Corinne Lyra Rosier (z d. Avery)
Nazwisko matki: Flint
Miejsce zamieszkania: Dover, Château Rose
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: dama
Wzrost: 166 cm
Waga: 52 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: długie i zadbane włosy, bladość, zgrabna sylwetka
10 i ¼ cala, wiąz i włos centaura, bardzo elegancka, posiada delikatne zdobienia przy rękojeści
Slytherin
Srebrna mgiełka
Mugol ze wściekłą, wykrzywioną twarzą, dzierżący pochodnię i widły
Zapach świeżych kwiatów, ulubionych perfum, cytrusów, lasu po deszczu, farb olejnych, od niedawna także róż
Ona jako spełniona żona i matka, otoczona bogactwami, żyjąca w świecie, w którym czysta krew jest najważniejsza
Szeroko pojęta sztuka (głównie malarstwo i muzyka), salonowe życie, trochę zielarstwo (a zwłaszcza kwiaty)
Nie interesują jej tak plebejskie rozrywki
Sztuka, taniec balowy, jazda konna, pojawianie się na salonach
Muzyki klasycznej
Alexia Giordano
Ród Avery od dawien dawna słynął z bardzo konserwatywnych poglądów i dbałości o czystą krew. Nic więc dziwnego, że osiągnąwszy dwudziesty piąty rok życia Ignatius Avery musiał sprostać ciężarowi swojego dziedzictwa i wstąpić w aranżowany przez rody związek z młodą Florą Flint, która dopiero co ukończyła Hogwart i którą pierwszy raz w życiu ujrzał podczas zaręczyn. Flora była piękna, ale cicha i uległa, od urodzenia wychowywana na dobrą i posłuszną żonę. W ich małżeństwie nie było prawdziwej miłości, raczej obowiązek i chęć spełnienia oczekiwań obu rodów, których sojusz miał zostać wzmocniony przez ten związek. Rok później na świat przyszedł ich syn, a kolejnych parę lat później – córka, już od małego odznaczająca się urodą i urokiem osobistym.
Chów Averych nie należał jednak do zbyt ciepłych. Jedynych troskliwych gestów mała Corinne doczekiwała się ze strony matki, która mężowski chłód rekompensowała sobie rozpieszczaniem ślicznej jak laleczka córki. To ona z biegiem lat zaszczepiła też w Corrie miłość do roślin, które przypominały jej o rodzie pochodzenia, i które pielęgnowała w wydzielonej dla siebie części ogrodów Averych. Ojciec zawsze był wyniosły i zdystansowany, choć zależało mu na tym, by jego dzieci otrzymały możliwie najlepsze wychowanie i w przyszłości przyniosły nazwisku Avery chlubę. W jej życiu nie było więc wiele miejsca na zabawę i beztroskę, odkąd w wieku około trzech lat ujawniła swoje zdolności magiczne, przywołując z półki swoją ulubioną lalkę, zniecierpliwiona tym, że zajęta czymś innym opiekunka nie podała jej natychmiast. Pod okiem piastunek, a później guwernantki rozpoczęła naukę niezbędnych małej lady umiejętności. W przyszłości musiała przecież dobrze prezentować się na salonach, a także wyjść za mąż i stanowić podstawę nowego, korzystnego sojuszu. Będąc dziecięciem rzecz jasna nie zdawała sobie z tego sprawy, dopiero znacznie później miała zrozumieć, po co musiała umieć te wszystkie rzeczy, ale jej ojciec rozpoczął planowanie jej przyszłości zanim jeszcze wyruszyła do Hogwartu, zaś jej matce pozostało się tylko na to godzić. Świat starych rodów był patriarchalny i nieubłagany, a kobiety musiały znać swoje miejsce od najmłodszych lat.
Czasem jednak pomiędzy kolejnymi lekcjami etykiety, historii, sztuki, języka francuskiego czy tańca znajdowały się nieco spokojniejsze chwile, kiedy to brat wykradał ją spod pieczy guwernantek i pokazywał jej rozmaite zakamarki zamku Ludlow, niekiedy budzące grozę, jak na przykład zdumiewająco realistyczne posągi zdobiące plac. To brat opowiadał jej rozpalające wyobraźnię legendy o krnąbrnych czarodziejach, którzy zostali przemienieni w kamień za to, że nie chcieli ugiąć się do woli Averych. Bo kolejną rzeczą, której uczono jej od maleńkości, było poczucie przynależności do starego, znakomitego rodu szczycącego się nienagannie czystą krwią, budzącego lęk w czarodziejach o nieczystej krwi i oczywiście mugolach, których przedstawiano jej jako bezmyślne, podobne zwierzętom istoty nienawidzące wszystkiego, co magiczne. Budzili w niej wówczas wielki lęk i niepokój, choć wszyscy wokół powtarzali, że to nie ona powinna się bać, a oni.
Corrie nie mogła jednak narzekać na swoje dzieciństwo, materialnie nigdy niczego jej nie brakowało, choć szybko stało się dla niej jasne, że otrzymuje inne wychowanie niż starszy brat. Podczas gdy on uczył się bardziej męskich aktywności i był przygotowywany do przyszłego kontynuowania rodowego dziedzictwa Averych, ona całymi dniami uczyła się odpowiedniego poruszania, dygania, tańca, a także sztuki. Jeszcze przed pójściem do szkoły poznała podstawy malarstwa, literatury i muzyki, rozpoczęła naukę malowania, śpiewu, haftu, gry na fortepianie i skrzypcach. Te wszystkie twórcze zajęcia najpewniej były pomysłem jej matki, świadomej tego, że dobrze wychowana młoda dama powinna przejawiać talenty artystyczne; sama miała talent do malowania, zwłaszcza roślin, i tę umiejętność przejęła po niej córka. Corinne nie buntowała się, bowiem te zajęcia w zdecydowanej większości szybko przypadły jej do gustu, szczególnie malarstwo i gra na fortepianie, i w tych dziedzinach radziła sobie lepiej niż w pozostałych, niekiedy nawet uświetniając mniejsze rodzinne uroczystości swoją grą. Jedyne wspólne punkty z naukami brata to były lekcje jazdy konnej, a także genealogii i historii magicznej, z naciskiem na historię starych rodów, a zwłaszcza samych Averych. Nawet dziewczęta powinny przecież ją poznać, zrozumieć dlaczego są kimś lepszym od zwykłych mieszańców czy plugawych mugoli. Wymagano od niej wiele jak na jej młody wiek, ale w porównaniu do brata, jako dziewczynka i tak cieszyła się większą ilością pobłażliwości i więcej jej wybaczano.
Poczucie bycia lepszą tkwiło w niej silnie także wtedy, kiedy otrzymała list z Hogwartu i pod opieką matki, brata oraz guwernantki wyruszyła po raz pierwszy na Pokątną. To tam pierwszy raz w życiu przyszło jej ujrzeć czarodziejów niższych stanów. W dotychczasowym życiu stykała się głównie z przedstawicielami starych rodów i ewentualnie rodzin czystej krwi o odpowiednich poglądach, jedynymi czarodziejami półkrwi byli członkowie służby, zaś szlam nie widziała dotąd nigdy, chyba że na karykaturach w księgach, czy wśród posągów na dziedzińcu Ludlow. Brat mówił jej, że na pewno wśród przemienionych były jakieś bezczelne szlamy. Idąc ulicą Pokątną marszczyła swój idealny nosek, ilekroć jakiś czarodziej w biedniejszych szatach przeszedł zbyt blisko, bo co, jeśli to był mugolak? Co jeśli zaraziłaby się jakąś paskudną chorobą odmugolską i przestała być tak śliczna? Na szczęście zakup różdżki, podręczników i innych akcesoriów odbył się bez komplikacji, choć poczuła smutek przy zakupie szaty, na samą myśl o tym, że będzie musiała wyglądać tak jak wszyscy, a przecież była kimś lepszym niż mieszańcy i mugolacy. Nie podobała jej się myśl o porzuceniu pięknych sukienek na rzecz nijakiej, czarnej szaty, ale jeszcze bardziej smuciła ją myśl o opuszczeniu chłodnych, ale cudownie znajomych murów rodowego zamku, w którym spędziła całe dotychczasowe życie, nie licząc wizyt u krewnych oraz sojuszniczych rodów. Budziła w niej smutek także perspektywa rozstania z ukochanym ogrodem matki, gdzie spędzała wiele chwil w przerwach pomiędzy swoimi naukami, w cieniu bujnych roślin leżąc na haftowanym kocu i czytając odpowiednie dla dziewcząt powieści, a i myśl o przerwaniu artystycznych i szlacheckich nauk była dla niej wstrętna. Wątpiła, żeby w Hogwarcie mieli sztalugi, farby czy fortepian. Całą tę gorycz osładzała jedynie myśl, że wyrusza tam razem z parę lat starszym bratem, który zawsze był jej bliski, a także to, że wreszcie będzie mogła korzystać z różdżki jak na prawdziwą czarownicę przystało.
Pierwszego września wyruszyła do Hogwartu razem z bratem, a podczas ceremonii przydziału stara, wyświechtana tiara przydzieliła ją do Slytherinu ledwie dotknęła jej kosmyków. Bardzo ją to ucieszyło, wiedziała w końcu, że Dom Węża nie przyjmował w swe progi hołoty skalanej mugolską krwią. Niestety z uczniami o gorszej krwi musiała stykać się później, na lekcjach. Od początku jawili jej się jako nieokrzesani i źle wychowani, głośni i ordynarni, szczególnie ci noszący barwy Domu Lwa. Corrie starannie ich unikała, preferując jedynie towarzystwo innych uczniów pochodzących ze szlachetnych rodów, ewentualnie konserwatywnych rodzin czystej krwi o odpowiednich poglądach. To w Hogwarcie zaczęła rozumieć, dlaczego zdrajcy krwi byli równie źli jak szlamy, bo deptali tradycyjne wartości, za nic mieli obyczaje przodków i czarodziejską krew. Nie przyjaźniła się z nikim, kogo nie akceptowałaby jej rodzina, już od pierwszych lat nauki bardzo dbając o swoją reputację i o to, by nie zawieść swego rodu.
Wydawałoby się, że osóbka o tak znakomitej krwi powinna brylować na lekcjach, ale nic takiego nie miało miejsca. Pod względem umiejętności magicznych Corinne nie wyróżniała się na tle rówieśników, może dlatego, że aktywności pojedynkowe odrzucały ją jako zbyt nieeleganckie i nieodpowiednie. O wiele bardziej przypadła jej do gustu transmutacja, przemienianie jednych obiektów w inne, na co być może miały wpływ dawne historie o czarodziejach zmienionych w kamień, które rozpalały jej wyobraźnię. Och, jak cudownie byłoby umieć przemienić w kamień tę irytującą szlamę z Gryffindoru! Oczywiście tego typu niecenzuralne określenia nie mogły znaleźć ujścia z idealnie wykrojonych, różanych usteczek młodej damy, którą wychowano by zawsze zachowywała się taktownie i uprzejmie, i tylko wyniosła mina i pełna wyższości postawa zdradzały, jak wielką odrazę budzili w niej niżej urodzeni, jak bardzo nie podobało jej się to, że Hogwart przyjmował wszystkich, a nie tylko czarodziejów czystej krwi i ewentualnie półkrwi – bo w końcu ktoś musiał służyć wysoko urodzonym i wykonywać wszystkie te zajęcia, których im nie wypadało się podejmować. Wiele razy fantazjowała o zmienianiu w kamienne posągi (lub przynajmniej zwierzęta) osób, których nie lubiła, transmutacja była też użyteczna do upiększania rozmaitych przedmiotów, a nawet szat. Kiedyś nawet zdarzyło jej się odbyć poważną rozmowę z opiekunem domu po tym, gdy w okolicach czwartego roku przetransmutowała swoją szatę aby choć odrobinę przypominała odpowiednią młodej damie suknię. Dobrze radziła sobie także na zielarstwie, głównie za sprawą pochodzącej z rodu Flintów matki, choć rzecz jasna najbardziej lubiła te rośliny które pięknie kwitły. Miała słabość do pięknych kwiatów i to je najchętniej uwieczniała na obrazach, rysunkach i haftach. Z eliksirami radziła sobie co najwyżej przeciętnie, niespecjalnie lubiąc nurzać dłonie w ingrediencjach, z których nie wszystkie wyglądały i pachniały przyjemnie. Kompletnie nudził ją uwielbiany przez większość uczniów quidditch, który uważała za zbyt plebejską rozrywkę (tym bardziej, że nigdy nie polubiła się z miotłami i siedzenie okrakiem na kiju naprawdę jawiło jej się wyjątkowo nieelegancko w przeciwieństwie do lotu na grzbiecie aetonana), i podczas szkolnych meczów wolała zaszywać się w dormitorium i cieszyć się spokojem opustoszałych komnat. Dzielenie sypialnej przestrzeni z innymi dziewczętami było kolejną rzeczą, której nigdy w Hogwarcie nie polubiła, wcześniej przyzwyczajona do posiadania całej komnaty wyłącznie do swojej dyspozycji, a także służki która pomagała jej się ubierać i czesać loki. W Hogwarcie była zdana tylko na siebie, nie mogła cieszyć się przywilejami i specjalnym traktowaniem; przez swój pierwszy miesiąc w szkole nocami wylała wiele łez w poduszkę, tak żeby nikt nie widział. Była w końcu Avery, a Avery musieli być twardzi i nawet dziewczynki nie mogły się mazać przy świadkach. Jej pan ojciec nie tolerował słabości, więc nie mogła być słaba, bo wystawiłaby tym złe świadectwo nie tylko sobie, ale i swojemu rodowi.
W każde wakacje oraz ferie świąteczne wracała jednak do domu i do nauk młodej lady. Doskonaliła swoje talenty, malując obrazy, które z roku na rok prezentowały się coraz lepiej, grając na fortepianie i haftując, ciesząc oczy i uszy bliskiej rodziny. Choć Avery nie należeli do rodów szczególnie subtelnych i wrażliwych, nikt nie miał nic przeciwko pasjom młodej damy, której urok osobisty potrafił zmiękczać nawet najbardziej zatwardziałych członków rodu, choć niektórzy, jak jej pan ojciec, nigdy nie okazywali tego otwarcie. Była tylko córką, tym dzieckiem, które i tak za parę lat miało zostać wydane w obce ręce, więc dopóki przestrzegała zasad rodu, wypełniała swoje obowiązki i nie przynosiła wstydu, wszystko było w porządku i wybaczano jej tę jakże kobiecą słabość do sztuk wszelakich.
Jej brat ukończył szkołę parę lat wcześniej niż ona, ale w wakacje zawsze znajdował dla niej czas, podczas którego wybierali się na konne przejażdżki po okolicach zamku. Był lepszy, ale Corrie starała się dotrzymywać mu kroku i cieszyła się każdą wspólną chwilą na rodowych włościach. W Hogwarcie nie mogła też swobodnie rozwijać swoich artystycznych pasji tak jak robiła to w wakacje, mogła co najwyżej szkicować na pergaminach, wyszywać na skrawkach materiału i czytać książki; od nudnych podręczników o wiele bardziej ceniła literaturę piękną. Nie była typem prymuski, przykładała się tylko do tego, co ją interesowało, choć dbała o to, by jej stopnie na końcowych egzaminach były przynajmniej zadowalające; pan ojciec nie byłby zachwycony, jakby czegoś nie zaliczała, gdyby na wynikach sumów czy owutemów pojawiła się choć jedna ocena nędzna i gdyby była gorsza niż jakieś marne szlamy, choć z upływem lat coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, do jakiej roli, jako kobieta, została powołana. Nie dla niej było bycie dobrą czarownicą, nie dla niej kalanie szlachetnych dłoni pracą. Miała dobrze prezentować się na salonach i być dobrym materiałem na żonę. Hogwart był etapem, który należało przetrwać, a także momentem zawierania pierwszych znajomości i przyjaźni, które potencjalnie mogły przydać się w przyszłości.
Im była starsza tym częściej zastanawiała się, kto zostanie jej mężem. Pan ojciec z pewnością nie dopuściłby, by spadła na nią (i na ród) hańba staropanieństwa, zresztą była na tyle urodziwa, że raczej nie musiała obawiać się o brak adoratorów. Ci zresztą zaczęli się pojawiać już w Hogwarcie, nawet chłopcy z rodzin czystej i mieszanej krwi próbowali zabiegać o jej względy, a ona odrzucała ich, doskonale wiedząc, że szlachetna krew Averych nie mogła zostać skalana, że nie mogła pozwolić sobie na nieodpowiednie relacje godzące w jej reputację. Czasem jednak wcześniej wykorzystywała ich do swoich celów, szybko ucząc się, jak wykorzystywać swą urodę i wdzięk, by zapatrzony w nią chłopiec odrobił za nią pracę domową z nielubianego przedmiotu. Może nie była wybitną uczennicą, ale przynajmniej była ponadprzeciętnie urodziwa i wyróżniała się na tle rówieśniczek.
Z niecierpliwością oczekiwała końca szkoły i towarzyskiego debiutu na sabacie u lady Nott, po którym miała zostać pełnoprawną członkinią śmietanki towarzyskiej. Już nie małą Corrie, jak nazywali ją często matka i brat, a dorosłą, poważną Corinne Avery, dumną córą swego rodu i cenną kartą w rękach pana ojca i nestora.
Ten dzień wreszcie nadszedł, moment, gdy ukończyła Hogwart i z ulgą oddała domowemu skrzatowi szkolne szaty z poleceniem, by je spalił, bo oto wreszcie mogła nosić piękne suknie w rodowych barwach i podkreślać to, kim jest. Kilka dni po powrocie ze szkoły wzięła udział w debiutanckim sabacie; był czerwiec roku 1957.
Schyłek edukacji Corrie oraz jej debiut towarzyski przypadły na burzliwe, niespokojne czasy. I choć ród starannie chronił swoje latorośle, nie pozwalając, by choćby jeden włos spadł z jej ślicznej główki, nie sposób było przegapić istnienia utrudniających życie groźnych anomalii magicznych i pogodowych, których koniec powitała z nieskrywaną ulgą. Nasilały się też podziały pomiędzy czarodziejami różnych krwi, a Corinne tylko utwierdzała się w przekonaniu, że to czysta krew była tą najlepszą i najbardziej magiczną, zaś plebs za bardzo się rozbestwił i domagał niedorzecznej równości. Zaczęła nienawidzić mugoli i szlam jeszcze bardziej niż wcześniej, to ich obwiniając za wszelkie nieszczęścia i niedostatki. To oni byli wszystkiemu winni, nawet tego, że na stole zaczęło brakować wielu niegdyś oczywistych produktów. To oni próbowali zburzyć odwieczny porządek, którym rządził się ich wspaniały świat. Słyszała szeptane ukradkiem pogłoski o tym, jak wielkie zagrożenie zaczęli stanowić mugole, gdy uświadomili sobie, że czarodzieje nie są tylko wymysłem bajek, i przerażała ją myśl, że mogliby ją skrzywdzić, że mogłyby się powtórzyć wydarzenia, o których uczyła się na historii magii.
Potencjalne przyszłe małżeństwo nabierało tym większego znaczenia, bo młode pokolenie ostatnich czystych rodów Skorowidzu musiało nieść szlachetną krew dalej, i nawet w tych rodach pojawiały się zgniłe, budzące odrazę gałęzie. Nie pojmowała, jak niektórzy mogli odrzucać to wszystko, co otrzymali, i bratać się z gminem.
Rodzina zadbała o to, by nie zaznała zbyt wielu niedogodności i zagrożeń, w Ludlow szczęśliwie nie zagrażali jej odrażający mugole ani ich miłośnicy, a o wielu wydarzeniach miała pojęcie bardzo niewielkie lub wręcz żadne; nie wszystkie wiadomości były odpowiednie dla uszu młódki, a i sama Corrie nie interesowała się światem wielkiej polityki, pozostawiając go mężczyznom. Po swoim debiucie poświęcała większość czasu na spotkania towarzyskie z innymi młodymi dziewczętami z dobrych rodów, dalsze rozwijanie swoich twórczych pasji oraz wyjścia do przybytków sztuki, rzecz jasna nigdy samotnie. Zawsze poruszała się w towarzystwie służki pełniącej także rolę przyzwoitki, albo członków rodziny. Mimo całego chłodu Averych, była zżyta ze swoim rodem, zwłaszcza z matką i bratem, zaś pana ojca darzyła respektem i szacunkiem i pragnęła, by był z niej dumny, nawet jeśli nigdy nie poświęcał jej tyle uwagi, co jej bratu. Wiedziała, że jej czas w Ludlow wkrótce może dobiec końca, gdy tylko pan ojciec znajdzie dla niej odpowiedniego kandydata na męża, więc cieszyła się każdym dniem, zastanawiając się, w jakiej posiadłości przyjdzie jej spędzić resztę swojego żywota w roli żony, a później także matki, a także czyje nazwisko będzie nosić.
Ten dzień nadszedł nagle. Postawiono ją w zasadzie przed faktem dokonanym, czego można było się spodziewać, wiedziała przecież doskonale, że to ród wybierze dla niej odpowiedniego męża i jej zdanie nie będzie brane pod uwagę. Wiedziała, że nie będzie wielkiej miłości niczym z kart romantycznych powieści dla młodych czarownic, a starannie wykalkulowany polityczny układ. W skrytości młodego serduszka miała jednak nadzieję, że będzie jej dane nacieszyć się byciem czyjąś narzeczoną, że przed samym ślubem będzie mogła poznać przyszłego męża i z dumą pokazywać przyjaciółkom pierścionek. Tymczasem z roli panny na wydaniu niemal natychmiast wkroczyła w rolę żony, w dodatku mężczyzny, którego nawet nie znała, a o którym co najwyżej słyszała. Z powodu różnicy wieku i nauki w różnych szkołach ich ścieżki wcześniej się nie przecinały. Plotki na temat Mathieu Rosiera nie zawsze były przychylne, nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, miał jednak przynajmniej jedną widoczną na pierwszy rzut oka zaletę – nie był zramolałym starcem w wieku jej dziadka. 28 czerwca 1958 roku, rok i kilka dni po tym, jak ukończyła Hogwart i zadebiutowała towarzysko, przestała być lady Avery, stając się lady Rosier. I choć matka od dawna przygotowywała ją na myśl o kobiecych powinnościach, o konieczności przejścia spod pieczy panieńskiego rodu pod pieczę rodu męża, pierwsze dni były dla niej dość specyficznym doświadczeniem, być może dlatego, że miała tak niewiele czasu, aby się na to przygotować i w pełni oswoić z myślą o zamążpójściu, zmianie nazwiska i miejsca zamieszkania. Jak przystało na dobrze wychowaną i znającą swe obowiązki damę starała się znosić całą sytuację z godnością i odpowiednio wkroczyć w nowy ród i nową rolę. Jedynie gdy zostawała zupełnie sama pozwalała sobie na nostalgię, przy członkach nowej rodziny nie zamierzając pozwolić sobie na słabości i wątpliwości. Tak jak dotychczas w wolnych chwilach oddawała się sztuce; gdy tylko odkryła w nowym domu fortepian, często można było odnaleźć ją, podążając za dźwiękami muzyki. Ukojenie znajdowała także w różanym ogrodzie, ucząc się tajników opieki nad rodowymi kwiatami jej nowej rodziny, której częścią miała od teraz być.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | +2 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 8 | +3 (różdżka) |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 10 | 0 |
Zwinność: | 15 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 2 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0,5 |
Sztuka (malarstwo) | II | 7 |
Sztuka (rysunek) | I | 0,5 |
Sztuka (wiedza) | I | 0,5 |
Muzyka (śpiew) | I | 0,5 |
Muzyka (gra na fortepianie) | II | 7 |
Muzyka (gra na skrzypcach) | I | 0,5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0,5 |
Haft | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | II | 7 |
Taniec klasyczny | I | 0,5 |
Jazda konna | I | 0,5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 18 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Corinne Rosier dnia 19.09.23 0:59, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 20:22, w całości zmieniany 1 raz
[15.11.23] Lipiec/sierpień
[28.11.23] Zdobycie Osiągnięcia: Dusza towarzystwa; +100 PD
[10.12.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +90 PD
[15.12.23] Zwrot środków za sowę +50PD
[14.07.24] Osiągnięcia: Dojrzały Mors, Na głowie kwietny ma wianek, Weteran +90PD