Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot dziewczyn
AutorWiadomość
Namiot dziewczyn [odnośnik]09.08.23 11:48
First topic message reminder :

Namiot dziewczyn

Namiot dziewczyn, przeważnie noce w nim spędzają Aisha, Celine, Eve, Liddy, Neala. Nie jest dużych rozmiarów, idealny, żeby pomieścić pięść sześć dziewczyn. Ale widocznie dostrzec można kobiecą rękę. W środku jest kolorowo za sprawą zniesionych koców i poduszek. Do ścianek przypięte są kwiaty i ozdoby. To samo tyczy się namiotu z zewnątrz, trudno go pomylić z innym.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Namiot dziewczyn  - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

[odnośnik]16.08.23 1:32
Na pytanie Marcela uniósł ku niemu spojrzenie i otworzył usta by odruchowo zaprzeczyć — nie, napewno nie. Pomimo rozchylonych ust i pokręcenia głowa nie powiedział jednak nic — nie rozumiał tego tak samo jak Marcel. Chciał powiedzieć mu objawioną prawdę, ale nie miał żadnej w zanadrzu. Ludzie, których widział w snach, za którymi się obracał na jarmarku z nadzieją, że ich tu spotka mogli być tylko wyrazami wyobraźni. A Eve? Już kiedy przekroczył próg domu w Dolinie Godryka wiedział, że pomimo jakiegoś wachlarza wspomnień niewiele o niej wie. O nich. O tym jacy byli, co ich naprawdę łączyło. Próbował znaleźć tę nić, chwycić się jej kurczowo, ale co mu to dało? Chciał ją obronić, ale przecież nie wiedział, że się spotkali. Że się pogodzili, a wcześniej, że coś było źle. Chciał stanąć w jej obronie, ale sam postawił ją w opozycji, szukając wokół siebie sojuszników. Ni był szlachetny, nie był dobry. Musiał dziś wiedzieć, że ktoś był z nim przeciwko niej. Nie zawiódł się. Zerknął na Nealę, wiedząc, że gdyby coś tkwiło jej na żołądku powiedziałaby mu szczerze — a więc miał rację; miał racje, Eve zwariowała. Spojrzał zaraz na przyjaciela.
— Nie wiem — odpowiedział po chwili bezsilnie, pozwalając by ramiona opadły niżej. Nie rozumiał jej słów; potrzeby bycia z nim — była z nim, z nimi. Byli wszyscy razem. Powinni być szczęśliwi, bo otoczeni rodziną, ludźmi, którzy dobra im życzyli. Wskazywała mu drogę, której nie potrafił odszukać w trawie, czując się jak dureń. Ten czas miał rozpalić serca, zmęczyć ich w dzikich tańcach do białego rana. Potrafił ją sobie wyobrazić taką — wesołą, z kwiatami we włosach, bosą. Bawiącą się z nimi wszystkimi — przewracającą oczami na głupie dowcipy i narzekającą bezsilnie na kolejne kufla przechylonego piwa, po których lepiłby się do niej jak rzep psiego ogona. A jednak nic z tego nie miało się zdarzyć. Pustka, którą czuł nawoływała, by czymś ją zastąpić. Wyrwa w piersi przyjaciela potrzebowała wypełnienia, amatorskiego zestawu naprawczego. Patrzył na niego czując ulgę — po jego słowach, zapewnieniach, które przypominały, że wciąż mogli mieć ten festiwal, mogli bawić się i szaleć do rana. Nie z nimi — nie z Eve, nie z Celinę, sami. Tak jak tylko się dało, jak można było wycisnąć cytrynę do ostatniej kropli.
Co było? Nie był pewien. Te wspomnienia nie miały żadnej wartości; nie czuł, nie tęsknił. Zupełnie jakby obejrzał własne życie jak sztukę na jarmarku; taką, o której miał na drugi dzień zapomnieć, by żyć dalej. Ciąg zdarzeń wymieniony przez Marcela budował wszystko — tak było, tak przecież było. Chciał być odpowiedzialny, kiedy Thomas nie mógł. Chciał być taki jak trzeba, chociaż iskra gasła przy tym jak płomień lampy, w której odcięto powietrze. W końcu padły te słowa — dosadne i okrutne. Nie chciała. Nie chciała do niego wrócić. A on? On wrócił. Wrócił do niej w czerwcu. W pierwszej chwili uniósł brwi zdumiony, później opuścił wzrok, zaciskając zęby. Chciał poczuć to ukłucie bólu i żalu, chciał móc zapłakać nad tym, ale nie potrafił. Był idiotą, mógł się domyślić. A ona miała rację, nie traktowali się nawet jak przyjaciele. Co próbowałaś więc zrobić? Nauczyć mnie tego czym miałem dla ciebie być? Przełknął ślinę, czując przez chwilę jak po kolana brodzi w beznadziei.
— Znajdziemy go i odwdzięczymy się tym samym — rzucił hardo, bez oporów, jak gdyby nigdy nic. Miał na myśli nożownika. Zerknął na Marcela — coś się zmieniło. Coś pękło, coś narodziło się od nowa. — Nas jest więcej — podkreślił, mając na myśli siebie, Marcela i Steffena, mimo wszystko. — Dowiemy się, gdzie śpi, zostawimy mu niespodziankę na początek — coś bardziej wymyślnego niż szczurze bobki. Mógłby wysmarować krowim łajnem wszystkie jego rzeczy, byle tylko go zdenerwować. Nie był samobójcą — jeszcze nie; wizja napadnięcia go z gołymi rękami przyjdzie z czasem, w miarę powiększającego się upojenia alkoholowego. — Biedaczysko — zadrwił z wielkiego człowieka. Pamiętał, widział go. Nie dostrzegł Celinę, bo ją zasłonił. Szeroki jak szafa, jak drzwi, a może same wrota do banku Gringotta. — Złamał sobie paznokieć przy obijaniu ci gęby? Jaka szkoda!— wyrzucił cierpko; wzrok miał pusty, ale wyraz twarzy zdradzał, że był gotów na wszystko. — Martwiła się? Oczywiście, że się martwiła o tych idiotów, popatrz na niego. Mógł ich zabić, z nożem czy bez. Taki mały, niepozorny, ale bezwzględny jak prawdziwy wojownik — odpalił, spoglądając na Nealę. — Zaskoczył cię, bo jest wielki jak dąb, ale gdyby nie ona, wskoczyłbyś na niego nim by się zorientował i rozbił mu głaz na tym zakutym łbie. Ale ona — splunął w bok gniewnie i butnie. — Nie jest już tego warta— stwierdził z pewnością sprowadzając szansę nieznanego goryla do zera; Marcel był szybki, gdyby nie kobieta, gdyby nie zryw serca, romantyczne uniesienia, złamana dusza — działałby jak sokół. Zainicjował w dwóch trzech uderzeniach prędkość, której nie umiał powtórzyć. Zbił powietrze, obrócił się wokół własnej osi. Wyobrażał go sobie właśnie tak — jako szpiega Zakonu, zakrytego chustką wojownika, który szybciej niż błyskawica potrafi pokonać przeciwników nie siłą, a sprytem, szybkością, prostymi ruchami. Jak ci wojownicy ze wschodnich opowieści, którzy nożem władają z prędkością światła.
Z mniejszą szybkością, ale równie wielką zapalczywością wrócił z dzbanem piwa, puszką diablego ziela.
— Noc bez dziewczyn — zwrócił się do Marcela, całkowicie ignorując przy tym rudowłosą czarownicę. Zaciągnął się diablim zielem, mrużąc oczy. Miał to czego potrzebował, miał przyjaciół, ludzi, którzy w niego wierzyli, którzy nie wymagali od niego wyjaśnień, zwierzeń, poświęceń. Wszystko to, co robił — robił bo chciał. Tej nocy zapomnę, nie będę myślał i pamiętał o tobie, nie będę mierzył się z wymaganiami i oczekiwaniami.
To zrobi doskonale morskim opowieściom! — zawtórował Marcelowi, ruszając się powoli w rytmie portowej piesi. Kto chce niechaj słucha, kto nie chce niech nie słucha, jak balsam są dla ucha morskie opowieści! — śpiewał dalej, coraz żywiej, zerkając na dziewczynę i odbierając od niej dzban piwa. Przekazał jej też fajkę pokoju, zachęcając ją by się zaciągnęła. Pływał raz marynarz, który żywił się wyłącznie pieprzem— wymamrotał rytmicznie jeszcze i przystawił ciężki dzban do ust, wypijając dwa spore łyki. Piwo ciurkiem popłynęło mu po brodzie na koszulę, ale się tym nie przejął. Nim spojrzał na ciasto zaproponowane przez Nealę wyciągnął rękę do Marcela i kiedy ją ujął, zaparł się na nogach i przyciągnął go do siebie, przekazując mu dzban i zawieszając rękę na jego ramieniu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]18.08.23 0:34
Widział jej łzy, kiedy miał jej twarz wprost naprzeciw swojej, kiedy próbowała zająć się jego raną, i choć nie powiedział ni słowa zaczynał rozumieć - Neala musiała wiedzieć więcej o tym, co przeszli, nie tylko wiedzieć, ale też rozumieć. Nie chciał tych łez, nie chciał wracać do tamtych dni, nie chciał współczucia Neali, tym bardziej nie chciał wyniosłości Eve, ale ciepłą zdała mu się nagła myśl, że Jim miał w młodej lady przyjaciółkę, której ufał i która tego zaufania najwyraźniej była warta. Może dlatego nie czuł wcale wyrzutów sumienia, że to przy niej podzielił się z Jamesem sekretem, którego wyjawiać wcześniej nie chciał. Źle się z tym czuł, z byciem nielojalnym wobec niego. Wydawało mu się, że tak będzie lepiej - ale przecież kim był, by samemu o tym decydować? James też mówił niewiele. Niewiele potrafił, bo cóż mógłby, Eve sama zdecydowała się odsunąć od nich wszystkich, a najwyraźniej finalnie również od Jamesa. Nie chciał tego, chciał dla nich szczęścia, ale czasem łatwiej było pogodzić się ze stratą niż kurczowo trzymać się czegoś, co już nie istniało. Miał wrażenie, że Eve się zmieniła. Że nie lubiła towarzystwa, że wolała przebywać sama. Pewnie przez ostatnie lata też przeszła swoje, może nie potrafiła uporać się z tym, tak jak oni, przecież była delikatniejsza. Mógłby spróbować jej pomóc, gdyby chciała, ale jego również odtrącała, a tamta rozmowa najwyraźniej niewiele dla niej znaczyła. I tak rzadko się teraz widywali - czy naprawdę nie miała ochoty spędzić tych paru dni w ich towarzystwie? Nie mógł doczekać się tego święta, okraszone zawieszeniem broni miało nieść beztroskę - ale nadzieje i marzenia nie pierwszy raz uderzyły o twardą i bolesną rzeczywistość.
Uśmiechnął się gorzko na dalsze słowa Neali, uśmiechem wymuszonym, naznaczonym po trosze zawodem, po trosze niedowierzaniem, a po trosze też złością. Myśl, że w słowach Victora mogła kryć się prawda, była dla niego niewiarygodna, ale wszystko to, co potoczyło się dalej, nie pozostawiło żadnych złudzeń.
- Tak, pewnie tak - odpowiedział jej gorzko. - Wszyscy troje byliśmy jej znajomymi - Co przez to rozumiała Celine? Czy facet, którego ledwie poznała, był jej tak drogi jak on sam? - Dlatego ten gigant kazał mi się od niej odpierdolić - wyrzucił z siebie, nie patrząc na nikogo. - Nie wycierać sobie nią gęby, bo chciałem, żeby ten sukinsyn odszczekał to wszystko, co powiedział. A ona stała obok, stała i patrzyła - I nic nie powiedziała, nie zaprzeczyła ni słowem, chciała, żeby się odpierdolił. Tak, to na pewno było nieporozumienie. Nie zwierzyła się Neali ze złości na niego, cóż więc nią kierowało? Nie wiedział, zrozumieć nie potrafił. Spode łba spojrzał na Jamesa, kiedy przypomniał, że to ich było więcej. W istocie było. Nie chciał atakować giganta, skoro ten był kimś ważnym dla Celine, ale nożownik, nożownik był tutaj niebezpieczny. Kiwnął głową, ale dalej nie mówił nic - czy gdyby rzeczywiście był takim, wielkim bezwzględnym wojownikiem, Celine zachowałaby się względem niego tak jak wobec tamtego giganta? Zawsze zazdrościł cyrkowym siłaczom wzrostu, muskulatury, wrażenia, jakie robili na kobietach. On był tylko sobą. Bezradnym i żałośnie małym sobą. Chciał powiedzieć cokolwiek, że to nieprawda, że Celine była warta wszystkiego, tak wiele razy dla niej ryzykował wszystkim, ale głos ugrzązł gdzieś w gardle, czy narzucał się jej? Może wcale tego nigdy nie chciała. Wydawało mu się, że się przyjaźnili, ale przyjaciółka nie potraktowałaby go w taki sposób. Był durniem. Skończonym idiotą, tak się czuł. Miał urojenia. Urojenia, że był dla kogoś ważny, dla Eve, dla Celine. Poczuł się mały i nic nie znaczący.
- Musisz to zatrzymać w sobie trochę dłużej - zwrócił się do Neali, kiedy James przekazał jej fajkę pokoju, nieświadom tego, że dziewczyna mogła w ogóle nie wiedzieć, co trzymała w ręku. - Napij się po, potrafi drapać - Oddał jej dzban, po tym, jak zatoczył kolejne koło, samemu ciągnąc z niego już bez oporów większego łyka. Jim miał rację. Noc bez dziewczyn. Z tymi, na których mogli liczyć. Gdzie był Steffen?
Nie wiedział, czy ciasto pomoże im na troski, wydawało mu się, że nie, ale po kawałek sięgnął chętnie, biorąc od razu dwa - drugie wsuwając do ust zawieszonego na nim Jamesa. - Wcinah, kholewno - rzucił z pełnymi ustami, przełykając kolejny kęs własnego. - Neala, to hest przepyhne - oznajmił, oblizują palce. - Steffen na gitarze grywa, idzie mu to całkiem klawo, czasem chwyty popierdoli, wszyscy biją brawo! - zaintonował Jimowi, kiedy już przełknął, ściskając jego ramię. - Musimy go znaleźć - oznajmił. Jeśli mieli mieć noc bez dziewczyn, to nie mogli być tylko we dwoje, zresztą on też cierpiał przez Bellę. - Był tu, Neala?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Namiot dziewczyn [odnośnik]29.08.23 21:44
Nie potrafiłam nic na nie poradzić. Na łzy, które zatańczyły mi w oczach. Pamiętałam o tym, co powiedział Jim. O jego palcach. O tym, że bał się, że nie są takie jak dawniej. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić ilości bólu, który musiał znieść. Ale musiałam wziąć się w garść, bo przeszłości nie mogłam nawrócić. A nos Marcela na właściwe miejsce już tak. Więc nim się zajęłam, bo przez większość czasu w sprawie Eve wolałam się nie wypowiadać. Wiedziałam co o mnie myślała, a ja nawet połowy nie wiedziałam tego, co słyszałam teraz. A to co usłyszałam, tylko wbiło mi się w serce boleśnie. Jakąś niesprawiedliwością, prawie tą samą, którą poczułam kiedy to mnie obwiniała o wszystko. Jim się starał. Widziałam to dokładnie, patrzyłam na to z boku. Rozmawialiśmy o tym. A jednak oni, ze sobą nie rozmawiali, choć mówiłam Eve, że powinna. Nie raz, nie jeden.
- Nie. - powiedziałam, zerkając na Jima. - Marcel. - wróciłam do niego spojrzeniem. Jakby w nim poszukując jakieś pomocy coby stanąć naprzeciw tego całego pomysłu z nas jest więcej i zostawimy mu niespodziankę. A potem spojrzałam znów na Jima, kiedy mówił dalej, unosząc brwi w zaskoczeniu. Ciężko mi tu teraz było. Bo wierzyłam, że Celine nie chciała nic złego. Nie podejrzewałam ją o to, że mogłaby chcieć, ale skąd znała kogoś kto nóż nosił przy sobie nie wiedziałam i to mnie zaniepokoiło. Zerknęłam ku Marcelowi zgodnie z poleceniem Jima. Pamiętałam bójkę z Walterem i jego kolegami. To jak Marcel umykał każdemu ciosowi od lalusia. Trafili go tylko wtedy też dlatego, że go zaskoczyli chyba? Że nie spodziewał się drugiego ataku. Był zwinny. Ale nic nie powiedziałam. Bo w tym sporze nie chciałam wydawać osądów zanim nie porozmawiam z Celine. Próbowałam za nią stanąć, bo tak czułam wewnątrz siebie, ale chyba lepiej było to na razie tak zostawić. Nie miałam ani pewności, ani argumentów. Więc patrzyłam marszcząc dni, na to boksowanie się z powietrzem, a potem wróciłam do leczenia, bo ten nos powinien w całość znów się złożyć. I to było zadanie z którym powinnam sobie poradzić.
Uniosłam brwi kiedy wrócił i wypuścił z siebie tą noc bez dziewczyn. Spojrzałam na niego wykrzywiając trochę usta, ale nie mówiąc nic, zamiast tego weszłam do namiotu po jedzenie. Jim cierpiał, udawał że nie, ale nawet ja to widziałam. Starał się, od miesięcy się starał i dostał w odpowiedzi na swoje starania coś takiego. Marcel też cierpiał, dlatego, że Celine była z tym mężczyzną, czy dlatego, ze nie wróciła razem z nimi? Nie byłam pewna. Może rzeczywiście, w takiej chwili tylko źle im się kojarzyłam. Ale zjeść cokolwiek zanim pójdą na to picie swoje i bycie powinni przecież. Zerknęłam na wyciągniętego ku mnie papierosa, odbierając go od Marcela. Marszcząc brwi, podsuwając go najpierw w górę, a potem zerkając na niego. W końcu przystawiłam go do ust, żeby się zaciągnąć. Nabierając powietrza nie tylko w płuca, ale też w policzki, otwierając je w zaskoczeniu, ale nie puszczając od razu, podając zwitek dalej do Jima. W końcu otworzyłam usta kaszląc wypuszczając dym. Sięgnęłam po dzban podawany przez Marcela pociągając kilka łyków, nadal pokszalując. - Co to jest? - zapytałam wykrzywiając usta, wystawiając język na chwilę czując posmak nadal, pociągając jeszcze łyk piwa, zanim oddałam dzban dalej. Uśmiechnęłam się zaraz zadowolona, kiedy pochwaliła ciasto. - Sama je zrobiłam. - powiedziałam dumnie. Zaraz znów się krzywiąc na posmak w ustach sama sięgając po kawałek. - Był. - potwierdziłam kiwając głową. Biorąc gryz ciasta. - Chyba na plaże poszedł. Spotkać tam miał czy chciał kogoś. - rzuciłam wzruszając ramionami lekko. Zostałam wtedy tutaj, bo ja chciałam jeszcze trochę poczytać. Spojrzałam na jednego i drugiego chwilę się zastanawiając, kiedy brałam gryz ciasta. - Idźcie. - powiedziałam do nich w końcu układając zwinięte dłonie na biodrach. Chociaż jak sądziłam na moją zgodę i tak nie czekali wcale. - Na tę noc bez dziewczyn. - dodałam wywracając oczami i wzdychając lekko. - Wróćcie jak zgłodniejecie i zostawcie namiot tego nożownika, dobra? - rzuciłam w ich kierunku przesuwając spojrzeniem od jednego do drugiego. To chyba była dobra decyzja, chociaż trochę obawiałam się, co im do głowy wpadnie jak wszyscy pijani będą. Niby Steffen starszy był, a na sylwestra igloo czarował. Marcel z Jimem z dachu znów zlecieli. Ale nie pchałam się na siłę, bo to nie miało sensu, a też niewygodnie byłoby słuchać tego, co na nasz temat mają dziś do powiedzenia. Spotkamy się przecież za chwilę, jutro, czy coś. Może wtedy poukłada się wszystko? Złość opadnie i każdy będzie gotów ze sobą porozmawiać.

| zt x3?


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Namiot dziewczyn
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach