Wydarzenia


Ekipa forum
Castor Francis Black
AutorWiadomość
Castor Francis Black [odnośnik]05.09.15 14:09

Castor Francis Black

Data urodzenia: 14.09.1899 r.
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: Grimmauld Place, Londyn
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: szef w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziei, obecnie zdegradowany do roli służby administracyjnej Wizegamotu
Wzrost: 188 cm
Waga: 70 kg
Kolor włosów: srebrzysto-czarne
Kolor oczu: lodowaty błękit
Znaki szczególne: blizny po poparzeniach


Ukłoń się nisko, o, w ten sposób. Nie waż się patrzeć mi w oczy, dobrze wiesz, że nie zasługujesz na to, by być równym mojej osobie. Jesteś tylko paprochem, nic nieznaczącą formą życia, która chciałaby bardzo być podobnym mnie, ale przeznaczenie – przesądny człowiek ze mnie – zapragnęło, by było inaczej. To ja jestem tutaj królem życia, osobą, przed którą bijesz pokłony, a ty… Cóż, mam wrażenie, że właśnie cię upokorzyłem, choć przez pół swojej marnej egzystencji będziesz uważać, że prawdziwym zaszczytem było dla ciebie spotkanie z Blackiem. Gdybym nawet zabrał ci żonę, to stwierdziłbyś, że nie stało się nic nadzwyczajnego i to doprawdy niespodzianka, że dzieliliśmy razem cokolwiek. Tak się nie stanie, żyjemy w odrębnych sferach, ta twoja napawa mnie obrzydzeniem, którego jednak nie okazuję za często.



Nie jestem wdzięczny, że urodziłem się w rodzinie szlacheckiej. O nie, myślę, że akurat to mi się należało i że dalsze sukcesy zawdzięczam jedynie sobie, a galeony i dobre nazwisko były jedynie katalizatorami mojego rozwoju. Niezaburzonego przez świniowstręt, to jedna z lżejszych chorób genetycznych, która napawa mnie dumą - jestem człowiekiem szlachetnych.  Mogłem więc być jednym z tych urodzonych próżniaków, którzy cały swój czas poświęcają na nic nieznaczące rozrywki i marnotrawią w ten sposób swój cenny czas. Ja wybrałem los człowieka uczonego, tego, który począwszy od Hogwartu – Ravenclaw, nie Slytherin – po karierę w Ministerstwie Magii stara się zawsze dążyć dalej, wyżej, odkrywać nieznane. Brzmi to nieco jak sen szaleńca i romantyka, którym, zresztą, po trochu jestem. Niesamowite, że przy tym jestem człowiekiem pragmatycznym i bardzo wyrachowanym, jeśli chodzi o lokowanie swoich uczuć – namiętności to nie to samo – i sympatii. Dzięki temu jednak stoję nadal na pewnych nogach, przypominając nieco mitycznego Atlasa (tak właśnie miałem się nazywać), który trzyma na barkach całą kulę ziemską. Jestem megalomanem, uważam, że to ja jestem jednym z tych, którzy w sposób najbardziej właściwy utrzymują ród w ryzach i dbają o zachowanie tradycji.


Jedną z nich jest niewątpliwie wybór odpowiedniego rodzaju życia w szkole. Hogwart mnie nie zachwycił. Wszyscy byli zaskoczeni ilością magii w murach, wzniosłymi zwyczajami, lekcjami i zaklęciami, które nagle zaczynały być dla nich na wyciągnięcie ręki – różdżki (?) – a ja czułem, że to nadal jest zbyt pospolite. Nie interesowały mnie inkantacje, które wypowiadali wszyscy. Obrzydzeniem napawał mnie fakt, że podobne formuły eliksirów są dostępne dla szlam i zdrajców krwi. Nienawidziłem świadomości, że ktoś z niższego rodu może okazać się lepszy ode mnie i mnie skrzywdzić odpowiednim zaklęciem. Pewnie dlatego Tiara Przydziału zdecydowała się umieścić mnie wśród Krukonów – byłem zdeterminowany, by okazać się tym nieuchwytnym, tym, którego będą się bać nie ze względu na nazwisko, ale na umiejętności. Nie czerpałem pełnymi garściami ze swojego pochodzenia, często (wówczas) je lekceważąc i przekładając nad nie zdolności w rzucaniu zaklęć. Nadal czułem się głęboko rozczarowany faktem, że magia jest dostępna dla wszystkich. Ta czarodziejska demokracja doprowadzała mnie do ukrytej – nigdy nie pokazuj swoich prawdziwych zamiarów – szewskiej pasji, która się siłą napędową mojej edukacji i wyobcowania. Trudno było znaleźć przyjaciół w świecie wzajemnej rywalizacji o laur pierwszeństwa w szkole. Bycie prefektem naczelnym stanowiło jedną z tych nagród pocieszenia – w domu przeoczono ten fakt, zupełnie jak ja przeoczyłem w swojej życiowej historii rodzinę. Wszystko, co nie było użyteczne na ścieżce kariery stawało się tak naprawdę zbędne. Może dlatego tak łatwo dałem sobie wydrzeć z ramion jedyną potencjalną partnerkę życiową. Niesnaski rodowe okazały się murem, przez który tak naprawdę żadne z nas nie chciało przeskoczyć. Ot, klasyczna historia zakazanej miłości, która przy pierwszej przeszkodzie zaczyna być kłopotliwa. Zaprzyjaźniliśmy się, a ja już nigdy nie poczułem niczego w tym rodzaju.


Jedyną pozostałością po nieszczęśliwej (?) miłości był fakt, że przez kilkanaście lat po skończeniu Hogwartu pozostawałem kawalerem. Nie poszedłem w ślady brata, który jako starszy ratował mi skórę. Zresztą, na nalegania mojej rodziny reagowałem buntowniczo, skupiając się na karierze, która nabierała rumieńców. Po raz kolejny wmawiałem sobie, że to kwestia moich wyśmienitych wyników w Hogwarcie, a nie powiązań rodzinnych. Staż w Ministerstwie byłby na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli moja familia nie zbudowałaby nowego budynku. W przekłamaniach byłem tak doskonały, że wkrótce byłeś w stanie uwierzyć mi, że pada, choć za oknem raziło cię słońce. Myślę, że świeżo odkryty dar skłonności do leglimencji sprzyjał snuciu subtelnych nitek manipulacji, które dla otoczenia były tylko przykładem wzorcowego zachowania młodego szlachcica. Oczywiście zdolność w czytaniu ludzkich myśli - mówiąc po mugolsku, dla czarodziei było to bardziej subtelną sztuką - nie wzięła się z powietrza. Zrobiłem wiele, by wykształcić w sobie tę umiejętność. Miałem dobrą nauczycielkę, odpłacałem jej tym, co miałem najlepsze - własnym ciałem - i chyba jedynie tego wstydzę się w swoim życiu. Poza tym epizodem grałem rolę szlachcica doskonałego. Wykształconego, uśmiechniętego – to naprawdę nie takie trudne, zwykłe rozciągnięcie warg i wyobrażanie sobie, że depczę po twoich kościach – i skłonnego do udzielenia rady, wsparcia bądź pomocy. Byłem w tym niezwykle dobry, tak bardzo, że zacząłem się gubić w tym, co jest prawdziwe, a co tylko roi sobie mój niezwykle plastyczny umysł. Igrałem z ogniem – niegdyś miałem przekonać się, co to faktycznie znaczy –i tańczyłem na wysoko zawieszonej linii, będąc ryzykantem. Dla adrenaliny w żyłach byłem gotowy na studiowanie czarnej magii - również i tym razem rodzina okazała się pomocna, mój ojciec swojego czasu miał całkiem pokaźny księgozbiór ksiąg czarnomagicznych - choć jako urzędnik w Ministerstwie powinienem skupić się jedynie na dobrym wykonywaniu poleceń z góry i na piłowaniu różdżką szczebelek w drabinie społecznej czarodziei. Tak też było – Departament Przestrzegania Prawa nie otworzył przede mną swoich podwoi, bo byłem spowinowacony z połową Ministerstwa, ja naprawdę święcie wierzyłem, że otrzymuję awans ze względu na swoją ciężką pracę i na wrodzony spryt, który nakazywał mi zawsze wietrzyć najlepsze okazje. Nie przegapiłem więc szansy na zajęcie się tym, w czym mogłem być świetny z jednego względu – łamałem normy z łatwością dziecka, które nigdy nie daje sobie wmówić, że go dotyczą – i wkrótce już mogłem pochwalić się biurem przed moją przyszłą żoną.


W której byłem umiarkowanie zakochany. Mogła być weselsza, mądrzejsza, piękniejsza, ale nie grymasiłem, gdy po zawarciu małżeństwa przeprowadziła się do mnie i zaczęła wieść żywot czystokrwistej damy, dla której poza rodzeniem dzieci nie ma innych atrakcji. Nalegałem na to, by była kurą domową, nie zniósłbym ambicji w swoim domu, poza tym oczekiwałem na potomka, nie na karierę z jej strony. Nawet w tak najprostszym zadaniu potrafiła mnie zawieść, o czym dowiedziałem się zaledwie rok temu. Wcześniej winiłem siebie i wkrótce sięgnąłem po alkohol – chyba szukałem wytłumaczenia – i uderzałem w nią bez różdżki, z pięści, żałując tylko jednego. Za późno odkryłem, że przemoc fizyczna jest mało atrakcyjna, tę psychiczną (zastraszanie, zmuszanie do obserwowania mnie z kolejnymi kochankami, obrażanie i zniewalanie) odkryłem potem i zacząłem czerpać z niej niesamowitą przyjemność. Wytrzymała. Okazała się na tyle mi oddana, że nasze małżeństwo było szczęśliwe. Nie widziałem, kiedy przestała płakać i przybrała ten obojętny wyraz twarzy uległej mi we wszystkim niewolnicy, ale to było odpowiednie pocieszenie.


Z tym, że krótkotrwałe. Nie miałem dziedzica, więc nie miałem czego szukać w domu, uciekałem notorycznie w pracę, czując znowu niesmak w stosunku do faktu, że nie tylko ja posiadam wiedzę magiczną. Robiłem wszystko, by stać się kimś elitarnym, wyjątkowym. Nawet w kwestii braku potomka, obecność starszego brata otoczonego rodziną pozwoliła mi na negację tej tradycji, a ja byłem przekonany, że prędzej czy później doczekamy się dziecka. W ten czy w inny sposób. Na razie wolałem poświęcić się pracy i szkoleniu adeptki zakazanych czarów.  Nie mogłem pozwalać sobie na praktykowanie czarnej magii oficjalnie, więc prędko znalazłem sobie kogoś, kto mnie reprezentował. Młoda, naiwna… wówczas nie dostrzegałem w niej piękna i nie przyciągało nas do siebie nic. Była tylko kawałkiem drewna, z którego ciosałem kogoś lepszego, wyjątkowego. Moje własne dzieło, o które stałem się zaborczy. Deirdre przypłaciła to rozstaniem z miłością życia, do tej pory wątpię, czy wie, że to była moja zasługa. Wierzy święcie, że sama o tym zdecydowała… Potem również podejmowała samodzielne decyzje, dając mi się sprowadzić do roli przedmiotu, który spełniał życzenia właściciela, niezależnie od ich treści i etycznych wątpliwości.


Byliśmy przyjaciółmi. Tak myślała i to doprowadziło ją do bolesnego upadku, który skończył się próbą rezygnacji z naszej znajomości. Pozwoliłem jej odejść, odkrywając po czasie fakt, że posiadała mojego potomka. Okazałem się być zdolny do płodzenia dzieci, za co jednak podziękowałem jej siarczystym policzkiem i obelżywymi słowami. Sądziła, że odegrała się na mnie, podpalając moje ciało i sprowadzając je do roli śmierdzącego truchła. Nie pomogły zaklęcia (inaczej: zlekceważyłem polecenia uzdrowicieli i nie smarowałem ich maścią), więc dziś jestem człowiekiem, dla którego ból stał się codziennością. Przez to bywam skrajnie niebezpieczny, uwielbiam wpadać w szał, nie podnieca mnie to, co zwykłych ludzi, potrzebuję wrażeń absolutnych, które zwykle są zarezerwowane dla psychopatów. Nie dzielę się nimi publicznie, o mojej drugiej twarzy wiedzą nieliczni.  Nie jestem chory, ot, zamieniłem swoją potrzebę elitarności i doskonałości na krótkotrwałe hedonistyczne wrażenia, które prowokują szczęście. Trudne do zdobycia po degradacji w Ministerstwie. Zamiast oczekiwanego awansu zostałem członkiem grupy administracyjnej Wizegamotu. Romans w miejscu pracy okazał się fatalny w skutkach.
Jak widok żony na podłodze we własnych wymiocinach (żona trudno znosi wiadomość o zdradzie). Jak świadomość tego, że Deirdre jest dziwką i kiedyś przyjdzie się zemścić.Jak roszady w Ministerstwie i nierówna walka o bycie Ministrem, którą pewnego dnia przyjdzie mi stoczyć. Jak próba stania przed lustrem i nieodwracania wzroku na widok swojego pomarszczonego ciała. Jak podporządkowanie się Tomowi Riddle, który ma zapewnić wreszcie selekcję w świecie czarodziei.


Jak pewność, że wszyscy wierzą w teatrzyk kukiełkowy, w którym pociągam za sznurki. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Nawet jeśli wrócisz się zemścić, to bądź na kolanach.



Patronus: Wprawdzie wilki nie kojarzą się zbyt dobrze w społeczności czarodziejów, ale zawsze imponowały one Castorowi jako te, które mają jasno określoną hierarchię w grupie. Zawsze widzi je ze względu na swoją chęć do bycia samcem alfą w swoim życiu. Wspomnienie, jakie natomiast przywołuje jest związane z otrzymaniem awansu w MM.










 
9
1
0
1
0
4
2


Wyposażenie

sowa, różdżka, leglimencja





Ostatnio zmieniony przez Castor Francis Black dnia 05.09.15 21:04, w całości zmieniany 9 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Castor Francis Black [odnośnik]05.09.15 21:46

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Pan Black to wilk w owczej szlacheckiej skórze. Doskonały manipulator, znawca leglimencji, lawirujący w sieci utkanej z kłamstw, w których świetnie się czuje. Jego najbliższe otoczenie, ustawione jest wedle jego woli, a przynajmniej było tak, dopóki nie zaufał kobiecie. Wszak wiadomo, że na płeć słabszą trzeba uważać. Ta przyjaźń skończyła się bliskim spotkaniem ze śmiercią, o której przypominają blizny oszpecające ciało. Nie pozostaje mi nic innego, jak powitać Cię na fabule - leć pielęgnować swoją nienawiść do Deirdre i planuj zemstę!

OSIĄGNIĘCIA
Lis farbowany - mistrzostwo w manipulacji i blagierstwie
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Świniowstręt.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:9
Transmutacja:1
Obrona przed czarną magią:0
Eliksiry:1
Magia lecznicza:0
Czarna magia:4
Sprawność fizyczna:2
Inne
leglimencja
WYPOSAŻENIE
różdżka, sowa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[05.09] 900-860=40
Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Castor Francis Black  Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Castor Francis Black
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach