Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]29.08.23 23:01

Pokój dzienny

Średniej wielkości izba w opłakanym stanie. Stąpanie po starych panelach jest obarczone sporym ryzykiem, użytkowane latami drewno stało się zbyt kruche, by utrzymać ludzki ciężar, czego najlepszym dowodem są rozsiane po pomieszczeniu dziury różnych rozmiarów. Część desek zbutwiała, wystawiona na działanie warunków atmosferycznych, gdyż deszczówka bez trudu przedostaje się do pokoju przez nieszczelny dach. Z salonu śmiało można obserwować gwiazdy - rozrywkę umożliwia wyrwa w suficie oraz dachu, dzieło (prawdopodobnie) magicznych anomalii. Nieliczne meble zostały odsunięte lub przeniesione do innych pomieszczeń. Ściany są brudne, tapeta odłazi, ale okropnie niewygodna kanapa ma się całkiem dobrze i zastawia drogę do schodów prowadzących na strych.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój dzienny [odnośnik]30.08.23 0:17
| 6 sierpnia

W całym mętliku ostatnich tygodni zmuszony był znaleźć dogodną chwilę na pomoc. Zupełnie altruistyczną, zaoferowaną trochę w imię spłaty długu, trochę z nienazwanej sympatii do tego dziwacznego charłaka, który pałętał się gdzieś w pobliżu już od dawna. Zaledwie jakiś czas temu tamten sprzedał mu wspaniałomyślnie cynk, jak wkraść się do jednej z burżujskich restauracji; w międzyczasie wykwitło mu zlecenie, a wraz z nim konieczność skorzystania z dobrego słowa wieloletniego kolegi, łaskawie podsuwającego mu pod nos wyjątkowo intratne kąski. Osobiście gardził zapewne jego złodziejską manierą, ale ta wisiała w powietrzu, od lat nieporuszona choćby wspomnieniem. W czasach wojny wiele chwytów było dozwolonych, a podobni mu cwaniacy jakoś musieli sobie radzić. Wiedział, że codziennie pałętał się po cudzych mieszkaniach, wyglądając po kątach lichego suchara? Wiedział, że nikczemnie podbierał ciągle jemu podobnym ostatki dzierżonych w kieszeni monet? Na pewno wiedział, żenującą porażką potoczyło się zresztą ich pierwsze spotkanie, gdy zgoła niepewnie, trochę jeszcze po dziecięcemu, chciał zawinąć mu zegarek. W obliczu furii ofiary znalazło się też miejsce na zrozumienie; wyrozumiałym okiem spojrzał wtedy na pogubionego życiowo Scalettę, potem postanowił zatopić niesnaski w kilku szklaneczkach bursztynowej uciechy. Niewiele się od tamtego czasu zmieniło, zaledwie tyle, że Argus stanowczo odmawiał mu już wspólnego picia, a portowy chłystek z większą odwagą sięgał po wszystko, co obce i brzęczące potencjalnym interesem. Tym razem nie chodziło jednak o żaden zysk, a niesiony przychylnością czyn nie tak wcale twardego serca. Znał się trochę na brudnej robocie, własną klitkę skrytą pośrodku patologicznej okolicy odnowił wszakże osobiście, precyzyjnie kładąc w łazience kafel obok kafla, frezując stanowczo wysłużony parkiet niewielkiego saloniku, uszczelniając każdy fragment starych okiennic, montując na powrót nieduży piecyk. Mógłby wymieniać dalej, bo pracy tam było co niemiara; nocami wykańczał wtedy kąty osobistej kawalerki, żądny samodzielności i niezależności. We łbie zostało mu trochę biegłości w temacie, w rękach ściskał dalej zdobyte wówczas doświadczenie; grzechem byłoby zignorować prośbę chyba jedynego obecnie przyjaciela, desperacko walczącego o coś swojego. Ruina z Doliny Godryka była tanią inwestycją, ale trzeba przyłożyć do niej sporo starań. Potrzebował knypka, który pokierowałby całym tym syfem, jakoś poprowadził go przez ten proces, wreszcie ― najzwyczajniej przyspieszył to wszystko. Otrzymane wczoraj zlecenie wymagało większego namysłu, a napotkane w trakcie jarmarcznego chaosu przygody chwilowo powstrzymywały go od ulicznych łowów. Dosyć miał tego napięcia, dosyć miał ucieczek, dosyć miał roli chłopca na posyłki. Choć raz miał coś uczynić z nieprzymuszonej woli, dla czyjejś uciechy, bez oczekiwań zapłaty. Wczesnym rankiem zjawił się u progu jego rudery; zewsząd powynosił już manualną siłą obecny tu wcześniej gruz, teraz wypadało jeszcze zająć się kosmetycznymi sprawami. Tapeta odłaziła odstraszająco, panele skrzypiały irytacją, z góry łypała na nich paskudna dziura. Dach to priorytet, zwłaszcza teraz, gdy kraj chwilowo ogarnęła upalna susza i deski stropu nie miały jeszcze okazji puchnąć od jesiennych ulew.
Dzisiaj zajmiemy się tym ― zawyrokował od razu, wychylając głowę w stronę osobliwego świetlika. ― Coby nie wiało ci w nocy. Jeszcze się rozchorujesz ― dodał pół żartem, pół serio, rozglądając się za drabiną. Szczęśliwie nie miał lęku wysokości i gotów był zdobywać szczyty tej niedużej chałupy. Zwłaszcza jeśli w podzięce dostać miał miskę nienajgorszego obiadku.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Pokój dzienny [odnośnik]03.09.23 13:21
Wiedział. Niuanse złodziejskich ścieżek leżały poza zasięgiem Argusa, nie znał adresów i  ludzkich twarzy przecinanych gromem wściekłości po udanych wyprawach Scaletty. Nie miał pojęcia, czy wtargnął do starej londyńskiej kamienicy, czy domu otulonego złotymi falami pól, czy w palcach przewracał średniej wartości rodzinną pamiątkę, czy przerzucał przez ramię wór marchwi, czy rabował zgodnie ze schematem, kierując się usprawiedliwieniami czynów przed własnym sumieniem, czy wybierał cele na ślepo, czy przyjmował zlecenia od każdego... Nie pytał, świadomie wybierając ograniczony dostęp do faktów z czysto praktycznych powodów - wiedza potrafiła szkodzić, pytania prowokowały pytania, te zaś wprowadzały niepotrzebną niewygodę w rejony, których nie powinno się rozgrzebywać - jak gówna kijem. Pewne sprawy prosiły się o przemilczenie, w takiej świadomości się wychował i taką zachował, twardo podążając za instynktem. Przez dwadzieścia lat, od ucieczki z borginowego gniazda, prawdziwe nazwisko nie splamiło brzmieniem jego warg, choć zdarzało się, że ludzie pytali o pochodzenie Filcha - za każdym razem karmił ich inną bajką albo wymowną ciszą, głęboko zakopując swoje pochodzenie. Dlatego rozumiał, dlatego nie pytał, w milczeniu licząc na to, że przyjaciel prędzej czy później znajdzie lepszą ścieżkę, lecz lata mijały i zmieniało się niewiele. Ostatecznie każdy musiał wypracować własny sposób na przetrwanie, a życie było zaprzeczeniem sprawiedliwości.
Może właśnie wyrozumiałe milczenie stało się gwarantem dziwnej znajomości, spoiwem utwardzanym przez lata. Nie mógłby powiedzieć, że byli dla siebie otwartymi kartami, choć rozumienie tego parszywego łupieżcy przychodziło z zadziwiającą swobodą, nieco ułatwiając wystosowanie prośby o pomoc - o ile dało się tak nazwać marną sugestię na temat dziurawego dachu, w słowach pełnych palącej złości, rozlanej atramentem na pergaminie. Mało brakowało, by zdania zawrzały pod palcami adresata, niosąc ogromny ładunek frustracji.
Przez przeklętą ruderę plany sporządzane na konkretne dni tygodnia pękały w szwach, nawał obowiązków kłócił się z rutyną, na której polegał latami, w samotności czy towarzystwie. Ledwo wrócili z festiwalu lata, ledwo spędził parę godzin na urywanym śnie - bez znaczenia, skoro świt zrywał się do roboty. Najpierw krótka rozgrzewka przy fortepianie, kojąca na moment myśli, skromne śniadanie dla pogrążonej we śnie ośmiolatki, zostawione na kuchennym blacie, szybka przeprawa rowerem z Kurnika do Łupinki i już rozpalał ognisko, bo na placu budowy potrzebował kawy, a innego sposobu na zagotowanie wody nie było, gdyż prośba o użycie czarów malowała się przed nim jako zbyt uwłaczająca. Przywitał przyjaciela znajomo krytycznym spojrzeniem, zamiast słów przywitania wciskając mu w łapy kubek ze zbożową lurą (czasy luksusowej kawy z Wenus miał już dawno za sobą) oraz kanapkę z suchego chleba i świeżego sera - pieczywo okazało się znośne, bo wspaniałomyślnie wymoczył je w wodzie i podgrzał nad ogniem, dzięki czemu przypominało bardziej tosta niż płaski kamień.
- Uważaj na czerep - przestrzegł lojalnie, zanim przeszli przez pierwszą framugę, by majster mógł podziwiać uroki zdezelowanej chaty - ale czy mógłby obejść się bez złośliwości? Lojalność miała swoją cenę. - choć to byłaby niewielka strata - burknął, przyglądając się reakcji przyjaciela na zwisające smętnie deski i sfatygowane tapety. Podążył za jego spojrzeniem ku największemu problemowi, powątpiewając trochę, czy Scaletta podoła wyzwaniu, ale co miał do stracenia? Sam nie wiedziałby, jak zabrać się za dach.
- Musimy tym? Polubiłem ten widok, liczyłem że zostanie - zadrwił przed łykiem kawy. - Nie sprawdzałem schodów na strych, ale jestem pewien, że długo nie wytrzymają - zgaduję, że z góry byłoby prościej, ale sufit też może runąć - przyznał niechętnie. - Musisz mi wyjaśnić, jak chcesz się tym zająć, bo za chuja nie mam pojęcia, jak to łatać - a był to tylko jeden z wielu problemów w tym domu - ani to - wymownie wskazał głową na majaczącą plamę światła, wlewającą się do pomieszczenia przez zawaloną ścianę łazienki. Dobrze, że w ogóle tu była, prowizoryczna, ale jednak - zgadywał, że dzięki temu prace mogą przebiec nieco sprawniej. Korzystając z okazji postanowił oprowadzić towarzysza po całym budynku żeby mógł spojrzeć trochę szerzej na ogół.
- Wiesz, jak sprawdzić piec? Nie ryzykowałem z rozpalaniem go, dym co prawda ma gdzie uciekać - bo dom był podziurawiony bardziej niż ser na kanapce - ale kto wie, co się z nim działo, a kiedyś będzie potrzebny - nie latem. Nawet gdyby był sprawny, w tegorocznych upałach i tak wybrałby gotowanie nad ogniskiem.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Pokój dzienny [odnośnik]13.09.23 20:58
Jedynie kłamca rozumiał innego fałszywca; jedynie skrywający się za powłoką przybranego nazwiska oszust tak dobrze pojąć mógł czyny zawodowego kanciarza. Dobrze było istnieć w symbiotycznej niewiedzy, karmiącej zmysły poczuciem wzajemnego bezpieczeństwa. On go nigdy nie wydał, on nigdy nie wybrał ścieżki sprytnego szantażu, jakby gdzieś w otchłani ducha rozumiał jego motywacje. Albo po prostu wygodniej było nie wnikać w nie wcale, zręcznie omijając temat prostszą gadką o parszywości wojennego jestestwa, jednej czy drugiej panience, albo żenującej przegranej w karty. W strefie domysłów należało pozostawić całą resztę ichniejszych codzienności. Tak po prostu, coby ułatwić sobie życie i nie musieć spoglądać na drugiego spojrzeniem pogardy. Miast tego spotykali się wśród tej okropnej ruiny, gotowi wspólnie walczyć o nowy kącik dla tego złośliwego skurwysyna. Aż dziw, że gotów był poświęcać znaczną część swojego lata na brudzenie rączek i napinanie mięśni; aż dziw, że robił to tylko w imię przyjacielskiej przysługi, trącającej co najwyżej cienką zupką z warzyw i leciwym kielichem jakiegoś paskudztwa. Ale tak chyba postępowali kumple, tak chyba najzwyczajniej należało już zrobić ― podzielić się sprawną w budowlance dłonią, w miarę możliwości magicznie ponaprawiać szkody, w innych przypadkach mugolską siłą ciała zadbawszy o tego buca. Jesień tuż tuż i o ile nie padną zaraz od czerwieniącej się na niebie komety, dziurawa jak ser chałupa fundowała mu nie lada problemów. Bezinteresowna robocizna była chyba jakimś dziwacznym wyrazem sympatii, albo próbą częściowego chociaż zadośćuczynienia za popełniane od lat grzechy. Narkotyczna rozmowa pleciona stekiem niechlubnych faktów jakoś mocniej uderzyła mu chyba do łba, drażniąc nieprzyjemnym wyrzutem; skwitowana depresyjnym zjazdem i obrzydzeniem do samego siebie stała się preludium do czegoś większego. Przynajmniej chwilowo, teraz, doraźnie, zatliło się w nim światełko nadziei ― że gdzieś tam, w niedookreślonym bliżej miejscu wszechświata, czeka na niego wystarczająco skuteczna motywacja. Coś, co poruszy wreszcie skamieniałe od podłości i otępienia serce; coś, co wyrwie go z matni dojmującego letargu. Naiwniak, wybrzmiewało zaraz w monotonii dotychczasowych przyzwyczajeń, na powrót usadawiając myśli w gorzkim cynizmie. Przeznaczenie, albo świadomy wybór ― sam już nie wiedział, stąpając po kruchym lodzie wiedzionej ryzykiem egzystencji. Ucieczka na wieś nie była w zasięgu dzierżonych możliwości, toteż mrzonka o spokoju migała niekiedy w snach, rozlewając się obrazem słodkich cytrusów, które beztrosko mógłby tam uprawiać; migała też ciepłem sycylijskiego słońca, wiszącego nad wyraz często w zenicie; migała też skromnym żywotem przypominającym normalność. Normalność, krzycząca echem tradycjonalnej konwencji, którą pamiętał jeszcze z własnego domu ― z murów rodzinnej kamienicy, gdzie przez kilka pierwszych lat tętniły miłość i optymizm istnienia. Potem wszystko runęło, podobnie do ścian tutejszej Łupinki, pozostawiwszy po sobie zaledwie śmierdzące stęchlizną gruzy.
Aleś troskliwy ― uznał bez zbędnego przejęcia, uważnym wzrokiem notując w pamięci wszystko, co trzeba było w tej norze zrobić. Całkiem energicznie zakasał już rękawy, ale widok w istocie był zgoła frustrujący; spodziewał się prostszej robocizny, kładzenia płytek i malowania ścian, nie budowania ich od nowa. Szczęśliwie i o tym wiedział to i owo, więc jakoś wyratuje tego gamonia z opresji. ― Lepiej, jakbyś się zatroszczył o... zimne piwko ― dodał po chwili, wymownie spoglądając nań z ukosa. Miewał tu podobne cymesy? ― Nie łatwiej byłoby to wyburzyć w pizdu? ― spytał po zasłyszeniu całej wiązanki o lokalnych naprawach; znacznie prościej budowało się od podstaw, aniżeli łatało stare fundamenty konstrukcji. Ale w grę, poza czasem, wchodziła też na pewno kwestia finansów. ― Byłoby. Ale jakoś to wszystko ogarniemy ― nagląco odpowiedział sam sobie, kierując się prężnym krokiem w stronę schodów, które straszyły chyba tylko wyglądem. Zaraz już był na górze i podziwiał połacie tamtego strychu; sufit nie drgał niepokojąco, choć wypadałoby zapewne wzmocnić go w międzyczasie. Dach także wyglądał obiecująco; wdrapie się tam dzisiaj, czyniąc mniej lub bardziej prowizoryczną naprawę, która póki co chronić miała tego chujka od deszczu i wiatru. No chyba, że udało mu się załatwić trochę drewna, na płatew stropową i brakujący słup.
Nie jest tak źle. Masz jakiekolwiek materiały? ― dopytał, jednocześnie pędząc w stronę leciwego piecyka. Na końcu różdżki wykwitł pożądany płomień, układający się w przyzwoity pion. ― Ciąg jest. Ale na górze sprawdzę jeszcze, jak wygląda komin ― zapowiedział, oglądając brakujący kawałek łazienkowego muru.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Pokój dzienny [odnośnik]25.09.23 13:29
Wizja doprowadzenia Łupinki do stanu umożliwiającego codzienne funkcjonowanie stopniowo traciła na mocy, kruszona niedelikatnym dłutem rzeczywistości. Przybywszy do Doliny Godryka w połowie lipca, Argus nosił w sobie sporo pokładów optymizmu względem gruzowiska - napędzany karkołomną wiarą we własne możliwości upierał się, że przed jesienią rudera przemieni się w dom, a on na przekór przeciwnościom zadba o to własnymi siłami. Entuzjazm utrzymał się przez parę dni, karmiony determinacją, ta jednak musiała w końcu osłabnąć pod naporem rozsądku i obiektywnego spojrzenia, które wraz z mentalnym przewrotem stało się do bólu krytyczne. Kierował je głównie na siebie, na brak odpowiednich umiejętności, ograniczone siły, czas uciekający przez palce. Miał pomysły, a nawet plany, lecz nie wszystkie przeszkody dało się sforsować uporem, nie wszystko można było dostać na zawołanie, a zniszczony budynek pozostawał tylko jednym z utrapień - utrapień, których pula powiększała się z każdym dniem.
- Mogę cię wepchnąć do studni, specjalnie dla ciebie chłodzi się na dnie - prychnął, unosząc brew na kaprysy londyńskiego wygodnisia. Porter Starego Sue zdawał się najlepszym kierunkiem, ale Filch prędzej sam zanurkowałby w studni niż obiecał spełnienie zachcianki. Zdążył już poprosić o pomoc, pokazując komukolwiek, że sam nie da rady, więcej upodlenia znieść nie mógł. Nie żeby wzbraniał się przed podziękowaniem pod postacią zimnego piwa, tylko odpowiednie słowa stawały w gardle. W zamian miał kilka innych. - Mam spirytus. Z chęcią cię nim napoję, jak spierdolisz robotę - obiecał uprzejmym tonem, zapijając kawą własne zgorzknienie, wkrótce ogniskujące się w ostrym spojrzeniu. - Nie wkurwiaj mnie - wymamrotał na wizję równania Łupinki z ziemią. Wolałby takie wyjście, wolałby zbudować coś swojego zamiast przyjmować spadek, który nie należał do niego i należeć nie miał. Na to jednak nie było ani czasu, ani środków, już sam remont chaty nadszarpywał budżet i jawił się jako ogromne wyzwanie, brakowało ludzi, brakowało też materiałów. - Nie pchałbym się do tej rudery, gdybym miał czas i wybór. Póki co mamy gdzie mieszkać - na co zdobył się dopiero po rozpaczliwych próbach mieszkania w Łupince, do czego nie śmiał się przyznać - łatwiej było udawać, że zatroszczył się o dach nad głową od razu, nie po parunastu dniach - ale nie chcę siedzieć nikomu na głowie, skoro Penelope dostała... to - burknął niechętnie, omiatając spojrzeniem zmęczone ściany. Nie zwlekał specjalnie z gramoleniem się na schody, ale dziecka by na tę konstrukcję nie wpuścił - drewno wyglądało nie lepiej niż podłogowe, woda wyraźnie ściekała po nim miesiącami, wpuszczana dziurawym dachem. Podłoga na strychu, zgodnie z przypuszczeniem, także do wymiany - Argus stąpał po niej ostrożnie, nauczony doświadczeniami z parteru, jednak Scaletta pomykał chyżo po całej powierzchni, jakby był pewien stabilności piętra. Może to tylko wyglądało tak źle? Mimo wszystko, nie był przekonany.
- Tylko drewno, nie za dużo - odpowiedział, schodząc do towarzysza, gdy już ocenił stan okien na piętrze. - Niełatwo o materiały, kombinuję, parę namiarów już mam - teraz wszyscy siedzą w Dorset, ciężko cokolwiek ogarnąć. Narzędzia są stare, ale porządne. Wszystko jest w stodole, dwie drabiny też - streścił, zaglądając do nieszczęsnej łazienki. Wannę, jako jedną z nielicznych elementów wyposażenia, miał z głowy - wyglądała dobrze, ale wytargał ją już z dziurawego pomieszczenia, kiedy pozbywał się gruzu.
- Byłeś na festiwalu? Co się dzieje w Londynie? - pytał, gdy zmierzali do składzika, ciekaw informacji z pierwszej ręki.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Pokój dzienny [odnośnik]26.10.23 16:30
Było coś przyjemnie odświeżającego w prostej, banalnej relacji dwójki cwaniaków; było coś zaskakującego w zupełnie niespodziewanym porywie bezinteresownej pomocy, nieokraszonej przecież żadnym widmem korzyści. Zdawało się łagodzić to w duszy ciężary popełnianych na przestrzeni ostatnich lat grzechów; zdawało się, że odnajdywał chyba w tym całym przedsięwzięciu jakieś swoiste katharsis. Coś, co wyswobadzało serce z metalowych łańcuchów winy; coś, co rozmywało w eterze świadomość własnej degeneracji. Bo przecież aż nazbyt wyraźnym kolorem majaczyły przed oczyma abstrakcyjne wizualizacje przyszłości, niesione echem doraźnego haju jawy; bo przecież aż przesadnie głośnym hałasem istniały w bezwiednym umyśle przywary tej miałkiej postury złodzieja. Błąd młodości, oceniał historię minionej decyzji, sczeznąc z wolna w narastającym wyrzucie sumienia; miałem swoje powody, tłumaczył już zaraz, zupełnie przeciwnie zdając się dalej nie rozumieć goryczy tamtego wyboru. A potem zasypiał spokojnie, już po godzinie czy dwóch motając się cierpiętniczo w nieprawdziwym świecie oglądanych koszmarów; a potem budził się burzliwie o samym świcie, obserwował brudny bruk przez okno, czuł na skórze zapach stęchlizny i przelewanej gdzieś nieopodal krwi. Ta właśnie powszechność mordu, albo bezwstydne przyzwyczajenie do widoku lejącej się strumieniami posoki i ścinanych bezpodstawnie głów, umniejszała wadze wyciąganych chciwie łapek; to właśnie wojna upodliła go do cna, zmusiwszy do poszukiwania innego miejsca we wszechświecie. Lepszego, w którym nie będzie musiał już walczyć o przetrwanie; piękniejszego, w którym nie donosił na swoich, nie oszukiwał przy pokerze, cynicznie nie odbierał głodującym ostatniego suchara. Nie żądał już więcej, nie robił tego z uśmiechem na twarzy, nie dzierżył w dłoniach błyszczących kusząco brylantów; pragnął tylko egzystować, przy leciwym cieple wypluwanym z piecyka, przy skromnym obiedzie, zagłuszającym na krótki moment przejmującą nędzę istnienia. Jak mogłem do tego dopuścić?, nie dowierzał w niemym ogłupieniu, dogorywając w powszedniości biedy i okrucieństwa; kim się stałem?, zastanawiał się skonsternowany, więdnąc w przejęciu samotnością i porzuconą z własnej woli tożsamością. Tak wielu rzeczy nie wiedział, tak wielu rzeczy nie rozumiał, ale przyjechanie tu dziś, nadwyrężanie ciała, wreszcie ― służenie pomocą jedynemu przyjacielowi, mogło być ostatecznie obiecującym kierunkowskazem w batalii o upragnioną zmianę. Nawet jeśli zaufanie wymagało odeń rozcięcia maski mrukliwej i niejakiej persony, przywdzianej w wyższym celu, egoistycznie zakładanej dla ochrony osobistego dobra.
Zawsze możesz spróbować ― odparł trochę prowokująco, już zaraz dodając do całości ton konwencjonalnej złośliwości: ― Wtedy wiedziałbym już na pewno, że jesteś okropnym gamoniem. Teraz bywam jeszcze naiwny.Sabotować tak samego siebie, pozbywając się jedynego fachowca?, chciałoby się wyjaśnić, ale nie miał już chyba siły tłumaczyć mu podobnych oczywistości. Istotnie żaden z niego był londyński wygodniś i ten kąśliwy chujek dobrze o tym wiedział, ale kto zabroni pomarzyć o zimnym piwku? ― Chętnie wychylę kielicha, nawet jeśli nie spierdolę. Zapomniałeś, że nie jestem wybredny? ― oznajmił niebawem, ciesząc się dziwacznie na ostrość tego piekielnie mocnego specjału. Ważne, że trzepie, gotów byłby dopowiedzieć, ale brzmiało to jakoś nienormalnie dwuznacznie i czyniło zeń potwornego chlora, więc lepiej było nic już nie gadać. ― Dobrze, już dobrze, nie płacz mi tu. Do końca lata skończymy remont generalny, jesienią i zimą będziemy wykańczać w środku ― zadeklarował brzmiącą całkiem na serio obietnicą, rozglądając się po tych przejrzałych murach. Roboty mieli kurewsko dużo, właściwie to znacznie więcej, niż mógłby się spodziewać po tej miernej prośbie kumpla, ale nie zostawi go przecież z całym tym pierdolnikiem. Sporo było zresztą w tym wszystkim dramaturgii i przesady; piętro wyglądało nie najgorzej, strop dziurawy był tylko po części, ubytków w ścianach też nie dojrzał wcale tak wielu.
Na dzisiaj wystarczy ― ocenił krótko, złażąc z góry i kierując się w stronę stodoły, gdzie trzymał podobno narzędzia. Zrobi trochę pomiarów, przytnie tu i tam, z pomocą magii zataszczą to gdzie trzeba i przymocują w dobrym miejscu. Obeznanie w konstrukcjach miał może niepełne, ale naoglądał się kiedyś w książkach jakiś podstaw. Dostatecznie dużo, by położyć fundamenty pod braki w poszyciu. Załatwi trochę wełny, izolujących folii i dachówki, a przestanie wreszcie padać mu na głowę.
Byłem. Goniła mnie jedna furiatka, spotkałem dawną kochankę, nawdychałem się jakichś dziwacznych kadzideł ― streścił prostym słowem wydarzenia z dwóch dni, kiedy to zupełnie frywolnie korzystał z okazji powszechnej nietrzeźwości tłumów i nachapał się trochę wartościowych łupów. ― W stolicy syf, kiła i mogiła. Nic ciekawego ― kontynuował potem, zerkając nań porozumiewawczo. ― A ty? Jak żyjesz, podły chuju?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Pokój dzienny [odnośnik]27.12.23 0:05
Piękniejszy świat przestawał być odległą wizją. Ocierała się już o nieuchwytność, liche łuny marzeń coraz niechętniej występowały na horyzont - im dalej, tym więcej mętnej szarości, byle przetrwać. Argusa nie zadowalało przeżycie, męczył się w stagnacji i bezruchu, nie wystarczała mu egzystencja, potrzebował impulsu, działania, poruszeń, lecz wielkie plany zostały wyparte przez odpowiedzialne decyzje, rozczarowania ostatnich lat i, któż śmiałby zapomnieć, wojnę. Życie przerzucało Filcha z miejsca na miejsce - nigdy własne, bo ze wszystkich nor tylko Londyn był z wyboru, tylko tam udawało mu się prowadzić codzienność w kierunku, jaki mu odpowiadał, tam świadczył o sobie i sięgał po okazje, wsiąkał w muzyczny świat powoli, lecz skutecznie, z uporem, sprytnie budując znajomości. Teraz straciły znaczenie, mało które z powiązań mogło przecierać szlaki w czasie otwartego konfliktu, duża część z nich zakorzeniała go w mugolskim świecie, całkowicie wymiecionym ze stolicy, krwawymi plamami rozsmarowanym na mapie. W życiu nie przyznałby przed sobą, że w niedorzecznej rzeczywistości strzępy portowego towarzystwa przynosiły ulgę; wolał zapierać się, że jest jedynym stałym filarem własnego życia i nikt, nigdy, nie będzie w stanie tego zmienić, lecz kiedy świat kruszał, świadectwo lojalności dawało zaskakujący komfort, było przyjemne, potrafiło zdjąć z barków nieco ciężaru. Prędko upominał sam siebie, zepchnąwszy niepokojące spostrzeżenia na margines. Decydował się na twarde trzymanie zaufania za pysk - ludzie zawsze znikali, mantra nieprzerwanie tłukła się echem. Mogli zaprzeczać, zapewniać, co z tego? Kończyli jako jeden z rozdziałów i słuch o nich ginął - wiedział swoje... a jednak kilka wytrwałych portowych szczurów nadal potrafiło go zaskoczyć. Zerknął z ukosa na przyjaciela - wolał go wykpić, oczywiście, ale te trzy osoby na krzyż, znające go bliżej niż cała reszta świata, musiały doskonale wiedzieć, że kiedy żywcem zżerała go niemoc, z jego ust nie mogło paść nic więcej niż złość i obelgi. Dla odmiany.
- Głupota jest mało opłacalna. Im szybciej naprostujesz pogląd, tym lepiej na tym wyjdziesz - prychnął, dzieląc się złotą radą, jakże wprawiony w autoprezentacji. Nic nie trzeba było tłumaczyć, gdyby Michael postanowił zniknąć po paru niewinnych afrontach, Filch zatriumfowałby pogardliwym uśmiechem, upewniając się co najwyżej, że ludzie nie byli knuta warci. Tu leżał problem innej natury - jakkolwiek nie bluźnił, szczury trwały.
Zmrużył oczy, słysząc reakcję na spirytusowe zobowiązanie. Większości musiał się domyślać, zdawało się jednak, że Scaletta potknął się parę razy o własne nogi i trudno było stwierdzić, gdzie jego potrzepany slalom zmierza. Czy to była jego sprawa? Niekoniecznie, ale los parszywca, niestety, obojętny mu nie był. - Ta, i pewnie zbyt często trzeźwy - skomentował ostro, lecz na tym uciął, nie zamierzając zasypywać młodego radami i prawidłami, na branie za fraki jeszcze przyjdzie pora, choć w tym wypadku powątpiewał, że klasyczne obicie mordy zdziała cuda.
- Optymistycznie - podsumował zwięźle podane ramy czasowe, rozglądając się po rozdłubanym wnętrzu. Przynajmniej piece nie ucierpiały, przy sprzyjających okolicznościach zimą nie zamarzną tu podczas roboty - jeśli załatają dziury w dachu i ścianach, będą w stanie ogrzać każdą izbę - gorzej, że za parę dni lecznica mogła wypełnić się po brzegi, pochłaniając znaczną część sił. Przemilczał to dyskretnie, kiwnięciem głowy przyjął za to deklarację, że materiałów wystarczy im na dziś. Nie pytał, ale zamierzał czujnie patrzeć Michaelowi na ręce, licząc na poszerzenie własnych kompetencji. Pierwsze postępy miał już za sobą, krok za krokiem zrobił w Łupince to i owo, zapoznał się z konstrukcją, podjął kroki w kierunku oceny jej stanu, całkiem trafnie dochodząc do wniosku, że ktoś musiał dom zniszczyć - sama obecność łazienki wskazywała, że budynek nie został zostawiony sam sobie - dopóki nie stracił właścicieli mógł być zadbany, może myślano o nim przyszłościowo. Mugolski ślad uwidaczniał się pod postacią instalacji elektrycznej, której tematu nie ruszał, nie traktując jej w obecnych okolicznościach jako priorytetowej. Niezależnie od obiektywnych przemyśleń i zbadanych poszlak, wygodniej było wyklinać właścicieli, trwać w nienawiści do każdego powiązania z mężem Camilli. - Musisz mi powiedzieć, jakich materiałów mam szukać - zasugerował burkliwie, kiedy zaczęli uwijać się z wynoszeniem drewna.
- Dawną kochankę? - podłapał, unosząc brew, usiłując nie skupiać się na kadzidlanym aspekcie, jakby cytrusowe opary wcale nie napsuły mu krwi zaledwie przed dwoma dniami. Nic nie zaszło. Widmo rozgrzanego oddechu na skórze to tylko upał, nic więcej. - Spotkałeś i co? Aleś wylewny, świat jest mały, gadajże z kim się szlajasz - prychnął, zirytowany nagromadzeniem wymijających haseł, kochanek i furiatek - bo przecież nie własnymi wspomnieniami z festiwalu. Skąpa relacja o londyńskiej świcie była nie mniej drażniąca, wyparta niewygodnym pytaniem. - Wyśmienicie. Własny pałac, poważanie w oczach tutejszych lordów, leżę i pachnę - mruknął marudnie, rozeźlonym spojrzeniem mierząc drewnianą dechę. - Jakoś. Ludzie są tu wkurwiający, jak w każdym innym miejscu, pani Norris łazi rozdrażniona - podsumował równie wylewnie, bo poza tymi słowami musiałby opowiadać o nieudolności, wątpliwościach i innych niewygodnych tematach. - Byliśmy z Penelope w Dorset, do wczoraj. Dziecko przeżyło, więc chyba sukces. Pianina potrzebuję. Nie masz jakiegoś na zbyciu? - zadrwił, unosząc wzrok ku dziurawemu dachowi. - Trzeba to wymierzyć, nie? - upewnił się, kucając przy narzędziach, z których użyć potrafił pewnie niecałą połowę, ale wszystko miało przyjść z czasem. - Port jakkolwiek żyje? Ktoś tam został? - zapytał, zerkając krótko na przyjaciela, pozornie obojętnym tonem maskując nostalgię.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Pokój dzienny [odnośnik]07.05.24 19:49
Podłość ugrzęzła gdzieś w samym sednie jego istnienia, naprzemiennie kolorowana różnorakimi odcieniami szarości, od czerni odpowiadającej pysze i kłamstwom, po mleczną, zgoła przybrudzoną biel, czyniącą zeń na moment niewinne uosobienie świętości. Chybotliwie kołysał się pomiędzy jednym i drugim biegunem, w parszywych realiach wojny, ale też i przed nią, majacząc jako ten przebrzydły oprawca, grzeszny, zdawałoby się też, że do cna już wyrachowany cynik; dłonie sięgały tu i tam, na ulicy oraz w obcym mieszkaniu, nigdy drogą uczciwej kolejki, nigdy środkiem wypracowanej godnie zapłaty, wciąż na łatwiznę, wciąż pozostawiając za sobą odciski przestępstwa. Udane łowy zwiastowały swoisty spokój, jakieś chwilowe wytchnienie, ale żołądek i tak wywracał się do góry nogami, żal rozbijał się o ściany monotonnym tętnieniem, osamotniony rozum popadał w odmęty psychodeli, a on, on jakże żałośnie szukał już tylko ucieczki. Od tego, od nich, od siebie, gdzieś w cholerę daleko, w odmiennej jakby rzeczywistości, gdzie całość kipiała splendorem, rozszczepiwszy się w feerii mocnych barw; t a m nie huczał też dźwięk walących się gruzów, t a m uśmiechał się bezwiednie i w pełni sił, bez ciężaru wyroku zrzuconego nań w doczesności, t a m był też parę lat młodszy, a jednak mądrzejszy o doświadczenia osobistej głupoty. Parę godzin oddechu, kilka mignięć złudnej radości i wreszcie jawa stawała się na powrót przeraźliwie brzydka, brzydsza nawet niż przedtem, bo na odbicie własnego oblicza chciało się rzygać, bo w miękkości materaca chciało się już tylko chyba umrzeć. Podnosił się w końcu, szedł naprzód, chudł i bezwstydnie ćpał przy kryzysie większym lub mniejszym, wypadając z obiegu na dni dwa lub więcej, wprawdzie tylko po to, by wrócić do niego w sprytnej masce udawanego porządku.
A w istocie nic przecież nie było już poukładane, zewsząd tylko chaos, bieda i trwoga.
Inspirująca złota myśl, bystrzaku, brzmi niemalże jak niewybredne hasło z plakatu. Sprzedaj je dysponentom propagandy, może sowicie ci za nie zapłacą i z nizin społecznych wyniesiesz się do klasy prominenckiej ― zakpił absurdem z jego bezsensownego filozofowania, bo rządowa nowomowa, utkana paradoksalnie bełkotliwą precyzją, próbowała sprzedawać społeczeństwu podobnie objawione prawdy. Czystokrwiste skurwysyny z przyjemnością przyjmowały na siebie treść tych poglądów, spod byka łypiąc na takich jak on, zszarganych mugolskim szlamem knypków bez tożsamości; ci bogatsi zwykli zaś czynić z podobnych Filchowi prywatnych sługusów, zniewolonych charałctwem popychadła na każde ich popieprzone życzenie. Obaj byli skończeni w kształtującym się na nowo świecie, jak długo więc miała im jeszcze przysługiwać sposobność chadzania z dala od ucisku opresyjnych paniczy.
Trzeźwość i częstotliwość to względne pojęcia ― skwitował wymijająco kolejne z jego fuknięć, gdzieś w niedopowiedzeniu pozostawiając jeszcze błagalne więc nie podlegają dyskusji. Dziś umysł miał wystarczająco rześki, trącający co najwyżej niedospaniem albo mętnawym skupieniem, nie na tyle jednak niewyraźnym, by tamten miał jakiekolwiek zastrzeżenia. Dach to nie przelewki, jedno chybione cięcie i cenne materiały mogły się niechlubnie zmarnować. Do tego wolałby nie dopuścić. ― Przestańże jojczyć, jakoś to będzie. Wymęczymy ten remont ― konsekwentnie trzymał się tego, być może niepoprawnego, optymizmu, bo ichniejsze starania nie były wyłącznie świadectwem jakiegoś niepoprawnego samolubstwa. Chciał uwić tu bezpieczne gniazdko dla siebie i dziewczynki, nad którą sprawował opiekę, kurestwem byłoby więc wypiąć się teraz na przyjaciela w potrzebie; czasu wolnego miał zresztą aż nadto, nie grymasił zatem na wpadanie tu częściej, niż zakładał z początku. ― Później dokładnie ci powiem, zapiszesz sobie ― obiecał lapidarnie, czujnym wzrokiem omiótłszy spiętrzone w stodole narzędzia; w dłonie pochwycił wpierw ręczną piłę, miała przydać się już wkrótce, przy docinaniu na wzór słupa drewnianego prostopadłościanu, leżącego gdzieś w kącie przestronnego pomieszczenia.
I... nic, była dziwna, jakaś nieswoja, ale wyratowała mnie z opałów, więc chwała jej za to, że była w okolicy ― dookreślił niby szczegółowo, choć nadal jakby na okrętkę, bez nazwisk, bez okoliczności i bez wspominania o pocałunku, którym w odpowiedniej chwili odczarowała go w oczach ofiary z domniemanego miana złodzieja. ― A ty co, byłeś czy nie? Wypytujesz mnie jak stara plotkara, a sam nic nie powiesz ― dodał od razu, z tonem nachalniejszym od rozmówcy, ale w gruncie rzeczy niedrążącym tematu zbyt głęboko. Był świadom, że nie o wszystkim chciało się głośno dywagować, niezależnie od tego, czyje uszy miały tych konstatacji wysłuchiwać. ― Nie myśl tylko, że odkąd jesteś posiadaczem ziemskim będę ci się kłaniał, litości ― rzucił ironicznie, już zaraz skupiając się na wiązance faktów, płynącej lekko z jego ust, palcem wskazując mu zaś, by złapał za metrówkę i stępiony do reszty ołówek. Robota sama się nie zrobi. ― Ja nie mam, ale sugerowałbym rozejrzeć się po zamkniętych mugolskich lokalach w Londynie. Pianino niełatwo wynieść, może gdzieś byś jeszcze takiego uświadczył ― podpowiedział eufemistycznie, na końcu języka pozostawiając uwagę o tym, że na włażeniu tam, gdzie nie wolno i zabieraniu tego, co nie jego, znał się wybitnie dobrze. Argus szepnąłby jedno słówko, a on z przyjacielskiej dobroci przeszedłby się tu i tam. Na chwilę zamilkł w skupieniu, przyjrzał się wymiarom, wyznaczył miejsce; piła precyzyjnie przeszyła pierwszą warstwę drewna, ale w niemej słabości mięśni odpuścił po kilku już ruchach. Posunął się więc do pozornie prostszego rozwiązania.
Mihiado ― wymamrotał raz i drugi, a narzędzie dalej sterczało beznadziejnie bez ruchu; dopiero za trzecim razem zaklęcie okazało się skuteczne, drzewo rozpadło się na dwa kawałki, Scaletta zaś w bezgłosym zastanowieniu oblał się czymś w rodzaju zawstydzenia. Ciało nie domagało, inkantacje nie działały, jestem do reszty już zdegradowany, przemknęło przez myśl, finalnie podsumowane zastygającą w gardle gulą rozgoryczenia.
Ostatnio zdawał się odżyć, ale to pewnie przez zawieszenie broni. Skończy się i znów ludzie zaczną znikać ― uznał obojętnie, wzruszywszy statycznie ramionami w zrezygnowaniu, które zastygło w powietrzu wrażeniem nieprzyjemnej goryczy. Bo nawet i on tęsknił za niektórymi.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach