Thomas Doe
Nazwisko matki: Smith
Miejsce zamieszkania: bezdomny
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: nędzny
Zawód: jego jedynym względnie stałym zajęciem jest złodziejstwo; poza tym wykonuje różne mniej lub bardziej legalne zlecenia, pracuje fizycznie tam gdzie taką pracę dostanie, czasami śpiewa, chwyta się wszystkiego, co przynosi galeony
Wzrost: 178 cm
Waga: 70 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: ciemnobrązowe
Znaki szczególne: duży pieprzyk po prawej stronie szczęki; sporo nieregularnych blizn na ciele, głównie na ramionach, dłoniach i plecach
12 cali, giętka, świerk i sierść psidwaka
Hogwart, Gryffindor
jak dotąd tylko strzęp srebrzystej mgiełki
martwe rodzeństwo
samogonem, tytoniem, miętą, gorącym gulaszem i polnymi kwiatami
siebie i swoją rodzinę — również tą utraconą — żyjących w szczęściu i dostatku
sportem, śpiewem i przeżyciem
Srokom z Montrose
myślę, jak się znowu nie wpakować w kłopoty (i dużo biegam)
dźwięków samotności i echa wspomnień, a czasami rock&rolla
Michaela Cimino
Od kiedy pamięta był pierwszorzędnym uciekinierem.
Pierwsze ucieczki były niewinne, motywowane dziecięcą ciekawością — kiedy jako berbeć przemierzał dwa małe pokoje ich mieszkania w Birmingham, dając dyla sprzed bystrych oczu matki. Wtedy te ciasne izby wydawały się stanowić cały jego świat, tyle kryły tajemnic i zakamarków, które mógł przemierzać na swoich krótkich nóżkach (a te powinny być pulchniejsze, lepiej odziane, bardziej ukochane). Wtedy jeszcze nie wiedział, że za kilka lat jego szybkie, bose nogi, oliwkowy odcień skóry i ciemne, bystre oczy sprawią, że w oczach sąsiadów będzie społecznym wyrzutkiem. Złodziejem. Brudasem. Kłamcą. Cyganem.
We wczesnym dzieciństwie nie poznał, czym jest ciepło domowego ogniska. Ojciec był chłodny i niewzruszony jeśli chodzi o dzieci. Sztorcował ostro Tommy'ego, a później również jego młodsze rodzeństwo za dosłownie wszystko. Ciągle wspominał o tym, że to on powołał ich na świat, że to on wkłada odzienie na ich niewdzięczne karki i haruje od rana do nocy, by wykarmić nienażarte brzuchy. Nie liczyło się to, że pomagali w domu, że biegali za sprawunkami, a gdy odrobinę jeszcze podrośli nawet chwytali się wszelkiej pracy odpowiedniej dla ich drobnych rączek. Matka ich kochała, wierzył w to, widział to w jej ciemnych oczach, kiedy po kolejnej awanturze zagarniała do siebie dzieci, tuliła je do piersi i nuciła słodko w nieznanym im jeszcze języku. Zagłuszała dochodzące z drugiego pokoju mamrotanie pijanego ojca, który oprócz traumatycznych przebłysków z frontu zaczął z czasem dostrzegać inne dziwaczne rzeczy — lewitujące przedmioty, pękające bez powodu szklanki, przesuwające się meble, świece gasnące i zapalające się bez wyraźnego powodu. I pewnie mogliby zrzucić to wszystko na karb jego powojennych traum, postępującego alkoholizmu, a może i rozwijającej się choroby psychicznej... Tylko że oni też widzieli te nowe dziwactwa.
Dopiero wtedy zaczęły się prawdziwe ucieczki. Tyle razy śnił o nich i marzył, siedząc zamknięty w zimnej piwnicy lub próbując znaleźć dla siebie kawałeczek miejsca na łóżku, choć zwykle kończył wciśnięty w szparę między twardym siennikiem a lodowatą, wilgotną ścianą. Wierzył w to, że ucieczka z domu rozwiąże wszystkie problemy — mama będzie miała jedno dziecko mniej, nie będzie już musiała dłużej się o niego martwić. Ojciec będzie miał jedną gębę mniej do wykarmienia. Brat i siostra będą mieli więcej miejsca do spania. On, Tommy, uwolni się raz na zawsze z tego domu, nie będzie już więcej bity, nikt na niego nie nakrzyczy, nikt nie miotnie w niego glinianą miską nie używając nawet rąk... W tobołek zawiązany ze starej kuchennej ścierki wcisnął tylko pordzewiałą harmonijkę, grudkę czerstwego chleba, kolekcję guzików i zapasowe skarpety — swój cały dobytek. Nie było go wtedy cztery dni — tyle wytrzymał, kryjąc się po opuszczonych budynkach, podgryzany przez insekty i szczury, próbujący śpiewem i wesołym gwizdaniem zagłuszyć donośne burczenie w brzuchu, które z czasem stało się nie do wytrzymania.
Nigdy nie dostał od ojca takiego lania jak wtedy. Nigdy wcześniej też nie odczuł aż takich wyrzutów ze strony młodszego brata; siostrzyczka i tak była za mała, by wydawać własne osądy. Mogła tylko płakać i dopytywać — "gdzie Tommy". Dopiero powrót do domu uświadomił Thomasowi, że przez cały ten czas stanowił swoistą tarczę dla swojego rodzeństwa — jako najstarszy był uważany za tego najbardziej odpowiedzialnego, miał być wzorem, oparciem i stać na linii ognia, przyjmując pierwszą falę gniewu ich ojca. Dopiero kiedy go zabrakło, choćby i na krótko, James i Aisha poczuli pełnię ojcowskiego gniewu, który zdawał się brać zupełnie znikąd. Być może miał coś wspólnego z piętrzącymi się po kątach stosami pustych butelek po coraz podlejszych trunkach, a może z wyzwiskami, które coraz częściej kierował w stronę matki. W każdym razie nic dziwnego, że ich ciemne oczy — tak podobne do oczu matki i oczu samego Thomasa — na długie tygodnie wypełniła uraza. Przecież miał być ich bohaterem i obrońcą.
Dosyć szybko dostał szansę, by się w tej roli zrehabilitować. Któregoś dnia podczas wypełniania zwykłych obowiązków matka podeszła do niego z miną dużo poważniejszą niż zwykle, a w jej oczach lśniły nie tylko łzy, a i stalowy błysk determinacji. Wcisnęła w dłonie Thomasa woreczek z pieniędzmi — nigdy wcześniej nie widział na raz tylu monet — i przekazała dokładne wskazówki, gdzie szukać schronienia dla siebie i rodzeństwa. Nie był pewien, czy sprosta zadaniu — wciąż był przecież tylko sześciolatkiem, może całkiem zaradnym jak na swój wiek, może całkiem sprawnym i sprytnym, ale wciąż tylko dzieckiem. Nie rozumiał wtedy w pełni, dlaczego mają odejść i jaka tajemnica stoi za tymi wszystkimi sprawami. Wiedział tylko, że matka chce dla nich jak najlepiej, chce ich ochronić przed tyranią ojca i otworzyć drogę do największej, najbardziej magicznej tajemnicy ich życia. Jej nazwisko miało stać się glejtem, przepustką do ich nowego azylu, w którym ona nie była już mile widziana. W największej jak dotąd ucieczce nie mogła im towarzyszyć.
Nie poczuł się jak w domu, kiedy tylko zobaczył smagłe twarze i ciemne oczy, tak podobne do oczu matki, Jima, Aishy i jego własnych. Nie poczuł się tak jeszcze przez długie tygodnie, mimo że dla każdego był tam "synkiem", mimo że wędrujący Cyganie przyjęli trójkę dzieciaków jak swoich, obejmując ich w chłodne wieczory swoimi spracowanymi ramionami, ucząc ich tradycyjnych tańców i śpiewów, stopniowo przekazując wiedzę i życiowe prawdy, które szybko stały się ich własnymi. Wirujące spódnice kobiet i ochrypłe głosy mężczyzn, skoczna melodia skrzypiec i akordeonów, spowijający wszystko ciężki zapach tytoniu, końskiej sierści i własnoręcznie pędzonego bimbru... taka atmosfera towarzyszy niemal wszystkim wspomnieniom Tommy'ego z tego okresu. Dni wypełnione były pracą i zabawą z siostrzyczką, bratem i innymi dziećmi w taborze; dziećmi, których rodzice nie spoglądali na rodzeństwo Doe podejrzliwie, nie zabraniali swoim pociechom z nimi rozmawiać. Było to zupełnie nowe i bardzo pokrzepiające doświadczenie w krótkim życiu Toma, w którym zaznał zdecydowanie więcej niechęci i wrogości od innych ludzi niż tego cudownego poczucia wspólnoty. I chociaż po dołączeniu do grupy Romów jego życie stało się lepsze i pełniejsze, to wciąż nie było do końca zwyczajne. Babka była wróżką, choć po latach Thomas doszedł do wniosku, że po prostu doskonale znała ludzką naturę. Wiedziała nie tyle jak dostrzegać przyszłość w mglistej kryształowej kuli, zniszczonych kartach lub bruzdach na dłoniach, a jak czytać w sercach i umysłach ludzi, którzy otwierali się przed nią, prosząc o radę. Tego samego, choć w mniejszym stopniu, uczyła swoje wnuki. Chciała, by potrafili ocenić człowieka po krótkiej rozmowie, wiedzieć czego chce i jak go przekonać, że to właśnie oni mogą mu to zapewnić. Jak czarować ludzi słowem, korzystać ze zrozumienia dla mowy ciała, dostrzegać to, co niezauważalne dla innych. Dziadek uczył ich obchodzenia się z końmi, którymi się zajmował. Tommy w przeciwieństwie do młodszego brata i siostry nigdy nie poczuł wielkiej miłości do tych majestatycznych zwierząt, które zawsze trochę go przerażały. Wyczuwały jego niepewność, były przy nim niespokojne, przez co musiał wykazać się w czymś innym by udowodnić swoją wartość. Umiał utrzymać się w siodle czy względnie oporządzić konia, ale robił to bardzo niechętnie. Szybko okazało się, że chociaż brak mu ogłady i cierpliwości w obchodzeniu się ze zwierzętami, to nadrabiał to swoją zwinnością, zręcznością i urokiem osobistym. Wszystkie te cechy były niezwykle przydatne, gdy wraz z Jamesem podejmowali coraz zuchwalsze próby kradzieży, początkowo podbierając drobiazgi z pozostawionych okryć czy toreb, a z biegiem czasu — wyciągając portfele z kieszeni nieuważnych dżentelmenów, niepostrzeżenie rozpinając paski zegarków czy łańcuszki bransoletek, przecinając dna torebek eleganckich dam, zauroczonych ich długimi rzęsami i niewinnym spojrzeniem sarenek. Sztuczki z kartami i monetami sprawiały, że nawet ciekawskie dzieciaki gadziów patrzyły na nich z szacunkiem, gdy zapuszczali się do miasta. Czasami to nie wystarczyło i za wyzwiska kierowane w ich stronę trzeba było obić komuś pysk, czasem to oni dostawali manto; niekoniecznie od innych dzieciaków, a i od dorosłych, którzy przyłapali ich na próbie kradzieży czy włamania. Zasługiwali na swoją reputację złodziei i krętaczy, ale i tak wypełniała ich duma, podsycana przez innych Cyganów. Me som Rom, poczucie wyższości związane z wciąż kształtującą się romską tożsamością towarzyszyło im cały czas mimo wyzwisk (a niekiedy i kamieni) lecących w ich stronę.
Nawet w tym nowym, przyjaznym i otwartym na nich środowisku zdarzało mu się uciekać. Kiedy James i Aisha udawali się z dziadkiem na konne wyprawy, Thomas często zaszywał się w okolicznych lasach, wspinając się na drzewa, podglądając ptaki czy szukając ziół, których rozpoznawania nauczył się od starych Cyganek. Pływał w potokach, biegał po polach, całe swoje dzieciństwo spędzał aktywnie, choć nie zawsze z innymi dziećmi. Lubił też pobyć sam, bo gdy zbyt długo przebywał wśród ludzi jego umysł stawał się nieznośnie zatłoczony, niezdolny do myślenia, bardziej podatny na błędy i popełnianie głupich pomyłek. Poszukiwania samotności nie zawsze były łatwe, bo James rzadko kiedy pozwalał zniknąć bratu z oczu, a za Jamesem jak mały i wyjątkowo roztańczony cień podążała Aisha. Relacje rodzeństwa nie rozluźniły się w tych szczęśliwych latach, mimo że nie byli już dla siebie jedyną rodziną — teraz mieli dziesiątki krewnych, okazujących im przychylność. A jednak nie zapomnieli o dawnych czasach, kiedy przed zimnem nocy często chroniło ich wtulanie się nawzajem w swoje chude ciałka.
W taborze łatwo było uwierzyć w magię. Tajemniczy, ochrypły szept przepowiadającej przyszłość babki, mistyczna mgiełka unosząca się z fajek i kadzideł, wieczorne tańce i śpiewy, przypominające swoiste rytuały. Unoszące się tu i ówdzie butelki, przedmioty zmieniające kolor, iskry wybuchające nad ogniskami trochę za bardzo, by mogło to być naturalne. Ukradkowe, szeptem wypowiadane formuły, tajemnicze gesty, niezwykłe mikstury warzone przez niektóre Cyganki. To wszystko zdawało się Tomowi niesamowite, ale jednocześnie tak normalne i codzienne, że gdy dowiedział się o istnieniu prawdziwych czarodziejów nie okazał zaskoczenia. Jedynym szokiem było dla niego to, że sam jest jednym z nich.
Po latach spędzonych w taborze trudno było mu tak po prostu opuścić swoją rodzinę, porzucić przewidywalne, codzienne obowiązki i przyjemności. A jednak Thomas czuł zew przygody i nowych wyzwań, który wypełniał go ekscytacją i niecierpliwym oczekiwaniem na pierwszy dzień września. Jego osobiste przekonania i nadzieje o tym, że w Hogwarcie czekają go wspaniałe przygody i nowe przyjaźnie mieszały się z tym, czego uczyła go romska społeczność — że jest kimś więcej nie tylko dlatego, że jest czarodziejem, ale przede wszystkim dlatego, że jest jednym z nich. Stoi za nim tradycja, zżyta społeczność i odwieczne zwyczaje, tożsamość której nikt nie może mu odebrać. Z niepewnością, ale i błogosławieństwem od magicznej części rodziny wyruszył w podróż, która miała zaprowadzić go do zupełnie nowego świata, w którym po raz pierwszy od wielu lat nie będzie miał tuż obok — przynajmniej na razie — swojego brata i siostry. Tiara Przydziału przez kilka długich minut wahała się, w którym domu go umieścić, ostatecznie czyniąc go nowym wychowankiem Gryffindoru. Kolejne lata tylko utwierdziły go w przekonaniu, że to właśnie w tym domu powinien się znaleźć. Z początku nie było mu wcale łatwo — nigdy nie miał dobrej głowy do nauki, ale z pomocą przyjaciół udawało mu się trzymać poziom. Nie każda dziedzina magii interesowała go po równo — znajdował radość w uczeniu się nowych zaklęć i uroków, ogarniała go ekscytacja, gdy udawało mu się zmieniać konkretne cechy lub samą istotę przedmiotów i zwierząt na transmutacji, zielarstwo dzięki wcześniejszym naukom cioć z taboru nie sprawiało mu dużego problemu, a latanie na miotle stało się jego nową pasją już po pierwszej lekcji. Z kolei zawsze brakowało mu subtelności i cierpliwości wymaganej do warzenia eliksirów, poznawania tajników przepowiadania przyszłości czy śledzenia ruchów gwiazd. Teoria magii nie była jego mocną stroną, dlatego zawalał historię i numerologię, którą wybrał — dość niefortunnie — na drugi dodatkowy przedmiot (obok wróżbiarstwa) w trzeciej klasie. Sprawnością, poczuciem humoru i ogromną skłonnością do psot zjednywał sobie serca kolegów i koleżanek. Gdy dołączył do niego James, Tommy nie odwrócił się od niego — pomógł mu zaaklimatyzować się w nowym miejscu, pomagał mu się bronić, wspólnie ćwiczyli walkę wręcz, by powstrzymać dokuczających Jimowi Ślizgonów. Thomas nie szukał kłopotów — to one zwykle znajdowały jego, a jako mistrzowi ucieczek często udawało mu się wyjść z nich (niemal) bez szwanku, co podbudowywało jego i tak rozbujałe ego. Rok po Jimie dołączyła do nich też najmłodsza Aisha i całe rodzeństwo znów było w komplecie. Wszyscy wiedli teraz jakby dwa życia — jedno w szkole, wypełnione wytężoną (w mniejszym lub większym stopniu) nauką magii, zjednywaniem sobie przyjaciół i planowaniem przyszłości, drugie zaś w taborze, pełne zwykłych, przyziemnych obowiązków i przyjemności, co lato gdzieś indziej. Tradycją było, by czarodzieje wywodzący się z Romów po ukończeniu szkoły wrócili w swoje strony i zasilili hermetyczną społeczność zdobytymi umiejętnościami, jednak ambicje Thomasa zaczęły sięgać dalej. Nie wiedział jeszcze, kim chciałby zostać — może dzielnym łamaczem klątw, a może słynnym graczem w quidditcha?
Wyniki egzaminów nieco pokrzyżowały jego ambitne plany. Owszem, udało mu się zdać SUMy z zaklęć, transmutacji, OPCM i zielarstwa, ale jego wyniki nie wystarczały do tego, by myśleć o prestiżowych zawodach czarodziejskich. Dobrze latał na miotle, ale zawsze miał ogromny problem z pracą zespołową — chociaż był duszą towarzystwa i wszędzie było go pełno, był dość lubiany w swoim domu, to trudności wolał przezwyciężać samemu. Dlatego w quidditcha grał tylko przez jeden rok, bo współpraca z nim była zdecydowanie zbyt trudna dla całej drużyny. Chociaż na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Thomas jest otwarty, przyjacielski, czasami wręcz zbyt bezpośredni i wścibski to po dłuższym zastanowieniu nikt nie potrafił powiedzieć, że wie o nim cokolwiek pewnego. Potrafił tak zamieszać, by na jego temat krążyły tylko niepotwierdzone plotki i nie uważał tego za nic złego. Hańbą byłoby skłamanie komuś z rodziny, z taboru — obcym mógł za to mydlić oczy ile dusza zapragnie. Skwapliwie wykorzystywał szarą strefę własnych przekonań i zasad moralnych, przekraczał granice, łamał reguły. To, że zawsze wychodził z kłopotów bez większego szwanku utwierdzał go w przekonaniu, że jest praktycznie nietykalny. Potrafił się wykpić od odpowiedzialności, zaświecić oczami, omamić kogoś lub w ostateczności — sprzedać celnego kopniaka lub zaklęcie oszałamiające i po prostu zwiać. Był przecież mistrzem ucieczek, które praktykował również w następnych latach, znikając często bez słowa wyjaśnienia i wracając po kilku tygodniach lub miesiącach, odpowiadając zdawkowo na dziesiątki listów, które otrzymywał od rodzeństwa i bliskich.
To przekonanie o własnej nieuchwytności wiele razy sprowadziło go na manowce. Tommy zawsze był znany z tego, że podejmuje ryzyko niewspółmierne do oczekiwanego zysku, jak gdyby sama adrenalina towarzysząca coraz to odważniejszym wyskokom była wystarczającą nagrodą. W takich momentach wychodził z niego prawdziwy Gryfon, ale nie ten odważny i szlachetny, ceniący męstwo ponad wszystko. Thomas był tym Gryfonem goniącym za brawurą i poklaskiem tłumów bardziej niż za czymkolwiek innym. Nie mówił jednak nikomu o swoich poczynaniach — w oczach rodziny udało mu się nawet ustatkować, w końcu z małą pomocą dziadków wybrał sobie przyszłą żonę. Znali się od lat, jeszcze jako dzieci bawili się między wozami, ganiając się nawzajem, krzycząc i żartując. Była roześmiana, pięknie śpiewała i tańczyła, a jej niepokorna uroda zapierała dech i na tamten moment nic więcej się nie liczyło. Thomas chciał stworzyć jej stabilny dom, zapewnić swoim przyszłym dzieciom od początku takie dzieciństwo, którego sam doświadczył za późno. Jednocześnie nie był pewien, czy chce swoje życie rodzinne kontynuować wędrując po całym kraju i żyjąc na wozach, choćby i był w tym niepowtarzalny czar i dobre wspomnienia. W międzyczasie dowiedział się też, że ma jeszcze jedną siostrę — byli z Jamesem zgodni, że muszą wydostać ją z łap ich ojca i sprowadzić w bezpieczne miejsce, do którego sami przed laty trafili. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że zignorował wszelkie skrupuły i resztki zdrowego rozsądku. Podjął decyzję, która już wkrótce zmieniła kompletnie wszystko.
Nikomu nie powiedział, gdzie przepadł na wiele długich, letnich dni. Dla jego rodzeństwa to był po prostu kolejny raz, kiedy Thomas zniknął w sobie tylko znanym celu. Byli już do tego przyzwyczajeni, rozczarowani jego postawą — ale z pewnością nie zaskoczeni. Wrócił pewnego dnia, niedługo przed zaplanowanym ślubem, kryjąc pod znoszonym płaszczem wór pełen złota czarodziejów i cennych świecidełek. Nie minęło jednak wiele czasu gdy uświadomił sobie, że tym razem wycelował zbyt wysoko — okradł ludzi, którzy nie przebierali w środkach, by odzyskać swoje złoto. To zaś rozeszło się częściowo na weselu, resztę zaś bracia Doe skwapliwie zapieczętowali i ukryli, a wszyscy wokoło cieszyli się szczęściem dwóch młodych par i świętowali tak, jakby jutra miało nie być. Przez chwilę nawet Thomasa opuściły wątpliwości, jednak już kilka dni po weselu brata, gdy pierwsze emocje po kolejnej tego lata ceremonii już opadły, Toma zaczęły prześladować koszmary. Dowiedział się, że jest poszukiwany, że ktoś go rozpoznał jako złodzieja odpowiedzialnego za kradzież magicznych dóbr. Wtedy też po raz pierwszy poważnie pokłócił się z Jimem, któremu zaproponował wspólną ucieczkę. Skradzionych kosztowności było tyle, by zapewnić im bezpieczeństwo i dach nad głową na jakiś czas, dopóki sprawa nie przyschnie. Ciężko powiedzieć, czy James nie zdawał sobie sprawy z wagi sytuacji czy po prostu był o wiele dzielniejszy od Thomasa — odmówił realizacji tego wariackiego planu, a głośna awantura ostatecznie skończyła się braterską bijatyką.
To była upalna, sierpniowa noc. Ogniska dogasały, większość rodziny już spała po wozach i namiotach. Nieliczni członkowie starszyzny rozmawiali przyciszonymi głosami, pykając fajki. Spokój i czar letniej nocy nagle przerwały krzyki, tupot obcych nóg, świst świetlnych grotów wystrzeliwujących z różdżek i godzących w przypadkowe postacie wyłaniające się z domów. Przyszli po niego i po swoją własność, ale cała społeczność — bez względu na osobiste zatargi — stanęła za Thomasem murem. Gwoli ścisłości, stanęła przed nim, zasłaniając go mrowiem własnych ciał. Niedługo trwało, nim rozgorzała walka. Koło uszu świstały klątwy, rozlegały się wystrzały z broni, tu i ówdzie pod nocnym niebem wybuchały słupy ognia. Przerażone zwierzęta rozbiegały się w popłochu, podobnie jak ludzie — nieliczni, którzy uszli z życiem po pierwszej fali agresji. Zostawiano dobytek, z którego zresztą wiele nie zostało — rozniecona przez żądnych zemsty obcych pożoga pochłonęła wozy, namioty, zapasy. Łuna pożaru biła w niebo, wokół unosił się oleisty swąd palonych ciał, a Thomas zdarł sobie zupełnie gardło, nawołując swoich bliskich. W gęstniejącym dymie nie potrafił ich odnaleźć, potykał się w ciemności o kolejne ciała, a w pewnym momencie sam wylądował na ziemi, nagle znajdując się twarzą w twarz ze swoją martwą już żoną.
Mistrzowi ucieczek po raz kolejny udało się umknąć, jednak tym razem jego skołatany umysł został na pogorzelisku. Nie było ucieczki od wspomnień, od gryzącego smaku i zapachu dymu, od jęków i krzyków bólu jego wieloletnich przyjaciół, od pustego spojrzenia jego młodej żony. Ogłupiony z żalu odczołgał się w ciemność. Nie miał odwagi zapłakać, chociaż był przekonany, że jego buta i nadmierna pewność siebie doprowadziła do śmierci wszystkich jego bliskich. Nie mógł odgonić myśli o tym, że Aisha też mogła leżeć gdzieś w trawie z martwym, pustym wzrokiem, że Jim mógł paść ofiarą czarnoksięskich zaklęć. Te wizje nawiedzały go przez kolejne długie miesiące, gdy tułał się po kraju liżąc rany i szukając jakichkolwiek informacji o niedobitkach ze swojej rodziny.
Sypiał w opuszczonych budynkach, w zawilgoconych piwnicach, podejrzanych tawernach i przypadkowych stodołach czy stajniach. Jego konkurencją w walce o skrawki jedzenia były wygłodzone ptaki i szczury. Imał się każdej roboty jaką tylko mógł dostać, jednak głównie zajmował się tym, co potrafił najlepiej — kradł. Nigdzie nie zatrzymywał się zbyt długo, krył twarz w głębokim kapturze, żył z dnia na dzień, nawiedzany wciąż przez traumatyczne wspomnienia. Wiele czasu minęło, nim nauczył się od nowa przywoływać na twarz czarujący uśmiech, który potrafił zawrócić w głowie kobietom. Teraz już jako młody mężczyzna — choć wciąż bardzo szczupły — nie przypominał zabiedzonego, wychudzonego chłopca, na którego wszyscy patrzyli z pogardą i politowaniem. Jego niepospolita uroda zwracała uwagę i mydliła oczy, pozwalając mu ukradkiem podbierać portmonetki czy biżuterię. Upodobał sobie szczególnie okradanie kobiet, czuł że ma nad nimi pewną przewagę, a w razie niepowodzenia trudniej im było za nim pogonić w niewygodnych obcasach. Mało która zresztą dałaby radę go doścignąć lub zrobić mu większą krzywdę.
W miarę jak przemieszczał się z miejsca na miejsce dochodziły do niego coraz bardziej niepokojące pogłoski. Nieszczególnie interesowała go sytuacja polityczna, bo jego głównym zmartwieniem była codzienna walka o coś do jedzenia i miejsce do spania. Jednak plotki o zaostrzającej się sytuacji i magicznych anomaliach zwabiły Thomasa do Londynu, gdzie postanowił już pozostać. Choć jego główną motywacją wciąż było po prostu przetrwanie, to starał się także pozostawać na bieżąco z sytuacją. Zasłyszane gdzieś plotki, podkradzione gazety, wykupione za drobne przysługi informacje pozwalały mu dowiadywać się o tym, co dzieje się w kraju. Nic jednak nie było w stanie przygotować go na to, co przyniesie mu los. W pierwszej chwili pomyślał, że zobaczył ducha. Wyższy, bledszy, z bardziej zaciętym wyrazem twarzy, ale bez cienia wątpliwości — to był James we własnej osobie, żywy i cały, choć zdecydowanie w nie najlepszej formie. W Thomasa uderzyła masa sprzecznych pragnień i uczuć, a kakofonia w jego głowie zmusiła go do podjęcia jedynej sensownej dla jego umysłu decyzji. Zaczął uciekać. Nie docenił jednak Jima. Wstąpiła w niego jakaś szalona energia, udało mu się dogonić Thomasa i zanim ten zdążył się obronić, porządnie zarobił w zęby od młodszego brata. Ale to się nie liczyło — ważne było tylko to, że Jim był cały i zdrowy, a jak się wkrótce okazało — towarzyszyła mu także Aisha.
Ponowne spotkanie z rodzeństwem pomogło Tommy'emu stanąć na nogi. Znowu byli razem, mieli w sobie oparcie, a wspólne wypady na robotę przypominały Thomasowi dawne, beztroskie czasy dzieciństwa, gdy kradzież traktowali jak sport i zakładali się, kto skosi więcej portfeli. Koszmary pojawiały się rzadziej, uśmiechy za to — częściej; i wszystko byłoby dobrze, gdyby któregoś razu chłopcy nie rzucili zbyt śmiałego wyzwania Fortunie, która postanowiła się na nich zemścić za te wszystkie pomyślne ucieczki. Tym razem nie udało się nawet Thomasowi.
Wspomnienie tortur, jakim poddano Toma, Jima i jego przyjaciela w Tower of London dołączyło do kolekcji nawiedzających go co noc sennych mar. Wszystko zaczęło się od idiotycznego zakładu, a potem sytuacja eskalowała bardzo szybko. Nikt z nich nie przypuszczał, że brawurowa próba kradzieży poprzedzona wesołą gadaniną, żartami i przepychankami przerodzi się w taki horror, zresztą kolejny do kolekcji. Ciężko było odzyskać równowagę po tym zdarzeniu, jednak Thomas przez większość życia potrafił całkiem nieźle udawać, że radzi sobie lepiej niż w rzeczywistości. Widział, jak bardzo więzienna trauma wpłynęła na Jamesa i po raz kolejny postanowił, że spróbuje być dla niego oparciem. Nie mogli się przecież obaj rozsypać.
Obiecał poprawę już nie pierwszy raz. Niedługo udało mu się wytrwać w postanowieniu, że nie będzie ładował się w żadne kłopoty. Do głosu doszła znowu jego zachłanność i coraz wyraźniej autodestrukcyjne poszukiwanie adrenaliny. Ponownie wszedł w układ, który miał przynieść mu łatwy i szybki zysk, może również pomóc w zdobyciu przydatnych kontaktów i informacji. Nie domyślał się jednak, że względnie proste na pierwszy rzut oka zadanie przerodzi się w najbardziej pamiętną noc jego życia. W noc, kiedy jego ręce zupełnie niemetaforycznie splamią się krwią niewinnych. Mieli tylko poszukać cennych informacji o szmalcownikach, terroryzujących okolicę i pobierających haracze za ochronę. Istniało ryzyko, że spotkają się twarzą w twarz z bandytami, nikt jednak nie przewidział tego, że grupa zostanie rozdzielona. Thomas wraz z inną uczestniczką akcji znaleźli się w potrzasku, gdy ranni i osłabieni spotkali na swojej drodze szmalcowników wraz z ich żywym towarem. Próbowali grać na zwłokę, wywieść ich w pole, podszywać się pod kogoś innego, niestety — sytuacja kompletnie wymknęła się spod kontroli, gdy jeden z ludzi towarzyszących szmalcownikom rozpoznał Thomasa. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Tommy nie zamierzał współpracować nawet gdyby miał przypłacić to własnym życiem, jednak szmalcownicy zdecydowali za niego. Pokrętna logika podpowiadała im, by wciągnąć chłopaka w cały proceder, by rozproszyć winę na jeszcze jedną osobę i skierować podejrzenia na niego — człowieka, który miał przecież pomóc w ich schwytaniu. Ich podłość nie ograniczyła się tylko do kłamstw i matactw czy podłożenia fałszywych dowodów, które mogłyby go obciążyć... Czarną magią zmusili Thomasa do tego, by zasztyletował jedno z przetrzymywanych w podziemiach dzieci. Pod działaniem zaklęcia Servio chłopak był w pełni świadom tego, co robi — nie potrafił jednak oprzeć się magii i sprzeciwić oprawcom. Czuł i widział wszystko. W jego skołatanym, przerażonym umyśle powoli formowała się konkluzja, że zobaczy to jeszcze nie raz w snach. Nie miał jednak czasu, by rozpamiętywać to, co działo się w ostatnich godzinach — jakimś cudem udało mu się ujść stamtąd z życiem, choć bez świadomości. Ocknął się w nieznanym sobie miejscu, po raz kolejny mierząc się z przesłuchaniem. Tym razem nikt go nie torturował, choć nie obyło się bez zastraszania, gróźb i mieszania go z błotem, a finalnie — w ramach dowodu na potwierdzenie jego niewinności odebrano mu wspomnienie o tych strasznych wydarzeniach.
Choć utracił najbardziej traumatyczne wspomnienia wydarzeń znad Lune to nie mógł zupełnie pozbyć się posmaku towarzyszących mu wtedy uczuć. Te nałożyły się na blaknące powoli echa tortur w Tower oraz szaleństwa pewnej upalnej, sierpniowej nocy sprzed kilku lat. W jego głowie powstał tragiczny koktajl, który zaczynał chlupotać na granicach świadomości w najmniej oczekiwanych momentach. Na straszne obrazy, zapachy i dźwięki nakładał się jego szaleńczy strach i obrzydzenie do samego siebie, które towarzyszyło mu w każdej z tych sytuacji. Awantury urządzane przez ojca we wczesnym dzieciństwie i zadawane przez niego prymitywne kary już dawno przestały być najgorszym, co mogło mu się przyśnić. Ciężar poczucia winy i odpowiedzialności wciąż przygniatały go, odebrały mu zwykły optymizm i poczucie humoru, a koszmary zaczęły nawiedzać go także na jawie, w losowych momentach odbierając dech w piersiach, zamraczając go na chwilę czy dwie, sprowadzając pochodzące nie wiadomo skąd mroczne wizje i omamy. I być może Tomowi udałoby się w końcu przezwyciężyć stres pourazowy, uspokoić nawiedzające go ataki paniki i w jakiś sposób wyjść na prostą... gdyby nie powrót na miejsce, gdzie czarodzieje napadli na tabor. Widok pogorzeliska kompletnie go załamał. Choć na zewnątrz aż tak tego nie pokazywał, w cichości ducha poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej nie ściągnie na nikogo nieszczęścia.
Bez słowa wyjaśnienia zniknął z zajmowanego przez nich domu w Dolinie Godryka. Chciał umrzeć, ale nie miał na tyle odwagi, by samemu się tym zająć. Od tego momentu wciąż przeżywa swoiste deja vu — rozpoczął kolejną tułaczkę po kraju, bliźniaczo podobną do tej sprzed ponad dwóch lat. Spędza dni na próbach zdobycia czegoś do jedzenia lub pieniędzy, a nocami kuli się pod dziurawym płaszczem podróżnym i próbuje przezwyciężyć histeryczny szloch, który jak parodia kołysanki śpiewanej mu wieki temu przez matkę układa go do snu.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | 0 |
Uroki: | 9 | +5 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 5 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 12 | 0 |
Zwinność: | 20 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
romani | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Kokieteria | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Skradanie | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Zręczne ręce | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 0 |
Szczęście | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Quidditch | I | 0.5 |
Pływanie | II | 7 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Walka wręcz | II | 7 |
Jeździectwo | I | 0.5 |
Wspinaczka | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 (+0) |
Reszta: 2 |
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: William Moore
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 21:45, w całości zmieniany 1 raz