Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset :: Namioty
Namiot chłopców
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Namiot Jima, Marcela,
Namiot Jima, Marcela,
Finna, Steffa, Freda, Blue,
okazjonalnie Castora
Duży namiot o niepewnej konstrukcji, wokół którego panuje bałagan, w tym puste butelki po alkoholu. Zwykle w pobliżu jest głośno. Przed wejściem bawi sie psidwak, który wsuwa czyjeś buty. Trawa jest wydeptana, wewnątrz namiotu nie ma nic prócz koców służących za posłania.
I show not your face but your heart's desire
Głośny śmiech niósł się przez pole namiotowe daleko, Marcel leżał na piasku, z głową podpartą na łokciu, wyciągając rękę po dzban, kiedy James podał go dalej.
- Ja przyniosę - zaproponował, nie wychwytując podstępu. Wyrwał się od razu, nim ktokolwiek inny zdążył - zupełnie jakby bał się, że chłopaki go ubiegną - bo nie lubił spędzać za dużo czasu w jednym miejscu, potrzebował się przejść. Jednak w momencie, w którym wstawał, w namiocie znalazł się Steff i rozległy się gorzkie słowa Jamesa. Początkowo uciekł przed Steffenem spojrzeniem. Nie odezwał się do niego po tym, co wydarzyło się na plaży. Po tym wszystkim. Rozdzielał go z Jamesem dwa razy, słyszał przecież jego słowa. Ale czy miały znaczenie? Nie mógł za to winić, on jeden był winien. Nie powinien, nie miał prawa potraktować w ten sposób Jamesa. Żałował. Naprawdę żałował. Nie zasługiwał na współczucie, nie zasługiwał na wsparcie. Zachował się skrajnie egoistycznie, koncentrując się tylko na sobie. Nie potrafił opanować tamtych emocji, tamtego bólu, złości. Żalu. Nie potrafił o niej nie myśleć.
- Myślicie, że wszystkie takie są? - spytał niechętnie, mijając Steffena, ścisnął jego ramię na powitanie. - Nie liczą się z nami jakby nie widziały w nas ludzi. Jakbyśmy... nieważne. Wiem, że powinniśmy się nimi opiekować, ale... - Byli mężczyznami, musieli być silni. Nie miał ojca, który wytłumaczyłby mu, na czym to polegało. Może tak miało być, może nie powinni uchylać się od wiecznych pretensji i wymagań, może mieli im po prostu sprostać. Może na wiele rzeczy nie powinni narzekać, ale jeśli dziewczynom było z nimi tak źle - to po co wracały? Długie miesiące nie powiedział Jimowi prawdy o Eve, teraz zrozumiał, że choć chciał dobrze, ukrywając ją, dobrze nie było. - To po prostu podłe - Wszystko, co robiły. Każda jedna i wszystkie po kolei. Traktowały ich jak robaki. - Zaraz będzie - Uniósł pusty dzban i wyszedł z namiotu po piwo, zaczynało robić mu się duszno. Chciał znaleźć się gdzieś dalej.
- Ja przyniosę - zaproponował, nie wychwytując podstępu. Wyrwał się od razu, nim ktokolwiek inny zdążył - zupełnie jakby bał się, że chłopaki go ubiegną - bo nie lubił spędzać za dużo czasu w jednym miejscu, potrzebował się przejść. Jednak w momencie, w którym wstawał, w namiocie znalazł się Steff i rozległy się gorzkie słowa Jamesa. Początkowo uciekł przed Steffenem spojrzeniem. Nie odezwał się do niego po tym, co wydarzyło się na plaży. Po tym wszystkim. Rozdzielał go z Jamesem dwa razy, słyszał przecież jego słowa. Ale czy miały znaczenie? Nie mógł za to winić, on jeden był winien. Nie powinien, nie miał prawa potraktować w ten sposób Jamesa. Żałował. Naprawdę żałował. Nie zasługiwał na współczucie, nie zasługiwał na wsparcie. Zachował się skrajnie egoistycznie, koncentrując się tylko na sobie. Nie potrafił opanować tamtych emocji, tamtego bólu, złości. Żalu. Nie potrafił o niej nie myśleć.
- Myślicie, że wszystkie takie są? - spytał niechętnie, mijając Steffena, ścisnął jego ramię na powitanie. - Nie liczą się z nami jakby nie widziały w nas ludzi. Jakbyśmy... nieważne. Wiem, że powinniśmy się nimi opiekować, ale... - Byli mężczyznami, musieli być silni. Nie miał ojca, który wytłumaczyłby mu, na czym to polegało. Może tak miało być, może nie powinni uchylać się od wiecznych pretensji i wymagań, może mieli im po prostu sprostać. Może na wiele rzeczy nie powinni narzekać, ale jeśli dziewczynom było z nimi tak źle - to po co wracały? Długie miesiące nie powiedział Jimowi prawdy o Eve, teraz zrozumiał, że choć chciał dobrze, ukrywając ją, dobrze nie było. - To po prostu podłe - Wszystko, co robiły. Każda jedna i wszystkie po kolei. Traktowały ich jak robaki. - Zaraz będzie - Uniósł pusty dzban i wyszedł z namiotu po piwo, zaczynało robić mu się duszno. Chciał znaleźć się gdzieś dalej.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Miał wiele powodów ku temu, by być zły, więc był zły - zły po pierwsze na Bellę Cattermole, która po tak tragicznym odejściu wróciła do Anglii w podobnie tragicznych okolicznościach; zły na siebie, bo właściwie zdradził przypadkiem Marcela, któremu ciężko mu było teraz w oczy spojrzeć, ale krył się, chował za „nic mi nie jest” albo wybuchowym nastrojem ojca, którego ostatnio doświadczył; zły właśnie na ojca, który znów zrobił mu awanturę o to, że jest młody i że się bawi. Skrzywił się na samo wspomnienie, leżąc gdzieś z boku, z kiwającą się obutą stopą opartą na zgiętym kolanie i dłońmi skrzyżowanymi pod głową. Gdy Steff wszedł do namiotu, oczywiście spojrzał na niego, ale chyba oczy miał wtedy podobne do oczu swojego ojca - karcące spojrzenie, milcząca groźba wyspowiadania się ze wszystkiego, bo w innym wypadku to dopiero początek. W rzeczywistości kierował to na Bellę, nie na samego Steffa, ale cóż... jej z nimi nie było, a on nie ze wszystkim sobie radził. Chciał tak milczeć dłużej, ale żart Jamesa wybił go z równowagi - parsknął pod nosem rozbawiony, na twarzy łagodniejąc, bardziej przypominając siebie. Sięgnął po kufel z piwem i podparł się, żeby z niego łyknąć.
- Potraktowała cię jak zabawkę, Steff - w końcu usiadł, na zgiętym kolanie opierając teraz łokieć. - Życzę ci zawsze jak najlepiej, brachu, ale ona nie jest tym, czego ci życzę. I lepiej bym tego nie ujął, James - pokiwał mu głową z aprobatą. - Musimy się nimi opiekować, są słabsze, no wiadomo... ale kurwa, tak? Ślub to odpowiedzialność i ty byłeś tego świadom, a ona? Średnio na jeża chyba.
- Potraktowała cię jak zabawkę, Steff - w końcu usiadł, na zgiętym kolanie opierając teraz łokieć. - Życzę ci zawsze jak najlepiej, brachu, ale ona nie jest tym, czego ci życzę. I lepiej bym tego nie ujął, James - pokiwał mu głową z aprobatą. - Musimy się nimi opiekować, są słabsze, no wiadomo... ale kurwa, tak? Ślub to odpowiedzialność i ty byłeś tego świadom, a ona? Średnio na jeża chyba.
I show not your face but your heart's desire
-Dobry żart. - wymamrotał do Jima, bo zdążył go usłyszeć przed wejściem, ale nie zdążył się roześmiać. Wszyscy umilkli gdy go zobaczyli i atmosfera jakoś umarła. Marcel wyglądał jakby chciał wyjść, Finn zabijał Steffena wzrokiem, a Jim wyglądał jakby chciał coś powiedzieć i gryzł się w język. Wytrzymał całe dwie sekundy, a Steff skrzywił się lekko gdy przyjaciel przypomniał mu o najgorszym dniu jego życia.
-Chyba nie było żadnego typa. - wypalił, dopiero po fakcie orientując się, że bez „chyba” zabrzmiałoby to lepiej. Kolacji też nie było, ale nie miał zamiaru poprawiać Jima, bo bez kolacji ta historia brzmiała jeszcze gorzej. Powinien powiedzieć coś jeszcze, obronić ją, ale nie znalazł od razu słów. Był taki zmęczony i taki skołowany, a nie dał sobie przestrzeni na namysł ani na odpoczynek. Z wdzięcznością przyjął gest Marcela, łudząc się, że przyjaciel go zrozumie - poznał Bellę w Oazie, chyba nawet się polubili. -Umm… - zwrócił się do Marcela, próbując znaleźć przykład jakiejś kobiety, która nigdy by ich nie zraniła. Własną mamę wykluczył, bo po odejściu Belli nakrzyczała na niego w wyjcu i powiedziała, że to wszystko jego wina. -Liddy taka nie jest! - olśniło go, Liddy też była dziewczyną. Marcel i Finn odezwali się prawie równocześnie. Zanim Steff odpowiedział, próbował poszukać wzrokiem wsparcia Marcela (bo Finn miał dziś strasznie zimne oczy), ale Marcel wyszedł. Został sam, stojąc, naprzeciwko dwóch gniewnych przyjaciół i bez piwa.
-Musimy się nimi opiekować, ogółem dziewczyn, a to moja ż o n a. - przytaknął w końcu, podkreślając, że to przecież już nie był wybór ani flirt, to odpowiedzialność. -Ona… - zaczął, zastanawiając się czy powiedzieć im o tych miesiącach, gdy zaczynało być między nimi źle i gdy nie była sobą. Urwał, jakoś godziło to w jej prywatnosc i w jego męskość. -…przeprosiła. I czasami marzyłem, żeby wróciła, ale myślałem, że będę się czuł…inaczej. - chciał żeby ulga przyćmiła lęki i wątpliwości, dlaczego tak się nie stało? -Jak się czułeś gdy znalazłeś Eve? - zwrócił się do Jima, nie pytał go o to wtedy, bo po prostu się cieszył. A do zeszłego tygodnia nie wiedział nawet, że nie jest między nimi tak idyllicznie jak w jego wyobraźni.
-Chyba nie było żadnego typa. - wypalił, dopiero po fakcie orientując się, że bez „chyba” zabrzmiałoby to lepiej. Kolacji też nie było, ale nie miał zamiaru poprawiać Jima, bo bez kolacji ta historia brzmiała jeszcze gorzej. Powinien powiedzieć coś jeszcze, obronić ją, ale nie znalazł od razu słów. Był taki zmęczony i taki skołowany, a nie dał sobie przestrzeni na namysł ani na odpoczynek. Z wdzięcznością przyjął gest Marcela, łudząc się, że przyjaciel go zrozumie - poznał Bellę w Oazie, chyba nawet się polubili. -Umm… - zwrócił się do Marcela, próbując znaleźć przykład jakiejś kobiety, która nigdy by ich nie zraniła. Własną mamę wykluczył, bo po odejściu Belli nakrzyczała na niego w wyjcu i powiedziała, że to wszystko jego wina. -Liddy taka nie jest! - olśniło go, Liddy też była dziewczyną. Marcel i Finn odezwali się prawie równocześnie. Zanim Steff odpowiedział, próbował poszukać wzrokiem wsparcia Marcela (bo Finn miał dziś strasznie zimne oczy), ale Marcel wyszedł. Został sam, stojąc, naprzeciwko dwóch gniewnych przyjaciół i bez piwa.
-Musimy się nimi opiekować, ogółem dziewczyn, a to moja ż o n a. - przytaknął w końcu, podkreślając, że to przecież już nie był wybór ani flirt, to odpowiedzialność. -Ona… - zaczął, zastanawiając się czy powiedzieć im o tych miesiącach, gdy zaczynało być między nimi źle i gdy nie była sobą. Urwał, jakoś godziło to w jej prywatnosc i w jego męskość. -…przeprosiła. I czasami marzyłem, żeby wróciła, ale myślałem, że będę się czuł…inaczej. - chciał żeby ulga przyćmiła lęki i wątpliwości, dlaczego tak się nie stało? -Jak się czułeś gdy znalazłeś Eve? - zwrócił się do Jima, nie pytał go o to wtedy, bo po prostu się cieszył. A do zeszłego tygodnia nie wiedział nawet, że nie jest między nimi tak idyllicznie jak w jego wyobraźni.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Siedź — rzucił leniwie do Marcela, chcąc mu wyjaśnić, że nie ma powodu, by wychodził, ale zogniskował spojrzenie na Steffenie. — Chyba?— mruknął i uśmiechnął się drwiąco na słowa Steffena pod nosem.— Wszystkie — przyznał bez namysłu, nie zastanawiając się nad tym, czy w takiej samej kategorii postawiłby swoją siostrę. Ukochaną, wspaniałą siostrę. Była po prostu siostrą, nigdy nawet przez myśl nie przeszło mu by analizować ją jak kobietę — jakby siostry nie były kobietami, a zupełnie innym gatunkiem. Dopiero kiedy Steffen przyznał, że Liddy taka nie jest, zmarszczył brwi. Faktycznie Liddy tak się nie zachowywała. I rzeczywiście, jeśli nie Liddy, to może inne też nie. Przypomniał sobie o Aishy, ale nie sprostował. — Modliszki. Cholerne modliszki. Zabawią się twoim koszem, a potem urwą ci głowę jak im się coś nie spodoba. Jak widać świetnie sobie dają radę. Eve sobie świetnie daje radę — naprowadził ich. — Włóczy się nocami po kraju i nie widzi w tym nic złego, no nie. Żyje? Żyje — Bo przecież w takim tonie z nim rozmawiała, nic jej nie groziło. Po co miał się martwić teraz. Po co miał jej szukać, martwić się. Dała mu kilkukrotnie odczuć, że to zbędne. — Ta cała Bella też sobie świetnie dała radę. Wypłynąć dziś do Francji i wrócić to nie lada wyczyn — mruknął, unosząc brwi z zaciekawieniem na Steffena, choć wciąż więcej w tym było pretensji. — I zrobiła to wszystko sama? Lady? Po prostu sobie weszła na statek a potem zeszła, jakby podróżowała Błędnym Rycerzem? Hm? Nie jesteś tak naiwny, stary...— Nie wierzył, że tak po prostu wróciła. I już napewno nie sama, bez niczyjej pomocy. — Dostała kosza — uznał z prychnięciem, a potem uniósł wzrok na Marceliusa, który wychodził już po piwo. — Marcello! — krzyknął za nim, podnosząc się do siadu, przecież tam było pół dzbana jeszcze. — Żaden z nas nie jest świadomy co to naprawdę jest — skontrował słowa Finna. On sobie to inaczej wyobrażał, inaczej to miało wyglądać niż wygląda dzisiaj.— Ale to nie ma znaczenia. Potraktowała cię jak zabawkę...— pokiwał już Finnowi głową i spojrzał na Steffena łagodniej. Zaczynało mu być go żal. — Nie możesz jej pozwolić po prostu wrócić od tak. Po tym co ci zrobiła? Dała ci buziaczka i to wszystko załatwiło? — zakładał, nie znał prawdy. A potem spytał o Eve. Spuścił wzrok i uniósł jedną brew. — Nie znalazłem. Marcel ją znalazł — poprawił go, choć nie to było dla Steffena pewnie ważne. Przełknął ślinę, udając, że może jednak?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaśmiał się, odchodząc, gdy wspomniał, że Lids taka nie była, nie była, prawda, ale przecież trudno było na nią spojrzeć w ten sposób, była inna pod każdym względem. Próbę powstrzymania go przed przyniesieniem alkoholu wziął za grzeczność, więc machnął ręką, że to nic takiego. I był już w pół kroku, żeby opuścić towarzystwo, kiedy zawołał go James, dopiero teraz poczuł, że dzban rzeczywiście ważył więcej, niż powinien, jednak zamyślony i strapiony słowami chłopaków odruchowo pociągnął łyk prosto z dzbana, zapominając, że miał iść po piwo. Ponieważ poczuł je w ustach, bezrefleksyjnie oddał dzban Steffenowi, uciekając wzrokiem przed Jamesem, nie z powodu piwa. On znalazł Eve, wciąż nie opowiedział Jimowi szczegółów, znał tylko ogólniki. Czy powinni to ciągnąć? Trzeźwy znów się wahał. Rozumiał złość chłopaków, rozumiał też Steffena, jako jedyny poznał Bellę - była piękna i dobra, miała niezwykły uśmiech, potraktowała go z przyjaźnią i grzecznością. Nie przywykł do takich gestów ani w trakcie wojny ani jeszcze przed nią. Chciał się za nią wstawić, ale to wszystko nie było takie proste.
- Mówiłeś im, kim ona tak naprawdę jest? - spytał Steffena, kiedy James wspomniał o jej francuskich wojażach. Oczywiście, ze to było nieprawdopodobne. Oczywiście, że niezaradna dziewczyna nie mogła obronić się grzecznością gdy tak wielu innych próbował uciec z kraju za życiem. Dołączyła do uchodźców? Niemożliwe, nie pasowała do nich. Wyczuliby podstęp, tacy jak oni wyczuwali inność z daleka. Ktoś, kto znał zapach jedwabiu, nie mógł być jednym z nich. - Zbiegłą sprzed ołtarza arystokratką? Steff, nie możesz być naiwny - Musiał wziąć pod uwagę, że na Bellę mogła mieć teraz wpływ jej rodzina. Musiał wziąć pod uwagę, że jej grzeczność nie musiała być szczera. Maeve i Adda nauczyły go już ostrożności. - W tym chodzi o coś więcej, niż parę buziaków, niż o obrączkę. - O życie. Twoje, Steff, ale i moje. Jamesa i Finna. Jeśli to ona porzuciła śluby, nie wiązały już przecież Steffena. - To może zagrozić nam wszystkim. Jeśli dowie się o czymkolwiek, wpadnie na trop, pozna nazwiska, daty, godziny...
- Mówiłeś im, kim ona tak naprawdę jest? - spytał Steffena, kiedy James wspomniał o jej francuskich wojażach. Oczywiście, ze to było nieprawdopodobne. Oczywiście, że niezaradna dziewczyna nie mogła obronić się grzecznością gdy tak wielu innych próbował uciec z kraju za życiem. Dołączyła do uchodźców? Niemożliwe, nie pasowała do nich. Wyczuliby podstęp, tacy jak oni wyczuwali inność z daleka. Ktoś, kto znał zapach jedwabiu, nie mógł być jednym z nich. - Zbiegłą sprzed ołtarza arystokratką? Steff, nie możesz być naiwny - Musiał wziąć pod uwagę, że na Bellę mogła mieć teraz wpływ jej rodzina. Musiał wziąć pod uwagę, że jej grzeczność nie musiała być szczera. Maeve i Adda nauczyły go już ostrożności. - W tym chodzi o coś więcej, niż parę buziaków, niż o obrączkę. - O życie. Twoje, Steff, ale i moje. Jamesa i Finna. Jeśli to ona porzuciła śluby, nie wiązały już przecież Steffena. - To może zagrozić nam wszystkim. Jeśli dowie się o czymkolwiek, wpadnie na trop, pozna nazwiska, daty, godziny...
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Tym miększym wzrokiem próbował wyczytać ze Steffena tyle, ile tylko mógł. Znaleźć w nim powód tego wszystkiego, niepewność, jakąś nienawiść do Belli, która ukryła się pod skórą i sączy jad jak żmija. A w rezultacie dostał jakąś mieszaninę nadziei, smutku i, sam nie wiedział, bo w odczytywaniu uczuć był początkujący... rozczarowaniem? Aż zmarszczył brwi, rozumiejąc coraz mniej. Przekonywali go, stawiali przeciwko Belli, a on i tak parł do niej jak mucha w pajęczynę.
- Liddy jest dziwna - mruknął. - Ciężko mi ją rozpatrywać pod tym kątem... - lubił ją, ale kompletnie nie przypominała innych dziewczyn, zwiewnych, rumieniących się i śmiejących. Raczej przypominała mu chłopaka i jakoś było mu z tym bardzo niewygodnie. Aż łyknął jeszcze piwa. Pstryknął ochoczo palcami na Jamesa, kiedy wysunął trafny wniosek o podróży Belli d Francji. - I ktoś jej musiał w tym pomóc. Jakiś koleś z kontaktami, którego pewnie wykorzystała jak ciebie, byleby mieć z tego więcej dla siebie. - co do opinii, że żaden z nich nie wiedział, jak wygląda prawdziwe małżeństwo, trochę się nie zgadzał. - Wiem jak wygląda małżeństwo moich rodziców i nie widzę w nim podobieństwo ani do Steffena i Belli, ani... - zamilkł, przełknął ślinę, odchrząknął. Nie, nie mieszajmy w to zawiłości Jamesa i Eve, to za dużo.
Na szczęście Marcel prędko zboczył z tematu i to tak uderzyło w Finna, że aż się podniósł do siadu.
- No przecież to Selwyn! - szepnął tak cicho, jak tylko mógł, szukając wzrokiem oczu przyjaciół. - Ojciec mówił, że są tak samo po stronie Sralfoya jak wszyscy inni! Steff, ona do nich dołączyła! Albo no... klątwą ją trzasnęli!
Tam gdzie akcja, tam i reakcja.
- Liddy jest dziwna - mruknął. - Ciężko mi ją rozpatrywać pod tym kątem... - lubił ją, ale kompletnie nie przypominała innych dziewczyn, zwiewnych, rumieniących się i śmiejących. Raczej przypominała mu chłopaka i jakoś było mu z tym bardzo niewygodnie. Aż łyknął jeszcze piwa. Pstryknął ochoczo palcami na Jamesa, kiedy wysunął trafny wniosek o podróży Belli d Francji. - I ktoś jej musiał w tym pomóc. Jakiś koleś z kontaktami, którego pewnie wykorzystała jak ciebie, byleby mieć z tego więcej dla siebie. - co do opinii, że żaden z nich nie wiedział, jak wygląda prawdziwe małżeństwo, trochę się nie zgadzał. - Wiem jak wygląda małżeństwo moich rodziców i nie widzę w nim podobieństwo ani do Steffena i Belli, ani... - zamilkł, przełknął ślinę, odchrząknął. Nie, nie mieszajmy w to zawiłości Jamesa i Eve, to za dużo.
Na szczęście Marcel prędko zboczył z tematu i to tak uderzyło w Finna, że aż się podniósł do siadu.
- No przecież to Selwyn! - szepnął tak cicho, jak tylko mógł, szukając wzrokiem oczu przyjaciół. - Ojciec mówił, że są tak samo po stronie Sralfoya jak wszyscy inni! Steff, ona do nich dołączyła! Albo no... klątwą ją trzasnęli!
Tam gdzie akcja, tam i reakcja.
I show not your face but your heart's desire
-Liddy nie jest dziwna! - ostrzegł Finna, bo choć jego ton był niewinny to Steff nie mógł dziś odczytać wyrazu jego (dziwnego!) spojrzenia ani rozszyfrować czy "dziwna" to coś złego, czy nie. Chyba nie, ale dodał asekuracyjnie: -Jest oryginalna i ma odwagę być sobą. - nie mógł się upierać, że jest jak inne dziewczyny i w głębi serca nie miał nawet ochoty bronić jej fryzury, ale przy kolegach będzie. Pewnie powinien bronić Belli z takim samym zażartym przekonaniem - ale dlaczego na myśl o Liddy czuł wspomnienia obiadów, które gotowała mu pod nieobecność żony, a na myśl o Belli jakąś dziwną, smutną niepewność? Pryz żonie był w stanie zagłuszyć tą niepewność radością z jej obecności i nowymi obowiązkami związanymi z jej powrotem, ale teraz został sam. W ciszy własnych myśli i wśród oskarżeń kolegów, podsycających jego niewypowiedziane wątpliwości. Przygryzł policzek.
-Jak to: włóczy się sama nocami? - Eve zdawała się równie doskonałym tematem jak Liddy, rozpraszającym uwagę kolegów od Belli. Zmarszczył brwi, wyraźnie zresztą poruszony, bo przy zniknięciu Belli martwił się o to samo. Miał koszmary, myśląc co się jej może stać po zawieszeniu broni i jak przebiegała jej podróż w czerwcu. Nie powinien być zaskoczony wieściami o żonie Jima, sam wpadł na nią w środku nocy w Dolinie Godryka, ale to było pod ich domem. Łudził się, że to tylko jednorazowy... spacer. -Ale po Festiwalu przestanie się włóczyć? - upewnił się naiwnie. Spróbował sobie wyobrazić, co sadyści z obozu wroga zrobiliby z Cyganką w ciąży jeśli nie spodobałoby się im w niej... cokolwiek. Miał bujną wyobraźnię: pewnie sprzedaliby jej dziecko na kąpiel Morgany Selwyn. Ugryzł się w język zanim powiedział to Jimowi, który i bez tego wydawał się zmartwiony.
-Nie chodziło o romans. Szukała swojego kuzyna, bo ja nie wierzyłem, że da się go znaleźć. - wymamrotał niechętnie, krzyżując ramiona. Nie był w stanie złościć się na Bellę, ale złość na Alexa przyszła jakoś łatwiej. Pewnie były Selwyn nie chciałby żeby Steff rozgadywał o jego życiu Jimowi, ale Jim był przy nim i w Zakonie cały ten czas, a jego nie było. Podziw, jaki Steff czuł wobec dawnego Gwardzisty jakoś przygasł, zastąpiony goryczą.
-Marcel! - wzdrygnął się, gdy przyjaciel rozbudził jego posępne wyobrażenia. -Pamiętasz, gdzie ją poznałeś. Alex - nie ja - on właściwie mówił jej niewiele -dopuścił ją prawie wszędzie, do lecznicy w Dolinie też. Gdyby coś miało się gdzieś stać, uderzyliby tam jeszcze w czerwcu. - poczuł się niesprawiedliwie. Jeśli sugerował, że jego żona jest zdrajczynią, to może Alex Selwyn jest zdrajcą albo idiotą? Czemu on, Steff, miał się za to czuć winny?
Alex też zniknął. Zrobiło mu się jakoś zimno.
-Jest z tej samej rodziny co Alex, co Lucinda - na nią nigdy nie miał powodu się gniewać ani nią rozczarować, była bohaterką, na pewno podobała się kolegom na plantach. -Lucinda Hensley, kiedyś Selwyn. Jej też byś spytał czy popiera Sralfoya? - spiorunował wzrokiem Finna, który wyraził się nieco mniej łagodnie niż Marcel. Niespodziewanie odnalazł w sobie chęć obrony żony, podsyconą strachem.
-Hm, jak wygląda małżeństwo twoich rodziców? - spytał zaczepnie Finna, trochę zirytowany. Bo mój tata boi się mojej mamy, czy u ciebie jest tak samo czy to mama boi się taty? Nie chciał takiego małżeństwa, chciał zbudować coś nowego, coś własnego. Nie przewidział, że rozsypie się po dwóch miesiącach.
-Rzucę Hexa Revelio i porozmawiam z Lucindą. - wymamrotał kapitulując. Pytanie Jima o buziaka ominął, zawstydzony. -Ale pytałem już Belli o kontakty z rodziną. Nie o to chodziło. - może i brakowało mu kręgosłupa na wiele, ale spytał, czy chce do nich wrócić. Zaprzeczyła tak żarliwie, że nie umiał jej nie wierzyć. -A tylko to... - tylko to mogłoby nim zachwiać. -Ona nie ma nikogo innego poza mną i Lucindą, chłopaki. Szukała kuzyna, który nie żyje. I sami mówicie jaki niebezpieczny jest teraz kraj. Może wróciła, bo kończy się zawieszenie broni i bo to praktyczna decyzja... - pociągnął nosem, ale wcale nie było mu strasznie smutno, to po prostu wiosenna alergia czy coś. Letnia alergia, było lato. -...ale ślubowałem jej opiekę i bezpieczeństwo.
-Jak to: włóczy się sama nocami? - Eve zdawała się równie doskonałym tematem jak Liddy, rozpraszającym uwagę kolegów od Belli. Zmarszczył brwi, wyraźnie zresztą poruszony, bo przy zniknięciu Belli martwił się o to samo. Miał koszmary, myśląc co się jej może stać po zawieszeniu broni i jak przebiegała jej podróż w czerwcu. Nie powinien być zaskoczony wieściami o żonie Jima, sam wpadł na nią w środku nocy w Dolinie Godryka, ale to było pod ich domem. Łudził się, że to tylko jednorazowy... spacer. -Ale po Festiwalu przestanie się włóczyć? - upewnił się naiwnie. Spróbował sobie wyobrazić, co sadyści z obozu wroga zrobiliby z Cyganką w ciąży jeśli nie spodobałoby się im w niej... cokolwiek. Miał bujną wyobraźnię: pewnie sprzedaliby jej dziecko na kąpiel Morgany Selwyn. Ugryzł się w język zanim powiedział to Jimowi, który i bez tego wydawał się zmartwiony.
-Nie chodziło o romans. Szukała swojego kuzyna, bo ja nie wierzyłem, że da się go znaleźć. - wymamrotał niechętnie, krzyżując ramiona. Nie był w stanie złościć się na Bellę, ale złość na Alexa przyszła jakoś łatwiej. Pewnie były Selwyn nie chciałby żeby Steff rozgadywał o jego życiu Jimowi, ale Jim był przy nim i w Zakonie cały ten czas, a jego nie było. Podziw, jaki Steff czuł wobec dawnego Gwardzisty jakoś przygasł, zastąpiony goryczą.
-Marcel! - wzdrygnął się, gdy przyjaciel rozbudził jego posępne wyobrażenia. -Pamiętasz, gdzie ją poznałeś. Alex - nie ja - on właściwie mówił jej niewiele -dopuścił ją prawie wszędzie, do lecznicy w Dolinie też. Gdyby coś miało się gdzieś stać, uderzyliby tam jeszcze w czerwcu. - poczuł się niesprawiedliwie. Jeśli sugerował, że jego żona jest zdrajczynią, to może Alex Selwyn jest zdrajcą albo idiotą? Czemu on, Steff, miał się za to czuć winny?
Alex też zniknął. Zrobiło mu się jakoś zimno.
-Jest z tej samej rodziny co Alex, co Lucinda - na nią nigdy nie miał powodu się gniewać ani nią rozczarować, była bohaterką, na pewno podobała się kolegom na plantach. -Lucinda Hensley, kiedyś Selwyn. Jej też byś spytał czy popiera Sralfoya? - spiorunował wzrokiem Finna, który wyraził się nieco mniej łagodnie niż Marcel. Niespodziewanie odnalazł w sobie chęć obrony żony, podsyconą strachem.
-Hm, jak wygląda małżeństwo twoich rodziców? - spytał zaczepnie Finna, trochę zirytowany. Bo mój tata boi się mojej mamy, czy u ciebie jest tak samo czy to mama boi się taty? Nie chciał takiego małżeństwa, chciał zbudować coś nowego, coś własnego. Nie przewidział, że rozsypie się po dwóch miesiącach.
-Rzucę Hexa Revelio i porozmawiam z Lucindą. - wymamrotał kapitulując. Pytanie Jima o buziaka ominął, zawstydzony. -Ale pytałem już Belli o kontakty z rodziną. Nie o to chodziło. - może i brakowało mu kręgosłupa na wiele, ale spytał, czy chce do nich wrócić. Zaprzeczyła tak żarliwie, że nie umiał jej nie wierzyć. -A tylko to... - tylko to mogłoby nim zachwiać. -Ona nie ma nikogo innego poza mną i Lucindą, chłopaki. Szukała kuzyna, który nie żyje. I sami mówicie jaki niebezpieczny jest teraz kraj. Może wróciła, bo kończy się zawieszenie broni i bo to praktyczna decyzja... - pociągnął nosem, ale wcale nie było mu strasznie smutno, to po prostu wiosenna alergia czy coś. Letnia alergia, było lato. -...ale ślubowałem jej opiekę i bezpieczeństwo.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Wiem przecież, że... — zaczął kiedy Marcel wspomniał, że Bella była arystokratką, to długo było przedmiotem żartów. — Co? — spytał zaraz kiedy wspomniał, że to może im zagrozić. Nawet o tym nie pomyślał. Kiedy jednak zeszło na Liddy spojrzał na Finna, kiwając energicznie głową, a potem na Steffena, który próbował temu zaprzeczyć. — Trochę jest — przytaknął Finnowi. — Nie mówię, że to złe, on chyba też tego nie miał na myśli — stanął za nim. — Panny chodzą w sukienkach, lubią tańczyć, są kulturalne i jeśli już piją alkohol to z gracją. Liddy pije na umór, jest taka jak my. Oryginalna to może być piosenka, nie kobieta, Steff. Dziewczyna to dziewczyna, kropka. Ona nie ma w sobie nic z dziewczyny. To znaczy może ma, ale na pierwszy rzut oka to tego nie widać, nie sprawdzałem też — wymamrotał, wzruszając ramionami. — Jako dziewczyna jest dziwna, ogólnie jest spoko przecież — wyjaśnił zaraz, sądząc, że właśnie to Finn miał na myśli. On sam miał. — No nie wiem jak, bo jest sama, nie ma mnie przy tym. Po prostu — odparował, wzruszając ramionami. — W zimę jakiś szajbus ją zaatakował. Mocno ją zranił, ma bliznę stąd dotąd— pokazał na żebrach wielkość. Nie było go, kiedy to się stało, ale rana źle się goiła. Zmartwiła go tym wtedy. Czuł się winny, że go nie było, że to przez niego, a potem kiedy wściekł się za jej wychodzenie nocą na spacery po Dolinie, po której łażą szmalcownicy nie rozumiała z czym ma problem.— Ale i tak się włóczy. Kiedy nie może spać. Łazi po dolinie sama. Nocami, kiedy śpię. W Dolinie jest pełno szmalcowników, sam widziałeś — wskazał na Steffena, prosił ją by go zwołała wtedy. — Ale i tak nie widzi problemu— prychnął pod nosem. Tak mu wtedy powiedziała. — Myślisz, że po festiwalu się coś zmieni? Widzisz ją gdzieś tu między nami? Jest teraz z dziewczynami? Nie widziałem jej na oczy od wianków. – Obiecał jej kiedyś, że pewnego dnia to wszystko się skończy. Jego zainteresowanie, troska. Przestanie być frajerem. Może nadeszła pora? Może powinien w ogóle przestać o niej myśleć, zamiast ciągle mimochodem wracać do jej osoby w myślach, rozmowach?— Zostawiła cię w taki sposób, bo szukała kuzyna — powtórzył po Steffenie drwiąco i spojrzał po kumplach. — Czy to tylko dla mnie jest dziwne? — spytał Marcela. — Damulka z zerowym życiowym doświadczeniem, której największym zmartwieniem jest kolor poduszek w salonie, porzuciła kochającego ją męża, który potrafił ją ochronić w trakcie wojny, by samotnie mknąć na ratunek kuzynowi prosto w środek czarodziejskiego konfliktu? — Wypowiedzenie całego, tak rozbudowanego zdania kosztowało go mnóstwo energii i intelektu, więc zastygł na moment w bezruchu, próbując nadążyć za własnym ciągiem myślowym. — Alex? Ten zakonnik z plakatów? Ten za którego jest taka wysoka nagroda? — Alex musiał być ważny, że się tam znalazł. — Damulka poleciała w szczere pole szukać terrorysty, którego nie umieją schwytać ministerstwo, szmalcownicy i rycerze? Czy ona potrafi sobie sama spiłować paznokcie, czy potrzebuje do tego służki? — spytał Marcela, spoglądając przy tym na blondyna. Nie żartował, pytał poważnie. — Błagam, Steffen, nie wciskaj nam takich rzeczy. Szukałem żony, szukałem siostry i szukałem brata przez ponad dwa lata po całym kraju. Tak n a s e r i o, szukałem. Sypiałem pod mostami, wkradałem się do szopy by spać na krowim łajnie bo było cieplej, kradłem żarcie dla trzody, żeby nie umrzeć z głodu. Łaziłem od wsi do wsi, każdego dnia szukając śladu, wzmianki. Po takim czasie Thomasa spotkałem przypadkiem w Londynie, Eve natknęła się przypadkiem na Marcela, a ty mi próbujesz powiedzieć, że ta twoja wymuskana panna od czerwca do dzisiaj szukała kuzyna? I dowiedziała się, że nie żyje? Kurwa, geniusz!— pacnął się czoło odkrywczo.— Albo ona jest tępa jak dzida, albo ty głupi jak cały sklep z butami! Jak ona, kurwa przetrwała? Powiedziała ci? — On dużo wiedział o przerwaniu, o poszukiwaniach, o tym jak ciężko było znaleźć igłę w stogu siana. Życie w taborze dalekie było od życia jakie znał Steffen, a co dopiero Bella — ale to właśnie trudne warunki sprawiły, że potrafił przeżyć. A arystokratka? Co ona wie o normalnym świeci? — Przecież to śmierdzi na kilometr, musiała mać jakieś wsparcie. Musiała go bardzo kochać, że cię porzuciła, by w niewygodzie i w trakcie wojny rzucić się na poszukiwania — zadrwił, postanawiając zakończyć temat. Nie miała nikogo poza nim i Lucindą. A jednak postanowiła ich tu zostawić oboje, żeby pobiec za Alexandrem. Przełknął ślinę. — Przepraszam, stary — rzucił w końcu smętnie, już bez złości, uświadamiając sobie, jak bardzo dał się robić w balona, za jakiego frajera uważała go Bella. Selwyni niewiele mu mówili, nie znał ich historii i nigdy go nie obchodziły te nazwiska. Wiedział tylko, że są ważne. Kim byli nie wiedział, wiedział tylko, że po wszystkich można było spodziewać się tego samego. Wszyscy arystokraci byli ulepieni z jednej gliny. — A ona ślubowała ci, że cię nie opuści aż do śmierci? — spytał; nie miał pojęcia jak wyglądała ich przysięga, bo nie był mile widziany na tym ślubie. I choć wcześniej było mu wszystko jedno, po Tower nie był w formie i tak by się nie zjawił — teraz zamierzał zajadle karać za to właśnie Bellę, która musiała uznać przyjaciół Steffena niegodnymi obecności. Nie zaprosili ani Eve, ani Aishy ani Thomasa. — Dobrze się tańczyło z Celine? — spytał dla odmiany Finna. — Flirtowała z tobą?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie odzywał się, kiedy mówili o Liddy, choć na jego ustach błądził bliżej nieokreślony uśmiech; Steffen musiał wiedzieć, że nikt nie próbował obrazić dziewczyny, chłopaki po prostu stwierdzali fakty, z którymi sama Liddy się zresztą zgadzała, zawsze uważała dziewczyńskie rozrywki za nudne i wolała spędzać czas z nimi. Milczał też, gdy James opowiadał o Eve, uważał to za głupie i nieodpowiedzialne, zwłaszcza teraz, kiedy była w ciąży. Ale przecież nie zakują jej w łańcuchy.
- Małżeństwo moich rodziców tak właśnie wyglądało - wtrącił w słowa Finna. - Ojciec odszedł, zanim zapamiętałem jego twarz. Zostawił matkę z niczym. I co? Gówno, teraz próbuje mnie zabić, bo wciąż za mało spierdolił w naszym życiu - wyrzucił z siebie ze złością, marszcząc brew. Czy można było zaufać komuś, kto raz porzucił? Długo chciał być po stronie ojca, nie matki, miał własne wyobrażenia, wierzył, że to nie była jego wina, że coś go zmusiło, może jego matka. Był naiwny.
- Dołączyła? Nie - Pokręcił głową, rozkładając wysunięte w przód dłonie, chcąc zatrzymać ten absurd - Nie dołączyła do Selwynów, zawsze nim była. Uciekła z domu, żeby przeżyć przygodę życia z biedakiem z innego świata, ale znudziło jej się i wróciła do domu. Może dostała inne powitanie, niż oczekiwała, więc musi wkupić się w łaski bliskich od nowa. Steff, jaki Alex?! Widzisz tu gdzieś Alexa?! Alexa już nie ma, zostawił nas tak samo! Nikt nie wie, gdzie jest! - Zakon Feniksa uznał go za zaginionego, ale teraz sam już nie wiedział, czy w to wierzył. Słowa płynęły same, nieprzemyślane, był zły na nią, nie na niego. - Mała lecznica to żaden cel, a on chyba nie był tak głupi, żeby podawać jej pozycje naszych kryjówek? Większość ludzi, których tam trzymamy, ich nie zna - Zezłoszczona jasna brew ściągnęła się niżej, od krzyku powstrzymała go tylko konieczność dochowania dyskrecji. - Zapytałbym każdego, kto uciekł, czy popiera tych skurwieli. Gdyby Lucinda była jej bliska, zatrzymałaby się u niej. Ale z tego co mówisz... nie miała takiej potrzeby. - A imię jej kuzynki nie padło w tej opowieści. Jej tez unikała? - I co, myślisz że tak po prostu by ci powiedziała: hej, wróciłam, żeby zinfiltrować ciebie i twoich przyjaciół? - prychnął, kiedy Steffen podkreślił, że Bella zaprzeczyła podobnym insynuacjom. Pokręcił głową przecząco, gdy James dobitnie wyartykułował wszystkie nieścisłości. - Zakon Feniksa też próbuje go namierzyć. Od miesięcy. Bezskutecznie, choć przed nimi się ponoć nie ukrywa - sprecyzował jego słowa, bo wspomniał tylko o Ministerstwie Magii i Rycerzach Walpurgii. Oczywiście, że to nie miało żadnego sensu. Dla niego odpowiedź jak Bella przetrwała była równie prosta co okrutna. - Pochodzi od Selwynów. Najwięcej się mówi o ich czarownicy, która dla urody korzysta z roztworów z dodatkiem krwi mugolskich dziewic jak jakaś pieprzona wampirzyca. To szarlatani, czarują słowem, kłamią, nęcą, oszukują. - Też jak wampiry. Może i Lucinda taka nie była, ale nie bez powodu odwróciła się od swoich krewnych. Czy Alex tego nie zrobił - na ten moment nikt nie mógł tego wiedzieć na pewno. - Oszukują, Steff! - podkreślił, mocniej akcentując okrutne słowo. Patrzył na przyjaciela tak samo gniewnie, z nieustępliwością. Nie mógł narażać innych. Wycelował w niego palec wskazujący. - Trzymaj swoją wampirzycę na smyczy zanim ktoś przez nią ucierpi! - zażądał ostrzejszym tonem, szukając jego spojrzenia, by upewnić się, że rozumiał, że mówił poważnie. Jeśli narazi, ich, dziewczyny, Nealę, która pośród nich wydawała się najważniejszym celem, jeśli cokolwiek stanie im się przez niego, żadne z nich nigdy by sobie tego nie wybaczyło. Pisał mu to już w liście, wtedy tylko o Neali, ale znacznie łagodniej. Teraz, podjudzony przez Finna i Jamesa, był zarówno bardziej pewien swojej racji, jak i bardziej zły na nią. Żal mu było Steffena, on też w tym wszystkim był ofiarą. - Mówiłeś, że nie było żadnego typa. Laska biegnie w siną dal, a na własne oczy widziałem, co szmalcownicy robią z pięknymi dziewczynami, dla jakiegoś typa, a ty mówisz, że tu nie chodzi o romans? - Zmarszczył brew, kiedy poruszyli kwestię jej bliskich relacji z Alexem. To tylko kuzyni, żadna rodzina. Te zwyrole parzyły się przecież czasem w obrębie rodzeństwa.
Na tyle zły, że nie wrócił na swoje miejsce, pozostając przy wyjściu przysiadł na piasku niedbale, niby to obojętnie przenosząc wzrok na Finna, kiedy James zadał pytanie - mimo bólu, jaki ostrzem przeszył w tej samej chwili jego żołądek.
- Małżeństwo moich rodziców tak właśnie wyglądało - wtrącił w słowa Finna. - Ojciec odszedł, zanim zapamiętałem jego twarz. Zostawił matkę z niczym. I co? Gówno, teraz próbuje mnie zabić, bo wciąż za mało spierdolił w naszym życiu - wyrzucił z siebie ze złością, marszcząc brew. Czy można było zaufać komuś, kto raz porzucił? Długo chciał być po stronie ojca, nie matki, miał własne wyobrażenia, wierzył, że to nie była jego wina, że coś go zmusiło, może jego matka. Był naiwny.
- Dołączyła? Nie - Pokręcił głową, rozkładając wysunięte w przód dłonie, chcąc zatrzymać ten absurd - Nie dołączyła do Selwynów, zawsze nim była. Uciekła z domu, żeby przeżyć przygodę życia z biedakiem z innego świata, ale znudziło jej się i wróciła do domu. Może dostała inne powitanie, niż oczekiwała, więc musi wkupić się w łaski bliskich od nowa. Steff, jaki Alex?! Widzisz tu gdzieś Alexa?! Alexa już nie ma, zostawił nas tak samo! Nikt nie wie, gdzie jest! - Zakon Feniksa uznał go za zaginionego, ale teraz sam już nie wiedział, czy w to wierzył. Słowa płynęły same, nieprzemyślane, był zły na nią, nie na niego. - Mała lecznica to żaden cel, a on chyba nie był tak głupi, żeby podawać jej pozycje naszych kryjówek? Większość ludzi, których tam trzymamy, ich nie zna - Zezłoszczona jasna brew ściągnęła się niżej, od krzyku powstrzymała go tylko konieczność dochowania dyskrecji. - Zapytałbym każdego, kto uciekł, czy popiera tych skurwieli. Gdyby Lucinda była jej bliska, zatrzymałaby się u niej. Ale z tego co mówisz... nie miała takiej potrzeby. - A imię jej kuzynki nie padło w tej opowieści. Jej tez unikała? - I co, myślisz że tak po prostu by ci powiedziała: hej, wróciłam, żeby zinfiltrować ciebie i twoich przyjaciół? - prychnął, kiedy Steffen podkreślił, że Bella zaprzeczyła podobnym insynuacjom. Pokręcił głową przecząco, gdy James dobitnie wyartykułował wszystkie nieścisłości. - Zakon Feniksa też próbuje go namierzyć. Od miesięcy. Bezskutecznie, choć przed nimi się ponoć nie ukrywa - sprecyzował jego słowa, bo wspomniał tylko o Ministerstwie Magii i Rycerzach Walpurgii. Oczywiście, że to nie miało żadnego sensu. Dla niego odpowiedź jak Bella przetrwała była równie prosta co okrutna. - Pochodzi od Selwynów. Najwięcej się mówi o ich czarownicy, która dla urody korzysta z roztworów z dodatkiem krwi mugolskich dziewic jak jakaś pieprzona wampirzyca. To szarlatani, czarują słowem, kłamią, nęcą, oszukują. - Też jak wampiry. Może i Lucinda taka nie była, ale nie bez powodu odwróciła się od swoich krewnych. Czy Alex tego nie zrobił - na ten moment nikt nie mógł tego wiedzieć na pewno. - Oszukują, Steff! - podkreślił, mocniej akcentując okrutne słowo. Patrzył na przyjaciela tak samo gniewnie, z nieustępliwością. Nie mógł narażać innych. Wycelował w niego palec wskazujący. - Trzymaj swoją wampirzycę na smyczy zanim ktoś przez nią ucierpi! - zażądał ostrzejszym tonem, szukając jego spojrzenia, by upewnić się, że rozumiał, że mówił poważnie. Jeśli narazi, ich, dziewczyny, Nealę, która pośród nich wydawała się najważniejszym celem, jeśli cokolwiek stanie im się przez niego, żadne z nich nigdy by sobie tego nie wybaczyło. Pisał mu to już w liście, wtedy tylko o Neali, ale znacznie łagodniej. Teraz, podjudzony przez Finna i Jamesa, był zarówno bardziej pewien swojej racji, jak i bardziej zły na nią. Żal mu było Steffena, on też w tym wszystkim był ofiarą. - Mówiłeś, że nie było żadnego typa. Laska biegnie w siną dal, a na własne oczy widziałem, co szmalcownicy robią z pięknymi dziewczynami, dla jakiegoś typa, a ty mówisz, że tu nie chodzi o romans? - Zmarszczył brew, kiedy poruszyli kwestię jej bliskich relacji z Alexem. To tylko kuzyni, żadna rodzina. Te zwyrole parzyły się przecież czasem w obrębie rodzeństwa.
Na tyle zły, że nie wrócił na swoje miejsce, pozostając przy wyjściu przysiadł na piasku niedbale, niby to obojętnie przenosząc wzrok na Finna, kiedy James zadał pytanie - mimo bólu, jaki ostrzem przeszył w tej samej chwili jego żołądek.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
- Oczywiście, że jest! Wygląda jak chłopak, zachowuje się jak chłopak... to jest dziwne - bronił dalej swojego zdania, ale chyba dla samej walki, jakiegoś spuszczenia z siebie powietrza, bo w gruncie rzeczy w ogóle nie zależało mu na obronie ani jej dobrego imienia, ani szargania jej opinią. Zmiana tematu na Eve dobrze mu zrobiła, bo przeniósł uwagę na Jamesa. - A ona nie jest, wiesz... no... - w ciąży, ale zamiast dokończyć, uniósł wysoko brwi, żeby się tego domyślili, bo on o takich tematach nie będzie mówił wprost. - Steffen, błagam cię... jaka normalna kobieta zostawia swojego męża i jedzie szukać kuzyna? To mogła ci chyba o tym powiedzieć, co? A nie, pakuję manatki i lecę w długą - podniósł głos. Nie powinien, ale emocje teraz myślały za niego. - Ty byś jej pomógł, nawet my byśmy jej może pomogli. A teraz próbuje się tym zasłonić, żeby jej romans pewnie nie wyszedł na jaw. Z jakimś francuskim fagasem z bagietką pod pachą - wzruszył ramionami, kładąc się z powrotem i splatając dłonie pod głową. - Jak wygląda małżeństwo moich rodziców? Przecież ty wiesz. Normalnie. - skrzywił się. - Mama zawsze jest przy tacie, nie zostawiła go nawet jak gnił dupę w Tower, a mogła to zrobić, gdyby zachowała się jak twoja Bella.
Dla swojej matki zawsze miał ogromny szacunek, była ciepłą i dobrą czarownicą, która sobie czasem odejmowała od ust, żeby nie tylko dzieci, ale i inni potrzebujący mogli zjeść. Wziął głębszy wdech. Atmosfera zaczynała robić się coraz gęściejsza. Postanowił się przez chwilę nie odzywać, ochłonąć, bo nie miał zamiaru kłócić się ze Steffem, chociaż wszystkie argumenty po obu stronach zawzięcie do tej kłótni dążyły. Przemykał wzrokiem między Marcelem i Jamesem, słuchając ich słów i kiwając głową, bo w gruncie rzeczy się z nimi zgadzał... aż do momentu, gdy spytał o Celine. Wzrosła w nim lawina uczuć, które mieszając się ze sobą tworzyły mieszankę wybuchową. Instynktownie spojrzał na Marcela, ich spojrzenia nawet na chwilę się spotkały, by później utkwić spojrzenie już w Jamesie. Podniósł się do siadu, napięty jak struna. Czuł się jak zwierzę zapędzone do klatki z kolcami - gdziekolwiek się nie ruszy, rozerwie sobie skórę i popłynie krew. Po wszystkim, po wiankach, był zwyczajnie zawiedziony sobą - gdyby pomyślał, może nie byłoby tej całej sytuacji. Nie czułby teraz takiego ciężaru i winy w stosunku do Marcela.
- Masz jakiś z tym problem, że pytasz? - spytał ostro. Chciał to jakoś owinąć w neutralność, ale nigdy nie aspirował do bycia Szwajcarią.
Dla swojej matki zawsze miał ogromny szacunek, była ciepłą i dobrą czarownicą, która sobie czasem odejmowała od ust, żeby nie tylko dzieci, ale i inni potrzebujący mogli zjeść. Wziął głębszy wdech. Atmosfera zaczynała robić się coraz gęściejsza. Postanowił się przez chwilę nie odzywać, ochłonąć, bo nie miał zamiaru kłócić się ze Steffem, chociaż wszystkie argumenty po obu stronach zawzięcie do tej kłótni dążyły. Przemykał wzrokiem między Marcelem i Jamesem, słuchając ich słów i kiwając głową, bo w gruncie rzeczy się z nimi zgadzał... aż do momentu, gdy spytał o Celine. Wzrosła w nim lawina uczuć, które mieszając się ze sobą tworzyły mieszankę wybuchową. Instynktownie spojrzał na Marcela, ich spojrzenia nawet na chwilę się spotkały, by później utkwić spojrzenie już w Jamesie. Podniósł się do siadu, napięty jak struna. Czuł się jak zwierzę zapędzone do klatki z kolcami - gdziekolwiek się nie ruszy, rozerwie sobie skórę i popłynie krew. Po wszystkim, po wiankach, był zwyczajnie zawiedziony sobą - gdyby pomyślał, może nie byłoby tej całej sytuacji. Nie czułby teraz takiego ciężaru i winy w stosunku do Marcela.
- Masz jakiś z tym problem, że pytasz? - spytał ostro. Chciał to jakoś owinąć w neutralność, ale nigdy nie aspirował do bycia Szwajcarią.
I show not your face but your heart's desire
-Liddy wcale nie wygląda na chłopaka, a wy jesteście strasznie... płytcy, że oceniacie kobietę po wyglądzie - albo nazwisku, ale mówił przecież o Liddy, nie Belli, prawda? -i że nie widzicie kobiety w mojej kuzynce! Pomyślcie jakby jej było przykro, gdyby was usłyszała, a ona jedyna jest zawsze dla was miła! - stanął w obronie honoru i kiepskiej fryzury kuzynki i aż skrzyżował ramiona, choć - niewyspany, przejęty i smutny - nie wyglądał zbyt groźnie. Niby wiedział, że "spoko" Jima było wobec Liddy sympatyczne, ale jakoś i tak poczuł się w obowiązku za nią wstawić i przy okazji zboczyć na chwilę z tematu własnego małżeństwa. Wziął głęboki wdech i wtedy coś do niego dotarło. -Jak to pije na umór? - spojrzał na Jima, wstrząśnięty. Przy nim Lidds piła tylko trochę, albo czekała aż będzie zbyt pijany by zauważać ile ona pije.
-Jak to zabić? Może powinieneś przeczekać... nie wiem, u mnie? - spojrzał zmartwiony na Marcela, zapominając o tym, że Bella z pewnością byłaby zachwycona jego towarzystwem gdy Marcel był w tym nastroju. Zamrugał, odpędzając spod powiek wspomnienie Bertiego, który zginął w Londynie gdy powinien był się trzymać z dala od Londynu. -Co? - zanim otrząsnął się z wizji zabijanego Marcela, Jim opowiedział im o bliźnie Eve. -Jaki szajbus, gdzie? I dlaczego się szlaja, skoro wie, że się martwisz? - spytał, jakby wierzył, że Eve opowiedziała wszystko Jimowi ze szczegółami. Bella mu nie opowiedziała jak podróżowała po Anglii. Jeszcze. A może nie opowie nigdy. Koledzy mieli rację, teraz to było dziwne, choć znał sąsiadów z którymi wyjechała z Doliny Godryka, choć wtedy im ufał. Wysłuchał krzyków Marcela nie protestując, choć wyraźnie zbladł.
-Selwynów interesują raczej grubsze cele od nas. - burknął, zły. -Byli zdolni rzucić klątwę na samego lorda Dorset, nie potrzebują do tego Belli. - fuknął, cytując własny artykuł z Proroka Codziennego. Nie wiedział, czy koledzy go czytali. Zmarszczył brwi, próbując zdławić duszące podejrzenie, że może byli zdolni dotrzeć do Archibalda, bo Alex kręcił się przy Archibaldzie. Alex znalazł w porcie ciało Bertiego. Alex kazał im wycofać się z antykwariatu zanim pojedynek z Goyle'm w ogóle się rozkręcił. Na Alexa Bella zawsze patrzyła z szacunkiem, nie jak na przygodę z biedakiem. Alex miał loczki, albo mógł mieć, bo był metamorfomagiem. Alex był szlachcicem i był przystojny. Alex, Alex, Alex, zawsze Alex. Cofnął się o krok, słuchając podniesionego głosu Marcela. Otworzył usta, gdy przyjaciel nazwał Bellę wampirzycą, ale nie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie był w stanie ochronić ani jej ani siebie. Ani nikogo z nich, może Marcel miał rację. A gdy zasugerował, że mogła mieć romans z kuzynem, Steff cofnął się jak oparzony.
-No to widać byłem jej przygodą-biedakiem, ale tak się składa że już jej ślubowałem wierność i ochronę na całe życie! Ja, nie Lucinda i nie jej przystojny, wszechwiedzący, znikający bez słowa kuzyn! - wypalił, udając, że głos wcale mu się nie złamał. Pociągnął nosem i gniewnie otarł oczy. -Mam alergię na pyłki!!! - wyjaśnił podniesionym głosem, bo czy mógł być jeszcze bardziej zawstydzony i poniżony? Nie mógł już patrzeć bez wstydu w stronę Marcela, który wcale nie doprowadził do go płaczu, ale zdołał spojrzeć spode łba na Jima. -A ona ślubowała mi to samo. - dodał martwo. -Ale tak, bardzo kochała swojego kuzyna. - dodał równie martwo, ciszej, z goryczą. I nie mógł wtedy nic zrobić, ani wtedy, gdy Alex wtrącał się w ich związek, ani wtedy gdy za nim tęskniła, ani teraz, gdy nadal była smutna i gdy jego cień nadal nad nimi wisiał. Fantastycznie. Zazdrość bolała go już od jakiegoś czasu, ale wypowiedziana na głos przez przyjaciół bolała bardziej.
-Szmalcownicy sprzedają krew pięknych dziewczyn arystokratkom. - uzupełnił jeszcze cicho słowa Marcela. -Lepiej powiedz o tym Eve, jeśli nie czyta "Czarownicy". - poradził Jimowi smutno. Też mu nie zazdrościł.
Wzruszył lekko ramionami, z zazdrością słuchając o małżeństwie rodziców Finna. -Twoja mama jest... dorosła. - westchnął cicho. Czy on i Bella byli tak naprawdę dorośli? Chyba musieli dorosnąć jakoś za szybko.
Drgnął, gdy temat nagle zboczył na Celine.
-No pewnie ma problem. Ostrzegał nas przecież. - podpowiedział usłużnie Finnowi zanim Jim zdążył odpowiedzieć, nie wyczuwając zupełnie napiętego nastroju ani tego, że akurat jego ta sprawa dotyczyła najmniej.
-Jak to zabić? Może powinieneś przeczekać... nie wiem, u mnie? - spojrzał zmartwiony na Marcela, zapominając o tym, że Bella z pewnością byłaby zachwycona jego towarzystwem gdy Marcel był w tym nastroju. Zamrugał, odpędzając spod powiek wspomnienie Bertiego, który zginął w Londynie gdy powinien był się trzymać z dala od Londynu. -Co? - zanim otrząsnął się z wizji zabijanego Marcela, Jim opowiedział im o bliźnie Eve. -Jaki szajbus, gdzie? I dlaczego się szlaja, skoro wie, że się martwisz? - spytał, jakby wierzył, że Eve opowiedziała wszystko Jimowi ze szczegółami. Bella mu nie opowiedziała jak podróżowała po Anglii. Jeszcze. A może nie opowie nigdy. Koledzy mieli rację, teraz to było dziwne, choć znał sąsiadów z którymi wyjechała z Doliny Godryka, choć wtedy im ufał. Wysłuchał krzyków Marcela nie protestując, choć wyraźnie zbladł.
-Selwynów interesują raczej grubsze cele od nas. - burknął, zły. -Byli zdolni rzucić klątwę na samego lorda Dorset, nie potrzebują do tego Belli. - fuknął, cytując własny artykuł z Proroka Codziennego. Nie wiedział, czy koledzy go czytali. Zmarszczył brwi, próbując zdławić duszące podejrzenie, że może byli zdolni dotrzeć do Archibalda, bo Alex kręcił się przy Archibaldzie. Alex znalazł w porcie ciało Bertiego. Alex kazał im wycofać się z antykwariatu zanim pojedynek z Goyle'm w ogóle się rozkręcił. Na Alexa Bella zawsze patrzyła z szacunkiem, nie jak na przygodę z biedakiem. Alex miał loczki, albo mógł mieć, bo był metamorfomagiem. Alex był szlachcicem i był przystojny. Alex, Alex, Alex, zawsze Alex. Cofnął się o krok, słuchając podniesionego głosu Marcela. Otworzył usta, gdy przyjaciel nazwał Bellę wampirzycą, ale nie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie był w stanie ochronić ani jej ani siebie. Ani nikogo z nich, może Marcel miał rację. A gdy zasugerował, że mogła mieć romans z kuzynem, Steff cofnął się jak oparzony.
-No to widać byłem jej przygodą-biedakiem, ale tak się składa że już jej ślubowałem wierność i ochronę na całe życie! Ja, nie Lucinda i nie jej przystojny, wszechwiedzący, znikający bez słowa kuzyn! - wypalił, udając, że głos wcale mu się nie złamał. Pociągnął nosem i gniewnie otarł oczy. -Mam alergię na pyłki!!! - wyjaśnił podniesionym głosem, bo czy mógł być jeszcze bardziej zawstydzony i poniżony? Nie mógł już patrzeć bez wstydu w stronę Marcela, który wcale nie doprowadził do go płaczu, ale zdołał spojrzeć spode łba na Jima. -A ona ślubowała mi to samo. - dodał martwo. -Ale tak, bardzo kochała swojego kuzyna. - dodał równie martwo, ciszej, z goryczą. I nie mógł wtedy nic zrobić, ani wtedy, gdy Alex wtrącał się w ich związek, ani wtedy gdy za nim tęskniła, ani teraz, gdy nadal była smutna i gdy jego cień nadal nad nimi wisiał. Fantastycznie. Zazdrość bolała go już od jakiegoś czasu, ale wypowiedziana na głos przez przyjaciół bolała bardziej.
-Szmalcownicy sprzedają krew pięknych dziewczyn arystokratkom. - uzupełnił jeszcze cicho słowa Marcela. -Lepiej powiedz o tym Eve, jeśli nie czyta "Czarownicy". - poradził Jimowi smutno. Też mu nie zazdrościł.
Wzruszył lekko ramionami, z zazdrością słuchając o małżeństwie rodziców Finna. -Twoja mama jest... dorosła. - westchnął cicho. Czy on i Bella byli tak naprawdę dorośli? Chyba musieli dorosnąć jakoś za szybko.
Drgnął, gdy temat nagle zboczył na Celine.
-No pewnie ma problem. Ostrzegał nas przecież. - podpowiedział usłużnie Finnowi zanim Jim zdążył odpowiedzieć, nie wyczuwając zupełnie napiętego nastroju ani tego, że akurat jego ta sprawa dotyczyła najmniej.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Jacy? — spytał, jakby nie dosłyszał, kiedy Steffen ich skrytykował. Spojrzał po kolegach, jakby nie rozumiał do czego pił Cattermole i dlaczego w ogóle w taki sposób ich określał. Prychnął i sięgnął po szpan z piwem. — Och, wybacz... Masz rację. Totalnie masz rację. Ty nie poleciałeś na tą swoją z powodu wyglądu przecież, tylko jej bogatego, pięknego i wrażliwego wnętrza... Rozumiem, dlatego nie chciała nas na ślubie? Biedaków, Romów, brudasów? Jest mi tak cholernie wstyd, Cattermole. Myślisz, że Liddy pozwoli mi zajrzeć do swojego? Wiele można o niej powiedzieć, ale nie to, że jest miła... ale pewnie się mylę... Nie umiem jej tak prześwietlić.. głębiej. Tylko płytko... — Wskazał ruchem dłoni na twarz i ciało, ze zmarszczonymi brwiami kręcąc głową. Ledwie mógł się opanować przed wybuchnięciem śmiechem, ale nigdy nie patrzył na Liddy inaczej niż na kolegę i nie sądził, by kiedykolwiek się to zmieniło. Żarty były żartami, a Moore po prostu nie pasowała na pannę, z którą chadzało się na randki. Spojrzał na Marcela, kiedy ten wspomniał o małżeństwie swoich rodziców, o ich rozbitej rodzinie — o tym, jak wychował się bez ojca, z mamą, która była gotowa uchylić mu nieba. Czy można było zaufać komuś, kto porzucił? Nie znał odpowiedzi na to pytanie i nie śmiał nawet gdybać. Milczał. Spuścił wzrok na ziemię, czując ukłucie wstydu za to, czego dopuścił się w Tower. Za naiwność, głupią wiarę, że ojciec, nawet tak zły i oślizgły, ma odrobinę przyzwoitości i poczucia obowiązku by próbować uratować własne dziecko. Stary Sallow udowodnił, że nie, przypominając tym samym, że ojcowie — wszyscy przecież — tacy byli. Obojętni, nieobecni, podli. Thomas twierdził, że matka ich porzuciła, on zaś dał życie wierzył, że ich uratowała i gdyby tylko wróciła, wybaczyłby jej wszystko. Czy mógł zaufać bratu po tym jak ten obiecując, że już nigdy nie zniknie znikał? Czy to też było porzucenie? Jeszcze kilka dni temu brat był mu całkiem obcy. Dziś dławił go znów żal, że go nie było. Podniósł wzrok dopiero kiedy tyrada Marcela sięgnęła Alexa. Dla niego nie był nikim istotnym, personą, która kiedyś zdobiła mury Londynu. Wielu dziś może o nim zapomniało, ale nie on. Pamiętał ile zer znajdowało się na jego plakacie. Lucinda była tym samym — nieznaną ikoną innego świata, postacią należącą do rebelii, której nigdy nie widział na żywo i nie poznał osobiście. Bohaterka mitów i legend o nowym, lepszym świecie. Słuchał jednak Marcela uważnie, próbując rozeznać w powiązaniach i koligacjach. Skrzyżował spojrzenie z przyjacielem, kiedy ten opowiadał o Selwynach. Nie wiedział. O tym kim byli i jacy byli okrutni. O tym jakie szatańskie mieli praktyki. Zmarszczył brwi, słysząc o krwi dziewic.
— Żartujesz? — spytał z niedowierzaniem, wlepiając wzrok w Marcela, by następnie przenieść go na Finna i Steffena. Musiał żartować, prawda? Te praktyki to bujda. — Ta twoja też to robi? Kąpie się w... To...— Nie potrafił nawet stwierdzić, czy bardziej obrzydliwe, okrutne czy wstrętne. Krew była nieczysta. Nie licząc własnej, tej którą brudzili koszule podczas bójek i awantur była czymś, z czym nie chcieli mieć styczności. — Nie chcę żeby miała cokolwiek wspólnego z Eve albo Aishą — mruknął z obrzydzeniem i dezaprobatą, zerkając na Marcela, ten jednak patrzył na Steffana, każąc mu trzymać Bellę z daleka. I słusznie. Wszystko wskazywało na to, że była zagrożeniem dla nich wszystkich. W swoich słowach nie był tak zdeterminowany jak Sallow. Czaiło się w nich życzenie, nie żądanie, choć miało się w nie przeobrazić za jakiś czas. Popierał Marcela, chociaż nie kierowały nim tak szlachetne i wzniosłe powody. Nie myślał, jak on o ludziach, których Zakon uratował. Nie myślał o innych, a o swojej najbliższej rodzinie. O dziewczynach, o Marcelu. Jeśli wcześniej niechęcią darzył Isabellę, wieść o jej powrocie przekształciła ją w gniew, a to, co dziś usłyszał w kiełkująca nienawiść do kobiety, której wcale nie znał.
Gdy Finn zagaił o Eve w mig pojął co miał na myśli, ale on tez nie zamierzał mówić tego głośno. Uniósł tylko brwi z drwiąca miną, jakby chciał w ten sposób mu odpowiedzieć. Sam widział, jak to wyglądało.
— Nie martwię już — rzucił, wzruszając ramionami. Kumple powinni widzieć, że miał już to w nosie, tak jak założył tuż przed wiankami tak planował utrzymywać. Był ponad to, nie zepsuje mu festiwalu. A jednak sam nie był pewien, czy nie okłamywał sam siebie. Drażniło go to. To wszystko. Która kobieta rzucała wszystko co jej pozostało, bo ponoć tyle miała Bella po porzuceniu rodziny — Steffena — by ruszyć w dziś na ratunek mężczyźnie. Mężczyźnie, który był ponoć znacznie lepiej wyprawiony w boju niż ona, który miał większe szanse sobie poradzić samotnie niż ona. Patrzył na Steffena nic nie mówiąc, ale widział, że się łamię. Że ich słowa go łamią. Upadał pod ich ciężarem — prawdą, która zaczynała do niego docierać. Nie był z tego dumny.
— Steffen...— zaczął, widząc jak ten pęka. Widział łzy w jego oczach, ale o tym mówić nie zamierzali. — Napij się — zaproponował mu, wstając, by podejść do kumpla. Było mu głupio, ale taka była prawda i im szybciej Cattermole to pojmie tym lepiej dla niego. Żaden z nich nie chciał mu zrobić przykrości, zależało im na nim. — Jesteśmy kumplami, wiesz o tym. — Jak inaczej miał mu powiedzieć, że wszyscy trzej go kochali jak brata? — Ślubowała ci to samo, a jednak cię zostawiła. Dla jakiegoś psidwakosyna, złamasa niewartego knuta. Jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć twardą dupę. Nie możesz robić z siebie szmaciarza. Pogrywa z tobą, zobacz jak cię traktuje. Nie możesz jej na to pozwolić. Powinieneś ją posłać w trzy diabły! A jak nie to przynajmniej pokaż jej, że nie może ci tak robić, bo za chwilę zniknie znowu. A potem wróci na szalupę. Weź, stary, dasz radę to zrobić — Objął go ramieniem i przyciągnął bliżej kolegów, zachęcając do tego, by usiadł miedzy nimi. — Patrz— Wyciągnął z kieszeni puszkę po rybach, w której był zmientolonv papierek. Odwinął go i wyjął diable ziele. — Ostatnie. Dla ciebie. — Trzymając je dwoma palcami przekazał Steffenowi. — Zapal, przejdzie ci. Te pyłki czy coś. To zielsko polecają uzdrowiciele, słowo — zapewnił go z całym swoim przekonaniem. Pytanie o Celine nie miało drugiego dna. Obruszenie Finna przyjął wpierw z niezrozumieniem na twarzy, a potem zmarszczył brwi, słysząc w jego głosie nutę wyzwania, prowokacji. Otworzył już usta, żeby odpowiedzieć, ale Steffen to zrobił za niego. Miał? Coś miał, Celine nęciła ich wszystkich, chociaż przed kumplami przysiągłby, że wcale na nią nie leci. — Nie... — wydukał jednak, a kąciki ust mu zadrżały. — Po prostu chciałem wiedzieć, czy ma bogate wnętrze... Wiesz... — zerknął z powrotem na Finna, próbując zachować powagę.
— Żartujesz? — spytał z niedowierzaniem, wlepiając wzrok w Marcela, by następnie przenieść go na Finna i Steffena. Musiał żartować, prawda? Te praktyki to bujda. — Ta twoja też to robi? Kąpie się w... To...— Nie potrafił nawet stwierdzić, czy bardziej obrzydliwe, okrutne czy wstrętne. Krew była nieczysta. Nie licząc własnej, tej którą brudzili koszule podczas bójek i awantur była czymś, z czym nie chcieli mieć styczności. — Nie chcę żeby miała cokolwiek wspólnego z Eve albo Aishą — mruknął z obrzydzeniem i dezaprobatą, zerkając na Marcela, ten jednak patrzył na Steffana, każąc mu trzymać Bellę z daleka. I słusznie. Wszystko wskazywało na to, że była zagrożeniem dla nich wszystkich. W swoich słowach nie był tak zdeterminowany jak Sallow. Czaiło się w nich życzenie, nie żądanie, choć miało się w nie przeobrazić za jakiś czas. Popierał Marcela, chociaż nie kierowały nim tak szlachetne i wzniosłe powody. Nie myślał, jak on o ludziach, których Zakon uratował. Nie myślał o innych, a o swojej najbliższej rodzinie. O dziewczynach, o Marcelu. Jeśli wcześniej niechęcią darzył Isabellę, wieść o jej powrocie przekształciła ją w gniew, a to, co dziś usłyszał w kiełkująca nienawiść do kobiety, której wcale nie znał.
Gdy Finn zagaił o Eve w mig pojął co miał na myśli, ale on tez nie zamierzał mówić tego głośno. Uniósł tylko brwi z drwiąca miną, jakby chciał w ten sposób mu odpowiedzieć. Sam widział, jak to wyglądało.
— Nie martwię już — rzucił, wzruszając ramionami. Kumple powinni widzieć, że miał już to w nosie, tak jak założył tuż przed wiankami tak planował utrzymywać. Był ponad to, nie zepsuje mu festiwalu. A jednak sam nie był pewien, czy nie okłamywał sam siebie. Drażniło go to. To wszystko. Która kobieta rzucała wszystko co jej pozostało, bo ponoć tyle miała Bella po porzuceniu rodziny — Steffena — by ruszyć w dziś na ratunek mężczyźnie. Mężczyźnie, który był ponoć znacznie lepiej wyprawiony w boju niż ona, który miał większe szanse sobie poradzić samotnie niż ona. Patrzył na Steffena nic nie mówiąc, ale widział, że się łamię. Że ich słowa go łamią. Upadał pod ich ciężarem — prawdą, która zaczynała do niego docierać. Nie był z tego dumny.
— Steffen...— zaczął, widząc jak ten pęka. Widział łzy w jego oczach, ale o tym mówić nie zamierzali. — Napij się — zaproponował mu, wstając, by podejść do kumpla. Było mu głupio, ale taka była prawda i im szybciej Cattermole to pojmie tym lepiej dla niego. Żaden z nich nie chciał mu zrobić przykrości, zależało im na nim. — Jesteśmy kumplami, wiesz o tym. — Jak inaczej miał mu powiedzieć, że wszyscy trzej go kochali jak brata? — Ślubowała ci to samo, a jednak cię zostawiła. Dla jakiegoś psidwakosyna, złamasa niewartego knuta. Jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć twardą dupę. Nie możesz robić z siebie szmaciarza. Pogrywa z tobą, zobacz jak cię traktuje. Nie możesz jej na to pozwolić. Powinieneś ją posłać w trzy diabły! A jak nie to przynajmniej pokaż jej, że nie może ci tak robić, bo za chwilę zniknie znowu. A potem wróci na szalupę. Weź, stary, dasz radę to zrobić — Objął go ramieniem i przyciągnął bliżej kolegów, zachęcając do tego, by usiadł miedzy nimi. — Patrz— Wyciągnął z kieszeni puszkę po rybach, w której był zmientolonv papierek. Odwinął go i wyjął diable ziele. — Ostatnie. Dla ciebie. — Trzymając je dwoma palcami przekazał Steffenowi. — Zapal, przejdzie ci. Te pyłki czy coś. To zielsko polecają uzdrowiciele, słowo — zapewnił go z całym swoim przekonaniem. Pytanie o Celine nie miało drugiego dna. Obruszenie Finna przyjął wpierw z niezrozumieniem na twarzy, a potem zmarszczył brwi, słysząc w jego głosie nutę wyzwania, prowokacji. Otworzył już usta, żeby odpowiedzieć, ale Steffen to zrobił za niego. Miał? Coś miał, Celine nęciła ich wszystkich, chociaż przed kumplami przysiągłby, że wcale na nią nie leci. — Nie... — wydukał jednak, a kąciki ust mu zadrżały. — Po prostu chciałem wiedzieć, czy ma bogate wnętrze... Wiesz... — zerknął z powrotem na Finna, próbując zachować powagę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Milczał w dyskusji o Lidds, Steffen miał takie chwile, w których widać było, że zdarzało mu się żyć w innym świecie niż innym. Liddy nie była ani miła ani dziewczęca i ładna, Liddy była sobą i chyba nie potrzebowała ani pierwszego ani drugiego, żeby ją lubili. Czy to było rzeczywiście dziwne? Dziwniejsza byłaby Lidds w sukience, z dwoma warkoczami i ciepłym uśmiechem, jako prymuska pierwsza oddająca pracę domową. O kimkolwiek mówił w tym momencie Steff, po prostu nie mówił o niej. Parsknął śmiechem głośno, gdy zarzucił im, że Lidds była dla nich zawsze miła, ale nie skomentował tego słowem.
- Zaczekać na co? - spytał Steffa, nie do końca rozumiejąc. - Aż znowu zapomni, że jesteśmy spokrewnieni? Czy aż sam umrze? Jest stary, pewnie niewiele mu zostało. Nie musisz mnie bronić przed moim ojcem, Steff - Sama insynuacja, że tego potrzebował, go urażała. Nie był już przecież dzieckiem, a to był tylko jego ojciec. Tylko, akcentował sobie to w myślach codziennie, wierząc, że pewnego dnia w końcu to zrozumie. Nikt istotny. Nikt ważny. Nikt godny zapamiętania. Marcel nie miał charakteru myszy, która chowała się w norę przy każdych kłopotach, był odważny, odważny jak idiota. Pan Carrington go chronił, a póki nie podwinęła mu się noga, był bezpieczny. Jego stary prędzej zginie w slumsach niż on sam, jeśli zechce go tam szukać. Czuł dziwną melancholię, kiedy Finn mówił o swoich rodzicach, o pełnej, kochającej się rodzinie. Zdążył uwierzyć, że takich normalnych rodzin było niewiele - w cyrku każdy od czegoś uciekał. Dziś wiedział, że to coś, czego nie tylko sam nie znał, ale i coś, czego nigdy nie pozna.
- Jaka agentka taki cel - prychnął, gdy Steff podkreślił, że Selwynów interesowały grubsze ryby, czy nie rozumiał, że aby się do nich dostać, należało wpierw uzyskać odpowiednie informacje - informacje, które mieli również oni? Agentki Zakonu wyjaśniły mu, jak istotna była siatka powiązań. Steff nie rozumiał, bo był ślepy, ślepy miłością. Marcel czuł, że przesadził. Że mówił zbyt ostro. Zbyt bezdusznie. Widział to po twarzy przyjaciela, jego spojrzeniu, po słowach, obranym tonie, Marcel odwrócił wzrok, nie mówiąc nic. To był odpowiedni moment, żeby przeprosić, ale wcale nie czuł, że powinien to zrobić. Może powinien zatroszczyć się o pewne rzeczy zamiast Steffa. Skontaktować się z Maeve, z Addą. Zapytać, co robić. Nie skomentował jego alergii na pyłki, czując, że powinna zapanować co do niej powszechna zgoda. Wszystko dziś budziło w nim dziwną frustrację, wyznanie Jamesa też, choć i jemu nie zamierzał zaprzeczać. Jasne, że nikt nie martwił się o Eve, która zwyczajnie lubiła być sama, nie rozumiejąc grozy ani powagi wojny.
Marcel jako pierwszy odwrócił wzrok od Finna, gdy ich spojrzenia zetknęły się ze sobą wcale nieprzypadkowo, nie patrzył też na niego, gdy spytał, czy James miał problem, za niezwykle interesujące uznając w tej chwili swoje buty. Może powinien pójść po to piwo? Jego odpowiedź, słowa Jamesa, traktujące ją tak lekko, budziły w nim tym większą złość, ale nie potrafił jej dłużej bronić, raz już zrobił z siebie idiotę. Wzrok błąkał się niezręcznie. Nie tak chciał spędzić te wianki, to święto, te dni. Czy gdyby miał tatę, jak Finn, Celine bawiłaby się z nim?
- Co dalej? Zostajesz z nami czy wracasz do domu? - zapytał Steffena, miałko, dusząc w sobie te wszystkie emocje, może chcąc zmienić temat. Pojawił się po paru dniach, chciał tylko pogadać i zaraz znowu znika, czy wraca? Pewnie znika, przecież nie zostawi jej samej. A co z nimi?
- Zaczekać na co? - spytał Steffa, nie do końca rozumiejąc. - Aż znowu zapomni, że jesteśmy spokrewnieni? Czy aż sam umrze? Jest stary, pewnie niewiele mu zostało. Nie musisz mnie bronić przed moim ojcem, Steff - Sama insynuacja, że tego potrzebował, go urażała. Nie był już przecież dzieckiem, a to był tylko jego ojciec. Tylko, akcentował sobie to w myślach codziennie, wierząc, że pewnego dnia w końcu to zrozumie. Nikt istotny. Nikt ważny. Nikt godny zapamiętania. Marcel nie miał charakteru myszy, która chowała się w norę przy każdych kłopotach, był odważny, odważny jak idiota. Pan Carrington go chronił, a póki nie podwinęła mu się noga, był bezpieczny. Jego stary prędzej zginie w slumsach niż on sam, jeśli zechce go tam szukać. Czuł dziwną melancholię, kiedy Finn mówił o swoich rodzicach, o pełnej, kochającej się rodzinie. Zdążył uwierzyć, że takich normalnych rodzin było niewiele - w cyrku każdy od czegoś uciekał. Dziś wiedział, że to coś, czego nie tylko sam nie znał, ale i coś, czego nigdy nie pozna.
- Jaka agentka taki cel - prychnął, gdy Steff podkreślił, że Selwynów interesowały grubsze ryby, czy nie rozumiał, że aby się do nich dostać, należało wpierw uzyskać odpowiednie informacje - informacje, które mieli również oni? Agentki Zakonu wyjaśniły mu, jak istotna była siatka powiązań. Steff nie rozumiał, bo był ślepy, ślepy miłością. Marcel czuł, że przesadził. Że mówił zbyt ostro. Zbyt bezdusznie. Widział to po twarzy przyjaciela, jego spojrzeniu, po słowach, obranym tonie, Marcel odwrócił wzrok, nie mówiąc nic. To był odpowiedni moment, żeby przeprosić, ale wcale nie czuł, że powinien to zrobić. Może powinien zatroszczyć się o pewne rzeczy zamiast Steffa. Skontaktować się z Maeve, z Addą. Zapytać, co robić. Nie skomentował jego alergii na pyłki, czując, że powinna zapanować co do niej powszechna zgoda. Wszystko dziś budziło w nim dziwną frustrację, wyznanie Jamesa też, choć i jemu nie zamierzał zaprzeczać. Jasne, że nikt nie martwił się o Eve, która zwyczajnie lubiła być sama, nie rozumiejąc grozy ani powagi wojny.
Marcel jako pierwszy odwrócił wzrok od Finna, gdy ich spojrzenia zetknęły się ze sobą wcale nieprzypadkowo, nie patrzył też na niego, gdy spytał, czy James miał problem, za niezwykle interesujące uznając w tej chwili swoje buty. Może powinien pójść po to piwo? Jego odpowiedź, słowa Jamesa, traktujące ją tak lekko, budziły w nim tym większą złość, ale nie potrafił jej dłużej bronić, raz już zrobił z siebie idiotę. Wzrok błąkał się niezręcznie. Nie tak chciał spędzić te wianki, to święto, te dni. Czy gdyby miał tatę, jak Finn, Celine bawiłaby się z nim?
- Co dalej? Zostajesz z nami czy wracasz do domu? - zapytał Steffena, miałko, dusząc w sobie te wszystkie emocje, może chcąc zmienić temat. Pojawił się po paru dniach, chciał tylko pogadać i zaraz znowu znika, czy wraca? Pewnie znika, przecież nie zostawi jej samej. A co z nimi?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
-Wygląd to miała ładny już w szkole, ale poznałem ją i jej wnętrze już potem i wtedy się zakochałem! - uparł się. -Była dobra i miła i... - mina zrzedła mu na wspomnienie ślubu. -...zagubiona i przestraszona, a jej kuzyn mówił, że cośtam cel i żeby tylko Zakonników... - Marcel był już wtedy w Zakonie, Jim jeszcze nie. Przepraszał go już za to, szczerze, na imprezie, ale i tak zrobiło mu się znowu wstyd. Nie żałował, że nie zaprosił Tomka, imprezę bez Aishy i Eve też by jakoś przeżył, ale gdyby mógł cofnąć czas to kazałby Alexowi zmienić twarz, odprosił tych wszystkich bohaterów i bawił się z najlepszym przyjacielem. -...na pewno by was polubiła. - nie był tego pewien, Bella mogłaby trochę się ich bać, szczególnie gdy Jim był w tym humorze. -...i nigdy by tak o was nie mówiła. - dodał pewniej, mimo wszystko była damą. Użyłaby słowa "nieczyści" albo jakiegoś innego. Zamrugał, bo Jim przeszedł do mówienia o Liddy jakoś... niewłaściwie. -Nie rozumiem. A zresztą, nie chcę tego słuchać! - wolał nie rozkładać jego żartu na członki pierwsze. Znaczy czynniki.
-Nie muszę, ale jestem... no wiesz, dla ciebie. - bąknął, jakiś cudem pojmując już, że tata Marcela to drażliwy temat i ogółem męska duma też. Ale miał własny bagaż, wspomnienie Bertiego wybierającego się do portu bez niego, nieproszącego o pomoc. Nie chciał by kiedykolwiek to się powtórzyło.
-Przestań, Marcel, nie jesteśmy jej celem! Wpuścili ją do... no, w różne miejsca- do Oazy nie ja, a byli Gwardziści - jej kuzyn, też Selwyn. -chcę po prostu odzyskać żonę, nie mam zamiaru jej wciągać w nasze akcje ani jej o nich gadać. Ty nie gadasz Eve, nie? - fuknął, zwracając się do Jima. Nie wiedział, że jego niegadanie wynika z tego, że Connaught miało być po prostu piwem. -I Bella nie kąpie się ani nigdy nie kąpała w żadnej krwi! Uciekła bo inne szlachcianki tak robią i zrozumiała, że ma zjebaną ciotkę i koleżanki! - zaprotestował żarliwie i to był ostatni ogień, który z siebie wykrzesał, bo potem była już tylko alergia w szklistych oczach. Na szczęście, wszyscy mu uwierzyli, jak prawdziwi mężczyźni. Pociągnął nosem.
-Nie mogę jej nigdzie posłać, ona nie ma dokąd iść. Zaraz zacznie się wojna, znowu. - otarł policzki. Może ostatnio jej się udało, ale szczęście się kiedyś wyczerpuje. -To co mam jej pokazać i jak? - mruknął do Jima, ignorując wymowne milczenie Marcela. Nie miał loczków, ani mięśni. Mógł pokazać jej co najwyżej runy. -Ostatnie... dla mnie? - wydusił, wzruszony. Odebrał skręta i zapalił, ale solidarnie przekazał go Marcelowi. Przepraszająco, omijając jego wzrok. -Idę do niej, muszę. Bo jeszcze znowu ucieknie, jak mówi Jim. - mruknął. -Wezmę tylko Pimpusia. Pimpuś! - szczur był na tyle wytresowany, że reagował już na własne imię gdy słyszał je od postaci ludzkiej Steffena.
-...Pimpuś? - ale nie zareagował. -Gdzie on jest? - z kąta namiotu dobiegło ciche, słabe, popiskiwanie. -PIMPUŚ! - w panice sięgnął po różdżkę, by przemienić się w szczura i zrozumieć, czemu Pimpuś brzmi tak bardzo, bardzo nie tak. Skurczył się na oczach kolegów i czmychnął w kąt, skąd po chwili dobiegły żałosne, paniczne piski jednego, większego szczura, i ciche, spokojniejsze, mniejszego.
Pimpuś zt na zawsze
-Nie muszę, ale jestem... no wiesz, dla ciebie. - bąknął, jakiś cudem pojmując już, że tata Marcela to drażliwy temat i ogółem męska duma też. Ale miał własny bagaż, wspomnienie Bertiego wybierającego się do portu bez niego, nieproszącego o pomoc. Nie chciał by kiedykolwiek to się powtórzyło.
-Przestań, Marcel, nie jesteśmy jej celem! Wpuścili ją do... no, w różne miejsca- do Oazy nie ja, a byli Gwardziści - jej kuzyn, też Selwyn. -chcę po prostu odzyskać żonę, nie mam zamiaru jej wciągać w nasze akcje ani jej o nich gadać. Ty nie gadasz Eve, nie? - fuknął, zwracając się do Jima. Nie wiedział, że jego niegadanie wynika z tego, że Connaught miało być po prostu piwem. -I Bella nie kąpie się ani nigdy nie kąpała w żadnej krwi! Uciekła bo inne szlachcianki tak robią i zrozumiała, że ma zjebaną ciotkę i koleżanki! - zaprotestował żarliwie i to był ostatni ogień, który z siebie wykrzesał, bo potem była już tylko alergia w szklistych oczach. Na szczęście, wszyscy mu uwierzyli, jak prawdziwi mężczyźni. Pociągnął nosem.
-Nie mogę jej nigdzie posłać, ona nie ma dokąd iść. Zaraz zacznie się wojna, znowu. - otarł policzki. Może ostatnio jej się udało, ale szczęście się kiedyś wyczerpuje. -To co mam jej pokazać i jak? - mruknął do Jima, ignorując wymowne milczenie Marcela. Nie miał loczków, ani mięśni. Mógł pokazać jej co najwyżej runy. -Ostatnie... dla mnie? - wydusił, wzruszony. Odebrał skręta i zapalił, ale solidarnie przekazał go Marcelowi. Przepraszająco, omijając jego wzrok. -Idę do niej, muszę. Bo jeszcze znowu ucieknie, jak mówi Jim. - mruknął. -Wezmę tylko Pimpusia. Pimpuś! - szczur był na tyle wytresowany, że reagował już na własne imię gdy słyszał je od postaci ludzkiej Steffena.
-...Pimpuś? - ale nie zareagował. -Gdzie on jest? - z kąta namiotu dobiegło ciche, słabe, popiskiwanie. -PIMPUŚ! - w panice sięgnął po różdżkę, by przemienić się w szczura i zrozumieć, czemu Pimpuś brzmi tak bardzo, bardzo nie tak. Skurczył się na oczach kolegów i czmychnął w kąt, skąd po chwili dobiegły żałosne, paniczne piski jednego, większego szczura, i ciche, spokojniejsze, mniejszego.
Pimpuś zt na zawsze
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciał dla niego dobrze. Chciał dla niego jak najlepiej, przyjaźnili się. Tak naprawdę nie miał mu już za złe tego, że wybrał Belle zamiast niego, wtedy na jego ślubie — to był jego ślub, jej decyzja, a on zdecydował to, co było dl niego najlepsze. Tak nie miał za złe gniewu Marcela, kiedy przez własny niewyparzony język postanowił zamknąć mu dziób. Może mu się należało, może zasłużył. Może teraz też powinien siedzieć cicho, pozwalał sobie na wiele, ale i jednemu i drugiemu mówił to wszystko bo kochał ich miłością braterską. I gdyby popełniał błąd, chciałby by ktoś próbował mu otworzyć oczy za wszelką cenę. Tylko obojętność i milcząca akceptacja były gorsze od nieobecności. Spojrzał na Marcela — obaj przesadzili. Mówili zbyt ostro, zbyt gniewnie. Gniewał się na Bellę, był na nią wściekły, bo widział, jak jego przyjaciel cierpiał — stawiał na nią wszystko, jak na najlepszego, najszybszego konia i co miał z tego? Sinusoidę emocji, garść rozczarowań. Czy euforia z powodu jej powrotu i idiotycznych wyjaśnień przysłaniała mu wzrok? Czy zaślepiła go na tyle, by wybaczyć jej grubą nicią szyte wyjaśnienia? Czy właśnie taka bywała miłość? Ogłupiająca i zupełnie ślepa? On już sam nie wiedział tego od dawna.
— Steffen — zaczął, ale urwał zaraz, słysząc jego wyjaśnienia. Czy był naiwny? Czy może beznadziejnie zakochany? Czy on bywał mądrzejszy? Nie, wiedział o tym dobrze. Łatwo tracił własną głowę. Był jak chorągiewka na wietrze. — To nieważne już — odpowiedział, kiedy wracał do tamtego dnia z jego powodu; z powodu słów, które sam przytoczył. Westchnął cieżko i podniósł na przyjaciela zmęczony, przepity i przepalony wzrok. Nie myślał trzeźwo, serce reagowało za niego. To samo serce, które chciało bezmyślnie chronić go przed zawodem, którego nieustannie sam doświadczał.
— Nigdy nie dała nam szansy by nas poznać i spróbować polubić — zadrwił, zerknąć na przyjaciela. Nie dążyła do kontaktu, nie próbowała ich poznać. Nie liczył, że zechce się wkupić w ich łaski, była dziewczyną. Kobietą może właściwie, damą. Poważną i nudną zapewne też. Co sprawiło, że się tak dobrali? Temperowała Steffena, sprowadzała na ziemię? Wydawali się tak różni, niedopasowani. Ale co on widział o związkach? Jego przechwałki niewiele mały wspólnego z prawdą. Uniósł dłonie w geście kapitulacji, gdy Steffen zabronił im kontynuowania tematu jego kuzynki. Lubił Lids taka jaka była, nie musiała być ani dziewczęca ani miła. Była sobą, była bardziej kumplem niż dziewczyną, która kiedykolwiek mógłby się interesować. Sądził, że znał ją lepiej. A może to kwestia perspektywy. Dla niego Aisha była doskonała, broniłby jej i jej honoru jak lew; być może Steffen w ten sam sposób patrzył na Lids, blokując prawdę na jej temat. Biła się jak niejeden chłopak, a rąk używała szybciej niż ciętych słów. Może bywała miła, ale nie była. Była jak oni. Niepokorna i wredna.
— W jakie różne miejsca? — Skrzywił się z niezrozumieniem, unosząc brwi. Nie dostrzegał spisku, nie podejrzewał, że były to sprawy, o których nie mogli rozmawiać. Zerknął na Marcela kpiąco, a potem powrócił spojrzeniem do Steffena. — Nie gadam Eve, nie chodzę... na żadne akcje... — wymamrotał cicho z mieszanką politowania i wstydu. O ile wcześniej nie czuł zażenowania z tego powodu, tak teraz uświadomił sobie, że jego przyjaciele narażali życie, a on zwyczajnie nie miał się czym pochwalić. Nawet tym, że zatajał sprawy wagi najwyższej przed kimkolwiek. Zamilkł na dłuższą chwilę — Steffen się gorączkował, mówił z pasją i złością tak płomienną, jak nigdy. Gdyby był psem, skuliłby po sobie uszy, a tak tylko patrzył na niego w milczeniu niepewnie, obawiając się przygany. Czuł się głupio, przestał go atakować, kiedy zobaczył go w tym stanie. Zachowywał się arogancko, ale jak mężczyzna. Bronił wybranki swojego serca. Tak samo jak robił to Marcel. Tylko on nie robił z tym zupełnie nic. Milczał długo nawet po tym jak Steff spytał, co powinien zrobić. Stracił język w gębie. Przygryzł wargę, uniósł brew, ale nie patrzył na niego lekko zmuszany, skołowany. Alkohol, narkotyki wywoływały w nim niszczące i intensywne wrażenia, ale nie umiał ich ze sobą poskładać. — Ja bym się jej postawił — wydusił w końcu z siebie zamiast zwykłego nie wiem. Skoro już go to tego miał skłonić, nie mógł wzruszyć bezradnie ramionami. — Postawił jej jakiś warunek, zażądał dowodu lojalności. Rzucił jakąś groźbą, by jej pokazać, że jesteś górą. Dziewczyny to lubią — dodał bez przekonania, zmyślał też. Nie miał pojęcia czy to tak działało. Na Eve nie działało; ciągle się kłócili. Sądził jednak, że Steffen powinien podkreślić, że przyjął ją na swoich warunkach, zamiast lecieć do niej z wywieszonym językiem. Skinął mu głową. Ostatnie, dla niego. Dla oczyszczenia myśli. Uśmiechnął się zachęcająco i przekazał mu zwitek diablo ziela. — Nie daj jej sobą pomiatać, Steff — poprosił go cicho, kiedy ten szukał szczura. Nie był nawet pewien, czy go słyszał. Nie reagował równie żywo na zaginięcie szczura. Leonory nie było zwykle w pobliżu, była wolnym ptakiem, podejrzewał, że tak samo było ze szczurem Steffena. Objrzal się za nim z przyzwoitości i spojrzał na Marcela pytająco. Steffen zamienił się w szczura, wywołując w nim dreszcz. Nigdy nie przywyknie do tego. Do dziwnej przemiany, do przemiany w coś takiego. Z jednej strony powinien być ze szczurami całkiem oswojony, z drugiej zaś nigdy nie będzie kojarzył ich z czymś czego naprawdę pragnął. — Steffen? — spytał, rozglądając się za nim. Powinni się martwić?
| zt
— Steffen — zaczął, ale urwał zaraz, słysząc jego wyjaśnienia. Czy był naiwny? Czy może beznadziejnie zakochany? Czy on bywał mądrzejszy? Nie, wiedział o tym dobrze. Łatwo tracił własną głowę. Był jak chorągiewka na wietrze. — To nieważne już — odpowiedział, kiedy wracał do tamtego dnia z jego powodu; z powodu słów, które sam przytoczył. Westchnął cieżko i podniósł na przyjaciela zmęczony, przepity i przepalony wzrok. Nie myślał trzeźwo, serce reagowało za niego. To samo serce, które chciało bezmyślnie chronić go przed zawodem, którego nieustannie sam doświadczał.
— Nigdy nie dała nam szansy by nas poznać i spróbować polubić — zadrwił, zerknąć na przyjaciela. Nie dążyła do kontaktu, nie próbowała ich poznać. Nie liczył, że zechce się wkupić w ich łaski, była dziewczyną. Kobietą może właściwie, damą. Poważną i nudną zapewne też. Co sprawiło, że się tak dobrali? Temperowała Steffena, sprowadzała na ziemię? Wydawali się tak różni, niedopasowani. Ale co on widział o związkach? Jego przechwałki niewiele mały wspólnego z prawdą. Uniósł dłonie w geście kapitulacji, gdy Steffen zabronił im kontynuowania tematu jego kuzynki. Lubił Lids taka jaka była, nie musiała być ani dziewczęca ani miła. Była sobą, była bardziej kumplem niż dziewczyną, która kiedykolwiek mógłby się interesować. Sądził, że znał ją lepiej. A może to kwestia perspektywy. Dla niego Aisha była doskonała, broniłby jej i jej honoru jak lew; być może Steffen w ten sam sposób patrzył na Lids, blokując prawdę na jej temat. Biła się jak niejeden chłopak, a rąk używała szybciej niż ciętych słów. Może bywała miła, ale nie była. Była jak oni. Niepokorna i wredna.
— W jakie różne miejsca? — Skrzywił się z niezrozumieniem, unosząc brwi. Nie dostrzegał spisku, nie podejrzewał, że były to sprawy, o których nie mogli rozmawiać. Zerknął na Marcela kpiąco, a potem powrócił spojrzeniem do Steffena. — Nie gadam Eve, nie chodzę... na żadne akcje... — wymamrotał cicho z mieszanką politowania i wstydu. O ile wcześniej nie czuł zażenowania z tego powodu, tak teraz uświadomił sobie, że jego przyjaciele narażali życie, a on zwyczajnie nie miał się czym pochwalić. Nawet tym, że zatajał sprawy wagi najwyższej przed kimkolwiek. Zamilkł na dłuższą chwilę — Steffen się gorączkował, mówił z pasją i złością tak płomienną, jak nigdy. Gdyby był psem, skuliłby po sobie uszy, a tak tylko patrzył na niego w milczeniu niepewnie, obawiając się przygany. Czuł się głupio, przestał go atakować, kiedy zobaczył go w tym stanie. Zachowywał się arogancko, ale jak mężczyzna. Bronił wybranki swojego serca. Tak samo jak robił to Marcel. Tylko on nie robił z tym zupełnie nic. Milczał długo nawet po tym jak Steff spytał, co powinien zrobić. Stracił język w gębie. Przygryzł wargę, uniósł brew, ale nie patrzył na niego lekko zmuszany, skołowany. Alkohol, narkotyki wywoływały w nim niszczące i intensywne wrażenia, ale nie umiał ich ze sobą poskładać. — Ja bym się jej postawił — wydusił w końcu z siebie zamiast zwykłego nie wiem. Skoro już go to tego miał skłonić, nie mógł wzruszyć bezradnie ramionami. — Postawił jej jakiś warunek, zażądał dowodu lojalności. Rzucił jakąś groźbą, by jej pokazać, że jesteś górą. Dziewczyny to lubią — dodał bez przekonania, zmyślał też. Nie miał pojęcia czy to tak działało. Na Eve nie działało; ciągle się kłócili. Sądził jednak, że Steffen powinien podkreślić, że przyjął ją na swoich warunkach, zamiast lecieć do niej z wywieszonym językiem. Skinął mu głową. Ostatnie, dla niego. Dla oczyszczenia myśli. Uśmiechnął się zachęcająco i przekazał mu zwitek diablo ziela. — Nie daj jej sobą pomiatać, Steff — poprosił go cicho, kiedy ten szukał szczura. Nie był nawet pewien, czy go słyszał. Nie reagował równie żywo na zaginięcie szczura. Leonory nie było zwykle w pobliżu, była wolnym ptakiem, podejrzewał, że tak samo było ze szczurem Steffena. Objrzal się za nim z przyzwoitości i spojrzał na Marcela pytająco. Steffen zamienił się w szczura, wywołując w nim dreszcz. Nigdy nie przywyknie do tego. Do dziwnej przemiany, do przemiany w coś takiego. Z jednej strony powinien być ze szczurami całkiem oswojony, z drugiej zaś nigdy nie będzie kojarzył ich z czymś czego naprawdę pragnął. — Steffen? — spytał, rozglądając się za nim. Powinni się martwić?
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 03.07.24 22:36, w całości zmieniany 1 raz
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Namiot chłopców
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset :: Namioty