Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]05.10.23 22:09

Jadalnia

Używana na co dzień jadalnia, przeważnie okupowana przez wuja Llywelyn Traversa - ulubionym tematem jego opowieści jest wojna - choć każda historia zdaje się różnić od pierwszej zasłyszanej. Podczas biesiad w przerwach od wojennych wspomnień zdarza mu się porywać każdą lady do tańca - nie przeszkadza mu w nim drewniania noga. Nie on jeden bardziej preferuje mniejszą jadalnię, która - choć nie posiada przepychu Granatowej - zdaje się posiadać większą swobodę, bliższą wielu Traversom.

POSIŁKI:
Śniadania wydawane są od 8-11, obiady od 12-15, kolacje rozpoczynają się od godziny 16 i przeciągają się do późnych godzin wieczornych (a czasem i porannych) okupione przyniesionymi opowieściami.
Dodatkowo powroty po dłuższych podróżach zawsze okupione są celebracją podkreślającą radość z pomyślnego powrotu na rodzime ziemie. Biesiady pełne historii, opowieści, śpiewów - a czasem i tańców - potrafią trwać nawet dwie doby.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jadalnia [odnośnik]25.12.23 22:00
| 14 sierpnia

Ucieczka z Waltham była definicją chaosu; pozbawioną początku i końca mozaiką podejmowanych na poczekaniu decyzji, wędrówką zabarwioną kolorem ognistej łuny płonącej na tle nocnego nieba, raz po raz przecinanego smugami spadających na Londyn odłamków. Nie wiedział jeszcze, co właściwie się stało; prawda wydawała się zbyt nieprawdopodobna, by przyjąć ją bez protestów, nawet gdy ziemia raz po raz drżała pod ich stopami, kołysząc się niczym rozzłoszczony, zbudzony z drzemki olbrzym. Nie rozmyślał nad tym, skupiony wyłącznie na jednym zadaniu: na wydostaniu siebie i rodziny ze śmiercionośnej pułapki, na zapewnieniu wszystkim bezpieczeństwa. Wszystko inne mogło zaczekać, nauczył się tego na morzu; dopóki trwał sztorm, nie było sensu liczyć strat ani zastanawiać się nad kolejnym dniem. Dopóki jutro było niepewne, mogło równie dobrze nie istnieć.
Nie istnieć zdawał się też czas, bo kiedy wreszcie dotarli do Corbenic Castle – wypadając z jadalnianego kominka w chmurze szmaragdowozielonych płomieni – Manannan jednocześnie miał wrażenie, że od przerwanego pochodu minęły długie godziny, jak i nie potrafił w żaden sposób wskazać chronologii wydarzeń. Świeże wspomnienia zlały się w jego pamięci w wielokolorowy bohomaz, w którym jedyną stałą była zaciśnięta w jego ręce dłoń Melisande. Spojrzał na nią przelotnie, czując pod stopami pokrzepiającą twardość kamiennej posadzki, jakby chciał się upewnić, że wciąż była obok – ale nim zdążyłby się odezwać, rozproszył go panujący w pomieszczeniu chaos. Mimo że było już późno (musiało być grubo po północy), zamek nie spał; długi stół z ciemnego drewna wciąż był zastawiony, służba najwidoczniej nie zdążyła posprzątać po kolacji – zamiast tego przemykając w jedną i w drugą stronę w widocznym popłochu. Czy wieści z Waltham już tutaj dotarły? Musiały; zapewne nie byli pierwszymi uczestnikami festiwalu, którzy zdołali dotrzeć do Norfolku. To, że meteoryty spadły i tutaj, jeszcze nie przeszło Manannanowi przez myśl. – Klabaterniku! – zawołał, zatrzymując się na chwilę, czekając na pojawienie się domowego skrzata. Zjawił się niezawodnie, z charakterystycznym trzaskiem, od razu kłaniając się w pas. – Klabaterniku, poinformuj niezwłocznie mojego wuja, że powróciliśmy z Waltham. Czy nestor również już jest w zamku? – zapytał. Nie widział Koronosa w trakcie pochodu, ale wiedział, że brał udział w uroczystościach.
Skrzat pokiwał energicznie głową i wyglądało na to, że miał zamiar zniknąć – ale Manannan zatrzymał go ruchem dłoni. – Zaczekaj – powiedział szybko. – Zaraz potem dopilnuj, żeby służba przygotowała dla nas kąpiel, w naszych komnatach – rozkazał. Melisande potrzebowała odpoczynku, w pierwszej kolejności musieli jednak pozbyć się przeklętych pamiątek wieczoru: błota, oblepiającego wszystko pyłu. On też tego potrzebował; chociaż adrenalina skutecznie utrzymywała jego umysł w pełnej przytomności, to czuł już na barkach ciężar nawarstwiającego się zmęczenia. Wypity wcześniej tego dnia alkohol nie pomagał, był wykończony; a im mocniej ogarniało go wyczerpanie, tym silniej o uwagę dopominały się odpychane do tej pory myśli. Nie chciał jeszcze się nad tym pochylać: nad tym, że przepowiednia syreny właśnie się ziszczała, ani nad tym, jakie konsekwencje miała pociągnąć za sobą ta noc.
Gdy Klabaternik rozpłynął się w powietrzu, odwrócił się w stronę Melisande, po raz pierwszy od długiego czasu odnajdując chwilę na złapanie oddechu – i na przyjrzenie się jej uważniej. Wieczór musiał być dla niej koszmarem, z pewnością bardziej niż dla niego. – W porządku? Jak się czujesz? – zapytał. Wiedział, że nie była ranna, ale nerwowa ucieczka musiała się jakoś na niej odcisnąć.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Jadalnia [odnośnik]26.12.23 1:55
Nie pytała, nie poddała pod wątpliwość żadnej decyzji którą podjął kiedy prowadził ich dalej z dala od szlaku w dźwiękach dzwoniącego chaosu i lamentów wokół, świata, który płonął. Nie oponowała, składając się w jego rękę. Z ufnością? Czy zdeprymowana własną użytecznością nie potrafiła pozbierać się szybciej nadal pozostając myślami w tym co zawiodło. A może nie co - a jak i dlaczego.
W porządku? Abstrakcyjne pytanie. Wiedziała że pytał o nią a mimo to jej usta rozchyliły się łagodnie nie wypuszczając z siebie żadnej odpowiedzi. Nic nie było przecież w porządku - trzymała się jakoś, choć wiedziała, że jest u kresu własnej wytrzymałości. Jak się czuła? Brwi zmarszczył się odrobinę. Spędziła by długie godziny próbując ubrać słowa w zdania zdecydowanie zbyt długie. Ciemne tęczówki przesunęły się po zastawionym stole i wokół. Nadal była oszołomiona. Zmęczona. Od upadku bolał ją bok. Brudna - z pewnością nie prezentowała się najlepiej. Ale najmocniej obejmowała ja obawa i rozczarowanie, dlatego chowając się za skupieniem na celu na dotarciu do domu na dostarczeniu do rodzinnego siostry unikała jego spojrzenia i rozmów potulnie wędrując wyznaczonym szlakiem. Ale teraz stał przed nią i wiedziała, że naprawdę na nią spoglądał. A mimo rozciągającego się w nieskończoność czasu nadal czuła niezrozumienie, skonfundowanie, zawód sama sobą i złość. I strach, strach który nadal zaciskał się mocno wokół dudniącego w jej uszach serca. To biło wyraźnie i głośno.
- Nic mi nie jest. - nie była pewna ile czasu minęło od kiedy odezwała się do niego ostatnio. Potakiwała, albo trwała ze słowem dla Imogen i Vivienne choć zapytana nie byłaby w stanie powtórzyć co za mantry przekazywała im na szlaku. Tak jak nie wiedziała czy puściła go wcześniej choć na chwilę czy zrobiła to dopiero teraz kiedy jasne jak niebo tęczówki zawisły na niej. W końcu uniosła wzrok krzyżując spojrzenie z tym należącym do Manannana, dźwignęła kącik ust w niemal ironicznym grymasie. Otworzyła wargi chcąc coś powiedzieć ale nic sensownego nie przyszło jej do głowy. Wiedziała że mówił coś do skrzata ale puściła to mimo uszu. Przesunęła jedną nogę w tył chcąc się cofnąć ale zanim to zrobiła zafalowała przesuwając ciało w tył, przód, finalnie cofając się o krok. Odwróciła spojrzenie. Zawiesiła je na wyjściu z jadalni znów marszcząc brwi. Dłoń mimowolnie uniosła się, kiedy przesunęła ręką by palcami kilka razy pociągnąć płatek ucha. Czuła niewygodne wiercące się w niej poczucie niezrozumienia. Musiała zrozumieć. Jak abstrakcyjne nie zdawałoby się to teraz.
- Będę w bibliotece. - orzekła bez grama zwątpienia że to właśnie tam teraz powinna się udać. Choć odrobinie nieobecnie. Ciało zareagowało na życzenie pani, stawiając pierwsze kroki w stronę wyjścia. Mimo nieodpowiedniej prezencji i zmęczenia osiadającego coraz ciężej na ramionach. Pomimo całego stresu który odbijał się na jej twarzy. A może chciała po prostu uciec zanim Manannan ukaże ja za to, czego się dopuściła i jaka była nie chcąc dziś o tym myśleć. Próbując odsunąć natrętne wnioski skupiając się - a może zatracając - w pozornie logicznym działaniu. To nie tak, że uważała że nie powinien albo że nie zasługiwała, nie była pewna jednak czy da radę zmierzyć się z tym dzisiaj. A co najważniejsze chciała zostać sama. Móc na chwilę się zapaść nie musząc unosić brody i z pozorną odwaga dodawać otuchy młodszym od siebie. Bo - choć niechciana - prawda była taka, że dzisiejszego wieczoru się bała. Przerażenie złapało ja w szpony, a krótka chwila która szarpnęła jej duszą choć nie okazała się prawdą uzmysłowiła jej coś innego. Zależność którą mu obiecała niejako ale i słabość która trącała. Kontrola wysunęła jej się z dłoni dzisiaj więcej niż raz. W bibliotece była królową. W bibliotece mogła też być sobą. Pozbierać się nim stawi znów światu czoło, jej komnaty były zbyt blisko tych jego ale nawet nie zauważała tego że nie wybrała ich jako swój cel bo nie chciała by oglądał ją taką. Dziś to ona widziała, ale nie patrzyła. Nie widziała niczego poza obraną Oazą. A może nie chciała dostrzec. Na usta przecież cisnęło jej się to samo pytanie składające się w troskę o to w jakim był stanie. Czemu nie opuściło jej warg? Przez upór, czy strach? - Nie czekaj za mną. - uczucia mieszały się w niej niewygodnie i chaotycznie. Niejasne myśli mieszały z pewnościami. Potrzebowała wyciszenia, miejsca w którym dokona swoistego upadku by później zabrać myśli i powrócić znów do siebie. Obrany cel, miał jej przecież na to pozwolić.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Jadalnia [odnośnik]26.12.23 9:05
On też się bał. Lodowaty strach rozpychał się pod rozciągniętą do granic możliwości warstewką opanowania, wzmocnioną co prawda przez krążącą w żyłach adrenalinę, ale z każdą chwilą coraz cieńszą, bardziej wiotką. Drażniące skórę napięcie szarpało za krawędzie głosek, nawet gdy gesty pozostawały spokojne; na statku nauczył się, jak okiełznać panikę, jak zignorować jej ostre, zaciskające się na gardle szpony – choć nie był pewien, czy którykolwiek ze sztormów przeraził go tak, jak to, co wydarzyło się tego wieczoru w Waltham. Istniały dwie kategorie rzeczy i zjawisk, których bał się najbardziej – to, czego nie rozumiał, i to, czego nie był w stanie kontrolować – a trzęsienie ziemi i deszcz meteorytów stanowiły festiwal ich obu. No i były jeszcze szepty; kakofonia słów tłoczących się u podstawy jego czaszki, echo istnień, wśród których spodziewał się odnaleźć odpowiedzi na mnożące się pytania – a otrzymał jedynie więcej niewiadomych. Teraz, stojąc w zamkowej jadalni, już ich nie słyszał, choć ich wspomnienie tańczyło na powierzchni pamięci, blednąc stopniowo – tak samo, jak blakły skierowane prosto ku niemu oczy cienistego wilka.
Odepchnął je od siebie, nie mogąc pozwolić sobie na rozproszenie, na słabość; nie tego od niego oczekiwano, ani teraz – ani w ciągu najbliższych tygodni, bo wiedział już, przeczuwał, że konsekwencje dzisiejszej nocy nie znikną wraz z nastaniem poranka. Wprost przeciwnie, to z jego nadejściem będzie musiał się z nimi zmierzyć, za kilka godzin, jeszcze nie w tej chwili; w tej chwili chciał odpocząć – i upewnić się, że to samo zrobi Melisande. – Nie o to pytałem – wytknął jej cicho, tonem nietypowo dla siebie łagodnym. Widział, że nie była ranna, a przynajmniej: nie poważnie, ale nie mógł nie zauważyć też wymalowanych na bladej twarzy emocji, uczuć, których nie były w stanie ukryć błotniste smugi. Niepewność ruchów również była czymś nowym, nachylił się nieco, gdy uciekła od niego wzrokiem – zupełnie nieświadomy potknięć, które sobie wyrzucała. Nie był na nią zły, nerwowa ucieczka z rozpadającego się pochodu zlała się w jego pamięci w niewyraźną smugę zdarzeń, których nie miał jeszcze czasu rozłożyć na czynniki pierwsze. Wszyscy popełnili tam błędy, wiedzeni przede wszystkim instynktem; nie mógł oczekiwać od żony chłodnej i trafnej reakcji, zwłaszcza, gdy sam potrzebował zbyt wiele czasu, żeby obrać właściwą ścieżkę.
Słowa o bibliotece dotarły do niego z opóźnieniem, zbyt abstrakcyjne, by przeniknąć do świadomości od razu; nim je zrozumiał, Melisande zdążyła zrobić już kilka kroków w stronę drzwi. – Co? – wyrwało mu się, czy nie słyszała, co właśnie powiedział do skrzata? Zreflektował się szybko, ruszając za żoną, zrównując się z nią na wysokości drzwi. – W bibliotece? Po co? – zapytał; irytacja rozpierzchła się po zmęczonym ciele bez trudu, nie zaczekał na odpowiedź, zamiast tego wyciągając rękę i zaciskając dłoń na ramieniu Melisande, tuż powyżej łokcia. Nie czekaj za mną?Stój – zażądał, uderzając w głośniejsze tony. Pociągnął ją ku sobie, próbując ją zmusić, żeby obróciła się w jego stronę. Drugą ręką sięgnął jej twarzy, z tym samym dokładnie zamiarem – chciał, żeby na niego spojrzała, zapominając na chwilę o myśli, która z niezrozumiałego dla Manannana powodu pchała ją w stronę ksiąg. Musiała być w szoku, dlatego nie zachowywała się racjonalnie. – Zostaw to teraz. To może zaczekać – powiedział, nie mając zielonego pojęcia, czym właściwie było to. Nie przyszło mu do głowy, że Melisande pragnęła rozwikłać zagadkę spadającej z nieba gwiazdy, nie wierzył, że odpowiedź mogła kryć się w rodowych zbiorach, w jakichkolwiek zbiorach; gdyby tak było, z pewnością zostaliby ostrzeżeni – ktoś rozpoznałby w wiszącej nad nimi przez długie tygodnie komecie zwiastun tego, co miało nieuchronnie nadejść. – Musisz odpocząć. Zjeść coś – wyjaśnił rozsądnie, z opóźnieniem orientując się, że był głodny; pochód rozpadł się zanim dotarli na czekającą na polanie kolację, a teraz, gdy minęło pierwsze zagrożenie, spychane do tej pory na drugi plan potrzeby zaczynały dawać o sobie znać. – Klabaterniku – podjął, znów wzywając skrzata, który po paru sekundach posłusznie pojawił się przed nim – dopilnuj, żeby przyniesiono dam do komnat również kolację. I gorącą herbatę z rumem – polecił. Najchętniej wypiłby od razu całą butelkę, ale wiedział, że nie mógł; spodziewał się, że nestor zbierze ich wszystkich z samego rana, i że będzie potrzebował wsparcia zarówno jego, jak i jego kuzynów. Spodziewał się też innego wezwania, zawieszenie broni dobiegło wszak końca – a Londyn, płonący i osłabiony, mógł stać się celem ich wrogów, wieści o spadających na miasto odłamkach z pewnością już teraz rozpierzchały się po kraju.
Manannan nie wiedział jeszcze – nie wyobrażał sobie – że płonęła nie tylko stolica; nie wiedział, że jeden z meteorytów uderzył w ten sam zamek, w którym się właśnie schronił, ani że uszkodzona konstrukcja w niedługim czasie stanie się problemem; nie miał pojęcia o tym, że w jednej z wiosek na południu wybuchał właśnie pożar, który miał pochłonąć życia wszystkich jej mieszkańców – ani że ranek odsłoni przed nim Norfolk trudny do rozpoznania. Póki co skupiał się wyłącznie na chwili obecnej, ograniczając swoje zainteresowanie do wnętrza Corbenic Castle – i do stojacej przed nim Melisande.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Jadalnia [odnośnik]26.12.23 12:07
Nie o to pytał? Ciemne brwi uniosły się trochę wyżej. Może nie o to, ale co właściwie Manannan spodziewał się usłyszeć? Nie zastanawiała się nad tym. Nie chciała odpowiedzieć dokładniej na to pytanie, bo kazałoby jej to zastanowić się nad chaosem, który rozgrywał się wewnątrz niej. A na to, dzisiaj, nie miała ochoty.
- Dobrze. - odpowiedziała mu więc. - Czuję się dobrze. - skłamała bez mrugnięcia okiem. Ile razy to mówiła. W ilu sytuacjach zdusiła rodzącą się wewnątrz irytację potakując matce? Teraz nie musiała, nie próbowała, ta odbiła się w jej spojrzeniu które na chwilę nabrało na ostrości. Pewnie wiedział że kłamie, nie była pewna, czy nadal drżała, czy może jedynie roztrzęsiona była w środku. Wiedziała, że wykorzystywała ostatnie resztki sił na utrzymanie się w pionie i zachowanie w miarę trzeźwej myśli - a jednak niegasnąca potrzeba zrodzona w momencie w którym obrała złe zaklęcia nie odchodziła od niej.
Musiała go zaskoczyć - pewnie dlatego zdążyła odejść kawałek niż z ust jej męża wydobyło się krótkie pytanie. Nie zatrzymała się jednak wiedziona bardziej myślą - czy instynktem? - by zejść mu z oczu i zadbać o siebie - choć dla innych abstrakcyjnym mógł wydawać się jej własny sposób. Nie wnikała w to, nie rozkładała na czynniki pierwsze, coraz mocniej czuła jedno - musiała znaleźć się w bibliotece.
Nie odpowiedziała. Ani na pierwsze owinięte pytajnikiem słowo, ani na te pojawiające się zaraz za nim, patrząc przed siebie pokonywała kolejne kroki wyrzucając jedynie krótkie stwierdzenie - informację, bo przecież nie obietnicę. Wróci, ale nie wiedziała jak wiele jej to zajmie. Dopiero kolejne głośniej formujące się zgłoski i świadomość że znów był obok drgnęły jej ciałem w końcu posłusznie zatrzymując wędrówkę. Zacisnęła dłonie w pięści spinając ramiona, nie odwracając jednak wzroku. Nie poddając się całkiem gestom, co musiało być wyczuwalne kiedy sięgnął po nią ręką obracając w swoją stronę jej ciało. Nie szarpała się z nim, pozwalając na to - a może wiedziała po prostu że w ten walce nie miała szans na wygraną. Twarz pozostawała jednak zwrócona w stronę w którą szła, wargi zaciśnięte w wąską kreskę a brwi zmarszczone w zamyśleniu. Przynajmniej do czasu w której po nią nie sięgnął obracając ku sobie. Więc zerknęła na niego zmrużonymi oczami w milczącym oczekiwaniu aż pozwoli jej wznowić drogę. Przestąpiła z nogi na nogę, zerkając na zaciśnięta na ramieniu rękę, by później unieść znów tęczówki.
- Nie może. - nie zgodziła się z nim, wypuszczając cicho drżące stwierdzenie spomiędzy zaciśniętych warg. Manannan nie wiedział - nie mógł przecież - że w bibliotece nie tylko potrzebowała znaleźć odpowiedzi ale i siebie - a może kontrolę, która wymknęła jej się z dłoni. Nie mógł się domyślać, że z każdą chwilą czuła jak niewidzialne nici, które utrzymywały ją w pionie coraz mocniej rozluźniają wokół niej swój uścisk. Nie wiedział, że uciekła też przed nim nie chcąc by widział ją w tej formie - frustracji, niepewności, złości. Kiedy pod dłońmi wibrowała coraz mocniej potrzeba by wyładować na czymś swoją złość. Na czymkolwiek. O tym, ile razy Anitha zbierała i układała rzeczy kiedy ta zawładnęła nią całkiem. Strach mieszał się ze złością. Złość z potrzebą zrozumienia. Działania. A to wszystko spychało na dalszy tor inne rzeczy - ważne, a teraz jakby niewiele znaczące. Pociągnęła za rękę, chcąc się oswobodzić. Na niej skupiając uwagę. Ale gest zamarł w połowie wraz z sensem jego kolejnych słów. A może ich brzmieniem, które uniosło brwi Melisande ku górze w chwilowym zmęczonym zaskoczeniu. Nic nie rozumiał. Nic nie pojmował. Nie było czasu na odpoczynek, a ona nie była w stanie odpocząć nie mając odpowiedzi na najprostsze pytania - na swoje własne słabości. Temat komety nawet nie leżał w okolicy jej zainteresowań dzisiaj. Choć nie był od nich odległy. A padające stwierdzenia - choć rozsądne - trącały jej jednocześnie hipokryzją jego własnych działań i zachowań sprzed kilku miesięcy. W którym momencie odwróciły się ich role? Nie wiedziała. Ale teraz ośmielał się decydować o tym, co było odpowiednie dla niej, zapominając wcześniej sam o sobie? - Twierdzisz, że wiesz lepiej co powinnam? - zapytała go, pozwalając by brwi pozostawały w górze, broda uniosła się, usta zacisnęły mocniej - mięsień na policzku pokrytym brudem drgnął. Była głodna - niewiele się pomylił. I zmęczona, nie mogła całkowicie zaprzeczyć. Ale nad tym mocniej górowała potrzeba zrozumienia i rozpracowania własnych błędów i porażek. Fakt że wstrzymywał ją tutaj był jedynie frustrujący, a to uczucie rozlewało się po niej całej drażniąc i trącając miejsca i rejony jej własnego jestestwa stojące ledwie ostatnim bastionem. Czuła mimowolnie zachodzące łzami oczy, niezrozumiale - bo przecież próbowała je powstrzymać. Pojawienie się skrzata było szansą z której zamierzała skorzystać nawet, jeśli później miała zmierzyć się z gniewem własnego męża - przed nim przecież i tak nie mogła i nie miała uciec. Potrzebowała jedynie odłożyć to starcie trochę w czasie, do jutra, do rana; na potem. Wyciągnęła wolną dłoń w stronę Klabaternika. - Zabierz mnie do biblioteki. - poleciła mu, odciągając tęczówki od Manannana, kompletnie ignorując padające chwile wcześniej z jego ust rozporządzenie. Zmięła na ustach pytanie o to, czy padające słowa były prośbą, czy poleceniem. Pierwszemu mogłaby odmówić, jednak jeśli wskazałby drugie, musiałaby pozostać posłuszną. Wygodniej było obie zignorować - żadnej nie dostrzec. - Raczysz mnie puścić? - zapytała siląc się na uprzejmy ton. Teraz może już chciała go zirytować, licząc że zmęczony jej zachowaniem po prostu pozwoli jej odejść i wrócić kiedy ukończy postawione przed sobą zadanie.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Jadalnia [odnośnik]26.12.23 23:48
Zbył jej kłamstwo milczeniem, nie wierząc w nie ani przez sekundę – wypuszczając jedynie poirytowane westchnięcie. Oczywistym było, że nie czuła się dobrze; jak mogłaby? Niebo właśnie w dosłowny sposób runęło im na głowy, a ziemia rozstąpiła się pod stopami – i to w miejscu, które powinno być dla nich całkowicie bezpieczne, do tej pory pozostające pod czujnym okiem Rycerzy Walpurgii. Oboje omal nie zginęli; widział przecież, jak niewiele brakowało, by zsunęli się do wyrastającego tuż za nimi zapadliska, albo żeby któraś z londyńskich kamienic zawaliła się prosto na nich. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie było dobrze – ale tego, jak bardzo było źle, nie potrafił ocenić. Pamiętał upadek Melisande, wtedy nie mieli czasu, żeby odpowiednio się nim zająć; czy był groźny, czy coś sobie zrobiła? Oczekiwał konkretów, zamiast tego dostał kolejny unik i musiał samego siebie przywołać do porządku, żeby powstrzymać wyrywające się na wolność emocje. Nie zasługiwała na jego gniew, nie dzisiaj; sytuacja, w którą ją wepchnięto, miała prawo ją przerosnąć, rozumiał to – choć jednocześnie w najmniejszym nawet stopniu nie pojmował, co tak naprawdę wywołało u Melisande poruszenie. Nie przyszłoby mu do głowy, że to właśnie przed nim uciekała, że zamiast troski oczekiwała reprymendy – chociaż prawdopodobnie nie miała powodów, żeby spodziewać się tego pierwszego. Sam Manannan nie do końca jeszcze potrafił zinterpretować wypełniające klatkę piersiową uczucia; chciał zapewnić bezpieczeństwo żonie – to było oczywiste, miała być matką jego synów – ale nie mógł zaprzeczyć, nawet sam przed sobą, że w tej niegasnącej od rozpoczęcia podchodu potrzebie kryło się coś więcej.
Coś, co podwójnie mocno szarpnęło jego zakończeniami nerwowymi, gdy Melisande otwarcie zignorowała jego słowa, w milczeniu kontynuując wędrówkę w stronę drzwi. Nie miał zamiaru jej na to pozwolić, nie planował wypuścić jej z zasięgu wzroku tak długo, dopóki nie upewni się, że wszystko było w porządku; w jego gestach, choć pozbawionych agresji, dało się wyczuć stanowczość. – Nie może? – powtórzył po niej, zachowywała się irracjonalnie; nie wierzył, że tego nie widziała, że naprawdę dostrzegała sens w swoich działaniach. Zrobił krok w jej stronę, niwelując dystans, nie rozluźniając uścisku, gdy szarpnęła ręką. Nie mogli rozmawiać w ten sposób, nie planował się z nią szarpać. – Co chcesz tam znaleźć? Co jest tak ważne, że nie może zaczekać do rana? Wyjaśnij mi – poprosił, czy zażądał – trudno było odgadnąć, bo zdecydowane głoski zmieszały się nierozerwalnie z błagalnymi nutami. Może nie chodziło tylko o to, że chciał, żeby odpoczęła; może on też potrzebował jej obecności, mimo że ta myśl wydała mu się tak absurdalna, że od razu ją od siebie odepchnął. Szczęśliwie: nie było to trudne, upór Melisande z każdą chwilą coraz skuteczniej rozpalał jego wnętrzności, pozwalając na uchwycenie się emocji, które znał, i które potrafił wykorzystać na własną korzyść: złości, irytacji, gniewu. Trzymał je na wodzy, od wybuchu był daleki – ale spojrzenie jasnych oczu nabrało zaciętości, odbijającej się również w kolejnych słowach. Nie dostrzegał przy tym hipokryzji we własnych działaniach, nie miał w zwyczaju pochylać się nad swoimi potknięciami. – W tej chwili – tak, tak właśnie twierdzę – przytaknął, wiedząc doskonale, że ją tym rozzłości – ale nie mając żadnych wątpliwości, że miał rację. – Jesteś zmęczona, zdenerwowana – nie myślisz jasno. I zachowujesz się irracjonalnie – wyjaśnił, czy zupełnie tego nie dostrzegała? Gdy oczy zaszły jej łzami, wyraz jego twarzy złagodniał nieco, podobnie jak uścisk palców zaciśniętych na kobiecym ramieniu. Rozproszony przez chwilę wydawanymi Klabaternikowi instrukcjami, nie dostrzegł w porę jej intencji – nie od razu zrozumiał też, że słowa Melisande nie były skierowane do niego. – Melisande – zaczął pojednawczo, ponownie kierując ku niej spojrzenie i dopiero wtedy orientując się, że jej własne było skierowane gdzieś indziej. Zmarszczył brwi, dodanie dwóch do dwóch zajęło mu kolejną sekundę; oczy zamgliła krótkotrwała furia, czy naprawdę postanowiła sprzeciwić mu się tak otwarcie, podważając polecenia wydane skrzatowi?
Nie rób tego, Klabaterniku. Zostaw nas – wycedził przez zaciśnięte zęby, ostro; nie pozostawiając wątpliwości co do tego, że sługę miała spotkać kara, jeżeli tylko postanowi go nie usłuchać. – Nie – odpowiedział Melisande, przesuwając jedynie dłoń w dół, żeby uchwycić ją za nadgarstek. Nigdy nie szczycił się cierpliwością, a ta – nadwyrężona zmęczeniem i wciąż świeżymi, szarpiącymi za zakończenia nerwowe emocjami – wyczerpała się wyjątkowo szybko. Nie miał zamiaru kontynuować tej rozmowy tutaj, wśród przemykającej w tę i z powrotem służby. – Przedyskutujemy to w komnatach – postanowił, robiąc krok w stronę dwuskrzydłowych, prowadzących do jadalni drzwi – rzucając żonie ostatnie spojrzenie, a później próbując pociągnąć ją za sobą; mając nadzieję, że nie postanowi ciągnąć dalej tej pozbawionej logiki farsy.

| k3:
1 - Klabaternik usłuchał Meli, zanim Mani zdążył mu tego zabronić; posłusznie przeniósł ją do biblioteki, a Mela dała radę wyrwać się Maniemu - muszę iść piechotą...
2 - Klabaternik usłuchał Meli, zanim Mani zdążył mu tego zabronić; ponieważ wciąż ją trzymał, do biblioteki przenieśli się oboje;
3 - Klabaternik posłuchał Maniego, zostajemy w jadalni




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Jadalnia [odnośnik]26.12.23 23:48
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jadalnia [odnośnik]27.12.23 23:00
- Nie może. - potwierdziła ze spokojem, ale i uporem, który mimowolnie znaczył się w jej spojrzeniu. Nie cofnęła się, kiedy zniwelował dzielący ich dystans podchodząc bliżej. Czuła, że zaczyna oddychać ciężej, zadarła tęczówki wyżej przesuwając nimi po znajomej już twarzy. Różne wargi rozchyliło się odrobinę.
Co chcesz tam znaleźć? Siebie. Odpowiedź była jasna, ale nie wymknęła się przez usta. Zamiast tego, nabrała przez nie powietrze.
Co jest tak ważne, że nie może zaczekać do rana? Ja. Równie szybka odpowiedź. Czuła niemal namacalnie jak ucieka samej sobie przez palce. Jak niewiele brakuje by straciła równowagę całkiem.
Wyjaśnij mi. Wewnątrz niej majaczyła irracjonalna pewność, że Manannan nie zrozumie. Nie mógł przecież, choć każdego dnia poznawali się bardziej oboje nadal nie odkryli się całkiem. Z jednej strony była na to otwarta - chciała tego, niejako to mu obiecała. Z drugiej tak mocne obnażenie się, dzisiaj trąciło utratą całej kontroli.  
- Odpowiedzi. - wybrała w końcu połowiczną prawdę. Potrzebowała ich też - ich i azylu w którym zapadnie się na chwilę, odsunie to co nieuniknione, zbierze znów w sobie z dala od oczu wszystkich. Rozchyliła wargi na nowo zaciągając się powietrzem, zaczynała panikować bo czas kończył jej się nieubłaganie, zmęczenie, stres, strach i irytacja jego uporem dotykały ją z każdej strony. Ale to kolejne słowa uniosły jej brwi do góry, zaciskając wargi w wąską kreskę, napinając mięsień na policzku. Zbliżyła się gwałtownie, wysuwając wyżej brodę. - Jestem. - zgodziła się zniżając głos sprowadzając go do zduszonego, wściekłego szeptu kiedy wyrzucała przez zaciśnięte wargi kolejne słowa. - Jestem zdenerwowana, bo mój mąż ma mnie za wariatkę. - uniosła wolną dłoń żeby machnąć nią energicznie z boku. Francuskie zgłoski otoczyły ostatnie słowo teraz była już zła, a kiedy je wypowiadała wspięła się na palce by znaleźć się jeszcze bliżej jego twarzy. Opadła rozwścieczona na pięty, cofając się kawałek - na tyle, na ile pozwalał jego uścisk wolną dłoń wyciągając w kierunku skrzata, nie zwracając już na niego spojrzenia, kiedy między nimi zawirowało jej własne imię. Dopiero zakaz dla skrzata i krótka odmowa przesunęła jej tęczówki w których lśniła złość i irytacja. Podające stwierdzenie wydobyło z jej warg niezadowolone westchnięcie, spojrzała na niego z dołu, łapiąc na chwilę spojrzenie, ale nie wyrywała się kiedy pociągnął ją za sobą.
- Zwolnij - zażądała po kilku krokach, kiedy co jakiś czas musiała dobiegać nie nadążając za narzuconym tempem. - chyba że w planach masz dosłownie zaciągnąć mnie na miejsce - wtedy uprzejmie pozwolę wytrzeć sobą posadzkę ku twojej uciesze. - wypuściła cichy, sarkastyczny komentarz i były to jedyne słowa które wypadły z jej warg w drodze do ich komnat. Nie powiedziała nic więcej w grobowym milczeniu z niezadowoleniem wypisanym na twarzy przemierzając drogę, pod nim skrywając niepewność i mocniej, nierówno obijające się serce.
W komnatach też milczała zaplatając dłonie na piersi, rozeźlonym spojrzeniem mierząc krótko służki, które zaczęły przygotowywać kąpiel. Minęła je, podchodząc do wyjścia na tarasy, zatrzymując się przed nim, spojrzeniem przesuwając wokół po bezkresnej wodzie nie widząc zniszczeń, których kometa dokonała po drugiej stronie wyspy. Przymknęła powieki, zaciskając mocniej palce na ramionach - wbijając je w nie. Jak blisko była dziś śmierci? Jak blisko tego, by stracić wszystko? Znała odpowiedź. Ból - niewielki - otrzeźwiał. Skupiła się na własnym oddechu czekając - na co? Nie była już pewna. Ruch za nią otworzył jej tęczówki, odsunęła się, umknęła, ruszyła, unosząc dłonie rozpinając z nerwową manierą klamrę ciemnej - czarnej opończy, pozwalając by ta opadła byle gdzie. Rozejrzała się wokół - pozostali sami. Tylko na chwilę nadal brakowało jedzenia, którego sobie zażyczył. Na materiał rzuciła niewielką torebkę, którą miała ze sobą - ostrożniej nadal pamiętając, że w środku znajdują się eliksiry. Wysunęła stopy z butów w milczeniu rozbierając się dalej. Dopasowana, dostojna suknia, choć - wcześniej - prezentowała się pięknie, posiadała wiele guzików których zapięciem wcześniej, zajmowała się Anitha. Teraz robiła to sama siłując się z niektórymi. Nie zamierzała próbować go przekonywać, nie próbowała też nic wytłumaczyć postanawiając poddać się planom, które powziął. Przeczuwała, że nie pozwoli opuścić jej dzisiaj komnat, że dopilnuje by wypełniła jego zamierzenia, a później…? Nie była pewna. Skłamałaby mówiąc, że jego obecność nie emanowała w jakiś sposób pewnością i bezpieczeństwem. Ale jednocześnie do furii doprowadzał ją ostatecznością powziętych decyzji. Wiedziała, że będzie musiała znaleźć inne wyjście. Czy takie istniało czy miała rozpaść się tutaj, zaraz, przed nim? Nie wiedziała. W końcu uwolniła się też ciemnej sukni, która opadła na podłogę pozostawiając ją jedynie w cienkiej halce. Nagle sobie przypomniała o niewielkiej biblioteczce znajdującej się we wspólnym salonie. Rozlegające się pukanie znaczyło pojawianie się służby, wykorzystała ten moment, bosa przesunęła się w tamtym kierunku unosząc ręce, żeby wyciągnąć z włosów spinki, ściągnąć z uszu klipsy. Oczyściła z ozdób szyję po drodze zsuwając kilka pierścieni, pozostawiając jedynie te świadczące o przynależności do niego. Zebraną w dłoni biżuterie zostawiła na mijanym stoliku na powrót splatając dłonie, w półmroku komnat oświetlanych kilkoma płomieniami świec przesuwając spojrzeniem po tytułach ksiąg. W końcu wysunęła jedną, wsuwając ją zaraz z powrotem na półkę. Kilka kolejnych spotkał ten sam los. Kolejne stuknięcie znaczyło, że pozostali sami. Naprawdę sami. Westchnęła ciężej, wyciągnęła rękę sięgając do wyższej półki, ale wysunięty tytuł ją rozczarował. Została tak jednak, zaciskając palce na krańcu deski, pochylając głowę, czoło oparła o rękę, biorąc wdechy mające zdusić rodzącą się frustrację.
- Więc - jesteś zadowolony? Pytanie niemal wisiało w powietrzu kiedy słowo w końcu wypadło z jej warg rozpoczynając zdanie; z niezadowoleniem oblekającym zgłoski obróciła głowę w stronę męża nie opuszczając dłoni, opierając brodę o przedramię. - jak mnie ukażesz? - zapytała w końcu prostując się ruszając w stronę przygotowanej ciepłej wody. Nie było już drogi ucieczki, nie miała siły szukać nowej, jeśli chciał to zobaczyć - ją zobaczyć - niech będzie, niech patrzy. Niech jej powie, skoro upierał się by przedyskutować sprawy dzisiaj. Zawiodła, wykazała się niekompetencją i nieprzygotowaniem. Wygłosiła tyradę nic teraz nie znaczących słów. Nie była pomocą, była balastem i gorycz tego mieszała się ze strachem nadal ściskającym serce, niepewnością o brata i rodzinę. O bliskich jej czarodziejów i o to, co stało się ze światem. Na jej nodze zaczynał tworzyć się pokaźnych rozmiarów siniec. Dłonie znów splotły się na piersi ale spojrzenie nie dotykało go wcale, bezmyślnie wpatrując się w wodę. Powinna do niej wejść - pomyślała, ale sama myśl nie poruszyła jej ciałem.

| przenosimy się tutaj?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Jadalnia [odnośnik]18.11.24 0:09
One cannot think well, love well, sleep well, if one has not dined well.
16 X 1958

Tej nocy jadalnia była pogrążona w ciszy i półmroku, który odganiały trzeszczące płomienie z kominka. Wykute w kamieniu macki ośmiornicy przez grę cieni zdawały się poruszać, a Fergus nawet w dorosłości łapał się na tym, że spogląda na nie z fascynacją. Rozsiadł się na jednym z wielkich, ciężkich krzeseł, cieszył ciepłem i przy okazji rozmyślał, w jednej dłoni ściskając spory słój, a w drugiej srebrną łyżkę. Zaglądał do naczynia już z mniejszym głodem w oczach, kiedy zawczasu kilkoma łyżkami zaspokoił własny żołądek. Lordowie zazwyczaj nie wiedzą gdzie znajduje się kuchnia, a co dopiero w której szafce można odnaleźć istne skarby dla podniebienia. Fergus dobrze znał zawartość kilku kuchennych w szafek, a w najdalszym kącie jednej z nich ukryto przysmak zakazany, trzymając go z dala od wrażliwych podniebień.
Dżem z boczku stanowił idealne połączenie słonego mięsa i słodyczy miodu. Dymny posmak przywoływał na myśl sos barbecue, wyczuwalna była whisky, ale na sam koniec na pierwszy plan wybijał się cukier. Kiedy więc za plecami usłyszał czyjeś kroki, łyżkę wpakował do słoika, a ten natychmiast zniknął pod połami jego szlafroka. Podzielenie się jedzeniem nie było wielkim poświęceniem, gdyby tylko specjał był akceptowalny dla wszystkich. Starszy brat cierpiący na świniowstręt mógłby go posądzić o planowanie strasznej zbrodni, lecz to nie Manann znalazł się u progu jadalni, lecz jego żona.
Melisande. Było coś bardzo oficjalnego w zwracaniu się do niej pełnym imieniem, za czym nie przepadał, gdy chodziło o rodzinę. Przecież bratowa to też rodzina i to dość bliska, więc po co trzymać dystans?
Lisande. Już krócej, ale nadal wciąż za długi zwrot, to nie było jeszcze to.
Sande. Sande, Sande, Sande…
Sandy – zwrócił się do niej w ramach nocnego powitania. Piaszczysty przydomek przylgnął do niej, bo Fergus tytułował ją nim zawsze, kiedy pozostawali na osobności. Bywał nieokrzesany, ale potrafił zachowywać się w towarzystwie na tyle przyzwoicie, aby wiedzieć, że takie drobne poufałości mogą podsycać najdziwniejsze plotki. Wolał nie dawać pretekstów zawistnikom do snucia dziwnych teorii, co było zresztą jednym z powodów, dla których notorycznie unikał pokazywania się na salonach.
To miało się zmienić z końcem tego roku, tak podpowiedział mu ojcowski głos słowami: po ślubie siostry nie będziesz miał dużo czasu, aby samemu rozejrzeć się za kandydatką na żonę. Takich mądrości prędzej spodziewałby się po matce, jednak na razie pochłaniały ją sprawy organizacyjne dotyczące ceremonii ślubnej Imogen. Myślenie o siostrze jako przyszłej żonie i matce budziło w nim wewnętrzny sprzeciw, o którym nikomu głośno nie mówił. Uczucia były bardzo niewdzięcznym tematem dla mężczyzny, a przynajmniej takie być powinny. Dlatego nie rozmawiał z siostrą o jej przyszłym mężu, a z bratem nie rozmawiał o żonie. Portowe lokale, zwłaszcza najbardziej obskurne speluny, nauczyły go tego, że nigdy nie należy pchać się między małżonków, o ile zamężna kochanka nie nosi pod sercem twojego bękarta.
Nie możesz spać czy jesteś głodna? – przyjrzał jej się uważnie, ostrożnie odkrywając przed jej wzrokiem słoik z kontrowersyjnym specjałem. – A może jedno i drugie?
On to akurat jadł, bo nie mógł spać, a spać nie mógł przez to, że się stresował. Dzięki bratu dowiedział się więcej o celach Rycerzy Walpurgii, chciał pomóc w działaniach wojennych, jednak wizja zbliżającego się spotkania była powodem do nerwowości. Kolejny raz miał dopiero stanąć na ścieżce już przetartej przez Manannana, za co winić mógł tylko siebie – gdyby wykazał większe zaangażowanie wcześniej, nie obawiałaby się, że spadnie na niego krytyka za bezczynność.



Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +2
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12495-fearghas-travers#384673 https://www.morsmordre.net/t12521-hafdis https://www.morsmordre.net/t12513-fearghas-travers-budowa#385182 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t12522-skrytka-bankowa-2674#385470 https://www.morsmordre.net/t12523-f-travers#385474
Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach