ten niewygodny głód, który od niej dziś nie odchodził.
- Dobrze. - powiedziała więc, jednocześnie do siebie i do niego. Siebie, przekonując do ruszenia ciała. Podejmując się rękawicy, choć praktycznie nowa i niedoświadczona - a co za tym idzie też nie tak idealna jakby sobie życzyła - nie była pewna, czy zrobi to odpowiednio. Wzięła wdech w płuca, rozchylając lekko usta, wypuszczając dolną wargę z uścisku zębów.
Dźwignęła ciało do góry, przenosząc ciężar ciała na kolano lewej, tylko na chwilę przesuwając wzrokiem po tym w jaki sposób ułożył ciało. Cóż, mogła zrobić tylko jedno. Wsunęła się na niego - żadna z zasad nie broniła jej tego. Na twarzy mieszało się kilka emocji - ciekawość, pewnego rodzaju niepewność, ale i zawziętość. Spojrzenia nie odrywała od jego twarzy. Miała ochotę przesunąć dłońmi po jego torsie - ale powstrzymała się, wszak, nie do tego miały służyć dłonie. Nachyliła się, lewą ręką opierając ciężar ciała z jego boku. W końcu, gdy była już blisko przenoszą swoją uwagę na ślad, który zostawił. Ruszyła za nim, choć nie potrafiła ukryć niepewności, kolejnych gestów. Najpierw przytknęła usta na samym początku ścieżki, którą wyznaczył. Trochę sztynio z wahaniem, przesunęła je dalej. Jedna z kropli leniwie spływała w dół, dostrzegła ją - a nim się zastanowiła, sięgnęła po nią językiem, zawracając na właściwy tor. To było… całkowicie nieprzewidywalne, niezaprzeczalnie nowe i szalone. Rozgrzewało ją od środka i bawiło jednocześnie przez co, z jej ust - kiedy te zawędrowały w okolicę żuchwy wydarło się ciche, rozbawione prychnięcie. Ale nie przestała w jakiś sposób zadowolona, szczęśliwa i ukontentowana tym, że pozwalał jej spróbować tego, co wymyśliła. Druga z jej dłoni końcu wylądowała na piersi Manannana, ale nie rozpoczęła własnej wędrówki. Wędrowały tylko jej wargi, po raz pierwszy tak otwarcie, przy jego bierności. Usta i język, który czasem ściągał wino z wytyczonej ścieżki. W końcu odnalazła te jego. Ale zanim ich dotknęła, zawisła na chwilę nad nim, łapiąc znajome tęczówki. Jakby, chcąc zobaczyć wyraz jego twarzy. Zdecydowała się zrobić to, co wcześniej on zrobił na plaży. Przesunęła językiem wzdłuż jego wargi, w końcu składając pocałunek. Przesunęła rękę na jego kark - by przytrzymać go dłużej, musiała przecież sięgnąć głębiej. Nie odsuwając się, nabrała drżącego powietrza przez nozdrza, zapuszczając się dalej, odważniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie miała pojęcia ile trwał pocałunek, po którym odsunęła się, rozchylając powieki.
- Moja kolej. - wypowiedziała wprost w jego wargi, szumiało jej w głowie, oddychała ciężej, niż jeszcze przed chwilą. Odepchnęła się od jego ciała prostując, zgarniając po drodze szklankę wypełnioną rumem. Nie zsunęła się na wcześniejsze miejsce. W końcu, jeśli będzie chciał z łatwością ją przesunie - tego miała całkowitą pewność.
- Mam nowe życzenie. - powiedziała, odnajdując tęczówki swojego męża. A może pierwsze? Nie była pewna. Sięgnęła po jasną tkaninę spódnicy sukienki odkrywając całkiem prawą nogę, aż do uda. Odrzuciła na plecy ciemne kosmyki, by powracającą dłonią zsunąć z lewego ramieniu część sukienki, pozwalając jej opaść niżej, do łokcia, odsłaniając jedną z piersi. W końcu zanurzyła dwa palce w rumie, zaznaczając ścieżkę która rozpoczynała się nad stopą i wędrowała do kolana, by potem urwać się. Tylko krótką chwilę zawahała się nim - zamiast przesunąć palcami dalej, uniosła szklankę odchylając trochę głowę, wylewając alkoholu na szyję, pozwalając mu pomknąć do obojczyka, a później w dół, przez dekolt między zawieszonymi na szyi, srebrnymi ozdobami w kierunku pępka. Uniosła dłoń jedynie po to, by zanurzonymi w alkoholu palcami dodać do stworzonej przypadkowo ścieżki odnogę, która odbijała ku jej piersi. Była zachłanna. W tej chwili nie próbowała tego nawet ukrywać.
Ruszyła w jego stronę stawiając kroki na wytyczonej drodze. Nie śpieszyła się, udając, że nie dostrzega świecącego w jego oczach ponaglenia. Może sprawdzając jak wiele miał cierpliwości - ogólnie, czy też tylko dla niej - nie była pewna. A kiedy odpowiedź wypełniła kurczącą się między nimi przestrzeń, jej broda mimowolnie uniosła się w zadowoleniu, nieświadomie, zadarła też odrobinę górną wargę.
- Opowiedz mi, o tym więcej - prośba - a może kolejne polecenie - wypadło z jej ust, kiedy opadała obok niego z niesłabnącym uśmiechem rozciągającym jej wargi. Kiedy odbił ku niej, jej własne słowa odsunęła spojrzenie na bok, wracając nim do męża wraz z kolejnymi zdaniami, które owinęły się w przestrzeni między nimi. Nalała wina, odkładając butelkę na bok. Unosząc rękę, by pozwolić palcom zatańczyć pod brodą, ostatecznie uderzając w nią kilka razy palcem wskazującym. - Jestem zadowolona. - przyznała, w zastanowieniu zerkając gdzieś ponad nim. Pozwalając, by jej brwi zmarszczyły się odrobinę. - Bardziej niż wcześniej. - zawyrokowała po krótkiej chwili milczenia. - ale jeszcze nie kompletnie. Chcę więcej. To po pierwsze. - orzekła, przesuwając ciało bardziej na bok, tak, by nie siedzieć na własnych stopach. Odpowiedziała mu szczerze. Nie ukrywała teraz myśli i nie zamierzała się chować, dochodząc też do wniosku, że łatwiej im będzie, jeśli swoje potrzeby i myśli będzie jasno komunikować. Tego zdążyła się nauczyć i wypróbować w ciągu mijającego czasu. - Po drugie - nigdy nie nastawiałam się na to, że wybór w tej kwestii będzie mój. Istniały oczywiście pewne zmienne które w jakimś stopniu mogły go takim uczynić. - zdecydowała poddając się krótkim rozważaniom. - W tej sprawie, postawiłam na złą kartę. - dodała wzruszając łagodnie ramionami. Cóż w jednym musiała przyznać Deirdre rację - Manannan był żywy i to, była zdecydowanie zaleta. Mimowolnie dźwignęła kącik ust do góry. - Znów ty, gdybyś zdecydował się powziąć żonę wcześniej, miałbyś wybór nieograniczony do jednej. - uniosła łagodnie jedną z brwi do góry.
- Yhm? - powtórzyła po nim, przekrzywiając głowę. Zmrużyła odrobinę oczy. Z dźwięku samego dało się wyczuć niechęć do kontynuowania. Odłożyła na bok butelkę, by przesunąć się bliżej. Choć rozmowa w tej chwili pozornie nie miała sensu - każda komórka jej ciała zdawała się ciągnąć ją ku niemu - to jednocześnie, w jakiejś abstrakcyjnej przestrzeni własnego umysłu potrzebowała czasu, by upewnić się, co do powziętych planów, które mimowolnie osiadały różem na jej policzkach.
Nie była pewna. Jak nieczęsto zawierzając przeczuciu - w jakiś sposób błądząc po omacku. Co wlewało w nią jednocześnie dyskomfort, jak i niezdrową euforię. Przesunęła się z rozwagą i wcześniejszym planem, uznając tą pozycję za jednocześnie niecodzienną i bezpieczną.
- Twoja. - potwierdziła zadowolonym spojrzeniem ściągając niedowierzanie, które zawisło w jego tęczówkach - a które, rozciągnęło jeszcze mocniej jej usta. - Czyżbyś zapomniał już, co najsmaczniejsze przyszło ci spróbować? - zawiesiła między nimi pytanie, wyciągając rękę, po jego dłoń, kiedy tłumaczyła dalej zasady, które miały im towarzyszyć. Przynajmniej na razie.
- Hy-my. - zaprotestowała mruknięciem, kiedy - próbując odsunąć głowę, podążył za nią nie pozwalając jej się odsunąć od razu. Jej serce obiło się mocniej, oddech mimowolnie przyśpieszył. - Zapomniałam wspomnieć, że na więcej potrzebna jest zgoda. - dodała jeszcze jedną zasadę, choć w jej wzroku próżno było doszukiwać złości. Chwilę później, wypuściła między nich pytanie. Nadal nie wiedząc, co właśnie sądził o przedstawionym pomyśle. Od kiedy zaczęła wprowadzać to, co przyszło jej na myśl nie odezwał się nawet słowem. Ciemne spojrzenie przesuwało się więc po znajomej twarzy w poszukiwaniu oznak - zadowolenia, niechęci, a może zaskoczenia. Milczał, jednak odsunął się, przysuwając do siebie jej kieliszek - co, gdzieś w coraz bardziej zapadającej się trzeźwej myśli, uznała za rozsądniejsze, niż wylewanie na siebie alkoholu z butelki, jak planowała z początku. Podążyła spojrzeniem za jego dłonią niczym zahipnotyzowana, czując jej serce zaczyna jej niebezpiecznie galopować. Nabrała powietrza w usta, które mimowolnie zadrżały, bo kiedy podciągnęła tęczówki wyżej, natrafiła prosto na jasne niebo, skupione całkowicie na niej. Nie zareagowała w pierwszej chwili, kiedy w końcu wypuścił między nich pytanie. Mrugnęła raz w zaskoczeniu na krótką chwilę unosząc brwi. Bo nagle - w panice - uświadomiła sobie, że to nie on - a ona miała zacząć. Nie wiedzieć dlaczego, jej plan - kompletnie nierozsądnie, a może całkowicie absurdalnie zakładał, że ona będzie tą, która pierwsza wytyczy drogę. Że w ten sposób oceni, czy ten pomysł był dobry w ogóle. A nagle… całkowicie niespodziewanie - przynajmniej dla niej. Odwrócił założone na start role. Jej pierś zafalowała, co jeśli, wygłupi się całkiem? Ale ta myśl, pojawiła się i zniknęła szybko, bo ślad który pozostawił, razem z kadzidłami, nadal ciasno owijającymi jej umysł zdawały się już postanowić. Poza tym - nieświadomie przygryzła wargę - chciała zaspokoić ten niewygodny głód, który od niej dziś nie odchodził.
- Dobrze. - powiedziała więc, jednocześnie do siebie i do niego. Siebie, przekonując do ruszenia ciała. Podejmując się rękawicy, choć praktycznie nowa i niedoświadczona - a co za tym idzie też nie tak idealna jakby sobie życzyła - nie była pewna, czy zrobi to odpowiednio. Wzięła wdech w płuca, rozchylając lekko usta, wypuszczając dolną wargę z uścisku zębów.
Dźwignęła ciało do góry, przenosząc ciężar ciała na kolano lewej, tylko na chwilę przesuwając wzrokiem po tym w jaki sposób ułożył ciało. Cóż, mogła zrobić tylko jedno. Wsunęła się na niego - żadna z zasad nie broniła jej tego. Na twarzy mieszało się kilka emocji - ciekawość, pewnego rodzaju niepewność, ale i zawziętość. Spojrzenia nie odrywała od jego twarzy. Miała ochotę przesunąć dłońmi po jego torsie - ale powstrzymała się, wszak, nie do tego miały służyć dłonie. Nachyliła się, lewą ręką opierając ciężar ciała z jego boku. W końcu, gdy była już blisko przenoszą swoją uwagę na ślad, który zostawił. Ruszyła za nim, choć nie potrafiła ukryć niepewności, kolejnych gestów. Najpierw przytknęła usta na samym początku ścieżki, którą wyznaczył. Trochę sztynio z wahaniem, przesunęła je dalej. Jedna z kropli leniwie spływała w dół, dostrzegła ją - a nim się zastanowiła, sięgnęła po nią językiem, zawracając na właściwy tor. To było… całkowicie nieprzewidywalne, niezaprzeczalnie nowe i szalone. Rozgrzewało ją od środka i bawiło jednocześnie przez co, z jej ust - kiedy te zawędrowały w okolicę żuchwy wydarło się ciche, rozbawione prychnięcie. Ale nie przestała w jakiś sposób zadowolona, szczęśliwa i ukontentowana tym, że pozwalał jej spróbować tego, co wymyśliła. Druga z jej dłoni końcu wylądowała na piersi Manannana, ale nie rozpoczęła własnej wędrówki. Wędrowały tylko jej wargi, po raz pierwszy tak otwarcie, przy jego bierności. Usta i język, który czasem ściągał wino z wytyczonej ścieżki. W końcu odnalazła te jego. Ale zanim ich dotknęła, zawisła na chwilę nad nim, łapiąc znajome tęczówki. Jakby, chcąc zobaczyć wyraz jego twarzy. Zdecydowała się zrobić to, co wcześniej on zrobił na plaży. Przesunęła językiem wzdłuż jego wargi, w końcu składając pocałunek. Przesunęła rękę na jego kark - by przytrzymać go dłużej, musiała przecież sięgnąć głębiej. Nie odsuwając się, nabrała drżącego powietrza przez nozdrza, zapuszczając się dalej, odważniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie miała pojęcia ile trwał pocałunek, po którym odsunęła się, rozchylając powieki.
- Moja kolej. - wypowiedziała wprost w jego wargi, szumiało jej w głowie, oddychała ciężej, niż jeszcze przed chwilą. Odepchnęła się od jego ciała prostując, zgarniając po drodze szklankę wypełnioną rumem. Nie zsunęła się na wcześniejsze miejsce. W końcu, jeśli będzie chciał z łatwością ją przesunie - tego miała całkowitą pewność.
- Mam nowe życzenie. - powiedziała, odnajdując tęczówki swojego męża. A może pierwsze? Nie była pewna. Sięgnęła po jasną tkaninę spódnicy sukienki odkrywając całkiem prawą nogę, aż do uda. Odrzuciła na plecy ciemne kosmyki, by powracającą dłonią zsunąć z lewego ramieniu część sukienki, pozwalając jej opaść niżej, do łokcia, odsłaniając jedną z piersi. W końcu zanurzyła dwa palce w rumie, zaznaczając ścieżkę która rozpoczynała się nad stopą i wędrowała do kolana, by potem urwać się. Tylko krótką chwilę zawahała się nim - zamiast przesunąć palcami dalej, uniosła szklankę odchylając trochę głowę, wylewając alkoholu na szyję, pozwalając mu pomknąć do obojczyka, a później w dół, przez dekolt między zawieszonymi na szyi, srebrnymi ozdobami w kierunku pępka. Uniosła dłoń jedynie po to, by zanurzonymi w alkoholu palcami dodać do stworzonej przypadkowo ścieżki odnogę, która odbijała ku jej piersi. Była zachłanna. W tej chwili nie próbowała tego nawet ukrywać.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
– Hm – mruknął cicho, częściowo w zastanowieniu, częściowo potakująco – niepewny, czy chciał mocniej zagłębiać się w rozważania na temat poczynionych przez wiedźmę gestów. Pamiętał jej słowa mgliście, pamiętał też, że wywołały u niego dyskomfort – i że stara czarownica sprawiała wrażenie kogoś, kto widział zbyt wiele – więcej niż chciał pokazać. Najchętniej zapomniałby o tym spotkaniu całkowicie, zresztą: sam nie wiedział, co właściwie pamiętał. Cały rytuał, który odbył się na polanie, zdawał się zasnuty warstwą gęstego dymu, pogrążony w oparach częściowej niepamięci; emocje były w jego umyśle wyraźniejsze niż obrazy, przed oczami migotały mu jedynie urywki, pojedyncze twarze, pozbawione kontekstu chwile. Czerń kłębiącej się ponad reemem magii, szepty wypełniające czaszkę; ciepły, lepki dotyk zwierzęcych wnętrzności, gorąc dłoni Melisande zamkniętej pomiędzy jego palcami, szkarłatne smugi znaczące jasną skórę. Miękkie wargi na jego ustach, opuszki palców muskające kark, uśmiech odbierający zmysły; celtycka muzyka oplatająca to wszystko niczym wzburzone fale, wdzierająca się do uszu, gardła, płuc. I ona, stojąca pośrodku tego chaosu jak latarnia morska, wskazująca drogę zbłąkanym żeglarzom.
Nie chciał już dłużej jej szukać, czekać, nie, kiedy była obok – ale jej prośba zatrzymała go w pół gestu, zmuszając do zastanowienia. Oparł się wygodniej na własnych dłoniach, przyglądając się jej przez kilka długich sekund; wahając się nad doborem słów, choć te formowały się na jego języku wyjątkowo łatwo, a majaczący na krawędzi pojmowania zapach kadzidła skutecznie usuwał z ich drogi bariery, o które w innych okolicznościach z pewnością by się rozbiły. – Jestem zafascynowany – przyznał, całkowicie szczerze, z błyskiem w spojrzeniu podkreślającym prawdziwość jego słów; cichych, zachrypniętych. Nie kłamał, początkowa opinia na temat Melisande była jedną z największych pomyłek popełnionych przez niego w ciągu ostatnich miesięcy; zaaferowany innymi zadaniami, działaniami z ramienia Rycerzy Walpurgii, tajemnicą zawieszonego na szyi odłamka – nie włożył żadnego w wysiłku w poznanie jej bardziej, nie spodziewając się, że część odpowiedzi na dręczące go pytania znajdowała się tuż obok niego. – Zaskoczony – dodał po chwili, wciąż z trudem odnajdując właściwe słowa. Na ogół nie miał z nimi problemu, snucie opowieści na temat własnych podbojów przychodziło mu równie łatwo, co oddychanie, ale to było coś innego. – Zaciekawiony. I… – zaczął – urywając jednak w połowie, pozwalając niewyklarowanemu zdaniu umrzeć na jego ustach, świadom, że było coś jeszcze, ale nie będąc w stanie tego uchwycić; czując, jak sens umyka mu nieubłagalnie, rozmywając się w gorącu otaczającego ich powietrza. Zamienił więc stwierdzenie w pytanie, odbijając piłeczkę w stronę Melisande, ani na moment nie przestając uważnie jej obserwować – wychwytując, już bez większego trudu, znajomy gest: palec muskający podbródek, niezawodny znak, że nad czymś się zastanawiała.
– Więcej? – powtórzył za nią, bez kpiny barwiącej głoski. – Więcej czego? – doprecyzował, unosząc się nieco wyżej. Wiedział, że nie chciała stać w cieniu, dała mu to do zrozumienia wystarczająco wyraźnie, by zrozumiał przekaz bez większych wątpliwości – ale nie był pewien, na czym dokładnie jej zależało. Przesunął się nieco, niejako dopasowując się do jej zmiany pozycji, opierając dłoń tuż obok jej dłoni. – Nigdy? – podchwycił, z niedowierzaniem. Wiedział, że wcześniej była obiecana innemu; słyszał o śmierci Alpharda Blacka, a fakt, że okrzyknięto go bohaterem, uwierał go w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie opisać ani wyjaśnić. Nie powinno go to obchodzić, nie znał go nawet – a jego dokonania wydawały się prawdziwe. A jednak, każde wspomnienie niedoszłego męża Melisande kojarzyło mu się z drewnianą drzazgą wbitą głęboko pod paznokieć; nie bolesną, ale irytującą. – Miałaś nadzieję poślubić innego – zauważył, prawie obojętnie. W jego głosie nie było zazdrości ani oskarżenia, a jedynie niewypowiedziane pytanie tańczące na ostatnich głoskach.
Na jej kolejne słowa nie odpowiedział od razu, odrywając jedynie dłoń od podłogi, żeby potrzeć krawędź żuchwy. – Miałbym – przytaknął. – Miałem – poprawił się po sekundowej pauzie. – Może też postawiłem na złą kartę – dodał, odpychając jednak natychmiast od siebie myśl, która zamajaczyła w jego umyśle; nie było tu dla niej miejsca, nie miała już żadnego znaczenia.
Zwłaszcza, kiedy Melisande zbliżyła się do niego, przyjmując pozycję ścierającą na proch wszystkie inne rozproszenia; ciepło promieniujące od jej ciała, nóg przyciśniętych do jego ud, skutecznie odbierało mu zmysły – sprawiając, że nie chciał niczego poza przyciągnięciem jej do siebie, blisko, bliżej; podążenia językiem wzdłuż szkarłatnych linii na skórze, przekonania się, jak smakowały. – Hm – mruknął, ściskając mocniej jej palce pomiędzy własnymi i odpychając się od ziemi, żeby znaleźć się tuż przy jej twarzy, wypowiadając kolejne słowa prosto w jej usta. – Chyba potrzebuję przypomnienia – stwierdził, mimo że pamiętał doskonale zdania, do których się odnosiła.
Prychnął z niezadowoleniem, gdy odsunęła się od niego, zgoda? Kącik warg drgnął mu w górę, nie potrzebował niczyjej zgody – nie przywykł do proszenia o nią i nie miał zamiaru robić tego również teraz, z ciekawości przystając na zasady wymyślonej przez Melisande gry – jak na pirata przystało gotów złamać je w każdej chwili. Choć jeszcze nie teraz; odchylił głowę do tyłu odruchowo, bezwiednie, gdy jej usta zatrzymały się na jego szyi, a gorący oddech posłał przyjemną falę wzdłuż zakończeń nerwowych. Wciągnął gwałtownie powietrze, jedną dłonią wciąż podpierając się na łokciu, drugą – sięgając do niej, zaciskając na tkaninie sukienki zebranej na plecach, świadomy każdego centymetra przylegającego do niego ciała. Zadowolony pomruk wydarł się spomiędzy jego warg w odpowiedzi na usta Melisande przesuwające się wzdłuż jego żuchwy, a kiedy tylko poczuł ciepły i wilgotny dotyk jej języka, zapomniał zupełnie o jakichkolwiek zasadach, pogłębiając pocałunek – upojony cierpkim smakiem wina i słodką wonią jej ust. Nie pozostał jej dłużny, nie zastanawiając się ani przez moment, czy tego właśnie chciała; unosząc się wyżej, wyszedł jej naprzeciw, palce splecione na karku traktując jak zachętę, własne również przesuwając w górę, poirytowany obecnością okrywającej skórę tkaniny. Wsunął język pomiędzy jej wargi, bynajmniej nie odrzucony rdzawym posmakiem wypitej wcześniej krwi; obejmując ją obiema ramionami, przyciągnął ją mocniej ku sobie, opierając się na poduszkach – nie spodziewając się, że odsunie się od niego, zapominając kompletnie o grze – dopóki wyszeptane wprost w jego wagi słowa nie przedarły się przez otumaniony umysł, uświadamiając go, że nadal poruszali się zgodnie z wytyczonymi przez Melisande ścieżkami.
Jak długo jeszcze – pozostawało niewiadomą.
Wypuścił powietrze z niezadowoleniem, rozchylając powieki – nie mając pojęcia, w którym momencie je przymknął. Wszystkie jego instynkty nakazywały mu przerwać tę zabawę, pragnął jej tu i teraz – ale odnajdując zapomniane resztki silnej woli, dźwignął się na łokcie, obserwując jej poczynania. – Życzenie? – powtórzył, głosem ciężkim od pożądania, ale jej gesty odpowiedziały mu prędzej, niż zdążyły zrobić to słowa.
Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Odepchnął się od ziemi od razu, płynnym ruchem oplatając palcami jej kostkę – przytrzymując ją w miejscu, gdy sam pochylił się, żeby musnąć ustami skórę tuż ponad zgrabną stopą, językiem śledząc wyznaczony przez alkohol szlak – sięgający aż do kolana, i tylko do kolana; zupełnie jakby Melisande umyślnie go drażniła, sprawdzając, czy zdecyduje się na złamanie wyznaczonych przez nią reguł. Miał zamiar to zrobić – ale jeszcze nie teraz, więc z trudem odrywając wargi od miękkiej skóry na jej łydce, dźwignął się wyżej, częściowo wysuwając się spod niej – żeby później popchnąć ją w kierunku usłanego na ziemi posłania, w świadomy sposób chwiejąc równowagą sił; prawą dłoń przesuwając na dół jej pleców, gotowy do zamortyzowania ewentualnego upadku.
Który nie nastąpił; zamiast popchnąć ją na poduszki, pochylił się niżej, ustami sięgając szyi – spijając wprost z niej resztki alkoholu, dokładnie tak, jak chciała; tylko na moment zbaczając z wytyczonej ścieżki, żeby zębami musnąć płatek ucha. Jedną dłonią wciąż przytrzymując ją w talii, drugą przesunął wyżej, wzdłuż gładkiej tkaniny sukienki i dalej; przesuwając się ponad nią, żeby szorstkimi opuszkami palców przemknąć ponad odsłoniętą piersią, jeszcze nim dotarły do niej usta i język, okręgami rysujący chaotyczne kształty na rozgrzanej skórze. Wyznaczona przez cierpki alkohol ścieżka dobiegła końca, ale Manannan kończyć nie zamierzał; nie odsunął się, żeby wyrysować nową na własnym ciele, zapominając zupełnie o zasadach czy regułach, które i tak na ogół wyłącznie go irytowały; zamiast tego – przesunął ciężar ciała w jej stronę, chcąc zmusić ją, żeby położyła się na plecach, kierując ją w stronę rozłożonych w namiocie poduszek.
Nie chciał już dłużej jej szukać, czekać, nie, kiedy była obok – ale jej prośba zatrzymała go w pół gestu, zmuszając do zastanowienia. Oparł się wygodniej na własnych dłoniach, przyglądając się jej przez kilka długich sekund; wahając się nad doborem słów, choć te formowały się na jego języku wyjątkowo łatwo, a majaczący na krawędzi pojmowania zapach kadzidła skutecznie usuwał z ich drogi bariery, o które w innych okolicznościach z pewnością by się rozbiły. – Jestem zafascynowany – przyznał, całkowicie szczerze, z błyskiem w spojrzeniu podkreślającym prawdziwość jego słów; cichych, zachrypniętych. Nie kłamał, początkowa opinia na temat Melisande była jedną z największych pomyłek popełnionych przez niego w ciągu ostatnich miesięcy; zaaferowany innymi zadaniami, działaniami z ramienia Rycerzy Walpurgii, tajemnicą zawieszonego na szyi odłamka – nie włożył żadnego w wysiłku w poznanie jej bardziej, nie spodziewając się, że część odpowiedzi na dręczące go pytania znajdowała się tuż obok niego. – Zaskoczony – dodał po chwili, wciąż z trudem odnajdując właściwe słowa. Na ogół nie miał z nimi problemu, snucie opowieści na temat własnych podbojów przychodziło mu równie łatwo, co oddychanie, ale to było coś innego. – Zaciekawiony. I… – zaczął – urywając jednak w połowie, pozwalając niewyklarowanemu zdaniu umrzeć na jego ustach, świadom, że było coś jeszcze, ale nie będąc w stanie tego uchwycić; czując, jak sens umyka mu nieubłagalnie, rozmywając się w gorącu otaczającego ich powietrza. Zamienił więc stwierdzenie w pytanie, odbijając piłeczkę w stronę Melisande, ani na moment nie przestając uważnie jej obserwować – wychwytując, już bez większego trudu, znajomy gest: palec muskający podbródek, niezawodny znak, że nad czymś się zastanawiała.
– Więcej? – powtórzył za nią, bez kpiny barwiącej głoski. – Więcej czego? – doprecyzował, unosząc się nieco wyżej. Wiedział, że nie chciała stać w cieniu, dała mu to do zrozumienia wystarczająco wyraźnie, by zrozumiał przekaz bez większych wątpliwości – ale nie był pewien, na czym dokładnie jej zależało. Przesunął się nieco, niejako dopasowując się do jej zmiany pozycji, opierając dłoń tuż obok jej dłoni. – Nigdy? – podchwycił, z niedowierzaniem. Wiedział, że wcześniej była obiecana innemu; słyszał o śmierci Alpharda Blacka, a fakt, że okrzyknięto go bohaterem, uwierał go w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie opisać ani wyjaśnić. Nie powinno go to obchodzić, nie znał go nawet – a jego dokonania wydawały się prawdziwe. A jednak, każde wspomnienie niedoszłego męża Melisande kojarzyło mu się z drewnianą drzazgą wbitą głęboko pod paznokieć; nie bolesną, ale irytującą. – Miałaś nadzieję poślubić innego – zauważył, prawie obojętnie. W jego głosie nie było zazdrości ani oskarżenia, a jedynie niewypowiedziane pytanie tańczące na ostatnich głoskach.
Na jej kolejne słowa nie odpowiedział od razu, odrywając jedynie dłoń od podłogi, żeby potrzeć krawędź żuchwy. – Miałbym – przytaknął. – Miałem – poprawił się po sekundowej pauzie. – Może też postawiłem na złą kartę – dodał, odpychając jednak natychmiast od siebie myśl, która zamajaczyła w jego umyśle; nie było tu dla niej miejsca, nie miała już żadnego znaczenia.
Zwłaszcza, kiedy Melisande zbliżyła się do niego, przyjmując pozycję ścierającą na proch wszystkie inne rozproszenia; ciepło promieniujące od jej ciała, nóg przyciśniętych do jego ud, skutecznie odbierało mu zmysły – sprawiając, że nie chciał niczego poza przyciągnięciem jej do siebie, blisko, bliżej; podążenia językiem wzdłuż szkarłatnych linii na skórze, przekonania się, jak smakowały. – Hm – mruknął, ściskając mocniej jej palce pomiędzy własnymi i odpychając się od ziemi, żeby znaleźć się tuż przy jej twarzy, wypowiadając kolejne słowa prosto w jej usta. – Chyba potrzebuję przypomnienia – stwierdził, mimo że pamiętał doskonale zdania, do których się odnosiła.
Prychnął z niezadowoleniem, gdy odsunęła się od niego, zgoda? Kącik warg drgnął mu w górę, nie potrzebował niczyjej zgody – nie przywykł do proszenia o nią i nie miał zamiaru robić tego również teraz, z ciekawości przystając na zasady wymyślonej przez Melisande gry – jak na pirata przystało gotów złamać je w każdej chwili. Choć jeszcze nie teraz; odchylił głowę do tyłu odruchowo, bezwiednie, gdy jej usta zatrzymały się na jego szyi, a gorący oddech posłał przyjemną falę wzdłuż zakończeń nerwowych. Wciągnął gwałtownie powietrze, jedną dłonią wciąż podpierając się na łokciu, drugą – sięgając do niej, zaciskając na tkaninie sukienki zebranej na plecach, świadomy każdego centymetra przylegającego do niego ciała. Zadowolony pomruk wydarł się spomiędzy jego warg w odpowiedzi na usta Melisande przesuwające się wzdłuż jego żuchwy, a kiedy tylko poczuł ciepły i wilgotny dotyk jej języka, zapomniał zupełnie o jakichkolwiek zasadach, pogłębiając pocałunek – upojony cierpkim smakiem wina i słodką wonią jej ust. Nie pozostał jej dłużny, nie zastanawiając się ani przez moment, czy tego właśnie chciała; unosząc się wyżej, wyszedł jej naprzeciw, palce splecione na karku traktując jak zachętę, własne również przesuwając w górę, poirytowany obecnością okrywającej skórę tkaniny. Wsunął język pomiędzy jej wargi, bynajmniej nie odrzucony rdzawym posmakiem wypitej wcześniej krwi; obejmując ją obiema ramionami, przyciągnął ją mocniej ku sobie, opierając się na poduszkach – nie spodziewając się, że odsunie się od niego, zapominając kompletnie o grze – dopóki wyszeptane wprost w jego wagi słowa nie przedarły się przez otumaniony umysł, uświadamiając go, że nadal poruszali się zgodnie z wytyczonymi przez Melisande ścieżkami.
Jak długo jeszcze – pozostawało niewiadomą.
Wypuścił powietrze z niezadowoleniem, rozchylając powieki – nie mając pojęcia, w którym momencie je przymknął. Wszystkie jego instynkty nakazywały mu przerwać tę zabawę, pragnął jej tu i teraz – ale odnajdując zapomniane resztki silnej woli, dźwignął się na łokcie, obserwując jej poczynania. – Życzenie? – powtórzył, głosem ciężkim od pożądania, ale jej gesty odpowiedziały mu prędzej, niż zdążyły zrobić to słowa.
Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Odepchnął się od ziemi od razu, płynnym ruchem oplatając palcami jej kostkę – przytrzymując ją w miejscu, gdy sam pochylił się, żeby musnąć ustami skórę tuż ponad zgrabną stopą, językiem śledząc wyznaczony przez alkohol szlak – sięgający aż do kolana, i tylko do kolana; zupełnie jakby Melisande umyślnie go drażniła, sprawdzając, czy zdecyduje się na złamanie wyznaczonych przez nią reguł. Miał zamiar to zrobić – ale jeszcze nie teraz, więc z trudem odrywając wargi od miękkiej skóry na jej łydce, dźwignął się wyżej, częściowo wysuwając się spod niej – żeby później popchnąć ją w kierunku usłanego na ziemi posłania, w świadomy sposób chwiejąc równowagą sił; prawą dłoń przesuwając na dół jej pleców, gotowy do zamortyzowania ewentualnego upadku.
Który nie nastąpił; zamiast popchnąć ją na poduszki, pochylił się niżej, ustami sięgając szyi – spijając wprost z niej resztki alkoholu, dokładnie tak, jak chciała; tylko na moment zbaczając z wytyczonej ścieżki, żeby zębami musnąć płatek ucha. Jedną dłonią wciąż przytrzymując ją w talii, drugą przesunął wyżej, wzdłuż gładkiej tkaniny sukienki i dalej; przesuwając się ponad nią, żeby szorstkimi opuszkami palców przemknąć ponad odsłoniętą piersią, jeszcze nim dotarły do niej usta i język, okręgami rysujący chaotyczne kształty na rozgrzanej skórze. Wyznaczona przez cierpki alkohol ścieżka dobiegła końca, ale Manannan kończyć nie zamierzał; nie odsunął się, żeby wyrysować nową na własnym ciele, zapominając zupełnie o zasadach czy regułach, które i tak na ogół wyłącznie go irytowały; zamiast tego – przesunął ciężar ciała w jej stronę, chcąc zmusić ją, żeby położyła się na plecach, kierując ją w stronę rozłożonych w namiocie poduszek.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Nie była pewna czy jej odpowie, ale mimo to poprosiła o więcej w milczeniu i z pozornym spokojem czekając na to, co miało paść jako następne. Bo coś musiało już teraz - tylko, miało napełnić ją zachwytem czy rozczarowaniem. Wciągnęła powietrze, unosząc kieliszek, pociągając z niego odrobinę wina. Nie chciała się zawieść. Nie potrafiła ukryć rozciągających się w chwilowym zaskoczeniu oczu, które przerodziły się szybko w samozadowolenie, rozciągając na nowo jej wargi. Bo odpowiedź, którą dostała była lepsza niż jakiekolwiek wyobrażenie. Świadczyła o tym, że osiągała swój cel. Przyciągnęła go i sprawiła, by zainteresował się tym, co miała do zaoferowania. Miała o wiele więcej ponad ładną twarz i zgrabne ciało, teraz musiał już to rozumieć lepiej. A jednocześnie w jakiś sposób każde ze słów, które wypowiedział zdawało się rezonować też z tym co działo się wewnątrz niej. Z każdym mijającym dniem od wydarzeń na plaży czuła dziwnego rodzaju chęć by znajdował się obok, przyjemność w odkrywaniu go w różnych momentach i chwilach. Zaskakiwało ją to bo nie czuła tego wcześniej. Nie tylko przy nim. I ciekawiło to, czego dowie się jako następne.
- Ciebie. - odpowiedziała mu bez zawahania ze stanowczością i szczerością, odbijającą się w spojrzeniu które przesuwało się po należącej do Manannana twarzy. Bez wstydu, czy lęku. Pociągała ją jego złość - może dlatego świadomie czasem go drażniła, lubiła też momenty w których wykazywał się delikatnością i czułością o które nie posądzała go wcześniej. Oparła jedną rękę przed sobą. Wypowiadając następne słowa, nieświadomie, mimowolnie, poruszała ramionami wysuwając to jedno to drugie w jego stronę. Jakby nimi frywolnie akcentując słowa. - Chcę wszystkich wersji z których się składasz. - wszystko inne mogła wydrzeć od losu sama. Normalnie, nie bywała taka, teraz po prostu szła za podszeptami umysłu, ciała i kadziła. Chciała wszystkie. Skoro oddała mu już pożądanie i prawdopodobnie sympatię, mogła więcej, ale chciała coś w zamian. Zachłannie, chciała go całego. - Posiadasz w sobie odwagę, by mi je pokazać? - zapytała, obijając się dłonią, prostując do wcześniejszej pozycji. Dlaczego nastawiała się dziś na potencjalne rozczarowanie? Nie wiedziała, może badała granice, wypowiadała słowa na które nie odważyłby się, gdyby nie stan w którym się znajdowała. Może straciła całą cierpliwość wcześniej. Może chciała pewności, obawiając się tego co czuła, bo było przerażająco nowe i zdawało się z powoli rozciągać, nie posiadając określonego ani początku, ani końca. A może nie obawiała się jego odpowiedzi, miała dobry nastrój, a świat skłaniał się dziś ku niej.
- Nie nastawiać, a próbować go moim uczynić to dwie różne rzeczy. - zwróciła mu uwagę, unosząc lekko brode. Wypuściła z ust krótkie westchnienie. - Zdecydowałam się za niego wyjść. Nadziei z niechęcią pozostawiam tylko to, na co nie mam wpływu. - poprawiła go. Nigdy o niego nie zapytał. A ona nigdy też o nim nie mówiła. Ale wcześniej, szczerość zdawała się oddalonym, nieosiągalnym stanem. Gdy ukrywali się przed sobą. - Chcesz wiedzieć, co między nami zaszło? Czy co do niego czułam? - w jaki sposób Black zdecydował się sięgnąć po Rosierównę. Pytanie zawisło między nimi, kiedy pozwoliła głowie przesunąć się z zaciekawieniem na bok pozostawiając ciemne spojrzenie skupione na nim. Nie zdawał jej się tego wyrzucać, a jedynie stwierdzać.
Kolejna odpowiedź najpierw uniosła jej brwi do góry. A później sprawiła że zamrugała kilka razy w niespodziewanym zaskoczeniu zaraz marszcząc w niezrozumieniu nos. Nazywał ją złą kartą? Taka była jej pierwsza myśl, ale nie miała logicznego sensu - nie po słowach, które powiedział chwilę wcześniej. Więc… do czego mógł się odnosić? - Kiedy? - zapytała więc, mrużąc trochę oczy, odsuwając do tyłu głowę.
Jej serce mimowolnie obiło się mocniej, kiedy znalazł się bliżej, na chwilę wybijając ją całkiem z powziętych planów i myśli. Ciemne tęczówki w lekko rozszerzonych oczach przesuwały się po jego twarzy, gdy wypowiadał słowa w jej usta. Mrugnęła, raz, drugi, odzyskując rezon, biorąc wdech w rozchylone wargi, które rozciągnęła w uśmiechu. - Zaraz podadzą kolację. - przesunęła palcami po trzymanej brodzie. Kciukiem zanurzonym w winie musnęła jego usta przysuwając własne wargi, czując jak on odpowiada jej tym samym pożądaniem które rozpalało się w niej całej od wydarzeń na polanie. Kontrolowanym ostatkami sił, chęci na spróbowanie czegoś innego. Niezadowolone prychnięcie nie odsunęło jej zadowolenia. Ale nie umknął jej drgający kącik, na który odpowiedziała zmrużonymi oczami.
Cichy, zadowolony pomruk i dłoń wędrująca na jej plecy, zaciskająca się na tkaninie sukienki, zdawały się potwierdzeniem, które ją zachęciło. Którego potrzebowała, czyniąc jej gest odważniejszymi. Z zaskoczeniem ukazanym jedynie w mruknięciu przyjmując go gdy wychodził jej naprzeciw. Zduszony oddech uciekł z jej warg gdy przyciągnął ją ramionami bliżej, zakleszczył całkiem. Ale jego bliskość, stanowczość, zapach uderzyły w nią tylko potęgowane zapachem kadzidła, który zdawał się podążać wraz z nimi. To się zmieniło. Nie dzisiaj - już wcześniej. To, jak traktował ją łagodnością i szacunkiem, a potem nieznanym i niepohamowanym ogniem, wręcz pierwotną, prymitywną potrzebą. Ledwie już pamiętała ich pierwsze wspólne nocne spotkania tak nijakie i nudne. Powierzchowne pocałunki i równie powierzchowny seks - który teraz przynosił jej znacznie więcej, niż myślała że może. Nie przeszkadzało jej, że dłonie nadal pokrywają pozostałości z rytuału, jego, naznaczone były tym samym. Uwolnioną rękę - którą nie musiała się już podpierać, gdy położył się na plecach - przeniosła na bok jego szyi, przytrzymując ją. Nieświadomie, przesuwając paznokciem kciuka po skórze. Może po to, by oderwać wargi, zatrzymać go, gdyby znów ruszył za nią, gdy jedna myśl zamajaczyła w jej głowie. Też chciała spróbować, a może chciała, by on zasmakował jej właśnie w taki sposób.
- Życzę sobie żebyś - wypadło spomiędzy jej warg jako pierwsze wraz z towarzyszącym jej przyśpieszonym biciem serca. - pokazał mi każdy sposób - powiedziała, przesuwając palcami skąpymi w alkoholu po nodze, odrywając wzrok do twarzy męża tylko na chwilę, by znaleźć szklankę z alkoholem. - którego spróbowałeś wcześniej. - miała w tym swój własny cel. Jak zawsze - a może jak często, niewiele robiła bez powodu. Ta myśl, czekała na odpowiednią chwilę. A odurzona kadzidłem i pragnieniem, wypuściła ją bezwstydnie w przestrzeń między nimi. Spoglądając ku niemu wzrokiem wypełnionym jednocześnie całkowicie nieodpowiednim pożądaniem, ale i ostrością założonego planu. Z zabarwionymi z podniecenia policzkami, unoszącą się i opadającą klatką piersiową, alkoholem, spływającym w dół jej obojczyka. - Potem, życzę sobie odkryć kolejne. - mówiła cicho, głośniej nie musiała, kiedy uniósł jej nogę, nachylając się nad nią. Pierwszy dotyk jego warg na skórze przeszedł przez jej ciało dreszczem wypuszczając z ust ciche westchnienie. - Może nawet z tobą. - szepnęła w żarcie, który rozmył się zanim dodała do niego figlarny uśmiech, skupiona na tym co robił. Tęczówki wypełnione zafascynowaniem towarzyszyły mu w drodze, którą przemierzał, kiedy zaczynała oddychać coraz ciężej, a krew coraz mocniej buzować w żyłach. Zaśmiała się lekko, na krótką chwilę tracąc kontrolę, równowagę, kiedy ją popchnął. Bez strachu poddawała się gestom, jednak wyciągając rękę, układając ją za sobą, asekurując się nią. Pierś zafalowała w rytmie obijającego się coraz mocniej serca. Westchnienie, wypadło znów z warg gdy jego zęby zahaczyły o płatek ucha. Dłoń przesuwająca się ponad jej piersią była podniecająco irytująca, a przez mgłę przypomniała sobie coś jeszcze. Własną przerzuciła na jego ramię, uderzając lekko, nieprzytomnie, w plecy małżonka kilka razy. - Ręce. - skarciła go, ale chwilę później kiedy drażnił językiem wyznaczone miejsce zapomniała całkiem dlaczego. Nabrała chaotycznie powietrze, ciche jęknięcie opuściło jej wargi, mimowolnie unosząc się wyżej, bliżej, stając w tej samej chwili w opozycji do niego. Zaparła ciało w półświadomej niewerbalnej sprzeczce. Uniosła ręce, układając je na jego bokach, zaciskając je na koszuli, zbierając ją w palcach by dotrzeć do gołej skóry. Paznokciami przesuwając po odsłoniętej skórze kiedy pociągnęła ją do góry - nie złamała zasad - w przeciwieństwie do Manannana, przesuwała jedynie to, co potrzebowała, reszta była tylko ich niewinnym nagięciem. Dźwignęła się na kolana, żeby pociągnąć ją wyżej. Odrzuciła wszystko na bok niedbale, chaotycznie. Przysuwając się jeszcze, blisko, bliżej, ujmując jego twarz w ręce, odnajdując usta. Była gotowa, była spragniona. Chciała już, znów, się z nim zjednać. - Chodź. - wyrzuciła mruknięciem między jednym coraz bardziej nerwowym pocałunkiem a drugim w głoskach zadrżało ponaglenie, choć paradoksalnie to ona odciągała ten moment chcąc zrealizować powstały wcześniej plan. Kadzidło które nadal panowało nad umysłem jednocześnie zdawało się ją odurzać, ale i otwierać. Pragnęła go, ale dziś na innych warunkach, podobało jej się miejsce z którego zaczynała. Z chęci, czy przez kadzidło? Nie wiedziała, ale wyszła mu naprzeciw, gdy znów skierował ich w stronę poduszek. Dwa żywioły, ogień i woda, zaczęły się ze sobą ścierać. Kto był którym? Nie była pewna. Ale siły miał więcej. A kontroli dziś chyba dać jej nie zamierzał. Dlatego naturalnie chwilę później zaczynała przechylać się w tył wraz z jego zamysłem. Mruknęła z niezadowoleniem, nie przerywając trwającego pocałunku, zamiast tego oplatając ręce wokół jego szyi. Zakleszczając je wokół niego. Przesunęła nogi, a gdy podparł się za nią, chcąc ją ułożyć nie opadła na nie miękko. Nie poluźniła uścisku. A po kilku sekundach konsternacji w której zamarło wszystko, parsknęła krótkim śmiechem, odrzucając na chwilę głowę, nadal się go trzymając. Oddech miała ciężki, łapała powietrze, zerkając w stronę męża. Krzyżując z nim tęczówki.
- Obierz dziś inny szlak. - zażądała, poprosiła, rozkazała niższym głosem, mierząc go roziskrzonymi tęczówkami. Tam już była wcześniej. Wcześniej, więcej niż raz. Przeważnie prowadził, górując nad nią. Wyjątkiem zdawała się plaża, kiedy dał jej kontrolę w ręce. - Albo powezmę, że taki obieżyświat jak ty, nie widział nic więcej. - jej brwi uniosły się w wyzwaniu, świadomej prowokacji, kiedy wypowiadała słowa w jego wargi, by po nich musnąć je lekko swoimi. Na próżno był jednak szukać lęku, czy przejęcia. Testowała go? Sprawdzała reakcje? Prowokowała? Poznawała swoim własnym sposobem? Czy może - albo jednocześnie - pragnęła czegoś nowego? Wiedziona kadzidłem i porywem własnej myśli. Nie miało znaczenia. Słowa wypadły między znajdujące się obok siebie usta i mieszające oddechy.
- Ciebie. - odpowiedziała mu bez zawahania ze stanowczością i szczerością, odbijającą się w spojrzeniu które przesuwało się po należącej do Manannana twarzy. Bez wstydu, czy lęku. Pociągała ją jego złość - może dlatego świadomie czasem go drażniła, lubiła też momenty w których wykazywał się delikatnością i czułością o które nie posądzała go wcześniej. Oparła jedną rękę przed sobą. Wypowiadając następne słowa, nieświadomie, mimowolnie, poruszała ramionami wysuwając to jedno to drugie w jego stronę. Jakby nimi frywolnie akcentując słowa. - Chcę wszystkich wersji z których się składasz. - wszystko inne mogła wydrzeć od losu sama. Normalnie, nie bywała taka, teraz po prostu szła za podszeptami umysłu, ciała i kadziła. Chciała wszystkie. Skoro oddała mu już pożądanie i prawdopodobnie sympatię, mogła więcej, ale chciała coś w zamian. Zachłannie, chciała go całego. - Posiadasz w sobie odwagę, by mi je pokazać? - zapytała, obijając się dłonią, prostując do wcześniejszej pozycji. Dlaczego nastawiała się dziś na potencjalne rozczarowanie? Nie wiedziała, może badała granice, wypowiadała słowa na które nie odważyłby się, gdyby nie stan w którym się znajdowała. Może straciła całą cierpliwość wcześniej. Może chciała pewności, obawiając się tego co czuła, bo było przerażająco nowe i zdawało się z powoli rozciągać, nie posiadając określonego ani początku, ani końca. A może nie obawiała się jego odpowiedzi, miała dobry nastrój, a świat skłaniał się dziś ku niej.
- Nie nastawiać, a próbować go moim uczynić to dwie różne rzeczy. - zwróciła mu uwagę, unosząc lekko brode. Wypuściła z ust krótkie westchnienie. - Zdecydowałam się za niego wyjść. Nadziei z niechęcią pozostawiam tylko to, na co nie mam wpływu. - poprawiła go. Nigdy o niego nie zapytał. A ona nigdy też o nim nie mówiła. Ale wcześniej, szczerość zdawała się oddalonym, nieosiągalnym stanem. Gdy ukrywali się przed sobą. - Chcesz wiedzieć, co między nami zaszło? Czy co do niego czułam? - w jaki sposób Black zdecydował się sięgnąć po Rosierównę. Pytanie zawisło między nimi, kiedy pozwoliła głowie przesunąć się z zaciekawieniem na bok pozostawiając ciemne spojrzenie skupione na nim. Nie zdawał jej się tego wyrzucać, a jedynie stwierdzać.
Kolejna odpowiedź najpierw uniosła jej brwi do góry. A później sprawiła że zamrugała kilka razy w niespodziewanym zaskoczeniu zaraz marszcząc w niezrozumieniu nos. Nazywał ją złą kartą? Taka była jej pierwsza myśl, ale nie miała logicznego sensu - nie po słowach, które powiedział chwilę wcześniej. Więc… do czego mógł się odnosić? - Kiedy? - zapytała więc, mrużąc trochę oczy, odsuwając do tyłu głowę.
Jej serce mimowolnie obiło się mocniej, kiedy znalazł się bliżej, na chwilę wybijając ją całkiem z powziętych planów i myśli. Ciemne tęczówki w lekko rozszerzonych oczach przesuwały się po jego twarzy, gdy wypowiadał słowa w jej usta. Mrugnęła, raz, drugi, odzyskując rezon, biorąc wdech w rozchylone wargi, które rozciągnęła w uśmiechu. - Zaraz podadzą kolację. - przesunęła palcami po trzymanej brodzie. Kciukiem zanurzonym w winie musnęła jego usta przysuwając własne wargi, czując jak on odpowiada jej tym samym pożądaniem które rozpalało się w niej całej od wydarzeń na polanie. Kontrolowanym ostatkami sił, chęci na spróbowanie czegoś innego. Niezadowolone prychnięcie nie odsunęło jej zadowolenia. Ale nie umknął jej drgający kącik, na który odpowiedziała zmrużonymi oczami.
Cichy, zadowolony pomruk i dłoń wędrująca na jej plecy, zaciskająca się na tkaninie sukienki, zdawały się potwierdzeniem, które ją zachęciło. Którego potrzebowała, czyniąc jej gest odważniejszymi. Z zaskoczeniem ukazanym jedynie w mruknięciu przyjmując go gdy wychodził jej naprzeciw. Zduszony oddech uciekł z jej warg gdy przyciągnął ją ramionami bliżej, zakleszczył całkiem. Ale jego bliskość, stanowczość, zapach uderzyły w nią tylko potęgowane zapachem kadzidła, który zdawał się podążać wraz z nimi. To się zmieniło. Nie dzisiaj - już wcześniej. To, jak traktował ją łagodnością i szacunkiem, a potem nieznanym i niepohamowanym ogniem, wręcz pierwotną, prymitywną potrzebą. Ledwie już pamiętała ich pierwsze wspólne nocne spotkania tak nijakie i nudne. Powierzchowne pocałunki i równie powierzchowny seks - który teraz przynosił jej znacznie więcej, niż myślała że może. Nie przeszkadzało jej, że dłonie nadal pokrywają pozostałości z rytuału, jego, naznaczone były tym samym. Uwolnioną rękę - którą nie musiała się już podpierać, gdy położył się na plecach - przeniosła na bok jego szyi, przytrzymując ją. Nieświadomie, przesuwając paznokciem kciuka po skórze. Może po to, by oderwać wargi, zatrzymać go, gdyby znów ruszył za nią, gdy jedna myśl zamajaczyła w jej głowie. Też chciała spróbować, a może chciała, by on zasmakował jej właśnie w taki sposób.
- Życzę sobie żebyś - wypadło spomiędzy jej warg jako pierwsze wraz z towarzyszącym jej przyśpieszonym biciem serca. - pokazał mi każdy sposób - powiedziała, przesuwając palcami skąpymi w alkoholu po nodze, odrywając wzrok do twarzy męża tylko na chwilę, by znaleźć szklankę z alkoholem. - którego spróbowałeś wcześniej. - miała w tym swój własny cel. Jak zawsze - a może jak często, niewiele robiła bez powodu. Ta myśl, czekała na odpowiednią chwilę. A odurzona kadzidłem i pragnieniem, wypuściła ją bezwstydnie w przestrzeń między nimi. Spoglądając ku niemu wzrokiem wypełnionym jednocześnie całkowicie nieodpowiednim pożądaniem, ale i ostrością założonego planu. Z zabarwionymi z podniecenia policzkami, unoszącą się i opadającą klatką piersiową, alkoholem, spływającym w dół jej obojczyka. - Potem, życzę sobie odkryć kolejne. - mówiła cicho, głośniej nie musiała, kiedy uniósł jej nogę, nachylając się nad nią. Pierwszy dotyk jego warg na skórze przeszedł przez jej ciało dreszczem wypuszczając z ust ciche westchnienie. - Może nawet z tobą. - szepnęła w żarcie, który rozmył się zanim dodała do niego figlarny uśmiech, skupiona na tym co robił. Tęczówki wypełnione zafascynowaniem towarzyszyły mu w drodze, którą przemierzał, kiedy zaczynała oddychać coraz ciężej, a krew coraz mocniej buzować w żyłach. Zaśmiała się lekko, na krótką chwilę tracąc kontrolę, równowagę, kiedy ją popchnął. Bez strachu poddawała się gestom, jednak wyciągając rękę, układając ją za sobą, asekurując się nią. Pierś zafalowała w rytmie obijającego się coraz mocniej serca. Westchnienie, wypadło znów z warg gdy jego zęby zahaczyły o płatek ucha. Dłoń przesuwająca się ponad jej piersią była podniecająco irytująca, a przez mgłę przypomniała sobie coś jeszcze. Własną przerzuciła na jego ramię, uderzając lekko, nieprzytomnie, w plecy małżonka kilka razy. - Ręce. - skarciła go, ale chwilę później kiedy drażnił językiem wyznaczone miejsce zapomniała całkiem dlaczego. Nabrała chaotycznie powietrze, ciche jęknięcie opuściło jej wargi, mimowolnie unosząc się wyżej, bliżej, stając w tej samej chwili w opozycji do niego. Zaparła ciało w półświadomej niewerbalnej sprzeczce. Uniosła ręce, układając je na jego bokach, zaciskając je na koszuli, zbierając ją w palcach by dotrzeć do gołej skóry. Paznokciami przesuwając po odsłoniętej skórze kiedy pociągnęła ją do góry - nie złamała zasad - w przeciwieństwie do Manannana, przesuwała jedynie to, co potrzebowała, reszta była tylko ich niewinnym nagięciem. Dźwignęła się na kolana, żeby pociągnąć ją wyżej. Odrzuciła wszystko na bok niedbale, chaotycznie. Przysuwając się jeszcze, blisko, bliżej, ujmując jego twarz w ręce, odnajdując usta. Była gotowa, była spragniona. Chciała już, znów, się z nim zjednać. - Chodź. - wyrzuciła mruknięciem między jednym coraz bardziej nerwowym pocałunkiem a drugim w głoskach zadrżało ponaglenie, choć paradoksalnie to ona odciągała ten moment chcąc zrealizować powstały wcześniej plan. Kadzidło które nadal panowało nad umysłem jednocześnie zdawało się ją odurzać, ale i otwierać. Pragnęła go, ale dziś na innych warunkach, podobało jej się miejsce z którego zaczynała. Z chęci, czy przez kadzidło? Nie wiedziała, ale wyszła mu naprzeciw, gdy znów skierował ich w stronę poduszek. Dwa żywioły, ogień i woda, zaczęły się ze sobą ścierać. Kto był którym? Nie była pewna. Ale siły miał więcej. A kontroli dziś chyba dać jej nie zamierzał. Dlatego naturalnie chwilę później zaczynała przechylać się w tył wraz z jego zamysłem. Mruknęła z niezadowoleniem, nie przerywając trwającego pocałunku, zamiast tego oplatając ręce wokół jego szyi. Zakleszczając je wokół niego. Przesunęła nogi, a gdy podparł się za nią, chcąc ją ułożyć nie opadła na nie miękko. Nie poluźniła uścisku. A po kilku sekundach konsternacji w której zamarło wszystko, parsknęła krótkim śmiechem, odrzucając na chwilę głowę, nadal się go trzymając. Oddech miała ciężki, łapała powietrze, zerkając w stronę męża. Krzyżując z nim tęczówki.
- Obierz dziś inny szlak. - zażądała, poprosiła, rozkazała niższym głosem, mierząc go roziskrzonymi tęczówkami. Tam już była wcześniej. Wcześniej, więcej niż raz. Przeważnie prowadził, górując nad nią. Wyjątkiem zdawała się plaża, kiedy dał jej kontrolę w ręce. - Albo powezmę, że taki obieżyświat jak ty, nie widział nic więcej. - jej brwi uniosły się w wyzwaniu, świadomej prowokacji, kiedy wypowiadała słowa w jego wargi, by po nich musnąć je lekko swoimi. Na próżno był jednak szukać lęku, czy przejęcia. Testowała go? Sprawdzała reakcje? Prowokowała? Poznawała swoim własnym sposobem? Czy może - albo jednocześnie - pragnęła czegoś nowego? Wiedziona kadzidłem i porywem własnej myśli. Nie miało znaczenia. Słowa wypadły między znajdujące się obok siebie usta i mieszające oddechy.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ciebie. Zatrzymał na niej spojrzenie, pozwalając by w jasnych tęczówkach błysnęło zaskoczenie, nieme zdziwienie, stopniowo przeobrażające się w coś do złudzenia przypominającego zadowolenie – ostatecznie krystalizujące się w twardą skorupę emocji niejasnych i nieodgadnionych, których sam Manannan nie był do końca pewien. Magia kadzidła, wciąż krążąca w jego żyłach, rozluźniała przyjemnie mięśnie, spowalniała myśli i otaczała ostre krawędzie ochronnych barier miękką woalką złudnego bezpieczeństwa, ale w reakcji na kolejne słowa Melisande otumaniająca mgła bezkrytycyzmu rozrzedziła się na moment, przywracając go do rzeczywistości w sposób bardziej wyćwiczony niż świadomy i czujny. Rzucone w przestrzeń pytanie, ubrane w formę wyraźnego wyzwania, szarpnęło w górę kącikiem ust, ale więcej było w tym geście pozbawionego podstaw poirytowania niż wesołości; wyprostował się nieco, opierając się mocniej na cofniętych w tył ramionach, jakby to w nich właśnie starał się odnaleźć utraconą na moment stabilność – nieprzyzwyczajony do tego, że nie wiedział, co powiedzieć.
Bo z jednej strony – chciał po prostu na to wszystko przystać. Słodki podszept łaskoczącego ucho kadzidła przekonywał go, że nic złego nie mogło się wydarzyć, nawet jeśli doświadczenie opowiadało zupełnie inną historię. Czy Melisande w ogóle zdawała sobie sprawę, o co go prosiła? Czy była gotowa na to, żeby zobaczyć, co kryło się pod grubą warstwą kłamstw i przekoloryzowanych historii, które przekształcał i snuł tak długo, że czasami sam nie pamiętał już, która z powtórzonych po wielokroć wersji była tą prawdziwą? Kilka miesięcy temu być może by się tym nie przejął; kiedyś nie obchodziło go w końcu, co o nim myślała. Ostatnio jednak zaczął łapać się na tym, że podobał mu się sposób, w jaki Melisande na niego patrzyła; w jaki spoglądała na niego również teraz, nie wiedząc, nie zdając sobie sprawy, że strona, z której jej się pokazał, stanowiła tylko przekłamany fragment całości; że gdy wypływał w morze, stawał się czasami innym człowiekiem; że bez litości wymierzał sprawiedliwość wrogom, że wspólnie z załogą Szalonej Selmy napadał i zabijał, że w zagranicznych portach zanurzał się bez pamięci, korzystając ze wszystkiego, co miały do zaoferowania. A to nie była nawet najgorsza część: był jeszcze głos, który stale mamrotał mu do ucha, echo przyszłości materializujące się w formie podążającej za nim zjawy; było ciążące na nim przekleństwo, którego nie mógł odegnać żaden z noszonych na palcach pierścieni. Rzeczy, o których nie opowiadał nikomu, schowane nie za milczeniem – a za potokiem innych słów, za kolorowymi sylwetkami bohaterów przygód, o których chętnie i głośno opowiadał w trakcie późnych kolacji, tych prawdziwych chowając za plecami chaotycznego tłumu nieistotnych postaci.
To nie była kwestia odwagi; Manannan zwyczajnie nie był pewien, czy potrafił zachowywać się inaczej. Ani czy chciał. – To nie jest właściwe pytanie – powiedział w końcu, pochylając się nieco do przodu, zbliżając się do niej w pozornie leniwym geście; czując, jak zmysły przyjemnie drażni zapach jej perfum, przemieszany ze rdzawo-słodką wonią zastygającej na ciele krwi. Serce zabiło mu mocniej, oczy zwęziły się lekko. – Czy ty jesteś pewna, że chcesz je poznać? – Przekrzywił głowę; chyba wiedział, co mu odpowie. – Może ci się nie spodobać to, co odnajdziesz – dodał, tonem, w którym pobrzmiewało niezbite przekonanie, że tak właśnie by było.
Jemu z pewnością nie podobało się wspomnienie Blacka, przywołane w dusznej przestrzeni namiotu, ale chociaż wyobrażanie sobie Melisande w ramionach innego mężczyzny było ostatnim, na co Manannan miał teraz ochotę, to z jakiegoś powodu nie uciął stanowczo tematu, zamiast tego przyglądając się małżonce uważnie i przewracając ze zniecierpliwieniem oczami, kiedy pochwyciła nieprecyzyjne słowo, bez zawahania mu je wytykając. Robiła to często, zauważył to bez trudu; bawiła się zgrabnymi zdaniami, nie raz i nie dwa skutecznie zapędzając go w ten sposób w pułapkę – co irytowało go nieznośnie. – Co na przykład? – podchwycił, na co miała nadzieję? Czy było cokolwiek, co – jej zdaniem – pozostawało poza jej kontrolą? – Tak – przytaknął od razu, dopiero po chwili orientując się, że odpowiada na dwa różne pytania. – To znaczy – jedno i drugie – wyjaśnił bez zawahania, nie odrywając spojrzenia od pary ciemnych tęczówek. Pomiędzy sylabami dźwięczała ciekawość, może zaintrygowanie; nie zazdrość, Black nie żył – a chociaż Manannan zdawał sobie sprawę, że martwi nie zawsze tacy pozostawali, to w głosie Melisande nie wychwycił tęsknoty.
Próżno byłoby jej szukać także w jego głoskach, dlatego wyraz twarzy czarownicy w pierwszej chwili go zaskoczył – ale gdy krótkie pytanie zawisło pomiędzy nimi, odpowiedział bez zastanowienia. – Dawno. To już nie ma znaczenia – wyjaśnił, przesuwając opartą o miękkie poduszki rękę, tak, by musnąć palce Melisande. To była przeszłość, którą pogrzebał; gorzkie rozczarowanie, które nie miało już absolutnie żadnego znaczenia. A już na pewno nie dzisiaj i nie teraz, nie – kiedy przed nim siedziała ona, a w jego pamięci tańczyły nadal świeże obrazy rytuału, jasnych dłoni zanurzonych w trzewiach martwego reema, czerwonych ust przytkniętych do kielicha, słodkich, francuskich słów. Był pewien – choć nie miał pojęcia, skąd ta pewność się brała – że tego wieczoru przeznaczenie w jakiś niewyjaśniony, nierozerwalny sposób splotło ich ścieżki, silniej nawet, niż zrobiła to małżeńska przysięga. Melisande była jego, a on był jej – i było w tym coś jednocześnie słodkiego, jak i przerażającego.
Nie rozmyślał nad tym jednak, nie dzisiaj – bo zapach jej skóry i smak zmieszanego z nim wina zapanował wreszcie nad nim zupełnie, zwłaszcza, gdy ich usta zetknęły się ze sobą, pozostawiając na wargach echo nieodległej obietnicy. Upojony bliskością, przyciągnął ją do siebie stanowczo, ledwie wyłapując słowa o kolacji; nie obchodziła go zupełnie, jedzenie stanowiło potrzebę zapomnianą i zupełnie zepchniętą na margines – a głód, który się w nim odzywał, dotyczył czegoś zupełnie innego, potrzeby narastającej wewnątrz, podsycanej każdym muśnięciem miękkich palców i gorącem promieniującym od idealnego ciała Melisande. – Yhm – mruknął cicho, nie do końca pewny, na co odpowiada, słowa zmieszały się ze sobą; chciała, żeby pokazał jej więcej? Oderwał na sekundę wargi od jej skóry, żeby spojrzeniem odnaleźć parę ciemnych tęczówek, oczu, w których widział więcej, niż kiedykolwiek spodziewałby się odnaleźć. – Dobrze – przytaknął, jednocześnie potwierdzając coś, z czego z pewnością zdawała sobie sprawę; nie była jego pierwszą kochanką, był już wcześniej z wieloma kobietami – w różnych częściach świata i w różnych okolicznościach, tym razem nie myślał jednak o żadnej z nich; istniała tylko Melisande, i tylko jej uwagę chciał sobie zaskarbić, uśmiechając się w reakcji na jej śmiech, ustami powracając do wytyczonej alkoholem ścieżki – jednocześnie wychwytując każdą drobną reakcję, cichy jęk opuszczający wargi, drżenie napiętych mięśni. Uderzenie w łopatkę wywołało jedynie cichy śmiech, nie cofnął rąk, odrywając je na moment dopiero, gdy gorące dłonie musnęły ciało pod zadartą koszulą; ściągnął ją przez głowę, mrucząc cicho z zadowolenia w reakcji na dotyk kobiecych palców, przesuwających się po lekkich zgrubieniach blizn i czarnych liniach tatuaży.
Kolejny pocałunek był zachętą, której nie potrzebował, ale oddał go z pasją – początkowo błędnie odczytując wyszeptane prosto w usta słowo, zatrzymując się dopiero, kiedy popychając Melisande ku poduszkom, napotkał wyraźny opór; odsunął się nieco, nieznacznie, przyglądając się jej z konsternacją malującą się rozszerzonych źrenicach. Na języku zatańczył niezadowolony pomruk, ulotny, krótki; starty przez palce błądzące we włosach, i przez śmiech, który niezawodnie wyciągał z niego podobną reakcję, podrywając do góry kąciki ust. Uwielbiał ten dźwięk – dźwięczny i szczery, prowokujący i rozbawiony. – Czy to wyzwanie, lady Travers? – zapytał, nieświadomy nacisk kładąc na ostatnie słowo; jeszcze przez chwilę nie cofając dłoni z jej pleców, bo wszystko w nim domagało się skrócenia resztek dystansu, uczynienia jej własną. Krew gotowała mu się w żyłach, ale głos Melisande przedarł się przez głośny szum w uszach; zawahał się jeszcze na moment, na ciągnącą się w nieskończoność chwilę – nim wyprostował się wreszcie, zachęcając małżonkę, żeby podążyła za nim, przyciskając dłoń do jej pleców, opierając ciężar ciała na kolanach; przez cały czas wpatrując się w nią z płonącą w źrenicach potrzebą, z pragnieniem, z podziwem – niemniejszym od tego, które towarzyszyło mu, gdy po raz pierwszy zobaczył ją oblaną złotym światłem Lugh, ze złotym kielichem w dłoniach.
Sam sięgnął po ten wypełniony winem, ale tylko po to, żeby podać naczynie jej. – Wytycz go więc – powiedział cicho, głosem zachrypniętym od emocji i pożądania, samemu odchylając się nieco do tyłu – tym razem rzucając wyzwanie jej, oddając jej część kontroli. Złudnej, nie miał długo pozostać bierny – ale póki co przyglądał jej się z zaintrygowaniem, zastanawiając się, czego tak naprawdę chciała.
Czego pragniesz, Melisande?
Bo z jednej strony – chciał po prostu na to wszystko przystać. Słodki podszept łaskoczącego ucho kadzidła przekonywał go, że nic złego nie mogło się wydarzyć, nawet jeśli doświadczenie opowiadało zupełnie inną historię. Czy Melisande w ogóle zdawała sobie sprawę, o co go prosiła? Czy była gotowa na to, żeby zobaczyć, co kryło się pod grubą warstwą kłamstw i przekoloryzowanych historii, które przekształcał i snuł tak długo, że czasami sam nie pamiętał już, która z powtórzonych po wielokroć wersji była tą prawdziwą? Kilka miesięcy temu być może by się tym nie przejął; kiedyś nie obchodziło go w końcu, co o nim myślała. Ostatnio jednak zaczął łapać się na tym, że podobał mu się sposób, w jaki Melisande na niego patrzyła; w jaki spoglądała na niego również teraz, nie wiedząc, nie zdając sobie sprawy, że strona, z której jej się pokazał, stanowiła tylko przekłamany fragment całości; że gdy wypływał w morze, stawał się czasami innym człowiekiem; że bez litości wymierzał sprawiedliwość wrogom, że wspólnie z załogą Szalonej Selmy napadał i zabijał, że w zagranicznych portach zanurzał się bez pamięci, korzystając ze wszystkiego, co miały do zaoferowania. A to nie była nawet najgorsza część: był jeszcze głos, który stale mamrotał mu do ucha, echo przyszłości materializujące się w formie podążającej za nim zjawy; było ciążące na nim przekleństwo, którego nie mógł odegnać żaden z noszonych na palcach pierścieni. Rzeczy, o których nie opowiadał nikomu, schowane nie za milczeniem – a za potokiem innych słów, za kolorowymi sylwetkami bohaterów przygód, o których chętnie i głośno opowiadał w trakcie późnych kolacji, tych prawdziwych chowając za plecami chaotycznego tłumu nieistotnych postaci.
To nie była kwestia odwagi; Manannan zwyczajnie nie był pewien, czy potrafił zachowywać się inaczej. Ani czy chciał. – To nie jest właściwe pytanie – powiedział w końcu, pochylając się nieco do przodu, zbliżając się do niej w pozornie leniwym geście; czując, jak zmysły przyjemnie drażni zapach jej perfum, przemieszany ze rdzawo-słodką wonią zastygającej na ciele krwi. Serce zabiło mu mocniej, oczy zwęziły się lekko. – Czy ty jesteś pewna, że chcesz je poznać? – Przekrzywił głowę; chyba wiedział, co mu odpowie. – Może ci się nie spodobać to, co odnajdziesz – dodał, tonem, w którym pobrzmiewało niezbite przekonanie, że tak właśnie by było.
Jemu z pewnością nie podobało się wspomnienie Blacka, przywołane w dusznej przestrzeni namiotu, ale chociaż wyobrażanie sobie Melisande w ramionach innego mężczyzny było ostatnim, na co Manannan miał teraz ochotę, to z jakiegoś powodu nie uciął stanowczo tematu, zamiast tego przyglądając się małżonce uważnie i przewracając ze zniecierpliwieniem oczami, kiedy pochwyciła nieprecyzyjne słowo, bez zawahania mu je wytykając. Robiła to często, zauważył to bez trudu; bawiła się zgrabnymi zdaniami, nie raz i nie dwa skutecznie zapędzając go w ten sposób w pułapkę – co irytowało go nieznośnie. – Co na przykład? – podchwycił, na co miała nadzieję? Czy było cokolwiek, co – jej zdaniem – pozostawało poza jej kontrolą? – Tak – przytaknął od razu, dopiero po chwili orientując się, że odpowiada na dwa różne pytania. – To znaczy – jedno i drugie – wyjaśnił bez zawahania, nie odrywając spojrzenia od pary ciemnych tęczówek. Pomiędzy sylabami dźwięczała ciekawość, może zaintrygowanie; nie zazdrość, Black nie żył – a chociaż Manannan zdawał sobie sprawę, że martwi nie zawsze tacy pozostawali, to w głosie Melisande nie wychwycił tęsknoty.
Próżno byłoby jej szukać także w jego głoskach, dlatego wyraz twarzy czarownicy w pierwszej chwili go zaskoczył – ale gdy krótkie pytanie zawisło pomiędzy nimi, odpowiedział bez zastanowienia. – Dawno. To już nie ma znaczenia – wyjaśnił, przesuwając opartą o miękkie poduszki rękę, tak, by musnąć palce Melisande. To była przeszłość, którą pogrzebał; gorzkie rozczarowanie, które nie miało już absolutnie żadnego znaczenia. A już na pewno nie dzisiaj i nie teraz, nie – kiedy przed nim siedziała ona, a w jego pamięci tańczyły nadal świeże obrazy rytuału, jasnych dłoni zanurzonych w trzewiach martwego reema, czerwonych ust przytkniętych do kielicha, słodkich, francuskich słów. Był pewien – choć nie miał pojęcia, skąd ta pewność się brała – że tego wieczoru przeznaczenie w jakiś niewyjaśniony, nierozerwalny sposób splotło ich ścieżki, silniej nawet, niż zrobiła to małżeńska przysięga. Melisande była jego, a on był jej – i było w tym coś jednocześnie słodkiego, jak i przerażającego.
Nie rozmyślał nad tym jednak, nie dzisiaj – bo zapach jej skóry i smak zmieszanego z nim wina zapanował wreszcie nad nim zupełnie, zwłaszcza, gdy ich usta zetknęły się ze sobą, pozostawiając na wargach echo nieodległej obietnicy. Upojony bliskością, przyciągnął ją do siebie stanowczo, ledwie wyłapując słowa o kolacji; nie obchodziła go zupełnie, jedzenie stanowiło potrzebę zapomnianą i zupełnie zepchniętą na margines – a głód, który się w nim odzywał, dotyczył czegoś zupełnie innego, potrzeby narastającej wewnątrz, podsycanej każdym muśnięciem miękkich palców i gorącem promieniującym od idealnego ciała Melisande. – Yhm – mruknął cicho, nie do końca pewny, na co odpowiada, słowa zmieszały się ze sobą; chciała, żeby pokazał jej więcej? Oderwał na sekundę wargi od jej skóry, żeby spojrzeniem odnaleźć parę ciemnych tęczówek, oczu, w których widział więcej, niż kiedykolwiek spodziewałby się odnaleźć. – Dobrze – przytaknął, jednocześnie potwierdzając coś, z czego z pewnością zdawała sobie sprawę; nie była jego pierwszą kochanką, był już wcześniej z wieloma kobietami – w różnych częściach świata i w różnych okolicznościach, tym razem nie myślał jednak o żadnej z nich; istniała tylko Melisande, i tylko jej uwagę chciał sobie zaskarbić, uśmiechając się w reakcji na jej śmiech, ustami powracając do wytyczonej alkoholem ścieżki – jednocześnie wychwytując każdą drobną reakcję, cichy jęk opuszczający wargi, drżenie napiętych mięśni. Uderzenie w łopatkę wywołało jedynie cichy śmiech, nie cofnął rąk, odrywając je na moment dopiero, gdy gorące dłonie musnęły ciało pod zadartą koszulą; ściągnął ją przez głowę, mrucząc cicho z zadowolenia w reakcji na dotyk kobiecych palców, przesuwających się po lekkich zgrubieniach blizn i czarnych liniach tatuaży.
Kolejny pocałunek był zachętą, której nie potrzebował, ale oddał go z pasją – początkowo błędnie odczytując wyszeptane prosto w usta słowo, zatrzymując się dopiero, kiedy popychając Melisande ku poduszkom, napotkał wyraźny opór; odsunął się nieco, nieznacznie, przyglądając się jej z konsternacją malującą się rozszerzonych źrenicach. Na języku zatańczył niezadowolony pomruk, ulotny, krótki; starty przez palce błądzące we włosach, i przez śmiech, który niezawodnie wyciągał z niego podobną reakcję, podrywając do góry kąciki ust. Uwielbiał ten dźwięk – dźwięczny i szczery, prowokujący i rozbawiony. – Czy to wyzwanie, lady Travers? – zapytał, nieświadomy nacisk kładąc na ostatnie słowo; jeszcze przez chwilę nie cofając dłoni z jej pleców, bo wszystko w nim domagało się skrócenia resztek dystansu, uczynienia jej własną. Krew gotowała mu się w żyłach, ale głos Melisande przedarł się przez głośny szum w uszach; zawahał się jeszcze na moment, na ciągnącą się w nieskończoność chwilę – nim wyprostował się wreszcie, zachęcając małżonkę, żeby podążyła za nim, przyciskając dłoń do jej pleców, opierając ciężar ciała na kolanach; przez cały czas wpatrując się w nią z płonącą w źrenicach potrzebą, z pragnieniem, z podziwem – niemniejszym od tego, które towarzyszyło mu, gdy po raz pierwszy zobaczył ją oblaną złotym światłem Lugh, ze złotym kielichem w dłoniach.
Sam sięgnął po ten wypełniony winem, ale tylko po to, żeby podać naczynie jej. – Wytycz go więc – powiedział cicho, głosem zachrypniętym od emocji i pożądania, samemu odchylając się nieco do tyłu – tym razem rzucając wyzwanie jej, oddając jej część kontroli. Złudnej, nie miał długo pozostać bierny – ale póki co przyglądał jej się z zaintrygowaniem, zastanawiając się, czego tak naprawdę chciała.
Czego pragniesz, Melisande?
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Ostatnio zmieniony przez Manannan Travers dnia 12.10.23 22:45, w całości zmieniany 1 raz
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
- Bezpodstawnie negatywnie nacechowane przypuszczenie. - wypadało spomiędzy jej warg, mrużąc odrobinę oczy. - To nie kwestia podobania. - to po pierwsze. Kącik jej ust zadarł się odrobinę, kiedy pochylała głowę. - Jestem pewna tego, po co chce sięgnąć. - to po drugie, dodała, tęczówkami błądząc po twarzy swojego męża. Odchyliła się trochę, opierając wolną z dłoni za sobą. Zmrużyła oczy. - Próbujesz mnie odstraszyć? - zapytała odrobinę leniwie samej przekrzywiając głowę. Łagodna zmarszczka przecięła jej czoło. - Nie jestem małą dziewczynką, którą trzeba chronić przed prawdziwym obrazem. - to po trzecie, uniosła kielich upijając z niego, nie odejmując od niego spojrzenia, zmrużyła lekko oczy. Odsunęła tęczówki, wypuszczając z ust pół westchnienie. Odłożyła naczynie, odpychając się dłonią. Przesunęła się, zbliżając do niego, przenosząc rękę na bok twarzy, przesuwając po niej palcami. - Pozostawiam przed tobą możliwość zrobienia ze mnie kogoś, kto będzie znał cię naprawdę. - powiedziała zgodnie z prawdą, błądząc w jasnym spojrzeniu. - To propozycja wymiany. Przemyśl ją. - poradziła - bo to nie była prośba. Da mu dokładnie tyle ile weźmie. Na razie mogli zostać w teraz. Z przyjemnymi nocami i przekłamanymi wersjami samych siebie - bo on też nie poznał jej jeszcze całkiem.
- Hmm… - wypadło z jej warg, kiedy znów odchylała się odrobinę do tyłu, odsuwając na chwilę głowę i spojrzenie, zerkając gdzieś na sufit rodowego namiotu. - Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie okażesz się rozczarowaniem. Oh, mam też nadzieję, że w najbliższym czasie postanowisz trzymać się życia. Tak kilka lat przynajmniej, jeśli byłbyś uprzejmy. Nie chciałabym zostać okrzyknięta przeklętą panną młodą. - zmarszczyła lekko nos - odrobinę teatralnie, widocznie żartując - choć jednocześnie niewiele odbiegała od prawdy.
Z zaintrygowaniem zerkała ku niemu, kiedy wypuszczała między nich pytania dotyczące jej i Alpharda. Ciekawa, czy postanowi pozostawić ten temat nierozwianym, czy też mimo wszystko, zdecyduje się go zgłębić. Krótka, padająca odpowiedź rozciągnęła jej usta mocniej. Otwierała już je, by niewinnie zapytać które - ale zdążył się poprawić. Pochyliła lekko głowę.
- Alphard - zaczęła przekrzywiając ją odrobinę. - odrzucił dłoń, którą ku niemu wyciągnęłam, gdy do mnie podszedł po raz pierwszy. - poruszyła kielichem, pozwalając by wino w nim wprawiło się w ruch, przez chwilę je obserwowała. - Pierwszą walkę wygrał, nie sądząc, że rozpętał wojnę. - ciemne tęczówki uniosły się, spod korony czarnych rzęs zerkając ku Manannanowi. - Popełnił tego dnia dwa błędy: znieważył mnie i nie docenił. - łagodny uśmiech obejmował jej wargi. - Musiał więc za to zapłacić. - snuła dalej. Sięgając po wino, by uzupełnić swój kielich, choć nie opróżniła go jeszcze całkiem. - Uznałam wtedy, że największą dla niego karą będzie zapragnąć kogoś, kogo darzył aż widoczną pogardą. Wszechświat mi pomógł, rzucając nas naprzeciw siebie - o resztę, zadbał sam nie potrafiąc przepuścić okazji by się do mnie zbliżyć - z początku po to, by spróbować udowodnić mi, że jest lepszy. Kiedyś prawie zrzuciłam go z klifu. - przypomniała sobie, odrzucając głowę do tyłu; zaśmiała się lekko. -W końcu zrozumiałam, że stał się też możliwością. Gdybym go poślubiła - nachyliła się bliżej męża - w jej spojrzeniu coś błysło - to dzięki mnie zjednoczyłyby się dwa rody, od lat pałające do siebie niechęcią. - choć wszystkie zasługi przypadłyby jemu. - Samo związanie naszych rodzin dla niego też było rozsądnym wyjściem. - przyznała spokojnie. Logicznym, przez wzgląd na przysięgę która go pętała. - Więc postanowił sięgnąć po coś, czego zapragnął. Choć niewiele wcześniej zarzekał się, że nigdy tego nie zrobi. - zadowolony uśmiech rozciągnął jej wargi. - Nigdy czasem trwa naprawdę krótko. - podsumowała z rozbawieniem. Uniosła kielich. - Ofiarowałam mu sympatię. - przyznała w końcu. - Ale byłam gotowa oddać mu wszystko. - zaznaczyła ze spokojem i szczerością. Kolejne stwierdzenie z początku ją zaskoczyło, przez niezrozumienie, które nadeszło chwilę później wypuszczając spomiędzy jej ust krótkie pytanie. Na które otrzymała niemal natychmiastową odpowiedź. Pochyliła brodę, zerkając na palce, których dotknął, by zaraz zadrzeć spojrzenie, odnajdując rezon. - Powinnam się nią przejąć? - albo zająć - zatańczyło jako druga część pytania, które wybrzmiało niemal jak skończone. Niemal, kącik jej ust drgnął lekko. Zmieniając pozycję, gotowa by pójść dalej. A może - nie będąca w stanie już dłużej czekać. Też go czuła - głód, który rozpościerał się po niej krążąc w żyłach - pod opuszkami palców, cienką warstwą skóry. Pragnienie, którego nie zaspokoił taniec, potrzebę, choć prawda była taka, że kadzidła jedynie potęgowały to łaknienie. Spodobał jej się seks - z nim czy po prostu, nie miała pojęcia. Nie była z nikim wcześniej. Ale na razie - nie chciała. Na razie, chciała odkryć więcej - stąd niepoprawna zabawa i słowa, wyrzucone pomiędzy nich. Skrzyżowała spojrzenie, bezwstydne ale obecne. - Dobrze. - powtórzyła jak echo, cichym prawie szeptem, odprowadzając go tęczówkami kiedy zbliżał się do niej. Starała się przyjmować biernie kolejne gesty, ale nie była w stanie nic poradzić, na reakcje ciała, czasem zaciskające się odrobinę palce dłoni, opuszczające jej wargi westchnienia.
Na krótkie dwa - może trzy - uderzenia serca, naprawdę miała wrażenie, że wszystko zamarło w konsternacji. Ona sama to zrobiła - choć przecież wiedziała, do czego zmierza. Ale zaskoczone spojrzenie Manannana wlało w nią nie tylko zadowolenie, ale i trudne do zidentyfikowania ciepło, które wyrwało z jej warg krótki śmiech. - Któż śmiałby je rzucać Władcy Mórz? - wypadło z jej warg w cichym mruknięciu, teatralnie oburzonym zadziwieniu wymieszanym z zaskoczeniem łapiąc oddech w oczekiwaniu na reakcję, której nie umiała jeszcze przewidzieć. Czuła nie tylko pożądanie, ale i ekscytację, która zawsze towarzyszyła jej kiedy oddawała się badaniom, rozwiązywaniu zagadek - a on, nadal był jedną. Tym razem współpracowała, dźwigając się do pionu, ciekawa tego co stanie się dalej. Zaskoczył ją; spodziewała się, że poprowadzi ich dalej - dalej, ale inaczej. Kielich który znalazł się w jej dłoni, wywołał krótką konsternację, gdy spoglądała na niego słuchając padających słów. Brwi mimowolnie dźwignęły się ku górze, ale opadły szybko. Jeszcze lekko zaskoczona spojrzała na niego, kiedy odchylał się rzucając jej wyzwanie, unosząc jej brodę wyżej, rozciągającą wargi w uśmiechu - zadowolonym, usatysfakcjonowanym. Palec wskazujący zanurzył się w alkoholu, uniosła rękę do jego twarzy, suche palce przesunęły się od ucha w stronę warg. Przemknęła po nich, palcem zanurzonym w alkoholu, wstrzymując oddechu, tęczówki skupiając przy jego ustach, kiedy wsuwała go w jego wargi, nachylając się trochę. - To wbrew zasadom. - szepnęła, czując jak wewnętrznie zadrżała. Odnalazła jego wargi chwilę później, nie wiedząc kiedy nawet odsuwając rękę z kielichem, rozluźniając uścisk na naczyniu, pozwalając by wysunął się z uchwytu. Naparła na niego, głodne dłonie przesunęły się po ciele - twarzy, wsuwając na chwilę we włosy, przemykając po klatce, by później sięgnąć do spodni które zsunęła z jego bioder. W końcu układając dłoń na piersi, naciskając na nią. - Połóż się. - poleciła, wypuszczając znów radośnie drgające dźwięki kiedy pociągnął ją za sobą. - Się. - upomniała go przesuwając się ustami na bok jego twarzy, żuchwę, odnajdując znów wargi. W międzyczasie wyciągając ręce z górnej części sukienki - nie zamierzała ściągać jej całkiem. Pozwalając by jego dłonie pociągnęły jej bieliznę. Przesunęła nogi znajdując się nad nim w końcu stając się jednością. Opadła powoli wstrzymując powietrze, pierwsze kilka ruchów rozniosło się po jej ciele przyjemnymi dreszczami. Ułożyła dłonie na jego piersi, z każdą chwilą nabierając tempa. Długi naszyjniki unosiły się opadały wraz z każdym ruchem. Szorstka dłoń męża przesunęła się po jej udzie łamiąc zasady - zabrała ją, układając na jego torsie, przytrzymując własną. To samo zrobiła z drugą wędrując dalej. Policzki zaszły jej szkarłatem, a wargi wypuszczały niekontrolowane westchnienia. Ruch jednak, sam ruch wydawał się… znajomy. Przypominał...
… jeźdźca.
- Bezwstydnik. - wypadło w ledwie zrozumiałym, niepochamowanym westchnieniu. Odrzuciła głowę do tyłu, żeby się zaśmiać. Zaraz jednak nachyliła się na powrót nad Manannanem - tylko on był w tej chwili ważny, ciężar ciała opierając na dłoniach. Chciała więcej. Chciała jeszcze. Uniosła się i opadła, kolejne drżenie rozeszło się po niej. Nachyliła się, nosem trąciła ten męża. Nie złączyła ich warg - ani teraz, ani wcześniej. Jej dłonie krzyczały by przesunąć się po nim a ona pragnęła tych jego na sobie, masochistycznie - nie wiedzieć dlaczego - obojgu im tego odmawiając. Przesunęła ich ręce na boki. - Chciałabyś mnie dotknąć? - zapytała się go niskim, drżącym głosem, kiedy wargi przesunęła w stronę jego ucha. Palce przemknęły po wnętrzach jego dłoni, lokując na nadgarstkach na których je zacisnęła. Kolejny ruch biodrami, powoli powracające tempo - nie tak nieznośnie powolne jak fale - przeciwnie inne. - Pocałować? - wypadało kolejne z pytań przesunęła głowę nad niego. Dźwigając się jeszcze wyżej, oddychając ciężko, nie przestając się poruszać, nabierając coraz szybszego tempa. Ciemne spojrzenie nie odchodziło od tego znanego, jasnego. Zadarła odrobinę brodę. - Nie zezwalam. - wypuściła prowokacyjnie. Unosiła się i opadała, tracąc dech przy wypowiadaniu tego. Nie wiedziała nawet po co, ani dlaczego. Nie miało to logicznego sensu. Ale jej usta wypuściły raz jeszcze te same słowa. Chciała go zirytować, szukała wyraźniejszego przebłysku tego, co widziała czasem. I gdyby nie to, że jej myśli rozmywały się, kiedy poruszała dalej ciałem, może dotarłby do niej jeden wniosek. Ale ekscytacja, ekstaza, kontrola, którą dał odbierała jej rozum całkiem, na tyle, że zapominała że sam jej na to zezwala. A może przewrotnie wiedziała, ale chciała by jej to pokazał i zdominował ją kiedy straci cierpliwość dla gier i zasad.
Dostała tego, czego chciała, wypełniając nie tylko jej ciało, ale i umysł przyjemnym uczuciem. Czuła się odurzona, ale nie była już pewna, czym dokładnie - kadzidłami, wypitym winem, własnym mężem? Powinniśmy byli gdzieś wyjechać. - wypadło z jej warg gdy złapała trochę oddechu, leżąc głową na jego piersi. Opuszki palców bezmyślnie przesuwały się po nagim torsie, tęczówki wędrowały za nimi. Na próżno było szukać w jej głosie zawodu czy żalu, choć stwierdzenie było prawdziwe. Powinni byli skorzystać z momentu zawieszenia broni - tak jak Tristan - wypłynąć, zostać tylko we dwójkę, poza czasem i poza światem. Wcześniej tego nie rozumiała, może nawet nie była świadoma, że chciałaby tego. Jeszcze kilka tygodni temu, nie miała ku temu żadnego powodu. To uderzyło w nią nagle, razem z pojawiającym się przebłyskiem rozsądku i myśli, że po festiwalu codzienność wróci na wcześniejsze tory. Nie wiedząc - co tak naprawdę miało to dla nich oznaczać. Teraz by mogli - ale tego nie zrobili. Przesunęła się trochę, dźwigając wyżej, tak by na niego spojrzeć z góry. Nachyliła się bliżej. - I zadbać o własny namiot. - mruknęła logicznie - bo faktycznie powinni. Do tego w każdej chwili mógł ktoś wejść - choćby jego rodzeństwo. Co - jakoś niekoniecznie mocno martwiło Melisande(choć powinno, prawda?), ale jednocześnie odbierało prywatność i sprawiało, że mimo wszystko nie chciała by ktoś poza Manannanem mógł odkryć, jak naprawdę niepoprawna była. Jej palce przemknęły niemal tanecznie po torsie, na który spojrzała. Powracając jej dłoń zatrzymała się przy ozdobach na szyi. Jeden z palców wsunął pod rzemień, który uniosła. Ten z odłamkiem, na który spoglądała już od jakiegoś czasu. - Myślę, że wiem co to. - orzekła tylko zabierając rękę, nie mówiąc nic więcej. Westchnęła trochę mocniej, dźwigając się do siadu. Odnajdując rękawy sukienki w które wsunęła na powrót ręce, zakrywając piersi. Wyciągnęła ciemne włosy spod materiału odrzucając je na plecy, by później podnieść się i ruszyć w stronę ustawionego w rogu kufra. Po drodze schyliła się po koszulę męża, którą rzuciła prosto w niego.
- Hmm… - wypadło z jej warg, kiedy znów odchylała się odrobinę do tyłu, odsuwając na chwilę głowę i spojrzenie, zerkając gdzieś na sufit rodowego namiotu. - Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie okażesz się rozczarowaniem. Oh, mam też nadzieję, że w najbliższym czasie postanowisz trzymać się życia. Tak kilka lat przynajmniej, jeśli byłbyś uprzejmy. Nie chciałabym zostać okrzyknięta przeklętą panną młodą. - zmarszczyła lekko nos - odrobinę teatralnie, widocznie żartując - choć jednocześnie niewiele odbiegała od prawdy.
Z zaintrygowaniem zerkała ku niemu, kiedy wypuszczała między nich pytania dotyczące jej i Alpharda. Ciekawa, czy postanowi pozostawić ten temat nierozwianym, czy też mimo wszystko, zdecyduje się go zgłębić. Krótka, padająca odpowiedź rozciągnęła jej usta mocniej. Otwierała już je, by niewinnie zapytać które - ale zdążył się poprawić. Pochyliła lekko głowę.
- Alphard - zaczęła przekrzywiając ją odrobinę. - odrzucił dłoń, którą ku niemu wyciągnęłam, gdy do mnie podszedł po raz pierwszy. - poruszyła kielichem, pozwalając by wino w nim wprawiło się w ruch, przez chwilę je obserwowała. - Pierwszą walkę wygrał, nie sądząc, że rozpętał wojnę. - ciemne tęczówki uniosły się, spod korony czarnych rzęs zerkając ku Manannanowi. - Popełnił tego dnia dwa błędy: znieważył mnie i nie docenił. - łagodny uśmiech obejmował jej wargi. - Musiał więc za to zapłacić. - snuła dalej. Sięgając po wino, by uzupełnić swój kielich, choć nie opróżniła go jeszcze całkiem. - Uznałam wtedy, że największą dla niego karą będzie zapragnąć kogoś, kogo darzył aż widoczną pogardą. Wszechświat mi pomógł, rzucając nas naprzeciw siebie - o resztę, zadbał sam nie potrafiąc przepuścić okazji by się do mnie zbliżyć - z początku po to, by spróbować udowodnić mi, że jest lepszy. Kiedyś prawie zrzuciłam go z klifu. - przypomniała sobie, odrzucając głowę do tyłu; zaśmiała się lekko. -W końcu zrozumiałam, że stał się też możliwością. Gdybym go poślubiła - nachyliła się bliżej męża - w jej spojrzeniu coś błysło - to dzięki mnie zjednoczyłyby się dwa rody, od lat pałające do siebie niechęcią. - choć wszystkie zasługi przypadłyby jemu. - Samo związanie naszych rodzin dla niego też było rozsądnym wyjściem. - przyznała spokojnie. Logicznym, przez wzgląd na przysięgę która go pętała. - Więc postanowił sięgnąć po coś, czego zapragnął. Choć niewiele wcześniej zarzekał się, że nigdy tego nie zrobi. - zadowolony uśmiech rozciągnął jej wargi. - Nigdy czasem trwa naprawdę krótko. - podsumowała z rozbawieniem. Uniosła kielich. - Ofiarowałam mu sympatię. - przyznała w końcu. - Ale byłam gotowa oddać mu wszystko. - zaznaczyła ze spokojem i szczerością. Kolejne stwierdzenie z początku ją zaskoczyło, przez niezrozumienie, które nadeszło chwilę później wypuszczając spomiędzy jej ust krótkie pytanie. Na które otrzymała niemal natychmiastową odpowiedź. Pochyliła brodę, zerkając na palce, których dotknął, by zaraz zadrzeć spojrzenie, odnajdując rezon. - Powinnam się nią przejąć? - albo zająć - zatańczyło jako druga część pytania, które wybrzmiało niemal jak skończone. Niemal, kącik jej ust drgnął lekko. Zmieniając pozycję, gotowa by pójść dalej. A może - nie będąca w stanie już dłużej czekać. Też go czuła - głód, który rozpościerał się po niej krążąc w żyłach - pod opuszkami palców, cienką warstwą skóry. Pragnienie, którego nie zaspokoił taniec, potrzebę, choć prawda była taka, że kadzidła jedynie potęgowały to łaknienie. Spodobał jej się seks - z nim czy po prostu, nie miała pojęcia. Nie była z nikim wcześniej. Ale na razie - nie chciała. Na razie, chciała odkryć więcej - stąd niepoprawna zabawa i słowa, wyrzucone pomiędzy nich. Skrzyżowała spojrzenie, bezwstydne ale obecne. - Dobrze. - powtórzyła jak echo, cichym prawie szeptem, odprowadzając go tęczówkami kiedy zbliżał się do niej. Starała się przyjmować biernie kolejne gesty, ale nie była w stanie nic poradzić, na reakcje ciała, czasem zaciskające się odrobinę palce dłoni, opuszczające jej wargi westchnienia.
Na krótkie dwa - może trzy - uderzenia serca, naprawdę miała wrażenie, że wszystko zamarło w konsternacji. Ona sama to zrobiła - choć przecież wiedziała, do czego zmierza. Ale zaskoczone spojrzenie Manannana wlało w nią nie tylko zadowolenie, ale i trudne do zidentyfikowania ciepło, które wyrwało z jej warg krótki śmiech. - Któż śmiałby je rzucać Władcy Mórz? - wypadło z jej warg w cichym mruknięciu, teatralnie oburzonym zadziwieniu wymieszanym z zaskoczeniem łapiąc oddech w oczekiwaniu na reakcję, której nie umiała jeszcze przewidzieć. Czuła nie tylko pożądanie, ale i ekscytację, która zawsze towarzyszyła jej kiedy oddawała się badaniom, rozwiązywaniu zagadek - a on, nadal był jedną. Tym razem współpracowała, dźwigając się do pionu, ciekawa tego co stanie się dalej. Zaskoczył ją; spodziewała się, że poprowadzi ich dalej - dalej, ale inaczej. Kielich który znalazł się w jej dłoni, wywołał krótką konsternację, gdy spoglądała na niego słuchając padających słów. Brwi mimowolnie dźwignęły się ku górze, ale opadły szybko. Jeszcze lekko zaskoczona spojrzała na niego, kiedy odchylał się rzucając jej wyzwanie, unosząc jej brodę wyżej, rozciągającą wargi w uśmiechu - zadowolonym, usatysfakcjonowanym. Palec wskazujący zanurzył się w alkoholu, uniosła rękę do jego twarzy, suche palce przesunęły się od ucha w stronę warg. Przemknęła po nich, palcem zanurzonym w alkoholu, wstrzymując oddechu, tęczówki skupiając przy jego ustach, kiedy wsuwała go w jego wargi, nachylając się trochę. - To wbrew zasadom. - szepnęła, czując jak wewnętrznie zadrżała. Odnalazła jego wargi chwilę później, nie wiedząc kiedy nawet odsuwając rękę z kielichem, rozluźniając uścisk na naczyniu, pozwalając by wysunął się z uchwytu. Naparła na niego, głodne dłonie przesunęły się po ciele - twarzy, wsuwając na chwilę we włosy, przemykając po klatce, by później sięgnąć do spodni które zsunęła z jego bioder. W końcu układając dłoń na piersi, naciskając na nią. - Połóż się. - poleciła, wypuszczając znów radośnie drgające dźwięki kiedy pociągnął ją za sobą. - Się. - upomniała go przesuwając się ustami na bok jego twarzy, żuchwę, odnajdując znów wargi. W międzyczasie wyciągając ręce z górnej części sukienki - nie zamierzała ściągać jej całkiem. Pozwalając by jego dłonie pociągnęły jej bieliznę. Przesunęła nogi znajdując się nad nim w końcu stając się jednością. Opadła powoli wstrzymując powietrze, pierwsze kilka ruchów rozniosło się po jej ciele przyjemnymi dreszczami. Ułożyła dłonie na jego piersi, z każdą chwilą nabierając tempa. Długi naszyjniki unosiły się opadały wraz z każdym ruchem. Szorstka dłoń męża przesunęła się po jej udzie łamiąc zasady - zabrała ją, układając na jego torsie, przytrzymując własną. To samo zrobiła z drugą wędrując dalej. Policzki zaszły jej szkarłatem, a wargi wypuszczały niekontrolowane westchnienia. Ruch jednak, sam ruch wydawał się… znajomy. Przypominał...
… jeźdźca.
- Bezwstydnik. - wypadło w ledwie zrozumiałym, niepochamowanym westchnieniu. Odrzuciła głowę do tyłu, żeby się zaśmiać. Zaraz jednak nachyliła się na powrót nad Manannanem - tylko on był w tej chwili ważny, ciężar ciała opierając na dłoniach. Chciała więcej. Chciała jeszcze. Uniosła się i opadła, kolejne drżenie rozeszło się po niej. Nachyliła się, nosem trąciła ten męża. Nie złączyła ich warg - ani teraz, ani wcześniej. Jej dłonie krzyczały by przesunąć się po nim a ona pragnęła tych jego na sobie, masochistycznie - nie wiedzieć dlaczego - obojgu im tego odmawiając. Przesunęła ich ręce na boki. - Chciałabyś mnie dotknąć? - zapytała się go niskim, drżącym głosem, kiedy wargi przesunęła w stronę jego ucha. Palce przemknęły po wnętrzach jego dłoni, lokując na nadgarstkach na których je zacisnęła. Kolejny ruch biodrami, powoli powracające tempo - nie tak nieznośnie powolne jak fale - przeciwnie inne. - Pocałować? - wypadało kolejne z pytań przesunęła głowę nad niego. Dźwigając się jeszcze wyżej, oddychając ciężko, nie przestając się poruszać, nabierając coraz szybszego tempa. Ciemne spojrzenie nie odchodziło od tego znanego, jasnego. Zadarła odrobinę brodę. - Nie zezwalam. - wypuściła prowokacyjnie. Unosiła się i opadała, tracąc dech przy wypowiadaniu tego. Nie wiedziała nawet po co, ani dlaczego. Nie miało to logicznego sensu. Ale jej usta wypuściły raz jeszcze te same słowa. Chciała go zirytować, szukała wyraźniejszego przebłysku tego, co widziała czasem. I gdyby nie to, że jej myśli rozmywały się, kiedy poruszała dalej ciałem, może dotarłby do niej jeden wniosek. Ale ekscytacja, ekstaza, kontrola, którą dał odbierała jej rozum całkiem, na tyle, że zapominała że sam jej na to zezwala. A może przewrotnie wiedziała, ale chciała by jej to pokazał i zdominował ją kiedy straci cierpliwość dla gier i zasad.
Dostała tego, czego chciała, wypełniając nie tylko jej ciało, ale i umysł przyjemnym uczuciem. Czuła się odurzona, ale nie była już pewna, czym dokładnie - kadzidłami, wypitym winem, własnym mężem? Powinniśmy byli gdzieś wyjechać. - wypadło z jej warg gdy złapała trochę oddechu, leżąc głową na jego piersi. Opuszki palców bezmyślnie przesuwały się po nagim torsie, tęczówki wędrowały za nimi. Na próżno było szukać w jej głosie zawodu czy żalu, choć stwierdzenie było prawdziwe. Powinni byli skorzystać z momentu zawieszenia broni - tak jak Tristan - wypłynąć, zostać tylko we dwójkę, poza czasem i poza światem. Wcześniej tego nie rozumiała, może nawet nie była świadoma, że chciałaby tego. Jeszcze kilka tygodni temu, nie miała ku temu żadnego powodu. To uderzyło w nią nagle, razem z pojawiającym się przebłyskiem rozsądku i myśli, że po festiwalu codzienność wróci na wcześniejsze tory. Nie wiedząc - co tak naprawdę miało to dla nich oznaczać. Teraz by mogli - ale tego nie zrobili. Przesunęła się trochę, dźwigając wyżej, tak by na niego spojrzeć z góry. Nachyliła się bliżej. - I zadbać o własny namiot. - mruknęła logicznie - bo faktycznie powinni. Do tego w każdej chwili mógł ktoś wejść - choćby jego rodzeństwo. Co - jakoś niekoniecznie mocno martwiło Melisande(choć powinno, prawda?), ale jednocześnie odbierało prywatność i sprawiało, że mimo wszystko nie chciała by ktoś poza Manannanem mógł odkryć, jak naprawdę niepoprawna była. Jej palce przemknęły niemal tanecznie po torsie, na który spojrzała. Powracając jej dłoń zatrzymała się przy ozdobach na szyi. Jeden z palców wsunął pod rzemień, który uniosła. Ten z odłamkiem, na który spoglądała już od jakiegoś czasu. - Myślę, że wiem co to. - orzekła tylko zabierając rękę, nie mówiąc nic więcej. Westchnęła trochę mocniej, dźwigając się do siadu. Odnajdując rękawy sukienki w które wsunęła na powrót ręce, zakrywając piersi. Wyciągnęła ciemne włosy spod materiału odrzucając je na plecy, by później podnieść się i ruszyć w stronę ustawionego w rogu kufra. Po drodze schyliła się po koszulę męża, którą rzuciła prosto w niego.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
– Nie nazwałbym go bezpodstawnym – zaoponował, spokojnie, bez kpiny i bez żartobliwych nut, które zastąpiła powaga – przysłonięta jednak kadzidłowymi oparami na tyle, że trudno było ją wychwycić. W innych okolicznościach podobna rozmowa wywołałaby u niego dyskomfort, albo przynajmniej skłoniła do obrócenia poruszanych kwestii w żart i szybkiej zmiany tematu – ale błogi, wolny od trosk nastrój, który pozostawił po sobie rytuał, skutecznie wypalił z myśli kontrolujący je krytycyzm. Wszystko dookoła wydawało się Manannanowi miękkie, przyjemne, a Melisande – piękniejsza niż kiedykolwiek, z rozświetloną skórą i zaróżowionymi policzkami; nie odrywał od niej spojrzenia, gdy zanurzała wargi w szkarłacie wina, nie będąc w stanie pozbyć się skojarzenia z napełnionym krwią reema kielichem. – Przypuszczeniem, owszem – ciągnął. Odchylił głowę do tyłu, przekrzywiając ją lekko. – Widzisz – jesteś pewna tego, po co chcesz sięgnąć, ale czy również tego, to odnajdziesz, gdy już to zrobisz? – zapytał, teraz już chyba grając na czas, choć nie zdając sobie z tego sprawy. Bo właściwie: odpowiedź na jej kolejne pytanie brzmiała nie. Nie próbował jej odstraszyć ani ochronić. Gdyby był szczery sam ze sobą, prawdopodobnie doszedłby do wniosku, że klucząc pomiędzy faktami i unikając jasnych odpowiedzi tak naprawdę chronił siebie – ale szczery bywał rzadko, bo przekolorowane opowieści i kłamstwa w którymś momencie wtopiły się w jego jestestwo tak mocno, że nie potrafił już funkcjonować bez nich. Manannan Travers, żeglarz i odkrywca, o którym opowiadał schodząc na ląd, miał niewiele wspólnego z człowiekiem, który wyznaczał kurs Szalonej Selmy – ale było mu w tej fantazji wygodnie i zrezygnowanie z niej kojarzyło mu się z utratą kontroli. A utrata kontroli smakowała dymem i zdradą, piaskiem bezludnej wyspy zgrzytającym między zębami i nieskończonością zlewających się w piekło dni. Czy mógł oddać Melisande tyle władzy? Czy mógł komukolwiek? – Nie jestem dobrym człowiekiem, Melisande – stwierdził, doskonale wiedząc, że nie zrozumie: ile tak naprawdę kryło się za tymi słowami. – Wiem, że nie – dodał, prostując się, zbliżając do niej. Palce przesuwające się po policzku były przyjemnie ciepłe, nachylił się ku nim bezwiednie, pozwalając, by wypowiedziane przez nią zdania opadły ciężko na dno jego umysłu, a może i serca; miał się nad nimi zastanawiać jeszcze wielokrotnie, ale nie dzisiaj; nie teraz. – Yhm – mruknął jedynie, sygnalizując, że to zrobi. Że przemyśli to, co mu zaproponowała.
Kolejne słowa zabrzmiały słodko-gorzko; uśmiechnął się, sięgając po szklankę z alkoholem. – Nie mogę ci tego obiecać – powiedział. Aktualnie cieszyli się zawieszeniem broni, krótkim oddechem przed następną bitwą, ale wojna nie miała skończyć się za tydzień ani za miesiąc; w mugolskim forcie prawie stracił życie, byłby głupcem, nie biorąc pod uwagę, że każda następna walka mogła okazać się tą ostatnią, chociaż jednocześnie – od tamtego dnia rosła w nim zuchwałość. Zawieszony na szyi odłamek dodawał pewności siebie, sprawiał, że momentami czuł się niezwyciężony; nawet pomimo ponurej przepowiedni wiszącej nad nim niczym ostrze kata. – Ale jeśli cię to pocieszy, to nie spieszy mi się do umierania. Zwłaszcza ostatnio – dodał, unosząc brew, pozwalając, żeby niewypowiedziana do końca sugestia rozlała się pomiędzy nimi. To była prawda, obecność Melisande uczyniła powroty do zamku… bardziej wyczekiwanymi.
Skrzywił się nieznacznie, słysząc imię Blacka, jego fantomowa obecność w namiocie w takim samym stopniu go irytowała co ciekawiła – ale nie powiedział nic, w milczeniu wsłuchując się w słowa Melisande. Upił łyk rumu. – Był więc głupcem – podsumował, odstawiając na bok szklankę. – Choć pewnie przez chwilę szczęśliwym głupcem – dodał. Odepchnął się od ziemi, żeby pochylić się mocniej w stronę żony, łokcie opierając na nogach. Zmrużył nieco oczy, przyglądając jej się uważnie – szukając w jej rysach śladów dawnych emocji, a może rzeczy, których świadomie nie wypowiadała na głos. – Czym jest dla ciebie wszystko, Melisande? – zapytał, choć tak naprawdę chciał dowiedzieć się czegoś innego: czy było to coś, do już dała jemu – czy może coś, co wciąż pozostawało poza jego zasięgiem?
– Nie – odpowiedział automatycznie, może trochę zbyt szybko; zamykając temat nim zdążyłby się rozwinąć, bo naprawdę nie chciał myśleć teraz o Margaret – zwłaszcza, kiedy Melisande znalazła się bliżej, a w nozdrza uderzył go zapach jej skóry, zabarwiony rdzawą wonią krwi i kadzidła, odbierający zmysły, przyspieszający krążącą w żyłach krew i rozpalający zakończenia nerwowe. Zawsze tak na niego działała, a dzisiaj – nawet nie próbował się temu opierać, rozbudzone tańcem myśli popychały go do przodu. – Znalazłoby się kilku śmiałków – mruknął, uśmiechając się szerzej, nawet nie starając się ukryć tego, jak podobał mu się padający jej ust tytuł – i jej dłonie, przesuwające się po jego skórze, gorący oddech przy uchu, zanurzony w winie opuszek palca przemykający po wargach. Wyszedł jej naprzeciw, chwytając jej usta pomiędzy własne, palce wplątując w ciemne włosy – zanim jeszcze stanowcze ręce popchnęły go w stronę miękkich poduszek, idąc za jego własną zachętą. Obserwował ją – gdy zsuwała z siebie materiał sukienki, samemu nieco niecierpliwie pomagając jej w pozbyciu się jego spodni. Kiedy znalazła się nad nim, instynktownie wyciągnął ręce, chwytając ją za biodra, pozycja nie była obca ani nowa – ale widok Melisande, jej nagich piersi naznaczonych krwistymi smugami, wymykających się z upięcia włosów, czerwonych od pocałunków warg – skutecznie odebrał mu oddech. Czując ją przy sobie, wokół siebie, przymknął na sekundę powieki, odchylił głowę w tył, i to wystarczyło, by jej dłonie odnalazły jego nadgarstki, odrywając je od jej ciała i przyciskając do klatki piersiowej. Otworzył oczy, spoglądając na nią z mieszaniną zaskoczenia i fascynacji, przez chwilę nie oponując – poddając się temu, jej, czując, jak oddech stopniowo zamiera mu w gardle – a w ciele narasta frustracja, potęgowana jedynie wypowiadanymi przez nią słowami.
Nachylił się ku niej, próbując złączyć ich usta w pocałunku; bezskutecznie – warknął z niezadowoleniem, gdy odsunęła się od niego, pozostawiając na wargach jedynie echo własnych. – Tak – przytaknął, głosem bardziej zachrypniętym niż zazwyczaj. Chciał jej dotknąć, chciał wszystkiego; przestrzeń, jaka pojawiła się między nimi, wydawała mu się nieznośna i stawała się nie do wytrzymania wraz z każdym szybszym ruchem bioder Melisande, z każdym ciężkim oddechem opuszczającym jej usta. Igrała z ogniem i z pewnością zdawała sobie z tego sprawę – a Manannan nie miał zamiaru powstrzymywać tego ognia długo. Ręce przesunięte z klatki piersiowej na boki zapewniły mu punkt podparcia, którego potrzebował, obrócił zamknięte w szczupłych palcach nadgarstki, żeby dłońmi oprzeć się o podłogę – po czym uniósł się w górę, nic nie robiąc sobie z werbalnego zakazu, poddając się emocjom i potrzebom ciała, domagającego się bliskości. Uwolnienie się z uścisku Melisande nie było trudne, był od niej silniejszy – ale nie miał zamiaru też pozwolić jej na upadek; podpierając się jedną ręką, drugą otoczył ją w pasie, przytrzymując przy sobie, nie odbierając równowagi – przyciskając za to ciało do ciała, dorównując rytmowi, coraz bardziej nierównemu i chaotycznemu. Wargami odnalazł jej usta, zduszając ewentualne protesty, odurzony mieszającymi się ze sobą oddechami bardziej chyba nawet niż magicznym kadzidłem.
Spełniony, pociągnął ją za sobą – opadając ciężko na poduszki, jeszcze przez długą chwilę nie mówiąc nic – szorstkimi palcami kreśląc powolne znaki na nagich plecach Melisande. Jej słowa opadły gdzieś obok, początkowo z trudem przedzierając się przez grubą warstwę błogiej nieświadomości. – Yhm – mruknął nieprzytomnie, nie spoglądając w jej kierunku; zamiast tego leniwie przesuwając spojrzeniem po suficie namiotu. – Wciąż jeszcze możemy – zasugerował, nie myśląc póki co o konkretach. W tamtej chwili zgodziłby się chyba na wszystko, dałby jej każdą rzecz, o którą by poprosiła. – Przynajmniej na kilka dni – dodał po chwili. Zawieszenie broni nie miało trwać długo, ale jeśli by się uparli, mogliby wydrzeć dla siebie ostatnie jego skrawki. – Dokąd byś chciała wyjechać? – zapytał, opuszczając wzrok, tęczówki zatrzymując na opartej o jego klatkę piersiową twarzy Melisande; na próżno szukając jej spojrzenia. Nie przestając wędrować palcami wzdłuż jej kręgosłupa.
Wspomnienie o własnym namiocie z jakiegoś powodu go rozbawiło, roześmiał się bezgłośnie. – To jestem w stanie załatwić – zadeklarował. Miała rację, powinien pomyśleć o tym wcześniej – ale przygotowania do festiwalu trwały długo, a początkiem lipca nie sądził, że taka… aranżacja miała być im potrzebna.
Palce zamknięte na kamiennym odłamku sprawiły, że mimowolnie znieruchomiał na długą sekundę, wstrzymując oddech – ale to ciche słowa, wypowiedziane niby mimochodem, zaskoczyły go bardziej. Dźwignął się ostrożnie w górę, opierając się łokciu, posyłając pytające spojrzenie Melisande – nie od razu cofając drugie ramię, gdy zdecydowała się wstać. Wypuścił ją z objęć niechętnie, na moment chwytając ją jeszcze za nadgarstek, mógłby leżeć tak jeszcze długo – odprężająca woń kadzidła i rozlewająca się po ciele przyjemność otoczyły go błogą sennością. Śledził wędrówkę żony po przestrzeni namiotu, samemu pozostając w tej samej pozycji – unosząc się nieco jedynie, żeby z opóźnieniem złapać rzuconą w niego koszulę. Nie założył jej jednak, pozwalając, żeby zsunęła się na ziemię obok. – Wiesz? – zapytał wreszcie, pewien, że nigdy jej o tym nie wspominał; bo chociaż walkę w forcie trudno byłoby nazwać tajemnicą (zwłaszcza po tym, jak otrzymał za nią oficjalne odznaczenie), to nigdy nie opowiadał Melisande o szczegółach; o głosach szepczących mu do ucha i ciemności zasnuwającej wszystko, o armii powstającej z martwych i o bycie, który od tamtej bitwy towarzyszył mu w każdej minucie każdego dnia.
Kolejne słowa zabrzmiały słodko-gorzko; uśmiechnął się, sięgając po szklankę z alkoholem. – Nie mogę ci tego obiecać – powiedział. Aktualnie cieszyli się zawieszeniem broni, krótkim oddechem przed następną bitwą, ale wojna nie miała skończyć się za tydzień ani za miesiąc; w mugolskim forcie prawie stracił życie, byłby głupcem, nie biorąc pod uwagę, że każda następna walka mogła okazać się tą ostatnią, chociaż jednocześnie – od tamtego dnia rosła w nim zuchwałość. Zawieszony na szyi odłamek dodawał pewności siebie, sprawiał, że momentami czuł się niezwyciężony; nawet pomimo ponurej przepowiedni wiszącej nad nim niczym ostrze kata. – Ale jeśli cię to pocieszy, to nie spieszy mi się do umierania. Zwłaszcza ostatnio – dodał, unosząc brew, pozwalając, żeby niewypowiedziana do końca sugestia rozlała się pomiędzy nimi. To była prawda, obecność Melisande uczyniła powroty do zamku… bardziej wyczekiwanymi.
Skrzywił się nieznacznie, słysząc imię Blacka, jego fantomowa obecność w namiocie w takim samym stopniu go irytowała co ciekawiła – ale nie powiedział nic, w milczeniu wsłuchując się w słowa Melisande. Upił łyk rumu. – Był więc głupcem – podsumował, odstawiając na bok szklankę. – Choć pewnie przez chwilę szczęśliwym głupcem – dodał. Odepchnął się od ziemi, żeby pochylić się mocniej w stronę żony, łokcie opierając na nogach. Zmrużył nieco oczy, przyglądając jej się uważnie – szukając w jej rysach śladów dawnych emocji, a może rzeczy, których świadomie nie wypowiadała na głos. – Czym jest dla ciebie wszystko, Melisande? – zapytał, choć tak naprawdę chciał dowiedzieć się czegoś innego: czy było to coś, do już dała jemu – czy może coś, co wciąż pozostawało poza jego zasięgiem?
– Nie – odpowiedział automatycznie, może trochę zbyt szybko; zamykając temat nim zdążyłby się rozwinąć, bo naprawdę nie chciał myśleć teraz o Margaret – zwłaszcza, kiedy Melisande znalazła się bliżej, a w nozdrza uderzył go zapach jej skóry, zabarwiony rdzawą wonią krwi i kadzidła, odbierający zmysły, przyspieszający krążącą w żyłach krew i rozpalający zakończenia nerwowe. Zawsze tak na niego działała, a dzisiaj – nawet nie próbował się temu opierać, rozbudzone tańcem myśli popychały go do przodu. – Znalazłoby się kilku śmiałków – mruknął, uśmiechając się szerzej, nawet nie starając się ukryć tego, jak podobał mu się padający jej ust tytuł – i jej dłonie, przesuwające się po jego skórze, gorący oddech przy uchu, zanurzony w winie opuszek palca przemykający po wargach. Wyszedł jej naprzeciw, chwytając jej usta pomiędzy własne, palce wplątując w ciemne włosy – zanim jeszcze stanowcze ręce popchnęły go w stronę miękkich poduszek, idąc za jego własną zachętą. Obserwował ją – gdy zsuwała z siebie materiał sukienki, samemu nieco niecierpliwie pomagając jej w pozbyciu się jego spodni. Kiedy znalazła się nad nim, instynktownie wyciągnął ręce, chwytając ją za biodra, pozycja nie była obca ani nowa – ale widok Melisande, jej nagich piersi naznaczonych krwistymi smugami, wymykających się z upięcia włosów, czerwonych od pocałunków warg – skutecznie odebrał mu oddech. Czując ją przy sobie, wokół siebie, przymknął na sekundę powieki, odchylił głowę w tył, i to wystarczyło, by jej dłonie odnalazły jego nadgarstki, odrywając je od jej ciała i przyciskając do klatki piersiowej. Otworzył oczy, spoglądając na nią z mieszaniną zaskoczenia i fascynacji, przez chwilę nie oponując – poddając się temu, jej, czując, jak oddech stopniowo zamiera mu w gardle – a w ciele narasta frustracja, potęgowana jedynie wypowiadanymi przez nią słowami.
Nachylił się ku niej, próbując złączyć ich usta w pocałunku; bezskutecznie – warknął z niezadowoleniem, gdy odsunęła się od niego, pozostawiając na wargach jedynie echo własnych. – Tak – przytaknął, głosem bardziej zachrypniętym niż zazwyczaj. Chciał jej dotknąć, chciał wszystkiego; przestrzeń, jaka pojawiła się między nimi, wydawała mu się nieznośna i stawała się nie do wytrzymania wraz z każdym szybszym ruchem bioder Melisande, z każdym ciężkim oddechem opuszczającym jej usta. Igrała z ogniem i z pewnością zdawała sobie z tego sprawę – a Manannan nie miał zamiaru powstrzymywać tego ognia długo. Ręce przesunięte z klatki piersiowej na boki zapewniły mu punkt podparcia, którego potrzebował, obrócił zamknięte w szczupłych palcach nadgarstki, żeby dłońmi oprzeć się o podłogę – po czym uniósł się w górę, nic nie robiąc sobie z werbalnego zakazu, poddając się emocjom i potrzebom ciała, domagającego się bliskości. Uwolnienie się z uścisku Melisande nie było trudne, był od niej silniejszy – ale nie miał zamiaru też pozwolić jej na upadek; podpierając się jedną ręką, drugą otoczył ją w pasie, przytrzymując przy sobie, nie odbierając równowagi – przyciskając za to ciało do ciała, dorównując rytmowi, coraz bardziej nierównemu i chaotycznemu. Wargami odnalazł jej usta, zduszając ewentualne protesty, odurzony mieszającymi się ze sobą oddechami bardziej chyba nawet niż magicznym kadzidłem.
Spełniony, pociągnął ją za sobą – opadając ciężko na poduszki, jeszcze przez długą chwilę nie mówiąc nic – szorstkimi palcami kreśląc powolne znaki na nagich plecach Melisande. Jej słowa opadły gdzieś obok, początkowo z trudem przedzierając się przez grubą warstwę błogiej nieświadomości. – Yhm – mruknął nieprzytomnie, nie spoglądając w jej kierunku; zamiast tego leniwie przesuwając spojrzeniem po suficie namiotu. – Wciąż jeszcze możemy – zasugerował, nie myśląc póki co o konkretach. W tamtej chwili zgodziłby się chyba na wszystko, dałby jej każdą rzecz, o którą by poprosiła. – Przynajmniej na kilka dni – dodał po chwili. Zawieszenie broni nie miało trwać długo, ale jeśli by się uparli, mogliby wydrzeć dla siebie ostatnie jego skrawki. – Dokąd byś chciała wyjechać? – zapytał, opuszczając wzrok, tęczówki zatrzymując na opartej o jego klatkę piersiową twarzy Melisande; na próżno szukając jej spojrzenia. Nie przestając wędrować palcami wzdłuż jej kręgosłupa.
Wspomnienie o własnym namiocie z jakiegoś powodu go rozbawiło, roześmiał się bezgłośnie. – To jestem w stanie załatwić – zadeklarował. Miała rację, powinien pomyśleć o tym wcześniej – ale przygotowania do festiwalu trwały długo, a początkiem lipca nie sądził, że taka… aranżacja miała być im potrzebna.
Palce zamknięte na kamiennym odłamku sprawiły, że mimowolnie znieruchomiał na długą sekundę, wstrzymując oddech – ale to ciche słowa, wypowiedziane niby mimochodem, zaskoczyły go bardziej. Dźwignął się ostrożnie w górę, opierając się łokciu, posyłając pytające spojrzenie Melisande – nie od razu cofając drugie ramię, gdy zdecydowała się wstać. Wypuścił ją z objęć niechętnie, na moment chwytając ją jeszcze za nadgarstek, mógłby leżeć tak jeszcze długo – odprężająca woń kadzidła i rozlewająca się po ciele przyjemność otoczyły go błogą sennością. Śledził wędrówkę żony po przestrzeni namiotu, samemu pozostając w tej samej pozycji – unosząc się nieco jedynie, żeby z opóźnieniem złapać rzuconą w niego koszulę. Nie założył jej jednak, pozwalając, żeby zsunęła się na ziemię obok. – Wiesz? – zapytał wreszcie, pewien, że nigdy jej o tym nie wspominał; bo chociaż walkę w forcie trudno byłoby nazwać tajemnicą (zwłaszcza po tym, jak otrzymał za nią oficjalne odznaczenie), to nigdy nie opowiadał Melisande o szczegółach; o głosach szepczących mu do ucha i ciemności zasnuwającej wszystko, o armii powstającej z martwych i o bycie, który od tamtej bitwy towarzyszył mu w każdej minucie każdego dnia.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Jedna z jej brwi uniosła się do góry, kiedy nie zgodził się z nią stając w opozycji. Stawał przeciw niej, czasem jakby każda z rozmów, była kolejną bitwą nie dialogiem. A może wychowani w różnych domach, dorastając w innych sposób - choć patrzyli w jedną stronę, robili to różnie. Przeważnie nie przeszkadzało jej to - wychowana, by w rozmowie poszukiwać też rozwiązań, a w rozwiązaniach możliwych błędów lubiła dyskusje. Zirytował ją jednak, choć pod mętnym i mglistym uczuciem kadzidła irytacja budziła się trudniej. Uparł się, choć absurdalna - powodowana też z pewnością oparami myśl zawisła w jej głowie: a co jeśli to ona się myliła? Trudno jednak było jej ściągnąć majaczący na warg uśmiech. I na to przystać. Jej głowa przechyliła się, gdy jego odchylała, ale spojrzenie pozostawało zawieszone na nim. Nie byłby jej pierwszym wyborem, nie był też ostatnim - tego dokonano za nią, ale teraz kiedy ku niej patrzył samo spojrzenie przynosiło jej odrobinę szybszy oddech i rozciągające się wewnątrz pragnienie. Wyrzucone między nich pytanie, dźwignęło na chwilę drugą z jej brwi, ale zaraz zastąpiła je mieszanina innych uczuć. Zrozumienia w końcu - częściowego - na to skąd pojawiło się bezpodstawnie negatywne przypuszczenie, kąciki ust Melisande dźwignęły się ku górze z łagodnością, czymś w rodzaju akceptacji, niewypowiedzianej i niewykonanej rosnącej w niej chęci by go objąć. - Zbyt niewiele o mnie wiesz by rozumieć, że nie ma znaczenia co tam będzie. - odpowiedziała mu z niezmąconą pewnością samej naprawdę w to wierząc. Nie chodziło o to, co to miało być bo na to, nie miała już wpływu. Był człowiekiem wychowanym przez morze, człowiekiem z własną przeszłością, mężczyzną pełnym siły i charakteru i - imponowało jej to - równie mocno co irytowało. Ale gdyby nie pokazał i udowodnił jej tego co już zobaczyła nie prowadziliby dziś tej rozmowy. Z miałkiego mężczyzny zrobiłaby swojego pionka, a jeśli by jej przeszkadzał po urodzeniu dziecka znalazłaby sposób, żeby się go pozbyć. Z Manannanem chciała współpracować i budować. Zauroczona tym, co było przed nią pierwszy raz poddając się temu uczuciu nadal walcząc, by nie zginąć pod nim i nie oddać siebie, nie dostając nic w zamian.
- W którym momencie uznałeś, że takiego człowieka nie zechce? - zapytała się przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Mogła nie wiedzieć i nie rozumieć kim był tak naprawdę. O to szło clue przecież całej sprawy. - I kto określa co dobrym jest a co złym. Ty? Ja? Czy więc moje dobro może być twoim złym? Albo twoje zło najlepszym co mnie czeka? - sens zdań zdawał jej się falować, pozornie w jej głowie, własnych ustach mając sens. - Zdajesz się sądzić że oczekuje baśni, albo romansu. Nie wiedząc, że nie mam nic przeciwko by zanurzyć się w koszmarze. Skoro przewodnikiem jesteś ty, nic mi nie grozi. - dodała a melodyjny głos owinął się łagodnością. - Cokolwiek zakładasz, że się stanie, kiedy wszystko już zobaczę może nie mieć wiele wspólnego z tym co w istocie dostaniesz. Brakuje ci w założeniach pewności co do moich zachowań. Dlatego nazwałam je bezpodstawnym, Mannananie. - przekrzywiła łagodnie głowę. Nie oczekiwała dzisiaj zapewnień i odpowiedzi - nie konkretnych, nie ostatecznych. Pchnięta chwilą, poprowadzona rozmową odpowiedziała mu po prostu na pytanie o to, czego pragnęła. A w tej chwili, niczego bardziej niż jego - w każdej formie, duchowej i cielesnej, w każdej postaci - tej którą już poznała i każdej którą dopiero zobaczy. Nie była mniej zafascynowana od niego, musiał to widzieć w jej spojrzeniu kiedy na nią patrzył. W potrzebie by być blisko - dzisiaj, jeszcze większej. Może dlatego wyciągnęła rękę - wiedziona potrzebą - z ciepłym uczuciem rozlewającym się wewnątrz, z zadowoleniem, czując jak nachyla się ku nim. - Chcę każdej wersji ciebie - Manannana Traversa, kapitana Szalonej Selmy, lorda Norfolku, mojego męża. - powtórzyła raz jeszcze, jasno określając to, na co składały się tak naprawdę jej słowa, nachylając łagodnie głowę ku niemu. Palcami przesuwając po policzku i żuchwie. Manannan jeszcze nie wiedział i nie rozumiał schematów w których funkcjonowała i sposobu w jaki patrzyła. Jej uśmiech pogłębił się na krótkie potwierdzenie, potknęła głową, tyle było dla niej zadowalające. Zadowalające dzisiaj. Wiedziała, że nie powinni się śpieszyć - a ona, naciskać; tak podpowiadał jej rozsądek - ale stracili tyle czasu, że Melisande nie umiała powstrzymać się przed paląca potrzebą wydarcia od losu wszyskiego, teraz, kiedy ku niej patrzył i naprawdę był. Wystawiała się pierwsza - choć nie była to wygodna pozycja - jako możliwość, mówiąc więcej - co, skłamałaby twierdząc, że było rutyną. Manannan dużo mówił i chętnie, czasem zdając się nie słuchać, kiedy milknął wtedy najmocniej odczuwała to, że nie tylko słyszał jej słowa, ale naprawdę ich słuchał.
- Wiem. - odpowiedziała marszcząc nos z żartobliwym zawodem. - Ale musiałam spróbować. - dodała z krótkim westchnieniem. Żartowała, ale nie dlatego że uważała to za zabawne, bardziej próbując w ten sposób odepchnąć ciężką myśl odbijającą się w środku niedochodzącą do niej całkiem, odsuwane dzisiaj dzięki mocy kadzidła. Sięgnęła po swój kielich. Kolejne słowa Manannana rozciągnęły jej wargi w zadowolonym uśmiechu. Z wyciągniętą rękę, owijającą się wokół naczynia, uniosła tęczówki, spoglądając na niego spod kotary rzęs. - Zadbajmy więc o to, by utrzymać ten stan. - odpowiedziała mu prostując się, podnosząc w końcu kielich, majaczący na wargach uśmiech skrywając za nim.
Zauważyła je - grymas, który przeciął jego twarz na wspomnienie Alpharda, ale nie przestała mówić spełniając jego prośbę, odpowiadając na pytanie. Wypadające słowa - podsumowanie - nie były tymi, których się spodziewała. Brwi uniosły się do góry w chwilowym zaskoczeniu, by później płynne zmienić w rozbawienie, które odrzuciło jej głowę w tył kiedy zaśmiała się dźwięcznie. Padające na nią, uważne spojrzenie nie przyniosło jej lęku, czy niewygody. Skrzyżowała z nimi tęczówki bez obaw, odwracając wzrok na krótką chwilę w której zbierała myśl w całość - co nie było proste, kiedy znajdował się bliżej, kiedy patrzył na nią w dzisiaj, kiedy niemal czuła bijące od niego ciepło.
- Wszystko jest pewnością - zaczęła kierując na niego spojrzenie - lojalnością, wytrwałością, spokojem, oddaniem, sympatią i pożądaniem, akceptacją i zrozumieniem, prawdą i szczerością. Wszystko jest też bronią: siłą - spełnieniem, wsparciem i słabością - zależnością, obnażeniem. Eksploracją miejsc we mnie samej - jej dłoń uniosła się, dotykając piersi w okolicy serce - w których nie byłam wcześniej; miejsc w których nie wiem co może się znaleźć i czy będzie dobre czy złe. - bo nie zbadała siebie jeszcze całkiem. Były w niej miejsca i rejony w których jeszcze nie była. Był w niej też swoistego rodzaju głód i ciekawość, która popychała ją dalej. - Wszystko jest każdą moją umiejętnością, każdą siłą, każdą złością i frustracją; kierunkiem w którym podejmuję działanie. Wszystko, jest tym, co jeden człowiek, może ofiarować drugiemu. Wędrówką - przygodą może nawet. Najprościej, mój drogi, wszystko, dla mnie, jest miłością. Zapytam więc od razu, bo zaoszczędzi nam to czasu i domyślania się pobocznie: czy chciałbyś dostać moje wszystko? - zapytała go wprost. Czy chciał, żeby go pokochała. Żeby oddała mu to co miała, jaka była, co potrafiła i kim była. Czy było to coś za czym wyglądał i czego pożądał. Bo jeśli nie - choć uczepiona irytującej nadziei miała nadzieję że jest inaczej - wolała wiedzieć już teraz by móc zaplanować co zrobić dalej.
Padająca odpowiedź, owijająca się wokół krótkiego słowa nadeszła szybko. Może dlatego przypatrywała mu się w milczeniu kilka sekund zastanawiając się, czy zapytać o więcej. Nawet w dusznym namiocie i otumanionym kadzidłem umyśle mierziła ją myśl, że był ktoś wcześniej. Choć rozsądek nazywał jej irytację niezasadną - wiedziała, że taką ona była, ale nic nie potrafiła poradzić na to co czuła. W końcu się ruszyła - dobrze, nie zapyta o nic więcej - teraz był tu: przed nią, z nią, obok. Postanowiła uwierzyć w to, że jego wcześniejsza karta nie była problemem, któremu powinna poświęcić więcej uwagi. Czy obstawiła dziś dobrze, miała przekonać się w przyszłości. Odpuściła może też dlatego, że nie irytować zaczynała ją jednoczesna bliskość i odległość. Ciągnęła ją do niego, przyciągało ją jasne spojrzenie, silne ręce, chciała już dostać jego. - Nimi też mogę się zająć. - zażartowała mrucząc nisko, nie potrafiąc ściągnąć z warg uśmiechu. Bez zawahania - choć z początkowym dziwieniem, odbierając oferowaną jej kontrolę. Lubiła ją i lubiła to w jaki sposób się nią zajmował. Podobało jej się w jego ramionach, lubiła uczucie, które pozostawiały po sobie szorstkie dłonie i to, że kiedy oddawał jej kontrolę robił to naprawdę poddając się jej działaniu. Nie zaplanowała żadnego z działań które nastąpiły kiedy znalazła się już nad nim. Z satysfakcją dostrzegając zdziwienie w jego oczach ale z zaskoczeniem dostrzegając tam też więcej, niż spodziewała się zobaczyć. Uciekała mu, umknęła, kiedy próbował odnaleźć jej wargi prowokując go jeszcze, mocniej, bardziej, wraz z każdym ruchem bioder, wymykający się spomiędzy warg dźwiękami. Warknięcie wypadające z jego gardło podnieciło ją jedynie bardziej, przynosząc kolejne słowa i działania - nie zauważając, nie podejrzewając nawet, że popełniała błąd przesuwając ich dłonie na boki. Kiedy poruszył rękami jej palce zacisnęły się mocniej wokół nadgarstków
- Leż. - poleciła mu, nawet nie zauważając momentu w którym zmieniła język na francuski, rozeźlona buntem, którego się dopuszczał, którego jednocześnie chciała i oczekiwała, ale na który nie chciała się godzić. Nic jej to nie dało, bo jej własna siła, zdawała się wręcz śmieszna i niewielka przy tej, którą on miał w dłoniach, ale nie poddała walki, puszczając jego nadgarstki, napierając na jego pierś w równie nieskutecznym działaniu kiedy owijał wokół niej rękę. Wsunęła rękę we włosy na tyle głowy i zacisnęła na nich palce, pociągając za nie, spoglądając na niego z góry. - Nieokrzesany pirat. - warknęła, wyrzuciła rozeźlona, podniecona, odurzona w jego usta. Odchyliła głowę, nie pozwalając mu się do nich dostać - pozornie krótka chwila zwycięstwa pośród sztormu którym oddawały się ciała wychodząc ku sobie. Krótka, bo niewiele później i nimi zawładnął, kiedy przysunął do siebie jej głowę zamykając drogę ucieczki. Wypuściła powietrze przez nos, nie wiedząc kiedy rozluźniając uścisk, oddając to, co dostała wcześniej, głodnymi dłońmi przesuwając po nim złakniona. Obejmując jego głowę, szczelnie przysuwając się bliżej, przesuwając ustami po jego policzku, żuchwie. - Kim jestem? - zapytała go między jednym a drugim oddechem, pytanie wypowiadając prosto do niego ucha. Nie obchodziło jej nic poza nim i od niego chciała teraz to usłyszeć. W tej chwili kiedy każdy ruch przynosił jej przyjemność, a ciepły oddech owijał się wokół, zapach wpadał w nozdrza. Odchyliła się, dłońmi przytrzymując za jego szyję. Skrzyżowała z nimi tęczówki. Chciała to usłyszeć. Teraz, tutaj, dzisiaj.
- Hm… - zastanowiła się, nie przestając przesuwać palców, rysując nimi wzory, podążając za czarnym tuszem tatuaży - W wielu miejscach jeszcze nie byłam. - wypadło najpierw z jej warg. Odchyliła się łagodnie, żeby złapać jego tęczówki. - To nie gdzie a z kim jest ważniejsze. A wyobraź sobie, Manannanie, poznałam ostatnio pewnego mężczyznę - mruknęła unosząc ciało wyżej. - nawet pociągający, sporo mówi, nieźle tańczy, strasznie arogancki. - wymieniła przy ostatnich słowach teatralnie wywracając oczami, rozciągając wargi w uśmiechu. - Nie miałabym nic przeciwko niewielkiej wyspie, na której bylibyśmy sami choć sam środek jego ukochanego morza jest równie obiecujący. - dźwignęła wyżej górną część ciała by spojrzeć na jasnowłosego pirata, nachyliła się wplatające palce we włosy. Zaczesując za ucho kosmyki, przesuwając wzrok ku własnej ręce. - Naprawdę myślisz, że możemy? - zapytała przesuwając palcami, wracając do jego oczu spojrzeniem; chęć mieszała się ze strapieniem. Nieplanowany wyjazd był kuszący - choć tak naprawdę dla niej nie musiał być daleki. Chciałaby się gdzieś zaszyć, uciec od spojrzeń innych, przez chwilę nie musieć pilnować każdego kroku. Przyzwoitość zostawić w domu. - Dobrze, zajmij się tym. - mruknęła na kolejne słowa, nachylając się, żeby tracić go nosem, połączyć znów ich usta, dłoni pozwalając nadal błądzić w końcu wyrzucając jedno stwierdzenie by się podnieść. Uścisk na nadgarstku był już w jakiś sposób znajomy, zerknęła ku niemu, zaraz też się nachylając żeby pocałować go. - Muszę coś wyjąć. - wyjaśniła krótkim mruknięciem zanim się podniosła.
- Podejrzewam. - odpowiedziała uściślając, nie spoglądając ku niemu. Domyślając się, że jeśli nie powie nic więcej zirytuje go - a nie miała ku temu ani powodów, ani potrzeby. - Po tym jak doszliśmy do porozumienia byłam pomówić z Tristanem. - dodała otwierając jeden z kufrów, wyciągając z niego drewniane pudełeczko. Wyprostowała się, obracając się niemal tanecznie. Tkanina sukienki zafalowała przy jej nogach. - Wraz z twoją zgodą mogłam ruszyć dalej. - wyjaśniała, stawiając krok w kierunku męża - lekki, taneczny, sama się tak czuła właśnie stan ten osiągając kiedy był razem z nią. - Musiałam zaplanować kolejne kroki. - postawiła następny, wędrując w stronę męża. - Przygotować na to gdy nadejdzie to, co oczekiwane. - tłumaczyła spokojnie, zgodnie z obietnicą wracając do niego. - Udowodnić, mojemu bratu, że nie powinien wątpić w moją przydatność przez błąd, którego się dopuściłam. I zadbać o to, by wraz z czasem stać się też najlepszą lady Travers jaką widziałeś nie tracąc przy tym siebie. - ale nie położyła się obok, zamiast tego siadając bezwstydnie siadając na nim, wyciągając rękę za siebie, żeby klepnąć go kilka razy w nogę, zachęcając do tego by je podwinął dając jej w ten sposób oparcie. - Poruszyliśmy wtedy wiele tematów. - Otworzyła pudełko, palce owinęły się wokół rzemienia na którym znajdował się wisior ale Manannan ze swojej pozycji nie był w stanie go jeszcze dostrzec. - Między innymi o odłamku, który pozwalał sięgnąć po potężne moce. Tamten był czerwony. - uniosła spojrzenie, zerkając na męża. - byłam też z bibliotece chcąc przyjrzeć się bliżej komecie - niepokoi mnie - ale wiedza Wendeliny była rozczarowująca - uwierzysz, że zamiast rzetelnych odpowiedzi raczyła mnie dyrdymałami o romansie słońca i księżyca? - westchnęła - straciłam tylko czas na jej filozofiach o sile wiedzy zamkniętej w książkach i harmoniach nieboskłonu. Po tych wszystkich nic nie znaczących frazesach śmiała jeszcze nazwać mnie głupią. - wywróciła oczami i pokręciła z rozczarowaniem głową. - Zareaguj odpowiednio - uprzedziła go, zadzierając figlarnie brew - bo obietnica dokładnego opisania twojej reakcji na moją romantyczną niespodziankę pozwoliła mi uniknąć aresztowania. - odłożyła pudełko na bok, jedną z dłoni opierając się o tors swojego męża, po ustach błąkał jej rozbawiony i zadowolony uśmiech, nachyliła się bliżej wysuwając dłoń. - Rozpracowałam je. - powiedziała zerkając na kołyszący się wisior z triskelionem. Wspominała wcześniej że się nad nimi pochyla. - Świstokliki. - dodała przenosząc tęczówki na niego.
- W którym momencie uznałeś, że takiego człowieka nie zechce? - zapytała się przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Mogła nie wiedzieć i nie rozumieć kim był tak naprawdę. O to szło clue przecież całej sprawy. - I kto określa co dobrym jest a co złym. Ty? Ja? Czy więc moje dobro może być twoim złym? Albo twoje zło najlepszym co mnie czeka? - sens zdań zdawał jej się falować, pozornie w jej głowie, własnych ustach mając sens. - Zdajesz się sądzić że oczekuje baśni, albo romansu. Nie wiedząc, że nie mam nic przeciwko by zanurzyć się w koszmarze. Skoro przewodnikiem jesteś ty, nic mi nie grozi. - dodała a melodyjny głos owinął się łagodnością. - Cokolwiek zakładasz, że się stanie, kiedy wszystko już zobaczę może nie mieć wiele wspólnego z tym co w istocie dostaniesz. Brakuje ci w założeniach pewności co do moich zachowań. Dlatego nazwałam je bezpodstawnym, Mannananie. - przekrzywiła łagodnie głowę. Nie oczekiwała dzisiaj zapewnień i odpowiedzi - nie konkretnych, nie ostatecznych. Pchnięta chwilą, poprowadzona rozmową odpowiedziała mu po prostu na pytanie o to, czego pragnęła. A w tej chwili, niczego bardziej niż jego - w każdej formie, duchowej i cielesnej, w każdej postaci - tej którą już poznała i każdej którą dopiero zobaczy. Nie była mniej zafascynowana od niego, musiał to widzieć w jej spojrzeniu kiedy na nią patrzył. W potrzebie by być blisko - dzisiaj, jeszcze większej. Może dlatego wyciągnęła rękę - wiedziona potrzebą - z ciepłym uczuciem rozlewającym się wewnątrz, z zadowoleniem, czując jak nachyla się ku nim. - Chcę każdej wersji ciebie - Manannana Traversa, kapitana Szalonej Selmy, lorda Norfolku, mojego męża. - powtórzyła raz jeszcze, jasno określając to, na co składały się tak naprawdę jej słowa, nachylając łagodnie głowę ku niemu. Palcami przesuwając po policzku i żuchwie. Manannan jeszcze nie wiedział i nie rozumiał schematów w których funkcjonowała i sposobu w jaki patrzyła. Jej uśmiech pogłębił się na krótkie potwierdzenie, potknęła głową, tyle było dla niej zadowalające. Zadowalające dzisiaj. Wiedziała, że nie powinni się śpieszyć - a ona, naciskać; tak podpowiadał jej rozsądek - ale stracili tyle czasu, że Melisande nie umiała powstrzymać się przed paląca potrzebą wydarcia od losu wszyskiego, teraz, kiedy ku niej patrzył i naprawdę był. Wystawiała się pierwsza - choć nie była to wygodna pozycja - jako możliwość, mówiąc więcej - co, skłamałaby twierdząc, że było rutyną. Manannan dużo mówił i chętnie, czasem zdając się nie słuchać, kiedy milknął wtedy najmocniej odczuwała to, że nie tylko słyszał jej słowa, ale naprawdę ich słuchał.
- Wiem. - odpowiedziała marszcząc nos z żartobliwym zawodem. - Ale musiałam spróbować. - dodała z krótkim westchnieniem. Żartowała, ale nie dlatego że uważała to za zabawne, bardziej próbując w ten sposób odepchnąć ciężką myśl odbijającą się w środku niedochodzącą do niej całkiem, odsuwane dzisiaj dzięki mocy kadzidła. Sięgnęła po swój kielich. Kolejne słowa Manannana rozciągnęły jej wargi w zadowolonym uśmiechu. Z wyciągniętą rękę, owijającą się wokół naczynia, uniosła tęczówki, spoglądając na niego spod kotary rzęs. - Zadbajmy więc o to, by utrzymać ten stan. - odpowiedziała mu prostując się, podnosząc w końcu kielich, majaczący na wargach uśmiech skrywając za nim.
Zauważyła je - grymas, który przeciął jego twarz na wspomnienie Alpharda, ale nie przestała mówić spełniając jego prośbę, odpowiadając na pytanie. Wypadające słowa - podsumowanie - nie były tymi, których się spodziewała. Brwi uniosły się do góry w chwilowym zaskoczeniu, by później płynne zmienić w rozbawienie, które odrzuciło jej głowę w tył kiedy zaśmiała się dźwięcznie. Padające na nią, uważne spojrzenie nie przyniosło jej lęku, czy niewygody. Skrzyżowała z nimi tęczówki bez obaw, odwracając wzrok na krótką chwilę w której zbierała myśl w całość - co nie było proste, kiedy znajdował się bliżej, kiedy patrzył na nią w dzisiaj, kiedy niemal czuła bijące od niego ciepło.
- Wszystko jest pewnością - zaczęła kierując na niego spojrzenie - lojalnością, wytrwałością, spokojem, oddaniem, sympatią i pożądaniem, akceptacją i zrozumieniem, prawdą i szczerością. Wszystko jest też bronią: siłą - spełnieniem, wsparciem i słabością - zależnością, obnażeniem. Eksploracją miejsc we mnie samej - jej dłoń uniosła się, dotykając piersi w okolicy serce - w których nie byłam wcześniej; miejsc w których nie wiem co może się znaleźć i czy będzie dobre czy złe. - bo nie zbadała siebie jeszcze całkiem. Były w niej miejsca i rejony w których jeszcze nie była. Był w niej też swoistego rodzaju głód i ciekawość, która popychała ją dalej. - Wszystko jest każdą moją umiejętnością, każdą siłą, każdą złością i frustracją; kierunkiem w którym podejmuję działanie. Wszystko, jest tym, co jeden człowiek, może ofiarować drugiemu. Wędrówką - przygodą może nawet. Najprościej, mój drogi, wszystko, dla mnie, jest miłością. Zapytam więc od razu, bo zaoszczędzi nam to czasu i domyślania się pobocznie: czy chciałbyś dostać moje wszystko? - zapytała go wprost. Czy chciał, żeby go pokochała. Żeby oddała mu to co miała, jaka była, co potrafiła i kim była. Czy było to coś za czym wyglądał i czego pożądał. Bo jeśli nie - choć uczepiona irytującej nadziei miała nadzieję że jest inaczej - wolała wiedzieć już teraz by móc zaplanować co zrobić dalej.
Padająca odpowiedź, owijająca się wokół krótkiego słowa nadeszła szybko. Może dlatego przypatrywała mu się w milczeniu kilka sekund zastanawiając się, czy zapytać o więcej. Nawet w dusznym namiocie i otumanionym kadzidłem umyśle mierziła ją myśl, że był ktoś wcześniej. Choć rozsądek nazywał jej irytację niezasadną - wiedziała, że taką ona była, ale nic nie potrafiła poradzić na to co czuła. W końcu się ruszyła - dobrze, nie zapyta o nic więcej - teraz był tu: przed nią, z nią, obok. Postanowiła uwierzyć w to, że jego wcześniejsza karta nie była problemem, któremu powinna poświęcić więcej uwagi. Czy obstawiła dziś dobrze, miała przekonać się w przyszłości. Odpuściła może też dlatego, że nie irytować zaczynała ją jednoczesna bliskość i odległość. Ciągnęła ją do niego, przyciągało ją jasne spojrzenie, silne ręce, chciała już dostać jego. - Nimi też mogę się zająć. - zażartowała mrucząc nisko, nie potrafiąc ściągnąć z warg uśmiechu. Bez zawahania - choć z początkowym dziwieniem, odbierając oferowaną jej kontrolę. Lubiła ją i lubiła to w jaki sposób się nią zajmował. Podobało jej się w jego ramionach, lubiła uczucie, które pozostawiały po sobie szorstkie dłonie i to, że kiedy oddawał jej kontrolę robił to naprawdę poddając się jej działaniu. Nie zaplanowała żadnego z działań które nastąpiły kiedy znalazła się już nad nim. Z satysfakcją dostrzegając zdziwienie w jego oczach ale z zaskoczeniem dostrzegając tam też więcej, niż spodziewała się zobaczyć. Uciekała mu, umknęła, kiedy próbował odnaleźć jej wargi prowokując go jeszcze, mocniej, bardziej, wraz z każdym ruchem bioder, wymykający się spomiędzy warg dźwiękami. Warknięcie wypadające z jego gardło podnieciło ją jedynie bardziej, przynosząc kolejne słowa i działania - nie zauważając, nie podejrzewając nawet, że popełniała błąd przesuwając ich dłonie na boki. Kiedy poruszył rękami jej palce zacisnęły się mocniej wokół nadgarstków
- Leż. - poleciła mu, nawet nie zauważając momentu w którym zmieniła język na francuski, rozeźlona buntem, którego się dopuszczał, którego jednocześnie chciała i oczekiwała, ale na który nie chciała się godzić. Nic jej to nie dało, bo jej własna siła, zdawała się wręcz śmieszna i niewielka przy tej, którą on miał w dłoniach, ale nie poddała walki, puszczając jego nadgarstki, napierając na jego pierś w równie nieskutecznym działaniu kiedy owijał wokół niej rękę. Wsunęła rękę we włosy na tyle głowy i zacisnęła na nich palce, pociągając za nie, spoglądając na niego z góry. - Nieokrzesany pirat. - warknęła, wyrzuciła rozeźlona, podniecona, odurzona w jego usta. Odchyliła głowę, nie pozwalając mu się do nich dostać - pozornie krótka chwila zwycięstwa pośród sztormu którym oddawały się ciała wychodząc ku sobie. Krótka, bo niewiele później i nimi zawładnął, kiedy przysunął do siebie jej głowę zamykając drogę ucieczki. Wypuściła powietrze przez nos, nie wiedząc kiedy rozluźniając uścisk, oddając to, co dostała wcześniej, głodnymi dłońmi przesuwając po nim złakniona. Obejmując jego głowę, szczelnie przysuwając się bliżej, przesuwając ustami po jego policzku, żuchwie. - Kim jestem? - zapytała go między jednym a drugim oddechem, pytanie wypowiadając prosto do niego ucha. Nie obchodziło jej nic poza nim i od niego chciała teraz to usłyszeć. W tej chwili kiedy każdy ruch przynosił jej przyjemność, a ciepły oddech owijał się wokół, zapach wpadał w nozdrza. Odchyliła się, dłońmi przytrzymując za jego szyję. Skrzyżowała z nimi tęczówki. Chciała to usłyszeć. Teraz, tutaj, dzisiaj.
- Hm… - zastanowiła się, nie przestając przesuwać palców, rysując nimi wzory, podążając za czarnym tuszem tatuaży - W wielu miejscach jeszcze nie byłam. - wypadło najpierw z jej warg. Odchyliła się łagodnie, żeby złapać jego tęczówki. - To nie gdzie a z kim jest ważniejsze. A wyobraź sobie, Manannanie, poznałam ostatnio pewnego mężczyznę - mruknęła unosząc ciało wyżej. - nawet pociągający, sporo mówi, nieźle tańczy, strasznie arogancki. - wymieniła przy ostatnich słowach teatralnie wywracając oczami, rozciągając wargi w uśmiechu. - Nie miałabym nic przeciwko niewielkiej wyspie, na której bylibyśmy sami choć sam środek jego ukochanego morza jest równie obiecujący. - dźwignęła wyżej górną część ciała by spojrzeć na jasnowłosego pirata, nachyliła się wplatające palce we włosy. Zaczesując za ucho kosmyki, przesuwając wzrok ku własnej ręce. - Naprawdę myślisz, że możemy? - zapytała przesuwając palcami, wracając do jego oczu spojrzeniem; chęć mieszała się ze strapieniem. Nieplanowany wyjazd był kuszący - choć tak naprawdę dla niej nie musiał być daleki. Chciałaby się gdzieś zaszyć, uciec od spojrzeń innych, przez chwilę nie musieć pilnować każdego kroku. Przyzwoitość zostawić w domu. - Dobrze, zajmij się tym. - mruknęła na kolejne słowa, nachylając się, żeby tracić go nosem, połączyć znów ich usta, dłoni pozwalając nadal błądzić w końcu wyrzucając jedno stwierdzenie by się podnieść. Uścisk na nadgarstku był już w jakiś sposób znajomy, zerknęła ku niemu, zaraz też się nachylając żeby pocałować go. - Muszę coś wyjąć. - wyjaśniła krótkim mruknięciem zanim się podniosła.
- Podejrzewam. - odpowiedziała uściślając, nie spoglądając ku niemu. Domyślając się, że jeśli nie powie nic więcej zirytuje go - a nie miała ku temu ani powodów, ani potrzeby. - Po tym jak doszliśmy do porozumienia byłam pomówić z Tristanem. - dodała otwierając jeden z kufrów, wyciągając z niego drewniane pudełeczko. Wyprostowała się, obracając się niemal tanecznie. Tkanina sukienki zafalowała przy jej nogach. - Wraz z twoją zgodą mogłam ruszyć dalej. - wyjaśniała, stawiając krok w kierunku męża - lekki, taneczny, sama się tak czuła właśnie stan ten osiągając kiedy był razem z nią. - Musiałam zaplanować kolejne kroki. - postawiła następny, wędrując w stronę męża. - Przygotować na to gdy nadejdzie to, co oczekiwane. - tłumaczyła spokojnie, zgodnie z obietnicą wracając do niego. - Udowodnić, mojemu bratu, że nie powinien wątpić w moją przydatność przez błąd, którego się dopuściłam. I zadbać o to, by wraz z czasem stać się też najlepszą lady Travers jaką widziałeś nie tracąc przy tym siebie. - ale nie położyła się obok, zamiast tego siadając bezwstydnie siadając na nim, wyciągając rękę za siebie, żeby klepnąć go kilka razy w nogę, zachęcając do tego by je podwinął dając jej w ten sposób oparcie. - Poruszyliśmy wtedy wiele tematów. - Otworzyła pudełko, palce owinęły się wokół rzemienia na którym znajdował się wisior ale Manannan ze swojej pozycji nie był w stanie go jeszcze dostrzec. - Między innymi o odłamku, który pozwalał sięgnąć po potężne moce. Tamten był czerwony. - uniosła spojrzenie, zerkając na męża. - byłam też z bibliotece chcąc przyjrzeć się bliżej komecie - niepokoi mnie - ale wiedza Wendeliny była rozczarowująca - uwierzysz, że zamiast rzetelnych odpowiedzi raczyła mnie dyrdymałami o romansie słońca i księżyca? - westchnęła - straciłam tylko czas na jej filozofiach o sile wiedzy zamkniętej w książkach i harmoniach nieboskłonu. Po tych wszystkich nic nie znaczących frazesach śmiała jeszcze nazwać mnie głupią. - wywróciła oczami i pokręciła z rozczarowaniem głową. - Zareaguj odpowiednio - uprzedziła go, zadzierając figlarnie brew - bo obietnica dokładnego opisania twojej reakcji na moją romantyczną niespodziankę pozwoliła mi uniknąć aresztowania. - odłożyła pudełko na bok, jedną z dłoni opierając się o tors swojego męża, po ustach błąkał jej rozbawiony i zadowolony uśmiech, nachyliła się bliżej wysuwając dłoń. - Rozpracowałam je. - powiedziała zerkając na kołyszący się wisior z triskelionem. Wspominała wcześniej że się nad nimi pochyla. - Świstokliki. - dodała przenosząc tęczówki na niego.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie odpowiedział, zaskoczony lekko słowami Melisande – w przyjemnym otumanieniu nie starając się nawet, żeby to zaskoczenie ukryć; odchylił głowę do tyłu, przyglądając się jej twarzy, zastanawiając się, co miała na myśli. Co do tego, że wiedział o niej niewiele, nie miał wątpliwości; poznawał ją, z każdą rozmową coraz bardziej, im więcej jednak odkrywał, tym rozleglejsza wydawała mu się niezgłębiona całość jej charakteru, osobowości, przeszłości. W ręku trzymał jedynie skrawki, chaotyczne fragmenty, z których raz po raz składał pozornie zamknięty obraz – tylko po to, by po chwili zorientować się, że nie zbliżył się nawet do jego krawędzi. Musiał więc przyznać jej rację: nie rozumiał i chyba też nie wierzył, że sekrety, które skrywał, mogłyby być dla niej pozbawione znaczenia. Może pewnego dnia miał zmienić zdanie albo postawić wszystko na jedną kartę – ale dziś zabarwione ciężkim zapachem krwi historie nie pasowały do nagrzanej przestrzeni namiotu, ani do sennej błogości, którą ogarnięty był jego umysł.
Uśmiechnął się przekornie, trochę rozbawiony, trochę wciąż zdezorientowany kolejnymi płynącymi z ust żony zdaniami; czy naprawdę zdecydowała się zawierzyć mu tak bardzo? Przysiągł jej, że nic nie groziło jej u jego boku, tamtego dnia nie sądził jednak, by to przyrzeczenie tak naprawdę do niej dotarło; że przebiło się przez morze dystansu, które sam pomiędzy nimi umieścił. – Nazywasz mnie przewodnikiem – odezwał się, unosząc wyżej brwi – a jednak uparcie wybierasz tę ścieżkę, którą kroczenie ci odradziłem – zauważył. Żartobliwie, droczył się z nią, wbrew pozorom rozumiejąc, co miała na myśli – choć wciąż nie pojmując jej motywów. Westchnął bezgłośnie, wypuszczając powietrze z płuc; jego klatka piersiowa uniosła się i opadła, ale jego spojrzenie pozostało nieruchome. – Pewnego dnia, Melisande – zgodził się, wiedząc, że kiedyś przypomni mu tę obietnicę. – Nie dzisiaj. – Dzisiaj nie chciał babrać się w przeszłości, woląc pozostawić ją poza (niezbyt szczelnymi) ścianami namiotu. Dzisiaj spoglądał w przyszłość – i w teraźniejszość, nie pragnąc niczego więcej niż tylko spędzenia najbliższych godzin u boku żony, z nią, przy niej; pewny, że odprawiony rytuał połączył ich w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie określić ani nazwać. – Każda wersja będzie twoja. Jest twoja – zapewnił ją jeszcze, słowa jakby same wydostały się z jego ust; przymknął powieki, wsłuchując się w nieme linie kreślone przez opuszki palców Melisande, w ciepły dotyk jej palców na skórze.
Jej śmiech, dźwięczący w dusznym powietrzu wokół nich, obudził go na moment, wyprostował się – obserwując ją, to, jak przytykała dłoń do ust, i to, jak błyszczały jej oczy, gdy tańczyły w nich rozbawione iskry. Nie potrafił tego nie odwzajemnić, również się uśmiechnął; poważniejąc po chwili, kiedy dotarły do niego słowa wyjaśnienia. Przechylił głowę, opierając się mocniej na ramionach, chłonąc każdą głoskę; czy chciał tego? Wszystkiego? Jeszcze parę dni temu nie miałby jasnej odpowiedzi na to pytanie, kilka tygodni wcześniej uznałby je za absurdalne – ale teraz, mając w pamięci zanurzone we krwi usta Melisande, jej dłoń sięgającą jego twarzy, złote, zalewające ją światło – nie musiał się nawet zastanawiać. – Tak – wyszeptał po prostu, następne potwierdzenia zamykając w każdym pocałunku i w każdym geście, w każdym spojrzeniu zdającym się powtarzać tę jedną krótką sylabę w nieskończoność: tak, tak, tak.
Nie pozwolił jej uciec – nie tak do końca, podążając za nią za każdym razem, kiedy odchylała się do tyłu, nic nie robiąc sobie z jej protestów. Francuskie słowa jedynie zachęciły go bardziej, popychając na krawędź, sprawiając, że przyciągnął ją do siebie bliżej. Bliżej – a wciąż nie na tyle blisko, na ile by chciał. Niski śmiech wydarł się z jego gardła, zatrzymując się na gładkiej, kobiecej szyi. – Kapitan – poprawił ją, również na krótką chwilę przechodząc na obcy język. W jego ustach brzmiący mniej naturalnie niż w jej, sylaby były twarde, kanciaste, choć z pewnością zrozumiałe. Uniósł głowę, poddając się dłoniom Melisande, kim jestem? – Moją – odpowiedział, na krótką chwilę jeszcze spoglądając jej w oczy, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Chyba wypowiadając to słowo później jeszcze kilka razy, gdy na parę słodkich oddechów przestrzeń namiotu zniknęła mu sprzed oczu, a wszechświat ograniczył się do niej, do nich; do pary urywanych, mieszających się ze sobą oddechów i gorąca promieniującego od jej ciała.
Jasność umysłu wracała do niego powoli, myśli przesuwały się leniwie; jak ryby dryfujące w nagrzanej wodzie. – Yhm – mruknął cicho, czując, jak słowa Melisande przesuwają się obok niego, muskając lekko skórę. – Brzmi jak dobry towarzysz podróży – podsumował, unosząc na nią wzrok; na usta wkradł mu się uśmiech. Kiedy zadała mu pytanie, spojrzał na nią przytomniej. – Oczywiście, że możemy. Któż mógłby nam tego odmówić? – potwierdził. Spełnili swój obowiązek pojawiając się na festiwalu, nikt nie mógł wymagać od nich, by spędzili w Londynie całe dwa tygodnie; jeżeli postanowią uciec na chwilę od zgiełku, to tak właśnie zrobią.
Oddał jej pocałunek od razu, wspierając się na łokciach, żeby przysunąć się bliżej; śledząc ją później spojrzeniem, gdy skierowała kroki w stronę skrzyni. – Nie musisz nikomu nic udowadniać – zaoponował, dźwigając się do pozycji siedzącej, a później – ustawiając tak, żeby było jej jak najwygodniej, podciągając w górę nogi, żeby dać jej oparcie. Przy tym nie przestawał jej słuchać, nie potrzebowała wiele, żeby go zaciekawić. – Romansie słońca i księżyca? – powtórzył po niej, a jego usta znowu rozciągnęły się w rozbawionym wyrazie. Wyprostował się bardziej, chcąc zajrzeć do pudełka, które przyniosła – ale ze swojej pozycji nie był w stanie tego zrobić. – I – zaraz; ciebie, głupią? – Uniósł brwi, to było ostatnie słowo, którym opisałby Melisande; choć czasami doprowadzało go to do szału, nie był w stanie odmówić jej ani inteligencji ani wiedzy. – Czy lady Selwyn przeżyła to spotkanie? – podjął zaciekawiony, ale nie czekał na odpowiedź, bo kolejne słowa żony wepchnęły go jeszcze głębiej w odmęty konsternacji. – Aresztowania? – podchwycił, oczekując, że mu o tym opowie. Wzrok przesunął się z jej twarzy na zawieszony na rzemieniu medalion, w pierwszej chwili spojrzał na niego bez zrozumienia – chciała ofiarować mu biżuterię? – ale później ospałe myśli połączyły się w całość. Świstokliki, no tak; wspominała mu o nich, wtedy potraktował to jako mrzonkę. Teraz w jego oczach błysnął podziw, wyciągnął dłoń, żeby zamknąć palce na medalionie. – Dokąd prowadzi? – zapytał; reflektując się po dwóch uderzeniach serca. – Albo – nie mów mi – zadecydował, zaciskając mocniej dłoń. – Przekonam się sam – dodał. Przesunął dłoń, chwytając za rzemień, żeby nieco niezdarnie przełożyć go sobie przez głowę, pozwalając medalionowi zawisnąć na szyi – zaraz potem pełnię uwagi kierując ku Melisande. – Dziękuję – powiedział szczerze – i znów objął ją obiema dłońmi, żeby przyciągnąć ją bliżej; przekuć pojedyncze słowo w czyny.
| zt x2
Uśmiechnął się przekornie, trochę rozbawiony, trochę wciąż zdezorientowany kolejnymi płynącymi z ust żony zdaniami; czy naprawdę zdecydowała się zawierzyć mu tak bardzo? Przysiągł jej, że nic nie groziło jej u jego boku, tamtego dnia nie sądził jednak, by to przyrzeczenie tak naprawdę do niej dotarło; że przebiło się przez morze dystansu, które sam pomiędzy nimi umieścił. – Nazywasz mnie przewodnikiem – odezwał się, unosząc wyżej brwi – a jednak uparcie wybierasz tę ścieżkę, którą kroczenie ci odradziłem – zauważył. Żartobliwie, droczył się z nią, wbrew pozorom rozumiejąc, co miała na myśli – choć wciąż nie pojmując jej motywów. Westchnął bezgłośnie, wypuszczając powietrze z płuc; jego klatka piersiowa uniosła się i opadła, ale jego spojrzenie pozostało nieruchome. – Pewnego dnia, Melisande – zgodził się, wiedząc, że kiedyś przypomni mu tę obietnicę. – Nie dzisiaj. – Dzisiaj nie chciał babrać się w przeszłości, woląc pozostawić ją poza (niezbyt szczelnymi) ścianami namiotu. Dzisiaj spoglądał w przyszłość – i w teraźniejszość, nie pragnąc niczego więcej niż tylko spędzenia najbliższych godzin u boku żony, z nią, przy niej; pewny, że odprawiony rytuał połączył ich w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie określić ani nazwać. – Każda wersja będzie twoja. Jest twoja – zapewnił ją jeszcze, słowa jakby same wydostały się z jego ust; przymknął powieki, wsłuchując się w nieme linie kreślone przez opuszki palców Melisande, w ciepły dotyk jej palców na skórze.
Jej śmiech, dźwięczący w dusznym powietrzu wokół nich, obudził go na moment, wyprostował się – obserwując ją, to, jak przytykała dłoń do ust, i to, jak błyszczały jej oczy, gdy tańczyły w nich rozbawione iskry. Nie potrafił tego nie odwzajemnić, również się uśmiechnął; poważniejąc po chwili, kiedy dotarły do niego słowa wyjaśnienia. Przechylił głowę, opierając się mocniej na ramionach, chłonąc każdą głoskę; czy chciał tego? Wszystkiego? Jeszcze parę dni temu nie miałby jasnej odpowiedzi na to pytanie, kilka tygodni wcześniej uznałby je za absurdalne – ale teraz, mając w pamięci zanurzone we krwi usta Melisande, jej dłoń sięgającą jego twarzy, złote, zalewające ją światło – nie musiał się nawet zastanawiać. – Tak – wyszeptał po prostu, następne potwierdzenia zamykając w każdym pocałunku i w każdym geście, w każdym spojrzeniu zdającym się powtarzać tę jedną krótką sylabę w nieskończoność: tak, tak, tak.
Nie pozwolił jej uciec – nie tak do końca, podążając za nią za każdym razem, kiedy odchylała się do tyłu, nic nie robiąc sobie z jej protestów. Francuskie słowa jedynie zachęciły go bardziej, popychając na krawędź, sprawiając, że przyciągnął ją do siebie bliżej. Bliżej – a wciąż nie na tyle blisko, na ile by chciał. Niski śmiech wydarł się z jego gardła, zatrzymując się na gładkiej, kobiecej szyi. – Kapitan – poprawił ją, również na krótką chwilę przechodząc na obcy język. W jego ustach brzmiący mniej naturalnie niż w jej, sylaby były twarde, kanciaste, choć z pewnością zrozumiałe. Uniósł głowę, poddając się dłoniom Melisande, kim jestem? – Moją – odpowiedział, na krótką chwilę jeszcze spoglądając jej w oczy, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Chyba wypowiadając to słowo później jeszcze kilka razy, gdy na parę słodkich oddechów przestrzeń namiotu zniknęła mu sprzed oczu, a wszechświat ograniczył się do niej, do nich; do pary urywanych, mieszających się ze sobą oddechów i gorąca promieniującego od jej ciała.
Jasność umysłu wracała do niego powoli, myśli przesuwały się leniwie; jak ryby dryfujące w nagrzanej wodzie. – Yhm – mruknął cicho, czując, jak słowa Melisande przesuwają się obok niego, muskając lekko skórę. – Brzmi jak dobry towarzysz podróży – podsumował, unosząc na nią wzrok; na usta wkradł mu się uśmiech. Kiedy zadała mu pytanie, spojrzał na nią przytomniej. – Oczywiście, że możemy. Któż mógłby nam tego odmówić? – potwierdził. Spełnili swój obowiązek pojawiając się na festiwalu, nikt nie mógł wymagać od nich, by spędzili w Londynie całe dwa tygodnie; jeżeli postanowią uciec na chwilę od zgiełku, to tak właśnie zrobią.
Oddał jej pocałunek od razu, wspierając się na łokciach, żeby przysunąć się bliżej; śledząc ją później spojrzeniem, gdy skierowała kroki w stronę skrzyni. – Nie musisz nikomu nic udowadniać – zaoponował, dźwigając się do pozycji siedzącej, a później – ustawiając tak, żeby było jej jak najwygodniej, podciągając w górę nogi, żeby dać jej oparcie. Przy tym nie przestawał jej słuchać, nie potrzebowała wiele, żeby go zaciekawić. – Romansie słońca i księżyca? – powtórzył po niej, a jego usta znowu rozciągnęły się w rozbawionym wyrazie. Wyprostował się bardziej, chcąc zajrzeć do pudełka, które przyniosła – ale ze swojej pozycji nie był w stanie tego zrobić. – I – zaraz; ciebie, głupią? – Uniósł brwi, to było ostatnie słowo, którym opisałby Melisande; choć czasami doprowadzało go to do szału, nie był w stanie odmówić jej ani inteligencji ani wiedzy. – Czy lady Selwyn przeżyła to spotkanie? – podjął zaciekawiony, ale nie czekał na odpowiedź, bo kolejne słowa żony wepchnęły go jeszcze głębiej w odmęty konsternacji. – Aresztowania? – podchwycił, oczekując, że mu o tym opowie. Wzrok przesunął się z jej twarzy na zawieszony na rzemieniu medalion, w pierwszej chwili spojrzał na niego bez zrozumienia – chciała ofiarować mu biżuterię? – ale później ospałe myśli połączyły się w całość. Świstokliki, no tak; wspominała mu o nich, wtedy potraktował to jako mrzonkę. Teraz w jego oczach błysnął podziw, wyciągnął dłoń, żeby zamknąć palce na medalionie. – Dokąd prowadzi? – zapytał; reflektując się po dwóch uderzeniach serca. – Albo – nie mów mi – zadecydował, zaciskając mocniej dłoń. – Przekonam się sam – dodał. Przesunął dłoń, chwytając za rzemień, żeby nieco niezdarnie przełożyć go sobie przez głowę, pozwalając medalionowi zawisnąć na szyi – zaraz potem pełnię uwagi kierując ku Melisande. – Dziękuję – powiedział szczerze – i znów objął ją obiema dłońmi, żeby przyciągnąć ją bliżej; przekuć pojedyncze słowo w czyny.
| zt x2
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Właściwie nie zaskakiwało jej zdziwienie na twarzy Manannana, może dlatego, że nigdy nie wędrowała według schematów, którym poddawała się większość. Miała swój własny obraz, drogę i cel. Własne pojęcie dobra, własne postrzeganie świata; rzeczy które nie miały znaczenia i te których możliwe, że nie była w stanie wybaczyć. Od momentu w którym znaleźli się na jednym gruncie zapytana odpowiadała - zgodnie z prawdą i własną myślą, nie obawiając się i nie wstrzymując ani słów, ani myśli. Ciemne tęczówki, teraz w tym krótkim momencie, intymnej chwili nadal skupione i bystre, a jednocześnie może odrobinę niewinne kiedy obnażała się ze sposobów w jaki funkcjonuje wygłaszając to, po co sięgnąć się zdecydowała.
- Mogę cię nazwać protektorem jeśli wolisz. - powiedziała podciągając lekko kąciki ust ku górze wysuwając się odrobinę w jego kierunku, rozciągając wargi w urokliwym uśmiechu. - Obrałam już drogę, niewiele mnie z niej zawróci. - zapowiedziała - a może obiecała - siedzącemu naprzeciw niej małżonkowi obserwując go mimo wszystko z uwagą i mimowolnym oczekiwaniem, ale i zaciekawieniem. A padające chwilę później słowa rozpromieniły jej twarz jeszcze bardziej - choć prawdopodobnie trudno było uwierzyć, że mogła dziś pokazać wyższy poziom zadowolenia. - Pewnego dnia - podjęła, zaczynając tak samo jak on, trochę ciszej, wyciągając ku niemu rękę, przesuwając palcami po policzku. Kąciki drgnęły radośnie, lekko kiedy serce obiło się mocniej. A powieki przymknęły się na krótką chwilę, kiedy wystawiała twarz jakby łapała promienie słońca, kontemplując jednocześnie rozlewające się w niej błogie uczucie. Powodowane kadziłem, czy może padającym zapewniem? Nie umiała stwierdzić jednoznacznie, ale wiedziała, czuła, że dostała dziś więcej niż spodziewała się dostać. - jest odpowiednie, będę wtedy wolna, na dziś mam inne plany. - znów na niego patrzyła, unosząc łagodnie brwi w niewerbalnym geście porozumienia. Nie oczekiwała dzisiaj katorżniczej wiwisekcji, chciała zgody - może możliwości. Może zwyczajnie zapewnienia, że pozwoli jej do siebie podejść. A padające cicho potwierdzenie skryte w krótkim słowie, zdawało się nie tylko odpowiedzią na to, czego chciał ale co mógł jej dać.
- Moje wszystko - wypadało z jej ust niezmiennie rozciągających się ku górze, broda obróciła się figlarnie. - za ciebie. - ale nim zdążył odpowiedzieć jej cokolwiek znalazła się bliżej pozostawiając między nimi dziwaczną umowę, transakcję, może plan. Mogła się oddać, ale nie za darmo Nadal uważała, że nie mogła oddać siebie za darmo - stać się bezbronną - choć nie zauważała nawet że kontrola, którą jak sądziła posiada, zaczyna powoli wymykać się z jej dłoni. Ale uwierzyła w to, że Manannan tego chciał. Jej - całej, każdej. Niewerbalne potwierdzenie czuła niemal namacalnie w każdym geście, ruchu, spojrzeniu.
Gonił ją, nie pozwalając się wymknąć. Ignorował zasady i protesty - cóż, winna do tego przecież nawyknąć - a może zacząć się przyzwyczajać. Irytowało ją to i podniecało jednocześnie. To, że oderwał plecy od podłoża namiotu, stając jej naprzeciw. To jak obejmował ją mocno, przyciągając do siebie - czasem jakby tracąc kontrolę nad siłą i samym gestem. Lubiła i nie znosiła, kiedy odbierał jej z dłoni kontrolę, którą ofiarował wcześniej. Zirytowane, zezłoszczone, niepowstrzymane określenie wraz z kolejnym ciężkim oddech wypadło z jej warg. A odpowiedź w postaci śmiechu i krótkiego słowa wyciągnęło z jej ust zirytowane westchnienie, pociągnęła jeszcze trochę za włosy w które wsunęła palce, a jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu, było w nim jednak coś dzikiego, zakrzywiającego urok, którego trudno było jej odmówić. - Niech będzie. - mruknęła wywracając oczami, jakby wcale w istocie nie dzierżył tego tytułu, rozluźniając palce, przesuwając je na jego kark. W końcu pozwalając się złapać, przesunąć bliżej, mocniej, bardziej, odnaleźć własne usta. Nie panując nad rozszalałym oddechem i obijającym się sercem. Z uciechą i przyjemność odbierając kolejne krótkie słowo, uderzające w nią niczym fala bijąca o brzeg.
Moją. Dzisiaj dotykało ją głębiej, niż sama to zauważyła, znacząc nie tylko ciało, ale i duszę w środku. Nie miała nic przeciwko, by należeć właśnie do niego.
Chwilowe strapienie szybko rozmyło się, pod krótkim potwierdzeniem padającym z jego ust. Przez chwilę jeszcze pozwoliła opuszkom przesuwać się po jego policzku. - Właśnie - kto? - szepnęła trochę ciszej, nachylając się trochę, dźwigając kącik ust do góry. Może nieświadomie sprawdzała, czy w istocie chciał tego naprawdę i na pewno, może pozwalała odmówić im krótkotrwałej ucieczki, pozostawiając decyzję w jego dłoni. - Zniknijmy więc. - poprosiła przysuwając się bliżej, odnajdując jego wargi nim podniosła się. Miała w sobie jeszcze dużo energii, a może towarzyszące im przeżycia, kadzidła, uczucia które owijały się wokół niej sprawiały, że chciała tak wiele jednocześnie załatwić. Nie zostawiała go z chęcią, ale zamierzała od razu wrócić docierające przez namiot stwierdzenie sprawiło, że wyprostowała się nad otworzoną już skrzynią zerkając najpierw na niego, potem unosząc dłoń by pociągnąć kilka razy płatek ucha w końcu tęczówkami odnajdując pudełko. - Nie muszę. - zgodziła się z nim wracając w jego kierunku - Mogłabym rozłożyć się na szezlongu. Oddawać kobiecym aktywnościom. - kontynuowała cytując słowa Corinne, przystając nad nim. Zacisnęła lekko usta, spoglądając gdzieś dalej, wyżej. W końcu westchnęła. - Opowiem ci o błędzie, który popełniłam. Wrócimy do tego - wypuściła z ust powietrze - powinieneś wiedzieć jeśli nie słyszałeś wcześniej. - zerknęła znów ku niemu, nie chciała się tam zagłębiać dzisiaj. Rozbijać przyjemnie otumaniającej bańki w świecie który skłaniał się ku niej. Usiadła, mówiąc dalej.
- Dosłownie - potwierdziła unosząc brwi w wyrazie zirytowanego rozbawienia, bo o lekkość jej nastroju niezmiennie dbała jego bliskość. - oraz o tym jak wiedza zaklęta w książkach to nasza największa moc. Absurdalne stwierdzenie jak na kogoś, kto się nią chełpi a zapytany nie potrafi wskazać konkretów. - mruknęła marszcząc odrobinę nos. - Oh, pod metaforami oczywiście. Wygłosiła tezę o tym, że wybitny szermierz z tępym narzędziem postawiony przed amatorem o wspaniałej broni zawsze odniesie zwycięstwo. Ale, jednak tylko jeśli w ogóle jej dobędzie, czyż nie? - zapytała męża, wywracając tęczówkami. - Wendelina o swojej potrafi mówić tylko jaka nie jest piękna, ile ją studiuje i jak należy ją szanować. - zaśmiała się łagodnie na kolejne pytanie, uśmiechając lekko. Spoglądając w rozbawieniu w górę i kręcąc lekko głową. - Było za dużo świadków. - dorzuciła niemal markotnie, ale rozciągnięty na wargach uśmiech przeczył niezadowoleniu. To nie miało znaczenia, owinęła palce wokół rzemienia. - Goblin stażysta zamknął mnie w skrytce należącej do córki Ministra. Uznała z początku że w wolnym czasie zajmuję się kradzieżą, bo skąpisz mi na nowe suknie. Odpuściła kiedy powiedziałam jej, że będzie musiała przeliczyć całe swoje złoto, ja ja nie planowałam okradać jej, a przygotować niespodziankę dla ciebie. - nachyliła się nad mężem. - Plotki, romanse i sekrety to brzękadła Cordelii. - szepnęła ciszej, przenosząc tęczówki na wisior który miała w ręce. Rozchyliła wargi chcąc odpowiedzieć, zadowolona zamianą w spojrzeniu kiedy informacje złączyły się w całość, ale kolejne słowa ją wstrzymały rozciągając trochę wargi. Potknęła łagodnie głową na krótkie słowo z ochotą zatapiając się w jego ramionach, kolejnym pocałunku. - Napiszę, że uroniłeś kilka łez wzruszenia. - szepnęła w rozbawieniu, kiedy rozdzielił na chwilę ich wargi. Odrzuciła pudełko na bok, dłonie przerzucając mu na ramiona na nowo odnajdując jego wargi, przesuwając nogi układając je po bokach i unosząc się trochę na nich.
- Więc - wypadło z różnych, warg między jednym pocałunkiem a drugim, odsunęła się trochę na długość ramion. - masz jeszcze siły, kapitanie, by oddać mi trochę wyrazów uznania? - zapytała prowokująco, przekornie, jego pozycję oblekając dodatkową nutą odsuwając się kawałek, palce zaciskając wokół podbródka. Wygrywała nowe melodie, składała zdania w sposób w którym wcześniej nie chciała do pięknego uśmiechu dokładając wyzwania, naciskając kolejne struny, nuty, badając i patrząc jakie reakcje przynoszą poszczególne działania.
Zareagował od razu w kilku krótkich gestach znajdując się nad nią, z warg wyciągając perlisty śmiech, kiedy odchylała głowę do tyłu. Przesunęła dłońmi, które opadły na muskularne ramiona w górę, powoli do barków, z nich spojrzenie przenosząc ku jasnym tęczówkom. Palce przesuwając po karku.
- Chodź. - powiedziała cicho - głośniej przecież nie musiała gotowa go przyjąć, dzisiaj, jutro, za chwilę znów w cieple ciał i mieszających się oddechów. Odpoczynków i maratonów, parnej nocy która była dla niej inna i bardziej znacząca, niż wiele przed nią.
Jedno wiedziała dziś na pewno - nie miała nic przeciwko, by jej wszystko należało do niego.
Już nie.
| teraz już na bank zt
- Mogę cię nazwać protektorem jeśli wolisz. - powiedziała podciągając lekko kąciki ust ku górze wysuwając się odrobinę w jego kierunku, rozciągając wargi w urokliwym uśmiechu. - Obrałam już drogę, niewiele mnie z niej zawróci. - zapowiedziała - a może obiecała - siedzącemu naprzeciw niej małżonkowi obserwując go mimo wszystko z uwagą i mimowolnym oczekiwaniem, ale i zaciekawieniem. A padające chwilę później słowa rozpromieniły jej twarz jeszcze bardziej - choć prawdopodobnie trudno było uwierzyć, że mogła dziś pokazać wyższy poziom zadowolenia. - Pewnego dnia - podjęła, zaczynając tak samo jak on, trochę ciszej, wyciągając ku niemu rękę, przesuwając palcami po policzku. Kąciki drgnęły radośnie, lekko kiedy serce obiło się mocniej. A powieki przymknęły się na krótką chwilę, kiedy wystawiała twarz jakby łapała promienie słońca, kontemplując jednocześnie rozlewające się w niej błogie uczucie. Powodowane kadziłem, czy może padającym zapewniem? Nie umiała stwierdzić jednoznacznie, ale wiedziała, czuła, że dostała dziś więcej niż spodziewała się dostać. - jest odpowiednie, będę wtedy wolna, na dziś mam inne plany. - znów na niego patrzyła, unosząc łagodnie brwi w niewerbalnym geście porozumienia. Nie oczekiwała dzisiaj katorżniczej wiwisekcji, chciała zgody - może możliwości. Może zwyczajnie zapewnienia, że pozwoli jej do siebie podejść. A padające cicho potwierdzenie skryte w krótkim słowie, zdawało się nie tylko odpowiedzią na to, czego chciał ale co mógł jej dać.
- Moje wszystko - wypadało z jej ust niezmiennie rozciągających się ku górze, broda obróciła się figlarnie. - za ciebie. - ale nim zdążył odpowiedzieć jej cokolwiek znalazła się bliżej pozostawiając między nimi dziwaczną umowę, transakcję, może plan. Mogła się oddać, ale nie za darmo Nadal uważała, że nie mogła oddać siebie za darmo - stać się bezbronną - choć nie zauważała nawet że kontrola, którą jak sądziła posiada, zaczyna powoli wymykać się z jej dłoni. Ale uwierzyła w to, że Manannan tego chciał. Jej - całej, każdej. Niewerbalne potwierdzenie czuła niemal namacalnie w każdym geście, ruchu, spojrzeniu.
Gonił ją, nie pozwalając się wymknąć. Ignorował zasady i protesty - cóż, winna do tego przecież nawyknąć - a może zacząć się przyzwyczajać. Irytowało ją to i podniecało jednocześnie. To, że oderwał plecy od podłoża namiotu, stając jej naprzeciw. To jak obejmował ją mocno, przyciągając do siebie - czasem jakby tracąc kontrolę nad siłą i samym gestem. Lubiła i nie znosiła, kiedy odbierał jej z dłoni kontrolę, którą ofiarował wcześniej. Zirytowane, zezłoszczone, niepowstrzymane określenie wraz z kolejnym ciężkim oddech wypadło z jej warg. A odpowiedź w postaci śmiechu i krótkiego słowa wyciągnęło z jej ust zirytowane westchnienie, pociągnęła jeszcze trochę za włosy w które wsunęła palce, a jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu, było w nim jednak coś dzikiego, zakrzywiającego urok, którego trudno było jej odmówić. - Niech będzie. - mruknęła wywracając oczami, jakby wcale w istocie nie dzierżył tego tytułu, rozluźniając palce, przesuwając je na jego kark. W końcu pozwalając się złapać, przesunąć bliżej, mocniej, bardziej, odnaleźć własne usta. Nie panując nad rozszalałym oddechem i obijającym się sercem. Z uciechą i przyjemność odbierając kolejne krótkie słowo, uderzające w nią niczym fala bijąca o brzeg.
Moją. Dzisiaj dotykało ją głębiej, niż sama to zauważyła, znacząc nie tylko ciało, ale i duszę w środku. Nie miała nic przeciwko, by należeć właśnie do niego.
Chwilowe strapienie szybko rozmyło się, pod krótkim potwierdzeniem padającym z jego ust. Przez chwilę jeszcze pozwoliła opuszkom przesuwać się po jego policzku. - Właśnie - kto? - szepnęła trochę ciszej, nachylając się trochę, dźwigając kącik ust do góry. Może nieświadomie sprawdzała, czy w istocie chciał tego naprawdę i na pewno, może pozwalała odmówić im krótkotrwałej ucieczki, pozostawiając decyzję w jego dłoni. - Zniknijmy więc. - poprosiła przysuwając się bliżej, odnajdując jego wargi nim podniosła się. Miała w sobie jeszcze dużo energii, a może towarzyszące im przeżycia, kadzidła, uczucia które owijały się wokół niej sprawiały, że chciała tak wiele jednocześnie załatwić. Nie zostawiała go z chęcią, ale zamierzała od razu wrócić docierające przez namiot stwierdzenie sprawiło, że wyprostowała się nad otworzoną już skrzynią zerkając najpierw na niego, potem unosząc dłoń by pociągnąć kilka razy płatek ucha w końcu tęczówkami odnajdując pudełko. - Nie muszę. - zgodziła się z nim wracając w jego kierunku - Mogłabym rozłożyć się na szezlongu. Oddawać kobiecym aktywnościom. - kontynuowała cytując słowa Corinne, przystając nad nim. Zacisnęła lekko usta, spoglądając gdzieś dalej, wyżej. W końcu westchnęła. - Opowiem ci o błędzie, który popełniłam. Wrócimy do tego - wypuściła z ust powietrze - powinieneś wiedzieć jeśli nie słyszałeś wcześniej. - zerknęła znów ku niemu, nie chciała się tam zagłębiać dzisiaj. Rozbijać przyjemnie otumaniającej bańki w świecie który skłaniał się ku niej. Usiadła, mówiąc dalej.
- Dosłownie - potwierdziła unosząc brwi w wyrazie zirytowanego rozbawienia, bo o lekkość jej nastroju niezmiennie dbała jego bliskość. - oraz o tym jak wiedza zaklęta w książkach to nasza największa moc. Absurdalne stwierdzenie jak na kogoś, kto się nią chełpi a zapytany nie potrafi wskazać konkretów. - mruknęła marszcząc odrobinę nos. - Oh, pod metaforami oczywiście. Wygłosiła tezę o tym, że wybitny szermierz z tępym narzędziem postawiony przed amatorem o wspaniałej broni zawsze odniesie zwycięstwo. Ale, jednak tylko jeśli w ogóle jej dobędzie, czyż nie? - zapytała męża, wywracając tęczówkami. - Wendelina o swojej potrafi mówić tylko jaka nie jest piękna, ile ją studiuje i jak należy ją szanować. - zaśmiała się łagodnie na kolejne pytanie, uśmiechając lekko. Spoglądając w rozbawieniu w górę i kręcąc lekko głową. - Było za dużo świadków. - dorzuciła niemal markotnie, ale rozciągnięty na wargach uśmiech przeczył niezadowoleniu. To nie miało znaczenia, owinęła palce wokół rzemienia. - Goblin stażysta zamknął mnie w skrytce należącej do córki Ministra. Uznała z początku że w wolnym czasie zajmuję się kradzieżą, bo skąpisz mi na nowe suknie. Odpuściła kiedy powiedziałam jej, że będzie musiała przeliczyć całe swoje złoto, ja ja nie planowałam okradać jej, a przygotować niespodziankę dla ciebie. - nachyliła się nad mężem. - Plotki, romanse i sekrety to brzękadła Cordelii. - szepnęła ciszej, przenosząc tęczówki na wisior który miała w ręce. Rozchyliła wargi chcąc odpowiedzieć, zadowolona zamianą w spojrzeniu kiedy informacje złączyły się w całość, ale kolejne słowa ją wstrzymały rozciągając trochę wargi. Potknęła łagodnie głową na krótkie słowo z ochotą zatapiając się w jego ramionach, kolejnym pocałunku. - Napiszę, że uroniłeś kilka łez wzruszenia. - szepnęła w rozbawieniu, kiedy rozdzielił na chwilę ich wargi. Odrzuciła pudełko na bok, dłonie przerzucając mu na ramiona na nowo odnajdując jego wargi, przesuwając nogi układając je po bokach i unosząc się trochę na nich.
- Więc - wypadło z różnych, warg między jednym pocałunkiem a drugim, odsunęła się trochę na długość ramion. - masz jeszcze siły, kapitanie, by oddać mi trochę wyrazów uznania? - zapytała prowokująco, przekornie, jego pozycję oblekając dodatkową nutą odsuwając się kawałek, palce zaciskając wokół podbródka. Wygrywała nowe melodie, składała zdania w sposób w którym wcześniej nie chciała do pięknego uśmiechu dokładając wyzwania, naciskając kolejne struny, nuty, badając i patrząc jakie reakcje przynoszą poszczególne działania.
Zareagował od razu w kilku krótkich gestach znajdując się nad nią, z warg wyciągając perlisty śmiech, kiedy odchylała głowę do tyłu. Przesunęła dłońmi, które opadły na muskularne ramiona w górę, powoli do barków, z nich spojrzenie przenosząc ku jasnym tęczówkom. Palce przesuwając po karku.
- Chodź. - powiedziała cicho - głośniej przecież nie musiała gotowa go przyjąć, dzisiaj, jutro, za chwilę znów w cieple ciał i mieszających się oddechów. Odpoczynków i maratonów, parnej nocy która była dla niej inna i bardziej znacząca, niż wiele przed nią.
Jedno wiedziała dziś na pewno - nie miała nic przeciwko, by jej wszystko należało do niego.
Już nie.
| teraz już na bank zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Namiot Traversów
Szybka odpowiedź