Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki
Rumunia, Transylwania, 21-27 lipca 58
AutorWiadomość
Tristan wraz z Evandrą, korzystając z zawieszenia broni, wyruszył w delegację do Rumunii, w trakcie której zamierzał zająć się sprawami smokologicznymi.
opłacone
I show not your face but your heart's desire
Dni mijały spokojnie. Rumunia miała znacznie cieplejszy klimat niż Wielka Brytania, latem słońce zdawało się drażnić skórę, lecz ucieczek przed nim znaleźć można było bez liku - nie tylko w zimnych murach wiekowego zamku, w którym ich ugoszczono, ale i w licznych pobliskich lasach, czy na plaży nie aż tak odległego Morza Czarnego, do którego świstoklik mógł zabrać ich w kilka chwil. Priorytetem były interesy, dużo czasu spędzał w tutejszym rezerwacie, chętnie przyjmując towarzystwo Evandry również wówczas, gdy zdawało mu się, że sens rozmów nie będzie dla niej nazbyt interesujący, tłumaczył jej, gdy miał na to czas, a rozmowy toczyły się bardziej leniwie. Dopytywał o techniki, wykorzystywany ekwipunek, jakość brzękadeł, obserwował smoki przetrzymywane w terrariach i przyglądał się pracy smokologów, inaczej zorganizowanej niż u nich. Z zafascynowaną iskrą w oku przyjmował metodologię badań, oddając to, co najlepsze z jego doświadczenia odpowiednią radą, a równie chętnie przyjmując to, czego sam mógł się nauczyć. Wyprawa była owocna, był zadowolony, jego myśli nie uciekały do Dover, ani spraw pozostawionych w Wielkiej Brytanii.
Nigdy nie zabrał Evandry w podróż poślubną. Nie pozwalało na to wpierw jej zdrowie, potem sytuacja w kraju i jego zobowiązania wobec niego - po części traktował tę wyprawę również i w ten sposób. Nie sądził, by wojna zakończyła się w przeciągu najbliższego czasu, lecz zawieszone działania pozwalały podjąć się spraw skrupulatnie odkładanych przez ostatnie miesiące. Bardzo szybko pożałował, że nie przyjechali na dłużej - istniało jeszcze tyle miejsc, które mogliby odwiedzić, gdyby tylko czasu było więcej.
Starał się korzystać z rumuńskich zwrotów, które poznał w trakcie wizyty tutejszych smokologów w Dover. Starał się też rozszerzać ich wachlarz, aby wykazać się odpowiednim szacunkiem i taktem wobec odwiedzanej kultury i pozostawić po sobie dobre wrażenie.
Każdy dzień został dokładnie zaplanowany przez ich gospodarzy. Tego ranka mieli zwiedzić punkt widokowy na dalekich obrzeżach rezerwatu. W drogę należało wyruszyć skoro świt, bowiem dla najciekawszych obrazów mieli dotrzeć na miejsce przed południem, a zaznawszy poprzedniego wieczoru namiastki nocnego życia w niewielkiej Cluj-Napoce i tamtejszym kasynie czuł, że brakowało mu snu - niewyspanie jednak prędko rozproszyło się w atmosferze ekscytacji nowymi wyzwaniami. Świetnie czuł się w siodle, toteż wizja konnej wycieczki przez pobliskie krajobrazy była mu bardzo przyjemną, a wątpliwości, czy pozostawało to bezpieczne dla jego małżonki, rozwiały rozmowy z przewodnikiem, jednym z gospodarzy, i krótkie oględziny wierzchowca, który został dla niej dobrany jako spokojny, inteligentny, łagodny i najbardziej zaufany. W istocie takim się wydawał, gdy rumaki rozpoczęły swoją górską wędrówkę. Nie nabierali szybszego tempa, żywiołowy stęp pozwalał delektować się urokami przyrody, nie męczył nadto koni, nie był dotkliwy dla brzemiennej i pozwalał na swobodne podtrzymanie rozmowy. Choć wyrażał zainteresowanie rodzimym językiem, rozmowa w większości toczyła się po francusku, zaskakująco do rumuńskiego podobnym.
Byli z nimi wszyscy trzej synowie ich gospodarza, a Tristan nie mógł oprzeć się wrażeniu, że najstarszy z nich nie rokuje wcale najlepiej. W rozmowach wydawał się nijaki, mało zdecydowany, nieambitny, choć pierwsze wrażenie mogło zupełnie mijać się z rzeczywistością. Nie podjęto jeszcze decyzji, który z nich zwiąże swój los z jego siostrą, lecz podróż pozwoliła mu upewnić się w przekonaniu, że była to doskonała myśl; kontynuując wzajemną współpracę i zacieśniając ją tak blisko, mogli się wiele od siebie wzajemnie nauczyć.
Punkt, do którego zmierzali, mieścił się na stromym wzgórzu, z widokiem na rozległe zielone tereny, częściowo skryte we mgle, wyglądały jak malowane. Bez zawahania zeskoczył z siodła, po czym znalazł się przy żonie, gotów dżentelmeńskim geście pomóc zsiąść i jej - nie pozostawiając tego obowiązku służbie; objął ją, pomógłszy powrócić na ziemię łagodnie, na wypadek, gdyby po długiej jeździe nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- W porządku? - upewnił się, pozostawiając ramię do jej dyspozycji, napięte mięśnie niekiedy oddawały pełnię władzy dopiero po dłuższej chwili. Nie pytał jednak tylko o to, towarzyszący jej najmłodszy z braci był dla niego jeszcze tajemnicą. Mówił po angielsku, korzystając z chwili, w której zostali sami. Pozostali oddalili się już na ubocze, mieli tu przeprowadzić prace, rozkładali właśnie narzędzia obserwacyjne i pomiarowe, inni zajmowali się zabezpieczeniem koni na czas postoju. Poprowadził ją bliżej wzgórza, gdzie lada moment miało rozpocząć się widowisko. - Wygląda na łagodnego - Jej wałach. - Ma chód tak lekki, na jaki wygląda? Zastanawiałem się, czy nie moglibyśmy wrócić z powrotem bardziej okrężną drogą, nad dorzeczem. Między drzewami nie czuć tak słońca - stwierdził, skinąwszy głową na widoczną stąd rzekę, mieniącą się srebrem w promieniach, oczekując jej zdania. - Lazar mówił, że smoki nadlecą spomiędzy tamtych wzgórz - Wskazał dłonią właściwe miejsce. - To odpowiednia pora, jeśli szczęście dopisze, zobaczymy ich taniec godowy - wyjaśnił, gestem osłaniając wzrok przed jaskrawymi promieniami błyszczącymi z nieba.
Nigdy nie zabrał Evandry w podróż poślubną. Nie pozwalało na to wpierw jej zdrowie, potem sytuacja w kraju i jego zobowiązania wobec niego - po części traktował tę wyprawę również i w ten sposób. Nie sądził, by wojna zakończyła się w przeciągu najbliższego czasu, lecz zawieszone działania pozwalały podjąć się spraw skrupulatnie odkładanych przez ostatnie miesiące. Bardzo szybko pożałował, że nie przyjechali na dłużej - istniało jeszcze tyle miejsc, które mogliby odwiedzić, gdyby tylko czasu było więcej.
Starał się korzystać z rumuńskich zwrotów, które poznał w trakcie wizyty tutejszych smokologów w Dover. Starał się też rozszerzać ich wachlarz, aby wykazać się odpowiednim szacunkiem i taktem wobec odwiedzanej kultury i pozostawić po sobie dobre wrażenie.
Każdy dzień został dokładnie zaplanowany przez ich gospodarzy. Tego ranka mieli zwiedzić punkt widokowy na dalekich obrzeżach rezerwatu. W drogę należało wyruszyć skoro świt, bowiem dla najciekawszych obrazów mieli dotrzeć na miejsce przed południem, a zaznawszy poprzedniego wieczoru namiastki nocnego życia w niewielkiej Cluj-Napoce i tamtejszym kasynie czuł, że brakowało mu snu - niewyspanie jednak prędko rozproszyło się w atmosferze ekscytacji nowymi wyzwaniami. Świetnie czuł się w siodle, toteż wizja konnej wycieczki przez pobliskie krajobrazy była mu bardzo przyjemną, a wątpliwości, czy pozostawało to bezpieczne dla jego małżonki, rozwiały rozmowy z przewodnikiem, jednym z gospodarzy, i krótkie oględziny wierzchowca, który został dla niej dobrany jako spokojny, inteligentny, łagodny i najbardziej zaufany. W istocie takim się wydawał, gdy rumaki rozpoczęły swoją górską wędrówkę. Nie nabierali szybszego tempa, żywiołowy stęp pozwalał delektować się urokami przyrody, nie męczył nadto koni, nie był dotkliwy dla brzemiennej i pozwalał na swobodne podtrzymanie rozmowy. Choć wyrażał zainteresowanie rodzimym językiem, rozmowa w większości toczyła się po francusku, zaskakująco do rumuńskiego podobnym.
Byli z nimi wszyscy trzej synowie ich gospodarza, a Tristan nie mógł oprzeć się wrażeniu, że najstarszy z nich nie rokuje wcale najlepiej. W rozmowach wydawał się nijaki, mało zdecydowany, nieambitny, choć pierwsze wrażenie mogło zupełnie mijać się z rzeczywistością. Nie podjęto jeszcze decyzji, który z nich zwiąże swój los z jego siostrą, lecz podróż pozwoliła mu upewnić się w przekonaniu, że była to doskonała myśl; kontynuując wzajemną współpracę i zacieśniając ją tak blisko, mogli się wiele od siebie wzajemnie nauczyć.
Punkt, do którego zmierzali, mieścił się na stromym wzgórzu, z widokiem na rozległe zielone tereny, częściowo skryte we mgle, wyglądały jak malowane. Bez zawahania zeskoczył z siodła, po czym znalazł się przy żonie, gotów dżentelmeńskim geście pomóc zsiąść i jej - nie pozostawiając tego obowiązku służbie; objął ją, pomógłszy powrócić na ziemię łagodnie, na wypadek, gdyby po długiej jeździe nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- W porządku? - upewnił się, pozostawiając ramię do jej dyspozycji, napięte mięśnie niekiedy oddawały pełnię władzy dopiero po dłuższej chwili. Nie pytał jednak tylko o to, towarzyszący jej najmłodszy z braci był dla niego jeszcze tajemnicą. Mówił po angielsku, korzystając z chwili, w której zostali sami. Pozostali oddalili się już na ubocze, mieli tu przeprowadzić prace, rozkładali właśnie narzędzia obserwacyjne i pomiarowe, inni zajmowali się zabezpieczeniem koni na czas postoju. Poprowadził ją bliżej wzgórza, gdzie lada moment miało rozpocząć się widowisko. - Wygląda na łagodnego - Jej wałach. - Ma chód tak lekki, na jaki wygląda? Zastanawiałem się, czy nie moglibyśmy wrócić z powrotem bardziej okrężną drogą, nad dorzeczem. Między drzewami nie czuć tak słońca - stwierdził, skinąwszy głową na widoczną stąd rzekę, mieniącą się srebrem w promieniach, oczekując jej zdania. - Lazar mówił, że smoki nadlecą spomiędzy tamtych wzgórz - Wskazał dłonią właściwe miejsce. - To odpowiednia pora, jeśli szczęście dopisze, zobaczymy ich taniec godowy - wyjaśnił, gestem osłaniając wzrok przed jaskrawymi promieniami błyszczącymi z nieba.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Z pewnym trudem zatrzasnęła przepełnione zwiewnymi sukniami kufry. Nie miała wszak pewności, jaka pogoda panować będzie aktualnie w Rumunii, oraz które z kolorów odpowiednio skomponują się krajobrazem. Zestawy biżuterii, kapeluszy i wachlarzy zapakowała na wyrost, chcąc być przygotowana na każdą okazję, oraz by wywoływać u wszystkich zachwyt. To pierwsza taka wyprawa od lat, pierwsza także w towarzystwie Tristana, chciała prezentować się jak najlepiej. Przed wyjazdem przejrzała też kilka atlasów oraz ksiąg traktujących o Transylwanii, aby chwalić się wiedzą, nie zaś ignorancją. Rzeczywistość okazała się być jednak piękniejsza, niż ta opisywana w tomiszczach.
Od pierwszej już chwili chłonie z każdego dnia ile sił, tworząc mentalne fotografie malowniczych krajobrazów, by móc później opowiadać na proszonych herbatkach o podróży do innego kraju. Nie zna wszak w swym najbliższym otoczeniu wielu osób, które mogłyby pochwalić się podobną wyprawą. Mimo iż niemal każda minuta pobytu została zaplanowana przez gospodarzy, stara się oszczędzać. Nie chce dopuścić, by zmęczenie brało górę. Uczestniczy w spotkaniach smokologów, starając się poznać jak najwięcej w temacie ich doświadczeń. Z uwagą słucha każdego ze słów wyjaśnień Tristana, chętna dowiedzieć się czegoś więcej w kwestii jakże istotnych dla rodu Rosier stworzeń. Wyraża zachwyt nad okazami, które mimo (a może dzięki czemu?) mrożenia krwi w żyłach swym ogromem i potęgą jawią się niezwykłym majestatem. Jest z siebie wielce dumna, że dzięki pomocy męża nauczyła się rozróżniać kilka gatunków. Nie rozumie praktycznie niczego z mowy rodzimych Rumunów, przysłuchując się tylko melodii jej brzmienia, różnej od języków, jakimi sama się posługuje. Podgląda terraria, szukając inspiracji do Smoczych Ogrodów, chcąc jak najlepsze rozwiązania wprowadzić w serpentarium, jakie stało się oczkiem w jej głowie. Choć nie chce, by podróż prędko się skończyła, już teraz wprost nie może się doczekać powrotu, aby przedstawić nowe propozycje pracownikom oraz ulubionemu księgowemu, który niezwykle gimnastykuje się przy każdym pomyśle lady doyenne.
Plan wyprawy do punktu widokowego przyjęła z entuzjazmem, w przeciwieństwie do małżonka budząc się wczesnym świtem wypoczęta. Ze względu na swój brzemienny stan rezygnowała z przedłużających się wieczornych atrakcji, nie tyle nie chcąc przeszkadzać mężczyznom w konwersacji, co nie uważając przysłuchiwania się panom w stanie wskazującym za równie interesujące, co oglądanie malowniczych krajobrazów z balkonu otrzymanych komnat w towarzystwie herbaty i dobrej książki. Nie sądziła, że będzie mieć wiele czasu na lekturę, ale zdecydowała się spakować polecony przez Deirdre podręcznik do obrony przed czarną magią - chwała Merlinowi!
Z początku dość nieufnie spoglądała w kierunku prezentowanego wierzchowca. Z każdym kolejnym miesiącem ciąży podróż konno stanowiła coraz to większe ryzyko, upadek mógł doszczętnie zaprzepaścić wszelkie starania uzdrowicieli w walce o przybycie małej istoty na świat. Wystarczył jeden zryw, by niebezpieczeństwo stało się realne. Uzyskawszy zapewnienie, że proponowany sobie koń jest niezwykle łagodny i spokojny, zasiadła w siodle.
- Tak, dziękuję - przytakuje Tristanowi, chętnie korzystając z pomocy silnych ramion, kiedy dotarli wreszcie na szczyt stromego wzgórza. - Koń świetnie się spisuje, zupełnie jakby doskonale mnie wyczuwał. - Im więcej czasu spędza ze zwierzętami i magicznymi stworzeniami, tym częściej odnosi wrażenie, że przy odpowiednim traktowaniu niemal każde można oswoić. - Wprawdzie ta sama trasa widziana o różnych porach może sprawiać wrażenie, jakby widziało się ją po raz pierwszy, jednak chętnie wybiorę inną na drogę powrotną.
Z obszernej kieszeni spódnicy wyjmuje wachlarz o kościanych, misternie zdobionych żeberkach, jaki przed rokiem otrzymała od męża w prezencie urodzinowym i unosi dłoń, by przesłonić dochodzące do oczu promienie słońca. Spogląda we wskazanym kierunku, jakby oczekując, że smoki pojawią się lada moment.
- Czy to aby bezpieczne? - W głosie Evandry nie czuć przestrachu. Za bardzo podekscytowana jest wyprawą, aby się bać. - Lazar zdaje się być bardzo zaaferowany. Czyżby oglądanie smoków w tym miejscu było czymś nadzwyczajnym? Wydawał się być pewien swego - tylko nieznacznie ścisza głos, zerkając z ukosa na najstarszego syna gospodarza, o którym półwila ma podobne zdanie, co mąż. Absolutnie nie widzi go w roli partnera dla młodej Róży, jest zbyt miałki i wycofany. Początkowo sądziła, że zwyczajnie onieśmiela go swoim urokiem, jednak Tristan, mając więcej okazji, by z nim mówić, nie przyniósł pomyślnych wieści. Udając, że rozgląda się po okolicy, ukradkiem przygląda się Rumunowi. - Powiedz, proszę, że nie podjąłeś jeszcze decyzji - zwraca się do męża, łudząc się, że zrozumie, iż wcale nie ma na myśli dalszej podróży ani smoków.
Od pierwszej już chwili chłonie z każdego dnia ile sił, tworząc mentalne fotografie malowniczych krajobrazów, by móc później opowiadać na proszonych herbatkach o podróży do innego kraju. Nie zna wszak w swym najbliższym otoczeniu wielu osób, które mogłyby pochwalić się podobną wyprawą. Mimo iż niemal każda minuta pobytu została zaplanowana przez gospodarzy, stara się oszczędzać. Nie chce dopuścić, by zmęczenie brało górę. Uczestniczy w spotkaniach smokologów, starając się poznać jak najwięcej w temacie ich doświadczeń. Z uwagą słucha każdego ze słów wyjaśnień Tristana, chętna dowiedzieć się czegoś więcej w kwestii jakże istotnych dla rodu Rosier stworzeń. Wyraża zachwyt nad okazami, które mimo (a może dzięki czemu?) mrożenia krwi w żyłach swym ogromem i potęgą jawią się niezwykłym majestatem. Jest z siebie wielce dumna, że dzięki pomocy męża nauczyła się rozróżniać kilka gatunków. Nie rozumie praktycznie niczego z mowy rodzimych Rumunów, przysłuchując się tylko melodii jej brzmienia, różnej od języków, jakimi sama się posługuje. Podgląda terraria, szukając inspiracji do Smoczych Ogrodów, chcąc jak najlepsze rozwiązania wprowadzić w serpentarium, jakie stało się oczkiem w jej głowie. Choć nie chce, by podróż prędko się skończyła, już teraz wprost nie może się doczekać powrotu, aby przedstawić nowe propozycje pracownikom oraz ulubionemu księgowemu, który niezwykle gimnastykuje się przy każdym pomyśle lady doyenne.
Plan wyprawy do punktu widokowego przyjęła z entuzjazmem, w przeciwieństwie do małżonka budząc się wczesnym świtem wypoczęta. Ze względu na swój brzemienny stan rezygnowała z przedłużających się wieczornych atrakcji, nie tyle nie chcąc przeszkadzać mężczyznom w konwersacji, co nie uważając przysłuchiwania się panom w stanie wskazującym za równie interesujące, co oglądanie malowniczych krajobrazów z balkonu otrzymanych komnat w towarzystwie herbaty i dobrej książki. Nie sądziła, że będzie mieć wiele czasu na lekturę, ale zdecydowała się spakować polecony przez Deirdre podręcznik do obrony przed czarną magią - chwała Merlinowi!
Z początku dość nieufnie spoglądała w kierunku prezentowanego wierzchowca. Z każdym kolejnym miesiącem ciąży podróż konno stanowiła coraz to większe ryzyko, upadek mógł doszczętnie zaprzepaścić wszelkie starania uzdrowicieli w walce o przybycie małej istoty na świat. Wystarczył jeden zryw, by niebezpieczeństwo stało się realne. Uzyskawszy zapewnienie, że proponowany sobie koń jest niezwykle łagodny i spokojny, zasiadła w siodle.
- Tak, dziękuję - przytakuje Tristanowi, chętnie korzystając z pomocy silnych ramion, kiedy dotarli wreszcie na szczyt stromego wzgórza. - Koń świetnie się spisuje, zupełnie jakby doskonale mnie wyczuwał. - Im więcej czasu spędza ze zwierzętami i magicznymi stworzeniami, tym częściej odnosi wrażenie, że przy odpowiednim traktowaniu niemal każde można oswoić. - Wprawdzie ta sama trasa widziana o różnych porach może sprawiać wrażenie, jakby widziało się ją po raz pierwszy, jednak chętnie wybiorę inną na drogę powrotną.
Z obszernej kieszeni spódnicy wyjmuje wachlarz o kościanych, misternie zdobionych żeberkach, jaki przed rokiem otrzymała od męża w prezencie urodzinowym i unosi dłoń, by przesłonić dochodzące do oczu promienie słońca. Spogląda we wskazanym kierunku, jakby oczekując, że smoki pojawią się lada moment.
- Czy to aby bezpieczne? - W głosie Evandry nie czuć przestrachu. Za bardzo podekscytowana jest wyprawą, aby się bać. - Lazar zdaje się być bardzo zaaferowany. Czyżby oglądanie smoków w tym miejscu było czymś nadzwyczajnym? Wydawał się być pewien swego - tylko nieznacznie ścisza głos, zerkając z ukosa na najstarszego syna gospodarza, o którym półwila ma podobne zdanie, co mąż. Absolutnie nie widzi go w roli partnera dla młodej Róży, jest zbyt miałki i wycofany. Początkowo sądziła, że zwyczajnie onieśmiela go swoim urokiem, jednak Tristan, mając więcej okazji, by z nim mówić, nie przyniósł pomyślnych wieści. Udając, że rozgląda się po okolicy, ukradkiem przygląda się Rumunowi. - Powiedz, proszę, że nie podjąłeś jeszcze decyzji - zwraca się do męża, łudząc się, że zrozumie, iż wcale nie ma na myśli dalszej podróży ani smoków.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sięgnął dłonią końskich chrapów, gdy wychwalała jego zalety i przesunął palcami po szorstkiej sierści, trzeba było przyznać, że ich gospodarze rzeczywiście bardzo starali się ugościć ich z najlepszymi honorami, a to było znakiem bardzo dobrym. Na ile wynikało to z grzeczności i oddania zasadom gościnności, na ile zaś z chęci, by wypaść w ich oczach dobrze, pozostawało być może niewiadomą, lecz w obu przypadkach także dobrym zwiastunem ewentualnej przyszłej współpracy. Ich otwartość na współpracę pozostawała bardziej niż oczywista, a ostatecznie to w tej wyprawie było najważniejsze. To i dobrze spędzony czas, który mogli przeznaczyć przyjemnościom, kiedy znów będą mieli okazję podróżować tak daleko bez trosk? Nie musieli obawiać się, że z kraju napłyną niepokojące wieści, a wrócą akurat w czas, by oddać się dalszym rozkoszom. Trudno będzie mu wyjść z tego ciągu, kiedy obowiązek wezwie ponownie, ale teraz rozkoszował się światem nieznanych sobie doznań. Rumunii nie dało się odmówić piękna, lato pachniało tutaj pięknie.
- W pełni - odparł, wiodąc spojrzeniem za wzrokiem małżonki, na błękitne niebo. Stanąwszy za nią, złożył dłonie na jej talii, zawieszając brodę gdzieś ponad jej ramieniem, stworzenia w istocie lada moment winny zjawić się na widoku. - Nie będą nami zainteresowane, mają dziś ciekawsze zajęcia, niż polowania na ludzi. - Wierzył, że w razie zaostrzenia się sytuacji mogli zapewnić im towarzystwo - wszak było ich tutaj więcej niż jedna doświadczona różdżka. - Podczas godów mogą być, co prawda, bardziej drażliwe i agresywne, ale w pierwszej kolejności skupią się na własnym gatunku - wyjaśniał, z zafascynowaną iskrą pasji w głosie, bo nie brakowało mu entuzjazmu podzielanego przez pozostałych członków wyprawy. - Miejsce jest szczególne ze względu na dobry widok na niebo, ale tym, co tego dnia naprawdę nas interesuje, są same gody. Gatunek ten rozmnaża się niezwykle rzadko, w gody wchodzi nie częściej, niż co siedem lat, dlatego jest zresztą ginący. Potrzebuje obszernej przestrzeni podniebnej, a ta coraz częściej anektowana jest przez niemagicznych. Przed siedmioma laty jedna z tych pięknych bestii została dostrzeżona przez mugolskie wojsko i zestrzelona przez ich arsenał. Perswadowałem wczorajszego wieczora nasze rozwiązania, podobne wypadki już nie zdarzają się w Anglii - stwierdził z zadowoleniem, wybrzmiewającym niekrytą nostalgią. Ileż dobra mogłoby zdarzyć się na świecie, gdyby wpływy lorda Voldemorta rozprzestrzeniły się daleko poza kraj? - Tu jednak wyznaczono strefę osłoniętą w taki sposób, że mugole nie mają możliwości przez nią przejrzeć. To pierwszy raz, kiedy z niej korzystają, a my zabierzemy projekty tych zaklęć ochronnych do domu. - Już to ustalili, w zamian otrzymają cenne badania nad właściwościami i strukturą skorupy smoczego jaja.
- Jest! - krzyknął po rumuńsku jeden z ich towarzyszy. - Tam - zwrócił się do małżonki sam Tristan, wskazując na ciemniejsze kłęby chmur, z których wysunęło się ogromne prastare stworzenie, płomień jego ognia rozjaśnił niebo nad nimi rozległym, rozprzestrzeniającym się daleko dywanem szarpanych płomieni. Wysunął ramiona bardziej w przód, chcąc objąć ją mocniej i piersią dać jej opokę, gdyby wobec żywiołu poczuła się niepewnie, lecz ogień był przecież jej żywiołem. Bijące od nieba ciepło skroplił pot na jego ciele w kilka chwil, wicher wzniecony skrzydłami bestii niósł nieznacznie orzeźwienie - powietrze tylko trochę stygło, nim przedostało się w ich stronę. Choć scena toczyła się w pewnym oddaleniu od nich - ze wzgórza roztaczał się na nią w istocie doskonały widok - i na wzgórzu dało się ją poczuć. Ogień odbijał się w pobłyskujących źrenicach, barwił jasne niebo rozleglej, niż zakładała wyobraźnia i oglądane przez niego ryciny.
- Gatunek ten przeprowadza gody szczególnie spektakularnie. Ogień - widoczny z daleka - ma wezwać samicę, podobne płomienie rozpierzchną się po niebie jeszcze kilkakrotnie. Robią to tylko w pełnym letnim słońcu, bowiem gorąc, który wytwarzają sprawia, że temperatura wokół nich bliska jest temperaturze powietrza unoszącego się nad świeżo rozbudzonym wulkanem. Ich krew zaczyna wrzeć, a to je pobudza, przekierowując instynkty na pierwotne i bezwstydne poczucie pasji. Wzbudza nieposkromiony żar pożądania - Jego słowa gładko spływały z ust nad ramieniem Evandry, gdy pozostali zajęci byli obserwacjami naukowymi, ktoś porwał szkicownik, kto inny operował magicznym aparatem, sam Lazar rozpaczliwie kartkował opasłą księgę, porywając gęsie pióro, którym jął nanosić nań notatki.
- Nie - odparł na pytanie małżonki, odrywając wzrok od najstarszego syna transylwańskiego magnata. - Jego młodszy brat wydaje się ambitniejszy, ale będzie mu trzeba pomóc zająć kluczową pozycję. Rozejrzyj się, czy to mogłoby być złe miejsce dla niej? - pytał, gdy blask płomienia gasł, a z niebo zaczęły sypać się popioły. Potraktowane magicznym ogniem chmury zmieniły kształty, przypominając teraz wielobarwne płomienie rozciągnięte wzdłuż nieba, które mniej hamowały promienie słońca. - Niesamowite! - ozwał się głośniej po rumuńsku do smokologów, nie darząc ich jednak zbytnią uwagą.
- W pełni - odparł, wiodąc spojrzeniem za wzrokiem małżonki, na błękitne niebo. Stanąwszy za nią, złożył dłonie na jej talii, zawieszając brodę gdzieś ponad jej ramieniem, stworzenia w istocie lada moment winny zjawić się na widoku. - Nie będą nami zainteresowane, mają dziś ciekawsze zajęcia, niż polowania na ludzi. - Wierzył, że w razie zaostrzenia się sytuacji mogli zapewnić im towarzystwo - wszak było ich tutaj więcej niż jedna doświadczona różdżka. - Podczas godów mogą być, co prawda, bardziej drażliwe i agresywne, ale w pierwszej kolejności skupią się na własnym gatunku - wyjaśniał, z zafascynowaną iskrą pasji w głosie, bo nie brakowało mu entuzjazmu podzielanego przez pozostałych członków wyprawy. - Miejsce jest szczególne ze względu na dobry widok na niebo, ale tym, co tego dnia naprawdę nas interesuje, są same gody. Gatunek ten rozmnaża się niezwykle rzadko, w gody wchodzi nie częściej, niż co siedem lat, dlatego jest zresztą ginący. Potrzebuje obszernej przestrzeni podniebnej, a ta coraz częściej anektowana jest przez niemagicznych. Przed siedmioma laty jedna z tych pięknych bestii została dostrzeżona przez mugolskie wojsko i zestrzelona przez ich arsenał. Perswadowałem wczorajszego wieczora nasze rozwiązania, podobne wypadki już nie zdarzają się w Anglii - stwierdził z zadowoleniem, wybrzmiewającym niekrytą nostalgią. Ileż dobra mogłoby zdarzyć się na świecie, gdyby wpływy lorda Voldemorta rozprzestrzeniły się daleko poza kraj? - Tu jednak wyznaczono strefę osłoniętą w taki sposób, że mugole nie mają możliwości przez nią przejrzeć. To pierwszy raz, kiedy z niej korzystają, a my zabierzemy projekty tych zaklęć ochronnych do domu. - Już to ustalili, w zamian otrzymają cenne badania nad właściwościami i strukturą skorupy smoczego jaja.
- Jest! - krzyknął po rumuńsku jeden z ich towarzyszy. - Tam - zwrócił się do małżonki sam Tristan, wskazując na ciemniejsze kłęby chmur, z których wysunęło się ogromne prastare stworzenie, płomień jego ognia rozjaśnił niebo nad nimi rozległym, rozprzestrzeniającym się daleko dywanem szarpanych płomieni. Wysunął ramiona bardziej w przód, chcąc objąć ją mocniej i piersią dać jej opokę, gdyby wobec żywiołu poczuła się niepewnie, lecz ogień był przecież jej żywiołem. Bijące od nieba ciepło skroplił pot na jego ciele w kilka chwil, wicher wzniecony skrzydłami bestii niósł nieznacznie orzeźwienie - powietrze tylko trochę stygło, nim przedostało się w ich stronę. Choć scena toczyła się w pewnym oddaleniu od nich - ze wzgórza roztaczał się na nią w istocie doskonały widok - i na wzgórzu dało się ją poczuć. Ogień odbijał się w pobłyskujących źrenicach, barwił jasne niebo rozleglej, niż zakładała wyobraźnia i oglądane przez niego ryciny.
- Gatunek ten przeprowadza gody szczególnie spektakularnie. Ogień - widoczny z daleka - ma wezwać samicę, podobne płomienie rozpierzchną się po niebie jeszcze kilkakrotnie. Robią to tylko w pełnym letnim słońcu, bowiem gorąc, który wytwarzają sprawia, że temperatura wokół nich bliska jest temperaturze powietrza unoszącego się nad świeżo rozbudzonym wulkanem. Ich krew zaczyna wrzeć, a to je pobudza, przekierowując instynkty na pierwotne i bezwstydne poczucie pasji. Wzbudza nieposkromiony żar pożądania - Jego słowa gładko spływały z ust nad ramieniem Evandry, gdy pozostali zajęci byli obserwacjami naukowymi, ktoś porwał szkicownik, kto inny operował magicznym aparatem, sam Lazar rozpaczliwie kartkował opasłą księgę, porywając gęsie pióro, którym jął nanosić nań notatki.
- Nie - odparł na pytanie małżonki, odrywając wzrok od najstarszego syna transylwańskiego magnata. - Jego młodszy brat wydaje się ambitniejszy, ale będzie mu trzeba pomóc zająć kluczową pozycję. Rozejrzyj się, czy to mogłoby być złe miejsce dla niej? - pytał, gdy blask płomienia gasł, a z niebo zaczęły sypać się popioły. Potraktowane magicznym ogniem chmury zmieniły kształty, przypominając teraz wielobarwne płomienie rozciągnięte wzdłuż nieba, które mniej hamowały promienie słońca. - Niesamowite! - ozwał się głośniej po rumuńsku do smokologów, nie darząc ich jednak zbytnią uwagą.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Rumunia jest jednym z krajów na liście Evandry, które zawsze chciała odwiedzić, lecz dotąd nie miała takiej okazji. Wszelkie zagraniczne podróże zamykała w większych miastach. Podziwiała urokliwe kamieniczki i muzealne wystawy, paradne aleje i nadmorskie przystanie, ale żeby otwarte przestrzenie dzikiej natury? Nikt nie uważał podobnych miejsc za odpowiednie dla młodej damy, zwłaszcza takiej, która nie może przemierzać ich w siodle na wierzchowcu, bądź chwalić się dowolną inną umiejętnością, jaka wymagałaby wybrania się w teren. Tym chętniej chłonie nieznane obszary, skrywając swą nadmierną ekscytację, by nikt nie uznał jej za zbyt wylewną, czy zwyczajnie niekulturalną. Nie wypada wszak głośno wyrażać swojego zachwytu, którego nie szczędzi jednak w prywatnej komnacie, kiedy znajdują się z Tristanem sam na sam. To tam dzieli się każdą z podniet, westchnieniami nad zielenią i architekturą, która mimo iż niewiele różni się od tej brytyjskiej, to wciąż zapiera dech w piersi. Ani przez moment nie stara się myśleć o sytuacji w kraju, o powrocie do rzeczywistości, o obowiązkach. Stara się, co nie znaczy, że jej to wychodzi.
- Jakie Rumunia ma jeszcze obawy przed uznaniem racji Czarnego Pana? - pyta nagle, kiedy Tristan nawiązuje do ochrony przestrzeni podniebnej, a jej myśli od razu gnają do rodzinnej Anglii. - Czy nie rozumieją powagi sytuacji ciemiężonych czarodziejów? Czy obawiają się, że nie poradzą sobie w otwartej walce, jeśli mugole zdecydują się na atak? - Ściąga jasne brwi w zastanowieniu, bo ciekawi ją, dlaczego inne kraje nie stanęły jeszcze do walki. Czy naprawdę sądzą, że mugole łudzą się, iż w ich kraju magia nie istnieje? A może czekają, aż Anglia zakończy swoją wojnę, dzięki czemu będzie mogła udzielić pomocy swoim sąsiadom? Evandra nie zna się nazbyt na polityce, więc tym mocniej dziwi ją, że taka propozycja jeszcze nie padła.
- Przypuszczam, że prowadzono badania i obserwacje, by wykalkulować, kiedy dojdzie do godów - bardziej pyta, niż stwierdza, będąc pełną podziwu dla umiejętności smokologów, którzy przyprowadzili ich na te wzgórza przekonani, że to dziś przyjdzie im obserwować to niezwykłe zjawisko. - Jak często dochodzi do nich u nas? - Nie w rezerwacie smoków, nie w Smoczych Ogrodach, a u nas - podejmuje ze śmiałością, bo nie od początku czuła się tak mocno związana z dziedzictwem Rosierów, by przyjąć je za swoje. Niewątpliwie pomogło tu zaangażowanie w budowę serpentarium, które będąc jego częścią, sprawia, że czuje, iż do tego wspaniałego przedsięwzięcia dodaje coś od siebie.
Kobiece ciało wzdryga się od rozlegających się nagle na niebie płomieni i wolna dłoń półwili układa się na złączeniu oplatających ją męskich rąk. Uśmiecha się szeroko w ekscytacji, a radosny śmiech opuszcza jej pierś, kiedy zachwycona widowiskiem cieszy się jak dziecko. To pierwszy raz w życiu, gdy może podziwiać smoczy taniec, w dodatku tak niezwykły. Rzadkość wydarzenia sprawia, że tym bardziej docenia możliwość uczestnictwa w rytuale godowym i chce zapisać na kartach pamięci jak najwięcej szczegółów. Pomimo narastającego gorąca i rozgrzewających się na policzkach rumieńców, zupełnie zapomina o wachlarzu, wciąż wodząc wzrokiem za szybującymi na niebie istotami.
Podświadomie zwilża wargi i wstrzymuje powietrze w piersi. Na moment ucieka myślami od smoków, z przymkniętymi powiekami uśmiecha się do siebie, by oczami wyobraźni zniknąć już w zajmowanych przez nich w transylwańskim zamku kwater. Czy to zastanawiający zbieg okoliczności, że za każdym razem, gdy czuje ekscytację, odbiega marzeniami w jego kierunku? Rozkłada wachlarz i chowa za nim twarz, by żaden z i tak zaaferowanych rytuałem czarodziejów nie spostrzegł, że składa na policzku męża pocałunek.
- Może by tak zaprosić by ich do nas ponownie? Teraz, kiedy Vivienne jest w domu? - proponuje, odrobinę łamiąc się pod dalszym dopytywaniem męża. Nadal tkwi w niej idealistyczne przekonanie, że do ślubu należy podchodzić z miłością, a nie samym obowiązkiem. Mathieu stanowi wyjątek w tej kwestii, jednak potwierdzając regułę, łapie ją czasem zwątpienie i wyrzuty sumienia, czy aby na pewno zrobiła dobrze, skazując szwagra na taki los. Z drugiej zaś strony — czy to nie najwyższa pora, aby się wreszcie ustatkować? - Sądzę, że Rumunia z pewnością jej się spodoba, to prawdziwie malownicza kraina - uśmiecha się na myśl, że odwiedziny u krewnej byłyby dobrym powodem, by zjawiać się tu częściej. - Niesamowite! - nieświadomie powtarza za Tristanem po angielsku, bo po rumuńsku nadal kojarzy tylko pojedyncze słowa.
- Jakie Rumunia ma jeszcze obawy przed uznaniem racji Czarnego Pana? - pyta nagle, kiedy Tristan nawiązuje do ochrony przestrzeni podniebnej, a jej myśli od razu gnają do rodzinnej Anglii. - Czy nie rozumieją powagi sytuacji ciemiężonych czarodziejów? Czy obawiają się, że nie poradzą sobie w otwartej walce, jeśli mugole zdecydują się na atak? - Ściąga jasne brwi w zastanowieniu, bo ciekawi ją, dlaczego inne kraje nie stanęły jeszcze do walki. Czy naprawdę sądzą, że mugole łudzą się, iż w ich kraju magia nie istnieje? A może czekają, aż Anglia zakończy swoją wojnę, dzięki czemu będzie mogła udzielić pomocy swoim sąsiadom? Evandra nie zna się nazbyt na polityce, więc tym mocniej dziwi ją, że taka propozycja jeszcze nie padła.
- Przypuszczam, że prowadzono badania i obserwacje, by wykalkulować, kiedy dojdzie do godów - bardziej pyta, niż stwierdza, będąc pełną podziwu dla umiejętności smokologów, którzy przyprowadzili ich na te wzgórza przekonani, że to dziś przyjdzie im obserwować to niezwykłe zjawisko. - Jak często dochodzi do nich u nas? - Nie w rezerwacie smoków, nie w Smoczych Ogrodach, a u nas - podejmuje ze śmiałością, bo nie od początku czuła się tak mocno związana z dziedzictwem Rosierów, by przyjąć je za swoje. Niewątpliwie pomogło tu zaangażowanie w budowę serpentarium, które będąc jego częścią, sprawia, że czuje, iż do tego wspaniałego przedsięwzięcia dodaje coś od siebie.
Kobiece ciało wzdryga się od rozlegających się nagle na niebie płomieni i wolna dłoń półwili układa się na złączeniu oplatających ją męskich rąk. Uśmiecha się szeroko w ekscytacji, a radosny śmiech opuszcza jej pierś, kiedy zachwycona widowiskiem cieszy się jak dziecko. To pierwszy raz w życiu, gdy może podziwiać smoczy taniec, w dodatku tak niezwykły. Rzadkość wydarzenia sprawia, że tym bardziej docenia możliwość uczestnictwa w rytuale godowym i chce zapisać na kartach pamięci jak najwięcej szczegółów. Pomimo narastającego gorąca i rozgrzewających się na policzkach rumieńców, zupełnie zapomina o wachlarzu, wciąż wodząc wzrokiem za szybującymi na niebie istotami.
Podświadomie zwilża wargi i wstrzymuje powietrze w piersi. Na moment ucieka myślami od smoków, z przymkniętymi powiekami uśmiecha się do siebie, by oczami wyobraźni zniknąć już w zajmowanych przez nich w transylwańskim zamku kwater. Czy to zastanawiający zbieg okoliczności, że za każdym razem, gdy czuje ekscytację, odbiega marzeniami w jego kierunku? Rozkłada wachlarz i chowa za nim twarz, by żaden z i tak zaaferowanych rytuałem czarodziejów nie spostrzegł, że składa na policzku męża pocałunek.
- Może by tak zaprosić by ich do nas ponownie? Teraz, kiedy Vivienne jest w domu? - proponuje, odrobinę łamiąc się pod dalszym dopytywaniem męża. Nadal tkwi w niej idealistyczne przekonanie, że do ślubu należy podchodzić z miłością, a nie samym obowiązkiem. Mathieu stanowi wyjątek w tej kwestii, jednak potwierdzając regułę, łapie ją czasem zwątpienie i wyrzuty sumienia, czy aby na pewno zrobiła dobrze, skazując szwagra na taki los. Z drugiej zaś strony — czy to nie najwyższa pora, aby się wreszcie ustatkować? - Sądzę, że Rumunia z pewnością jej się spodoba, to prawdziwie malownicza kraina - uśmiecha się na myśl, że odwiedziny u krewnej byłyby dobrym powodem, by zjawiać się tu częściej. - Niesamowite! - nieświadomie powtarza za Tristanem po angielsku, bo po rumuńsku nadal kojarzy tylko pojedyncze słowa.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rumunia, Transylwania, 21-27 lipca 58
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki