sypialnia
AutorWiadomość
tu śpię
...i mrużę oczy, topiąc twarz w puchowej poduszce i przywołując za ledwo domkniętymi powiekami obraz bliźniaczej mnie z szyją owiniętą katharsis ze sznura; wbijam wzrok w drewniany strop, drocząc się ze wspomnieniami, które wpycham do czarnej jak gorycz kawy szafy w najodleglejszym rogu pomieszczenia. Tonę w białej pościeli, liczę siniaki na kolanie i wbijam wzrok w metalową klatkę, w której telepie się głucha na jedno ucho sowa. Błądzę palcami po ścianie oklejonej starymi wydaniami Proroka, a ruchome zdjęcia tańczą, twarze uśmiechają się, rysy nieznanych mi postaci giną w smutku, jakiś kociołek bucha, bo ktoś wymyślił nowy eliksir. Życie toczy się dalej.
Gość
Gość
- Taaak bardzo Cię przepraszam - wparowuję do pomieszczenia, nie bacząc nic na prywatność. Niby wiem, że do Beni czasami wbija ten jej kochaś i że powtarzał mi ostatnio, że nie wolno mi się tam im wbijać do sypialni, bo kiedyś pożałuję. A co on tam wie! Benia mi przed miesiącem mówiła, że już go nie znosi i że sama wychowa dziecko. I tak trzymaj Beniu, a ja mam wprawę (od pana Gerarda będę miała wprawę) w zajmowaniu się dziećmi i na pewno jej pomogę! Ba, zostanę drugą mamą, bo zawsze chciałam mieć swoje własne putołki małe pulchne. Ale już wyjaśniam Beni dlaczego opuściłam ją i jej bobo. Najpierw posyłam całusa w powietrzu i zajmuję siedzenie wygodne. Zaraz zaczynam jednak mówić. Na jednym wdechu wszystko. - Złapała mnie faza na tydzień. Słuchaj, siedziałam pod kocem trzy dni i Billy nie ogarnął, że tam siedzę. I dopiero jak wyszedł ze swojej mordowni i zawołał... ale jak on zawołał, w głowie mi się zakręciło i.. wiesz, oszczędzę ci tego, ale wyobraź sobie trzy dni pod kocem. Jak wstałam, bo siedziałam pod kocem po turecku, to do dziś mam zakwasy, pokazałabym ci, ale nie pokażę - rozkładam dłonie, żeby zaobrazować, że w razie czego to mogę się postarać, chociaż wolałabym jednak nie. Nie przepadam za zakwasami, a już wcale nie przepadam za momentem, kiedy trzy dni pod rząd jestem bezproduktywną osóbką skrytą pod ciepłym kocykiem. Kiedy Billy odkrył, że wcale nie chodziłam do szkoły jak obiecałam, zdenerwował się najmocniej pod słońcem i kazał mi doprowadzić do porządku kuchnię, którą zabrudził podczas swojego trzydniowego maratonu naukowego. I wcale nie mogłam używać do tego magii. Także była to na prawdę duża kara. Później nie odzywał się do mnie i dopiero jak przyznałam mu się, że wzięłam jedną tabletkę, bo głowa mnie bolała i sądziłam, że to zwykła aspiryna - to mi przebaczył. Później cały wieczór jedliśmy i opowiadaliśmy sobie żarty, jakby wcale się nic się nie stało. Dopiero kiedy dziś się wyrwałam do Beni to znów się zachmurzył, że gdzieś idę i na pewno będę ćpała. No, skoro obiecałam, że nie, to nie! Przerzuciłam się na papierosy, wyjmuję ich paczkę i spoglądam na Benię.
- Teraz ja będę paliła - oświadczyłam jej wyniosłym tonem, uśmiecham się jednak lekko, bo nie chcę być wobec niej wyniosła. Bo to by było na pokaz. Nie mamy problemu z paleniem w czasie ciąży, bo to lata 50. i nikt nie ma z takimi rzeczami problemu. - Kupiłam sobie z dymem, który pokazuje w jakim jestem humorze i spójrz - zapalam i wydycham żółty dym - Nie znam sie na kolorach, ale nie lubię żółtego - kręcę głową i obracam papierosa w palcach. Nie zauważyłam różnicy. Dairine-Benia-Dairine. Benia nie mówiła, że ma rodzeństwo, a jej siostra była identyczna. Spojrzałam na brzuch i uniosłam brew zadziwiona jego ewidentną płaskością.- Nie dbasz o siebie kochana, wygladasz jakbyś od miesiąca wcale nie przytyła. A ja liczyłam, że będzie już coś widać - mlaskam niezadowolona, a kolor dymu na chwilę pomarańczem sie zabarwił.
- Teraz ja będę paliła - oświadczyłam jej wyniosłym tonem, uśmiecham się jednak lekko, bo nie chcę być wobec niej wyniosła. Bo to by było na pokaz. Nie mamy problemu z paleniem w czasie ciąży, bo to lata 50. i nikt nie ma z takimi rzeczami problemu. - Kupiłam sobie z dymem, który pokazuje w jakim jestem humorze i spójrz - zapalam i wydycham żółty dym - Nie znam sie na kolorach, ale nie lubię żółtego - kręcę głową i obracam papierosa w palcach. Nie zauważyłam różnicy. Dairine-Benia-Dairine. Benia nie mówiła, że ma rodzeństwo, a jej siostra była identyczna. Spojrzałam na brzuch i uniosłam brew zadziwiona jego ewidentną płaskością.- Nie dbasz o siebie kochana, wygladasz jakbyś od miesiąca wcale nie przytyła. A ja liczyłam, że będzie już coś widać - mlaskam niezadowolona, a kolor dymu na chwilę pomarańczem sie zabarwił.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Czym była prywatność?
Składałam siebie w ofierze w szaleńczym tańcu będącym pogwałceniem wszelakiej prywatności; zamiast szanować i czcić oddzielność ludzkiego istnienia, zdzierałam z bliźniaczki kolejne warstwy godności i zmuszałam ją pośmiertnie do mentalnego ekshibicjonizmu. Siedziałam po turecku na zmąconej rozrzuconą pościelą powierzchni łóżka, pogrążając się w akcie wątpliwie moralnego przedzierania się wzrokiem wśród gąszczów słów siostrzanego dziennika, wsiąkałam woń skażonego łzami papieru, palcami badałam strukturę wyschniętego atramentu. Oddychałam jej życiem, zachwycając się najdrobniejszymi niuansami i brzydząc się perfekcją Bernadette; nie wierzyłam w demony, które szarpały ostrymi kłami jej duszę. Nie mogła być na tyle słaba, aby dawać kierować sobą niczym przepiękną marionetką. Stanowiłam jej lustrzane odbicie, różnice pomiędzy naszymi usposobieniami nie mogły okazać się aż tak drastyczne.
Kiedy usłyszałam nienależący do Franza głos wdzierający się przez otwarte drzwi pokoju, wykonałam niemal jednocześnie zbyt wiele czynności. Najpierw przeklęłam siarczyście, bo przecież nikogo nie zapraszałam - nie miałam kogo, a oprócz tego za silnie zachwycałam się samotnością, aby burzyć ją obecnością ćwierkającej irytująco persony - ledwie sekundę potem zatrzasnęłam brutalnie pamiętnik, zupełnie, jakby ktoś przyłapał mnie na czymś nielegalnym. A później jeszcze zawędrowałam dłonią pod poduszkę, gdzie (całkowicie przypadkowo) opuszkami odnalazłam chłód rękojeści noża. Zacisnęłam na niej palce, lecz w tym samym momencie doszło do mnie, że młódka - ile ona mogła mieć lat, piętnaście? - nie stanowiła najmniejszego zagrożenia, a jej różdżka najpewniej była użyteczna w stopniu równym, co moja. Jej skuteczność ograniczała się do celnego dźgania w jeden z siedmiu otworów ludzkiej twarzy.
- Trzeba było tyle nie ćpać - rzuciłam tylko w formie powitania, kiedy trel dziewczynki ustał; nie rozpoznawałam jej, nie umiejąc połączyć twarzy i niewinności, która najpewniej wypełniała szczelnie jej płuca, z żadną z postaci opisanych w siostrzanym dzienniku.
Żółć kojarzyła mi się wyłącznie z goryczą, która przedzierała się przez moje żyły; czy jasnowłosa czarodziejka też doświadczyła w życiu nienawiści, jaka niedawno stała się mym życiowym motto?
- To świadczy tylko o tym, jak mało wiesz o ciążowych sprawach - wymruczałam wreszcie, pomijając milczeniem jej obłąkańczy wywód dotyczący palenia - wyglądała na ewidentnie zbyt młodą, aby odurzać się jakimikolwiek używkami, jednak kim byłam, by pozwolić sobie na moralizatorskie konkluzje? Jako osoba kompletnie pozbawiona wewnętrznego kompasu przyzwoitości, nie stanowiłam najlepszego źródła praworządnych maksym. Z jakiegoś powodu wyjątkowo przypadło mi to do gustu. - Jeszcze nie czas na to, by - potwór - dziecko potrzebowało tak wielkiej przestrzeni. - Wysiliłam się na uśmiech, przypominając sobie, że nazywam się Bernadette. - Ale jestem pewna, że rozwija się wspaniale, jestem - inkubatorem - matką, czuję to podskórnie.
Usta już bolały mnie od uśmiechu, kąciki warg pragnęły opaść z powrotem do naturalnej pozycji wiecznej obojętności. Może powinnam powiedzieć coś więcej, ale moja inwencja twórcza i ochota do istnienia zakończyła się w momencie, w którym z gardła wypełzły mi obrzydliwie słodkie słówka wychwalające macierzyństwo, którym gardziłam, nigdy nie mogąc w pełni pokochać własnej matki - kto wie, może to właśnie przez jej mugolską krew w moich żyłach nigdy nie popłynęła magia?
Składałam siebie w ofierze w szaleńczym tańcu będącym pogwałceniem wszelakiej prywatności; zamiast szanować i czcić oddzielność ludzkiego istnienia, zdzierałam z bliźniaczki kolejne warstwy godności i zmuszałam ją pośmiertnie do mentalnego ekshibicjonizmu. Siedziałam po turecku na zmąconej rozrzuconą pościelą powierzchni łóżka, pogrążając się w akcie wątpliwie moralnego przedzierania się wzrokiem wśród gąszczów słów siostrzanego dziennika, wsiąkałam woń skażonego łzami papieru, palcami badałam strukturę wyschniętego atramentu. Oddychałam jej życiem, zachwycając się najdrobniejszymi niuansami i brzydząc się perfekcją Bernadette; nie wierzyłam w demony, które szarpały ostrymi kłami jej duszę. Nie mogła być na tyle słaba, aby dawać kierować sobą niczym przepiękną marionetką. Stanowiłam jej lustrzane odbicie, różnice pomiędzy naszymi usposobieniami nie mogły okazać się aż tak drastyczne.
Kiedy usłyszałam nienależący do Franza głos wdzierający się przez otwarte drzwi pokoju, wykonałam niemal jednocześnie zbyt wiele czynności. Najpierw przeklęłam siarczyście, bo przecież nikogo nie zapraszałam - nie miałam kogo, a oprócz tego za silnie zachwycałam się samotnością, aby burzyć ją obecnością ćwierkającej irytująco persony - ledwie sekundę potem zatrzasnęłam brutalnie pamiętnik, zupełnie, jakby ktoś przyłapał mnie na czymś nielegalnym. A później jeszcze zawędrowałam dłonią pod poduszkę, gdzie (całkowicie przypadkowo) opuszkami odnalazłam chłód rękojeści noża. Zacisnęłam na niej palce, lecz w tym samym momencie doszło do mnie, że młódka - ile ona mogła mieć lat, piętnaście? - nie stanowiła najmniejszego zagrożenia, a jej różdżka najpewniej była użyteczna w stopniu równym, co moja. Jej skuteczność ograniczała się do celnego dźgania w jeden z siedmiu otworów ludzkiej twarzy.
- Trzeba było tyle nie ćpać - rzuciłam tylko w formie powitania, kiedy trel dziewczynki ustał; nie rozpoznawałam jej, nie umiejąc połączyć twarzy i niewinności, która najpewniej wypełniała szczelnie jej płuca, z żadną z postaci opisanych w siostrzanym dzienniku.
Żółć kojarzyła mi się wyłącznie z goryczą, która przedzierała się przez moje żyły; czy jasnowłosa czarodziejka też doświadczyła w życiu nienawiści, jaka niedawno stała się mym życiowym motto?
- To świadczy tylko o tym, jak mało wiesz o ciążowych sprawach - wymruczałam wreszcie, pomijając milczeniem jej obłąkańczy wywód dotyczący palenia - wyglądała na ewidentnie zbyt młodą, aby odurzać się jakimikolwiek używkami, jednak kim byłam, by pozwolić sobie na moralizatorskie konkluzje? Jako osoba kompletnie pozbawiona wewnętrznego kompasu przyzwoitości, nie stanowiłam najlepszego źródła praworządnych maksym. Z jakiegoś powodu wyjątkowo przypadło mi to do gustu. - Jeszcze nie czas na to, by - potwór - dziecko potrzebowało tak wielkiej przestrzeni. - Wysiliłam się na uśmiech, przypominając sobie, że nazywam się Bernadette. - Ale jestem pewna, że rozwija się wspaniale, jestem - inkubatorem - matką, czuję to podskórnie.
Usta już bolały mnie od uśmiechu, kąciki warg pragnęły opaść z powrotem do naturalnej pozycji wiecznej obojętności. Może powinnam powiedzieć coś więcej, ale moja inwencja twórcza i ochota do istnienia zakończyła się w momencie, w którym z gardła wypełzły mi obrzydliwie słodkie słówka wychwalające macierzyństwo, którym gardziłam, nigdy nie mogąc w pełni pokochać własnej matki - kto wie, może to właśnie przez jej mugolską krew w moich żyłach nigdy nie popłynęła magia?
Gość
Gość
Mojej uwagi nie skupiła żadna z rzeczy, które były dla Dairine tak ważne. Nieraz widziałam, jak Bernadette wkładała swoje pamiętniki na półkach, albo gramoliła się z pościeli. Nic najnowszego. Dla mnie zachowanie Dairine było jak najbardziej naturalne, jednak gdyby wyskoczyła do mnie z nożem, uśmiechnęłabym się i spytała czy zamierza dziś przyrządzić kurczaka. Nieskromnie przyznam, że robię lepsze jedzenie niż moje koleżanki. Mam na utrzymaniu Billego, więc musiałam się nauczyć robić nam pożywienie. Ale Berandette także powinna się nauczyć, przynajmniej nie przypalać mleka - przecież będzie mamą.
- No przecież nie ćpałam, to był wypadek, nie było ani trochę przyjemności z tego - wzruszam ramionami - Obiecałam mu, że nie będę, no i nie będę. Chociaż.. oj, Beniu, mam jeszcze trochę opium, którego nie zdązyłam nawet spróbować. I właściwie to wiem, że nie przepadasz, ale może mogłabym to u ciebie zostawić? - wyciągam torebeczkę i po chwili zastanowienia pokazuję jej nieruszaną paczkę od Barrego. - Do moich urodzin, Billy na pewno zgodzi się, żebym zaprosiła znajomych i wtedy sobie jakoś z tym poradzimy - uśmiecham się niczym najgorsza buntowniczka, która już planuje kolejną zbrodnię na swojej godności. Utkwiony mam wzrok błagalny w brzemiennej koleżance, która pewnie się obrazi, że daje jej takie rzeczy wtedy gdy ona jest w stanie błogosławionym i pewnie rzygać będzie jak coś sobie spróbuje. Wydmuchuję dym żółtawy i robię minę jak na drugim gifku w podpisie.
- No co prawda, to prawda - wzdycham niespecjalnie uprzejmie, chociaż nie ma co ukrywać, że się nie znam ani trochę na rzeczach związanych z ciążą, ja się pewnie nawet nie znam na tym jak w ciążę się zachodzi. Kiedyś Linette mi mówiła, że jej kuzynka jakimś cudem unika ciąży, żyjąc jak kurtyzana. Niewiele obchodzą mnie sprawy znajomych Linety, bo też oni nie są specjalnie interesujący, ani też ich sprawy mnie nie dotyczą. Arystokratyczne pogadanki, tak mało ciekawe. Dairine powinna mnie polubić chociażby dlatego, że ja też nie znoszę pewnej grupy społecznej. Patrzę nieprzekonana, ale przypominam sobie co mówiła pani w restauracji, kiedy opowiedziałam jej o swojej przyjaciółce (zmieniłam imię z Bernadette na Linette) , że zmiany humoru będą następowały bardzo drastycznie i nie powinnam prowokować większych spięć. Uśmiecham się ja również. - Czyli dbasz o siebie i mojego chrześniaka? - a widząc tę nieprzekonaną minę, wyjaśniam - Bo pomyślałam sobie, że skoro i tak ten Twój lover się nie sprawdził i go wywaliłaś, to ja mogę ci pomagać wychowywać bobo. Nadaję się do tego, bo nie wiem czy wiesz, ale ostatnio przygarnęłam pieska nawet. Jest coraz grubszy- oświadczyłam z dumą mrużąc oczka i uśmiechając się niewinnie. - Mogłabym go przyprowadzić następnym razem? Nie wyrządzi szkód, to taki kundelek - zapewniam przyjaciółkę, staję na środku pokoju i kładę dłonie na biodrach. - Okej, to herbata niech się robi i zobacz co ci przyniosłam - wyciągam z torebki trzy wielkie pączki i kilka ciastek też, a potem różdżkę, którą macham niedbale w kierunku czajnika, ale nie jestem rzeczywiście zbyt dobra w czarowaniu (znam się tylko i wyłącznie na leczeniu), więc czajnik zamiast sie napęłnić wodą to spadł na ziemię. Przeklinam i wzruszam ramionami. - Sama widzisz, jaka jestem roztrzepana, już poprawiam - tym razem skupiam się i rzeczywiście się udaje. Uff, jaki wstyd.
- No przecież nie ćpałam, to był wypadek, nie było ani trochę przyjemności z tego - wzruszam ramionami - Obiecałam mu, że nie będę, no i nie będę. Chociaż.. oj, Beniu, mam jeszcze trochę opium, którego nie zdązyłam nawet spróbować. I właściwie to wiem, że nie przepadasz, ale może mogłabym to u ciebie zostawić? - wyciągam torebeczkę i po chwili zastanowienia pokazuję jej nieruszaną paczkę od Barrego. - Do moich urodzin, Billy na pewno zgodzi się, żebym zaprosiła znajomych i wtedy sobie jakoś z tym poradzimy - uśmiecham się niczym najgorsza buntowniczka, która już planuje kolejną zbrodnię na swojej godności. Utkwiony mam wzrok błagalny w brzemiennej koleżance, która pewnie się obrazi, że daje jej takie rzeczy wtedy gdy ona jest w stanie błogosławionym i pewnie rzygać będzie jak coś sobie spróbuje. Wydmuchuję dym żółtawy i robię minę jak na drugim gifku w podpisie.
- No co prawda, to prawda - wzdycham niespecjalnie uprzejmie, chociaż nie ma co ukrywać, że się nie znam ani trochę na rzeczach związanych z ciążą, ja się pewnie nawet nie znam na tym jak w ciążę się zachodzi. Kiedyś Linette mi mówiła, że jej kuzynka jakimś cudem unika ciąży, żyjąc jak kurtyzana. Niewiele obchodzą mnie sprawy znajomych Linety, bo też oni nie są specjalnie interesujący, ani też ich sprawy mnie nie dotyczą. Arystokratyczne pogadanki, tak mało ciekawe. Dairine powinna mnie polubić chociażby dlatego, że ja też nie znoszę pewnej grupy społecznej. Patrzę nieprzekonana, ale przypominam sobie co mówiła pani w restauracji, kiedy opowiedziałam jej o swojej przyjaciółce (zmieniłam imię z Bernadette na Linette) , że zmiany humoru będą następowały bardzo drastycznie i nie powinnam prowokować większych spięć. Uśmiecham się ja również. - Czyli dbasz o siebie i mojego chrześniaka? - a widząc tę nieprzekonaną minę, wyjaśniam - Bo pomyślałam sobie, że skoro i tak ten Twój lover się nie sprawdził i go wywaliłaś, to ja mogę ci pomagać wychowywać bobo. Nadaję się do tego, bo nie wiem czy wiesz, ale ostatnio przygarnęłam pieska nawet. Jest coraz grubszy- oświadczyłam z dumą mrużąc oczka i uśmiechając się niewinnie. - Mogłabym go przyprowadzić następnym razem? Nie wyrządzi szkód, to taki kundelek - zapewniam przyjaciółkę, staję na środku pokoju i kładę dłonie na biodrach. - Okej, to herbata niech się robi i zobacz co ci przyniosłam - wyciągam z torebki trzy wielkie pączki i kilka ciastek też, a potem różdżkę, którą macham niedbale w kierunku czajnika, ale nie jestem rzeczywiście zbyt dobra w czarowaniu (znam się tylko i wyłącznie na leczeniu), więc czajnik zamiast sie napęłnić wodą to spadł na ziemię. Przeklinam i wzruszam ramionami. - Sama widzisz, jaka jestem roztrzepana, już poprawiam - tym razem skupiam się i rzeczywiście się udaje. Uff, jaki wstyd.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Uparcie świergoliła jak ptaszek, który smakował wolności tuż po opuszczeniu rodzinnego gniazda; każde jej słowo zdawało mi się opływać słodką niewinnością i naiwnością przebijającą się aż do szpiku. Nie umiałam powiedzieć, kim była stojąca przede mną dziewczyna, ale jedno wiedziałam na pewno - Bernadette musiała mimowolnie mieć wobec niej matczyne odruchy. Była w końcu złotym człowiekiem zagubionym w ciemności, promykiem światła w najgorszym z serc. A potem zgasła, a snop uwagi i reflektorów wreszcie padł na mnie, pozwalając mi odegrać główną rolę w najpiękniejszym z przedstawień.
- Nie powinnaś tyle się odurzać - odparłam w końcu, marszcząc lekko nos i w wymuszonym geście kładąc dłoń na brzuch z wyimaginowanym dzieckiem; czułam się dziwnie, czule głaszcząc palcem własne trzewia, zupełnie, jakby potrzebowały wsparcia. Teatralnie westchnęłam. - Ale jeśli musisz... cóż, zostaw to. Ale nie na długo, nie będę przechowywać twoich ciemnych sprawek w nieskończoność - dokończyłam moralizatorskim tonem głosu, ostatecznie wyciągając dłoń spod poduszki i kładąc ją na jednym z kolan. Usiadłam po turecku, a chwilę potem wstałam, by odłożyć swój dziennik na półkę; mimo to ani na ułamek sekundy nie spuszczałam wzroku z Polly, obawiając się nieco, że dziewczyna jest niespełna rozumu i któryś z jej pomysłów sprowadzi na moje mieszkanie zagładę. Pamiętnik zgrabnie wskoczył pomiędzy atlas magicznych roślin a stary album ze zdjęciami, któremu nie pozwoliłam jeszcze spopielić się w jęzorach bezlitosnego płomienia. Obrzuciłam krytycznym spojrzeniem harmonię równo ułożonych książek, a potem skierowałam się z powrotem do niezaścielonego łóżka.
- Nie usiądziesz? - spytałam, niemo licząc na negatywną odpowiedź dziewczynki. - I cóż, nie wiem, czy jako odpowiedzialna matka powinnam zgadzać się na to, żebyś to ty wybrała dietę dla mojego dziecka - rzuciłam po chwili, nie spiesząc się z wyjaśnieniami. - Nie chcę mieć synka-grubaska, tylko silnego, młodego mężczyznę. - Zaśmiałam się nawet radośnie, lecz w oczach wciąż gościła wyłącznie parodia radości; nie byłam tak dobrą aktorką, jak zdawało mi się, że jestem, a ciągłe przywdziewanie kolejnych masek niemal sprawiało mi ból.
Gdy Polly wyjęła różdżkę, uderzyła we mnie rzeczywistość, a krew momentalnie zawrzała w żyłach. Otworzyłam usta tylko po to, żeby za chwilę je zamknąć i próbowałam uspokoić pioruny, które musiały strzelać z moich oczu - nieudolnie, bo nienawiść, pogarda i żądza jednocześnie najpewniej wylały się z nagła ze wszystkich otworów mojej twarzy. Powinnam coś powiedzieć, zażartować; nie mogłam jednak, zbyt zajęta braniem łapczywych oddechów i zgniataniem palcami krawędzi białej pościeli. Dlaczego ona może używać magii, będąc tak niedoświadczoną, żałosną i beztroską? Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie błogosławieństwo spadło na jej jasną główkę w momencie, kiedy z jej żył trysnęła magia.
- Nie powinnaś tyle się odurzać - odparłam w końcu, marszcząc lekko nos i w wymuszonym geście kładąc dłoń na brzuch z wyimaginowanym dzieckiem; czułam się dziwnie, czule głaszcząc palcem własne trzewia, zupełnie, jakby potrzebowały wsparcia. Teatralnie westchnęłam. - Ale jeśli musisz... cóż, zostaw to. Ale nie na długo, nie będę przechowywać twoich ciemnych sprawek w nieskończoność - dokończyłam moralizatorskim tonem głosu, ostatecznie wyciągając dłoń spod poduszki i kładąc ją na jednym z kolan. Usiadłam po turecku, a chwilę potem wstałam, by odłożyć swój dziennik na półkę; mimo to ani na ułamek sekundy nie spuszczałam wzroku z Polly, obawiając się nieco, że dziewczyna jest niespełna rozumu i któryś z jej pomysłów sprowadzi na moje mieszkanie zagładę. Pamiętnik zgrabnie wskoczył pomiędzy atlas magicznych roślin a stary album ze zdjęciami, któremu nie pozwoliłam jeszcze spopielić się w jęzorach bezlitosnego płomienia. Obrzuciłam krytycznym spojrzeniem harmonię równo ułożonych książek, a potem skierowałam się z powrotem do niezaścielonego łóżka.
- Nie usiądziesz? - spytałam, niemo licząc na negatywną odpowiedź dziewczynki. - I cóż, nie wiem, czy jako odpowiedzialna matka powinnam zgadzać się na to, żebyś to ty wybrała dietę dla mojego dziecka - rzuciłam po chwili, nie spiesząc się z wyjaśnieniami. - Nie chcę mieć synka-grubaska, tylko silnego, młodego mężczyznę. - Zaśmiałam się nawet radośnie, lecz w oczach wciąż gościła wyłącznie parodia radości; nie byłam tak dobrą aktorką, jak zdawało mi się, że jestem, a ciągłe przywdziewanie kolejnych masek niemal sprawiało mi ból.
Gdy Polly wyjęła różdżkę, uderzyła we mnie rzeczywistość, a krew momentalnie zawrzała w żyłach. Otworzyłam usta tylko po to, żeby za chwilę je zamknąć i próbowałam uspokoić pioruny, które musiały strzelać z moich oczu - nieudolnie, bo nienawiść, pogarda i żądza jednocześnie najpewniej wylały się z nagła ze wszystkich otworów mojej twarzy. Powinnam coś powiedzieć, zażartować; nie mogłam jednak, zbyt zajęta braniem łapczywych oddechów i zgniataniem palcami krawędzi białej pościeli. Dlaczego ona może używać magii, będąc tak niedoświadczoną, żałosną i beztroską? Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie błogosławieństwo spadło na jej jasną główkę w momencie, kiedy z jej żył trysnęła magia.
Gość
Gość
- No wiem, jasne! - zapewniam ją, bo nie jestem taka głupia i wiem, że małe dzieci nie powinny mieć do czynienia z opium, więc postaram się przed upływem dziewiątego miesiąca zabrać stąd moje małe skarbki. - A przy okazji opowiem ci, jak je zdobyłam. Po raz pierwszy wybrałam się po magiczne środki, bo jak wiesz, wolę kupować na Camden od zaufanego przyjaciela. Chociaż przyznam, że po ostatnim razie, kiedy zamiast towaru dostałam przebieżkę po Londynie, uznałam, że nie ma co, może trzeba się zacząć zaopatrywać na Pokątnej. No i tu pojawił się kolejny problem, bo przecież na Pokątnej nikt nie sprzedaje opium. Więc wyobraź sobie, że ja w moim niebieskim płaszczyku poszłam na Nokturn, dasz wiarę? Sama! To było najgorsze przeżycie w całym moim krótkim istnieniu, Beniu, naprawdę, brr - wzdrygam się i kieruję ku niej ufne spojrzenie - Byłaś tam kiedykolwiek, Beniu?
- A racja, silny mężczyzna - skupiam się na Bernadette - JUŻ WIESZ ŻE TO CHŁOPIEC ALE SKĄD??? - nie ma przecież ani mugolskich badań, ani czarodzieje nie wymyślili chyba sposobów. Jedyny znany mi sposób to staroegipski, a jednak nie sądziłam, że Bernadette go wypróbuje. Unoszę brwi i kiwam powaznie głową. - Od razu widać, że jesteś matką, one wiedzą wszystko!
Nagle moja twarz przestaje interesować się właścicielką mieszkania, widać to po oczach, których spojrzenie przesuwa się do łóżka na którym mogę sobie usiąść. Wzruszam ramionami i rzeczywiście dołączam do niej, po czym oglądam sobie ściany w jej pokoju. - Nie sądzisz, że przydałby sie tutaj inny kolor? Lubie zmiany, myślę, że jakiś na przykład turkusowy... widziałam u mogli takie piękne tapety papierowe, poczułabyś się jak w Azji. - klaszczę w dłonie zachwycona - Ja też chciałabym takie sobie sprawić, ale sama wiesz, że Billemu by się to nie spodobało, on by najchętniej wytapetował całe mieszkanie książkami - oświadczam z naburmuszoną miną, bo nie wiem jak ten mój brat może być takim kujonem. Kładę niedbale różdżkę obok siebie i wzdycham niezadowolona tym, że nie mogę mieszkać sama tak jak Bernadette. Mogłabym wtedy zapraszać Daniela zawsze i nigdy nikt by nam nie przeszkadzał, świetny pomysł!
- A racja, silny mężczyzna - skupiam się na Bernadette - JUŻ WIESZ ŻE TO CHŁOPIEC ALE SKĄD??? - nie ma przecież ani mugolskich badań, ani czarodzieje nie wymyślili chyba sposobów. Jedyny znany mi sposób to staroegipski, a jednak nie sądziłam, że Bernadette go wypróbuje. Unoszę brwi i kiwam powaznie głową. - Od razu widać, że jesteś matką, one wiedzą wszystko!
Nagle moja twarz przestaje interesować się właścicielką mieszkania, widać to po oczach, których spojrzenie przesuwa się do łóżka na którym mogę sobie usiąść. Wzruszam ramionami i rzeczywiście dołączam do niej, po czym oglądam sobie ściany w jej pokoju. - Nie sądzisz, że przydałby sie tutaj inny kolor? Lubie zmiany, myślę, że jakiś na przykład turkusowy... widziałam u mogli takie piękne tapety papierowe, poczułabyś się jak w Azji. - klaszczę w dłonie zachwycona - Ja też chciałabym takie sobie sprawić, ale sama wiesz, że Billemu by się to nie spodobało, on by najchętniej wytapetował całe mieszkanie książkami - oświadczam z naburmuszoną miną, bo nie wiem jak ten mój brat może być takim kujonem. Kładę niedbale różdżkę obok siebie i wzdycham niezadowolona tym, że nie mogę mieszkać sama tak jak Bernadette. Mogłabym wtedy zapraszać Daniela zawsze i nigdy nikt by nam nie przeszkadzał, świetny pomysł!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Nie byłam pewna, czy rzeczywiście wiedziała - zbyłam ją jednak pobłażliwym uśmiechem, jednocześnie zastanawiając się głęboko nad poziomem ogólnego wykształcenia czarodziejów; jak ktoś, kto przez całe życie uczył się wyłącznie machać drewnianym kijaszkiem, mógł wiedzieć cokolwiek na temat wielkich poetów, zalanych morzami lądów i wielomianów? Czy oni, nie kosztując nigdy smaku prawdziwej wiedzy, uważali się za wielkich, nieograniczonych, pyszałkowatych w swej niekończącej się potędze? Jak mogli czuć się lepiej ode mnie, skalanej wieloletnim łkaniem nad trygonometrią i podstawami biologii?
Kto wie, może zamroczonym magią umysłom zdawało się, że erytrocyty w naszych żyłach zastępują czarodziejskie iskierki, że nasze serce bije tylko i wyłącznie dzięki szybkim obrotom różdżki - z każdą myślą zdawali mi się coraz bardziej ż a ł o ś n i, kompletnie niezasługujący na wiedzę, którą niesprawiedliwie posiedli.
- Byłam - odpadłam zdawkowo, wcale nie mijając się z prawdą; choć zawiłe meandry cienistych korytarzy z początku wykręcały moje płochliwe serce w dzikim, dudniącym tańcu, każda kolejna wizyta na Nokturnie zmieniała mnie w stal - nieskalaną najmniejszą nawet rysą. - I nie powiem, pasujesz tam jak pięść do oka. - Wykrzywiłam się w uśmiechu, w zamiarze ślicznym i lekkim, jednak mimowolnie na twarz wkradł się dość szyderczy grymas ujawniający moją prawdziwą naturę - obślizgłą, paskudną, zwodniczą i wyjątkowo dwulicową.
- Nie wiem tego - przyznałam szczerze, wpatrując się we własny brzuch, jakby skrywał najdroższy mi skarb. - Ale... przeczuwam. Cóż, ponoć matczyna intuicja nie zawodzi nigdy. - Zawodziła i zawiodła ten jeden raz, gdy złamała mi serce; widziałam zdziwienie w oczach mojej rodzicielki, gdy to nie ja okazałam się obdarzona (według niej) obrzydliwym darem magii. Widocznie cierpiała, gdy to moją siostrę wyrwano z mugolskiego świata, a nie mnie; ja też piorunowałam wzrokiem brodatego czarodzieja, który wręczał jej kremowobiałą kopertę, jednocześnie siejąc we mnie nieposkromioną nienawiść, jaka rozrosła się, wypływając teraz przez oczy i uszy, zalewając mi usta i zatykając żyły, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie.
- Kochana - zaczęłam z przejęciem - moje skromne zasoby pieniężne znacznie ograniczają możliwość remontu mieszkania - zauważyłam cicho, zmrużonymi z zastanowienia oczami wciąż wpatrując się w jasnowłosą towarzyszkę. - Chociaż przyznam, że przydałaby się jakaś zmiana. - W końcu ile można oddychać powietrzem z płuc własnej siostry?
Kto wie, może zamroczonym magią umysłom zdawało się, że erytrocyty w naszych żyłach zastępują czarodziejskie iskierki, że nasze serce bije tylko i wyłącznie dzięki szybkim obrotom różdżki - z każdą myślą zdawali mi się coraz bardziej ż a ł o ś n i, kompletnie niezasługujący na wiedzę, którą niesprawiedliwie posiedli.
- Byłam - odpadłam zdawkowo, wcale nie mijając się z prawdą; choć zawiłe meandry cienistych korytarzy z początku wykręcały moje płochliwe serce w dzikim, dudniącym tańcu, każda kolejna wizyta na Nokturnie zmieniała mnie w stal - nieskalaną najmniejszą nawet rysą. - I nie powiem, pasujesz tam jak pięść do oka. - Wykrzywiłam się w uśmiechu, w zamiarze ślicznym i lekkim, jednak mimowolnie na twarz wkradł się dość szyderczy grymas ujawniający moją prawdziwą naturę - obślizgłą, paskudną, zwodniczą i wyjątkowo dwulicową.
- Nie wiem tego - przyznałam szczerze, wpatrując się we własny brzuch, jakby skrywał najdroższy mi skarb. - Ale... przeczuwam. Cóż, ponoć matczyna intuicja nie zawodzi nigdy. - Zawodziła i zawiodła ten jeden raz, gdy złamała mi serce; widziałam zdziwienie w oczach mojej rodzicielki, gdy to nie ja okazałam się obdarzona (według niej) obrzydliwym darem magii. Widocznie cierpiała, gdy to moją siostrę wyrwano z mugolskiego świata, a nie mnie; ja też piorunowałam wzrokiem brodatego czarodzieja, który wręczał jej kremowobiałą kopertę, jednocześnie siejąc we mnie nieposkromioną nienawiść, jaka rozrosła się, wypływając teraz przez oczy i uszy, zalewając mi usta i zatykając żyły, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie.
- Kochana - zaczęłam z przejęciem - moje skromne zasoby pieniężne znacznie ograniczają możliwość remontu mieszkania - zauważyłam cicho, zmrużonymi z zastanowienia oczami wciąż wpatrując się w jasnowłosą towarzyszkę. - Chociaż przyznam, że przydałaby się jakaś zmiana. - W końcu ile można oddychać powietrzem z płuc własnej siostry?
Gość
Gość
sypialnia
Szybka odpowiedź