Namiot rodu Rosier
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Namiot rodu Rosier
W głębi lasu, specjalnie dla zamożniejszych lub zasłużonych gości Festiwalu Miłości przygotowano luksusowe namioty. Ukryte między drzewami pozwalają na zachowanie intymności i zasłużony odpoczynek w trakcie dwutygodniowych obchodów Brón Trogain. Namiot z jasnego płótna z zewnątrz jest niewielki, ulokowany na miękkim mchu, wyciszony, tak by ze środka na zewnątrz nie wydostawały się żadne dźwięki, a zagubieni czarodzieje nie podsłuchali prywatnych rozmów jego mieszkańców. W środku wnętrze jest znacznie większe niż można przypuszczać. Podłogę zdobią kolorowe, plecione dywany, dziesiątki jedwabnych i satynowych poduszek. Nie brak także kielichów i dzbana ze świeżą wodą.
I show not your face but your heart's desire
Witanie słońca, kiedy to wisi już wysoko na niebie, nie jest typowym zwyczajem lady Rosier. To bladym świtem się zazwyczaj zrywa, pozwalając chłodnym podmuchom otulić ciało, by wywołać na nim przyjemny dreszcz. Dziś jednak budzi się z ćmiącą głową, przez moment utrzymując się na granicy jawy i snu, nie będąc pewną, w którą stronę woli podążyć. Do podjęcia radykalnej decyzji zmusza wysuszone gardło, które nakazuje wpół przytomnej czarownicy unieść się wśród tych wszystkich poduszek na łokciach. Glątwa pulsuje w skroniach, mdłości ściskają gardło. Czy warto było szaleć tak? - pyta siebie w myślach, przypominając sobie kieliszek czerwonego wina, na który sobie pozwoliła poprzedniego wieczora w ramach świętowania. To w połączeniu z otumaniającym kadzidłem szatkowało pamięć, zmuszając do wysilenia umysłu.
Chcąc się podnieść, musi zsunąć z siebie ciężkie męskie ramię, jakie zatrzymało się na talii, jak i naznaczoną mrocznym znakiem kobiecą rękę zaciśniętą na udzie. Poranna gimnastyka skutkuje wysunięciem się spomiędzy oplatających ją kończyn; złote włosy spływające kaskadą wzdłuż bladych pleców, muskają pojedynczymi kosmykami ciała kochanków. Ich obecność wywołuje na twarzy półwili zarumieniony uśmiech.
W kilku stawianych na palcach krokach przemyka do stolika misternie zdobionego letnim, roślinnym motywem. Sięga po kielich i uzupełnia go wodą, by duszkiem opróżnić zawartość. Orzeźwienie pozwala wziąć głębszy oddech, uspokoić łomoczące w piersi serce, opanować tętniący w skroni ból.
Przechodząc niespiesznie do wysokiego zwierciadła, kolejnym już z porannych zwyczajów, przygląda się swojemu odbiciu. Dobrze zdaje sobie sprawę ze swojej urody, potrafi docenić smukłą sylwetkę, zarysowaną linię bioder i coraz pełniejsze piersi. Jedną z nich unosi w dłoni, jakby oceniając jędrność i ciężar. Bez sukni, ani nawet bielizny można łatwo dostrzec nabrzmiałe łono, co jest jednym z nielicznych plusów brzemiennego stanu, zaraz obok matczynego instynktu i możliwości przedłużenia rodu Rosier. Przy Tristanie i Deirdre nie czuje się wyłącznie żoną i matką, lady doyenne, seniorką rodu; sprawiają, że czuje się piękna, kochana i pożądana. Dowodów tej miłości na swoim ciele może dostrzec kilka. Spoglądając w lustro, widzi znaczące ciało zasinienia. Łatwo będzie je ukryć zaklęciem, bądź alchemicznym wytworem. Cieszy się, że w kufrze wśród kosmetyków znajduje się słoiczek maści na zasinienia. Spodziewała się podobnego przebiegu sprawy, że wieczór wśród tych dwojga zakończyć się może fioletowymi znamionami. Traktuje je jak swego rodzaju trofea, dowody miłości, z jakimi teraz nie chce się jeszcze rozstawać. Dopiero wtedy w lustrzanym odbiciu dostrzega, że ktoś jej się przygląda. Odruchowo sięga prędko po złoty kosmyk i układa go na nagiej piersi, jakby wstydliwie. Zwraca się przodem ku kochankom i odzywa miękkim tonem:
- Dzień dobry. Wody, wina, szampana? A może moich ust? - uśmiecha się figlarnie, co nawet na zmęczonej całonocną zabawą twarzy prezentuje się rozkosznie. W kilku powolnych krokach wraca do miękkości poduszek, wsuwając się między splecione ciała. Trzymany w ręce kielich odsuwa nieco za siebie, w zamian za napitek domagając się najpierw pocałunku.
| sen
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Kiedy otworzył oczy, wciąż kręciło mu się w głowie. Barwne tkaniny rozstawionego pod Londynem namiotu nie od razu przypomniały mu, gdzie był, przywodząc na myśl raczej rozkoszną buduarową oprawę; czarne jak ciemności włosy wtulonej w jego ramię Deirdre ściągnęły jego myśli we właściwą stronę, gdy pierwszym zarejestrowanym dźwiękiem okazał się jej miarowy senny oddech. Frywolne w pół realne obrazy minionej nocy wracały do niego przyciemnionymi i poszarpanymi fragmentami, tak pięknymi, że zacierały granice między snem a jawą. Druga ręka odnajdywała pustkę, a gdy na oślep przesunęła się po pustym prześcieradle natrafiła na nogę kochanki, którą to objął niechlujną rozespaną pieszczotą bezwładnie ciężkiego ramienia. Rzucone na wprost spojrzenie odnalazło sylwetkę nagiej Evandry przed zwierciadłem. Przyglądał się jej w milczącej ciszy - jej i znacznie krąglejszej piersi, którą podkreślała subtelnym dotykiem, ale i coraz krąglejszemu łonowi, w którym zrodziło się życie. Jeśli wciąż zastanawiał się nad tym, gdzie był, musiał przypomnieć sobie, że trafił do raju, gdzie pośród obchodów czarodziejskich tradycji, wiedząc dobrze, że nie zostanie wezwany na front, mógł oddać się niczym nieskrępowanej zabawie, zachłystując się oparami ostatecznego hedonizmu. Dłoń przesunęła się po krągłości biodra kochanki, wyczuwając pod palcami zaschniętą rytualną krew reema - na krótko tylko palce zacisnęły się mocniej, jakby chciał upewnić się, że nie była ni snem ni urojeniem.
- Wyglądasz pięknie - ozwał się do żony, nie podnosząc głowy, w tej samej niemal chwili, w której przysłoniła się złocistym włosem, dopiero wówczas rozpoznając, że głos jego z odwodnienia ochrypł zupełnie. Nie zastanawiał się nad przyczyną jej gestu, nie przypisując jej wszakże skromności. Pełniejszy kształt sprawiał, że wyglądała inaczej, bynajmniej jednak nie mniej zachwycająco, nawet jeśli brzemienne łono budziło równie mocno szczęście, jak obawy. Chciałby móc z całą stanowczością przyznać, że pod opieką najętego znachora wyglądała też zdrowiej, lecz natrętne myśli zanikały tego poranka bardzo szybko, przeganiane przez rozbudzone instynkty i tonące w mętności nie do końca rozbudzonego umysłu. Rytuał oddawał cześć matce. Oddawał cześć jej samej, im obu. Naznaczone posoką ciało obdarzone zostało niecodziennym błogosławieństwem, któremu musieli zawierzyć. Obie towarzyszące mu czarownice były matkami, a on czuł dumę, że były matkami jego dzieci. Silna czysta krew musiała wydać swoje owoce, nie wątpił, że i z nich wyrosną potężne drzewa.
Wyciągnął ku Evandrze wolną dłoń, gdy wślizgnęła się między niego a Deirdre, ściągnął ją ku sobie, na siebie, silnym chwytem karku leniwie ciągnąc jej usta ku własnym. Wargi miał suche i szorstkie, niemal twarde, a całował, jakby nie zeschły wcale z pragnienia wody, lecz z tęsknoty za jej smakiem, z namiętnością, jaka nie umilkła jeszcze całkiem po gorącej nocy, nawet jeśli zmęczone ciało pragnęło wciąż odpoczynku. Nie zwracał uwagi na ćmiącą głowę. - Szampana - mruknął w półprzytomnie na jej pytanie, gdy ich usta już się rozeszły. Wciąż nie podniósł głowy - na jego twarzy ostał się wyraz głębokiego zadowolenia. Dłoń ześlizgnęła się z karku na jej bok, lekko klepnęła ciało, domagając się pośpiechu wobec obiecanego alkoholu. Nieczęsto miało okazję rozpoczynać dzień w taki sposób - a skoro już okazja ta się nadarzyła, pragnął czerpać ć z niej pełnymi garściami.
- Wyglądasz pięknie - ozwał się do żony, nie podnosząc głowy, w tej samej niemal chwili, w której przysłoniła się złocistym włosem, dopiero wówczas rozpoznając, że głos jego z odwodnienia ochrypł zupełnie. Nie zastanawiał się nad przyczyną jej gestu, nie przypisując jej wszakże skromności. Pełniejszy kształt sprawiał, że wyglądała inaczej, bynajmniej jednak nie mniej zachwycająco, nawet jeśli brzemienne łono budziło równie mocno szczęście, jak obawy. Chciałby móc z całą stanowczością przyznać, że pod opieką najętego znachora wyglądała też zdrowiej, lecz natrętne myśli zanikały tego poranka bardzo szybko, przeganiane przez rozbudzone instynkty i tonące w mętności nie do końca rozbudzonego umysłu. Rytuał oddawał cześć matce. Oddawał cześć jej samej, im obu. Naznaczone posoką ciało obdarzone zostało niecodziennym błogosławieństwem, któremu musieli zawierzyć. Obie towarzyszące mu czarownice były matkami, a on czuł dumę, że były matkami jego dzieci. Silna czysta krew musiała wydać swoje owoce, nie wątpił, że i z nich wyrosną potężne drzewa.
Wyciągnął ku Evandrze wolną dłoń, gdy wślizgnęła się między niego a Deirdre, ściągnął ją ku sobie, na siebie, silnym chwytem karku leniwie ciągnąc jej usta ku własnym. Wargi miał suche i szorstkie, niemal twarde, a całował, jakby nie zeschły wcale z pragnienia wody, lecz z tęsknoty za jej smakiem, z namiętnością, jaka nie umilkła jeszcze całkiem po gorącej nocy, nawet jeśli zmęczone ciało pragnęło wciąż odpoczynku. Nie zwracał uwagi na ćmiącą głowę. - Szampana - mruknął w półprzytomnie na jej pytanie, gdy ich usta już się rozeszły. Wciąż nie podniósł głowy - na jego twarzy ostał się wyraz głębokiego zadowolenia. Dłoń ześlizgnęła się z karku na jej bok, lekko klepnęła ciało, domagając się pośpiechu wobec obiecanego alkoholu. Nieczęsto miało okazję rozpoczynać dzień w taki sposób - a skoro już okazja ta się nadarzyła, pragnął czerpać ć z niej pełnymi garściami.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Spała głęboko, pierwszy raz od dawna niemal bez snów, zanurzona w błogiej nieświadomości. Nie pamiętała nawet momentu, w którym odpłynęła w objęcia Morfeusza, wczorajszy wieczór, utkany z różnobarwnych szkiełek kalejdoskopu, nie dawał jednoznacznej odpowiedzi na żadne pytanie. Porcelanowa biel skóry Evandry, złote pasma włosów lepiące się do spoconego ciała, czerń oczu Tristana o niezdrowo rozszerzonych źrenicach, jasnoczerwone perły krwi rozsypujące się z przygryzionych w ferworze przyjemności warg, głęboki błękit prześcieradeł, powoli zamieniających się w granat pod wpływem sączącej się z splecionych ciał wilgoci - wszystkie barwy namiętności, odcienie rozkoszy satysfakcjonującej niemal do obłędu. Dzielonej we troje, na innych warunkach niż w Wenus, wyzbytej chłodnego profesjonalizmu, nakazującego zachowanie całkowitej kontroli w każdej sytuacji i pozycji. Upojenie magią rytuału pozwalało pozbyć się hamulców, a co ważniejsze - zazdrości; nie czuła jej, gdy widziała złączone usta małżonków, czerpała bez żalu z ich bliskości, szczęśliwa, gdy widziała na twarzy Rosiera grymas trudnej do zniesienia przyjemności. Gotowa była spalić całe hrabstwa, byleby oglądać go częściej, dzielenie cielesnej ekstazy z inną kobietą, do tego półwilą, było więc niedorzecznie niską i słodką ceną. Płaciła ją chętnie i z radością, opadając z sił późno w noc, niemal przy brzasku.
Nic więc dziwnego, że spała snem sprawiedliwej długo, ba, mogłaby spać jeszcze kilka godzin, zmęczony organizm domagał się odpoczynku, ale melodyjny zaśpiew głosu Evandry i ochrypły ton Tristana - a także jaśniejsze promienie słońca, przebijające się przez magicznie wzmocniony dach namiotu - wyrwały ją ze snu. Delikatnie, nie zerwała się na równe nogi, wtuliła głowę mocniej w bok mężczyzny, umykając zarówno od dźwięku, jak i od promienia światła, a czarne, długie włosy rozsypały się wokół niej, przesłaniając twarz. Wciśniętą w ciepły bok Tristana, czuła jego słony zapach i gorąc buchający od skóry, drażniący zmysły. Niemal odruchowo rozchylila usta i przesunęła językiem po skórze, zagryzając ją na koniec, zdecydowanie, ale nie w pełni boleśnie. Dopiero wtedy podniosła się nieco, wyglądając zza klatki męskich żeber na pochylającą się nad nimi Evandrę. Spektakl przed zwierciadłem niestety jej umknął, lecz nawet teraz prezentowała się piękniej od greckiej rzeźby, wykutej w marmurze. Pobrudzonym krwią, która tylko dodawała jej uroku; zbrukana jasnowłosa syrena, sacrum i profanum w jednym. Deirdre zmrużyła oczy, czując, że skroń zaczyna pulsować bólem, ale uśmiechnęła się, jeszcze rozespana, widząc, jak jasnowłosa wślizguje się pomiędzy nią a Tristana. Nie zdążyła poczuć się odrzucona, sytość wczorajszej bliskości miała zaspokoić ją na długo, sięgnęła gorąca od snu dłonią do ramienia Evandry, gładząc je pieszczotliwie, wpatrzona zmrużonymi oczami w małżeńskie pieszczoty, w czułość i namiętność pocałunków. Oglądanych z bliska po raz pierwszy, bez mrugnięcia, lecz i bez rozgoryczonego wyrazu twarzy. Była raczej rozmarzona, rozespana, zrelaksowana pierwszy raz od dawna tak głęboko i słodko. Z zadowoleniem przyjmując zachowanie Tristana - nie bez satysfakcji spostrzegła, że potraktował żonę z podobną władczością jak ją samą; miło było widzieć, że ktoś inny wysyłany jest po napój, nago, by móc śledzić zmysłowy ruch sylwetki - zanim jednak Evandra zsunęła się z ciała męża, sama Deirdre sięgnęła ku jej karkowi. Paznokcie wbiły się lekko w jej skórę, a brunetka szarpnęła nieco głową półwili, by ta odchyliła ją w bok. Ku pocałunkowi, jaki śmierciożerczyni równiez złożyła na jej wargach. Pieszczocie zaskakująco delikatnej, w niczym nieprzypominającej wczorajszych ugryzień i kąsań, muskała jej różane usta własnymi i językiem, a gdy przestała, złożyła przelotny pocałunek także na jej czole. Później - opadła znów na pościele, przeciągając się jak kotka, z cichym pomrukiem przyjemności. Czarne włosy, zadziwiająco gładkie jak na szaleństwa poprzedniej nocy, znów przesłoniły jej ciało i piersi jedwabistą falą. - Mam diable ziele, ale jest w moim namiocie - powiedziała miękko, spoglądając na Tristana z rozleniwionym, kocim uśmiechem. Pozbawionym drapieżności, ale pięknym w inny sposób: spokojniejszy, syty, ciężki w swej słodyczy. Gdyby kazał jej tam pójść, zrobiłaby to, chociaż nie uśmiechało się jej szukanie ubrań i spacerowanie do oddalonego namiotu namiestniczki Londynu; słońce wstało już dawno, festiwal obudził się do życia godziny temu i na pewno musiałaby przeprowadzić kilka nudnych pogawędek z napotkanymi ludźmi. Chciała zostać tutaj, przy nim - i przy niej, widziała kątem oka jasne ciało i złociste włosy.
Nic więc dziwnego, że spała snem sprawiedliwej długo, ba, mogłaby spać jeszcze kilka godzin, zmęczony organizm domagał się odpoczynku, ale melodyjny zaśpiew głosu Evandry i ochrypły ton Tristana - a także jaśniejsze promienie słońca, przebijające się przez magicznie wzmocniony dach namiotu - wyrwały ją ze snu. Delikatnie, nie zerwała się na równe nogi, wtuliła głowę mocniej w bok mężczyzny, umykając zarówno od dźwięku, jak i od promienia światła, a czarne, długie włosy rozsypały się wokół niej, przesłaniając twarz. Wciśniętą w ciepły bok Tristana, czuła jego słony zapach i gorąc buchający od skóry, drażniący zmysły. Niemal odruchowo rozchylila usta i przesunęła językiem po skórze, zagryzając ją na koniec, zdecydowanie, ale nie w pełni boleśnie. Dopiero wtedy podniosła się nieco, wyglądając zza klatki męskich żeber na pochylającą się nad nimi Evandrę. Spektakl przed zwierciadłem niestety jej umknął, lecz nawet teraz prezentowała się piękniej od greckiej rzeźby, wykutej w marmurze. Pobrudzonym krwią, która tylko dodawała jej uroku; zbrukana jasnowłosa syrena, sacrum i profanum w jednym. Deirdre zmrużyła oczy, czując, że skroń zaczyna pulsować bólem, ale uśmiechnęła się, jeszcze rozespana, widząc, jak jasnowłosa wślizguje się pomiędzy nią a Tristana. Nie zdążyła poczuć się odrzucona, sytość wczorajszej bliskości miała zaspokoić ją na długo, sięgnęła gorąca od snu dłonią do ramienia Evandry, gładząc je pieszczotliwie, wpatrzona zmrużonymi oczami w małżeńskie pieszczoty, w czułość i namiętność pocałunków. Oglądanych z bliska po raz pierwszy, bez mrugnięcia, lecz i bez rozgoryczonego wyrazu twarzy. Była raczej rozmarzona, rozespana, zrelaksowana pierwszy raz od dawna tak głęboko i słodko. Z zadowoleniem przyjmując zachowanie Tristana - nie bez satysfakcji spostrzegła, że potraktował żonę z podobną władczością jak ją samą; miło było widzieć, że ktoś inny wysyłany jest po napój, nago, by móc śledzić zmysłowy ruch sylwetki - zanim jednak Evandra zsunęła się z ciała męża, sama Deirdre sięgnęła ku jej karkowi. Paznokcie wbiły się lekko w jej skórę, a brunetka szarpnęła nieco głową półwili, by ta odchyliła ją w bok. Ku pocałunkowi, jaki śmierciożerczyni równiez złożyła na jej wargach. Pieszczocie zaskakująco delikatnej, w niczym nieprzypominającej wczorajszych ugryzień i kąsań, muskała jej różane usta własnymi i językiem, a gdy przestała, złożyła przelotny pocałunek także na jej czole. Później - opadła znów na pościele, przeciągając się jak kotka, z cichym pomrukiem przyjemności. Czarne włosy, zadziwiająco gładkie jak na szaleństwa poprzedniej nocy, znów przesłoniły jej ciało i piersi jedwabistą falą. - Mam diable ziele, ale jest w moim namiocie - powiedziała miękko, spoglądając na Tristana z rozleniwionym, kocim uśmiechem. Pozbawionym drapieżności, ale pięknym w inny sposób: spokojniejszy, syty, ciężki w swej słodyczy. Gdyby kazał jej tam pójść, zrobiłaby to, chociaż nie uśmiechało się jej szukanie ubrań i spacerowanie do oddalonego namiotu namiestniczki Londynu; słońce wstało już dawno, festiwal obudził się do życia godziny temu i na pewno musiałaby przeprowadzić kilka nudnych pogawędek z napotkanymi ludźmi. Chciała zostać tutaj, przy nim - i przy niej, widziała kątem oka jasne ciało i złociste włosy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Komplementy potrafią niejednego doprowadzić do zawstydzenia, nakazującego wprowadzić na twarz rumieniec, odwrócić wzrok, zgubić kilka słów podzięki. Dla lady Rosier jest to zaś miłe potwierdzenie zalet, o co dba niemal na każdym kroku. Niemal - bo urodę i wdzięk ma przecież wrodzone, ale pochlebstwa przyjmuje jako wielce zasłużone. Dyga z gracją, pozwalając, by ciało skryło się na moment za kurtyną złotych włosów.
Leniwy pocałunek jest szorstki, ale przyjemnie przypomina o doświadczeniach poprzedniej nocy. Unosząca się w powietrzu mieszanina zapachów perfum, alkoholu i potu, nadal nęci, zachęca do powrotu do aromatu ziół, jakie potrafią wprowadzić w ten zachwycająco narkotyczny stan, powrotu do zapomnienia. Nagły uścisk Deidre wywołuje w niej chwilowy sprzeciw, lecz zwraca się ku niej, odwzajemniając pocałunek. To kolejny już raz, kiedy może delektować się jej smakiem, rozkoszować niecodziennym, elektryzującym dotykiem. Zdążyła już za nią zatęsknić.
Dla Evandry służenie komuś jest czymś nowym i mało znanym. Z ekscytacją podnosi się więc z miejsca, tanecznym krokiem podchodząc do stolika. Eteryczny spektakl trwa nadal, kiedy sięga do kielichów, a musujący szampan przelewa się do kryształów, migocząc bąbelkami w porannym świetle.
- Po co ci osobny namiot? - pyta nagle, wracając do łoża. - Liczyłam na to, że będziemy w pełni korzystać z ofiarowanego nam czasu. - Bo w marzeniach Evandry tak to właśnie wygląda, wielodniowe wylegiwanie się na poduszkach, oddawanie skrytym przyjemnościom, zbieranie pocałunków na każdym skrawku ciała. Czy nie tak powinno się świętować Brón Trogain?
Starucha z rytuału ma tu odmienne zdanie, o czym czarownica dowiaduje się, gdy tylko sen zstępuje na powieki i otula szczelnie ramionami, nie pozwalając wyrwać się obrazom. Przychodzące po przyjęciu wizje niosą przestrogę, napawając trwogą i lękiem, ale też i tęsknotą. Radość na twarzy półwili gaśnie nieco, ustępując melancholii.
- Miałam bardzo ciekawy sen. Nie wiem jednak w jaki sposób go interpretować - zagaja, usadawiając się naprzeciw Deidre i Tristana, by móc nadal bez skrępowania na nich spoglądać i wręcza im kryształowe kieliszki. - Była w nim dziewczynka o srebrzystych włosach, nazywająca mnie mamą. - Przepiękna istota ubrana w piżamkę wyhaftowaną w róże o barwie intensywnie żółtej. Marniejące chryzantemy. Siada z podsuniętymi pod siebie kolanami i opiera na jednej ręce, drugą zaś gładzi dłonią nagie podbrzusze. - Były też kwiaty, róże i orchidee, wszystko skąpane we krwi, zajmujące się ogniem. Przejmował mnie strach, ogarniał smutek, liczyłam tylko kolejne nagrobki najbliższych. - Osadza wzrok na Tristanie, doskonale pamiętając kamień podpisany krwią i jego imieniem.
Mamo, popatrz co mi zrobili, płakała dziewczyna we śnie, skarżąc się na oprawców. Znów te kwiaty, gnijące piwonie.
Twarz Evandry poważnieje, bo dawno już starała się nie wracać myślami do czasu spędzonego w piwnicach starego młyna. Tyle że te lubią wciąż dawać o sobie znać, przypominać wszechogarniającą pustkę.
- Znalazłam się też w niewoli, w ciasnych lochach przykuta kajdanami. Była tam też ona, w czarnej sukni, z kryształami z białymi liliami, posągowa i potężna, silna i okrutna. Z różaną broszą przypiętą do piersi. - Może i na znaczeniach kwiatów dobrze się nie zna, ale symbolika rodowa ma dlań mniej sekretów, poszukuje więc skojarzeń z rodziną Lestrange, która jako jedyna ma w herbie lilie. Czy może to być wskazówka, a może szukać jej należy nieco dalej? - Uwolniła mnie, mówiąc, że mnie potrzebuje.
| soundtrack do snu
Leniwy pocałunek jest szorstki, ale przyjemnie przypomina o doświadczeniach poprzedniej nocy. Unosząca się w powietrzu mieszanina zapachów perfum, alkoholu i potu, nadal nęci, zachęca do powrotu do aromatu ziół, jakie potrafią wprowadzić w ten zachwycająco narkotyczny stan, powrotu do zapomnienia. Nagły uścisk Deidre wywołuje w niej chwilowy sprzeciw, lecz zwraca się ku niej, odwzajemniając pocałunek. To kolejny już raz, kiedy może delektować się jej smakiem, rozkoszować niecodziennym, elektryzującym dotykiem. Zdążyła już za nią zatęsknić.
Dla Evandry służenie komuś jest czymś nowym i mało znanym. Z ekscytacją podnosi się więc z miejsca, tanecznym krokiem podchodząc do stolika. Eteryczny spektakl trwa nadal, kiedy sięga do kielichów, a musujący szampan przelewa się do kryształów, migocząc bąbelkami w porannym świetle.
- Po co ci osobny namiot? - pyta nagle, wracając do łoża. - Liczyłam na to, że będziemy w pełni korzystać z ofiarowanego nam czasu. - Bo w marzeniach Evandry tak to właśnie wygląda, wielodniowe wylegiwanie się na poduszkach, oddawanie skrytym przyjemnościom, zbieranie pocałunków na każdym skrawku ciała. Czy nie tak powinno się świętować Brón Trogain?
Starucha z rytuału ma tu odmienne zdanie, o czym czarownica dowiaduje się, gdy tylko sen zstępuje na powieki i otula szczelnie ramionami, nie pozwalając wyrwać się obrazom. Przychodzące po przyjęciu wizje niosą przestrogę, napawając trwogą i lękiem, ale też i tęsknotą. Radość na twarzy półwili gaśnie nieco, ustępując melancholii.
- Miałam bardzo ciekawy sen. Nie wiem jednak w jaki sposób go interpretować - zagaja, usadawiając się naprzeciw Deidre i Tristana, by móc nadal bez skrępowania na nich spoglądać i wręcza im kryształowe kieliszki. - Była w nim dziewczynka o srebrzystych włosach, nazywająca mnie mamą. - Przepiękna istota ubrana w piżamkę wyhaftowaną w róże o barwie intensywnie żółtej. Marniejące chryzantemy. Siada z podsuniętymi pod siebie kolanami i opiera na jednej ręce, drugą zaś gładzi dłonią nagie podbrzusze. - Były też kwiaty, róże i orchidee, wszystko skąpane we krwi, zajmujące się ogniem. Przejmował mnie strach, ogarniał smutek, liczyłam tylko kolejne nagrobki najbliższych. - Osadza wzrok na Tristanie, doskonale pamiętając kamień podpisany krwią i jego imieniem.
Mamo, popatrz co mi zrobili, płakała dziewczyna we śnie, skarżąc się na oprawców. Znów te kwiaty, gnijące piwonie.
Twarz Evandry poważnieje, bo dawno już starała się nie wracać myślami do czasu spędzonego w piwnicach starego młyna. Tyle że te lubią wciąż dawać o sobie znać, przypominać wszechogarniającą pustkę.
- Znalazłam się też w niewoli, w ciasnych lochach przykuta kajdanami. Była tam też ona, w czarnej sukni, z kryształami z białymi liliami, posągowa i potężna, silna i okrutna. Z różaną broszą przypiętą do piersi. - Może i na znaczeniach kwiatów dobrze się nie zna, ale symbolika rodowa ma dlań mniej sekretów, poszukuje więc skojarzeń z rodziną Lestrange, która jako jedyna ma w herbie lilie. Czy może to być wskazówka, a może szukać jej należy nieco dalej? - Uwolniła mnie, mówiąc, że mnie potrzebuje.
| soundtrack do snu
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lubił na nie patrzeć - bliskość ich złączonych ust nie przestawała wywoływać u niego euforii ni to jawy ni snu, czuł się przy nich jak zatopiony w samej głębi swoich pragnień, z przekonaniem, że mógłby patrzeć na nie w ten sposób bez końca. I patrzył, zachłannie i bezwstydnie, z leniwym zadowoleniem znaczącym usta, które celebrowało piękno życia. Nigdy wcześniej nie wydawało mu się tak cenne, a fakt, że groza wojny mętniała w oddali, pozwalając mu po tylu miesiącach nieustannej presji opuścić wreszcie gardę, sprawiał, że oddawał się temu całym sobą, jakby jutro miał się skończyć świat. Mógł, ale jutro nie miało żadnego znaczenia, gdy dzisiaj było tak piękne. Odrzucał od siebie jasne myśli, bo przywodziły obrazy tego, o czym pamiętać nie chciał, zastępował ją chwytaną tu i teraz nieskończoną przyjemnością. Miał poczucie, że oto rozstępuje się przed nim wszechświat, oferując mu pełen wachlarz najmocniej skrytych przed światem skarbów.
- Powiedz Prymulce, co ma przenieść - mruknął w półśnie, gdy Evandra otwarcie zaprosiła ją do ich namiotu, dłoń subtelnie przesuwała się po skórze uda Deirdre, wzrok śledził taneczny krok żony. Nieobecność kochanki nie była warta smaku diablego ziela, ale w późniejszym czasie, prędzej czy później wyjdą z łóżka, mogli się nim uraczyć. Nieśpiesznie wsparł się o łokieć na miękkiej jedwabnej poduszce, gdy odbierał kielich szampana. Po krótkim niemym toaście upił z niego łyk od razu, słodycz zatańczyła na języku, bo wobec upodobań Evandry przeważnie towarzyszył im delikatny doux. Łagodny uśmiech wstąpił na jego usta, gdy wspomniała o dziewczynce, zwracającej się do niej mamo, wzrok pomknął za ruchem jej dłoni, na krągłości jej nagiego ciała, czując, jak ogarnia go wzruszenie. Skrzyżował wzrok z jej, gdy jednak piękny obrazek rozmył się we krwi. Nie zadawał pytań, to oni byli jej wieńcem z róż i orchidei. Wyciągnął ku niej ramię, chcąc ściągnąć ją bliżej siebie, pozwolić skryć się przed tymi marami w cieple rozgrzanych ciał. Chciał ją w tym cieple tym bardziej, gdy wspomniała o zimnym lochu. Obrazy wracały jak żywe, wilgotny zapach młyna. Nie mógł pozwolić na to po raz drugi, lecz nie ochroni jej, gdy odejdzie.
- Lilie i róże - powtórzył po niej, z zastanowieniem, lilia była kwiatem Evandry. Eleganckim i delikatnym, otwartym i nieskromnym. Krew Kentu i krew wyspy Wight, ich dziecię. - Ona też miała srebrzyste włosy? - Nagrobki nie ściągnęły jego myśli, czas każdego miał nadejść, niezależnie od tego, jak kurczowo pragnęli trzymać się życia. Intrygowała go córka. Czy to przypadek, że pojawiła się, gdy ciemna rytualna krew pokrywała alabastrową skórę matki? - Przyszła do ciebie, choć jeszcze się nie narodziła. Nie mogła cię zostawić. - Sądził, że będzie to syn, lecz nie było w nim zawodu, gdy objawiła się w tak zaskakujący sposób. Szampan, niewyspanie, lubieżna magia rytuału, nie miał w sobie sceptycyzmu. - A może cię chroniła, bo od dawna jest już przy tobie - Może twierdził, może pytał. Może była przeszłością, może przyszłością. Nie dało się nie skojarzyć opisanej przez nią niewoli z minionymi dniami, to przecież cud, że dziecku nic się wtedy nie stało. A może coś więcej niż cud. Moc, silniejsza ponoć od jakiejkolwiek innej. - Jaka była? - pytał, bo chciał wiedzieć więcej.
- Powiedz Prymulce, co ma przenieść - mruknął w półśnie, gdy Evandra otwarcie zaprosiła ją do ich namiotu, dłoń subtelnie przesuwała się po skórze uda Deirdre, wzrok śledził taneczny krok żony. Nieobecność kochanki nie była warta smaku diablego ziela, ale w późniejszym czasie, prędzej czy później wyjdą z łóżka, mogli się nim uraczyć. Nieśpiesznie wsparł się o łokieć na miękkiej jedwabnej poduszce, gdy odbierał kielich szampana. Po krótkim niemym toaście upił z niego łyk od razu, słodycz zatańczyła na języku, bo wobec upodobań Evandry przeważnie towarzyszył im delikatny doux. Łagodny uśmiech wstąpił na jego usta, gdy wspomniała o dziewczynce, zwracającej się do niej mamo, wzrok pomknął za ruchem jej dłoni, na krągłości jej nagiego ciała, czując, jak ogarnia go wzruszenie. Skrzyżował wzrok z jej, gdy jednak piękny obrazek rozmył się we krwi. Nie zadawał pytań, to oni byli jej wieńcem z róż i orchidei. Wyciągnął ku niej ramię, chcąc ściągnąć ją bliżej siebie, pozwolić skryć się przed tymi marami w cieple rozgrzanych ciał. Chciał ją w tym cieple tym bardziej, gdy wspomniała o zimnym lochu. Obrazy wracały jak żywe, wilgotny zapach młyna. Nie mógł pozwolić na to po raz drugi, lecz nie ochroni jej, gdy odejdzie.
- Lilie i róże - powtórzył po niej, z zastanowieniem, lilia była kwiatem Evandry. Eleganckim i delikatnym, otwartym i nieskromnym. Krew Kentu i krew wyspy Wight, ich dziecię. - Ona też miała srebrzyste włosy? - Nagrobki nie ściągnęły jego myśli, czas każdego miał nadejść, niezależnie od tego, jak kurczowo pragnęli trzymać się życia. Intrygowała go córka. Czy to przypadek, że pojawiła się, gdy ciemna rytualna krew pokrywała alabastrową skórę matki? - Przyszła do ciebie, choć jeszcze się nie narodziła. Nie mogła cię zostawić. - Sądził, że będzie to syn, lecz nie było w nim zawodu, gdy objawiła się w tak zaskakujący sposób. Szampan, niewyspanie, lubieżna magia rytuału, nie miał w sobie sceptycyzmu. - A może cię chroniła, bo od dawna jest już przy tobie - Może twierdził, może pytał. Może była przeszłością, może przyszłością. Nie dało się nie skojarzyć opisanej przez nią niewoli z minionymi dniami, to przecież cud, że dziecku nic się wtedy nie stało. A może coś więcej niż cud. Moc, silniejsza ponoć od jakiejkolwiek innej. - Jaka była? - pytał, bo chciał wiedzieć więcej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
- Tak wypada - odpowiedziała jeszcze na wpół sennie. Madame Mericourt, opiekunka Londynu, musiała zamieszkać na terenie Festiwalu w swoim pokaźnym, przejściowym domu, w którym mogła przyjmować ważnych gości. Rzecz jasna w dzień, przy rozsuniętych zasłonach, ciesząc się świeżym powietrzem i widokiem na las oraz radujących się czarodziejów. Była częścią tej celebracji, źle by wyglądało, gdyby opuszczała Waltham w celu zaśnięcia w luksusowej willi; tu była dla ludu, razem z nim bawiąc się i zapominając o okrucieństwach wojny. Wiedziała, że i tego dnia ma do wykonania jeszcze kilka mini przedstawień i przeprowadzenia rozmów, ale na razie w ogóle się tym nie przejmowała, przyglądając się leniwie działaniom Evandry. Usługiwanie zdawało się ją cieszyć, ekscytować; nic dziwnego, było to coś abstrakcyjnego dla wychuchanej szlachcianki, a odnajdowanie radości w nieodkrytych jeszcze bodźcach stawało się naturalną reakcją. Dla niej również. Leżała u boku Rosiera, który nie odpychał jej od swego ciała - kiwnęła głową na niecodzienną propozycję wykorzystania Prymulki - nie odesłał jej w celu spełnienia jakiejś zachcianki, nie rozkazał przyniesienia narkotyku, nie śpieszył się do rezerwatu lub pozostającej w niewiedzy żony, nie zostawiał na krawędzi łóżka upokarzającej sakwy galeonów. Leżał tuż obok, obdarzając ją pieszczotliwym dotykiem - i to Evandra przynosiła im chłodnego szampana. Czy nie była to rzeczywistość rodem ze snu?
Rozkosznego, dobrego, aż zmrużyła oczy, przez moment zastanawiając się, czy nie powinna szarpnąć półwili za jasne włosy ku swym udom, domagając się dopełnienia rozkosznego obrazka. Powstrzymały ją jednak słowa kobiety, refleksyjne, podszyte lękiem i smutkiem, tak niepasującymi do aury ich wspólnego poranka. Dalej leniwego i swobodnego, Evandra nie panikowała, nie rozpłakała się ani nie domagała się pocieszenia, opowiadała o swym doświadczeniu ze spokojem, choć poważnie. Deirdre opadła na poduszki i ponownie wtuliła twarz w ramię Tristana, obserwując półwilę zza klatki jego żeber, słuchała jej z uwagą, niezbyt jednak zaintrygowana. Sen to sen. Zawsze twardo stąpała po ziemi, oczywiście szanując wróżbitów i proroków, unikała jednak kontaktu z ich pracą. Wierzyła, że sama ukształtuje swój los a sny, choć boleśnie wręcz uderzające, są tylko mrzonkami.
Uniosła lekko brew, interpretacja wydawała się oczywista, jasnowłosa dziewczynka była jej córką, skąpane we krwi kwiaty wiązały się z nimi, a nagrobki - ze śmiercią. Mericourt powstrzymała westchnięcie, nie chciała myśleć teraz o wojnie, o śmierci, o ofierze, jaką przyjdzie im złożyć; nie teraz. Nie chciała też skupiać się na tym, że pod sercem Evandry znajdowało się dziecko - jego dziecko. Córka. Jak Myssleine. Temat był trudny, grząski, pragnęła zachować istnienie ich wspólnego potomstwa w tajemnicy, dlatego milczała. Z ulgą przyjmując drugą część opowieści. - Może to twoja matka albo babka. Lub ich duch - podsunęła niezbyt oryginalnie, przesuwając wzrok z półwili na półwiszący dach namiotu, tak zdecydowanie łatwiej przychodziła koncentracja, nienadszarpnięta zmysłowością bijącą z nagiego ciała brzemiennej szlachcianki. - A może to ty sama. Podświadomość sugeruje, że chcesz wyrwać się z ram, z zbudowanego z ograniczeń więzienia. Że tylko samodzielnie zdołasz zerwać kajdany, które przytrzymują cię w miejscu - dodała leniwie, przeciągając się raz jeszcze. Były to sugestie pasujące również do niej samej, może powinna wziąć je bardziej na poważnie, ale zamiast tego sięgnęła po odłożony na bok kielich szampana, wychylając go do dna. - Co było dalej? - spytała jeszcze, zanim przesunęła wzrok na Tristana, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek. - A tobie? Coś się śniło? - wymruczała, wiedząc, że zapewne nie, bo przecież najskrytsze sny stały się dla niego ubiegłej nocy rzeczywistością.
Rozkosznego, dobrego, aż zmrużyła oczy, przez moment zastanawiając się, czy nie powinna szarpnąć półwili za jasne włosy ku swym udom, domagając się dopełnienia rozkosznego obrazka. Powstrzymały ją jednak słowa kobiety, refleksyjne, podszyte lękiem i smutkiem, tak niepasującymi do aury ich wspólnego poranka. Dalej leniwego i swobodnego, Evandra nie panikowała, nie rozpłakała się ani nie domagała się pocieszenia, opowiadała o swym doświadczeniu ze spokojem, choć poważnie. Deirdre opadła na poduszki i ponownie wtuliła twarz w ramię Tristana, obserwując półwilę zza klatki jego żeber, słuchała jej z uwagą, niezbyt jednak zaintrygowana. Sen to sen. Zawsze twardo stąpała po ziemi, oczywiście szanując wróżbitów i proroków, unikała jednak kontaktu z ich pracą. Wierzyła, że sama ukształtuje swój los a sny, choć boleśnie wręcz uderzające, są tylko mrzonkami.
Uniosła lekko brew, interpretacja wydawała się oczywista, jasnowłosa dziewczynka była jej córką, skąpane we krwi kwiaty wiązały się z nimi, a nagrobki - ze śmiercią. Mericourt powstrzymała westchnięcie, nie chciała myśleć teraz o wojnie, o śmierci, o ofierze, jaką przyjdzie im złożyć; nie teraz. Nie chciała też skupiać się na tym, że pod sercem Evandry znajdowało się dziecko - jego dziecko. Córka. Jak Myssleine. Temat był trudny, grząski, pragnęła zachować istnienie ich wspólnego potomstwa w tajemnicy, dlatego milczała. Z ulgą przyjmując drugą część opowieści. - Może to twoja matka albo babka. Lub ich duch - podsunęła niezbyt oryginalnie, przesuwając wzrok z półwili na półwiszący dach namiotu, tak zdecydowanie łatwiej przychodziła koncentracja, nienadszarpnięta zmysłowością bijącą z nagiego ciała brzemiennej szlachcianki. - A może to ty sama. Podświadomość sugeruje, że chcesz wyrwać się z ram, z zbudowanego z ograniczeń więzienia. Że tylko samodzielnie zdołasz zerwać kajdany, które przytrzymują cię w miejscu - dodała leniwie, przeciągając się raz jeszcze. Były to sugestie pasujące również do niej samej, może powinna wziąć je bardziej na poważnie, ale zamiast tego sięgnęła po odłożony na bok kielich szampana, wychylając go do dna. - Co było dalej? - spytała jeszcze, zanim przesunęła wzrok na Tristana, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek. - A tobie? Coś się śniło? - wymruczała, wiedząc, że zapewne nie, bo przecież najskrytsze sny stały się dla niego ubiegłej nocy rzeczywistością.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pozwoliła przyciągnąć się bliżej, zamknąć w słodkich objęciach, trzymających wciąż między snem a jawą, między wspomnieniem dusznej nocy a przykrościami snu.
- Nie - sprzeciwia się od razu zdecydowanie Śmierciożerczyni. - Senne mary pełne są drogowskazów, nie zaś podkładanych na tacy odpowiedzi, jednak tu mam pewność. Jestem w najlepszym miejscu w świecie, dlaczego miałabym chcieć stąd uciekać? - pyta nieco przewrotnie, przywołując na twarz zagadkowy uśmiech. Unosi rękę, muskając opuszką nadgarstek Deirdre. - Panujący we śnie nastrój był ponury i ciężki. Zwiastował powracający konflikt. - Nie pozwala nagrobkom ot tak odejść, nawet jeśli są nieuchronnym losem każdego. - Nie rozumiem, czego może to być znak, lecz w ogólnym rozrachunku… - urywa wpół zdania, przesuwając wzrokiem po swoich towarzyszach, jakby chcąc jeszcze wybadać ich nastrój. Widząc jednak, że zarówno Tristan, jak i Deirdre nie są wojną zainteresowani, wzdycha cicho i usadawia się wygodniej. W końcu to tylko sen. - To urocza dziewczynka o długich, srebrzystych włosach. Spoglądała na mnie tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. - Błagając o uwagę i marniejąc wśród kwiatów. Zatrzymuje dla siebie widok dziewczynki, z której okrutni mężczyźni zrywają materiał pidżamki, jak wrzucają wpółnagie, bezwładne ciało na drewniany wóz i odjeżdżają za horyzont, zostawiając bezradną Evandrę samą w rozpaczy. Kobiecy krzyk mieszał się z dziecięcym szlochem. Świat skąpany w płomieniach, walące się mury Château Rose, a w samym centrum ona sama, w szale ciskająca ogniste kule, niezważająca już na nic. Mamo, spójrz co mi zrobili. - Widziałam, jak dorasta w trudach, które rzeźbiły jej charakter, wzmocniły niezłomność. - Gasnące w porannym słońcu płomienie, płacząca nad nagrobkiem drobna sylwetka, rozsypane na ziemi bukiety piwonii. - Było w niej coś niepokojącego, zarazem podnoszącego na duchu. Piękna i eteryczna, a jednak władcza i dominująca. - Wielkość i okrucieństwo, pozostaje w niedopowiedzeniach, o których chętna jest opowiedzieć, jednak w innych okolicznościach, niż żyjący wciąż wczorajszą nocą towarzysze, spijający szampana, niegotowi na proroctwo Boga Słońca, Lugh. Tak też sen się kończył, w skąpanym w ciemnościach lochu, skąd ratowała ją najpiękniejsza istota, jaką w świecie widziała. Wystarczy, że z całej historii, to o niej zapamiętają. - Dziecko nie powinno chronić rodzica, nie tak ułożono ten świat - nie chce pogodzić się z tą myślą. Ściąga pochmurnie jasne brwi i potrząsa głową. - Nie twierdzę, że wiedźma się myliła… - przywołuje przed oczy rozmazaną sylwetkę staruchy, jaka podczas wczorajszych obchodów łypała złowieszczo, kreśląc znaki. Już wtedy przywodziła na myśl wątpliwości i gdyby nie rozpalone podczas ogniska kadzidło, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, mając zapewne także zakończenie różne od wspólnej nocy w namiocie Rosierów. - Tylko, że wolę, aby się myliła - dodaje już nieco ciszej, niechętna burzeniu nastroju przyjemnego poranka. - Tak, opowiedz o swoim śnie - wtóruje Deirdre, próbując odgonić ponurość swoich myśli. A nuż będzie to fantazja, jakiej jeszcze nie mieli okazji wprowadzić w życie.
- Nie - sprzeciwia się od razu zdecydowanie Śmierciożerczyni. - Senne mary pełne są drogowskazów, nie zaś podkładanych na tacy odpowiedzi, jednak tu mam pewność. Jestem w najlepszym miejscu w świecie, dlaczego miałabym chcieć stąd uciekać? - pyta nieco przewrotnie, przywołując na twarz zagadkowy uśmiech. Unosi rękę, muskając opuszką nadgarstek Deirdre. - Panujący we śnie nastrój był ponury i ciężki. Zwiastował powracający konflikt. - Nie pozwala nagrobkom ot tak odejść, nawet jeśli są nieuchronnym losem każdego. - Nie rozumiem, czego może to być znak, lecz w ogólnym rozrachunku… - urywa wpół zdania, przesuwając wzrokiem po swoich towarzyszach, jakby chcąc jeszcze wybadać ich nastrój. Widząc jednak, że zarówno Tristan, jak i Deirdre nie są wojną zainteresowani, wzdycha cicho i usadawia się wygodniej. W końcu to tylko sen. - To urocza dziewczynka o długich, srebrzystych włosach. Spoglądała na mnie tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. - Błagając o uwagę i marniejąc wśród kwiatów. Zatrzymuje dla siebie widok dziewczynki, z której okrutni mężczyźni zrywają materiał pidżamki, jak wrzucają wpółnagie, bezwładne ciało na drewniany wóz i odjeżdżają za horyzont, zostawiając bezradną Evandrę samą w rozpaczy. Kobiecy krzyk mieszał się z dziecięcym szlochem. Świat skąpany w płomieniach, walące się mury Château Rose, a w samym centrum ona sama, w szale ciskająca ogniste kule, niezważająca już na nic. Mamo, spójrz co mi zrobili. - Widziałam, jak dorasta w trudach, które rzeźbiły jej charakter, wzmocniły niezłomność. - Gasnące w porannym słońcu płomienie, płacząca nad nagrobkiem drobna sylwetka, rozsypane na ziemi bukiety piwonii. - Było w niej coś niepokojącego, zarazem podnoszącego na duchu. Piękna i eteryczna, a jednak władcza i dominująca. - Wielkość i okrucieństwo, pozostaje w niedopowiedzeniach, o których chętna jest opowiedzieć, jednak w innych okolicznościach, niż żyjący wciąż wczorajszą nocą towarzysze, spijający szampana, niegotowi na proroctwo Boga Słońca, Lugh. Tak też sen się kończył, w skąpanym w ciemnościach lochu, skąd ratowała ją najpiękniejsza istota, jaką w świecie widziała. Wystarczy, że z całej historii, to o niej zapamiętają. - Dziecko nie powinno chronić rodzica, nie tak ułożono ten świat - nie chce pogodzić się z tą myślą. Ściąga pochmurnie jasne brwi i potrząsa głową. - Nie twierdzę, że wiedźma się myliła… - przywołuje przed oczy rozmazaną sylwetkę staruchy, jaka podczas wczorajszych obchodów łypała złowieszczo, kreśląc znaki. Już wtedy przywodziła na myśl wątpliwości i gdyby nie rozpalone podczas ogniska kadzidło, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, mając zapewne także zakończenie różne od wspólnej nocy w namiocie Rosierów. - Tylko, że wolę, aby się myliła - dodaje już nieco ciszej, niechętna burzeniu nastroju przyjemnego poranka. - Tak, opowiedz o swoim śnie - wtóruje Deirdre, próbując odgonić ponurość swoich myśli. A nuż będzie to fantazja, jakiej jeszcze nie mieli okazji wprowadzić w życie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Silne ramię skryło Evandrę blisko ciała, gdy zamyślony słuchał jej opowieści. Szybko zanegowała słowa Deirdre, a on tym mocniej pragnął usłyszeć więcej, dostrzegając zadziwiającą symbolikę snu.
- Kojarzą ci się z kimś orchidee? - spytał Evandry, bardziej chcąc zwrócić na to uwagę Deirdre, niż jej samej. - Nazywałem tak Deirdre, dawniej, Czarną Orchideą. Cixi, Cesarzowa Orchidea, Cesarzowa Rozpusty - przemknął wzrokiem po twarzy kochanki. Kwiaty w jej śnie nie wzięły się przypadkiem, a jednak skojarzenie nie było, nie mogło być tak oczywiste dla samej Evandry. - Nie chodziło o konflikt, który trwa teraz? Pojawił się kolejny? - Znaczyć to mogło, że zwyciężą, lecz ich triumf okaże się kruchy, smakować będzie goryczą i nie potrwa długo, nie tego się spodziewał. Tym silniejsi winni być Evan i Marcus, przyszłość tego, co stworzą dzisiaj, zależeć miała właśnie od nich i od tego, jak ją poprowadzą. To dziewczynka, mówiła, a wolna dłoń Tristana przesunęła się po jej łonie, gdzie biło już jej serce, serce srebrnowłosej ślicznej - nie ślicznej, pięknej po matce - dziewczynki o wielkich niebieskich oczach. Ciąża była dla Evandry dużym zagrożeniem, sądził, że poczuje zawód, gdy okaże się, że poświęca się w ten sposób dla córki, nie syna. Lecz teraz nie czuł nic prócz dumy i ciekawości.
- Trudy? Czy wychowaliśmy ją twardą ręką? Czy to konflikt dał się jej we znaki? - pytał, bo podobnych cech oczekiwał od syna. Nie wiedział, jak wychowuje się dziewczynki, skąd miałby to wiedzieć, tego ranka chciał poznać jej wizję. - To cechy przywódcy, wielkiej czarownicy. Spadkobierczyni Mahaut. Sądzisz, że taką drogę widzi dla niej sam Lugh? - Nie chciał rozstawać się z tą wizją, chciał doświadczyć jej mocniej i intensywniej, zrozumieć, co rozumiała już ona. - Dziś ty chronisz ją. Krew na twoim ciele, krew reema, może powinnaś mieć jej więcej. - Może te ślady, wzory, może nie tylko niosły tę opowieść, może niosły też siłę i niezłomność. Może nie powinny znikać z jej ciała aż do rozwiązania. Nie wiedział, starucha stawiała pytania, oczekując, że sami znajdą odpowiedzi. Pobudzała umysł, ale nie wskazywała drogi. Nie sądził, by zdołali wyciągnąć z niej cokolwiek więcej. - Pozostanie lojalna i oddana. Będzie cię szanowała jako matkę, to dobrze - odparł, gdy przyznała, że wolałaby widzieć w tej wizji błąd, nie do końca to rozumiał, nie wychwytując wszystkich obaw z niepełnej wizji.
Nie podobała mu się próba zmiany tematu, miniona noc wydarzyła się w oparach rytualnej magii. Nie była zwykła. Nie była nic nie znacząca. Miała moc, wyjątkową moc, obdarzyła łaską Evandrę jako matkę. Chciał wiedzieć, chciał usłyszeć wszystko.
- Coś wyjątkowego, noc słodsza od miodu - odparł jednak z ociąganiem, gdy w ciekawość włączyła się Evandra. Palce jego dłoni wplątały się we włosy Deirdre, lewa przemknęła po biodrze żony. - Odurzony leżałem pośród leśnej ciszy, w której w metalicznym posmaku krwi rytualnie ubitego reema smakowałem dwóch kobiet. Jedna z nich była piękna jak dzień i złote słońce, druga piękna była jak noc i srebrny księżyc. Gdy w ciszy usłyszałem ich rozkoszne jęki pojąłem, jak bardzo obrazoburczy był to rysunek i jak bardzo przekraczał hedonistyczne granice ludzkiego rozumienia. Pragnąłem jednak patrzyć na niego bez końca, bo zaczarowała mnie jego grzeszna uroda. To było jak... lubieżna klątwa złych duchów, która kusi obfitością. Złych, bo tylko w prawdziwym złu czai się taka rozkosz. Chwila, której czar chciałoby się zamknąć w wieczności. Jak... strumień poezji szeptany mi do ucha przez dwie doskonałe muzy, tak zachwycające ciało i umysł, że naturalną wydaje się myśl, że nie pochodzą wcale z tego świata, że są tylko częścią kruchej baśni, którą w niezwykłej łaskawości los powolił mi kroczyć. Zbudziłem się głodny i zrozumiałem, że niektórymi pragnieniami nasycić się nie da, że z dnia na dzień będą zachłannie rosnąć, żądając wrzącej krwi, harmonii dwóch głosów, rytmów, ciał i oddechów, silnego bicia trzech serc. Zrozumiałem... że to dla tego głodu żyję - zakończył z zamyślonym ukontentowaniem. - Ach - westchnął nagle teatralnie, choć na próżno było szukać w jego spojrzeniu zdumienia. - To jednak nie był sen - zdziwił się, ale tylko słowem. - Podaj mi tego szampana - zwrócił się do Deirdre, kielich odłożył przed momentem, znajdował w zasięgu ręki, lecz tej nie miał wolnej, gdy palce z jej włosów zsunęły się na kark i jęły błądzić po płótnie jej nagiej skóry, być może chcąc zająć kochankę czymkolwiek, co sprawi, że pozwoli mu przyjąć błogosławieństwo minionej nocy i zdoła usłyszeć o swojej córce więcej.
- Kojarzą ci się z kimś orchidee? - spytał Evandry, bardziej chcąc zwrócić na to uwagę Deirdre, niż jej samej. - Nazywałem tak Deirdre, dawniej, Czarną Orchideą. Cixi, Cesarzowa Orchidea, Cesarzowa Rozpusty - przemknął wzrokiem po twarzy kochanki. Kwiaty w jej śnie nie wzięły się przypadkiem, a jednak skojarzenie nie było, nie mogło być tak oczywiste dla samej Evandry. - Nie chodziło o konflikt, który trwa teraz? Pojawił się kolejny? - Znaczyć to mogło, że zwyciężą, lecz ich triumf okaże się kruchy, smakować będzie goryczą i nie potrwa długo, nie tego się spodziewał. Tym silniejsi winni być Evan i Marcus, przyszłość tego, co stworzą dzisiaj, zależeć miała właśnie od nich i od tego, jak ją poprowadzą. To dziewczynka, mówiła, a wolna dłoń Tristana przesunęła się po jej łonie, gdzie biło już jej serce, serce srebrnowłosej ślicznej - nie ślicznej, pięknej po matce - dziewczynki o wielkich niebieskich oczach. Ciąża była dla Evandry dużym zagrożeniem, sądził, że poczuje zawód, gdy okaże się, że poświęca się w ten sposób dla córki, nie syna. Lecz teraz nie czuł nic prócz dumy i ciekawości.
- Trudy? Czy wychowaliśmy ją twardą ręką? Czy to konflikt dał się jej we znaki? - pytał, bo podobnych cech oczekiwał od syna. Nie wiedział, jak wychowuje się dziewczynki, skąd miałby to wiedzieć, tego ranka chciał poznać jej wizję. - To cechy przywódcy, wielkiej czarownicy. Spadkobierczyni Mahaut. Sądzisz, że taką drogę widzi dla niej sam Lugh? - Nie chciał rozstawać się z tą wizją, chciał doświadczyć jej mocniej i intensywniej, zrozumieć, co rozumiała już ona. - Dziś ty chronisz ją. Krew na twoim ciele, krew reema, może powinnaś mieć jej więcej. - Może te ślady, wzory, może nie tylko niosły tę opowieść, może niosły też siłę i niezłomność. Może nie powinny znikać z jej ciała aż do rozwiązania. Nie wiedział, starucha stawiała pytania, oczekując, że sami znajdą odpowiedzi. Pobudzała umysł, ale nie wskazywała drogi. Nie sądził, by zdołali wyciągnąć z niej cokolwiek więcej. - Pozostanie lojalna i oddana. Będzie cię szanowała jako matkę, to dobrze - odparł, gdy przyznała, że wolałaby widzieć w tej wizji błąd, nie do końca to rozumiał, nie wychwytując wszystkich obaw z niepełnej wizji.
Nie podobała mu się próba zmiany tematu, miniona noc wydarzyła się w oparach rytualnej magii. Nie była zwykła. Nie była nic nie znacząca. Miała moc, wyjątkową moc, obdarzyła łaską Evandrę jako matkę. Chciał wiedzieć, chciał usłyszeć wszystko.
- Coś wyjątkowego, noc słodsza od miodu - odparł jednak z ociąganiem, gdy w ciekawość włączyła się Evandra. Palce jego dłoni wplątały się we włosy Deirdre, lewa przemknęła po biodrze żony. - Odurzony leżałem pośród leśnej ciszy, w której w metalicznym posmaku krwi rytualnie ubitego reema smakowałem dwóch kobiet. Jedna z nich była piękna jak dzień i złote słońce, druga piękna była jak noc i srebrny księżyc. Gdy w ciszy usłyszałem ich rozkoszne jęki pojąłem, jak bardzo obrazoburczy był to rysunek i jak bardzo przekraczał hedonistyczne granice ludzkiego rozumienia. Pragnąłem jednak patrzyć na niego bez końca, bo zaczarowała mnie jego grzeszna uroda. To było jak... lubieżna klątwa złych duchów, która kusi obfitością. Złych, bo tylko w prawdziwym złu czai się taka rozkosz. Chwila, której czar chciałoby się zamknąć w wieczności. Jak... strumień poezji szeptany mi do ucha przez dwie doskonałe muzy, tak zachwycające ciało i umysł, że naturalną wydaje się myśl, że nie pochodzą wcale z tego świata, że są tylko częścią kruchej baśni, którą w niezwykłej łaskawości los powolił mi kroczyć. Zbudziłem się głodny i zrozumiałem, że niektórymi pragnieniami nasycić się nie da, że z dnia na dzień będą zachłannie rosnąć, żądając wrzącej krwi, harmonii dwóch głosów, rytmów, ciał i oddechów, silnego bicia trzech serc. Zrozumiałem... że to dla tego głodu żyję - zakończył z zamyślonym ukontentowaniem. - Ach - westchnął nagle teatralnie, choć na próżno było szukać w jego spojrzeniu zdumienia. - To jednak nie był sen - zdziwił się, ale tylko słowem. - Podaj mi tego szampana - zwrócił się do Deirdre, kielich odłożył przed momentem, znajdował w zasięgu ręki, lecz tej nie miał wolnej, gdy palce z jej włosów zsunęły się na kark i jęły błądzić po płótnie jej nagiej skóry, być może chcąc zająć kochankę czymkolwiek, co sprawi, że pozwoli mu przyjąć błogosławieństwo minionej nocy i zdoła usłyszeć o swojej córce więcej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Rozmowa o przyszłości nienarodzonego dziecka Tristana, dziecka z prawego łoża, dziecka mającego urodzić się, dorastać i kwitnąć w bogactwie, w pełnej rodzinie, społecznym uznaniu i posiadając pełnię możliwości, niezbyt podobała się Deirdre. Nawet biorąc pod uwagę niepokojący wydźwięk snu Evandry, dodającego życiu przepięknej i silnej córki nieco mroku - to po prostu nie był na to czas ani miejsce, z każdym kolejnym słowem czuła się coraz bardziej jak zbędny widz na zbyt skomplikowanym spektaklu. Być może przemawiała przez nią gorycz, zmęczenie ostatnimi dniami pełnymi przygotowań do festiwalu, na pewno zaś zazdrość, milczała więc, wsłuchując się w melodię głosu swych kochanków, znów przymykając oczy. Gdyby nie słuchała - czułaby się dobrze, spokojnie, tuż przy boku Tristana, niemal czując na swoim ciele bicie jego serca, miarowe, spokojne, głośne; wibracja przenikającą ją do głębi na równi z jego niskim głosem. Obnażającym jej dawne imiona, drgnęła zauważalnie, otwierając oczy, spod przymrużonych powiek spoglądając na Tristana. Nie lubiła słyszeć o orchideach i cesarzowych, czas, w którym miana te napełniały ją dumą - a sakwę kurwy ciężarem galeonów, sypanych hojnie przez zachwyconych orientalną pięknością arystokratów - minęły bezpowrotnie. Rosier wydawał się tego nie zauważać, choć teraz, wyjątkowo, nie przypominał jej imion, by zranić ją czy skarcić; wydawał się naprawdę zaintrygowany senną wizją, skupiony na tym, co mogła znaczyć i jakie ostrzeżenie nieść. Rozumiała go, sama martwiła się o przyszłość ich dzieci, lecz to, które rosło teraz w łonie Evandry, nie wzbudzało w niej samej żadnych uczuć - oprócz niepokoju i niechęci. Skrywanych skutecznie za pozą zmęczenia i półsenności, ciągle leżała, wtulona w bok Rosiera, przenosząc wzrok na przemawiającą kobietę, piękną i silną, jak jej córka. Druga córka, Myssleine juz żyła i istniała, już wykazała się magiczną potęgą większą od niejednego dorosłego, mrok pulsujący w niewielkim ciałku miał rosnąć razem z nią. To ona zasługiwała na miano spadkobierczyni Mahaut, nie błękitnooka, wątła szlachcianka, istniejąca tu wśród nich, nawet jeśli pozostawała ledwie istniejącym bytem, wypukłością pod nieskazitelnie bladą skórą Evandry. Ledwie powstrzymała odruch kopnięcia stopą, uderzenia w delikatne ciało siedzącej tuż obok szlachcianki, obserwowania z zadowoleniem grymasu bólu i uginającego się pod uderzeniem brzucha. Na moment czarne oczy Deirdre zalśniły iskrą złośliwości, lecz zapanowała i nad tym odruchem, po prostu - będąc. Pozwalając malżeństwu rozmawiać - i czując się tak, jak przedmiot, jak niemy obserwator, wkraczający w zacisze sypialni nestorstwa, debatującego o losie nienarodzonej córki. Tej, której przyszłośc utkała stara wiedźma.
- Mogła się mylić - weszła szlachciance w słowo, spokojnie, ale stanowczo, gdy Evandra poddawała, słusznie, w wątpliwość podszepty staruchy, jakiekolwiek by one nie były. - Nie każdy sen się spełni - dodała, robiąc wszystko, by w jej głosie nie wybrzmiała pełna ironii gorycz. Z powodzeniem, uśmiechnęła się sennie, lekko. Wiedziała, o czym mówiła, marzenia rzadko kiedy okazywały się rzeczywistością, a jeśli już, zupełnie nie dorastały do oczekiwań. - Wygramy wojnę, tą, którą toczymy - i kolejną, jeśli będzie trzeba - dodała ciszej, przeciągając się znów, zastane mięśnie domagały się ruchu; zasnęła gdzieś w pół pieszczoty, w pół uścisku, pomiędzy dwoma ciałami. I wolałaby, by tak pozostało, by ranek przeistoczył się w kontynuację zmysłowej gry, a nie projekcję dziwnych snów dotyczących losów córki. Ich córki. Kogoś, kto miał odebrać należne Myssleine prawo. Budować własną potęgę na kimś, kto wyrósł na śmierci, zniszczeniu i mrocznej magii. Wymiana zdań między małżonkami raniła ją i raziła, lecz nie pozwalała sobie obnażyć tych uczuć; zwinnie, jeszcze w trakcie jego rozmarzonej wypowiedzi wślizgnęła się na gorące ciało Tristana. Tak najłatwiej było zapomnieć, rozsmakować się w jego ustach, nasycić bliskością, uspokoić zazdrość blaskiem, który widziała w ciemnych oczach. Nie przerywała opowieści z jego snu, uśmiechając się lekko, sennie; dopiero, gdy skończył, pochyliła się nad nim.
- Spełnienie najbardziej lubieżnych i dzikich snów - czyż nie to ci obiecywałam? - sparafrazowała jego słowa pytaniem, pochylając się nad moment nad jego twarzą, całując go. Najpierw w czoło, potem w skronie, policzki, by w końcu zasmakować jego ust, spierzchniętych, kwaśnych, suchych, ale dla niej najsłodszych na świecie. Pieszczota nie trwała długo, nie chciała przerywać ich rozmowy, zresztą, miała rozkaz do wypełnienia. Równie szybko zsunęła nogi na bok i stanęła na podłodze namiotu, pieszczotliwie i przelotnie odgarniając złote włosy półwili z jej ramienia. Była jej powierniczką, przyjaciółką, uczennicą; była jej rywalką, przyczyną wątpliwości i bólu, lecz tego poranka - tylko i aż kochanką, piękną tak, że spoglądanie na nią niemal bolało. Łatwiej było obrócić się do niej plecami, w skupieniu nalewając do kielicha szampana, po brzegi, uzupełniając braki niezgodnie z zasadami dobrego wychowania. Podała naczynie Tristanowi, nie powracała jednak do łoża, spoglądając na czułą konwersację małżeństwa tym razem także z fizycznego dystansu. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy, nieco rozczochranymi włosami, zakrywającymi jej piersi i śladami zaschniętej krwi, barwiącej niemal całe jej ciało.
- Mogła się mylić - weszła szlachciance w słowo, spokojnie, ale stanowczo, gdy Evandra poddawała, słusznie, w wątpliwość podszepty staruchy, jakiekolwiek by one nie były. - Nie każdy sen się spełni - dodała, robiąc wszystko, by w jej głosie nie wybrzmiała pełna ironii gorycz. Z powodzeniem, uśmiechnęła się sennie, lekko. Wiedziała, o czym mówiła, marzenia rzadko kiedy okazywały się rzeczywistością, a jeśli już, zupełnie nie dorastały do oczekiwań. - Wygramy wojnę, tą, którą toczymy - i kolejną, jeśli będzie trzeba - dodała ciszej, przeciągając się znów, zastane mięśnie domagały się ruchu; zasnęła gdzieś w pół pieszczoty, w pół uścisku, pomiędzy dwoma ciałami. I wolałaby, by tak pozostało, by ranek przeistoczył się w kontynuację zmysłowej gry, a nie projekcję dziwnych snów dotyczących losów córki. Ich córki. Kogoś, kto miał odebrać należne Myssleine prawo. Budować własną potęgę na kimś, kto wyrósł na śmierci, zniszczeniu i mrocznej magii. Wymiana zdań między małżonkami raniła ją i raziła, lecz nie pozwalała sobie obnażyć tych uczuć; zwinnie, jeszcze w trakcie jego rozmarzonej wypowiedzi wślizgnęła się na gorące ciało Tristana. Tak najłatwiej było zapomnieć, rozsmakować się w jego ustach, nasycić bliskością, uspokoić zazdrość blaskiem, który widziała w ciemnych oczach. Nie przerywała opowieści z jego snu, uśmiechając się lekko, sennie; dopiero, gdy skończył, pochyliła się nad nim.
- Spełnienie najbardziej lubieżnych i dzikich snów - czyż nie to ci obiecywałam? - sparafrazowała jego słowa pytaniem, pochylając się nad moment nad jego twarzą, całując go. Najpierw w czoło, potem w skronie, policzki, by w końcu zasmakować jego ust, spierzchniętych, kwaśnych, suchych, ale dla niej najsłodszych na świecie. Pieszczota nie trwała długo, nie chciała przerywać ich rozmowy, zresztą, miała rozkaz do wypełnienia. Równie szybko zsunęła nogi na bok i stanęła na podłodze namiotu, pieszczotliwie i przelotnie odgarniając złote włosy półwili z jej ramienia. Była jej powierniczką, przyjaciółką, uczennicą; była jej rywalką, przyczyną wątpliwości i bólu, lecz tego poranka - tylko i aż kochanką, piękną tak, że spoglądanie na nią niemal bolało. Łatwiej było obrócić się do niej plecami, w skupieniu nalewając do kielicha szampana, po brzegi, uzupełniając braki niezgodnie z zasadami dobrego wychowania. Podała naczynie Tristanowi, nie powracała jednak do łoża, spoglądając na czułą konwersację małżeństwa tym razem także z fizycznego dystansu. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy, nieco rozczochranymi włosami, zakrywającymi jej piersi i śladami zaschniętej krwi, barwiącej niemal całe jej ciało.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Doprawdy? - chichocze cicho, słysząc o przydzielonych Deirdre przydomkach. - Czarna Orchidea brzmi dumnie, jest symbolem bogactwa, ale i zmysłowej, czystej miłości. Czy to właśnie was połączyło? Poszukiwanie gorącego uczucia? - Nie zwraca się bezpośrednio do żadnego z nich. Jak na dłoni dostrzega afekt, jakim czarownica obdarza Tristana, nie dostrzega jednak podobnej u swego męża. Czyżby wolał nie obnosić się z nim w obecności półwili, a może rzeczywiście łączy ich mniej, niż początkowo zakładała?
- To konflikt, który dopiero nadejdzie, ale może i trwać wtedy obecny. - Nieznacznie poważnieje, próbując wyłuskać z sennych wspomnień szczegóły. - Będzie fatalny w skutkach, lecz wszystko zakończy się dobrze. Nawet jeśli już tego nie zobaczymy - dodaje jeszcze ciszej, chcąc podzielić się opowieścią, a jednocześnie zerka z ukosa na Deirdre, która ewidentnie nie chce jej słyszeć. Jeszcze przed momentem miała lepszy nastrój. Skąd ta nagła niechęć, skąd uprzedzenia?
- Sugerujesz, że powinnam wrócić na polanę i oddać się własnemu rytuałowi? Może starucha spojrzy na mnie przychylniejszym wzrokiem. Wczoraj wydawała się być odrobinę zaniepokojona. Zastanawiam się, czy przewidziała ten sen - myśli na głos, nakręcając złoty kosmyk na palec. - I tak, sądzę, że ma ona szansę czynić wielkie rzeczy, o których jeszcze nawet nie myśleliśmy. Lugh nie zesłałby tego snu, gdyby nie miał się ziścić. To wielka moc - kiwa głową do kolejnych analiz, będąc przekonaną, że przeznaczenie się nie myli. Nie uważa się za osobę nazbyt przesądną, ale zdaje sobie sprawę z siły, jaka wiąże wszystkie istnienia.
Uśmiecha się z rozmarzeniem, słuchając opowieści lorda Rosier o wspaniałym śnie. Senne pragnienia mają to do siebie, że nie zawsze lubią się spełniać. Pod tym kątem Evandra uważa się za prawdziwą szczęściarę, mogącą jednocześnie z poznawaniem siebie, wprowadzać kolejne doświadczenia w życie, jeszcze nim zdąży o nich pomyśleć.
- Lubię, gdy o nas mówisz. Twoja pasja się udziela, pobudza głód, za którym chce się podążyć - stwierdza z adoracją, pozwalając swoim myślom folgować i zanurzyć się w mglistych wspomnieniach poprzedniej nocy. - Nie chcę wam odbierać intymności związku, ale jeśli pozwolicie, jestem chętna, by spędzać z wami więcej wieczorów - wyznaje pod napływem uczuć tonem lekkiego zawstydzenia. Chce być z nimi teraz, nie za kilka miesięcy, kiedy znacznie przybierze na wadze i zacznie spoglądać w lustro z pewną dozą niechęci.
Kiedy Deirdre zbliżyła się, by wycałować Tristana, odwróciła głowę i ułożyła się wygodniej w poduszkach, nie stanowiąc dlań żadnej przeszkody. Także uczestniczyła w spełnianiu tych lubieżnych i dzikich snów, biorąc zeń jak najwięcej dla siebie. Od kiedy odkryła, że może dzielić z ukochanym marzenia, korzysta z każdej okazji, by poznać samą siebie.
Wzdycha tylko cicho przesuwając opuszkami jednej dłoni po miękkiej pościeli i niedbale nasuwa na siebie materiał, przesłaniając pierś i ciążowy brzuch. Jej uśmiech zmienia się znów w zastanowienie, a błękit spojrzenia ogniskuje w madame Mericourt; ewidentnie jedna z kwestii nadal ją nurtuje.
- To bardzo specyficzna więź, łącząca matkę z dzieckiem. Nie zawsze można ją od razu poczuć, lecz z czasem zauważa się, że jest pewna siła, nierozerwalne połączenie. Pojawia się zrozumienie. Masz dzieci, Deirdre? - zwraca się z zaciekawieniem do czarownicy, szczerze zainteresowana jej doświadczeniami, nawet jeśli mają się okazać zupełnie różne.
- To konflikt, który dopiero nadejdzie, ale może i trwać wtedy obecny. - Nieznacznie poważnieje, próbując wyłuskać z sennych wspomnień szczegóły. - Będzie fatalny w skutkach, lecz wszystko zakończy się dobrze. Nawet jeśli już tego nie zobaczymy - dodaje jeszcze ciszej, chcąc podzielić się opowieścią, a jednocześnie zerka z ukosa na Deirdre, która ewidentnie nie chce jej słyszeć. Jeszcze przed momentem miała lepszy nastrój. Skąd ta nagła niechęć, skąd uprzedzenia?
- Sugerujesz, że powinnam wrócić na polanę i oddać się własnemu rytuałowi? Może starucha spojrzy na mnie przychylniejszym wzrokiem. Wczoraj wydawała się być odrobinę zaniepokojona. Zastanawiam się, czy przewidziała ten sen - myśli na głos, nakręcając złoty kosmyk na palec. - I tak, sądzę, że ma ona szansę czynić wielkie rzeczy, o których jeszcze nawet nie myśleliśmy. Lugh nie zesłałby tego snu, gdyby nie miał się ziścić. To wielka moc - kiwa głową do kolejnych analiz, będąc przekonaną, że przeznaczenie się nie myli. Nie uważa się za osobę nazbyt przesądną, ale zdaje sobie sprawę z siły, jaka wiąże wszystkie istnienia.
Uśmiecha się z rozmarzeniem, słuchając opowieści lorda Rosier o wspaniałym śnie. Senne pragnienia mają to do siebie, że nie zawsze lubią się spełniać. Pod tym kątem Evandra uważa się za prawdziwą szczęściarę, mogącą jednocześnie z poznawaniem siebie, wprowadzać kolejne doświadczenia w życie, jeszcze nim zdąży o nich pomyśleć.
- Lubię, gdy o nas mówisz. Twoja pasja się udziela, pobudza głód, za którym chce się podążyć - stwierdza z adoracją, pozwalając swoim myślom folgować i zanurzyć się w mglistych wspomnieniach poprzedniej nocy. - Nie chcę wam odbierać intymności związku, ale jeśli pozwolicie, jestem chętna, by spędzać z wami więcej wieczorów - wyznaje pod napływem uczuć tonem lekkiego zawstydzenia. Chce być z nimi teraz, nie za kilka miesięcy, kiedy znacznie przybierze na wadze i zacznie spoglądać w lustro z pewną dozą niechęci.
Kiedy Deirdre zbliżyła się, by wycałować Tristana, odwróciła głowę i ułożyła się wygodniej w poduszkach, nie stanowiąc dlań żadnej przeszkody. Także uczestniczyła w spełnianiu tych lubieżnych i dzikich snów, biorąc zeń jak najwięcej dla siebie. Od kiedy odkryła, że może dzielić z ukochanym marzenia, korzysta z każdej okazji, by poznać samą siebie.
Wzdycha tylko cicho przesuwając opuszkami jednej dłoni po miękkiej pościeli i niedbale nasuwa na siebie materiał, przesłaniając pierś i ciążowy brzuch. Jej uśmiech zmienia się znów w zastanowienie, a błękit spojrzenia ogniskuje w madame Mericourt; ewidentnie jedna z kwestii nadal ją nurtuje.
- To bardzo specyficzna więź, łącząca matkę z dzieckiem. Nie zawsze można ją od razu poczuć, lecz z czasem zauważa się, że jest pewna siła, nierozerwalne połączenie. Pojawia się zrozumienie. Masz dzieci, Deirdre? - zwraca się z zaciekawieniem do czarownicy, szczerze zainteresowana jej doświadczeniami, nawet jeśli mają się okazać zupełnie różne.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Między jedną a drugą kobietą nie czuł wcale rosnącej między nimi niechęci, może nie dostrzegł, może nie chciał dostrzec odwróconego wzorku Evandry, może nie dostrzegał, może nie chciał dostrzec rosnącego rozdrażnienia Deirdre dziedzictwem, którego nie była nigdy częścią. Zaprzeczenie sensu dziwnego snu go nie interesowało, nudziło, więc nie słuchał kochanki; przyglądał się Evandrze w milczącym zamyśleniu, zastanawiając się, do jak wielkich czynów zdolna mogła okazać się jego córka i jak wielki potencjał drzemał wobec tego w jego synu. Młode smoczęta rychło rozłożą skrzydła, jak niszczące okażą się ich skrzydła? Bał się - bał się czy Evandra donosi ciążę - bał się, czy jej kruche ciało wytrzyma sprowadzenie na świat drugiego czarodziejskiego dziecka, sen zapewniał, że tak się stanie. Że istniała szansa. Nie chciał dopuszczać do siebie innej myśli, nie dopuszczał, a jednak tak przedstawiona prawda budziła dziwny spokój i przekonanie, że wszystko musiało się ułożyć. Prześlizgnął się dłonią wzdłuż jej nagiego ciała, gdy obdarowała go czułościami, z kocim zadowoleniem przyjmując pieszczoty. Leniwie odebrał kielich od Deirdre, zastanawiając się nad pytaniem Evandry - co połączyło jego i Deirdre?
- Pasja, pożądanie, pokusa... - Uczucia, czucie, niewątpliwie, lecz to nie miłości szukał w zamtuzie. Nie myślał o znaczeniu kwiatu, orchidea była przydomkiem innej kobiety. Czy Evandra nie domyśliła się jeszcze przeszłości Deirdre po zdarzeniach następujących po Nocy Zwycięstwa? - Wyróżniała się wśród innych kobiet w Wenus, zwykle zbyt tępych, by nadążyć za rozmową. Była w tym ironia, gdy nazwałem ją imieniem chińskiej cesarzowej. Cixi, Cesarzowa Orchidea. Mówiono dużo o jej mądrości, a ona sama wierzyła, że jest najmądrzejszą kobietą na świecie, pogardliwie wypowiadając się o samej królowej Wiktorii. Ja z kolei wierzyłem, że miała w sobie ukryty potencjał, a w burdelu znalazła się z przypadku jeszcze większego, niż pozostałe kurtyzany. Szybko zdradziła się ze swoją ambicją, a mnie bawiło prowadzenie jej przez ciemności. Nie znalazłaby się tu, gdzie jest teraz, beze mnie. - Lubił jej o tym przypominać. Zwłaszcza teraz, gdy coraz rozpaczliwiej usiłowała udowodnić mu, że poradzi sobie bez niego. Nie powinna zapominać o tym, kim była i gdzie mogła zostać. Jego myśli dalej uciekały w kierunku córki, snu, spojrzenia starej wiedźmy, też je pamiętał.
- Da nam wiele powodów do dumy. Cokolwiek przyniesie przyszłość, poznamy ją już wkrótce. Jeśli we śnie były orchidee, powinnaś zostać matką chrzestną. - Przeniósł wzrok na Deirdre; naturalnym wyborem była jego młodsza siostra i zapewne postawią również na nią, dwie kobiety, jeden mężczyzna, poszukają go w rodzinie Evandry.
- Jesteś niesamowita - odparł z zachwytem, gdy żona zgodziła się tak otwarcie przyjąć kochankę; jego kontakty z więcej niż jedną kobietą sprowadzały się dotąd do dużej ilości złota przesypanego we wspomnianym już Wenus, one były czymś innym, czymś więcej, we dwie były kompletną częścią niego samego. Potrzebował ich obu, jak potrzebowało się nocy i dnia, gdy po raz pierwszy zakosztował ich razem - nie zamierzał już ich nigdy tracić. Deirdre się oddaliła, głowa Tristana przetrąciła się na nagie łono Evandry, przekornie odsunęła materiał pościeli, twarz otarła o skórę jej ud. - Chcesz powiedzieć, że ją czujesz? Ją, nie jej ciało, jej świadomość, magię, byt? Nocny rytuał pomógł mi zrozumieć, jak piękna jest rola matki - przyznał, nie wtrącając się w rozmowę o dzieciach, złaknione bliskości wargi wsunęły się między jej uda, obdarzając czarownicę subtelną porannie leniwą pieszczotą.
- Pasja, pożądanie, pokusa... - Uczucia, czucie, niewątpliwie, lecz to nie miłości szukał w zamtuzie. Nie myślał o znaczeniu kwiatu, orchidea była przydomkiem innej kobiety. Czy Evandra nie domyśliła się jeszcze przeszłości Deirdre po zdarzeniach następujących po Nocy Zwycięstwa? - Wyróżniała się wśród innych kobiet w Wenus, zwykle zbyt tępych, by nadążyć za rozmową. Była w tym ironia, gdy nazwałem ją imieniem chińskiej cesarzowej. Cixi, Cesarzowa Orchidea. Mówiono dużo o jej mądrości, a ona sama wierzyła, że jest najmądrzejszą kobietą na świecie, pogardliwie wypowiadając się o samej królowej Wiktorii. Ja z kolei wierzyłem, że miała w sobie ukryty potencjał, a w burdelu znalazła się z przypadku jeszcze większego, niż pozostałe kurtyzany. Szybko zdradziła się ze swoją ambicją, a mnie bawiło prowadzenie jej przez ciemności. Nie znalazłaby się tu, gdzie jest teraz, beze mnie. - Lubił jej o tym przypominać. Zwłaszcza teraz, gdy coraz rozpaczliwiej usiłowała udowodnić mu, że poradzi sobie bez niego. Nie powinna zapominać o tym, kim była i gdzie mogła zostać. Jego myśli dalej uciekały w kierunku córki, snu, spojrzenia starej wiedźmy, też je pamiętał.
- Da nam wiele powodów do dumy. Cokolwiek przyniesie przyszłość, poznamy ją już wkrótce. Jeśli we śnie były orchidee, powinnaś zostać matką chrzestną. - Przeniósł wzrok na Deirdre; naturalnym wyborem była jego młodsza siostra i zapewne postawią również na nią, dwie kobiety, jeden mężczyzna, poszukają go w rodzinie Evandry.
- Jesteś niesamowita - odparł z zachwytem, gdy żona zgodziła się tak otwarcie przyjąć kochankę; jego kontakty z więcej niż jedną kobietą sprowadzały się dotąd do dużej ilości złota przesypanego we wspomnianym już Wenus, one były czymś innym, czymś więcej, we dwie były kompletną częścią niego samego. Potrzebował ich obu, jak potrzebowało się nocy i dnia, gdy po raz pierwszy zakosztował ich razem - nie zamierzał już ich nigdy tracić. Deirdre się oddaliła, głowa Tristana przetrąciła się na nagie łono Evandry, przekornie odsunęła materiał pościeli, twarz otarła o skórę jej ud. - Chcesz powiedzieć, że ją czujesz? Ją, nie jej ciało, jej świadomość, magię, byt? Nocny rytuał pomógł mi zrozumieć, jak piękna jest rola matki - przyznał, nie wtrącając się w rozmowę o dzieciach, złaknione bliskości wargi wsunęły się między jej uda, obdarzając czarownicę subtelną porannie leniwą pieszczotą.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie wierzyła w wróżby i w podszepty snów, powątpiewała w siłę magii, nie zerkała w ogień i nie badała znaczenia herbacianych fusów, gardziła wszystkim, co ulotne i oparte na słabości ludzkich emocji - nieświadoma, że pogarda skrywała strach. Strach przed czymś, czego nigdy nie była w stanie w pełni zrozumieć, przed jasnowidzami posiadającymi władzę nad czyimś losem, przed nieustępliwością Losu, wyrytego w marmurze, niemożliwego do zmiany. Rozpaczliwie chwytała się ułudy kontroli, pewności, że przeznaczenie tworzy ruchami własnych działań, ciosając podatny materiał z wad i kruchości uczuć. Wiara w to, że podyktowany czarem rytuału sen zdołał odsłonić przed Evandrą przyszłość noszonego pod sercem dziecka, była zagrożeniem, odsuwała je więc od siebie. Na tyle dyskretnie, na ile była w stanie - niewyspana, otumaniona, spragniona, odnajdująca się w przedziwnym trójkącie, który był równie niemożliwy, co sięgnięcie wzrokiem w odległą przyszłość nienarodzonej jeszcze duszy.
Obawiała się przyszłości - i unikała przeszłości, zakleszczona w niemożliwych do zsunięcia kajdanach rozmowy, w złotej klatce ménage à trois - Jestem na to zbyt odurzona - wychrypiała cicho, sama do siebie, w rozbawieniu, po krótkim, perlistym chichocie, bynajmniej złośliwym, skroń zaczynała pulsować zapowiedzią bólu. Przysiadła na krawędzi łoża, również wypijając do dna kielich szampana, wsłuchana czujnie w odpowiedź Tristana. Dziwnie było słuchać go tak…szczerego, nieskrępowanego, swobodnego. Opowiadającego o Miu jak o wspaniałym, cennym koniu, zauważonym na wyścigu innych podobnych klaczy, z uznaniem rozprawiającym o jego charakterze i umaszczeniu, rzeczowo wyliczającego etapy na drodze ku wykupieniu go do własnej stajni. Nie było w tym cieplejszego uczucia, ale w żaden sposób nie okazała zawodu, dalej popijając alkohol z nieodgadnionym wyrazem twarzy: zrelaksowanym, chociaż czujnym. Lekceważył ją, obydwoje zdawali sobie z tego sprawę, ale nie spodziewała się przecież niczego innego. I tak potraktował ją - jak na siebie - wyjątkowo łagodnie, z cieniem uznania w opisach dokonań Cixi.
- Takiej historii się spodziewałaś? - spytała miękko Evandrę, odwracając się w jej stronę, przysiadając tuż za nią na miękkim posłaniu. Naprawdę była ciekawa; wyobrażała sobie wielki zrywu uczucia do orientalnej artystki? Głęboką więź umocnioną wspólną służbą Czarnemu Panu? W zderzeniu z tymi przypuszczeniami historia Deirdre brzmiała…żałośnie i dumnie jednocześnie. Przeszła długą drogę. A wszystko to dzięki niemu. Spojrzała ponad ramieniem półwili na Tristana, unosząc ku niemu kielich, w niemym toaście: opróżniła go do dna, a potem odłożyła kryształowe naczynie na podłogę. Chciała mieć wolne ręce, niemal dosłownie lśniące ciało szlachcianki domagało się dotyku, Rosier otrzymał już swoją porcję bliskości. Musnęła jej plecy, barki, ramiona swoimi chłodnymi palcami, a później wplotła je w jej włosy, zaczynając poprawiać jej fryzurę. Rozplotła pozostałości misternego upięcia, po czym zaczęła przeczesywać srebrzystą falę, w zamyśleniu słuchając dalszej wymiany zdań małżonków.
Konflikt, rytuały, odległa przyszłość; tylko przez moment poczuła chęć szarpnięcia za złoty kosmyk, nie przerwała jednak zaplatania włosów Evandry. Wielka moc, na Merlina, jaka moc mogła tkwić w tak słabym i delikatnym ciele? Zazdrość smagnęła ją od środka, ale znów - poskromiła ją z taką samą łatwością, z jaką ukrywała obrzydzenie, ból i panikę w Wenus, otoczenie nawet sprzyjało powrotowi do dawnych perfekcyjnych zachowań. Znów była naga, w zmysłowej aurze, a jej chłodne dłonie pracowały zwinnie i z wprawą. Z czasem bardziej skupiając się na ciele półwili niż na jej włosach. Gładziła jej miękką skórę, sunęła palcami wzdłuż talii, masowała barki, raz po raz muskając również piersi i zaokrąglający się brzuch półwili. Specyficzna bliskość, zwłaszcza w kontekście poruszonej przez nestora propozycji. Miała odebrać ją jako żart? Zaśmiać się, speszyć? Możliwe, podążyła jednak za instynktem, odurzona nie tylko rytuałem, ale i bliskością zrelaksowanego, zachwyconego Tristana.
- Nie wiem, czy jestem dobrym wzorem dla młodej szlachcianki, ale byłoby to dla mnie wielką nobilitacją - odpowiedziała, powoli przeciągając głoski, spoglądając jednocześnie sugestywnie na Tristana. Czy nie przesadził? Czy nie przekroczył i tak nadwyrężonej granicy zbyt brutalnie, doprowadzając do jej pęknięcia i zalania zazdrością wypielęgnowanych ostatnią nocą, niezbadanych jeszcze terenów. Czym innym była wspólna zabawa, znajdująca ujście dla niemoralnych słabości arystokratki, a czym innym tak odważne sugestie. Padające jednak na podatny grunt, jednocześnie wstydliwa i śmiała prośba Evandry rozczuliła ją, pierwszy raz tak szczerze; w jej zapytaniu nie było zazdrości i wyrachowania, a jedynie pragnienie, by być razem z nimi. Nie musiała odpowiadać wprost, mocniej zacisnęła dłoń na pełniejszej piersi szlachcianki, paznokciem obrysowując twardniejący sutek.
- To dopiero początek - szepnęła w jej kark, obiecująco, lekko go przygryzając, zanim wstała, przerywając pieszczoty. Podeszła do jednego z półmisków, chwytając jedną z brzoskwiń, w którą wgryzła się mocno i nieelegancko, potrzebowała cukru, potrzebowała też zapomnienia. Gęstniejącej aury, skrywającej ją przed tym, co kryło się za progiem namiotu, w normalnym życiu, gdzie czekały na nich czujne spojrzenia społeczeństwa. I konsekwencje podjętych wcześniej wyborów - w tym tych brzemiennych w skutkach.
Prawie zadławiła się owocem, słysząc ostatnie pytanie Evandry, przełknęła jednak kęs bez kaszlnięcia i uśmiechnęła się lekko. Do pełni skomplikowania obrazu brakowało tylko tego - rozmowy o potomstwie, nie mogła jednak zerknąć nerwowo na Tristana ani w żaden inny sposób okazać, na jak niewygodny teren zepchnęła rozmowę czułość i ciekawość lady doyenne. - Mam, dwoje - odpowiedziała miękko, ani nie za szybko, by nie sugerować paniki, ani nie po dłuższym zastanowieniu, mogącym podważyć szczerość wypowiedzi. Znów powróciła do łoża, ponownie przysiadając za tym razem półleżącą już półwilą - Ale jestem znacznie lepszą kochanką niż matką - szepnęła przekornie w jej szyję, nie chciała kontynuować grząskiego tematu, mieli przyjemniejsze rzeczy do omówienia. W milczeniu, wśród szybszych oddechów i gorących westchnień. Skupiała się na tym, nie na innych wspomnieniach, na odgrywanej przez siebie roli matki - ta nie była piękna, pamiętała, jak wtedy potraktował ją Rosier, lecz zamierzała zdusić gorycz wspomnień w pocałunku Evandry. Sięgnęła jej ust, przekazując słodycz brzoskwini; gdzieś obok, niżej, sunęło ciało Tristana - noc się skończyła, ale poranek ciągle mógł stać się ponownie magiczny.
Obawiała się przyszłości - i unikała przeszłości, zakleszczona w niemożliwych do zsunięcia kajdanach rozmowy, w złotej klatce ménage à trois - Jestem na to zbyt odurzona - wychrypiała cicho, sama do siebie, w rozbawieniu, po krótkim, perlistym chichocie, bynajmniej złośliwym, skroń zaczynała pulsować zapowiedzią bólu. Przysiadła na krawędzi łoża, również wypijając do dna kielich szampana, wsłuchana czujnie w odpowiedź Tristana. Dziwnie było słuchać go tak…szczerego, nieskrępowanego, swobodnego. Opowiadającego o Miu jak o wspaniałym, cennym koniu, zauważonym na wyścigu innych podobnych klaczy, z uznaniem rozprawiającym o jego charakterze i umaszczeniu, rzeczowo wyliczającego etapy na drodze ku wykupieniu go do własnej stajni. Nie było w tym cieplejszego uczucia, ale w żaden sposób nie okazała zawodu, dalej popijając alkohol z nieodgadnionym wyrazem twarzy: zrelaksowanym, chociaż czujnym. Lekceważył ją, obydwoje zdawali sobie z tego sprawę, ale nie spodziewała się przecież niczego innego. I tak potraktował ją - jak na siebie - wyjątkowo łagodnie, z cieniem uznania w opisach dokonań Cixi.
- Takiej historii się spodziewałaś? - spytała miękko Evandrę, odwracając się w jej stronę, przysiadając tuż za nią na miękkim posłaniu. Naprawdę była ciekawa; wyobrażała sobie wielki zrywu uczucia do orientalnej artystki? Głęboką więź umocnioną wspólną służbą Czarnemu Panu? W zderzeniu z tymi przypuszczeniami historia Deirdre brzmiała…żałośnie i dumnie jednocześnie. Przeszła długą drogę. A wszystko to dzięki niemu. Spojrzała ponad ramieniem półwili na Tristana, unosząc ku niemu kielich, w niemym toaście: opróżniła go do dna, a potem odłożyła kryształowe naczynie na podłogę. Chciała mieć wolne ręce, niemal dosłownie lśniące ciało szlachcianki domagało się dotyku, Rosier otrzymał już swoją porcję bliskości. Musnęła jej plecy, barki, ramiona swoimi chłodnymi palcami, a później wplotła je w jej włosy, zaczynając poprawiać jej fryzurę. Rozplotła pozostałości misternego upięcia, po czym zaczęła przeczesywać srebrzystą falę, w zamyśleniu słuchając dalszej wymiany zdań małżonków.
Konflikt, rytuały, odległa przyszłość; tylko przez moment poczuła chęć szarpnięcia za złoty kosmyk, nie przerwała jednak zaplatania włosów Evandry. Wielka moc, na Merlina, jaka moc mogła tkwić w tak słabym i delikatnym ciele? Zazdrość smagnęła ją od środka, ale znów - poskromiła ją z taką samą łatwością, z jaką ukrywała obrzydzenie, ból i panikę w Wenus, otoczenie nawet sprzyjało powrotowi do dawnych perfekcyjnych zachowań. Znów była naga, w zmysłowej aurze, a jej chłodne dłonie pracowały zwinnie i z wprawą. Z czasem bardziej skupiając się na ciele półwili niż na jej włosach. Gładziła jej miękką skórę, sunęła palcami wzdłuż talii, masowała barki, raz po raz muskając również piersi i zaokrąglający się brzuch półwili. Specyficzna bliskość, zwłaszcza w kontekście poruszonej przez nestora propozycji. Miała odebrać ją jako żart? Zaśmiać się, speszyć? Możliwe, podążyła jednak za instynktem, odurzona nie tylko rytuałem, ale i bliskością zrelaksowanego, zachwyconego Tristana.
- Nie wiem, czy jestem dobrym wzorem dla młodej szlachcianki, ale byłoby to dla mnie wielką nobilitacją - odpowiedziała, powoli przeciągając głoski, spoglądając jednocześnie sugestywnie na Tristana. Czy nie przesadził? Czy nie przekroczył i tak nadwyrężonej granicy zbyt brutalnie, doprowadzając do jej pęknięcia i zalania zazdrością wypielęgnowanych ostatnią nocą, niezbadanych jeszcze terenów. Czym innym była wspólna zabawa, znajdująca ujście dla niemoralnych słabości arystokratki, a czym innym tak odważne sugestie. Padające jednak na podatny grunt, jednocześnie wstydliwa i śmiała prośba Evandry rozczuliła ją, pierwszy raz tak szczerze; w jej zapytaniu nie było zazdrości i wyrachowania, a jedynie pragnienie, by być razem z nimi. Nie musiała odpowiadać wprost, mocniej zacisnęła dłoń na pełniejszej piersi szlachcianki, paznokciem obrysowując twardniejący sutek.
- To dopiero początek - szepnęła w jej kark, obiecująco, lekko go przygryzając, zanim wstała, przerywając pieszczoty. Podeszła do jednego z półmisków, chwytając jedną z brzoskwiń, w którą wgryzła się mocno i nieelegancko, potrzebowała cukru, potrzebowała też zapomnienia. Gęstniejącej aury, skrywającej ją przed tym, co kryło się za progiem namiotu, w normalnym życiu, gdzie czekały na nich czujne spojrzenia społeczeństwa. I konsekwencje podjętych wcześniej wyborów - w tym tych brzemiennych w skutkach.
Prawie zadławiła się owocem, słysząc ostatnie pytanie Evandry, przełknęła jednak kęs bez kaszlnięcia i uśmiechnęła się lekko. Do pełni skomplikowania obrazu brakowało tylko tego - rozmowy o potomstwie, nie mogła jednak zerknąć nerwowo na Tristana ani w żaden inny sposób okazać, na jak niewygodny teren zepchnęła rozmowę czułość i ciekawość lady doyenne. - Mam, dwoje - odpowiedziała miękko, ani nie za szybko, by nie sugerować paniki, ani nie po dłuższym zastanowieniu, mogącym podważyć szczerość wypowiedzi. Znów powróciła do łoża, ponownie przysiadając za tym razem półleżącą już półwilą - Ale jestem znacznie lepszą kochanką niż matką - szepnęła przekornie w jej szyję, nie chciała kontynuować grząskiego tematu, mieli przyjemniejsze rzeczy do omówienia. W milczeniu, wśród szybszych oddechów i gorących westchnień. Skupiała się na tym, nie na innych wspomnieniach, na odgrywanej przez siebie roli matki - ta nie była piękna, pamiętała, jak wtedy potraktował ją Rosier, lecz zamierzała zdusić gorycz wspomnień w pocałunku Evandry. Sięgnęła jej ust, przekazując słodycz brzoskwini; gdzieś obok, niżej, sunęło ciało Tristana - noc się skończyła, ale poranek ciągle mógł stać się ponownie magiczny.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Obawy względem ciąży towarzyszą jej od samego początku, gdy tylko dowiedziała się o błogosławionym stanie i uświadomiła idące zań ryzyko. Próbowała sobie powtarzać, że nie jest to tak odosobniony przypadek, że w świecie kobiet targanych związanymi z krwią przykrościami powtarza się ten sam schemat, że te bardziej pokrzywdzone przez los muszą nosić na swoich barkach podwójne zagrożenie. Nie jest to jednak myśl pocieszająca, a napawająca smutkiem, że jest ich wiele i nie są wolne od przykrości. Dzisiejszy sen, pomimo wszechogarniającej grozy, niesie pocieszenie, świadomość, że dziecko, pomimo bycia obarczonym niepewnością, mimo wszystko pojawi się na świecie, w dodatku niosąc ze sobą istotną misję.
Wsłuchuje się w opowieść Tristana z pewnym zmieszaniem, nie będąc pewną, jak ma się doń odnieść. Odkrywa przed nią skrawek tajemnicy, nieskrępowanie zapraszając do intymności świata, jaki dotychczas był dlań zamknięty. Historia przyspiesza bicie serca w piersi, lecz nie elementem, który zastanawiać miał Deirdre. O jej przeszłości zdążyła się już dowiedzieć, że poznali się w Wenus, wszak wyraźnie o tym wspominali podczas ich pierwszej spędzanej wspólnie nocy — czy to dlatego, że zakładali, iż jest w zbyt upojnym stanie, aby spamiętać, z własnego pijaństwa i braku przywiązania do szczegółów czy z zaufania, jakim zdecydowali się ją obdarzyć? Deirdre znała to miejsce na pamięć, deklarowała się jego panią, z zadziwiającą płynnością poruszając się po komnatach. Do tej pory w głowie Evandry przeszłość madame Mericourt nie uznawała się za pewnik, a przypuszczenie — czy w ogóle tak brzmiało jej nazwisko? Ile jeszcze sekretów przed nią skrywają?
- Jest piękna, bo jest wasza - stwierdza w odpowiedzi na pytanie Deirdre i zwraca się ku niej licem, by obdarzyć ciepłym uśmiechem. - Dobrze wiedzieć, że udało wam się wreszcie odnaleźć. Gdyby nie to, także i nas dziś by tu nie było. - Nigdy nie zyskałaby na pewności siebie, nie przekonała do Tristana, nie zaczęła sięgać po to, czego pragnie. Cała ich historia związana jest ze sobą ściśle, opowiadając o trojgu zagubionych w świecie osób, które odnalazło szczęście w sobie nawzajem. Tak czuje to Evandra, tak chce wierzyć, że się stało. - Masz talent do odkrywania ukrytych potencjałów oraz determinację, by trzymać je blisko siebie - zwraca się tym razem do męża, doceniając nie tylko to, co zrobił dla Deirdre, ale i niej samej. Czy nie uparł się, by utrzymywać kontakt z młodziutką szlachcianką, w której głowie szalało pstro? Czy nie zdecydował się o nią zawalczyć, pomimo niechęci i odmowy, pomimo dzielącego ich konfliktu? Cechuje go siła, jakiej często próżno szukać u innych, każdego dnia daje świadectwo swej niezłomności i doskonałego odnajdywania się w świecie, który sam dla siebie wybrał.
- Tak, to prawda - przyklaskuje pomysłowi Tristana i przenosi wzrok na Śmierciożerczynię. - Musisz się zgodzić, odmowy nie przyjmuję - dodaje od razu, pragnąc, aby ta stała się chrzestną matką ich dziecka. Nie jest to decyzja przemyślana, a podjęta w przypływie chwili. Nie sądzi jednak, że będzie jej kiedykolwiek żałować.
Delikatny dotyk Deirdre może odczuć w całym ciele. Muśnięta skóra rozpala się na nowo, jakby wcale niezmęczona całonocnym przyjęciem. Niespiesznie sunące po udzie wargi zmuszają do wyższego uniesienia kącików ust — takie poranki mogłaby mieć każdego dnia.
Nie dziwi się słowom madame Mericourt o posiadanych pociechach. Kobieta w jej wieku powinna takowe posiadać, zwłaszcza, skoro miała męża. Nagłe szarpnięcie w dole brzucha wywołuje zdumienie i przestrach. Serce zabiło mocniej w kobiecej piersi i Evandra kładzie dłoń na podbrzusze. Oczekuje z niecierpliwością złowrogiego szarpnięcia, jednak zamiast niego wyróżnia znane sprzed paru lat łaskotanie. Momentalnie całe napięcie odchodzi na dalszy plan.
- Niecierpliwi się, już nie może się doczekać, aby was poznać - stwierdza miękkim głosem, przyjmując pierwsze dziecięce kopnięcie za potwierdzenie chęci wyjścia na świat. - Nie przerywajcie - dodaje rozmarzonym tonem i sięga ku twarzy Deirdre, by przyciągnąć ją znów bliżej. - Uwielbiam cię - szepcze jeszcze i przyjmuje z jej ust brzoskwiniową słodycz.
Wsłuchuje się w opowieść Tristana z pewnym zmieszaniem, nie będąc pewną, jak ma się doń odnieść. Odkrywa przed nią skrawek tajemnicy, nieskrępowanie zapraszając do intymności świata, jaki dotychczas był dlań zamknięty. Historia przyspiesza bicie serca w piersi, lecz nie elementem, który zastanawiać miał Deirdre. O jej przeszłości zdążyła się już dowiedzieć, że poznali się w Wenus, wszak wyraźnie o tym wspominali podczas ich pierwszej spędzanej wspólnie nocy — czy to dlatego, że zakładali, iż jest w zbyt upojnym stanie, aby spamiętać, z własnego pijaństwa i braku przywiązania do szczegółów czy z zaufania, jakim zdecydowali się ją obdarzyć? Deirdre znała to miejsce na pamięć, deklarowała się jego panią, z zadziwiającą płynnością poruszając się po komnatach. Do tej pory w głowie Evandry przeszłość madame Mericourt nie uznawała się za pewnik, a przypuszczenie — czy w ogóle tak brzmiało jej nazwisko? Ile jeszcze sekretów przed nią skrywają?
- Jest piękna, bo jest wasza - stwierdza w odpowiedzi na pytanie Deirdre i zwraca się ku niej licem, by obdarzyć ciepłym uśmiechem. - Dobrze wiedzieć, że udało wam się wreszcie odnaleźć. Gdyby nie to, także i nas dziś by tu nie było. - Nigdy nie zyskałaby na pewności siebie, nie przekonała do Tristana, nie zaczęła sięgać po to, czego pragnie. Cała ich historia związana jest ze sobą ściśle, opowiadając o trojgu zagubionych w świecie osób, które odnalazło szczęście w sobie nawzajem. Tak czuje to Evandra, tak chce wierzyć, że się stało. - Masz talent do odkrywania ukrytych potencjałów oraz determinację, by trzymać je blisko siebie - zwraca się tym razem do męża, doceniając nie tylko to, co zrobił dla Deirdre, ale i niej samej. Czy nie uparł się, by utrzymywać kontakt z młodziutką szlachcianką, w której głowie szalało pstro? Czy nie zdecydował się o nią zawalczyć, pomimo niechęci i odmowy, pomimo dzielącego ich konfliktu? Cechuje go siła, jakiej często próżno szukać u innych, każdego dnia daje świadectwo swej niezłomności i doskonałego odnajdywania się w świecie, który sam dla siebie wybrał.
- Tak, to prawda - przyklaskuje pomysłowi Tristana i przenosi wzrok na Śmierciożerczynię. - Musisz się zgodzić, odmowy nie przyjmuję - dodaje od razu, pragnąc, aby ta stała się chrzestną matką ich dziecka. Nie jest to decyzja przemyślana, a podjęta w przypływie chwili. Nie sądzi jednak, że będzie jej kiedykolwiek żałować.
Delikatny dotyk Deirdre może odczuć w całym ciele. Muśnięta skóra rozpala się na nowo, jakby wcale niezmęczona całonocnym przyjęciem. Niespiesznie sunące po udzie wargi zmuszają do wyższego uniesienia kącików ust — takie poranki mogłaby mieć każdego dnia.
Nie dziwi się słowom madame Mericourt o posiadanych pociechach. Kobieta w jej wieku powinna takowe posiadać, zwłaszcza, skoro miała męża. Nagłe szarpnięcie w dole brzucha wywołuje zdumienie i przestrach. Serce zabiło mocniej w kobiecej piersi i Evandra kładzie dłoń na podbrzusze. Oczekuje z niecierpliwością złowrogiego szarpnięcia, jednak zamiast niego wyróżnia znane sprzed paru lat łaskotanie. Momentalnie całe napięcie odchodzi na dalszy plan.
- Niecierpliwi się, już nie może się doczekać, aby was poznać - stwierdza miękkim głosem, przyjmując pierwsze dziecięce kopnięcie za potwierdzenie chęci wyjścia na świat. - Nie przerywajcie - dodaje rozmarzonym tonem i sięga ku twarzy Deirdre, by przyciągnąć ją znów bliżej. - Uwielbiam cię - szepcze jeszcze i przyjmuje z jej ust brzoskwiniową słodycz.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Namiot rodu Rosier
Szybka odpowiedź