Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland
Miasto Appleby
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Miasto Appleby
Założone przez Normanów miasto usytuowane nad brzegiem rzeki Eden. Dopiero w osiemnastym wieku przeżyło prawdziwy rozkwit, gdy organizowane tu czterodniowe targi konne wsławiły się na mapie Wielkiej Brytanii, obecnie wsławione pośród zainteresowanych jeździectwem i hodowlą mieszkańców Wysp. Perłą w tutejszej koronie jest Appleby Castle, imponujący zamek doglądający skądinąd niewielkiej miejscowości o zadbanych uliczkach i okrągłym placu głównym, na którym nie brakuje rzemieślników i handlarzy codziennie wystawiających swoje towary.
Nad Anglię nadciągnęła niespokojna noc. Wielu mieszkańców drżało o swoje domy i dobytek życia. Wielu już nigdy nie otworzyło oczu. Rano gorączkowo szukano rannych i odgruzowywano domostwa, ale nie w miasteczku Appleby.
Większość mieszkańców Appleby już się nie obudziła. Jedynie nieliczni - głównie dzieci i czarodzieje cierpiący na bezsenność - bezskutecznie potrząsali nad ranem ramionami swoich krewnych, próbując ich dobudzić. Lęk narastał w ich sercach, mimo, że w porównaniu z innymi obywatelami Anglii mogli się zdawać szczęściarzami. Choć na miasto nie spadł żaden większy meteoryt i choć zdawało się miłosiernie osłonięte przed najgorszymi zniszczeniami, to wiatr przyniósł na ulice i parapety srebrny, gwiezdny pył - a na mieszkańców plagę tajemniczej senności. Dotknięci nią wciąż oddychali, ale żaden kubeł wody ani żaden okrzyk nie był w stanie ich dobudzić.
Agnes Pomfrey, czarodziejka, która nie padła ofiarą tajemniczej dolegliwości, pomocnica lokalnego alchemika od lat chorująca na bezsenność, prędko wysłała w tej sprawie list do szpitala św. Munga i do Ministerstwa Magii - przekonana, że nikt nie przejdzie obojętnie wobec choroby całego miasteczka. Jej pracodawca, Henry Thorne, prowadził działalność alchemiczną w centrum miasteczka - jego nazwisko było też powszechnie znane i szanowane w kręgach naukowych. Thorne posiadał ogromne zapasy eliksirów, w tym środków, które być może pomogłyby uśpionym czarodziejom - ale był też podejrzliwym, paranoicznym starcem, który otoczył całą swoją posiadłość zabezpieczeniami i konstrukcjami magicznymi przeciwko złodziejom. Gdy rano Agnes udała się jak zwykle do jego domu, drzwi wybuchły i dotkliwie poparzyły jej dłonie - choć przejście w teorii stało teraz otworem, to nie miała śmiałości tam powrócić. Thorne zazwyczaj samemu otwierał dla niej drzwi i był punktualny jak w zegarku, więc podejrzewała, że i on padł ofiarą plagi senności. Poza kwestią eliksirów, los Thorne'a i jego domu mógł zainteresować czarodziejów związanych z obydwoma stronami trwającego konfliktu. Alchemik był w kontakcie zarówno z Rycerzami Walpurgii jak i rebeliantami, próbując uzyskać jak najlepsze ceny za swoje usługi - a wdzięczność za uratowanie życia mogła przeważyć tą szalę. Żadna z organizacji nie wiedziała o chwiejnej lojalności Thorne'a, w kontaktach z ich przedstawicielami zasłaniał się wiekiem i ostrożnością, ale byliście świadomi, że posiada ogromną wiedzę o rzadkich ingrediencjach w Westmorland.
21.08
O sytuacji Appleby usłyszała już w Świętym Mungu, gdy spędzała tam nudne, okraszone cierpieniem i złością dni rekonwalescencji po katastrofie trzynastego dnia sierpnia. Uzdrowiciele rozmawiali o tym między sobą, a ona - jako uzdrowicielka wsparta dodatkowo słowem Sallowa - czuła się w obowiązku dowiedzieć więcej na temat tego co spędzało sen z powiek całej rzeszy medyków w kraju. Myślałby kto, że problem ten dawno powinien zostać rozwiązany; ale nieudolność systemu przeciążonego całą masą innych palących problemów i tragedii we wszystkich hrabstwach Anglii mogła zadziałać na ich korzyść. Każdy akt pomocy wzmacniał zaufanie społeczności i osławionego w swoim środowisku alchemika. Ostatecznie, to właśnie Rycerze Walpurgii i Ministerstwo Magii powinno przodować w działaniach ratunkowych. Ludzie musieli się przekonać, że wojna nie miała miejsca na marne - że w nowym świecie, nowym porządku, będą szczęśliwsi i bezpieczniejsi. Mugolscy sympatycy byli im zupełnie zbędni.
Po wysłaniu odpowiednich listów z prośbami o wsparcie i ustaleniu godziny interwencji w Appleby aportowała się na miejscu jako pierwsza, na skraju miasta, nieopodal domu, o którym w swoim raporcie wspominała Agnes Pomfrey. Krótkie włosy muskały jej zaróżowione od wiatru policzki, obszerna jak na temperaturę szata skrywała niezgrabne nogi, oplecione pod pończochami cienkimi bandażami z miękkiej gazy. Nie czuła się właściwie przygotowana, wolałaby mieć więcej czasu na przestudiowanie woluminów w londyńskiej bibliotece, ale zwlekanie nie było możliwością; kolejni mieszkańcy padali ofiarą zmory, a przedłużający się stan śpiączki prędzej czy później doprowadzi do ich śmierci. Wyobrażenie szeregu trumien na błoniach za miastem nie budziło w niej żadnych silniejszych emocji; była zmęczona i wciąż obolała. Niemniej jednak miała świadomość, że nie mogli do tego dopuścić. A przynajmniej powinni próbować, by nie posądzono ich później o obojętność.
Nie mogłaby zresztą ukrywać, że cała sprawa była dla niej fascynująca z medycznego punktu widzenia. Ta osobliwość musiała być związana z deszczem meteorów - i kto wie, czy przyjdzie jej jeszcze zobaczyć coś podobnego.
Poprawiła skórzaną torbę i spięła mocniej w pasie swój zaufany, choć wysłużony kaftan, dzięki któremu - być może - przeżyła pochód na elfim szlaku. Miała ze sobą standardowe uzdrowicielskie narzędzia, notatki, notes, ciepły kryształ; ale nie miała jeszcze pewności, na ile to wszystko okaże się potrzebne. Oczekiwała w pobliżu domu Thorne'a, nie decydując się zbliżać tam sama. Znała swoje ograniczenia.
Wzrok skierowała w stronę uliczki prowadzącej do miasta. W powietrzu unosił się zapach pyłu i siarki.
Panowała nienaturalna cisza.
The lights are on but there's no one here
O sytuacji Appleby usłyszała już w Świętym Mungu, gdy spędzała tam nudne, okraszone cierpieniem i złością dni rekonwalescencji po katastrofie trzynastego dnia sierpnia. Uzdrowiciele rozmawiali o tym między sobą, a ona - jako uzdrowicielka wsparta dodatkowo słowem Sallowa - czuła się w obowiązku dowiedzieć więcej na temat tego co spędzało sen z powiek całej rzeszy medyków w kraju. Myślałby kto, że problem ten dawno powinien zostać rozwiązany; ale nieudolność systemu przeciążonego całą masą innych palących problemów i tragedii we wszystkich hrabstwach Anglii mogła zadziałać na ich korzyść. Każdy akt pomocy wzmacniał zaufanie społeczności i osławionego w swoim środowisku alchemika. Ostatecznie, to właśnie Rycerze Walpurgii i Ministerstwo Magii powinno przodować w działaniach ratunkowych. Ludzie musieli się przekonać, że wojna nie miała miejsca na marne - że w nowym świecie, nowym porządku, będą szczęśliwsi i bezpieczniejsi. Mugolscy sympatycy byli im zupełnie zbędni.
Po wysłaniu odpowiednich listów z prośbami o wsparcie i ustaleniu godziny interwencji w Appleby aportowała się na miejscu jako pierwsza, na skraju miasta, nieopodal domu, o którym w swoim raporcie wspominała Agnes Pomfrey. Krótkie włosy muskały jej zaróżowione od wiatru policzki, obszerna jak na temperaturę szata skrywała niezgrabne nogi, oplecione pod pończochami cienkimi bandażami z miękkiej gazy. Nie czuła się właściwie przygotowana, wolałaby mieć więcej czasu na przestudiowanie woluminów w londyńskiej bibliotece, ale zwlekanie nie było możliwością; kolejni mieszkańcy padali ofiarą zmory, a przedłużający się stan śpiączki prędzej czy później doprowadzi do ich śmierci. Wyobrażenie szeregu trumien na błoniach za miastem nie budziło w niej żadnych silniejszych emocji; była zmęczona i wciąż obolała. Niemniej jednak miała świadomość, że nie mogli do tego dopuścić. A przynajmniej powinni próbować, by nie posądzono ich później o obojętność.
Nie mogłaby zresztą ukrywać, że cała sprawa była dla niej fascynująca z medycznego punktu widzenia. Ta osobliwość musiała być związana z deszczem meteorów - i kto wie, czy przyjdzie jej jeszcze zobaczyć coś podobnego.
Poprawiła skórzaną torbę i spięła mocniej w pasie swój zaufany, choć wysłużony kaftan, dzięki któremu - być może - przeżyła pochód na elfim szlaku. Miała ze sobą standardowe uzdrowicielskie narzędzia, notatki, notes, ciepły kryształ; ale nie miała jeszcze pewności, na ile to wszystko okaże się potrzebne. Oczekiwała w pobliżu domu Thorne'a, nie decydując się zbliżać tam sama. Znała swoje ograniczenia.
Wzrok skierowała w stronę uliczki prowadzącej do miasta. W powietrzu unosił się zapach pyłu i siarki.
Panowała nienaturalna cisza.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wieczór zapowiadał się na spokojny, jednakże dla niego stał się areną niespodziewanych wydarzeń, gdy dostrzegł list od nieznanego nadawcy. Przypuszczał, że to kolejna błaha korespondencja, która nie wniesie wiele do już napiętej rzeczywistości. Jednakże z każdym przeczytanym wersem, jego zdziwienie rosło, a szczęka zaciskała się coraz mocniej. Sytuacja ta była mu zupełnie obca, a angaż, który się pojawił, był nieoczekiwany, szczególnie po powrocie do Anglii. Teraz musiał zastanowić się, co mógłby zaoferować dla dobra sprawy. Czy jego umiejętności dyplomatyczne były wystarczające, czy też musiał polegać na prestiżu swojego nazwiska, aby uzyskać wsparcie znaczących postaci w arystokracji. Postanowił zbadać sprawę bliżej, sięgając po informacje od najbliższych źródeł, które mogłyby rzucić więcej światła na tę niezwykłą sytuację. Nie mógł już ignorować powagi sprawy, gdyż okoliczności stały się zbyt poważne, by zepchnąć je na boczny tor. Wiedział, że musi działać szybko i rozważnie. Podjął decyzję o mobilizacji, która została przemyślana i powzięta w sposób staranny.
Po przybyciu na miejsce przed czasem wydawało się, że nienawiść do wystawiania ludzi na widok innych było jednym z głównych aspektów, który kierował jego postrzeganiem świata. Nie był jednak sam; wcześniejsza wizyta u wybrzeża Norfolk, była planem wcześniej zamierzonym. Towarzystwo dawno niewidzianej towarzyszki napawało optymizmem, rodziło dozę pewności ku jego własnym decyzją. Dama, która potrafiła być bardziej przekonująca w rozprawach, w sposób uderzający spychając potencjalnego rozmówcę pod ścianę niepewności. Jeśli ktoś szukał osoby urzekającej swoją inteligencją i urodą, z nutką iskry własnej pewności, od razu skierował spojrzenie w jej stronę. Zjawili się razem wśród śmiertelnej ciszy, gdzie lekki wiatr hulał według własnych zasad. Dziwny dreszcz przebiegł po jego szyi, gdy wzrokiem prześlizgnął po tutejszej architekturze. Brak żywej duszy. Brak nawet ducha, który mógł wskazać im drogę.
- Taka cisza bywa najbardziej niepokojąca - szepnął, jakoby jego słowa miały wybudzić zmarłych zza grobu. Śledził uważnie każdy skrawek, doszukując się potencjalnego zagrożenia. Angażując jej osobę w tajemniczą sprawę, brak na swoje barki ciężar odpowiedzialności. Zrobiłby to jeszcze raz, byle wyszła z szaranek cała i zdrowa. - Co sądzisz o całej sprawie? - przemknął po jej osobie, gdy z wolna ruszyli w umówione miejsce. Czuł nutkę ekscytacji możliwościami, jakim przyjdzie im wyjść naprzeciw. Głupie i prostackie, aczkolwiek zwyczajna reakcja pośród niewiadomych. - Wiemy tyle, co najpotrzebniejsze. Zdaje się, że będziemy jedynie od kwestii przekonań do jawnych wyjaśnień.
Siła przekonania czy użycie groźby? Pytanie, które zadaje sobie wielu w takich sytuacjach. Mur, który trzeba będzie zniszczyć, by wydobyć prawdę, może być naprawdę wysoki i solidny. Los życia wielu istnień jest oczywiście priorytetem, ale wykonanie tego zadania może być wyjątkowo trudne. Treść listu, który dotarł do ministerstwa, nie napawa optymizmem. Osoba, która mogłaby mieć kluczowe informacje, wydawała się nieosiągalna. A jej domostwo, będące skrytką wielu tajemnic, stanowi kolejną przeszkodę na drodze do prawdy. Zakasał rękawy koszuli lekko nad nadgarstki, wstrzymując krok przed najpewniej wyczekującą ich przybycia Panną Multon.
- Mam cichą nadzieję, że nie musiała Pani długo czekać - wszak nie przystało wystawiać losu kobiet na wiatr. Skinął lekko głową w geście przywitania, oddając szacunek osobie, tak oddanej wszelkim sprawą. - Nie ustaliliśmy żadnego planu działania… Mamy jakieś konkretne rozstawienia pośród nieścisłości?
Po przybyciu na miejsce przed czasem wydawało się, że nienawiść do wystawiania ludzi na widok innych było jednym z głównych aspektów, który kierował jego postrzeganiem świata. Nie był jednak sam; wcześniejsza wizyta u wybrzeża Norfolk, była planem wcześniej zamierzonym. Towarzystwo dawno niewidzianej towarzyszki napawało optymizmem, rodziło dozę pewności ku jego własnym decyzją. Dama, która potrafiła być bardziej przekonująca w rozprawach, w sposób uderzający spychając potencjalnego rozmówcę pod ścianę niepewności. Jeśli ktoś szukał osoby urzekającej swoją inteligencją i urodą, z nutką iskry własnej pewności, od razu skierował spojrzenie w jej stronę. Zjawili się razem wśród śmiertelnej ciszy, gdzie lekki wiatr hulał według własnych zasad. Dziwny dreszcz przebiegł po jego szyi, gdy wzrokiem prześlizgnął po tutejszej architekturze. Brak żywej duszy. Brak nawet ducha, który mógł wskazać im drogę.
- Taka cisza bywa najbardziej niepokojąca - szepnął, jakoby jego słowa miały wybudzić zmarłych zza grobu. Śledził uważnie każdy skrawek, doszukując się potencjalnego zagrożenia. Angażując jej osobę w tajemniczą sprawę, brak na swoje barki ciężar odpowiedzialności. Zrobiłby to jeszcze raz, byle wyszła z szaranek cała i zdrowa. - Co sądzisz o całej sprawie? - przemknął po jej osobie, gdy z wolna ruszyli w umówione miejsce. Czuł nutkę ekscytacji możliwościami, jakim przyjdzie im wyjść naprzeciw. Głupie i prostackie, aczkolwiek zwyczajna reakcja pośród niewiadomych. - Wiemy tyle, co najpotrzebniejsze. Zdaje się, że będziemy jedynie od kwestii przekonań do jawnych wyjaśnień.
Siła przekonania czy użycie groźby? Pytanie, które zadaje sobie wielu w takich sytuacjach. Mur, który trzeba będzie zniszczyć, by wydobyć prawdę, może być naprawdę wysoki i solidny. Los życia wielu istnień jest oczywiście priorytetem, ale wykonanie tego zadania może być wyjątkowo trudne. Treść listu, który dotarł do ministerstwa, nie napawa optymizmem. Osoba, która mogłaby mieć kluczowe informacje, wydawała się nieosiągalna. A jej domostwo, będące skrytką wielu tajemnic, stanowi kolejną przeszkodę na drodze do prawdy. Zakasał rękawy koszuli lekko nad nadgarstki, wstrzymując krok przed najpewniej wyczekującą ich przybycia Panną Multon.
- Mam cichą nadzieję, że nie musiała Pani długo czekać - wszak nie przystało wystawiać losu kobiet na wiatr. Skinął lekko głową w geście przywitania, oddając szacunek osobie, tak oddanej wszelkim sprawą. - Nie ustaliliśmy żadnego planu działania… Mamy jakieś konkretne rozstawienia pośród nieścisłości?
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Otrzymana od Efrema wiadomość dotarła do niej, kiedy siedziała wygodnie w jednym z foteli w części wspólnej komnat jej i Mananna rozciągając jej wargi w zadowolonym uśmiechu kiedy dotarła do właściwiej części listu. Niemal skocznie podniosła się z zajmowanego miejsca, pokrótce nakreślając sprawę Manannaowi - informując, czy prosząc o zgodę? Możliwe, że pozornie, nie kierowała się ku rzeczom, których mógłby jej zabronić. Szybko sformowana odpowiedź niosła zgodę - wszak całość sprawy zdawała się nie posiadać zbyt wiele jego samego. Ale zadowolenie, które przyniósł najlepiej odczuł znajdując się najbliżej Manannan późnym wieczorem, kiedy skończyła przygotowania.
Była gotowa - zgodnie z umówioną z Yaxleyem godziną, nie pozwalając na siebie czekać choćby minuty. Ubrana w całkowicie nie “dworski” strój, jeden z kompletów, które zakłada wybierając się na wyprawy - ciężka, niemal czarna spódnica, buty wykonane ze smoczej skóry i koszula z żabotem wsunięta pod materiał spodnicy, spięte pasem. Zdradzały ją materiały i struktury, jakość wykonanych ubrań i wykończeń. Włosy spięte miała w dobierany warkocz, a na ramieniu znajdowała się niewielka torba w której miała dwa eliskiry, które nosiła ze sobą ostatnio niezmiennie. Rozdżka znajdowała się w kieszeni spódnicy, a jasne lico rozświetlił uśmiech kiedy go dojrzała. Rozumiała na czym ostatecznie miała polegać jej rola i nic bardziej nie przynosiło jej satysfakcji niż skorzystanie z kart, które miała i które od lat szkrzętnie zbierała. Najpierw była lady, dopiero potem badaczem. Choć skłamałaby mówiąc, że nie interesowała jej natura przypadłości, na którą zapadli mieszkańcy.
Na miejscu było… cicho. Zauważyła to niemal od razu, rozglądając się jeszcze spokojnie wokół choć serce uderzyło w trochę inny ton. Potaknęła krótko głową.
- Nie bywa a jest. - może dlatego, że nikt tak naprawdę nie był do niej przyzwyczajony. Dlatego zdawała się nienaturalna, życie wokół wydawało dźwięki. Dla Melisande najbardziej znajomy był szum wiatru i dźwięk fal uderzających o brzegi wyspy, śpiew ptaków i oddech jej męża zasypiającego obok. Każdy miał swoje, ciszy - prawdziwej, głuchej ciszy, nie anektował nikt tak naprawdę. - Słyszałam o nim - Thonrnie - jest dość znany. Zastanawia mnie kwestia wspomnianej senności - a może raczej tego, co ją spowodowało. Jeśli to coś, co można uleczyć eliksirem do niego powinniśmy skierować swoje kroki, będzie w stanie odpowiedzieć nam na stawiane pytanie. - stwierdziła w czasie krótkiego rozważania, kiedy zmierzali na miejsce.
- Liczyłeś na spektakularną walkę? - zapytała z zainteresowaniem przenosząc na chwilę ku niemu tęczówki.
- Panno Multon. - przywitała się, pochylając lekko głowę ciemne spojrzenie zawieszając na jasnowłosej kobiecie, którą miała okazję poznać podczas Festiwalu. Któż by pomyślał, że ich ścieżki przetną się ponownie w tak całkowicie innej scenerii i sytuacji.
Była gotowa - zgodnie z umówioną z Yaxleyem godziną, nie pozwalając na siebie czekać choćby minuty. Ubrana w całkowicie nie “dworski” strój, jeden z kompletów, które zakłada wybierając się na wyprawy - ciężka, niemal czarna spódnica, buty wykonane ze smoczej skóry i koszula z żabotem wsunięta pod materiał spodnicy, spięte pasem. Zdradzały ją materiały i struktury, jakość wykonanych ubrań i wykończeń. Włosy spięte miała w dobierany warkocz, a na ramieniu znajdowała się niewielka torba w której miała dwa eliskiry, które nosiła ze sobą ostatnio niezmiennie. Rozdżka znajdowała się w kieszeni spódnicy, a jasne lico rozświetlił uśmiech kiedy go dojrzała. Rozumiała na czym ostatecznie miała polegać jej rola i nic bardziej nie przynosiło jej satysfakcji niż skorzystanie z kart, które miała i które od lat szkrzętnie zbierała. Najpierw była lady, dopiero potem badaczem. Choć skłamałaby mówiąc, że nie interesowała jej natura przypadłości, na którą zapadli mieszkańcy.
Na miejscu było… cicho. Zauważyła to niemal od razu, rozglądając się jeszcze spokojnie wokół choć serce uderzyło w trochę inny ton. Potaknęła krótko głową.
- Nie bywa a jest. - może dlatego, że nikt tak naprawdę nie był do niej przyzwyczajony. Dlatego zdawała się nienaturalna, życie wokół wydawało dźwięki. Dla Melisande najbardziej znajomy był szum wiatru i dźwięk fal uderzających o brzegi wyspy, śpiew ptaków i oddech jej męża zasypiającego obok. Każdy miał swoje, ciszy - prawdziwej, głuchej ciszy, nie anektował nikt tak naprawdę. - Słyszałam o nim - Thonrnie - jest dość znany. Zastanawia mnie kwestia wspomnianej senności - a może raczej tego, co ją spowodowało. Jeśli to coś, co można uleczyć eliksirem do niego powinniśmy skierować swoje kroki, będzie w stanie odpowiedzieć nam na stawiane pytanie. - stwierdziła w czasie krótkiego rozważania, kiedy zmierzali na miejsce.
- Liczyłeś na spektakularną walkę? - zapytała z zainteresowaniem przenosząc na chwilę ku niemu tęczówki.
- Panno Multon. - przywitała się, pochylając lekko głowę ciemne spojrzenie zawieszając na jasnowłosej kobiecie, którą miała okazję poznać podczas Festiwalu. Któż by pomyślał, że ich ścieżki przetną się ponownie w tak całkowicie innej scenerii i sytuacji.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wszyscy starali się w jakikolwiek sposób naprawić szkody sporządzone przez Deszcz Gwiazd, a pracy było dużo. Dzielił swój czas między biznes w Londynie, a swoje obowiązki względem rodzinnego hrabstwa. Do tego dochodzi czas, który chciał poświęcać dzieciom, chociaż godzinę, dwie dziennie. Można było powiedzieć, że nie starczało mu dnia, ale jak się okazało bezsenność, która na niego spadła, pomagała mu w nadrobieniu innych zaległości. Przecież nadal chciał poznać prawdę dotyczącą tajemniczej i mrocznej postaci, którą poznał w wymiarze wspomnień, a poszukiwania odpowiedzi wymagały czasu.
Kiedy jednak otrzymał list od Efrema początkowo był lekko zaskoczony. Ich drogi raczej nie przecięły się w przeszłości, a w każdym razie sobie nie przypominał. Kiedy jednak zapoznał się z zawartością listu, zaskoczenie zastąpiło zaciekawienie. Wcześniej nie dotarły do niego informacje o chorobie toczącej Appleby, więc tym bardziej był zaintrygowany. Jako człowiek, który lubił wiedzieć i zawsze ciekawiły go rzeczy, nieznane, jego odpowiedzieć była naturalnie twierdząca. Nie ważne, że miał inne rzeczy na głowie, chyba mu się nie zdarzyło by kiedykolwiek odmówił pomocy. Miał dzięki temu pewność, że kiedy on będzie takowej potrzebował nie będzie musiał obawiać się odmowy.
Nie ważne, że spał tyle co nic, że zmęczenie powoli dawało mu się we znaki, a kofeina już mu w niczym nie pomagała, a krew zmieniła się w kawę. Ubrał na siebie, jak zwykle zresztą, ciemny garnitur, tym razem jednak jeden z tych luźniejszych, ale nadal idealnie dopasowanych. Rzadko kiedy występował w innym wydaniu, no chyba, że we własnych czterech ścianach, wtedy pokusił się czasami by zmienić marynarkę na sweter.
Na miejscu pojawił się zaledwie chwilę przed wyznaczoną godziną spotkania. Pierwsze co go uderzyło to straszliwa cisza, nawet ptaki nie śpiewały, nie było słychać żadnych zwierząt. Nigdy nie lubił ciszy, wywoływała u niego coś na pozór niepokoju, dlatego nic dziwnego, że spiął się cały. Kierując się w stronę domu, przed którym mieli się spotkać, odpalił papierosa i chcąc w jakikolwiek sposób zagłuszyć ciszę otwierał i zamykał zapalniczkę z lekkim trzaskiem.
Widząc trzy osoby uniósł lekko brew ku górze. Czyżby przybył jako ostatni? A może się spóźnił? Nie, to w ogóle nie wchodziło w grę, nigdy się nie spóźniał, z tego był znany.
- Melisande, cóż za niespodzianka. - delikatny uśmiech wpłynął na jego usta kiedy spojrzenie padło na kuzynkę – Cieszę się, że cię widzę, minęło tyle czasu. - odparł spokojnie, po czym ujął delikatnie jej dłoń, po czym ledwie musnął jej wierzch, moment później już skupiając swoją uwagę na Elvirze – Panno Multon, jak zawsze przyjemność z panią pracować. - również delikatnie ujął jej dłoń, by po chwili w końcu spojrzeć na mężczyznę – Lordzie Yaxley. - uścisnął mu pewnie dłoń – Wiem tyle ile zdradził mi pan w liście jednak jestem tu by pomóc zarówno wiedzą jak i umiejętnościami. - powiedział pewnie, patrząc na nich wszystkich.
Mieli tu ciekawe towarzystwo, uzdrowicielkę, polityka, badaczkę smoków i historyka zajmującego się artefaktami. Naprawdę był ciekaw co z tego wszystkiego wyjdzie.
Kiedy jednak otrzymał list od Efrema początkowo był lekko zaskoczony. Ich drogi raczej nie przecięły się w przeszłości, a w każdym razie sobie nie przypominał. Kiedy jednak zapoznał się z zawartością listu, zaskoczenie zastąpiło zaciekawienie. Wcześniej nie dotarły do niego informacje o chorobie toczącej Appleby, więc tym bardziej był zaintrygowany. Jako człowiek, który lubił wiedzieć i zawsze ciekawiły go rzeczy, nieznane, jego odpowiedzieć była naturalnie twierdząca. Nie ważne, że miał inne rzeczy na głowie, chyba mu się nie zdarzyło by kiedykolwiek odmówił pomocy. Miał dzięki temu pewność, że kiedy on będzie takowej potrzebował nie będzie musiał obawiać się odmowy.
Nie ważne, że spał tyle co nic, że zmęczenie powoli dawało mu się we znaki, a kofeina już mu w niczym nie pomagała, a krew zmieniła się w kawę. Ubrał na siebie, jak zwykle zresztą, ciemny garnitur, tym razem jednak jeden z tych luźniejszych, ale nadal idealnie dopasowanych. Rzadko kiedy występował w innym wydaniu, no chyba, że we własnych czterech ścianach, wtedy pokusił się czasami by zmienić marynarkę na sweter.
Na miejscu pojawił się zaledwie chwilę przed wyznaczoną godziną spotkania. Pierwsze co go uderzyło to straszliwa cisza, nawet ptaki nie śpiewały, nie było słychać żadnych zwierząt. Nigdy nie lubił ciszy, wywoływała u niego coś na pozór niepokoju, dlatego nic dziwnego, że spiął się cały. Kierując się w stronę domu, przed którym mieli się spotkać, odpalił papierosa i chcąc w jakikolwiek sposób zagłuszyć ciszę otwierał i zamykał zapalniczkę z lekkim trzaskiem.
Widząc trzy osoby uniósł lekko brew ku górze. Czyżby przybył jako ostatni? A może się spóźnił? Nie, to w ogóle nie wchodziło w grę, nigdy się nie spóźniał, z tego był znany.
- Melisande, cóż za niespodzianka. - delikatny uśmiech wpłynął na jego usta kiedy spojrzenie padło na kuzynkę – Cieszę się, że cię widzę, minęło tyle czasu. - odparł spokojnie, po czym ujął delikatnie jej dłoń, po czym ledwie musnął jej wierzch, moment później już skupiając swoją uwagę na Elvirze – Panno Multon, jak zawsze przyjemność z panią pracować. - również delikatnie ujął jej dłoń, by po chwili w końcu spojrzeć na mężczyznę – Lordzie Yaxley. - uścisnął mu pewnie dłoń – Wiem tyle ile zdradził mi pan w liście jednak jestem tu by pomóc zarówno wiedzą jak i umiejętnościami. - powiedział pewnie, patrząc na nich wszystkich.
Mieli tu ciekawe towarzystwo, uzdrowicielkę, polityka, badaczkę smoków i historyka zajmującego się artefaktami. Naprawdę był ciekaw co z tego wszystkiego wyjdzie.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Xavier Burke' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Intencjonalnie zjawiła się przed czasem; miała moment, by przejść się uliczkami opustoszałego miasta w kierunku charakterystycznego punktu przy nieczynnej fontannie, który obrali sobie za miejsce spotkania. Niewielki dziedziniec miał jakąś nazwę, ale nie była już w stanie rozczytać zatartych liter na kamiennej tabliczce. Przyglądała się przez chwilę ukruszonej postaci koziorożca. O ile nie myliła ją pamięć, miał on coś wspólnego ze Slughornami. Nie tak daleko stąd znajdowała się ich rodowa siedziba; zapewne gdyby rozejrzała się mogłaby dojrzeć jej wieżyczki górujące nad drzewami wzgórz. Oni jednak mieli skierować się w kierunku przeciwnym, do rezydencji alchemika. Zajęła więc miejsce na ławce od zachodu, mrużąc oczy przed nisko wiszącym słońcem. Wystające spod skórzanego kaftana poły jej szaty szarpał wiatr; ale były zbyt grube, by mogło to odsłonić jeszcze grubsze pończochy.
Dostrzegając zbliżające się lordostwo Elvira wstała z szacunkiem, subtelnie skłaniając czoło to przed Efremem, to przed Melisande. Na jej wąskich ustach zatańczył uśmiech, który ciężko było interpretować.
- Lady, lordzie... - westchnęła i pokręciła głową w odpowiedzi na pierwsze pytanie Yaxleya. - Agnes Pomfrey opisała zdarzenie dokładnie w swoim raporcie. Zanim udam się do tutejszej karczmy, w której złożono niektórych śniących, założyłam konieczność przekonania do nas sir Thorne'a. Nie mamy pewności czy chowa się ponieważ również dotknęła go zmora, czy może boi się, że jest ona zaraźliwa - Wzruszyła ramieniem, jakby nie uznawała tego za prawdopodobne. - Tak czy owak jego wiedza może okazać się niezbędna. Jest fenomenalnym alchemikiem i twórcą własnych receptur, może być w posiadaniu lekarstwa, które nie jest nam znane. Jeżeli nie, sądzę, że powinniśmy go stąd ewakuować? - Pozostawiła tę sprawę w formie pytania, by usłyszeć co myślą na ten temat jej towarzysze. - Wówczas spróbuję pomóc śniącym sama - zakończyła z wyważoną ostrożnością, ponieważ nie mogła jeszcze określić na czym spełzną te próby; lepiej dla nich wszystkich byłoby, gdyby mogli okrzyknąć się bohaterami Appleby. Doceniłby to również stary nestor Slughornów. Ostatecznie miasto to było mu bliskie.
Gdy mówiła dołączył do nich lord Burke, ostatni z tych, którzy wyrazili gotowość stawienia się tutaj w tak nagłej godzinie. Pozwoliła mu ująć swoją dłoń i uśmiechnęła się życzliwiej, gdy ją powitał.
- Z wzajemnością, lordzie Burke - odparła miękko nim jako pierwsza obrała kierunek na krótką drogę prowadzącą pod front rezydencji alchemika. - Nie spodziewamy się nikogo więcej, prawda? - upewniła się, a potem splotła dłonie za plecami. - Wierząc opisowi Agnes Pomfrey możemy spodziewać się zabezpieczeń, które trzeba będzie w pierwszej kolejności rozbroić. - Obejrzała się na swoich zacnych towarzyszy przez ramię, licząc przynajmniej na panów.
Brukowana droga kończyła się prędko, zamieniając w pylistą ścieżkę. Rezydencja rosła na ich oczach; wydawała się równie pusta i martwa co miasto. W żadnym z okien nie płonęły światła, niektóre miały nawet zatrzaśnięte okiennice. Elvira zatrzymała się krok przed bramą i przygryzła wargę. Wysuwając różdżkę z kabury przy pasie obejrzała się na lorda Burke'a, upewniając, że stoi blisko.
- Carpiene - powiedziała z dokładną intonacją, malując w powietrzu znak jasnym drewnem.
Magia zaiskrzyła w powietrzu jak okruchy gwiezdnego pyłu na ścianach jej sypialni po trzynastym sierpnia; początkiem zmartwiała nawet, zaskoczona, choć przecież znała działanie tego zaklęcia i nie używała go po raz pierwszy. Rozejrzała się uważnie wzdłuż podwórka po drugiej stronie metalowych prętów, ale zanim zdążyła zlokalizować miejsca, w których sploty magii spotykały się w więzach i pętlach wszystko zniknęło wraz z rozbłyskiem, od którego zapiekły ją oczy.
- Cholernie dużo... - mruknęła wpierw bardziej do siebie, a potem odwróciła się do towarzyszy i sprecyzowała: - Zdaje mi się, że cała rezydencja obleczona jest w pułapki, widzę ich ślad nawet tuż za bramą. Nie zidentyfikowałam ich. Są niezwykle złożone i potężne. Nie podejrzewałabym o nie alchemika - Zmarszczyła brwi; czyżby cały ten czas nie doceniali Thorne'a? - Nie wydaje mi się, bym była w stanie rozbroić je sama.
Edytowane za zgodą Mistrza Gry
Dostrzegając zbliżające się lordostwo Elvira wstała z szacunkiem, subtelnie skłaniając czoło to przed Efremem, to przed Melisande. Na jej wąskich ustach zatańczył uśmiech, który ciężko było interpretować.
- Lady, lordzie... - westchnęła i pokręciła głową w odpowiedzi na pierwsze pytanie Yaxleya. - Agnes Pomfrey opisała zdarzenie dokładnie w swoim raporcie. Zanim udam się do tutejszej karczmy, w której złożono niektórych śniących, założyłam konieczność przekonania do nas sir Thorne'a. Nie mamy pewności czy chowa się ponieważ również dotknęła go zmora, czy może boi się, że jest ona zaraźliwa - Wzruszyła ramieniem, jakby nie uznawała tego za prawdopodobne. - Tak czy owak jego wiedza może okazać się niezbędna. Jest fenomenalnym alchemikiem i twórcą własnych receptur, może być w posiadaniu lekarstwa, które nie jest nam znane. Jeżeli nie, sądzę, że powinniśmy go stąd ewakuować? - Pozostawiła tę sprawę w formie pytania, by usłyszeć co myślą na ten temat jej towarzysze. - Wówczas spróbuję pomóc śniącym sama - zakończyła z wyważoną ostrożnością, ponieważ nie mogła jeszcze określić na czym spełzną te próby; lepiej dla nich wszystkich byłoby, gdyby mogli okrzyknąć się bohaterami Appleby. Doceniłby to również stary nestor Slughornów. Ostatecznie miasto to było mu bliskie.
Gdy mówiła dołączył do nich lord Burke, ostatni z tych, którzy wyrazili gotowość stawienia się tutaj w tak nagłej godzinie. Pozwoliła mu ująć swoją dłoń i uśmiechnęła się życzliwiej, gdy ją powitał.
- Z wzajemnością, lordzie Burke - odparła miękko nim jako pierwsza obrała kierunek na krótką drogę prowadzącą pod front rezydencji alchemika. - Nie spodziewamy się nikogo więcej, prawda? - upewniła się, a potem splotła dłonie za plecami. - Wierząc opisowi Agnes Pomfrey możemy spodziewać się zabezpieczeń, które trzeba będzie w pierwszej kolejności rozbroić. - Obejrzała się na swoich zacnych towarzyszy przez ramię, licząc przynajmniej na panów.
Brukowana droga kończyła się prędko, zamieniając w pylistą ścieżkę. Rezydencja rosła na ich oczach; wydawała się równie pusta i martwa co miasto. W żadnym z okien nie płonęły światła, niektóre miały nawet zatrzaśnięte okiennice. Elvira zatrzymała się krok przed bramą i przygryzła wargę. Wysuwając różdżkę z kabury przy pasie obejrzała się na lorda Burke'a, upewniając, że stoi blisko.
- Carpiene - powiedziała z dokładną intonacją, malując w powietrzu znak jasnym drewnem.
Magia zaiskrzyła w powietrzu jak okruchy gwiezdnego pyłu na ścianach jej sypialni po trzynastym sierpnia; początkiem zmartwiała nawet, zaskoczona, choć przecież znała działanie tego zaklęcia i nie używała go po raz pierwszy. Rozejrzała się uważnie wzdłuż podwórka po drugiej stronie metalowych prętów, ale zanim zdążyła zlokalizować miejsca, w których sploty magii spotykały się w więzach i pętlach wszystko zniknęło wraz z rozbłyskiem, od którego zapiekły ją oczy.
- Cholernie dużo... - mruknęła wpierw bardziej do siebie, a potem odwróciła się do towarzyszy i sprecyzowała: - Zdaje mi się, że cała rezydencja obleczona jest w pułapki, widzę ich ślad nawet tuż za bramą. Nie zidentyfikowałam ich. Są niezwykle złożone i potężne. Nie podejrzewałabym o nie alchemika - Zmarszczyła brwi; czyżby cały ten czas nie doceniali Thorne'a? - Nie wydaje mi się, bym była w stanie rozbroić je sama.
Edytowane za zgodą Mistrza Gry
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 14.05.24 15:40, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Elvira poczuła, jak jej różdżka rezonuje z wiązkami magii wkoło rezydencji — na krótką chwilę dojrzała lśniące bielą drobiny, rozświetlone białą magią; co potwierdziło pozyskaną od Agnes wiedzę. Dom z całą pewnością obłożony był zabezpieczeniami. Zanim Multon zdążyła skupić się na dokładniejszej lokacji zabezpieczeń, podkreślone magią drobiny zlały się przed jej oczyma w krótki, intensywny błysk... i zniknęły. Jej zaklęcie wykazało obecność wielu pułapek, jednej najprawdopodobniej już przy bramie, ale nie było najwyraźniej wystarczająco silne aby utrzymać się dłużej, nie zdążyło pokazać jej dokładnej lokalizacji pułapek. Czy biała magia ją zawiodła, czy może chodziło o coś innego...? Miała wrażenie — ale mogące być co najwyżej niejasnym podejrzeniem — że pułapek było tu jeszcze więcej niż na domach przeciętnych czarodziejów i że zdawały się potężniejsze od jej magii. Czarownica znała podstawy numerologii, była zdolna rozbroić i zrozumieć nawet średniozaawansowane zabezpieczenia, ale niektóre pułapki pozostawały poza zasięgiem jej możliwości. Czy alchemik nałożyłby tutaj nawet takie?
Pozostawało przekonać się na własnej skórze.
Przed czarodziejami znajdowała się żelazna brama, za którą widzieli ogród i ścieżkę prowadzącą do domu alchemika. Ceglany dom nie wydawał się wystawny, ale z całą pewnością należał do osoby zamożnej. Dach był spadzisty, ogród dość pokaźny jak na lokalizację w centrum miasteczka, fundamenty podwyższone, a do domu wchodziło się po schodkach.
Elviro, otrzymałaś informacje na podstawie połowicznie udanego Carpiene. Jeśli chcesz podzielić się nimi z resztą współgraczy, możesz (aby nie przeciągać kolejki) edytować swojego ostatniego posta i uwzględnić ile im zdradzasz.
Mistrz gry (na razie) nie kontynuuje rozgrywki, ale ją obserwuje.
Pozostawało przekonać się na własnej skórze.
Przed czarodziejami znajdowała się żelazna brama, za którą widzieli ogród i ścieżkę prowadzącą do domu alchemika. Ceglany dom nie wydawał się wystawny, ale z całą pewnością należał do osoby zamożnej. Dach był spadzisty, ogród dość pokaźny jak na lokalizację w centrum miasteczka, fundamenty podwyższone, a do domu wchodziło się po schodkach.
Mistrz gry (na razie) nie kontynuuje rozgrywki, ale ją obserwuje.
Michael Tonks
Doświadczenie i praca w polityce mogły zmienić jego podejście, w duchu wciąż pozostały niektóre zasady i wartości. Liczył na walkę tylko w ostateczności, zdając sobie sprawę, że siła nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Długoletnie wychowanie i tradycje wciąż miały wpływ na jego postawę i sposób działania, nadając mu pewność siebie i determinację, ale również mądrość, aby wybierać swoje bitwy ostrożnie.
- Z ciszą jesteśmy wręcz przyjaciółmi - rzucił aluzję w jej dłonie, choć doskonale znała jego pewne obycie z czasów beztroski. - Głupio mi przyznać, do czasu otrzymania listu z informację, nie wiedziałem o tym człowieku nic - wiele musiał się dowiedzieć na własną rękę. Kroczyć naprędce między ludźmi, pałającymi się kwestiami nauki. Wsłuchując się w głos Melisande; mając więcej informacji, może łatwiej przyjdzie wysnuć iluzję dalszego postępowania. - Walka to nie wszystko, czasem słowo daje więcej możliwości.
Dziwne uczucie owiewające mu kark nie chciało ustąpić, mimo że słońce jawnie dawało o sobie znać. Choć otoczenie wydawało się spokojne, on czuł niewytłumaczalne napięcie, jakby coś czyhało w cieniu gotowe wyskoczyć na niego. Każdy fragment miejsca był dla niego terenem do rozpatrzenia, każdy detal mógł kryć w sobie coś istotnego. W takich chwilach zawsze polegał na swoim instynkcie, który teraz ostrzegał go przed niewidocznym zagrożeniem.
- Wiele kwestii uzależnione od informacji znajdującym się w domu, sytuacja daje się zagęszczać - przecież nigdy nie mogło być łatwo. Uścisnął dłoń dawno niewidzianemu przez niego mężczyźnie, pozostawało dokopać się do skarbnicy wiedzy. - Lordzie Burke - skinął głową na koniec, zachowując resztki sztywnych ram etykiety. - Wszyscy w jednym miejscu, śmiało można przejść do dalszych czynności.
Napięcie w powietrzu było wyczuwalne, jakby czekało na odpowiedni moment, by eksplodować w nieprzewidywalny sposób. To, co miało być początkiem czegoś nowego, teraz jawiło się jako wejście w nieznane pełne pułapek i zagrożeń. Czy los znowu postawił ich na próbie? Czy ta zmiana miała skrywać coś więcej niż tylko powierzchowne wydarzenia? Być może tam, gdzie kryły się odpowiedzi, czaiły się też nowe pytania, gotowe na odkrycie. Stał bardziej z boku, patrząc na scenę rozgrywającą się przed jego oczami. To, co się działo, było jak strzępka złożonego układanki, której jeszcze nie potrafił zrozumieć w całości. Wiele elementów wydawało się być na swoim miejscu, ale coś wciąż mu umykało. Co skryłeś tam w środku? W umyśle krążyły pytania, pewnie wielokrotnie wystąpią tego dnia.
- Sądzi Pani, że ktoś jawnie pomagał w zabezpieczeniu tego miejsca? Przesadna ostrożność, czy raczej ukrycie ważnych aspektów? - powiedział w typowy dla siebie sposób, wyciągając różdżkę z jej stałego miejsca u jego boku. Liczył na dobrodziejstwo losu, jednak bywało strasznie uparte w stosunku do niego. - Służymy pomocą... Carpiene - powiedział wyraźnie, podejmując się działać w poznaniu tutejszych przeszkód. Panie Thorne, zajdziesz nam za skórę?
- Z ciszą jesteśmy wręcz przyjaciółmi - rzucił aluzję w jej dłonie, choć doskonale znała jego pewne obycie z czasów beztroski. - Głupio mi przyznać, do czasu otrzymania listu z informację, nie wiedziałem o tym człowieku nic - wiele musiał się dowiedzieć na własną rękę. Kroczyć naprędce między ludźmi, pałającymi się kwestiami nauki. Wsłuchując się w głos Melisande; mając więcej informacji, może łatwiej przyjdzie wysnuć iluzję dalszego postępowania. - Walka to nie wszystko, czasem słowo daje więcej możliwości.
Dziwne uczucie owiewające mu kark nie chciało ustąpić, mimo że słońce jawnie dawało o sobie znać. Choć otoczenie wydawało się spokojne, on czuł niewytłumaczalne napięcie, jakby coś czyhało w cieniu gotowe wyskoczyć na niego. Każdy fragment miejsca był dla niego terenem do rozpatrzenia, każdy detal mógł kryć w sobie coś istotnego. W takich chwilach zawsze polegał na swoim instynkcie, który teraz ostrzegał go przed niewidocznym zagrożeniem.
- Wiele kwestii uzależnione od informacji znajdującym się w domu, sytuacja daje się zagęszczać - przecież nigdy nie mogło być łatwo. Uścisnął dłoń dawno niewidzianemu przez niego mężczyźnie, pozostawało dokopać się do skarbnicy wiedzy. - Lordzie Burke - skinął głową na koniec, zachowując resztki sztywnych ram etykiety. - Wszyscy w jednym miejscu, śmiało można przejść do dalszych czynności.
Napięcie w powietrzu było wyczuwalne, jakby czekało na odpowiedni moment, by eksplodować w nieprzewidywalny sposób. To, co miało być początkiem czegoś nowego, teraz jawiło się jako wejście w nieznane pełne pułapek i zagrożeń. Czy los znowu postawił ich na próbie? Czy ta zmiana miała skrywać coś więcej niż tylko powierzchowne wydarzenia? Być może tam, gdzie kryły się odpowiedzi, czaiły się też nowe pytania, gotowe na odkrycie. Stał bardziej z boku, patrząc na scenę rozgrywającą się przed jego oczami. To, co się działo, było jak strzępka złożonego układanki, której jeszcze nie potrafił zrozumieć w całości. Wiele elementów wydawało się być na swoim miejscu, ale coś wciąż mu umykało. Co skryłeś tam w środku? W umyśle krążyły pytania, pewnie wielokrotnie wystąpią tego dnia.
- Sądzi Pani, że ktoś jawnie pomagał w zabezpieczeniu tego miejsca? Przesadna ostrożność, czy raczej ukrycie ważnych aspektów? - powiedział w typowy dla siebie sposób, wyciągając różdżkę z jej stałego miejsca u jego boku. Liczył na dobrodziejstwo losu, jednak bywało strasznie uparte w stosunku do niego. - Służymy pomocą... Carpiene - powiedział wyraźnie, podejmując się działać w poznaniu tutejszych przeszkód. Panie Thorne, zajdziesz nam za skórę?
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Efrem Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Zaklęcie Efrema nie wykazało absolutnie nic — nieudane Carpiene nie pokazywało rzucającemu śladów magii zabezpieczającej, w zamian sprawiając wrażenie, że okolica wcale nie jest zabezpieczona. Lord Yaxley wiedział z pogłosek i od Elviry, że było wręcz przeciwnie, dlatego mógł wywnioskować, że wynik magii jest rezultatem jego własnego błędu.
Uśmiech owinął malinowe usta na padające między nich stwierdzenie, ciemne tęczówki uniosły się by zawisnąć na chwilę na twarzy towarzysza, ale słowa które wypowiedziała odnosiły się już do kolejnych zdań które padły.
- Mało o nim słychać poza naukowymi kręgami. - wypadło z warg Melisande, kiedy zmierzali na miejsce, ciemne tęczówki przesuwały się po zastanym krajobrazie. - Oczywiście. - zgodziłam się z nim. - Ale nie o tym jest moje pytanie. - jej brew uniosła się wyżej kiedy spoglądała prowokująco ku Efremowi. Nie kłóciła się z padającym stwierdzeniem, ale zapytała o coś zgoła innego.
Odpowiedziała krótkim skinieniem głowy Elvirze słuchując się w wypowiadane przez nią słowa. Thorne był przydatny, trudno było się z tym nie zgodzić - jego wiedza, godna poszanowania, tak samo jak i umiejętności.
- Z pewnością znajdziem dla niego miejsce. - zgodziła się, jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu, choć nie było w tym nic przyjemnego. Mógł wybrać sam i sam zdecydować, ale posiadając umiejętności które mogły się przydać, lepiej go było wykorzystać niż zabijać. Nie miała wątpliwości, że jeśli rozmowa nie przyniesie spodziewanych efektów, przyniosą to później czyny. Thorne nie miał wyboru tak naprawdę, choć pozornie go dostanie - oczywiście. z
- Winno mnie urazić twe zdziwienie? - zapytała z krótkim rozbawieniem spoglądając ku kuzynowi pozwalając mu unieść własną dłoń, malinowe wargi oplatał uśmiech, a ciemnie spojrzenie zawisło na nim. Istotnie, może częściej przychodziło im spotkać się na salonach, ale przecież miała już za sobą rozmowy w których wypadało kogoś przekonać do tego, gdzie leży jego lojalność. Choć zdawała sobie sprawę że dzisiaj, prawdopodobnie jest jedynie przypomnieniem siły, która stała po ich stronie. Dlatego pozostawała z tyłu, obserwując podejmowane działania, słuchając padających słów.
- Pozwoli panna że i ja spróbuję. - wypowiedziałam unosząc rękę. Nie była nigdy mistrzem ale w białej magii radziła sobie całkiem nieźle, a ślady pozostawione poprzez sploty mogła zrozumieć. - Carpienie. - wypowiedziała, nie wykorzystywała tego zaklęcia często, ale starała się pracować na tymi, które mogły być pomocne - to było. Zakręciła nadgarstkiem trzymając różdżkę we własnym charakterystycznym uścisku, niemal nonaszlanckim, wnętrze dłoni kierując do góry, samo drwno potrzymując jednym z palcy, oplatając kolejnymi pozornie lekko. Magia zadrżała po nimi, marszcząc odrobinę brwi Melisane.
- Mało o nim słychać poza naukowymi kręgami. - wypadło z warg Melisande, kiedy zmierzali na miejsce, ciemne tęczówki przesuwały się po zastanym krajobrazie. - Oczywiście. - zgodziłam się z nim. - Ale nie o tym jest moje pytanie. - jej brew uniosła się wyżej kiedy spoglądała prowokująco ku Efremowi. Nie kłóciła się z padającym stwierdzeniem, ale zapytała o coś zgoła innego.
Odpowiedziała krótkim skinieniem głowy Elvirze słuchując się w wypowiadane przez nią słowa. Thorne był przydatny, trudno było się z tym nie zgodzić - jego wiedza, godna poszanowania, tak samo jak i umiejętności.
- Z pewnością znajdziem dla niego miejsce. - zgodziła się, jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu, choć nie było w tym nic przyjemnego. Mógł wybrać sam i sam zdecydować, ale posiadając umiejętności które mogły się przydać, lepiej go było wykorzystać niż zabijać. Nie miała wątpliwości, że jeśli rozmowa nie przyniesie spodziewanych efektów, przyniosą to później czyny. Thorne nie miał wyboru tak naprawdę, choć pozornie go dostanie - oczywiście. z
- Winno mnie urazić twe zdziwienie? - zapytała z krótkim rozbawieniem spoglądając ku kuzynowi pozwalając mu unieść własną dłoń, malinowe wargi oplatał uśmiech, a ciemnie spojrzenie zawisło na nim. Istotnie, może częściej przychodziło im spotkać się na salonach, ale przecież miała już za sobą rozmowy w których wypadało kogoś przekonać do tego, gdzie leży jego lojalność. Choć zdawała sobie sprawę że dzisiaj, prawdopodobnie jest jedynie przypomnieniem siły, która stała po ich stronie. Dlatego pozostawała z tyłu, obserwując podejmowane działania, słuchając padających słów.
- Pozwoli panna że i ja spróbuję. - wypowiedziałam unosząc rękę. Nie była nigdy mistrzem ale w białej magii radziła sobie całkiem nieźle, a ślady pozostawione poprzez sploty mogła zrozumieć. - Carpienie. - wypowiedziała, nie wykorzystywała tego zaklęcia często, ale starała się pracować na tymi, które mogły być pomocne - to było. Zakręciła nadgarstkiem trzymając różdżkę we własnym charakterystycznym uścisku, niemal nonaszlanckim, wnętrze dłoni kierując do góry, samo drwno potrzymując jednym z palcy, oplatając kolejnymi pozornie lekko. Magia zadrżała po nimi, marszcząc odrobinę brwi Melisane.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Posłuszna Melisande magia rozbłysła jasnymi splotami wokół bramy domu, oraz dalej — na ścieżce, niedaleko drzwi wejściowych. Czarownica miała też wrażenie, że widzi ślady drobin za okiennicami, osiadające nisko fundamentów domu, co dało jej pewność, że niemiłe niespodzianki mogą czekać także wewnątrz.
Z tej odległości Melisande nie mogła zrozumieć natury pułapek kryjących się we wnętrzu domu, natomiast magia odsłoniła jej naturę zabezpieczeń na zewnątrz.
Sploty magii wijące się wkoło bramy kierowały się w górę, rozświetlają kilka ukrytych wśród ornamentów fiolek. Melisande rozpoznała mechanizm działania tej pułapki, która wydawała się pasować do ekscentrycznego alchemika — Śmichy-Chichy miały powitać nieproszonych gości wysokim stężeniem eliksiru Chichotek.
Sploty rozpoczynające się na ścieżce i ciągnące aż do drzwi wejściowych przywodziły z kolei na myśli schematy, wedle których nakładało się Zawieruchę, która mogła się ciągnąć aż od schodów wejściowych wgłąb domu, bowiem niektóre ze splotów znikały za progiem. Ominięcie Śmichów-Chichów wydawało się możliwe gdyby znaleźć sposób na przedostanie się za bramę; wyglądało natomiast na to, że Zawieruchę trzeba będzie rozbroić — albo przedzierać się przez dom alchemika wśród iluzji.
Melisande widziała też ślady mniejszych splotów magii przy całym ogrodzeniu; ich ułożenie niewiele jej mówiło, ale wydawały się bardzo nieskomplikowane — jeśli nie rozumiała ich z własną wiedzą numerologiczną, musiały być oparte na geomancji. Lady Travers mogła sobie przypomnieć, że Agnes narzekała na brak możliwości teleportacji w domu i ogrodzie alchemika.
Melisande, podobnie jak Elvira możesz edytować posta i od razu podzielić się otrzymanymi informacjami z towarzyszami.
Z tej odległości Melisande nie mogła zrozumieć natury pułapek kryjących się we wnętrzu domu, natomiast magia odsłoniła jej naturę zabezpieczeń na zewnątrz.
Sploty magii wijące się wkoło bramy kierowały się w górę, rozświetlają kilka ukrytych wśród ornamentów fiolek. Melisande rozpoznała mechanizm działania tej pułapki, która wydawała się pasować do ekscentrycznego alchemika — Śmichy-Chichy miały powitać nieproszonych gości wysokim stężeniem eliksiru Chichotek.
Sploty rozpoczynające się na ścieżce i ciągnące aż do drzwi wejściowych przywodziły z kolei na myśli schematy, wedle których nakładało się Zawieruchę, która mogła się ciągnąć aż od schodów wejściowych wgłąb domu, bowiem niektóre ze splotów znikały za progiem. Ominięcie Śmichów-Chichów wydawało się możliwe gdyby znaleźć sposób na przedostanie się za bramę; wyglądało natomiast na to, że Zawieruchę trzeba będzie rozbroić — albo przedzierać się przez dom alchemika wśród iluzji.
Melisande widziała też ślady mniejszych splotów magii przy całym ogrodzeniu; ich ułożenie niewiele jej mówiło, ale wydawały się bardzo nieskomplikowane — jeśli nie rozumiała ich z własną wiedzą numerologiczną, musiały być oparte na geomancji. Lady Travers mogła sobie przypomnieć, że Agnes narzekała na brak możliwości teleportacji w domu i ogrodzie alchemika.
Michael Tonks
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Miasto Appleby
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland