Wydarzenia


Ekipa forum
Larissa A. Macnair
AutorWiadomość
Larissa A. Macnair [odnośnik]13.12.23 23:04

Larissa Athenaie Zabini Macnair

Data urodzenia: 12.06.1932
Nazwisko matki: Zabini
Miejsce zamieszkania: Londyn, kamienica ''Pod Ramorami''
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: ubogi
Zawód: nieudana kobieta fatalna konstruktorka, naukowczyni
Wzrost: 165 centymetrów
Waga: 55 kilogramów
Kolor włosów: łagodna umbra z kruczymi refleksami
Kolor oczu: szare lub błękitne w zależności od światła
Znaki szczególne: charakterystyczny ubiór cechujący się elementami męskimi, pieprzne perfumy, niesforność w noszonych koszulach, cygaretkach i upięciach włosów. Klamra z kości słoniowej podnosząca lekko kręcone włosy, zwykle odbija się od pleców kobiety, a noszona torebka z bydlęcej skóry niknie pod długim, czarnym płaszczem skrywającym drobną sylwetkę. Na przedramieniu, skryty pod koszulą, ma maleńki tatuaż w kształcie runy Wunjo. Niekiedy chowa włosy w barwnych chustach, dobierając do tego odziedziczoną po babce biżuterię, mimo noszonych odzieni męskich.




from this time, unchained

we’re all looking at a different picture, through this new frame of mind


Dzieci z Hexham biegają pośród skażonych fabrycznymi odpadami kałuż. Zapach moczu miesza się ze skapującym z nosa deszczem, pot niknie naprzemiennie z krwią zranionych w wykopaliskach ramion. Nienawidziłam skurwysynów, którzy stąpali po mojej ziemi, w tak silnych emocjach wychowywana byłam od dziecka, gdy tylko odkryto w Hexham złoża minerałów. Dzielnica robocza miała twardą rękę, jeszcze twardsze zęby. Pilnowałam swoich; w prozie dziecięcego życia, Hexham stało się swoistą watahą wilków, czających się pośród dobrych domów i przytułków. Jedni żebrali, drudzy nosili jedwabie, ale wszyscy w szarości nadchodzących poranków upatrywaliśmy lepszego jutra, od najmłodszych lat nasiąkając ambicjami sprowadzonych tu przed laty rodziców. Eksperyment nad wydobywanymi surowcami spoczął na niczym; widziałam zaciskaną dziadkową pięść, której uderzenie przeniosło huk na pobliskie meble, wdając  w drżenie całe pomieszczenie. Claus był dobrym człowiekiem, wpoiłam sobie jego zmarszczone brwi jako wyjątkowy gest drzemiącej pod skórą inteligencji; pocierał dłonią zarośnięte siwością obrzeża żuchwy, prababciowe 'meten is weten' mawiał, a błękit spojrzenia obejmował moją sylwetkę, wdrapującą się na najwyższe szczeble domowego regału. Wpajał mi swój własny konik, teoretyk magii niewiele miał z pracy fizycznej, którą podjął, by móc utrzymać mnie i moją mamę; widziałam, że cierpiał, wchodząc w niższy poziom zaspokojenia intelektualnego, karmiąc pustkę zgliszczami wolnego czasu. Uczył mnie wtedy algebry, prędzej pojęłam mnożenie przez dziewięć niż prawidłowe mówienie, a pulchne palce zaciskały się na ledwie widocznych kłykciach. Dziewięć razy cztery — zagnij czwarty paluszek. Raz, dwa, trzy. Pierwszą liczbą będzie trzy. Teraz dalej, pięć i jeden, drugą liczbą będzie sześć.
Trzydzieści sześć; tyle lat miała moja matka, gdy skończyłam Durmstrang.
Eleonora była dobra z alchemii, dziadek zwykł się tym chwalić, gdy oglądał matczyne zdjęcia z Hogwartu i choć spoglądał na nią z wypisanym zgorzknieniem, to wiedziałam, że kochał ją całym, lodowatym na pozór sercem. Ukończyła Ravenclaw, niedługo po Hogwarcie oddała się w odmęty Niziny Tesalskiej i męskich ramion, niewiele myśląc przez — ponoć to — brak kobiecych wzorców. Chciałabym powiedzieć, że znałam Norę, ale prawda tkwi w tym, że nigdy nie była sobą. Wydawała się przyćmiona, sklecając kolejne talizmany, oddając się w kolejne nieudane romanse, nadające jej miano ladacznicy. Nie miałam matki, bo ona nigdy nie chciała nią być, ale kochałyśmy się bezgranicznie i gdy ona pragnęła wolności, ja jej ją dawałam. Ulica nie pytała, sady kusiły słodkością skradzionych jabłek, Julius był dobrze urodzonym chłopcem z czystokrwistej rodziny, Betty córką lokalnego piekarza — nie przejmowaliśmy się dystynkcją, wdawaliśmy się w bezgraniczne wyścigi pośród zieleni łąk, jedliśmy mączną zupę u jednej z matek (nigdy nie mojej) i biegliśmy dalej, gubiąc buty, gubiąc głowy.
Miałam sześć lat, gdy do naszego domostwa zapukał pan Macnair. Po latach dowiedziałam się, że za fraki przytargał go mój dziadek. Ojciec spojrzał wtedy na mnie, wielka dłoń na moment położyła się na mojej główce i odrzekł krótkie polecenie, zamykając drzwi za pospiesznie idącym ciałem. W dziecięcą torebkę, wykonaną z niczego innego jak prozaicznie związanych płócien, spakowałam najważniejszy asortyment młodej panienki — lalkę z kolby kukurydzy, książkę do geometrii, ołówek od dziadka, którym kreśliłam pierwsze obliczenia. Matka podniosła krzyk w korytarzu, ale szpara w drzwiach nie pozwoliła mi nic ujrzeć. Dopiero gdy framuga zaskrzypiała, a matczyne dłonie oplotły zaczerwienione policzki, klęknęła przede mną, kolana obiły się o szorstkość dębowej podłogi. To twój tata, wypowiedziała, a cały mój świat zawirował, zauważając jednostkę, której obecność skreśliłam ponoć to samą egzystencją. Ojciec wziął mnie na ręce; dziecięcy bękarci płaszcz wbijał się sztywnością w ciało, podążaliśmy na pokład statku prowadzącego do Danii. Dziecięce łzy na niezbyt wiele się zdały, dziadek odmachał mi nerwowo, próbując przebić się przez korowód pożegnalny na sam przód. Bezskutecznie — zatonął wśród obcych twarzy; wśród nieobecności, którą się stał, a ja słyszałam tylko pociąganie nosem i krzyki, chowając się w kajutowej szafie. Nie chciała widzieć taty; nigdy nie pukał przed otworzeniem drzwi.

Uwielbiałam Magiczną Operę w Aarhus. Jej idealny kształt, perfekcyjne detale mitologicznych kolei losów. Posągi żywych króli kłaniały się mi, Pelasgos składał hołd imienniczce swojej córki, gdy matka prowadziła mnie do niańki, samemu udając się na oględziny kolejnych materiałów. Bordowy beret oplatał czoło, pozostawiając czerwone zarysowanie na bladej skórze. W drodze czułam dłoń matki zaciskającą się na mojej ręce, krótkie nogi spowalniały jej pośpiech, a ona nienawidziła się spóźniać. Praca dla ojca dawała jej stały zarobek, miała pieniądze na nowe kajeciki i ołówki, a ja wszystkie zapełniałam kalką obserwowanej rzeczywistości. Nie pokazywałam tylko złości mamy, czasami nie unikałam czerwieni uderzenia na moim policzku, gdy podnosiłam na nią ton. Krzyczałam po raz ostatni, gdy po roku stacjonowania w Danii, postanowiła wywieźć nas dalej, w kierunku swoich marzeń i pragnień, którym stałam na drodze.

Nie lubiłam Oslo, chociaż tam ojciec odwiedzał nas częściej. Strzępki rozmów przypominały mi o jego motywacjach — imię dziadka powtarzało się po stokroć, groźby wypływały z rodzicielskich ust, aby na powrót zza drzwi sypialni słyszeć się dało jedynie krótkie skrzypienie mebli. Mama kazała mi wtedy chować uszy w rączkach, oczy zakrywałam podgiętymi kolanami i wyobrażałam sobie kolejne, przemierzane ulice. Z czasem zaczynałam pojmować ten proceder, kiedy więc ojciec na powrót wracał albo mama przyprowadzała innych kolegów, uciekłam poza cztery ściany kamienicy, najczęściej trafiając do pobliskiego sklepu Sorensena, który częstował mnie miętowymi landrynkami i czasami dał mi jakąś książkę. Mawiał, że jestem dobrą dziewczyną i genialnym dzieckiem, kręcił głową na wspominki o personie matki, milcząc niczym grób w podjętych próbach rozmowy. Wiele lat miało mi zająć zrozumienie fenomenu jej osoby, nieodwracalne były skutki zakorzenionych morałów. Dla Eleonory nie było żadnej świętości. Korzystała z mężczyzn bardziej niż oni wykorzystywali ją. Sprowadzane ludzkie szczątki walały się po domu, łacińskie sentencje przepełnione czarnomagiczną mocą wysuwały się z jej ust. Nim zdołałam trafić do Durmstangu, pamiętałam obserwowane przez dziurkę od klucza praktyki, jej śmiech i zapach niekiedy rozkładających się ciał. Choć była córką czarownicy czystokrwistej — ponoć godnej kobiety — wychowywał ją jedynie mój dziadek, a Zabini mimo poprawnej neutralności, zwykł oponować po stronie antymugolskiej. Złamane serce i kłótnie małżeńskie przelały niechęć do żony na niechęć do brudnej krwi, to wpoił córce, tworząc w głowie obraz kobiecej złości, kobiecego upadku. Nieświadomy był, że im częściej stawiał zły przykład, tym częściej uczył ją takich praktyk, wychował kobietę rozwiązłą, złośliwą, niepasującą do idealnego schematu społeczeństwa. Nieplanowana ciąża i stygma narzucona tym faktem, zrujnowała jej reputację w rodzimym mieście; a potem nawet w tak wielkim mieście, jak Oslo, nie było miejsca w magicznej społeczności na kobietę frywolną, świadomą swojej wartości. Nora nie przejmowała się tym jednak; spaczony zaawansowanymi praktykami czarnej magii umysł patrzył na siebie i swoją przyjemność. Była okropną matką, ale najlepszą, jaką miałam.

Na zakupy przed Durmstrangiem poszłam z ojcem, który po pół roku wrócił znów do nas. Zakupiona biała różdżka była pierwszym krokiem ku staniu się taką, jak oni. Odkąd jako sześciolatka ukazałam swoje magiczne zdolności, wiedziałam, jaki czeka mnie los, a jednak przemierzanie magicznych, norweskich sklepików napawało mnie radością. Widziałam w ojcowskim spojrzeniu dumę, mówił, że jestem jego najlepszym dzieckiem. Zbyt młody umysł nie wyłapał koligacji i faktu istnienia innego potomstwa, napawałam się komplementami i obecnością, bawiłam swoimi zdolnościami. Szkoła pozwoliła mi je rozwinąć, stawiając na piedestał najważniejsze dla mnie cechy — upór, ambicję i determinację. Choć sama pojmowałam stronice zapisek matematycznych, historii magii i oddziaływań międzymagicznych, zdobywając kolejne informacje o numerologii i geomancji, to widziałam potęgę w silnych, rosłych ciałach. Wydawaliśmy się niezłomni, czerwony płaszcz nadawał mi pewności siebie, a asysta przyjaciela wpajała brak możliwości na porażkę. Choć nie byłam wybitnym uczniem (a nawet tragicznym spoglądając na aspekt tężyzny fizycznej), nie dosięgając nawet poziomu akceptowalnego dla wychowanków norweskiej szkoły, to i tak czułam dumę, wychowywałam się w surowych murach przepełniających mnie umiejętnościami czarnej magii, ale również wszystkich innych dziedzin, które zapragnęłam poznać. Astronomia, literatura, transmutacja — moja przyszłość wybrała mnie, zanim ja wybrałam ją, gdy podczas pierwszych lekcji z przekształcania rzeczywistości, wybitny profesor od Transmutacji wyciągnął mnie na środek sali, nakazując powtarzanie po nim kolejnych to zaklęć, doprowadzanie do kolejnych modyfikacji. Gdy wierna różdżka nie odmówiła ani jednego zaklęcia, zdumione spojrzenie spoczęło na mojej twarzy, a ruch głowy nakazał wrócić na miejsce. Od tego momentu każdą chwilę spędzałam w zakamarkach jego pracowni, już w wieku dwunastu lat zauważając swoje zdolności w magii konstrukcyjnej, w której sam profesor się specjalizował. I choć marszczył brwi na widok dziewczęcia, to nie spoczął w nauce, pomagając mi od pierwszych chwil uzyskiwać fory w innych zajęciach, abym maksimum sił mogła wykorzystać na praktykowanie obranej dziedziny.
W czterdziestym czwartym roku Norwegię obiegł artykuł o najlepszych wynikach egzaminów, pośród nich widniały właśnie moje personalia, powróciwszy jednak do mieszkania, nie ujrzałam laurów. Na kuchennym stole leżały kolejne kości, zakasane rękawy sugerowały podjęcie się pracy — segregowanie ludzkich kości było ledwie początkiem wakacyjnej gehenny.
Powroty do szkoły były więc ucieczką od nocnych praktyk, setek zapisanych stron i ciężkiej pracy przy matczynym wytwórstwie. Zaprzepaściłam pozostałe dziedziny, pojęłam ledwie podstawy rzucania uroków i obrony przed własnym orężem, ledwie gram więcej pochłaniając czarnej magii, którą obserwowałam od dzieciństwa. Wszelkie siły pokładałam w teoriach nieśności, liczba Fibonacciego wydawała się odpowiedzią na kumulacje magii, ale wtedy na przekór stawały żyły magiczne, którymi zajmował się nowozatrudniony asystent, a ja nie potrafiłam rozwikłać stawianego po stokroć równania, które w rozpisanych trzech niewiadomych doprowadziłam do nierozwiązywalnej formy. Czułam, że to mnie przerasta — ledwie przed ukończeniem szkoły zauważałam głosy gratulacji, klepnięcia po ramieniu mijanych tutorów i słowa pochwały opiekunów; we mnie tkwiła pustka.

Przerastały mnie proste, domowe obowiązki. Gotować nauczyłam się z czystej potrzeby, gdy brzuch wypełniał swoim lamentem pusty pokój w Bergen. Osiedliliśmy się tam z Johanem, w pobliskich terenach odnalazł źródło magii skumulowane w niedostępnym terenie skandynawskich lasów, podczas gdy ja sprawdzałam konstrukcje pobliskich chat, znajdując geniusz w praktyce. Rozwiązania nowatorskie sięgały tam, gdzie nie sięgała nauka — ludzie poszukiwali przetrwania, łapali się wszystkiego, co mogłoby dać im stoicki spokój wśród mroźnego krajobrazu, w taki sposób znajdowali wybitne możliwości, a mój dziewiętnastoletni umysł smakował kwintesencji powiedzenia ,,potrzeba matką wynalazków''. Rok później opisaliśmy pierwszy przypadek połowicznego uwalniania czasowego skumulowanej magii minerałów, obserwując kaskadę reakcji spoczywającego przy żyłach magicznych kruszcu. Celebrowaliśmy jego odkrycie, celebrowaliśmy nas, podążając pośród rozświetlonych porannym słońcem lasów na końskich grzbietach — ponoć w rodzinnym domu miał stajnię, słabość do koni fiordzkich pozostawała w nim żywa, nigdy nie mogłam sobie pozwolić na poznanie prawdy, unikając określenia jakkolwiek rodzącego się między nami uczucia. Po prostu dobrze było go mieć; po prostu uwielbiałam, gdy cytował mi Kanta, kochałam, gdy opowiadał o kolejnych przeczytanych klasykach, o najwybitniejszych, norweskich muzykach. Dobrze było być obok, gdy tłumaczył mi większe zawiłości z zakresu geomancji i numerologii, których potrzebowałam do rozpatrywania zaklęć konstrukcyjnych. Ale zapragnął więcej, a ja wreszcie pojąwszy temperament matki, odmówiłam zostania panią Borgin, składając na męskich ustach ostatni, kwaśny pocałunek. Nie żałowałam, brzmienie naszych głosów nieść miało się w moich wspomnieniach dłużej i dłużej, karmić je w ciszy i samotności. Nie nadawałam się na żonę i choć świadoma byłam, że trzydziestoletni kawaler nie spoglądałby na mój brak umiejętności z dezaprobatą, to nie potrafiłam sama przed sobą udawać, że nadaję się do tej roli. Dlatego uciekłam, wróciłam do rodzinnych stron matki, przekonując się boleśnie o pokracznym rodzicielstwie mojego ojca, gdy rozpoznawszy go po latach, usłyszałam jedynie prośbę o kilka knutów. Cały czar wspomnień dzieciństwa prysł, Johan będący ze mną od lat szkoły także zniknął bezpowrotnie, pozostawiając wspomnienia setek godzin poświęconych na numerologię i bliskość, której mimo własnej upartości, potrzebowałam. Ambicje przerastały moje ciało, zachłanność osiągnięć i zdobycia wiedzy przewyższała możliwości młodego umysłu - byłam u skraju, byłam u granic.

Czar prysł, zaczęło się życie; ciężki materiał spódnicy zamieniałam na lekkie, garniturowe spodnie ledwie po tym, gdy w trakcie jednej z wykonywanych prac, męska dłoń powędrowała po mojej łydce, upatrując w chodzeniu po drabinie swoiste przyzwolenie. Nie widziałam nic złego w naturalnych podziałach, czułam się swoistym odludkiem — nieprawidłowym odstępstwem od normy — kiedy jednak podejmowanie przeze mnie kolejnych zleceń z zakresu konstruktorskich zagwozdek, spotkało się z głębokim zainteresowaniem, bezpieczeństwo było ważniejsze. Podejmując krótki staż u Wilkesa, świetnego konstruktora, zagryzłam zęby. Konstruktor musi sikać na stojąco było ledwie początkiem, biust oplatałam więc ciasno grubym bandażem, włosy ścięłam niedbale do prześwitów łysek głowy — ładny, młody chłopiec mógł się rozwijać, czasami tylko za dużo wiedział, a ciepły głos budził wątpliwości, więc odzywał się coraz mniej. Dzięki temu mogłam podjąć praktykę, której oddawałam wszystkie godziny swojego życia, tracąc resztki oszczędności średniozamożnej rodziny. Oddałam się nauce, oddałam się konstrukcjom, które dalej powierzano głównie mężczyznom. W czterech ścianach unosił się zapach dymu papierosowego, pusta szklanka po whisky była pozostałością jedynej kolacji — anomalie ściągały mi sen z powiek, gdy każdą chwilą próbowałam rozszyfrować ich pochodzenie, brakowało mi teraz głosu wiedzy czysto astronomicznej, posiadana podstawa wspierała mnie tylko przy konstruowaniu. Ledwie szczątki wiedzy uzyskiwałam w dysputach, kiedy odwiedzając znajomego w wieży astrologicznej, wspięłam się na szczyt możliwości w prowadzonych dyskusjach, docierając do interesującego mnie sedna sprawy, które nie było nawet początkiem. Ale to właśnie pociąga ludzi zagubionych, to właśnie pociągało i pociąga za struny mojego jestestwa — odnalezienie prawdy, której nigdy nigdy nie pozna.

Nawet po zakończeniu kursu nie byłam kobieca w ten oczywisty, pisany ręką mężczyzny sposób; na próżno szukać w mojej osobie słodkich uśmiechów i owijania włosów wokół palca — miałam głos, głos silniejszy i pewniejszy, bo nieskażony latami ograniczającego wychowania. Nie przystanęłam na dłużej, nie spoglądałam w tył. Walczyłam o swoje, kryjąc się w cieniu różnorodnych znajomości, naprzemiennie z oddaniem nauce. To inni mieli być dla mnie, niż ja dla nich, ta świadomość napełniała samolubne postrzeganie rzeczywistości. Nie byłam nikogo, nikt nie był mój — lawirowałam pośród cieni Nokturnu, karmiłam swoje pragnienia i nie szczędziłam przy pragnieniu ekscytacji; w różnorodności upatrywałam twórczą wolność, która pozwalała mi na przełknięcie w matematycznych dysputach. Posiadałam jednak zdolności by skusić kogoś ponad biedaków, którzy w pojedynczych pchnięciach byli ledwie ucieczką od codziennej samotności szeregu zastanowień. Chęć spełnienia rozluźniała moją moralność, niegodnością podpatrzoną od matki chciałam pociągnąć za sznurki męskich spojrzeń, ci zaś w swoich perwersyjnych mniemaniach widzieli pokorną, złapaną łanię. Samolubstwo i nadmierny egoizm wpędził mnie w relacje, którymi brzydziłabym się — zapachem koszuli, perfum, idealnie ułożonymi włosami. A mimo to właśnie swoiste sprzedanie się było wyznacznikiem przetrwania — było na moich zasadach, było z tym którego chciałam, ale miało miejsce, a długi ciągną się za mną do teraz. Gdyby nie to pragnienie, które we mnie utkwiło, byłabym teraz wyżej. Kobiety nauki, ale też kobiety techniki, były mniej szanowane i mniej poważane niż mężczyźni. Ta smutna prawda dobierała się coraz mocniej, bo choć ceniono moje zdolności i kunszt konstruktorski, to co możniejsi — aby nie gorszyć kobiet w swoich rodzinach — wybierali mężczyzn do tworzenia nowej infrastruktury. Ja zaś podjęłam się kolejnych badań, kolejnych analiz, doprowadzając organizm do skrajnego wycieńczenia. Wtedy poznałam Redwyne'a, wybitnego alchemika, który po raz pierwszy poczęstował mnie wróżkowym pyłem. To wyostrzenie zmysłów, rozluźnienie i stan przyjemności do teraz są nie do porównania, korzystałam więc z niego po raz pierwszy, drugi, trzeci. Kolejne stronice obliczeń lądowały w notatniku, ja podejmowałam się zleceń po to, by przetrwać, a pieniądze i tak trafiały na poczet nałogu.

Byłam wolna, ale w tym świecie oznaczało to pułapkę narzuconych stygmatyzacją obelg. Chcąc więcej, mogłam otrzymać tylko mniej — jako kobieta, jako człowiek, jako jednostka. Miano starej panny wisiało i ciążyło, oplatało się na szyi jak dłonie wpuszczanych do pokoju mężczyzn, którzy w bliskości próbowali odnaleźć próbę na zrozumienie mnie — chcieli ujrzeć coś ponad przydatność samych siebie, ujrzeć odrobinę ciepła na twarzy, gdy rozstawiałam granice i rozgrywałam swoje karty. Na moim języku osiadał wtedy smak whisky, dłoń sięgała do klamki i otwierała przed roznegliżowanymi ciałami chłód korytarza. Eleonora nigdy się nie żegnała, nigdy nie dziękowała, nigdy nie witała. Opowiedziała mi o swoim działaniu wśród sojuszników Czarnego Pana i to własnie ona wprowadziła mnie na początek mojej motywacji, pokazała mi to, co wpajała od najmłodszych lat. Nie widziała cierpienia, nie pozwalała sobie na słabości. Gdy wróciła do kraju owładniętego wojną, nie obawiała się o ojczyznę, nie tęskniła za rodziną — zbierała żniwo, zyskiwała na każdym kolejnym, odebranym mugolom oddechu. Bez awersji sięgała po spopielone ciała, znajdowała złoto i interesujące ją szczątki, w chłodnej posturze jeszcze młodej, acz dojrzałej kobiety, pokazując światu niezłomność. Gdy świat sponiewierał jej decyzjami, jej słabościami, ona nie uchyliła mu nigdy czoła. Czułam się winna, gdy uczyniłam tak ze swoim nazwiskiem, milcząc na temat koligacji z nowym Namiestnikiem. Nie chciałam rozgłosu, spokój życia w czystym Londynie koił moje zszargane myślami struny; kłamałam więc, unikałam kontaktu i nieświadoma pokrewieństwa, niekiedy przedstawiałam się nazwiskiem matki. Macnair, ofiarowane mi nazwisko, zaczęło znaczyć więcej i ukazywać światu obecność — mojej świat nie chciał ujrzeć, a ja nie chciałam mu jej ukazać. Gdy przed kilkoma miesiącami, kiedy musiałam porzucić mieszkanie na Nokturnie to jedynie pomoc zamożnego znajomego wsparła moje pierwsze miesiące wynajmu pokoju w kamienicy. Nauka nie była opłacalna, brak męskiego ramienia odpychał moje tezy na kraniec rozpatrywania, a konstrukcje naprawiałam głównie przy nagłej prośbie ze strony możnych; wojna rujnuje, nie buduje. Nigdy nie żyłam na poziomie wysokim, potrafiłam więc lawirować i dorywczymi zleceniami dociągać od tygodnia do tygodnia, czując rosnącą we mnie obojętność. Płakać można było w pięknych zamkach, ulica — Nokturn, który naznaczył mnie tatuażem pośród ściekających stęchlizną murów z ręki starej czarownicy, pierwowozoru niesionego w głosach, szamanki — nie znała słabości, ale nie znała też litości. Liczyło się to, by przetrwać; godność i altruizm odchodziły na drugi plan.

Teraz była kolej na mnie, aby nosić miano niegodności.
Teraz moja kolej być Eleonorą.


Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM:20
Uroki:20
Czarna magia:8+1 (różdżka)
Uzdrawianie:00
Transmutacja:16+4 (różdżka)
Alchemia:00
Sprawność:50
Zwinność:70
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
norweskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
GeomancjaII10
NumerologiaII10
AstronomiaI2
SpostrzegawczośćI2
KłamstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Brak-0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerze Walpurgii--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Konstrukcje magiczneIII25
Sztuka (rysunek)I½
ArchitekturaI½
Literatura (wiedza)I½
GotowanieI½
AktywnośćWartośćWydane punkty
JeździectwoI½
Taniec współczesnyI½
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 14


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Larissa Macnair dnia 17.03.24 14:04, w całości zmieniany 4 razy
Larissa Macnair
Larissa Macnair
Zawód : konstruktorka, przyszła naukowczyni
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
all the hate coming out from a generation
who got everything and nothing, guided by temptation
are you killing for yourself or killing for your saviour?
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16
CZARNA MAGIA : 8
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12165-larissa-a-macnair https://www.morsmordre.net/t12350-tretten#379537 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12351-larissa-a-macnair#379538
Re: Larissa A. Macnair [odnośnik]21.03.24 8:57

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Larissa A. Macnair  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Larissa A. Macnair [odnośnik]21.03.24 8:59


KOMPONENTYlista komponentów

BIEGŁOŚCIhistoria PB

HISTORIA ROZWOJU[21.03.24] Rozwój początkowy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Larissa A. Macnair  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Larissa A. Macnair
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach