Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia gościnna
AutorWiadomość
Sypialnia gościnna [odnośnik]06.11.23 19:30

Sypialnia gościnna

Rozmowy o ulokowaniu sypialni gościnnej trwały bardzo długo i wiele pokoi kandydowało do tego tytułu. Początkowy plan zakładał przekształcenie na ten cel dawnej sypialni Solasa, lecz ostatecznie zaszczyt ten przypadł dziecięcej sypialni Corneliusa. Pokój nie jest szczególnie duży — mieści w sobie dwuosobowe łóżko ustawione przy ścianie niedaleko okna, niewielką toaletkę, komodę, fotel i miejsce na ustawienie podróżnego kuferka. Całość utrzymana jest w przygaszonych kolorach, charakterystycznych dla całego Sallow Coppice.

Magiczne konstrukcje: zaklęcie wyciszające
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]21.11.23 21:52
13 sierpnia 1958 r., wieczór

A zatem teraz. Tej nocy. Ostatniego dnia ciszy i beztroski. Ostatniego dnia, nim wojna na nowo rozgotuje naszą krew i wzniesie w groźbie nasze różdżki. Nim zapach zaszlamionego trupa ponownie rozleje się po angielskich wioskach. Obiecałam mu. Nie mogłam zawieźć, nie mogłam go opuścić. Jego powodzenie było moim powodzeniem, jego misja stała się moją misją. Tej nocy wszystko inne było nieważne. Tej nocy wszystko miało się zmienić.
U progu Sallow Coppice nie powitał mnie knujący uśmieszek Corneliusa, a jednak spodziewano się mnie. Do środka miłosnego gniazdka pani i pana Sallow dotarłam bez przeszkód. Wyraźna nieobecność gospodarza zaskoczyła mnie, ale uznałam, że nie ośmieli się nas rozczarować i zjawi się. Mogłam w niego wątpić, lecz bez wątpienia był nam potrzebny. Korytarze domostwa przemierzałam skąpana w czerni, skoncentrowana i gotowa. Już wkrótce dzieło miało się dopełnić. Mnożyły się towarzyszące mi myśli, zbyt nadgorliwie spoglądałam na wskazówki zawieszonego na ścianie zegara. Byłam pierwsza, wkrótce miała nadejść reszta.
Dom był cichy, pozbawiony obecności ulubionych gospodarzy – wręcz podejrzanie. Czy właśnie tak miało to wyglądać? Nie, nie spodziewałam się w tym względzie rozczarowujących niespodzianek, choć nie traciłam czujności. Jeżeli coś pójdzie nie tak, będziemy musieli zachować zimną krew. Jeżeli istniała możliwość zminimalizowania ryzyka, to należało bezwzględnie uczynić wszystko, aby to zrobić. Wiedziałam, że dziś Drew sobie poradzi, lecz największe wyzwania dopiero miały nadejść. Niektóre głosy musiałam wyciszyć nazbyt brutalnie, ale zapędzone na dno umysłu nie miały tej nocy prawa głosu. Rozgościłam się w pokoju, wygodnie rozłożyłam ciało w fotelu, pozwalając sobie na odpięcie dwóch guzików kryjących dekolt. Kto by pomyślał, że spędzę ostatnią festiwalową noc w domu Corneliusa Sallowa? Z pewnością musiał być zachwycony koniecznością mojej obecności, kiedy tylko poznał szczegóły przedsięwzięcia. Zabijając czas, obserwowałam ciemne ściany i raczej skromne umeblowanie. Nie wyglądało na to, by często miewali gości. Albo mieli służbę, która naprawdę wywiązywała się z obowiązków. Wciąż pamiętałam rozmowę z Valerie i cień zdziwienia przemykający przez uroczą, młodą buzię, kiedy tylko dowiedziała się, że Przeklęta warownia nie może poszczycić się jeszcze grupą oddanych panom domu pracowników. Jeszcze.
Oparłam się wygodniej, ale szybko uznałam, że bierne czekanie z założonymi rękami nie było mi pisane. Gdy nadejdą, nie w tych ścianach należało się ich spodziewać. Palce zacisnęłam mocniej na drewnianym oparciu, odczuwając nagle brak w dłoni kieliszka wypełnionego smakowitym winem. Rzecznikowi się powodziło. Liczyłam, że miał dobrze zaopatrzony barek, choć być może prawdziwy toast przyjdzie nam wznieść nieco później… i zdecydowanie nie w tym domu. Pchnęłam ciało, by wreszcie opuściło wygodne siedzenie i tak postanowiłam wydostać się z gościnnej komnaty. Czarny materiał zwiewnej, długiej spódnicy przeciągnął się po drewnianych parkietach domostwa, a krokom towarzyszył odgłos delikatnego skrzypienia tych starych, podłogowych desek. Wyjrzałam na korytarz, przeczuwając, że oto nadeszła chwila. Oby i tym razem śmierć okazała się naszą sojuszniczką.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]23.11.23 21:30
Nie myliłem się. Gdy tylko Dirk uchylił drzwi sypialni gościnnej ujrzałem Irinę, której skinąłem lekko głową. Zignorowałem nieco bardziej kurtuazyjne powitanie z prostego powodu – czym prędzej musiałem położyć dziewczynę na łóżku, bowiem ręce zaczynały mi już drętwieć. Gdy to uczyniłem wziąłem głęboki oddech i usiadłem tuż obok niej musząc choć przez chwilę odpocząć. -Długo czekasz?- spytałem, po czym nieświadomie zacząłem dłonią szukać piersiówki. W momencie, gdy zacisnąłem na niej palce skarciłem się w myślach. Dużo się działo, najważniejsze było jeszcze przede mną, a alkohol – choć zwykle pomagał – mógł zaszkodzić, a tego wolałem uniknąć. Jak wielu innych czynników. Mimowolnie zerknąłem na twarz Lucindy i zdałem sobie sprawę, że naprawdę wyglądała jak martwa. Na próżno szukać było jakichkolwiek ruchów, chociażby klatki piersiowej czy lekkich drgań, które w trakcie snu były przecież czymś normlanym. W ostatniej chwili powstrzymałem się przed dotknięciem jej policzka, nie mogłem pozwolić sobie na słabość. Tak naprawdę mogłem pozwalać sobie na coraz mniej rzeczy, nawet równie prostych i pozornie nic nie znaczących.
Zacisnąłem wargi w wąską linię, po czym dźwignąłem się z łóżka i podszedłem do Dirka, od którego odebrałem torbę. -Zostaw nas samych- nie chciałem, aby był świadkiem rozmowy, jaka z pewnością nawiąże się w trakcie przygotowań. Irina była dociekliwa, zapewne też widziała moje zdenerwowanie. Próbowałem nad nim panować, ale nie było to proste. Chyba nawet niemożliwe. Zdawałem sobie sprawę z konsekwencji, wiedziałem jak wiele zależało od kolejnych minut, od moich umiejętności i przede wszystkim badań, nad jakimi pracowałem ostatni miesiąc. Czy mogłem się pomylić? Czy moja wiedza w tym aspekcie nie była tak rozległa jak zakładałem? Coś przeoczyłem? Nie upewniłem się? Podjąłem zbyt prędko decyzję? Pytania mnożyły się w mej głowie, choć obiecałem sobie, iż przestanę ten temat drążyć – z prostej przyczyny. Nie miało to najmniejszego sensu. Klamka zapadła, pierwszy krok został wykonany. Odwrót wciąż był możliwy, acz niewskazany i po prostu irracjonalny. Włożyłem w plan oraz klątwę mnóstwo pracy, ogrom energii i nadziei, że czternastego sierpnia będę mógł świętować nie tylko w towarzystwie rodziny, ale i Lucindy. Naprawdę tego pragnąłem. -Nie owijaj w bawełnę- cisza do niej nie pasowała, a ja nie miałem czasu na domysły. Jeśli chciała coś powiedzieć, to musiała zrobić to wprost.
Zatrzymałem się przy drewnianej komodzie i zacząłem na jej blat wystawiać rzeczy z torby.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]23.11.23 22:19
Wreszcie nadeszli. Próg komnaty Corneliusa przekraczał ciężko, z uwieszoną na wpół martwą dziewuchą i służącym. Nie widziałam w tej grupie tego, kto od samego początku winien czuwać w gotowości. Nienawiść pętała myśli, kiedy tylko między swobodne rozważania wkradł się oczywisty wniosek: zawiódł. Zawiódł swojego śmierciożercę. Gdziekolwiek teraz był, zamierzałam po wszystkim soczyście się z nim rozprawić. W tak ważnej sprawie tylko sam Czarny Pan był powodem, który zdolna byłam zaakceptować. Nie sądziłam jednak, by podobna przeszkoda tej nocy zatrzymała Sallowa. Niemniej obserwowałam wiotkie ciało opadająca wprost na drewniane łoże, widziałam zmęczenie Drew i przeczuwałam, że prawdziwy ciężar całej sprawy dopiero miał go dopaść. Pochowane komentarze poniekąd tylko czekały, by go pokąsać, lecz nic takiego się nie wydarzyło. – Odrobinę – przyznałam krótko, wznosząc nieco brwi, kiedy tylko zaczął przeszukiwać kieszenie własnej szaty. Czego szukał? Nie miałam okazji się przekonać.
Wkrótce późnij podeszłam bliżej, pochylając głowę tuż nad jasnowłosą dziewczyną. Drzwi za wspomagającym nas mężczyzną zatrzasnęły się. Kilka kosmyków moich włosów spłynęło w dół, a wkrótce później dłoń poprowadziłam blisko uśpionej twarzy. Przyprowadzona przez Drew zdrajczyni nie wiedziała, co ją czekało. Prezentowała się niewinnie, błogo, nazbyt spokojnie. Była już nasza, nie było drogi odwrotu. Jej los pozostawał przesądzony. Zaś Drew miał sprawić, że dziewczyna przebudzi się w innym świecie, z innym spojrzeniem, choć pozornie wciąż ta sama. – Nie ma pojęcia, co ją czeka… - skomentowałam, odciągając kilka pszenicznych pasm z nieco bladej twarzy. Wyglądała podobnie jak trupy poukładane w podziemiach mojej kostnicy. Wiedziałam jednak, że żyje. Nie pozwoliłby tej zakonniczce umrzeć. Kompletnie poprzestawiała mu myśli, kompletnie namąciła w wizjach przyszłości tej rodziny. Obiecałam jednak wesprzeć Drew. Jeżeli mogłam uchronić go przed kopaniem własnego grobu, to zamierzałam to bezwzględni uczynić. Nawet jeżeli miałam pewne wątpliwości względem całego przedsięwzięcia.
Pozostaliśmy sami. Oderwałam spojrzenie od dziewczyny i skierowałam kroki w stronę Macnaira. Stałam tuż za nim, kiedy wydobywał z ekwipunku kolejne przedmioty. Jak cień, groźba, opieka i jego największa klątwa. Bo miałam odwagę pogwałcić entuzjazm, który zaowocował tą misją. Moja dłoń sięgnęła do jego ramienia, które ścisnęłam może nieco zbyt mocno. Był to gest troski. – Spójrz na mnie – nakazałam, wyczuwając nawet w głosie niepokojące tony. – Ona tu jest – podkreśliłam, pośrednio wskazując na powodzenie początkowego etapu. Podał jej wywar, sprowadził tutaj i teraz mógł przejść do dalszej części planu. – Z tobą – dodałam nie bez goryczy, bo i wolałam, by jego serce spętała zupełnie inna kobieta, lecz najwyraźniej nie miałam na to żadnego wpływu. Pragnął tej konkretnej. Wydawał się tego całkowicie pewien – być może bardziej, niż czegokolwiek innego na świecie. – Czy wszystko poszło zgodnie z planem? Gdzie się podziewa Sallow? Zawiódł nas? – zapytałam, pragnąc konkretnych informacji. Wolałam poznać szczegóły, zanim Drew przystąpi do dzieła. Był zestresowany. Nie musiałam o to pytać, aby to dostrzec. Z zakamarków spódnicy wyjęłam papierosy. Dym wkrótce splugawił wnętrze gościnnej sypialni.
Nawet jeżeli kilka nieprzyjemnych uwag cisnęło mi się w tym momencie na wargi, nieroztropnie było wpędzać go w jeszcze większe zdenerwowanie, gdy miał przed sobą tak trudne zadanie. Moje spojrzenie nie opuszczało, ale przez tę chwilę odmówiło zbyt srogich sądów. Przyrzekłam czuwać i nie opuszczać go. Słowa zamierzałam dotrzymać. - Potrzebujesz czegoś?
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]23.11.23 22:58
Nie skupiłem się na braku obecności Sallowa, którego musiało coś zatrzymać. Jego lojalność nie miała na sobie żadnej skazy. Zdawał się doskonale zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji, co z resztą gotów był mi oświadczyć, gdy podzieliłem się z nim szczegółami planu. Był znacznie bardziej opanowany jak Irina, potrafił odnaleźć w tej sytuacji wiele pozytywnych czynników, które skrupulatnie zamierzał wykorzystać w swych działaniach. Dawałem mu je na tacy będąc przekonanym, że nikt lepiej by ich nie wykorzystał – oczywiście jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. Wróżenie z fusów. Gorzki śmiech ugrzązł mi w gardle uświadamiając sobie, jak to stwierdzenie było prawdziwe.
-Nie poprosiłaś o wino, a zatem nie było tak źle- odparłem, acz na próżno było szukać kpiącego i zaczepnego uśmieszku. Byłem poważny, moja twarz zdawała się zastygnąć. Im bliżej punktu kulminacyjnego się znajdowaliśmy, tym bardziej uświadamiałem sobie jak słowa były proste. Praktyczne. Krytykowałem za nie, oczekiwałem działania, ale kiedy sam zatrzymałem się przed niezwykle wysokim murem mogłem dostrzec powody. Nie zrozumieć, ale ujrzeć je na własne oczy i musieć się z nimi zmierzyć. Wdrapać się, przeskoczyć, w ostateczności przebić. Byłem gotów to uczynić.
Kątem oka zerkałem jak przyglądała się dziewczynie, ale nie skomentowałem tego. Starałem skupić się na bazach oraz eliksirach, a finalnie spisanych manuskryptach. Ostatnie czego potrzebowałem to rozproszenia, którym kończyło się każde dłuższe spojrzenie na Lucindę. Czy tak bym się czuł, gdyby faktycznie była martwa? Czy każdy ruch sprawiałby mi trudność? Nad każdym musiałbym się zastanawiać? Nie wiedziałem, bowiem przeszkoda do zrozumienia była prosta – miałem świadomość, że wciąż żyła. A ja mogłem ją zabić. Nie w walce, nie w sprawiedliwym pojedynku, a klątwą. Ciosem poniżej mojej godności – nawet największy, honorowy i mężny wróg zasługiwał na szansę obrony, na cios od frontu, nie wprost w plecy. Łamałem wszelkie swoje zasady i może właśnie dlatego było mi tak kurewsko ciężko.
Poczułem dłoń na swoim ramieniu, zacisnęła palce. Lekkim ruchem barku starałem się je strącić, nie potrzebowałem wsparcia. Nigdy go nie miałem i nie wymagałem w tej sytuacji. Była tu po to, aby reagować w newralgicznym momencie, a nie dla mentorskiego wsparcia. -Odsuń się i wykonuj polecenia- warknąłem sięgając po wężowe drewno, które ułożyłem tuż obok przygotowanej wcześniej bazy z włókna ludzkiego serca. Najsilniejszej, najbardziej drogocennej, najtrudniejszej do przygotowania. Używałem jej do najsilniejszych przekleństw, do tych, które w pierwszej kolejności miały atakować umysł, nie ciało.
Skup się Drew, odetchnij i skup się.
Niczym mantra.
-Nie ma go tutaj i nie obchodzi mnie gdzie jest- nie kłamałem. Obecność Sallowa była dla mnie zbędna – zrobił co miał do zrobienia, a jeśli coś faktycznie go zatrzymało, to wkrótce do nas dołączy. Mogłem zastanawiać się, być może nawet zezłościć, iż coś okazało się pilniejsze, ale w istocie miałem to teraz w poważaniu. -Właściciel wywiązał się z zadania- obróciłem się w końcu w jej kierunku i spojrzałem w tęczówki. Czy w moich mogła ujrzeć to, że cała ta sytuacja była dla mnie wyzwaniem? Prawdziwym testem? Rzadko cokolwiek mnie ruszało, ale nie byłem zbudowany z kamienia. Nie byłem skałą. Miałem wrażliwe punkty, a Lucinda potrafiła mi je wytknąć będąc nawet nieprzytomna. Lojalność sprawie była pierwszorzędna, byłem skory poświęcić dla niej wszystko, ale to nie wykluczało kosztów, jakie musiałem ponieść. Wszystko miało swoją cenę.
-Poślij mu anonimową paczkę z darami i drobnymi dla żony- cholera wie czy ją miał. Warto było jednak mieć go po swojej stronie, bo nie wątpiłem, że wróg zacznie węszyć. Nikt nie miał prawa wiedzieć gdzie się spotkaliśmy, ale wielokrotnie już przyszło mi godzić się z tym jak świat był mały.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]25.11.23 1:46
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.

Drew już od dłuższego czasu męczył okropny niepokój. Choć wszystko do tej pory poszło zgodnie z jego planem, coś nie dawało mu spokoju. Nagle i bez wcześniejszych ostrzeżeń, do pomieszczenia wlało się intensywne, oślepiające światło. Było tak mocne, że i Drew i Iriną musieli zasłonić na chwilę oczy, a kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Nagle Śmierciozerca poczuł dziwny ucisk, nie wewnątrz siebie, lecz na zewnątrz, jakby coś próbowało zgnieść go, wbić w ziemię, zadusić. Przez ułamek sekundy nie był w stanie zaczerpnąć oddechu — zabrakło mu powietrza, a głowa zaczęła boleć intensywnie, mocno. W końcu zaczerpnięcie oddechu przyniosło natychmiastową ulgę — ucisk i ból zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Oczy Śmierciożrcy zaszły jednak krwawymi łzami — nie piekły, nie sprawiały dyskomfortu, ale kiedy się gromadziły przez chwilę utrudniały widzenie — i kiedy zamrugał, spłynęły po dolinie łez wzdłuż nosa, aż do ust. Karminowa posoka spłynęła także z nozdrzy i uszu Drew. Od wewnątrz rozgrzało go olbrzymie ciepło. Wydarzyło się też coś jeszcze — czarnoksiężnik emanował energią, która budziła respekt w oczach Iriny. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Trzęsły się okna, drżały szyby, drżało szkło i trzeszczały meble. Za oknem błysnęły dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych ciał niebieskich migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.

I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.

Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo za oknem. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoją wielkość, aż w końcu kilka z nich, niewielkich rozmiarów runęły przed oknem niczym płonące kule. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do dwójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał im czas. Tik tak. Dom zatrząsł się tak mocno, że zachwiali się, choć w uszach była jeszcze tylko cisza. Impet uderzenia, który dotarł po chwili wybił szyby we wszystkich oknach w całym domu, a do środka wdarły się tumany kurzu. Drew i Iriną runęli na ziemię, nie czyniąc sobie wielkiej szkody, ale tłukąc si dotkliwie. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.

To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.

Kidy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać, wokół nie było słychać nic. Wtedy też oboje mogli spojrzeć w niebo przez wybite okno. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.

Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.
Drew otrzymuje +20 do rzutów na wszystko do zakończenia wątku z tytułu opętania.

Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).

Drew - obrażenia tłuczone -10
Iriną - obrażenia psychiczne -5; obrażenia tłuczone -15
Lucinda - obrażenia tłuczone -5

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]25.11.23 15:28
- Później przyjdzie na to czas– oświadczyłam chłodno, gdy wspomniał o winie. – Chcę być czujna, świadoma, gotowa na ewentualne przeszkody – wyraziłam coś, co chyba i dla niego nie brzmiało obco. Pozostawałam przekonana co do tego, iż potrafię rozpoznać, gdy mówił do mnie z nutą pijackiego natchnienia. Tym razem również coś czaiło się podstępnie w jego głosie, coś kryło się w nerwowym spojrzeniu, lecz szczerzę wątpiłam, by pozwolił sobie na znieczulenie przed tak istotną dla nas próbą. Dla niego szczególnie. Wyobrażałam sobie garść drażniących go obaw, pytania co rusz powracające, choć chwilę temu mógł zdołać je odtrącić niewidzialną, stalową ręką. Tamtej nocy miał w sobie odwagę, miał determinację, miał plan, który dziś stał się rzeczywistością. Nieopodal nas spoczywała zdobycz wyłapana z łapsk szlamolubów. Śpiąca królewna, której w normalnych okolicznościach winnam obiecać wieczny sen w śmiertelnym otuleniu. Tymczasem za jakiś czas przyjdzie jej zagrać zupełnie odmienną rolę. Tym razem nie na kościach spopielonego teatru. Nie miałam w sobie czułości, kiedy moje palce zapoznawały się z jej bladym licem. Wiązała mnie poważna obietnica., mój chłód mieszał się z jej półmartwym zimnem. W powietrzu wznosił się odór niepokoju, ale w tej godzinie żadne z nas nie pozwalało sobie na żałosne lamenty. Ani na żaden moment słabości. Musieliśmy iść dalej. Spętany umysł śniącej kobiety już wkrótce miał przebudzić się w nowej rzeczywistości. W rodzinie, która była jej najlepszym azylem.
W skórze posępnej wiedźmy ofiarowałam przysługę, obecność, zaufaną straż. Strącał matczyny dotyk, dając się przyłapać na zdenerwowaniu. Nie winiłam go za wzgardę. Za niewypowiedziany manifest samodzielności, spieczonej stresem, pośpieszanej, mierzącej się z wyzwaniem o wadze być może najcięższej w życiu. Odeszła więc na bok, poza zasięgiem jego wzroku ściskając pięść. Ta zatonęła zupełnie w półprzezroczystym czarnym rękawie. Gęstniał mrok ściśnięty we wnętrzu niewielkiego pomieszczenia. Wykonuj polecenia, jeszcze kilka razy echem odbiło się między moimi nieco rozgniewanymi myślami. Czułam jego napięcie. Spodziewałam się, że gorączka spróbuje wprowadzić chaos pomiędzy kolejne czynności, że zadrżą mu ręce o jeden raz za dużo, niż mógłby tego chcieć. Dałam mu jednak tę przestrzeń. Niech szykuje niespodziankę dla błogości rozłożonej w miękkości drewnianego łoża, niech zamąci, wypleni z jej myśli ideę jedności z obrzydliwym mugolstwem, niech przywróci to, co odebrała jej ta banda terrorystów. Moje ewentualnie wzburzenie mogło poczekać, niepotrzebne mu było teraz. Pozostawałam oddana, nawet jeżeli rozjątrzony wygadywał głupstwa.
Powoli przeszłam przez pokój, zatrzymując się dopiero przy wąskim oknie. Być może odrobina nocnego powietrza dostarczyłaby namiastkę ukojenia. Być może zdołałaby zmobilizować umysł do jeszcze większej koncentracji. To jednak i tak od dłuższego czasu pozostawało uchylone. Za firaną promieniała kometa. Westchnęłam tylko, gdy wspomniał, że o Sallowie. Barwa głosu nazbyt jasno podkreślała emocje pętające się niewidzialnie wokół jego szyi, gniotące kark, szepczące do ucha balladę o śmierci i klęsce. Zawierzałam, że posiadł stosowną moc, dzięki której szala przechyli się na jego korzyść. Żeby triumfować z klątwą, musiał najpierw zwycięsko przejść starcie z samym sobą. Choćbym pragnęła tego w tej chwili, jak niczego innego, nie miałam mocy zdolnej wydrapać z niego te kłęby nerwowości. Musiał tę drogę przemierzyć sam. Widziałam więcej, niż mógłby się spodziewać. Krótka przechadzka pozowliła mi znów przystanąć pośrodku pomieszczenia, kiedy znów się odezwał. – Doskonale, zajmę się tym po wszystkim – zdążyłam jeszcze zupełnie beznamiętnie odpowiedzieć, nim zatrzęsły się ściany tego domu.
Jasność poraziła nasze spojrzenia, przejmująca i zdradziecka. Okryłam twarz dłonią, odruchowo chyląc głowę i kierując całe ciało w dół. Zjawisko totalne, zjawisko do cna pętające zmysły ogarnęło gościną sypialnię państwa Sallow. – Drew! – zawyłam, próbując w świetlistej pożodze złapać choćby cień sylwetki. Oślepiona nie mogłam dosięgnąć pożądanego widoku. Szyby zadzwoniły w oknach, by po chwili uderzyć we mnie deszczem szklanych sopli. Opadłam na drewniane deski, wciąż broniąc się rękami przed widmem katastrofy. Przez tę chwilę trwałam zakleszczona w nieznośnej pułapce, daleka od możliwości dobycia różdżki i trzeźwego przedostania się przez totalny chaos. Przez tę chwilę śmierć i ja nagle stałyśmy się sobie niezmącenie bliskie – bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Za sobą słyszałam kakofonię rozbijanych szkieł i uderzających się o siebie desek, pod kolanami drewno zdawało się falować. Meble szurały po podłogach, z łomotem obijając się o ściany – wciąż tylko słyszałam, bo pod zaciśniętymi powiekami spoglądałam kostusze prosto w oczy. Nie zamierzałam dziś umierać.
W amoku jednak niezdolna byłam zrobić niczego. Nie dojrzałam nieba sypiącego ogniem, nie widziałam przerażających świetlistych warkoczy z wolna spadających na ziemię, nie widziałam grozy, która w jednej chwili postanowiła pozbyć się nas wszystkich. Padłam na ziemię, kiedy nieznośna moc niemal podrzucała obcym domem, demolując jego całe dobro na swojej drodze. Poczułam ból, obite kończyny promieniowały, choć dolegliwość zdawała się słabnąć z każdym oddechem. Mimo tego uczucie całkowitego zagrożenia zalęgło się do każdej komórki. Kurz wtargnął namolnie do płuc, wróżąc duszności. Nastała cisza, po której prędko nasze uszy podrażniła orkiestra katastrofy. Uniosłam się na łokciach, pyliste mgły z wola opadały, po oknach nie było śladu. Zamiast nich jedynie deszcz krwistych świateł. Gdy obróciłam głowę, wyłapałam poruszającą się postać Drew, twarz umazaną krwią. Wyglądał inaczej, mimo całego dramatu zdawał się emanować powagą, bezsprzecznym urokiem, który wydawał się igraszką mojego własnego umysłu. Czułam, że wbrew początkowym obawom nie spotkała go krzywda, że nie zdoła go to złamać, że nie on potrzebował pomocy. Cokolwiek chciałam powiedzieć, nic nie wydawało się trafione. Zmusiłam ciało, żeby się podciągnęło w górę. Trzask rozrywanego materiału spódnicy przebił się przez echo obijających się o siebie pustych okiennic, czy drzwiczek otwartych szaf. Musiałam się pozbyć tkaniny zahaczonej o wystające deski. – Dziewczyna – wydusiłam, kiedy wreszcie mogłam stanąć i rozejrzeć się wokół. Załamana rama łoża w swych kleszczach trzymała ciało spoczywające wciąż sennie na materacu. Podeszłam bliżej niej. Wciąż spała, przykryta pyłem i drobinami szkła. – Musimy się stąd zabierać, Drew – wymówiłam, podnosząc ku niemu spojrzenie. Natychmiast - nakazujący ton przebił się przez łoskot zdemolowanej przestrzeni.

Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]04.12.23 21:26
Miała rację. Czas na fetowanie miał dopiero nadejść, podobnie jak chwila odpoczynku w towarzystwie wyśmienitego trunku. Mi przyszło już nieco wypić, w końcu musiałem odegrać swoją rolę, jednak nie było tej ilości na tyle, aby zaburzyła zdrowy rozsądek oraz zmysły. Dwie porcje ognistej były niczym w porównaniu do tego, ile zwykłem pić w trakcie jednego wieczora, a szczególnie nie spędzając go w samotności. Nie wątpiłem w jej odpowiedzialność oraz profesjonalizm, ale mimo wszystko doceniłem podejście, bowiem w końcu nie była nader zadowolona z utkanego planu. Szukała luk, obawiała się konsekwencji, przeczuwała, że mogę ściągnąć na nas poważne problemy, trudy jakich nie będziemy w stanie pokonać. Czy jednak takie istniały? Byliśmy silni, byliśmy wyjątkowo mocno zahartowani – być może jak nikt inny. Błędów wystrzegał się tylko ten co nic nie robił, ja do takowej grupy nie należałem i choć unikałem stawiania wszystkiego na jedną kartę, to czasem nawet tę zasadę zdarzało mi się łamać. Wszystko zależało od korzyści, swego rodzaju nagrody. W tej sytuacji była niebotyczna.
Przyglądałem się rozstawionym fiolkom zdając sobie sprawę, że tylko minuty dzieliły mnie od rozpoczęcia najistotniejszej części planu. Udzielający się stres nie był typowy, podobnie jak wewnętrzny niepokój, który z każdą chwilą zdawał się rosnąć. Próbowałem go stłumić, oczyścić umysł i skupić na zadaniu, bowiem wiedziałem, iż nerwy były złym doradcą. Nie mogłem pozwolić sobie na drżenie dłoni, a tym bardziej na niezdecydowanie w działaniu i ruchach różdżką, która to miała zakreślić czerwone, wiążące znaki. Byłem dobrze przygotowany, byłem niezawodny, najlepszy w swym fachu. Ufałem własnemu doświadczeniu i miałem ku temu solidne podstawy, a nie jedynie puste frazesy – w końcu w swym życiu nałożyłem dziesiątki przekleństw. Liczba ta stale rosła, gdyż mimo nabytych umiejętności oraz otrzymanych przywilejów nie zrezygnowałem z nich. Nie porzuciłem pracy, a przede wszystkim pasji.
Nie spoglądałem na Irinę, słyszałem jedynie kroki. Byłem rad, że powstrzymała się od złośliwego komentarza nawet jeśli w środku wrzała. Znała mnie, wiedziała, iż doceniałem podobne gesty, ale w tej sytuacji potrzebowałem przestrzeni. Oddechu zapewniającego skupienie wyłącznie na próbie osiągnięcia celu, hamującego wszelkie czynniki zewnętrze. Cisza była kluczem.
-Wyśmienicie- odparłem sucho, bez żadnych emocji. Nie interesowało mnie wtenczas, czy faktycznie będzie o tym pamiętać. Zapewne przyjdzie mi o to zapytać za kilka dni, być może tygodni – kiedy w końcu otrzymam nurtujące odpowiedzi i przejdę z przyjęciem ich do porządku dziennego. Gdzieś w głębi siebie pozostawiłem procent szansy, że moja praca poszła na marne. Na długą listę niepowodzeń dopisałem możliwe błędy, które stałyby się dowodami mojej niekompetencji, jednej z największych zawodowych jak i prywatnych porażek. Jeśli klątwa zawiedzie, jeśli tak naprawdę ja zawiodę, to tuż po obudzeniu przypomni sobie przebieg wieczora. Od razu domyśli się, co tak naprawdę było w kieliszku i będzie mogła to uznać, jako złamanie zawieszenia broni. Czy słusznie? O tym nie przyjdzie nam się dowiedzieć, bowiem… nie zamierzałem puszczać jej wolno. Niepowodzenie wiązało się nie tylko ze splamieniem honoru, ale śmiercią. Musiałem dotrzymać danego słowa.
Zmarszczyłem brwi, kiedy nagle do pomieszczenia wdarło się przeraźliwie jasne światło. Uniosłem dłoń na wysokość oczu i skierowałem spojrzenie na okno próbując dostrzec co było jego źródłem. Bezskutecznie. Zbladło, a w jego miejscu pojawił się paskudny uścisk, jakby ktoś próbował mnie zgnieść, dosłownie ścisnąć w dłoni. Obezwładniający ból promieniował od skroni po dolną część kręgosłupa. Mimowolnie rozejrzałem się po pokoju być może szukając ratunku. Nie mogłem złapać oddechu ani wykonać żadnego innego ruchu, jakby ktoś zamknął mnie w wyjątkowo małym i szczelnym pomieszczeniu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem, nigdy też nic podobnego mi się nie przytrafiło. Nie wiedziałem co zrobić, byłem zdany na łaskę – tylko czyją? Może zaś czego?
Momentalnie przyszła ulga. Musiałem chwycić się drewnianej szafki, aby uniknąć upadku. Łapczywie wciągnąłem haust powietrza, po czym parokrotnie zamrugałem zdając sobie sprawę, że z tego wszystkiego łzy napłynęły mi do oczu. To tym bardziej się nie zdarzało. Gromadziły się, rozmywały obraz, dlatego przetarłem je dłonią zaraz po tym jak kilka zdążyło już spłynąć na usta. Wtedy uświadomiłem sobie, że to nie były zwykłe łzy – to była krew. Roztarłem ją kciukiem na wierzchu ręki starając się cokolwiek zrozumieć, znaleźć jakieś sensowne odpowiedzi. Nie czułem się źle, wręcz przeciwnie; wraz z falą ciepła opanowałem drżenie, a niepokój stał się tylko wspomnieniem.
Zdążyłem spojrzeć na Irinę, kiedy ziemia zatrząsała się po raz pierwszy, a niebo ponownie rozbłysło. Wykonałem krok w kierunku okna i chwyciłem się drewnianej konstrukcji łóżka, drżenie nie ustawało. Hałas nabierał na swej sile. Trzęsły się framugi, meble oraz podłoga. Wbiłem wzrok w setki jasnych punktów, hipnotyzowały. Wyglądem przywodziły na myśl kometę, która w ostatnim czasie pojawiła się na sklepieniu, lecz ta była nieruchoma, a one zdawały się mknąć w kierunku ziemi. Jedne szybciej inne wolniej powiększały się, ciągnąc za sobą ogniste smugi. Kolejne w przeciągu zaledwie chwili zjawisko, którego nigdy nie byłem świadkiem i choć pytania nasuwały się na usta, to nie byłem w stanie wypowiedzieć ich głośno. Wpatrzony w tę grę świateł, nie zdawałem sobie sprawy z nadchodzącego kataklizmu. Zachwycony nie przypuściłem, że ten piękny widok niósł za sobą zgubę.
Uderzyła pierwsza.
Było zbyt późno na reakcję.
Uderzyła druga.
Siła eksplozji była na tyle ogromna, że runąłem na plecy nie mając żadnych szans w tym starciu. Ból, który dopiero co zdążył minąć, pojawił się na nowo i to ze zdwojoną mocą. Instynktownie przewróciłem się na brzuch i podjąłem próbę przeczołgania pod łóżko, na którym leżała niczego nieświadoma Lucinda. Kątem oka szukałem Iriny – ruszała się, to dobry znak. Szkło zdawało się jej nie zranić, choć ciężko było dostrzec coś za gęstą chmurą kurzu. Potem pojawił się hałas, huk tak piorunujący i obezwładniający, że musiałem zatkać uszy. Miałem wrażenie, że wdzierał się do głowy i starał ze wszelką cenę odebrać świadomość, zaburzyć zmysły.  
-Spakuj moje rzeczy- szlag, fiolki. Spojrzałem w ich kierunku, na szczęście nie zdążyłem ich odkorkować, zdawały się być całe. Dźwignąłem się na równe nogi, kiedy pisk na moment odpuścił, choć wciąż pojawiały się wstrząsy. Trudno było utrzymać równowagę, ale nie mieliśmy czasu. Kobieta miała rację, musieliśmy natychmiast się stąd wynosić, co potwierdzał tylko widok zza okna. Zerknąłem na Lucindę, dłonią usunąłem odłamki szkła z jej twarzy, po czym dźwignąłem ją na ręce i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej. Oddychała, byłem o tym przekonany, zdawała się też nie krwawić. Ruszyłem przez otwarte drzwi na korytarz i spojrzałem wpierw w jedną, a następnie drugą stronę. Z sufitu leciał pył, budynek mógł się wkrótce zawalić. -Irino musisz iść przodem- krzyknąłem do ciotki. -Potrzebuję kilkudziesięciu minut na nałożenie przekleństwa, bez tego nie oddalimy się daleko- brzmiało to jak wyrok, ale nie mogłem odpuścić. Nie, kiedy byłem już blisko mety. Poza tym nie zostawiłbym tu Lucindy, ostatnie co bym zrobił, to pozwolił jej umrzeć w ten sposób.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]05.12.23 13:53
Wbiegł po schodach, a na korytarzu natknął się na niecodzienny widok - Drew, którego w pierwszej chwili nie poznał przez krwiste łzy, Irinę, i Dirka podchodzącego w ich stronę, zaalarmowanego zbiegowiskiem. Usłyszał też krzyk, którego nie słyszałby z dołu - ale który, już z półpiętra, jasno zdradzał zamiary Śmierciożercy.
Potrzebuję kilkudziesięciu minut.
Gdyby zastał ich tutaj w normalny dzień, zerknąłby wymownie na zegar i zapytał, czy świat skończyłby się, gdyby pojawili się tutaj po północy, w momencie wygaśnięcia zawieszenia broni. Ale nie spytał, bo świat dosłownie się kończył, niebo waliło im się na głowę. Równie logiczne wydawało się założenie, że wcale nie przystąpili jeszcze do realizacji planu - że (mógłby z tego ukuć piękne kłamstwo, gdyby ktoś pytał - pomny na to, że oferując im swój dom wziął współudział w złamaniu zawieszenia broni) Lucinda straciła przytomność wskutek ataku gwiazd na angielską ziemię, a Drew i Dirk użyli śwwstoklika aby się tutaj ewakuować. Tak, jak on i Valerie. Z płonącego Londynu Sallow Coppice wydawało się tak bezpieczne, a teraz...
-Straciła przytomność, czy to... już? - wykrztusił, spoglądając na Drew i Irinę. -Do kuchni, na parterze! Jest tam zaklęcie uszczelniające... - zadecydował. Chroniło przed warunkami atmosferycznymi, dodatkowa kondygnacja mogła zapewnić większą stabilności niż przebywanie na piętrze, a dodatkowo wyciszało. Pamiętał o prośbie Drew, zgodnie z którą o wszystkim miało wiedzieć jak najmniej osób. -Jest też piwnica, ale tam jest moja rodzina. - skoro Dirk był tutaj, a nie w sypialni matki, to pewnie sprowadził ich już na dół. -Dirk, pomóż mu z dziewczyną. - zakomenderował. -Zaprowadzę was. Elfi szlak, Londyn, wszystko płonie. Ludzie giną, chyba widziałem jak ginie Multon. - streszczał nerwowo, szukając kontaktu wzrokowego z Iriną. Ostrożnie ruszył przodem, w dół po schodach, by skręcić do kuchni - murowanej, uszczelnionej zaklęciami. W pomieszczeniu było o wiele ciszej niż na piętrze, tylko przez niewielkie okno wciąż było widać apokalipsę.
Stół był duży, Cornelius niecierpliwie zrzucił z niego obrus i kwiaty, wskazał Drew i Dirkowi miejsce do ułożenia dziewczyny.
Była całkiem ładna.
-W czym jeszcze potrzebujecie pomocy? Temerito. - wyszeptał, kierując różdżkę na siebie.

jesteśmy (albo możemy założyć, że jesteśmy) tu!


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Sypialnia gościnna [odnośnik]05.12.23 13:53
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 36
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia gościnna Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Sypialnia gościnna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach