Uzdrowisko Cliodny
AutorWiadomość
Uzdrowisko Cliodny
Nie dziwnym jest, iż w zamku, którego ród do dziś pamięta o zasługach jak i umiejętnościach Clodiny odnaleźć można jej rzeźbę, która otrzymała swoją własną, dość obszerną przestrzeń.
Woda przygotowywana przez pracujących na zamku służących wzbogacana jest o sprowadzane z za morza olejki, które przynoszą ulgę i rozluźniają zmęczone i obite mięśnie.
Woda przygotowywana przez pracujących na zamku służących wzbogacana jest o sprowadzane z za morza olejki, które przynoszą ulgę i rozluźniają zmęczone i obite mięśnie.
| 1 IX
Potrzebę odwiedzin u Melisande podyktowało czyste pragnienie zysku - w jego najcenniejszej wariacji, związanej z zdobyciem nowych pokładów wiedzy. Wiedzy tajemnej, dotyczącej tego, jak przetrwać w niebezpiecznych zakamarkach Chateau Rose. Miała nadzieję, że dawna jego mieszkania zdradzi kilka tajemnic, przestrzegając ją przed popełnieniem brzemiennych w skutkach błędów. Takich jak okazanie sympatii dwulicowej pokojówce, zirytowania wuja Theodora komentarzem dotyczącym francuskich impresjonistów lub przyjęcia zaproszenia na niezobowiązującą herbatkę od prababki Celii. Deirdre była świadoma niebezpieczeństw, które kryły się za niemal każdym zakrętem wąskich korytarzy posiadłości Rosierów, dlatego chciała wyjść im naprzeciw. Lepiej późno niż wcale; pierwsze dwa tygodnie przeminęły w mgnieniu oka, upływając na próbach ratowania Londynu z gruzów - i równie trudnego przyzwyczajania bliźniąt do nowego miejsca. Dopiero ostatnio znalazła chwilę, by nakreślić do Melisy list - i jeszcze później kilka godzin wykradzionych z napiętego harmonogramu, by odwiedzić ją w Norfolku.
Z początku chciała bronić się przed propozycją skorzystania z uroków lokalnej łaźni, do szlachcianki przybyła z niemal oficjalną wizytą, lecz w końcu uległa, zapewniona, że pod patronatem Cliodny będą mogły porozmawiać w pełni swobodnie. I dyskretnie, o tym też została zapewniona, postanowiła więc wykorzystać okazję do chociaż chwili odpoczynku. Sam Merlin wiedział, że niezmiernie go potrzebowała.
Gdy znalazły się już w zaciszu uzdrowiska, pozwoliła pokierować się do szatni, później zaś do prywatnego basenu. Wszędzie unosiły się gorące opary, wonne olejki wibrowały w każdym głębszym wdechu - Deirdre czuła się jednak niezbyt spokojnie. Owinięta ręcznikiem zbliżyła się do niecki, w jednej dłoni ciągle ściskając różdżkę. Widząc odpoczywającą już z wodzie arystokratkę, skinęła jej lekko głową, po czym - nie bez dziwnego, niepasującego jej zawstydzenia - zsunęła z siebie miękki, bawełniany materiał. Różdżkę odłożyła na boku zagłębienia, w zasięgu ręki, lecz nie na tyle blisko wody, by ta zmyła lśniące fioletem drewno.
- Wolę być przezorna - wyjaśniła zawczasu zabieranie różdżki do tak intymnego miejsca; jej zachowanie mogło być odebrane jako nieco paranoiczne, ale przecież mimo wszystko nie znajdowała się w pomieszczeniu, w którym mogła poczuć się w pełni bezpiecznie. Ani w towarzystwie osoby, której ufałaby w stu procentach. W ponad dziewięćdziesięciu - już tak, Melisande zbliżała się do rekordowego stopnia sympatii Deirdre. Na tyle swobodnej, by nie próbowała żałośnie odwracać się do kobiety bokiem, by ukryć kilka długich blizn szpecących jej plecy. Blizn zbyt jednoznacznych, by uznać je za ślady wojny.
Szybko zanurzyła się po szyję w wodzie, przymykając na moment oczy. Arystokratka miała rację, kąpiel była po prostu rozkoszna. Przez moment nie mówiła nic, chłonąc gorąc wody i rozluźniające aromaty kadzideł wszystkimi zmysłami. Potem - otworzyła oczy i odgarnęła czarne włosy przyklejajace się jej do czoła. - Możemy tu rozmawiać w pełni swobodnie? - upewniła się raz jeszcze. - Na co powinnam uważać w Chateau Rose? I - na kogo? - zaczęła w swoim stylu, konkretnie, od razu przechodząc do rzeczy. Może zbyt brutalnie i zbyt obcesowo, biorąc pod uwagę okoliczności, ale nie potrafiła inaczej. Właściwie brak przesadnie miękkich uprzejmości potwierdzał tylko, jakim zaufaniem obdarzała Melisande, nie musząc krążyć wokół niej na skrzydłach słodkich słów, komplementów i dyskusji o pogodzie.
Potrzebę odwiedzin u Melisande podyktowało czyste pragnienie zysku - w jego najcenniejszej wariacji, związanej z zdobyciem nowych pokładów wiedzy. Wiedzy tajemnej, dotyczącej tego, jak przetrwać w niebezpiecznych zakamarkach Chateau Rose. Miała nadzieję, że dawna jego mieszkania zdradzi kilka tajemnic, przestrzegając ją przed popełnieniem brzemiennych w skutkach błędów. Takich jak okazanie sympatii dwulicowej pokojówce, zirytowania wuja Theodora komentarzem dotyczącym francuskich impresjonistów lub przyjęcia zaproszenia na niezobowiązującą herbatkę od prababki Celii. Deirdre była świadoma niebezpieczeństw, które kryły się za niemal każdym zakrętem wąskich korytarzy posiadłości Rosierów, dlatego chciała wyjść im naprzeciw. Lepiej późno niż wcale; pierwsze dwa tygodnie przeminęły w mgnieniu oka, upływając na próbach ratowania Londynu z gruzów - i równie trudnego przyzwyczajania bliźniąt do nowego miejsca. Dopiero ostatnio znalazła chwilę, by nakreślić do Melisy list - i jeszcze później kilka godzin wykradzionych z napiętego harmonogramu, by odwiedzić ją w Norfolku.
Z początku chciała bronić się przed propozycją skorzystania z uroków lokalnej łaźni, do szlachcianki przybyła z niemal oficjalną wizytą, lecz w końcu uległa, zapewniona, że pod patronatem Cliodny będą mogły porozmawiać w pełni swobodnie. I dyskretnie, o tym też została zapewniona, postanowiła więc wykorzystać okazję do chociaż chwili odpoczynku. Sam Merlin wiedział, że niezmiernie go potrzebowała.
Gdy znalazły się już w zaciszu uzdrowiska, pozwoliła pokierować się do szatni, później zaś do prywatnego basenu. Wszędzie unosiły się gorące opary, wonne olejki wibrowały w każdym głębszym wdechu - Deirdre czuła się jednak niezbyt spokojnie. Owinięta ręcznikiem zbliżyła się do niecki, w jednej dłoni ciągle ściskając różdżkę. Widząc odpoczywającą już z wodzie arystokratkę, skinęła jej lekko głową, po czym - nie bez dziwnego, niepasującego jej zawstydzenia - zsunęła z siebie miękki, bawełniany materiał. Różdżkę odłożyła na boku zagłębienia, w zasięgu ręki, lecz nie na tyle blisko wody, by ta zmyła lśniące fioletem drewno.
- Wolę być przezorna - wyjaśniła zawczasu zabieranie różdżki do tak intymnego miejsca; jej zachowanie mogło być odebrane jako nieco paranoiczne, ale przecież mimo wszystko nie znajdowała się w pomieszczeniu, w którym mogła poczuć się w pełni bezpiecznie. Ani w towarzystwie osoby, której ufałaby w stu procentach. W ponad dziewięćdziesięciu - już tak, Melisande zbliżała się do rekordowego stopnia sympatii Deirdre. Na tyle swobodnej, by nie próbowała żałośnie odwracać się do kobiety bokiem, by ukryć kilka długich blizn szpecących jej plecy. Blizn zbyt jednoznacznych, by uznać je za ślady wojny.
Szybko zanurzyła się po szyję w wodzie, przymykając na moment oczy. Arystokratka miała rację, kąpiel była po prostu rozkoszna. Przez moment nie mówiła nic, chłonąc gorąc wody i rozluźniające aromaty kadzideł wszystkimi zmysłami. Potem - otworzyła oczy i odgarnęła czarne włosy przyklejajace się jej do czoła. - Możemy tu rozmawiać w pełni swobodnie? - upewniła się raz jeszcze. - Na co powinnam uważać w Chateau Rose? I - na kogo? - zaczęła w swoim stylu, konkretnie, od razu przechodząc do rzeczy. Może zbyt brutalnie i zbyt obcesowo, biorąc pod uwagę okoliczności, ale nie potrafiła inaczej. Właściwie brak przesadnie miękkich uprzejmości potwierdzał tylko, jakim zaufaniem obdarzała Melisande, nie musząc krążyć wokół niej na skrzydłach słodkich słów, komplementów i dyskusji o pogodzie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od samego rana towarzyszył jej fenomenalny nastrój - jak mogło być inaczej, kiedy zapowiedziana już wcześniej w krótkim i niewiele znaczącym stwierdzeniu (choć Melisande dzisiaj podejrzewała, że w czasie parnej nocy po rozpoczęciu festiwalu Manannan mówił właśnie o tym) wyprawa doszła celu. Niewiele rzeczy można było porównać z uczuciem kiedy stawało się na przeciw czegoś budzącego grozę posiadaną siłą i rozmiarami, które dzierżyło - jeszcze mniej, kiedy przy tym splatało się uczucie bezpieczeństwa, roztoczone wokół niej. Nadal niemal drżała z ekscytacji na wspomnienie początku dni, które szybko przerodziło się we wdzięczność spływającą w ciepłych mieszających się oddechach. Potrafiła być wdzięczna.
Nadchodzące spotkanie z Deirdre nie napawało jej niepokojem - może bardziej możliwością rozmowy, innego rodzaju, innego tonu niż te prowadzone w zamkowej jadalni podczas posiłków. Zresztą, jej list przyszedł w odpowiednim czasie, było coś o co chciała ją zapytać. Z wargami rozciągającymi się w urokliwym grymasie nie przyjmowała odmowy, fantastyczny nastrój jedynie mocniej ją popychał by wyciągnąć chwilę relaksu, kolejne dnie przecież znów miały spłynąć na pracy - dzisiaj całe miało należeć do niej. Ubrań wyzbyła się szybko, pozwalając by Anitha się nimi zajęła, niewiele znajdowało się na niej kiedy wchodziła do pomieszczenia - biały kryształ z którym się nie rozstawała, skromna bransoletka od brata i znajome już pierścienie, włosy spięła klamrą z tyłu głowy wsuwając się z ufnością i cichym westchnieniem do wody którą zabarwiono mlekiem kozim i różanym olejkiem powodując w Melisande znajome wrażenie. Anitha przygotowała już wszystko, wystawione na wyciągnięcie ręki przekąski i wino. Zostawiła swoją różdżkę obok jednego z kieliszków unosząc głowę na służkę. - Znikaj. - poleciła dorzucając jeszcze kilka poleceń na nadchodzący czas zanim Deirdre pojawiła się obok, przeniosła na nią spojrzenie, unosząc dłonie, żeby oprzeć ramiona o wbudowaną pod wodą półkę wokół basenu, na tyle wygodną by nie trzeba było zadzierać ich niewygodnie. Odpowiedziała na skinienie w podobnym geście, choć chyba bardziej pogodnie, nie potrafiła pozbyć się uśmiechu wypełnionego zadowoleniem z zaciekawieniem obserwując całkiem nową emocję w postawie Deirdre. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Oczywiście. - potwierdziła uprzejmie na padające wyjaśnienie, choć w jej głosie nie czaiła się ani ironia, ani przygana. Nic jej tutaj nie groziło - była tego pewna, ale sama różdżka nie miała dla niej znaczenia, ona sama miała swoją pod rękę - w tej chwili bardziej z wygody niż przezorności. Odwróciła się w końcu dając Deirdre odrobinę [u]prywatności[/i] choć wcześniej ciemne tęczówki przesunęły się po bliznach odznaczających się na ciele. Nie skomentowała tego jednak, zamiast tego sięgając po nalane dla nich już wcześniej kielichy z winem, jeden z nich podając kobiecie.
- Anitha jest na zewnątrz. - odpowiedziała jej lekko, zza ciężkimi drzwiami nie było słychać rozmów. - Jeśli ktoś wejdzie, to najpierw ona, żeby zapowiedzieć towarzystwo. - wyjaśniła, opierając się plecami wygodniej, rozciągając nogi, unosząc kielich z alkoholem do malinowych warg. Nagłe, konkretne pytanie zatrzymało drogę naczynia, a Melisande przeniosła tęczówki na Deirdre przez chwilę obserwując ją z na wpół rozbawionym (pozostały po zadowolonym uśmiechu) na drugie odrobinę zaskoczonym wyrazem twarzy. Ten jednak zmienił się kiedy jej mimika nabierała na zrozumieniu. Śmierciożerczyni chciała informacji. Teraz, kiedy znalazła się pośród nich musiała wiedzieć jak grać w tą grę - mimo iż jakiś czas temu kwestionująca opis Melisande kiedy relacjonowała co jej samej udało się osiągnąć na zamku, którego nie znała ani trochę zapytana o to jak się czuła. Zaśmiała się odrzucając głową. Unosząc kieliszek i upijając z niego.
- To zależy. - odpowiedziała w końcu - nie kazała jej czekać długo. - Czy pytasz o to, jak dobrze wypaść i na których schodach się nie potknąć. Czy o tego kto istotnie może okazać się zagrożeniem, a kto przynieść uczucie wewnętrznej stagnacji przez nudną rozmowę. - nachyliła się do niej trochę. - W tym drugim przypadku omijałabym babkę Josephine i najnowszy nabytek różanego krzewu. - westchnęła opierając wygodniej głowę. - Szczęśliwie dla mnie, ostatnio miałam Mannanana obok. - napiła się trochę wina. - Co do pierwszego, twoim największym zagrożeniem będzie moja matka z pewnością. - orzekła bez większych wątpliwości. - Spełnienia tego pragnienia ci nie zazdroszczę. Miałaś już okazję z nią pomówić? - zapytała. czy nie tak mówiła ledwie dwa miesiące temu na werandzie żałując że nie przyjdzie jej poznać Cedriny osobiście? Teraz będzie miała ku temu sposobność a wątpiła by i jej matka pozostawiła sprawy same sobie. Krótkie westchnienie wydarło się z jej warg, kiedy rozkładała się jeszcze wygodniej, leniwie, obracając głową kilka razy. Mimowolnie w głowie nadal mając obrazy dzisiejszego dnia, aktywności i pocałunków na karku. - Wspaniale jest gdy nie może dosięgnąć mnie wzrokiem. Widzę wyraźnie niezadowolenie które pojawiłoby się na jej twarzy, kiedy podejmuje się pewnych działań i wprawia mnie to jedynie lepszy nastrój. - w małżeństwie znalazła wolność innego rodzaju. Nawet wtedy gdy jej stosunki z Mannananem nie było najlepsze czuła jej obecność. Brak rozciągającej się wokół aury matki która nie przepadała za nią - i z wzajemnością. Tutaj była sama. Może tutaj w końcu całkowicie i naprawdę mogła siebie odkryć.
Nadchodzące spotkanie z Deirdre nie napawało jej niepokojem - może bardziej możliwością rozmowy, innego rodzaju, innego tonu niż te prowadzone w zamkowej jadalni podczas posiłków. Zresztą, jej list przyszedł w odpowiednim czasie, było coś o co chciała ją zapytać. Z wargami rozciągającymi się w urokliwym grymasie nie przyjmowała odmowy, fantastyczny nastrój jedynie mocniej ją popychał by wyciągnąć chwilę relaksu, kolejne dnie przecież znów miały spłynąć na pracy - dzisiaj całe miało należeć do niej. Ubrań wyzbyła się szybko, pozwalając by Anitha się nimi zajęła, niewiele znajdowało się na niej kiedy wchodziła do pomieszczenia - biały kryształ z którym się nie rozstawała, skromna bransoletka od brata i znajome już pierścienie, włosy spięła klamrą z tyłu głowy wsuwając się z ufnością i cichym westchnieniem do wody którą zabarwiono mlekiem kozim i różanym olejkiem powodując w Melisande znajome wrażenie. Anitha przygotowała już wszystko, wystawione na wyciągnięcie ręki przekąski i wino. Zostawiła swoją różdżkę obok jednego z kieliszków unosząc głowę na służkę. - Znikaj. - poleciła dorzucając jeszcze kilka poleceń na nadchodzący czas zanim Deirdre pojawiła się obok, przeniosła na nią spojrzenie, unosząc dłonie, żeby oprzeć ramiona o wbudowaną pod wodą półkę wokół basenu, na tyle wygodną by nie trzeba było zadzierać ich niewygodnie. Odpowiedziała na skinienie w podobnym geście, choć chyba bardziej pogodnie, nie potrafiła pozbyć się uśmiechu wypełnionego zadowoleniem z zaciekawieniem obserwując całkiem nową emocję w postawie Deirdre. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Oczywiście. - potwierdziła uprzejmie na padające wyjaśnienie, choć w jej głosie nie czaiła się ani ironia, ani przygana. Nic jej tutaj nie groziło - była tego pewna, ale sama różdżka nie miała dla niej znaczenia, ona sama miała swoją pod rękę - w tej chwili bardziej z wygody niż przezorności. Odwróciła się w końcu dając Deirdre odrobinę [u]prywatności[/i] choć wcześniej ciemne tęczówki przesunęły się po bliznach odznaczających się na ciele. Nie skomentowała tego jednak, zamiast tego sięgając po nalane dla nich już wcześniej kielichy z winem, jeden z nich podając kobiecie.
- Anitha jest na zewnątrz. - odpowiedziała jej lekko, zza ciężkimi drzwiami nie było słychać rozmów. - Jeśli ktoś wejdzie, to najpierw ona, żeby zapowiedzieć towarzystwo. - wyjaśniła, opierając się plecami wygodniej, rozciągając nogi, unosząc kielich z alkoholem do malinowych warg. Nagłe, konkretne pytanie zatrzymało drogę naczynia, a Melisande przeniosła tęczówki na Deirdre przez chwilę obserwując ją z na wpół rozbawionym (pozostały po zadowolonym uśmiechu) na drugie odrobinę zaskoczonym wyrazem twarzy. Ten jednak zmienił się kiedy jej mimika nabierała na zrozumieniu. Śmierciożerczyni chciała informacji. Teraz, kiedy znalazła się pośród nich musiała wiedzieć jak grać w tą grę - mimo iż jakiś czas temu kwestionująca opis Melisande kiedy relacjonowała co jej samej udało się osiągnąć na zamku, którego nie znała ani trochę zapytana o to jak się czuła. Zaśmiała się odrzucając głową. Unosząc kieliszek i upijając z niego.
- To zależy. - odpowiedziała w końcu - nie kazała jej czekać długo. - Czy pytasz o to, jak dobrze wypaść i na których schodach się nie potknąć. Czy o tego kto istotnie może okazać się zagrożeniem, a kto przynieść uczucie wewnętrznej stagnacji przez nudną rozmowę. - nachyliła się do niej trochę. - W tym drugim przypadku omijałabym babkę Josephine i najnowszy nabytek różanego krzewu. - westchnęła opierając wygodniej głowę. - Szczęśliwie dla mnie, ostatnio miałam Mannanana obok. - napiła się trochę wina. - Co do pierwszego, twoim największym zagrożeniem będzie moja matka z pewnością. - orzekła bez większych wątpliwości. - Spełnienia tego pragnienia ci nie zazdroszczę. Miałaś już okazję z nią pomówić? - zapytała. czy nie tak mówiła ledwie dwa miesiące temu na werandzie żałując że nie przyjdzie jej poznać Cedriny osobiście? Teraz będzie miała ku temu sposobność a wątpiła by i jej matka pozostawiła sprawy same sobie. Krótkie westchnienie wydarło się z jej warg, kiedy rozkładała się jeszcze wygodniej, leniwie, obracając głową kilka razy. Mimowolnie w głowie nadal mając obrazy dzisiejszego dnia, aktywności i pocałunków na karku. - Wspaniale jest gdy nie może dosięgnąć mnie wzrokiem. Widzę wyraźnie niezadowolenie które pojawiłoby się na jej twarzy, kiedy podejmuje się pewnych działań i wprawia mnie to jedynie lepszy nastrój. - w małżeństwie znalazła wolność innego rodzaju. Nawet wtedy gdy jej stosunki z Mannananem nie było najlepsze czuła jej obecność. Brak rozciągającej się wokół aury matki która nie przepadała za nią - i z wzajemnością. Tutaj była sama. Może tutaj w końcu całkowicie i naprawdę mogła siebie odkryć.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zmarszczyła brwi, słysząc o potencjalnym towarzystwie, zapowiadanym przez służkę Melisande. Spodziewała się odwiedzin - tutaj, w negliżu? Zaskakujące. - Zdarzało ci się przyjąć wizytację w takich warunkach? - spytała z uprzejmym zdziwieniem. Gdy korzystała z łaźni nigdy nie pozwalała sobie na obecność kogokolwiek obcego, nawet dyskretną obecność służby uznając za zbędną. Potrafiła sama skorzystać z ręcznika czy dolać sobie wina. Nie wyobrażała sobie przebywania w jednej niecce z kimkolwiek obcym - liczyła, że uzdrowisko Cliodny również szanuje intymność wpływowych gości, nie zamierzając dokoptować im do basenu jakichś przypadkowych ludzi, nawet wyjątkowego pochodzenia. Nie chciała, by byli świadkami ich rozmowy. Równie prywatnej, co współdzielona teraz nagość.
- Pytam o obydwie kwestie - odpowiedziała od razu, wchodząc czarownicy w słowo. Potrzebowała zarówno rad, jak i przestróg. Wskazówek, czym mogłaby zabłysnąć oraz sugestii, czego - i kogo - powinna zdecydowanie unikać. Nie chciała wygrać serc Rosierów mieszkających w Chateau Rose, to działanie z góry skazane było na niepowodzenie. Była kimś obcym, zbędnym, a dla tych bardziej świadomych - wręcz kimś oznaczonym jako chodzące i oddychające zagrożenie. - Corinne? - dopytała, gdy Melisande wspomniała o najnowszym pąku na rożanym krzewie. - Jest urocza, ale mdła - zgodziła się mniej subtelnie, również sięgając po kielich z napitkiem. Nie powinna sobie folgować, nie w ten sposób, ale potrzebowała chwili wytchnienia. Nawet tak ulotnej. - Nie boję się jednak nudy. Potrafię prowadzić długą konwersację nawet z najgorszym rozmówcą - dodała w zamyśleniu, Wenus nauczyło ją wytrzymałości - w wielu aspektach tego słowa. Nie miała problemu z pogawędkami o pogodzie, macierzyństwie czy winie: w kontraście do tego, czym zajmowała usta przed czterema laty marnowanie czasu w ten płytki sposób było wręcz przyjemnością. Potrafiła też łatwo zyskać sympatię, płynnie dopasowując się do oczekiwań obserwatorów - byli to jednak głównie mężczyźni. To czarownice stanowiły problem, zwłaszcza te znające swą wartość, czujne i spostrzegawcze. Mogące coś utracić na w kontakcie z Deirdre. Czy lady Rosier należała do tego grona? Połowicznie tak; wiedziała przecież, że matka różanego rodu należy do wiedźm wyjątkowej inteligencji, lecz przecież w żaden sposób jej nie zagrażała. Nie prowokowała jej, ba, nawet jej nie znała, pomijając pełne dystansu uprzejmości podczas wspólnych kolacji.
Znów zamilkła na dłuższą chwilę, sącząc powoli wino. Doskonałe, o wyraźnej nucie porzeczki. Lekka pociecha w tak trudnym temacie. - Nie. Tylko we wspólnym gronie. Nie napraszam się, staram się trzymać na uboczu. Mam wiele obowiązków tu, w Londynie: w Chateau jestem tylko przelotnie - zmarszczyła lekko brwi, mogło to zabrzmieć dwuznacznie. Nie musiała uciekać przed podtekstami, Melisande znała naturę jej relacji z Tristanem, mimo to - nie lubiła do niej nawiązywać. - Nie sądzę, by chciała się ze mną spotkać prywatnie. Jestem tylko gościem. Cieniem. W niczym jej nie przeszkadzam - i na pewno jej nie intryguję. Po cóż miałaby się ze mną widzieć? - kontynuowała, wcale nie używając słów jako obrazów fałszywej skromności. Naprawdę starała się nie rzucać w oczy, nie czuła się swobodnie w Chateau Rose, była jednak świadoma, że jej wieczorne wędrówki do małżeńskiej sypialni Tristana nie umknęły wszystkim tym nieprzychylnym spojrzeniom. - Bardziej martwię się o służbę. Wiesz, komu mogę zaufać? A kogo się wystrzegać? - miała nadzieję, że nie otrzyma czczych zapewnień, że wszyscy pracownicy posiadłości - pokojówki, odźwierni, lokajowie, stajenni - są absolutnie dyskretni. Znała ludzi za dobrze, by w to uwierzyć.
- Nie macie najlepszej relacji? - zagadnęła po kolejnym łyku wina. W słowach Melisande odnoszących się do jej matki czuła gorycz, gustownie opakowaną poczuciem ulgi. Cieszyła się, że opuściła rodzinny dom? Sądziła, że było inaczej, szlachcianki ciężko przechodziły ten trudny okres porzucenia posiadłości, w której przeżyły wiele lat, zawsze blisko krewnych - w tym własnych rodziców. - Dlaczego miałaby być z ciebie niezadowolona? - spytała wprost, nienachalnie, dając Melisande opcję opowiedzenia czegoś o sobie. Wrażliwego, szczerego, może - trudnego.
- Pytam o obydwie kwestie - odpowiedziała od razu, wchodząc czarownicy w słowo. Potrzebowała zarówno rad, jak i przestróg. Wskazówek, czym mogłaby zabłysnąć oraz sugestii, czego - i kogo - powinna zdecydowanie unikać. Nie chciała wygrać serc Rosierów mieszkających w Chateau Rose, to działanie z góry skazane było na niepowodzenie. Była kimś obcym, zbędnym, a dla tych bardziej świadomych - wręcz kimś oznaczonym jako chodzące i oddychające zagrożenie. - Corinne? - dopytała, gdy Melisande wspomniała o najnowszym pąku na rożanym krzewie. - Jest urocza, ale mdła - zgodziła się mniej subtelnie, również sięgając po kielich z napitkiem. Nie powinna sobie folgować, nie w ten sposób, ale potrzebowała chwili wytchnienia. Nawet tak ulotnej. - Nie boję się jednak nudy. Potrafię prowadzić długą konwersację nawet z najgorszym rozmówcą - dodała w zamyśleniu, Wenus nauczyło ją wytrzymałości - w wielu aspektach tego słowa. Nie miała problemu z pogawędkami o pogodzie, macierzyństwie czy winie: w kontraście do tego, czym zajmowała usta przed czterema laty marnowanie czasu w ten płytki sposób było wręcz przyjemnością. Potrafiła też łatwo zyskać sympatię, płynnie dopasowując się do oczekiwań obserwatorów - byli to jednak głównie mężczyźni. To czarownice stanowiły problem, zwłaszcza te znające swą wartość, czujne i spostrzegawcze. Mogące coś utracić na w kontakcie z Deirdre. Czy lady Rosier należała do tego grona? Połowicznie tak; wiedziała przecież, że matka różanego rodu należy do wiedźm wyjątkowej inteligencji, lecz przecież w żaden sposób jej nie zagrażała. Nie prowokowała jej, ba, nawet jej nie znała, pomijając pełne dystansu uprzejmości podczas wspólnych kolacji.
Znów zamilkła na dłuższą chwilę, sącząc powoli wino. Doskonałe, o wyraźnej nucie porzeczki. Lekka pociecha w tak trudnym temacie. - Nie. Tylko we wspólnym gronie. Nie napraszam się, staram się trzymać na uboczu. Mam wiele obowiązków tu, w Londynie: w Chateau jestem tylko przelotnie - zmarszczyła lekko brwi, mogło to zabrzmieć dwuznacznie. Nie musiała uciekać przed podtekstami, Melisande znała naturę jej relacji z Tristanem, mimo to - nie lubiła do niej nawiązywać. - Nie sądzę, by chciała się ze mną spotkać prywatnie. Jestem tylko gościem. Cieniem. W niczym jej nie przeszkadzam - i na pewno jej nie intryguję. Po cóż miałaby się ze mną widzieć? - kontynuowała, wcale nie używając słów jako obrazów fałszywej skromności. Naprawdę starała się nie rzucać w oczy, nie czuła się swobodnie w Chateau Rose, była jednak świadoma, że jej wieczorne wędrówki do małżeńskiej sypialni Tristana nie umknęły wszystkim tym nieprzychylnym spojrzeniom. - Bardziej martwię się o służbę. Wiesz, komu mogę zaufać? A kogo się wystrzegać? - miała nadzieję, że nie otrzyma czczych zapewnień, że wszyscy pracownicy posiadłości - pokojówki, odźwierni, lokajowie, stajenni - są absolutnie dyskretni. Znała ludzi za dobrze, by w to uwierzyć.
- Nie macie najlepszej relacji? - zagadnęła po kolejnym łyku wina. W słowach Melisande odnoszących się do jej matki czuła gorycz, gustownie opakowaną poczuciem ulgi. Cieszyła się, że opuściła rodzinny dom? Sądziła, że było inaczej, szlachcianki ciężko przechodziły ten trudny okres porzucenia posiadłości, w której przeżyły wiele lat, zawsze blisko krewnych - w tym własnych rodziców. - Dlaczego miałaby być z ciebie niezadowolona? - spytała wprost, nienachalnie, dając Melisande opcję opowiedzenia czegoś o sobie. Wrażliwego, szczerego, może - trudnego.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Nie, ale kiedyś wtargnęłam do łaźni Manannanowi. - odpowiedziała z rozbawieniem w fenomenalnym nastroju. - Choć znów, sam mnie tam zaprosił w drodze do domu o tym zapominając. - zastanowiła się wydymając lekko usta wzruszając niemal niewinnie ramionami. Wątpiła, żeby ktoś zakłócił ich spokój dzisiaj. Ale nadal znajdowały się na zamku w którym mieszkali ludzie. Anitha miała potencjalnym - choć niespodziewanym - chętnym objaśnić, że zajęły uzdrowisko w nagłych albo trudnych przypadkach burząc ich spokój. Nie spodziewała się jednak wielkich turbulencji - niewielu Traversów w tym czasie wybierało się do uzdrowiska, a jeśli już swe myśli kierowali ku kolacji.
- Nużąco poprawna. Idealny produkt bez własnej myśli. - orzekła wzdychając ciężej. - Z pewnością potrafisz. - zgodziła się, tak jak i ona potrafiła. Ale nie szkoda jej było na nią czasu? Niektóre jednostki na zamku nie miały większego znaczenia, były, istniały, wyglądały co najwyżej. - Ogólna zasada jest taka, że jeśli nie wypowiesz kontrowersyjnych zdań, to w teorii nikt nie spojrzy ku tobie nieprzychylnie - a może bardziej, nikt nie będzie mógł otwarcie ci niczego zarzucić. Niechęci dam które będą ci zazdrość i mężczyzn - niezależnie od miejsca i tak nie unikniesz, choć pewnie tego już zdążyłaś doświadczyć. Eloise z pewnością puściła już o tobie plotkę - jedną albo dwie - choć nie spodziewam się po niej wielkiego polotu w tej kwestii. Unikaj rozmów z wujem Lucienem - będzie niezadowolony bez względu na jej pozorny wynik. Rosarium omijaj szerokim łukiem, jeśli istotnie nie masz w planach rozmowy z moją matką. - wymieniała, nie do końca potrafiąc zrozumieć których konkretnie informacji poszukiwała Deirdre - może nie do końca potrafiąc postawić się w jej sytuacji wszak od zawsze patrzyła na świat swoimi własnymi tęczówkami.
- Zdajesz się ciągle zapominać o tym, że jesteś Namiestniczką Londynu. Kobietą, która została odznaczona za zasługi i która znajduje się blisko Czarnego Pana. I blisko Tristana. Jeśli uważasz, że nie rzucasz się w oczy stając się gościem pod jego dachem, to bardziej mylnego zdania o samej sobie mieć nie możesz. Gdybyśmy się nie znały wcześniej, zamierzałabym sprawdzić kim jesteś i jakie są twoje zamiary. Zobaczyć czy możesz być korzyścią, czy przeszkodą w sile mojego brata. - referowała wykładając się wygodnie, mówiąc swobodnym tonem rozpatrywania postawionego przed nią problemu. Zamilkła na chwilę unosząc kielich do ust. Brwi zeszły się na kilka chwil ku sobie. - Co robią dzieci, kiedy ty zajmujesz się obowiązkami w Londynie? Czy Tristan istotnie podjął się jakiegoś gestu względem nich nad którym zastanawiał się wcześniej i czy Evandra wie już, że należą do niego? - zadała pytanie, pozornie niesplecione z wcześniejszymi rozważaniami. Jednocześnie ciekawa, ale i zastanawiająca się nad czymś głębiej; od czasu ich ostatniej rozmowy minęło czasu jednocześnie całkiem sporo i tak naprawdę niewiele - dwie ostatnie rzeczy mogły się już stać, ale wcale nie musiały. Wyrwała się z myśli wraz z kolejnym pytaniem odwracając ciemne tęczówki na Deirdre. Zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.
- Ty? - powtórzyła po niej by pokręcić przecząco głową. - Nikomu. - odpowiedziała szczerze. - Laura znajduje się gdzieś blisko? - była jedną z tych, które pomagały jej kiedy była jeszcze w domu. - Na zamku wszystko zależy od pozycji którą posiadasz, sympatii którą pozyskasz i możliwości które wykorzystasz. - szantaż nie budził w niej odrazy, w drodze po własne cele mogła za sobą zostawić innych bez mrugnięcia okiem. Dlatego pozornie interesowała się ludźmi, wyciągała z nich informacje o nich samych o tym co lubili jacy byli by wiedzieć jak łatwiej do nich dotrzeć, zobaczyć kto był w stanie rzeczywiście pomóc. - Lojalność wobec tych, którzy są na zamku dłużej, można z czasem zdobyć. Czy łatwo? - pokręciła głową, unosząc znów kielich. - Jestem tu trzeci kwartał i jedyną osobą względem której posiadam coś w rodzaju zaufania jest Anitha - ale z nią spędziłam wiele lat. Wyszła ze mną z domu. Zdobyłam na tyle korzyści by móc się dowiedzieć, kto odwiedza mojego męża w gabinecie, a jednocześnie mam ich tak mało, że ci sami ludzie, będą pilnować bym nie wyszła z zamku albo doniosą o każdym moim kroku, każdym spotkaniu jeśli tylko Mannanan tak postanowi. Jakiego konkretnie rodzaju zaufania poszukujesz? Będzie łatwiej znaleźć rozwiązania, jeśli przedstawisz w czym owego potrzebujesz.
Padające z ust Deirdre pytanie - a może stwierdzenie bardziej, uniosło brwi Melisande na kilka sekund po których jej mimika się zmieniła gdy parsknęła śmiechem unosząc mokrą rękę żeby zakryć wargi. Gdyby nie trzymała w drugiej kielicha z winem machnęłaby nią kilka razy.
- Maman mnie nie znosi. Uprzejmie w swej własnej wspaniałomyślności toleruje moje istnienie. - wytłumaczyła ze spokojem, zdążyła już nawyknąć do tego, że niezalenie od tego co robiła nie była w stanie zadowolić swojej matki. - Dlaczego, właśnie. - zapytała retorycznie spoglądając na sufit zamkowego uzdrowiska. - Tristan jest tylko jeden, nie jestem Marianne, Genevieve jest jej najmłodszym skarbem, możliwym do ukształtowania i jestem też ja. A może nadal chowa urazę za odrzucenie mężczyzny którego wybrała dla mnie. - rozciągnęła wargi w uśmiechu nie spoglądając tęczówkami na Deirdre - Możesz jej zapytać, kiedy jednak zdarzy wam się spotkać. - podsunęła z pozornym zastanowieniem, przekręcając głowę w stronę towarzyszki. - Widziałaś kiedyś szlachetnie urodzoną damę stojącą na beczce? - zapytała unosząc w wymownym rozbawieniu brwi ku górze. Uniosła wolną rękę, żeby zasunąć ciemny kosmyk za ucho. - Właściwie chciałam zapytać o coś ciebie albo Tristana, a że z tobą mam okazję zobaczyć się prywatnie jako pierwszą pozwolę sobie wrócić nas na chwilę do czasu Festiwalu. Czym była ta istota która znajdowała się przy Tristanie? - zapytała marszcząc brwi leciutko.
- Nużąco poprawna. Idealny produkt bez własnej myśli. - orzekła wzdychając ciężej. - Z pewnością potrafisz. - zgodziła się, tak jak i ona potrafiła. Ale nie szkoda jej było na nią czasu? Niektóre jednostki na zamku nie miały większego znaczenia, były, istniały, wyglądały co najwyżej. - Ogólna zasada jest taka, że jeśli nie wypowiesz kontrowersyjnych zdań, to w teorii nikt nie spojrzy ku tobie nieprzychylnie - a może bardziej, nikt nie będzie mógł otwarcie ci niczego zarzucić. Niechęci dam które będą ci zazdrość i mężczyzn - niezależnie od miejsca i tak nie unikniesz, choć pewnie tego już zdążyłaś doświadczyć. Eloise z pewnością puściła już o tobie plotkę - jedną albo dwie - choć nie spodziewam się po niej wielkiego polotu w tej kwestii. Unikaj rozmów z wujem Lucienem - będzie niezadowolony bez względu na jej pozorny wynik. Rosarium omijaj szerokim łukiem, jeśli istotnie nie masz w planach rozmowy z moją matką. - wymieniała, nie do końca potrafiąc zrozumieć których konkretnie informacji poszukiwała Deirdre - może nie do końca potrafiąc postawić się w jej sytuacji wszak od zawsze patrzyła na świat swoimi własnymi tęczówkami.
- Zdajesz się ciągle zapominać o tym, że jesteś Namiestniczką Londynu. Kobietą, która została odznaczona za zasługi i która znajduje się blisko Czarnego Pana. I blisko Tristana. Jeśli uważasz, że nie rzucasz się w oczy stając się gościem pod jego dachem, to bardziej mylnego zdania o samej sobie mieć nie możesz. Gdybyśmy się nie znały wcześniej, zamierzałabym sprawdzić kim jesteś i jakie są twoje zamiary. Zobaczyć czy możesz być korzyścią, czy przeszkodą w sile mojego brata. - referowała wykładając się wygodnie, mówiąc swobodnym tonem rozpatrywania postawionego przed nią problemu. Zamilkła na chwilę unosząc kielich do ust. Brwi zeszły się na kilka chwil ku sobie. - Co robią dzieci, kiedy ty zajmujesz się obowiązkami w Londynie? Czy Tristan istotnie podjął się jakiegoś gestu względem nich nad którym zastanawiał się wcześniej i czy Evandra wie już, że należą do niego? - zadała pytanie, pozornie niesplecione z wcześniejszymi rozważaniami. Jednocześnie ciekawa, ale i zastanawiająca się nad czymś głębiej; od czasu ich ostatniej rozmowy minęło czasu jednocześnie całkiem sporo i tak naprawdę niewiele - dwie ostatnie rzeczy mogły się już stać, ale wcale nie musiały. Wyrwała się z myśli wraz z kolejnym pytaniem odwracając ciemne tęczówki na Deirdre. Zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.
- Ty? - powtórzyła po niej by pokręcić przecząco głową. - Nikomu. - odpowiedziała szczerze. - Laura znajduje się gdzieś blisko? - była jedną z tych, które pomagały jej kiedy była jeszcze w domu. - Na zamku wszystko zależy od pozycji którą posiadasz, sympatii którą pozyskasz i możliwości które wykorzystasz. - szantaż nie budził w niej odrazy, w drodze po własne cele mogła za sobą zostawić innych bez mrugnięcia okiem. Dlatego pozornie interesowała się ludźmi, wyciągała z nich informacje o nich samych o tym co lubili jacy byli by wiedzieć jak łatwiej do nich dotrzeć, zobaczyć kto był w stanie rzeczywiście pomóc. - Lojalność wobec tych, którzy są na zamku dłużej, można z czasem zdobyć. Czy łatwo? - pokręciła głową, unosząc znów kielich. - Jestem tu trzeci kwartał i jedyną osobą względem której posiadam coś w rodzaju zaufania jest Anitha - ale z nią spędziłam wiele lat. Wyszła ze mną z domu. Zdobyłam na tyle korzyści by móc się dowiedzieć, kto odwiedza mojego męża w gabinecie, a jednocześnie mam ich tak mało, że ci sami ludzie, będą pilnować bym nie wyszła z zamku albo doniosą o każdym moim kroku, każdym spotkaniu jeśli tylko Mannanan tak postanowi. Jakiego konkretnie rodzaju zaufania poszukujesz? Będzie łatwiej znaleźć rozwiązania, jeśli przedstawisz w czym owego potrzebujesz.
Padające z ust Deirdre pytanie - a może stwierdzenie bardziej, uniosło brwi Melisande na kilka sekund po których jej mimika się zmieniła gdy parsknęła śmiechem unosząc mokrą rękę żeby zakryć wargi. Gdyby nie trzymała w drugiej kielicha z winem machnęłaby nią kilka razy.
- Maman mnie nie znosi. Uprzejmie w swej własnej wspaniałomyślności toleruje moje istnienie. - wytłumaczyła ze spokojem, zdążyła już nawyknąć do tego, że niezalenie od tego co robiła nie była w stanie zadowolić swojej matki. - Dlaczego, właśnie. - zapytała retorycznie spoglądając na sufit zamkowego uzdrowiska. - Tristan jest tylko jeden, nie jestem Marianne, Genevieve jest jej najmłodszym skarbem, możliwym do ukształtowania i jestem też ja. A może nadal chowa urazę za odrzucenie mężczyzny którego wybrała dla mnie. - rozciągnęła wargi w uśmiechu nie spoglądając tęczówkami na Deirdre - Możesz jej zapytać, kiedy jednak zdarzy wam się spotkać. - podsunęła z pozornym zastanowieniem, przekręcając głowę w stronę towarzyszki. - Widziałaś kiedyś szlachetnie urodzoną damę stojącą na beczce? - zapytała unosząc w wymownym rozbawieniu brwi ku górze. Uniosła wolną rękę, żeby zasunąć ciemny kosmyk za ucho. - Właściwie chciałam zapytać o coś ciebie albo Tristana, a że z tobą mam okazję zobaczyć się prywatnie jako pierwszą pozwolę sobie wrócić nas na chwilę do czasu Festiwalu. Czym była ta istota która znajdowała się przy Tristanie? - zapytała marszcząc brwi leciutko.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uśmiechnęła się lekko słysząc o wtargnięciu do łaźni Manannana - najprawdopodobniej sprawiło Melisande wiele radości. Niewinność takiego działania wydała się Deirdre rozczulająca; czasem zapominała, jaki żywot wiodły szlachcianki, trzymane pod kryształowymi kloszami, przeznaczone tylko dla jednego mężczyzny, mającego zostać ich mężem. Wiele zyskiwały dzięki takiemu traktowaniu - bezpieczeństwo, szacunek, wpływy - tracąc przy tym jedynie drobiazgi. Detale, które potrafiły być pikantne i słone od namiętności, nieistotne dla większości czarownic, lecz lady Travers nie wpisywała się pokornie w arystokratyczne ramy i Mericourt przeczuwała, że dla niej ta zmysłowa wolność mogła być niezwykle cenna. - Wspólne kąpiele brzmią rozkosznie - rozumiem, że dzięki nim jeszcze bardziej doceniasz rolę żony? - zagadnęła w miękkim rozbawieniu, mając nadzieję, że przyjaciółka powie coś więcej, od serca, szczerze. Sięgała może nieco poza ramy konwenansów, lecz okoliczności sprzyjały podobnym tematom. Stanowiąc odpowiednią przeciwwagę do niemal wojskowego zbierania informacji przed misją na terenie wroga. Zapamiętywała imiona i przestrogi, głębiej zanurzając się w gorącej wodzie z każdą z nich, jakby parująca tafla mogła ochronić ją przed plotkami i nieprzychylnymi opiniami. Oraz przed świadomością własnej siły - mogącej stanowić dla niektórych w Chateau Rose zagrożenie.
- Masz rację - powiedziała w zamyśleniu, przenosząc wzrok na jeden z spokojnych pejzaży, umieszczonych na ścianach łaźni. Osiągnęła tak wiele, ciągle jednak była zamknięta w przeszłości. W ciasnym, dziwkarskim gorsecie, prowadzona na krótkiej smyczy przed wygłodniałymi mężczyznami, sięgającymi po jej ciało jak po kolejny owoc, zaprezentowany na złotej tacy. - Ale oficjalnie nic mnie z Tristanem nie łączy - oprócz wspólnej służby Czarnemu Panu. Nikt nie powinien zastanawiać się nad moją prywatną przydatnością czy zagrożeniami, jakie mogę generować - podkreśliła lekko, pociągając kolejny łyk wina. Dla wszystkich postronnych była tylko gościem na dworze, polityczką i Śmierciożerczynią; czarownicą, która korzystała z przyjaźni z Rosierami, odnajdując w posiadłości tymczasowe schronienie razem ze swoimi dziećmi. Ich wspomnienie skwitowała cichym westchnieniem.
- Zajmują się nimi opiekunowie Evana i ich niania. Są zdezorientowane, nie przywykły do tak surowej rutyny i obecności wielu ludzi, ale jeszcze nikogo nie zamordowały - odparła swobodnie, wino rozmyło pewność, że wspominała już Melisande o krwiożerczych właściwościach bliźniąt. Wiedziała o tym? Nie? Cóż, zawsze stwierdzenie to mogło być tylko żartem. - Podarował im złote medaliony z dziką różą o zakrwawionych kolcach - kontynuowała odpowiedź, chcąc, by ta wybrzmiała jak najbardziej konkretnie, beznamiętnie, Melisande mogła jednak dostrzec, że ton głosu Deirdre się zmienił, zmiękczył - może nie wpadł w rozczulenie, ale jak na oschłe standardy Śmierciożerczyni, niemal zahaczył o te rejestry. - Wspomniał o ich czystej krwi, o tym, by pamiętały o swoim dziedzictwie - zawiesiła głos. Pierwsze spotkanie w Chateau Rose, choć dyskretne i krótkie, miało wielkie konsekwencje. - One nie będa tego pamiętać, ale ja tak. Chociaż wiele jeszcze może zmienić się na przestrzeni nadchodzących lat. Mimo tego - to wciąż zaskakujący gest. Nie spodziewałam się go - nie chciała naiwnie wierzyć w to, że Marcus i Myssleine zostaną wyniesione do rangi Evana, nie odbierała też w ten sposób obietnicy Tristana, ale szacunek, z jakim potraktował dzieci - jako swoje, choć dzikie i mordercze - sprawiał, że ich przyszłość mogła malować się w barwach władzy. - Nie wie. Nie może się dowiedzieć - głos znów stężał; prosiła o to Rosiera, on twierdził inaczej, ale wierzyła, że na trzeźwo wykaże się zdrowym rozsądkiem. Gdyby ktokolwiek niepowołany dowiedział się o ich pokrewieństwie, groziłoby im wielkie zagrożenie.
Zmarszczyła brwi, słysząc o Laurze. Nie kojarzyła imion służby, pokręciła więc głową, dopijając kielich wina do końca. Dalej słuchała wytycznych Melisande, podpływając tuż obok niej, by sięgnąć do stojącej na brzegu butelki. Poradzą z nią sobie same. Sprawnie nalała trunku do swego naczynia, wypełniając po brzegi - niekulturalnie - także to należące do lady Travers.
- Po prostu nie chcę być problemem. I nie chcę, by ktokolwiek rozsiewał krzywdzące plotki. Opisujące moje wieczorne wizyty w sypialni nestora rodu - postawiła na szczerość. Nie mogła liczyć na lojalność nikogo, Melisande tylko potwierdziła jej przypuszczenia. - Cóż, pozostaje mi więc przetrwać do momentu odbudowania Białej Willi - powiedziała z niezadowoleniem. Wino powoli uderzało jej do głowy, miękko, lecz nieustępliwie. Odwróciła się plecami do brzegu niecki, tym razem znajdując się ramię w ramię z siostrą Tristana. I córką Cedriny, wiszącej nad nimi obiema niczym pradawna bogini zemsty i mordu, gotowa zniszczyć każdą z nich jednym mrugnięciem.
- To dalej nie wyjaśnia dlaczego - ponowiła pytanie, marszcząc brwi. Dlaczego matka rodu miałaby nie znosić własnej córki? Nawet jeśli nie była wyidealizowaną Marianne? Prychnęła krótko słysząc o odrzuceniu zaręczyn wybranego przez Cedrinę absztyfikanta - to było zbyt małostkowym powodem dla kogoś tak wpływowego. - Nie zamierzam się z nią spotykać. Jestem dla niej tylko jakimś średnio ważnym gościem, niewartym zainteresowania - zapewniła poważnie, nieświadoma, co skrywała nieodległa przyszłość.
Wolała skupić się na przedziwnym zapytaniu przyjaciółki. Uniosła brwi, znów sięgając po hojny łyk wina. - Nie - odpowiedziała po prostu, zadziwiona akrobatycznym zapytaniem uwzględniającym równie niedorzeczną rolę beczki. W krótkim zaprzeczeniu tkwiło też pytanie. Zdublowane dlaczego - dlaczego je właśnie zadała?
Kolejne, padające z jej ust, znów wywołało tłumione westchnięcie. Potwory, cienie, monstra - budziły zainteresowanie, fascynację i lęk. Słuszne, ale dla kogoś, kto tkwił w ich bezpośredniej bliskości: bywały one frustrujące.
- Nie wiem dokładnie - odpowiedziała w końcu powoli. - Może czymś sprowadzonym przez katastrofę. A może czymś zrodzonym z czarnej magii, którą nosi w sobie Tristan - był Śmierciożercą, najwierniejszym sługą Lorda Voldemorta, wiele razy igrał z najpotężniejszymi mrocznymi bytami. Także tymi, które - w wypaczonej wersji niespokojnych, pradawnych istot - ciągle w sobie nosili, nawet jeśli ich obecność ulegała uspokojeniu. - A może był personifikacją jego bestialskiego charakteru - wzruszyła lekko ramionami, czując, że chwieje się na krawędzi wstawienia. Pozwalającego określić tak umiłowanego brata Melisande bez żadnego skrępowania czy wstydu. Czy znała w ogóle taką jego stronę?
- Masz rację - powiedziała w zamyśleniu, przenosząc wzrok na jeden z spokojnych pejzaży, umieszczonych na ścianach łaźni. Osiągnęła tak wiele, ciągle jednak była zamknięta w przeszłości. W ciasnym, dziwkarskim gorsecie, prowadzona na krótkiej smyczy przed wygłodniałymi mężczyznami, sięgającymi po jej ciało jak po kolejny owoc, zaprezentowany na złotej tacy. - Ale oficjalnie nic mnie z Tristanem nie łączy - oprócz wspólnej służby Czarnemu Panu. Nikt nie powinien zastanawiać się nad moją prywatną przydatnością czy zagrożeniami, jakie mogę generować - podkreśliła lekko, pociągając kolejny łyk wina. Dla wszystkich postronnych była tylko gościem na dworze, polityczką i Śmierciożerczynią; czarownicą, która korzystała z przyjaźni z Rosierami, odnajdując w posiadłości tymczasowe schronienie razem ze swoimi dziećmi. Ich wspomnienie skwitowała cichym westchnieniem.
- Zajmują się nimi opiekunowie Evana i ich niania. Są zdezorientowane, nie przywykły do tak surowej rutyny i obecności wielu ludzi, ale jeszcze nikogo nie zamordowały - odparła swobodnie, wino rozmyło pewność, że wspominała już Melisande o krwiożerczych właściwościach bliźniąt. Wiedziała o tym? Nie? Cóż, zawsze stwierdzenie to mogło być tylko żartem. - Podarował im złote medaliony z dziką różą o zakrwawionych kolcach - kontynuowała odpowiedź, chcąc, by ta wybrzmiała jak najbardziej konkretnie, beznamiętnie, Melisande mogła jednak dostrzec, że ton głosu Deirdre się zmienił, zmiękczył - może nie wpadł w rozczulenie, ale jak na oschłe standardy Śmierciożerczyni, niemal zahaczył o te rejestry. - Wspomniał o ich czystej krwi, o tym, by pamiętały o swoim dziedzictwie - zawiesiła głos. Pierwsze spotkanie w Chateau Rose, choć dyskretne i krótkie, miało wielkie konsekwencje. - One nie będa tego pamiętać, ale ja tak. Chociaż wiele jeszcze może zmienić się na przestrzeni nadchodzących lat. Mimo tego - to wciąż zaskakujący gest. Nie spodziewałam się go - nie chciała naiwnie wierzyć w to, że Marcus i Myssleine zostaną wyniesione do rangi Evana, nie odbierała też w ten sposób obietnicy Tristana, ale szacunek, z jakim potraktował dzieci - jako swoje, choć dzikie i mordercze - sprawiał, że ich przyszłość mogła malować się w barwach władzy. - Nie wie. Nie może się dowiedzieć - głos znów stężał; prosiła o to Rosiera, on twierdził inaczej, ale wierzyła, że na trzeźwo wykaże się zdrowym rozsądkiem. Gdyby ktokolwiek niepowołany dowiedział się o ich pokrewieństwie, groziłoby im wielkie zagrożenie.
Zmarszczyła brwi, słysząc o Laurze. Nie kojarzyła imion służby, pokręciła więc głową, dopijając kielich wina do końca. Dalej słuchała wytycznych Melisande, podpływając tuż obok niej, by sięgnąć do stojącej na brzegu butelki. Poradzą z nią sobie same. Sprawnie nalała trunku do swego naczynia, wypełniając po brzegi - niekulturalnie - także to należące do lady Travers.
- Po prostu nie chcę być problemem. I nie chcę, by ktokolwiek rozsiewał krzywdzące plotki. Opisujące moje wieczorne wizyty w sypialni nestora rodu - postawiła na szczerość. Nie mogła liczyć na lojalność nikogo, Melisande tylko potwierdziła jej przypuszczenia. - Cóż, pozostaje mi więc przetrwać do momentu odbudowania Białej Willi - powiedziała z niezadowoleniem. Wino powoli uderzało jej do głowy, miękko, lecz nieustępliwie. Odwróciła się plecami do brzegu niecki, tym razem znajdując się ramię w ramię z siostrą Tristana. I córką Cedriny, wiszącej nad nimi obiema niczym pradawna bogini zemsty i mordu, gotowa zniszczyć każdą z nich jednym mrugnięciem.
- To dalej nie wyjaśnia dlaczego - ponowiła pytanie, marszcząc brwi. Dlaczego matka rodu miałaby nie znosić własnej córki? Nawet jeśli nie była wyidealizowaną Marianne? Prychnęła krótko słysząc o odrzuceniu zaręczyn wybranego przez Cedrinę absztyfikanta - to było zbyt małostkowym powodem dla kogoś tak wpływowego. - Nie zamierzam się z nią spotykać. Jestem dla niej tylko jakimś średnio ważnym gościem, niewartym zainteresowania - zapewniła poważnie, nieświadoma, co skrywała nieodległa przyszłość.
Wolała skupić się na przedziwnym zapytaniu przyjaciółki. Uniosła brwi, znów sięgając po hojny łyk wina. - Nie - odpowiedziała po prostu, zadziwiona akrobatycznym zapytaniem uwzględniającym równie niedorzeczną rolę beczki. W krótkim zaprzeczeniu tkwiło też pytanie. Zdublowane dlaczego - dlaczego je właśnie zadała?
Kolejne, padające z jej ust, znów wywołało tłumione westchnięcie. Potwory, cienie, monstra - budziły zainteresowanie, fascynację i lęk. Słuszne, ale dla kogoś, kto tkwił w ich bezpośredniej bliskości: bywały one frustrujące.
- Nie wiem dokładnie - odpowiedziała w końcu powoli. - Może czymś sprowadzonym przez katastrofę. A może czymś zrodzonym z czarnej magii, którą nosi w sobie Tristan - był Śmierciożercą, najwierniejszym sługą Lorda Voldemorta, wiele razy igrał z najpotężniejszymi mrocznymi bytami. Także tymi, które - w wypaczonej wersji niespokojnych, pradawnych istot - ciągle w sobie nosili, nawet jeśli ich obecność ulegała uspokojeniu. - A może był personifikacją jego bestialskiego charakteru - wzruszyła lekko ramionami, czując, że chwieje się na krawędzi wstawienia. Pozwalającego określić tak umiłowanego brata Melisande bez żadnego skrępowania czy wstydu. Czy znała w ogóle taką jego stronę?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Oh, nie byliśmy wtedy sami. - wytłumaczyła niemal od razu, unosząc rękę, żeby machnąć nią nonszalancko. - Przerwałam mu celebrację z przyjacielem w zamkowych łaźniach. Powiedzmy, że poznałam wtedy jego towarzysza od całkiem innej strony. Ale wątpię, żeby postanowił się odwdzięczyć. - wyrzuciła, rzucając Deirdre porozumiewawcze spojrzenie. - Ale tak. - przyznała nie potrafiąc pozbyć się zadowolonego, niemal dziewczęcego uśmiechu, kiedy odchylała się unosząc kielich do malinowych warg. - Woda zdecydowanie nam pomaga. Niezależnie od tego, czy to morskie fale czy kąpiel w naszych komnatach. Ostatnio podarował mi to. - wyznała unosząc naszyjnik z białego złota, pokazując Deirdre biały kryształ opleciony mackami ośmiornicy.
- Oficjalnie, owszem. - zgodziła się z nią leniwie unosząc kielich z winem. - Ja bym się zastanowiła niezależnie od tego czy powinnam czy nie. Rozpatrzyłabym każdą możliwą ścieżkę, bo jesteś obcym, obcym o sile i władzy. A przewidywać, znaczy być gotowym na sytuacje które mogą nadejść.
W milczeniu słuchała krótkiego sprawozdania o tym jak w zamku spędzały czas dzieci. Ciemnie brwi zeszły się odrobinę do siebie, kiedy w zamyśleniu unosiła kielich do różanych warg. Ale zanim go uniosła ostatnie ze stwierdzeń sprawiło, że prychnęła w niego z rozbawieniem. - Jeszcze. - podchwyciła zerkając na Deirdre na krótko, nim odwróciła je zawieszając na nieokreślonym celu przed sobą. W końcu unosząc kielich wlewając w siebie alkohol kiedy Deirdre zdradzała że jej brat faktycznie sięgnął w jakiś sposób do rady, którą ofiarowała mu ostatnio. Złote medaliony z dziką różą. Całkiem wymowne, idealnie opisujące to kim był. Nie zareagowała słysząc zmianę na dźwiękach głosu Deirdre niemal niezauważalną a jednak wybrzmiewającą wyraźnie w tembrach statycznego beznamiętnego głosu. Kącik ust, skryty w kielchu drgnął.
- Bo nie uwierzyłaś moim słowom. - powiedziała wytykając jej bark wiary w informacje, które ofiarowała jej ostatnim razem, przekręcając głowę, by tęczówkami odnaleźć te należące do niej. Powiedziała jej, że się nad tym zastanawia to dla Melisande przesądzało sprawę już wtedy. Tristan z rzadka myślał nad czymś, co uznawał za nieważne lub niegodne zainteresowania. Sam fakt, że określił Marcusa synem mówił jej o tym, że zaczynał akceptować istnienie tych konkretnych bękartów i chciał dookreślić ich przynaleźność. Tym razem to z ust Melisande wypadło ciche westchnienie ledwie chwilę po wypowiedzianych przez Deirdre słowa. Niezmiennie, tak jak i ostatnim razem próbującą zakląć rzeczywistość, która miała nadejść. Powiedziała już to, co miało nadejść. Tristan nie będzie miał przed Evandrą żadnych sekretów - taką postanowił obrać drogę. Namiestniczka Londynu mogła próbować zaprzeczać nadchodzącej rzeczywistości albo opracować plany na różne możliwe konsewkecje tej prawdy. Nie powiedziała tych myśli jednak na głos temat uważając za zamknięty. Właściwie Deirdre nie mogła mieć pewności, że Tristan już tego nie zrobił. Nie rozumiała Evandry, ostatnia rozmowa zbliżyła je do siebie bardziej niźli wszystkie poprzednie kiedy rola Deirdre nie opadała już pomiędzy nimi cieniem, ale skłamałaby mówiąc, że rozumiała jej postępowanie. Nie umiała. Nie chciała. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Nie widziała możliwości by zgodziła się na obecność kochanki Manannana pod własnym dachem - możliwe, że głównie dlatego że prędzzej zadbałaby o to, by więcej nie znalazała się przy nim ponownie. Znalałazby sposób, czas nie grał roli.
- Plotek nie unikniesz. Znudzone damy dworu, które nie mają co robić i służki, których życie nabiera koloru dopiero kiedy mogą snuć historie o własnej pani czy nowym gościu. Jesteś dla nich też rozrywką Deirdre, nowością, odskocznią od montonni zamkowych dni. - mruknęła z westchnieniem. Było tyle rzeczy, którymi trzeba było się zająć a tak niewiele chętnych by unieść się odrobinę wyżej od zajmowanego przez niektóre z jej kuzynek od lat miejsca na kanapie w bawialni. - Ale ci najbliżej Tristana nie wynoszą z jego komnat informacji, wiedzą czym to grozi. - co jednocześnie nie oznaczało, że jej matka nie była w stanie zdobyć informacji. A może że sama nie widziała kilku dróg, które byłaby w stanie poruszyć, ale nie chciała dłużej się spierać w tych tematach Deirdre.
Westchnęła ciężej, unosząc znów kielich do ust powstrzymując mało kulturalną chęć wzruszenia ramionami.
- Innej odpowiedzi nie mam, moja droga. Może zazdrości mi urody? - podrzuciła żartobliwie rozciągając wargi w pozornie rozbawionym uśmiechu, przymykając na chwilę tęczówki, czując jak wino powoli coraz przyjemniej sprawia, że jest jej wszystko jedno. To nie tak, że nad tym nie myślała. Rozchyliła tęczówki spoglądając na sklepienie uzdrowsika. Nie tak, że przed latami - wcześniej - nie próbowała zyskać aprobaty matki. Nie zamierzała jednak rezygnować dla tego ani z rezerwatu, ani z siebie samej. - Manannana za to uwielbia. - prychnęła kręcąc głową wywracając mimowolnie oczami. Może mimowolnie zazdrościła mu sympatii, którą matka od tak mu ofiarowała, przypominając jej jedynie o tym, czego nigdy od niej nie otrzymała i nie miała dostać.
- Przygotuj się do herbaty, Deirdre. - wypowiedziała bez wątpliwości pomiędzy zgłoskami. Uznanie bliźniąt przez Tristana od początku miało nieść zarówno bezpieczeństwo jak i zagrożenia, poza jego uwagą, przyciągną też matki - jeśli nie one, to medaliony które noszą. Ta metafora była zbyt dosnadna by jej nie pojęła kiedy je zobaczy - a zobaczy prędzej czy później, albo usłyszy - nie wątpiła w to. Ci którzy sprawowali władzę, musieli wiedzieć o tym, co działo się w całym zamku. A Cedrina, była matką władcy. Jak mocno sama by jej nie znosiła, to nie mogła udawać, że jej matka była niezorientowana, albo głupia. Poza tym, sama wolałaby wiedzieć kogo gości na zamku, nawet jeśli oficjalnie był wszystkim tym o czym wspominała Deirdre.
Zaśmiała się perliscie na krótką odpowiedź na zadane - w swym brzmieniu absurdalne - pytanie widząc zdezorientowaną czy może zdziwioną minę kobiety obok. Jej wargi rozciągnęły się w uroczo rozbawionym uśmiechu.
- Jak większość. - zgodziła się z zadowoleniem, na chwilę unosząc jedną z nóg, by zarzucić ją na drugą pod wodą. - A jednak, będzie kilku którzy doświadczyli tego widoku. Jak myślisz, co wtedy przebiegło ich myśli? - zastanowiła się, snując dalej, nie zdradzając jednak niczego. Poważniejąc dopiero kiedy skręciły do temu, który co jakiś czas zajmował jej myśli. Zmarszczyła mocniej ciemne brwi. Ledwie na chwilę, by słysząc komentarz dotyczący jej brata zerknąć ku Deirde, unosząc ku górze, wydęła wargi.
- Wątpię, brakowało mu uroku. - orzekła po krótkiej chwili. - Nie to cię w nim pociąga? - zapytała marszcząc odrobinę brwi. - Poza oczywiście charyzmą i wyglądem. - uzupełniła. Właściwie nigdy nie zastanawiając się nad tym, czemu Deirdre decydowała się na miejsce tej drugiej. Jej brat potrafił zjednać ku sobie ludzi - siłą charakteru, kulturą, albo mocą którą posiadał, niezmiennie znajdował rozwiązanie. Wiedziała, że potrafił być okrutny, ale nie bywał dla niej. Nie przeważnie - nie w sposób którego doświadczali inni. Może od lat go podziwiając - tego samego poszukując w innych. Zdecydowania, pewności, siły, mroku czającego się w spojrzeniu. Nie bez powodu sprawdzała granice Manannana, nie bez przyczyny czasem decydowała się go rozdrażnić bo wtedy, podczas lipcowej nocy na plaży odkryła, że tak naprawdę był inny, to co prezentował jej wcześniej był odsączone i przefiltrowane od reszty. A ona lubiła kiedy tracił kontrolę łapiąc ją mocniej niż uważał że powinien. Całując dokładniej. Chwiejąc się na krawędzi na której z rozkoszą chwiała się razem z nim. Może istotnie miały całkiem różne spojrzenia na mężczyzn - a może tego jednego który je połączył.
- Oficjalnie, owszem. - zgodziła się z nią leniwie unosząc kielich z winem. - Ja bym się zastanowiła niezależnie od tego czy powinnam czy nie. Rozpatrzyłabym każdą możliwą ścieżkę, bo jesteś obcym, obcym o sile i władzy. A przewidywać, znaczy być gotowym na sytuacje które mogą nadejść.
W milczeniu słuchała krótkiego sprawozdania o tym jak w zamku spędzały czas dzieci. Ciemnie brwi zeszły się odrobinę do siebie, kiedy w zamyśleniu unosiła kielich do różanych warg. Ale zanim go uniosła ostatnie ze stwierdzeń sprawiło, że prychnęła w niego z rozbawieniem. - Jeszcze. - podchwyciła zerkając na Deirdre na krótko, nim odwróciła je zawieszając na nieokreślonym celu przed sobą. W końcu unosząc kielich wlewając w siebie alkohol kiedy Deirdre zdradzała że jej brat faktycznie sięgnął w jakiś sposób do rady, którą ofiarowała mu ostatnio. Złote medaliony z dziką różą. Całkiem wymowne, idealnie opisujące to kim był. Nie zareagowała słysząc zmianę na dźwiękach głosu Deirdre niemal niezauważalną a jednak wybrzmiewającą wyraźnie w tembrach statycznego beznamiętnego głosu. Kącik ust, skryty w kielchu drgnął.
- Bo nie uwierzyłaś moim słowom. - powiedziała wytykając jej bark wiary w informacje, które ofiarowała jej ostatnim razem, przekręcając głowę, by tęczówkami odnaleźć te należące do niej. Powiedziała jej, że się nad tym zastanawia to dla Melisande przesądzało sprawę już wtedy. Tristan z rzadka myślał nad czymś, co uznawał za nieważne lub niegodne zainteresowania. Sam fakt, że określił Marcusa synem mówił jej o tym, że zaczynał akceptować istnienie tych konkretnych bękartów i chciał dookreślić ich przynaleźność. Tym razem to z ust Melisande wypadło ciche westchnienie ledwie chwilę po wypowiedzianych przez Deirdre słowa. Niezmiennie, tak jak i ostatnim razem próbującą zakląć rzeczywistość, która miała nadejść. Powiedziała już to, co miało nadejść. Tristan nie będzie miał przed Evandrą żadnych sekretów - taką postanowił obrać drogę. Namiestniczka Londynu mogła próbować zaprzeczać nadchodzącej rzeczywistości albo opracować plany na różne możliwe konsewkecje tej prawdy. Nie powiedziała tych myśli jednak na głos temat uważając za zamknięty. Właściwie Deirdre nie mogła mieć pewności, że Tristan już tego nie zrobił. Nie rozumiała Evandry, ostatnia rozmowa zbliżyła je do siebie bardziej niźli wszystkie poprzednie kiedy rola Deirdre nie opadała już pomiędzy nimi cieniem, ale skłamałaby mówiąc, że rozumiała jej postępowanie. Nie umiała. Nie chciała. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Nie widziała możliwości by zgodziła się na obecność kochanki Manannana pod własnym dachem - możliwe, że głównie dlatego że prędzzej zadbałaby o to, by więcej nie znalazała się przy nim ponownie. Znalałazby sposób, czas nie grał roli.
- Plotek nie unikniesz. Znudzone damy dworu, które nie mają co robić i służki, których życie nabiera koloru dopiero kiedy mogą snuć historie o własnej pani czy nowym gościu. Jesteś dla nich też rozrywką Deirdre, nowością, odskocznią od montonni zamkowych dni. - mruknęła z westchnieniem. Było tyle rzeczy, którymi trzeba było się zająć a tak niewiele chętnych by unieść się odrobinę wyżej od zajmowanego przez niektóre z jej kuzynek od lat miejsca na kanapie w bawialni. - Ale ci najbliżej Tristana nie wynoszą z jego komnat informacji, wiedzą czym to grozi. - co jednocześnie nie oznaczało, że jej matka nie była w stanie zdobyć informacji. A może że sama nie widziała kilku dróg, które byłaby w stanie poruszyć, ale nie chciała dłużej się spierać w tych tematach Deirdre.
Westchnęła ciężej, unosząc znów kielich do ust powstrzymując mało kulturalną chęć wzruszenia ramionami.
- Innej odpowiedzi nie mam, moja droga. Może zazdrości mi urody? - podrzuciła żartobliwie rozciągając wargi w pozornie rozbawionym uśmiechu, przymykając na chwilę tęczówki, czując jak wino powoli coraz przyjemniej sprawia, że jest jej wszystko jedno. To nie tak, że nad tym nie myślała. Rozchyliła tęczówki spoglądając na sklepienie uzdrowsika. Nie tak, że przed latami - wcześniej - nie próbowała zyskać aprobaty matki. Nie zamierzała jednak rezygnować dla tego ani z rezerwatu, ani z siebie samej. - Manannana za to uwielbia. - prychnęła kręcąc głową wywracając mimowolnie oczami. Może mimowolnie zazdrościła mu sympatii, którą matka od tak mu ofiarowała, przypominając jej jedynie o tym, czego nigdy od niej nie otrzymała i nie miała dostać.
- Przygotuj się do herbaty, Deirdre. - wypowiedziała bez wątpliwości pomiędzy zgłoskami. Uznanie bliźniąt przez Tristana od początku miało nieść zarówno bezpieczeństwo jak i zagrożenia, poza jego uwagą, przyciągną też matki - jeśli nie one, to medaliony które noszą. Ta metafora była zbyt dosnadna by jej nie pojęła kiedy je zobaczy - a zobaczy prędzej czy później, albo usłyszy - nie wątpiła w to. Ci którzy sprawowali władzę, musieli wiedzieć o tym, co działo się w całym zamku. A Cedrina, była matką władcy. Jak mocno sama by jej nie znosiła, to nie mogła udawać, że jej matka była niezorientowana, albo głupia. Poza tym, sama wolałaby wiedzieć kogo gości na zamku, nawet jeśli oficjalnie był wszystkim tym o czym wspominała Deirdre.
Zaśmiała się perliscie na krótką odpowiedź na zadane - w swym brzmieniu absurdalne - pytanie widząc zdezorientowaną czy może zdziwioną minę kobiety obok. Jej wargi rozciągnęły się w uroczo rozbawionym uśmiechu.
- Jak większość. - zgodziła się z zadowoleniem, na chwilę unosząc jedną z nóg, by zarzucić ją na drugą pod wodą. - A jednak, będzie kilku którzy doświadczyli tego widoku. Jak myślisz, co wtedy przebiegło ich myśli? - zastanowiła się, snując dalej, nie zdradzając jednak niczego. Poważniejąc dopiero kiedy skręciły do temu, który co jakiś czas zajmował jej myśli. Zmarszczyła mocniej ciemne brwi. Ledwie na chwilę, by słysząc komentarz dotyczący jej brata zerknąć ku Deirde, unosząc ku górze, wydęła wargi.
- Wątpię, brakowało mu uroku. - orzekła po krótkiej chwili. - Nie to cię w nim pociąga? - zapytała marszcząc odrobinę brwi. - Poza oczywiście charyzmą i wyglądem. - uzupełniła. Właściwie nigdy nie zastanawiając się nad tym, czemu Deirdre decydowała się na miejsce tej drugiej. Jej brat potrafił zjednać ku sobie ludzi - siłą charakteru, kulturą, albo mocą którą posiadał, niezmiennie znajdował rozwiązanie. Wiedziała, że potrafił być okrutny, ale nie bywał dla niej. Nie przeważnie - nie w sposób którego doświadczali inni. Może od lat go podziwiając - tego samego poszukując w innych. Zdecydowania, pewności, siły, mroku czającego się w spojrzeniu. Nie bez powodu sprawdzała granice Manannana, nie bez przyczyny czasem decydowała się go rozdrażnić bo wtedy, podczas lipcowej nocy na plaży odkryła, że tak naprawdę był inny, to co prezentował jej wcześniej był odsączone i przefiltrowane od reszty. A ona lubiła kiedy tracił kontrolę łapiąc ją mocniej niż uważał że powinien. Całując dokładniej. Chwiejąc się na krawędzi na której z rozkoszą chwiała się razem z nim. Może istotnie miały całkiem różne spojrzenia na mężczyzn - a może tego jednego który je połączył.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Takiej odpowiedzi się nie spodziewała - uniosła wysoko brwi, przyglądając się Melisande z prawdziwym zaintrygowaniem. To okazywane do tej pory bywało podyktowane uprzejmością, głęboką fascynację Deirdre prowokowały przecież tylko doświadczenia skrajne, skąpane we krwi lub wyzbytej ograniczeń namiętności. Reagowała zapewne przesadnie: wypaczona Wenus często doszukiwała się w pewnych informacjach drugiego, brudnego moralnie dna, za atłasowymi kurtynami posługując się zupełnie innym językiem. Wypite wino tylko wzmagało siłę przyzwyczajenia, skryła uśmiech w kielichu raz jeszcze.
- Jak wyglądała ich wspólna celebracja? - wolała się więc upewnić a nie ferować wyroki. Słyszała wiele o sposobach radzenia sobie z brakiem kobiet na statkach; przeniesienie ich do łaźni w zamku było dość ryzykowne, ale żeglarze z pewnością nie należeli do tchórzy. Gdyby jednak jej wybujała wyobraźnia nadążyła za rzeczywistością, Melisande zapewne nie reagowałaby na to wspomnienie z taką radością. - Z innej strony? To znaczy? - dopytywała więc dalej - takie opowieści lubiła. - Chyba wy razem nie... - zmarszczyła brwi i urwała, zachowując choć resztkę pozorów kobiety o surowych standardach i powszechnie akceptowanych granicach tego, co dopuszczalne, nawet w półcieniu alkowy. Bądź łaźni. Gdy lady Travers zaprezentowała naszyjnik, pochyliła się ku niej, by uważniej mu się przyjrzeć.
- Piękny - skwitowała krótko, nigdy nie była wielką fanką biżuterii, choć często otrzymywała lśniące podarunki od najwierniejszych przyjaciół Miu. Szybko je spieniężała. Naszyjniki kojarzyły się jej niezbyt przyjemnie, z obrożą, z etykietą własności - i nie potrafiła się tej konotacji pozbyć. - To metafora? Ty jesteś tym czystym kryształem a Manannan oplata cię swymi...mackami? - zagadnęła w rozbawieniu, pozwalającym zachować jej dobry nastrój mimo trudniejszych tematów. Powracających uporczywie do rodzicielstwa i ryzyka, z jakim wiązało się jej przebywanie w Dover.
- Nigdy tego nie chciałam, wiesz? Nie prosiłam się ani o o Białą Willę ani o zamieszkanie w Chateau Rose ani o specjalne względy - kontynuowała, czując nagłą potrzebę wyrzucenia z siebie choć części ciężaru, który spoczywał na nią niewypowiedzianą klątwą. Nikt nie znał całej ich historii, kilka osób dostrzegało jedynie drobny wycinek - ale przy Melisande chciała pozostać względnie szczera. Zasługiwały na to obydwie. Zwłaszcza, że lady Travers okazała się wiarygodną informatorką, pomagając zaplanować przebywanie na różanym terytorium wroga. Deirdre kiwnęła z powagą głową na lekkie wypomnienie braku wiary w słowa przyjaciółki. - Rzadko to mówię, ale tak, miałaś rację - i znów łyk wina, znów fala wody, podniesiona ruchami nóg szlachcianki. - Skoro mam być rozrywką, powinni mi za to zapłacić - dodała z lekkim wykrzywieniem warg; nie lubiła być w centrum uwagi, nic jednak nie mogła z tym zrobić. Omijać rosarium, uważać na lady Cedrinę, unikać wujka, ciotek i babki; spamiętywała wszystkie przestrogi lady Travers, szczerze wdzięczna za każdą z jej rad. Uspokojona nieco zapewnieniami o lojalności sług nestora. Miała nadzieję, że są wierni jedynie Tristanowi, a nie jego matce, która urosła właśnie do rangi największego zagrożenia.
- Nie jesteś ciekawa prawdziwego powodu? Nie chciałaś z nią o tym porozmawiać? - ciągnęła, zaintrygowana dynamiką relacji Melisy i Cedriny. Sama nie była blisko ze swoimi rodzicami, nieświadomie zazdrościła więc nawet takich ostrych interakcji. Czy jej życie potoczyłoby się inaczej, gdyby w kryzysowym momencie mogła zwrócić się do rodzicielki, zamiast ratować rodzinę kosztem własnego ciała? - Chociaż teraz to chyba nieistotne. Masz nową matkę - teściowa cię lubi? - nie miała pojęcia o dynamice relacji wśród Traversów, nie znała też dam starszego pokolenia. - Nic dziwnego. Jest przystojny, a przede wszystkim - jeśli to, co mówisz o niechęci lady Cedriny faktycznie ma w sobie wspomnianą intensywność - uratował ją od twego stałego towarzystwa. Pewnie co miesiąc wysyła mu rum w podzięce - wywnioskowała logicznie, może boleśnie, nie chciała jednak poklepywać przyjaciółki po głowie i faszerować ją miękkimi kłamstwami. Znacznie ciekawsza była historii o beczce: szybkim uniesieniem kielicha zasugerowała, by Melisande kontynuowała temat. - To zależy, jak krótką halkę miała owa arystokratka - odpowiedziała rzeczowo, podejrzewając, że bohaterką opowiastki była sama badaczka smoków. - Ale przejdźmy do sedna tej historii - zaproponowała, nie widząc żadnego racjonalnego powodu, dla którego lady z Corbenic Castle miałaby balansować na beczce niczym pożal się Merlinie akrobata z podrzędnego cyrku. Na pewno byłby to miły widok, lecz interesował ją cel podobnego działania.
Podobnie jak dawną lady Rosier interesowały jej... sercowe zainteresowania? Zerknęła na Melisande z ukosa, gdy ta śmiało zapytała o upodobania - czy naprawdę chciała w takim kontekście rozmawiać o swoim rodzonym bracie? - Czy pociąga mnie jego okrucieństwo? - powtórzyła żeby zyskać na czasie i ewentualnie uwzględnić szybką zmianę tematu. Ta nie nadeszła, alkohol rozluźniał języki i obyczaje, siedziały tuż obok siebie, nago - czy istniały lepsze okoliczności do zwykłej, kobiecej pogawędki? - Głównie tak- wyznała w końcu, zanurzając się w wodzie niemal po nos, jakby nieco wstydziła się swych wyznań lub raczej śmiałości, z jaką o nich opowiadała. - Pożądam tylko czarodziejów, którzy byliby w stanie mnie zabić. Mocno zawęża to możliwości - zaśmiała się głucho; obsesja na punkcie dominacji i przemocy zamiast wyciszyć się po bolesnych doświadczeniach Wenus, tylko się nasiliła. Chciała rządzić, próbowała walczyć o władzę, lecz zbyt łatwe łupy nie dawały jej pełni satysfakcji. Potrzebowała wściekłości i lęku, pewności, że dotykający ją mężczyzna bez wahania skręciłby jej kark lub rozerwał na strzępy. - Wybacz, to nie jest odpowiedni dla damy temat - zreflektowała się szybko, nieco przepraszająco, odgarniając niemal całkowicie już mokre włosy przez ramię, rozpryskując dookoła mgiełkę gorącej wody.
- Jak wyglądała ich wspólna celebracja? - wolała się więc upewnić a nie ferować wyroki. Słyszała wiele o sposobach radzenia sobie z brakiem kobiet na statkach; przeniesienie ich do łaźni w zamku było dość ryzykowne, ale żeglarze z pewnością nie należeli do tchórzy. Gdyby jednak jej wybujała wyobraźnia nadążyła za rzeczywistością, Melisande zapewne nie reagowałaby na to wspomnienie z taką radością. - Z innej strony? To znaczy? - dopytywała więc dalej - takie opowieści lubiła. - Chyba wy razem nie... - zmarszczyła brwi i urwała, zachowując choć resztkę pozorów kobiety o surowych standardach i powszechnie akceptowanych granicach tego, co dopuszczalne, nawet w półcieniu alkowy. Bądź łaźni. Gdy lady Travers zaprezentowała naszyjnik, pochyliła się ku niej, by uważniej mu się przyjrzeć.
- Piękny - skwitowała krótko, nigdy nie była wielką fanką biżuterii, choć często otrzymywała lśniące podarunki od najwierniejszych przyjaciół Miu. Szybko je spieniężała. Naszyjniki kojarzyły się jej niezbyt przyjemnie, z obrożą, z etykietą własności - i nie potrafiła się tej konotacji pozbyć. - To metafora? Ty jesteś tym czystym kryształem a Manannan oplata cię swymi...mackami? - zagadnęła w rozbawieniu, pozwalającym zachować jej dobry nastrój mimo trudniejszych tematów. Powracających uporczywie do rodzicielstwa i ryzyka, z jakim wiązało się jej przebywanie w Dover.
- Nigdy tego nie chciałam, wiesz? Nie prosiłam się ani o o Białą Willę ani o zamieszkanie w Chateau Rose ani o specjalne względy - kontynuowała, czując nagłą potrzebę wyrzucenia z siebie choć części ciężaru, który spoczywał na nią niewypowiedzianą klątwą. Nikt nie znał całej ich historii, kilka osób dostrzegało jedynie drobny wycinek - ale przy Melisande chciała pozostać względnie szczera. Zasługiwały na to obydwie. Zwłaszcza, że lady Travers okazała się wiarygodną informatorką, pomagając zaplanować przebywanie na różanym terytorium wroga. Deirdre kiwnęła z powagą głową na lekkie wypomnienie braku wiary w słowa przyjaciółki. - Rzadko to mówię, ale tak, miałaś rację - i znów łyk wina, znów fala wody, podniesiona ruchami nóg szlachcianki. - Skoro mam być rozrywką, powinni mi za to zapłacić - dodała z lekkim wykrzywieniem warg; nie lubiła być w centrum uwagi, nic jednak nie mogła z tym zrobić. Omijać rosarium, uważać na lady Cedrinę, unikać wujka, ciotek i babki; spamiętywała wszystkie przestrogi lady Travers, szczerze wdzięczna za każdą z jej rad. Uspokojona nieco zapewnieniami o lojalności sług nestora. Miała nadzieję, że są wierni jedynie Tristanowi, a nie jego matce, która urosła właśnie do rangi największego zagrożenia.
- Nie jesteś ciekawa prawdziwego powodu? Nie chciałaś z nią o tym porozmawiać? - ciągnęła, zaintrygowana dynamiką relacji Melisy i Cedriny. Sama nie była blisko ze swoimi rodzicami, nieświadomie zazdrościła więc nawet takich ostrych interakcji. Czy jej życie potoczyłoby się inaczej, gdyby w kryzysowym momencie mogła zwrócić się do rodzicielki, zamiast ratować rodzinę kosztem własnego ciała? - Chociaż teraz to chyba nieistotne. Masz nową matkę - teściowa cię lubi? - nie miała pojęcia o dynamice relacji wśród Traversów, nie znała też dam starszego pokolenia. - Nic dziwnego. Jest przystojny, a przede wszystkim - jeśli to, co mówisz o niechęci lady Cedriny faktycznie ma w sobie wspomnianą intensywność - uratował ją od twego stałego towarzystwa. Pewnie co miesiąc wysyła mu rum w podzięce - wywnioskowała logicznie, może boleśnie, nie chciała jednak poklepywać przyjaciółki po głowie i faszerować ją miękkimi kłamstwami. Znacznie ciekawsza była historii o beczce: szybkim uniesieniem kielicha zasugerowała, by Melisande kontynuowała temat. - To zależy, jak krótką halkę miała owa arystokratka - odpowiedziała rzeczowo, podejrzewając, że bohaterką opowiastki była sama badaczka smoków. - Ale przejdźmy do sedna tej historii - zaproponowała, nie widząc żadnego racjonalnego powodu, dla którego lady z Corbenic Castle miałaby balansować na beczce niczym pożal się Merlinie akrobata z podrzędnego cyrku. Na pewno byłby to miły widok, lecz interesował ją cel podobnego działania.
Podobnie jak dawną lady Rosier interesowały jej... sercowe zainteresowania? Zerknęła na Melisande z ukosa, gdy ta śmiało zapytała o upodobania - czy naprawdę chciała w takim kontekście rozmawiać o swoim rodzonym bracie? - Czy pociąga mnie jego okrucieństwo? - powtórzyła żeby zyskać na czasie i ewentualnie uwzględnić szybką zmianę tematu. Ta nie nadeszła, alkohol rozluźniał języki i obyczaje, siedziały tuż obok siebie, nago - czy istniały lepsze okoliczności do zwykłej, kobiecej pogawędki? - Głównie tak- wyznała w końcu, zanurzając się w wodzie niemal po nos, jakby nieco wstydziła się swych wyznań lub raczej śmiałości, z jaką o nich opowiadała. - Pożądam tylko czarodziejów, którzy byliby w stanie mnie zabić. Mocno zawęża to możliwości - zaśmiała się głucho; obsesja na punkcie dominacji i przemocy zamiast wyciszyć się po bolesnych doświadczeniach Wenus, tylko się nasiliła. Chciała rządzić, próbowała walczyć o władzę, lecz zbyt łatwe łupy nie dawały jej pełni satysfakcji. Potrzebowała wściekłości i lęku, pewności, że dotykający ją mężczyzna bez wahania skręciłby jej kark lub rozerwał na strzępy. - Wybacz, to nie jest odpowiedni dla damy temat - zreflektowała się szybko, nieco przepraszająco, odgarniając niemal całkowicie już mokre włosy przez ramię, rozpryskując dookoła mgiełkę gorącej wody.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Hm? - wypadło mruknięciem - tak nieobecnym wcześniej w ustach Melisande - jakby wyrwanej już z całkiem innej myśli, kiedy pytanie wypadło pomiędzy obie kobiety. Ciemny brwi zeszły się ze sobą odrobinę. Jak? Uniosła kielich z winem.
- Podobnie do naszej. Dwóch przyjaciół i dużo rumu. - odwróciła się wysuwając trochę, żeby złapać w palce kawałek ananasa, który wsunęła w wargi. Dopiero kolejne pytanie - które przesunęło jej tęczówki - a może bardziej to następne urwane w połowie zdanie uniosło brwi Melisande wyżej, by za chwilę parsknęła krótkim śmiechem. - …nie zjedliśmy kolacji w łaźniach kiedy oni popijali rum mocząc obolałe mięśnie po powrocie z wyprawy? A i owszem, jako dobra żona zadbałam o to, by przygotowano im strawę. - odpowiedziała zdając sobie sprawę, że wcale nie ku temu zmierzały pytania. - Na Mahaut, Deirdre. Naprawdę nieprzyzwoite myśli przeszły prze twą głowę. - wypowiedziała, choć nie dało się w nich usłyszeć nagany - bardziej rozbawienie. Wrzuciła jeszcze kawałek ananasa, odwracając się, by oprzeć głowę o koniec niecki. Unosząc rękę, żeby wyciągnąć nad wodę biały kryształ, który nosiła na szyi. Ten zawieszone nad powierzchnią wpadł w łagodny, wahadłowy ruch zwalniając z każdym machnięciem. Jedna z brwi jej drgnęła. Metafora? Zerknęła na naszyjnik - żadnej w nim nie poszukiwała. A potem zdziwienie wymalowało się na twarzy Melisande obejmując ją całą, by zmienić po chwili w gromki śmiech, mimowolnie puściła naszyjnik, pozwalając mu zniknąć pod wodą. Bo wypowiedziane słowa rozbawiły ją na tyle, że nie mogła przestać się śmieć, czując zbierając się łzy rozbawienia. W końcu wzięła wdech, jeden, drugi, trzeci. - Na tyle na ile znam Manannana najmocniej chodziło o jego właściwości. - uniosła raz jeszcze naszyjnik, tym razem palcami obejmując kryształ, przesuwając kciukiem po jednej z macek. - On ma drugi, ponoć jeśli będę w niebezpieczeństwie jego zajmie się czerwienią - i odwrotnie. - nie miała pojęcia, czy mogło to istotnie działać, sceptyczniej niż on podchodziła do amuletów i talizmanów, ale nie oponowała kiedy jej go podarował poruszona myślą, która temu towarzyszyła i faktem, że zrobił to wedle własnej woli, nie polecenia kogoś innego. - Jeśli mój mąż kazał go wykonać w ten sposób mając na myśli jakieś znaczenie, to bardziej bym pamiętała, że wraz z ślubem, stałam się Traversem. Choć może zapytam go co sądzi o tych… mackach. - dodała unosząc mimowolnie kącik warg ku górze.
- O większość nikt się nie prosi, jak sądzę. - odpowiedziała po krótkiej chwili zadumy spoglądając znów na sufit Uzdrowiska. Ona też nigdy o to wszystko nie prosiła. Bycie trzecią córką, siostrą nestora, żoną korsarza, o specjalne względy, które otrzymała wraz z urodzeniem, ale i obowiązki, które musiała być w stanie unieść, zaprzedając mimowolnie część siebie samej. - Jedyną kwestią jest to w jaki sposób wykorzystamy to, co dostaliśmy. - orzekła w końcu, wydymając na chwilę odrobinę usta. By zaraz uśmiechnąć się łagodnie i spojrzeć w kierunku ciemnowłosej kobiety. Miała rację - oczywiście, że tak. Grymas na twarzy zmienił się odrobinę formując w zadowolenie. - Porusz ten temat na jednaj z kolacji. - zaproponowała z rozbawieniem. Sama miała kilka argumentów które mogłaby podnieść jako ekwiwalenty zapłaty, ale nie ciągnęło ją aż tak mocno dziś, do wskazywania błędów w myśleniu Deirdre. A może nie błędów, a zwyczajnego nie dostrzegania całej istoty zamkowego życia. Trudno jednak było ją za to winić, niewielu miało z nią styczność od samego urodzenia jak ona. Kolejne pytania sprawiła, że uśmiech zsunął się z warg kiedy nabierała w nie powietrza, by westchnąć.
- By usłyszeć co dokładnie? - zapytała. - Że śmiałam urodzić się drugą córką, a nie drugim synem rozczarowując ją wraz z pierwszym wydanym na świat tchnieniem? - uniosła dłoń by machnąć nią nonszalancko. - Podziękuję. - orzekła mimowolnie zadzierając brodę odrobinę wyżej. Prawdziwy powód nie miał znaczenia, przez ćwierć wieku, które już przeżyła zdążyła zrozumieć, że nie jest w stanie zmienić o sobie zdania matki - ani powodu który za tym stał. - Uwielbia, jako jedna z nielicznych podobnie do mnie postrzega kulturę posiłków. Jestem niemal pewna, że gdyby nie ona mój mąż zjawiłby się spóźniony na naszej kolacji zaręczynowej. - uniosła kielich z winem do warg, zatrzymując je jednak kiedy Deirdre nazwała Manannana przystojnym, jej brwi zeszły się odrobinę. Nie ujmowała urody małżonkowi, ale zawsze zdawało jej się, że najpierw budził pewnego rodzaju - może nie tyle co niechęć - co grozę. Wysoki, postawny z tatuażami i blizną, salonowe damy prędzej straszył, niż wabił urokiem. Ale znów, pamiętała dokładnie spojrzenia, które wędrowały za nimi podczas pochodu zanim świat runął im na głowy wzbudzając poruszenie - nią, czy nim? Jego wygląd jej nie odtrącał, siła która biła przyciągała, ale zdecydowanie różnił się od większości lordów, których znała. Wykrzywiła z niezadowoleniem wargi kryjąc ten gest w kielichu, który podstawiła pod wargi. Wspomnienie matki, było gorzkie, a myśl że spoufalała się w taki sposób z jej mężem drażniąca.
Kącik ust drgnął, ale jeszcze niemrawo na kolejne słowa, kiedy zdecydowała się zmienić temat - o matce nie lubiła rozmawiać. Przeniosła tęczówki na Deirdre pozwalając dolać sobie wina, pociągnęła z niego z rozmysłem przeciągając chwilę. - Manannan pokazał mi krakena. - przyznała w końcu by za chwilę pokręcić lekko głową nadal z lekkim niedowierzeniem ale i zadowoleniem które obejmowało ją od samego początku. - Nie, nie tylko pokazał. Chce żebym mu z nim pomogła. - uniosła wymownie brwi bo właśnie dokładnie o to jej chodziło. O jej miejsce u jego boku, możliwość, szansę. - Beczkę kazał przynieść sam kiedy pragnęłam spojrzeć na niego z wyższego miejsca, prawdopodobnie obawiał się, że postanowię skorzystać z olinowania statku. - zaśmiała się pogodnie nie dodając, że owa myśl istotnie przeszła jej przez głowę.
Przytaknęła bez słów na padające pytanie, choć wątpiła by musiała cierpliwie czekając na odpowiedź. Zawieszając ciemne tęczówki na kobiecie, obserwując jak niemal uroczo zanurza się w wodzie niemal po nos. Głowa przesunęła się w prawo, kiedy zastanowiła się nad jej słowami. Ale zanim zdążyłaby zastanowić się nad kolejnymi słowami - pytaniami, albo rozważaniami Deirdre wystosowała przeprosiny dźwigając jej brwi ku górze.
- Nie tobie o tym decydować, Deirdre - które z tematów są dla mnie odpowiednie a które nie, zwłaszcza na moim zamku. Zwłaszcza w sytuacji prywatnej jak ta, którą właśnie dzielimy. - przyznała krzyżując z nią tęczówki, kiedy lekko mrużyła oczy, pozwalając by jej broda przesunęła się od prawej do lewej, odrobinę ku do dołu. Uniosła kielich wypijając z niego alkohol, który rozluźniał, rozgrzewając od środka przyjemnym ciepłem. Odstawiła naczynie poza basenem, odpychając, się, znajdując przed śmierciożerczynią popychana drażniącym stwierdzeniem, ciekawością, czy procentami krążącymi w żyłach. Uniosła rękę pozwalając by palec wskazujący przesunął się niemal żartobliwie, po wysuniętym nad wodą ramieniu. - To pociągające, czyż nie? - zapytała jej nie zauważając nawet momentu w którym przeszła na francuski, w oczach coś zalśniło, stan upojenia pociągnął ją za sobą tak jak i poufały, niecodzienny gest, którego na trzewo nie zdecydowałaby się uczynić, przesuwając palec dalej. - Obserwować drgające w gestach pokłosie złości, albo irytacji. Świadomość, że mógłby cię zabić, zaciskając mocniej na gardle rękę, popychając pod wodę. - niepowstrzymana planując zacisnęła lekko kciuk i palec wskazując na jej brodzie, ale zaraz nie było jej obok, odsunęła się, odpychając nogą, by woda poniosła ją pod przeciwległą ścianę basenu. Zaśmiała się. Tracąc wcześniejszą powagę, irytację i myśl, która wstrząsała nią samą. - Ale wybór masz większy niż sądzisz. Bez różdżki, połowa mężczyzn jest w stanie pozbawić cię oddechu. - przypomniała jej mrużąc odrobinę oczy, mimo malinowych warg rozciągających się w uśmiechu, odrobinę mętnego już spojrzenia. - W teorii. - w praktyce należała do Tristana.
- Podobnie do naszej. Dwóch przyjaciół i dużo rumu. - odwróciła się wysuwając trochę, żeby złapać w palce kawałek ananasa, który wsunęła w wargi. Dopiero kolejne pytanie - które przesunęło jej tęczówki - a może bardziej to następne urwane w połowie zdanie uniosło brwi Melisande wyżej, by za chwilę parsknęła krótkim śmiechem. - …nie zjedliśmy kolacji w łaźniach kiedy oni popijali rum mocząc obolałe mięśnie po powrocie z wyprawy? A i owszem, jako dobra żona zadbałam o to, by przygotowano im strawę. - odpowiedziała zdając sobie sprawę, że wcale nie ku temu zmierzały pytania. - Na Mahaut, Deirdre. Naprawdę nieprzyzwoite myśli przeszły prze twą głowę. - wypowiedziała, choć nie dało się w nich usłyszeć nagany - bardziej rozbawienie. Wrzuciła jeszcze kawałek ananasa, odwracając się, by oprzeć głowę o koniec niecki. Unosząc rękę, żeby wyciągnąć nad wodę biały kryształ, który nosiła na szyi. Ten zawieszone nad powierzchnią wpadł w łagodny, wahadłowy ruch zwalniając z każdym machnięciem. Jedna z brwi jej drgnęła. Metafora? Zerknęła na naszyjnik - żadnej w nim nie poszukiwała. A potem zdziwienie wymalowało się na twarzy Melisande obejmując ją całą, by zmienić po chwili w gromki śmiech, mimowolnie puściła naszyjnik, pozwalając mu zniknąć pod wodą. Bo wypowiedziane słowa rozbawiły ją na tyle, że nie mogła przestać się śmieć, czując zbierając się łzy rozbawienia. W końcu wzięła wdech, jeden, drugi, trzeci. - Na tyle na ile znam Manannana najmocniej chodziło o jego właściwości. - uniosła raz jeszcze naszyjnik, tym razem palcami obejmując kryształ, przesuwając kciukiem po jednej z macek. - On ma drugi, ponoć jeśli będę w niebezpieczeństwie jego zajmie się czerwienią - i odwrotnie. - nie miała pojęcia, czy mogło to istotnie działać, sceptyczniej niż on podchodziła do amuletów i talizmanów, ale nie oponowała kiedy jej go podarował poruszona myślą, która temu towarzyszyła i faktem, że zrobił to wedle własnej woli, nie polecenia kogoś innego. - Jeśli mój mąż kazał go wykonać w ten sposób mając na myśli jakieś znaczenie, to bardziej bym pamiętała, że wraz z ślubem, stałam się Traversem. Choć może zapytam go co sądzi o tych… mackach. - dodała unosząc mimowolnie kącik warg ku górze.
- O większość nikt się nie prosi, jak sądzę. - odpowiedziała po krótkiej chwili zadumy spoglądając znów na sufit Uzdrowiska. Ona też nigdy o to wszystko nie prosiła. Bycie trzecią córką, siostrą nestora, żoną korsarza, o specjalne względy, które otrzymała wraz z urodzeniem, ale i obowiązki, które musiała być w stanie unieść, zaprzedając mimowolnie część siebie samej. - Jedyną kwestią jest to w jaki sposób wykorzystamy to, co dostaliśmy. - orzekła w końcu, wydymając na chwilę odrobinę usta. By zaraz uśmiechnąć się łagodnie i spojrzeć w kierunku ciemnowłosej kobiety. Miała rację - oczywiście, że tak. Grymas na twarzy zmienił się odrobinę formując w zadowolenie. - Porusz ten temat na jednaj z kolacji. - zaproponowała z rozbawieniem. Sama miała kilka argumentów które mogłaby podnieść jako ekwiwalenty zapłaty, ale nie ciągnęło ją aż tak mocno dziś, do wskazywania błędów w myśleniu Deirdre. A może nie błędów, a zwyczajnego nie dostrzegania całej istoty zamkowego życia. Trudno jednak było ją za to winić, niewielu miało z nią styczność od samego urodzenia jak ona. Kolejne pytania sprawiła, że uśmiech zsunął się z warg kiedy nabierała w nie powietrza, by westchnąć.
- By usłyszeć co dokładnie? - zapytała. - Że śmiałam urodzić się drugą córką, a nie drugim synem rozczarowując ją wraz z pierwszym wydanym na świat tchnieniem? - uniosła dłoń by machnąć nią nonszalancko. - Podziękuję. - orzekła mimowolnie zadzierając brodę odrobinę wyżej. Prawdziwy powód nie miał znaczenia, przez ćwierć wieku, które już przeżyła zdążyła zrozumieć, że nie jest w stanie zmienić o sobie zdania matki - ani powodu który za tym stał. - Uwielbia, jako jedna z nielicznych podobnie do mnie postrzega kulturę posiłków. Jestem niemal pewna, że gdyby nie ona mój mąż zjawiłby się spóźniony na naszej kolacji zaręczynowej. - uniosła kielich z winem do warg, zatrzymując je jednak kiedy Deirdre nazwała Manannana przystojnym, jej brwi zeszły się odrobinę. Nie ujmowała urody małżonkowi, ale zawsze zdawało jej się, że najpierw budził pewnego rodzaju - może nie tyle co niechęć - co grozę. Wysoki, postawny z tatuażami i blizną, salonowe damy prędzej straszył, niż wabił urokiem. Ale znów, pamiętała dokładnie spojrzenia, które wędrowały za nimi podczas pochodu zanim świat runął im na głowy wzbudzając poruszenie - nią, czy nim? Jego wygląd jej nie odtrącał, siła która biła przyciągała, ale zdecydowanie różnił się od większości lordów, których znała. Wykrzywiła z niezadowoleniem wargi kryjąc ten gest w kielichu, który podstawiła pod wargi. Wspomnienie matki, było gorzkie, a myśl że spoufalała się w taki sposób z jej mężem drażniąca.
Kącik ust drgnął, ale jeszcze niemrawo na kolejne słowa, kiedy zdecydowała się zmienić temat - o matce nie lubiła rozmawiać. Przeniosła tęczówki na Deirdre pozwalając dolać sobie wina, pociągnęła z niego z rozmysłem przeciągając chwilę. - Manannan pokazał mi krakena. - przyznała w końcu by za chwilę pokręcić lekko głową nadal z lekkim niedowierzeniem ale i zadowoleniem które obejmowało ją od samego początku. - Nie, nie tylko pokazał. Chce żebym mu z nim pomogła. - uniosła wymownie brwi bo właśnie dokładnie o to jej chodziło. O jej miejsce u jego boku, możliwość, szansę. - Beczkę kazał przynieść sam kiedy pragnęłam spojrzeć na niego z wyższego miejsca, prawdopodobnie obawiał się, że postanowię skorzystać z olinowania statku. - zaśmiała się pogodnie nie dodając, że owa myśl istotnie przeszła jej przez głowę.
Przytaknęła bez słów na padające pytanie, choć wątpiła by musiała cierpliwie czekając na odpowiedź. Zawieszając ciemne tęczówki na kobiecie, obserwując jak niemal uroczo zanurza się w wodzie niemal po nos. Głowa przesunęła się w prawo, kiedy zastanowiła się nad jej słowami. Ale zanim zdążyłaby zastanowić się nad kolejnymi słowami - pytaniami, albo rozważaniami Deirdre wystosowała przeprosiny dźwigając jej brwi ku górze.
- Nie tobie o tym decydować, Deirdre - które z tematów są dla mnie odpowiednie a które nie, zwłaszcza na moim zamku. Zwłaszcza w sytuacji prywatnej jak ta, którą właśnie dzielimy. - przyznała krzyżując z nią tęczówki, kiedy lekko mrużyła oczy, pozwalając by jej broda przesunęła się od prawej do lewej, odrobinę ku do dołu. Uniosła kielich wypijając z niego alkohol, który rozluźniał, rozgrzewając od środka przyjemnym ciepłem. Odstawiła naczynie poza basenem, odpychając, się, znajdując przed śmierciożerczynią popychana drażniącym stwierdzeniem, ciekawością, czy procentami krążącymi w żyłach. Uniosła rękę pozwalając by palec wskazujący przesunął się niemal żartobliwie, po wysuniętym nad wodą ramieniu. - To pociągające, czyż nie? - zapytała jej nie zauważając nawet momentu w którym przeszła na francuski, w oczach coś zalśniło, stan upojenia pociągnął ją za sobą tak jak i poufały, niecodzienny gest, którego na trzewo nie zdecydowałaby się uczynić, przesuwając palec dalej. - Obserwować drgające w gestach pokłosie złości, albo irytacji. Świadomość, że mógłby cię zabić, zaciskając mocniej na gardle rękę, popychając pod wodę. - niepowstrzymana planując zacisnęła lekko kciuk i palec wskazując na jej brodzie, ale zaraz nie było jej obok, odsunęła się, odpychając nogą, by woda poniosła ją pod przeciwległą ścianę basenu. Zaśmiała się. Tracąc wcześniejszą powagę, irytację i myśl, która wstrząsała nią samą. - Ale wybór masz większy niż sądzisz. Bez różdżki, połowa mężczyzn jest w stanie pozbawić cię oddechu. - przypomniała jej mrużąc odrobinę oczy, mimo malinowych warg rozciągających się w uśmiechu, odrobinę mętnego już spojrzenia. - W teorii. - w praktyce należała do Tristana.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Westchnęła cicho - z zawodem? być może - słysząc dużo łagodniejszy opis wspólnej celebracji Traversów w łaźni. Pierwsza zapowiedź Melisande sugerowała bardziej pikantny finał, niestety, rzeczywistość nie nadążała za wyobraźnią Deirdre. Choć może to i dobrze? Zakręciła powoli winem w kielichu, nagrzewało się zdecydowanie zbyt szybko od gorącej wody, i tak piła je jednak ze smakiem. - Jak zwykle - odparła tylko krótko na oskarżenie o nieprzyzwoitość. Rzadko pokazywała się z tej strony - nowa, wspaniała i nienaganna wersja madame Meriourt nie miała niczego wspólnego z Miu o połamanym kręgosłupie moralnym. Na pewno woląc rozmowy o biżuterii niż o potencjalnej bliskości z dwojgiem nagich mężczyzn w parnej łaźni.
- Niezwykle romantyczny gest - skomentowała powoli, nie rozumiejąc rozbawienia przyjaciółki. Metaforyczne przedstawienie macek naprawdę miało sens - przynajmniej dla niej. Magiczne właściwości biżuterii były jednak znacznie ciekawsze. - Zabarwił się już kiedyś na czerwono? - zagadnęła, podejrzewając, że w obecnej, wojennej rzeczywistości, zapewne stale lśnił karmazynowym blaskiem. - Mnie frustrowałaby świadomość, że bliskiej mi osobie grozi niebezpieczeństwo, a ja nie mogę nic zrobić. Wolałabym chyba nie wiedzieć - zastanowiła się na głos. Cóż mogła zrobić szlachcianka zamknięta w zamku, gdy potężny sztorm roztrzaskiwałby Szaloną Selmę? Albo rebeliant ciskałby groźne zaklęcie w pierś męża? Nie była w stanie zapobieg tragedii, a dla Deirdre bezsilność wiązała się z największą frustracją i cierpieniem. - Koniecznie zapytaj. I zdradź, co ci odpowie - poprosiła całkowicie poważnie, to mogło być zalążkiem intrygującej opowieści. Bardziej fascynującej od prób zjednania sobie mieszkańców Chateau Rose. I wykorzystania otrzymanych od losu kart.
Zamyśliła się nad kolejnymi słowami Melisande; znów - miała rację. Musiała radzić sobie z tym, co posiadała, nawet jeśli mierziło ją przesadne zainteresowanie własna osobą. Było za późno, by usuwała się w cień i grała drugie skrzypce. Zaduma płynnie przeszła jednak w rozbawienie; zaśmiała się cicho słysząc komentarz o rozmowie przy kolacji; z pewnością ujęłaby serca i umysły Rosierów, domagając się sowitej zapłaty za każdą rozpuszczoną o niej plotkę. I za krytykę padającą z ust Cedriny. Okrutnej królowej na zamku róż - i najwidoczniej równie przykrej matki. - Powinna być wdzięczna za taką córkę - mruknęła gdzieś nad kielichem. Melisande była sprytna, odważna, utalentowana; dobrze wyszła za mąż i godnie reprezentowała nową rodzinę. W obecnych czasach podobne oddanie losowi damy wcale nie było takie oczywiste; zbyt wiele było buntowniczek, próbujących zmienić swój los na siłę, sprowadzając na siebie i swe rodziny nieszczęścia.
Znów westchnęła, spoglądając na Melisande z czymś w rodzaju troski - nie chciała ciągnąć trudnego tematu więzów z matką, widziała, że i przyjaciółka wolałaby go zakończyć. Co też uczyniła - w wielkim stylu, wspominając o...krakenie? Deirdre zmarszczyła brwi. Jej wiedza dotycząca magicznych stworzeń była znikoma, a o faunie wyłącznie wodnej - bliska zeru. Syreny, trytony, druzgotki: na tym kończyły się jej morskie znajomości. - Co to jest? Bestia, tak? Potężna? - mogła posługiwać się tylko zasłyszanymi i przeczytanym gdzieś frazesami. - I w czym możesz mu pomóc? Chcecie go zabić? Oswoić? - nie miała pojęcia; może nawet zjeść? Zaintrygowała ją ta opowieść - dobrze, że drążyła dość mdły temat lady na beczce, inaczej mogłaby nie wyciągnąć z Melisande tak ważnej części historii. Ceniła suche konkrety, nawet w tak wilgotnym kontekście. - Może być przydatny? - dodała jeszcze, pomimo upojenia sięgając po resztki zdrowego rozsądku. Jeśli mieli do czynienia z imponującą morską rybą lub krabem, ta zdecydowanie mogłaby pomóc w działaniach wojennych. Jeśli nie ślepą siłą, to zasobami pożywienia. - Manannan go upolował? - kolejne pytanie wydawało się tym najważniejszym, jej oczy zalśniły. Jeśli tak - poczuła się jeszcze bardziej zafascynowana.
Kielich stał się już pusty, spojrzenie przyjaciółki - ostrzejsze, chmurniejsze, chociaż nie groźne. Zapomniała już, jak wielce tę konkretną damę raziła troska i szacunek. Uniosła naczynie w geście uspokojenia i niewerbalnych przeprosin; już miała odłożyć go na krawędź basenu, gdy Melisande poruszyła się obok, płynnie przechodząc na francuski. Chwilę zajęło zrozumienie zmiany języka, choć posługiwała się nim w La Fantasmagorii często, to w tej sytuacji nie spodziewała się nagłego hołdu dla rosierowego pochodzenia. Z drugiej strony - czy istniała lepsza melodia do opowiadania o prawdziwych namiętnościach? Drgnęła lekko, gdy palec Melisande musnął jej nagą skórę - to również ją zaskoczyło, nie okazała jednak tego w intensywniejszy sposób, dalej ściskając w dłoni ciężkie naczynie. Wysłuchując odważnych wyznań szlachcianki bez mrugnięcia okiem. Śmiałe, pasujące jednak do wizji pragnień targających siostrą Tristana. Uznawała je za oznakę zaufania, byle komu nie zdradziłaby tak delikatnych marzeń - stawiających w nowym świetle nieposkromionego lorda Traversa. - Widzisz to w Manannanie? - spytała, jeszcze po angielsku, spod przymrużonych powiek obserwując ruchy kobiety. Śmiałe, muskające jej brodę; nie cofnęła się ani nie zareagowała w żaden sposób - tylko jej uśmiech odrobinę się pogłębił. - Nie jest w stanie - sprostowała łagodnie jej kolejne słowa, przechodząc na francuski, rozochocona alkoholem, tutaj, w gorących oparach łaźni, jeszcze bardziej przekonana o własnej nietykalności. Znała mężczyzn, połowa z nich nie mogłaby jej skrzywdzić, nawet jeśli sądzili inaczej. - Zdradzę ci sekret. Większość tych wielkich, walecznych i władczych tak naprawdę potrzebuje czułości lub kobiety, która ich zdominuje - chcą posmakować tego, czego nie odnajdą w codzienności - najgorsi byli ci cisi, niepozorni, czarujący. - Oczywiście są wyjątki, warte ryzyka, choć rzadkie - ilu takich czarodziejów spotkała na swej drodze? Dwóch, trzech, maksymalnie. - Zresztą, odebranie komuś życia, wbrew pozorom, nie jest takie łatwe. Niewielu jest na to gotowych - urwała na moment, z w końcu, z niezadowoleniem, odkrywając pustość kielicha. Mało kto był gotów naprawdę przekroczyć tę granicę lub choć balansować na jej krawędzi. Chłodny dreszcz przebiegł po jej karku - rozmowa o la petite mort miała więcej niż jedną płaszczyznę, a każda - kusiła i niepokoiła jednocześnie.
- Niezwykle romantyczny gest - skomentowała powoli, nie rozumiejąc rozbawienia przyjaciółki. Metaforyczne przedstawienie macek naprawdę miało sens - przynajmniej dla niej. Magiczne właściwości biżuterii były jednak znacznie ciekawsze. - Zabarwił się już kiedyś na czerwono? - zagadnęła, podejrzewając, że w obecnej, wojennej rzeczywistości, zapewne stale lśnił karmazynowym blaskiem. - Mnie frustrowałaby świadomość, że bliskiej mi osobie grozi niebezpieczeństwo, a ja nie mogę nic zrobić. Wolałabym chyba nie wiedzieć - zastanowiła się na głos. Cóż mogła zrobić szlachcianka zamknięta w zamku, gdy potężny sztorm roztrzaskiwałby Szaloną Selmę? Albo rebeliant ciskałby groźne zaklęcie w pierś męża? Nie była w stanie zapobieg tragedii, a dla Deirdre bezsilność wiązała się z największą frustracją i cierpieniem. - Koniecznie zapytaj. I zdradź, co ci odpowie - poprosiła całkowicie poważnie, to mogło być zalążkiem intrygującej opowieści. Bardziej fascynującej od prób zjednania sobie mieszkańców Chateau Rose. I wykorzystania otrzymanych od losu kart.
Zamyśliła się nad kolejnymi słowami Melisande; znów - miała rację. Musiała radzić sobie z tym, co posiadała, nawet jeśli mierziło ją przesadne zainteresowanie własna osobą. Było za późno, by usuwała się w cień i grała drugie skrzypce. Zaduma płynnie przeszła jednak w rozbawienie; zaśmiała się cicho słysząc komentarz o rozmowie przy kolacji; z pewnością ujęłaby serca i umysły Rosierów, domagając się sowitej zapłaty za każdą rozpuszczoną o niej plotkę. I za krytykę padającą z ust Cedriny. Okrutnej królowej na zamku róż - i najwidoczniej równie przykrej matki. - Powinna być wdzięczna za taką córkę - mruknęła gdzieś nad kielichem. Melisande była sprytna, odważna, utalentowana; dobrze wyszła za mąż i godnie reprezentowała nową rodzinę. W obecnych czasach podobne oddanie losowi damy wcale nie było takie oczywiste; zbyt wiele było buntowniczek, próbujących zmienić swój los na siłę, sprowadzając na siebie i swe rodziny nieszczęścia.
Znów westchnęła, spoglądając na Melisande z czymś w rodzaju troski - nie chciała ciągnąć trudnego tematu więzów z matką, widziała, że i przyjaciółka wolałaby go zakończyć. Co też uczyniła - w wielkim stylu, wspominając o...krakenie? Deirdre zmarszczyła brwi. Jej wiedza dotycząca magicznych stworzeń była znikoma, a o faunie wyłącznie wodnej - bliska zeru. Syreny, trytony, druzgotki: na tym kończyły się jej morskie znajomości. - Co to jest? Bestia, tak? Potężna? - mogła posługiwać się tylko zasłyszanymi i przeczytanym gdzieś frazesami. - I w czym możesz mu pomóc? Chcecie go zabić? Oswoić? - nie miała pojęcia; może nawet zjeść? Zaintrygowała ją ta opowieść - dobrze, że drążyła dość mdły temat lady na beczce, inaczej mogłaby nie wyciągnąć z Melisande tak ważnej części historii. Ceniła suche konkrety, nawet w tak wilgotnym kontekście. - Może być przydatny? - dodała jeszcze, pomimo upojenia sięgając po resztki zdrowego rozsądku. Jeśli mieli do czynienia z imponującą morską rybą lub krabem, ta zdecydowanie mogłaby pomóc w działaniach wojennych. Jeśli nie ślepą siłą, to zasobami pożywienia. - Manannan go upolował? - kolejne pytanie wydawało się tym najważniejszym, jej oczy zalśniły. Jeśli tak - poczuła się jeszcze bardziej zafascynowana.
Kielich stał się już pusty, spojrzenie przyjaciółki - ostrzejsze, chmurniejsze, chociaż nie groźne. Zapomniała już, jak wielce tę konkretną damę raziła troska i szacunek. Uniosła naczynie w geście uspokojenia i niewerbalnych przeprosin; już miała odłożyć go na krawędź basenu, gdy Melisande poruszyła się obok, płynnie przechodząc na francuski. Chwilę zajęło zrozumienie zmiany języka, choć posługiwała się nim w La Fantasmagorii często, to w tej sytuacji nie spodziewała się nagłego hołdu dla rosierowego pochodzenia. Z drugiej strony - czy istniała lepsza melodia do opowiadania o prawdziwych namiętnościach? Drgnęła lekko, gdy palec Melisande musnął jej nagą skórę - to również ją zaskoczyło, nie okazała jednak tego w intensywniejszy sposób, dalej ściskając w dłoni ciężkie naczynie. Wysłuchując odważnych wyznań szlachcianki bez mrugnięcia okiem. Śmiałe, pasujące jednak do wizji pragnień targających siostrą Tristana. Uznawała je za oznakę zaufania, byle komu nie zdradziłaby tak delikatnych marzeń - stawiających w nowym świetle nieposkromionego lorda Traversa. - Widzisz to w Manannanie? - spytała, jeszcze po angielsku, spod przymrużonych powiek obserwując ruchy kobiety. Śmiałe, muskające jej brodę; nie cofnęła się ani nie zareagowała w żaden sposób - tylko jej uśmiech odrobinę się pogłębił. - Nie jest w stanie - sprostowała łagodnie jej kolejne słowa, przechodząc na francuski, rozochocona alkoholem, tutaj, w gorących oparach łaźni, jeszcze bardziej przekonana o własnej nietykalności. Znała mężczyzn, połowa z nich nie mogłaby jej skrzywdzić, nawet jeśli sądzili inaczej. - Zdradzę ci sekret. Większość tych wielkich, walecznych i władczych tak naprawdę potrzebuje czułości lub kobiety, która ich zdominuje - chcą posmakować tego, czego nie odnajdą w codzienności - najgorsi byli ci cisi, niepozorni, czarujący. - Oczywiście są wyjątki, warte ryzyka, choć rzadkie - ilu takich czarodziejów spotkała na swej drodze? Dwóch, trzech, maksymalnie. - Zresztą, odebranie komuś życia, wbrew pozorom, nie jest takie łatwe. Niewielu jest na to gotowych - urwała na moment, z w końcu, z niezadowoleniem, odkrywając pustość kielicha. Mało kto był gotów naprawdę przekroczyć tę granicę lub choć balansować na jej krawędzi. Chłodny dreszcz przebiegł po jej karku - rozmowa o la petite mort miała więcej niż jedną płaszczyznę, a każda - kusiła i niepokoiła jednocześnie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Brwi uniosły się wyżej w niewerbalnym pytaniu, kiedy z ust jej towarzyszki wypadło krótkie: jak zwykle. Zaraz opuściła je jednak, przyglądając się uważniej, mrużąc odrobinę oczy, przekrzywiając głowę, widocznie zastanawiając w momencie w którym unosiła kielich ku malinowym wargom. Jak wiele kobiet skrywało własną niepoprawność? Ona o swojej nie wiedziała nawet - przynajmniej do czasu, kiedy poczuła wolność, możliwość zerknięcia, sięgnięcia dalej. W chwili kiedy dopuściła się czynu niemal skandalicznego, a jednak niemożliwie wyzwalającego. Nie pytała jednak dalej - nie czując potrzeby czy nie chcąc jeszcze zmuszać jej do otwarcia się mocniej? Nie na siłę, miały przecież czas - jak zakładała już wcześniej - Deirdre nie wybierała się nigdzie. Odchyliła się, rozciągając wargi w uśmiechu, opierając wygodniej, podsuwając wyciągnięty z wody, zawieszony na łańcuszku wisior, przed swoją twarz. Mierzyła go spojrzeniem gdy wahadłowym ruchem przesuwał się od jednej strony do drugiej. Romantyczny… nie zastanawiała się nad tym wcześniej, świadomie odsuwając ten wniosek na bok. Nie chcąc się w niego zagłębiać, ani mu uwierzyć. Romantyczny gest - jak nazwała to Deirdre, winien świadczyć o uczuciach i oddaniu, nie praktycznej części prezentu na którym się skupiała (bo tak było wygodniej). Nie zmuszało to Melisande do rozkładania na części pierwsze tego, co i czy czuła sama. Głównie dlatego, że przerażało ją to, jak szybko się to działa, jak bezbronna wobec tego się czuła i jednocześnie jak nie umiała zatrzymać siebie samej w podążaniu głębiej i dalej. Drgnęła, kiedy namiestniczka Londynu zadała pytanie puszczając kryształ, pozwalając mu zniknąć pod wodą, przeniosła na nią spojrzenie.
- Nie - ale ostatnie tygodnie zeszły w większości nad rozpoznawaniem strat, który przyniósł upadek gwiazdy. - zauważyła. Rozmowy, raporty, plany co do tego czego podjąć się dalej. Czy czuła frustrację? Chwilami - świadomość, że nic nie może zrobić, poza oczekiwaniem. Wydęła lekko wargi. - To nic, do czego nie nawykłam już wcześniej. - stwierdziła w końcu spoglądając przed siebie. - Myślisz, że nie widząc, nie wiem że kiedy mój mąż wychodzi zadania których się podejmuje mogą rzucić cień na jego bezpieczeństwo i zdrowie? - zadała retoryczne pytanie. Wiedziała kiedy robił to Tristan gdy mieszkała w domu, wiedziała teraz, kiedy Manannan nie pojawiał się na kolacji, albo gdy nie znajdowała go w dzielonym ostatnio co noc łóżku. - To kwestia wiary - przyznała w końcu. - w jego siłę, w to, że wróci do mnie. Niezależnie od wszystkiego. A ja, będę na niego czekać. - nie wyglądać, nie tęsknić, pożytkować czas na to, co może im się przydać. Czy może próbować zabić tęsknotę pozornie zajmując myśli czymś innym? - Z drugiej strony. Jeśli ten który posiada on kiedykolwiek zajmie się czerwienią, będzie wiedział że to anomalia, której nie może zignorować. - bo to nie o niego i niebezpieczeństwo w którym znajdował się nagminnie chodziło - a o nią i o to, że w żadnym nigdy nie powinna być. Ale - jeśli rozumiała właściwie - działały jedynie w parze, łącząc niejako ze sobą i dwa kryształy i dwójkę ludzi. Uniosła zaraz kąciki warg na zachętę by istotnie zapytać Manannana o kwestię samego kryształu i macek. - Dobrze. - zgodziła się krótko, bo naprawdę wątpiła, by za wszystkim kryło się cokolwiek więcej - choć jak sądziła metafora, którą mu powtórzy może przynieść do niego rozbawienie sprawiając, że oplecie ją swoimi mackami.
- Yhm. - prychnęła pod nosem w cynicznym rozbawieniu, a może chwilowym rozgoryczeniu relacją, która łączyła ją z matką. Z jakich powodów były sobie prawie obce? Nie wiedziała? Czemu Cedrina nie znosiła jej, też nie umiała odpowiedzieć. Ale wdzięczność? Nie, z pewnością nie była wdzięczna za to, że musiała nazywać ją swoją córką. Co do tego jednego miała pewność. Uniosła kielich z winem wlewając w siebie więcej alkoholu.
- Morska. - przytaknęła z przyjemnością pozostawiając temat matki za sobą. - Potężna. I wielka. Schowana pod wodą kiedy ledwie kawałkiem wynurza się na powierzchnie wygląda jak niewielka wyspa. Musi być imponujących rozmiarów. - powiedziała zgodnie z przypuszczeniami wzdychając niemal z rozmarzeniem. Padające jedno za drugim pytania Deridre rozciągnęły mocniej wargi Melisande z zadowoleniem. - W znalezieniu sposobu, oczywiście. - odpowiedziała w końcu potakując głową. - To się dopiero okaże. - bo nie mogła tego potwierdzić - przydatności krakena - z całkowitą pewnością jeszcze nie dzisiaj. Zaśmiała się przy kolejnym z pytań z rozbawieniem. - Okiełznał, może bardziej. Prawdopodobnie. - zastanowiła się. Polowanie kojarzyło jej się inaczej. - Nie miałaś okazji usłyszeć tej historii? Landguard Fort i kraken to jedna z jego ulubionych w ostatnim czasie. - wyznała z lekkim wzruszeniem ramion. Słyszała ją co najmniej kilka - jeśli nie kilkanaście razy. Nie okazując nigdy znudzenia, obserwując sposób w który gestykulował i opowiadał wyłapując zmiany w powtarzanej narracji.
Pozwoliła sobie dziś na więcej, rozluźniona dobrym samopoczuciem i humorem doprowadzając do stanu w którym bywała rzadko - zawsze gotowa do obserwacji, konwersji, dostrzegania najmniejszych zmian by móc wyciągnąć coś z sytuacji.
- Złość i irytację? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę. - Wiem jak ja je wyciągnąć, choć czasem starczy bym była sobą. - przyznała odpychając się, puszczając brodę Deirdre, odpływając na drugą stronę niecki. - Raz doprowadziłam go do prawdziwej furii. - przyznała spoglądając w bok sięgając po kielich z winem. - Cóż, jak sądzę, miał powód by zezłościć się bardziej niż trochę. - zaśmiała się na wspomnienie lipcowej nocy. Przesunęła na Deirdre tęczówki nie odwracając głowy, kiedy powtórzyła raz jeszcze te same słowa, mimowolnie - choć w żartobliwej manierze - wywracając tęczówkami Melisande. Wizja zdradzane sekretu przekręciła jej głowę mrużąc oczy w oczekiwaniu na niego. Uniosła kielich z winem.
- Wyjątki od czego? - zapytała marszcząc brwi odrobinę w niezrozumieniu zawieszając ciemne tęczówki na znajdującej się naprzeciw niej śmierciożerczyni. Mężczyźni nie poszukujący czułości, czy dominacji? Czy ci, którzy nie potrafili znaleźć tego w codzienności. Uniosła odrobinę brodę. - Wydajesz się sporo wiedzieć, o pragnieniach większości. - zauważyła przekrzywiając odrobinę głowę, mrużąc oczy. - To jedno albo drugie? - dodała kolejne z pytań, bo w kontekście Manannana wyboru nie było. Zdawała mu się odpowiadać i czułość w gestach, która przyszła do niej sama - nadal niezrozumiała, ale nie powodowana chęcią uzyskania czegokolwiek i momenty w których oddawał jej kontrolę. Ale w pijanym umyśle niezmiennie kroczyła myśl, że jeśli mogła zdobyć jakieś informacje w tej kwestii to nie było lepszego momentu niż teraz by pytać - Deirdre sypiała z jej bratem od lat, a może i z innym mężczyzną legła już wcześniej, miała doświadczenie, którego jej brakowało - choć jak sądziła była pojętną uczennicą, a może była bardziej niepoprawna czując niewerbalne pozwolenie pozwalała sobie podążać za własnymi pragnieniami ku uciesze własnej - i jak sądziła Manannana.
- Pewnie nie jest. - zgodziła się potakując głową. Mogła tylko zastanawiać się, zakładać własne reakcje ale nie miała być ich pewna, dopóki nie stanie przed sytuacją. Sądziła, że była w stanie to zrobić - odebrać komuś życie, nie własnymi rękami, nawet nie swoją magią - przy pomocy innych. Ale nadal za jej słowem, prośbą, decyzją. - Rozpatrywałam to pod względem siły zdolnej to uczynić, nie kwestii duszy która skora byłaby się wycofać. - przyznała unosząc kielich, ale z zaskoczeniem opuszczając go i spoglądając do środka. Okazał się całkowicie pusty. Podniosła się, czując jak przyjemnie od środka rozgrzewa ją alkohol a od zewnątrz woda, wynurzając się z niej trochę, niestrapiona, że Deirdre będzie mogła zobaczyć więcej. Podchodząc do pater przy których stała butelka. Dolała sobie wina, wyciągając butelkę w stronę kobiety z niemym pytaniem, czy życzy sobie jeszcze.
- Nie - ale ostatnie tygodnie zeszły w większości nad rozpoznawaniem strat, który przyniósł upadek gwiazdy. - zauważyła. Rozmowy, raporty, plany co do tego czego podjąć się dalej. Czy czuła frustrację? Chwilami - świadomość, że nic nie może zrobić, poza oczekiwaniem. Wydęła lekko wargi. - To nic, do czego nie nawykłam już wcześniej. - stwierdziła w końcu spoglądając przed siebie. - Myślisz, że nie widząc, nie wiem że kiedy mój mąż wychodzi zadania których się podejmuje mogą rzucić cień na jego bezpieczeństwo i zdrowie? - zadała retoryczne pytanie. Wiedziała kiedy robił to Tristan gdy mieszkała w domu, wiedziała teraz, kiedy Manannan nie pojawiał się na kolacji, albo gdy nie znajdowała go w dzielonym ostatnio co noc łóżku. - To kwestia wiary - przyznała w końcu. - w jego siłę, w to, że wróci do mnie. Niezależnie od wszystkiego. A ja, będę na niego czekać. - nie wyglądać, nie tęsknić, pożytkować czas na to, co może im się przydać. Czy może próbować zabić tęsknotę pozornie zajmując myśli czymś innym? - Z drugiej strony. Jeśli ten który posiada on kiedykolwiek zajmie się czerwienią, będzie wiedział że to anomalia, której nie może zignorować. - bo to nie o niego i niebezpieczeństwo w którym znajdował się nagminnie chodziło - a o nią i o to, że w żadnym nigdy nie powinna być. Ale - jeśli rozumiała właściwie - działały jedynie w parze, łącząc niejako ze sobą i dwa kryształy i dwójkę ludzi. Uniosła zaraz kąciki warg na zachętę by istotnie zapytać Manannana o kwestię samego kryształu i macek. - Dobrze. - zgodziła się krótko, bo naprawdę wątpiła, by za wszystkim kryło się cokolwiek więcej - choć jak sądziła metafora, którą mu powtórzy może przynieść do niego rozbawienie sprawiając, że oplecie ją swoimi mackami.
- Yhm. - prychnęła pod nosem w cynicznym rozbawieniu, a może chwilowym rozgoryczeniu relacją, która łączyła ją z matką. Z jakich powodów były sobie prawie obce? Nie wiedziała? Czemu Cedrina nie znosiła jej, też nie umiała odpowiedzieć. Ale wdzięczność? Nie, z pewnością nie była wdzięczna za to, że musiała nazywać ją swoją córką. Co do tego jednego miała pewność. Uniosła kielich z winem wlewając w siebie więcej alkoholu.
- Morska. - przytaknęła z przyjemnością pozostawiając temat matki za sobą. - Potężna. I wielka. Schowana pod wodą kiedy ledwie kawałkiem wynurza się na powierzchnie wygląda jak niewielka wyspa. Musi być imponujących rozmiarów. - powiedziała zgodnie z przypuszczeniami wzdychając niemal z rozmarzeniem. Padające jedno za drugim pytania Deridre rozciągnęły mocniej wargi Melisande z zadowoleniem. - W znalezieniu sposobu, oczywiście. - odpowiedziała w końcu potakując głową. - To się dopiero okaże. - bo nie mogła tego potwierdzić - przydatności krakena - z całkowitą pewnością jeszcze nie dzisiaj. Zaśmiała się przy kolejnym z pytań z rozbawieniem. - Okiełznał, może bardziej. Prawdopodobnie. - zastanowiła się. Polowanie kojarzyło jej się inaczej. - Nie miałaś okazji usłyszeć tej historii? Landguard Fort i kraken to jedna z jego ulubionych w ostatnim czasie. - wyznała z lekkim wzruszeniem ramion. Słyszała ją co najmniej kilka - jeśli nie kilkanaście razy. Nie okazując nigdy znudzenia, obserwując sposób w który gestykulował i opowiadał wyłapując zmiany w powtarzanej narracji.
Pozwoliła sobie dziś na więcej, rozluźniona dobrym samopoczuciem i humorem doprowadzając do stanu w którym bywała rzadko - zawsze gotowa do obserwacji, konwersji, dostrzegania najmniejszych zmian by móc wyciągnąć coś z sytuacji.
- Złość i irytację? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę. - Wiem jak ja je wyciągnąć, choć czasem starczy bym była sobą. - przyznała odpychając się, puszczając brodę Deirdre, odpływając na drugą stronę niecki. - Raz doprowadziłam go do prawdziwej furii. - przyznała spoglądając w bok sięgając po kielich z winem. - Cóż, jak sądzę, miał powód by zezłościć się bardziej niż trochę. - zaśmiała się na wspomnienie lipcowej nocy. Przesunęła na Deirdre tęczówki nie odwracając głowy, kiedy powtórzyła raz jeszcze te same słowa, mimowolnie - choć w żartobliwej manierze - wywracając tęczówkami Melisande. Wizja zdradzane sekretu przekręciła jej głowę mrużąc oczy w oczekiwaniu na niego. Uniosła kielich z winem.
- Wyjątki od czego? - zapytała marszcząc brwi odrobinę w niezrozumieniu zawieszając ciemne tęczówki na znajdującej się naprzeciw niej śmierciożerczyni. Mężczyźni nie poszukujący czułości, czy dominacji? Czy ci, którzy nie potrafili znaleźć tego w codzienności. Uniosła odrobinę brodę. - Wydajesz się sporo wiedzieć, o pragnieniach większości. - zauważyła przekrzywiając odrobinę głowę, mrużąc oczy. - To jedno albo drugie? - dodała kolejne z pytań, bo w kontekście Manannana wyboru nie było. Zdawała mu się odpowiadać i czułość w gestach, która przyszła do niej sama - nadal niezrozumiała, ale nie powodowana chęcią uzyskania czegokolwiek i momenty w których oddawał jej kontrolę. Ale w pijanym umyśle niezmiennie kroczyła myśl, że jeśli mogła zdobyć jakieś informacje w tej kwestii to nie było lepszego momentu niż teraz by pytać - Deirdre sypiała z jej bratem od lat, a może i z innym mężczyzną legła już wcześniej, miała doświadczenie, którego jej brakowało - choć jak sądziła była pojętną uczennicą, a może była bardziej niepoprawna czując niewerbalne pozwolenie pozwalała sobie podążać za własnymi pragnieniami ku uciesze własnej - i jak sądziła Manannana.
- Pewnie nie jest. - zgodziła się potakując głową. Mogła tylko zastanawiać się, zakładać własne reakcje ale nie miała być ich pewna, dopóki nie stanie przed sytuacją. Sądziła, że była w stanie to zrobić - odebrać komuś życie, nie własnymi rękami, nawet nie swoją magią - przy pomocy innych. Ale nadal za jej słowem, prośbą, decyzją. - Rozpatrywałam to pod względem siły zdolnej to uczynić, nie kwestii duszy która skora byłaby się wycofać. - przyznała unosząc kielich, ale z zaskoczeniem opuszczając go i spoglądając do środka. Okazał się całkowicie pusty. Podniosła się, czując jak przyjemnie od środka rozgrzewa ją alkohol a od zewnątrz woda, wynurzając się z niej trochę, niestrapiona, że Deirdre będzie mogła zobaczyć więcej. Podchodząc do pater przy których stała butelka. Dolała sobie wina, wyciągając butelkę w stronę kobiety z niemym pytaniem, czy życzy sobie jeszcze.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słuchała Melisande z uwagą, czujną i pełną, mimo coraz śmielszego rozkołysania alkoholem. Opowiadała o Manannanie z czułością podszytą stanowczością: duetem, który rzadko wybrzmiewał w ustach szlachcianek. Nie rozpływała się w czczych komplementach, nie wychwalała go niczym najwyższego maga, ale też nie wyliczała dziesiątek wad i narzekań. Deirdre podobało się jej to podejście - może dlatego, że znała lorda Traversa, wiedząc, na jak wiele go stać. - Jest żeglarzem, zagrożenie to dla niego naturalny stan rzeczy - uspokoiła przyjaciółkę, potwierdzając jej przekonania. Lojalne i ważne; dobrze, że podchodziła ze zrozumieniem do charakteru i natury pracy swego męża. Próbując ją zmienić, sprowadziłaby na swe małżeństwo nieszczęście. - Myślę, że nie musisz w niego wierzyć - a być go po prostu pewna. Jest Rycerzem. Śmierć wkrótce stanie się jego przyjaciółką. Może i kochanką, podległą i wierną - uśmiechnęła się do Melisande śmiało, doceniając jej podejście do podjętego tematu. Królewskie, majestatyczne, ale i pełne szacunku dla dokonań i wolności przyrzeczonego jej maga. - Wydajecie się się doskonale dopasowanym małżeństwem. To niezwykle rzadkie - dodała jeszcze nieco ciszej, swobodniej; zazwyczaj nie komentowała relacji innych ludzi, lecz w tym wypadku - i w tym specyficznym, dusznym otoczeniu, sprzyjającym łamaniu granic - pozwalała sobie na szczerość. Melisande i Manannan pasowali do siebie; ogniści, ostrzy, gwałtowni; niczym krzewy róż i szalone sztormy. Może tego właśnie zazdrościła córce Cedrina. Męża, który respektował pasję swej żony; towarzyszył jej i wspierał ją nawet w wymagających rejonach relacji. Jednocześnie roztaczając nad nią odpowiednią opiekę. - Miło chyba czuć się bezpieczną - skomentowała po chwili miękko, w zamyśleniu, przemawiając raczej do siebie niż do Melisande. Sama nie wiedziała, czy zgadza się z tym stwierdzeniem. Zdążyła zapomnieć już jak to jest w normalnym życiu, gdy jest się kobietą otoczoną troską i odseparowaną od trudów czy zagrożeń. Czarownicą adorowaną, uznawaną za delikatną, godną szacunku i ochrony. Właściwie tylko w okresie narzeczeństwa traktowano ją w ten sposób, przed czym wtedy dumnie protestowała, uznając zachowanie Corneliusa za przesadne. Teraz, z perspektywy doświadczeń i ubiegających lat - choć znów nie tak wielu - uważała tamten bunt za naiwny. Słodki, w pewnym sensie. Finalnie sprowadzający na nią zagładę, lecz gdyby nie absolutne zniszczenie, nie stałaby się Śmierciożerczyną i Namiestniczką. Wszystko miało swoją cenę.
Nie chciała skupiać się na tych wspomnieniach; dziś było parne i relaksujące, a ona - pozwalała sobie na zbyt wiele alkoholu. - Dolejesz? - poprosiła Melisande, wyciągając w jej kierunku kielich; może chciała zobaczyć, jak ta na wpół wynurza się z wody, by obejrzeć jej lśniące od wody ciało - a może po prostu była zbyt leniwa, by samej zająć się dopływaniem do butelki, stojącej nie-wiadomo-gdzie na brzegu basenu. Zamiast tego oparła się wygodniej o krawędź niecki, wsłuchana w opowieść o krakenie.
- Wyspę? Całą? - powtórzyła, absolutnie zdziwiona. Nie przepadała za magicznymi stworzeniami - z wzajemnością - ale jak nikt doceniała ich potencjał i siłę. Z odpowiedniej odległości, rzecz jasna. - Jak można okiełznać coś tak wielkiego? Jak to wyglądało? - konfrontacja, spętanie, ukojenie; nie znała nazewnictwa, pozwalającego jej użyć odpowiednich słów, ale była szczerze ciekawa tej historii. I roli, jaką odegrała w niej Melisande. Znała się na innych pradawnych istotach, a choć smoki nie mogły bardziej różnić się od podmorskich bestii, to należały do tego samego, magicznego królestwa. - Nie mam z nim aż tak bliskiego kontaktu - odparła, zaintrygowana perspektywą opowieści; dotąd nie prosiła Mananna o nie, ale może było to błędem. Kto, jeśli nie żeglarz, skrywał w swym repertuarze najwspanialsze, niebanalne historie? - Ale chyba ty możesz mi je przytoczyć? Jeśli chcesz, oczywiście - bo brzmiały intrygująco a wodne otoczenie sprzyjało podobnym klimatom. Mórz, oceanów i burz; wzburzonych tafli i ciemnych chmur zbierających się nad drżącym horyzontem. Temat krakena był równie interesujący co ten, który dopiero zaczynał się rozwijać.
Ciężki od dwuznaczności, pozbawiony jednak na razie - łaską alkoholu - konsekwencji. Dawno nie była w stanie rozmawiać z kimś tak szczerze, tak prosto; właściwie nikt nie był w stanie jej zrozumieć. Jej wyklętej, jej niemoralnej, jej wysuniętej tak daleko poza nawias moralności, że przed nim kusiła mrokiem tylko bezdenna przepaść. Mimo to pozwalała Melisande w nią zajrzeć.
- Wyjątki, czyli tych, którzy posiadają prawdziwą władzę - i dominują równie skutecznie na innych polach - wyjaśniła swobodnie, język miłości sprzyjał podobnym dyskusjom, gwarantując dyskrecję, a także szersze słownictwo dotyczące targających ludźmi namiętności. - Nie wiem, czy Manannan należy do tego grona. Ty mi powiedz - uśmiechnęła się lekko, drapieżnie, przekrzywiając głowę, nie przejmując się zupełnym przemoczeniem włosów, teraz rozpływających się wokół niej czarną taflą. Z zadowoleniem przyjęła napełnienie kielicha, bezwstydnie śledząc wzrokiem krople wody, spływające po odsłoniętej piersi Melisande. Jędrnej, pełnej; była jeszcze młoda, nieobciążona porodem i wiekiem; można było oglądać ją z przyjemnością. Co robiła, z typowo męskim zacięciem, odbierając od niej pełen kielich. I kolejne słowa, mocno poruszające struny przeszłości. Gdy szlachcianka wspomniała o jej głębokiej wiedzy na temat męskich pragnień, tylko roześmiała się krótko, cicho, melodyjnie.
- Bo w i e m - odpowiedziała po prostu, bez pychy, wyczuwając niewypowiedziane w stwierdzeniu szlachcianki pytanie. Nie powinna na nie odpowiadać, ale teraz, pijana, zrelaksowana i rozogniona kąpielą, nie potrafiła aż tak stanowczo stawiać granic tego, co powinna obnażyć przed lady Travers. - Wiem wszystko o tym, czego pragną. Co ich zaspokaja, co motywuje, co napędza do działania. O czym śnią w nocy. Co tak naprawdę burzy ich krew. Co zachwyca do cna, do bólu - ciągnęła rzeczowo, pozwalając głowie opaść jeszcze niżej w miękkość wody. Wzrok przesunęła na bogato zdobiony freskami sufit. - Ta zdobyta w Wenus wiedza dalej mi się przydaje - ciągnęła nieco nieprzytomnie, popijając z ciężkiego od trunku kielicha, nieświadoma, że obnaża się z ważną prawdą o swej przeszłości. Może nieoczywistą, na wpół zakrytą - czyż nie tylko mężczyźni wiedzieli o ukrytych za obrazem przysmakach tej znanej restauracji? - ale jednak szczerą. Wino smakowało coraz słodziej, woda - kołysała coraz przyjemniej.
- Siła psychiki jest równie ważna, co siła duszy. Prawie nikt nie ośmieliłby się skręcić karku Śmierciożerczyni - to jak sprowadzenie na siebie bolesnych, długich tortur, a potem równie ohydnego końca - nie wątpiła w to, że jej tragiczny koniec okazałby się dla potencjalnego agresora skazaniem na ciągły koszmar. Stała się ważna, istotna, wyniesiona ponad innych. Pomszczono by ją: chociaż tak naprawdę nie czuła się całkowicie pewnie. Melisande miała poniekąd rację, wciąż istnieli zbyt głupi lub ślepi mężczyźni, przekonani, że ślepa fizyczna przewaga sprawia, by posiedli władzę nad jej ciałem. - Jestem pewna, że jeśli nie oddam życia w imię idei, której wiernie służę - to Tristan mi je odbierze - zdradziła największy, najintymniejszy sekret, wyszeptany niemal bezgłośnie w pełną pary przestrzeń między nimi. Nieco przytomniejąc, ciężar tego wyznania wydawał się nie na miejscu; wyprostowała się gwałtownie i odgarnęła mokre kosmyki z czoła. - Chyba wypiłam nieco za dużo - powiedziała już po angielsku, odkładając kielich na brzeg niecki. Zbytnio się otworzyła i czuła, że przekroczyła jakąś delikatną granicę. Uniosłą się nieco ponad poziom wody, zerkając na sklepione wyjście z tej kameralnej części uzdrowiska - a łukowate przejście nieco rozmyło się przed jej oczami. To, co powiedziała przed sekundą, nie było prawdą - zdecydowanie wypiła za dużo.
Nie chciała skupiać się na tych wspomnieniach; dziś było parne i relaksujące, a ona - pozwalała sobie na zbyt wiele alkoholu. - Dolejesz? - poprosiła Melisande, wyciągając w jej kierunku kielich; może chciała zobaczyć, jak ta na wpół wynurza się z wody, by obejrzeć jej lśniące od wody ciało - a może po prostu była zbyt leniwa, by samej zająć się dopływaniem do butelki, stojącej nie-wiadomo-gdzie na brzegu basenu. Zamiast tego oparła się wygodniej o krawędź niecki, wsłuchana w opowieść o krakenie.
- Wyspę? Całą? - powtórzyła, absolutnie zdziwiona. Nie przepadała za magicznymi stworzeniami - z wzajemnością - ale jak nikt doceniała ich potencjał i siłę. Z odpowiedniej odległości, rzecz jasna. - Jak można okiełznać coś tak wielkiego? Jak to wyglądało? - konfrontacja, spętanie, ukojenie; nie znała nazewnictwa, pozwalającego jej użyć odpowiednich słów, ale była szczerze ciekawa tej historii. I roli, jaką odegrała w niej Melisande. Znała się na innych pradawnych istotach, a choć smoki nie mogły bardziej różnić się od podmorskich bestii, to należały do tego samego, magicznego królestwa. - Nie mam z nim aż tak bliskiego kontaktu - odparła, zaintrygowana perspektywą opowieści; dotąd nie prosiła Mananna o nie, ale może było to błędem. Kto, jeśli nie żeglarz, skrywał w swym repertuarze najwspanialsze, niebanalne historie? - Ale chyba ty możesz mi je przytoczyć? Jeśli chcesz, oczywiście - bo brzmiały intrygująco a wodne otoczenie sprzyjało podobnym klimatom. Mórz, oceanów i burz; wzburzonych tafli i ciemnych chmur zbierających się nad drżącym horyzontem. Temat krakena był równie interesujący co ten, który dopiero zaczynał się rozwijać.
Ciężki od dwuznaczności, pozbawiony jednak na razie - łaską alkoholu - konsekwencji. Dawno nie była w stanie rozmawiać z kimś tak szczerze, tak prosto; właściwie nikt nie był w stanie jej zrozumieć. Jej wyklętej, jej niemoralnej, jej wysuniętej tak daleko poza nawias moralności, że przed nim kusiła mrokiem tylko bezdenna przepaść. Mimo to pozwalała Melisande w nią zajrzeć.
- Wyjątki, czyli tych, którzy posiadają prawdziwą władzę - i dominują równie skutecznie na innych polach - wyjaśniła swobodnie, język miłości sprzyjał podobnym dyskusjom, gwarantując dyskrecję, a także szersze słownictwo dotyczące targających ludźmi namiętności. - Nie wiem, czy Manannan należy do tego grona. Ty mi powiedz - uśmiechnęła się lekko, drapieżnie, przekrzywiając głowę, nie przejmując się zupełnym przemoczeniem włosów, teraz rozpływających się wokół niej czarną taflą. Z zadowoleniem przyjęła napełnienie kielicha, bezwstydnie śledząc wzrokiem krople wody, spływające po odsłoniętej piersi Melisande. Jędrnej, pełnej; była jeszcze młoda, nieobciążona porodem i wiekiem; można było oglądać ją z przyjemnością. Co robiła, z typowo męskim zacięciem, odbierając od niej pełen kielich. I kolejne słowa, mocno poruszające struny przeszłości. Gdy szlachcianka wspomniała o jej głębokiej wiedzy na temat męskich pragnień, tylko roześmiała się krótko, cicho, melodyjnie.
- Bo w i e m - odpowiedziała po prostu, bez pychy, wyczuwając niewypowiedziane w stwierdzeniu szlachcianki pytanie. Nie powinna na nie odpowiadać, ale teraz, pijana, zrelaksowana i rozogniona kąpielą, nie potrafiła aż tak stanowczo stawiać granic tego, co powinna obnażyć przed lady Travers. - Wiem wszystko o tym, czego pragną. Co ich zaspokaja, co motywuje, co napędza do działania. O czym śnią w nocy. Co tak naprawdę burzy ich krew. Co zachwyca do cna, do bólu - ciągnęła rzeczowo, pozwalając głowie opaść jeszcze niżej w miękkość wody. Wzrok przesunęła na bogato zdobiony freskami sufit. - Ta zdobyta w Wenus wiedza dalej mi się przydaje - ciągnęła nieco nieprzytomnie, popijając z ciężkiego od trunku kielicha, nieświadoma, że obnaża się z ważną prawdą o swej przeszłości. Może nieoczywistą, na wpół zakrytą - czyż nie tylko mężczyźni wiedzieli o ukrytych za obrazem przysmakach tej znanej restauracji? - ale jednak szczerą. Wino smakowało coraz słodziej, woda - kołysała coraz przyjemniej.
- Siła psychiki jest równie ważna, co siła duszy. Prawie nikt nie ośmieliłby się skręcić karku Śmierciożerczyni - to jak sprowadzenie na siebie bolesnych, długich tortur, a potem równie ohydnego końca - nie wątpiła w to, że jej tragiczny koniec okazałby się dla potencjalnego agresora skazaniem na ciągły koszmar. Stała się ważna, istotna, wyniesiona ponad innych. Pomszczono by ją: chociaż tak naprawdę nie czuła się całkowicie pewnie. Melisande miała poniekąd rację, wciąż istnieli zbyt głupi lub ślepi mężczyźni, przekonani, że ślepa fizyczna przewaga sprawia, by posiedli władzę nad jej ciałem. - Jestem pewna, że jeśli nie oddam życia w imię idei, której wiernie służę - to Tristan mi je odbierze - zdradziła największy, najintymniejszy sekret, wyszeptany niemal bezgłośnie w pełną pary przestrzeń między nimi. Nieco przytomniejąc, ciężar tego wyznania wydawał się nie na miejscu; wyprostowała się gwałtownie i odgarnęła mokre kosmyki z czoła. - Chyba wypiłam nieco za dużo - powiedziała już po angielsku, odkładając kielich na brzeg niecki. Zbytnio się otworzyła i czuła, że przekroczyła jakąś delikatną granicę. Uniosłą się nieco ponad poziom wody, zerkając na sklepione wyjście z tej kameralnej części uzdrowiska - a łukowate przejście nieco rozmyło się przed jej oczami. To, co powiedziała przed sekundą, nie było prawdą - zdecydowanie wypiła za dużo.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Okręciła nadgarstkiem ponownie wprawiając w ruch wino znajdujące się w trzymanym kielichu na stwierdzenie - czy może podsumowanie tego, kim był jej mąż. Wiedziała o tym - od samego początku. Od przedednia zaręczyn, kiedy jej brat powiedział za kogo wyjdzie. To tego wieczoru postanowiła, że nigdy nie poprosi go o zmianę własnej ścieżki. Potem jedynie utwierdzając się w podjętej decyzji. Wcześniej było jej to obojętne - nie znali się prawie w ogóle, a początkowo jego obecność głównie ją drażniła. Myśl, że będzie wypływał zdawała się - nawet - pocieszająca. Teraz, było zgoła inne. Fakt że wojna zmuszała go do pozostawania na lądzie był wygodny, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, kiedy zdawali się niemal zacząć od nowa. Nawykła do jego obecności, nie chciała jej tracić. Egoistycznie wolałaby gdyby nie wyruszył więcej na dalej - w tym momencie odsuwając to na obrzeża własnej świadomości. Obawiając się tęsknoty, która upomni się o nią w końcu z pewnością nawet mimo własnego oporu. Uniosła ciemne spojrzenie kiedy odezwała się ponownie - pierwszych słów nie komentując wcale. Milczała chwilę zastanawiając się.
- Moja wiara opiera się na pewności. - wytłumaczyła w końcu kiedy przestudiowała tą tezę we własnej głowie. - Nie pokładałbym jej w nim, gdybym nie miała pewności co do siły którą dzierży. Gdybym nie zdecydowała się jej uznać i gdyby mnie nie kontentowała. - wytłumaczyła powoli spoglądając w bok. - Ale możliwe, że pewność jest odpowiedniej dobranym słowem, niźli wiara. - zgodziła się, to drugie za bardzo przesuwało ją w kierunku nadziei, a to gardziła sięgając do niej tylko pod przymusem wydarzeń. Uniosła kielich, ale zamarła zanim ten dotarł do jej warg. Odrobinę zaskoczona - zdziwiona - zwróciła swoją uwagę znów na Deirdre, przez chwilę patrząc. Doskonale dopasowani? - Od początku tak sądzisz? - zapytała przekrzywiając głowę, decydując się zadać pytanie, zbadać ten wątek z ciekawości zamiast odpowiadać od razu - wyznawać prawdę.
- Czy to miłe…? - zastanowiła się. - To jego obowiązek. - stwierdziła na początku. - Tak jak moim jest zadbanie o to, by nie poddawać się się zachowaniom, które mogłyby znacząco zagrozić mojemu bezpieczeństwu. Ale tak, w jakiś sposób to przyjemne, posiadać pewność, że zrobi wszystko by nie stało się mi nic złego. Przywilej, za który zapłacę możliwością swobodnego poruszania się, jeśli przyniesie spokój nie tylko jemu, ale i Tristanowi. - przesunęła spojrzenie znów w kierunku Deirdre. - Powiedziałam mu by znalazł sposób, by móc odnaleźć mnie w każdym momencie. Z jednej strony, podniesie to kwestię mojego bezpieczeństwa - z drugiej, zawsze będzie wiedział gdzie jestem. - nie będzie mogła go unikać, zaszyć się gdzieś poza wzrokiem. Jeśli nie da jej przestrzeni, nie będzie jej mieć. Godziła się na to wyjście świadomie.
- Yhym. - potwierdziła krótko mruknięciem, które nabyła mimowolnie przejmując je – kiedy przestawała się kontrolować – od własnego męża. Ruszając się ku niej by odebrać kielich dopiero po chwili.
- Wysepkę, może bardziej. Na tyle dużą, byś uwierzył że możesz na niej stanąć. - wyjaśniła spoglądając gdzieś przed siebie by się zastanowić. - Oh, teraz byliśmy tylko po to, by mi go pokazał. Muszę się zastanowić. Zebrać informacje, może ekspertyzy albo teorie badaczy skupiających się bardziej niż ja na zwierzętach morskich. - większość swojego czasu poświęciła smokom – ten ostatni, hipokampom, o krakenach czytała domyślając się, że kiedy Manannan w lipcu mówił, że chciałaby ją gdzieś zabrać chodziło właśnie o niego. Choć oczywiście – mogła się wtedy mylić. Przez chwilę patrzyła na Deirdre, kiedy ta stwierdziła, że mogła jej je przytoczyć, jeśli chciała. Mogła, oczywiście. - Postanowiłam nie opowiadać należących do niego historii – zbyt wielką sprawia mu radość kiedy może opowiedzieć je sam. Zresztą, powtarzane nigdy nie brzmią tak, jak te pozyskane z oryginalnych źródeł. Wiem jednak, że kraken nie zniszczył naszych statków, a mógłby to zrobić. Nie zaatakował nas też wczoraj. Choć żałuję, że nie mogłam zobaczyć go w całej okazałości, musi być imponujący. - zamyśliła się w końcu ruszając w kierunku jednego z brzegów niecki, wyciągając rękę po kielich, bez przesadnej wstydliwości wysuwając z wody. Nawykła do wzroku innych kobiet. Anitha widziała ją nie raz, kiedy pomagała przy kąpieli i ubieraniu, tak jak wiele innych służek. Napełniła jeden z kielichów, ale nad drugim jej dłoń zawisła przekręcając głowę by pozwolić Melisande skrzyżować ciemne tęczówki z tymi należącymi do Deirdre. Wargi rozchyliły się odrobinę mimowolnie kiedy zastanawiała się nad padającymi słowami a górna warga zadarła, krzywiąc obraz przykładnej damy. Odwróciła spojrzenie napełniając drugi z kielichów.
- Należy. - orzekła w końcu nie widząc powodów, dla których miałaby jej tego nie powiedzieć. Nie dzisiaj, kiedy alkohol zacierał granice a Deirdre była na tyle blisko jej brata, że nie zakładała że kiedykolwiek zwróci spojrzenie ku temu, co należy do niej. A Manannan posiadał władzę i zyskał ją dzięki własnym działaniom, nie zostałby kapitanem, gdyby tego nie zrobił. Nie miałby posłuchu wśród załogi, kuzynów, nestora. I nie znosił sprzeciwu, wiedziała, że irytuje go kiedy staje czasem odważnie na przeciw niego, ale nie zamierzała przestać wypowiadać na głos własnych myśli(oczywiście, tylko kiedy obok nie były innych, przy nich zdanie Manannana było jednym i ostatecznym) - Czasem bywa gentelmanem – kiedy oddawał jej kontrolę – w końcu, wiedziała, że bez jego zgody musiałaby podążać za jego gestem. Miał więcej siły a mimo to, pozwalał jej czasem prowadzić, poddawał jej ruchom, propozycjom, zasadom. Albo kiedy dotykał jej delikatnie, niemal jakby obawiał się zrobić jej krzywdę. - czasem nie - kiedy sam zaczynał ją tracić, nie panując nad gestem, przyciągając ją do siebie mocniej, łapiąc wyraźniej wyciągając z warg zduszone powietrze - czasem uda mi się go zaskoczyć - rozdrażnić, na chwilę wytrącić z równowagi. - a czasem doprowadza mnie do furii. - przyznała zgodnie z prawdą. Wtedy kiedy nie słuchał, kiedy z zamiarem łamał ustalone przez nią reguły. Zwróciła się w kierunku Deirdre, wyciągając rękę z kielichem ku niej, dostrzegając spojrzenie, którym przesuwała po jej ciele. - Obrócić się? - zapytała z żartobliwym rozbawieniem nie udając, że go nie zauważyła, wzroku sunącego po niej, chwilę później zanurzając się na nowo w ciepłej wodzie, odpychając nogą, żeby unieść się na wodzie do wcześniejszego miejsca. Uniosła brwi - bo wiem, nie było argumentem który ją satysfakcjonował bo na nic nie odpowiadał. Zamoczyła wargi w alkoholu, czując zabawne rozluźniające falowanie. Nie odejmując wzroku od swojej towarzyszki. Słuchając padających z jej zdań warg, odurzona, ale zaciekawiona. Mrużąc odrobinę oczy na wspomnienie Wenus.
- Powiedz mi zatem - czego pragną, co ich zaspokaja, motywuje, co burzy krew i zachwyca. - nakazała swoim zwyczajem niemal rzucając jej wyzwanie, jakby nie do końca wierząc, że naprawdę wiedziała to wszystko a jednocześnie, podświadomie już całkiem - bo alkohol odsuwał racjonalne myślenie mocniej - zamierzając uzyskać kolejne informacje które mogły jej pomóc. Kwestia Wenus majaczyła gdzieś obok - interesowała ją mniej, obijając się gdzieś dalej. Nie mogło w końcu Deirdre chodzić o restaurację. - Zdobyta? - podchwyciła więc to jedno słowo przekrzywiając głowę.
Westchnęła odrobinę, opierając się wygodniej o nieckę. Nie o tym, kto ośmieliłby się coś uczynić mówiła. A jedynie wskazywała na prosty fakt - że zarówno ją, jak i ciemnowłosą kobietę, było zabić jednakowo łatwo, kiedy nie posiadały różdżki w dłoni. Nie umniejszała jej magicznej siły - miała świadomość, że musiała być wysoka skoro docenił ją Czarny Pan. Ale i jej prawie nikt nie ośmieliłby się skręcić karku ze względu na pozycję, którą posiadała - choć w przypadku walki (w przeciwieństwie do Deirdre) była zdecydowanie o wiele słabsza. Mówiła, że pragnęła tylko czarodziejów zdolnych ją zabić i jak sądziła Melisande już teraz, chodzić musiało jej jedynie o siłę magiczną i możliwość zrobienia tego w trakcie walki. Tak przynajmniej podejrzewała. A może alkohol który w nich krążył choć rozluźniał to w tym temacie nie pozwalał im się porozumieć całkiem. To ograniczenie narzuciła sobie sama - dla własnego bezpieczeństwa, czy potrzeby poczucia, że znajduje się obok kogoś silniejszego? Nie miała pojęcia. Uniosła spojrzenie znad wina wraz z jej kolejnymi słowami milcząco lustrując ją spojrzeniem.
- Dlaczego miałby to zrobić? - zapytała jej, nie kwestionując tego że mógłby to zrobić. Prawdopodobnie by mógł, tylko czy chciał - albo jakie miałby mieć z tego korzyści? By zasłużyć na śmierć z jego dłoni musiałaby stracić jego względy, którymi cieszyła się teraz, albo doprowadzić do ślepej furii, tak wielkiej że uniósłby różdżkę na wpół świadom tego co czyni. - I to problem? - obie wypiły więcej, niż powinny, czy wypadało. Już jakiś czas temu poruszając się po rejonach, których nie zwiedzała wcześniej i choć stan upojenia powolnie rozmywał przestrzeń, to Melisande nie chciała jeszcze rezygnować z tego co dziś dostała. Co zyskała, pragnąc by ten dzień trwał jak najdłużej.
- Moja wiara opiera się na pewności. - wytłumaczyła w końcu kiedy przestudiowała tą tezę we własnej głowie. - Nie pokładałbym jej w nim, gdybym nie miała pewności co do siły którą dzierży. Gdybym nie zdecydowała się jej uznać i gdyby mnie nie kontentowała. - wytłumaczyła powoli spoglądając w bok. - Ale możliwe, że pewność jest odpowiedniej dobranym słowem, niźli wiara. - zgodziła się, to drugie za bardzo przesuwało ją w kierunku nadziei, a to gardziła sięgając do niej tylko pod przymusem wydarzeń. Uniosła kielich, ale zamarła zanim ten dotarł do jej warg. Odrobinę zaskoczona - zdziwiona - zwróciła swoją uwagę znów na Deirdre, przez chwilę patrząc. Doskonale dopasowani? - Od początku tak sądzisz? - zapytała przekrzywiając głowę, decydując się zadać pytanie, zbadać ten wątek z ciekawości zamiast odpowiadać od razu - wyznawać prawdę.
- Czy to miłe…? - zastanowiła się. - To jego obowiązek. - stwierdziła na początku. - Tak jak moim jest zadbanie o to, by nie poddawać się się zachowaniom, które mogłyby znacząco zagrozić mojemu bezpieczeństwu. Ale tak, w jakiś sposób to przyjemne, posiadać pewność, że zrobi wszystko by nie stało się mi nic złego. Przywilej, za który zapłacę możliwością swobodnego poruszania się, jeśli przyniesie spokój nie tylko jemu, ale i Tristanowi. - przesunęła spojrzenie znów w kierunku Deirdre. - Powiedziałam mu by znalazł sposób, by móc odnaleźć mnie w każdym momencie. Z jednej strony, podniesie to kwestię mojego bezpieczeństwa - z drugiej, zawsze będzie wiedział gdzie jestem. - nie będzie mogła go unikać, zaszyć się gdzieś poza wzrokiem. Jeśli nie da jej przestrzeni, nie będzie jej mieć. Godziła się na to wyjście świadomie.
- Yhym. - potwierdziła krótko mruknięciem, które nabyła mimowolnie przejmując je – kiedy przestawała się kontrolować – od własnego męża. Ruszając się ku niej by odebrać kielich dopiero po chwili.
- Wysepkę, może bardziej. Na tyle dużą, byś uwierzył że możesz na niej stanąć. - wyjaśniła spoglądając gdzieś przed siebie by się zastanowić. - Oh, teraz byliśmy tylko po to, by mi go pokazał. Muszę się zastanowić. Zebrać informacje, może ekspertyzy albo teorie badaczy skupiających się bardziej niż ja na zwierzętach morskich. - większość swojego czasu poświęciła smokom – ten ostatni, hipokampom, o krakenach czytała domyślając się, że kiedy Manannan w lipcu mówił, że chciałaby ją gdzieś zabrać chodziło właśnie o niego. Choć oczywiście – mogła się wtedy mylić. Przez chwilę patrzyła na Deirdre, kiedy ta stwierdziła, że mogła jej je przytoczyć, jeśli chciała. Mogła, oczywiście. - Postanowiłam nie opowiadać należących do niego historii – zbyt wielką sprawia mu radość kiedy może opowiedzieć je sam. Zresztą, powtarzane nigdy nie brzmią tak, jak te pozyskane z oryginalnych źródeł. Wiem jednak, że kraken nie zniszczył naszych statków, a mógłby to zrobić. Nie zaatakował nas też wczoraj. Choć żałuję, że nie mogłam zobaczyć go w całej okazałości, musi być imponujący. - zamyśliła się w końcu ruszając w kierunku jednego z brzegów niecki, wyciągając rękę po kielich, bez przesadnej wstydliwości wysuwając z wody. Nawykła do wzroku innych kobiet. Anitha widziała ją nie raz, kiedy pomagała przy kąpieli i ubieraniu, tak jak wiele innych służek. Napełniła jeden z kielichów, ale nad drugim jej dłoń zawisła przekręcając głowę by pozwolić Melisande skrzyżować ciemne tęczówki z tymi należącymi do Deirdre. Wargi rozchyliły się odrobinę mimowolnie kiedy zastanawiała się nad padającymi słowami a górna warga zadarła, krzywiąc obraz przykładnej damy. Odwróciła spojrzenie napełniając drugi z kielichów.
- Należy. - orzekła w końcu nie widząc powodów, dla których miałaby jej tego nie powiedzieć. Nie dzisiaj, kiedy alkohol zacierał granice a Deirdre była na tyle blisko jej brata, że nie zakładała że kiedykolwiek zwróci spojrzenie ku temu, co należy do niej. A Manannan posiadał władzę i zyskał ją dzięki własnym działaniom, nie zostałby kapitanem, gdyby tego nie zrobił. Nie miałby posłuchu wśród załogi, kuzynów, nestora. I nie znosił sprzeciwu, wiedziała, że irytuje go kiedy staje czasem odważnie na przeciw niego, ale nie zamierzała przestać wypowiadać na głos własnych myśli(oczywiście, tylko kiedy obok nie były innych, przy nich zdanie Manannana było jednym i ostatecznym) - Czasem bywa gentelmanem – kiedy oddawał jej kontrolę – w końcu, wiedziała, że bez jego zgody musiałaby podążać za jego gestem. Miał więcej siły a mimo to, pozwalał jej czasem prowadzić, poddawał jej ruchom, propozycjom, zasadom. Albo kiedy dotykał jej delikatnie, niemal jakby obawiał się zrobić jej krzywdę. - czasem nie - kiedy sam zaczynał ją tracić, nie panując nad gestem, przyciągając ją do siebie mocniej, łapiąc wyraźniej wyciągając z warg zduszone powietrze - czasem uda mi się go zaskoczyć - rozdrażnić, na chwilę wytrącić z równowagi. - a czasem doprowadza mnie do furii. - przyznała zgodnie z prawdą. Wtedy kiedy nie słuchał, kiedy z zamiarem łamał ustalone przez nią reguły. Zwróciła się w kierunku Deirdre, wyciągając rękę z kielichem ku niej, dostrzegając spojrzenie, którym przesuwała po jej ciele. - Obrócić się? - zapytała z żartobliwym rozbawieniem nie udając, że go nie zauważyła, wzroku sunącego po niej, chwilę później zanurzając się na nowo w ciepłej wodzie, odpychając nogą, żeby unieść się na wodzie do wcześniejszego miejsca. Uniosła brwi - bo wiem, nie było argumentem który ją satysfakcjonował bo na nic nie odpowiadał. Zamoczyła wargi w alkoholu, czując zabawne rozluźniające falowanie. Nie odejmując wzroku od swojej towarzyszki. Słuchając padających z jej zdań warg, odurzona, ale zaciekawiona. Mrużąc odrobinę oczy na wspomnienie Wenus.
- Powiedz mi zatem - czego pragną, co ich zaspokaja, motywuje, co burzy krew i zachwyca. - nakazała swoim zwyczajem niemal rzucając jej wyzwanie, jakby nie do końca wierząc, że naprawdę wiedziała to wszystko a jednocześnie, podświadomie już całkiem - bo alkohol odsuwał racjonalne myślenie mocniej - zamierzając uzyskać kolejne informacje które mogły jej pomóc. Kwestia Wenus majaczyła gdzieś obok - interesowała ją mniej, obijając się gdzieś dalej. Nie mogło w końcu Deirdre chodzić o restaurację. - Zdobyta? - podchwyciła więc to jedno słowo przekrzywiając głowę.
Westchnęła odrobinę, opierając się wygodniej o nieckę. Nie o tym, kto ośmieliłby się coś uczynić mówiła. A jedynie wskazywała na prosty fakt - że zarówno ją, jak i ciemnowłosą kobietę, było zabić jednakowo łatwo, kiedy nie posiadały różdżki w dłoni. Nie umniejszała jej magicznej siły - miała świadomość, że musiała być wysoka skoro docenił ją Czarny Pan. Ale i jej prawie nikt nie ośmieliłby się skręcić karku ze względu na pozycję, którą posiadała - choć w przypadku walki (w przeciwieństwie do Deirdre) była zdecydowanie o wiele słabsza. Mówiła, że pragnęła tylko czarodziejów zdolnych ją zabić i jak sądziła Melisande już teraz, chodzić musiało jej jedynie o siłę magiczną i możliwość zrobienia tego w trakcie walki. Tak przynajmniej podejrzewała. A może alkohol który w nich krążył choć rozluźniał to w tym temacie nie pozwalał im się porozumieć całkiem. To ograniczenie narzuciła sobie sama - dla własnego bezpieczeństwa, czy potrzeby poczucia, że znajduje się obok kogoś silniejszego? Nie miała pojęcia. Uniosła spojrzenie znad wina wraz z jej kolejnymi słowami milcząco lustrując ją spojrzeniem.
- Dlaczego miałby to zrobić? - zapytała jej, nie kwestionując tego że mógłby to zrobić. Prawdopodobnie by mógł, tylko czy chciał - albo jakie miałby mieć z tego korzyści? By zasłużyć na śmierć z jego dłoni musiałaby stracić jego względy, którymi cieszyła się teraz, albo doprowadzić do ślepej furii, tak wielkiej że uniósłby różdżkę na wpół świadom tego co czyni. - I to problem? - obie wypiły więcej, niż powinny, czy wypadało. Już jakiś czas temu poruszając się po rejonach, których nie zwiedzała wcześniej i choć stan upojenia powolnie rozmywał przestrzeń, to Melisande nie chciała jeszcze rezygnować z tego co dziś dostała. Co zyskała, pragnąc by ten dzień trwał jak najdłużej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 30.07.24 13:50, w całości zmieniany 1 raz
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Nie od początku - przyznała powoli, skoro już były pijane i swobodne, mogły pozwolić sobie na otwartość bliską plotkom. To na nich budowane były kobiece imperia, to dzięki nim przekazywano sobie cenne informacje i to one - tak pogardzane przez mężczyzn - przyczyniały się do budowy wielu sojuszy. - Travers wydawał mi się dla ciebie nieco zbyt dziki. Widziałam raczej u twego boku wymuskanego Notta, Parkinsona, może utalentowanego Fawleya. Kogoś o większym...uroku osobistym - wszak była różą, najpiękniejszym kwiatem; damą z rodu o głębokich tradycjach charyzmy i piękna. Damą specyficzną, owszem, z zacięciem do pracy przy smokach; dobrze więc, że trafiła do rodu rządzącego Norfolkiem, ten bardziej cenił wolność a znacznie mniej konwenanse. Deirdre nie czuła się w obowiązku dodawania ugrzecznionych zapewnień, oczywistym było, że ceni Manannana i uważa go za niezwykle wartościowego, nie musiała więc podkreślać swej sympatii. - Lecz z biegiem czasu uznaję wasz duet za wyjątkowo zgrany. Niewielu potencjalnych mężów pozwoliłby ci na tyle swobody - uniosła kielich wina w geście toastu, czując, że robi się jej coraz goręcej, a język rozluźnia się w niepokojący sposób. Rzadko kiedy pozwalała sobie na podobną rozpustę, lecz w towarzystwie Melisande czuła się niezwykle spokojnie. - Nawet chrząkasz jak on - dodała ciszej, śmiejąc się krótko; podobne mruknięcia nie pasowały do lady i miała nadzieję, że dawna lady Rosier nie korzysta z podobnych dźwięków na salonach, lecz w ich obecnej sytuacji uznawała wyrazy dźwiękonaśladowcze za potwierdzenie wyjątkowej więzi. Swobodnej, nienachalnej, pozwalającej rozmawiać w pełni szczerze, bez podążania sztywno wytyczonymi ścieżkami oficjalnych konwersacji dwóch wpływowych czarownic.
- Intrygujące. Czy wykażę się śmiałością prosząc o to, byście informowali mnie na bieżąco o postępach w waszych badaniach nad krakenem? - naprawdę zaciekawił jej temat tej bestii. Wielkiej jak wysepka, nieposkromionej, tajemniczej. Bała się magicznych stworzeń, lecz potrafiła docenić ich moc oraz potencjał. Zmrużyła oczy, słysząc dalsze wyjaśnienia Melisande. Lojalnej żony i powierniczki. Uśmiechnęła się lekko, rzadko kiedy wzruszały ją podobne drobne gesty, ale pozostawienie mężowi opowieści o własnych dokonaniach uznała za niemal rozczulające. - A więc w wolnej chwili zwrócę się do Manannana z tą prośbą - skinęła głową, nie zamierzając naciskać. Arystokratka miała rację, ciekawiej będzie usłyszeć historię o morskim potworze z ust kogoś, kto niemal narodził się wśród fal, znając sekrety i melodię ich pochodzenia.
Zwłaszcza po dzisiejszym gorącym spotkaniu z lady Travers, rzucającym nieco nowe światło na sylwetkę żeglarza. Należał do wyjątkowego grona - nie, żeby ją to zaskoczyło, ludzie związani z nieposkromionym żywiołem wody musieli mieć w sobie nutę szaleństwa i okrucieństwa. Intymny obraz Manannana, odmalowany krótkimi, choć mówiącymi naprawdę wiele, słowami Melisy, pozwalał zabrnąć wyobraźni naprawdę daleko. Tworząc zarysy intrygującej małżeńskiej relacji. Godnej pozazdroszczenia? Chyba nie; Mericourt za bardzo ceniła nieprzewidywalność i skrajność, niemożliwą do osiągnięcia w spektrum prawnie i magicznie usankcjonowanego związku. - Brzmi jak przepis na idealną równowagę - podsumowała więc tylko, szczerze: to, że ona zapewne pragnęłąby więcej nie miało tu żadnego znaczenia. Dynamika między Rosierówną a Traversem zasługiwała na poklask - i uwagę, lecz tą ostatnią przyciągała raczej półnagość czarownicy. Wdzięcznie wypełniającej puchar do pełna, nieskrępowanej obnażeniem, śmiałej i rozbawionej. Brakowało jej chyba takich powierniczek; towarzyszek wypełnionych winem wieczorów. Nie śmiałaby werbalnie porównywać Melisande do wąskiego grona zaufanych kapłanek w Wenus, ale ostatni raz tak dobrze bawiła się właśnie w ich gronie.
- Jeśli zechcesz - odparła leniwie, dwuznacznie; mogła się odwrócić, by ukryć nagą pierś - ale i po to, by zaprezentować wąską linię talii przechodzącą w krągłość pośladków. Potrafiła docenić kobiece piękno, lecz nie spoglądała na Melisande męskim, drapieżnym wzrokiem; była siostrą Tristana, znajdowała się więc poza zasięgiem jej spojrzenia, wypaczonego zbyt intensywnym towarzystwem mężczyzn. Nawet pod wpływem alkoholu, otwierającego serce i język na zbyt intensywną szczerość.
- Za taką wiedzę słono się płaci - znów się zaśmiała, cicho, melodyjnie, choć w tym tonie wybrzmiewała raczej gorycz niż szczere rozbawienie. Nie mówiła o galeonach, a o krwi, łzach i pocie. Upokorzeniu, obrzydzeniu i bólu. Wszystkich tych makiawelicznych triadach, odciskających na niej szkarłatne piętno. - I jesteś na nią zbyt mądra. Zbyt dobrze urodzona. Zbyt pewna siebie. Zbyt silna. Nie potrzebujesz jej - dodała bez zazdrości; Melisande nie musiała zniżać się do tych sztuczek, dławić się i krztusić, zagryzać usta z bólu, by zarobić na swoje utrzymanie, zaspokajając najskrytsze pragnienia mężczyzn. Ten jedyny, jej przeznaczony, nie mógł wymagać podobnych bezeceństw - była więc bezpieczna. Mogąc skupić się na rozwoju, na pasjach, na celebracji małżeńskiej miłości: nie na zdzieraniu kolan i krtani, byleby wyżebrać choć odrobinę władzy. - Pracowałam tam, kiedyś. W poprzednim życiu - słowa wypowiadała z trudem, nieco chaotycznie. Woda kołysała się na równi z jej wzrokiem; musiała przymknąć oczy, gorąc łaźni nie sprzyjał trzeźwieniu. Nikomu nie zdradzała tego sekretu, nosiła go tuż przy sercu, niczym kamień węgielny nowej siebie - ściągający ją stopniowo na dno. Nie potrafiła się go pozbyć, ciągle mieszał w jej życiu; wyrzucenie z siebie choćby okruchów pozwalało odetchnąć głębiej, lecz czy naprawdę chciała to robić? Nie, nie powinna; zacisnęła usta, opierając głowę o krawędź basenu, ciągle z zaciśniętymi powiekami. Jakby nie chciała widzieć reakcji Melisande na te szarpane, nie do końca zrozumiałe słowa.
- Bywa nieprzewidywalny. I dalej ma mnie tylko za szaloną kurwę. Nieważne, co osiągnęłam. Jest gorszy od Parkinsona, choć sądziłam, że to niemożliwe - tym razem chichot wymykający się z jej ust brzmiał już całkowicie goryczą i skrajnością; pijacką, nieprzyjemną. Ten dźwięk względnie ją otrzeźwił. Nie powinna pozwalać sobie na aż taką swobodę, obnażała zbyt wiele intymnych kwestii i choć na pewno były w tym wilgotnym pomieszczeniu same, to przecież i wobec Melisande pragnęła zachować opanowanie i klasę. Nie zdradzając się z żalem, poczuciem niedopasowania i duchami ciągle nawiedzającej ją przeszłości. Powieki zatrzepotały, krople pofrunęły z rzęs a Deirdre stanęła chwiejnie na dnie basenu, odkładając kielich na lśniące od wilgoci płytki. Czarne włosy oblepiały ją niczym przedziwnie rozlany czarny szlam, część przesłaniała pierś, część twarz, ale nie poprawiała ich. - Tak. Nie lubię tracić kontroli - odetchnęła głęboko; nie powinna mówić tych wszystkich rzeczy, ale miała nadzieję, że szybko rozmiją się w alkoholowym szaleństwie. Nic tak nie niszczyło wspomnień jak mocny trunek. - Wybacz, zapomnij, że cokolwiek mówiłam - dodała, znów po angielsku, próbując skierować się w stronę schodków, prowadzących do wyjścia z głębokiej części niecki. - Strasznie tu gorąco - potrzebowała się ochłodzić, uspokoić, ustabilizować. Zmęczenie jej nie służyło, a mocne wino tylko nadwyrężało resztki sił. Potrzebowała odpoczynku: zanim powie coś więcej, coś, co może okazać się w niepowołanych rękach orężem.
- Intrygujące. Czy wykażę się śmiałością prosząc o to, byście informowali mnie na bieżąco o postępach w waszych badaniach nad krakenem? - naprawdę zaciekawił jej temat tej bestii. Wielkiej jak wysepka, nieposkromionej, tajemniczej. Bała się magicznych stworzeń, lecz potrafiła docenić ich moc oraz potencjał. Zmrużyła oczy, słysząc dalsze wyjaśnienia Melisande. Lojalnej żony i powierniczki. Uśmiechnęła się lekko, rzadko kiedy wzruszały ją podobne drobne gesty, ale pozostawienie mężowi opowieści o własnych dokonaniach uznała za niemal rozczulające. - A więc w wolnej chwili zwrócę się do Manannana z tą prośbą - skinęła głową, nie zamierzając naciskać. Arystokratka miała rację, ciekawiej będzie usłyszeć historię o morskim potworze z ust kogoś, kto niemal narodził się wśród fal, znając sekrety i melodię ich pochodzenia.
Zwłaszcza po dzisiejszym gorącym spotkaniu z lady Travers, rzucającym nieco nowe światło na sylwetkę żeglarza. Należał do wyjątkowego grona - nie, żeby ją to zaskoczyło, ludzie związani z nieposkromionym żywiołem wody musieli mieć w sobie nutę szaleństwa i okrucieństwa. Intymny obraz Manannana, odmalowany krótkimi, choć mówiącymi naprawdę wiele, słowami Melisy, pozwalał zabrnąć wyobraźni naprawdę daleko. Tworząc zarysy intrygującej małżeńskiej relacji. Godnej pozazdroszczenia? Chyba nie; Mericourt za bardzo ceniła nieprzewidywalność i skrajność, niemożliwą do osiągnięcia w spektrum prawnie i magicznie usankcjonowanego związku. - Brzmi jak przepis na idealną równowagę - podsumowała więc tylko, szczerze: to, że ona zapewne pragnęłąby więcej nie miało tu żadnego znaczenia. Dynamika między Rosierówną a Traversem zasługiwała na poklask - i uwagę, lecz tą ostatnią przyciągała raczej półnagość czarownicy. Wdzięcznie wypełniającej puchar do pełna, nieskrępowanej obnażeniem, śmiałej i rozbawionej. Brakowało jej chyba takich powierniczek; towarzyszek wypełnionych winem wieczorów. Nie śmiałaby werbalnie porównywać Melisande do wąskiego grona zaufanych kapłanek w Wenus, ale ostatni raz tak dobrze bawiła się właśnie w ich gronie.
- Jeśli zechcesz - odparła leniwie, dwuznacznie; mogła się odwrócić, by ukryć nagą pierś - ale i po to, by zaprezentować wąską linię talii przechodzącą w krągłość pośladków. Potrafiła docenić kobiece piękno, lecz nie spoglądała na Melisande męskim, drapieżnym wzrokiem; była siostrą Tristana, znajdowała się więc poza zasięgiem jej spojrzenia, wypaczonego zbyt intensywnym towarzystwem mężczyzn. Nawet pod wpływem alkoholu, otwierającego serce i język na zbyt intensywną szczerość.
- Za taką wiedzę słono się płaci - znów się zaśmiała, cicho, melodyjnie, choć w tym tonie wybrzmiewała raczej gorycz niż szczere rozbawienie. Nie mówiła o galeonach, a o krwi, łzach i pocie. Upokorzeniu, obrzydzeniu i bólu. Wszystkich tych makiawelicznych triadach, odciskających na niej szkarłatne piętno. - I jesteś na nią zbyt mądra. Zbyt dobrze urodzona. Zbyt pewna siebie. Zbyt silna. Nie potrzebujesz jej - dodała bez zazdrości; Melisande nie musiała zniżać się do tych sztuczek, dławić się i krztusić, zagryzać usta z bólu, by zarobić na swoje utrzymanie, zaspokajając najskrytsze pragnienia mężczyzn. Ten jedyny, jej przeznaczony, nie mógł wymagać podobnych bezeceństw - była więc bezpieczna. Mogąc skupić się na rozwoju, na pasjach, na celebracji małżeńskiej miłości: nie na zdzieraniu kolan i krtani, byleby wyżebrać choć odrobinę władzy. - Pracowałam tam, kiedyś. W poprzednim życiu - słowa wypowiadała z trudem, nieco chaotycznie. Woda kołysała się na równi z jej wzrokiem; musiała przymknąć oczy, gorąc łaźni nie sprzyjał trzeźwieniu. Nikomu nie zdradzała tego sekretu, nosiła go tuż przy sercu, niczym kamień węgielny nowej siebie - ściągający ją stopniowo na dno. Nie potrafiła się go pozbyć, ciągle mieszał w jej życiu; wyrzucenie z siebie choćby okruchów pozwalało odetchnąć głębiej, lecz czy naprawdę chciała to robić? Nie, nie powinna; zacisnęła usta, opierając głowę o krawędź basenu, ciągle z zaciśniętymi powiekami. Jakby nie chciała widzieć reakcji Melisande na te szarpane, nie do końca zrozumiałe słowa.
- Bywa nieprzewidywalny. I dalej ma mnie tylko za szaloną kurwę. Nieważne, co osiągnęłam. Jest gorszy od Parkinsona, choć sądziłam, że to niemożliwe - tym razem chichot wymykający się z jej ust brzmiał już całkowicie goryczą i skrajnością; pijacką, nieprzyjemną. Ten dźwięk względnie ją otrzeźwił. Nie powinna pozwalać sobie na aż taką swobodę, obnażała zbyt wiele intymnych kwestii i choć na pewno były w tym wilgotnym pomieszczeniu same, to przecież i wobec Melisande pragnęła zachować opanowanie i klasę. Nie zdradzając się z żalem, poczuciem niedopasowania i duchami ciągle nawiedzającej ją przeszłości. Powieki zatrzepotały, krople pofrunęły z rzęs a Deirdre stanęła chwiejnie na dnie basenu, odkładając kielich na lśniące od wilgoci płytki. Czarne włosy oblepiały ją niczym przedziwnie rozlany czarny szlam, część przesłaniała pierś, część twarz, ale nie poprawiała ich. - Tak. Nie lubię tracić kontroli - odetchnęła głęboko; nie powinna mówić tych wszystkich rzeczy, ale miała nadzieję, że szybko rozmiją się w alkoholowym szaleństwie. Nic tak nie niszczyło wspomnień jak mocny trunek. - Wybacz, zapomnij, że cokolwiek mówiłam - dodała, znów po angielsku, próbując skierować się w stronę schodków, prowadzących do wyjścia z głębokiej części niecki. - Strasznie tu gorąco - potrzebowała się ochłodzić, uspokoić, ustabilizować. Zmęczenie jej nie służyło, a mocne wino tylko nadwyrężało resztki sił. Potrzebowała odpoczynku: zanim powie coś więcej, coś, co może okazać się w niepowołanych rękach orężem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wpatrywała się z zastanowieniem kiedy Deirdre przyznała, że jej myśli z początku wyglądały inaczej. Kącik ust drgnął kiedy określiła go dzikim - bez większej emocji przyjmując wymieniane rody, choć tylko w jednym z nich, przez chwile sądziła że może się znaleźć. Większość była dość… rozczarowująca, skupiona na rzeczach, których tak nie ceniła z pewnością z lordami posiadającymi urok osobisty, ale czy nie nudnymi? Nie wszystkimi - rzecz jasna - ale osobiście, prędzej widziała się z kimś o renomie bestii niźli ugłaskanym paniczykiem podatnym na wpływy. W końcu to one, przyciągały ją do siebie, wabiły kiedy pragnęła je odkryć i zrozumieć.
- Żaden z nich nie posiadał tego, co mają Traversi. Tristan nie chciał dla mnie nigdy wymuskanego paniczyka niezdolnego mnie obronić. A dzikość mojego męża przynajmniej szybko mnie nie znudzi. - podsumowała finalnie, rozciągając wargi w rozbawionym uśmiechu. Była tutaj żeby zabezpieczyć dobro jej własnej rodziny - ich małżeństwo nie było niczym więcej jak transakcją, aktem zawiązania sojuszu, potrzeby obu rodów. Swobody? Jej brwi uniosły się na krótką chwilę nim opadły. Jej swoboda - przynajmniej początkowa - wynikała z całkowitego braku zainteresowania Manannana. Odwiedzał jej komnaty by dopełnić obowiązku, a potem znikał, w końcu na miesiące zapominając o niej całkiem, póki nie przypomniała mu o tym, jak powinien ją traktować. Uniosła brwi odrobinę wyżej, by zaraz westchnąć z rezygnacją. - Fatalny nawyk. - orzekła wywracając oczami, spoglądając na sufit nad ich głowami. Na szczęście była w stanie nad nim panować, ten pojawiał się w chwili rozluźnienia, na osobności, najczęściej w towarzystwie Manannana.
- Wykażesz. - potwierdziła potakując lekko głową. Nie odpowiadając od razu wypełnienia prośby, mimowolnie unosząc kąciki warg ku górze wznosząc też brwi. - Nie sądziłam, że zainteresuje cię to na tyle. - przyznała ze spokojem. Nie musiała właściwie niczego potwierdzać, wątpiła by Manannan ukrywał informacje przed śmierciożercami, swoją pozycją odpowiedzi mogli na nich wymusić. - Nie pożałujesz. - zapewniła, potakując krótko głową z niegasnącym uśmiechem. Zaczynała lubić jego historię, a może zapał i radość którą odnajdował kiedy mógł opowiedzieć jedną z nich. Choć z biegiem czasu dostrzegała, że niektóre opowiadane ponownie zmieniały się w konstrukcji zdarzeń, jasno mówiąc jej o momentach w których jej mąż przekłamywał ją albo coś do niej dodawał.
- Dopóki jedno nie przechyli szali mocniej. - zaśmiała się opierając szyję o nieckę, przymykając w leniwym zadowoleniu na chwilę oczy. Wino rozgrzewało ją przyjemnie, spełnienie oplatało, szumiało w głowie łagodnie i podstępnie. Podniosła się jednak, by nalać trunku do obu pucharów. Nie próbując zakrywać ciała, pracowała nad nim od lat, nie musiała zasłaniać go przed Deirdre. Jeśli chcesz zafalowało między nimi, wzięła puchary w obie ręce, wykonując krótki piruet, ręce wznosząc ku górze, nim zatrzymała się przed Deridre, pochylając się lekko by podać jej kielich z którego piła wcześniej. Zajmując miejsce na przeciw niej, unosząc brwi, kiedy wypadło stwierdzenie o cenie. Uniosła wino, mierząc uważnym spojrzeniem twarz Deirdre, kiedy śmiała się - pozornie lekko, melodyjnie, ale pod dźwiękami kryło się więcej, gorycz, może niezbyt słodkie wspomnienie.
Zbyt mądra na wiedzę? Jedna z jej brwi drgnęła mimowolnie. Przekręciła lekko głowę. Za dobrze urodzona. Zmrużyła oczy. Zbyt pewna siebie. Uniosła brodę. Zbyt silna. Nie znosiła, kiedy ktoś decydował za nią, o tym czego potrzebowała a czego nie. Wywróciła oczami, wzdychając odwracając tęczówki. Niech więc będzie, wątpiła by Deirdre miała w tej kwestii powiedzieć jej więcej - nie zdawała się chcieć. Westchnęła zwalniając ją z zawieszonego na egzotycznej twarzy wspomnienia.
- Nigdy nie wiesz, co może się przydać. - powiedziała, nonszalancko machając ręką z kielichem w ręku. Mogła kiedyś skorzystać z wiedzy na którą była za mądra, albo za dobrze urodzona, ale nie próbowała wykłócać się by powiedziała jej więcej, wracając do Deirdre tęczówkami kiedy przyznała, że pracowała tam wcześniej. Ale zamiast unieść w zaskoczeniu brwi zmrużyła oczy podciągając kącik ust do góry. Chowając uśmiech za kielichem z winem. - Tam się poznaliście? - ona i jej brat, pytała ale odpowiedź zdawała się jasna. Cóż - wargi rozciągnęły jej się mocniej - kto by się spodziewał że kiedyś skończy w jednej łaźni z byłą kurtyzaną. Trudno jednak było nie przyznać, że Deirdre potrafiła skorzystać z nadarzających się okazji, nawet jeśli to oznaczało że do dotarcia do pozycji którą miała dzisiaj wykorzystała jej brata.
- Wystarczy go nie denerwować. - orzekła pewna, że ma rację - ale nie poznała nigdy Tristana od strony od której poznała go kobieta naprzeciw niej. Głównie dlatego, że lojalnie przyjmowała jego wybory, pozwalał jej ze sobą rozmawiać, dyskutować nawet - ale finalnie zdanie którego się podejmował było ostatnim. Jeśli nie była w stanie go przekonać, nie było - przynajmniej w tamtym czasie - sensu działać przeciw niemu. Przekrzywiła głowę na bok ściągnięta padającym nazwiskiem. - Którego? - zapytała ciekawsko - znała ich całkiem sporą gromadkę. Ale wypadający śmiech i późniejsze stwierdzenia zdawało się kończyć rozmowę kiedy Deirdre chwytała się ostatnich resztek kontroli. - Któż nie, moja droga. - odpowiedziała rozkładając ręce na boki. Machnęła wolną ręką niezmiennie pozostając przy francuskim. - Usiądź. Odprowadzimy cię do pokoi. - obiecała samej wychodząc z wody. Lekko chwiejnie znajdując szlafroki, nim zawołała swoją służkę i kazała wezwać tą, która miała wspomóc ją podczas poranka wydała jej kilka poleceń. A potem złapała przyjaciółkę i powolnym - choć chwiejnym - krokiem poprowadziła w stronę przygotowanych dla niej na dziś sypialni wprowadzając do nich, rozpalając światła. - Widzimy się na śniadaniu, moja droga, o 9. Maddie pomoże ci rano. - zadbawszy o jej bezpieczeństwo ruszyła do własnych sypialni.
| ztx2
- Żaden z nich nie posiadał tego, co mają Traversi. Tristan nie chciał dla mnie nigdy wymuskanego paniczyka niezdolnego mnie obronić. A dzikość mojego męża przynajmniej szybko mnie nie znudzi. - podsumowała finalnie, rozciągając wargi w rozbawionym uśmiechu. Była tutaj żeby zabezpieczyć dobro jej własnej rodziny - ich małżeństwo nie było niczym więcej jak transakcją, aktem zawiązania sojuszu, potrzeby obu rodów. Swobody? Jej brwi uniosły się na krótką chwilę nim opadły. Jej swoboda - przynajmniej początkowa - wynikała z całkowitego braku zainteresowania Manannana. Odwiedzał jej komnaty by dopełnić obowiązku, a potem znikał, w końcu na miesiące zapominając o niej całkiem, póki nie przypomniała mu o tym, jak powinien ją traktować. Uniosła brwi odrobinę wyżej, by zaraz westchnąć z rezygnacją. - Fatalny nawyk. - orzekła wywracając oczami, spoglądając na sufit nad ich głowami. Na szczęście była w stanie nad nim panować, ten pojawiał się w chwili rozluźnienia, na osobności, najczęściej w towarzystwie Manannana.
- Wykażesz. - potwierdziła potakując lekko głową. Nie odpowiadając od razu wypełnienia prośby, mimowolnie unosząc kąciki warg ku górze wznosząc też brwi. - Nie sądziłam, że zainteresuje cię to na tyle. - przyznała ze spokojem. Nie musiała właściwie niczego potwierdzać, wątpiła by Manannan ukrywał informacje przed śmierciożercami, swoją pozycją odpowiedzi mogli na nich wymusić. - Nie pożałujesz. - zapewniła, potakując krótko głową z niegasnącym uśmiechem. Zaczynała lubić jego historię, a może zapał i radość którą odnajdował kiedy mógł opowiedzieć jedną z nich. Choć z biegiem czasu dostrzegała, że niektóre opowiadane ponownie zmieniały się w konstrukcji zdarzeń, jasno mówiąc jej o momentach w których jej mąż przekłamywał ją albo coś do niej dodawał.
- Dopóki jedno nie przechyli szali mocniej. - zaśmiała się opierając szyję o nieckę, przymykając w leniwym zadowoleniu na chwilę oczy. Wino rozgrzewało ją przyjemnie, spełnienie oplatało, szumiało w głowie łagodnie i podstępnie. Podniosła się jednak, by nalać trunku do obu pucharów. Nie próbując zakrywać ciała, pracowała nad nim od lat, nie musiała zasłaniać go przed Deirdre. Jeśli chcesz zafalowało między nimi, wzięła puchary w obie ręce, wykonując krótki piruet, ręce wznosząc ku górze, nim zatrzymała się przed Deridre, pochylając się lekko by podać jej kielich z którego piła wcześniej. Zajmując miejsce na przeciw niej, unosząc brwi, kiedy wypadło stwierdzenie o cenie. Uniosła wino, mierząc uważnym spojrzeniem twarz Deirdre, kiedy śmiała się - pozornie lekko, melodyjnie, ale pod dźwiękami kryło się więcej, gorycz, może niezbyt słodkie wspomnienie.
Zbyt mądra na wiedzę? Jedna z jej brwi drgnęła mimowolnie. Przekręciła lekko głowę. Za dobrze urodzona. Zmrużyła oczy. Zbyt pewna siebie. Uniosła brodę. Zbyt silna. Nie znosiła, kiedy ktoś decydował za nią, o tym czego potrzebowała a czego nie. Wywróciła oczami, wzdychając odwracając tęczówki. Niech więc będzie, wątpiła by Deirdre miała w tej kwestii powiedzieć jej więcej - nie zdawała się chcieć. Westchnęła zwalniając ją z zawieszonego na egzotycznej twarzy wspomnienia.
- Nigdy nie wiesz, co może się przydać. - powiedziała, nonszalancko machając ręką z kielichem w ręku. Mogła kiedyś skorzystać z wiedzy na którą była za mądra, albo za dobrze urodzona, ale nie próbowała wykłócać się by powiedziała jej więcej, wracając do Deirdre tęczówkami kiedy przyznała, że pracowała tam wcześniej. Ale zamiast unieść w zaskoczeniu brwi zmrużyła oczy podciągając kącik ust do góry. Chowając uśmiech za kielichem z winem. - Tam się poznaliście? - ona i jej brat, pytała ale odpowiedź zdawała się jasna. Cóż - wargi rozciągnęły jej się mocniej - kto by się spodziewał że kiedyś skończy w jednej łaźni z byłą kurtyzaną. Trudno jednak było nie przyznać, że Deirdre potrafiła skorzystać z nadarzających się okazji, nawet jeśli to oznaczało że do dotarcia do pozycji którą miała dzisiaj wykorzystała jej brata.
- Wystarczy go nie denerwować. - orzekła pewna, że ma rację - ale nie poznała nigdy Tristana od strony od której poznała go kobieta naprzeciw niej. Głównie dlatego, że lojalnie przyjmowała jego wybory, pozwalał jej ze sobą rozmawiać, dyskutować nawet - ale finalnie zdanie którego się podejmował było ostatnim. Jeśli nie była w stanie go przekonać, nie było - przynajmniej w tamtym czasie - sensu działać przeciw niemu. Przekrzywiła głowę na bok ściągnięta padającym nazwiskiem. - Którego? - zapytała ciekawsko - znała ich całkiem sporą gromadkę. Ale wypadający śmiech i późniejsze stwierdzenia zdawało się kończyć rozmowę kiedy Deirdre chwytała się ostatnich resztek kontroli. - Któż nie, moja droga. - odpowiedziała rozkładając ręce na boki. Machnęła wolną ręką niezmiennie pozostając przy francuskim. - Usiądź. Odprowadzimy cię do pokoi. - obiecała samej wychodząc z wody. Lekko chwiejnie znajdując szlafroki, nim zawołała swoją służkę i kazała wezwać tą, która miała wspomóc ją podczas poranka wydała jej kilka poleceń. A potem złapała przyjaciółkę i powolnym - choć chwiejnym - krokiem poprowadziła w stronę przygotowanych dla niej na dziś sypialni wprowadzając do nich, rozpalając światła. - Widzimy się na śniadaniu, moja droga, o 9. Maddie pomoże ci rano. - zadbawszy o jej bezpieczeństwo ruszyła do własnych sypialni.
| ztx2
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uzdrowisko Cliodny
Szybka odpowiedź