Tereny zielone
AutorWiadomość
Tereny zielone
Leśna część ziemi Traversów, posadzone stulecia wcześniej drzewa i rośliny zalesiły wyspę, na której zamieszkują tworząc swój własny i niepowtarzalny ekosystem. Choć wyspa nie jest duża, to jednocześnie pozwala na spokojny pełen urokliwych widoków spacer. Zarówno pośród średniej wielkości lasku, jak i zielonej łąki, przy niewielkim wodnym zbiorniku.
Rano, przed wejściem do Corbenic Castle; 19/08/1958
Nie było nowością w ciągu ostatnich miesięcy istnienie faktu, że świat kompletnie obrócił się do góry nogami. Nie pamiętasz kiedy ostatnio wytchnąłeś od wizyt w Domu Duchów, a sen tak łatwo przychodził. Nie spodziewałeś się też, że pewnego dnia siedząc na uboczu Arundel w swoim domu uda Ci się doświadczyć widoku sowy przelatującej na wieczornym nieboskłonie zasianym językami spadających gwiazd, które w każdym momencie mogły spaść i na twój dach. Sowa niespotykana, a tym bardziej niespodziewana była treść listu przypiętego do jej nóżki. Po tym, gdy usiadła na twoim parapecie i mogłeś dać jej pokruszonego herbatnika na znak dobrze wykonanej roboty, zaglębiłeś się w treść listu, a twoja brew momentalnie uniosła się ku górze. Może i wiatry będą pomyślne, ale nie wiesz czy kontakt z ową szlachcianką będzie taki sam. Mimo tego miałeś w swoim charakterze wpisane, że nie odmawiasz pomocy w związku z duchami, nawet jeśli ktoś postanowił być wobec ciebie niemiłym. Dziewiętnasty sierpnia... Zapisałeś datę i odpisałeś krótko lady Travers, wracając po wysłaniu sowy z powrotem z przyczepionym do jej nóżki listem.
Wraz z pierwszymi rannymi ptaszkami wstałeś i Ty, zdając sobie sprawę, że był już dziewiętnasty sierpnia. Osiemnastego byłeś na tyle zajęty, że nie ważne było jego przytaczanie. Nie był to ważny dzień dla tej sytuacji. Wolałeś jednak założyć coś wygodnego, nie przesadzałeś z ubiorem. Pogoda zresztą była nie do zniesienia dla ciebie, więc zakładając skórzaną kurtę zamknąłeś zamki w domku i wyruszyłeś w bezpieczny obszar, aby móc pojawić się na ziemiach Corbenic Castle. Choć czujesz potęgę tego miejsca, nie zamierzałeś mówić, że jest zachwycające. Ot typowe miejsce należące do kasty najwyższej. Oblizałeś jeszcze spierzchnioną słonym smakiem wiatru wargę i ruszyłeś naprzód, licząc się z tym, że zaraz twoje zmysły zaczęły powodować małą migrenę. Energia była tutaj nieprzyjemna, chociaż osoby nieczule na aury mogły tego tak dobrze nie wychwycać. A to wszystko przez efekty cholerneych odłamków meteorytowych. Nie byłeś znawcą meteorytów, byłeś znawcą duchów. Mimo tego jednak postanowiłeś rozprawić się z jednym problemem. Nie widziałeś żadnych zjaw, ani innych bytów nadnaturalnych. Jedynie przed wejściem stosik drobinek meteorytów błyszczących pod odpowiednim kątem. Zapukałeś do drzwi i pozwoliłeś sobie na poczekanie na przybycie kogoś, kto przyprowadzi lub zaprowadzi go do lady. Przynajmniej byłeś punktualnie.
— Witam, lady Travers. Mam nadzieję, że ostatniej nocy nikt nie próbowal już przy tym niczego robić. Możemy przejść do pierwszych pytań? Czy o czymś do was dusze mówiły? Prosiły o coś? Czy może jedynie naprzykrzały i lawirowały między pomieszczeniami? A może trzymały się tylko tego miejsca? Wspominałaś o trzymaniu się tylko drzwi wejściowych... Przeszkadzają też na terenach wokół. — Wolałeś podejść do tego profesjonalnie, nie pamiętać wspomnień ostatniego spotkania czy też Elfiego Szlaku.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekała na niego w jednym z salonów niedaleko wejścia do zamku. Dwie minuty przed dziesiątą znajdowała się już na miejscu, punktualność znaczyła wszak o dobrym wychowaniu - jeśli Zabini zamierzał się pojawić liczyła, że zajmie się sprawą która stała się pod pewnym względem uciążliwa. Fragmenty odłamków, które znalazły się przed głównym wejściem do zamku były kłopotem, którym należało się zająć. Zwłaszcza, że ten powracał zupełnie niezrozumiale. Poinformowana przez służkę ruszyła do wejścia - nie widziała powodów, dla których miałaby gościć mężczyznę w zamku. Nie był jej gościem, był zleceniobiorcą któremu postanowiła dać szansę mimo tego w jaki sposób zachował się, kiedy pierwszy raz udało im się zetknąć ze sobą. Była zmęczona, ostatnie dnie spędziła na wspomaganiu w działaniach nie tylko Manannana, ale i cały ród - pojawiała się tam, gdzie powinna. Robiła to, co należało i to samo mówiła. Zawsze przygotowana, pełna wyrozumiałości i gracji. Ale chaos, który ogarnął wszystko wokół dawał się we znaki, nie tylko w hrabstwie, ale i zamku oraz rezerwacie smoków. Dnie wydawały się długie i ciężkie - a jednak jej prezencja (również dzisiaj) pozostawała nienaganna, a dłonie zadbane i gładkie.
- Panie Zabini. - przywitała się, pochylając lekko głowę. Nie miała dziś na sobie sukni, a ciemną granatową - niemal czarną - spódnicę, którą opinała jej talię i elegancką koszulę. Na dekolcie znajdował się kryształ w uszach kolczyki z białego złota. Ręce pozostawały niemal skromne z pierścieniami które otrzymała od męża i bransoletką odnoszącą się do tego skąd pochodziła.
- Mela, Mela, przyprowadziła sobie uwoooodzicielaaaa. - zawołał jeden z duchów dzieci - chichot potoczył się wokół - i nie był sam w grupce, która znajdowała się trochę po lewo, ale nadal na kawałku zniszczonych kometą schodach głównych znajdowała się kilku osobowa grupka duchów w różnym wieku. Ten, który odezwał się głośniej na imię miał Cairbre. Był przedwcześnie zmarłym synem nie żyjącej już od dawno jednej z kobiet Traversów, coś jednak nadal trzymało go tutaj - choć tutaj, było pojęciem względnym, Melisande poznała go kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy napotkała duchy na schodach do zamku. Ciemne spojrzenie przesunęło się w kierunku właściciela głosy, przekręciła głowę, wydymając lekko usta, patrząc jak chowa się za postacią starszej kobiety odzianej w suknie zdecydowanie dzisiaj już niemodną.
- Ostatniej nocy nie. - odpowiedziała Zabiniemu, wracając do niego spojrzeniem. - Ale chyba nie sądzi, pan, panie Zabini, że nie próbowaliśmy uprzątnąć zamku po tym, jak niektóre jego partie zniszczyła kometa? - zapytała unosząc brwi do góry. Przecież było to niemal absurdalnym pozostawić główne wejście do rodowej rezydencji w takim stanie i z niemal nieproszonymi gośćmi. Choć duchy zdawało się zeszły z okolicy - więc powiązane były w bliższy lub dalszy sposób z rodem, to nie sądziła, by miały pomagać w witaniu możliwych gości i budować odpowiedni wizerunek. Wysłuchała pytań padających z ust Zabiniego. - O niczym konkretnym. - odpowiedziała na pierwsze z pytań. Krótko i rzeczowo. - Nie. - niczego nie chciały. Ale kolejne pytanie uniosło jej brwi. - Duchy, które pan widzi nam nie przeszkadzają w większości są częścią Corbenic Castle i terenów wokół. Jak wspomniałam nie na rękę nam jest to, że zdecydowały się rezydować w jednym miejscu, wracając do niego albo w ogóle go nie opuszczając. Jeśli poszukuje pan przyczyny, to podałam ją panu w liście - domniemuje, że za ich zachowanie odpowiedzialne są resztki komety. - wskazała brodą na niepozorną ( w świetle dnia ) kupkę, przy której krążyły duchy. - Zdają się je ściągać ku sobie i pociągają nie tylko duchy, ale i ludzi. Ustawiłam nasze spotkanie na poranek, bo nocą odłamki wydają się błyszczeć, iskrzyć może nawet, ciężko oderwać od nich spojrzenie, wyrwać się spod uroku. Nie zamierzamy wypędzić tych duchów z domu, do którego należą, niepokoi nas ich zachowanie i jest nam nie na rękę, zaprosiłam pana, by doszedł pan nie dlaczego zachowują się w ten sposób - bo to jest jasne, a w jaki sposób skłonić je, do powrotu do wcześniej zajmowanych przez siebie rejonów. - szanowała historię, lubiła ją. Szanowała też duchy, które tutaj spotkała choć sama prawdopodobnie nigdy nie zostałaby na tym świecie, jeśli do wyboru miałaby kolejny. Nie miało to znaczenia, były częścią jej zamku tak samo jak cegły z których się składał, czy tereny które leżały wokół.
- Panie Zabini. - przywitała się, pochylając lekko głowę. Nie miała dziś na sobie sukni, a ciemną granatową - niemal czarną - spódnicę, którą opinała jej talię i elegancką koszulę. Na dekolcie znajdował się kryształ w uszach kolczyki z białego złota. Ręce pozostawały niemal skromne z pierścieniami które otrzymała od męża i bransoletką odnoszącą się do tego skąd pochodziła.
- Mela, Mela, przyprowadziła sobie uwoooodzicielaaaa. - zawołał jeden z duchów dzieci - chichot potoczył się wokół - i nie był sam w grupce, która znajdowała się trochę po lewo, ale nadal na kawałku zniszczonych kometą schodach głównych znajdowała się kilku osobowa grupka duchów w różnym wieku. Ten, który odezwał się głośniej na imię miał Cairbre. Był przedwcześnie zmarłym synem nie żyjącej już od dawno jednej z kobiet Traversów, coś jednak nadal trzymało go tutaj - choć tutaj, było pojęciem względnym, Melisande poznała go kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy napotkała duchy na schodach do zamku. Ciemne spojrzenie przesunęło się w kierunku właściciela głosy, przekręciła głowę, wydymając lekko usta, patrząc jak chowa się za postacią starszej kobiety odzianej w suknie zdecydowanie dzisiaj już niemodną.
- Ostatniej nocy nie. - odpowiedziała Zabiniemu, wracając do niego spojrzeniem. - Ale chyba nie sądzi, pan, panie Zabini, że nie próbowaliśmy uprzątnąć zamku po tym, jak niektóre jego partie zniszczyła kometa? - zapytała unosząc brwi do góry. Przecież było to niemal absurdalnym pozostawić główne wejście do rodowej rezydencji w takim stanie i z niemal nieproszonymi gośćmi. Choć duchy zdawało się zeszły z okolicy - więc powiązane były w bliższy lub dalszy sposób z rodem, to nie sądziła, by miały pomagać w witaniu możliwych gości i budować odpowiedni wizerunek. Wysłuchała pytań padających z ust Zabiniego. - O niczym konkretnym. - odpowiedziała na pierwsze z pytań. Krótko i rzeczowo. - Nie. - niczego nie chciały. Ale kolejne pytanie uniosło jej brwi. - Duchy, które pan widzi nam nie przeszkadzają w większości są częścią Corbenic Castle i terenów wokół. Jak wspomniałam nie na rękę nam jest to, że zdecydowały się rezydować w jednym miejscu, wracając do niego albo w ogóle go nie opuszczając. Jeśli poszukuje pan przyczyny, to podałam ją panu w liście - domniemuje, że za ich zachowanie odpowiedzialne są resztki komety. - wskazała brodą na niepozorną ( w świetle dnia ) kupkę, przy której krążyły duchy. - Zdają się je ściągać ku sobie i pociągają nie tylko duchy, ale i ludzi. Ustawiłam nasze spotkanie na poranek, bo nocą odłamki wydają się błyszczeć, iskrzyć może nawet, ciężko oderwać od nich spojrzenie, wyrwać się spod uroku. Nie zamierzamy wypędzić tych duchów z domu, do którego należą, niepokoi nas ich zachowanie i jest nam nie na rękę, zaprosiłam pana, by doszedł pan nie dlaczego zachowują się w ten sposób - bo to jest jasne, a w jaki sposób skłonić je, do powrotu do wcześniej zajmowanych przez siebie rejonów. - szanowała historię, lubiła ją. Szanowała też duchy, które tutaj spotkała choć sama prawdopodobnie nigdy nie zostałaby na tym świecie, jeśli do wyboru miałaby kolejny. Nie miało to znaczenia, były częścią jej zamku tak samo jak cegły z których się składał, czy tereny które leżały wokół.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wszędzie było źle, nie tylko w Corbenic Castle. Wszyscy na świecie cierpieli w jakiś sposób z powodu meteorytów i tragedii, która działa się na terenach brytyjskich, a nawet odzywały się sygnały z zewnątrz. I choć byłeś zlecenioborcą od samej lady Travers, to cieszyłeś się bardziej z tego, że mogłeś pomóc duszom, które nie powinny być więzione pod jarzmem dziwnego działania odłamków. Duchy powinny pozostać nietknięte. Nie były już niewolnikami swoich ciał, więc nie musiały być też i zniewolone rzeczami niezależnymi od nimi... Nawet jeśli tego nie dostrzegały. Twoja twarz była niewzruszona przy przywitaniu lady, jednak skinąłeś do niej głową tak samo jak i ona poczyniła. Nie wyglądała odświętnie, a raczej nawet jakoś tak... powszechnie jak dla osób jej stanu. Nie rzucała się w oczy ekstrawagancja. Przyjemna, niekrzykliwa prostota. Powodująca, że nawet Tobie lepiej się na to patrzyło. Wszystko byłoby dobrze, chciałeś przejść dalej do konkretów po zadanych pytaniach, kiedy zdaleś sobie sprawę z tego, że dziecko próbowało przedrzeźniać was z krótką, dziecięcą fantazją wokół tego, że jesteś jej adoratorem. Twoja brew uniosła sie ku górze, spojrzałeś na samą Melisande Travers, ale zaraz powróciła do swojego pierwotnego miejsca. Słuchałeś dalej.
— Hmmm... Ciekawe. Nigdy nie badałem sprawy związanej z duchami na które działają meteoryty. Nic jednak nie stoi na drodze, że miałbym jakkolwiek czuć się pokrzywdzony. Ciekawe wyzwanie dla mnie samego. Czyż nie jest to sama przyjemność testować własne możliwości, by poznać ich granice w nowych sytuacjach, milady? — Powiedziałeś z lekkim przękasem, ale twoje spojrzenie nadal widniało na dziecku, które stało z resztą duchów. Było pierwsze, które postanowiło wyjść wam naprzeciw. Plus znało twoją zleceniodawczyni. Kiedy tylko na nie patrzyleś, mogła sobie zdać nawet sprawę z tego, że twój wzrok zelżał. Nie był nader ponury, a bardziej wyrozumiały. Dzieci były inne... Dzieci duchy... Jeszcze bardziej inne. Zawsze było Ci przykro, że dzieci umierały przedwcześnie. Nawet jeśli byli to mugole, które potem przeobrażały się w duchy. O ile nie cierpiałeś mugoli, tak tych będących duchami zawsze było Ci lepiej zrozumieć. Nie byli już temu światu potrzebni, ich miejsce powinno być po drugiej stronie - zdecydowanie. Duchy dzieci często były też nieświadome tego, że umarły - w końcu nie pamięta się tego w jaki sposób się umarło, ostatnie godziny zawsze były niewiadomą. Więc te potrafiły nawet nie wiedzieć, że ich już nie ma. Twoje usta wykrzywiły się w górę. Odezwałeś się jeszcze do Traversowej, zanim nie zacząłeś swojej pracy. — Jak tamten chłopczyk miał na imię? — Jeśli odpowiedź została Ci udzielona, zamierzałeś użyć jego imienia. W innym przypadku... — Mały lordzie. Przepraszam, mój panie. Potrzebuję twojej pomocy. Lady Melisande też o nią bardzo prosi. — Wiedziałeś, że rozmowa zawsze była pierwszą rzeczą do której powinieneś uciec. Spojrzałeś w jej kierunku, kiwnąłeś głową, żeby podążała za twoją grą.
— Hmmm... Ciekawe. Nigdy nie badałem sprawy związanej z duchami na które działają meteoryty. Nic jednak nie stoi na drodze, że miałbym jakkolwiek czuć się pokrzywdzony. Ciekawe wyzwanie dla mnie samego. Czyż nie jest to sama przyjemność testować własne możliwości, by poznać ich granice w nowych sytuacjach, milady? — Powiedziałeś z lekkim przękasem, ale twoje spojrzenie nadal widniało na dziecku, które stało z resztą duchów. Było pierwsze, które postanowiło wyjść wam naprzeciw. Plus znało twoją zleceniodawczyni. Kiedy tylko na nie patrzyleś, mogła sobie zdać nawet sprawę z tego, że twój wzrok zelżał. Nie był nader ponury, a bardziej wyrozumiały. Dzieci były inne... Dzieci duchy... Jeszcze bardziej inne. Zawsze było Ci przykro, że dzieci umierały przedwcześnie. Nawet jeśli byli to mugole, które potem przeobrażały się w duchy. O ile nie cierpiałeś mugoli, tak tych będących duchami zawsze było Ci lepiej zrozumieć. Nie byli już temu światu potrzebni, ich miejsce powinno być po drugiej stronie - zdecydowanie. Duchy dzieci często były też nieświadome tego, że umarły - w końcu nie pamięta się tego w jaki sposób się umarło, ostatnie godziny zawsze były niewiadomą. Więc te potrafiły nawet nie wiedzieć, że ich już nie ma. Twoje usta wykrzywiły się w górę. Odezwałeś się jeszcze do Traversowej, zanim nie zacząłeś swojej pracy. — Jak tamten chłopczyk miał na imię? — Jeśli odpowiedź została Ci udzielona, zamierzałeś użyć jego imienia. W innym przypadku... — Mały lordzie. Przepraszam, mój panie. Potrzebuję twojej pomocy. Lady Melisande też o nią bardzo prosi. — Wiedziałeś, że rozmowa zawsze była pierwszą rzeczą do której powinieneś uciec. Spojrzałeś w jej kierunku, kiwnąłeś głową, żeby podążała za twoją grą.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brew Melisande nawet nie drgnęła, na padające z ust dziecięcego ducha słowa pozornej rymowanki. Twarz pozostawała niezmiennie w uprzejmie łagodnym wyrazie twarzy, który malował się na jej licu podkreślony mieszanką genów, które otrzymała. Wyjaśniała sprawę z pozornym spokojem, choć wewnętrznie chciała mieć wszystko możliwie jak najszybciej za sobą. Obecność duchów przy głównym wejściu do zamku niekoniecznie była im na rękę i musieli znaleźć sposób, by te powróciły do miejsc, które uznawały za swoje.
- Cieszę się, że mogłam wysunąć w pana kierunku tę okazję. - odpowiedziała na pierwsze ze zdań, które wysunęło się z warg Vergila - kompletnie zbyteczne zdaniem Melisande. Nie interesowało jej to, czy miał z czymś podobnym wcześniej do czynienia, czy nie miał w ogóle. Jedyną rzeczą która pozostawała w interesie Melisande było to, czy potrafił zająć się nimi teraz. Jej brwi uniosły się odrobinę na zawieszone w przestrzeni pytanie. - Nie jestem pewna, panie Zabini, czy przyznanie się przed kimś, że zamiast rozwiązania, będzie pan testował możliwości to odpowiednia droga. Jednak proszę - rozplotła dłonie, jedną z nich wskazując zbierające się przy odłamkach duchy. - poznać własne granice w nowych sytuacjach. - nie do końca była zadowolona, choć po dostojnie (nawet jeśli ubranej skromniej) jednostce nie dało się tego poznać. Prezentowała się jak zawsze odpowiednio i nienagannie, a jej status wyraźny był przecież nie tylko ubiorem - nie musiała mieć na sobie strojnej sukni, żeby było jasnym, że nie pochodziła z gminu. Postawa, maniera, dobór słów - na to kim była składało się więcej.
- Cairbre. - odpowiedziała zwięźle, nie siląc się na bardziej obszerne wyjaśnienia, bo nie została o nie poproszona. Nie pozwoliła drgnąć brwią na wypowiadane przez Vergila słowa. Mój panie brzmiało niemal jak kpina. Nie lubiła też kiedy zakładano, co robiła. Nawet Manannowi na to nie pozwoliła, kiedy przy Corinne orzekał, że żartowała. Tym razem jednak milczała. Odwróciła się w stronę duchów, wzrok ducha spoczął na nim, a później na Melisande, która skinęła głową - choć wątpiła, że to podejście przekona chłopca, był psotnikiem od zawsze. Dlatego nie zdziwiło jej, że kiedy spojrzał na Vergila uniósł się nad ziemię, a potem pochylił by pokazać mu język. Tracąc zainteresowanie obojgiem ledwie chwilę później, skupiając się na odłamkach.
- Cieszę się, że mogłam wysunąć w pana kierunku tę okazję. - odpowiedziała na pierwsze ze zdań, które wysunęło się z warg Vergila - kompletnie zbyteczne zdaniem Melisande. Nie interesowało jej to, czy miał z czymś podobnym wcześniej do czynienia, czy nie miał w ogóle. Jedyną rzeczą która pozostawała w interesie Melisande było to, czy potrafił zająć się nimi teraz. Jej brwi uniosły się odrobinę na zawieszone w przestrzeni pytanie. - Nie jestem pewna, panie Zabini, czy przyznanie się przed kimś, że zamiast rozwiązania, będzie pan testował możliwości to odpowiednia droga. Jednak proszę - rozplotła dłonie, jedną z nich wskazując zbierające się przy odłamkach duchy. - poznać własne granice w nowych sytuacjach. - nie do końca była zadowolona, choć po dostojnie (nawet jeśli ubranej skromniej) jednostce nie dało się tego poznać. Prezentowała się jak zawsze odpowiednio i nienagannie, a jej status wyraźny był przecież nie tylko ubiorem - nie musiała mieć na sobie strojnej sukni, żeby było jasnym, że nie pochodziła z gminu. Postawa, maniera, dobór słów - na to kim była składało się więcej.
- Cairbre. - odpowiedziała zwięźle, nie siląc się na bardziej obszerne wyjaśnienia, bo nie została o nie poproszona. Nie pozwoliła drgnąć brwią na wypowiadane przez Vergila słowa. Mój panie brzmiało niemal jak kpina. Nie lubiła też kiedy zakładano, co robiła. Nawet Manannowi na to nie pozwoliła, kiedy przy Corinne orzekał, że żartowała. Tym razem jednak milczała. Odwróciła się w stronę duchów, wzrok ducha spoczął na nim, a później na Melisande, która skinęła głową - choć wątpiła, że to podejście przekona chłopca, był psotnikiem od zawsze. Dlatego nie zdziwiło jej, że kiedy spojrzał na Vergila uniósł się nad ziemię, a potem pochylił by pokazać mu język. Tracąc zainteresowanie obojgiem ledwie chwilę później, skupiając się na odłamkach.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jakiej reakcji się spodziewałeś ze strony dziecka jak nie zachowywanie się jak dziecko? Właściwie lepsze to niż obrzucenie Cię błotem za pomocą własnych zdolności. Musiałeś się jednak zastanowić nad tym jak pomóc samemu sobie w rozwiązaniu tej zagadki, bo nie mogłeś za bardzo liczyć na kooperację ze strony Traversowej, która już od dawna miała o tobie własne zdanie i za szybko raczej nie zamierzała jej zmienić. Kiedy jednak podała Ci imię chłopca, skinąłeś jedynie do niej głową. Zamierzałeś przyjrzeć się jednak zdecydowanie bardziej samym duchom niż towarzyszce, patrząc na to jakie reakcje wywoływały na nich kamienie. Może nie powinieneś iść do dziecka, a do kogoś bardziej dojrzałe. Zrobiłeś więc parę subtelnych kroków, przyjrzałeś się też okolicy. Tereny Norfolku były piękne, jednak dopiero teraz zdałeś sobie sprawę z tego, że Traversowie mogli się pochwalić naprawdę przyjemnym dla oka pejzażem. Nie mówiłeś jednak tego kobiecie, gdyż uważałaby to raczej za pewnik - w końcu dlatego ich przodkowie wybrali te tereny.
Postanowiłeś jednak nie odpuścić sobie przy pierwszej przegranej, skupiając się na być może kolejnej osobie jaką był "bardziej statecznie wyglądający" duch, który wpatrywał się w odłamki niczym zaczarowany.
— Sir, mogę wiedzieć co powoduje, że nie możesz odejść od odłamków? — Nie wiedziałeś jak się nazywa, jednak zdawałeś sobie sprawę z tego, że nagle "ocucił się" i spojrzał w twoją stronę. — Ja? To... Brychan. Ja go słyszę... Mówi do mnie... I tu jest tak ciepło... Przyjemnie ciepło. — Wydawało Ci się to dziwne, że dusze odczuwały ciepło, kiedy z twoich rozmów z innymi duszami wynikało, że nie odczuwały właściwie nic... Pustkę, jeśli chodziło o rzeczy związane ze zmysłem czucia. Postanowiłeś wystawić rękę przed siebie, ale nie wyczuwałeś tego samego co dusze. Twój wzrok przeniósł się na Melisandre, starając się jakoś wypytać ją o jeszcze więcej. — Mówi Ci coś, lady Travers, imię Brychan? Wydaje mi się, że ten odłamek w jakiś sposób koreluje z tym, że dusze kontaktują się ze zaświatami, ale... Nie umiem jeszcze wytłumaczyć problemu z ciepłem. — I znowu skupiłeś wzrok na odłamkach.
Postanowiłeś jednak nie odpuścić sobie przy pierwszej przegranej, skupiając się na być może kolejnej osobie jaką był "bardziej statecznie wyglądający" duch, który wpatrywał się w odłamki niczym zaczarowany.
— Sir, mogę wiedzieć co powoduje, że nie możesz odejść od odłamków? — Nie wiedziałeś jak się nazywa, jednak zdawałeś sobie sprawę z tego, że nagle "ocucił się" i spojrzał w twoją stronę. — Ja? To... Brychan. Ja go słyszę... Mówi do mnie... I tu jest tak ciepło... Przyjemnie ciepło. — Wydawało Ci się to dziwne, że dusze odczuwały ciepło, kiedy z twoich rozmów z innymi duszami wynikało, że nie odczuwały właściwie nic... Pustkę, jeśli chodziło o rzeczy związane ze zmysłem czucia. Postanowiłeś wystawić rękę przed siebie, ale nie wyczuwałeś tego samego co dusze. Twój wzrok przeniósł się na Melisandre, starając się jakoś wypytać ją o jeszcze więcej. — Mówi Ci coś, lady Travers, imię Brychan? Wydaje mi się, że ten odłamek w jakiś sposób koreluje z tym, że dusze kontaktują się ze zaświatami, ale... Nie umiem jeszcze wytłumaczyć problemu z ciepłem. — I znowu skupiłeś wzrok na odłamkach.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zamierzała utrudniać na siłę, ale też nie wezwała Zabiniego tutaj po to, żeby wykonywać za niego pracę, której od niego oczekiwała. Dlatego stała jednie z boku przyglądając się jego kolejnym działaniom i słowom odnotowując że na ten moment były one… rozczarowujące. Może tak wyglądała praca z duchami? Nie wiedziała, nigdy nie zgłębiała tych tajemnic mocniej, choć historie upodobała sobie całkiem mocno i czasem lubiła wysłuchać tych padających z ust żyjących kiedyś i pozostających na tym świecie. Nic w jej postawie jednak tego nie mówiło. Uprzejmie odpowiadała na zadawane pytanie, choć nie potrafiła nie zauważyć, że ten zdaje się nie przejmować inicjatywy we własne dłonie jakby licząc, że sprawa dobiegnie ku końcowi sama jedynie dzięki jego obecności. Ciemne spojrzenie pozostawało na obranym celu którym był mężczyzna. Jej służka, Anitha stała kawałek dalej gotowa zareagować na każdą prośbę swojej pani. Cairbre nie był zainteresowany rozmową z obcym. Cóż, jej samej dokuczał wiele miesięcy kiedy dopiero co zjawiła się w zamku - to wtedy odkryła, że nie tylko ludzi ale i duchów przychylność też będzie musiała sobie zaskarbić. Nie był w tym inny i teraz, był psotnikiem i duchem - niewiele można teraz było zrobić by go ukarać i raczej trudno było ukształtować charakter. Splotła dłonie przed sobą bez większej emocji obserwując kolejne działania których się podejmował.
- Przykro mi panie Zabini, ale nie. Mogę posłać Anithę by sprawdziła całe drzewo genealogiczne, jednak może to zająć… trochę. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, chociaż wcale nie wyglądała jakby było jej nadmiernie przykro. Nie spędziła tu nawet roku, nie zdążyła dokładnie wgłębić się w drzewo genealogiczne rodu, znała jego protoplastę i kilka pokoleń przed tym jej męża bo tych informacji potrzebowała, by nie wyjść nigdy na ignorantkę. Jeśli istniał ktoś o takim imieniu wśród Traversów musiał znajdować się w luce, której nie przestudiowała dokładniej. Jej brwi mimowolnie uniosły się wyżej. Nigdy nie słyszała o możliwości komunikowania się z zaświatami choć nie zakładała też że możliwość ku temu nie istniała. Temat ciepła był dla niej niezrozumiały - tak samo jak faktu, że mężczyzna nazwał to problemem. Nie zapytała jednak, interesowało ją coś innego. - Będzie pan w stanie pozbyć się ich sprzed wejścia, panie Zabini? - zapytała, spoglądając w stronę frontowych drzwi do zamku by za chwilę powrócić tęczówkami wprost do Vergila, zawieszając je na nim w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie obchodziło jej - ani to, kim był Brychan, ani to z czym korelowały odłamki w tym konkretnym momencie. potrzebowała pozbyć się zgromadzenia duchów sprzed wejścia - tylko albo aż.
- Przykro mi panie Zabini, ale nie. Mogę posłać Anithę by sprawdziła całe drzewo genealogiczne, jednak może to zająć… trochę. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, chociaż wcale nie wyglądała jakby było jej nadmiernie przykro. Nie spędziła tu nawet roku, nie zdążyła dokładnie wgłębić się w drzewo genealogiczne rodu, znała jego protoplastę i kilka pokoleń przed tym jej męża bo tych informacji potrzebowała, by nie wyjść nigdy na ignorantkę. Jeśli istniał ktoś o takim imieniu wśród Traversów musiał znajdować się w luce, której nie przestudiowała dokładniej. Jej brwi mimowolnie uniosły się wyżej. Nigdy nie słyszała o możliwości komunikowania się z zaświatami choć nie zakładała też że możliwość ku temu nie istniała. Temat ciepła był dla niej niezrozumiały - tak samo jak faktu, że mężczyzna nazwał to problemem. Nie zapytała jednak, interesowało ją coś innego. - Będzie pan w stanie pozbyć się ich sprzed wejścia, panie Zabini? - zapytała, spoglądając w stronę frontowych drzwi do zamku by za chwilę powrócić tęczówkami wprost do Vergila, zawieszając je na nim w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie obchodziło jej - ani to, kim był Brychan, ani to z czym korelowały odłamki w tym konkretnym momencie. potrzebowała pozbyć się zgromadzenia duchów sprzed wejścia - tylko albo aż.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tereny zielone
Szybka odpowiedź