Morsmordre :: Devon :: Plymouth
Zamknięta destylarnia ginu
AutorWiadomość
Zamknięta destylarnia ginu
Otwarta na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku destylarnia prędko stała się perłą w ekonomicznej, lądowej koronie Plymouth. To właśnie tu produkowano najchętniej spożywany gin, który zasłynął nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i poza jej granicami, co wielu dziś przypisuje połączeniu mugolskiej sztuki gorzelnictwa z magiczną świadomością warzenia wszelkiego rodzaju mikstur.
Niedługo przed wybuchem wojny główny budynek Black Friars Distillery przeniesiono do większego punktu nieopodal, ten natomiast zamknięto, choć oprócz kłódki w drzwiach nie pozostawiono tam innych zabezpieczeń. Większość sprzętu zdatnego do użytku wykorzystano w miejscu nowej destylarni, natomiast sprzęt zbyt zużyty, praktycznie nie do odratowania, pozostawiono tutaj, w środku, by kurzył się zapomniany i niepotrzebny. Pomiędzy spróchniałymi beczkami w kącie jednego z większych pomieszczeń zachowało się także leciwe radio czarodziejskiej rozgłośni.
W tylnych drzwiach prowadzących do budynku łańcuchy i kłódka nie sprostały zainteresowaniu okolicznej młodzieży, która uporała się z zamkiem i dostała się do środka, by czasem przesiadywać tam nawet po zachodzie słońca. Niekiedy miejsce służy także ludziom doświadczonym wojną, którzy nie mają się gdzie podziać - przez kilka dni zaszywają się wówczas właśnie w porzuconej części destylarni.
Niedługo przed wybuchem wojny główny budynek Black Friars Distillery przeniesiono do większego punktu nieopodal, ten natomiast zamknięto, choć oprócz kłódki w drzwiach nie pozostawiono tam innych zabezpieczeń. Większość sprzętu zdatnego do użytku wykorzystano w miejscu nowej destylarni, natomiast sprzęt zbyt zużyty, praktycznie nie do odratowania, pozostawiono tutaj, w środku, by kurzył się zapomniany i niepotrzebny. Pomiędzy spróchniałymi beczkami w kącie jednego z większych pomieszczeń zachowało się także leciwe radio czarodziejskiej rozgłośni.
W tylnych drzwiach prowadzących do budynku łańcuchy i kłódka nie sprostały zainteresowaniu okolicznej młodzieży, która uporała się z zamkiem i dostała się do środka, by czasem przesiadywać tam nawet po zachodzie słońca. Niekiedy miejsce służy także ludziom doświadczonym wojną, którzy nie mają się gdzie podziać - przez kilka dni zaszywają się wówczas właśnie w porzuconej części destylarni.
| 17 lipca
Jak Roger powoli zaczynał odkrywać, zapotrzebowanie na doświadczonego śledczego było dość duże. Od kiedy rodzina zaczęła mu pomagać puszczać wici, zaczynał dostawać coraz to kolejne zlecenia. Część z nich dotyczyła wyjątkowo drobnych spraw, takich jak odnalezienie zagubionego zegarka, inne związane były z pomniejszymi kradzieżami (i tych było zdecydowanie najwięcej), a jeszcze inne z zaginięciami ludzi. Podziemnie Ministerstwo chyba nie dawało sobie rady z rozwiązywaniem pomniejszych spraw, skupiając się raczej na tych związanych bezpośrednio z wojną, a przynajmniej tak domniemywał Bennett.
Dlatego już od kilku dni pracował nad jedną sprawą dotyczącą zaginięcia młodego chłopaka. Młodzieniec nazywał się Trevor i miał dziewiętnaście lat, a ponieważ jego matka była mugolem, nie miał zbyt dobrego startu w magicznej rzeczywistości. Jego rodzina przez dłuższy czas ledwo wiązała koniec z końcem. Ostatnio jednak ojciec dostał zastrzyk gotówki przez jakieś większe zlecenie, z czego syn ukradł połowę i uciekł.
Bennett początkowo nie sądził, że wzięcie tego zlecenia ma jakikolwiek sens. Był przekonany, że dzieciak jeśli jeszcze żyje, to na pewno nie ma go już w kraju. Po co w końcu miałby kraść taką ilość gotówki, aby zostawać w ogarniętej wojną Anglii, skoro mógł zbudować sobie nowe życie? Gdy zaczął jednak pobieżnie przyglądać się faktom, odkrył, że coś mu jednak nie gra.
Chłopak był zdecydowanie zbyt mocno przywiązany do swojej rodziny, o czym świadczyły nie tylko pisane przez niego listy, ale również zawartość szuflad, pamiętnika i relacje kilku najbliższych znajomych. Roger wgryzł się więc w sprawę głębiej, odkrywając ciekawy fakt. Jakiś czas temu w okolicy pojawili się uciekinierzy spod Londynu, którzy zajęli jeden z opuszczonych domów w mieście. W grupie znajdowała się nieco młodsza od Trevora dziewczyna, o której ostatnio często mówił znajomym. Ci jednak zniknęli dwa dni przed chłopakiem.
Wiedziony doświadczeniem i intuicją, Bennett ruszył ich śladem i w ten sposób znalazł się pod zamkniętą destylarnią w Plymouth. Powoli zaczynało już zmierzchać. Roger z rozmysłem ubrał się w ciemne ubrania – w takich najłatwiej dało się ukryć w cieniu. Jeśli dobrze podejrzewał, powinien znaleźć tu albo chłopaka, albo przynajmniej jakieś ślady, które posuną śledztwo dalej. W takich chwilach jednak zaczynał niezmiernie żałować, że jest w tym sam; gdyby był z kimś, przynajmniej ktoś ubezpieczałby jego tyły. Niestety, obecnie musiał radzić sobie sam, chociaż po latach pracy w zespole przestawienie się na nową rzeczywistość nie było wcale aż tak proste.
Drzwi do destylarni nie były zamknięte. Bennett uchylił je ostrożnie, wchodząc do środka. Stąpał ostrożnie. Buty z miękką wyściółką nie wydawały z siebie zbyt wielu dźwięków, nie musiał się więc o nie martwić. Rozglądał się uważnie: wewnątrz panował półmrok i niemalże grobowa cisza, którą przerywał tylko zdecydowanie zbyt głośny oddech Rogera.
Przystanął, próbując zorientować się w terenie i zapamiętać rozkład pomieszczeń. Z kieszeni wyciągnął różdżkę. Mógł oświetlić swoją drogę prostym lumos, jednak na razie nie było takiej potrzeby, a zaklęcie mogłoby zdradzić jego położenie. Robił krok za krokiem, bystrym spojrzeniem poszukując jakichkolwiek śladów czy poszlak.
Szybko zorientował się, że w destylarni faktycznie ktoś przebywał, albo przynajmniej przychodził raz na jakiś czas. Podłoga nie była zupełnie zakurzona, a w niektórych miejscach pojawiały się wyraźne ślady. To przypomniało Rogerowi, że sam powinien na nie uważać, dlatego już po kilku krokach odwrócił się za siebie:
— Vestitio! — powiedział, używając zaklęcia z dziedziny transmutacji; ta jednak nigdy nie była mu zbyt bliska. Musiał ponownie się skupić i rzucić czar ponownie, aby ten zadziałał. Czy to dopiero ostatnio zaczynał mieć poczucie, że tak wiele nie wie, czy zawsze zaklęcia mu tak słabo wychodziły? Po prawdzie to był chyba jedyny czas transmutacyjny, który faktycznie był przez niego regularnie używany; w pracy detektywa był naprawdę przydatny. Nie sądził, aby był w stanie przywołać z pamięci jakikolwiek inny.
W dalszej części korytarza jego własne odciski zaczęły mieszać się z odciskami innych, toteż Bennett przestał się martwić, że ktoś zwróci na nie szczególną uwagę. Jeśli dobrze się orientował, miał do czynienia z bandą przestraszonych dzieciaków, a nie z szajką profesjonalnych złodziei i oszukanie ich powinno być zdecydowanie łatwiejsze.
W końcu Bennett trafił do pomieszczenia, w którym bez wątpienia dawniej destylowano alkohol. Dziś jednak chyba przyjęło nieco inną formę, ponieważ beczki były puste, a wokół nich leżały szpargały: posłania, szmaty, i przedmioty codziennego użytku. W kącie ktoś zrobił sobie niewielką spiżarkę ze spleśniałym chlebem, a bystre oczy Bennetta szybko zwróciły uwagę na niebieski sweter, który przypominał ten, który opisany został mu przez rodziców Trevora.
Nie wchodząc głębiej,
— Carpiene — mruknął pod nosem, niemal niezauważalnie poruszając różdżką. Zmrużył oczy. Zostawili wszystkie te rzeczy i sobie po prostu poszli? Bennettowi nie chciało się w to wierzyć. Z drugiej strony nakładanie ich wymagało specjalistycznej wiedzy, której ta grupa mogła po prostu nie posiadać.
Wszedł ostrożnie do pomieszczenia, podchodząc do swetra. Krótkie oględziny utwierdziły go w przekonaniu: należał do chłopaka. Cóż… skoro tak, to prawdopodobnie wkrótce po niego wróci, prawda? Przynajmniej powinien: z tego co wiedział, z portu nie wypływał dziś żaden statek, a przynajmniej nie taki, który zabrałby na swój pokład większą grupę. Postanowił więc, że zaczeka.
Usadowił się więc niedaleko drzwi, tak aby mieć je na oku, ale jednocześnie, aby osoby wchodzące do pomieszczenia nie mogły go od razu dostrzec i po prostu czekał. Cierpliwość w pracy detektywa była złotą cnotą, a Bennett przez lata całkiem nieźle ją sobie wypracował.
Po kilku godzinach, gdy zapadła już zupełna ciemność, do jego uszu dotarł odgłos kroków i głośnej rozmowy. A może nawet kłótni? Roger zmarszczył brwi; wkrótce zauważył blask różdżek na korytarzu.
— Mówiliście, że popłyniemy z nimi!
— Nie było miejsca gościu, mówiłem!
— Ale miałem płynąć z Kath!
— Wzięli całe nasze pieniądze, jak chcesz płynąć, to ukradnij więcej.
— Nie marudź, chciałeś pomóc mojej siostrze, to pomogłeś. Jak ci się nie podoba, to spierdalaj.
— I gdzie mam niby pójść? Ojciec mnie zabi…
— Nie marudź, mówiłe…
Bennett pokręcił głową sam do siebie, po czym stanął na nogi, witając niczego nie spodziewających się chłopaków. Weszli do pomieszczenia, początkowo go nie zauważając. Najwyższy z nich popchnął na wejściu dość drobnego Trevora, sprawiając, że ten omal nie upadł na ziemię.
— Lumos — mruknął cicho, po czym odezwał się do uciekinierów i niskiej klasy złodzieja rodzinnych oszczędności: — Chłopaki, zabezpieczenia jakieś byście choćby sobie nałożyli, wojna was nie nauczyła? — spytał Roger, kierując się w stronę drzwi. Jego pozycja pozwalała mu na wyjście w dowolnym momencie.
Czwórka chłopaków z Trevorem włącznie zamarła. Jeden z nich sięgnął po różdżkę.
— Expelliarmus — rzucił odruchowo; różdżka chłopaka wylądowała kilka metrów od niego, nim ten w ogóle zdążył się zorientować. — Spokojnie, nie jestem tu po to, by zrobić wam krzywdę. Trevor? Zbieraj swoje rzeczy. Idziemy.
— Idziemy? — spytał chłopak, marszcząc brwi.
— No. Zdałeś test. Chodź.
— Ale… nie znam pa…
— Słyszałeś wcześniej kolegów. Nie marudź. Chodź — powiedział, unosząc brew.
— Test? — odezwał się rozbrojony chłopak. — Mówiłeś, że składałeś prośbę o kurs aurorski, to…
Na twarzy Trevora pojawiło się zrozumienie. Bennett jeszcze chyba nigdy nie widział, by ktoś tak szybko zebrał swoje rzeczy. Już chwilę później ten stał tuż obok niego.
— Chłopaki? Nie kradnijcie. Bo was znajdę. Pracę znajdźcie, dla chętnych zawsze coś się znajdzie — powiedział na odchodnym, dając znać chłopakowi, żeby ten poszedł za nim.
Trevor szedł w milczeniu, ufny jak baranek, co wcale nie świadczyło najlepiej o ocenie sytuacji chłopaka, ale zdecydowanie ułatwiało Rogerowi pracę. Aż poczuł ukłucie smutku: niestety, ale musiał go srogo rozczarować. Wolał jednak skłamać i wyciągnąć chłopaka pokojowo, niż toczyć pojedynek z grupą nastolatów. Mogli nie mieć takiego doświadczenia jak on, ale nie był wcale pewny zwycięstwa z kilkoma różdżkami wycelowanymi w samego siebie.
Najpierw jednak odeszli od destylarni. Bennett wybrał nieco bardziej ruchliwą ulicę i usiadł na jednej z ławek. Poklepał dłonią obok siebie, zapraszając Trevora, żeby usiadł. Niespodziewanie, z jego ust wylał się potok słów:
— A więc ta dziewczyna to był test? Żeby sprawdzić, czy umiem działać w zgodzie z sumieniem, tak? WIEDZIAŁEM, że to musi być coś takiego, sam kurs i egzamin to byłoby za mało. Jak to teraz wygląda, całe to szkole…
Roger uciszył go ruchem dłoni, unosząc przy tym brwi.
— Nie ma żadnego kursu aurorskiego — powiedział wyraźnie. — To znaczy, może jakiś jest, ale nic mi o takim nie wiadomo.
Na twarzy chłopaka pojawił się przestrach, ale Roger się tym nie przejmował, kontynuował tylko:
— Wykazałeś się wielką nierozwagą młody człowieku, okradając ojca dla dziewczyny, którą ledwo co znasz. Nie wypłynęli nigdzie, to już ich trzeci przekręt. Jak na nią mówiłeś, Mini? To czterdziestoletnia kobieta, metamorfomag, która całą tą ich szajkę prowadzi. Amatorzy, ale rąk do pracy brakuje, żeby się takimi teraz ktokolwiek przejmował. Wybacz, Trevor, ale z taka intuicją to w tym zawodzie zbyt daleko byś nie dotarł. — Westchnął przeciągle, wpatrzony w przestrzeń. Dopiero na kolejne słowa ponownie spojrzał na chłopaka: — Na całe szczęście rodzicom bardziej zależy na tobie, niż pieniądzach i reputacji. Wrócisz do domu, ułożysz sobie życie… Nie becz, nie ma o co, nie pierwszego ciebie oszukała. Ten, co ci kazał nie marudzić, był pierwszy, ale okazał się na tyle bystry, że ją przejrzał, więc wzięła go do szajki. Zajmę się jeszcze nimi, jak będzie chwila. Ale na razie ty musisz wrócić do domu — powiedział, wstając z miejsca.
— Ale… ale widziałem, jak ona odpływa!
— Myślisz, że to tak trudno potem wrócić? Chłopie, to był zwykły kuter rybacki przemalowany na czarno. Chodź już, jest środek nocy, a twoi rodzice umierają z niepokoju.
Wkrótce później Trevor pojawił się przed rodzinnym domem razem z Bennettem, a po emocjonalnym przywitaniu w kieszeni detektywa pojawiła się sakiewka z brzęczącymi monetami.
| 1571 słów, zt
Jak Roger powoli zaczynał odkrywać, zapotrzebowanie na doświadczonego śledczego było dość duże. Od kiedy rodzina zaczęła mu pomagać puszczać wici, zaczynał dostawać coraz to kolejne zlecenia. Część z nich dotyczyła wyjątkowo drobnych spraw, takich jak odnalezienie zagubionego zegarka, inne związane były z pomniejszymi kradzieżami (i tych było zdecydowanie najwięcej), a jeszcze inne z zaginięciami ludzi. Podziemnie Ministerstwo chyba nie dawało sobie rady z rozwiązywaniem pomniejszych spraw, skupiając się raczej na tych związanych bezpośrednio z wojną, a przynajmniej tak domniemywał Bennett.
Dlatego już od kilku dni pracował nad jedną sprawą dotyczącą zaginięcia młodego chłopaka. Młodzieniec nazywał się Trevor i miał dziewiętnaście lat, a ponieważ jego matka była mugolem, nie miał zbyt dobrego startu w magicznej rzeczywistości. Jego rodzina przez dłuższy czas ledwo wiązała koniec z końcem. Ostatnio jednak ojciec dostał zastrzyk gotówki przez jakieś większe zlecenie, z czego syn ukradł połowę i uciekł.
Bennett początkowo nie sądził, że wzięcie tego zlecenia ma jakikolwiek sens. Był przekonany, że dzieciak jeśli jeszcze żyje, to na pewno nie ma go już w kraju. Po co w końcu miałby kraść taką ilość gotówki, aby zostawać w ogarniętej wojną Anglii, skoro mógł zbudować sobie nowe życie? Gdy zaczął jednak pobieżnie przyglądać się faktom, odkrył, że coś mu jednak nie gra.
Chłopak był zdecydowanie zbyt mocno przywiązany do swojej rodziny, o czym świadczyły nie tylko pisane przez niego listy, ale również zawartość szuflad, pamiętnika i relacje kilku najbliższych znajomych. Roger wgryzł się więc w sprawę głębiej, odkrywając ciekawy fakt. Jakiś czas temu w okolicy pojawili się uciekinierzy spod Londynu, którzy zajęli jeden z opuszczonych domów w mieście. W grupie znajdowała się nieco młodsza od Trevora dziewczyna, o której ostatnio często mówił znajomym. Ci jednak zniknęli dwa dni przed chłopakiem.
Wiedziony doświadczeniem i intuicją, Bennett ruszył ich śladem i w ten sposób znalazł się pod zamkniętą destylarnią w Plymouth. Powoli zaczynało już zmierzchać. Roger z rozmysłem ubrał się w ciemne ubrania – w takich najłatwiej dało się ukryć w cieniu. Jeśli dobrze podejrzewał, powinien znaleźć tu albo chłopaka, albo przynajmniej jakieś ślady, które posuną śledztwo dalej. W takich chwilach jednak zaczynał niezmiernie żałować, że jest w tym sam; gdyby był z kimś, przynajmniej ktoś ubezpieczałby jego tyły. Niestety, obecnie musiał radzić sobie sam, chociaż po latach pracy w zespole przestawienie się na nową rzeczywistość nie było wcale aż tak proste.
Drzwi do destylarni nie były zamknięte. Bennett uchylił je ostrożnie, wchodząc do środka. Stąpał ostrożnie. Buty z miękką wyściółką nie wydawały z siebie zbyt wielu dźwięków, nie musiał się więc o nie martwić. Rozglądał się uważnie: wewnątrz panował półmrok i niemalże grobowa cisza, którą przerywał tylko zdecydowanie zbyt głośny oddech Rogera.
Przystanął, próbując zorientować się w terenie i zapamiętać rozkład pomieszczeń. Z kieszeni wyciągnął różdżkę. Mógł oświetlić swoją drogę prostym lumos, jednak na razie nie było takiej potrzeby, a zaklęcie mogłoby zdradzić jego położenie. Robił krok za krokiem, bystrym spojrzeniem poszukując jakichkolwiek śladów czy poszlak.
Szybko zorientował się, że w destylarni faktycznie ktoś przebywał, albo przynajmniej przychodził raz na jakiś czas. Podłoga nie była zupełnie zakurzona, a w niektórych miejscach pojawiały się wyraźne ślady. To przypomniało Rogerowi, że sam powinien na nie uważać, dlatego już po kilku krokach odwrócił się za siebie:
— Vestitio! — powiedział, używając zaklęcia z dziedziny transmutacji; ta jednak nigdy nie była mu zbyt bliska. Musiał ponownie się skupić i rzucić czar ponownie, aby ten zadziałał. Czy to dopiero ostatnio zaczynał mieć poczucie, że tak wiele nie wie, czy zawsze zaklęcia mu tak słabo wychodziły? Po prawdzie to był chyba jedyny czas transmutacyjny, który faktycznie był przez niego regularnie używany; w pracy detektywa był naprawdę przydatny. Nie sądził, aby był w stanie przywołać z pamięci jakikolwiek inny.
W dalszej części korytarza jego własne odciski zaczęły mieszać się z odciskami innych, toteż Bennett przestał się martwić, że ktoś zwróci na nie szczególną uwagę. Jeśli dobrze się orientował, miał do czynienia z bandą przestraszonych dzieciaków, a nie z szajką profesjonalnych złodziei i oszukanie ich powinno być zdecydowanie łatwiejsze.
W końcu Bennett trafił do pomieszczenia, w którym bez wątpienia dawniej destylowano alkohol. Dziś jednak chyba przyjęło nieco inną formę, ponieważ beczki były puste, a wokół nich leżały szpargały: posłania, szmaty, i przedmioty codziennego użytku. W kącie ktoś zrobił sobie niewielką spiżarkę ze spleśniałym chlebem, a bystre oczy Bennetta szybko zwróciły uwagę na niebieski sweter, który przypominał ten, który opisany został mu przez rodziców Trevora.
Nie wchodząc głębiej,
— Carpiene — mruknął pod nosem, niemal niezauważalnie poruszając różdżką. Zmrużył oczy. Zostawili wszystkie te rzeczy i sobie po prostu poszli? Bennettowi nie chciało się w to wierzyć. Z drugiej strony nakładanie ich wymagało specjalistycznej wiedzy, której ta grupa mogła po prostu nie posiadać.
Wszedł ostrożnie do pomieszczenia, podchodząc do swetra. Krótkie oględziny utwierdziły go w przekonaniu: należał do chłopaka. Cóż… skoro tak, to prawdopodobnie wkrótce po niego wróci, prawda? Przynajmniej powinien: z tego co wiedział, z portu nie wypływał dziś żaden statek, a przynajmniej nie taki, który zabrałby na swój pokład większą grupę. Postanowił więc, że zaczeka.
Usadowił się więc niedaleko drzwi, tak aby mieć je na oku, ale jednocześnie, aby osoby wchodzące do pomieszczenia nie mogły go od razu dostrzec i po prostu czekał. Cierpliwość w pracy detektywa była złotą cnotą, a Bennett przez lata całkiem nieźle ją sobie wypracował.
Po kilku godzinach, gdy zapadła już zupełna ciemność, do jego uszu dotarł odgłos kroków i głośnej rozmowy. A może nawet kłótni? Roger zmarszczył brwi; wkrótce zauważył blask różdżek na korytarzu.
— Mówiliście, że popłyniemy z nimi!
— Nie było miejsca gościu, mówiłem!
— Ale miałem płynąć z Kath!
— Wzięli całe nasze pieniądze, jak chcesz płynąć, to ukradnij więcej.
— Nie marudź, chciałeś pomóc mojej siostrze, to pomogłeś. Jak ci się nie podoba, to spierdalaj.
— I gdzie mam niby pójść? Ojciec mnie zabi…
— Nie marudź, mówiłe…
Bennett pokręcił głową sam do siebie, po czym stanął na nogi, witając niczego nie spodziewających się chłopaków. Weszli do pomieszczenia, początkowo go nie zauważając. Najwyższy z nich popchnął na wejściu dość drobnego Trevora, sprawiając, że ten omal nie upadł na ziemię.
— Lumos — mruknął cicho, po czym odezwał się do uciekinierów i niskiej klasy złodzieja rodzinnych oszczędności: — Chłopaki, zabezpieczenia jakieś byście choćby sobie nałożyli, wojna was nie nauczyła? — spytał Roger, kierując się w stronę drzwi. Jego pozycja pozwalała mu na wyjście w dowolnym momencie.
Czwórka chłopaków z Trevorem włącznie zamarła. Jeden z nich sięgnął po różdżkę.
— Expelliarmus — rzucił odruchowo; różdżka chłopaka wylądowała kilka metrów od niego, nim ten w ogóle zdążył się zorientować. — Spokojnie, nie jestem tu po to, by zrobić wam krzywdę. Trevor? Zbieraj swoje rzeczy. Idziemy.
— Idziemy? — spytał chłopak, marszcząc brwi.
— No. Zdałeś test. Chodź.
— Ale… nie znam pa…
— Słyszałeś wcześniej kolegów. Nie marudź. Chodź — powiedział, unosząc brew.
— Test? — odezwał się rozbrojony chłopak. — Mówiłeś, że składałeś prośbę o kurs aurorski, to…
Na twarzy Trevora pojawiło się zrozumienie. Bennett jeszcze chyba nigdy nie widział, by ktoś tak szybko zebrał swoje rzeczy. Już chwilę później ten stał tuż obok niego.
— Chłopaki? Nie kradnijcie. Bo was znajdę. Pracę znajdźcie, dla chętnych zawsze coś się znajdzie — powiedział na odchodnym, dając znać chłopakowi, żeby ten poszedł za nim.
Trevor szedł w milczeniu, ufny jak baranek, co wcale nie świadczyło najlepiej o ocenie sytuacji chłopaka, ale zdecydowanie ułatwiało Rogerowi pracę. Aż poczuł ukłucie smutku: niestety, ale musiał go srogo rozczarować. Wolał jednak skłamać i wyciągnąć chłopaka pokojowo, niż toczyć pojedynek z grupą nastolatów. Mogli nie mieć takiego doświadczenia jak on, ale nie był wcale pewny zwycięstwa z kilkoma różdżkami wycelowanymi w samego siebie.
Najpierw jednak odeszli od destylarni. Bennett wybrał nieco bardziej ruchliwą ulicę i usiadł na jednej z ławek. Poklepał dłonią obok siebie, zapraszając Trevora, żeby usiadł. Niespodziewanie, z jego ust wylał się potok słów:
— A więc ta dziewczyna to był test? Żeby sprawdzić, czy umiem działać w zgodzie z sumieniem, tak? WIEDZIAŁEM, że to musi być coś takiego, sam kurs i egzamin to byłoby za mało. Jak to teraz wygląda, całe to szkole…
Roger uciszył go ruchem dłoni, unosząc przy tym brwi.
— Nie ma żadnego kursu aurorskiego — powiedział wyraźnie. — To znaczy, może jakiś jest, ale nic mi o takim nie wiadomo.
Na twarzy chłopaka pojawił się przestrach, ale Roger się tym nie przejmował, kontynuował tylko:
— Wykazałeś się wielką nierozwagą młody człowieku, okradając ojca dla dziewczyny, którą ledwo co znasz. Nie wypłynęli nigdzie, to już ich trzeci przekręt. Jak na nią mówiłeś, Mini? To czterdziestoletnia kobieta, metamorfomag, która całą tą ich szajkę prowadzi. Amatorzy, ale rąk do pracy brakuje, żeby się takimi teraz ktokolwiek przejmował. Wybacz, Trevor, ale z taka intuicją to w tym zawodzie zbyt daleko byś nie dotarł. — Westchnął przeciągle, wpatrzony w przestrzeń. Dopiero na kolejne słowa ponownie spojrzał na chłopaka: — Na całe szczęście rodzicom bardziej zależy na tobie, niż pieniądzach i reputacji. Wrócisz do domu, ułożysz sobie życie… Nie becz, nie ma o co, nie pierwszego ciebie oszukała. Ten, co ci kazał nie marudzić, był pierwszy, ale okazał się na tyle bystry, że ją przejrzał, więc wzięła go do szajki. Zajmę się jeszcze nimi, jak będzie chwila. Ale na razie ty musisz wrócić do domu — powiedział, wstając z miejsca.
— Ale… ale widziałem, jak ona odpływa!
— Myślisz, że to tak trudno potem wrócić? Chłopie, to był zwykły kuter rybacki przemalowany na czarno. Chodź już, jest środek nocy, a twoi rodzice umierają z niepokoju.
Wkrótce później Trevor pojawił się przed rodzinnym domem razem z Bennettem, a po emocjonalnym przywitaniu w kieszeni detektywa pojawiła się sakiewka z brzęczącymi monetami.
| 1571 słów, zt
Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers
staring into river,
wind that blows your feathers
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamknięta destylarnia ginu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth