Aisha Doe
Nazwisko matki: Doe
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Nędzny
Zawód: Tancerka i w przyszłości właścicielka hodowli koni
Wzrost: 156
Waga: 49
Kolor włosów: kruczoczarne
Kolor oczu: gorzka kawa
Znaki szczególne: cygańska uroda, chochlik w ciemnych oczach, lekki, taneczny chód, długa, ale cienka blizna na lewej stronie brzucha. Na szyi wisiorek z fiołkiem w żywicy.
8 cali Dąb szypułkowy Pył ze skrzydeł elfa
gryffinfor
-
wirujący w kręgu ogień, przypominający węża
żywica z drzew iglastych, wiatr, fiołek i jałowiec
rodzina w komplecie, wolna, ona z własnym aetonanem
taniec, jazda konna, aetonany
-
taniec i jazda konna
taneczna, współczesna, żywiołowa
Deva Cassel
Nigdy nie lubiła mieszanki woni, jaką przynosił ze sobą ojciec, gdy wracał z fabryki. Nie chodziło nawet o tę szklisto metalową odmianę, którą wiązała z samym budynkiem. Pachniał inaczej zawsze, gdy przekraczał próg ciasnego mieszkania, którym miała nazywać domem. I chociaż nie powinna, umykała spod wielkich rąk, nawet, gdy w jakiejś nieoczekiwanej refleksji, przypominał sobie o własnym ojcostwie, chcąc przyganą ją do siebie. Kochała go jednak, wpatrując się w surowość siły, jaką posiadał. Nie potrafiła tylko pojąć, dlaczego coś tak ważnego, potrafił wykrzywić i zniszczyć, gdy przekładał w furię, atakując. A między nią i braci, zawsze stawała ona - mama.
Pachniała tajemnicą. Czymś, co w dziecięcym pojmowaniu, nazywała pięknem. Z przymkniętymi powiekami, wtulała głowę pod kobiece ramię, wdychając ulotność gdzieś zebranych fiołków i owocami jałowca, które czasem z szeptliwym śmiechem, wsuwała małej pod język. Aisha przegryzała wtedy cierpkość, ani razu nie wypluwając ich drobin. Pamiętała, jak nad ich głowami, jej i braci, szeptała czasem obcą melodię, którą powtarzała do snu, jak kołysankę. Nie rozumiała, co znaczyły, ale wargi w dziecięcej perspektywie układały ich własną interpretację, śpiewając pod nosem, gdy noc przerażała zbyt mocno, gdy matka zasłaniała przed gniewem, a dłonie Jamesa, przyciągały ją do siebie, chowając twarz przed wzrokiem i ślepo opętanymi dłońmi ojca.
Jeszcze jako niemowlę, dziecina mała - tańczyła. Podrygiwała do melodii, które układała w głowie, do tych nuconych gdzieś za oknem, czy przypadkiem, zagranych u sąsiadów. Do smutku, który wciskał łzy pod powieki. Do pierwszych rysunkowych maźnięć znalezioną kredką, które kreśliła na zamazanych kartkach. Do ramion brata, które kołysały ją do snu, też by zatańczyła. Przynajmniej - już we śnie. Kiedyś doświadczyła pokazu matki, gdy klaszcząc w dłonie, wystukując stopami rytm, niby bicia serca, przy akompaniamencie powiewu spódnicy, w zwinnym w ruchu - tańczyła. Maleńka, jeszcze chwiejąc się na pulchnych nóżkach, na swój sposób zawtórowała. Oczy matki błyszczały wtedy najjaśniej.
Nikomu nie opowiedziała o ich małej tajemnicy. Chociaż jej zrozumienie - przyszło wiele lat później.
Ostatni raz gdy widziała rodziców, nim ciepłe palce zamknęły jej własną, prowadząc z ciasnego mieszkania, usłyszała, że przypominała matkę. Od falujących coraz mocniej, ciemności włosów, po dwa, kawowe węgielki źrenic, w których mimo tkającego się tęsknotą smutku, migotał psotny chochlik ciepła i radości.
Nie wiedziała, że uciekali. Mama całowała ją w czoło, łzami znacząc czarną grzywkę. Szeptała wtedy znajomą kołysankę do ucha a w drobne palce wcisnęła zawiniatko. W drodze dopiero odkryła maleńki kwiatek fiołka, zanurzony w półprzeźroczystej żywicy. Zdawał się zastygnąć z intensywną żywotnością fioletu. Całość na cienkim, plecionym rzemyku. Skarb.
Rzeczywistość, która otworzyła dla nich skrzydła, przekraczała wszystko, co w dziecięcej głowie mogło się wydarzyć. Witali ją czarnowłosi, smagli o oczach tak ciemnych, iskrzących jak jej własne. Jak te matczyne. I z językiem śpiewnym, w którym nuciła jej kołysanki.
Tylko początkowo nie chciała dać się wyrwać z ramion braci. Potem, dorośli przekazywali ją sobie z rąk do rąk, jak odkryty skarb. Kobiety, w spódnicach pstrokatych, co wirowały przy każdym kroku, przypominały jej wróżki, co bez skrzydeł, odbijały się od ziemi i płynęły lekko, szumem kolorowych materiałów. Grała muzyka, świergotały dziecięce głosy i śmiechy. Ogień palił się jasno. Pamiętała, jak ktoś tak bardzo stary, że wydawał się zebrać na pomarszczonym obliczu, wszystkie ścieżki, jakie być może przebył, posadził ją na rżące cicho pomrukiem mruczenia stworzenie. Koń, stał się wtedy drugim wyznacznikiem wolności. Rozcapierzała wtedy drobne paliczki, obejmując ramionami bijące od zwierzęcia ciepło, odbierając i najmniejsze drgania mięśni, gdy wtulała nos w końską grzywę. Zachłysnęła się nowym światem i tylko bracia potrafili przekonać ją, by zamiast krążenia wokół stajni, zajęła się czymś innym. Im dłużej odkrywała nowy dom, tym więcej odwagi nabierała. Zatrzymując się dopiero, gdy bez pożegnania, zniknął starszy z braci. Co się stało? Dlaczego?
Niezależnie od zajęcia, to James był ośrodkiem jej świata. Do niego biegła, gdy miała koszmar, jemu przynosiła znalezione skarby, jemu chwaliła się z nowych umiejętności i coraz pewniej rozwijanego tańca - tego wpisanego w naturę cygańską, i tego bardziej nowoczesnego. Podczas jednego z pokazów, gdy roztańczona w dziecięcej radości, wirowała wokół babci - zatańczyły z nią zgromadzone wokół przedmioty, łącznie z kulą, którą wróżka przeglądała przyszłość. Magia.
To brata wołała, namawiając, by z czasem i ją zabierał z dziadkiem w konne wędrówki, potem - samemu. Z dziecięcym uporem chodziła za bratem, nawet, gdy biegał z nowymi kolegami. Uczyła się skradać - z różnym skutkiem, podpatrując zajęcia, jakie wolno było tylko chłopcom. Zazdrosna o uwagę, jaką poświęcał - nie jej. I chociaż z czasem, nikt nie próbował przeganiać dziewczynki, to wciąż czuła wyraźną inność i spojrzenia, które wyglądały inaczej, gdy zaczęła dorastać.
Im starsza, nawet gdy wracała ze szkoły, przybywało jej jeździeckiej śmiałości nie bijąc się jazdy na oklep, bez kiełzna, trzymając się grzywy w roztańczonym prędkością galopie. W równej mierze dołączając do tańczących dziewcząt, na równi ścigając się w zwinności. Sięgała po to, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia. Mogła przecież pływać w leśnych jeziorach, rysować na drodze i fruwających kartkach, poznawać tajniki wróżenia, gdy podpatrywała babkę, która podsuwała jej karty pod nos i opowiadała o przyszłości z zamkniętymi oczami. O jej opowiadać nie chciała. Mówiła, że musi ją odnaleźć sama.
Nie unikała obowiązków, które z wiekiem - rosły. Przystoiły kobietom, a dziewczyna odnajdowała w nich przyjemność. Pod babcinym okiem gotowała i smakowała nowych potraw. Boso czasem biegła na łąki, do lasu, do źródeł mocząc nogi, gdy szukała ziół i specyfików, która pomagały nie tylko w gotowaniu, ale i leczeniu. Poznawała się ze światem flory i fauny, dając podstawę dla alchemicznej fascynacji,. którą rozpoznała później.
Gdy zniknął James, przeraziła się. Tym jednak razem otrzymała odpowiedzi i tak jak wcześniej brata, otrzymała nową naukę, wdrażając w tajniki pisania i wiedzy, do poradzenia sobie w szkole. W tęsknocie, z nowymi nadziejami, rok później znalazła się u boku braci w Hogwarcie, torując ścieżkę pod skrzydłami Gryffindoru. Raz jeszcze poznając świat, o którym kiedyś mogła tylko śnić i rozumiejąc, że urywki niezrozumiałych wydarzeń, kleiły się do jej postaci nie bez powodu.
Naukę - chłonęła. To nie tak, że odnajdowała się we wszystkim, ale ciekawość i być może wpisany w jej naturę urok, pozwalał pokonywać jej kolejne poziomy egzaminów. Z fascynacją słuchała o niebie, które widywała nocą i prowadziło ich przecież rozdrożami taboru. Odkrywała, ze rośliny i zwierzęta, nie zawsze musiały być zwykłe, a ich wartość sięgała głębiej, aż po alchemiczną magię, w której- odnajdowała się najlepiej, mimo dość śmiałego charakteru. Traktowała nowe eliksiry jak przepisy w kuchni, bawiąc się ich predyspozycjami, zyskując tym samym upodobanie u nauczyciela.
Nigdy za to, nie skupiła się wystarczająco, by opanować właściwie magię ofensywy, prędzej szukając siły w tej obronnej i tej, powiązanej ze zmianą. A chociaż wieszczono jej - tak jak barciom, skuteczność na boisku, fascynacja quidditchem nigdy nie stała się jej bliska. Chociaż lot na miotle potrafiła dopasować analogią do jazdy konnej - nie umiała wyobrazić sobie jej na dłużej.
Prawdziwą miłością zapałał, gdy po raz pierwszy spotkała się z aetonanami. Niemal zachłysnęła się wizją samej siebie, na grzbiecie skrzydlatego wierzchowca. I marzenie, wlało w rozkochane w wolności marzenie - że kiedyś, sama stanie się podobną amazonką. Mocniej angażując się w świat pełen magicznych stworzeń.
Nie dręczono jej. Nie dlatego, że nie zwracała uwagi swoją obcością. Obecność braci niemal gwarantowała jej spokój, bo każde krzywe spojrzenie kończyło się mniej lub bardziej gwałtowną reakcją. Ufała braciom, ufała w ich osąd, przynajmniej do czasu, gdy i jej sięgnąć próbowały ślizgońskie szykany. Sama wyrwała się, hamując Jimiego, gdy walka straciła ramę zwykłej, szkolnej bójki i polała się krew. Przez kilka chwil, widziała w nim ojca. I z gulą strachu, obejmowała go ramionami, chcąc, samą bliskością przypomnieć mu - o tym kim był. Kim byli. Nieco pilniej obserwowała wtedy uczniów, chcąc - jak uczyła się w taborach - wychwycić zapowiedzi kłopotów, zanim się rozpoczęły. Z czasem też nauczyła się - że kierowana ku niej, łączyła się z czymś więcej. Z czymś, czego długo nie rozumiała, nie wpisując się w dziewczęce zachwyty nad kolejnymi bohaterami boiska, czy przystojnymi starszakami. Chowała się w cieniu braci, umykając dwuznacznym zaproszeniem, częściej po prostu - w tych wolnych chwilach ścigając poczynania rodziny. I Marcela - przyjaciela Jamesa, który częściej niż inni, narażał ją na rozdrażnienie, nie mogąc właściwie ulokować - co sprawiało, że łatwiej wyprowadzał ją z równowagi.
O naturze relacji, opowiedziała jej - gdzieś w przerwie miedzy kolejnym rokiem nauki - Eve. Ta sama, która kilka lat później, stała się żoną jej brata. To pod jej urokiem, obserwując z jaką łatwością chłopcy ulegali jej słowom i prośbom. Jak kilak gestów, wdzięcznych wyrazów, wprawiało nieznajomych w zachwyt. Nim się obejrzała, wcześniej unikając konfrontacji, doświadczyła, jakie wrażenie robiła i wydawało się, że to niecodzienna uroda podsycała zainteresowanie. Łączone ze zwinnością, gdy nawet na korytarzach potrafiła sunąć taneczną melodią, którą wpisała sobie w myśli i zapamiętaną wyprawę, gdy poznawała tańce żywiołowością równe tym już znanym, odnajdując i chętnych, którzy dostrzegając talent (a może urodę), kierowali jej umiejętności dalej. Przynajmniej do czasu aż nie przyłapał ją brat.
Zdążyła z wynikiem zadowalającym zdać SUMY, wybijając się na polu alchemicznym, minimalnie - z zaklęć. Szkoły jednak nie ukończyła. Nie z wyboru, a tragedii, która rozerwała ukochany dom i zniszczyła wszystko co znała. Wakacje w przedostatni rok, miała jeszcze długo, snuć się koszmarem, gdy zrywała się nocą, już bezpieczna. Atak nastąpił nieoczekiwanie, zrywając ze snu krzykiem, gorejącym nad głową płomieniem i wrzaskiem krzyczanych zaklęć. Nie pamiętała, kto wyszarpał ją z namiotu, twarz ciemna, rozmazana, wykrzywiała się na tle czerwieni, która w rozmazanym być może wciąż snem, rozwinęła się w wijącego ogniem węża. Walczyła nieporadnie, chociaż zawzięcie, w ferworze walk, nie potrafiąc dostrzec nigdzie braci, będąc jednak świadkiem, jak jej rodzina, ugina się i w końcu upada, brocząc szkarłatem ziemię, którą tego lata wybrali na dom.
Ktoś uderzył ją w plecy, ktoś szarpnął za włosy, wlekąc po zdeptanej trawie. Szum wszystkich wrażeń zmielił się w kakofonię i pisk, gdy brutalne dłonie, próbowały zerwać sukienkę. Serce łomotało rozpaczliwie, wrzasnęła gdy ostrze rozdarło materiał, tnąc i skórę. I dopiero tętent rozpędzonego rumaka i rozpaczliwe rżenie ucieczki, uratowało ją przed tragedią. Biegnący koń nie patrzył na rozgrywająca się scenę, ale stratował podnoszący się nad nią męski cień, dając szansę na ucieczkę, do której zerwała się w równym co zwierzę przerażeniu.
Dopiero dalej, daleko od chaosu za placami, na skraju lasu, ten sam koń stał między drzewami, jakby w nerwowej refleksji. Znajomy, chociaż drżący głos, przekonał wierzchowca, by mogła wsiąść i pognać dalej, wciąż gnana dymem i krwawą łuną unoszącą się znad spalonego taboru. I chociaż nie powinna, wiedziona przerażeniem utraty, kilka dni później wróciła w płonnej nadziei, że znajdzie kogokolwiek.
Wiele nocy spędziła w lasach, szukając ciepła i schronienia u końskiego boku. Wyczerpanie, wzmagająca gorączka i głód, w końcu skierowały ją ku domostwom. Jak daleko - nie miała pojęcia.
Znalazła i zrozumienie i nienawiść, a wojenne chmury wiszące nad Anglią, kłębiące się coraz mocniej, napinały i tak kruche relacje. Łapała się rozmaitych prac. Zarabiała tańcem, czasem kradzieżą, finalnie zatrzymując się na dłużej u czarodziejów, którzy w zamian za pomoc w gospodarstwie, przy zwierzętach, gotowanie i sprzątanie, zaoferowali opiekę i dach nad głową. Pod okiem czarownicy, jak się okazało alchemiczki, szlifowała ledwie wydobyty talent. Poznała tajniki ingrediencji, ich znaczenia, doprawiając i nowe potrawy, które podawała małżeństwu. Nie zauważyła, kiedy zaczęli traktować ją niemal jak córkę - sami dzieci nie posiadając. Z niepokojem zerkali tylko na nieufność sąsiadów. Była inna.
Często wyrywała się wieczorami, zaglądając do miasteczek, obserwując zabawy, czasem poddając się tęsknocie i zrywając do tańca, samej dając się porwać chłopięcym ramionom. Nigdy nie ulegając. Bała się. Bała, ze obce dłonie zechcą zerwać, coś, czego oddać nie umiała. Potem, gnała ścieżkami w lesie na końskim grzbiecie, szeptając te same kołysanki strzyżonemu uchu, gdy prowadziła zwierzę do przydomowej stajni.
Czas nie grał na jej korzyść. Wiedziała, że zostać dłużej nie mogła. Nie chciała ani narażać gospodarzy, ani siebie na dudniące coraz głośniej tęsknoty. Miała ruszyć ku Londynowi, z bólem zostawiając siwego wierzchowca pod opieką dobrodziejów. I chociaż sięgała języka, słuchała plotek, nieczuła na wojenne nastroje - szukając braci, minęły dwa długie lata, nim świat zdecydował się na nowo skrzyżować ich ścieżki.
Czy mogła liczyć, że tym razem, rozgorzała wojną Anglia i wirująca niepokojem magia, będzie łaskawie rzucać karty losu? I tak, jak obiecała babce i matce - znajdzie swoją przyszłość.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | +1 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 3 | +2 (różdżka) |
Alchemia: | 10 | +5 (różdżka, muszla wieżycznika) |
Sprawność: | 11 | 0 |
Zwinność: | 22 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Romski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
Anatomia | I | 2 |
ONMS | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Sztuka (rysunek) | I | 0.5 |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Wróżbiarstwo | I | 0.5 |
Gotowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0,5 |
Taniec współczesny | II | 7 |
Taniec ludowy | II | 7 |
Jazda konna | II | 7 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 3 |
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
But don’t make a sound
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 20:03, w całości zmieniany 1 raz
[10.08.23] Lipiec/sierpień
[13.12.58] Wydarzenie: Końca świata dziś nie będzie +50PD
[23.02.24] Zdobycie Osiągnięcia: Dusza towarzystwa; +100 PD
[26.02.24] Zakupy: muszla wieżycznika; -150 PD
[21.03.24] Zakupy: wydzielina toksyczka x2; -40 PD