Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Pub "Królicza Łapka"
Stoliki przy kominku
AutorWiadomość
Stoliki przy kominku
Daleko w głębi głównej sali znajduje się kominek, przy którym ustawiono kilka niewielkich, kwadratowych stołów. Szum rozmów wydaje się tu nienaturalnie cichszy, powietrze jest mniej przesiąknięte barowymi zapachami, do nozdrzy dociera natomiast przyjemny zapach palonego drewna. Niełatwo zasiąść tutaj w trakcie jesieni, a tym bardziej już zimy - miejsca często są zajęte przez poszukujących ciepła gości, lubujących się w mniej tłocznej i gwarnej atmosferze.
Na umówione spotkanie przyszła dużo wcześniej z myślą o tym, żeby rozejrzeć się po Plymouth, przypomnieć sobie słowa ojca o tym miejscu, dopasować poszczególne elementy do obrazów, ułożyć z nich całość. Stary Rineheart wrócił wcześniej niż ona, odwiedził Festiwal Lata w Weymouth, a potem widział też kometę spadającą i rozbijającą się w powietrzu na miliony kawałków. Cały kraj był w ruinie, ocalały poszczególne miejsca, inne zaczynały być powoli odbudowywane, w końcu była już końcówka sierpnia. Nie mogła się w tym jeszcze odnaleźć, wciąż lizała rany, liżąc je tym szybciej, im więcej się dowiadywała, czy to z ust samego Vincenta, który był tu przecież cały czas, czy z ust ojca, który ruszył dalej, goniąc tych, którzy odpowiedzialni byli za kolejne zbrodnie, za własną wendetą, czy nawet z ust ludzi, których spotykała na swojej drodze, ludzi dobrych, ludzi hojnych. Z powrotem zakorzeniała się w Anglii, zbierając informacje bardzo skrupulatnie, słuchając ze zmarszczonymi w skupieniu brwiami.
Słuchała również teraz jednego z Hipogryfów - opowiadał trochę o Plymouth i organizacji tamtejszych jednostek, trochę o tym, pobieżnie zaledwie, co dzieje się w innych hrabstwach, i, o czym opowiadał z dużo większą trwogą, najdłużej, o Cieniach. Wyobraźnia pędziła przed siebie, kiedy wspominał o czerwonych ślepiach, o rogatych wilkach, ogromnych niedźwiedziach, zjawach, o których nikt nigdy wcześniej nie słyszał. Za chwilę ktoś go zawołał, ktoś z masy ludzi kręcącej się po pubie - większość spajała się w grupki i siadała przy wspólnych stołach, splatając swoje losy w rozmowach. Rozglądała się po wszystkich, część z nich znała, część nie - ile w ciągu roku mogło się zmienić?
- Jackie?! - jakaś kobieta uścisnęła ją nagle mocno. Jej objęcie było tak niespodziewane, że w poranionym, regenerującym się wciąż ciele Rineheart rozbrzmiał bunt. Gdy syknęła, ta sama dziewczyna, co udało jej się poznać po szczupłych ramionach oplatających szyję, odsunęła się w tej samej chwili. - O rany, przepraszam! Coś ci zrobiłam?
Jackie zamrugała kilkukrotnie, żeby móc spojrzeć na dziewczynę bez mroczków przed oczami.
- Nie, ty nie... Mary? Nie sądziłam, że cię tu spotkam. Wszystko dobrze?
Dziewczyna rozpromieniła się wyraźnie, Jackie udało się uśmiechnąć zaledwie kącikiem ust. Pracowały razem w Ministerstwie, a potem... potem świat się zmienił. Oszalał.
- Tak, tak! Tom żyje, wiesz? Bo pamiętasz, jak go uratowałaś z teatru? No wiesz, ze swoim ojcem... - w tym samym momencie ktoś zawołał dziewczynę z głębi baru, a ona, najwyraźniej doskonale znając i szanując owy głos, uśmiechnęła się lekko rozproszona do Rineheart. - Przepraszam, muszę już iść, ale widzimy się niedługo? Jak dobrze cię widzieć, Jackie! Sądziliśmy, że nie żyjesz! Złapię cię sową!
Uniosła lekko dłoń, nie zdążywszy już odpowiedzieć. Mary jawiła się w jej głowie jakąś smugą światła, rozpaliła wspomnienia o pożarze w Ministerstwie Magii, przypomniała o ojcu zlepkiem zaledwie kilku słów. Nie zdążyła nasycić się jego obecnością po nagłym powrocie, więc teraz kłującą pod sercem tęsknotę. Pokręciła głową, żeby to od siebie oddalić - złapał trop czarnoksiężnika, którego łapał od kilkunastu lat, nie mógł postąpić inaczej, jak tylko zabrać wszystkie najbardziej potrzebne rzeczy i wyjechać.
- Czekam tu na kogoś, więc jeśli ktoś by o mnie zapytał, będę z tyłu - wskazała palcem migoczący jasnym ogniem kominek na końcu największej sali. Tam było niewiele ludzi, właściwie niedobitki. Ktoś wstał od stolika, ktoś inny usiadł bliżej wejścia. Ruch był niemal ciągły, szmer rozmów niósł się po ścianach.
- Coś ci przynieść, Rineheart? - barman poruszył wąsem, stawiając na stół wysoką szklankę.
Zastanowiła się, spojrzała na zegar wiszący nad regałem z butelkami - smutkiem wiały braki w zaopatrzeniu. Do spotkania była dłuższa chwila.
- Jeszcze nie. Zamówimy coś, kiedy się pojawi.
Skinęła głową w podziękowaniu i chwilowym pożegnaniu, po czym oddaliła się w stronę kominka, gdzie usiadła od razu przy narożnym stoliku, twarzą do wejścia. Z torby wyjęła swój notatnik, chcąc zapisać w nim wszystkie otrzymane dzisiaj informacje. Nie zamierzała tak dłużej siedzieć z założonymi rękami, kiedy Anglia płonęła na jej oczach. Dłoń wsunęła pod sweter, chcąc sprawdzić jak zachowywał się bark - bolał, skóra delikatnie cierpła pod dotykiem, ale było lepiej. Znacznie lepiej.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stoliki przy kominku
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Pub "Królicza Łapka"