Wydarzenia


Ekipa forum
Trakt odrodzenia
AutorWiadomość
Trakt odrodzenia [odnośnik]31.08.23 23:05

Trakt odrodzenia

Trakt Odrodzenia jest ukoronowaniem trudu walczącej o wolność angielskiej społeczności. Na tym placu przywołującym skojarzenia z nadzieją i wolnością, wznosi się imponujący pomnik ku czci Harolda Longbottoma – bohatera wojennego, który zdecydował się poprowadzić uciśnioną Anglię ku wyzwoleniu. Z jego cokołu spogląda dumnym wzrokiem, przypominając mieszkańcom o zmaganiach i znojach przeszłości, a także o konieczności dążenia ku lepszemu jutru. Głosy tłumu tworzą gwar, mieszając się z odgłosami stóp na chodnikach. Śmiech dzieci i biesiadowanie na ławeczkach kontrastują z momentami zadumy przy pomniku – miejscu, które przypomina o stratach wojny. Trakt Odrodzenia jest miejscem, gdzie przeszłość splata się z teraźniejszością, tworząc przestrzeń pełną pamięci, szacunku i odwagi, która napędza ducha wspólnoty ku przyszłym wyzwaniom.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trakt odrodzenia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Trakt odrodzenia [odnośnik]15.10.23 20:26
9 VIII 1958
opowiadanie z wykonywaniem zawodu

Towarzyszyło mu oszołomienie, tylko tak mógł określić stan, w jakim się znajdował. Jeśli dni niewoli zdawały się ciągnąć w nieskończoność i były odliczane skrupulatnie, to trwająca tydzień ucieczka była raptem zlepkiem momentów mniej lub bardziej nerwowych, a przy życiu zdawała się trzymać go adrenalina. Cały czas parł do przodu, myślał o przetrwaniu, a kiedy ta sztuka przetrwania wreszcie się udała, wówczas przestał tak desperacko skupiać się na szczegółach. Reszta zdarzeń była zamglona w jego pamięci, na chwilę zamykał oczy, a po otwarciu ich znajdował się już w nowym miejscu i nowej chwili, choć wszędzie docierał na własnych nogach, pewne rzeczy wykonując bezwiednie. Gdyby ktoś podpowiedział mu podczas trwania w momencie takowej bezmyślności, aby wszedł do rwącej rzeki, być może to właśnie by zrobił bez najmniejszego wahania, zawierzając rzuconej sugestii. Niekiedy odnosił wrażenie, że umęczone ciało ciągnie za sobą nieprzytomnego ducha, który sunie po ziemi, zbierając po drodze kurz i brud tego świata.
Jeszcze nie dowierzał w rozejm, a właściwie w to jak naturalnie wszyscy podchodzili do takiego stanu rzeczy. Odłożenie pamięci o krzywdach na bok, po prostu na później, tylko na kilka tygodni, wydawało się czymś sztucznym i nieuczciwym wobec tragicznie poległych ofiar, zwłaszcza tych całkowicie niewinnych, wciągniętych w wojenną zawieruchę znienacka, bez odpowiedniego przygotowania, jakiekolwiek szansy na ucieczkę. Musiał uspokajać się myślą, musiał w nią wierzyć, że ten czas nie został zmarnowany. Czarodzieje po obu stronach barykady potrzebowali złapać oddech, rebeliancka strona sporu musiała zbudować jak najsilniejsze zaplecze dla swoich dalszych działań. Zima wszystkim wdała się we znaki, uszczuplając zapasy znacząco, a panujące upalne lato również nie ułatwiało sytuacji – suche pola to kiepskie plony, a ciężko je nawadniać, gdy w każdej chwili infrastruktura ku temu może ulec zniszczeniu przez wroga. Podczas prowadzenia działań wojennych uderzono nie tylko w ludzką godność i podstawowe wartości, zadano cios także w fizjologiczne potrzeby całego społeczeństwa. Spośród wielkich plag najbardziej zatrważający był głód, Kieran na własne oczy widział jak współwięźniowie byli gotowi wydłubać sobie wzajemnie oczy za dodatkową pajdę czerstwego chleba. Oprawcy sprowadzali przetrzymywanych do poziomu zwierząt, tworząc sobie kolejną rozrywkę i okazję do prowadzenia zakładów. Zwyrodnialcy.
To już było za nim, to się nie wróci. Pewne szczegóły musiał pamiętać, przekazać je dalej, jednak nie chciał do tych chwil powracać, wciąż tkwić w nich żywo, emocjonalnie. Gdy było mu szczególnie ciężko, potrafił odciąć się od uczuć, jakoś uspokoić wzburzoną krew, tym bardziej wspomnienia mogły uderzyć ze zdwojoną siłą uśpionych niepokojów. Udało mu się powrócić w jednym kawałku, mógł to uznać za spory sukces. Dotarcie do hrabstwa Lancashire nie odbyło się bezproblemowo, wraz z Brendanem ujrzeli wiele, może nawet zbyt wiele. Musieli rozważanie poruszać się za dnia i w nocy, osłabieni przemierzali niewielkie dystanse, jednocześnie nie mogli pozwolić sobie na częste przystanki, postawienie obozu na dłużej też było ryzykowne. Kieran odsapnął dopiero po znalezieniu się na ziemiach objętych protekcją Ollivanderów. Zmył z siebie brud, założył wygodne odzienie, zaoferowano mu kąt do spania, znów poczuł się człowiekiem.
Ani razu nie zapomniał kim jest, jako posiadacz nazwiska Rineahart miał obowiązek dalej podejmować się walki, nieważne w jakiej formie. Nie zamierzał z niczym zwlekać, pomimo kiepskiej kondycji chciał zrobić cokolwiek dla sprawy, na coś się przydać. Zbytnią brawurę wybił sobie z głowy, w żadnym razie nie był gotowy do walki, a swoim uporem mógłby co najwyżej ściągnąć kłopoty na towarzyszy broni. Sądził, że po tak długiej nieobecności najważniejsze będzie zdanie raportu. Jeśli dzięki jego wspomnieniom z niewoli uda się rozbić jedną grupę szmalcowników, będzie z tego więcej niż rad. Pragnienie zemsty pomogło mu przetrwać, teraz podtrzymywało gotowość do działania. Z tego powodu nie odpoczął nawet jeden dzień, a zaścielone specjalnie dla niego łóżko było mu zbyt wygodne. Raz jeszcze skorzystał z życzliwości czarodziejskiej rodziny, która zdecydowała się go przyjąć na prośbę lorda Ollivandera, z pomocą należącej do nich sowy posłał list do dobrze znanego mu aurora. James Hopkirk jeszcze nigdy go nie zawiódł i z pewnością nie zawiedzie tym razem, o ile wciąż żyje. Nakreślił ledwie dwa zdania, nie podając przy tym żadnych szczególnie wrażliwych informacji; gdyby korespondencja została przejęta przez ręce nieprzyjaciela, co najwyżej mogą kogoś zaciekawić podane nazwiska, niczego się jednak ważnego nie dowie. Kieran sam nie wiedział wiele, a już na pewno nie posiadał kluczowych informacji. Otrzymał za to wieści przekazywane przez media obu stron sporu, również udostępniono mu wydanie Walczącego Maga, w którym uśmiercono go wraz z córką. Ta dezinformacja była mu na rękę, nie miał kto za nim płakać.
Odpowiedź w postaci listu nadeszła szybko, po kilku godzinach otrzymał dokładne instrukcje gdzie i kiedy ma czekać na starego druha. Rozumiał dlaczego ten wybrał miejsce spotkania na terenie Lancashire, to była bezpieczniejsza opcja. Przed wyruszeniem Kieran poinformował o swoich planach Brendana, ten znacznie bardziej potrzebował należytego odpoczynku, w niewoli był dłużej i wycierpiał więcej. Tym razem musieli się rozdzielić, to już od Weasleya zależało z kim skontaktuje się najpierw, ale można było przypuszczać, że wybierze rodzinę.
Do miasteczka Borwick trafił z pomocą ogólnodostępnego świstoklika, potem odnalazł drogę do wspomnianej w liście gospody „Złoty Dąb”. Przy jednej z szerokich ław dostrzegł Hopkirka, a ten na jego widok poderwał się w przejawie czujności.
Veritas claro.
Koniec różdżki skierowany przez aurora na siebie samego rozbłysnął na sekundę białym światłem. Użycie magii i wypowiedzenie właśnie tej inkantacji wcale nie było zaskoczeniem, przeciwnie, stanowiło należyty środek ostrożności. I najwidoczniej czar pokazujący świat takim jakim jest spełnił swoje zadanie, bo James wyszedł Kieranowi naprzeciw.
Niech to feniks świśnie, to rzeczywiście ty! – tymi słowami został powitany przez kompana, mimo to nie mógł wykrzesać z siebie entuzjazmu, mimo wszystko wciąż czuł lekkie osłabienie. – Twój list niektórych mocno zaskoczył, ale nie mnie, ja tam dobrze wiem, że złego licho nie bierze – wypowiedziane słowa miały być pociechą, nawet spełniły swoją rolę całkiem dobrze, prawie tak samo dobrze co dwa mocne klepnięcia po ramieniu. – Po zweryfikowaniu twojej tożsamości mam pozwolenie zabrać cię do kwatery. Trochę się pozmieniało jak żeś wyparował, ale nie martw się, Bagnold przygarnie do brudnej roboty każdą parę rąk.
Już udało się Kieranowi czegoś dowiedzieć, Aaron Bagnold nadal zajmował pozycję Szefa Biura Aurorów i pewnie sprawdzał się w niej należycie. Znajoma twarz na wysokim stołku, dobrze to wróżyło.
Od razu ruszamy do Plymouth?
Hopkirk spojrzał na niego jak na wariata, potem zrobił dwa kroki do tyłu i zlustrował go od stóp po czubek głowy, może w ten sposób oszacowując nie tylko jego kondycję a raczej poczytalność. – Coś czułem, że nie usiedzisz na dupie – podsumował krótko, potem wzruszył ramionami i wyciągnął do Kierana metalowy pojemnik na tabakę z prostym grawerunkiem J.H. na wierzchu. – Ogólny raport zdasz przed Bagnoldem, bardziej szczegółowe treści spiszę ja. Nazwiska, rysopisy, te sprawy, sam zresztą wiesz. Chwyć już świstoklika.
Wszystko rozumiał, Szef odpowiadał za całą logistykę, planowanie działań i koordynowanie ich w odpowiedzi na zmieniające się czynniki było cholernie trudne, nie każdy się do tego nadawał, kiedy jeszcze na barkach spoczywał ciężar odpowiedzialności. Dłoń zawędrowała na pojemnik, w mgnieniu oka zniknęło wnętrze gospody, po sekundzie wirującej ciemności przed oczyma Kierana rozpościerał się plac, a w jego centrum znajdował się dumny pomnik. Utrwalona sylwetka Harolda Longbottoma była wierną kopią czarodzieja. Rzeczywiście się pozmieniało.
Wokół panował gwar, a ich przybycie nikogo nie zdziwiło, Hopkirk gestem dłoni przywołał go do siebie, nakazał za nim ruszyć. Weszli w jedną z bocznych uliczek, z niej zeszli na kolejną, a po przejściu wzdłuż kolejnej stanęli przed budką telefoniczną. To była dość mała przestrzeń do pomieszczenia dwóch mężczyzn, ale wcisnęli się do środka, a druh sięgnął po słuchawkę, palec wsadzając do metalowej tarczy, wykręcając jakiś numer. Coś mruknął pod nosem o zmienionej kombinacji i obiecał podać mu później nową. Szklana ściana wtopiła się w tą kamienną budynku, do której przylegała, kamienna też rozpłynęła się w powietrzu, tworząc dla nich wejście. Ruszyli śmiało wąskim i ciemnym korytarzem, na jego końcu trafili do obszernego pomieszczenia, skąd do wyboru mieli usiąść przy jednym z kilku biurek lub przejść przez jedne z kilku drzwi. James zapukał dwa razy w bordowe, minutę później otworzyły się same gdy rozległo się wyraźne zaproszenia do środka.
Za szerokim stołem nad mapami pochylał się Aaron Bagnold, który na ich przybycie wyprostował się i wyszedł im naprzeciw. Kieran napotkał z jego strony na to samo spojrzenie, jakim wcześniej w gospodzie uraczył go Hopkirk, jakby oceniano jego użyteczność. To było zrozumiane, nie mógł być dla pozostałych aurorów balastem.
Usiądźmy, pewne kwestie trzeba wyjaśnić.
Bagnold usiadł za swoim potężnym biurkiem, Rineheart zajął jeden z dwóch foteli co stały przed drewnianym meblem. Rzeczowo jak tylko mógł opowiedział o okolicznościach ujęcia go przez grupę szmalcowników, omówił organizację całej tej bandy, w miarę możliwości podał imiona i nazwiska zwyrodnialców jakie udało mu się podsłuchać. Świadom był tego, że pewne szczegóły musiał przed swoim zwierzchnikiem pominąć, na szczegółowe wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas. Podał najważniejsze szczegóły ucieczki, mniej więcej omówił trasę i napotkane w drodze wydarzenia. Napomknął jeszcze o kondycji Brendana, ale wiedział, że ten również zechce jak najszybciej wrócić do służby. Tak jak wcześniej wspomniał Hopkirk, Bagnold polecił Kieranowi właśnie przed nim zdać szczegółowy raport, aby wszystko mogli spisać.
Teraz możesz najwyżej wspierać nas zza biurka, do czynnej służby dopuszczę cię po konsultacji z uzdrowicielem i teście sprawnościowym. Skup się na powrocie do formy, a jak już będziesz gotowy, Hopkirk wdroży cię w nowe zadania.
Nie było miejsca na dyskusje, wytyczne były jasne, dlatego obaj podwładni wstali ze swoich miejsc i ruszyli ku bordowym drzwiom.
Kieran – rzucił jeszcze Szef, a wywołany imiennie czarodziej natychmiast się odwrócił. – Ogarnij się szybko, jesteś nam potrzebny.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem zamka, potem przeszli z Hopkirkiem do jego znacznie ciaśniejszego gabinetu, gdzie samopiszczące pióro spisywało dokładnie każde wypowiedziane słowo, w tym nazwiska oprawców i dane współwięźniów, które ci podawali sobie wzajemnie, gdyby przyszło im nigdy nie zobaczyć swych bliskich. Kiedy ruchy pióra ustały, Kieran dopytał śmiało o możliwość zlikwidowania tej jednej konkretnej bandy szmalcowników, kwestię tę pozostawiając na razie między nimi.

| z tematu
[bylobrzydkobedzieladnie]


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Trakt odrodzenia AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Trakt odrodzenia [odnośnik]20.12.23 21:17
12.08
Podziemne Ministerstwo Magii, areszt tymczasowy

Nazajutrz skończą wreszcie karmić więzionych od początku lipca więźniów—nie było ich na szczęście wielu, ale nie zdążyli osądzić tej garstki przed początkiem zawieszenia broni. Jeden zdołał nawet uciec, w dzień pojawienia się na niebie komety, ale Tonks doprowadził go z powrotem do więzienia.
Musieli być przygotowani na wszystko, by powrócić do wojny o północy między trzynastym, a czternastym sierpnia. Osądzenie skazańców wliczało się w te przygotowania, więc Michael opuścił popołudnie na Festiwalu, by wraz z dwoma urzędnikami podziemnego Ministerstwa podjąć decyzje w sprawie więźniów. Samemu zapoznał się już z ich winami i wiedział, że choć wysłucha przedstawionych argumentów, to będzie nalegał na jeden z dwóch wyroków: Przysięga Wieczysta lub śmierć. Byli w niewoli zbyt długo, wiedzieli zbyt wiele o Plymouth, znali zbyt wiele twarzy strażników, by tak po prostu puścić ich na wygnanie. Jako auror był dziś jedynym sędzią bezpośrednio biorącym udział w walce, ale współpracował już wcześniej z przydzieloną mu dwójką. Wszyscy zdawali sobie sprawę z grozy wojny.

Zaczęli dzień od czarnoksiężnika, którego złapano pod koniec czerwca i którego Mike złapał ponownie nad rzeką Lyn. Wilkołaka. Przezornie był zakuty w srebrne łańcuchy, a nie zwykłe kajdany. Michael wiedział, że to właśnie jego przydzielą do tego sądu. Na wszelki wypadek. Dwaj sędziowie mieli awaryjny świstoklik, a on potrafił się obronić—w takiej czy innej postaci. Lord Abbott, który przed wojną miał nadzieje na karierę w Wizengamocie, rozpoczął proces, czytając skazańcowi jego prawa. Nie było ich zbyt wiele. Następnie przedstawiono mu zarzuty, spisane zeznania cywili, których skrzywdził przed aresztowaniem—zgwałconą dziewczyna, torturowany mugol, który przeżył cudem; w notatkach do wglądu sędziów były też zarzuty o planowany sabotaż spichlerza w Dorset. Zatajone przed samym więźniem, bo pochodziły od infiltrującego szmalcowników w Gloucestershire demimoza, którego czarnoksiężnik nieopatrznie próbował zaprosić do współpracy. Do tej kolekcji doszły jeszcze nowe zarzuty z trzeciego lipca: zranienie hipogryfa podczas próby ucieczki, zastraszenie cywila i kradzież różdżki (Mike podejrzewał, że tylko chaos myśli po przemianie i wyczerpanie uniemożliwiły więźniowi zabicie tego cywila), narażenie społeczności na niebezpieczeństwo. Z tym ostatnim zarzutem Michael nie do końca się zgadzał—bez zeznań skazańca trudno było ustalić, czy przemiana w wilkołaka była celowa czy przypadkowa, a ten uparcie milczał. Doświadczenie Tonksa, podparte obserwacjami Victora (którego udział w areszcie nad rzeką Lyn lojalnie przemilczał) podpowiadało, że więzień mógł przemienić się celowo aby uciec, ale że przemiany w lesie były już przypadkowe. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozostawałby w wilczej postaci, zyskawszy różdżkę i szansę na ucieczkę. Nie potrafił, rzecz jasna, ocenić, czy skazaniec nadal był o zdrowych zmysłach. Niektórzy likantropi je tracili, pogrążając się w szaleństwie bestii. Michael nie wspomniał o tym, to wydawało się nieważne dla sprawy. Poczuł ukłucie sumienia, bo być może za niepowiązanym z czarną magią wilkołakiem wstawiłby się skuteczniej—ale czarnoksiężników należało eliminować, a popełnione przestępstwa jedynie utwierdzały pozostałą dwójkę sędziów w odpowiedniej decyzji.
Mężczyzna musiał wiedzieć, co czeka go za tą litanię zarzutów, bo jedynie spoglądał na całą trójkę nienawistnie. Milczał, milczał odkąd Tonks zastraszał go trzeciego lipca. Uparcie i bez szans na odkupienie, bo mogliby zaoferować mu umowę w zamian za cenne informacje. Nie dostali jednak od niego nic, więc wyrok był jasny, a narada trójki sędziów krótka.
-W imieniu Ministerstwa Magii pod rządami Harolda Longbottoma, jesteś skazany na śmierć przez powieszenie. - wyrecytował lord Abbott, ale to Michael patrzył wilkołakowi w oczy. -Wyrok zostanie wykonany o świcie czternastego sierpnia. - uzupełnił drugi sędzia. Zwykle były wykonywane natychmiastowo, ale zawieszenie broni im to uniemożliwiło. Dlatego sądzili skazańców teraz—by między wyrokiem, a jego ogłoszeniem nie minęło więcej niż trzy dni, i by zdążyli osądzić wszystkich. Michael, który jako pierwszy podczas narady wnioskował o śmierć, milczał, notując w służbowym sprawozdaniu by przyprowadzić tutaj porządnego kata i by przy egzekucji był obecny on sam albo inny biegły w urokach urzędnik. Powieszenie dochowa tradycji, ale w przypadku wilkołaka śmierć musiała być natychmiastowa, inaczej ryzykowali zbyt wiele emocji, prowokujących przemianę. Doświadczony kat zawiąże odpowiedni węzeł, a w razie komplikacji reszty dokona wprawne Lamino posłane w tętnicę.
Wyszedł z celi, czując się lekko. Pamiętał twarz każdego czarnoksiężnika i szmalcownika, których uśmiercił osobiście, ale jako sędzia czuł się inaczej. Lepiej. Wiedział, że ci ludzie nie powrócą do niego w snach.

Drugi proces był nieco bardziej skomplikowany, bo oskarżony miał niespełna osiemnaście lat i w świetle prawa był dorosły, ale z twarzy wyglądał na szesnastolatka. Oskarżono go o kradzież chleba i o użycie czarnomagicznego zaklęcia przeciwko gospodarzowi, który go przyłapał.
Sędziowie przedstawili się, a na dźwięk Tonks, Biuro Aurorów w oczach piegowatego blondyna błysnął lęk. Michael nie opuścił wzroku i postąpił o krok do przodu.
-Na początek zweryfikujemy zarzuty. Nie ruszaj się. Mallus. - obwieścił, przykładając swoją różdżkę do skroni oskarżonego. Standardowa procedura zebrałaby dowody również z jego różdżki, ale wyrzucił ją podczas próby ucieczki, wykazując się desperacją i pewnym sprytem. Aresztu dokonano zaledwie kilka dni temu, atak na czarodzieja zmiatając na razie pod dywan—nie wyglądał na motywowany stronami wojny, przestępstwo można przypisać do rozboju. Gdyby nie atak na czarodzieja, chłopak musiałby prawdopodobnie jedynie odpracować szkody lub zapłacić grzywnę, ale krzywda cielesna wymierzona celowo, za pomocą czarnej magii, podlegała już poważnej karze. Różdżka prawdopodobnie znalazła się i trafiła do materiału dowodowego—ale w obliczu zeznań świadka i dodatkowych narzędzi, mogli na razie jedynie przesłuchać podejrzanego.
-Znasz czarną magię. - zawyrokował Tonks, gdy magia odpowiedziała na jego zaklęcie. -I to nie tylko podstawy. - warknął, zaalarmowany. -Skąd? - zapytał z naciskiem, opuszczając różdżkę, ale nie odsuwając się od zastraszonego chłopaka. Otrzymali wraz z sędziami historyjkę o ojcu, zajmującym się przemytem—ojcu, który zniknął albo zginął, zostawiając syna i młodsze córki bez opieki, bo matka zmarła przy porodzie czwartego dziecka.
-Szkolił cię do fachu? - dopytał Michael młodego złodzieja, przypominając sobie podobne kradzieże w innych częściach Półwyspu. Zawsze ginęło jedzenie, sporo jedzenia, ale w podobny sposób.
-Naradźmy się. - zaproponował sędziom, a na korytarzu streścił im swoje wnioski. Resztę dnia spędzili na weryfikacji dowodów w aktach, znaleźli też w końcu w materiałach dowodowych różdżkę skazańca. Powrócili z nią do niego, chcąc by potwierdził, że należy do niego—nie mógł się łatwo wyprzeć, różdżki były związane z właścicielem; nie mógł też uciec ani ich zaatakować, bo Tonks cały czas celował prosto w jego szyję. Piegus przyznał się w końcu do wszystkiego, wyraźnie zaskoczony tym, że powiązali tamte sprawy.
-Zamiast uciekać, użyłeś na tamtym gospodarzu Corio. To trudne i okrutne zaklęcie, a magia wykazuje, że twoja różdżka rzuciła je jako ostatnie. - wytknął Michael nastolatkowi, który miał już łzy w oczach. -Utrzymujesz, że robiłeś to dla rodzeństwa, ale czy kochający brat byłby zdolny do takiego okrucieństwa względem kogoś, kto zabezpiecza zapasy dla własnej rodziny? - naciskał, choć chłopak nie był w stanie nawet na niego spojrzeć. Trząsł się ze strachu. -Możemy osądzić cię jak czarnoksiężnika. - skwitował z naciskiem. Moglibyśmy cię powiesić, implikacja była jasna. -A możesz - nie obejrzał się przez ramię na dwójkę towarzyszy, bo już im to zaproponował. Byli zdziwieni, jeden z nich był nawet niezadowolony, ale wydawało się to dobrym kompromisem pomiędzy śmiercią (o którą wnioskował jeden z sędziów, oburzony okrucieństwem i zaawansowaniem Corio) i zniszczeniem różdżki (o które wnioskował drugi, chcąc traktować chłopaka jak złodzieja), a Michael obiecał wziąć za gówniarza odpowiedzialność. Nie robiłby tego dla każdego, ale młody miał smykałkę do magii, mógł wiedzieć sporo o przestępczym światku swojego ojca i pomimo durnej pomyłki zdawał się dość sprytny. -złożyć mi Wieczystą Przysięgę. Przez rok będziesz służył w oddziale Hipogryfów, będziesz wykonywał każdy rozkaz mój i swojego bezpośredniego dowódcy, a w trakcie i po odbytej służbie nie powiesz nikomu nic o działaniu rebelii i podziemnego Ministerstwa. - zarządził. Chłopak zaczął bełkotać coś o tym, że wojna to też wyrok śmierci, ale Mike tylko parsknął. -Prawdziwi mężczyźni walczą, a nie kradną. Myślisz, że prędzej czy później nie przyjdzie dla ciebie wezwanie od Malfoya albo że już nie przyszło? Uchowałeś się tylko dlatego, że uciekłeś na Półwysep; okradając i krzywdząc lokalną ludność. Hipogryfy otrzymują też skromną pensję, starczy na chleb dla twojej siostry. A ty odpracujesz te krzywdy, z nawiązką. Jeśli będziesz walczył dobrze, nie zginiesz. - uśmiechnął się wilczo. Zapadła głucha cisza, ale po dłuższej chwili chłopak kiwnął głową—i po chwili magia jednego z sędziów, służącego jako świadka, związała ich dłonie.
Michael wyszedł z aresztu, wyszedł też więzień. Miał niecałe dwie doby, by wdrożyć się w nową pracę i otrzymać pierwsze rozkazy.

/zt





Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Trakt odrodzenia 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Trakt odrodzenia [odnośnik]03.06.24 19:36
Połowa listopada?

Przechodziłam przez niego za każdym razem, kiedy wędrowałam do Senatorium. Środek traktu odrodzenia. Nie musiałam, kiedy używałam teleportacji, a jednak mimo wszystko chciałam przez niego przejść, dostrzec osoby znajdujące się przy nim, zawiesić spojrzenie na sylwetce z pomnika licząc, że u wuja Longbottoma w porządku było wszystko, nigdy mi nie odpowiedział, nigdy nie poprosił o nic, ale wystarczała mi świadomość że wiedział że byłam skora do niesienia pomocy. Zatrzymywałam się tam na chwilę, też i dzisiaj, w dłoniach trzymając papierową torbę z zakupami o które poprosiła ciocia, na ramieniu mając mają szalenie groźną bestię. Furia lubiła na nim siedzieć a ja lubiłam kiedy była ze mną. Ona, albo Montygon, Bibi nie zabierałam, nie potrafiąc się przemóc. Ale z nimi, raz na jakiś czas czułam się trochę mniej… samotna. Rozdzieliliśmy się z wujem, on miał do załatwienia jakieś sprawy wagi ważniejszej, ja sprawunki dla cioci. Kawałek dalej mieliśmy się spotkać o wyzaczonej godzinie, ale zegar jeszcze jej nie wskazywał. Zimny podmuch wiatry uniósł moje rude włosy, Furii też się nie spodobał, bo wsunęła się bardziej pod nie. Ale nie ruszyłam się jeszcze kontemplując to co widzę i co czuję. A czułam wiele - jak zawsze. Za dużo i za bardzo. Wierzyłam, że wojna w końcu dobiegnie końca. Że wygra ją dobro, przeganiając zło. Dla każdego na tym świecie miejsce być powinno, nieważne od tego, jaką miał krew. To było smutne, że ktoś musiał umrzeć dlatego, że nie urodził się tak, jak powinien.
W końcu odwróciłam się na pięcie i jak zawsze nie spojrzałam - a spojrzeć powinnam, bo nagle uderzyłam w coś wysokiego, odbiłam się od tego przeskoczyłam na jednej nodze trzy razy w tył a potem za wiele już z tego nie było. Ja leciałam jak zawsze - czyli jak kłoda do tyłu a Furia wzlatywała w górę nie mając chęci towarzyszyć mi w moim własnym upadku. Obiłam lekko siedzenie o kamień wykrzywiając wargi. Typowa Neala, jakby nie patrzeć. Torba wypadła mi z ręki, kilka jabłek wyturało się na zewnątrz.
- Przepraszam, przepraszam. Nieuważna byłam, patrzeć powinnam ale się zamyśliłam jak zwykle. Nieodpowiednio całkiem. - zaczęłam gramoląc się z ziemi. - Oh. - wypowiedziałam kiedy moje tęczówki odnalazły. - Pan Percival. - zdziwiłam się. - Myślałam, że pan wyjechał. - przypomniałam sobie, ale znów wyjazdy przecież nie musiały jakieś strasznie długie być, albo takie co nie znaczyły się powrotem w strony znajome. - Mam nadzieję, że podróż dobrze przebiegła. - powiedziała i zaraz nagle coś sobie uświadomiłam. Furia zleciała niżej siadając mi znów na ramieniu. - Oh, no tak, chce pan go odebrać? - zapytałam zerkając w bok na smoczognika, schylając się jednak po torbę z jabłkami.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Trakt odrodzenia [odnośnik]04.06.24 23:35
Silne podmuchy przenikliwego, lodowatego wiatru wdzierały się pod wysoko postawiony kołnierz płaszcza, kiedy z pochyloną głową na wpół szedł, na wpół truchtał znajomym traktem, za cel mając jak najszybszy powrót do Menażerii. Minęło już kilka miesięcy odkąd wynajmował tam pokój, ale choć właściciele kamienicy należeli do najbardziej życzliwych czarodziejów w Wielkiej Brytanii, a tapeta na ścianach niewielkiej sypialni zaczęła w magiczny sposób nabierać charakterystycznego, szmaragdowo-zielonego odcienia, to Percival nie potrafił z pełną szczerością nazwać Plymouth domem. Czegoś mu brakowało – czegoś nie do końca nieokreślonego – i ta nie-obecność zdawała się uwierać go coraz dotkliwiej, rozpychając się w klatce piersiowej niczym kokoszący się w wewnętrznej kieszeni Ognik. Poczucie dziwnej bezczynności wcale mu nie pomagało, potęgowane widokiem wszechobecnych zniszczeń; mniej wyrazistych niż jeszcze parę miesięcy temu, ale widocznych, migoczących ciągle na krawędzi pola widzenia. Praca w rezerwacie zajmowała mu czas tylko częściowo, potrzebował więcej; ręka świerzbiła go, skora do zaciśnięcia się na różdżce i przeciągnięcia walki – przynajmniej raz – na teren wroga. Poniekąd miał dosyć uciekania – z każdym mijającym tygodniem coraz mniej zwracając uwagę na zawieszone na murach listy gończe, opatrzone ruchomą fotografią kogoś, kogo niemal wcale już nie przypominał.
Zatopiony we własnych myślach, nie zauważył w porę wyrastającej tuż przed nim dziewczyny. Rude, targane wiatrem włosy pojawiły się w jego polu widzenia bez zapowiedzi i bez ostrzeżenia, a chociaż odruchowo spróbował odskoczyć – nie zdążył, nie będąc w stanie przewidzieć nagłej zmiany pozycji. Wyciągnął do przodu ramiona, instynktownie próbując uchronić czarownicę od upadku, ale jego palce zacisnęły się na pustce; w kostkę uderzyło go jedno z jabłek, które potoczyły się po brukowanej uliczce. – Przepraszam! – wyrzucił z siebie, trochę z nawyku, ale zupełnie szczerze; chowający się w jego kieszeni Ognik zaskrzeczał z oburzeniem, po czym wbił się pazurami w gruby materiał, próbując wydostać się zza kołnierza. Percival tymczasowo go zignorował i przykucnął, sprawnie zgarniając z ziemi dwa jabłka, nim zdołałyby uciec spoza ich zasięgu. Dopiero później uniósł spojrzenie, z opóźnieniem orientując się, z kim miał do czynienia – a jeszcze później zauważając smugę brązu i czerwieni, przemykającą przez szare powietrze. – Neala – odezwał się, zaskoczony; jego wzrok przemknął po jej twarzy, a na powierzchnię świadomości od razu wypłynęło wspomnienie jej sinych, niemal pozbawionych życia policzków – tamtego ranka, gdy wyciągnęli ją z wnętrzności lewitującej ryby. Po tym, jak dostarczyli ją do Sanatorium, co najmniej kilka razy zastanawiał się, czy powinien do niej napisać, ale ostatecznie tego zaniechał, mając pewność, że trafiła pod dobrą opiekę. Teraz uśmiechnął się na jej widok, podnosząc się z klęczek i upychając jabłka pod jedno ramię, żeby drugie wyciągnąć w jej kierunku i pomóc jej wstać. – Nic ci się nie stało? Zupełnie cię nie zauważyłem – wytłumaczył się, rozglądając się odruchowo; czy była sama? – Wyjechałem. Wróciłem tuż przed Nocą Spadających Gwiazd – wyjaśnił, na wspomnienie podróży tylko kiwając wymijająco głową. Nie przebiegła dobrze – ale nie było to coś, czym chciałby obarczać Nealę. – Proszę – powiedział, wyciągając w jej stronę jabłka, żeby wrzucić je z powrotem do papierowej torby.
Znaczenia kryjącego się za jej kolejnymi słowami nie wychwycił od razu; co miałby chcieć odebrać? Jego spojrzenie pomknęło w ślad za wzrokiem dziewczyny, zatrzymując się na smoczogniku, który przysiadł na jej ramieniu w wyraźnym geście zaufania i przywiązania. Niemal w tym samym momencie Ognik uwolnił się wreszcie z okowów jego płaszcza, wysuwając zza kołnierza nieforemną, pokrytą łuskami głowę. – Och, nie, wygląda, jakby było jej dobrze tam, gdzie jest. Chyba, że sprawia kłopoty..? – zapytał, szczerze zainteresowany. Nie chciał wspominać jej o tym, ze jego obecne warunki mieszkaniowe niespecjalnie sprzyjały powiększaniu magizoologicznego dobytku; pani Woolman była tolerancyjną kobietą, ale odkąd Wichroskrzydły zrobił sobie poobiedni deser z jej kwiatków, wolał dodatkowo nie wchodzić jej w drogę.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Trakt odrodzenia [odnośnik]25.06.24 23:56
Powietrze wokół przecięły wzajemne przeprosiny i moje i tego na kogo wpadłam, choć to ewidentnie wina moja własna była. Zamyśliłam się, ostatnio zamyślałam się czasem. A może wracałam wspomnieniami, dzisiaj do czasu przed sylwestrem, bo dostrzegłam znak pubu pod którym spotkaliśmy się kiedyś. Wtedy się dowiedziałam, że Jim lubi wiśnie. Ale powinnam być bardziej uważna - to jedno to to była całkowita prawda.
- Oh, tak, dzień dobry. - przywitałam się w końcu, podnosząc z ziemi, przepraszająco unosząc wargi w uśmiechu pełnym lekkiego zakłopotania. - Nie, nie. - zapewniłam od razu podwójnie. - Nie pierwszy raz upadłam z własnej winy, cud że kostki mam dalej… - zaczęłam i urwałam, mina mi zrzedła na chwilę. Przypomniałam sobie żarty o tym, o moich kostkach i tym jak narażone że mną były. Teraz już tak miało być zawsze? Dławiący ból na samą myśl o miejscu lub rozmowie? Uśmiechnęłam się marnie starając się skupić na rozmowie na niej próbując skupić całą swoją uwagę. Tak odciągnąć myśli. - To niezbyt fa… - zaczęłam chcąc powiedzieć fartownie, ale to wrzucało mnie dalej w tą studnie, która dna zdawała się nie mieć wcale. Na tyle, że nie zwróciłam uwagi wcale na to, że właściwie nie odpowiedział czy ta podróż dobra była, czy nie. - …szczęśliwie. - wybrałam więc coś innego. Wrócić akurat na moment, kiedy niebo spadło nam na głowy. Dzień w którym niemal straciłam życie - ocalona przez połknięcie przez wielką rybę. Wysunęłam torbę kawałek kiedy dwa jabłka w dłoni pani Percivala ruszyły w moją stronę gotowa je odebrać od niego. Pokręciłam przecząco głową, zaraz jednak zmarszczyłam brwi w zastanowieniu.
- Nie przepadając za sobą z Victorią - naszą sobą. - przyznałam w zamyśleniu. - I czasem miewa humorki. - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Jak ma pan jakieś ogólnie rady, to chętnie przyjmę każde przy okazji zobaczę czy coś źle nie robię. - powiedziałam od razu rozszerzając zaraz oczy a na usta wciągając uśmiech kiedy spomiędzy jego płaszcza wysunęła się głowa. - Oh, to Ognik? - zapytałam, podsuwając się kawałek. - Dzień dobry, mój drogi, mam nadzieję, że skrzydło zrosło się i wszystko jest w porządku. - odezwałam się do niego, unosząc rękę i podsuwając ją, żeby mógł się zapoznać z moim zapachem. - Jest tu pan przejazdem? - zapytałam ciekawsko rozglądając się wokół. - Jeśli szuka pan jakiegoś miejsca mogę pomóc, całkiem nieźle znam to miasto. - przyznałam, bo w Plymouth bywałam często. - Obawiam się niestety, że mogę nie mieć za dużo czasu. - musiałam wrócić do domu szybko. - Ale na pewno starczy, żeby wskazać drogę. - zapewniłam, chwila pomocy to nie mogło być coś za co dostanę naganę, nie?


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Trakt odrodzenia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach