Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Aleja kupiecka
Antykwariat "Nić Ariadny"
AutorWiadomość
Antykwariat "Nić Ariadny"
Choć w powietrzu unosi się wyraźny zapach kurzu i starego papieru, na próżno byłoby poszukiwać tutaj pojedynczej drobinki nieporządku. Nad wejściem do antykwariatu umocowano drewniany szyld przedstawiający szpulę białej nici, a po pchnięciu drzwi frontowych rozlega się metaliczny dźwięk dzwonka.
Woluminy o magicznej tematyce piętrzą się jeden na drugim, sięgnąwszy niemalże samego sufitu. Gdy zabrakło miejsca na półkach drewnianych regałów, książki odnalazły swoje miejsca na podłodze i od tego dnia pięły się w górę, nieposkromione jak organizm żyjący własnym życiem. Za ladą, na której rozciągają się pergaminy, zazwyczaj można odnaleźć pana Jareau, poczciwego staruszka mówiącego z wyraźnym francuskim akcentem, lub jego małżonkę, gderliwą, ale życzliwą kobietę wzrostu tak niskiego, że ledwie da się ją dojrzeć znad blatu.
Poszukując konkretnego tytułu, zamiast zdawać się na pomoc sprzedawców lub błądzenie pośród gablot, można po prostu chwycić skrawek nici z jednej ze szpul znajdujących się przy drzwiach i wypowiedzieć nazwę konkretnej księgi. Nić magicznie poprowadzi do stosu lub półki, gdzie wolumin można odnaleźć.
Woluminy o magicznej tematyce piętrzą się jeden na drugim, sięgnąwszy niemalże samego sufitu. Gdy zabrakło miejsca na półkach drewnianych regałów, książki odnalazły swoje miejsca na podłodze i od tego dnia pięły się w górę, nieposkromione jak organizm żyjący własnym życiem. Za ladą, na której rozciągają się pergaminy, zazwyczaj można odnaleźć pana Jareau, poczciwego staruszka mówiącego z wyraźnym francuskim akcentem, lub jego małżonkę, gderliwą, ale życzliwą kobietę wzrostu tak niskiego, że ledwie da się ją dojrzeć znad blatu.
Poszukując konkretnego tytułu, zamiast zdawać się na pomoc sprzedawców lub błądzenie pośród gablot, można po prostu chwycić skrawek nici z jednej ze szpul znajdujących się przy drzwiach i wypowiedzieć nazwę konkretnej księgi. Nić magicznie poprowadzi do stosu lub półki, gdzie wolumin można odnaleźć.
| późnym październikiem
Było zbyt wcześnie rano jak na upodobania Cecila, ale w ostatnim czasie działo się zbyt dużo żeby mógł pozwolić sobie na spanie do południa. Pomiędzy sumiennym uzupełnianiem swojej rubryki kulturalnej, nieustannym staraniem się o publikację kolejnych wierszy, do katalogu obowiązków, Caradog dołożył pracę w Podziemnym Ministerstwie Magii.Tym razmto poezja zagnała go do Devon, w którym bywał już regularnie. Na szczęście ponownie działała sieć Fiuu i teleportacja, bez których Caradog prawdopodobnie nie potrafiłby obecnie funkcjonować. Może powinien pomyśleć o przeprowadzce bliżej, w końcu trwała wojna, która już raz utrudniła przemieszczenia się po całej Wielkiej Brytanii, mogło się to więc zdarzyć ponownie. Tylko że Cecil za bardzo lubił swój niewielki domek na uboczu, który zawsze pachniał lawendą. Więc się nie przeprowadzał, nawet jeśli na to wskazywałby rozsądek. Był za to stałym użytkownikiem sieci Fiuu, której nie sposób było uniknąć gdy wiatry gnały go do Londynu. Na szczęście w Devon było łatwiej. Pewnie dlatego na twarzy migotał mu blady uśmiech, gdy przemierzał Aleję Kupiecką sprężystym krokiem, w drodze z Ptasiego Radia, w którym chwilę wcześniej zostawił wiersz do odczytania w wieczornej audycji.
Przystanął nagle przed witryną, która jak zwykle przykuła jego uwagę. Antykwariat był jeszcze zamknięty, ale przez nieco zakurzoną szybę, Cecil mógł podziwiać bogate wnętrze, pełne opasłych tomów, które tylko czekały aż ktoś je przeczyta. Po raz kolejny obiecał sobie, że zajrzy tu przy następnej okazji. I już miał ruszyć w swoją stronę, kiedy zdał sobie sprawę, że najwyraźniej nie tylko on podziwiał zakurzone woluminy stojąc przed sklepem. Odchrząknął cicho żeby zaznaczyć swoją obecność zanim się odezwał i nie przestraszyć rudowłosej dziewczyny stojącej obok niego.
- Neala? - Zapytał, chociaż doskonale wiedział, że to ona. Nagle tknięty mglistym wspomnieniem, zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu świstka papieru, który w ostatnim czasie zrobił na nim spore wrażenie. Wreszcie go odnalazł i wyciągnął w stronę Weasleyówny nieco pogniecioną ulotkę z chwytliwym sloganem POGADAJMY O DRAGACH. Pod spodem, odręcznie już dopisane słowa układały się w sumie w krótki wierszyk:
Caradog uśmiechnął się krzywo, jakby zawstydzony swoim odważnym gestem.
- Wasza… pogadanka była bardzo ciekawa - nie miał pojęcia, co dokładnie się na niej działo - ale ulotka zrobiła na mnie wrażenie. Pomyślałem sobie, że no… To wspólna praca, więc pomyślałem, że ci ją oddam - dobrnął wreszcie do końca żałując, że w ogóle zaczął. Dlaczego musiał być zawsze taki niezręczny przy ludziach? Neali na pewno nie obchodziły jakieś jego bazgroły na porzuconych ulotkach. Ale wydarzyło się, więc jedyne co mu pozostało to stać i uśmiechać się jak dureń licząc na to, że rozstępujący mu się pod nogami świat ocali go od dalszego pogrążania się w niezręcznej sytuacji, którą sam zainicjował. Bo powiedzenie “o, cześć, Neala, jak miło cię widzieć, jak tam prelekcja, udała się” jest zbyt oczywiste, prawda? Po co się witać jak można komuś wcisnąć w dłonie jakiś wygnieciony wiersz, co Cecil?
- To nic takiego w zasadzie, tak sobie pomyślałem - wymamrotał wreszcie, już całkowicie przekonany, że zdołał zbłaźnić się przed siedemnastolatką.
Było zbyt wcześnie rano jak na upodobania Cecila, ale w ostatnim czasie działo się zbyt dużo żeby mógł pozwolić sobie na spanie do południa. Pomiędzy sumiennym uzupełnianiem swojej rubryki kulturalnej, nieustannym staraniem się o publikację kolejnych wierszy, do katalogu obowiązków, Caradog dołożył pracę w Podziemnym Ministerstwie Magii.Tym razmto poezja zagnała go do Devon, w którym bywał już regularnie. Na szczęście ponownie działała sieć Fiuu i teleportacja, bez których Caradog prawdopodobnie nie potrafiłby obecnie funkcjonować. Może powinien pomyśleć o przeprowadzce bliżej, w końcu trwała wojna, która już raz utrudniła przemieszczenia się po całej Wielkiej Brytanii, mogło się to więc zdarzyć ponownie. Tylko że Cecil za bardzo lubił swój niewielki domek na uboczu, który zawsze pachniał lawendą. Więc się nie przeprowadzał, nawet jeśli na to wskazywałby rozsądek. Był za to stałym użytkownikiem sieci Fiuu, której nie sposób było uniknąć gdy wiatry gnały go do Londynu. Na szczęście w Devon było łatwiej. Pewnie dlatego na twarzy migotał mu blady uśmiech, gdy przemierzał Aleję Kupiecką sprężystym krokiem, w drodze z Ptasiego Radia, w którym chwilę wcześniej zostawił wiersz do odczytania w wieczornej audycji.
Przystanął nagle przed witryną, która jak zwykle przykuła jego uwagę. Antykwariat był jeszcze zamknięty, ale przez nieco zakurzoną szybę, Cecil mógł podziwiać bogate wnętrze, pełne opasłych tomów, które tylko czekały aż ktoś je przeczyta. Po raz kolejny obiecał sobie, że zajrzy tu przy następnej okazji. I już miał ruszyć w swoją stronę, kiedy zdał sobie sprawę, że najwyraźniej nie tylko on podziwiał zakurzone woluminy stojąc przed sklepem. Odchrząknął cicho żeby zaznaczyć swoją obecność zanim się odezwał i nie przestraszyć rudowłosej dziewczyny stojącej obok niego.
- Neala? - Zapytał, chociaż doskonale wiedział, że to ona. Nagle tknięty mglistym wspomnieniem, zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu świstka papieru, który w ostatnim czasie zrobił na nim spore wrażenie. Wreszcie go odnalazł i wyciągnął w stronę Weasleyówny nieco pogniecioną ulotkę z chwytliwym sloganem POGADAJMY O DRAGACH. Pod spodem, odręcznie już dopisane słowa układały się w sumie w krótki wierszyk:
POGADAJMY O DRAGACH
albo o ognistej,
o dręczących nas plagach
przy wódce czystej.
Pogadajmy o czymkolwiek,
w mroku i nad ranem,
wypełnijmy wspólnym słowem
noce nieprzespane.
I bez końca rozmawiajmy,
póki trwają nasze dni.
A gdy koniec się wydarzy,
niech się nam rozmowa śni.
albo o ognistej,
o dręczących nas plagach
przy wódce czystej.
Pogadajmy o czymkolwiek,
w mroku i nad ranem,
wypełnijmy wspólnym słowem
noce nieprzespane.
I bez końca rozmawiajmy,
póki trwają nasze dni.
A gdy koniec się wydarzy,
niech się nam rozmowa śni.
Caradog uśmiechnął się krzywo, jakby zawstydzony swoim odważnym gestem.
- Wasza… pogadanka była bardzo ciekawa - nie miał pojęcia, co dokładnie się na niej działo - ale ulotka zrobiła na mnie wrażenie. Pomyślałem sobie, że no… To wspólna praca, więc pomyślałem, że ci ją oddam - dobrnął wreszcie do końca żałując, że w ogóle zaczął. Dlaczego musiał być zawsze taki niezręczny przy ludziach? Neali na pewno nie obchodziły jakieś jego bazgroły na porzuconych ulotkach. Ale wydarzyło się, więc jedyne co mu pozostało to stać i uśmiechać się jak dureń licząc na to, że rozstępujący mu się pod nogami świat ocali go od dalszego pogrążania się w niezręcznej sytuacji, którą sam zainicjował. Bo powiedzenie “o, cześć, Neala, jak miło cię widzieć, jak tam prelekcja, udała się” jest zbyt oczywiste, prawda? Po co się witać jak można komuś wcisnąć w dłonie jakiś wygnieciony wiersz, co Cecil?
- To nic takiego w zasadzie, tak sobie pomyślałem - wymamrotał wreszcie, już całkowicie przekonany, że zdołał zbłaźnić się przed siedemnastolatką.
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ostatni czas do łatwych nie należał - no nie było co ukrywać, że nagrabiłam sobie trochę. A Brendan zadbał o to, żebym czasu wolnego to nie miała więcej niż minut parę. I tak jak nie chodziłam do Teda, to z rana jeszcze do Sanatorium, potem wracałam na obiad, żeby usiąść do nauki - bo tej porzucić mi nie wolno było, sama nie chciałam nawet za bardzo, a potem dalsze zajęcia. Odpowiedzialność brałam - jak sądziłam, choć nie znaczyło, że nie była ona ciężka.
Nowa okłada na wystawie przyciągnęła moje spojrzenie sprawiając, że zatrzymałam się na moment, mierząc ją spojrzeniem, anatomia - ale jakieś nowe wydanie, chyba dla zaawansowanych bardziej trochę, więc zaczęłam się zastanawiać czy to ten moment i czy tyle w ogóle miałam żeby kupić w drodze powrotnej jak już otwarte będzie. Może powinnam się Teda zapytać o to, ale kto wie czy jak zapytam i wrócę to jeszcze nadal będzie w ogóle. I tak stałam, wpatrując się w książkę, marszcząc rude brwi do kompletu z nosem. Kiedy nagle moje imię padło gdzieś obok mnie. Drgnęłam mrugając kilka razy, spoglądając w bok, odnajdując znajomą jednostkę.
- Caradog. - moje zgłoski nie brzmiały pytaniem, usta ubierały się powoli w uśmiech kiedy porzucałam rozmyślania na ten moment o książce. - Tutaj jeszcze nie spotkaliśmy się wcześniej. - zauważyłam przerywając niezrozumiałe poszukiwania, nachylając się trochę w jego stronę. - Zgubiłeś coś? - zapytałam jeszcze przekrzywiając trochę głowę. - Oh, chyba nie. - odpowiedziałam sobie samej, kiedy poszukiwania zdawały się zakończyć sukcesem. A potem zmarszczyłam brwi mocniej, kiedy wyciągnął znalezisko w moją stronę. Spojrzałam na nie a potem na niego, a potem znów na nie bo to jedna z naszych ulotek była na pewno. - Em, dziękuję? - zaryzykowałam niepewnie, odbierając ją od niego, kompletnie nie wiedząc dlaczego właściwie mi ją zwraca z początku, ale potem ją odwróciłam a moje oczy rozszerzył się bardziej. Niebieskie, czyste jak letnie niebo zaczęło przesuwać się po literach. Pierwsze cztery werse, dobre - chyba. Znaczy no o dragach to może już tylko gadać. Z wódki Brendan niezadowolony by był też. Ale potem już ich nie było. Dragów i wódki. Za to noce nieprzespane. Brwi mi się uniosły. Bez końca rozmawiajmy, póki trwają nasze dni?
O nie.
O nie, o nie, o nie. Nie zrobił tego. Nie robi tego. Uniosłam na niego tęczówki, z lekko rozchylonymi wargami, a potem znów wróciłam wzrokiem do kartki. To niemożliwe Neala ogarnij. A jeśli to wyznanie właśnie? Albo CO GORSZA oświadczyny? Czerwona zrobiłam się całkiem - to nieuniknione było raczej. Otworzyłam usta, zamknęłam je, otworzyłam - bo właściwie co powiedzieć miałam? Jak odmówię to go zranie a lubiłam go nawet, no ale jak znajomego, kolegę. Serce miałam złamane - oddane, do końca życia wieść żywot samotny. A co jak wymyślam znów strasznie? Milczeć? Mówić? Mówić zawsze, ale może milczeć właśnie?
Merlinie dzięki za to ze odezwał się pierwszy. Ale słowa niewiele mi mówiły. Odda mi ulotkę których tyle było wokół i wszędzie i w ogóle? Zmarszczyłam brwi.
- To nie… - zaczęłam zerkając znów na ulotkę, na słowa. - W sensie… Zaczekaj. Zaczekaj. Po kolei. - nakazałam sobie i jemu. - W sensie, projektowała je Maisie. - wyjaśniałam odwróciłam ją tak, żeby pokazać mu wiersz. - To nie… no wiesz, jakieś wyznanie? - zapytałam wprost. - Bo jeśli tak to fatalnie. Ale mówisz że nic, ale może za późno ja odezwałam się w ogóle, ale trochę mnie to zaskoczyło wiesz. Bo… no… wiesz. - zakończyłam niepewnie czy wiedział czy nie za bardzo właśnie. Gubiąc się w sytuacji całkiem.
Nowa okłada na wystawie przyciągnęła moje spojrzenie sprawiając, że zatrzymałam się na moment, mierząc ją spojrzeniem, anatomia - ale jakieś nowe wydanie, chyba dla zaawansowanych bardziej trochę, więc zaczęłam się zastanawiać czy to ten moment i czy tyle w ogóle miałam żeby kupić w drodze powrotnej jak już otwarte będzie. Może powinnam się Teda zapytać o to, ale kto wie czy jak zapytam i wrócę to jeszcze nadal będzie w ogóle. I tak stałam, wpatrując się w książkę, marszcząc rude brwi do kompletu z nosem. Kiedy nagle moje imię padło gdzieś obok mnie. Drgnęłam mrugając kilka razy, spoglądając w bok, odnajdując znajomą jednostkę.
- Caradog. - moje zgłoski nie brzmiały pytaniem, usta ubierały się powoli w uśmiech kiedy porzucałam rozmyślania na ten moment o książce. - Tutaj jeszcze nie spotkaliśmy się wcześniej. - zauważyłam przerywając niezrozumiałe poszukiwania, nachylając się trochę w jego stronę. - Zgubiłeś coś? - zapytałam jeszcze przekrzywiając trochę głowę. - Oh, chyba nie. - odpowiedziałam sobie samej, kiedy poszukiwania zdawały się zakończyć sukcesem. A potem zmarszczyłam brwi mocniej, kiedy wyciągnął znalezisko w moją stronę. Spojrzałam na nie a potem na niego, a potem znów na nie bo to jedna z naszych ulotek była na pewno. - Em, dziękuję? - zaryzykowałam niepewnie, odbierając ją od niego, kompletnie nie wiedząc dlaczego właściwie mi ją zwraca z początku, ale potem ją odwróciłam a moje oczy rozszerzył się bardziej. Niebieskie, czyste jak letnie niebo zaczęło przesuwać się po literach. Pierwsze cztery werse, dobre - chyba. Znaczy no o dragach to może już tylko gadać. Z wódki Brendan niezadowolony by był też. Ale potem już ich nie było. Dragów i wódki. Za to noce nieprzespane. Brwi mi się uniosły. Bez końca rozmawiajmy, póki trwają nasze dni?
O nie.
O nie, o nie, o nie. Nie zrobił tego. Nie robi tego. Uniosłam na niego tęczówki, z lekko rozchylonymi wargami, a potem znów wróciłam wzrokiem do kartki. To niemożliwe Neala ogarnij. A jeśli to wyznanie właśnie? Albo CO GORSZA oświadczyny? Czerwona zrobiłam się całkiem - to nieuniknione było raczej. Otworzyłam usta, zamknęłam je, otworzyłam - bo właściwie co powiedzieć miałam? Jak odmówię to go zranie a lubiłam go nawet, no ale jak znajomego, kolegę. Serce miałam złamane - oddane, do końca życia wieść żywot samotny. A co jak wymyślam znów strasznie? Milczeć? Mówić? Mówić zawsze, ale może milczeć właśnie?
Merlinie dzięki za to ze odezwał się pierwszy. Ale słowa niewiele mi mówiły. Odda mi ulotkę których tyle było wokół i wszędzie i w ogóle? Zmarszczyłam brwi.
- To nie… - zaczęłam zerkając znów na ulotkę, na słowa. - W sensie… Zaczekaj. Zaczekaj. Po kolei. - nakazałam sobie i jemu. - W sensie, projektowała je Maisie. - wyjaśniałam odwróciłam ją tak, żeby pokazać mu wiersz. - To nie… no wiesz, jakieś wyznanie? - zapytałam wprost. - Bo jeśli tak to fatalnie. Ale mówisz że nic, ale może za późno ja odezwałam się w ogóle, ale trochę mnie to zaskoczyło wiesz. Bo… no… wiesz. - zakończyłam niepewnie czy wiedział czy nie za bardzo właśnie. Gubiąc się w sytuacji całkiem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Palce zdążyły mu prawie zdrętwieć zanim Neala odebrała od niego ulotkę. A potem... Potem było tylko gorzej.
Na początku myślał, że po prostu nie spodobał jej się wiersz. Byłby to cios w jego dumę, ale dostał już tyle pochwał za swoją poezję by pojedyncze potknięcia nie podcinały mu skrzydeł. Potrafił przeżyć inny gust albo brak docenienia jego sztuki, przywykł do tego i pogodził się z myślą, że nie jest zapachem amortencji i nie każdy musi go lubić. Reakcja Neali była jednak czymś... Jak by to powiedzieć? Czymś zupełnie innym. I całkowicie niespodziewanym. Cecil większość swoich wierszy pisał bez szczególnego myślenia o osobie, dla której go pisał. Pisał emocjami i to je próbował ubrać w wersy, które często nie były skierowane do nikogo konkretnego. Oczywiście bywały też inne (przez umysł Caradoga przetoczyło się kilka przykładów sonetów i erotyków), ale ten zdecydowanie do tej kategorii się nie zaliczał. W gruncie rzeczy, kiedy go pisał i dalej, pokazywał Neali w ogóle nie przyszło mu do głowy, że może zahaczać o kwestie miłości. Choć teraz jak tak na niego patrzył, może nie do końca było to tak wprost o przyjaźni tak, jak początkowo zamierzał.
- Jakie wyznanie? - Powtórzył głucho. W wyobrażonym przez niego zamiarze, dzielił się wierszem ze współautorką nowej ulotki. Może powinien zaprosić tutaj jeszcze Maisie? Tylko że wcale nie planował łapać nikogo pod antykwariatem, żeby wręczać komukolwiek, cokolwiek. Był tu przy okazji. Przechodem. W odwiedzinach. Nieważne. Nie przyszedł tu celowo, nie wiedział, że Neala się w ogóle pojawi obok. Po prostu tak wyszło. I chociaż była to zdecydowanie prawda, Cardaog czuł wewnętrzną potrzebę by samego siebie do niej przekonywać.
- Nie wiem...? - Odparł bardzo niepewnie i przyjrzał się uważnie ulotce otwartej na wierszu. - Nie chciałem cię obrazić, Neala - spojrzał gdzieś w bok, ręce wkładając do kieszeni, nie bardzo mając lepszy pomysł, co z nimi zrobić - ani Maisie. To bardzo ładne ulotki, po prostu tak sobie pomyślałem... W zasadzie to nie wiem, co dokładnie pomyślałem, ale hasło "pogadajmy o dragach" jest dobre. No bo je się raczej bierze, a nie o nich rozmawia, nie? I to jest ciekawe zaproszenie do rozmowy i chciałem zobaczyć, gdzie taka rozmowa może jeszcze pójść i dlaczego, i o tym jest ten wierszyk. On nie jest o... - zdążył ugryźć się w język - o nikim konkretnym.
Podniósł wzrok na wpatrującą się w niego intensywnie zmieszaną dziewczynę.
- To po prostu wiersz - powtórzył już sam nie wiedząc, kogo próbuje do tej prawdy przekonać. - Nic więcej.
Spróbował nonszalancko wzruszyć ramionami i uśmiechnąć się jakby to rzeczywiście było nic, ale sam miał wrażenie, że mu nie wyszło. Czy on przez przypadek coś Neali wyznał? I na Merilna, co takiego? Sam tego nie widział pomiędzy wersami, ale sądząc po jej reakcji, mogło się tam znaleźć wszystko i jak teraz Caradog o tym myślał, miłość mogła być najmniej niebezpieczną rzeczą, jaką dało się z tej przeklętej ulotki wyczytać. Bo co jeśli wyznawał coś nie w swoim imieniu, ale na przykład kogoś innego? I robił to podświadomie? Czy to możliwe, że zdradził jakiś bardzo ważny sekret nawet tego nie chcąc?
- Jak ci się nie podoba, możesz go wyrzucić - chociaż byłoby mu przykro. Ale może przynajmniej w ten sposób uratuje się przed wyznawaniem dalszych rzeczy, których wyznać nie zamierzał, nie chciał i nie wiedział, że czuje. Albo ktoś inny czuje. Obecnie nie miało to większego znaczenia.
Na początku myślał, że po prostu nie spodobał jej się wiersz. Byłby to cios w jego dumę, ale dostał już tyle pochwał za swoją poezję by pojedyncze potknięcia nie podcinały mu skrzydeł. Potrafił przeżyć inny gust albo brak docenienia jego sztuki, przywykł do tego i pogodził się z myślą, że nie jest zapachem amortencji i nie każdy musi go lubić. Reakcja Neali była jednak czymś... Jak by to powiedzieć? Czymś zupełnie innym. I całkowicie niespodziewanym. Cecil większość swoich wierszy pisał bez szczególnego myślenia o osobie, dla której go pisał. Pisał emocjami i to je próbował ubrać w wersy, które często nie były skierowane do nikogo konkretnego. Oczywiście bywały też inne (przez umysł Caradoga przetoczyło się kilka przykładów sonetów i erotyków), ale ten zdecydowanie do tej kategorii się nie zaliczał. W gruncie rzeczy, kiedy go pisał i dalej, pokazywał Neali w ogóle nie przyszło mu do głowy, że może zahaczać o kwestie miłości. Choć teraz jak tak na niego patrzył, może nie do końca było to tak wprost o przyjaźni tak, jak początkowo zamierzał.
- Jakie wyznanie? - Powtórzył głucho. W wyobrażonym przez niego zamiarze, dzielił się wierszem ze współautorką nowej ulotki. Może powinien zaprosić tutaj jeszcze Maisie? Tylko że wcale nie planował łapać nikogo pod antykwariatem, żeby wręczać komukolwiek, cokolwiek. Był tu przy okazji. Przechodem. W odwiedzinach. Nieważne. Nie przyszedł tu celowo, nie wiedział, że Neala się w ogóle pojawi obok. Po prostu tak wyszło. I chociaż była to zdecydowanie prawda, Cardaog czuł wewnętrzną potrzebę by samego siebie do niej przekonywać.
- Nie wiem...? - Odparł bardzo niepewnie i przyjrzał się uważnie ulotce otwartej na wierszu. - Nie chciałem cię obrazić, Neala - spojrzał gdzieś w bok, ręce wkładając do kieszeni, nie bardzo mając lepszy pomysł, co z nimi zrobić - ani Maisie. To bardzo ładne ulotki, po prostu tak sobie pomyślałem... W zasadzie to nie wiem, co dokładnie pomyślałem, ale hasło "pogadajmy o dragach" jest dobre. No bo je się raczej bierze, a nie o nich rozmawia, nie? I to jest ciekawe zaproszenie do rozmowy i chciałem zobaczyć, gdzie taka rozmowa może jeszcze pójść i dlaczego, i o tym jest ten wierszyk. On nie jest o... - zdążył ugryźć się w język - o nikim konkretnym.
Podniósł wzrok na wpatrującą się w niego intensywnie zmieszaną dziewczynę.
- To po prostu wiersz - powtórzył już sam nie wiedząc, kogo próbuje do tej prawdy przekonać. - Nic więcej.
Spróbował nonszalancko wzruszyć ramionami i uśmiechnąć się jakby to rzeczywiście było nic, ale sam miał wrażenie, że mu nie wyszło. Czy on przez przypadek coś Neali wyznał? I na Merilna, co takiego? Sam tego nie widział pomiędzy wersami, ale sądząc po jej reakcji, mogło się tam znaleźć wszystko i jak teraz Caradog o tym myślał, miłość mogła być najmniej niebezpieczną rzeczą, jaką dało się z tej przeklętej ulotki wyczytać. Bo co jeśli wyznawał coś nie w swoim imieniu, ale na przykład kogoś innego? I robił to podświadomie? Czy to możliwe, że zdradził jakiś bardzo ważny sekret nawet tego nie chcąc?
- Jak ci się nie podoba, możesz go wyrzucić - chociaż byłoby mu przykro. Ale może przynajmniej w ten sposób uratuje się przed wyznawaniem dalszych rzeczy, których wyznać nie zamierzał, nie chciał i nie wiedział, że czuje. Albo ktoś inny czuje. Obecnie nie miało to większego znaczenia.
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czułam jak robię się coraz bardziej czerwona - jak zawsze - a czerwień ta nie zgrywa się dobrze z kolorem moich włosów totalnie. Czerwona zawsze równało się brzydka bardziej, ale powstrzymać nie umiałam tego wcale. Jakie wyznanie? Jak to jakie.
- No… - zaczęłam zastanawiając się czy serio pyta. - …miłosne? - zapytałam, stwierdziłam trudno było powiedzieć po tonie samym. Pewności w tym nie było wcale, jedynie coraz większe zażenowanie sobą samą. Zerknęłam ponownie na tekst na ultoce. Bo jak inaczej że rozmowy, noce wspólne i nieprzespane i do końca dni i w ogóle. Znów źle zrozumiałam coś? Poprosiłabym wszechświat by ziemię rozstąpił całkiem, ale wiedziałam już że płonne me nadzieje i nie zrobi tego z pewnością - przynajmniej nie dla mnie. Przyjemność na bank sprawiało mu patrzeć jak się męczę.
- Oh. - wypadło w zaskoczeniu. Obrazić. - Oh! - wypadło raz jeszcze kiedy zbliżyłam się krok unosząc rękę, ale nie zacisnęłam jej na jego ramieniu zapewniając, że mnie nie obraził. Ale mówił dalej. - Oh. - wypadło na sam koniec kiedy przyznawał że nie jest o nikim konkretnym, choć zaintonowane inaczej z wybrzmiewającym mimo wszystko… zawodem. Czemu więc jednak… Zamrugałam kilka razy.
- Yhm no tak. - zgodziłam się próbując uśmiechnąć, unosząc rękę, żeby w zdenerwowaniu podrapać palcami po policzku. Tylko wiersz, nic więcej przecież. Wiersze czasem takie były, nie? Tak. Nie? Nie wiedziałam za bardzo. Zerknęłam na litery ponownie.
- Oh nie. - pokręciłam nagle energicznie głową przysuwając do siebie ulotkę bliżej jakby w obawie że zabierze ją przez mój własny nietakt. I serio Neala, może coś innego z twoich ust wypadnie zamiast samych “oh” - zdanie umiesz składać całe. I może dobrze by było naprostować sytuację. - W sensie, podoba mi się. Tylko się wystraszyłam. Znaczy, nie wiersza. To hasło, to Liddy wymyśliła. Ja to w sumie gadałam tylko jak to ja, rozumiesz. Brendan powiedział że ja mam to robić. Chyba dlatego, że dużo osób wie, że ja to ja no i… Ciebie też nie, jak coś. I nie obraziłeś mnie. - pokręciłam przecząco głową energicznie, rozszerzając trochę oczy by potwierdzić własnym słowom. - Powiedziałam fatalnie, bo gdyby to nie był tylko wiersz, to… no… miłość to same problemy, co nie? - zapytałam ale właściwie nie dałam mu czasu na odpowiedź. - I może są takie wiesz, dobre i co nie generują ich wcale, ale wszechświat i przeznaczenie lubią sobie ze mnie kpić. Pewnie siedzą potem i śmieją się z tego jak mi idzie marnie. Więc fatalnie, bo ja problem za problem ściągam za sobą. No i postanowiłam za mąż nie wychodzić wcale. Myślałam że nad tym kontrolę można mieć jakąś, ale po prawdzie wychodzi, że nie można za bardzo i to jeszcze bardziej fatalne. Bo potem ktoś cierpi, zazwyczaj, przeważnie. Albo jedno albo oboje od razu, albo nawet więcej jak ktoś kogoś a tego kogoś też ktoś. I nic się nie da, co nie? W Brenyn na przykład poznałam Brenyn właśnie, znaczy jej ducha i ona kochała Leandra bardzo, ale zabiła go też. Z tej miłości właśnie, znaczy to długo historia jest, ale tak było, widziałam to. I potem trwała tak w Brenyn nie mogąc do niego dołączyć. Kochając go przez wieki i przez wieki cierpiąc. Nie chciałabym… - tak mieć, czy mój ból kiedyś się skończy? - Bo co możesz poradzić… - mówiłam i mówiłam nagle po prostu stojąc. - Więc no, dokądś zmierzam z tą myślą na pewno, ale… - zagubiłam się. Spojrzałam na bok marszcząc nos, brwi, potem spoglądając na Cecila nadal czerwona jak czerwona byłam. - …to po prostu wiersz. - powtórzyłam potakując głową. - Nic więcej. - uśmiechnęłam się lekko, choć trochę niemrawo unosząc rękę żeby założyć za ucho kosmyk rudych włosów. - Oczywiście, że to tylko wiersz. - głupia Neala, zaśmiałam się za tym kryjąc niesprawnie zażenowanie, teraz to już podwójnie głupio mi było. No tak, przecież że nie był o mnie i dla mnie. Wiersze pisze się dla takich dziewczyn jak Celine, albo Eve.
- Anatomia. - powiedziałam nagle jakby w potrzebie zmiany tematu. Uniosłam rękę wskazując na księgę na wystawie. - Zastanawiałam się czy powinnam ją wziąć, co prawda to poziom wyższy niż ten w którym jestem teraz, ale wiesz, co jak nie będzie jej już jak będę jej potrzebować potem? - zapytałam, błękitne tęczówki jednak zawieszając na nim, jakbym z twarzy umiała wyczytać za jak wielką wariatkę miał mnie właśnie w tym momencie. Próżną - w dodatku - tak by mi powiedziała ciocia. Uznać, że ktoś napisał dla mnie wiersz.
- No… - zaczęłam zastanawiając się czy serio pyta. - …miłosne? - zapytałam, stwierdziłam trudno było powiedzieć po tonie samym. Pewności w tym nie było wcale, jedynie coraz większe zażenowanie sobą samą. Zerknęłam ponownie na tekst na ultoce. Bo jak inaczej że rozmowy, noce wspólne i nieprzespane i do końca dni i w ogóle. Znów źle zrozumiałam coś? Poprosiłabym wszechświat by ziemię rozstąpił całkiem, ale wiedziałam już że płonne me nadzieje i nie zrobi tego z pewnością - przynajmniej nie dla mnie. Przyjemność na bank sprawiało mu patrzeć jak się męczę.
- Oh. - wypadło w zaskoczeniu. Obrazić. - Oh! - wypadło raz jeszcze kiedy zbliżyłam się krok unosząc rękę, ale nie zacisnęłam jej na jego ramieniu zapewniając, że mnie nie obraził. Ale mówił dalej. - Oh. - wypadło na sam koniec kiedy przyznawał że nie jest o nikim konkretnym, choć zaintonowane inaczej z wybrzmiewającym mimo wszystko… zawodem. Czemu więc jednak… Zamrugałam kilka razy.
- Yhm no tak. - zgodziłam się próbując uśmiechnąć, unosząc rękę, żeby w zdenerwowaniu podrapać palcami po policzku. Tylko wiersz, nic więcej przecież. Wiersze czasem takie były, nie? Tak. Nie? Nie wiedziałam za bardzo. Zerknęłam na litery ponownie.
- Oh nie. - pokręciłam nagle energicznie głową przysuwając do siebie ulotkę bliżej jakby w obawie że zabierze ją przez mój własny nietakt. I serio Neala, może coś innego z twoich ust wypadnie zamiast samych “oh” - zdanie umiesz składać całe. I może dobrze by było naprostować sytuację. - W sensie, podoba mi się. Tylko się wystraszyłam. Znaczy, nie wiersza. To hasło, to Liddy wymyśliła. Ja to w sumie gadałam tylko jak to ja, rozumiesz. Brendan powiedział że ja mam to robić. Chyba dlatego, że dużo osób wie, że ja to ja no i… Ciebie też nie, jak coś. I nie obraziłeś mnie. - pokręciłam przecząco głową energicznie, rozszerzając trochę oczy by potwierdzić własnym słowom. - Powiedziałam fatalnie, bo gdyby to nie był tylko wiersz, to… no… miłość to same problemy, co nie? - zapytałam ale właściwie nie dałam mu czasu na odpowiedź. - I może są takie wiesz, dobre i co nie generują ich wcale, ale wszechświat i przeznaczenie lubią sobie ze mnie kpić. Pewnie siedzą potem i śmieją się z tego jak mi idzie marnie. Więc fatalnie, bo ja problem za problem ściągam za sobą. No i postanowiłam za mąż nie wychodzić wcale. Myślałam że nad tym kontrolę można mieć jakąś, ale po prawdzie wychodzi, że nie można za bardzo i to jeszcze bardziej fatalne. Bo potem ktoś cierpi, zazwyczaj, przeważnie. Albo jedno albo oboje od razu, albo nawet więcej jak ktoś kogoś a tego kogoś też ktoś. I nic się nie da, co nie? W Brenyn na przykład poznałam Brenyn właśnie, znaczy jej ducha i ona kochała Leandra bardzo, ale zabiła go też. Z tej miłości właśnie, znaczy to długo historia jest, ale tak było, widziałam to. I potem trwała tak w Brenyn nie mogąc do niego dołączyć. Kochając go przez wieki i przez wieki cierpiąc. Nie chciałabym… - tak mieć, czy mój ból kiedyś się skończy? - Bo co możesz poradzić… - mówiłam i mówiłam nagle po prostu stojąc. - Więc no, dokądś zmierzam z tą myślą na pewno, ale… - zagubiłam się. Spojrzałam na bok marszcząc nos, brwi, potem spoglądając na Cecila nadal czerwona jak czerwona byłam. - …to po prostu wiersz. - powtórzyłam potakując głową. - Nic więcej. - uśmiechnęłam się lekko, choć trochę niemrawo unosząc rękę żeby założyć za ucho kosmyk rudych włosów. - Oczywiście, że to tylko wiersz. - głupia Neala, zaśmiałam się za tym kryjąc niesprawnie zażenowanie, teraz to już podwójnie głupio mi było. No tak, przecież że nie był o mnie i dla mnie. Wiersze pisze się dla takich dziewczyn jak Celine, albo Eve.
- Anatomia. - powiedziałam nagle jakby w potrzebie zmiany tematu. Uniosłam rękę wskazując na księgę na wystawie. - Zastanawiałam się czy powinnam ją wziąć, co prawda to poziom wyższy niż ten w którym jestem teraz, ale wiesz, co jak nie będzie jej już jak będę jej potrzebować potem? - zapytałam, błękitne tęczówki jednak zawieszając na nim, jakbym z twarzy umiała wyczytać za jak wielką wariatkę miał mnie właśnie w tym momencie. Próżną - w dodatku - tak by mi powiedziała ciocia. Uznać, że ktoś napisał dla mnie wiersz.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Był już czerwony po czubki uszu. Wyznanie miłosne? Caradogowi przyszło wprawdzie nie raz przez myśl, że wierszem można przyznawać się do najgłębszych uczuć, ale sam tego nie robił. Czasem zastanawiał się czy wszystko było z nim w porządku, nie potrafił przypomnieć sobie żeby był w kimś, kiedyś tak naprawdę zakochany. Wyobrażał sobie, co to musi być za uczucie, a to, co wymyślił, przelewał w wiersze. W końcu tyle się o tym naczytał, wszyscy w kółko na ten temat mówili, dziwnym byłoby pominąć w poezji temat, który kształtował ją przez wieki. Ten wykład z literatury nie był jednak najlepszym pomysłem, co potrafił ocenić nawet Cecil. W ogóle miał wrażenie, że wszystko co do tej pory powiedział nie było najlepszy pomysłem, ale zabrnął już za daleko, by się wycofywać (co też nie byłoby dobrym pomysłem. Te w obecnym momencie pozostawały z jakiegoś, tylko im znanego powodu niedysponowane.)
- Oh - tym razem przyszła jego kolej na wydawanie mało konkretnych dźwięków ulgi, gdy jednak okazało się, żę przynajmniej nikogo (jeszcze) nie obraził. A potem na potakiwanie, kiedy Neala zaczęła mówić o miłości. Co on właściwie o tym wiedział innego niż było w wierszach, które kiedyś, dawno temu przeczytał? Nic.
- Ja nie znam się na miłości - przyznał wreszcie dość cicho. - To znaczy wiesz - postanowił poprawić się zanim wyjdzie na oszusta - znam się teoretycznie. Brenyn - powtórzył obce imię spoglądają ca Nealę żeby potwierdzić czy dobrze zapamiętał - i jej Leandr to coś o czym poeci piszą od zawsze. No wiesz, Romeo i Julia i inne takie... No w każdym razie co chcę powiedzieć, to że znam te wszystkie historie i o nich można tak pięknie mówić i układać o nich poematy. Ale jeśli chodzi o taką prawdziwą miłość, to nie znam się za bardzo. Ale tak literacko, to miłość raczej nie kpi z nikogo. Przynajmniej nie taka prawdziwa - dobrnął wreszcie do końca. - Wiesz, tak literacko - a potem wpatrywał się przed siebie zastanawiając się co on właściwie powiedział i co w ogóle planował przekazać w pierwszej kolejności. Miał niepokojące przeczucie, że obie te rzeczy miały znacznie mniej wspólnego niż powinny.
- Wiersz - powtórzył. - Teoretyczny. Bo no... Nie znam się - mówił coraz ciszej aż też wreszcie zamilkł. I tak stali milcząc przez dobrych kilka chwil, bo temat wydawał się skończony, a spojrzenia za ciężkie by je wciąż utrzymywać. Może jednak lepiej by im wyszło rozmawianie o dragach. Na tym Cecil też się nie znał, ale przynajmniej istniała dość nikła szansa, że powiedziałby coś niewłaściwego przez przypadek. Narkotyki były złe i każdy o tym wiedział. No chyba że akurat, w danym momencie, przez chwilę wydawały się odrobinę mniej złe niż zwykle. Ale do tego przecież nie przyznałby się tak głośno i to teraz, gdy akurat nic (i nikt) nie zaburzało jego trzeźwej oceny sytuacji.
Zatopiony w podobnych rozważaniach poskoczył aż na dźwięk głosu Neali. W pierwszej chwili przyszło mu na myśl, że połączenie miłości i anatomii to jeszcze bardziej niezręczny temat niż miłość i poezja, ale na szczęście okazało się, że chodziło o naukę. Caradog z ulgą przyjął nowy kierunek rozmowy. Książki kochał szczególnie za to, że wydawały się bezpieczne.
- W końcu i tak będziesz na tym poziomie - zauważył nad wyraz błyskotliwie. - Poza tym, zawsze możesz nauczyć się czegoś więcej, nawet jeśli nie wszystko zrozumiesz - spojrzał na Nealę z uśmiechem i zatrzymał wzrok na jej niebieskich oczach. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że ktoś mógłby w nich utonąć. Pod wpływem ich błękitu nawet taka prosta metafora przestała być wyświechtana. Zastanowił się chwilę nad odpowiednim rymem. Może Neala nie obrazi się też za wiersz? Tylko tym razem zaznaczy, że to nie wyznanie miłosne już na samym początku. A przynajmniej nie takie prawdziwe. Bo może w gruncie rzeczy Cecil wszystkich kochał po trochu, tak w sam raz, by czerwienić się na myśl, że ktoś mógł się domyślić?
Odchrząknął przywołując rozbiegane myśli do porządku.
- To raczej żadna krzywda mieć więcej podręczników i z nich korzystać. No chyba że miałoby cię to zniechęcić, to wtedy to nie - zastanowił się chwilę, a potem dodał jeszcze z uśmiechem - no a ja na pewno bym się czuł lepiej jakbym wiedział, że moja uzdrowicielka uczy się z Anatomii dla zaawansowanych. To na pewno wzmaga proces zdrowienia, prawda?
Caradog nie znał się na leczeniu, nie miał też pojęcia, jaki zakres materiału znajduje się w książce, którą właśnie polecał Naeli. Ale przynajmniej starał się być (dla odmiany) pomocny.
- Oh - tym razem przyszła jego kolej na wydawanie mało konkretnych dźwięków ulgi, gdy jednak okazało się, żę przynajmniej nikogo (jeszcze) nie obraził. A potem na potakiwanie, kiedy Neala zaczęła mówić o miłości. Co on właściwie o tym wiedział innego niż było w wierszach, które kiedyś, dawno temu przeczytał? Nic.
- Ja nie znam się na miłości - przyznał wreszcie dość cicho. - To znaczy wiesz - postanowił poprawić się zanim wyjdzie na oszusta - znam się teoretycznie. Brenyn - powtórzył obce imię spoglądają ca Nealę żeby potwierdzić czy dobrze zapamiętał - i jej Leandr to coś o czym poeci piszą od zawsze. No wiesz, Romeo i Julia i inne takie... No w każdym razie co chcę powiedzieć, to że znam te wszystkie historie i o nich można tak pięknie mówić i układać o nich poematy. Ale jeśli chodzi o taką prawdziwą miłość, to nie znam się za bardzo. Ale tak literacko, to miłość raczej nie kpi z nikogo. Przynajmniej nie taka prawdziwa - dobrnął wreszcie do końca. - Wiesz, tak literacko - a potem wpatrywał się przed siebie zastanawiając się co on właściwie powiedział i co w ogóle planował przekazać w pierwszej kolejności. Miał niepokojące przeczucie, że obie te rzeczy miały znacznie mniej wspólnego niż powinny.
- Wiersz - powtórzył. - Teoretyczny. Bo no... Nie znam się - mówił coraz ciszej aż też wreszcie zamilkł. I tak stali milcząc przez dobrych kilka chwil, bo temat wydawał się skończony, a spojrzenia za ciężkie by je wciąż utrzymywać. Może jednak lepiej by im wyszło rozmawianie o dragach. Na tym Cecil też się nie znał, ale przynajmniej istniała dość nikła szansa, że powiedziałby coś niewłaściwego przez przypadek. Narkotyki były złe i każdy o tym wiedział. No chyba że akurat, w danym momencie, przez chwilę wydawały się odrobinę mniej złe niż zwykle. Ale do tego przecież nie przyznałby się tak głośno i to teraz, gdy akurat nic (i nikt) nie zaburzało jego trzeźwej oceny sytuacji.
Zatopiony w podobnych rozważaniach poskoczył aż na dźwięk głosu Neali. W pierwszej chwili przyszło mu na myśl, że połączenie miłości i anatomii to jeszcze bardziej niezręczny temat niż miłość i poezja, ale na szczęście okazało się, że chodziło o naukę. Caradog z ulgą przyjął nowy kierunek rozmowy. Książki kochał szczególnie za to, że wydawały się bezpieczne.
- W końcu i tak będziesz na tym poziomie - zauważył nad wyraz błyskotliwie. - Poza tym, zawsze możesz nauczyć się czegoś więcej, nawet jeśli nie wszystko zrozumiesz - spojrzał na Nealę z uśmiechem i zatrzymał wzrok na jej niebieskich oczach. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że ktoś mógłby w nich utonąć. Pod wpływem ich błękitu nawet taka prosta metafora przestała być wyświechtana. Zastanowił się chwilę nad odpowiednim rymem. Może Neala nie obrazi się też za wiersz? Tylko tym razem zaznaczy, że to nie wyznanie miłosne już na samym początku. A przynajmniej nie takie prawdziwe. Bo może w gruncie rzeczy Cecil wszystkich kochał po trochu, tak w sam raz, by czerwienić się na myśl, że ktoś mógł się domyślić?
Odchrząknął przywołując rozbiegane myśli do porządku.
- To raczej żadna krzywda mieć więcej podręczników i z nich korzystać. No chyba że miałoby cię to zniechęcić, to wtedy to nie - zastanowił się chwilę, a potem dodał jeszcze z uśmiechem - no a ja na pewno bym się czuł lepiej jakbym wiedział, że moja uzdrowicielka uczy się z Anatomii dla zaawansowanych. To na pewno wzmaga proces zdrowienia, prawda?
Caradog nie znał się na leczeniu, nie miał też pojęcia, jaki zakres materiału znajduje się w książce, którą właśnie polecał Naeli. Ale przynajmniej starał się być (dla odmiany) pomocny.
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przestąpiłam z nogi na nogę, czując jak w całym ciele mi gorąco i niewygodnie. Oh, na sasanki, jakbym choć raz mogła zachować się normalniej, nie być tak całkiem sobą. Zdecydowanie łatwiej by i w życiu było. Ale nie mogłam, musiałam męczyć się sama ze sobą i sobą innych dręczyć przy okazji też widocznie, bo Caradog czerwienią zdawał się odbijać moją. Ale niewiele mogłam poradzić na to, że myśli same pomknęły tą drogą. Bolesną całkiem, bo wiersz jakoś przypomniał mi o piosence którą dostałam na własność. O melodii, którą pamiętałam wyraźnie, wyznaniu które potwierdził potem po tej felernej imprezie całkiem. Świadomości, że nawet jeśli obok, nasze ścieżki nie będą biegły razem. Odwróciłam jasne tęczówki na bok, mimowolnie nadal czując na tą myśl zawód wiercący się w środku, potwora który próbował przekonać mnie by znaleźć sposób. Mieć to, czego serce chciało.
Drgnęłam, sprawę wyjaśnić należało mimo wszystko. Więc zaczęłam mówić, chaotycznie doskonale wiedząc, choć o sobie próbowałam nie mówić za bardzo. Nic się przecież Neala nie stało. Nie pękło ci serce przez ciebie samą. Nie w innych dłoniach zostało. Lepiej odwołać było się do czegoś innego - kogoś właściwie dokładniej. Myśl naszła mnie samą. Więc mówiłam dalej - paplając, jak nazywała to ciocia. Próbując jakoś nas wyciągnąć z tego w co nieopatrznie wrzuciłam nas sama. Uniosłam trochę brwi, kiedy Caradog przyznał, że na miłości się nie znał, zaskoczona. Bo czy pisarze i poeci nie wiedzieli o niej najwięcej? - Leander. - wtrąciłam poprawiając go. Słuchając uważniej tego co mówił dalej, pozwalając by brwi zeszły mi się ze sobą, mnąc na ustach oczywiste zaprzeczenie tej teorii całej. Nie pozwalając by wargi wygięły mi się całkiem, chociaż chyba drgnęły przypadkiem. Moja kpiła ze mnie strasznie. I prawdziwa była całkiem. James mnie chciał, a ja chciałam jego. I żadne z nas nie mogło tego mieć. Spotkaliśmy się zbyt późno czy może od samego początku nasza droga skazana była na porażkę? Może na walkę poszłam z tym przeznaczeniem całym bez sensu całkiem. Wróciłam tęczówkami do Caradoga, uniosłam wargi w zgadzającym się uśmiechu, ale nie zgadzałam się wcale. W oczach smutek musiał odbijać się wyraźnie. - Literacko, zdecydowanie. - bo ta literacka i w tej literaturze prawdziwa, może nie kpiła właśnie. Może tam pisarze i poeci spełniali swoje marzenia, które spotkała szara rzeczywistość. Może tak im było łatwiej, uciec do innego świata, na kartkę, gdzie nikt się nie domyślił całkiem, gdzie ktoś mógł utożsamić się z tym, co zapisane. Splotłam dłonie przed sobą, nadal przytrzymując kartkę. Wiersz, no jasne. Teoretyczny - jak najbardziej. Potaknęłam głową milknąc całkiem.
Co dalej? Coś być powinno, żeby nie zostawić nas w tej niezręczności całkiem. Ale pomysł choć nie zły w realizacji mojej wypadł fatalnie. Rozszerzyłam odrobinę oczy, niebieskimi tęczówkami wpatrując się w Caradoga. Zerknęłam na książkę z powątpiewaniem. Niby miał rację. Pozwoliłam zejść się brwią wracając tęczówkami do niego, krzyżując je z tymi brązowymi. W kolorze niby podobnymi do Jima, a jednak innymi całkiem. Miłe były, łagodne i wyrozumiałe. Spokojne jakby całkiem. Uśmiechnęłam się. - Nie, raczej nie. - powiedziałam wyraźnie zastanawiając się nad tematem. Wzrok przesuwając znów na książkę, na wystawie. Dłonie splatając za plecami. Nie na długo, bo zaraz rozplotłam ręce, żeby zgarnąć z policzka kosmyk rudych włosów słuchając tego co mówił patrząc się nadal na tomiszcze za szybą. Kolejne słowa sprawiły, że zerknęłam na Caradoga z niedowierzaniem unosząc brwi, by zaraz zaśmiać się. - Szczerze wątpię, że to w ten sposób działa właśnie. - powiedziałam po chwili zgodnie z prawdą. - Ale zawsze możesz mnie zawołać, albo odwiedzić kiedy coś się stanie. - zaproponowałam wracając do niego tęczówkami. - Chyba podjęłam już decyzję, co zrobię ze sobą dalej. Chcę pomagać, a to mi idzie całkiem sprawnie; w sensie - leczenie. Przynajmniej Ted tak mówi. - dodałam wzruszając lekko ramionami. - Myślałeś wcześniej o tym, że staniesz się tym kim dzisiaj jesteś? - zapytałam filozoficznie spoglądając na niebo nad nami.
Drgnęłam, sprawę wyjaśnić należało mimo wszystko. Więc zaczęłam mówić, chaotycznie doskonale wiedząc, choć o sobie próbowałam nie mówić za bardzo. Nic się przecież Neala nie stało. Nie pękło ci serce przez ciebie samą. Nie w innych dłoniach zostało. Lepiej odwołać było się do czegoś innego - kogoś właściwie dokładniej. Myśl naszła mnie samą. Więc mówiłam dalej - paplając, jak nazywała to ciocia. Próbując jakoś nas wyciągnąć z tego w co nieopatrznie wrzuciłam nas sama. Uniosłam trochę brwi, kiedy Caradog przyznał, że na miłości się nie znał, zaskoczona. Bo czy pisarze i poeci nie wiedzieli o niej najwięcej? - Leander. - wtrąciłam poprawiając go. Słuchając uważniej tego co mówił dalej, pozwalając by brwi zeszły mi się ze sobą, mnąc na ustach oczywiste zaprzeczenie tej teorii całej. Nie pozwalając by wargi wygięły mi się całkiem, chociaż chyba drgnęły przypadkiem. Moja kpiła ze mnie strasznie. I prawdziwa była całkiem. James mnie chciał, a ja chciałam jego. I żadne z nas nie mogło tego mieć. Spotkaliśmy się zbyt późno czy może od samego początku nasza droga skazana była na porażkę? Może na walkę poszłam z tym przeznaczeniem całym bez sensu całkiem. Wróciłam tęczówkami do Caradoga, uniosłam wargi w zgadzającym się uśmiechu, ale nie zgadzałam się wcale. W oczach smutek musiał odbijać się wyraźnie. - Literacko, zdecydowanie. - bo ta literacka i w tej literaturze prawdziwa, może nie kpiła właśnie. Może tam pisarze i poeci spełniali swoje marzenia, które spotkała szara rzeczywistość. Może tak im było łatwiej, uciec do innego świata, na kartkę, gdzie nikt się nie domyślił całkiem, gdzie ktoś mógł utożsamić się z tym, co zapisane. Splotłam dłonie przed sobą, nadal przytrzymując kartkę. Wiersz, no jasne. Teoretyczny - jak najbardziej. Potaknęłam głową milknąc całkiem.
Co dalej? Coś być powinno, żeby nie zostawić nas w tej niezręczności całkiem. Ale pomysł choć nie zły w realizacji mojej wypadł fatalnie. Rozszerzyłam odrobinę oczy, niebieskimi tęczówkami wpatrując się w Caradoga. Zerknęłam na książkę z powątpiewaniem. Niby miał rację. Pozwoliłam zejść się brwią wracając tęczówkami do niego, krzyżując je z tymi brązowymi. W kolorze niby podobnymi do Jima, a jednak innymi całkiem. Miłe były, łagodne i wyrozumiałe. Spokojne jakby całkiem. Uśmiechnęłam się. - Nie, raczej nie. - powiedziałam wyraźnie zastanawiając się nad tematem. Wzrok przesuwając znów na książkę, na wystawie. Dłonie splatając za plecami. Nie na długo, bo zaraz rozplotłam ręce, żeby zgarnąć z policzka kosmyk rudych włosów słuchając tego co mówił patrząc się nadal na tomiszcze za szybą. Kolejne słowa sprawiły, że zerknęłam na Caradoga z niedowierzaniem unosząc brwi, by zaraz zaśmiać się. - Szczerze wątpię, że to w ten sposób działa właśnie. - powiedziałam po chwili zgodnie z prawdą. - Ale zawsze możesz mnie zawołać, albo odwiedzić kiedy coś się stanie. - zaproponowałam wracając do niego tęczówkami. - Chyba podjęłam już decyzję, co zrobię ze sobą dalej. Chcę pomagać, a to mi idzie całkiem sprawnie; w sensie - leczenie. Przynajmniej Ted tak mówi. - dodałam wzruszając lekko ramionami. - Myślałeś wcześniej o tym, że staniesz się tym kim dzisiaj jesteś? - zapytałam filozoficznie spoglądając na niebo nad nami.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
To całe zamieszanie, wszystko o czym mówili było już tak odległe od wiersza, od którego ten cały ambaras się zaczął. A jednocześnie to czy nie o tym był ten utwór? O rozmowie mimo wszystko i nade wszystko. O dzieleniu słów nawet kiedy nie można dzielić już świata. Teraz, kiedy wyjaśnili sobie, że nie byli sobą romantycznie zainteresowani, bezpiecznie mógł Cecil przyznać, że gdyby miał z kimś utknąć w niekończącej się rozmowie, Neala wcale nie była złym wyborem. Może w jej trakcie zrozumiałby, dlaczego chociaż mu przytakuje i słucha, poprawiając imiona bohaterów historii, to patrzy na niego tak smutno. Ale jeszcze nie rozumiał i nie pytał, bo nie była mu winna swoich emocji.
Caradog niewiele wiedział o romantycznej miłości innej niż ta z książek. Ale to przecież tylko jeden jej rodzaj. Cecil kochał swoich rodziców i rodzeństwo. Kochał swoich przyjaciół. I te uczucia nie mogły kpić. Mogły boleć, to z pewnością, przeczytał dość książek by to rozumieć. Ale nie kpiły, w to Caradog nie wierzył i nie przyszło mu do głowy nawet, że Neala mogłaby uważać inaczej. Jeżeli literatura się na czymś znała, to na pewno na nieszczęśliwych miłościach. A te były wielkie i dramatyczne, i prowadziły do katuszy, i wszystkiego innego po drodze też. Ale ostatecznie (zazwyczaj) zwyciężały. A jeżeli nie (rzadziej) to przynajmniej były szczere i wielkie, i dodawało im to przepięknego tragizmu, o którym później mogli marzyć młodzi poeci, którzy z miłości znali tylko teorię. I oto był. Na tym zdecydował się na zakończenie wywodów o teoretycznych aspektach kochania, bo im dłużej mówił, tym bardziej miał poczucie, że zaczyna sam gubić się w zawiłościach wszystkich rodzajów uczuć istniejących na świecie. Jak to się w ludziach w ogóle mieści?
Odpowiedział na jej uśmiech własnym.
- Zapamiętam sobie - odparł na deklarację gotowości do służenia pomocą medyczną. Miał niejasne przeczucie, że może mu się to niebawem przydać. Dobrze mieć wśród przyjaciół uzdrowicieli. Tak zawsze powtarzał mu ojciec.
- Mogę się zrewanżować wierszem - uśmiechnął się szerzej. To nie tak, że potrafił coś więcej, oprócz pisania i mógł na przykład zaoferować jej, że jeśli będzie potrzebowała, to przygotuje jej świstoklik. Albo założy zabezpieczenia na dom. Albo chociaż uszyje modną tiarę (czy w ogóle istniało coś takiego jak "modna tiara"?). Ale mógł napisać krótki wiersz i liczyć na to, że poprawi jej humor. - Myślę, że będziesz świetną uzdrowicielką - dodał szczerze, chociaż zupełnie nie znając się na leczeniu i nie mając żadnych podstaw by oceniać czyjeś kompetencje lecznicze. - Tym bardziej warto mieć Anatomię dla zaawansowanych, przyda ci się prędzej niż później.
Na pytanie Neali zmarszczył brwi i wpatrzył nieobecnie w przestrzeń. Czy on kiedyś myślał kim stanie się w przyszłości? On po prostu był.
- Nie wiem - zaczął. - Chyba nie? Nie planowałem nigdy, że zostanę poetą, tak wyszło - powiedział, potem zamyślił się głębiej. - A co do tego kim się stanę... - zamilkł na moment - nie wiem, chyba w ogóle nie jestem tym, kim planowałem - przyznał wreszcie, marszcząc brwi.
Mały Cecil marzył o byciu wielkim czarodziejem i lataniu bez miotły. Chciał być znany i szanowany za swoje umiejętności magiczne. Wynaleźć lek na każdą chorobę. Zaprowadzić wreszcie sprawiedliwość na świecie jednym czarem. Wymyślić eliksir, który zapewnia nieśmiertelność. I nie był na dobrej drodze do żadnej z tych rzeczy. Kiedy był trochę starszy zapragnął zostać nauczycielem w Hogwarcie. Ale świat zupełnie nie działał tak jak wyobrażał go sobie jak miał lat pięć, dziesięć czy piętnaście. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia. Został poetą. I był szczęśliwy.
- Nie podjąłem nigdy decyzji o tym, kim będę - powiedział wreszcie powoli, wraz ze słowami formując dopiero myśli. - Jestem sumą setek drobnych wyborów, których dokonałem w życiu. I część z nich była dobra, część była zła, ale ogólnie podoba mi się ścieżka, którą wytyczyły. Wiesz o co mi chodzi?
Popatrzył na Nealę zamyślony, ale uważny. Bardzo chciał wyjaśnić, co miał na myśli, ale nie był pewien czy wyszukiwał dobre słowa.
- Na przykład ten podręcznik. To czy go kupisz, czy nie, jest w sumie mało istotną decyzją. Ale jak za dziesięć lat uratujesz komuś życie, to właśnie te wszystkie małe wybory - kupno podręcznika, przeczytanie rozdziału, nauczenie się odpowiedniego czaru, one wszystkie złożą się na to, co zrobisz. To tak jak z wierszami, kiedyś postanowiłem coś napisać, potem komuś pokazać, później wysłać je do gazety. I tak gdzieś po drodze zostałem poetą - uśmiechnął się lekko. - Ma to sens?
Miał nadzieję, że miało, bo na ten dzień zdecydowanie wystarczająco naczerwienił się już przed Nealą z zażenowania. Z drugiej strony w swoim sercu czuł, że miał rację. Przynajmniej co do siebie samego, nawet jeśli miałby być jedynym człowiekiem na świecie, który tak go postrzegał.
Caradog niewiele wiedział o romantycznej miłości innej niż ta z książek. Ale to przecież tylko jeden jej rodzaj. Cecil kochał swoich rodziców i rodzeństwo. Kochał swoich przyjaciół. I te uczucia nie mogły kpić. Mogły boleć, to z pewnością, przeczytał dość książek by to rozumieć. Ale nie kpiły, w to Caradog nie wierzył i nie przyszło mu do głowy nawet, że Neala mogłaby uważać inaczej. Jeżeli literatura się na czymś znała, to na pewno na nieszczęśliwych miłościach. A te były wielkie i dramatyczne, i prowadziły do katuszy, i wszystkiego innego po drodze też. Ale ostatecznie (zazwyczaj) zwyciężały. A jeżeli nie (rzadziej) to przynajmniej były szczere i wielkie, i dodawało im to przepięknego tragizmu, o którym później mogli marzyć młodzi poeci, którzy z miłości znali tylko teorię. I oto był. Na tym zdecydował się na zakończenie wywodów o teoretycznych aspektach kochania, bo im dłużej mówił, tym bardziej miał poczucie, że zaczyna sam gubić się w zawiłościach wszystkich rodzajów uczuć istniejących na świecie. Jak to się w ludziach w ogóle mieści?
Odpowiedział na jej uśmiech własnym.
- Zapamiętam sobie - odparł na deklarację gotowości do służenia pomocą medyczną. Miał niejasne przeczucie, że może mu się to niebawem przydać. Dobrze mieć wśród przyjaciół uzdrowicieli. Tak zawsze powtarzał mu ojciec.
- Mogę się zrewanżować wierszem - uśmiechnął się szerzej. To nie tak, że potrafił coś więcej, oprócz pisania i mógł na przykład zaoferować jej, że jeśli będzie potrzebowała, to przygotuje jej świstoklik. Albo założy zabezpieczenia na dom. Albo chociaż uszyje modną tiarę (czy w ogóle istniało coś takiego jak "modna tiara"?). Ale mógł napisać krótki wiersz i liczyć na to, że poprawi jej humor. - Myślę, że będziesz świetną uzdrowicielką - dodał szczerze, chociaż zupełnie nie znając się na leczeniu i nie mając żadnych podstaw by oceniać czyjeś kompetencje lecznicze. - Tym bardziej warto mieć Anatomię dla zaawansowanych, przyda ci się prędzej niż później.
Na pytanie Neali zmarszczył brwi i wpatrzył nieobecnie w przestrzeń. Czy on kiedyś myślał kim stanie się w przyszłości? On po prostu był.
- Nie wiem - zaczął. - Chyba nie? Nie planowałem nigdy, że zostanę poetą, tak wyszło - powiedział, potem zamyślił się głębiej. - A co do tego kim się stanę... - zamilkł na moment - nie wiem, chyba w ogóle nie jestem tym, kim planowałem - przyznał wreszcie, marszcząc brwi.
Mały Cecil marzył o byciu wielkim czarodziejem i lataniu bez miotły. Chciał być znany i szanowany za swoje umiejętności magiczne. Wynaleźć lek na każdą chorobę. Zaprowadzić wreszcie sprawiedliwość na świecie jednym czarem. Wymyślić eliksir, który zapewnia nieśmiertelność. I nie był na dobrej drodze do żadnej z tych rzeczy. Kiedy był trochę starszy zapragnął zostać nauczycielem w Hogwarcie. Ale świat zupełnie nie działał tak jak wyobrażał go sobie jak miał lat pięć, dziesięć czy piętnaście. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia. Został poetą. I był szczęśliwy.
- Nie podjąłem nigdy decyzji o tym, kim będę - powiedział wreszcie powoli, wraz ze słowami formując dopiero myśli. - Jestem sumą setek drobnych wyborów, których dokonałem w życiu. I część z nich była dobra, część była zła, ale ogólnie podoba mi się ścieżka, którą wytyczyły. Wiesz o co mi chodzi?
Popatrzył na Nealę zamyślony, ale uważny. Bardzo chciał wyjaśnić, co miał na myśli, ale nie był pewien czy wyszukiwał dobre słowa.
- Na przykład ten podręcznik. To czy go kupisz, czy nie, jest w sumie mało istotną decyzją. Ale jak za dziesięć lat uratujesz komuś życie, to właśnie te wszystkie małe wybory - kupno podręcznika, przeczytanie rozdziału, nauczenie się odpowiedniego czaru, one wszystkie złożą się na to, co zrobisz. To tak jak z wierszami, kiedyś postanowiłem coś napisać, potem komuś pokazać, później wysłać je do gazety. I tak gdzieś po drodze zostałem poetą - uśmiechnął się lekko. - Ma to sens?
Miał nadzieję, że miało, bo na ten dzień zdecydowanie wystarczająco naczerwienił się już przed Nealą z zażenowania. Z drugiej strony w swoim sercu czuł, że miał rację. Przynajmniej co do siebie samego, nawet jeśli miałby być jedynym człowiekiem na świecie, który tak go postrzegał.
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odetchnęłam odrobinę, bo mimo tego, że strasznie się wygłupiłam - kolejny raz - to Caradog nadal stał obok. To sprawiało, że nawet uśmiechnąć pewnie byłabym się w stanie. Lżej mi było, skoro już wiedział. Tak lepiej przecież było. Bo byłam pewna, że moja miłość w jedną stronę tylko żyła, że życie spędzę tęskniąc za czymś, czego nigdy nie mogłam mieć, co właściwie od początku było całkiem przegrane. Z nadzieją, że istotnie w kolejne życie - następne - w końcu będzie nasze. Uniosłam rękę, zakładając rudy kosmyk włosów za ucho.
Szczęśliwie dla nas, temat miłości jako takiej w miarę odpływał - a może odsuwał się po prostu. Tak lepiej było. Tak. Z pewnością. Nie miałam o niej zbyt wiele dobrego do powiedzenia. Pierwsze podrygi serca, pierwsze zauroczenia powinny być chyba wypełnione radością - tak przynajmniej w książkach było - albo tam przynajmniej dobrze się kończyło. Moje takie nie było. A cała reszta była jednym wielkim zbiorem nieporozumień. Rozciągnęłam wargi w uśmiechu potakując krótko głową, kiedy Cecil obiecał zapamiętać moją ofertę, rozciągając wargi w uśmiechu, sprawiając że piegi na policzkach poruszyły się wraz z gestem.
- Może fraszką o moich nie-miłosnych perypetiach. - zastanowiłam się z rozbawieniem. Uniosłam rękę przykładając w teatralnym zastanowieniu brodę do twarzy. - O grzybach w occie i herbatach na głowie. Kto by pomyślał że miłości mogą być warzywno-owocowe. - rzuciłam krótkim na próbę rymowanym tekstem i zaśmiałam się odrobinę. Spoważniałam jednak zaraz. - Jeśli nie zapaplam pacjentów na śmierć to powinno mi się udać. - zgodziłam się zaplatając dłonie za plecami. - Ciocia mówi, że gadam za dużo. Ale znów, jak milczeć bardziej, kiedy tyle rzeczy jeszcze można wiesz… poznać? - zapytałam go spoglądając ponownie na witrynę. Marszcząc brwi znów ponownie. W końcu potaknęłam głową. - Masz rację. - zgodziłam się ostatecznie. - Kupię ją wracając do domu. - orzekłam podejmując w końcu ostateczną decyzję.
- Tak. - potwierdziłam po wysłuchaniu kolejnych słów Caradoga. - Ale to też trochę zabawne, co nie? - zapytałam potakując ze zrozumieniem głową. - Byłam przekonana że uprę się i pójdę na kurs aurorski mimo sprzeciwu cioci. Może nawet z domu ucieknę, by zrealizować plany. - przyznawałam na głos nadal patrząc w chmury, splatając dłonie za sobą, ostrożnie, żeby nie podrzeć przypadkiem ulotki, którą mi podarował. A może oddał. A wszystko jakoś złożyło się inaczej.
- Ma, oczywiście że ma. - potaknęłam z zaangażowaniem głową, dopiero teraz spoglądając na niego, ale nie opuściłam ani głowy, ani brody, przekrzywiając jedynie trochę głowę tak by jasne tęczówki mogły trafić prosto na te jego. - Brendan powiedziałby, że to - nabrałam trochę powietrza w policzki robiąc niby poważną minę - konsekwencje wyborów których dokonaliśmy wcześniej. - zmarszczyłam odrobię chmurnie brwi, ale zaraz zburzyłam całość uśmiechem. - A z drugiej strony, zastanawiam się, czy to naprawdę kwestia naszych wybór, czy może ścieżki dla nas zostały wytyczone już wcześniej. - odsunęłam spojrzenie wracając nim na niebo. - Jakiś czas temu próbowałam z nim walczyć - przeznaczeniem. - przyznałam biorąc wdech w płuca. Teraz chyba zdecydowałam się z nim już pogodzić. Może nie całkiem, ale nie byłam już taka pewna, że wszystko pod swoją kontrolę wziąć mogę. Serca nie mogłam. To był największy problem. - Ale nie poszło mi to za dobrze. - westchnęłam trochę ciężej - czas się było pogodzić z tym, że przegrałam z kretesem. Wierzgałam rękami niezdolna właściwie nic zrobić z tym konkretnie. - Choć znów z drugiej strony jeśli ono naprawdę istnieje, może powinnam być mu wdzięczna, poznałam wspaniałych ludzi. I duchy. - uniosłam łagodnie kącik ust ku górze na wspomnienie Brenyn. Miałam nadzieję, że gdziekolwiek nie była, mogła w końcu być ze swoim ukochanym.
Szczęśliwie dla nas, temat miłości jako takiej w miarę odpływał - a może odsuwał się po prostu. Tak lepiej było. Tak. Z pewnością. Nie miałam o niej zbyt wiele dobrego do powiedzenia. Pierwsze podrygi serca, pierwsze zauroczenia powinny być chyba wypełnione radością - tak przynajmniej w książkach było - albo tam przynajmniej dobrze się kończyło. Moje takie nie było. A cała reszta była jednym wielkim zbiorem nieporozumień. Rozciągnęłam wargi w uśmiechu potakując krótko głową, kiedy Cecil obiecał zapamiętać moją ofertę, rozciągając wargi w uśmiechu, sprawiając że piegi na policzkach poruszyły się wraz z gestem.
- Może fraszką o moich nie-miłosnych perypetiach. - zastanowiłam się z rozbawieniem. Uniosłam rękę przykładając w teatralnym zastanowieniu brodę do twarzy. - O grzybach w occie i herbatach na głowie. Kto by pomyślał że miłości mogą być warzywno-owocowe. - rzuciłam krótkim na próbę rymowanym tekstem i zaśmiałam się odrobinę. Spoważniałam jednak zaraz. - Jeśli nie zapaplam pacjentów na śmierć to powinno mi się udać. - zgodziłam się zaplatając dłonie za plecami. - Ciocia mówi, że gadam za dużo. Ale znów, jak milczeć bardziej, kiedy tyle rzeczy jeszcze można wiesz… poznać? - zapytałam go spoglądając ponownie na witrynę. Marszcząc brwi znów ponownie. W końcu potaknęłam głową. - Masz rację. - zgodziłam się ostatecznie. - Kupię ją wracając do domu. - orzekłam podejmując w końcu ostateczną decyzję.
- Tak. - potwierdziłam po wysłuchaniu kolejnych słów Caradoga. - Ale to też trochę zabawne, co nie? - zapytałam potakując ze zrozumieniem głową. - Byłam przekonana że uprę się i pójdę na kurs aurorski mimo sprzeciwu cioci. Może nawet z domu ucieknę, by zrealizować plany. - przyznawałam na głos nadal patrząc w chmury, splatając dłonie za sobą, ostrożnie, żeby nie podrzeć przypadkiem ulotki, którą mi podarował. A może oddał. A wszystko jakoś złożyło się inaczej.
- Ma, oczywiście że ma. - potaknęłam z zaangażowaniem głową, dopiero teraz spoglądając na niego, ale nie opuściłam ani głowy, ani brody, przekrzywiając jedynie trochę głowę tak by jasne tęczówki mogły trafić prosto na te jego. - Brendan powiedziałby, że to - nabrałam trochę powietrza w policzki robiąc niby poważną minę - konsekwencje wyborów których dokonaliśmy wcześniej. - zmarszczyłam odrobię chmurnie brwi, ale zaraz zburzyłam całość uśmiechem. - A z drugiej strony, zastanawiam się, czy to naprawdę kwestia naszych wybór, czy może ścieżki dla nas zostały wytyczone już wcześniej. - odsunęłam spojrzenie wracając nim na niebo. - Jakiś czas temu próbowałam z nim walczyć - przeznaczeniem. - przyznałam biorąc wdech w płuca. Teraz chyba zdecydowałam się z nim już pogodzić. Może nie całkiem, ale nie byłam już taka pewna, że wszystko pod swoją kontrolę wziąć mogę. Serca nie mogłam. To był największy problem. - Ale nie poszło mi to za dobrze. - westchnęłam trochę ciężej - czas się było pogodzić z tym, że przegrałam z kretesem. Wierzgałam rękami niezdolna właściwie nic zrobić z tym konkretnie. - Choć znów z drugiej strony jeśli ono naprawdę istnieje, może powinnam być mu wdzięczna, poznałam wspaniałych ludzi. I duchy. - uniosłam łagodnie kącik ust ku górze na wspomnienie Brenyn. Miałam nadzieję, że gdziekolwiek nie była, mogła w końcu być ze swoim ukochanym.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy skończyli rozmawiać o miłości, Nela się do niego uśmiechnęła, odpowiedział więc tym samym, zadowolony, że udało im się ostatecznie pozostawić grząski grunt za sobą.
- Grzyby w occie i herbata brzmią jak rzeczy warte wiersza - przyznał z wesołością w głosie, już zaczynając planować odpowiednią fraszkę. Musiał mieć ją gotową na wypadek zwrócenia się do Neli o pomoc uzdrowicielską. Skoro już obiecał, to przecież nie będzie mógł się wycofać.
- Moim zdaniem wcale nie mówisz za dużo - wzruszył ramionami. - Ja często nie wiem, co powiedzieć. To jest dar, umieć tak mówić bez skrępowania, zawsze mieć gotowe słowa na podorędziu.
Cecil, pomimo bycia poetą, nie był szczególnym gadułą. Nie potrafił wymyślać historii i oczarowywać towarzystwa pięknymi opowieściami płynącymi z jego ust. Żeby coś powiedzieć, musiał o tym pomyśleć. Dlatego lubił wiersze. Ich forma wymagała przygotowania, uważnego ułożenia, przetrawienia tego, co rzeczywiście leżało mu na sercu i upewnienia się, że brzmi to tak, jak powinno. I dopiero wtedy trafiało do kogoś innego. Po szczegółowej obróbce. A i tak nie zawsze udawało się uniknąć nieporozumień. A co dopiero z takim spontanicznym mówieniem, kiedy trzeba bardzo szybko myśleć o wypowiadanych słowach, a i tak się za nimi nie nadążało.
- Nie chcesz już być aurorem? - Zapytał z ciekawością w głosie. - Czy jednak nie chcesz narażać się cioci?
Prawdziwą tragedią tego świata było to, że ludzie stworzeni do danego życia, rezygnowali z niego, bo z różnych powodów musieli. W sercu Cecila rodził się bunt za każdym razem, kiedy słuchał o niespełnionych marzeniach, które nie przeżywały starcia z dorosłością. Rzeczywistość weryfikowała plany, wiedział o tym. Ale nie powinna odzierać z pragnień serca. Gorąco w to wierzył. Ale Cecil był poetą i nigdy miał do końca nie dorosnąć.
Zaśmiał się na widok poważnej miny Neli, która udawała Brendana.
- Brzmi jak mądry człowiek - odpowiedział i także zapatrzył się w przestrzeń. Czy to wszystko, co działo się wokół niego było spisane w jakichś gwiazdach? Albo czyimś notatniczku, w którym całą stronę poświęcono życiu mało istotnego poety, który miał serce większe od rozumu?
- Nie wiem czy przeznaczenie istnieje - skrzywił się. - No bo to by było strasznie okrutne, prawda? Tyle niewinnych ludzi umiera bez powodu. Jeżeli tak ma być, jeżeli nic nie możemy z tym zrobić, to nie warto się starać. A jak nie warto się starać, to musimy na to wszystko patrzeć i nic nie możemy zrobić. I nagle nie jesteśmy w ogóle innych od tych, którzy zabijają i niszczą. I może nie ma wtedy dobrych ani złych, ale taki świat jest chyba gorszy niż kiedy to my podejmujemy decyzje. No bo nasze decyzje można zmienić. A przeznaczenie jest za wielkie, żebyśmy cokolwiek mogli.
Zamilkł cały czas wpatrując się w przestrzeń. A potem spojrzał na Nelę i zrobiło mu się głupio.
- Przepraszam, nie chciałem cię tak zamęczać swoimi przemyśleniami filozoficznymi. Przeznaczenie czy nie, cieszę się, że się spotkaliśmy i nie chciałbym żebyś ty uważała inaczej - lżejszym głosem i uśmiechem spróbował przegnać nazbyt poważną atmosferę, która się między nimi zalęgła. O sensie życia nie rozmawia się przecież rano. Trzeba z tym poczekać przynajmniej do popołudnia. W dobrym guście jest do tego zapalić papierosa i być niewyspanym. Zdecydowanie nie robi się tego przed antykwariatem, z samego rana i bez ani jednej używki w krwi. Sensowi życia należy się też odpowiednie decorum. I kto jak kto, ale poeta naprawdę powinien zdawać sobie z tego sprawę.
- Grzyby w occie i herbata brzmią jak rzeczy warte wiersza - przyznał z wesołością w głosie, już zaczynając planować odpowiednią fraszkę. Musiał mieć ją gotową na wypadek zwrócenia się do Neli o pomoc uzdrowicielską. Skoro już obiecał, to przecież nie będzie mógł się wycofać.
- Moim zdaniem wcale nie mówisz za dużo - wzruszył ramionami. - Ja często nie wiem, co powiedzieć. To jest dar, umieć tak mówić bez skrępowania, zawsze mieć gotowe słowa na podorędziu.
Cecil, pomimo bycia poetą, nie był szczególnym gadułą. Nie potrafił wymyślać historii i oczarowywać towarzystwa pięknymi opowieściami płynącymi z jego ust. Żeby coś powiedzieć, musiał o tym pomyśleć. Dlatego lubił wiersze. Ich forma wymagała przygotowania, uważnego ułożenia, przetrawienia tego, co rzeczywiście leżało mu na sercu i upewnienia się, że brzmi to tak, jak powinno. I dopiero wtedy trafiało do kogoś innego. Po szczegółowej obróbce. A i tak nie zawsze udawało się uniknąć nieporozumień. A co dopiero z takim spontanicznym mówieniem, kiedy trzeba bardzo szybko myśleć o wypowiadanych słowach, a i tak się za nimi nie nadążało.
- Nie chcesz już być aurorem? - Zapytał z ciekawością w głosie. - Czy jednak nie chcesz narażać się cioci?
Prawdziwą tragedią tego świata było to, że ludzie stworzeni do danego życia, rezygnowali z niego, bo z różnych powodów musieli. W sercu Cecila rodził się bunt za każdym razem, kiedy słuchał o niespełnionych marzeniach, które nie przeżywały starcia z dorosłością. Rzeczywistość weryfikowała plany, wiedział o tym. Ale nie powinna odzierać z pragnień serca. Gorąco w to wierzył. Ale Cecil był poetą i nigdy miał do końca nie dorosnąć.
Zaśmiał się na widok poważnej miny Neli, która udawała Brendana.
- Brzmi jak mądry człowiek - odpowiedział i także zapatrzył się w przestrzeń. Czy to wszystko, co działo się wokół niego było spisane w jakichś gwiazdach? Albo czyimś notatniczku, w którym całą stronę poświęcono życiu mało istotnego poety, który miał serce większe od rozumu?
- Nie wiem czy przeznaczenie istnieje - skrzywił się. - No bo to by było strasznie okrutne, prawda? Tyle niewinnych ludzi umiera bez powodu. Jeżeli tak ma być, jeżeli nic nie możemy z tym zrobić, to nie warto się starać. A jak nie warto się starać, to musimy na to wszystko patrzeć i nic nie możemy zrobić. I nagle nie jesteśmy w ogóle innych od tych, którzy zabijają i niszczą. I może nie ma wtedy dobrych ani złych, ale taki świat jest chyba gorszy niż kiedy to my podejmujemy decyzje. No bo nasze decyzje można zmienić. A przeznaczenie jest za wielkie, żebyśmy cokolwiek mogli.
Zamilkł cały czas wpatrując się w przestrzeń. A potem spojrzał na Nelę i zrobiło mu się głupio.
- Przepraszam, nie chciałem cię tak zamęczać swoimi przemyśleniami filozoficznymi. Przeznaczenie czy nie, cieszę się, że się spotkaliśmy i nie chciałbym żebyś ty uważała inaczej - lżejszym głosem i uśmiechem spróbował przegnać nazbyt poważną atmosferę, która się między nimi zalęgła. O sensie życia nie rozmawia się przecież rano. Trzeba z tym poczekać przynajmniej do popołudnia. W dobrym guście jest do tego zapalić papierosa i być niewyspanym. Zdecydowanie nie robi się tego przed antykwariatem, z samego rana i bez ani jednej używki w krwi. Sensowi życia należy się też odpowiednie decorum. I kto jak kto, ale poeta naprawdę powinien zdawać sobie z tego sprawę.
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Antykwariat "Nić Ariadny"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Aleja kupiecka