Szklarnia
AutorWiadomość
Szklarnia
Wybudowana przy pomocy sąsiadów, znajduje się za ogrodem, na krańcu posiadłości. Prowadzi do niej prosta, wydeptana ścieżka, po której bokach rosną krzewy róż. Przestrzeń w szklarni wypełniona jest do granic możliwości w głównej mierze sadzonkami ciemiernika, ale prócz nich znajdują się także inne zioła, choć w mniejszych ilościach. Pod szklanymi ścianami rozstawione są kamienne stoły, a także jeden szeroki na samym środku, co pozostawia niewiele miejsca do przejścia. Na samym końcu szklarni znajduje się malutkie zaplecze, w którym znajdują się potrzebne do zielarskiej pracy przedmioty.
Powiedzieć, że była zestresowana, to jak nie powiedzieć nic.
Miała wygodne życie, mogła to przyznać z czystym sumieniem, nawet jeśli ze swoistą niechęcią dyktowaną świadomością tego, co działo się w jej otoczeniu. Zarówno w dzieciństwie, gdy czuła na sobie baczne, ojcowskie spojrzenie, jak i teraz, w obliczu wojny, tragedii, jakie wstrząsnęły jej życiem. Nie musiała martwić się o pieniądze, o wrogość, z którą spotykała się lwia część społeczeństwa magicznego i każda jedna jednostka niemagicznego. Nie czuła oddechu na swoim gardle - a przynajmniej nie faktycznego, bo umysł potrafił płatać jej wszelakie figle - ani tym bardziej noża, który groził odebraniem życia za sam fakt, że istniała. Nie była na celowniku. To nie w nią kierowano różdżki, słowa, złe czyny.
Przynajmniej do czasu.
Nie miała pojęcia, kiedy to się stało; może nocą, może nad ranem, gdy postanowiła pierwszy raz od dłuższego czasu opuścić Azyl. Wiedziała jedynie, że ledwie kilka dni temu, gdy powróciła do domu i postanowiła zabrać się za pracę, pierwszy raz poczuła na sobie efekty cudzej złości. Złości, zawiści, nie potrafiła sprecyzować, co mogło kierować tym, który postanowił ją okraść. Nie tylko okraść - próbowano też zniweczyć jej wszystkie starania ostatnich miesięcy. Potłuczone donice, ziemia porozrzucana po kamiennych stołach, pod nimi, wszędzie. Niektóre sadzonki podeptano, na szczęście nieliczne; kilka zwykłych sadzonek ciemiernika zniknęło, ale za nimi nie płakała. Zniknęły przede wszystkim te, które dwa dni wcześniej zakupiła jako dodatek do swojej hodowli; inną odmianę, z którą jeszcze nie miała do czynienia.
I najwyraźniej ktoś zadecydował, że nie miała do tego prawa.
Czasy były ciężkie, każdy starał się, jak mógł, ale nigdy nie sądziła, że akurat ona mogłaby stać się ofiarą kradzieży. Ale może i lepiej, że akurat ona; na pewno lepiej to, niż Wilkie. Albo ktokolwiek z sąsiadów. Mimo to miała wiele pytań i szczerze liczyła, że chociaż jedna osoba znajdzie na nie odpowiedzi. Pani Day szczerze go polecała, a Sohvi, z braku lepszych pomysłów, postanowiła do niego napisać. Odpowiedź dostała szybko. Swoją wysłała chyba jeszcze szybciej.
Za dwadzieścia dziesiąta krążyła po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zdążyła upiec proste ciastka, tym razem podejmując udaną próbę, nie to, co wtedy, gdy wybierała się na spotkanie z Yaną. Zeszło jej zdecydowanie szybciej, niżby tego chciała; próbowała zająć ręce pieczeniem, później książką, ostatecznie rezygnując z drugiego na rzecz podziwiania ścian własnego domu. Minuty dłużyły się jakby były godzinami, a sekundy - minutami.
Nigdy nie była tak zestresowana, a przecież emocje powinny już opaść.
Na dźwięk pukania niemalże podskoczyła. Momentalnie znalazła się przy drzwiach, przez które wyjrzała nieśmiało, uchylając je tylko trochę; nieufność szybko zdążyła zakorzenić się w blondynce przez ostatnie dni. Oby nie na stałe.
— Pan Bennett? — bąknęła, przyglądając się wysokiemu brunetowi. Zdecydowanie starszemu od niej, jak zauważyła. Przełknęła ślinę i powoli otworzyła drzwi szerzej, przesuwając się na bok, by wpuścić mężczyznę do środka. — Dzień dobry, zapraszam — rzuciła już nieco pewniej, prostując się i przestępując z nogi na nogę. Zupełnie nie miała pojęcia, co robi się w takich sytuacjach, cicho więc liczyła, że Bennett sam zaraz narzuci tok spotkania.
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Upał sprawiał, że nawet myślenie wydawało się zbyt dużym wysiłkiem. Pół nocy nie spał, mając wrażenie, że dusi się we własnym łóżku, ostatecznie zasypiając na kanapie, w chłodniejszym salonie. Poranek w Plymouth wcale nie był lepszy, niż noc i ostatnie, na co Roger miał ochotę, to praca w pełnym skupieniu. Czasem jednak tak bywało i doskonale wiedział, że nie może po prostu nie pojawić się na miejscu spotkania. Wszak sprawa wymagała rozwiązania, a każda sekunda opóźnienia zmniejszała szansę na jej rozwiązanie.
Dlatego mimo braku chęci, zmusił swoje ciało do tego, aby wstać, ubrać się i wyruszyć do Szkocji, gdzie umówił się z nijaką Sohvi Blythe. Zaciągnął na jej temat informacji od własnej matki, jednak tych nie było zbyt dużo. Jej sąsiadka, a znajoma pani Bennett była w stanie przekazać tyle, że jasnowłosa zielarka wcale nie pochodziła z Feldcroft i chyba swoje przeszła. Należało jednak nadmienić, że biorąc pod uwagę, co działo się w kraju, trudno było znaleźć kogoś, kto niczego nie przeszedł.
Jak na Szkocję przystało, okolica, w której mieszkała Blythe, była naprawdę urokliwa. Bennett chyba nigdy w tym miejscu nie był, jednak widoki naprawdę zapierały w piersiach dech. Nie mógł jednak przecież łazić i spacerować, kiedy z kimś się umówił, a jak się okazało, odnalezienie Azylu nie było wcale takie proste. Krążył trochę po okolicy, szukając odpowiednich drzwi, aż w końcu chyba do nich dotarł. W tyle domu majaczyła szklarnia, toteż Roger założył, że tym razem na pewno się nie pomylił i zapukał.
– Zgadza się, dzień dobry. Rozumiem, że pani Sohvi Blythe? – spytał, przekrzywiając delikatnie głowę i wyciągając rękę na powitanie.
Była młodsza, niż się spodziewał. Wydawało mu się, że osoba parająca się zawodowo zielarstwem powinna być, cóż, nieco starsza. Gdy człowiek wymienia z innym człowiekiem listy, nie znając jego twarzy, tworzy sobie własne wyobrażenie na temat jego osoby i tak też zdarzyło się w tym przypadku. Ale cóż, trzeba było zaakceptować pomyłkę i iść dalej, prawda? W końcu miał pracę do wykonania.
Uśmiechnął się, słysząc zaproszenie i wszedł do domu za kobietą, rozglądając się ukradkiem. Zauważył, że kobieta była spięta, jednak nie było to przecież nic nadzwyczajnego. Nieczęsto zdarzało mu się, aby proszące o pomoc ofiary różnorodnych sytuacji miały wcześniej styczność z takimi jak on. Większość ludzi przechodziła przez życie, unikając nieprzyjemnych zdarzeń, które wymagałyby ich wezwania, toteż taka reakcja była w pełni zrozumiała. Dlatego też zwykle nim przechodził do sedna, zadawał kilka pytań nie związanych bezpośrednio ze sprawą, choć to nie oznaczało, że mniej dla niej istotnych.
– Piękną ma pani okolicę – pochwalił najpierw. – Długo już tu pani mieszka? – spytał swobodnym tonem, nie naciskającym na odpowiedź.
Dlatego mimo braku chęci, zmusił swoje ciało do tego, aby wstać, ubrać się i wyruszyć do Szkocji, gdzie umówił się z nijaką Sohvi Blythe. Zaciągnął na jej temat informacji od własnej matki, jednak tych nie było zbyt dużo. Jej sąsiadka, a znajoma pani Bennett była w stanie przekazać tyle, że jasnowłosa zielarka wcale nie pochodziła z Feldcroft i chyba swoje przeszła. Należało jednak nadmienić, że biorąc pod uwagę, co działo się w kraju, trudno było znaleźć kogoś, kto niczego nie przeszedł.
Jak na Szkocję przystało, okolica, w której mieszkała Blythe, była naprawdę urokliwa. Bennett chyba nigdy w tym miejscu nie był, jednak widoki naprawdę zapierały w piersiach dech. Nie mógł jednak przecież łazić i spacerować, kiedy z kimś się umówił, a jak się okazało, odnalezienie Azylu nie było wcale takie proste. Krążył trochę po okolicy, szukając odpowiednich drzwi, aż w końcu chyba do nich dotarł. W tyle domu majaczyła szklarnia, toteż Roger założył, że tym razem na pewno się nie pomylił i zapukał.
– Zgadza się, dzień dobry. Rozumiem, że pani Sohvi Blythe? – spytał, przekrzywiając delikatnie głowę i wyciągając rękę na powitanie.
Była młodsza, niż się spodziewał. Wydawało mu się, że osoba parająca się zawodowo zielarstwem powinna być, cóż, nieco starsza. Gdy człowiek wymienia z innym człowiekiem listy, nie znając jego twarzy, tworzy sobie własne wyobrażenie na temat jego osoby i tak też zdarzyło się w tym przypadku. Ale cóż, trzeba było zaakceptować pomyłkę i iść dalej, prawda? W końcu miał pracę do wykonania.
Uśmiechnął się, słysząc zaproszenie i wszedł do domu za kobietą, rozglądając się ukradkiem. Zauważył, że kobieta była spięta, jednak nie było to przecież nic nadzwyczajnego. Nieczęsto zdarzało mu się, aby proszące o pomoc ofiary różnorodnych sytuacji miały wcześniej styczność z takimi jak on. Większość ludzi przechodziła przez życie, unikając nieprzyjemnych zdarzeń, które wymagałyby ich wezwania, toteż taka reakcja była w pełni zrozumiała. Dlatego też zwykle nim przechodził do sedna, zadawał kilka pytań nie związanych bezpośrednio ze sprawą, choć to nie oznaczało, że mniej dla niej istotnych.
– Piękną ma pani okolicę – pochwalił najpierw. – Długo już tu pani mieszka? – spytał swobodnym tonem, nie naciskającym na odpowiedź.
Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers
staring into river,
wind that blows your feathers
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szklarnia
Szybka odpowiedź