Wydarzenia


Ekipa forum
Szpital West Park
AutorWiadomość
Szpital West Park [odnośnik]17.12.23 0:22

Szpital West Park

Szpital West Park jest to stary, mugolski szpital, który znajduje się niedaleko Epsom. Zbudowany został w latach dwudziestych XX wieku, będąc jednym ze szpitali psychiatrycznych na terenie Wielkiej Brytanii. Został zaprojektowany w stylu kolonialnym, ze zdobnictwem i wystrojem wnętrz mającym przywodzić na myśl dalekie podróże. Główny budynek został wybudowany z cegły, trzypiętrowa konstrukcja posiadająca dwa skrzydła: wschodnie i zachodnie. Obecnie z powodu wygnania niemagicznych, pozostaje pusty i rzadko odwiedzany.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital West Park Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital West Park [odnośnik]27.12.23 20:09
16.08.1958 r.

Emocje były niewskazane. Zakłócały obraz sytuacji, pozbawiały wszelakich resztek rozsądku. Można było być świadkiem cierpienia, próbować zrozumieć ból, lecz nie można było oddawać się współodczuwaniu w katuszach prostych ludzi. Trzeba było być ponad to, ponad nieoświecone jestestwa, które obecnie pokładały swe nadzieje w ich osobach, Platon w Fedonie wyrażał pogląd, że emocje (i inne cielesności) zakłócają proces poznawczy, w tym właściwy osąd i dalej, zachowanie. Sprowadzają na złą drogę, niebezpieczną, gdzie przymus i moralność wyznaczają kierunek działania, gdzie najczystsza forma racjonalizmu powinna wieść prym. To ona winna nakreślać plan działania, dawać ostateczny sygnał do podjęcia trudów.
Emocje były męczące, zabierały energię, która gdzie indziej będzie spożytkowana. Organizm miał ograniczone możliwości produkcji energii, zwłaszcza gdy potrzebował jej na inne funkcje. Rozpacz, żal czy strach wypełniały organizmy, sięgały każdej komórki i ostatecznie likwidowały moc do działania. Zostawić się je powinno dla tych w żałobie, dla tych co stracili wszystko i teraz ledwo mogli przetrwać w ich świecie. To oni mogli teraz kultywować mękę, każdy mógłby im wybaczyć.
Od młodego panicza wymaga się więcej; pragmatyczności poprzedzającej każdy krok, światłości obecnej w każdym słowie. Obecności na miejscu katastrofy, choć zarazem mało kto się niej spodziewa. Zbyt długo elity tego kraju kryły się w swych pałacach, a przynajmniej takie głosy wywołał wojenny głód. To niższe klasy ponosiły największe konsekwencje wojennych działań, to oni najczęściej ginęli i tracili bliskich. To na ich opinie trzeba było uważać, nie chciało się stracić ich serc. Potrzebna była ich wiara, by mógł zapanować pokój, by móc legitymizować władzę. Można rządzić wbrew im, lecz zawsze będzie to kosztowne i zmuszające do wiecznej czujności. Trzeba było ich przekonać, że czeka ich lepsza przyszłość, patrząc na rozwój sytuacji wielu z nich nie było nawet pewnych jutra. Tutaj do gry wkraczała szlachta, prometejsko pokazując swą wolę do działania i pomocy. Wzięcia odpowiedzialności za nich, za ziemie i ich wspólne jutro.
Primrose zawsze była przykładem. Pierwsza do pomocy, działania i szerzenie miłosierdzia. Niektórzy uważali, że była zimna, zbudowana z krystalicznego lodu, lecz jej czyny znaczyły więcej niż piękne, lecz puste słowa niektórych arystokratek. To właśnie czyny powinni oceniać, nadawać im wywyższającą pozycję. Był pewien, że gdy zgłosi się do niej po pomoc, nie zostanie mu ona odmówiona. Nie tylko przez dobre relacje rodów, ale również przez łączącą ich bliskość. Teraz gdy stał w holu wielkiego budynku, który kiedyś był mugolskim szpitalem, a teraz został przystosowany jako szpital polowy, tym bardziej docenił jej osobę. Jeden z medyków składał właśnie mu raport potrzeb, niedostatków i pilnych zamówień. Widać było na jej twarzy zmęczenie, nie spała od tamtej feralnej nocy. Można było odnaleźć w jej oczach hardość, skutek doświadczenia ostatnich dni. Każdy w obliczu tragedii zostaje poddany próbie, ocenę zdobywa się na końcu. On sam również odczuwał, że bierze udział w egzaminie, którego nie ma prawa nie zdać. Wpłynie to na przyszłość jego, rodu i nawet państwa, jeśli jego działania w ministerstwie okażą się sukcesem. Było jeszcze wiele niewiadomych, prawdziwa gra dopiero się rozpoczynała.
Bartemius Crouch
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11933-bartemius-crouch https://www.morsmordre.net/t11959-apate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12145-skrytka-bankowa-2587
Re: Szpital West Park [odnośnik]30.12.23 19:55
Świat przywitał chłodem wręcz zimowym mieszkańców Durham. Choć był środek lata, to na zewnątrz szadź ozdobiła zielone liście drzew. Deszcz meteorytów zasiadł spustoszenie wśród ludzi oraz w naturze. Zmienił wiele, sprawił, że świat zatrząsł się w posadach.
Dosłownie.
Wychodząc przed domowe mury została poinformowana, że zaopatrzenie do lorda Croucha zostało już wysłane. Przyjęła to zdawkowym kiwnięciem głową wbijając spojrzenie przed siebie. Ciemne dymy nadal unosiły się ponad linie drzew. Durham odniosło wiele ran, z których krwawiło, jednak dzisiaj to inna ziemia miała otrzymać pomoc lady Burke.
Jeżeli szramy w jej własnym hrabstwie miały się zabliźnić, nie mogła zapominać o innych. Obowiązek był maksymą każdego arystokraty, a przynajmniej powinien być. Widziała jak ich własna socjeta stacza się w dół wśród atłasów i jedwabi zapominając kim są i jakie zadanie zostało przed nimi postawione. Czerpiąc jedynie korzyści, pławiąc się w bogactwie i świetlistym przepychu codziennego życia zatracili najważniejsze cechy jakimi powinni się chwalić. Pozwolili zaś dumie i pysze wieść prym.
Nigdy nie odmawiała pomocy, podążając za własnym przekonaniem i uporem. Nawet jeżeli miała zapłacić wysoką cenę decyzję dawno podjęła. Choć koszmary nadal ją nawiedzały, ostrymi pazurami co noc rozdzierały jej ciało, a krew sączyła się barwiąc rubinową barwą podłogi, tak nie zaszyła się w swoich komnatach. Pomimo zmęczenia wstawała każdego poranka, racząc się kawą ruszała do działania.
Podróż do kuzyna była długa i męcząca kiedy brak snu wpływa również na koncentrację, która niezbędna była przy teleportacji. Jednak pomimo trudności znalazła się na ziemiach Crouchów, które przywitały ją taką samą ponurą i przygnębiającą atmosferą, z jaką codziennie budziło się Durham. Surrey było miejscem licznych pikników i zabaw, teraz zaś stanowiło ponure cmentarzysko ludzkich trosk i obaw.
W oddali zaś majaczyła bryła starego szpitala, który po wygnaniu mugoli stał opustoszały. Do dzisiaj.
W murach mieli pojawić się czarodzieje, poszkodowani, wszyscy ci, którzy wymagali opieki. Na Merlina jak wielu ich było.
Patrzyła na zbieraninę ludzi, na rozdarte rodziny wiecznym pocałunkiem śmierci. Nie płakała. Nie roniła słów rozpaczy i pocieszenia. Emocje jedynie zabrały by jej siłę, a tej wcale nie miała wiele. Przyjmując postawę bezpiecznego dystansu od tragedii mogła w pełni skupić się na pracy jaka przed nią była.
-Zaopatrzenie niedługo dotrze. - Oznajmiła wchodząc do pustego jeszcze gmachu, w którego wnętrzu znalazła Bartiego. Porzuciła suknie i zwiewne lekkie ubrania, które tak bardzo wpisane były w krajobraz lata. Ubrana w lniane spodnie i zawiązywane nad kostką trzewiki dopełniła szarą koszulą zapinaną pod szyją z kameą w kształcie ćmy. Zapewne jeden z talizmanów jakie tworzyła. -Nie jest tego wiele, ale na tyle, że powinno pomóc na samym początku nim twoi uzdrowiciele stworzą tu odpowiednie warunki.
Przystanęła obok czarodzieja rozglądając się przy tym po opuszczonym budynku.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Szpital West Park 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Szpital West Park [odnośnik]31.12.23 3:06
Wojna, kataklizm, katastrofy, fale morderstw, obalenie rządu — to wszystko wprowadzało państwo, jako swoisty organizm bijący stolicą niczym sercem, w stan absolutnego pogwałcenia dotychczasowych zasad. Nie było świętości, nie było nawet ustaleń i idealnego porządku świata, w którym starsi górowali nad młodszymi, możniejsi nad biedniejszymi. Wszystkich dotykały sytuacje, których nie wyobraziliby sobie w najgorszych snach.
Potrzeba było wielu rąk, powoływano do pomocy nie tylko tych wyjątkowo wykwalifikowanych — aby każdym szpitalem, a co dopiero szpitalem polowym zarządzał stary, wyjątkowo doświadczony uzdrowiciel, szczególnie wysoko postawiony, trzeba było cudu. Ten szpital polowy w Surrey był rzadkością; zarządzał nim stary, poczciwy Fancourt — dawny uzdrowiciel Munga, teraz już jedną nogą w pomniejszych placówkach Surrey; całe swoje, już grubo ponad siedemdziesięcioletnie, życie poświęcił naukom medycznym, odrobinę zielarskim, a przede wszystkim anatomii. Wykwintnie znał się na aspekcie zespolenia hodowanych magicznie kończyn. Był tu zarządcą z ramienia sił wyższych, oddelegowany. Podlotki ledwie trzydziestoletnie piekliły się jako ledwie uzdrowiciele niższego stanu wokół, kiedy on — choć winien służyć ludziom — podążał dość prędkim krokiem, mimo tęgości, w kierunku szlacheckich młokosów. Raporty, zestawienia, statystyki, listy — wszystko ukazywało dramatyczną sytuację, przesyłane z rąk do rąk, informowały tych, którzy winni sprowadzić coś lepszego. Najbogatsi, najważniejsi, wielkie nazwiska uciekały za granicę, ponoć to dla interesów, w istocie czyż nie dla bezpieczeństwa? Czyż nie znano takich historii ze światowych wprost losów? Brak było słów, brak było sił — przerzucił więc ręcznik przecierający ręce przez ramię, wieszając go niedbale na barku. Podszedł, kuśtykając, w kierunku stojących tu lorda i lady, nie kojarząc ich specjalnie z twarzy, ale rozpoznając wyższy stan w samym sposobie bycia i ubiorze. Młody Crouch przypominał swojego dziada, którego Fancourt znał już doskonale od tylu lat. Niósł w dłoni dokumenty, ledwie spis tych, których udało się zidentyfikować, do tego listy koniecznych rzeczy do zakupu, a właściwie wycena — mieli pieniądze na jedwabne szale, teraz wymagano od nich bawełnianych bandaży.
Witam  — rozpoczął, sięgając dłonią w stronę młodego Croucha, ale nie w geście przywitania, miast tego oczekiwał podania mu dokumentów, które sporządzono po wcześniejszej ewidencji ludności. Musiał wiedzieć, jak dużego obłożenia musieli się spodziewać, a i w miejscu placówki spodziewał się wyjątkowego, bo wyjętego ze złotej klatki, gońca. Dłonie miał zaschnięte, skryte w pojedynczych pęknięciach i plamach krwi, podobnie co kitel lekarski. Ledwie przed kilkoma minutami pomagał przenieść zmiażdżone, transportowane do szpitala ciało, któremu niewiele brakowało do zaznania bliskości Merlina — ledwie obmycie nie służyło zbliżeniom z lordostwem. Zapotrzebowanie było ogromne, powinni zadbać o dostęp do ogromnej ilości wody, ubrań, świeżej pościeli a nader, nader wszystko, potrzebowali rąk do pracy, bo każda taka chwila poświęcona na rozmowę, skończyć się mogła dramatycznie.
Tragedia jest, rąk do pracy brak. Potraficie, to znaczy państwo potrafią, cokolwiek, choćby zupę rozlewać? Do mycia nocników was nie poślę, jak już tu jesteście, to zajmijcie się ludem. Mamy oddział obłożony głównie ofiarami poparzeń, zmiażdżeń, ran kłutych.— Ruszył powoli w kierunku drzwi, skinieniem głowy sugerując kroki w kierunku wejścia do budynku. Krzątaninę słychać było wszędzie, głośny stukot chodaków odbijał się od ścian i niknął w lamencie cierpienia. — Dwadzieścia siedem osób czeka na opatrzenie, mamy dwie wolontariuszki... były trzy, ale jedna zasłabła na wieść o utracie męża. To kolejny problem, bo magipsychiatrów brak a histeria się szerzy. Niektórych trzeba będzie zamykać w oddzielnych pokojach, bo z dziurą w kiszkach lecieć będą rodziny ratować. — Był inteligentnym mężczyzną, acz oschłym. Bił od niego pragmatyzm, chłód, swoiste oswojenie z taką sytuacją. Nie współczuł, nie mógł, gdy miał na plecach decyzje o życiu i zdrowiu ludzi. Nader wszystko stawiał przydatność, ergonomię pracy i organizację, tylko to mogło ich uratować, a do tego mogli się i oni przydać. Gadać raczej umieli, taką miał nadzieję.
Jak umiecie opatrywać i oczyszczać rany, to się przyda pomoc w sali A — wkroczyli do środka ruin szpitala, które teraz wydawały się wyjątkowo czyste. Hałas utrudniał komunikację, bo choć większość silniejszych nadal oczekiwała przed budynkiem, część już leżała w nim — wiatr nie sprzyjał, gdy otwarte złamania szurały strukturą kości po materiale. — Trzeba wyjmować kawałki szkła, kamieni, wszystkiego tego, co się wbiło... — Tu rozejrzał się jednak po lordzie i lady, z dezaprobatą wypisaną w oczach. Żył zbyt wiele lat, by sądzić, że młodzieży strosząca piórka, była w stanie takie umiejętności szybko pojąć. Kiedyś... kiedyś to i Prewett był uzdrowicielem, niedawno w Mungu rządy mniejsze objął ten młodziutki lord w złotych szatach, ale Fancourt nadal odbierał ich — dość słusznie — jako niedoświadczonych, nieodpowiednich do brudnej roboty. Mogli się za to uśmiechać, wspierać słowem i prostszymi rzeczami, jak posiłki. Czerpak, może i gorący, ale prostszy był w obsłudze niż ludzkie ciało.
Wyjdźcie do ludzi na zewnątrz, czekają na swoje miejsce. Większość przyszła z drobnymi ranami, ale wśród nich mogą być bardziej potrzebujący... — zaczął łagodnie, ale nadal z przekąsem godnym sceptyka — nie dywagujcie, szybkie decyzje — umiera to do środka, żyje i dycha, to zostaje, póki co, na zewnątrz. Możecie im rozdać koce i wodę, dzieci sprawdźcie, czy są ze starszyzną, jak nie, to do sali D... wejście tam o jest, na zewnątrz. — Machnięciem ręki wskazał dawne przejście na zagięciu budynku, służące niegdyś jako oddzielna porodówka. Imponowało mu (ale leciutko) to, że zechcieli pomóc sami z siebie, bo też nikt ich tutaj nie posyłał. Wolontariuszy, jak wcześniej się zarzekł, potrzebowali wyjątkowo wiele.
Mamy stały kontakt z Mungiem i Ministerstwem, kontrolujemy sytuację obszarowo. Przy tej wsi... no, jak jej tam, Chiddingfold, kończy się nasz obszar, a zaczyna drugiego szpitala. Tam ponoć też brakuje ludzi, to jak macie chętnych, to ich tam poślijcie. — Tutaj spojrzał na Bartemiusa, a siwe brwi zbiły się w gęstą kreskę. — Dobry to przykład, oby więcej młodych się zebrało do pomocy. Macie siłę, a tu trzeba dużo przenosić. Ciało za ciałem... A panienka — tu skierował swoje spojrzenie na będącą obok Primrose — niech się matkami z dziećmi zajmie. Rozmowa, jedzenie, woda... jak karmiące i w połogu to wysyłać do bloku C, tego obok dawnej porodówki. Tam zrobimy strefę higieniczną, jak tylko przyjdą zasoby. Ręczników nie rozdajemy za dużo, prześcieradła też są na wagę złota. — Nie był gotów tłumaczyć im opróżniania stresowego, krwawienia i innych sytuacji, gdy organizm niewydolny, nie powstrzymywał wydzielin. Choć pielęgniarki uwijały się prędko, a akuszerki zbierały wśródporodowe wydzieliny z dala od oczu, to wszelkie materiały spotykały się z nimi, a to wymagało stałej wymiany. Nie mogli sobie pozwolić na kolejną zarazę, a pranie — mimo magii — było o tyle żmudne, że brakowało, no właśnie, rąk nawet do tego.
Czy coś wam wytłumaczyć? — Zapytał w końcu, a chrząknięciem dał upust nagromadzonemu gadaniem i ciągłym bieganiem zmęczeniu. Wykończony był po stokroć, szpital funkcjonował od środka nocy i większość czasu poświecili na rozstawianie sprzętu, teraz zaczynał się prawdziwy armagedon — pacjenci.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Szpital West Park 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital West Park [odnośnik]01.02.24 20:00
Nie byli przygotowani, nikt ich nie ostrzegł. Stanęli twarzą w twarz z tragedią, wrogiem nieuchwytnym i nieujarzmionym. Nie można było jej pokonać, można się było tylko nie poddać. Walczyć, gdyż tylko tak mogli uciec przed smakiem porażki. Balzebub musiał przyglądać się im z boku, jego śmiech wypełniał mroczne krainy i ciche ostoje umysłów. Obraz, który się jednak rozprzestrzeniał się przed jego osobą nie był żartem, figlem niemego losu. Był rzeczywistością, brutalnie prawdziwą i przerażająco bliską. Nie można było uciec, trzeba było się zmierzyć. Wybić się ponad proste jestestwo, udowodnić swoją wartość. Szukać rozwiązać, zarazem trzymając się sztywno ustawionych ram działania, jak i wykorzystując wszelkie złoża kreatywności, które skrywane były w czarodziejskich pomysłach. Ministerstwo rozpoczęło swe działania na terenie kraju, zgodnie z starymi zasadami działania przeciwkryzysowego. Wojna, pogarszająca się gospodarka i fatum, które grasowało nad ich krajem od pewnego czasu nie pozwalało jednak być w pełni przygotowanym do wydarzeń, które miały miejsce kilka dni temu. Wszystkiego brakowało, wszędzie potrzebna była pomoc; nawet tak groteskowa, jak rozlewanie zup. Otwarte zostały punkty pomoce, szpitale polowe i ośrodki, które dadzą schronienie na kilka pierwszych dni, gdy to jeszcze niewiedza i panika będzie dominującym uczuciem. Potem zostanie tylko żal, dobrze by nie był skierowany w ich stronę. Jako stażysta odpowiedzialny był zarówno za pomoc w dyplomatycznych rozwiązań, szukanie sojuszników i wsparcia, jak i w pracę w terenie wraz z innymi pracownikami. Starał się jednak dawać coś od siebie, pomagać więcej i szukać tam, gdzie już prawie nic nie było. Wykorzystywać kontakty, zyskiwać znajomości i zaciągać długi, które wcześniej czy później będzie musiał spłacić. Dlatego napisał do Prim, gdyż chciał choć w małym stopniu ułatwić zadanie pracownikom szpitala; dać im choć jeden, krótki moment wsparcia i nadziei. Gdy jednak ujrzał kuzynkę to jedno uczucie wypełniło jego ciało, ulotne poczucie ulgi. Była cała i zdrowa, stalowa i dumna jak zawsze.
Nawet mała ilość pozwoli na chwilowe zapewnienie komfortu pracy pracownikom i ulgi pacjentom – zapewnił ją, wdzięczność, którą odczuwał wybrzmiewała głośno i wyraźnie w jego głosie. – Miejmy nadzieje, że w ciągu kilku dni ministerstwo usprawni gromadzenie i dystrybucję najpotrzebniejszych środków. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile niebezpieczeństw i problemów można napotkać na każdym etapie rozprowadzania.
Jak wiele rąk żądnych było zyskania tych produktów, jak bardzo czarny rynek pragnął ich dla siebie, by sprzedać po wyższej cenie. Ile procedur, dokumentów i prawniczych zawiłości trzeba było rozwiązywać. Nie mógł jednak dokończyć swej myśli, poczciwy Fancourt nie miał za dużo dla nich czasu, a dobitnie to on rządził w tym miejscu. Podał mu dokumenty przygotowane wcześniej przez dziadka, chciał ostrzec przed ich niedoskonałością, lecz powstrzymał się, świadom, że starszy uzdrowiciel musiał zdawać swoje sprawę z realiów wojennych, które uniemożliwiały aktualizowanie spisu ludności. Podążył za uzdrowicielem, rzucając tylko kuzynce szybkie spojrzenie. Można było usłyszeć pewną dezaprobatę w głosie czarodzieja, zapewne nie spodziewał się po nich za wiele. Bartemius musiał przyznać, że jego doświadczenie w takich miejscach było bliskie zera, co nie napawało optymizmem (nie tylko jego).
Pragnę szybko rozwiać wątpliwości, potrafimy rozlewać zupę – oznajmił neutralnie, pozbywać się wszelkiej ironii, która grasowało głęboko w krtani. Nie czas i miejsce, to był moment na pracę. Notował kolejne problemy, z którymi zmagali się w szpitalu, choć niektóre z nich nie będą mogły być rozwiązane przez długi czas. Szkolenie magipsychiatrów potrwa lata, a oni potrzebowali rozwiązań na już. Histeria będzie musiała być z nimi obecna, jak widać można było z nią żyć. Ledwo, ale ci, którzy zostali uśmierceni przez meteoryt nie mogli powiedzieć tego samego.
Może zacznijmy od prostszych rzeczy niż oczyszczenie ran. Dążymy jednak do pomocy, a nie do pogorszania szkód – zasugerował, znajdując we wzroku mężczyzny podobne spostrzeżenia. Jeśli będą musieli, to się nauczą oczyszczania ran, lecz Bartemius był pewien, że były inne sfery, gdzie można było wykorzystać ich talenty i umiejętności. Spojrzał w kierunku wskazanym przez Fancourta, gdzie na zewnątrz miało czekać jeszcze więcej ludzi. Przytaknął głową, decyzja wydawała się oczywista.
Pomoc osobom na zewnątrz wydaje się odpowiednim początkiem, idealne zadanie dla nas– stwierdził zwracając się do obydwu towarzyszy. Zadanie wydawało się istotne, pomocne i odpowiednie dla ich poziomu zaangażowania. Nie chciał również na razie rozdzielać się z Prim, nie ufam jeszcze temu miejscu, a osoby ranne mogły stracić zmysły od bólu i rozpaczy. Był za nią odpowiedzialny, mogła nosić spodnie, lecz nadal była jego kuzynką, damą i była w tym miejscu, gdyż poprosił ją o pomoc. Winien był dopilnować jej bezpieczeństwa, nawet jeśli zapewne tą różdżką potrafiła zadać większą krzywdę niż wielu mogło się spodziewać.
Bartemius Crouch
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11933-bartemius-crouch https://www.morsmordre.net/t11959-apate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12145-skrytka-bankowa-2587
Re: Szpital West Park [odnośnik]13.02.24 11:58
Sądziła, że jest twarda, że jest odważna, że poradzi sobie ze wszystkim, ale ogrom zniszczenia ją przytłoczył. Nikt nie mógł być przygotowany na podobną tragedię. Starsi wiekiem przewyższali ich swoim doświadczeniem i spokojem, zwyczajnie wiele w życiu widzieli, w niejednym kryzysie brali udział, nawet jeżeli nie na taką skalę, to zdążyli nabrać garściami wiedzy, tej której im samym teraz brakowało. Świat szpitali był jej obcy, całkowicie nie znany więc stojąc patrzyła jak pielęgniarki, uzdrowiciele i akuszerki uwijają się w dzikim tańcu walcząc ze śmiercią, chcąc jej wyrwać choć jedno istnienie. Widziała zmęczenie odmalowane na ich twarzach i w pierwszy odruchu chciała podać im wody, ale nie wiedziała gdzie ta się znajduje.
Z każdym krzykiem, lamentem, płaczem rozdzierającym duszem odczuwała coraz mocniej ciężar tego co się wydarzyło. Mogli mieć pieniądze, mogli mieć tytuły, ale te ostatnie nie przywrócą życia, ale może są w stanie inaczej pomóc.
Zerknęła na profil kuzyna, który z równym niedowierzaniem malującym się w oczach i iskrą determinacji patrzył na zniszczenia. Mieli zdrowe ręce, chociaż nimi mogli pomóc na tyle na ile potrafili.
Widok uzdrowiciela zarządzającego placówką sprawił, że oderwana została gwałtownie od myśli. Ruszyła za mężczyznami wykonując dwa kroki na ich jeden, aby móc za nimi nadążyć. Stary Fancourt poruszał się w tempie konia wyścigowego.
-Możemy rozlewać zupę. - Poparła kuzyna, a następnie dodała. -Nie umiem opatrywać rannych, ale pomoc ludziom na zewnątrz nie stanowi problemu. - Notowała w głowie polecenia uzdrowiciela, który przedstawiał im problemy z jakimi zmaga się to miejsce. Tym bardziej musieli dać z siebie wszystko, aby choć trochę odciążyć personel.-Drobne rany czeka na zewnątrz, umierający kierować do środka, rozdać koce i wodę, dzieci bez opieki do pawilonu D. - Powtarzała na głos, aby samej upewnić się, że wszystko dobrze zapamiętała, a tym samym pokazać, że nie będą kulą u nogi. Widziała to spojrzenie, od którego na chwilę się zagotowała; oceniające, widzące w nich jedynie bogaczy nie mający pojęcia o ludzkiej krzywdzie. Zaraz jednak pohamowała swoją złość. Mężczyzna był zmęczony, stres buzował w żyłach, a wolontariuszy im brakowało. Zatrzymała się przy wyjściu z punktu gdzie kłębił się już spory tłum, a ludzie napierali utrudniając pracę dwójce innych wolontariuszy. Fancourt miał rację, jeżeli chcieli uniknąć paniki, bójek i innych aktów przemocy należało gęstniejącą masę ludzką uspokoić.
-Nie trzeba. - Pokręciła głową. -Może pan na nas liczyć. - Starała się przyjąć jak najbardziej pokrzepiający ton, ale o ten było ciężko w obliczu tragedii z jaką przyszło im się mierzyć. Spojrzała na kuzyna, który myślał podobnie jak ona, cieszyła się, że nie zostaną rozdzieleni całkowicie. Nie mogła przewidzieć co zrobią ludzie postawieni pod ścianą, a właśnie w takiej sytuacji byli. Ranni, zmęczeni, uciekający spod ruin domów, licząc na pomoc nie charakteryzowali się cierpliwością. Skierowała swoje kroki w stronę stolika, przy którym siedziała inna wolontariusza spisująca dane czekających, a inna chodziła w tłumie i zapewne starała się wykonywać czynności o jakich wspomniał Fancourt. -Wezmę na siebie dzieci i sprawdzenie czy każde jest po opieką. - Zadeklarowała podwijając rękawy koszuli powyżej łokci tym samym dając znać, że właśnie zabiera się do pracy. Słońce zapewne opali jej jasną skórę twarzy i dłoni, ale nie przyszła tutaj, aby się prezentować.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Szpital West Park 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Szpital West Park [odnośnik]13.11.24 18:13
Miarą jedności społeczeństwa była jego reakcja na tragedie, które przychodzą niespodziewanie i pozostawiają dewastacje. Wtedy, gdy państwo było zbyt słabe by pomóc, a struktury ministerialne były na wykończeniu. To wtedy przychodzi moment podjęcia decyzji przed każdego obywatela czy zależy mu na tym sąsiedzie z góry; na właścicielu sklepu, który odwiedzało się każdego dnia czy na koledze z hogwarckiej ławki. Oczywiście, pozostawał strach, który paraliżował ruchy, niepokoił i nie umożliwiał odpowiedniego działania. Trzeba było pokonać barierę przerażenia i wyjść na ulice, pomóc tym wszystkim, którzy żyją zaraz obok. Jeśli pomimo wszelkich przeciwności, społeczeństwo było gotowe pomóc oznacza to, że mieli szanse przeżyć. Naród brytyjski zawsze podnosił się z największych klęski, dumnie krocząc do przodu przez tysiące lat. Gdy przyglądał się sytuacji w punktach pomocowych, nowo otwartych szpitalach polowych – wiedział, że mają szanse. Całun żałoby spowijał ich domu, cmentarne wzgórze zapełniały się grobami, lecz mieli szanse. Była to najbardziej pokrzepiająca myśl w całej toni nieszczęścia, którą znajdywał w każdy miejscu. Ludzie byli jednak zmęczeni, wojna i katastrofy to współmiernie bolesne czynniki, które niszczyły sielankowość angielskiej wsi. Zawładnęły ich bytem nadawały tonacje żywota. Nie dziwił się więc postawie Fancourta, nawet jeśli miała w sobie ziarno zniewagi i nieroztropnej buty. Zaakceptował ją, gdyż to nie był czas i miejsce, by krytykować zachowanie uzdrowiciela. Primrose również postawiła na dyplomatyczne rozwiązanie, pozwoliło im to w miarę sprawnie prowadzić rozmowę. Nikt z nich miał czasu na dłuższą dyskusję o możliwościach, zobowiązaniach i zaniedbaniach. Słysząc jej pokrzepiające słowa, poparł jej próbę skinieniem głowy. Efekt pozostawał marny w obliczy nieszczęść i małej możliwości pomocy, lecz zarazem nie mogli zaoferować więcej. Czasem nawet pomimo wielkich chęci, można było niesamowicie mało. W takim wypadku trzeba zaakceptować małe dobro, gdyż nawet ono było lepsze niż wielkie zło. Pożegnali się z uzdrowicielem, który niecierpliwie udał się ratować życia, gdy oni zostali sami na zabieganym korytarzu.
Może udajmy się do dzieci razem, dzięki temu pójdzie nam sprawniej – zasugerował, gdy powoli kierowali się w kierunku dziedzińca. Nie wiedział z jaką liczbą małoletnich obywateli przyjdzie im się zmierzyć, jak wiele sierocych istnień odnalazło bezpieczeństwo w murach szpitala. Były przerażone, ranne i całkowicie same na świecie. Wielu będzie chciało to wykorzystać, rujnując resztkę nadziei, która w nich była. Nie sądził, że stanowiłyby zagrożenie dla jego kuzynki, lecz był pewien, że w szpitalu było wiele zdesperowanych osób, które nie panowało nad swoimi ciałami i emocjami, zrozpaczeni i rozerwani wewnętrznie. Oni stanowili zagrożenie nie tylko dla innych, ale również dla siebie. Raźniej będzie im pracować w dwójkę, nawet jeśli wykonają w całkowitym rozliczeniu mniej pracy. Gdy stanęli na dziedzińcu jego oczy ujrzały kolejny dramat, wiele osób czekało na jakąkolwiek informacje czy pomoc. Dorośli mieszali się z dziećmi, pod ścianą było wiele osób starszych. Wszyscy mieli to spojrzenie, ten charakterystyczny wzrok człowieka, który stracił wszystko. Zobaczył piekło i teraz ponownie był na ziemi. Miał odpowiednie narzędzia do notowania, próbując znaleźć najbardziej efektywny sposób, aby posegregować najmłodszych w odpowiednie grupy.
Najlepiej będzie, jeśli zbiorą się przy nas, jeśli są zdolni chodzić – zauważył, przyglądając się wpatrzonemu w nich tłumowi. Wszyscy czegoś od nich oczekiwali, niezdolni byli jednak zaoferować im ratunku, którego tak mocno pragnęli.
Bartemius Crouch
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11933-bartemius-crouch https://www.morsmordre.net/t11959-apate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12145-skrytka-bankowa-2587
Re: Szpital West Park [odnośnik]13.11.24 21:35
Przystanęła przytłoczona na chwilę ogromem cierpienia, które wyzierało na nią z ludzkich spojrzeń.
-Och, Barty… -  szepnęła, ledwie słyszalnie. Spojrzenie jej spoczęło na tłumie, który rozciągał się przed nią morzem ludzkiej rozpaczy. Setki ludzi czekały na choćby najmniejszy gest pomocy, na iskrę nadziei, że może jakoś przetrwają, że może uda im się stąd wydostać. Marzenia o lepszym życiu zatarły się jak ślady stóp na piasku. Stracili wszystko – domy, dorobek całych lat, każdą bezpieczną przystań, do której mogli wracać. Czuła, jak w piersi ściska ją bolesna gorycz, niczym zaciskająca się pętla, która z każdym oddechem dusiła coraz bardziej. Ale wiedziała, że nie może pozwolić, by żal ją pochłonął. Miała zadanie, które wymagało siły, nie łez. Smutek niczego tu nie zmieni, nie ocali tych ludzi ani ich resztek życia. Musiała przemienić ból w działanie, coś, co mogłoby dać im wszystkim cień szansy na przetrwanie, na coś więcej niż żałosne oczekiwanie pośród zgliszcz. -Tak, możesz mieć rację. - Zgodziła się z kuzynem. Otworzą kolejny punkt, tak jak dwójka innych wolontariuszy, którzy zmęczeni nie odchodzili ze swoich stanowisk. Poszukała wzrokiem kogoś do pomocy. Zaraz chwyciła za rękaw jakiegoś młodego czarodzieja, chyba nawet w jej wieku, który zdawał się być personelem szpitala. -Potrzebujemy czegoś na wzór stołu. - Zwróciła się do niego łagodnie. On zaś wskazał jej miejsce, do którego mogła się udać. Nadpalony, lekko przechylony stół za pomocą vingardium leviosa stał się ich miejscem pracy. Wystąpiła parę kroków do przodu. -Proszę ustawiać się do trzeciego punktu! - Zawołała w stronę tłumu, który zafalował niczym trzcina nad brzegiem jeziora. Poniósł się szmer głosów, mieszający się z szuraniem stóp po podłożu. Masa ludzka ruszyła w ich stronę kakofonią dźwięków. -Przepuście najpierw ciężko rannych! - Wydała kolejne polecenia. -Potem dzieci bez opieki. Za chwilę rozdamy koce oraz wodę! - Starała się, aby jej głos był pewny i silny, aby nie zdradzała się jego drżeniem. Tłum znów zaczął się poruszać kiedy pierwsi ranni ruszyli w jej stronę. Wskazała im biurko gdzie powinien już znajdować się Barty. Dostrzegła kobietę, która wymachiwała w jej stronę dłońmi. Od razu podeszła.
-Mam swoje dzieci, ale ta trójka błąkała się sama. - Wskazała na te, które zlęknione wpatrywały się to w Primrose to w mówiąca kobietę. -Nie mogę się nimi zająć. Sama mam swoje. - Dodała, zaznaczając tym samym, że lady Burke nie ma co liczyć na jej większe wsparcie niż to co do tej pory zrobiła. Czarownica kucnęła przed dziećmi. -Jak macie na imię? - Milczały. -Nazywam się lady Primrose Burke i wam pomogę. Czy są jeszcze inne dzieci, które nie mają teraz rodziców? - Nieme potakiwanie głową sprawiło, że rozejrzała się za nimi. -Wiecie, które to? - Kolejne potknięcie. -Mam dla was bardzo ważną misję, dobrze? Poszukajcie wszystkich i przyprowadźcie do tego stolika, tam gdzie ten miły pan siedzi. Pójdziemy razem do pawilonu, gdzie się wami zajmą.
Dzieci chwilę stały zaskoczone, ale zaraz ruszyły między dorosłych znikając w ich tłumie. W tym czasie Barty zobaczył nad sobą dwóch mężczyzn. Jeden słaniał się, skroń miał oblepioną skorupą krwi, a drugi podtrzymując go był cały pokryty kurzem, ale zdawało się, że poza zadrapaniami nic mu nie dolega.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Szpital West Park 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Szpital West Park
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach