Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot dziewczyn
AutorWiadomość
Namiot dziewczyn [odnośnik]09.08.23 11:48

Namiot dziewczyn

Namiot dziewczyn, przeważnie noce w nim spędzają Aisha, Celine, Eve, Liddy, Neala. Nie jest dużych rozmiarów, idealny, żeby pomieścić pięść sześć dziewczyn. Ale widocznie dostrzec można kobiecą rękę. W środku jest kolorowo za sprawą zniesionych koców i poduszek. Do ścianek przypięte są kwiaty i ozdoby. To samo tyczy się namiotu z zewnątrz, trudno go pomylić z innym.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Namiot dziewczyn  3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]09.08.23 12:14
3 sierpnia

Prawda miała uskrzydlać, ale wcale nie czuł się tak, jakby mógł latać. Być może ona się tak czuła — w końcu miała szansę zrozumieć. Poznała całą prawdę. Nawet tą, której nie powtórzyłby za nic najlepszemu przyjacielowi. Od tamtych zdarzeń minęły długie miesiące — pewne rzeczy przestały go boleć, nieco spowszedniały. Niektóre — szczególnie te, które wyparł, paliły jakby to było wczoraj. Bardziej jednak dotknęło go, że musiał jej to wyznać, wrócić do dni, od których uciekł — kazała się zatrzymać. Przypomniała mu jaki jest nieporadny, słaby i bezbronny. Ona, kobieta, której chciał imponować, sprawiła, że mazał się jak smarkacz. Musiał jej przedstawić fakty, by to ona mogła ruszyć dalej, uporządkować sobie swoje życie, uczucia i emocje, które nagromadzały się przez cały ten czas — rozumiał to dopiero oraz, kiedy od niej uciekł z plaży. Oczami wyobraźni widział, jak Eve stawia pierwsze kroki z nadzieją na lepsze jutro, tyle, że on znów sterczał jak słup soli pusto pogrążając się we własnej beznadziei. Nigdy nie umiał stawiać czoła prawdzie. Nigdy nie potrafił mierzyć się z konsekwencjami ani cudzych ani własnych czynów, zmywał się gdy robiło się gorąco, niewygodnie i trudno. Już teraz wiedział, że znajdzie ratunek w zapomnieniu; będzie go szukał na wszystkie możliwe sposoby byle tylko nie mierzyć się z tym na nowo, nie analizować, nie wspominać. Jak on jej wieczorem spojrzy w oczy? Albo jutro? Czując palące upokorzenie, czując wstyd; będąc takim malutkim? Potrzebowała mężczyzny u boku; kogoś kto zapewni jej i jej dziecku bezpieczeństwo, pewność — będzie z nią na jej zasadach; dorosły, dojrzały, odpowiedzialny. Obecny. Właśnie to mu powiedziała. Wciąż to słyszał. Oczekiwała tego od niego. Chciała życia na jakie zapewne zasługiwała, a on był przeciwieństwem wszystkiego o czym marzyła, choć próbowała okłamywać samą siebie.
Znów miał cztery lata.
Jego prawda nie uskrzydlała, wręcz przeciwnie. Czuł się tak, jakby podcięto mu skrzydła i spadał, rozpaczliwie rozglądając się za ratunkiem. Kimś kto go złapie zanim roztrzaska się o ziemię. Mógł żyć w błogim kłamstwie jeśli to było wygodne i przyjemne, nigdy nie był idealistą. Pragnął tylko bezpieczeństwa, którego nigdy na dobre nie zaznał; ludzi, których kochał mieć obok siebie. Nie dorastać, szaleć i bawić się. Pić, kochać, palić, tańczyć i balansować na krawędzi. Oglądał się przez kościste ramię, upewniając się, że nie poszła za nim, jak za ojcem, który chcąc zrobić z dziecka mężczyznę zamykał go w ciemnej piwnicy. Nie był mężczyzną teraz. Był chłopcem i było mu wstyd, że nim był; nigdy nie stanie się mężczyzną.
Szukał Marcela. Wydawało mu się, że widział go na plaży nim spotkał Eve. Nie chciał być sam; gotów był przykleić się do niego jak rzep, namówić go na urżnięcie się w trupa i zabawę do białego rana. Nie chciał być sam, a nie mógł być z nią, jak dziecko pod jej opieką. Z plaży szedł jednak w tłum, w stronę jarmarku. Nim tam dotarł, znalazł kogoś przez kogoś innego, kto sprzedał mu dziesięć gramów słodkiego zapomnienia. Ostatnie pieniądze jakie zarobił w stajni Weasleyów wydał na to bez mrugnięcia okiem. To była i tak niewielka suma za taką obietnicę. Szum gapiów, kobiece zdegustowanie, krzyki, męskie obelgi zwabiły go bliżej jarmarku. Przedarł się przez zarośla, w którym dobił targu z diabłem, chowając gotowe bibuły owinięte w pergamin i zamknięte w wyczyszczonej puszce, zapewne po szprotkach, do kieszeni spodni. Tam będą bezpieczne — cenniejsze niż złoto zlepki suszonej narkotycznej trawy, która ukoi nerwy. Nim znalazł się w centrum zamieszania zobaczył jasną czuprynę przyjaciela.
— Hej, hej!— krzyknął za nim i ruszył prawie biegiem, w kilku skokach przeskakując przez ławkę i konar, by do niego dotrzeć. Złapał go za ramię i odwrócił, bo szedł jak w amoku, nieprzytomny, pogrążony we własnych myślach, najświeższych, bolesnych wspomnieniach. Znał go takiego. Złamanego, zdruzgotanego, dlatego słowa ugrzęzły mu w otwartych ustach. Najpierw dostrzegł jego pusty wzrok, a później krew cieknącą strugą z nosa prosto na koszulę. Nim spytał, czy bawił się tak bez niego, odwrócił się nad wyraz trzeźwo i jednej z nieświadomych zamieszania dziewcząt, która ich mijała z pustym dzbanem wyjął lekko przybrudzoną pitnym miodem chustkę spod pachy. Odwracając od niej wzrok, nie słuchając jej niezadowolenia, przytknął mu ją do twarzy, by chłonęła dowód koszmarnej bijatyki, a potem zostawił w jego dłoni, obracając się w kierunku zamieszania. Nad ramieniem psioczącej i odchodzącej dziewczyny widział, że tłum się już przerzedzał; zobaczył tam tylko wielkiego włochatego goryla, który przysłonił jasnowłosą piękność, będącą przyczyną całej awantury. — Chodź — rzucił, popychając go lekko w przeciwną stronę, ale tez nie w kierunku plaży, a łąk. To nie było miejsce na rozmowę, wyjaśnienia i pytania. Musieli ulotnić się jak najszybciej. Cokolwiek się wydarzyło, życie nauczyło go by spieprzać zanim ktoś go zauważy, niezależnie od tego czy był prowodyrem całej sytuacji, czy nie. Zrównał się z nim krokiem kiedy przez wysoką trawę szli przed siebie. Obrócił się jeszcze kilkukrotnie, by upewnić, że nikt Marcela nie gonił, nie wskazywał palcem. Położył mu rękę na ramieniu. Nie spytał. Próbował sam siebie przekonać, że to mogło poczekać, jeszcze chwilę, tylko się oddalą, a zaraz potem, że pewnie nie miał ochoty na zwierzenia, ale odwlekał tę chwilę z własnego egoizmu. Nie miał ochoty na tę rozmowę, na dociekanie. Dał mu czas, bo sam tego czasu potrzebował, by przetrawić fakty. Wystarczyło mu to; wystarczyło, że był obok. Przytrzymał go drugą ręką, kiedy wydawało mu się przez chwilę, że się zatoczył. Porządny cios w nos potrafił zamroczyć nawet po czasie, ale przecież nie da mu upaść. To zmusiło go do działania — ktoś musiał go obejrzeć i do głowy przyszła mu tylko jedna osoba; ta, która nastawiała jego własny nos nad strumieniem po bójce z Walterem. Nigdy nikt nie zrobił tego tak delikatnie, z taką czułością. Nie dzieląc się tym z Marcelem po prostu pociągnął go w kierunku namiotów; jeśli spotka tam Eve, trudno, miał na głowie dramat przyjaciela. Prędko znalazł ten należący do dziewcząt i prawie wpadł do środka. — Jest tu ktoś? — zatrzymał się przed nim w ostatniej chwili, uzmysławiając sobie, że przecież mogły się przebierać. — Ktoś musi naprawić ci tą ładną buźkę — zwrócił się cicho do Marcela, puszczając go, by stanąć przed nim. Rozejrzał się powoli i ostrożnie; krew wzbudzała zainteresowanie, nie potrzebowali go w tej chwili.— Neala? — spytał cicho, spoglądając na wejście do namiotu. Zerknął w szczelinę między materiałami, ale niczego nie dostrzegł.— Jesteś tu? Potrzebujemy pomocy — spytał ciszej, marszcząc brwi.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]10.08.23 0:48
Nie spostrzegł nawet kiedy poczuł na ramieniu jego dłoń, kiedy wreszcie mu ulżył, hamując krwotok czymś, w czym nie będzie musiał chodzić do końca tej imprezy; nie odezwał się początkowo, krew wciąż spływała mu gardłem, opadająca adrenalina obnażała słabość zmęczonego i obitego ciała. Przejął ją od niego, skrzywiając się, bo pęknięty nos zabolał, mętne spojrzenie patrzyło, ale niewiele widziało, zawilgocone bólem. Nie odpowiedział mu, podążył za nim, wiedząc, że mógł mu zaufać, dzisiaj, wczoraj, jutro, zawsze. Zarzucił ramię na jego ramię, gdy łąką szli przed siebie, nie zastanawiając się nawet, dokąd szli ani nie rozpoznając drogi do namiotów, wciąż trwając w bolesnym zamroczeniu. Był mu wdzięczny za tę ciszę. Ciszę, która zalęgła między nimi naturalnie, bo potrafili przy sobie milczeć, pozwalała uspokoić rytm serca i opaść emocjom, którym dał się ponieść jak ostatni idiota. Idiota. Pieprzony cholerny idiota. Co właściwie sobie wyobrażał, kiedy jej szukał? Czy wolałby, żeby działa jej się w tym czasie krzywda? Oczywiście, że nie, wszystko dobrze się skończyło. Była szczęśliwa. Więc skąd ten ból? Czy to brak spojrzenia, dobrego słowa, czy to ten zmartwiony ton głosu, bynajmniej nie kierowany do niego? Obojetność? Czy stał się jej nagle obcy? Kim był ten stary dryblas, kiedy się spotkali? Nigdy go nie widział. Nigdy o nim nie mówiła. Czy w słowach Victora mogło uchować się ziarno prawdy? Chciał pohamować te myśli, ale nie potrafił, pędziły jak jaskółki na wietrze, jedna za drugą, jedna obok drugiej, jedna przed drugą, boleśnie, chaotycznie, niezrozumiale. Nie rozumiał jej. Nie rozumiał też siebie. Splunął pod nogi, krwią zebraną w gardle, odjął materiał od twarzy, delikatnie ocierając nim twarz - ale strużka, nawet jeśli już węższa, nie przestawała płynąć. Czuł, że gubił krok, ale ramię Jamesa utrzymało go prosto, a on nawet nie patrzył, dokąd idą, bez zawahania podążał za nim.
Usłyszał, jak woła Nealę, opadł bezwładnie na trawę obok namiotu, nie patrząc na przyjaciela. Wstydził się. Tego, co zrobił, tego, kim był, tego, co zrobiła. Upokorzył się - dla niej - a ona nawet na niego nie spojrzała, była zbyt zajęta kimś innym. Nigdy nie traktowała go w taki sposób. Już kiedy rozpoczęli rytuał i pytał o tego całego Victora, zignorowała go. Nie chciała z nim rozmawiać. Byli przyjaciółmi od tak dawna, co się stało? Czy nie był dość dobry? Oczywiście, że nie, ale towarzystwo tych drabów nie było wcale lepsze. Zbój wyciągnął nóż, było naprawdę gorąco. A ona, ona martwiła się o tego bandytę bardziej niż o niego. Wiedział, że to nie było towarzystwo dla niej. Że skrzywdzą ją prędzej czy później. I chciał ją chronić, jak zawsze, ale przecież nie mógł, gdy ona tego nie chciała. Jak wtedy, kiedy porzuciła jego towarzystwo dla bogatej suki z wybujałym ego. Wtedy przynajmniej dostała ciepły kąt, a teraz? Czy te twarze bandytów nie przypominały jej obskurnych więziennych cel? Nie byli dla niej. Nie byli dla niej dość dobrzy.
Markotnie przetarł twarz, krótko przyglądając się zakrwawionej szmatce, niepotrzebnie jej szukał. Niepotrzebnie dał się ponieść. Niepotrzebnie próbował - co właściwie próbował? Sam nie wiedział, to wszystko i tak było już bez znaczenia.
- Pewnie bawi się z resztą - rzucił od niechcenia, wciąż patrząc w zakrwawioną chustkę. - Nie zawracajmy jej głowy - dodał, bez większego entuzjazmu, zwijając ją palcami w kłębek i ponownie podstawił pod nos, gdy tylko poczuł, że krew dalej spływa. Jego nos był krzywy. Wyraźnie krzywy. Ale tego nie widział, nie czuł też, bo każde dotknięcie nosa sprawiało mu ogromny ból. Chyba nikomu nie chciał już zawracać głowy. Przełknął ślinę, czując, że powinien mu wytłumaczyć cokolwiek. Nie widział go, bo na niego nie patrzył, ale czuł, czuł ciężar, większy niż powinien. - Znalazłem ją - rzucił znów od niechcenia, zamykając oczy. - Celine - Wszyscy przecież wiedzieli, że jej szukał. Był pewien, że nie tylko on się martwił, wszyscy się przyjaźnili. Nie uprzedziła dziewczyn, że nie będzie jej na noc. Po prostu zniknęła.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]10.08.23 18:56
Trochę oddechu.
Oddechu od ciągłego strachu, że ciocia w końcu zapyta, że wuja już na pewno wie. Oddechu od chodzenia spać kiedy jest ciemno, bo zaraz obok znajdowała się odpowiednio dobra wymówka. Jednoczesny ciężar i błogosławieństwo, bo nie lubiłam wymówek. Nie akceptowałam ich i starałam się nie używać samej. A jednak ostatnio one właśnie zdawały się mnie ratować. Nie to, że jakoś specjalnie musiałam tutaj. Razem, czas zwyczajnie mijał prędko, a noce wydłużały się znacznie tak, że w końcu padałam obok którejś z dziewczyn mając inne ciepło, którego potrzebowałam zapadając w sens, przerywany widziadłami. A potem w ciągu dnia, mogłam złapać znów oddech, bo nikt nie chciał niczego. Mogliśmy być razem, ale nie musieliśmy przecież. Tak jak teraz kiedy leżąc na kocu za namiotem, łapiąc światło, zgłębiałam się w księgę traktującą o meridianach. Ale oczy miałam ciężkie i gdy na chwilę położyłam głowę obserwując biedronkę która wędrowała po trawie nawet nie wiedziałam kiedy zamknęłam je całkiem.
- Drugie prawo zwrotności! - powiedziałam wyrywając się, siadając, oddychając ciężko. Miałam jakiś sen. Koszmar abstrakcyjny. Wgniecenia koca odcisnęły mi się na policzku. Śniło mi się, że mam egzamin a za złą odpowiedź wrzucają cię do miejsca pełnego cieni i ciemności. Z początku serce obijało mi się głucho na tyle, że dopiero po chwili zrozumiałam, że z odmętów tego snu wyciągnął mnie głos nawołujący moje imię. Znajomy głos. Głos Jima. Podskoczyłam do pionu, nawet nie wystając poza namiot. Otrzepałam spódnicę, poprawiłam rękawy jasnej, koszulowej bluzki i wyszłam na jego przód zabierając ze sobą książkę, którą obejmowałam obiema dłońmi przyciskając do piersi.
- Nie spałam. - powiedziałam jeszcze zza namiotu najpierw, ale zaraz westchnęłam. - Znaczy spałam, ale nie dlatego, że książka była nudna. - wytłumaczyłam się, chociaż wcale nie pytał. - Meridiany są szalenie ekscytujące, wiedziałeś że… - ale zatrzymałam się kiedy wyszłam zza niego. Najpierw mój wzrok padł na Jamesa. Brwi uniosły mi się ku górze rozbudzając mnie bardziej. Wyglądał… coś w jego twarzy było nie takie. Mizerne całkiem. Pozbawione tego co miało wcześniej. A zaraz ruch obok przyciągnął moje spojrzenie. To wybudziło mnie już całkiem. - Oh! Oh, na Godryka, co się stało? - zapytałam wrzucając książkę do namiotu - dopiero teraz orientując się, że nikogo w nim nie było - nie patrząc nawet za nią dokładnie. Zerknęłam na jednego, na drugiego. Uniosłam dłoń do wstążki na nadgarstku, żeby jednym pociągnięciem ją rozwiązać i szybkim ruchem zebrać rude włosy i splątać je na plecach żeby mi nie przeszkadzały. - Wyglądasz fatalnie. Ty też. - najpierw powiedziałam do Marcela, kolejne słowa mruknęłam w kierunku Jima. Jedynie na niego zerknęłam podchodząc do blondyna, ocierając dłonie o morelową spódnicę, sięgając po różdżkę schowaną w kieszeni. - Pokaż. - poprosiłam go, stając przed nim, nachylając się bardziej. - Chcę wiedzieć co się stało? - zapytałam, ale zanim którykolwiek się odezwał kontynuowałam. - Znaczy chce, zawsze chce. Pytanie złe. Powiecie, czy nieważne, Neala? - gestem nakazałam Marcelowi odsunięcie materiału. - Ted mówił, że gadanie podczas leczenia nie pomaga. Ale ja się z tym połowicznie zgadzam. Kiedy na czymś innym każesz się skupić, to na ból mniej uwagi ci zostaje. Najpierw rzucę zaklęcie przeciwbólowe, bo boli, nie? - upewniłam się odwracając wzrok na jego nos. Wykrzywiłam lekko wargi, unosząc różdżkę, spoglądając w oczy Marcela, sięgając wolną ręką do kieszeni, łapiąc za muszlę, którą dostałam i miałam ze sobą i razem z nią łagodnie łapałam go pod brodę. - Jeśli jest złamany to go nastawie, a potem złącze kości. Tylko słuchaj Marcel, jak ból wróci albo nie zelżeje, to mów od razu. - wyjaśniłam mu, odwróciłam głowę, żeby zerknąć na Jima. - Wejdziesz do namiotu, tam po prawej stronie, przy końcu, powinny leżeć chustki. Weź jakąś i namocz w wodzie, dobrze? - poprosiłam odciągając jasne spojrzenie. Uniosłam różdżkę, jasne drewno przytykając do skóry Marcela, skupiając się na zaklęciu, na płynącej we mnie magicznej mocy. - Subsisto dolorem maxima. - wybrałam zgodnie z tym co powiedziałam jako pierwsze ale błękitne światło nie zajaśniało, zmarszczyłam lekko brwi, zerkając na Marcela. - Subsisto dolorem maxima. - powtórzyłam nakazując sobie spokój. Rzucałam już te zaklęcia. A Ted mówił, że takie to na pamięć, zaraz w środku nocy niedługo będę. Ale że czasem magia zawodzi i żeby tylko się w tym nie zaplętić tylko robić to, co się potrafi. I miał rację, błękitne światło zajaśniało, a ja mimowolnie odetchnęłam. - Działa? - upewniłam się, unosząc tęczówki.

EM: 46/50
zaklęcie: 5+8 obrażeń na 5 tur



she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]10.08.23 19:40
Obrócił się na przyjaciela powoli, jakby z opóźnieniem, czując jak kompletnie z sił opada w jednej chwili — w tej samej, której on klapnął na trawę obok namiotu. Choć kontrolnie rzucił na niego okiem, czy nie słabnie, czy nie traci przytomności, nie miał w sobie zmysłu opiekunki. Uznał, że póki jeszcze siedzi to się z tego jakoś wyliże. Powoli zaczął analizować to, co widział — nie puste wnętrze namiotu, które okazało się puste właściwie, a zbiegowisko, wielkiego faceta pośrodku; Marcela odchodzącego z rezygnacją. To nie było do niego podobne. Gdyby wdał się w zwykłą bójkę adrenalina krążyłaby we krwi, nie odszedłby dobrowolnie. Coś musiało pchnąć go do działania, do takiej decyzji. Mgliście kojarzył, że szukał Celine, ale przecież ona by go tak nie urządziła. Z męskich zatargów musiałby go siłą odciągać, a i tak trudno mu było wpaść na powód, dla którego wyglądałby jak zbity pies. Zmarszczył brwi z rezygnacją — bezsilnością wobec samego siebie, że nie potrafił myśleć, skojarzyć. Pokręcił głową przecząco, ignorując wpierw jego słowa, że niepotrzebnie jej szukał. Może tak — Marcel się jakoś trzymał, krzywy nos nie był jeszcze tragedią, ale wyglądał słabo. Właściwie wyglądał fatalnie. — Jucha będzie się sączyć jeszcze jakiś czas, chcesz siedzieć z głową między nogami przez resztę wieczoru? — spytał surowo, trochę za cierpko, ale ostatecznie zwyczajnie się o niego martwił i nie mógłby pozwolić mu na pozostawienie tego samego sobie. Westchnął głośno, patrząc na niego. — Pójdziemy się napić, co ty na to? Jak powiem ci co zrobił Steffen to będziesz musiał się napić. — Uśmiechnął się lekko, ale prędko spoważniał.— Co? — spytał głucho i głupio, od razu kontynuując temat, bo przecież doskonale usłyszał co powiedział. — Gdzie? Jak... — Pytania zaczęły się piętrzyć, a on nagle nieco się ożywił, a synapsy zaczęły w końcu pracować i przekazywać impulsy nerwowe. — Kto ci to właściwie zrobił? — Bo chyba to w tym wszystkim było najważniejsze. Jeśli spotkał Celinę, jeśli ją znalazł po tym jak zaginęła to z pewnością nie ona załatwiła go prawym sierpowym. — Jej...eeee... brat? — Bo chyba miała jakąś rodzinę, nie pamiętał dobrze, ale to u niego chyba teraz mieszkała? Czy może jednak pomylił fakty? Nim uzyskał wszystkie odpowiedzi usłyszał głos Neali, co sprawiło, że cofnął się, robiąc jej miejsce na wejściu, ale zaskoczyła go wychodząc gdzieś z boku, zza namiotu. Coś wspominała o książce. — Dlaczego...? — urwał, niepewny, czy powinien pytać, choć przez chwilę nie mógł pojąć dlaczego nie czytała książki w namiocie, tylko za nim. Nim jednak zwerbalizował całe to pytanie bardziej uderzyło w niego to, że w ogóle czytała książkę. — Czytałaś książkę podczas festiwalu? — Naprawdę ciężko myślał, a był jeszcze zupełnie trzeźwy i za nic nie mógł rozumieć tych ciągów myślowych; własne myśli i problemy dekoncentrowały go, aż w końcu stwierdził, że może nie powinien się odzywać w ogóle. — Znalazł Celinę — powtórzył rudowłosej dziewczynie, kiedy spytała co się stało. Może słyszała, ale jeśli nie powinien jej powtórzyć, z pewnością też się o nią martwiła. Dziewczyny zawsze trzymały się razem. Przynajmniej większość z nich, Eve zawsze była inna i nie pasowała do większości kobiet, które znał.
Obrócił się za Weasley i zrobił dwa kroki zbliżając się do nich. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i stercząc nad nimi przyglądał się, jak dziewczyna zabrała się za czarowanie. Wzrok skupił na Marcelu, na jego zakrwawionej twarzy; nieruchomy, zadumany. Nim jednak machnęła różdżką zaczęły się polecenia, a on musiał się ruszyć. Pokiwał głową, kiedy otrząsnął się z chwilowego letargu i wszedł do namiotu bez zastanowienia, zgodnie z podpowiedzią szukając chustek. W środku, o zgrozo, panował idealny porządek. Był tak doskonały, że zamurowało go na chwilę i ze zdumieniem odkrył, że rzeczywiście w mgnieniu oka wyparzył chustki. Kusiło go przez chwilę, by przejrzeć ich rzeczy, tylko rzucić okiem, co miały tu ze sobą, ale był potrzebny gdzie indziej, więc zmoczył bawełniane chustki, a raczej chusteczki w wiadrze zimnej wody, które znajdowało się za namiotem i wrócił do nich już po pierwszych zaklęciach.
— I co? — spytał, zerkając na rudowłosą dziewczynę nagląco. — Będzie znowu piękny?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]10.08.23 21:06
Choć pytanie Jamesa nie było wcale tak oczywiste - rzeczywiście miał ochotę przesiedzieć tak resztę dnia, nie ruszać się stąd i w spokoju zatopić się we własnych myślach - to jednak wiedział, że jego przyjaciel miał rację, krew nie przestawała się lać. Zamknął oczy, odcinając się od świata, jak z oddali dobiegał go głos Neali i Jamesa, czytała książki na imprezie? Pytała, co się stało, ale James już jej odpowiedział, milczał, mówiła dalej, plotła trzy po trzy, hipnotyzując głosem. Sens jej słów mu uciekał, nie miał znaczenia, nie potrafił się na nim skupić. - Mhm - burknął, gdy w tym potoku słów usłyszał pytanie o samopoczucie. Bolało, bolało jak jasna cholera. A wkrótce przestało. - To już? - spytał, mało przytomnie, wyciągając dłoń do twarzy i muskając nią swój nos; musnął go ruchem dłoni. Gdyby nie zaklęcie przeciwbólowe pewnie zawyłby z bólu, ale nic nie poczuł. - Rety - zdziwił się. - Mam prosty nos? Jesteś niesamowita - stwierdził z nieprzerwanym zaskoczeniem, nawet nic nie poczuł.  Uniósł na Jamesa mgliste spojrzenie, obracając odjętą na polecenie Neali od twarzy chustkę między palcami i zmarszczył brew, po prawdzie wdzięczny, że odciągnął jego myśli od ostatnich wydarzeń.
- Znowu on? Co tym razem wymyślił? - zapytał, kiedy wspomniał o Steffenie; fakt, że ich przyjaciel coś zrobił nie zaskakiwał wcale, czy szczegóły mogły zaskoczyć bardziej? - Tak. Pewnie - dodał zaraz, bo to najlepsza propozycja, jaką dzisiaj usłyszał. Musiał się odciąć od tego wszystkiego. Tego, co widział, tego, co słyszał. Zdawkowe odpowiedzi nie były dla niego naturalne, był oczywiście nieswój, wycofany, markotny, ponury, ale nie chodziło wcale o ból. Nie o ból pękniętej chrząstki. - Idziemy, pomóż mi wstać - zdecydował, uznając medyczną pomoc za zakończoną, wyciągnął rękę do Jamesa, po czym pokręcił przecząco głową. - To nie był jej brat - odpowiedział, jak od niechcenia. Jak o złym śnie, który nie powinien się zdarzyć. - Chyba... chyba jest na mnie zła - stwierdził, wzruszając ramionami. Jak inaczej wyjaśnić jej obojętność na słowa tego draba? Kazał mu się odpieprzyć. A ona, ona stała obok. Stała obok, słyszała i nic nie powiedziała. Nie chciała go widzieć. - Myślałem, że... Dureń ze mnie - mówił chaotycznie, zagubiony w pół we własnych myślach, w pół we wspomnieniach. Kto mu to zrobił? Nawet dobrze nie pamiętał, czy był to jeszcze przyszły nożownik, czy już przygłupi gigant. - Słyszałeś o tym gościu, co nagabuje dziewczyny? Celine nigdzie nie było, spotkałem go. Pomyślałem, że może on... Że może on cos wie. Celine go znała, patrzył na nią pierwszego dnia. Ale kiedy ją o to spytałem, olała mnie. Facet wyjął nóż, zrobiło się gorąco. A wtedy przyszedł ten drugi. I ona też. Przyszli razem. - Bo byli razem. Przez cały ten czas. Neala pewnie wiedziała, przyjaciółki zwierzają się z takich rzeczy. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, kiedy pytałem? - spytał jej wprost. - Nie pozwoliła? Jest na mnie zła? Wiesz, o co chodzi, Neala? - Cóż innego mu pozostało, jeśli nie spytanie powierniczki jej myśli o to, o co chodziło w całej tej układance? Musiała wiedzieć, dziewczyny zawsze rozmawiały o takich sprawach. Byli tu sami, z namiotu nikt nie odpowiadał. Ale dlaczego właściwie miałaby mu wyznać prawdę, zamiast pozostać wierną przyjaciółce?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]10.08.23 22:35
- Jak to… dlaczego? - powtórzyłam po nim marszcząc trochę brwi, zajmując się rozwiązywaniem czerwonej wstążki. - Bo była ciekawa? Zresztą, pan Ted, znaczy Ted, pisał, że na festiwal nie muszę przechodzić bo ten remont robi, ale żebym przejrzała trochę atlasów. Meridiany to też medycyna… w jakiś sposób. - wyjaśniłam marszcząc brwi. Kompletnie nie potrafiąc zrozumieć tego zdziwienia. Miałam uniesione ręce, kiedy Jim wypowiedział dwa słowa. Moje oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. Spojrzałam na niego, na Marcela i na niego. A potem znów zmarszczyłam brwi. Trochę się zmartwiłam, dlatego nigdzie nie szłam, jakby przyszła, żeby ktoś był. Ale… rozejrzałam się wokół.
- To… gdzie ona jest? - zapytałam niepewnie, stawiając kroki w stronę krwawiącego Marcela i to wcale nie wyjaśniało tego, jak on wyglądał. Ale to pytanie na tę chwilę zostawiłam podchodząc bliżej. Skupiając się na leczeniu, kiedy chłopacy zaczęli rozmawiać. Steffen? Co Steffen zrobił? Zmarszczyłam brwi, ujmując Marcela pod brodę.
- Dajcie mi chwilę. - mruknęłam, rzucając spojrzenie Jamesowi. - Chyba nie sądzicie, że to takie siup i gotowe? - zapytałam ich unosząc brwi. Ale chyba sądzili. Westchnęłam cicho. - Nie, nie. NIE. - na chwilę, dosłownie na chwilę odwróciłam wzrok na Jima. - Marcel! - fuknęłam, zabierając jego rękę tą, którą trzymałam różdżkę a którą dotykał nosa. - Nie masz, nigdzie nie idziesz, siedź, powiem ci jak skończę. Na sasanki, rzuciłam dopiero zaklęcie przeciwbólowe. - wyjaśniłam, żeby pacnąć ręką w tą, którą wystawił do Jamesa. Odwróciłam się do niego wskazując na niego ręką z różdżką. - Nawet się nie waż. - zastrzegłam od razu żeby go powstrzymać przed podejściem. Wypuściłam powietrze z ust. Jednak pacjenci w gabinecie byli jacyś cierpliwości nie rwali się gdzieś nagle nie wiadomo gdzie i po co. Zamilkłam, znów ujmując Marcela pod brodę. Ale zaczął mówić, więc ja na chwilę opuściłam różdżkę. Celine była zła na Marcela? Zmarszczyłam brwi. Za co miałaby być? Jakim gościu? Zgubiłam się. Zerknęłam na Jima chcąc sprawdzić, czy on nadąża lepiej ode mnie.
- S-słucham? - zapytałam rozplatając palce, rozszerzając oczy w zdumieniu. Pozwoliła na co? Powiedziałam o czym? Rozwarłam usta, zmarszczyłam brwi, zamknęłam je, a potem pokręciłam energicznie głową odwracając spojrzenie na bok.
- N-nie wiem. - mruknęłam zgodnie z prawdą. Znów nic nie wiedziałam. - Nie sądziłam że jest. Zła. Że była. Czemu miałaby być? Może to nieporozumienie? - zapytałam go znów marszcząc brwi mocniej. Odwróciłam spojrzenie zerkając znów na Jima. Wiedział coś. - Zaczekaj, najpierw ten nos. - mruknęłam. - Teraz nastawię ci kość, żeby nie zrósł się taki krzywy. To możesz poczuć mimo zaklęcia. - ostrzegłam go. Nastawianie kości nie było przyjemne. - Feniterio. - wybrałam po przytknięciu bliżej różdżki. Zadziałało, zainkantowałam odpowiednio. Złamań już kilka - a może i naście - widziałam w życiu. Obserwowałam jak kość wraca na swoje miejsce. Wypuściłam powietrze z ust z ulgą. Połowa za mną. Przekrzywiłam głowę Marcela, żeby obejrzeć, czy wszystko znalazło się odpowiednio. Wsadziłam na chwilę różdżkę w wargi, unosząc rękę, żeby lekko, opuszkiem palca wybadać, czy nie popełniłam błędu żadnego. - Dobrze, jeszcze chwila. Nie podnoś się. - zapowiedziałam mu - a może obiecałam, zanim uzna, że teraz już może się zbierać. - Jedliście? - zapytałam ich może dlatego Jim wyglądał tak mizernie.

229/260; + 13 do żywotność 1/5 tur - zaklęcie przeciwbólowe, nastwione złamanie nosa


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]10.08.23 23:59
— Książka?— Czy drzemka? Bo wspominała coś o tym, że nie spała, ale może jednak po prostu nie chciała się przyznać, że usnęła? Mediany niewiele mu mówiły, atlasy już więcej, ale nie wydawały się szczególnie interesujące — ani jako temat do rozmów ani spędzania wolnego czasu podczas festiwalu lata. Ciemne brwi ściągały się ku sobie mocniej. Nie miał nastroju do żartów, ale nie chciał tego przyznać. Zaśmiał się — krótko i nieszczerze. Zarechotał, odwracając się do Marcela, ale jego widok sprawił, że mina zrzedła mu jeszcze szybciej. Przetarł dłonią twarz, czuł się jakby nie spał miesiąc. Nie znał się na uzdrawianiu, nastawiania własnego nosa nigdy nie pamiętał, przyjął więc, że skoro już to już. — Zadurzył się w Eve, matoł — wypalił od razu, wzruszając ramionami. — Albo nie wiem. Naprawdę nie wiem. Naopowiadał jej jakiś głupot, albo nałykał się jej głupot jak pelikan, bo jest oczywiście biedna, samotna, porzucona. Trzy dni się nie widzieliśmy, przyszliśmy razem, ale osobno, a tak w ogóle to nawet nie jesteśmy przyjaciółmi. Zarzuciła mi, że ciągle jest sama, że wszyscy to widzicie, licujecie się nad nią. A on powiedział jej, że mu przykro, że jest wiecznie sama. Że jest sama. Że męża nie ma z sobą. Zawszony zdrajca, żałuje ją z mojego powodu. — burknął pod nosem, trąc drugie oko. Nie był zły. Nie był też rozczarowany, ale nie był pewien, czy miał ochotę zaszyć się gdzieś w samotności, czy rozwalić połowę straganów. — Zresztą — pokręcił głową, opuszczając wzrok i butem poszurał po piachu w trawie. Westchnął z rezygnacją i spojrzał na Marcela. Markotny jak nigdy. Nieswój. Wyciągnął rękę, żeby pomóc mu wstać, ale Weasley się wściekła, więc cofnął dłoń i zaczesał nią włosy do tyłu, jakby od początku tylko to chciał zrobić. — Nie patrz tak na mnie. Siedzi przecież.
Splótł znów ręce na piersi, ale uniósł tym samym ramiona wyżej, jakby było mu zimno. Opuścił je po chwili, przenosząc zdezorientowany wzrok z damy na przyjaciela.
— Nie jej brat — powtórzył po nim, nie spuszczając z niego spojrzenia. Jego stan, rozczarowanie, przygnębienie? Złamane serce. To było złamane serce. — Więc... Och, nie! — zaprzeczył od razu, otwierając szerzej oczy i opuszczając ręce. Poczuł się tak jakby wylał mu kubeł zimnej wody na głowę; od razu czujniej. Spojrzał na Nealę prędko, musiała to pojąć od razu, w tej samej chwili. Nie wiedział, że szukała w jego twarzy odpowiedzi. — Ale to nie ma sensu. A tamta noc? — Wyrzucił od razu, nie mówiąc konkretnie o niej niczego, bo obaj widzieli, że chodziło o tamtą z ogniska u Weasley, kiedy to Marcel obudził się z Celiną w boksie bez ubrań. Przecież to było oczywiste, co się musiało wydarzyć. Lovegood wyglądała jakby mieli się ku sobie, dlaczego miała dziś szwendać się z kimś innym? Sallow był porządnym chłopakiem, miał dobre serce i z pewnością jej nie skrzywdził — a gdyby to zrobił przecież wiedziałby o tym pierwszy. Spojrzał na Weasley, oczekując od niej wyjaśnień, ale ona nie rozumiała. — Pierdolony bandyta — wymamrotał, grymasząc się, ale zaraz zreflektował, spoglądając na Nealę. — Przepraszam. Mógł cię zabić — wrócił spojrzeniem do Marcela. — Co trzeba mieć we łbie, żeby w takim miejscu bić się na noże? Z powodu Celine? Ma coś do niej? Chyba nie myślisz... — Ale to przecież nie było takie nieprawdopodobne. Kiedy patrzył na Lovegood była słodka jak miód; piękna jak wiosenny poranek, delikatna jak morska bryza i serce biło mu szybciej na jej widok, ale jej towarzystwo z portu pozostawiało wiele do życzenia i nigdy nie powiedziałby o niej, że była porządną dziewczyną. Obracała się wśród portowych kurew. Jak mogli o tym zapomnieć? Ten bandzior musiał stamtąd ją znać; ale czy to możliwe, by postawiła go ponad Marcela? Po tym wszystkim, co dla niej zrobił? — Ona była z nim cały czas — ni to twierdził ni pytał. Z westchnieniem opuścił wzrok. Po Tower wszystko wydało się inne; oni wydawali się inni, ale to była tylko ułuda. Chcieli by to wszystko, tamta przeszłość nigdy nie miała miejsca, ale każdy z nich musiał sobie przypomnieć, że byli tamtą przeszłością.
Przygryzł policzek od środka i spojrzał na dziewczynę, kiedy spytała o jedzenie, ale pokręcił głową. — Pójdę po coś do picia — zaproponował w kontrze i wycofał się, między namioty, zostawiając przyjaciela w rękach rudowłosej.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]12.08.23 23:03
Zmarszczył brew, słuchając słów Jima - brzmiały absurdalnie.
- Kto ci to powiedział? Ona? Jesteś pewien, że nie kłamała? Wiesz jak z nią jest, zatrzepie rzęsą, uśmiechnie się i... - I właściwie nikt się nad niczym nie zastanawia. Steffen nie próbowałby odbić Jamesowi Eve, to brzmiało absurdalnie. Podobnie jak te słowa, nie miał powodu ich wypowiadać. - Albo wydusiła to z niego w taki sposób - dodał, spoglądając na przyjaciela. - Widziałeś się z nim już? - Dało się to jakoś wyjaśnić? - Znajdziemy go, obijesz mu gębę, a potem posłuchamy, co ma do powiedzenia - zaproponował jedyne sensowne rozwiązanie. Nie podobało mu się to. Nie podobało mu się, że Eve próbowała podzielić go ze Steffenem. Bywał idiotą, ale nie aż takim, żeby rzeczywiście próbować wyrwać żonę Jima. Może to o niego tak naprawdę chodziło, wtedy, na ognisku, kiedy ciągle wisiała mu nad uchem, że powinni iść już do domu? - Przecież on wciąż jest w totalnej rozsypce po Belli - dodał niechętnie, chcąc odwieźć Jamesa od tych myśli. I już myślał, że wyruszą w drogę, ale młoda uzdrowicielka sprowadziła go na ziemię.
- Dobra... dobra! - Rozłożył ręce w geście kapitulacji. Myślał, że skończyła. Przestało boleć, nic nie mówiła, to był dobry moment, żeby uznać, że już po. Z westchnieniem wycofał rękę, w którą go uderzyła, nie komentując w żaden sposób gestu Jamesa; wzruszył ramieniem. - Działa - To zaklęcie, przeciwbólowe. Nie obchodził go teraz ten cały nos, miał większe zmartwienia; co gorsza, nie wiedział, jak sobie z nimi poradzić. Z nadzieją patrzył na Nealę, ale ona najwyraźniej rozumiała z tego jeszcze mniej niż on sam.
Wzruszył ramieniem, kiedy Jim zapytał o tamtą noc. Głupio mu było rozmawiać o tym przy Neali. Nie wiedział też, co z nią. Może nie był dość dobry? Pokręcił głową, gdy spytał o bandytę.
- Mówił o niej okropne rzeczy. Że jest na jedną noc. - Nie patrzył ani na niego ani na nią, kiedy wypowiadał te słowa, nie potrafił, James musiał zrozumieć jego wątpliwości. Może po prostu tamta noc nic dla niej nie znaczyła. Może miał rację od samego początku. - Kazałem mu to odszczekać - Nie odszczekał. - Wtedy mnie tak urządził. Celine przy tym była, stała obok. Po wszystkim zmartwiła się o niego. - Zakończył, starając się przyjąć neutralny, sprawozdawczy ton, zdradzał go jednak drżący nieswój głos. Nie spojrzał też ni na niego ni na nią, gdy James skwitował sprawę, nie chciał tego słyszeć wypowiedzianego na głos - ale czasem brutalne zerwanie plastra pomagało pójść do przodu.
- Na pewno - burknął, w odpowiedzi na wyjaśnienie Neali, nie było mowy o nieporozumieniu. Zostawiła go - krwawiącego i obolałego - przejęta losem obcego giganta i nożownika. Wstyd było mu przyznać, że każde rozpoczęte zdanie wydawało mu się kierowane do niego, odbijało mu się w głowie jak echo, ciebie ktoś musi opatrzeć, tam jest lecznica, pomogą ci, złamałeś mu... żuchwę; upokorzył się na własne życzenie, po cóż jej szukał? Martwił się. Ale ona nie pragnęła wcale jego troski, dlaczego tak trudno było mu to zrozumieć? Spierdalaj, nie wycieraj sobie pryszczatej mordy Celine, to moja panna, odpierdol się, wciąż słyszał jego głos, Celine stała tuż obok, stała i to wszystko słyszała, stała i nie odezwała się ani słowem. Był tak głupi. - To na pewno nieporozumienie - przytaknął Neali zdawkowo, trochę smętnie, wycofując się z tematu.
Ze znudzeniem spojrzał na nią, kiedy mamrotała kolejne zaklęcia, póki nie poczuł nastawianej kości; zacisnął szczękę mocno, skrzywił się, głośno wypuścił z ust powietrze, ale nie wypowiedział ani słowa; do bólu był przyzwyczajony, do urazów tym bardziej, Jim miał rację, Neala była delikatna; zaklęcie, które wcześniej uśmierzyło ból, pomogło mu przez to przejść. Przecież to nie był pierwszy raz, znał ten ból. Wziął głębszy oddech, gdy odjęła różdżkę, kilka razy mrugając, by pozbyć się dławiącego czucia. Zamknął oczy całkiem, kiedy badała jego nos, nie ruszając się z miejsca. Pokręcił głową, gdy spytała o jedzenie, miał tak ściśnięty żołądek, że nie przełknąłby ani kęsa. Ale to miłe, że proponowała. Nie podniósł głowy, kiedy Jim odszedł po alkohol. Był im potrzebny. Im obu.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]13.08.23 0:35
- Książka. - potwierdziłam, marszcząc brwi w niezrozumieniu nie potrafiąc znaleźć powodów, dla których tak to drążył. Książki potrafiły być ciekawe, miały całe światy do zaoferowania i niezliczoną ilość informacji do pojęcia. Lubiłam czytać. - Drzemka nie. - przyznałam, wzdrygnęłam się mimowolnie, widocznie, dreszcz przebiegł mi po plecach. - Śniło mi się, że zdaje egzamin i za złą odpowiedź wrzucają do takiego dołu z cieniami. Ale na szczęście znałam, znaczy przyszliście zanim pojawiłoby się pytanie na które mogłam odpowiedzi nie znać. - mruknęłam, unosząc rękę, żeby podrapać się po nosie i spojrzeć gdzieś na bok. W kilku krokach znajdując się przy Marcelu, żeby zająć się jego nosem. Ale prawdę mówiłam - wyglądał fatalnie, oboje wyglądali. A słowa, które wypadło z ust Jamesa sprawiły, że na chwilę zamarłam, zesztywniałam całkiem, z różdżką, która zawisła widocznie w pół ruchu. Oczy rozszerzyły mi się w zdumieniu, ale zacisnęłam usta. To jakieś straszne szaleństwa. Że Steffen w Eve? Co? To nie miało żadnego sensu. Zerknęłam na Marcela. Zacisnęłam wargi mocniej, ujmując go pod brodę - skupić się na pracy. Nic nie mówić. Ale warga mi drgnęła. Co się stało i czemu świat wariował? Czy fakt, że Jim się starał nie znaczył nic? Przecież tutaj byliśmy wszyscy. A wcześniej pracował całe dnie. Teraz załatwili zastępstwa, ale przecież wiedziałam, jaka ta praca na co dzień była. Ile czasu zajmowała. Przecież… wzięłam wdech. Nic nie mów Neala. Nakazałam sobie i szczęśliwie dla mnie samej - bo pewnie bym coś powiedziała Marcel zaczął się zbierać zgarniając moją uwagę.
- Chwila… chwila, żadnego obijania. - weszłam w słowo Marcelowi. Nie mogli tego po prostu ze sobą wyjaśniać? Musieli zaraz się okładać po twarzach? - Nie możecie najpierw posłuchać? - zapytałam, chociaż w głębi duszy wiedziałam, jaką dostanę odpowiedź.
Zmrużyłam lekko oczy, kiedy Jim na siebie nie patrzeć kazał, rzucając mu groźne - moim zdaniem - spojrzenie. Takie samo posyłając Marcelowi, zatrzymując go na miejscu. Skinęłam lekko głową, kiedy potwierdził działanie zaklęcia. Wracając do zajmowania się nim. Tamta noc? Jaka noc znów? Ta w której ją uratował. Zmarszczyłam brwi. Zdawało mi się, że wiem jeszcze mniej niż myślałam, ale wtedy na plaży wybuchłam niepotrzebnie. Ważne, żeby nie popełniać dwa razy tego samego błędu, prawda? Zresztą problemy były ważniejsze i istotniejsze.
Już otwierałam usta, spoglądając na Jima, ale przeprosił za te przekleństwa, więc przytaknęłam głową. I - jak nie ja - milczałam nadal. Bo moje myśli, zdawały się odbiciem słów, które wypadały z ust przyjaciela. Nikt tak po prostu nie wyciągał sobie noża.
- Musicie go zgłosić. - powiedziałam kiedy Jim wspomniał o nożu. A potem zamarłam. Usta mi zadrżały. - Nie jest… - szepnęłam od razu w zaprzeczeniu. Ale jego kolejne słowa nie miały kompletnie sensu. - O tego z nożem? - upewniłam się, bo to nie miało sensu. Kompletnie żadnego. Czemu? Po co? Dlaczego? Nie rozumiałam. Nic z tego nie rozumiałam kompletnie. A Marcel mi nie wierzył. Widziałam, że nie. Widać to było w jego niemrawej minie i uciekającym spojrzeniu. Pochyliłam się znów nad nosem, marszcząc brwi. Nic nie miało sensu w tej historii. Wszystkim odbiło, czy jak? Może coś w tym piwie było? Ja byłam okropna, Eve opowiadała jakieś szalone rzeczy, Celine martwiła się o obcych? Co się działo? Zgubiłam się. A może, to nadal był sen? Jeszcze się nie obudziłam. Pokręciłam głową biorąc wdech.
- Teraz się nie ruszaj. - powiedziałam do niego, przywołując się do porządku. Za chwilę będę o tym myśleć dalej. Może coś wymyślę, teraz on był ważniejszy niż reszta. Przytaknęłam różdżkę do jego nosa biorąc wdech, skupiając się tylko na nim, na zadaniu przede mną. Nie umiałam jeszcze tak wszystkiego od razu i na raz. - Fractura texta. - wypowiedziałam z pewnością z ulga patrząc jak różdżka rozbłysła jasnym światłem. Przesunęłam ją odpowiednio. Wypuszczając powietrze, wsadzając różdżkę w usta, by wyciągnąć rękę po zmoczoną chustkę zanim Jim odszedł. Zaczęłam ścierać krew z przestrzeni pod nosem i brody, i samego nosa, który zabarwił nią wcześniej. Delikatnie, mimo że zaklęcie działało, nadal był obity i pewnie obolały. Przerwałam na chwilę by wyciągnąć różdżkę i schować ją do kieszeni wracając do przerwanego zajęcia. - Posłuchaj Marcel… - odezwałam się w końcu zerkając na chwilę na bok, biorąc wdech. - Naprawdę sądzę, że to musi być jakieś tragicznie nieporozumienie. Z Celine, z Eve.. nie wiem, pewnie też. To bez sensu jest całkiem przecież. Ale… - przesunęłam chusteczką kończąc. - Myślę, że zachowałeś się szlachetnie. Jestem… Jestem… WŚCIEKŁA. - wyrzuciłam z siebie, pozwalając wyrwać się drżącym głoskom. Odwróciłam wzrok. - Nikt nie powinien o nikim tak mówić. - dodałam ciszej jeszcze. Zarzuciłam sobie materiał na ramię, nie przejmując się, że woda zmieszana z krwią wsiąknie w rękaw. Sięgnęłam po różdżkę. - Naprawiłam go. Ale jeszcze się nie ruszaj. Rzucę jeszcze zaklęcie na obicia. Bo, no, obili ci go. Zaklęcie przeciwbólowe jeszcze chwilę potrzyma, ale potem pewnie będziesz odczuwać dyskomfort mimo wszystko. Ogólnie, to wszystko powinno być już w porządku, ale gdyby doskwierał ci ból zbyt mocno, to je ponownie rzucę, tylko powiedz, dobra? - upewniłam się, próbując się marnie uśmiechnąć widocznie strapiona tym wszystkim. Wyciągnęłam różdżkę znów ujmując go pod brodę. - Episkey. - wybrałam nadal nie potrafiąc nie marszczyć brwi z przejęciem. - Zrobię coś do jedzenia. - postanowiłam w końcu, cofając się o pół kroku. Unosząc rękę, żeby rozwiązać wstążkę i zająć się zawiązywaniem jej znów na nadgarstku. Dla pewności, żeby sprawdzić, czy jednak nie śpię jeszcze zacisnęłam palce na skórze, szczypiąc się, raz, potem drugi dla pewności. Kolejny chwilowo ślad. Na szczęście wiedziałam, jak się ich pozbyć, jeśli zostawały na zbyt długo.

| 246/260; + 13 do żywotność 2/5 tur - zaklęcie przeciwbólowe, stałe: nastawione złamanie nosa, Fractura texta +17
a wiecie, czego jeszcze brakuje? żebym i ja oszalała więc rzucam k6 na Brenyn, zobaczymy czy i co się stanie



she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]13.08.23 0:35
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 93

--------------------------------

#2 'k8' : 8

--------------------------------

#3 'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Namiot dziewczyn  Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]13.08.23 13:34
— Właściwie to nie— pokręcił powoli głową. — Nie to, że się zadurzył. Nigdy by tego nie powiedziała — sprostował, ale w jego słowach nie było pośpiechu, a zniechęcenie. Nie był też zły, nie miał ochoty bić Steffena, był jego przyjacielem. Czuł się zawiedziony. Oszukany. Zdradzony. To właśnie w kolegach miał zawsze największe wsparcie — czy miał rację, czy nie, stali za nim murem. On zrobiłby to samo. Niezależnie od tego co by sądził, ruszyłby za nimi ogień w sprawie, która się dla nich liczyła. Nie bacząc na koszty. — Powiedziała, że przyszliśmy tu razem i to wszystko. Ja i ona. Że jasne, przyszliśmy tu wszyscy razem, ona też przecież ma przyjaciół. Was, resztę, ale no... Próbowała mi wytłumaczyć, że wy też macie bliskich, z którymi wolicie spędzić tu czas, nie muszę być do was przyklejony. Nie, nie rozmawiałem z nim, dopiero... Dopiero się dowiedziałem, że Steffen powiedział, że jest mu p r z y k r o, że nie ma przy sobie męża — wycedził z frustracją. — I że takich spojrzeń jak jego jest więcej, ale nie z was nie ma odwagi tego powiedzieć głośno. To prawda? — spytał, przełykając ślinę ze wzrokiem skierowanym w najlepszego przyjaciela. Po chwili przeniósł go na Nealę. — To tak wygląda naprawdę? Tak jest? też tak myślicie? — Coś ścisnęło się w żołądku nieprzyjemnie; nie liczył na szczerą odpowiedź — liczył na poparcie. W głębi siebie przecież wiedział, że był w tym beznadziejny; nie chciał z nią spędzać tyle czasu ile ona oczekiwała. Chciał być z przyjaciółmi, chciał się bawić, szaleć. Sądził, że była tego częścią i mogą połączyć jedno z drugim. Mógł przecież z nią być, oboje byliby szczęśliwi pośród przyjaciół. Wygłupiać się, żartować, patrzeć na siebie tak, jakby świata poza sobą nie widzieli, ale ona nie widziała w tym żadnej drogi, a on nie pamiętał, jak było wcześniej. Wszystko mieszało się ze sobą; wspomnienia obrazy z innego życia. — Od tamtego jarmarku, od tamtych cieni naprawdę się staram — powiedział z żalem, zgodnie z prawdą. — Nie mogę sobie przypomnieć, co było nie tak przed tym, wszystko mi się miesza. A ona nagle zaczyna wracać do tego co było po Tower. Że traktuję ją jak zabawkę i to porzuconą, wracam jak sobie przypomnę o jej istnieniu. Że mi nie ufa, nie czuje się bezpiecznie. Że jest przecież silna i to zniesie, a ja nie mówię jej co się dzieje, więc powiedziałem jej o Tower. O tym co się wydarzyło. Powiedziałem jej wszystko. Wszystko — ostatnie słowa wypowiedział prawie szeptem, w szoku z lekkim niedowierzaniem, że to naprawdę zrobił. I znów ta paskudna świadomość w niego uderzyła. Podniósł oczy na Marcela, czując, że brakło mu słów. Wzruszył ramionami, zacisnął szczękę. Już tylko słuchał, jak Marcel opowiadał o awanturze — chaotycznie, półsłówkami. Choć nie rozumiał przebiegu od początku do końca, zdarzenie odtworzone minuta po minucie nie było potrzebne, by zrozumiał, co przyjaciel próbował mu powiedzieć. Patrzył na niego z żalem, bo go żałował. Tego, co musiał teraz czuć. Tego, z jakim rozczarowaniem się spotkał, jak bardzo był zagubiony w tej relacji, która wydawała się prosta, oczywista. Był zaskoczony tym wszystkim — zachowaniem Celinę najbardziej. Jej ignorancją, opieszałością. Nie dziwił się już więcej na głos, bo Marcel nie znał odpowiedzi na pytania, które mu się nasuwały. Nie znała ich też Neala. — Niewiarygodne — rzucił z niesmakiem, niechęcią, jeszcze zanim odszedł po alkohol. Prychnięcie było wyrazem pogardy dla złotowłosej piękności. Wyrazem solidarności — wstępnym, bo na to dopiero miał przyjść czas. Z jednego stołu, nieopodal ognisk zgarnął dzban piwa, który grupce mężczyzn zostawiła młoda dziewczyna. Byli tak zajęci dopijaniem poprzedniego, że prawie nie zwrócili na niego uwagi, a kiedy to zrobili, obrzucając go wyzwiskami, nawet się nie odwrócił. Przyszedł, wziął jakby to było jego i z posępnym, prawie martwym wzrokiem ruszył z powrotem, będąc pewnym, że jeśli tylko jeden z nich za nim pójdzie by zabrać mu dzban, dla byle widowiska, rozbije mu go na głowie. Nikt go nie mógł zatrzymać, nikt nie mógł mu niczego w tej chwili powiedzieć i zarzucić. Był głuchy na zaczepki, na spojrzenia mijanych czarownic. Upił jedną czwartą dzbanka zanim wrócił na miejsce, omijając połowę rozmowy. Kiedy wrócił Neala stała już obok.
— Trzymaj, stary. Na zdrowie, zeruj, póki zimne.— Sięgnął do kieszeni po rybią puszką. — Zobacz co zdobyłem. Dzisiaj odpłyniemy w rejs po nieznanych morzach, wyłowimy skrzynię pełną złota i przytulimy dryfujące na tratwie butelki najlepszego rumu.— W jego głosie brakowało ekscytacji, ale nie determinacji i zdecydowania. Zrobią to dzisiaj. Był pewien. Pozbędą się wszystkich myśli i wyrzucą obi dziewczyny z głowy dzięki cudom. Otworzywszy puszkę rozwinął papierek, a z papierka wyciągnął diable ziele w skręconej już bibule. — Mogłabyś? — Zwrócił się w końcu do Neali; miała różdżkę na wierzchu, mogła łatwo odpalić, nie przypalając mu przy tym przypadkiem włosów — co w jego sytuacji nie było niemożliwe. Wsunął diable ziele do ust i uniósł brwi z wyczekiwaniem.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]13.08.23 14:24
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Namiot dziewczyn  Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]13.08.23 15:59
Słuchał Jamesa z uwagą, gestem uciszając Nealę. Mina mu rzedła, ale nic nie powiedział - nie musiał - wszyscy wiedzieli, że nie miał tu nikogo innego poza przyjaciółmi. Czy za mocno się ich trzymał? Zawsze wydawało mu się, że byli rodziną, którą sam sobie wybrał, ludźmi, za których gotów byłby oddać więcej niż życie, ludźmi, z którymi bawił się świetnie i z którymi chciał pozostać blisko. Czy trzymał się tego wszystkiego zbyt kurczowo? Czy jego samotność zaczynała być obciążeniem dla pozostałych? Czy tkwił w przeszłości, do której nie powinni już wracać? Z Celine przecież było tak samo, chciał jej pomóc, a ona wcale go nie potrzebowała. - Przeszkadzamy jej? - wymsknęło mu się mimowolnie, z niedowierzaniem. - Dopiero co u mnie była i... przeprosiła mnie, że między nami nie było ostatnio dobrze - Że nie była dobrą przyjaciółką, ale nie chciał tego powtarzać w ten sposób. - Nie chciała mi wyjaśnić, skąd się to u niej wzięło, myślałem, że... że już będzie dobrze - Był naiwny. Zawsze taki był. Głupi i naiwny, całe pieprzone życie. - To bzdury. Bzdury wyssane z palca, słyszysz?! Nikt tak nie myśli. Steffen tez nie, ale czasem traci rozum, kiedy zobaczy ładną dziewczynę -  A Eve była ładna. - Myślałem, że Eve dobrze się z nami bawi - rzucił markotnie. Czuł się z tym wszystkim źle. Źle, ze przez nich niszczało coś tak ważnego. Kochał go jak brata, chciał się z nim bawić. Chciał się tu bawić z nimi wszystkimi, od tego był przecież festiwal. Ale dziewczyny miały na tę zabawę inne plany. Dalekie od beztroski, jaka miała szansę naznaczyć zawieszenie broni i tańce z kwiatami na łąkach zroszonych blaskiem pełnego sierpniowego słońca. Słuchał go w ciszy. W milczeniu, z pękniętym sercem, uciekał od wspomnień tamtego dnia, nie chciał pamiętać, czym było Tower. Nigdy o nim nie rozmawiali, nawet oni, choć przeszli przez to piekło razem. Przełknął ślinę, odejmując od niego wzrok i zawieszając go gdzieś na zielonej trawie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak straszliwą wędrówkę po wspomnieniach Jim musiał przejść. Jeśli wcześniej był zagubiony, tak teraz budziła się w nim złość. Dlaczego mu to robiła? Po co? Nie wierzyła, że przeszedł tam koszmar? Kto kogo traktował tu jak zabawkę? Pokręcił przecząco głową, nie dowierzając.
- A niby co było wcześniej? - spytał gniewnie, nie potrafiąc już wcale ukryć tej emocji. Może jemu się mieszało. Ale przecież Marcel pamiętał wszystko. - Poszedłeś do pracy. Przynosisz jej pieniądze. Znalazłeś im schronienie. Walczyłeś o nie - Z aurorem, nie każdy miałby odwagę. Ale on miał. I twierdziła, że nie czuła się przy nim bezpiecznie? - Jim, przecież ona nawet nie chciała do ciebie wracać! - wyrzucił z siebie z rozpędu, doskonale pamiętając dzień, w którym odnalazł ją w Dolinie Godryka. Po tych wszystkich latach. Po wszystkim, co James przeszedł, żeby ją odnaleźć. Chciała mu stawiać wyzwania, chciała, żeby zmęczył się bardziej. To nie były chrzanione zawody. To nie był test - jak w Hogwarcie - na którym miała mu wystawiać oceny za dobre sprawowanie. Zawsze taka była? Kto z nich zmienił się najmocniej, odkąd wszyscy troje byli przyjaciółmi?
Wzruszył ramieniem, kiedy Neala zaproponowała zgłoszenie nożownika - oczywiście, że tego nie zrobią, nie byli donosicielami. Gigant go spacyfikował, nie był już groźny. Martwiło go, że wciąż mógł zagrażać Celine, ale Celine się go nie bała. Mimo tych wszystkich słów i czynów.
- O nożownika - przytaknął na słowa Neali z pozorną tylko obojętnością, uciekając przed nią wzrokiem. - O tego giganta też. Wielkiego jak dąb, szerokiego jak stodoła. Martwiła się, że ktoś go skrzywdził - Był w stanie podnieść Marcela jedną ręką, miał mięśnie ze stali i wyglądał na trzy razy starszego od nich - o niego się martwiła. Jego musieli opatrzeć, natychmiast, bo biedak mógł się wykrwawić. Ledwie go drasnęli, a żeby taki olbrzym mógł się wykrwawić, musieliby z niego wytoczyć ze trzy beczki krwi.
Zamknął oczy, poddając się kolejnym zabiegom Neali. Jej dotyk na twarzy nie był tak oschły i szorstki, nie tak niedelikatny, jak dotyk medyka, który opatrywał ich po wypadkach na Arenie. Starcie krwi z twarzy nie pomogło pozbyć się metalicznego zapachu, wciąż nosił go na ubraniu. Ale czuł się lepiej. Znacznie lepiej. Zmazanie posoki z twarzy pomogło mu przemóc zmęczenie. Nie otworzył oczu, kiedy mówiła, że to było nieporozumienie, te słowa bolały. Wiedział, że jego oczy i uszy się nie myliły. - Dzięki - odparł zdawkowo, pochwała jego zachowania nie pocieszała go wcale. Wiedział, że tak należało, że nie mógł przejść obojętnie obok tych wyzwisk, że musiał jej szukać - odpuścił tamtego dnia, pod Parszywym Pasażerem, patrząc, jak ją zabierali. Odpuścił wtedy i przysiągł sobie, że jeśli kiedyś jeszcze ją spotka, nigdy już nie popełni tego błędu. I co dalej? Nie odpowiedział też na jej oburzenie, jego mina pozostała markotna; w tamtej chwili reagował jak ona, w tej, gdy emocje opadły, gdy wydarzyło się już wszystko to, co zadziało się później... nie chciał wierzyć, że była taka, a jednak obudzili się wtedy obok siebie. A jednak spędziła tę noc z gigantem.
Pokiwał głową, słuchając jej zaleceń, zapamięta. Dopiero, kiedy się wycofała, dotknął dłońmi twarzy; kość wciąż bolała, kiedy nią poruszał, ale wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Przeniósł wzrok na Jima, kiedy zaproponowała im cos do jedzenia, nie będąc pewnym, czy powinni odmówić.
- Neala - zawołał za nią, jeszcze nim odeszła. - Dziękuję. Serio. Za to wszystko - Gdyby nie ona, pewnie czekałby, aż krew zaschnie, a nos zrośnie się sam, nie miał skąd czerpać pomocy. Nie miałby kogo o nią prosić, gdyby nie ona. Powinien jej się pewnego dnia odwdzięczyć.
Kiedy Jim wrócił, odebrał od niego dzban i bez zawahania przechylił. Tego dzisiaj chciał. Zapomnienia. Cholernej zabawy, po którą tu przyszli. Beztroski na plaży, której nie mógł się doczekać. Z ciekawością spojrzał na puszkę, na diable ziele, które wyciągnął, poczuł ten zapach. Uśmiechnął się zadziornie, w mig pojmując jego plan - tak. Tak, to właśnie było to, czego teraz, dzisiaj, potrzebowali. Jego kolano poruszyło się nerwowo, kiedy stopa zaczęła wystukiwać rytm, gdy przechylił dzban prosto do ust. - Hej-ha kolejkę nalej, hej-ha, kielichy wznieśmy - zaintonował lekko, odnosząc się do pirackiej metafory Jima, choć oczy zdradzały raczej gniew i żal niż radość, kiedy oddawał dzban Neali, chcąc i ją poczęstować alkoholem.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]13.08.23 21:11
To nie miało sensu. Nic z tego co mówił James nie miało sensu. To było po prostu tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. Zamknęłam się, uciszona przez Marcela. Lepiej wiedział, był jego najlepszym przyjacielem, więc zamiast tego skupiłam się na nosie, ale nie potrafiłam nie spiąć się cała na padające słowa. Może choć się kochali, nie potrafili ze sobą rozmawiać? Nie porozmawiała z nim - byłam prawie pewna - wtedy w czerwcu. Kiedy zadał pytanie zamarłam z różdżką w górze. Odwracając spojrzenie ku niemu z rozszerzonymi oczami. Ale Marcel zaczął nim wydałabym chociaż dźwięk.
- Banialuki jakieś. - przytaknęłam mu potakując głową. Uniosłam rękę, żeby podrapać się po boku nosa. - Naprawdę sądzisz, że nie wytknęłabym ci, albo nie powiedziała gdybym uznała, że coś nie tak robisz? - zadałam retoryczne pytanie marszcząc gniewnie brwi. Odwagi co tego, by mówić głośno co myślę mi nie brakowało. I właśnie dlatego potem różnie było. Mieliśmy już za sobą ciężkie rozmowy, zderzające się filozofie, lęki, które wychodziły bokiem. Darliśmy się na siebie, a potem rozmawialiśmy ponownie. Naprawdę był skory uwierzyć, że nie powiedziałabym mu czegoś takiego? Wtedy, o tych rozmowach z Eve nie mówiłam, żeby mu pomóc, żeby go nie obarczać. Bo to w kontekście tego co robił nie było aż tak ważne. - Poza tym, starczy mi, że muszę się odmeldowywać rano i wieczorem. Nikt mnie do was nie przykleił siłą. - mruknęłam by pokręcić głową czując rosnącą złość, obracając się znów do Marcela. To było więcej niż bez sensu. To było smutne po prostu wszystko, bo Jim starał się jak mógł i chyba każdy to widział poza Eve, która zdawała się chcieć wszystkiego. Żeby był, żeby zarabiał, żeby stał się jakimś wyobrażeniem, które miała w głowie. A kolejno padające słowa były ciężkie. Gorzkie i ciężkie. Rozumiałam to mieszanie, mnie też mieszało się wszystko. Ale jak mogła, jak mogła powiedzieć mu coś takiego. Oczy zaszły mi łzami gdzieś w okolicy wspomnienia Tower pociekły po policzkach. Powiedział mi, choć nie musiał. O bólu, który mu przynieśli. Nie wiem dlaczego. Uniosłam ręce, by wnętrza dłoni wcisnąć w oczy, musiałam się uspokoić, jeszcze nos został do sklejenia. Stałam tak, słysząc słowa Marcela. Pełne gniewu, ale sama byłam zła.
- Ciężko i praktycznie co dnia. - przytaknęłam Marcelowi marszcząc brwi, opuszczając ręce, ocierając je o spódnice, na twarzy miałam zawziętą minę. - To jakaś… jakaś… - nie skończyłam, nie znajdując słowa, ujmując Marcela znów pod podbródek. Przymknęłam oczy biorąc głęboki wdech. - Nie potrafię jej zrozumieć, mówiłam ci, dla mnie to wszystko jest odmienne. - pokręciłam głową, pochylając się nad zaklęciem. Nie potrafiłam być bezstronna całkiem, ale to nie miało sensu. I całe szczęście, że zdążyłam je rzucić, zanim Marcel rzucił ostatnią rewelacją. Zamarłam już na amen, całkiem. Ciało mi skamieniało a na twarzy pojawiło się bezbrzeżne przerażenie i zaskoczenie. Otworzyłam usta i zamknęłam je. Broda mi zadrżała. C-co?
Ale dalej wcale nie było lepiej. Wierzyłam, że Celine nie chciała źle, była dobrą duszą, czułam to całym sercem. Była też moją przyjaciółką, więc stanie u jej boku było naturalnym odruchem, ale najzwyczajniej nie wiedziałam co powiedzieć. Nie było mnie tam, nie widziałam wszystkiego.
- Może martwiła się o was bo znała każdego? - spróbowałam raz jeszcze, ale czułam, że nie przekonam teraz Marcela. Styacja którą nakreślał wcale nie była różowa. A ten giganta zaniepokoił mnie. Kim był? Celine o nim nie wspominała chyba. Zmarszczyłam brwi mocniej.
- Co zrobicie? - zapytałam, spoglądając sceptycznie na Jima. Bo co papieros miał do jakiś rejsów i łowienia skrzyni. Uniosłam brew do góry. A kiedy wystosował do mnie prośbę, uniosłam różdżkę, żeby pomóc mu go odpalić. Ruszyłam w stronę wejścia do namiotu, ale zatrzymały mnie słowa Marcela. Odwróciłam głowę na niego, dźwigając marnie kąciki ust do góry.
- To nic. - powiedziałam zgodnie z prawdą, uniosłam ręką, żeby machnąć nią lekko. - Uczę się tego po to, żeby móc pomóc. - Marcel był przyjacielem. Może nie spędziliśmy ze sobą tyle czasu co z Jamesem, ale po krzykach, pretensjach, bólach które wypadły między nami czułam się z nim na tyle dobrze, żeby nie obawiać się nazwać go właśnie tym. Raz za razem udowadniał, że można było na nim polegać. Weszłam do namiotu z którego zabrałam kilka rzeczy wracając do nich. Rozkładając na tacy chleb, połowę upieczonego królika zimnego już, żółty ser i wędzoną makrelę. Zniknęłam znów w namiocie. By wrócić z niewielką blaszką ciasta i butelkami piwa. Ten jeden dzban, to pewnie nie za wiele. - Zjedzcie cokolwiek, nim te rejsy nadejdą, dobra? - poprosiłam opadając na ziemię, siadając po turecku, odwijając papier żeby pokazać im ciasto marchewkowe z orzechami. - Mama mówiła, że na każdą troskę pomaga trochę ciasta. Zrobiłam je na wieczór niby, ale chyba trzeba go wcześniej. - mruknęłam, choć wiedziałam, że żartowała wtedy. Mimo to, uniosłam jasne spojrzenie od jednego do drugiego.
- Strasznie się pochrz-chmęciło wszystko. - poprawiłam się szczęśliwie w połowie wzdychając mocniej. Ale Marcel śpiewał. Może to było jakieś wyjście. Wzięłam dzban ale tylko zanurzyłam w nim usta, oddając Jimowi.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Namiot dziewczyn
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach