Salon
AutorWiadomość
Salon
To największe i najbardziej okazałe pomieszczenie w domu, miejsce gdzie zwykle spotykali się domownicy i gdzie byli przyjmowani odwiedzający rodzinę goście. Znajduje się tu tak typowe wyposażenie jak kanapa, fotele, stół, dywan czy kominek, na ścianach wiszą liczne obrazy oraz magiczne fotografie członków rodziny, które niegdyś umieściła tam matka Yany. W wielu miejscach wciąż leżą haftowane przez nią serwetki.
| 11.10?
Jej ojciec znowu musiał opuścić dom w interesach, ale przed wyjściem poprosił Yanę o załatwienie pewnej sprawy, związanej z naszyjnikiem, który kilka dni temu wszedł w ich posiadanie i wydawał się podejrzany. Przezornie ani Yana, ani jej ojciec nie dotykali go gołą ręką i zamknęli go w szkatule w pracowni, woląc, by najpierw przyjrzał mu się ktoś bieglejszy w klątwach. Yana może ostatecznie nie poszła na kurs klątwołamacza, ale zdawała sobie sprawę, że zaklinacze potrafili zakląć naprawdę różne przedmioty, a biżuteria była dobrym i często wybieranym nośnikiem klątw, dlatego zawsze należało uważać na wszystko, co wyglądało choć trochę podejrzanie.
Wiedziała jednak, że jedna z jej kuzynek, Gudrun, znała się dobrze na klątwach, dlatego postanowiła napisać właśnie do niej, co było też świetnym pretekstem do spotkania po raz pierwszy od czasu tamtej tragicznej sierpniowej nocy. Ostatni raz widziały się dobrych kilka miesięcy temu, jeszcze przed śmiercią Fabiana, i choć z racji nauki w różnych szkołach nigdy nie były sobie nie wiadomo jak bliskie, to wiedziała, że Gudrun nie powinna mieć problemu z rozpoznaniem ewentualnej klątwy, jeśli takowa ciążyła na naszyjniku.
Kiedy kuzynka przybyła do domu Blythe’ów, Yana najpierw zabrała ją do salonu, gdzie mogły chwilę posiedzieć i porozmawiać nim przejdą do pracowni i wezmą się do rzeczy.
- Nie jestem pewna, czy jeszcze jest herbata, ale ciotka nagotowała wczoraj kompotu z suszonych owoców, mogę nam przynieść trochę, jeśli masz ochotę… - zaproponowała, przypominając sobie, co matka zawsze jej mówiła o przyjmowaniu gości, że zawsze wypada zaproponować coś do picia. – Co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że w twojej rodzinie wszystko w porządku po sierpniu. Powinnam była odezwać się już dawno, ale… - No cóż. Yana bywała dość chaotyczną osobą, czasem coś mogło jej wylecieć z głowy, zwłaszcza że ten rok nie był łaskawy dla niej i jej rodziny. W styczniu mugole spalili Elię, początkiem czerwca zginął Fabian, a później jeszcze sierpniowa katastrofa… - No cóż, mam nadzieję, że jakoś leci. I że wybaczysz mi to, że salon nie jest tak perfekcyjny jak w czasach, kiedy żyła moja matka. Jakoś nigdy nie chciało mi się uczyć tych głupich gospodarczych zaklęć, bo moją uwagę pochłaniały zawsze ciekawsze zajęcia i rozrywki, a teraz mieszkam sama z ojcem i gdyby nie wpadająca co kilka dni ciotka, to byłoby krucho – zaśmiała się cicho. O tak, gdyby nie ciotka, to pewnie szybko zarośliby brudem i może nie pomarliby z głodu, ale mogliby się potruć nieudolnymi próbami kulinarnymi Yany. Przy kimś obcym pewnie by się nie przyznała do swojej nieudolności jeśli chodzi o gospodarność, by nie przynosić rodzinie wstydu, ale kuzynka już ją chyba trochę znała i zapewne wiedziała, że Yana zawsze trochę żyła w swoim świecie. Skakała z kwiatka na kwiatek jeśli chodzi o pomysły na życie i obiekty zainteresowań, nie paliła się do szybkiego pakowania w małżeństwo i pieluchy, i najchętniej to jeszcze długo by sobie tak próżniaczo żyła, pomagając ojcu w jego rodzinnym interesie, nurzając się w marzeniach o poznawaniu świata oraz szukając czegoś, co ją porwie i wciągnie. Jednak gdyby matka tu była, to i tak zgromiłaby ją morderczym wzrokiem. Yana czasem aż się dziwiła, że Davina Blythe nie wróciła jako duch, żeby wciąż móc ją strofować, pouczać i wychowywać, ale całe szczęście, bo chyba by oszalała, gdyby matka dyszała jej w kark w duszanej postaci i nagle wynurzała się ze ścian, żeby ponarzekać, jak to Yana tragicznie radzi sobie z obowiązkami domowymi i że żaden normalny mężczyzna nigdy nie pojmie jej za żonę, jeśli nie weźmie się wreszcie za to, czym kobieta powinna się zajmować.
- Miałaś ostatnio jakieś ciekawe zlecenia, jeśli chodzi o zdejmowanie klątw? – zapytała po chwili.
Jej ojciec znowu musiał opuścić dom w interesach, ale przed wyjściem poprosił Yanę o załatwienie pewnej sprawy, związanej z naszyjnikiem, który kilka dni temu wszedł w ich posiadanie i wydawał się podejrzany. Przezornie ani Yana, ani jej ojciec nie dotykali go gołą ręką i zamknęli go w szkatule w pracowni, woląc, by najpierw przyjrzał mu się ktoś bieglejszy w klątwach. Yana może ostatecznie nie poszła na kurs klątwołamacza, ale zdawała sobie sprawę, że zaklinacze potrafili zakląć naprawdę różne przedmioty, a biżuteria była dobrym i często wybieranym nośnikiem klątw, dlatego zawsze należało uważać na wszystko, co wyglądało choć trochę podejrzanie.
Wiedziała jednak, że jedna z jej kuzynek, Gudrun, znała się dobrze na klątwach, dlatego postanowiła napisać właśnie do niej, co było też świetnym pretekstem do spotkania po raz pierwszy od czasu tamtej tragicznej sierpniowej nocy. Ostatni raz widziały się dobrych kilka miesięcy temu, jeszcze przed śmiercią Fabiana, i choć z racji nauki w różnych szkołach nigdy nie były sobie nie wiadomo jak bliskie, to wiedziała, że Gudrun nie powinna mieć problemu z rozpoznaniem ewentualnej klątwy, jeśli takowa ciążyła na naszyjniku.
Kiedy kuzynka przybyła do domu Blythe’ów, Yana najpierw zabrała ją do salonu, gdzie mogły chwilę posiedzieć i porozmawiać nim przejdą do pracowni i wezmą się do rzeczy.
- Nie jestem pewna, czy jeszcze jest herbata, ale ciotka nagotowała wczoraj kompotu z suszonych owoców, mogę nam przynieść trochę, jeśli masz ochotę… - zaproponowała, przypominając sobie, co matka zawsze jej mówiła o przyjmowaniu gości, że zawsze wypada zaproponować coś do picia. – Co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że w twojej rodzinie wszystko w porządku po sierpniu. Powinnam była odezwać się już dawno, ale… - No cóż. Yana bywała dość chaotyczną osobą, czasem coś mogło jej wylecieć z głowy, zwłaszcza że ten rok nie był łaskawy dla niej i jej rodziny. W styczniu mugole spalili Elię, początkiem czerwca zginął Fabian, a później jeszcze sierpniowa katastrofa… - No cóż, mam nadzieję, że jakoś leci. I że wybaczysz mi to, że salon nie jest tak perfekcyjny jak w czasach, kiedy żyła moja matka. Jakoś nigdy nie chciało mi się uczyć tych głupich gospodarczych zaklęć, bo moją uwagę pochłaniały zawsze ciekawsze zajęcia i rozrywki, a teraz mieszkam sama z ojcem i gdyby nie wpadająca co kilka dni ciotka, to byłoby krucho – zaśmiała się cicho. O tak, gdyby nie ciotka, to pewnie szybko zarośliby brudem i może nie pomarliby z głodu, ale mogliby się potruć nieudolnymi próbami kulinarnymi Yany. Przy kimś obcym pewnie by się nie przyznała do swojej nieudolności jeśli chodzi o gospodarność, by nie przynosić rodzinie wstydu, ale kuzynka już ją chyba trochę znała i zapewne wiedziała, że Yana zawsze trochę żyła w swoim świecie. Skakała z kwiatka na kwiatek jeśli chodzi o pomysły na życie i obiekty zainteresowań, nie paliła się do szybkiego pakowania w małżeństwo i pieluchy, i najchętniej to jeszcze długo by sobie tak próżniaczo żyła, pomagając ojcu w jego rodzinnym interesie, nurzając się w marzeniach o poznawaniu świata oraz szukając czegoś, co ją porwie i wciągnie. Jednak gdyby matka tu była, to i tak zgromiłaby ją morderczym wzrokiem. Yana czasem aż się dziwiła, że Davina Blythe nie wróciła jako duch, żeby wciąż móc ją strofować, pouczać i wychowywać, ale całe szczęście, bo chyba by oszalała, gdyby matka dyszała jej w kark w duszanej postaci i nagle wynurzała się ze ścian, żeby ponarzekać, jak to Yana tragicznie radzi sobie z obowiązkami domowymi i że żaden normalny mężczyzna nigdy nie pojmie jej za żonę, jeśli nie weźmie się wreszcie za to, czym kobieta powinna się zajmować.
- Miałaś ostatnio jakieś ciekawe zlecenia, jeśli chodzi o zdejmowanie klątw? – zapytała po chwili.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zapukała i - jak to miała w zwyczaju - głośno się zapowiedziała. Wraz z uchyleniem się drzwi wejściowych, jednak zamilkła. Z niewielkim ociąganiem wstąpiła za próg, rzucając przysłoniętym przez strugi deszczu kwiatom zapuszczonego ogrodu ostatnie, pożegnalne spojrzenie. Cichy szczęk zamka oraz znajomy głos kuzynki szybko zagłuszył szum nasilającej się z każdą sekundą mżawki. Gudrun minimalnie się spięła, zaraz jednak zsuwając przemoczony kaptur, oszczędnie kiwnęła głową w ramach przywitania. Omiotła Yanę wzrokiem - krótkim, ale wystarczającym, by stwierdzić brak jakichkolwiek rzucających się w oczy opatrunków czy innych uszczerbków na zdrowiu. Surowy chłód bladoniebieskich oczu delikatnie zelżał. Ponownie kiwnęła głową ni to do siebie, ni to do młodej Blythe. Bezwiednie ruszyła za nią do salonu.
— Kompo… — cicho zaczęła, lecz równie prędko przerwała, bardziej zajęta przysłuchiwaniem się kolejnym wypływającym spomiędzy ust kuzynki słowom. Prędkim, trochę chaotycznym, ale koniec końców treściwym. Nieustannie się im przysłuchując, ostrożnie wyciągnęła z kieszeni różdżkę i wysuszyła swój płaszcz krótkim chłoszczyć, nim przewiesiła go przez oparcie jednego z foteli. Dokładanie domowych robót zarobionym krewnym było ostatnim, czego pragnęła.
Podobnie jak wysłuchiwanie kolejnych zmartwień, niepotrzebnych usprawiedliwień oraz branie udziału w równie niepotrzebnych pogawędkach. Ścisnęła mocniej w dłoni tamaryszkowe drewno. Nie powinna myśleć o tym wszystkim jak o odciągającej jej od pracy niedogodności, a jak o nieodłącznej części, trochę specyficznego, bo wypełnianego w rodzinnym kontekście, zlecenia. A poza tym… Rozluźniła chwyt, pozwalając różdżce gładko wsunąć się do kieszeni ciężkiej spódnicy. Choć Yana momentami drażniła ją błahostkami, Gudrun i tak nie była w stanie naprawdę się nią zdenerwować. Na lekkość, z jaką przeskakiwała między kolejnymi tematami oraz pogodność, z jaką przedstawiała ich sytuację, po prostu nie dało się złościć. Można się było co najwyżej frustrować. Co najwyżej zamęczać wieczorem pytaniami: Czy gdyby nie choroba… Czy gdyby surowi, lecz wspierający rodzice… Czy gdyby posiadała choćby ułamek dzieciństwa, umysłu bądź zdrowia Yany… Czy wtedy byłaby w stanie, mimo wszelkich przeciwności losu, pozostawać równie - na ten lekki, nieprzesadnie pudrowo-słodki sposób - pogodną? Niewinną, ale nie dziecinną.
Zacisnęła szczękę, odpędzając od siebie tę zbędną gdybaninę.
— Nie przejmuj się — odparła swym monotonnym głosem, miękko opadając na wcześniej upatrzony fotel. — Od kurzu jeszcze nikt nie zginął — wzruszyła ramionami. A przynajmniej nie od tego - darowała sobie komentarz, nie chcąc jeszcze ściągać nad ich rozmowę widma, już roztrzaskanej, komety. Zresztą była przekonana, że kuzynka ma zbyt wiele oleju w głowie na kąpiele w kosmicznym pyle. — I ja też mogłam napisać — stwierdziła suchy fakt, dobromyślnie dzieląc się odpowiedzialność za brak kontaktu po pół. Nawet jeśli w przeciwieństwie do Yany nie miała nic na swoją obronę. Może poza ciągotami do pracoholizmu, ale kto ich nie miał. Ciężka głowa samoistnie opadła na zagłówek. Klatka piersiowa minimalnie się uniosła pod wpływem cichego, głębszego wdechu.
— Sidła stoją jak stały — Gudrun rozpoczęła wreszcie swój krótki raport. — Rodzinna posiadłość — szybko dodała w gwoli ścisłości. Pryki żyją. Oczywiście, że żyją. Trzeba było czegoś więcej, by zetrzeć Borginów z powierzchni ziemi. Nie musiała przeglądać nekrologów ani dokładnie przyglądać się migającym w oknach domu sylwetkom, by być co do tego przekonaną. — Kamienica Pod Ramorami również. — Taktycznie przemilczała istnienie innej kamienicy, której Antonia o mało nie puściła z dymem. Oczywiście zacząwszy od własnego mieszkania. Kącik ust Gudrun minimalnie drgnął, jednak zostawiła sobie złośliwostki na kiedy indziej. Zresztą nie wiedziała nawet, na ile kuzynki się wzajemnie znają.
— Widzę, że twój dom również — spostrzegła, powoli na nowo przekierowując ciężar dyskusji na Yanę. — Coś cię drasnęło tej nocy czy obyło się bez wylizywania z ran? — Niespiesznie się wyprostowała, by - tym razem jawniej - uważnie się przyjrzeć każdemu milimetrowi młodszej krewnej. Twarz i ręce zdawały się nietknięte, chód równy, ruchy swobodne, ale co jeśli mimo wszystko coś przeoczyła.
— No i jakie ciekawsze — Delikatnie uniosła brwi, podłapując spojrzenie Yany - brązowe, błyskające szczerozłotymi refleksami, żywe. Ich stosunkowo jasna barwa była chyba jedynym łączącym je rodzinnym podobieństwem. — zajęcia oraz rozrywki wciąż odciągają cię od kuchni? — zapytała, otrzymawszy odpowiedź na poprzednie pytanie. Jej głos pozostawał jak zazwyczaj beznamiętny, oschły zdaniem wielu, dawno jednak już odpuściła sobie usilne próby jego intonowania. Zwłaszcza przy Yanie, której może nie znała się wyśmienicie, lecz… miała wrażenie, że mimo to zdążyły już ukruszyć wzajemnie swe mury. Że przynajmniej jej kuzynce nie-aż-tak-beznamiętny wyraz twarzy oraz delikatne pochylenie się w fotelu wystarczy jako dowód zainteresowania.
— Długo, by wymieniać. — Na samo wspomnienie klątw się rozluźniła. Oczy zaiskrzyły, wzrok nabrał na ostrości i werwy. Umysł od razu pognał w kierunku krwistoczerwonej komnaty i prężących się w ramach lwic. Prędko, jednak przekierowała swe myśli na inny tor, sięgnęła do mniej ryzykownych wspomnień — Coraz częściej natrafiam na klątwy poliruniczne. — Na nowo rozłożyła się na oparciu. Brwi powróciły na swoje miejsce, przywracając twarzy zwyczajowy, neutralny wyraz. — Przez równoważące się siły wielu run są bardziej precyzyjne w działaniu — wyjaśniła, powstrzymując się przed złośliwym komentarzem. Gdybyś została przy klątwach, dawno byś to wiedziała. — Na przykład aktywują się dopiero pod wpływem ciepła, bądź łączą działania kilku klątw. Ot, na przykład klątwy krwi i lodowego golema, przecudaczna hybryda. — Delikatnie pokręciła głową. — Misterna robota, lecz gdy już rozpracujesz formułę niezwykle prosta do obrócenia wniwecz. — Leniwie przymrużyła oczy. Właściwie na tym polegała większość pracy klątwołamaczy, na poszukiwaniu tej jednej nitki, której pociągnięcie rozpruje cały haft.
— Kompo… — cicho zaczęła, lecz równie prędko przerwała, bardziej zajęta przysłuchiwaniem się kolejnym wypływającym spomiędzy ust kuzynki słowom. Prędkim, trochę chaotycznym, ale koniec końców treściwym. Nieustannie się im przysłuchując, ostrożnie wyciągnęła z kieszeni różdżkę i wysuszyła swój płaszcz krótkim chłoszczyć, nim przewiesiła go przez oparcie jednego z foteli. Dokładanie domowych robót zarobionym krewnym było ostatnim, czego pragnęła.
Podobnie jak wysłuchiwanie kolejnych zmartwień, niepotrzebnych usprawiedliwień oraz branie udziału w równie niepotrzebnych pogawędkach. Ścisnęła mocniej w dłoni tamaryszkowe drewno. Nie powinna myśleć o tym wszystkim jak o odciągającej jej od pracy niedogodności, a jak o nieodłącznej części, trochę specyficznego, bo wypełnianego w rodzinnym kontekście, zlecenia. A poza tym… Rozluźniła chwyt, pozwalając różdżce gładko wsunąć się do kieszeni ciężkiej spódnicy. Choć Yana momentami drażniła ją błahostkami, Gudrun i tak nie była w stanie naprawdę się nią zdenerwować. Na lekkość, z jaką przeskakiwała między kolejnymi tematami oraz pogodność, z jaką przedstawiała ich sytuację, po prostu nie dało się złościć. Można się było co najwyżej frustrować. Co najwyżej zamęczać wieczorem pytaniami: Czy gdyby nie choroba… Czy gdyby surowi, lecz wspierający rodzice… Czy gdyby posiadała choćby ułamek dzieciństwa, umysłu bądź zdrowia Yany… Czy wtedy byłaby w stanie, mimo wszelkich przeciwności losu, pozostawać równie - na ten lekki, nieprzesadnie pudrowo-słodki sposób - pogodną? Niewinną, ale nie dziecinną.
Zacisnęła szczękę, odpędzając od siebie tę zbędną gdybaninę.
— Nie przejmuj się — odparła swym monotonnym głosem, miękko opadając na wcześniej upatrzony fotel. — Od kurzu jeszcze nikt nie zginął — wzruszyła ramionami. A przynajmniej nie od tego - darowała sobie komentarz, nie chcąc jeszcze ściągać nad ich rozmowę widma, już roztrzaskanej, komety. Zresztą była przekonana, że kuzynka ma zbyt wiele oleju w głowie na kąpiele w kosmicznym pyle. — I ja też mogłam napisać — stwierdziła suchy fakt, dobromyślnie dzieląc się odpowiedzialność za brak kontaktu po pół. Nawet jeśli w przeciwieństwie do Yany nie miała nic na swoją obronę. Może poza ciągotami do pracoholizmu, ale kto ich nie miał. Ciężka głowa samoistnie opadła na zagłówek. Klatka piersiowa minimalnie się uniosła pod wpływem cichego, głębszego wdechu.
— Sidła stoją jak stały — Gudrun rozpoczęła wreszcie swój krótki raport. — Rodzinna posiadłość — szybko dodała w gwoli ścisłości. Pryki żyją. Oczywiście, że żyją. Trzeba było czegoś więcej, by zetrzeć Borginów z powierzchni ziemi. Nie musiała przeglądać nekrologów ani dokładnie przyglądać się migającym w oknach domu sylwetkom, by być co do tego przekonaną. — Kamienica Pod Ramorami również. — Taktycznie przemilczała istnienie innej kamienicy, której Antonia o mało nie puściła z dymem. Oczywiście zacząwszy od własnego mieszkania. Kącik ust Gudrun minimalnie drgnął, jednak zostawiła sobie złośliwostki na kiedy indziej. Zresztą nie wiedziała nawet, na ile kuzynki się wzajemnie znają.
— Widzę, że twój dom również — spostrzegła, powoli na nowo przekierowując ciężar dyskusji na Yanę. — Coś cię drasnęło tej nocy czy obyło się bez wylizywania z ran? — Niespiesznie się wyprostowała, by - tym razem jawniej - uważnie się przyjrzeć każdemu milimetrowi młodszej krewnej. Twarz i ręce zdawały się nietknięte, chód równy, ruchy swobodne, ale co jeśli mimo wszystko coś przeoczyła.
— No i jakie ciekawsze — Delikatnie uniosła brwi, podłapując spojrzenie Yany - brązowe, błyskające szczerozłotymi refleksami, żywe. Ich stosunkowo jasna barwa była chyba jedynym łączącym je rodzinnym podobieństwem. — zajęcia oraz rozrywki wciąż odciągają cię od kuchni? — zapytała, otrzymawszy odpowiedź na poprzednie pytanie. Jej głos pozostawał jak zazwyczaj beznamiętny, oschły zdaniem wielu, dawno jednak już odpuściła sobie usilne próby jego intonowania. Zwłaszcza przy Yanie, której może nie znała się wyśmienicie, lecz… miała wrażenie, że mimo to zdążyły już ukruszyć wzajemnie swe mury. Że przynajmniej jej kuzynce nie-aż-tak-beznamiętny wyraz twarzy oraz delikatne pochylenie się w fotelu wystarczy jako dowód zainteresowania.
— Długo, by wymieniać. — Na samo wspomnienie klątw się rozluźniła. Oczy zaiskrzyły, wzrok nabrał na ostrości i werwy. Umysł od razu pognał w kierunku krwistoczerwonej komnaty i prężących się w ramach lwic. Prędko, jednak przekierowała swe myśli na inny tor, sięgnęła do mniej ryzykownych wspomnień — Coraz częściej natrafiam na klątwy poliruniczne. — Na nowo rozłożyła się na oparciu. Brwi powróciły na swoje miejsce, przywracając twarzy zwyczajowy, neutralny wyraz. — Przez równoważące się siły wielu run są bardziej precyzyjne w działaniu — wyjaśniła, powstrzymując się przed złośliwym komentarzem. Gdybyś została przy klątwach, dawno byś to wiedziała. — Na przykład aktywują się dopiero pod wpływem ciepła, bądź łączą działania kilku klątw. Ot, na przykład klątwy krwi i lodowego golema, przecudaczna hybryda. — Delikatnie pokręciła głową. — Misterna robota, lecz gdy już rozpracujesz formułę niezwykle prosta do obrócenia wniwecz. — Leniwie przymrużyła oczy. Właściwie na tym polegała większość pracy klątwołamaczy, na poszukiwaniu tej jednej nitki, której pociągnięcie rozpruje cały haft.
Yana przywykła do tego, że jej trochę starsza kuzynka jest dość specyficzną osobą. Chłodna, konkretna i rzeczowa, zapewne nie lubiła tracić czasu na czcze pogaduszki, ale Yana chciała się dowiedzieć, co u niej słychać, nim przystąpią do rzeczy. W porównaniu ze swoją matką i tak wcale nie była gadułą. Davina Blythe zawsze od wejścia zasypywała gości paplaniem, nie rozumiała realiów życia ludzi, którzy mieli jakieś obowiązki poza wychowywaniem dzieci i zajmowaniem się domem. Potrafiła być męcząca, i choć po jej śmierci czasem jej brakowało tej kobiecej figury w domu, oraz dobrych obiadków i wysprzątanych wnętrz, to za niektórymi zachowaniami matki zdecydowanie nie tęskniła.
Yana była o wiele bardziej stonowana pod tym względem od swojej matki. Lecz z Gudrun nie łączyło ich też fizyczne podobieństwo; jej kuzynka wyglądała zdecydowanie jak Borgin a nie jak Blythe, blada jak ktoś kto większość życia spędza w ciemności, i zauważalnie wyższa nawet od Yany, choć panna Blythe też nigdy nie należała do najniższych dziewcząt i od większości swoich szkolnych koleżanek zawsze była troszeczkę wyższa. Gdyby ktoś je zobaczył, pewnie nie pomyślałby, że są w jakiś sposób spokrewnione, zwłaszcza jeśli oprócz wyglądu brać też pod uwagę usposobienie, choć Yana i tak była rada, że nie wdała się zbyt mocno w swoją matkę. Może też nigdy nie były bardzo blisko przez to, że uczyły się w różnych szkołach, ale rodzina to rodzina. Ceniło się ją tym mocniej, kiedy kilka bliskich osób już się straciło. Pewnie jednak by się zdziwiła gdyby wiedziała, w jaki sposób postrzega ją Gudrun. Różnica doświadczeń robiła jednak swoje, choć i życie Yany straciło już dawną sielankowość po tym, jak na przestrzeni dwóch lat zginęła połowa jej najbliższej rodziny, i to w sposób tragiczny i przedwczesny. Takie doświadczenia zmieniały ludzi, choć Yana starała nie poddać się załamaniu, i wiele emocji dusiła gdzieś głęboko w sobie, przez co na zewnątrz nie było tego widać. Patrząc na nią można było odnieść wrażenie – ot, normalna dwudziestolatka z dobrego domu. Nie należała do tych osób, które lubią robić dramy czy pokazowo użalać się nad sobą. Cały swój ból po utracie rodzeństwa przeżywała w środku, choć czasem brakowało takiej osoby, której mogłaby się wygadać. Wypowiedziane na powitaniu słowa ubrała jednak w pozorną lekkość.
- Moja mama pewnie by się nie zgodziła. Ale ja jakoś żyję – uśmiechnęła się. Nie była aż taką perfekcjonistką, żeby jakiś pyłek kurzu spędzał jej sen z powiek. Ale matka kochała idealny porządek, tym bardziej że była osobą, która zawsze lubiła robić dobre wrażenie na innych i pozować na kogoś lepszego niż była w rzeczywistości. Ojcu to odpowiadało, bo kiedy on dbał o byt i pozycję rodziny, to matka zajmowała się domem i robiła dobre wrażenie na jego gościach.
Pokiwała głową na jej kolejne słowa. Dobrze, że obeszło się bez gorszych nieszczęść.
- Dobrze, że tamten dzień łagodnie obszedł się z twoją rodziną i waszym domem. Nadal mieszkasz „Pod Ramorami”? – spytała. Ona sama pozostała w rodzinnym domu, nie potrzebowała mieć Londynu na co dzień i wygodnie jej było tutaj, zresztą, jej ojciec tworzył głównie w domowej pracowni i tu też pomagała mu Yana. – U nas też, jak widać, szczęśliwie nie ma tragedii. Jakiś niewielki meteoryt uderzył w lesie może kilometr lub dwa stąd, ale dom stoi. Ale nie było mnie wtedy tutaj. Byłam w Londynie, w lesie Waltham, na obchodach kończących Brón Trogain. Tamta okolica ucierpiała znacznie bardziej, ale udało mi się uciec z lasu nim obszar zapadł się i spłonął. – Przed oczami przeleciały jej wspomnienia tamtych chwil. Najpierw lecących chaotycznie i następnie ginących nietoperzy, a później trzęsienia ziemi, eksplozji komety i ucieczki – przed zapadającą się ziemią, walącymi się drzewami oraz fragmentami komety sypiącymi się z nieba niczym ognisty deszcz. Wydostała się z lasu, a później wraz z inną kuzynką i jej znajomymi przedostali się podziemnymi tunelami do Londynu. – Dostałam się do Londynu i tam przeczekałam. Do domu udało mi się dotrzeć dopiero dwa dni po… tym wszystkim. Miałam sporo szczęścia i cieszy mnie, że i ty przetrwałaś bez większych problemów.
A przynajmniej niczego niepokojącego nie dostrzegała. To dobrze. Wystarczyło nieszczęść w rodzinie.
- Och, wszystko jest ciekawsze od stania przy garach czy ścierania kurzy! – machnęła ręką, żywot typowej gospodyni zawsze wydawał jej się nudny. Lubiła zjeść coś dobrego, ale sam proces przygotowywania wszystkiego wydawał się nużący. – Od dłuższego czasu pomagam ojcu przy biżuterii i talizmanach. To… bardziej absorbujące. Pod jego okiem doskonalę swoje umiejętności. Często coś innego, więc nie ma takiej nudy i monotonii… - A Yana nie lubiła tego co nudne, żmudne i nie dające satysfakcji. Dlatego interesowała się różnymi rzeczami i zawsze miała problem z jasnym określeniem życiowych planów. Lubiła być jak taki wolny ptak, który robi to, na co akurat ma ochotę. – I oczywiście, nadal lubię latać. I czasem wyrwę się na kilka godzin do lasu, by w samotności zrelaksować się i pomyśleć, choć wiele ulubionych miejsc wciąż przypomina mi o… o Fabianie.
Jej brat umarł ledwie cztery miesiące temu, a jego odejście wciąż było niezabliźnioną raną. Wciąż nie do końca pogodziła się z tym, ponieważ brat zawsze był jej bardzo bliski i spędzali razem mnóstwo czasu. Był bliższy niż matka, bliższy niż Elia, która była prawie dekadę starsza i zupełnie odmienna usposobieniem. I wciąż nie udało jej się dowiedzieć, co dokładnie się stało ani kto konkretnie go zabił. Zacisnęła lekko usta. Tak bardzo chciałaby poznać prawdę!
Dostrzegła, że Gudrun ożywiła się na wspomnienie klątw. Wiedziała, że jej kuzynka bardzo się tym tematem fascynuje, i co najważniejsze, była w swojej pasji wytrwała. Yana jakiś czas temu też myślała o kursie klątwołamacza, ale zanim zdecydowała się go realnie rozpocząć, spadła na nią tragiczna śmierć siostry, a później brata, i nie miała wtedy głowy do tego, więc dalej pozostawała przy byciu uczennicą ojca, ale nie podjęła starań ku temu, by zdobyć jakiś konkretny fach poparty papierkiem.
- To brzmi fascynująco, choć pewnie jest trudne w nakładaniu i łamaniu, bo trzeba dobrze rozumieć powiązania między poszczególnymi runami... Ale zaklinacze zapewne prześcigają się w coraz to nowych pomysłach, które zapewnią ich działaniom skuteczność, skoro łamacze doskonalą się w łamaniu ich przekleństw - zauważyła. Taka była naturalna kolejność rzeczy, przeciwstawne dziedziny magii musiały nieustannie ewoluować, bo każda ze stron chciała osiągnąć sukces. Zaklinacze chcieli porazić ofiarę klątwą, a łamacze starali się temu przeciwdziałać. Yana jednak zdecydowanie wolałaby nie padać ofiarą żadnej klątwy, ale ciekawie było posłuchać Gudrun, która posiadała sporą wiedzę jak na wciąż młody wiek. Wiedziała więc, że jeśli na naszyjniku, który przezornie schowali w szkatule jest jakaś klątwa, to jej kuzynka na pewno da radę ją rozpoznać i złamać. A woleli z ojcem dać zarobić komuś z rodziny niż komuś zupełnie obcemu.
Wiedząc, że Gudrun była konkretna, po chwili zaczęła więc temat naszyjnika, by nie zanudzać jej zbyt długimi pogawędkami towarzyskimi.
- Kilka dni temu ktoś przyniósł do mojego ojca naszyjnik do zreperowania, który wydawał się na tyle podejrzany, że ojciec od razu zamknął go w szkatule i postanowił pokazać go komuś, kto da radę określić, czy rzeczywiście jest przeklęty i pozbyć się klątwy, jeśli jakaś jest – zaczęła. Jej ojciec znał się na runach niezbędnych do tworzenia talizmanów, które były jego drugą działalnością po jubilerstwie, ale nie był klątwołamaczem i wolał zwrócić się do kogoś, kto specjalizuje się konkretnie w klątwach. Sama była ciekawa, czy coś tam jest. Kiedy myślała o kursie to liznęła trochę wiedzy teoretycznej, musiała też trochę poznać starożytne runy, skoro używała ich w talizmanach, ale nie była to wiedza na tyle zaawansowana, by samodzielnie podejmować ryzyko łamania klątwy.
Yana była o wiele bardziej stonowana pod tym względem od swojej matki. Lecz z Gudrun nie łączyło ich też fizyczne podobieństwo; jej kuzynka wyglądała zdecydowanie jak Borgin a nie jak Blythe, blada jak ktoś kto większość życia spędza w ciemności, i zauważalnie wyższa nawet od Yany, choć panna Blythe też nigdy nie należała do najniższych dziewcząt i od większości swoich szkolnych koleżanek zawsze była troszeczkę wyższa. Gdyby ktoś je zobaczył, pewnie nie pomyślałby, że są w jakiś sposób spokrewnione, zwłaszcza jeśli oprócz wyglądu brać też pod uwagę usposobienie, choć Yana i tak była rada, że nie wdała się zbyt mocno w swoją matkę. Może też nigdy nie były bardzo blisko przez to, że uczyły się w różnych szkołach, ale rodzina to rodzina. Ceniło się ją tym mocniej, kiedy kilka bliskich osób już się straciło. Pewnie jednak by się zdziwiła gdyby wiedziała, w jaki sposób postrzega ją Gudrun. Różnica doświadczeń robiła jednak swoje, choć i życie Yany straciło już dawną sielankowość po tym, jak na przestrzeni dwóch lat zginęła połowa jej najbliższej rodziny, i to w sposób tragiczny i przedwczesny. Takie doświadczenia zmieniały ludzi, choć Yana starała nie poddać się załamaniu, i wiele emocji dusiła gdzieś głęboko w sobie, przez co na zewnątrz nie było tego widać. Patrząc na nią można było odnieść wrażenie – ot, normalna dwudziestolatka z dobrego domu. Nie należała do tych osób, które lubią robić dramy czy pokazowo użalać się nad sobą. Cały swój ból po utracie rodzeństwa przeżywała w środku, choć czasem brakowało takiej osoby, której mogłaby się wygadać. Wypowiedziane na powitaniu słowa ubrała jednak w pozorną lekkość.
- Moja mama pewnie by się nie zgodziła. Ale ja jakoś żyję – uśmiechnęła się. Nie była aż taką perfekcjonistką, żeby jakiś pyłek kurzu spędzał jej sen z powiek. Ale matka kochała idealny porządek, tym bardziej że była osobą, która zawsze lubiła robić dobre wrażenie na innych i pozować na kogoś lepszego niż była w rzeczywistości. Ojcu to odpowiadało, bo kiedy on dbał o byt i pozycję rodziny, to matka zajmowała się domem i robiła dobre wrażenie na jego gościach.
Pokiwała głową na jej kolejne słowa. Dobrze, że obeszło się bez gorszych nieszczęść.
- Dobrze, że tamten dzień łagodnie obszedł się z twoją rodziną i waszym domem. Nadal mieszkasz „Pod Ramorami”? – spytała. Ona sama pozostała w rodzinnym domu, nie potrzebowała mieć Londynu na co dzień i wygodnie jej było tutaj, zresztą, jej ojciec tworzył głównie w domowej pracowni i tu też pomagała mu Yana. – U nas też, jak widać, szczęśliwie nie ma tragedii. Jakiś niewielki meteoryt uderzył w lesie może kilometr lub dwa stąd, ale dom stoi. Ale nie było mnie wtedy tutaj. Byłam w Londynie, w lesie Waltham, na obchodach kończących Brón Trogain. Tamta okolica ucierpiała znacznie bardziej, ale udało mi się uciec z lasu nim obszar zapadł się i spłonął. – Przed oczami przeleciały jej wspomnienia tamtych chwil. Najpierw lecących chaotycznie i następnie ginących nietoperzy, a później trzęsienia ziemi, eksplozji komety i ucieczki – przed zapadającą się ziemią, walącymi się drzewami oraz fragmentami komety sypiącymi się z nieba niczym ognisty deszcz. Wydostała się z lasu, a później wraz z inną kuzynką i jej znajomymi przedostali się podziemnymi tunelami do Londynu. – Dostałam się do Londynu i tam przeczekałam. Do domu udało mi się dotrzeć dopiero dwa dni po… tym wszystkim. Miałam sporo szczęścia i cieszy mnie, że i ty przetrwałaś bez większych problemów.
A przynajmniej niczego niepokojącego nie dostrzegała. To dobrze. Wystarczyło nieszczęść w rodzinie.
- Och, wszystko jest ciekawsze od stania przy garach czy ścierania kurzy! – machnęła ręką, żywot typowej gospodyni zawsze wydawał jej się nudny. Lubiła zjeść coś dobrego, ale sam proces przygotowywania wszystkiego wydawał się nużący. – Od dłuższego czasu pomagam ojcu przy biżuterii i talizmanach. To… bardziej absorbujące. Pod jego okiem doskonalę swoje umiejętności. Często coś innego, więc nie ma takiej nudy i monotonii… - A Yana nie lubiła tego co nudne, żmudne i nie dające satysfakcji. Dlatego interesowała się różnymi rzeczami i zawsze miała problem z jasnym określeniem życiowych planów. Lubiła być jak taki wolny ptak, który robi to, na co akurat ma ochotę. – I oczywiście, nadal lubię latać. I czasem wyrwę się na kilka godzin do lasu, by w samotności zrelaksować się i pomyśleć, choć wiele ulubionych miejsc wciąż przypomina mi o… o Fabianie.
Jej brat umarł ledwie cztery miesiące temu, a jego odejście wciąż było niezabliźnioną raną. Wciąż nie do końca pogodziła się z tym, ponieważ brat zawsze był jej bardzo bliski i spędzali razem mnóstwo czasu. Był bliższy niż matka, bliższy niż Elia, która była prawie dekadę starsza i zupełnie odmienna usposobieniem. I wciąż nie udało jej się dowiedzieć, co dokładnie się stało ani kto konkretnie go zabił. Zacisnęła lekko usta. Tak bardzo chciałaby poznać prawdę!
Dostrzegła, że Gudrun ożywiła się na wspomnienie klątw. Wiedziała, że jej kuzynka bardzo się tym tematem fascynuje, i co najważniejsze, była w swojej pasji wytrwała. Yana jakiś czas temu też myślała o kursie klątwołamacza, ale zanim zdecydowała się go realnie rozpocząć, spadła na nią tragiczna śmierć siostry, a później brata, i nie miała wtedy głowy do tego, więc dalej pozostawała przy byciu uczennicą ojca, ale nie podjęła starań ku temu, by zdobyć jakiś konkretny fach poparty papierkiem.
- To brzmi fascynująco, choć pewnie jest trudne w nakładaniu i łamaniu, bo trzeba dobrze rozumieć powiązania między poszczególnymi runami... Ale zaklinacze zapewne prześcigają się w coraz to nowych pomysłach, które zapewnią ich działaniom skuteczność, skoro łamacze doskonalą się w łamaniu ich przekleństw - zauważyła. Taka była naturalna kolejność rzeczy, przeciwstawne dziedziny magii musiały nieustannie ewoluować, bo każda ze stron chciała osiągnąć sukces. Zaklinacze chcieli porazić ofiarę klątwą, a łamacze starali się temu przeciwdziałać. Yana jednak zdecydowanie wolałaby nie padać ofiarą żadnej klątwy, ale ciekawie było posłuchać Gudrun, która posiadała sporą wiedzę jak na wciąż młody wiek. Wiedziała więc, że jeśli na naszyjniku, który przezornie schowali w szkatule jest jakaś klątwa, to jej kuzynka na pewno da radę ją rozpoznać i złamać. A woleli z ojcem dać zarobić komuś z rodziny niż komuś zupełnie obcemu.
Wiedząc, że Gudrun była konkretna, po chwili zaczęła więc temat naszyjnika, by nie zanudzać jej zbyt długimi pogawędkami towarzyskimi.
- Kilka dni temu ktoś przyniósł do mojego ojca naszyjnik do zreperowania, który wydawał się na tyle podejrzany, że ojciec od razu zamknął go w szkatule i postanowił pokazać go komuś, kto da radę określić, czy rzeczywiście jest przeklęty i pozbyć się klątwy, jeśli jakaś jest – zaczęła. Jej ojciec znał się na runach niezbędnych do tworzenia talizmanów, które były jego drugą działalnością po jubilerstwie, ale nie był klątwołamaczem i wolał zwrócić się do kogoś, kto specjalizuje się konkretnie w klątwach. Sama była ciekawa, czy coś tam jest. Kiedy myślała o kursie to liznęła trochę wiedzy teoretycznej, musiała też trochę poznać starożytne runy, skoro używała ich w talizmanach, ale nie była to wiedza na tyle zaawansowana, by samodzielnie podejmować ryzyko łamania klątwy.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Łączące je punkty wspólne zdecydowanie należały do tych dyskretnych. Podobnie zarysowane szczęki, wysoki wzrost, kilka współdzielonych manieryzmów i sięganie po różdżkę lewą ręką - nie było tego wiele, nic dziwnego więc, że dla laika, a może nawet dla nich samych, zdawały się swoimi przeciwieństwami. Błękit i brąz tęczówek sprawiały wrażenie oddalonych od siebie niczym niebo i ziemia, mróz Norwegii i szaruga Anglii, niczym dwa przeciwległe, niezdolne do złamania praw fizyki i wyjścia sobie naprzeciw bieguny. Na pierwszy rzut oka były wykluczającymi się przeciwieństwami, nie zaś dwoma strony tej samej monety, którymi w istocie były. Tym samym jasnym odcieniem dwóch różnych kolorów. Wodą zaklętą w śniegu i deszczu. Dwoma wyrywającymi się na wolność ptaszkami. Dwoma zagubionymi, zlęknionymi, lecz odmiennie radzącymi sobie z tym faktem, duszami.
Na komentarz Yany, delikatnie zmrużyła oczy. Figlarne iskierki mignęły w ich kącikach. Ot, niewielka rysa na lodzie pozostawiona przez równie niewielkiego łyżwiarza. Ciche echo śmiechu po zwyciężonej bitwie na śnieżki. Rozluźniła się, już w pełni oddając się w objęcia fotela. Obraz młodszej kuzynki sprzed pierwszej śmierci - tej która odwiodła ją od kursu klątwołamactwa, czym nadwyrężyła ich, już i bez tego słabą, więź - oraz Yany obecnej, zazębiały się wręcz zdumiewająco bezbłędnie. Gudrun nie drążyła więc głębiej, nieświadomie dając się zwieść znienawidzonej grze pozorów. Leniwie przytaknęła.
— To dobrze — głucho odparła. Zapadł się i spłonął. Palce zamrowiły ją na samo wspomnienie tego wieczoru, wilczych ślepi, trzęsącej się w posadach ziemi, obróconego w pył patronusa. — Bardzo. — Powstrzymała się przed odchrząknięciem, przywracając do porządku swój - nadal monotonny - lecz teraz przynajmniej obecny głos. — Masz w Londynie krewnych czy kto inny cię przenocował następnej nocy? — Trzeba było napisać. W Kamienicy Pod Ramorami zawsze znajdzie się jakiś pusty pokój. - zasznurowała usta, na czas wstrzymując cisnący się na język ckliwy słowotok. Czcze i na wskroś puste zapewnienia na nic się teraz nie zdadzą. Czas, gdy mogła pomóc, minął. Nie roztoczyła nad młodszą krewną opieki w trakcie milczenia, po nim zaś nie wyściubiała nosa z pokoju przez kilka dni. Równie dobrze mogła nie zauważyć Yany, śpiącej drzwi obok.
— Trochę poszybowałaś sobie po świecie — mruknęła, odegnawszy od siebie gryzące wyrzuty sumienia. — ale najwidoczniej nic pod słońcem nie dorównuje waszym rodzinnym błyskotkom. — Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. Oczy same delikatnie się zmrużyły. Podążający za ruchami Yany wzrok, minimalnie złagodniał. Wykapana Blythe, w tym momencie jeszcze mocniej niż zazwyczaj nasuwała Gudrun skojarzenia z małą ciekawską sroką. Wytrwałą zbieraczką doświadczeń, klejnotów i wspomnień, co chwile porzucającą zdobycz w imię dalszych poszukiwań tego jedynego, najwspanialszego skarbu. Być może od samego początku znajdującego się tuż pod jej dziobem? To by była dopiero ironia losu. — Jest szansa, że odziedziczysz po nim warsztat? — Uskrzydlone metafory nigdy jednak nie odciągały Borgin od ziemi na długo. Umysł, mimo młodego wieku kuzynki, od razu wybiegał w przyszłość. Rozsądek kazał prędko zabezpieczyć potencjalną życiową ścieżkę. — Czy twój — żywy - to rozróżnienie nie straciło jeszcze swej goryczki i zapewne nigdy nie straci, zachowała je więc dla siebie. — brat… — już ostrzy sobie na niego pazury - tak samo, jak kolejny ocierający się o faux-pas komentarz. Gudrun, nie współdzieliwszy słodyczy i okrucieństw dzieciństwa z nikim innym, nie pojmowała łączącej Yanę i jej braci więzi. Instynktownie jednak wiedziała, że zarzucanie bliskiej - przynajmniej dla rozmówczyni - osobie niecnych intencji, nie było najwłaściwszym ruchem. Przynajmniej nie pod tym dachem.
Zamrugała, usłyszawszy w głosie Yany chwiejną nutę. Kąciki ust zadrgały niemrawo, próbując wygiąć się we współczującym uśmiechu. Szybko jednak zaniechały starań. Pokraczny grymas zniknął więc z bladej twarzy, równie szybko co się pojawił. Pozostała jedynie głucha cisza i beznamiętny chłód ziejący z zastygłych w bezruchu tęczówek. Zaciśnięta szczęka. — Powroty bywają trudne. — Powstrzymała się przed skrzywieniem na dźwięk własnego głosu jak zawsze oschłego, beznamiętnego, nie na miejscu. Tak bardzo nie na miejscu. Nie miała jednak sił naprostowywać sytuacji. Zwierzać się z samotnych wędrówek po pagórkach Durham. Opowiadać o samotnym domu na wzgórzu, o nieprzekroczonych od lat progach, o sylwetkach migających w odległych oknach. O Sidłach, w które bała się na nowo wpaść i Ognistych Wrotach, które bała się przekroczyć, ale do których nie ubłagalnie ciągnęła ją jakaś pierwotna siła. Powroty bywają trudne, a przez to - niezbędne. — Jeśli… — wzięła głębszy wdech. W życiu nie zaciągnęłaby, może i nie głupiej, ale w oczach Gudrun nadal kruchej, młodszej krewnej na pozostałości po Elfim Szlaku, lecz okalające Blythnurg lasy? To była całkowicie inna para rękawiczek. — Możemy kiedyś wspólnie się przelecieć po lesie. Opowiesz mi o Fabianie — ostrożnie zaproponowała. Ze szczerej troski? Z poczucia, że powinna? Z chęci ponapawania się złudną delikatnością i niewinnością kuzynki niczym najobrzydliwszy wampir energetyczny? Powstrzymała się przed skrzywieniem. — Jeśli nabierzesz ochoty. Daj znać — z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem. W niemej dezaprobacie wobec własnych myśli minimalnie zmarszczyła brwi. W tym miesiącu niezwykle dobrze jej się powodziło, w razie potrzeby będzie przecież w stanie rozluźnić napięty grafik.
— Nieustanny wyścig zbrojeń. — Skwitowała wypowiedź Yany pozornie nonszalanckim wzruszeniem ramion. Raz wzniecone iskry nie gasły. Niewielkie cienie pod oczami i balansująca na niezdrowej granicy bladość mniej kuły w oczy przy twarzy dyskretnie rozświetlonej fascynacją. — Wiesz może, co konkretnie wzbudziło podejrzliwość twego ojca? Czy to może zachowanie klienta, a nie naszyjnik per se był podejrzany? — wreszcie dopytała konkretnie, chcąc przed ujrzeniem naszyjnika na własne oczy, wycisnąć z kuzynki, jak najwięcej przydatnych informacji.
Na komentarz Yany, delikatnie zmrużyła oczy. Figlarne iskierki mignęły w ich kącikach. Ot, niewielka rysa na lodzie pozostawiona przez równie niewielkiego łyżwiarza. Ciche echo śmiechu po zwyciężonej bitwie na śnieżki. Rozluźniła się, już w pełni oddając się w objęcia fotela. Obraz młodszej kuzynki sprzed pierwszej śmierci - tej która odwiodła ją od kursu klątwołamactwa, czym nadwyrężyła ich, już i bez tego słabą, więź - oraz Yany obecnej, zazębiały się wręcz zdumiewająco bezbłędnie. Gudrun nie drążyła więc głębiej, nieświadomie dając się zwieść znienawidzonej grze pozorów. Leniwie przytaknęła.
— To dobrze — głucho odparła. Zapadł się i spłonął. Palce zamrowiły ją na samo wspomnienie tego wieczoru, wilczych ślepi, trzęsącej się w posadach ziemi, obróconego w pył patronusa. — Bardzo. — Powstrzymała się przed odchrząknięciem, przywracając do porządku swój - nadal monotonny - lecz teraz przynajmniej obecny głos. — Masz w Londynie krewnych czy kto inny cię przenocował następnej nocy? — Trzeba było napisać. W Kamienicy Pod Ramorami zawsze znajdzie się jakiś pusty pokój. - zasznurowała usta, na czas wstrzymując cisnący się na język ckliwy słowotok. Czcze i na wskroś puste zapewnienia na nic się teraz nie zdadzą. Czas, gdy mogła pomóc, minął. Nie roztoczyła nad młodszą krewną opieki w trakcie milczenia, po nim zaś nie wyściubiała nosa z pokoju przez kilka dni. Równie dobrze mogła nie zauważyć Yany, śpiącej drzwi obok.
— Trochę poszybowałaś sobie po świecie — mruknęła, odegnawszy od siebie gryzące wyrzuty sumienia. — ale najwidoczniej nic pod słońcem nie dorównuje waszym rodzinnym błyskotkom. — Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. Oczy same delikatnie się zmrużyły. Podążający za ruchami Yany wzrok, minimalnie złagodniał. Wykapana Blythe, w tym momencie jeszcze mocniej niż zazwyczaj nasuwała Gudrun skojarzenia z małą ciekawską sroką. Wytrwałą zbieraczką doświadczeń, klejnotów i wspomnień, co chwile porzucającą zdobycz w imię dalszych poszukiwań tego jedynego, najwspanialszego skarbu. Być może od samego początku znajdującego się tuż pod jej dziobem? To by była dopiero ironia losu. — Jest szansa, że odziedziczysz po nim warsztat? — Uskrzydlone metafory nigdy jednak nie odciągały Borgin od ziemi na długo. Umysł, mimo młodego wieku kuzynki, od razu wybiegał w przyszłość. Rozsądek kazał prędko zabezpieczyć potencjalną życiową ścieżkę. — Czy twój — żywy - to rozróżnienie nie straciło jeszcze swej goryczki i zapewne nigdy nie straci, zachowała je więc dla siebie. — brat… — już ostrzy sobie na niego pazury - tak samo, jak kolejny ocierający się o faux-pas komentarz. Gudrun, nie współdzieliwszy słodyczy i okrucieństw dzieciństwa z nikim innym, nie pojmowała łączącej Yanę i jej braci więzi. Instynktownie jednak wiedziała, że zarzucanie bliskiej - przynajmniej dla rozmówczyni - osobie niecnych intencji, nie było najwłaściwszym ruchem. Przynajmniej nie pod tym dachem.
Zamrugała, usłyszawszy w głosie Yany chwiejną nutę. Kąciki ust zadrgały niemrawo, próbując wygiąć się we współczującym uśmiechu. Szybko jednak zaniechały starań. Pokraczny grymas zniknął więc z bladej twarzy, równie szybko co się pojawił. Pozostała jedynie głucha cisza i beznamiętny chłód ziejący z zastygłych w bezruchu tęczówek. Zaciśnięta szczęka. — Powroty bywają trudne. — Powstrzymała się przed skrzywieniem na dźwięk własnego głosu jak zawsze oschłego, beznamiętnego, nie na miejscu. Tak bardzo nie na miejscu. Nie miała jednak sił naprostowywać sytuacji. Zwierzać się z samotnych wędrówek po pagórkach Durham. Opowiadać o samotnym domu na wzgórzu, o nieprzekroczonych od lat progach, o sylwetkach migających w odległych oknach. O Sidłach, w które bała się na nowo wpaść i Ognistych Wrotach, które bała się przekroczyć, ale do których nie ubłagalnie ciągnęła ją jakaś pierwotna siła. Powroty bywają trudne, a przez to - niezbędne. — Jeśli… — wzięła głębszy wdech. W życiu nie zaciągnęłaby, może i nie głupiej, ale w oczach Gudrun nadal kruchej, młodszej krewnej na pozostałości po Elfim Szlaku, lecz okalające Blythnurg lasy? To była całkowicie inna para rękawiczek. — Możemy kiedyś wspólnie się przelecieć po lesie. Opowiesz mi o Fabianie — ostrożnie zaproponowała. Ze szczerej troski? Z poczucia, że powinna? Z chęci ponapawania się złudną delikatnością i niewinnością kuzynki niczym najobrzydliwszy wampir energetyczny? Powstrzymała się przed skrzywieniem. — Jeśli nabierzesz ochoty. Daj znać — z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem. W niemej dezaprobacie wobec własnych myśli minimalnie zmarszczyła brwi. W tym miesiącu niezwykle dobrze jej się powodziło, w razie potrzeby będzie przecież w stanie rozluźnić napięty grafik.
— Nieustanny wyścig zbrojeń. — Skwitowała wypowiedź Yany pozornie nonszalanckim wzruszeniem ramion. Raz wzniecone iskry nie gasły. Niewielkie cienie pod oczami i balansująca na niezdrowej granicy bladość mniej kuły w oczy przy twarzy dyskretnie rozświetlonej fascynacją. — Wiesz może, co konkretnie wzbudziło podejrzliwość twego ojca? Czy to może zachowanie klienta, a nie naszyjnik per se był podejrzany? — wreszcie dopytała konkretnie, chcąc przed ujrzeniem naszyjnika na własne oczy, wycisnąć z kuzynki, jak najwięcej przydatnych informacji.
Doceniała to, że poza ojcem i bratem miała jeszcze inną, dalszą rodzinę, nawet jeśli z różnych względów kontakt nie był bardzo częsty. Nie wszyscy jej krewni uczyli się w Hogwarcie jak ona. Jednak mimo tych wszystkich różnic i tego, że nie spotykały się często, na swój sposób lubiła Gudrun i podziwiała jej wiedzę na temat run i klątw, a także stałość w oddawaniu się tej pasji.
Dostrzegła to chwilowe mignięcie w jej spojrzeniu i uśmiechnęła się nieznacznie, choć zaraz potem jej umysłem zawładnęły wspomnienia tamtej paskudnej nocy oraz dni następujących bezpośrednio po niej.
- Początkowo, po wydostaniu z lasu, wraz z inną kuzynką oraz kilkorgiem jej znajomych ukryliśmy się w Londynie, w takim podziemnym lokalu na Pokątnej. Wcześniej… pokonywaliśmy drogę jakimiś podziemnymi tunelami – nie wyjaśniła jednak, że chodziło o mugolskie tunele, aczkolwiek w sytuacji zagrożenia życia, należało korzystać z wszelkich możliwych środków na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, nawet jeśli oznaczało to wejście w system korytarzy wydrążony przed niemagicznych. – Przeczekaliśmy najgorszy czas. Wyszłam nazajutrz, potem trochę tułałam się po Londynie, piętnastego sierpnia odnalazłam inną, ranną kuzynkę w Mungu. Jeden z pracowników ministerstwa pomógł mi później dostać się do punktu teleportacyjnego i tak wróciłam do domu. Po niemal dwóch dobach bez snu prawie od razu padłam… - wyjaśniła w skrócie to, co się z nią działo. Raczej chyba nikt nie spędzał tych dni spokojnie. Ale grunt, że przetrwała i nic poważnego jej się nie stało. Że miała do kogo i gdzie wrócić, a nie każdy miał.
- Po świecie to chętnie bym poszybowała. Ale sama wiesz, jak wyglądają nasze możliwości. – Możliwości kobiet w konserwatywnych rodzinach. Może nie były związane tak ciasnym gorsetem zasad jak panny ze szlachetnych rodów, ale wciąż wiele rzeczy im nie wypadało, mogły zapomnieć o wielu swobodach, którymi cechowali się mężczyźni. Zawsze żyła więc w pewnym rozdarciu pomiędzy oddaniem rodzinie i jej zasadom, a głęboko skrywanymi pragnieniami. Dlaczego nie dało się tego tak łatwo pogodzić? Pragnęła być przykładną Blythe, ale jednocześnie odczuwała głód wrażeń, podróży, poznawania świata oraz gromadzenia rozmaitych rzeczy. Bo w rzeczy samej było w niej sporo ze sroki. Inteligentnej, ciekawskiej i lubiącej gromadzić. – Czasami to ci zazdrościłam tej nauki w Durmstrangu. Nie, żeby Hogwart był zły, uwielbiałam czasy które tam spędziłam, ale wiesz… Chętnie zobaczyłabym kawałek świata poza Anglią. Moja babka ze strony ojca, ta po której nadano mi imię, też uczyła się w Durmstrangu, ale nie dożyła, żeby mi opowiedzieć ani o nim, ani o swojej ojczyźnie, więc jedyne co znam, to deszczowa Anglia. – Pechowo, jej babka, po której odziedziczyła imię i według ojca, także sporo cech wyglądu i charakteru, umarła niedługo przed jej narodzinami. Ale wiele opowieści o niej słyszała od ojca i żałowała, że sama nie mogła jej poznać.
- Ten dom oraz pracownia ojca zapewne przypadną mojemu bratu. Ja, jako kobieta, i tak pewnego dnia zostanę wżeniona w inną rodzinę i zamieszkam gdzieś indziej, choć jestem pewna, że ojciec nie zabroni mi tworzyć biżuterii i talizmanów również po ślubie, nawet gdy przybiorę inne nazwisko. Gdyby nie chciał, żebym tworzyła, nie uczyłby mnie dziedzictwa Blythe’ów. – Ale taka była kolej rzeczy. Była młoda, miała dopiero dwadzieścia lat, lecz pewnego dnia ojciec na pewno zacznie nalegać na małżeństwo. I tak teraz dawał jej względną swobodę, w końcu była wciąż świeżo po utracie matki i rodzeństwa. No i to matka zawsze mocniej naciskała na ustatkowanie Yany i szybkie zamążpójście. Yana nie chciałaby wychodzić za mąż w najbliższej przyszłości, bo jeszcze nie czuła się na to gotowa, ale nie była na tyle zbuntowana, żeby wykluczać taką opcję całkowicie. Wiedziała, że chcąc być dobrą Blythe, pewnego dnia będzie musiała wyjść za mężczyznę z innej rodziny czystej krwi i będzie musiała urodzić mu dzieci. Ale w tym wszystkim chciała zachować coś swojego, trudno byłoby jej sobie wyobrazić całkowite porzucenie zainteresowań. Była przekonana, że widok szlachetnych kamieni i metali zawsze będzie wyzwalał błysk w jej oku, a dłonie będą potrzebowały tworzenia. Może i nigdy nie miała talentu do typowo artystycznych sztuk, ale tworzenie biżuterii i talizmanów było czymś, co zawsze ją intrygowało, nawet gdy w wieku nastoletnim skakała po pomysłach na swoje dorosłe życie. A i ojciec zawsze cieszył się jej zainteresowaniem rodzinną spuścizną, nigdy nie przeganiał jej z pracowni, nie mówił, że to nie są sprawy dla dziewcząt. To prędzej matka podcinała jej skrzydła i usilnie próbowała wtłoczyć ją w ramy grzecznej, delikatnej panienki. Ale Yana zawsze była bardziej charakterna i niepokorna niż jej starsza siostra, i wiele dążeń jej matki spełzało na niczym. Nigdy nie udało jej się w pełni ujarzmić Yany tak, jak miało to miejsce w przypadku potulnej, grzecznej Elii, której nawet nie trzeba było ujarzmiać, bo sama w sobie była grzeczna, delikatna, cicha i miłująca sztukę. Idealny materiał na ułożoną, czystokrwistą żonę, którą została szybko po skończeniu szkoły.
- Jeśli zechcesz, to możemy pójść do lasu choćby dzisiaj, już po zajęciu się tym nieszczęsnym naszyjnikiem – zgodziła się. Bo las zawsze był jej drogi. Nawet jeśli były w nim miejsca, gdzie wciąż żywe były wspomnienia brata. – Bardzo brakuje mi Fabiana. Chyba nikt inny nie był mi równie bliski jak on. Ale po tym, jak ci przeklęci mugole spalili dom Elii z nią i jej synem w środku, bardzo się zmienił. – Przez twarz Yany przemknął cień. Dla całej rodziny to było niewyobrażalne, dowiedzenie się, że mugolska tłuszcza zabiła Elię i jej synka, będącego tylko niewinnym kilkulatkiem, ale Fabian zmienił się wtedy najbardziej. Stał się bardziej mrukliwy, szorstki i nieprzyjemny, i dziwnie często znikał, aż pewnego dnia do domu dotarły wieści, że i on nie żyje, choć do tej pory nie udało jej się dowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło, i dlatego wciąż stanowiło to zadrę, niemożliwą do całkowitego zagojenia.
Niespokojnie potarła dłońmi przedramiona i poprawiła rękawy szaty. Jej spojrzenie znów skupiło się na kuzynce, wróciła do zaczętego chwilę wcześniej tematu.
– Chyba że wolisz inny dzień. Na to wyjście do lasu. Zawsze jesteś tu mile widziana, ojciec też na pewno nie będzie mieć nic przeciwko. – W końcu krew Blythe’ów to krew Blythe’ów, nawet jeśli Gudrun po swym ojcu nosiła inne nazwisko. Ale ich rodziny od dawna żyły w pozytywnych stosunkach. Blythe’owie mieli swoje kamienie, klejnoty i talizmany, a Borginowie runy i klątwy. – Podejrzenia mojego ojca wzbudził już sam fakt, że mężczyzna, który przyniósł naszyjnik, starannie unikał dotykania go gołą dłonią. – A każdy, kto miał choć minimalne pojęcie o runach, zdawał sobie sprawę, że wiele klątw aktywowało się poprzez bezpośrednie dotknięcie zaklętego przedmiotu gołą skórą. Ojciec Yany trochę się na runach znał, bo używał ich do talizmanów, ale nie szkolił się na łamacza klątw, więc wolał mimo wszystko pokazać przedmiot komuś, kto jest specjalistą konkretnie w klątwach, na wypadek, gdyby przekleństwo wykraczało ponad jego wiedzę i możliwości. Nie był głupcem, przestrzegał środków ostrożności. Prostą, banalną klątwę zapewne ściągnąłby sam, ale w kwestii bardziej zaawansowanych wolał zwrócić się do klątwołamacza, a szczęśliwie się składało, taka osoba znajdowała się w gronie krewnych. – To była osoba, która pojawiła się u ojca pierwszy raz, nikt z jego stałych klientów. – Ale nawet Yana zdawała sobie sprawę z tego, że jej ojciec mógł mieć jakichś wrogów, kogoś kto zazdrościł mu umiejętności i kontaktów. To mógłby być nawet ktoś z innej gałęzi Blythe’ów, kto widział w Vincencie Blythe i jego dzieciach konkurencję, zwłaszcza w dzisiejszych niespokojnych czasach, i wysłał kogoś, kto udając klienta, miał podrzucić trefny naszyjnik. – Sam naszyjnik też wyglądał dość… dziwnie. Choć nie wiem, jak dokładnie to określić słowami. Takie jakieś… ulotne wrażenie, że bije od niego coś… złego. – Ale może tylko jej się wydawało? Nie wiedziała jak dokładnie opisać to, co czuła, stąd momenty zawahania w jej opowieści. Niewykluczone, że po prostu zasugerowała się tym, co powiedział ojciec o zachowaniu osoby która przyniosła naszyjnik, i wyobraźnia zaczęła dopowiadać swoje. Przeklęte przedmioty zawsze działały na wyobraźnię, nawet jeśli przekleństwo było jedynie imaginacją, a nie rzeczywistą klątwą. – Może to tylko moja wyobraźnia. Ale zgadzam się z ojcem, że lepiej dmuchać na zimne i nie zostać porażonym żadnym paskudnym przekleństwem.
Jeśli klątwy nie było, to najwyżej wyjdą przed Gudrun na przewrażliwionych. Ale kto w obecnych czasach nie był przewrażliwiony? Lecz jeśli klątwa była, to przynajmniej może uda się jej pozbyć, i zarazem dowiedzieć się, co to w ogóle było. Zaczęła się lekko podnosić z kanapy, gotowa poprowadzić starszą krewną do pracowni, gdzie w szkatule był bezpiecznie zamknięty naszyjnik.
Dostrzegła to chwilowe mignięcie w jej spojrzeniu i uśmiechnęła się nieznacznie, choć zaraz potem jej umysłem zawładnęły wspomnienia tamtej paskudnej nocy oraz dni następujących bezpośrednio po niej.
- Początkowo, po wydostaniu z lasu, wraz z inną kuzynką oraz kilkorgiem jej znajomych ukryliśmy się w Londynie, w takim podziemnym lokalu na Pokątnej. Wcześniej… pokonywaliśmy drogę jakimiś podziemnymi tunelami – nie wyjaśniła jednak, że chodziło o mugolskie tunele, aczkolwiek w sytuacji zagrożenia życia, należało korzystać z wszelkich możliwych środków na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, nawet jeśli oznaczało to wejście w system korytarzy wydrążony przed niemagicznych. – Przeczekaliśmy najgorszy czas. Wyszłam nazajutrz, potem trochę tułałam się po Londynie, piętnastego sierpnia odnalazłam inną, ranną kuzynkę w Mungu. Jeden z pracowników ministerstwa pomógł mi później dostać się do punktu teleportacyjnego i tak wróciłam do domu. Po niemal dwóch dobach bez snu prawie od razu padłam… - wyjaśniła w skrócie to, co się z nią działo. Raczej chyba nikt nie spędzał tych dni spokojnie. Ale grunt, że przetrwała i nic poważnego jej się nie stało. Że miała do kogo i gdzie wrócić, a nie każdy miał.
- Po świecie to chętnie bym poszybowała. Ale sama wiesz, jak wyglądają nasze możliwości. – Możliwości kobiet w konserwatywnych rodzinach. Może nie były związane tak ciasnym gorsetem zasad jak panny ze szlachetnych rodów, ale wciąż wiele rzeczy im nie wypadało, mogły zapomnieć o wielu swobodach, którymi cechowali się mężczyźni. Zawsze żyła więc w pewnym rozdarciu pomiędzy oddaniem rodzinie i jej zasadom, a głęboko skrywanymi pragnieniami. Dlaczego nie dało się tego tak łatwo pogodzić? Pragnęła być przykładną Blythe, ale jednocześnie odczuwała głód wrażeń, podróży, poznawania świata oraz gromadzenia rozmaitych rzeczy. Bo w rzeczy samej było w niej sporo ze sroki. Inteligentnej, ciekawskiej i lubiącej gromadzić. – Czasami to ci zazdrościłam tej nauki w Durmstrangu. Nie, żeby Hogwart był zły, uwielbiałam czasy które tam spędziłam, ale wiesz… Chętnie zobaczyłabym kawałek świata poza Anglią. Moja babka ze strony ojca, ta po której nadano mi imię, też uczyła się w Durmstrangu, ale nie dożyła, żeby mi opowiedzieć ani o nim, ani o swojej ojczyźnie, więc jedyne co znam, to deszczowa Anglia. – Pechowo, jej babka, po której odziedziczyła imię i według ojca, także sporo cech wyglądu i charakteru, umarła niedługo przed jej narodzinami. Ale wiele opowieści o niej słyszała od ojca i żałowała, że sama nie mogła jej poznać.
- Ten dom oraz pracownia ojca zapewne przypadną mojemu bratu. Ja, jako kobieta, i tak pewnego dnia zostanę wżeniona w inną rodzinę i zamieszkam gdzieś indziej, choć jestem pewna, że ojciec nie zabroni mi tworzyć biżuterii i talizmanów również po ślubie, nawet gdy przybiorę inne nazwisko. Gdyby nie chciał, żebym tworzyła, nie uczyłby mnie dziedzictwa Blythe’ów. – Ale taka była kolej rzeczy. Była młoda, miała dopiero dwadzieścia lat, lecz pewnego dnia ojciec na pewno zacznie nalegać na małżeństwo. I tak teraz dawał jej względną swobodę, w końcu była wciąż świeżo po utracie matki i rodzeństwa. No i to matka zawsze mocniej naciskała na ustatkowanie Yany i szybkie zamążpójście. Yana nie chciałaby wychodzić za mąż w najbliższej przyszłości, bo jeszcze nie czuła się na to gotowa, ale nie była na tyle zbuntowana, żeby wykluczać taką opcję całkowicie. Wiedziała, że chcąc być dobrą Blythe, pewnego dnia będzie musiała wyjść za mężczyznę z innej rodziny czystej krwi i będzie musiała urodzić mu dzieci. Ale w tym wszystkim chciała zachować coś swojego, trudno byłoby jej sobie wyobrazić całkowite porzucenie zainteresowań. Była przekonana, że widok szlachetnych kamieni i metali zawsze będzie wyzwalał błysk w jej oku, a dłonie będą potrzebowały tworzenia. Może i nigdy nie miała talentu do typowo artystycznych sztuk, ale tworzenie biżuterii i talizmanów było czymś, co zawsze ją intrygowało, nawet gdy w wieku nastoletnim skakała po pomysłach na swoje dorosłe życie. A i ojciec zawsze cieszył się jej zainteresowaniem rodzinną spuścizną, nigdy nie przeganiał jej z pracowni, nie mówił, że to nie są sprawy dla dziewcząt. To prędzej matka podcinała jej skrzydła i usilnie próbowała wtłoczyć ją w ramy grzecznej, delikatnej panienki. Ale Yana zawsze była bardziej charakterna i niepokorna niż jej starsza siostra, i wiele dążeń jej matki spełzało na niczym. Nigdy nie udało jej się w pełni ujarzmić Yany tak, jak miało to miejsce w przypadku potulnej, grzecznej Elii, której nawet nie trzeba było ujarzmiać, bo sama w sobie była grzeczna, delikatna, cicha i miłująca sztukę. Idealny materiał na ułożoną, czystokrwistą żonę, którą została szybko po skończeniu szkoły.
- Jeśli zechcesz, to możemy pójść do lasu choćby dzisiaj, już po zajęciu się tym nieszczęsnym naszyjnikiem – zgodziła się. Bo las zawsze był jej drogi. Nawet jeśli były w nim miejsca, gdzie wciąż żywe były wspomnienia brata. – Bardzo brakuje mi Fabiana. Chyba nikt inny nie był mi równie bliski jak on. Ale po tym, jak ci przeklęci mugole spalili dom Elii z nią i jej synem w środku, bardzo się zmienił. – Przez twarz Yany przemknął cień. Dla całej rodziny to było niewyobrażalne, dowiedzenie się, że mugolska tłuszcza zabiła Elię i jej synka, będącego tylko niewinnym kilkulatkiem, ale Fabian zmienił się wtedy najbardziej. Stał się bardziej mrukliwy, szorstki i nieprzyjemny, i dziwnie często znikał, aż pewnego dnia do domu dotarły wieści, że i on nie żyje, choć do tej pory nie udało jej się dowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło, i dlatego wciąż stanowiło to zadrę, niemożliwą do całkowitego zagojenia.
Niespokojnie potarła dłońmi przedramiona i poprawiła rękawy szaty. Jej spojrzenie znów skupiło się na kuzynce, wróciła do zaczętego chwilę wcześniej tematu.
– Chyba że wolisz inny dzień. Na to wyjście do lasu. Zawsze jesteś tu mile widziana, ojciec też na pewno nie będzie mieć nic przeciwko. – W końcu krew Blythe’ów to krew Blythe’ów, nawet jeśli Gudrun po swym ojcu nosiła inne nazwisko. Ale ich rodziny od dawna żyły w pozytywnych stosunkach. Blythe’owie mieli swoje kamienie, klejnoty i talizmany, a Borginowie runy i klątwy. – Podejrzenia mojego ojca wzbudził już sam fakt, że mężczyzna, który przyniósł naszyjnik, starannie unikał dotykania go gołą dłonią. – A każdy, kto miał choć minimalne pojęcie o runach, zdawał sobie sprawę, że wiele klątw aktywowało się poprzez bezpośrednie dotknięcie zaklętego przedmiotu gołą skórą. Ojciec Yany trochę się na runach znał, bo używał ich do talizmanów, ale nie szkolił się na łamacza klątw, więc wolał mimo wszystko pokazać przedmiot komuś, kto jest specjalistą konkretnie w klątwach, na wypadek, gdyby przekleństwo wykraczało ponad jego wiedzę i możliwości. Nie był głupcem, przestrzegał środków ostrożności. Prostą, banalną klątwę zapewne ściągnąłby sam, ale w kwestii bardziej zaawansowanych wolał zwrócić się do klątwołamacza, a szczęśliwie się składało, taka osoba znajdowała się w gronie krewnych. – To była osoba, która pojawiła się u ojca pierwszy raz, nikt z jego stałych klientów. – Ale nawet Yana zdawała sobie sprawę z tego, że jej ojciec mógł mieć jakichś wrogów, kogoś kto zazdrościł mu umiejętności i kontaktów. To mógłby być nawet ktoś z innej gałęzi Blythe’ów, kto widział w Vincencie Blythe i jego dzieciach konkurencję, zwłaszcza w dzisiejszych niespokojnych czasach, i wysłał kogoś, kto udając klienta, miał podrzucić trefny naszyjnik. – Sam naszyjnik też wyglądał dość… dziwnie. Choć nie wiem, jak dokładnie to określić słowami. Takie jakieś… ulotne wrażenie, że bije od niego coś… złego. – Ale może tylko jej się wydawało? Nie wiedziała jak dokładnie opisać to, co czuła, stąd momenty zawahania w jej opowieści. Niewykluczone, że po prostu zasugerowała się tym, co powiedział ojciec o zachowaniu osoby która przyniosła naszyjnik, i wyobraźnia zaczęła dopowiadać swoje. Przeklęte przedmioty zawsze działały na wyobraźnię, nawet jeśli przekleństwo było jedynie imaginacją, a nie rzeczywistą klątwą. – Może to tylko moja wyobraźnia. Ale zgadzam się z ojcem, że lepiej dmuchać na zimne i nie zostać porażonym żadnym paskudnym przekleństwem.
Jeśli klątwy nie było, to najwyżej wyjdą przed Gudrun na przewrażliwionych. Ale kto w obecnych czasach nie był przewrażliwiony? Lecz jeśli klątwa była, to przynajmniej może uda się jej pozbyć, i zarazem dowiedzieć się, co to w ogóle było. Zaczęła się lekko podnosić z kanapy, gotowa poprowadzić starszą krewną do pracowni, gdzie w szkatule był bezpiecznie zamknięty naszyjnik.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zapadła się w głąb miękkiego fotela. Nogi prosto złożone, ręce na podłokietnikach, plecy równo przylegające do oparcia. Trwała tak w całkowitym bezruchu z na wpół obecnym spojrzeniem wbitym ni to w przygasłą sylwetkę kuzynki, ni to we własne wspomnienia. Z tym bezbarwnym wyrazem twarzy oraz bladą, miejscami poszarzałą cerą mogłaby bez większych problemów ujść za rzeźbę żywcem wyciągniętą z wykopalisk starożytnej Grecji bądź za pomnik królowej śniegu. Przez mlecznobiałą skorupkę, cienką, lecz szczelną, nie dało się dojrzeć wyrzutów sumienia cierpliwie wbijających szpile w każdą odsłoniętą tkankę. Wyrzutów, które wrzynały się w serce, coraz ściślej je oblężając.
Dwie nieprzespane doby to przecież nie tragedia. Para jasnych brwi drgnęła, próbując doprowadzić kotłującą się za nimi gonitwę myśli do porządku. Miała towarzystwo. Rozsądne towarzystwo, które obrało r o z s ą d n ą drogę. Zamiast w amoku leźć przed płonący las. Powstrzymała się przed skrzywieniem, nie chcąc wysyłać młodszej krewnej mylących komunikatów. Oraz znalazło r o z s ą d n e schronienie. W podziemiach nie zaś na piętrze kamienicy, pod stosem kołder i z otumaniającym eliksirem w ustach. Zacisnęła wargi w wąską kreskę. Odliczając do trzech, wypuściła powietrze przez nos. Niespiesznie, najdyskretniej jak tylko mogła. Kogo próbujesz oszukać? Tej nocy stanowiłabyś jedynie ciężar, nie pomoc. Ciężar. Ciężar. Ciężar. Głuche echo obijało się o sklepienie czaszki. Głowa ćmiła tępym bólem. Ciężar. Ciężar. Ciężar. Własne myśli uwierały ją niemiłosiernie, równocześnie jednak, o ironio, odciążały. Skoro w niczym by nie pomogła, to za nic nie ponosiła odpowiedzialności.
Skinęła głową, sztywno, jakby przez chwilę jej własne ciało zapomniało, jak się poruszać. — Sporo kuzynek — stwierdziła najpierw suchy, rzeczowy fakt. Innych, czyli zapewne nie z Borginów, a z Blythe’ów - wysunęła wniosek. Na szczęście - po czym dopiero sformułowała opinię, wyraz cynicznej ulgi. Nawyku dbania o najbardziej swoich nie dało się tak łatwo wyrugować, nawet wieloletnim wyklinaniem rodziców oraz zrzędzeniem na współdomowników Sideł. W końcu ich wszystkich podduszała ta sama przędza losu. Chcąc nie chcąc musieli trzymać się razem. — Wszystkie powróciły już całe i zdrowe do domu? — chłodno dopytała. Wszystko jedno czy krewne nosiły się z nazwiskiem po cenionych wyrobnikach, przydatnych wygnańcach czy Odyn jeden wie po kim innym, wypadało się upewnić co do ich stanu.
— Nadal możesz. — Ostra nuta przedarła się do mowy. Przymknęła oczy. Nie tak to miało wybrzmieć. — Przy odrobinie wysiłku i niewielkiej drobinie krętactwa — po przeniesieniu kilku gór, przebiciu się przez naście szklanych sufitów i dziesiąt pobłażliwych spojrzeń — możesz sięgnąć po nasze — zignorowała gorycz, z jaką to słowo kładło się na języku — możliwości. — Na chwilę wzburzony głos z każdym kolejnym słowem się uspokajał. Może i nie złagodniał, ale przynajmniej zobojętniał, przywracając swej właścicielce poczucie kontroli. — Istnieje wiele szanowanych zawodów wymuszających na dobrze wychowanych pannach podróże. — Uniosła chłodne, badawcze spojrzenie na wytęsknioną za obcymi lądami sroczkę. Sama dzieliła z nią te ciągoty ku obcemu, sama ich sobie odmawiała, ciągle doszukując się wymówek to w zdrowiu, to w rozsądku. Lecz z Yaną… z Yaną przecież mogło być inaczej, czyż nie? Mogła się jeszcze zaprzeć, sięgnąć po karierę kustoszki, dziennikarki, szukającej inspiracji twórczyni, ministerialnej urzędniczki i zarazem - całkowicie przypadkowej - podróżniczki.
Bądź żony.
Zamrugała. Coś nieprzyjemnie zakuło ją w piersi. Zapewne. Bez gdybania, bez skrytej nadziei, bez choćby nikłych planów rozegrania przyszłości na swoją korzyść. Kuzynka zdała się w tym momencie w oczach Gudrun nie sroką, a bezwładnie targanym przez wiatry piórkiem. — I jeszcze więcej współmałżonek dzielnie towarzyszących swym mężom w trakcie międzynarodowych kongresów, zagranicznych podróżach biznesowych — ostrożnie podsunęła. Nie poddawała się. Przywykła już do myśli, że nie wszystkim kobietom tęskno było do staropanieństwa i że niektóre, a może nawet większość z nich, wylewała po kolejnych rozstaniach i fałszywych księciach łzy szczerego żalu. Pragnęły mężów bądź przynajmniej nie miały nic przeciwko nim. Nie była jednak w stanie przełknąć myśli o poddaniu się z realizacją pozostałych pragnień tak po prostu. Najwidoczniej w swej hipokryzji nadawała to prawo tylko i wyłącznie sobie. — bądź dumnie noszących ich zagraniczne nazwiska. — Nie wszystkie czystokrwiste rodziny wprawdzie przychylnie podchodziły do zagranicznych absztyfikantów, kogo jednak nie dało się przekonać poprzez zasobność portfela?
Minimalnie drgnęła, śledząc reakcje kuzynki. Ostre spojrzenie uchwyciło się detali przemykających po młodszej twarzyczce. Zgaszony wzrok, ściszony głos, nerwowe ruchy. Próba ogrzania się, podświadomego pocieszenia. Gudrun wyłapywała kolejne przebłyski zasępienia, odciski bolesnych wspomnień kładące się na Yanie długim cieniem. I siedziała w bezruchu, całkowicie bezradna. Co jeśli przesadziła? — Nie — cicho odparła, bez najmniejszego namysłu. — Dziś nie mogę… — Dziś nie mam sił o nim słuchać, tak jak nigdy nie miałam sił słuchać o twej matce. Dziś nie mam sił przyglądać się cieniom przeżytych koszmarów. Dziś nie mam sił przechadzać się po w a s z y c h lasach. — ale skorzystam z zaproszenia kiedy indziej — krótkiekłamstwo? zapewnienie gładko spłynęło z bladych ust. Kiedy będę na siłach. Tylko czy kiedykolwiek będę? Przymknęła oczy, odpędzając od siebie te natrętne myśli. Być może szum powietrza i pęd miotły, zagłuszy je wszystkie. Gdy już nadejdzie ten moment i wspólnie wzbiją się ponad drzewami.
— Hmm… — cicho odmruknęła, przysłuchując się relacji kuzynki. Nieznajomy, unikający bezpośredniego kontaktu skóra-metal, do tego wszystkiego jeszcze niepokojąca aura samego naszyjnika. Rzeczywiście zarówno klient, jak i sprezentowany przez niego towar zdawał się skrajnie podejrzany. — Lepiej uciec przed podmuchem, niż skończyć w paszczy wilka — burknęła pod nosem. Żyła z ludzkich nieszczęść i obaw, nieraz paranoicznych, ich bardziej lub mniej umyślne podsycanie weszło jej już więc w krew. Nigdy nie ganiła klientów za zbytnią ostrożność. — Przyjrzyjmy się więc tej błyskotce — postanowiła zdecydowanym głosem, raptownie wstając z fotela. Gotowa podążyć za młodszą krewną.
Dwie nieprzespane doby to przecież nie tragedia. Para jasnych brwi drgnęła, próbując doprowadzić kotłującą się za nimi gonitwę myśli do porządku. Miała towarzystwo. Rozsądne towarzystwo, które obrało r o z s ą d n ą drogę. Zamiast w amoku leźć przed płonący las. Powstrzymała się przed skrzywieniem, nie chcąc wysyłać młodszej krewnej mylących komunikatów. Oraz znalazło r o z s ą d n e schronienie. W podziemiach nie zaś na piętrze kamienicy, pod stosem kołder i z otumaniającym eliksirem w ustach. Zacisnęła wargi w wąską kreskę. Odliczając do trzech, wypuściła powietrze przez nos. Niespiesznie, najdyskretniej jak tylko mogła. Kogo próbujesz oszukać? Tej nocy stanowiłabyś jedynie ciężar, nie pomoc. Ciężar. Ciężar. Ciężar. Głuche echo obijało się o sklepienie czaszki. Głowa ćmiła tępym bólem. Ciężar. Ciężar. Ciężar. Własne myśli uwierały ją niemiłosiernie, równocześnie jednak, o ironio, odciążały. Skoro w niczym by nie pomogła, to za nic nie ponosiła odpowiedzialności.
Skinęła głową, sztywno, jakby przez chwilę jej własne ciało zapomniało, jak się poruszać. — Sporo kuzynek — stwierdziła najpierw suchy, rzeczowy fakt. Innych, czyli zapewne nie z Borginów, a z Blythe’ów - wysunęła wniosek. Na szczęście - po czym dopiero sformułowała opinię, wyraz cynicznej ulgi. Nawyku dbania o najbardziej swoich nie dało się tak łatwo wyrugować, nawet wieloletnim wyklinaniem rodziców oraz zrzędzeniem na współdomowników Sideł. W końcu ich wszystkich podduszała ta sama przędza losu. Chcąc nie chcąc musieli trzymać się razem. — Wszystkie powróciły już całe i zdrowe do domu? — chłodno dopytała. Wszystko jedno czy krewne nosiły się z nazwiskiem po cenionych wyrobnikach, przydatnych wygnańcach czy Odyn jeden wie po kim innym, wypadało się upewnić co do ich stanu.
— Nadal możesz. — Ostra nuta przedarła się do mowy. Przymknęła oczy. Nie tak to miało wybrzmieć. — Przy odrobinie wysiłku i niewielkiej drobinie krętactwa — po przeniesieniu kilku gór, przebiciu się przez naście szklanych sufitów i dziesiąt pobłażliwych spojrzeń — możesz sięgnąć po nasze — zignorowała gorycz, z jaką to słowo kładło się na języku — możliwości. — Na chwilę wzburzony głos z każdym kolejnym słowem się uspokajał. Może i nie złagodniał, ale przynajmniej zobojętniał, przywracając swej właścicielce poczucie kontroli. — Istnieje wiele szanowanych zawodów wymuszających na dobrze wychowanych pannach podróże. — Uniosła chłodne, badawcze spojrzenie na wytęsknioną za obcymi lądami sroczkę. Sama dzieliła z nią te ciągoty ku obcemu, sama ich sobie odmawiała, ciągle doszukując się wymówek to w zdrowiu, to w rozsądku. Lecz z Yaną… z Yaną przecież mogło być inaczej, czyż nie? Mogła się jeszcze zaprzeć, sięgnąć po karierę kustoszki, dziennikarki, szukającej inspiracji twórczyni, ministerialnej urzędniczki i zarazem - całkowicie przypadkowej - podróżniczki.
Bądź żony.
Zamrugała. Coś nieprzyjemnie zakuło ją w piersi. Zapewne. Bez gdybania, bez skrytej nadziei, bez choćby nikłych planów rozegrania przyszłości na swoją korzyść. Kuzynka zdała się w tym momencie w oczach Gudrun nie sroką, a bezwładnie targanym przez wiatry piórkiem. — I jeszcze więcej współmałżonek dzielnie towarzyszących swym mężom w trakcie międzynarodowych kongresów, zagranicznych podróżach biznesowych — ostrożnie podsunęła. Nie poddawała się. Przywykła już do myśli, że nie wszystkim kobietom tęskno było do staropanieństwa i że niektóre, a może nawet większość z nich, wylewała po kolejnych rozstaniach i fałszywych księciach łzy szczerego żalu. Pragnęły mężów bądź przynajmniej nie miały nic przeciwko nim. Nie była jednak w stanie przełknąć myśli o poddaniu się z realizacją pozostałych pragnień tak po prostu. Najwidoczniej w swej hipokryzji nadawała to prawo tylko i wyłącznie sobie. — bądź dumnie noszących ich zagraniczne nazwiska. — Nie wszystkie czystokrwiste rodziny wprawdzie przychylnie podchodziły do zagranicznych absztyfikantów, kogo jednak nie dało się przekonać poprzez zasobność portfela?
Minimalnie drgnęła, śledząc reakcje kuzynki. Ostre spojrzenie uchwyciło się detali przemykających po młodszej twarzyczce. Zgaszony wzrok, ściszony głos, nerwowe ruchy. Próba ogrzania się, podświadomego pocieszenia. Gudrun wyłapywała kolejne przebłyski zasępienia, odciski bolesnych wspomnień kładące się na Yanie długim cieniem. I siedziała w bezruchu, całkowicie bezradna. Co jeśli przesadziła? — Nie — cicho odparła, bez najmniejszego namysłu. — Dziś nie mogę… — Dziś nie mam sił o nim słuchać, tak jak nigdy nie miałam sił słuchać o twej matce. Dziś nie mam sił przyglądać się cieniom przeżytych koszmarów. Dziś nie mam sił przechadzać się po w a s z y c h lasach. — ale skorzystam z zaproszenia kiedy indziej — krótkie
— Hmm… — cicho odmruknęła, przysłuchując się relacji kuzynki. Nieznajomy, unikający bezpośredniego kontaktu skóra-metal, do tego wszystkiego jeszcze niepokojąca aura samego naszyjnika. Rzeczywiście zarówno klient, jak i sprezentowany przez niego towar zdawał się skrajnie podejrzany. — Lepiej uciec przed podmuchem, niż skończyć w paszczy wilka — burknęła pod nosem. Żyła z ludzkich nieszczęść i obaw, nieraz paranoicznych, ich bardziej lub mniej umyślne podsycanie weszło jej już więc w krew. Nigdy nie ganiła klientów za zbytnią ostrożność. — Przyjrzyjmy się więc tej błyskotce — postanowiła zdecydowanym głosem, raptownie wstając z fotela. Gotowa podążyć za młodszą krewną.
Pozostawała całkowicie nieświadoma gonitwy myśli kuzynki. Mogła jedynie ją obserwować i zastanawiać się, co kryło się pod jej bladą twarzą o surowych, charakterystycznych dla Borginów rysach i za chłodnym spojrzeniem. Trudno było ją rozszyfrować, zawsze tak było. Gudrun zawsze wydawała się inna niż jej pozostałe kuzynki, nieważne czy z Blythe’ów, czy z Multonów. Czasem odległa, trochę z innego świata, zagadkowa niczym jakiś obcy runiczny alfabet, ale dzięki temu bardziej interesująca. Niektóre jej kuzynki były nudne jak flaki z olejem i wydawały się niewiele kryć pod ślicznymi buźkami. O własnej siostrze też długo tak myślała. Nudna, mdła, sztywna Elia, która nie umiała się bawić i całymi dniami tylko haftowała, malowała lub grała na pianinie. Szkoda, że udało im się poprawić wzajemne relacje tak późno, że nie nacieszyły się nimi, bo potem przyszła zła mugolska tłuszcza i zabrała jej Elię. I nie będzie szansy zbudowania prawdziwie siostrzanej więzi, której wcześniej nie miały, bo dziewięć lat różnicy stanowiło zbyt wielką przepaść.
- To prawda, trochę ich mam, zarówno od strony ojca, jak i matki. Tamtego dnia jednak spotkałam w lesie krewne od strony mej zmarłej matki, zupełnym przypadkiem. Przeżyły i chyba jakoś sobie radzą. A i Blythe’ów tym razem najgorsze ominęło. W każdym razie, tych których znam. – Nie znała jednak wszystkich, bo z niektórymi bardzo odległymi gałęziami nie utrzymywali kontaktu i nie miała pojęcia, co z nimi. Nawet z Marią i Elvirą też nie widziała się już dłuższy czas, ale nie narzucała się. Miały swoje problemy.
- Wiesz, że odkąd zginęli Elia i Fabian, spocznie na mnie większa presja wypełnienia obowiązku wobec rodziny niż wcześniej. W ciągu ledwie kilku miesięcy mojemu ojcu z czwórki została już tylko dwójka. – Potencjalne gałęzie Elii i Fabiana zwiędły bezpowrotnie, więc nie dadzą ojcu wnuków i tym samym nadziei na przekazanie dalej jego krwi oraz dziedzictwa Blythe’ów. O ile wcześniej Yana miała jakiś cień szansy na to, by odwlec obowiązki, lub nawet może się od nich uchylić, tak teraz takiej opcji raczej nie było. Nie, jeśli chciała utrzymać tak dobre relacje z ojcem, jakie miała. I choć zawsze miała o wiele bardziej krnąbrną naturę niż Elia, to jednak zawsze wiedziała, gdzie leży granica, której się nie przekracza. I że o ile rozsądna dawka buntu nikomu nie zaszkodziła, tak nie chciała zostawać czarną owcą i być wspominana przez krewnych ze wstydem. Nie, Blythe’owie musieli zapamiętać ją dobrze. Staropanieństwo może nie spędzało jej snu z powiek jak niektórym jej rówieśniczkom i nie krzywdowałaby sobie bardzo, gdyby ją spotkało, ale wiedziała, że ojciec na to nie pozwoli. Czysta krew była cenna, więc ojciec wiedział, że niezamężna córka może być kartą w jego rękach. Nie pragnęła męża desperacko, po prostu była gotowa go przyjąć by zadowolić rodzinę. – I tak mam wiele szczęścia, wiesz? Gdyby matka żyła, to pewnie już dawno poczyniłaby kroki w stronę odpowiedniego wydania mnie za mąż, i nie brałaby pod uwagę, czy kandydat wywarł na mnie pozytywne wrażenie czy nie. Być może oddałaby mnie jakiemuś spasionemu, podstarzałemu wdowcowi, byle tylko miał odpowiednio dobrą pozycję społeczną. Mogłaby wtedy chwalić się swoim przyjaciółkom, jak wielkie spotkało mnie szczęście i jak bardzo jest z tego dumna. - Matka, bo przecież nie Yana. Westchnęła i aż wywróciła oczami. - Może już byłabym po ślubie. Ojciec daje mi więcej swobody, doceniam wszystko co dla mnie robił i robi, ale wiem, że nie będzie to trwało wiecznie, mam maksymalnie kilka lat, by nacieszyć się wolnością, jaką mam teraz.
Ale w sercu zapewne zawsze nim pozostanie, bez względu na to, kogo będzie musiała kiedyś w nieokreślonej przyszłości poślubić. I mogło jej się to nie podobać, ale ojciec zbyt wiele dla niej znaczył. Nie mogła go zdradzić i wypiąć się na niego i resztę rodziny, nawet dla młodzieńczych marzeń. Rozkoszując się wolnością i podróżami nie mogłaby cieszyć się z nich w pełni, wiedząc, że spaliła za sobą mosty i że złamała serce tego z rodziców, który zawsze był jej bliższy. Wystarczająco cierpiał po stracie Elii i Fabiana.
- Ale z całą pewnością marzeń nie przekreślam. Sięgnę po nie, gdy tylko będzie to możliwe, godząc to jednocześnie z wiernością rodzinie i zasadom, w których mnie wychowano. – Na pewno istniały jakieś sposoby. Wierzyła w to. Trzeba było po prostu uzbroić się w cierpliwość. Czasy były jakie były, nie sprzyjały pełnej swobodzie. Dla nikogo. Do tego dochodziły kwestie finansowe. Blythe’owie nie posiadali takich zasobów jak szlacheckie rody, a dalekie podróże były kosztowne. Dlatego miała nadzieję, że ojciec nie wyda jej za jakiegoś starego pierdziela, a za kogoś, kto wciąż był dość młody, prężny i głodny życia, by u jego boku mogła poznać świat i ten bliższy i ten trochę dalszy. Samotnie byłoby to niebezpieczne i nierozsądne, nawet gdyby nie była kobietą. Nikt rozsądny nie wyprawiał się sam w dzikie krainy, których nie znał, gdzie mogli kryć się nie tylko niebezpieczni ludzie, ale też groźne zwierzęta, klątwy, a nawet sama natura. O ile w kraju była w stanie jakoś sobie poradzić, teleportować się czy w inny sposób znaleźć pomoc, tak za granicą byłoby to o wiele trudniejsze. Nie raz czytała historie o ludziach, którzy zostali przez coś pożarci, spadli w przepaść lub stały im się jeszcze inne rzeczy, bo lekkomyślność i brawura często kończyły się źle. A Yana jakiś instynkt samozachowawczy miała. Choć bycie dodatkiem do męża odbywającego podróże biznesowe zdecydowanie nie brzmiało zbyt ciekawie, to może nawet w takiej sytuacji dałoby się ugrać coś dla siebie. Nigdy nie chciała być tylko bezwolnym kwiatem w butonierce, dlatego aż westchnęła po kolejnych słowach Gudrun. Niewykluczone, że z przyszłym mężem czekało ją wiele tarć, dlatego oby trafił jej się ktoś, kto uszanuje jej osobowość i nie będzie oczekiwał pełnej uległości. Pragnęła iść przez życie ramię w ramię, patrząc w tym samym kierunku, a nie kryć się za plecami i tuptać chyłkiem w czyimś cieniu. To nie byłaby prawdziwa ona, w takim układzie by się dusiła i prędzej uwarzyłaby takiemu mężowi jakąś dyskretną trutkę niż chciała tkwić w niszczącym ją układzie do końca życia. Ale idei małżeństwa nie skreślała, bo przecież wcale nie musiało być złe i ograniczające. Mogła być jak jej babka i imienniczka, czarownica, która umiała połączyć siłę charakteru z wiernością rodzinie i wypełnieniu obowiązków wobec niej. Nie poznała jej osobiście, ale słyszała o niej wiele, pierwsza Yana Blythe była swego rodzaju legendą jej dzieciństwa i mogła widzieć w niej wzór i przykład, i to lepszy niż jej własna matka. Bo własnej rodzicielki naśladować w wielu aspektach nie chciała.
Machnęła ręką, nie chcąc, by Gudrun pomyślała sobie, że Yana marzy tylko o ślubie i dzieciach, i nie ma żadnych innych ambicji w życiu.
- Och wiesz przecież, że traktuję to przede wszystkim jako obowiązek wobec ojca i rodziny. Nie wzdycham z utęsknieniem do wizji ślubu i dzieci, nie szlocham za przystojnymi kawalerami, ale wiem, że ojciec nie pozwoli swej już jedynej córce na zmarnowanie dobrego nazwiska i krwi. Nie tracę więc czasu na szarpanie się i bezsensowny bunt który nie poprawi mojej sytuacji, biorę życie takim jakie jest, a przy okazji wyciskam dla siebie tyle, ile mogę.
I tak dobrze, że nie była szlachcianką. Wtedy byłoby dużo gorzej, dużo bardziej ograniczająco. Dobrze, że jej ojciec nie postanowił z niej uczynić kolejnej „szczęściary” w rodzinie Blythe wciśniętej jakiemuś lordowi. Wolała życie nieszlacheckie, aczkolwiek nie pogardziłaby bogatą skrytką. I zapewne lepiej by ją spożytkowała niż jej wysoko urodzone rówieśniczki z lat szkolnych, bo zamiast na kolejne suknie, wydawałaby galeony na okazy do kolekcji, podróże i poszerzanie swojej wiedzy.
- W porządku. Zawsze możesz przybyć, kiedy będziesz mieć czas – zgodziła się. Nie musiały wybierać się do lasu dziś, jeśli Gudrun nagliły inne sprawy. Będą inne okazje, kuzynka była tu mile widziana i mogła ich odwiedzać regularnie.
Opowiedziała to, co wiedziała o naszyjniku i kliencie, który dał go ojcu, bo każdy detal mógł być pomocny.
- To prawda. Nawet bez twojej wiedzy wiem, że klątw nie należy lekceważyć i lepiej sprawdzić każde podejrzenie, ale jeśli jakaś rzeczywiście jest, pewnie szybko sobie z nią poradzisz. Wśród osób w podobnym nam wieku chyba nie znam zdolniejszej runistki. – Gudrun zapewne wyprzedzała wiedzą też wielu starszych od nich czarodziejów, bo interesowała się tym i miała znakomite ku temu możliwości rodzinne, mogła korzystać z wiedzy, którą Borginowie gromadzili przez wieki.
Także wstała, prowadząc krewną do pracowni, która była królestwem jej ojca, ale także jej samej. To tu uczyła się wielu rzeczy niezbędnych do tworzenia biżuterii i talizmanów, a także podejmowała własne próby ich wykonywania.
W pracowni sięgnęła ku szafce, w której ojciec schował szkatułkę, i wyciągnęła ją, kładąc następnie na blacie. Szkatuła była prosta i metalowa, po otwarciu ukazał się leżący na aksamitnym obiciu złoty naszyjnik z zawieszką wykonaną z oszlifowanego ciemnozielonego kamienia również oprawionego w złoto.
- Jest tutaj. Jeśli wykryjesz klątwę, to podziel się przypuszczeniami, chętnie się dowiem, co to za paskudztwo ktoś chciał podrzucić memu ojcu.
Dobrze, że Vincent Blythe był ostrożny. Lata doświadczenia nauczyły go, że biżuteria może być nośnikiem klątw, dlatego wszystko co podejrzane należało sprawdzać.
- To prawda, trochę ich mam, zarówno od strony ojca, jak i matki. Tamtego dnia jednak spotkałam w lesie krewne od strony mej zmarłej matki, zupełnym przypadkiem. Przeżyły i chyba jakoś sobie radzą. A i Blythe’ów tym razem najgorsze ominęło. W każdym razie, tych których znam. – Nie znała jednak wszystkich, bo z niektórymi bardzo odległymi gałęziami nie utrzymywali kontaktu i nie miała pojęcia, co z nimi. Nawet z Marią i Elvirą też nie widziała się już dłuższy czas, ale nie narzucała się. Miały swoje problemy.
- Wiesz, że odkąd zginęli Elia i Fabian, spocznie na mnie większa presja wypełnienia obowiązku wobec rodziny niż wcześniej. W ciągu ledwie kilku miesięcy mojemu ojcu z czwórki została już tylko dwójka. – Potencjalne gałęzie Elii i Fabiana zwiędły bezpowrotnie, więc nie dadzą ojcu wnuków i tym samym nadziei na przekazanie dalej jego krwi oraz dziedzictwa Blythe’ów. O ile wcześniej Yana miała jakiś cień szansy na to, by odwlec obowiązki, lub nawet może się od nich uchylić, tak teraz takiej opcji raczej nie było. Nie, jeśli chciała utrzymać tak dobre relacje z ojcem, jakie miała. I choć zawsze miała o wiele bardziej krnąbrną naturę niż Elia, to jednak zawsze wiedziała, gdzie leży granica, której się nie przekracza. I że o ile rozsądna dawka buntu nikomu nie zaszkodziła, tak nie chciała zostawać czarną owcą i być wspominana przez krewnych ze wstydem. Nie, Blythe’owie musieli zapamiętać ją dobrze. Staropanieństwo może nie spędzało jej snu z powiek jak niektórym jej rówieśniczkom i nie krzywdowałaby sobie bardzo, gdyby ją spotkało, ale wiedziała, że ojciec na to nie pozwoli. Czysta krew była cenna, więc ojciec wiedział, że niezamężna córka może być kartą w jego rękach. Nie pragnęła męża desperacko, po prostu była gotowa go przyjąć by zadowolić rodzinę. – I tak mam wiele szczęścia, wiesz? Gdyby matka żyła, to pewnie już dawno poczyniłaby kroki w stronę odpowiedniego wydania mnie za mąż, i nie brałaby pod uwagę, czy kandydat wywarł na mnie pozytywne wrażenie czy nie. Być może oddałaby mnie jakiemuś spasionemu, podstarzałemu wdowcowi, byle tylko miał odpowiednio dobrą pozycję społeczną. Mogłaby wtedy chwalić się swoim przyjaciółkom, jak wielkie spotkało mnie szczęście i jak bardzo jest z tego dumna. - Matka, bo przecież nie Yana. Westchnęła i aż wywróciła oczami. - Może już byłabym po ślubie. Ojciec daje mi więcej swobody, doceniam wszystko co dla mnie robił i robi, ale wiem, że nie będzie to trwało wiecznie, mam maksymalnie kilka lat, by nacieszyć się wolnością, jaką mam teraz.
Ale w sercu zapewne zawsze nim pozostanie, bez względu na to, kogo będzie musiała kiedyś w nieokreślonej przyszłości poślubić. I mogło jej się to nie podobać, ale ojciec zbyt wiele dla niej znaczył. Nie mogła go zdradzić i wypiąć się na niego i resztę rodziny, nawet dla młodzieńczych marzeń. Rozkoszując się wolnością i podróżami nie mogłaby cieszyć się z nich w pełni, wiedząc, że spaliła za sobą mosty i że złamała serce tego z rodziców, który zawsze był jej bliższy. Wystarczająco cierpiał po stracie Elii i Fabiana.
- Ale z całą pewnością marzeń nie przekreślam. Sięgnę po nie, gdy tylko będzie to możliwe, godząc to jednocześnie z wiernością rodzinie i zasadom, w których mnie wychowano. – Na pewno istniały jakieś sposoby. Wierzyła w to. Trzeba było po prostu uzbroić się w cierpliwość. Czasy były jakie były, nie sprzyjały pełnej swobodzie. Dla nikogo. Do tego dochodziły kwestie finansowe. Blythe’owie nie posiadali takich zasobów jak szlacheckie rody, a dalekie podróże były kosztowne. Dlatego miała nadzieję, że ojciec nie wyda jej za jakiegoś starego pierdziela, a za kogoś, kto wciąż był dość młody, prężny i głodny życia, by u jego boku mogła poznać świat i ten bliższy i ten trochę dalszy. Samotnie byłoby to niebezpieczne i nierozsądne, nawet gdyby nie była kobietą. Nikt rozsądny nie wyprawiał się sam w dzikie krainy, których nie znał, gdzie mogli kryć się nie tylko niebezpieczni ludzie, ale też groźne zwierzęta, klątwy, a nawet sama natura. O ile w kraju była w stanie jakoś sobie poradzić, teleportować się czy w inny sposób znaleźć pomoc, tak za granicą byłoby to o wiele trudniejsze. Nie raz czytała historie o ludziach, którzy zostali przez coś pożarci, spadli w przepaść lub stały im się jeszcze inne rzeczy, bo lekkomyślność i brawura często kończyły się źle. A Yana jakiś instynkt samozachowawczy miała. Choć bycie dodatkiem do męża odbywającego podróże biznesowe zdecydowanie nie brzmiało zbyt ciekawie, to może nawet w takiej sytuacji dałoby się ugrać coś dla siebie. Nigdy nie chciała być tylko bezwolnym kwiatem w butonierce, dlatego aż westchnęła po kolejnych słowach Gudrun. Niewykluczone, że z przyszłym mężem czekało ją wiele tarć, dlatego oby trafił jej się ktoś, kto uszanuje jej osobowość i nie będzie oczekiwał pełnej uległości. Pragnęła iść przez życie ramię w ramię, patrząc w tym samym kierunku, a nie kryć się za plecami i tuptać chyłkiem w czyimś cieniu. To nie byłaby prawdziwa ona, w takim układzie by się dusiła i prędzej uwarzyłaby takiemu mężowi jakąś dyskretną trutkę niż chciała tkwić w niszczącym ją układzie do końca życia. Ale idei małżeństwa nie skreślała, bo przecież wcale nie musiało być złe i ograniczające. Mogła być jak jej babka i imienniczka, czarownica, która umiała połączyć siłę charakteru z wiernością rodzinie i wypełnieniu obowiązków wobec niej. Nie poznała jej osobiście, ale słyszała o niej wiele, pierwsza Yana Blythe była swego rodzaju legendą jej dzieciństwa i mogła widzieć w niej wzór i przykład, i to lepszy niż jej własna matka. Bo własnej rodzicielki naśladować w wielu aspektach nie chciała.
Machnęła ręką, nie chcąc, by Gudrun pomyślała sobie, że Yana marzy tylko o ślubie i dzieciach, i nie ma żadnych innych ambicji w życiu.
- Och wiesz przecież, że traktuję to przede wszystkim jako obowiązek wobec ojca i rodziny. Nie wzdycham z utęsknieniem do wizji ślubu i dzieci, nie szlocham za przystojnymi kawalerami, ale wiem, że ojciec nie pozwoli swej już jedynej córce na zmarnowanie dobrego nazwiska i krwi. Nie tracę więc czasu na szarpanie się i bezsensowny bunt który nie poprawi mojej sytuacji, biorę życie takim jakie jest, a przy okazji wyciskam dla siebie tyle, ile mogę.
I tak dobrze, że nie była szlachcianką. Wtedy byłoby dużo gorzej, dużo bardziej ograniczająco. Dobrze, że jej ojciec nie postanowił z niej uczynić kolejnej „szczęściary” w rodzinie Blythe wciśniętej jakiemuś lordowi. Wolała życie nieszlacheckie, aczkolwiek nie pogardziłaby bogatą skrytką. I zapewne lepiej by ją spożytkowała niż jej wysoko urodzone rówieśniczki z lat szkolnych, bo zamiast na kolejne suknie, wydawałaby galeony na okazy do kolekcji, podróże i poszerzanie swojej wiedzy.
- W porządku. Zawsze możesz przybyć, kiedy będziesz mieć czas – zgodziła się. Nie musiały wybierać się do lasu dziś, jeśli Gudrun nagliły inne sprawy. Będą inne okazje, kuzynka była tu mile widziana i mogła ich odwiedzać regularnie.
Opowiedziała to, co wiedziała o naszyjniku i kliencie, który dał go ojcu, bo każdy detal mógł być pomocny.
- To prawda. Nawet bez twojej wiedzy wiem, że klątw nie należy lekceważyć i lepiej sprawdzić każde podejrzenie, ale jeśli jakaś rzeczywiście jest, pewnie szybko sobie z nią poradzisz. Wśród osób w podobnym nam wieku chyba nie znam zdolniejszej runistki. – Gudrun zapewne wyprzedzała wiedzą też wielu starszych od nich czarodziejów, bo interesowała się tym i miała znakomite ku temu możliwości rodzinne, mogła korzystać z wiedzy, którą Borginowie gromadzili przez wieki.
Także wstała, prowadząc krewną do pracowni, która była królestwem jej ojca, ale także jej samej. To tu uczyła się wielu rzeczy niezbędnych do tworzenia biżuterii i talizmanów, a także podejmowała własne próby ich wykonywania.
W pracowni sięgnęła ku szafce, w której ojciec schował szkatułkę, i wyciągnęła ją, kładąc następnie na blacie. Szkatuła była prosta i metalowa, po otwarciu ukazał się leżący na aksamitnym obiciu złoty naszyjnik z zawieszką wykonaną z oszlifowanego ciemnozielonego kamienia również oprawionego w złoto.
- Jest tutaj. Jeśli wykryjesz klątwę, to podziel się przypuszczeniami, chętnie się dowiem, co to za paskudztwo ktoś chciał podrzucić memu ojcu.
Dobrze, że Vincent Blythe był ostrożny. Lata doświadczenia nauczyły go, że biżuteria może być nośnikiem klątw, dlatego wszystko co podejrzane należało sprawdzać.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Salon
Szybka odpowiedź