Hall
AutorWiadomość
Hall
Ciągnący się od wejścia do Sallow Coppice przez jego dwa piętra, hall stanowi swoistą wizytówkę całego dworku. Utrzymany w stonowanych barwach wyznacza styl, według którego urządzono pozostałe pomieszczenia. Szerokie, niezbyt strome schody pozwalają nie tylko dostać się na wyższe piętra, ale także zajrzeć przez ozdobne szyby znajdujące się na półpiętrze. Górne części szkła zostały ozdobione malunkami przedstawiającymi czarne wierzby z czerwonymi listkami. Z hallu można dostać się do większości pomieszczeń Sallow Coppice.
stąd
Wylądowali w hallu w tumanach kurzu i w pierwszej chwili Cornelius pomyślał, że to oni przywlekli ze sobą popiół z elfiego szlaku. Przed oczyma miał ginących ludzi, Multon wiszącą nad przepaścią, odbiegającego Marceliusa, a w myślach - przygotowania, które miały się tu odbyć po północy. Która godzina mogła być? Jeszcze przed północą, na pewno. Gdy kurz zaczął opadać, podtrzymał Valerie, z niepokojem zerknął na Hersilię, a w twarz buchnął mu wiatr. Zrozumiał wtedy, że okna są wybite - i że za nimi widać przerażającą łunę i rozbłyski spadających gwiazd. Serce ścisnęło mu się z niepokoju - o rodziców, o Ludlow, o hrabstwo, o Anglię. Z niepokojem zerknął na sufit i dach domu, uznając, że murowana piwnica może być w tej sytuacji najbezpieczniejsza. Przez myśl przeszło mu irracjonalne spostrzeżenie, że choć Beksa i robotnicy ze Shropshire dadzą radę wstawić nowe szyby i naprawić szkody, to wydali zbyt wiele pieniędzy na remont. Że gdyby wiedzieli...
Odkaszlnął i spróbował wziąć głęboki oddech.
-Valerie. Jesteś cała, jesteście całe... - szeptał gorączkowo i utkwił w niej gorączkowe spojrzenie, wyciągnął dłoń aby przesunąć nią po jej policzku - ale była zabrudzona, zapylona, więc tylko opuścił rękę na jej ramię. -Hersilio. Będzie dobrze. - spróbował nieudolnie pocieszyć dziewczynkę. -Schowajcie się w piwnicy, tam będzie najbezpieczniej. Gdyby coś się waliło, niech Beksa zabierze was do Caynham. Idę po rodziców. - wyszeptał, oczy miał szkliste, spojrzenie rozbiegane, ale skupione. Nie wiedział, jakie myśli przebiegają przez głowę Valerie, wciąż nieco zszokowany wszystkim, czego doświadczył. Wiedział jedynie, że nie było go przy niej, gdy to się zaczęło. -Spóźniłem się po pracy, zostałem w tyle pochodu... tam otworzyła się przepaść, ludzie zaczęli ginąć. - wychrypiał, zniżając głos, by Hersilia nie mogła go usłyszeć. -Nie mogą spadać w nieskończoność. - zagryzł usta. -Wrócę do was - ale muszę coś sprawdzić. Coś dla Czarnego Pana. - poprosił, całując w czoło najpierw żonę, a potem córkę. Upewnił się, że skrzat odeskortuje je do piwnicy i wbiegł po schodach na górę, gdzie natknął się na zaalarmowanego Dirka i gości, których nie spodziewał się aż tak wcześnie.
/zt
Wylądowali w hallu w tumanach kurzu i w pierwszej chwili Cornelius pomyślał, że to oni przywlekli ze sobą popiół z elfiego szlaku. Przed oczyma miał ginących ludzi, Multon wiszącą nad przepaścią, odbiegającego Marceliusa, a w myślach - przygotowania, które miały się tu odbyć po północy. Która godzina mogła być? Jeszcze przed północą, na pewno. Gdy kurz zaczął opadać, podtrzymał Valerie, z niepokojem zerknął na Hersilię, a w twarz buchnął mu wiatr. Zrozumiał wtedy, że okna są wybite - i że za nimi widać przerażającą łunę i rozbłyski spadających gwiazd. Serce ścisnęło mu się z niepokoju - o rodziców, o Ludlow, o hrabstwo, o Anglię. Z niepokojem zerknął na sufit i dach domu, uznając, że murowana piwnica może być w tej sytuacji najbezpieczniejsza. Przez myśl przeszło mu irracjonalne spostrzeżenie, że choć Beksa i robotnicy ze Shropshire dadzą radę wstawić nowe szyby i naprawić szkody, to wydali zbyt wiele pieniędzy na remont. Że gdyby wiedzieli...
Odkaszlnął i spróbował wziąć głęboki oddech.
-Valerie. Jesteś cała, jesteście całe... - szeptał gorączkowo i utkwił w niej gorączkowe spojrzenie, wyciągnął dłoń aby przesunąć nią po jej policzku - ale była zabrudzona, zapylona, więc tylko opuścił rękę na jej ramię. -Hersilio. Będzie dobrze. - spróbował nieudolnie pocieszyć dziewczynkę. -Schowajcie się w piwnicy, tam będzie najbezpieczniej. Gdyby coś się waliło, niech Beksa zabierze was do Caynham. Idę po rodziców. - wyszeptał, oczy miał szkliste, spojrzenie rozbiegane, ale skupione. Nie wiedział, jakie myśli przebiegają przez głowę Valerie, wciąż nieco zszokowany wszystkim, czego doświadczył. Wiedział jedynie, że nie było go przy niej, gdy to się zaczęło. -Spóźniłem się po pracy, zostałem w tyle pochodu... tam otworzyła się przepaść, ludzie zaczęli ginąć. - wychrypiał, zniżając głos, by Hersilia nie mogła go usłyszeć. -Nie mogą spadać w nieskończoność. - zagryzł usta. -Wrócę do was - ale muszę coś sprawdzić. Coś dla Czarnego Pana. - poprosił, całując w czoło najpierw żonę, a potem córkę. Upewnił się, że skrzat odeskortuje je do piwnicy i wbiegł po schodach na górę, gdzie natknął się na zaalarmowanego Dirka i gości, których nie spodziewał się aż tak wcześnie.
/zt
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dom miał być wybawieniem. Schronieniem, bezpiecznym miejscem, ochroną od całego zła i okrucieństwa, które działo się na zewnątrz. Gdy szarpnięcie skrzaciej teleportacji ustało, Valerie zachwiała się na nogach — z ulgą czując, że nie musi znowu odpowiadać za swą własną równowagę, bo Cornelius nareszcie był obok. Z trudem otworzyła oczy, wciąż nie mogąc pozbyć się pyłu z gardła — kaszlała przez dłuższy czas, myślami wybiegając tylko do konsekwencji zanieczyszczenia dróg oddechowych. Musiała o siebie zadbać, prędko, najlepiej natychmiast — infekcja gardła, czy inne jego zabrudzenie mogło przecież znacząco wpłynąć na jej głos, a na to nie potrafiła sobie pozwolić.
Nim jednak zdołała powiedzieć cokolwiek, wiatr intensywnym szarpnięciem poruszył jej szatą i włosami. Zacisnęła mocniej palce na dłoni córki, przyciągając ją bliżej siebie. Co to wszystko mogło znaczyć? Znaleźli się w innym miejscu? Może przed Sallow Coppice?
Beksa nie zwykła ignorować czy nawet modyfikować poleceń. To niemożliwe.
Otworzyła wreszcie oczy, jasne spojrzenie pochłonęło chaos wokół. Odłamki kolorowego, witrażowego szkła wszędzie, ich dom doprowadzony na skraj ruiny — co prawda wydawało się, że ściany nie ucierpiały, ale Sallow Coppice daleko było teraz do stanu, w którym zostawiali to miejsce przed dwoma tygodniami. W pierwszym odruchu przyciągnęła córkę do siebie, jej twarz do materiału własnej sukienki, dziecko nie powinno tego oglądać.
— Jesteśmy wszyscy, cali i zdrowi — szepnęła w gorączce podobnej do tej, która owładnęła Corneliusem, rozedrgane spojrzenie jasnych oczu koncentrując na nim. Był mężczyzną, panem domu, odruchowo to w nim szukała wsparcia i wskazówek na dalsze postępowanie. Łuna — pożaru, może kolejnego upadającego fragmentu meteorytu — rozświetlała ich twarze, wnętrze hallu w niemalże groteskowo piękny sposób. Choć ubrudzony, przypruszony pyłem, Cornelius wciąż prezentował się dumnie, zdradzały go tylko oczy.
— Ja po nich pójdę — zaoferowała, wzrokiem szukając Beksy. Skrzatka nie oddalała się zanadto, dlatego nie zajęło to wiele czasu. — Bekso, zabierz Hersilię do piwnicy, przygotuj ją na noc. Musimy się umyć, zjeść kolację i wyspać — rozkazy wydawane były pewnym siebie głosem, głosem pani domu, nieznoszącym sprzeciwu. Nawet w tak niespodziewanej sytuacji musieli przecież zachować swoją godność. Nie będą siedzieć w piwnicy przerażeni i stłoczeni niczym szczury, czy — co gorzej — mugole. Dopiero gdy skrzatka zniknęła z małą panienką Sallow, Valerie na powrót zwróciła się do Corneliusa.
— Czekałyśmy na ciebie. Martwiłam się, że to dopadło cię samego — głos kobiety zadrżał, zdradził rozmiar przejęcia jego stanem. Dopiero po krótkiej chwili westchnęła głośno, Cornelius nie zwykł martwić się ludźmi, jeżeli nie byli dla niego w pewien sposób użyteczni. Przez myśl przebiegła jej sylwetka młodego, jasnowłosego chłopca z cyrku. Tylko on mógłby być dla Corneliusa tak ważny. Dlaczego więc krzyczał o Multon? — Cieszę się, że kazałam Beksie odnaleźć cię tak wcześnie — powiedziała wreszcie, chwilowo próbując zepchnąć własne tragiczne, własne rozwścieczone myśli dalej, na spokojniejszy czas. To jej zawdzięczał to, że jeszcze żył. Że nie spadał w nieskończoność, jak tamci ludzie na elfim szlaku.
Otrzeźwiło ją kolejne charakterystyczne pyknięcie. Beksa powróciła do hallu, oferując swoją asystę śpiewaczce.
— Bądź ostrożny. Jeżeli cokolwiek się stanie, chroń najpierw siebie, potem innych — poprosiła, starając się odnieść do jego zdrowego rozsądku. Najpierw jednak chwyciła go za dłoń, tę którą trzymał na jej ramieniu, przykładając ją do swego brzucha. — Dla nas — syn potrzebował ojca. Żywego duchem i ciałem, nie tylko legendą.
Nie mieli więcej czasu — musiała wrócić do córki, musiała odnaleźć teściów. Wreszcie Tiberius, Dianthe, Valerie, Hersilia i Beksa odnaleźli bezpieczne schronienie.
Na tyle bezpieczne, na ile mogło ono być tej niezwykłej nocy.
| z/t
Nim jednak zdołała powiedzieć cokolwiek, wiatr intensywnym szarpnięciem poruszył jej szatą i włosami. Zacisnęła mocniej palce na dłoni córki, przyciągając ją bliżej siebie. Co to wszystko mogło znaczyć? Znaleźli się w innym miejscu? Może przed Sallow Coppice?
Beksa nie zwykła ignorować czy nawet modyfikować poleceń. To niemożliwe.
Otworzyła wreszcie oczy, jasne spojrzenie pochłonęło chaos wokół. Odłamki kolorowego, witrażowego szkła wszędzie, ich dom doprowadzony na skraj ruiny — co prawda wydawało się, że ściany nie ucierpiały, ale Sallow Coppice daleko było teraz do stanu, w którym zostawiali to miejsce przed dwoma tygodniami. W pierwszym odruchu przyciągnęła córkę do siebie, jej twarz do materiału własnej sukienki, dziecko nie powinno tego oglądać.
— Jesteśmy wszyscy, cali i zdrowi — szepnęła w gorączce podobnej do tej, która owładnęła Corneliusem, rozedrgane spojrzenie jasnych oczu koncentrując na nim. Był mężczyzną, panem domu, odruchowo to w nim szukała wsparcia i wskazówek na dalsze postępowanie. Łuna — pożaru, może kolejnego upadającego fragmentu meteorytu — rozświetlała ich twarze, wnętrze hallu w niemalże groteskowo piękny sposób. Choć ubrudzony, przypruszony pyłem, Cornelius wciąż prezentował się dumnie, zdradzały go tylko oczy.
— Ja po nich pójdę — zaoferowała, wzrokiem szukając Beksy. Skrzatka nie oddalała się zanadto, dlatego nie zajęło to wiele czasu. — Bekso, zabierz Hersilię do piwnicy, przygotuj ją na noc. Musimy się umyć, zjeść kolację i wyspać — rozkazy wydawane były pewnym siebie głosem, głosem pani domu, nieznoszącym sprzeciwu. Nawet w tak niespodziewanej sytuacji musieli przecież zachować swoją godność. Nie będą siedzieć w piwnicy przerażeni i stłoczeni niczym szczury, czy — co gorzej — mugole. Dopiero gdy skrzatka zniknęła z małą panienką Sallow, Valerie na powrót zwróciła się do Corneliusa.
— Czekałyśmy na ciebie. Martwiłam się, że to dopadło cię samego — głos kobiety zadrżał, zdradził rozmiar przejęcia jego stanem. Dopiero po krótkiej chwili westchnęła głośno, Cornelius nie zwykł martwić się ludźmi, jeżeli nie byli dla niego w pewien sposób użyteczni. Przez myśl przebiegła jej sylwetka młodego, jasnowłosego chłopca z cyrku. Tylko on mógłby być dla Corneliusa tak ważny. Dlaczego więc krzyczał o Multon? — Cieszę się, że kazałam Beksie odnaleźć cię tak wcześnie — powiedziała wreszcie, chwilowo próbując zepchnąć własne tragiczne, własne rozwścieczone myśli dalej, na spokojniejszy czas. To jej zawdzięczał to, że jeszcze żył. Że nie spadał w nieskończoność, jak tamci ludzie na elfim szlaku.
Otrzeźwiło ją kolejne charakterystyczne pyknięcie. Beksa powróciła do hallu, oferując swoją asystę śpiewaczce.
— Bądź ostrożny. Jeżeli cokolwiek się stanie, chroń najpierw siebie, potem innych — poprosiła, starając się odnieść do jego zdrowego rozsądku. Najpierw jednak chwyciła go za dłoń, tę którą trzymał na jej ramieniu, przykładając ją do swego brzucha. — Dla nas — syn potrzebował ojca. Żywego duchem i ciałem, nie tylko legendą.
Nie mieli więcej czasu — musiała wrócić do córki, musiała odnaleźć teściów. Wreszcie Tiberius, Dianthe, Valerie, Hersilia i Beksa odnaleźli bezpieczne schronienie.
Na tyle bezpieczne, na ile mogło ono być tej niezwykłej nocy.
| z/t
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Hall
Szybka odpowiedź