Wydarzenia


Ekipa forum
Kabina
AutorWiadomość
Kabina [odnośnik]19.11.23 18:42

Kabina

W kabinie panuje ład, choć przez jej maleńkie rozmiary można odnieść wrażenie, że jeden mebel stoi na drugim. Po prawej stronie znajduje się wąski stół z jednym krzesłem, zaś naprzeciw piec służący do przygotowywania posiłków oraz ogrzewania. Na ścianach wiszą różne narzędzia żeglarskie, worki zawierające suszone pożywienie oraz liny.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kabina Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kabina [odnośnik]26.02.24 21:01
24 sierpnia 1958 r.

Warwick pogrążyło się w iście angielskiej pogodzie. Kłębowisko ciemnych chmur długo kotłowało się ponad lasem, gdy przemierzałam kolejne drzewne labiryntu, tropiąc zwierzynę. Dopiero nasilające się coraz bardziej i bardziej krople deszczu zdecydowały o moim odwrocie. Ostatnie kroki w drzewach przypominały brodzenie po błotnistej sadzawce. Na ścieżkę wkroczyłam przemoczona i zdeterminowana, by czym prędzej znaleźć się w Niedźwiedziej Jamie, ale wciąż nie na tyle, by teleportować się tam i uniknąć pozostającej ciężko w połaciach ubrania wody. Energiczne ruchy zdołały ożywić senne od świtu spojrzenie. Pamiętna noc zdołała ofiarować mi urok w postaci regularnych koszmarów, a rzeczywistość po przebudzeniu tożsama była z nieskończoną ilością pracy. Las się zmienił, poszarpane siłą gwiazd otoczenie zapadło się, zwierzyna przepłoszyła, a stuletnie drzewa upadły zbyt lekko, jak na moc która wzbijała je ku niebu przez dziesiątki lat. To, co wydawało się dla Anglii wieczne i nienaruszalne, zadrżało. A razem z tym i ludzie. Wiele mijałam twarzy ogołoconych z nadziei, przysłoniętych żałobą i poczuciem beznadziei. Jeszcze miesiąc temu przeszłabym obok bez większej uwagi – dziś towarzyszyli moim myślom wiernie. Za każdym razem czułam, że ten jeden upolowany przeze mnie bez większego trudu zając znaczył dla nich wiele. O wiele więcej, niż kiedykolwiek mogłam sądzić. Gdy teraz wędrowałam, wszystkie twarze skryły się pod dachami, zapędzone przez ulewę miasteczko pochowało się w suchych kątach. Wolałam, by chaos ustąpił, by nie odnajdowali więcej powodów do ucieczki. Ziemie niedźwiedzi miały być im dobrym domem. I poniekąd czułam, że właśnie tak było. Spływające od braterskich dusz listy nie napawały optymizmem. Ucierpieliśmy, ale inni cierpieli jeszcze bardziej. Dlatego w ostatnich dniach o wiele częściej bywałam w tych obcych lasach. Przerażona zwierzyna z obietnicy obiadu stawała się zagrożeniem. Tym razem także szukałam śladów po rozwydrzonej bestii, która zniknęła w gęstych lasach krótko po tym, jak zraniła kilka osób. Wciąż jej nie znalazłam. Zatruta kosmicznym pyłem mogła uczynić niemal wszystko. Dlatego musiałam tu wrócić, gdy tylko się przejaśni.
Dotarłam do rzeki, przeprawa znajdowała się kilkadziesiąt kroków stąd. Intensywnym opadom zaczęły towarzyszyć wichury. Niespokojna woda wiła się w korycie, kołysząc osadzone przy brzegu łódki. Mijałam je czasami, wydawały się niemal martwe, odwiecznie spoczywały zacumowane na rzece Avon, wuj mówił, że niektóre musiały tkwić w tym miejscu od dziesięcioleci. Nigdy nie wzbudziły mojego większego zainteresowania, ale tym razem, gdy szalejąca pogoda wygrażała mi mocniej i mocniej, poczułam, jak kapelusz myśliwski opuszcza moją głowę, by zanurkować wprost w odmętach tajemniczego pokładu. Poluzowane upięcie poddało się wiatrom. Z niezadowoleniem przedostałam się w poliże marnej barki i dość sprawnie wskoczyłam na pokład. Gdzie się podział kapelusz? Gdy wreszcie znalazłam zgubę, rzuciłam ciekawskim okiem po całej łodzi. Wyglądała na pustą. Skuszona obietnicą schronienia się pod dachem, postanowiłam wedrzeć się głębiej, w stronę suchego kąta.. Nie spodziewałam się zastać tam kogokolwiek. Za mną wyraźnie ciągnął się mokry ślad. Ktokolwiek piastował opiekę nad tą barką, musiał ją porządnie przymocować. Miałam nadzieję. Namolne postukiwanie przedmiotów o niewiadomym pochodzeniu łączyło się z dudnieniem deszczowym w jakiejś upiornej melodii, ale łódź wciąż unosiła się na wodzie. Chyba mogłam tu przeczekać. W środku oparłam się o ścianę i wypuściłam głośniej powietrze z ust. Nieźle. Dopiero teraz spróbowałam rozejrzeć się po wnętrzu…
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kabina [odnośnik]06.04.24 0:37
Straciłem rachubę, kurwa kto by nie stracił. Piłem co wpadło mi w niesprawne dłonie, dorzucając ostatnie zapasy białych tabletek, które działały chyba tylko na niemagicznych, bo na mnie wcale. Trzymałem je na czarną godzinę i taka wybiła, bo nie opuszczałem kajuty, odkąd mnie tutaj przyprowadzili. Wspomnienia wracały, a to był najlepszy sposób żeby wyprzeć te demony – tak, to właśnie w ten sposób w bidulu nazywali złe istoty, które mieszały nam w głowach. Jak przez mgłę pamiętałem spotkanie z Jamesem, ale może mi się to śniło? Może wcale go tutaj nie było? Cholera wie, kojarzę tylko wiadro zimnej wody i zapaskudzoną podłogę, jaką po paru dniach uprzątnąłem, bo śmierdziało niemiłosiernie. Dlaczego w podobny sposób nie mogłem podchodzić do tamtych wydarzeń? Widzieć ich niczym senną marę, paskudny koszmar, z którego obudziłbym się z uśmiechem na ustach i głęboką ulgą, że był to wyłącznie sen? No, bo to nie był sen Fred. To nie był kurwa sen, żaden majak czy inna cholera. Prawda, rzeczywistość, realia, które przygniatały tak, że nie byłem w stanie chociażby dźwignąć się na kolana. Zabiłem ich wszystkich? Zabiłem jak naszego Robina? Ale… ale… mnie tam nie było prawda? Nie mogłem nic zrobić. Mogłem. Mogłeś Fred, mogłeś ty ostatni tchórzu, naraziłeś wszystkich. Myśli kotłowały się w głowie, kotłują nadal, niczym w pierdolonym kociołku, przy którym stoi uśmiechnięta, zmarszczona, stara wiedźma i z tym swoim kpiącym uśmieszkiem wykonuje łychą kolejny obrót. Eksperyment? Nie. Głupota, potworna głupota, która niemal wpędziła mnie do piachu, a przy tym ludzi, na których naprawdę mi zależało. Było tak wiele możliwości, a ja? Wybrałem tą najgorszą. Powiedz sobie Fred coś nowego, ale nie powiesz, bo odkąd pamiętasz jesteś skończonym idiotą.
Usłyszałem echo kroków, które rozchodziło się po drewnianej konstrukcji. Ledwie uniosłem wzrok i zmarszczyłem brwi starając się złapać ostrość obrazu – to wcale nie było takie proste. Oparty o ścianę, tuż obok stołu, machnąłem ręką w bok i zakląłem głośno słysząc uderzającą o pokład butelkę. Pośpiesznie ją podniosłem, ale i tak deski pochłonęły sporą jej zawartość. Myślałem, że to tylko wyobraźnia płatała mi figle, ale nagle drzwi do kabiny otworzyły się z hukiem, a wraz z nim wciąż dosłyszalne były kroki. No i gdzie jesteś moja fortuno? Wykorzystałem twe zasoby?
Wyciągnąłem szyję, aby zerknąć w kierunku wejścia i wtem dojrzałem ludzką sylwetkę. Czyżby mi się wydawało, czy to była kobieta? Schowałem się jak ostatni szczur licząc, że złodziejka weźmie co trzeba i da mi spokój, ale... oby nie wędki. Tylko co innego było tu do wzięcia? Może ta sieć? Starannie utkana, włożyłem w nią wiele pracy, ale nawet nie miałem okazji zarzucić, bo dłonie i nogi odmawiały mi posłuszeństwa. -Tu nic nie ma, idź kawałek dalej, skręć w lewo i tam może coś złupisz- mruknąłem otulając się ramionami. Po co? Dobre pytanie. Nie czułem strachu - tak Fred, tak sobie wmawiaj - po prostu nie miałem siły z nikim walczyć.


Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
Freddy Krueger
Freddy Krueger
Zawód : Rybak, alchemik, złodziej
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
We li­ve, as we dream
– alo­ne.
OPCM : 2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 12 + 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11968-freddy-krueger https://www.morsmordre.net/t12029-eldur#371473 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f454-warwickshire-warwick-barka-na-rzece-avon https://www.morsmordre.net/t12028-skrytka-bankowa-2600#371466 https://www.morsmordre.net/t12087-freddy-krueger#372584
Re: Kabina [odnośnik]21.04.24 13:58
Idź kawałek dalej, skręć w lewo…
Co znajdowało się po lewej stronie? Posztywniały plecy, pozwalając całej posturze rozwinąć się w pełni i odsłonić, wprost w przyczajone oczy nieznajomego. Dryfujący dom miał na pokładzie człowieka. Ktoś chronił się pod lichym daszkiem, ktoś pozwalał szklanym butelkom turlać się z kąta w kąt, w takt kołyszącej się wody. Nie wychodził do mnie, ten nieznajomy, jakby skołowany, a już na pewno pozwijany do parszywej ludzkiej niemocy. Pozwoliłam, by pod podeszwą buta zaskrzypiała marna deska. Jeszcze jeden krok w nieznajomą przestrzeń, w ciasnotę biednej łodzi. W nieznane.  
– Pokaż się – wymówiłam wcale nie tak szorstko, jak mogłabym. Bliżej było temu do zachęty niż rozkazu. Głos tutejszego mieszkańca był męski, oblicze niekoniecznie rozpoznane. Przysłonięci konstrukcją tej łodzi znajdowaliśmy się pośrodku grzmiącego tajfunu. Rozsądnie było wiedzieć, czyją przestrzeń naruszyłam, skoro już zostałam złapana. Bystre oczy uwolniły się z jednego patrzenia, by porządnie zaznajomić się z czyimś miernym życiem. Butelki i puszki, niedomknięte szafki i fruwające tkaniny. Jak mogłam przeoczyć czyjąś obecność na tej niewielkiej barce? Jak mogłam go nie usłyszeć, kiedy nawet nie starał się być cicho? Dopiero teraz, dopiero teraz wyraźnie czułam zaplątany oddech i wciskające się w kryjówkę ciało. Wiedziałam, gdzie siedział. Mogłam przecież podejść, chwycić za fraki i wyrzucić na środek pomieszczenia. Nie znałam jego historii, nie miałam powodów, by sięgać po siłę i ostrzyć pazury. Dałam mu czas, dałam mu wybór. To ja byłam intruzem, to ja powinnam zmusić ciało do odwrotu. – Wiatr zabrał mi kapelusz. Po niego przyszłam – wyjaśniłam bardzo powoli i wyraźnie, starając się, by nie miał problemów ze zrozumieniem, choć ślad obcych tonów wyłapałoby każde angielskie ucho. Ja złodziejką nie byłam. Chciałam tylko zabrać to, co należało do mnie, zaledwie. Może jeszcze dobrze byłoby schronić się choćby na chwilę i poczekać, aż burza przestanie uderzać w ziemię – ale nawet to nie było konieczne, bo przecież niejedną taką musiałam już przetrwać. W zimnie i w cieple. W Anglii i w Rosji.
Po pokładzie spacerowałam dalej, wyłapując żeglarskie uposażenie i skromne ślady człowieczej codzienności. To miejsce musiało być jego domem, zaś on… łowił ryby. Nic dziwnego, mały statek tuż przy rzece i wznoszący się wokół charakterystyczny zwierzęcy zapach. Nawet burza nie potrafiłaby go zmyć, zdawał się przesiąkać każdy zakamarek. Leniwie rozglądałam się, wciąż nie naruszając bliskich mu barier, wciąż trzymając dystans, lecz i mając go na oko, w razie gdyby okazał się… groźny. – Dajesz ludziom ryby – podzieliłam się tym zupełnie zaskakującym odkryciem. – A to jest twój dom. Odejdę – zapewniłam go w swym zamiarze. Nie musiał się obawiać. To nie na niego polowałam.
Wciąż nie spojrzeliśmy sobie w oczy. Moje własne utkwiły w zawieszonych na ścianie mocnych linach. Obydwoje byliśmy łowcami. Jego lasem były wody.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kabina [odnośnik]18.06.24 19:25
Siedziałem skulony na ziemi nie chcąc wchodzić w żadne interakcje, ale jak na złość łupieżca nie zamierzał szybko mi odpuścić. Był zły, że w środku nie znalazł nic godnego uwagi? Może zaś przywiódł go tu rybi smród, który po ostatnich wydarzeniach nawet dla mnie był drażniący? Ostry, przywodzący na myśl przeleżałe w wiadrze flaki, jakie spędziły na słońcu kilka długich dni. Pozbyłem się tamtych ubrań, zaś ciało porządnie wymoczyłem w wodzie dziesiątki razy, ale i tak na nic się to zdało – wciąż czułem zieloną maź, a w ustach paskudny posmak. Nic nie pomagało; nawet wybitnie mocna woń spirytusu czy octu. Miałem omamy? Działo się to tylko w mojej głowie? Tak powtarzali mi ci, którzy w ostatnim czasie odwiedzili barkę, lecz jak mogłem im zaufać, skoro nie potrafiłem samemu sobie? Czy tak naprawdę oni byli prawdziwi? Może to kolejna mara, jaka wkradła się do mojego umysłu i jak na złość nie chciała odpuścić? Nie pozwalała złapać głębokiego oddechu?
Pokaż się. Nie, nie zamierzałem. Skuliłem się i objąłem nieco szczelniej ramionami. Zdrętwiałe palce odmawiały posłuszeństwa, jednak mięśnie przedramion powoli wracały do sprawności. Powiadano, że mam się dobrze odżywiać i dbać o siebie, była to podstawa do szybkiego powrotu do zdrowia, lecz jak miałem to uczynić? Nie mogłem pracować, nie było na to najmniejszych szans. Wyprawa nawet na małą rybę wiązała się z wieloma czynnościami, którym nie byłem w stanie stawić czoła i to nie tak, że od razu się poddałem. Próbowałem kurwa, naprawdę próbowałem. I co z tego? O mało nie skończyło się to utratą cennych szpringów, a przy tym – w najgorszej sytuacji – samej barki.
-Więc zabierz go i odejdź- nie uwierzyłem jej. Czułem, że to blef, ale nie chciałem poddawać pod wątpliwość jej słów, bo mogło to tylko doprowadzić do zbędnej eskalacji złości. Już wcześniej słyszałem władczy ton, prawdopodobnie nie tolerowała sprzeciwu. Obawiała się, że powiem innych o jej wizycie i tym samym ostrzegę przed ewentualnymi kradzieżami? Jeśli tak to była w błędzie, naprawdę nie zamierzałem się nigdzie ruszać. -Nikomu nie powiem, że tu byłaś- mruknąłem, po czym wyciągnąłem dłoń starając się zacisnąć palce na krawędzi drewnianego blatu. Nie podniósłbym się bez wsparcia; nie kiedy osłabione mięśnie nóg miały problem z przejściem kilku kroków. -Tak, spostrzegawcza jesteś- mruknąłem, nieco złośliwie i nie w swoim stylu. Byłem jednak zmęczony, poirytowany i po prostu – przestraszony, bo kompletnie bezradny. W końcu dźwignąłem się do pionu i wciąż podtrzymując ręką o stół wlepiłem wzrok w nieproszonego gościa. Powiedzieć, że doznałem szoku, to jak nie powiedzieć nic.
Znałem te rysy twarzy. Wiedziałem kim była. Jak mnie znalazła? Szukała w ogóle, czy było to jedynie zrządzenie parszywego losu, który w ostatnim czasie wyjątkowo wziął mnie na celownik? -Taa..- z trudem wyrzuciłem z siebie potwierdzenie, po czym nerwowo zacząłem rozglądać się dookoła. Był tu syf jak cholera, ale wstyd. -Eeee, ja przepraszam, ja nie wiedziałem, że to…- zacisnąłem wargi w wąską linię obrzucając jeszcze spojrzeniem własne odzienie. Brudne i zapewne cuchnące alkoholem. Cudownie Fred.


Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
Freddy Krueger
Freddy Krueger
Zawód : Rybak, alchemik, złodziej
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
We li­ve, as we dream
– alo­ne.
OPCM : 2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 12 + 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11968-freddy-krueger https://www.morsmordre.net/t12029-eldur#371473 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f454-warwickshire-warwick-barka-na-rzece-avon https://www.morsmordre.net/t12028-skrytka-bankowa-2600#371466 https://www.morsmordre.net/t12087-freddy-krueger#372584
Re: Kabina [odnośnik]02.11.24 16:14
Wtargnęłam do jego domu, zostawiałam ślady w miejscu, gdzie on sobie tego nie życzył. Rozumiałam niechęć, rozumiałam jego nasiąkniętą lękiem postawę, choć trudno było uwierzyć, by mógł się mnie bać. Mężczyźni rzadko bali się kobiet – nawet gdy te okazywały się naprawdę niebezpieczne. Siła zwyczajowo szła w parze z męskością. Od lat mierzyłam się z tą świętą prawdą. Nie byłam najlepsza w rozszyfrowywaniu ludzkich twarzy, więc może w ogóle tkwiłam w błędzie, błędnie pojmując zastany obraz skulonego gdzieś w kącie młodzieńca. Jednak wypowiadane przez niego komunikaty były proste i zrozumiałe. Z pewnością słuszne. Odnalezienie kapelusza i podniesienie go z podłogi nie zajęło mi dużo czasu. Nasiąknął wodą. Nie lubiłam, gdy mókł.
Obróciłam się ostrożnie w stronę chłopaka, który mnie posądzał chyba o zamiar podły i jakże błędny, mimo iż jasno przedstawiłam swój cel. Powiedział jednak coś, co dalekie było od prawdy i zupełnie sprzeczne z moimi myślami.
- To jest nieważne, niepotrzebne mi – odpowiedziałam, przyciskając kapelusz gdzieś do klatki piersiowej. Gest to był jednak lekki, daleki od jakiejś teatralnej sceny. Po prostu byłam zadowolona z odnalezienia mojej rzeczy. Nie musiał ukrywać przed światem faktu, że tu przebywałam. To nie było nic złego czy niepoprawnego. Czyniłam po prostu krok w stronę odzyskania nakrycia głowy, nic więcej. Czego dopatrywał się on, by podejrzewać, że nie chciałam, aby o tym mówił? Nie rozumiałam. – Ty chory? – zapytałam jednak, przyglądając się mu przez chwilę bez absolutnie żadnej wyraźnej emocji na twarzy. Po prostu patrzyłam. Patrzyłam i ani drgnęłam – to łódź kołysała nieznacznie ciałem, lecz to zdawało się stawiać opór i nie poruszać się bardziej, niż było to konieczne. Nieznajomy podkreślał znów swą niechęć. Byłam jak drapieżnik, który kręcił się przy gnieździe swej potencjalnej kolacji – tak mnie musiał widzieć. Moje intencje jednak stały w sprzeczności z tym. On to wiedział, ale chyba nie uwierzył. Obserwowałam z jakim trudem podnosi się. Właściwie to sądziłam, że nie będzie w stanie, że z jakiegoś powodu trwał w ponurej niedyspozycji. Przesunęłam okiem po rozciągniętej sylwetce, prędko oceniając, że nie był przecież wątły. Wyglądał jak mężczyzna. Dość przyzwoicie, musiał mieć odpowiednią siłę. Co więc mu się stało?
- Czego… nie wiedziałeś? – zapytałam powoli, starając się dokładnie wypowiedzieć każdą głoskę. Nie podeszłam bliżej, ale też nie uczyniłam wciąż kroku w stronę wyjścia. Zastanawiał mnie, dziwił. Chciałam chyba dowiedzieć się więcej, ale raczej moją umiejętnością nie było samodzielne zbieranie takich informacji. Łódka zakołysała się bardziej,  co jawnie dowodziło, że na zewnątrz wiatry zaczynały szaleńczo tańczyć. Zignorowałam to. On mnie przepraszał, lecz przecież nie uczynił niczego złego. A może to ja kolejny raz gubiłam się w angielskich konwenansach? Odpuściłam. Przestałam się tak gapić. Odgarnąwszy włosy z twarzy, po prostu nasunęłam kapelusz na czubek głowy. Zdobiące go pióro żmijoptaka było ułamane, ale nie zauważyłam tego. Przy kolejnym bujnięciu tego pływającego domu, coś hałaśliwie przetoczyło się przez podłogę. Wtedy zaskakująca myśl wysunęła się z ust: - Czy potrzebujesz pomocy? – zapytałam ostrożnie, nie będąc pewną własnych możliwości w tym względzie. Nie był naszym wrogiem. To ten prosty chłopiec od ryb. Choć czułam, że coś jest nie tak, gdy na niego patrzyłam, moje możliwości wnioskowania wydawały się dość kulawe. Nie mogłam przewidzieć, jaką otrzymam odpowiedź.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Kabina
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach