Mitchell "Mitch" Macnair
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: Przeklęta Warownia, Suffolk
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Twórca magicznych budowli
Wzrost: 179 cm
Waga: 67 kg
Kolor włosów: Brązowe
Kolor oczu: Brązowe
Znaki szczególne: Średnia blizna nad prawą brwią. Bystre spojrzenie, mogłoby się wydawać, że wiecznie oceniające. Skórzana, cienka bransoletka z wypalonymi jego inicjałami zawsze na prawym nadgarstku.
14 cali Brezylka Łuska smoka
Hogwart, Ravenclaw
Duch matki obwiniający go za jej śmierć
Świeże powietrze o świcie, zapach pergaminu i książek
On jako znany i rozchwytywany konstruktor
Projektowanie i budowanie konstrukcji magicznych
Nie kibicuje
Pływanie i spacery
Rock and roll
Chris Wood
Chociaż może na początku nie zapowiadało się, że mogę mieć życie, z którego mógłbym być zadowolony, w efekcie końcowym wyszło nie najgorzej. Początki przeważnie nie są lekkie, ale kiedy się prze do przodu i wie się co się chce osiągnąć, mało co jest w stanie cię powstrzymać. Tak było właśnie w moim przypadku.
Nigdy nie poznałem swojej matki. Z tego co mi powiedziano zmarła parę godzin po moich narodzinach. Zdążyła nadać mi imię, potrzymać chwilę na rękach, po czym odeszła. Widziałem jej obraz tylko kilka razy, wisiał w sypialni mojego ojca, do której nie miałem wstępu. Ezikiel Macnair nie był nigdy wzorem ojca. Przez całe życie wmawiał mi, że to moja wina, że jego żona nie żyje. Nigdy nie odpuścił okazji, żeby mi to wypomnieć, nigdy nie pogodził się ze stratą. Nie interesował się mną prawie nigdy, no chyba, że się napił i akurat stanąłem mu na drodze. Czasami zdarzały mu się lepsze dni i nawet chciał spędzić ze mną czas, jednak uraz i strach przed ojcem sprawiały, że nigdy nie czerpałem z tych momentów przyjemności.
Wychowywała mnie babcia. Zajmowała się mną od samego początku, broniła przed napadami złości ojca w większym lub mniejszym skutkiem. Ten jeden raz kiedy poległa skończył się u mnie blizną nad prawią brwią kiedy ojciec rzucił we mnie szklankę i odłamek szkła wbił mi się w skórę. Jednak poza tą sytuacją, babcia zawsze była moją opoką. To ona nauczyła mnie rodzinnej historii, jednocześnie wpajając mi od najmłodszych lat, że czarodzieje czystej krwi zawsze byli i będą lepsi od wszystkich innych. To ona od najmłodszych lat wspierała mnie w rozwijaniu moich zdolności rysowniczych kiedy znalazła moje obrazki w pokoju. Używałem rysowania jako ucieczki od rzeczywistości, zamykałem się w pokoju i rysowałem różne rzeczy. Oczywiście nie było to nic wyszukanego, ale jak na dziecko szło mi to całkiem nieźle.
Kiedy objawiły się moje magiczne zdolności gdy miałem 6 lat, kupiła mi nawet zestaw ołówków i mały szkicownik. Tak naprawdę była jedyną osobą, na której mogłem polegać.
Gdy otrzymałem swój list z Hogwartu była ze mnie dumna, nawet ojciec powiedział, że w końcu będą ze mnie ludzie. Jego zdanie mnie nie jednak nie koniecznie interesowało. Z wiekiem nauczyłem się go traktować tak jak o mnie. Jak powietrze.
Moje pierwsze dni w szkole nie były tak fascynujące jak to sobie wyobrażałem. Tiara przydzieliła mnie do Domu Kruka i chociaż początkowo byłem trochę zawiedziony, bo większa część mojej rodziny wywodziła się ze Slytherinu, to z czasem do mnie dotarło, że dobrze trafiłem. Nauka nowych rzeczy i ogólne poszerzanie wiedzy było czymś co lubiłem, więc tak naprawdę pasowałem jak ulał. W dzieciństwie nie miałem zbyt dużego kontaktu z rówieśnikami, bo o taki ciężko mieszkając na Nokturnie. Dlatego też przez to nie koniecznie miałem rozwinięte zdolności interpersonalne, ale nie pozwalałem by mnie to przed czymś powstrzymało. Na początku nie szło mi to może najlepiej, ale z czasem nauczyłem się obserwować ludzi i zacząłem się odnajdywać w towarzystwie, nawiązywać znajomości z innymi uczniami i spędzać z nimi czas. Była to naprawdę miła odmiana po spędzaniu czasu z dorosłymi, których poznałem podczas moich eskapad poza dom. Co prawda nigdy nie narzekałem na znajomości, które udało mi się w tamtym czasie nawiązać, niektórzy z nich nauczyli mnie jak przetrwać na najbardziej szemranej dzielnicy Londynu, za co byłem im poniekąd wdzięczny chociaż nigdy się do tego nie przyznałem na głos.
W szkole jednak postanowiłem się skupić na nauce, pamiętając słowa babci, że nauka może dać mi dużo w przyszłości. Nie zmieniało to jednak faktu, że zdecydowanie wolałem siedzieć i rysować albo czytać książki do przedmiotów faktycznie przydatnych niż studiować wojny goblinów czy inne temu podobne tematy, które w tym momencie już nie były nikomu do niczego potrzebne. Dzięki nawiązanym znajomościom wśród uczniów, za obopólna korzyścią udawało mi się czasami uniknąć pisania nudnych wypracowań na Historię Magii. Starałem się tym osobą odwdzięczyć pomocą w nauce czy nawet wykonaniu za nich innych zadań na zajęcia. Wszystko było lepsze niż pisanie tych wypocin. Kiedy chciałem mieć chwilę dla siebie wybierałem się na spacery po zamku. Był ogromny, z niezliczoną ilością tajnych przejść i wyjść, ukrytych pokoi i pomieszczeń. Fascynowała mnie to w jaki sposób udało się to wszystko zbudować. Próbowałem nawet narysować mapę całego zamku, jednak po jakimś czasie porzuciłem ten pomysł. Tu przydawały się moje zdolności rysownicze, które z każdym rokiem były coraz lepsze. Ale kiedy przeczytałem wszystkie książki na temat Hogwartu i jego architektury, zabrałem się za inne. Kiedy nie byłem akurat na lekcjach czy się nie uczyłem, spędzałem czas w bibliotece poszerzając swoją wiedzę na temat magicznych konstrukcji, ich budowy i zastosowania. Z każdym dniem zagłębiałem się w to coraz bardziej i powoli rodziło mi się w głowie, że to tym chciałbym się zajmować w przyszłości. Jednak jeśli faktycznie tak miało być, musiałem pracować jeszcze ciężej. Tak też zrobiłem. Nawet podczas wakacji poświęcałem każdą wolną chwilę na naukę. Poza szkołą naturalnie czysto teoretycznie dużo czytając, spacerując po Londynie i poszerzając swoją wiedzę na temat architektury tego pięknego miasta. W szkole jednak zacząłem trochę eksperymentować z magią. Skupiłem się również na rozwijaniu się w kierunku transmutacji. Ona była mi potrzebna przede wszystkim, dlatego to była główna dziedzina, na której się skupiłem. Nie było to wcale takie łatwe, transmutacja była skomplikowaną magią, która wymagała dużo skupienia i jakby nie patrzeć wyobraźni. Robiłem jednak co mogłem aby stać się w niej naprawdę dobry. Czytałem wiele książek, a po lekcjach również poświęcałem czas aby dodatkowo zgłębiać te dziedzinę magii. Próbowałem nawet trochę bardziej zaawansowanych zaklęć niż uczyli nas na lekcjach, nie zawsze w powodzeniem oczywiście. Byłem jednak gotowy na to, że nie zawsze mi się uda, nie ustępowałem jednak i zawsze próbowałem do bólu, aż wyszło. Poświęcałem też sporo czasu na ćwiczenia uroków, z książek wiedząc, że one również mogą być przydatne, a w połączeniu z transmutacją są w stanie stworzyć konstrukcje i przedmioty przydatne w życiu codziennym. Spędziłem również dużo czasu nad księgami związanymi z geomacją. Ta nauka miała szerokie zastosowanie przy konstruowaniu, wiedza jak wiązać ze sobą minerały, w jaki sposób stabilizacja jak i destabilizacja magii ma wpływ na tworzone przedmioty czy budynki była niewymiernie ważna jak i wszystko inne w tym zawodzie.
W efekcie końcowym szkołę skończyłem z dobrymi wynikami z przedmiotów, na których się skupiałem i przeciętnymi ze wszystkiego innego. Miałem jednak świadomość, że udało mi się wycisnąć z tych siedmiu lat najwięcej jak tylko mogłem. Teraz pozostało mi jedynie rozwijać się w obranym kierunku aby osiągnąć cel, który sobie założyłem.
To właśnie chęć samodoskonalenia sprawiła, że postanowiłem wyjechać. Udało mi się odłożyć trochę pieniędzy, które uzbierałem podczas wakacyjnych prac dorywczych, nie chcąc nadwyrężać bardziej rodzinnych oszczędności. Pierwszym przystankiem w moich podróżach była naturalnie Francja, gdzie architektura była niesamowita i wiedziałem, że z całą pewnością znajdę ludzi chętnych do dzielenia się swoją wiedzą. Chociaż początkowo dużym wyzwaniem była bariera językowa, jako, że nigdy nie uczyłem się żadnego języka, to siła napędowa w formie chęci poszerzania swojej wiedzy sprawiła, że po poświęceniu odpowiedniej ilości czasu udało mi się nauczyć francuskiego na przyzwoitym poziomie. Chociaż w piśmie szło mi słabo, to opanowałem ten język na tyle by rozumieć co się do mnie mówi oraz porozumiewać się z innymi w miarę bez przeszkód. To właśnie dzięki temu z czasem udało mi się porozumieć z pewnym kołem architektów. Nie byli oni jakoś specjalnie rozchwytywani, jednak ich pasja i wiedza w zakresie konstruowania bardzo mi pomogły. Dzięki nim udało mi się poznać wielu innych ludzi, którzy z czasem podzielili się ze mną swoją wiedzą. Moje notatki z dnia na dzień były coraz obszerniejsze, wiedza z każdym dniem obszerniejsza, a umiejętności coraz bardziej rozwinięte. Zyskałem wiedzę nie tylko w zakresie architektury budynków i możliwości ich zmieniania, ale również i konstruowania przedmiotów codziennego użytku chociaż na tym aż tak bardzo się nie skupiałem. Moim głównym celem było zajmowanie się konstruowaniem budynków. To właśnie we Francji udało mu się poszerzyć swoją wiedzę z zakresu numerologii. W szkole co prawda uczyli nas numerologii, jednak z czasem zrozumiałem, że jedynie w podstawowym zakresie. Francuzi uświadomili mi jak mało wiem w tym temacie. Moje dni i noce były wypełnione nauką. Starałem się czytać jak najwięcej, z każdym dniem poszerzając swoją widzę. Okazało się, że zapamiętanie tych wszystkich znaczeń liczb wcale nie było tak proste jak mi się na początku wydawało. Wymagało to ode mnie wiele czasu i wysiłku by w końcu nauczyć się to wykorzystywać w swojej pracy, a i tak nie za każdym razem szło mi to tak dobrze jakbym sobie tego życzył. Wiedziałem, że będę musiał pochylić się nad tym zdecydowanie bardziej niż nad resztą. To nie przychodziło mi tak naturalnie jak reszta. Kolejnym przystankiem była Skandynawia. To właśnie w Norwegii poznałem Andersa Hopp’a i to od niego nauczyłem się zdecydowanie najwięcej. Przede wszystkim języka, bo jednak w tym przypadku, tak samo jak we Francji stanowił on poważną przeszkodą. Anders na szczęście mówił po angielsku, ale jeśli chciałem się od niego uczyć jednym z jego warunków była nauka jego języka. Wcześniej myślałem, że francuski był skomplikowany, ale po spędzeniu tygodni, a nawet miesięcy nad słownikami norweskiego, dotarło do mnie jak bardzo się myliłem. Hopp jednak odmówił udzielania mi jakichkolwiek lekcji i wsparcia z zakresu konstrukcji, dopóki nie będę potrafił posługiwać się norweskim. Opanowanie tego języka na poziomie komunikatywnym zajęło mi prawie rok, ale potem było już coraz łatwiej z racji korzystania z niego na co dzień, zwłaszcza, że mój mentor, pomimo znajomości angielskiego, rozmawiał ze mną tylko po norwesku. Chociaż do tej pory miałem możliwości pracy i nauki od wielu dobrych i utalentowanych architektów i konstruktorów, to właśnie Hopp pokazał mi wiele sposobów i technik, o których wcześniej nie wiedziałem. Dotarło do mnie wtedy, że kiedy miało się tyle doświadczenia w branży wymyślało się własne sposoby na pracę. Pod jego skrzydłami udało mi się samemu zbudować kilka rzeczy, nie dużych, ale byłem z nich zadowolony. Moim ulubionym było małe pudełko bez dna, w którym przetrzymywałem wszystkie swoje projekty i książki. Zbudowanie go zajęło mi prawie pół roku. Pewnie udałoby mi się to szybciej, ale byłem uparty i chciałem wszystko zrobić sam. Pod skrzydłami Hopp’a naprawdę się rozwinąłem, zwłaszcza kiedy postanowił mnie zatrudnić w swojej firmie. Początkowo zlecał mi jakieś małe rzeczy do zrobienia, takie, na jakie pozwalały mi moje umiejętności. Z czasem jednak, im więcej umiałem zostawałem poważniejsze i bardziej skomplikowane zlecenia, które pozwalały mi się rozwijać. Doceniałem każde jego nauki, zwłaszcza, że kiedy, jak sobie wmawiałem, zauważył mój potencjał skupił się bardziej na poszerzaniu mojej wiedzy w głównym zakresie moich zainteresować, czyli konstruowania budynków. Wtajemniczył mnie w szeroki temat run, które miały duże zastosowanie w konstrukcjach. Po tym jak cały czas powtarzałem i doskonaliłem swoje umiejętności z zakresu numerologi, nauka run wydała mi się prosta. Było mi o wiele łatwiej się tego nauczyć, runy jakby do mnie przemawiały swoimi kształtami, a poznawanie ich zastosowania przychodziło mi bez większych problemów. Lata nauki i ćwiczenia umysłu do przyswajania dużej ilości informacji zdecydowanie się opłaciło. Naturalnie zmęczenie ogarniało mnie nie raz, ale nigdy nawet nie pomyślałem, że mógłbym zrezygnować. Byłem zdecydowany co chciałem robić w życiu i nie było opcji aby zmęczenie czy nawet wycieczenie fizyczne, które z czasem pojawiło się przez wiele nieprzespanych nocy, poświęconych na naukę, sprawiło, że się wycofam.
Cały czas obserwowałem rozwój sytuacji w rodzinnym kraju. W Anglii nie działo się najlepiej. Coraz częstsze zamieszki, powstanie niejakiego Zakonu Feniska, który wspierał mugolaki i samych mugoli, sprawiały, że atmosfera była bardzo napięta. Utrzymywałem kontakt z rodziną na tyle na ile miałem możliwość. Babcia opisywała mi wszystko w najmniejszych szczegółach, jednak to dopiero wydarzenia z Sylwestrowego Sabatu w 1956 roku sprawiły, że postanowiłem wrócić do domu. Uzbrojony w wiedzę i umiejętności wiedziałem, że będę w stanie pomóc i zdziałać dużo dobrego. Chociaż udało mi się odłożyć jakąś część zarobionych, dzięki pracy w Norwegii, pieniędzy to jednak nie było tego za dużo. Nie było mnie stać na wynajęcie czegokolwiek samodzielnie, więc wróciłem na Nokturn, do rodzinnego domu. Od razu dało się odczuć, że nie jestem tu mile widziany przez ojca. Jego zdanie jednak w ogóle mnie nie interesowało, nasze relację nie poprawiły się przez te wszystkie lata. Nadal traktowaliśmy się jak powietrze, na szczęście w niczym to nie przeszkadzało, zresztą w domu bywałem raczej rzadko.
Obserwowałem wnikliwie sytuację w kraju i starałem się pomóc na tyle ile mogłem. Wiedziałem, że członkowie mojej rodziny czynnie działają na rzecz Rycerzy Walpurgii, którzy opowiadali się za światem bez mugoli i wyższością czystej krwi. Nie miałem wątpliwości, po której stronie się opowiedzieć kiedy Cronus Malfoy został powołany na Ministra Magii. To była jedyna droga, jedyny kierunek, który miał za zadanie doprowadzić czarodziei do władzy. To dzięki działaniom zwolenników Czarnego Pana w końcu miał nastać pokój.
Okazało się, że oprócz udzielania się na rzecz sprawy, miałem również pełne ręce roboty w związku z moją główną profesją. Dzięki nawiązanym znajomościom, wykonywanymi zleceniami i wystawieniu kilku ogłoszeń nie narzekałem na brak pracy. Oczywiście na początku zarobki nie były jakieś wielkie, o ile w ogóle były jakiekolwiek. Przy panujących nastrojach oraz warunkach gospodarczych w kraju nie rzadko bywało tak, że za swoją pracę otrzymywałem ładny uśmiech czy ewentualnie ktoś nagrodził mnie ciepłym obiadem. Nie narzekałem, bo dzięki tym wszystkim zleceniom zyskiwałem tak bardzo potrzebne doświadczenie i poszerzałem swoje umiejętności oraz nie tylko wyrabiałem sobie markę, ale jednocześnie na tyle na ile było to możliwe promowałem nazwisko. A to stawało się dość popularne. Ciotka otworzyła, nie narzekający na brak pracy w tych czasach, zakład pogrzebowy oznakowany naszym nazwiskiem, a kuzyn, który od dawna działał w szeregach Rycerzy, otrzymał za swoje zasługi stanowisko namiestnika hrabstwa Suffolk. Im bardziej znane były moje „osiągnięcia”, a zlecenia pojawiały się coraz częściej zacząłem pobierać opłaty za swoje usługi. Naturalnie nie były one jakiś wielkie, ale dzięki nim udało mi się zarobić na swoje utrzymanie, aby nie być ciężarem dla rodziny. Nie było dla mnie nic gorszego jak obciążanie niepotrzebnie rodziny. Pracowałem jeszcze ciężej na rzecz hrabstwa, pomagając w odbudowie domostw i budynków użytku ogólnego, które ucierpiały na skutek wojny.
Po wydarzeniach, które miały miejsce w sierpniu wiedziałem, że będę miał jeszcze więcej pracy. Suffolk poniosło wielkie straty i nie było czasu na odpoczynek. Musiałem zakasać rękawy i poświęcić wszystkie zasoby dla większego dobra. I właśnie taki miałem zamiar.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +6 (różdżka, zrostek sztyletowaty) |
Uroki: | 10 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 15 | +3 (kieł większy) |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 8 | 0 |
Zwinność: | 2 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Francuski | I | 1 |
Norweski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Geomancja | II | 10 |
Historia Magii | I | 2 |
Numerologia | II | 10 |
Starożytne Runy | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zręczne ręce | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rycerze Walpurgii | I | 4 |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Konstrukcje magiczne | II | 7 |
Sztuka (rysunek) | II | 7 |
Architektura | II | 7 |
Projektowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 2 |
Ostatnio zmieniony przez Mitch Macnair dnia 09.01.24 18:26, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
ogniste nasiona, pnącze diabelskiego sidła;
bezoar;
księżycowy pył;
[26.02.24] Sierpień-listopad
[13.01.24] Zdobycie Osiągnięcia: Dusza Towarzystwa; +100 PD
[12.06.24] Zdobycie Osiągnięcia: Witam i o zdrowie pytam; +30 PD
[29.09.24] Wydarzenie: Wszyscy mamy źle w głowach; +50 PD
[18.11.24] Spokojnie jak na wojnie: +150 PD
[19.11.24] Zakupy: kieł większy, zrostek sztyletowaty; -300 PD
[20.11.24] Podsumowanie wydarzenia: Spokojnie jak na wojnie: +50 PD