Somerset House
Przez około dwieście lat był siedzibą najważniejszych urzędów w państwie – służb skarbowych, morskich, podatkowych, Ministerstwa Księstwa Lancaster oraz Kornwalii, Urzędu Generalnego Kontrolera Ziem Królewskich i wielu innych. Przez około sto lat miała tu swoją główną siedzibę Royal Academy, prestiżowa królewska instytucja artystyczna. Do ważnych instytucji, których biura mieściły się w tym miejscu należy również Royal Society (będące odpowiednikiem akademii nauk) oraz Society of Antiquaries of London (zajmujące się m.in. badaniami historycznymi, archeologią, historią sztuki, architektury, konserwacją zabytków). Część pomieszczeń zajmował także Uniwersytet Londyński. Przez krótki czas mieściły się tu biura Admiralicji. Ostatecznie jednak miejsce urzędów zajął Courtauld Institute of Art, który w Courtauld Gallery wystawia imponującą kolekcję sztuki europejskiej. Galeria posiada bezlik płócien, rysunków czołowych światowych artystów, a także rzeźby, ceramikę, meble i tkaniny. Na dziedzińcu, który do późnych godzin wieczornych jest otwarty do publicznego użytku, odbywają się koncerty muzyczne i pokazy filmowe. Zimą pełni funkcję lodowiska.
Z każdą chwilą oszołomienie traciło swoją moc, zaś zdrowy rozsądek stopniowo powracał, aby znów zacząć przeważać przy konstruowaniu każdej myśli. Dym nie gryzł w oczy i płuca, więc łatwiej było nabrać dystansu do katastrofy, którą przecież mocno go dotknęła. Uciekł od zagrażającej jego życiu Szatańskiej Pożogi, nie za bardzo myśląc o innych ofiarach, prowadzonych w tej chwili działaniach ratowniczych czy stratach materialnych. Wielkie przerażenie opadło, a w nim wciąż nie objawiło się żadne współczucie, nawet nie odczuwał żalu, że rządowa struktura całkowicie przepadła. Łatwiej było mu tkwić w przekonaniu, że nikt bliski nie miał okazji znajdować się w Ministerstwie tego wieczora. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek jego starszy brat zostawał w pracy dłużej niż to konieczne, więc może to stąd brała się ta jego swoista obojętność na los innych.
Już pierwszy głęboki wdech z dala od dymu pomógł mu wziąć się w garść. Świadomość o możliwości wypełnienia płuc powietrzem działała kojąco, zdecydowanie. Mógł skupić się na innych rzeczach niż desperackie pragnienie zapewnienia sobie przetrwania, dlatego też uderzyły w niego inne bodźce. Ból. Spoglądał na ratowniczkę z całkowitym spokojem, instynktownie wsłuchując się w jej głos. Na jej pytanie odpowiedział krótkim skinieniem, posłusznie zabierając własną dłoń z okolic obojczyka, skąd promieniował ten przeklęty ból. Stawianie oporu byłoby głupotą, na jaką nie mógł sobie pozwolić, zwłaszcza w tak drastycznej sytuacji. Ufnie przymknął oczy, dając badać smukłym palcom obolały fragment ciała. Mimowolnie syknął, gdy poczuł minimalny nacisk na obolały obojczyk, a potem złączył mocno usta, nie chcąc znów wydać z siebie tak żałosnego dźwięku. Nie chciał czuć się słabym.
Kolejne skinienie głową na znak, że dobrze ją usłyszał i zamierzał dostosować się do jej polecenia. Zacisnął dłonie w pięści, szykując się na kolejną dawkę bólu. Inkantacja zaklęcia wypadła z ust Margaux, a jego ciało wchłonęło jasny promień. Po całym ramieniu rozeszło się przyjemne ciepło, jednocześnie dał o sobie znać ból, przed jakim został ostrzeżony. Okazał się znośny. Poczuł poruszenie w okolicach obojczyka, niezbyt inwazyjne, ale jednak. Przynajmniej znów nie stęknął z powodu dyskomfortu. W końcu zdecydował się poruszyć ręką, czując się w pełni sprawnym; obojczyk przestał przypominać o swojej obecności.
– Dziękuję – wyrzucił z siebie chrapliwie, jakby struny głosowe już zdążyły mu zardzewieć od próby zduszenia w sobie jakiegokolwiek dźwięku.
Zerknął w stronę ciemnego, gęstego dymu. Za nic do niego nie wróci. Ratowniczka jednak ruszy ku innym poszkodowanym, czuł to w kościach.
– Inni… – nie dokończył wypowiedzi, po prostu nie chciał zabrzmieć tak, jakby dawał jej nakazy, czy też ją poganiał. Pomogła mu przecież w potrzebie, całkowicie obcemu mężczyźnie. – Muszę wrócić do siebie – bąknął pod nosem na koniec. Marzył o zmyciu z siebie wszystkich tych przeżyć, o głębokim śnie w miękkim łóżku.
– Dziękuję – powtórzył, może niepotrzebnie, ale czuł, że powinien. Dług wdzięczności nie zostanie w taki sposób spłacony, ale to całkiem dobry początek.
and giving it up
Później – ale nie teraz.
Nie odpowiedziała na ciche podziękowania, uważnie wpatrując się w błękitnawą, wnikającą w ciało mgiełkę, szukając w niej jakichkolwiek nieprawidłowości – chaotycznych drgań magii, niespodziewanych skutków ubocznych, nienaturalnych wykrzywień – ale anomalie okazały się być dla niej tym razem łaskawe, nie niwecząc próby zmuszenia pękniętej kości do zrośnięcia. Zespoliła się prawidłowo, przesuwając się nieznacznie pod wciąż pokaźną opuchlizną; jeżeli miałaby robić zakłady, obstawiałaby, że nie pozostawi po sobie żadnych nieprzyjemnych śladów. – Wszystko powinno być w porządku, ale postaraj się jeszcze nie przesilać tej strony – powiedziała, opuszczając różdżkę, ale nie chowając jej z powrotem w poły szaty. Nie czuła się bezpiecznie, niezupełnie; w pamięci wciąż miała świeże wspomnienie rozdartego powietrza i wyłaniającego się z niego zaklęcia, które połączyło ściany kamiennym murem. Nie rozumiała, co dokładnie działo się dookoła – ale podejrzewała, że pozostawanie w pełnej gotowości stanowiło aktualnie absolutne minimum, dyktowane przez zdrowy rozsądek.
Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, zatrzymującym się w nieokreślonym, spowitym dymem punkcie i tylko skinęła głową, słysząc wydobywające się z jego ust słowa. W innych okolicznościach zadbałaby, żeby dotarł w bezpieczne miejsce – razem z nim teleportowała się do szpitala i zaczekała, aż trafi w ręce wyspecjalizowanych uzdrowicieli – ale sytuacja nie należała do idealnych. – Dobrze – odpowiedziała, ponownie przenosząc na niego spojrzenie i raz jeszcze mierząc go nim od stóp do głów. Wydawał się znacznie bardziej przytomny niż w chwili, w której go znalazła – najwidoczniej większość trujących oparów musiała już opuścić jego organizm, a świeże powietrze pomogło otrzeźwić myśli. – Spróbuj trzymać się sprawdzonych środków transportu. Teleportacja nie działa – czuła się dziwnie i niekomfortowo, wypowiadając te słowa, zupełnie jakby ich sens dopiero teraz do niej docierał; co lub kto mogło być na tyle potężne, żeby zaburzyć działanie jednego z niepodważalnych elementów magicznego świata?
Słysząc kolejne podziękowania, kiwnęła jedynie krótko, nie potrzebowała wdzięczności; nie dla niej to robiła. – Bądź ostrożny, Al – poprosiła tylko, wyciągając jeszcze rękę i bardzo przelotnie ściskając męskie ramię na wysokości łokcia – po czym odwróciła się, wbrew instynktowi przetrwania i zgodnie z instynktem ratownika ponownie zagłębiając się w gryzący dym.
| zt? <3
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
all those layers
of silence
upon silence
– Nie działa – powtórzył po niej głęboko zamyślony, zatrzymując w ustach kilka bluzg, które po tym sformułowaniu przyszły mu do głowy. Czyli na chwilę obecną musi obejść się bez magii. Zbyt dobrze pamiętał trzask teleportacji, następnie odgłos uderzającego w ziemię zaklęcia. Anomalie były zbyt kłopotliwe i wręcz marzył o powrocie do względnej równowagi. – Poradzę sobie – zapewnił ją w końcu pewny swojej racji. Przecież nie da się zadusić cholernemu dymowi.
Spojrzał na nią tak bardzo zaskoczony, na ułamek sekundy osłaniając się przed nią całkowicie. Nie chciał obnażać własnych uczuć – resztek lęku, wspomnienia o bólu, oszołomienia, w które go wprawiła swoją bezinteresownością i życzliwością. Jeszcze nigdy nie spotkał się z taką postawą. A może w przeszłości był zwyczajnie ślepy na podobne zachowania u innych osób. Nagle poczuł się obrzydzony własnym egoizmem, jaki nim kierował, ale to wciąż było skryte głęboko w nim, jeszcze nie do końca wypłynęło na powierzchnię świadomości. – Ty również – wyrzucił z siebie szybko, czując się zobowiązanym do powiedzenia czegoś życzliwego. Przez chwilę chciał chwycić ją za ramię, o wiele bardziej stanowczo niż zrobiła to ona, i z wdzięczności skierować ją ku świeżemu powietrzu, z dala od dymu całkowicie utrudniającego widoczność. Nim jednak zdążył się ruszyć, Francuzka już się odwróciła i pognała przed siebie, prosto w ten cholerny dym, w dłoni ściskając asekuracyjnie różdżkę. Ten widok budził w nim tyle sprzecznych emocji. Ratowanie innych w podobnej sytuacji było głupotą, szaleństwem czy odwagą? – Bonne chance, Margaux! – zawołał za nią po francusku, aby życzyć jej powodzenia. To była zarówno potrzeba, jak i odruch. Sam zacisnął mocniej palce na rękojeści swej różdżki i z zaciśniętymi zębami ruszył w przeciwna stronę, licząc na to, że uda mu się przemknąć pomiędzy budynkami ku otwartej przestrzeni, gdzie dym przestanie go uparcie pochłaniać.
| z tematu
and giving it up
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Somerset House długo cieszył się imponującym rzędem fontann, które niejednokrotnie przy okazji wyjątkowych występów artystycznych, koncertów muzycznych na świeżym powietrzu stawały się fascynującą iluzją, magicznym tłem pełnym kształtów, ludzi i istot stworzonych z wyłącznie z wody. Wraz z nadejściem burzy wszystkie zostały wyłączone. Padający gęsto deszcz wystarczył, by pokryć i bez nich cały plac wodą, której poziom z zadziwiającą prędkością zaczął wzrastać, odpływy zamarzły, a gromadząca się deszczówka nie miała ujścia. Nieprzyjemna aura i moc anomalii mroziła ziemię, sprawiając, że już po kilku dniach stale padającego deszczu to miejsce przerodziło się w nieplanowane lodowisko. Źródło anomalii znajdowało się na samym środku i to właśnie tam warstwa lodu była najgrubsza.
Nie było możliwości, aby ustabilizować to miejsce z daleka. Próba naprawy anomalii wymagała od każdego przedarcia się przez lód, aż do centrum. Należało to zrobić jednak bardzo ostrożnie, pokrywa była wyjątkowo cienka.
Wymaganie: Utrzymanie się na nogach przez obu czarodziejów. Anomalia działa jak zaklęcie glacius, ST powodzenia wynosi 50, do rzutu należy doliczyć podwójną zwinność.
Niepowodzenie poskutkuje poślizgnięciem się i upadkiem, a tym samym rozbiciem części zamarzniętego płaszcza i otrzymaniem 20 obrażeń (tłuczone). Niska temperatura przy nasączonym anomalią gruncie błyskawicznie zmrozi pośladki. Jedyną szansą na ich uratowanie przed trwałym odmrożeniem jest wycofanie się i rozgrzanie zmrożonego tyłka.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Pomyślne ustabilizowanie energii nie przyczyniło się w żaden sposób do osłabienia szalejącej wokół nawałnicy, ale źródło zdawało się być wyciszone, a przez to praktycznie nieszkodliwe. Ziemia zaczęła powracać dość szybko do właściwej temperatury, ale nim cały lód stopnieje minie trochę czasu. Mimo to, jego powłoka stawała się coraz cieńsza, a woda pod nią już nie taka przerażająco zimna. Brak ujścia dla wody wciąż był jednak problematyczny.
Wymaganie: Należało odnaleźć 2 zlodowaciałe odpływy(po jednym na czarodzieja) i udrożnić je, krusząc lód, aby woda mogła swobodnie odpłynąć przygotowanymi dla fontann rurami. ST wynosi 40, a do rzutu należy doliczyć bonus z biegłości: spostrzegawczość.
Niepowodzenie poskutkuje uszkodzeniem rury zabezpieczającej mugolskie okablowanie. Dotarcie do niego wody wywoła serię iskier z pobliskich latarni, a także we wnętrzach budynku, gdzie świecono światło. Wiązka elektryczna dzięki przewodnictwu wody lekko porazi obu czarodziejów, nim zadziałają mugolskie zabezpieczenia. W tej samej chwili ściągnięty do ziemi piorun trafi obu śmiałków. Czarodzieje stracą przytomność od razu, ich włosy będą częściowo spalone (im dłuższe tym większe straty). Po przedziwnym zdarzeniu czarodziejom pozostanie w dowolnym miejscu blizna w kształcie figury lichtenberga. Obaj szybko zostaną odnalezieni i ściągnięci do szpitala św. Munga.
Sprowokowana ciekawość bywała trudna do okiełznania - wiedział to przecież niemal od zawsze, nie wstrzymując się przed drobnymi manipulacjami przy dociekliwości innych, lecz tym razem sam uległ zgrabnej prowokacji, a może zwyczajnie nie walczył z nią wystarczająco wytrwale, nie chcąc odpuścić okazji poznania źródła anomalii. W jego wyobrażeniach nie mieściło się, by ktokolwiek wykazujący zainteresowanie magią - jej teorią, działaniem, drobnymi niuansami - mógł przejść obojętnie obok ognisk anomalii. Rozmyślania nad nimi pochłaniały umysł od dłuższego czasu, zgrabnie wciskając się w luki innych spraw, zadań i celów - dopóki Frederick nie postanowił skonfrontować różdżkarza z bezpośrednią propozycją, za fraki wywlekając wszystko na podest uwagi i zainteresowania. Zgodził się, przeklinając w myślach i siebie, i przyjaciela - po zawiłych historiach nie-miłosnych i politycznych spędach miał dość uwagi świata, zaś samo Tower of London wystarczało aż zanadto przy ujęciach byłych małżonek oraz podczas współpracy z aurorami. Mimo początkowego niepowodzenia oraz następujących po nim nieprzyjemności, rezygnacja nie wchodziła w grę, dlatego parę dni później sam wystąpił z inicjatywą, sądząc, że im prędzej rozprawi się z ogniskiem magicznym, tym łatwiej da sobie spokój z kolejnymi próbami. Rzeczywistość, wedle swojego pradawnego zwyczaju, którego źródła nie doszukał się jeszcze nikt, zweryfikowała wyobrażenia.
Znalezienie towarzystwa okazało się prostsze niż początkowo zakładał - parę sugestii, pytań i powiązań między odpowiednimi Zakonnikami sprowadziło Ollivanderowi postać znajomą i zaufaną - wystarczająco, by zdecydował się podjąć ryzyko ponownie, tym razem za cel obierając Somerset House, miejsce rozpoznawalne znacznie bardziej niż lokal na Pokątnej, spętany panoszącymi się wszędzie ładunkami elektrycznymi. W Londynie poruszali się już na miotłach - pozostawili je w zakątku nieopodal nim dotarli do celu. Prosty, czarny płaszcz zapewniał różdżkarzowi odpowiednią ochronę przed chłodem, podobnie jak ciepłe buty, twarz kryła się z kolei w cieniu przepastnego kaptura. Skórzane rękawice pozostawił w kieszeniach, palce wiodącej dłoni zaciskał więc bezpośrednio na znajomym drewnie. Spojrzenie, czujne jak zawsze, prześlizgnęło się po gładkiej tafli, rozciągniętej na całym placu - zamiast nierozważnie pchać się na niepewną powierzchnię, sprawdził najpierw, czy okaże się wystarczająco stabilna. Nie zamierzał bezmyślnie wystawiać się na działanie silnej magii, ewidentnie panującą nad stanem skupienia wody.
- Cienki - stwierdził zwięźle, gdy okazało się, że o rozkruszenie lodu nie będzie trudno. Nie mieli jednak wyjścia, mogli albo spróbować, albo odpuścić. - Z daleka niewiele zdziałamy. Stąd prawdopodobnie będzie najkrócej - dodał, zatrzymując się na chwilę, nim ostrożnie podjął próbę przedostania się ku środkowi.
| mam ze sobą: różdżkę, fluoryt, pazur gryfa, eliksir giętkiej mowy, miotłę
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
'k100' : 39
noc, po opuszczeniu Big Bena
Steffen i Julia mknęli na miotłach przez śnieżną noc, śmiejąc się tak radośnie, że chyba nawet nie odczuwali zimna. Przynajmniej Steffen! Uśmiechał się tak bardzo, że jutro rano będą go boleć mięśnie twarzy!
Julia powiedziała mu o miejscu jednej z kolejnych anomalii i Steff gorliwie uznał, że mogą się tam udać. Jeszcze nie brakowało im sił. Wręcz przeciwnie, sukces na wieży Big Bena tchnął w nich nową energię.
Steff wysunął się na prowadzenie, wypatrując z góry lodowiska i skupiska anomalii. Magia wydawała się gromadzić w centrum lodu, więc Steff przezornie wylądował na skraju. Myślał, że tam ziemia jest nieoblodzona, ale i tak zachwiał się na nogach. Hm, dziwne. Anomalia chyba skuła lodem o wiele większą powierzchnię niż by się spodziewali.
-Uważaj, jest ślisko! - ostrzegł Julię gdy lądowała, odkładając miotłę.
Gdy lady Prewett znalazła się naprzeciw niego, uczynił ruch jakby chciał ją przytulić, ale nagle się pohamował i przezornie splótł ręce za plecami.
-Niewierzężenamsięudało! - entuzjastycznie odniósł się do sukcesu na wieży Big Bena, cały promieniejąc. -Dziękuję, że mi pokazałaś jak to się robi...i w ogóle! - "i w ogóle" było na tyle ogólne, że nagle umilkł speszony. Na szczęście w ciemności nie było widać jego lekkiego rumieńca, a zresztą można było go zwalić na karb emocji i entuzjazmu.
-Ten lód wygląda na cienki, w zwierzęcej postaci będzie nam łatwiej. - zaproponował. Animagia przydała się im już na schodach Big Bena i ochoczo skorzysta z niej jeszcze raz. A poza tym trochę szukał wymówki żeby zobaczyć jak Julia znowu staje się wiewiórką, bo to było naprawdę niesamowite! Ciekawe, czy mógłby zmienić swoją postać na szarą wiewiórkę? Wtedy byliby dwoma wiewiórkami i wyglądali razem naprawdę uroczo i....skup się, Steff.
Skupił się, koncentrując się na zadaniu przed nimi i czyhających niebezpieczeństwach.
-Nie-animag łatwo może sobie tutaj odmrozić ty...tył pleców. - zauważył nieco złośliwie, w ostatniej chwili pohamowując język przy nadobnej szlachciance. Gdyby wiedział, że tyłek odmroził sobie tutaj jej eksmąż, to zapewne umarłby ze śmiechu. A anomalie lepiej naprawiać będąc żywym i poważnym, więc niewiedza bywa prawdziwym błogosławieństwem!
Przemienił się w szczura i zwinnie ruszył w kierunku centrum lodowiska i anomalii, korzystając z tego, że w tej postaci był lekki i raczej nie zawali się pod nim lód.
rzucam dla formalności, ale podwojona zwinność animaga-Steffena to 72
little spy
'k100' : 63
Nie skupiała się jednak na nim. Kiedy lądowała na lodowisku, które nie do końca nim powinno być, była bardzo ostrożna. Nie ufała swojej tężyźnie fizycznej. Nieznosiła swojego słabego, potwornie kruchego ciała. Kiedy stanęła na nogach, lekko rozłożyła ręce dla równowagi, a i tak czuła się bardzo niepewnie. Wszystkie jej mięśnie były mocno spięte, czuła że niewiele trzeba by poleciała na lód i nieźle się poobijała.
Uśmiechnęła się łagodnie, dostrzegając gest jaki wykonał młody Cattermole.
- Nie masz za co mi dziękować. Szybko to załapałeś. - ona nie miała wielkiego doświadczenia, miała przy tym wrażenie że Steffen załapał o co chodzi dużo szybciej niż ona. Dobrze więc - niech korzysta z tej zdolności jak najczęściej. Niech uda im się naprawić kolejne miejsce. - Po prostu działajmy.
Zgodnie z tym co powiedział Steffen - lód zdawał się być cienki. Spojrzała przed siebie, w miejsce które zdawało się stanowić centrum tej anomalii, było jednak zdecydowanie zbyt daleko by mogli zacząć tu.
- To istnieje jakiś przód pleców? - nie mogła powstrzymać się przed komentarzem, gdyby nie była tak spięta, pewnie by się uśmiechnęła. Zaraz jednak zmieniła się w wiewiórkę i jej mimika w ogóle stała się trudna do rozpoznania. Za to na czterech krótkich kończynach chodziło się zdecydowanie łatwiej. Co prawda zimno jej było w łapki, jednak była to cena którą gotowa była ponieść, jeśli w zamian uda im się osiągnąć to, po co to przyszli. W tej formie z resztą jak mówił Steffen - byli lżejsi, więc podróż była znacznie bardziej bezpieczna. Czym prędzej ruszyła ku centrum anomalii.
zwinność wiewiórkoJulki to 45x2=90, ofc rzucam kostką jak poprzednik, a co
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
'k100' : 68
Poczekał na towarzyszkę, rozmasowując skostniałe dłonie. Były dosłownie zlodowaciałe, bo przed chwilą dotykał nimi (to znaczy przed nimi łapkami) pokrywy lodowej. Dobrze, że miał ciepłe buty! Gdy do jego nóg dobiegła wiewiórka, skinął jej porozumiewawczo dłonią, na znak, że może się bezpiecznie przemienić. Korzystając z okazji, przyjrzał się jej wiewiórczej formie. Miała takie samo futerko, jak włosy! Miał tylko nadzieję, że sam jeszcze długo nie osiwieje i jego czupryna nie zrobi się szara niczym szczura sierść.
Uśmiechnął się blado do Julii, gdy znalazła się już przy nim w ludzkiej postaci. Ścisnął różdżkę mocniej w dłoni, korzystając z tego, że odzyskał już czucie w palcach. Przymknął oczy, odnajdując w sobie przeciwną do anomalii magię, tak samo jak w Big Benie. Wiedział, że musi się skupić i nie dopuścić do siebie ani dumy z powodu poprzedniego sukcesu, ani zaniepokojenia szalejącą wkoło nawałnicą. Ostrożnie poruszał się po śliskim gruncie, nakierowując różdżkę na epicentrum magicznej anomalii. Po jego skórze zacinał lodowaty deszcz pomieszany ze śniegiem, ale skupiał się teraz na własnym magicznym wnętrzu, a nie fizycznym dyskomforcie.
METODA ZAKONU
120 - 15 (Steffen)- 5(Julia) = 100
little spy
'k100' : 30
Dłonie miała czerwone z zimna, stopy także przemarznięte, choć te przynajmniej grzały się teraz na nowo w ciepłych butach. Nie zamierzała jednak narzekać na niewygody, ponownie zacisnęła palce na różdżce. Czuła, że są w dobrym miejscu i była pewna że jej towarzysz także to odczuwa. Anomalie zawsze wiązały się z podobną atmosferą niepokoju i napięcia - a przynajmniej ona odbierała to w ten sposób. Zerkała wciąż, czy na pewno są w tym miejscu sami, to była jednak chwila w której trzeba było przestać się tym przejmować i skupić na głównym zadaniu.
- Damy radę.
Nie wiedziała, czy stara się przekonać Steffena, czy samą siebie. Pojedynczy sukces wcale nie świadczył o tym, że od teraz będą w stanie od ręki naprawić każdą anomalię. Wcale nie ufała sobie mocniej niż do tej pory. Wierzyła jednak w swojego towarzysza, chyba bardziej niż w siebie, znała go krótko jednak jego entuzjazm także i jej dawał wolę walki i trochę więcej wiary w siebie.
Ponownie skupiła się na magii jaką czuć było dookoła. Jakby powietrze było w tym miejscu bardziej gęste, jakby coś w nim wisiało, rozpierało je, pulsowało w nim. Uczucie wywoływało nieprzyjemne dreszcze na zmarzniętej skórze rudowłosej kobiety.
Ruszyła przed siebie powoli i ostrożnie, choć coraz mniejszą uwagę poświęcała swoim krokom, a coraz większa magii jaką miała w sobie. Poruszała powoli różdżką, starając się skupić na ognisku czarnej, szalonej magii która zrobiła z tego miejsca magiczne, niebezpieczne lodowisko. Starała się stłumić tę dziwną, wykrzaczoną magię przy pomocy swojej własnej. Na krótką chwilę przymknęła oczy, dając z siebie wszystko, całe skupienie jakie tylko była w stanie poświęcić tej jednej czynności.
120 - 15 (Steffen)- 5(Julia) -30=70
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
'k100' : 28
-Musimy wiać! - zakomenderował, chwytając za ramię lady Prewett. Może i woda pod ich stopami była płyciutka, ale nie chciał aby jego towarzyszka się potłukła
Przemienił się w szczura i poczekał aż Julia również zmieni postać na zwierzęcą. Potem puścili się biegiem po lodzie. Przemienili się dopiero przy swoich miotłach i wsiedli na nie, uciekając przed szalejącą burzą.
Steffen był przemoczony i rozczarowany, ale starał się tłumaczyć sobie, że przecież już raz się udało. Podjęli trzy próby, z jednej wyszli zwycięsko. Najważniejsze, że się nie poddawali!
To była długa noc i brakowało im już sił, a ambitna Julia i tak nie mogła sobie na razie przypomnieć więcej miejsc, które wymagałyby ich interwencji. Steffen był pewien, że nowe anomalie wciąż pojawiają się w Londynie i jeszcze będzie miał okazję się z nimi zmierzyć - z lady Prewett, Bertiem, lub jeszcze innymi sprzymierzeńcami. Na razie czuł się dumny, że wziął czynny udział w działaniach Zakonu Feniksa, że ktoś (a nawet prześliczna szlachcianka-animag!) nauczył go naprawiania animagii. Przełknął zatem gorycz porażki i pożegnał się z Julią uśmiechem, gdy pod osłoną nocy podlecieli pod jej dom. Dobrze, że była wiewiórką i mogła wślizgnąć się do sypialni niezauważona! No a on mieszkał sam i nikt go nie pilnował.
-Dzięki...za wszystko. - dobrze też, że w ciemnościach nie było widać jego rumieńca. -Dobranoc i...do zobaczenia? - pożegnał się z towarzyszką i zanim się speszył jeszcze bardziej, odleciał w siną dal.
/zt x2
little spy